Wydarzenia


Ekipa forum
Ceneric Avery [budowa]
AutorWiadomość
Ceneric Avery [budowa] [odnośnik]08.02.21 22:53

Ceneric Lexaundre Avery

Data urodzenia: 15 kwietnia 1929r.
Nazwisko matki: Yaxley
Miejsce zamieszkania: Zamek Ludlow
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy:
Zawód: Niegdyś łowca wilkołaków i wampirów, obecnie trenuje trollich ochroniarzy
Wzrost: 189 centymetrów
Waga: 87 kilogramów
Kolor włosów: hebanowy
Kolor oczu: błękit przeplatany szarością
Znaki szczególne: cienka linia przecinająca gładką skórę na prawym policzku; konstelacja blizn rozsypana po ciele, wspomnienie lepszych czasów; coraz częściej smukła, odziana w skórzaną rękawicę dłoń zaciska się na eleganckiej aczkolwiek prostej lasce, na której opiera ciężar swojego ciała


Normańskie dziedzictwo pobrzmiewa w moim imieniu.
Tętni błękitem w moich żyłach.
Pisana była mi wielkość, która była dziedzictwem dumnego nazwiska. Chociaż ledwie odrastałem od ziemi naznaczyła mnie nieustępliwość, nie dając jeszcze znaków brutalności tak bardzo zakorzenionej w historii rodu Avery. W pogłoskach, która gdzieś musiały mieć swój początek.
Byłem dumą pana ojca. Nawet jeżeli dla niego znaczenie zacząłem mieć dopiero w wieku czterech lat, kiedy wyrwany spod opiekuńczych skrzydeł guwernantki wrzucono mnie w wir zajęć niezbędnych dla młodego lorda.
Jego spojrzenie jaśniało wraz z pierwszymi postępami w szermierce. Albo kiedy wyprostowany dosiadałem konia pod czujnym okiem instruktora. Złote dziecko, czegokolwiek nie dosięgnęła ma dziecięca rączka, od razu zamieniało się w złoto.
Upór towarzyszył mi na każdym kroku.
Nie ustępowałem nawet w sprawach błahych, zawsze musząc mieć ostatnie zdanie. Przewodziłem dziecięcym zabawom, których kompanami byli kuzynowie. Wtedy oczyszczanie świata ze wszelkich plugastw było jeszcze tylko tym – zabawą, wizją nierealną kreowaną przez naiwny, dziecięcy umysł.
Pierwszy, znaczący przejaw magii ukrytej w chłopięcym ciele miała miejsce podczas pierwszych lekcji szermierki. Skrzyżowałem wtedy ćwiczebne ostrze z kuzynem niewiele starszym ode mnie. Naturalnym byłaby przegrana; jego dłoń była bardziej obyta z rękojeścią.
Tylko, że nie przełknąłbym przegranej. Zatem kiedy kuzyn miał zadać mi ostateczny cios, jego miecz wyrwał się z dłoni i zwrócił się przeciwko właścicielowi.
Porażka była dla głupców.
Tego nauczył mnie ojciec.

Brutalność – ta prawdziwa, zakorzeniona w ludzkiej naturze od zarania dziejów, zaczęła niepostrzeżenie trawić moje młodzieńcze ciało, wraz z udaniem się do szkoły. Otrzymanie listu było jedynie formalnością. Na próżno było szukać w mym spojrzeniu zachwytu. Z czegóż się tu cieszyć?
Zamknięty w zamczysku z tymi, których ojciec zwykł nazywać zarazą, szlamem plamiącym czystość czarodziejskiej krwi.
Mieszańce, szlamy, zdrajcy krwi.
Oni wszyscy sprawiali, że moja jedenastoletnia twarz wykrzywiała się w grymasie obrzydzenia. Dumnym krokiem podszedłem do tiary, chociaż w moim sercu zagnieździła się pewność. Nie było żadnych wadliwości, że to właśnie dom Slytherina miał być mi namiastką domu w murach szkoły. Wśród wiwatów, okrzyków radości i chóru pięści uderzających o drewniany blat stołu, skierowałem się w stronę tych, których spowijała czerń przeplatana szmaragdową zielenią.
Czas przelewał się przez palce, a moja niechęć nie mijała.
Moje serce, umysł i dusza pozostały niewzruszone na liczne próby roztopienia lodu otaczającego młodzieńcze serce. I nie kryłem się z manifestacją swoich poglądów.
To ja wytrącałem książki z rąk szlam. Zgryźliwe uwagi mego autorstwa często doprowadzały do płaczu puchońskich mieszańców. Mierzyłem różdżką w dumnie wypięte klatki piersiowe Gryfonów, to na ich twarzach zdzierałem sobie kłykcie, kiedy zwyczajny urok nie wystarczył.
Kochałem tę adrenalinę, ignorując pulsujący ból ogarniający ciało, krew spływającą wąską stróżką po bladej twarzy. Coraz częściej – czy to na hogwarckich błoniach, czy przed rodzinną posiadłością – oddawałem się morderczym treningom, doprowadzając swoje ciało na granicę wytrzymałości. I tylko wtedy czułem, że żyję. Kiedy moje mięśnie drżały ze zmęczenia, płuca z trudem łapały oddech.
Wizja przyszłości dosyć szybko wyklarowała się przed moim wzrokiem – idąc szlakiem wyznaczonym przez wielu przede mną, miałem zostać łowcą.
Najlepszym.
Najskuteczniejszym.
Bezwzględnym.
Dlatego przykładałem wagę do zajęć z obrony przed czarną magią oraz zaklęć, pochłaniałem tę wiedzę. Niemalże się nią zachłysnąłem. Wyszarpnięte chwile podczas letnich wakacji naznaczone były potem, wysiłkiem i satysfakcją.
Z ekscytacją wyglądałem końca szkoły. Mury Hogwartu nużyły mnie. Sprawiały, że się dusiłem się. Pragnąłem powietrza, świeżego oddechu pozbawionego smrodu szlam. Ani jedna moja myśl nie zaszczyciła nawet szlacheckich salonów. Ukłony, skinięcie głowy i grzeczne tytuły. To wszystko było jedynie farsą, grą, pokazem i niczym więcej. Chwilowym oderwaniem się od rzeczywistości, przez nas zastanej.
Złożenie aplikacji na kurs brygadzisty był zaledwie formalnością. Moje zgłoszenie wylądowało szybko na ministerialnym biurku, opatrzone rodową pieczęcią. Praca w Ministerstwie nie była szczytem marzeń. Sama ta instytucja mierziła mnie swoim przyzwoleniem na szlam w swoich szeregach. Niemniej jednak wielu znamienitych brygadzistów noszących me nazwisko stanowiło chlubę Brygady.

Z uporem parłem do przodu.
Nie oglądałem się za siebie, oddając się szkoleniu. Mordercze treningi i ogrom wiedzy zostały nagrodzone. Po półtorej roku wyruszyłem na pierwszą misję jako asystent w grupie dowodzonej przez jednego z doświadczonych brygadzistów. Rozsmakowałem się w tym uczuciu. Pomieszanie adrenaliny, bólu i strachu stanowiło mieszankę, która miała mnie uzależnić niczym opium.
Cierpliwość została nagrodzona, z czasem zacząłem odnosić pierwsze sukcesy, chociaż nie zabrakło też porażek, które trawiły moje ego i najczęściej znaczyły moje ciało kolejnymi bliznami. Jednakże to uczucie, kiedy bestia w końcu pada pod wpływem zaklęcia, kiedy daje złapać się w pułapkę i już wiesz, że jest twoja. Bezcenne.
Wyprawy przetykane były czasem biernego spokoju, w którym wkładałem na kark eleganckie szaty, twarz przyjmowała bez problemów wyraz obojętności, względnie powściągliwego zadowolenia. Wszakże Avery znani byli ze swojej surowości i brutalności, która zaczęła objawiać się nie tylko w zachowaniu, ale także wyrazistych rysach mej twarzy. Coraz mniej przypominałem młodzieńca, a stawałem się mężczyzną, którego aparycję można określić jako przyjemną dla dziewczęcego oka. Dobrą partią, pierworodnym synem znamienitego lorda z szanowanego rodu. Młodym mężczyzną, któremu jednak nie w głowie były mariaże, chociaż nie gardziłem towarzystwem znamienitych dam. Nie byłem przecież ślepcem, formą wykutą z kamienia, prawda? Nawet jeżeli martwość spojrzenia czasem mogła mylić.
Odliczałem czas od jednej pełni do następnej. Lata mijały, a ja prócz wiedzy niezbędnej do przetrwania kolejnej pełni posiadłem także podstawową wiedzę w zakresie anatomii i magii leczniczej, aby być w stanie zatamować szkarłat krwi swych kompanów, podtrzymać ich przy życiu. Jednakże z każdym kolejnym miesiącem czułem coraz większy niedosyt. Co z tego, że spętany wilkołak nie wyrządził nikomu krzywdy, skoro nadal biegał po świecie wolno. Sztywne ramy wyznaczone przez obowiązki brygadzisty zaczęły mnie dusić. Mierzić i drażnić. Sprawiać, że sam czułem się, niczym zwierzę uwięzione w klatce.
Dwa lata temu, pod koniec 1955 roku wystąpiłem do szanownego lorda Avery z prośbą o przyjęcie mnie do szeregów znamienitych łowców, którzy dużo skuteczniej na rodowe zlecenie rozprawiali się z wynaturzeniami wszelkiego rodzaju. Wraz z pozytywną odpowiedzią pojawiła się i moja rezygnacja na biurku urzędnika.
A ja czułem się wolny, jakbym z nadgarstków zrzucił kajdany.
Jako brygadzista nauczyłem się dyscypliny, zespołowej pracy i nabyłem wszelkie niezbędne umiejętności do rozpoczęcia swojej misji na własnych zasadach. Powoli obsesja zaślepiała moje spojrzenie.

A teraz?
Duszę się.
Brzydzę się własny, niedołężnym odbiciem, zamkniętym w ramie lustra.
Pulsujący ból coraz częściej łamie kości. Odrętwiałe palce u stopu sprawiają, że coraz trudniej utrzymać jest ten pełen dumy krok.
Przeklęta laska, której nienawidzę tak bardzo, jak jej potrzebuję.
Opieram na niej częściowo ciężar ciała i pozwalam tej niemocy skonsumować mnie kawałek po kawałeczku. Zdradziło mnie własne ciało, na którym polegałem, któremu ufałem bardziej niż myślom, iż łowcom, którzy byli mi wsparciem i towarzystwem w czasie, gdy krew powinna mrozić żyły. I ze wszystkich to ono mnie zdradziło.
To nie chwila, gdy moje oczy zasnuł mrok, a ciało wpadło w stan agonii.
Spodziewałem się, że starcie z tym osobnikiem nie będzie łatwe. Kimkolwiek był wcześniej, nie miało to znaczenia, bowiem wilk i człowiek stopiły się w jedno, tworząc z niego monstrum, niemalże tak niebezpieczne, jak podczas pełni. Patrzyłem mu w oczy i jak głupiec przekonany byłem, że dam radę.
W końcu byłem myśliwym, a on moją zwierzyną. Z uporem tropiłem go przez całą Europę. Biegłem jego tropem, nie odpuszczając, chociaż prymitywny i prawdziwy w swojej naturze gniew rozpalał moją klatkę piersiową.
Może zgubiła mnie własna pycha. Ambicja.
Cokolwiek to było doprowadziło do tego, że przegrałem tę walkę. Łut szczęścia – tym był fakt, że pazury likantropa nie zatopiły się w mojej skórze, kiedy pełna tarcza księżyca spoglądała na nas z granatowego sklepienia rosyjskiego nieba.
To właśnie wtedy, leżąc w jednym z rosyjskich szpitali, przywiązany do szpitalnego łoża, moje ciało postanowiło mnie zdradzić. Bóle kości były coraz silniejsze. Z przerażeniem, którego nie czułem nigdy wcześniej, byłem biernym obserwatorem tego, jak odrętwienie atakuje powoli mój organizm. Zaczynając od palców lewej stopy, nad którymi nie miałem już kontroli.
Spełniał się mój największy koszmar.
Ja – ten, który nade wszystko upodobał sobie sprawowanie kontroli – nie mogłem zapanować nad własnym ciałem.
Gdy usłyszałem wyrok medyka podanego ustami tłumaczki ogarnęła mnie najczystsza furia. To nie mogła być prawda. Nie godziłem się na to.
Moja niepełnosprawność odebrała mi zbyt wiele.
Do kraju wróciłem w kwietniu bieżącego roku, pokonany. Opętany obsesją. Byłem gotów zaprzedać własną duszę, aby odzyskać pełną sprawność. Jednakże brytyjscy uzdrowiciele potwierdzili jedynie diagnozę rosyjskich magomedyków.
Dotyk Meduzy, paskudna choroba, przekleństwo trawiące mnie kawałek po kawałeczku.
Nie obchodziło mnie to, co zastałem po powrocie do Wielkiej Brytanii. Zapadłem się pod własnym ciężarem. Zacząłem rozpaczliwie wręcz szukać odpowiedzi. Szybko zdałem sobie sprawę, że medycy z Munga niewiele pomogą.
To była porażka najgorsza ze wszystkich. Czuję, że coraz częściej muszę polegać na przeklętym kawałku drewna, tam, gdzie mój krok musi być dostojny, prosty. I co z tego, skoro laska zdradzała moje niedołęstwo przed oczami szlachetnych lordów i dam. Los śmiał mi się prosto w twarz, a ja nie potrafiłem znieść tego z twarzą.
Gniew gromadził się w klatce piersiowej.
Musiałem znaleźć gdzieś ujście.
Dlatego szukałem pomocy. Gdzie?
Wszędzie.
Rozpocząłem intensywną rehabilitację, powróciłem do aktywnego trybu życia, a eliksir uśmierzający ból stał się stałym wyposażeniem wewnętrznej kieszeni mojej szaty.



Patronus: Dokładniejszy opis patronusa: dlaczego przyjmuje postać akurat takiego zwierzęcia i jakie przywołuje wówczas wspomnienie


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Uroki: 0 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 0 Brak
Zwinność: 0 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Dodatkowy językI lub II1 lub 2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
Nazwa  biegłościI, II, III lub IV2, 10, 25 lub 40
Nazwa  biegłościI, II, III lub IV2, 10, 25 lub 40
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Nazwa  biegłościzależnezależne
Nazwa  biegłościzależnezależne
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rozpoznawalność I0
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Nazwa  biegłościI, II lub III½, 7 lub 25
Nazwa  biegłościI, II lub III½, 7 lub 25
AktywnośćWartośćWydane punkty
Nazwa  biegłościI, II lub III½, 7 lub 25
Nazwa  biegłościI, II lub III½, 7 lub 25
GenetykaWartośćWydane punkty
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak)-0
Reszta: 0
Gość
Anonymous
Gość
Ceneric Avery [budowa]
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach