Wydarzenia


Ekipa forum
Ethan Vane
AutorWiadomość
Ethan Vane [odnośnik]09.04.21 18:46

Ethan Vane

Data urodzenia: 13.01.1904 r.
Nazwisko matki: Potter
Miejsce zamieszkania: Enfield Town, Apple Grove 13
Czystość krwi: Czysta
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Uzdrowiciel na oddziale Chorób Wewnętrznych
Wzrost: 185 cm
Waga: 86 kg
Kolor włosów: Brązowy
Kolor oczu: Ciemnobrązowy
Znaki szczególne: Niewielkie blizny po oparzeniach na dłoniach, obrączka z inicjałami żony



Urodziłem się w rocznicę ślubu moich rodziców, byłem wcześniakiem, urodzonym niemal miesiąc przed terminem, czym zaskoczyłem własnych rodziców i zapewne zaniepokoiłem matkę. Ojciec był wtedy poza domem, w pracy, podobno zobaczył mnie dopiero po dwóch tygodniach.
Miałem dwóch braci, więc odkąd każde z nas opanowało sztukę chodzenia, dokazywaliśmy naszym rodzicom, a i w towarzystwie, mimo strofowaniu ze strony ojca, nie potrafiliśmy zachowywać się przyzwoicie. Z czasem szczęśliwie nasze wybryki zaczęły zanikać, a my zaczęliśmy rozumieć, że przyprawiamy rodziców o niemały wstyd.
Pierwsze siwe włosy mojej matki pojawiły się w momencie w którym wysadziłem szafkę ze słodyczami do której dzień wcześniej, ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu, zabroniła się zbliżać. Byłem tak łasy na słodycze, że najwidoczniej aż obudziła się we mnie magia, która aż nazbyt skutecznie pomogła mi w zdobyciu upragnionych ciastek z kawałkami orzechów i czekolady. Papa złorzeczył dwa tygodnie, ale przynajmniej osiągnąłem swój cel – miałem nieograniczony dostęp do nowej szafki ze słodkościami!
Ojciec widząc moje zainteresowanie quidditchem, zabierał mnie na mecze, choć sam miał niewielkie pojęcie o tym sporcie, ja zaś byłem typowym obserwatorem. Znałem wszystkich zawodników tamtych czasów, szybko również poznałem zasady tego sportu i pewnie wtedy w moim umyśle zakiełkowała myśl o zostanie zawodowym zawodnikiem, ale ostatecznie pozostawiłem to w sferze chwilowych zachcianek młodego umysłu.
Matka, chcąc mnie zająć czymś pożytecznym, zasiała w mojej głowie zainteresowanie zielarstwem, pokazując, opisując i tłumacząc do czego służą poszczególne rośliny. Podobało mi się to milion razy bardziej niż astronomia ojca, to też właśnie z matką spędzałem najwięcej czasu, wyciągając od niej całą wiedzę, którą mogła mi przekazać.
Latami oczekiwałem również na możliwość pójścia do Hogwartu, choć było to podyktowane raczej chęcią uzyskania odrobiny niezależności, a nie chęcią nauki. Byłem niepokornym dzieckiem, próbującym wyswobodzić się z objęć rodziców, dlatego kiedy wreszcie nadszedł ten moment, byłem wręcz zafascynowany możliwością wstąpienia na nową ścieżkę w moim życiu.



W Hogwarcie rozwinąłem skrzydła zaraz po tym, jak tiara przydziału, będąca na mojej głowie wykrzyczała „Ravenclaw!”. Nigdy nie zapomnę wrzawy, jaka nastąpiła przy stole krukonów tuż po tym obwieszczeniu, od razu poczułem się tak, jakbym był w domu. Prędko znalazłem również wspólny język z innymi uczniami, prawdopodobnie trochę się zapędzałem i aż nadto broiłem, kręcąc się z grupą psotnych krukonów niejednokrotnie łamaliśmy zasady, uprzykrzaliśmy życie nielubianych, zadufanych uczniów, próbowaliśmy przypodobać się koleżankom i przeszkadzaliśmy nauczycielom. To w Hogwarcie dowiedziałem się o zakończeniu pierwszej wojny światowej, pamiętam ten dzień, jak dziś, choć wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele to zmienia w życiu wielu grup i jednostek.
W pierwszych latach moje oceny nie były najwspanialsze, dostawałem wiele wyjców od matki, która pewnie przeze mnie przedwcześnie osiwiała, o co do dziś suszy mi głowę, ale to dopiero ojciec zmienił moje podejście do nauki. To on przeprowadził ze mną bardzo poważną rozmowę, przedstawił mi możliwe konsekwencje moich ówczesnych działań i tą rozmową dotarł do mojego młodzieńczego umysłu, było to tysiąc razy lepsze niż bury od matki. Zacząłem się starać i choć wciąż nie byłem idealnie pilnym uczniem, to udało mi się osiągnąć parę mniejszych sukcesów i wyrazów uznania od nauczycieli, którzy doceniali mnie pewnie tylko dlatego, że wcześniej moje wyniki były naprawdę niezadowalające. Zielarstwo, OPCM i astronomia, te zajęcia doceniałem najbardziej, powoli też zdawałem sobie sprawę w którą stronę chcę pchnąć moje przyszłe życie, choć wiedziałem, że ze szkolnymi przedmiotami miało to niewiele wspólnego.



Moje życie po Hogwarcie momentalnie rozpędziło się do szalonego cwału. Medycyna nie była prostym kierunkiem, chciałem zostać uzdrowicielem, pomagać innym, być kimś ważnym, ale bez zbędnego popularyzowania swojej osoby. Przykładałem się jak mogłem, choć nie straciłem swojego charakteru i nadmiarowej chęci do wygłupów, niejednokrotnie doprowadzając innych do załamań nerwowych. Nadrabiałem za to urokiem osobistym i niejednokrotnie właśnie ten urok ratował mnie przed konsekwencjami. Możliwe, że moja zdolność prawienia wiarygodnie brzmiących wymówek miała w tym swój udział, byłem bowiem mistrzem wymigiwania się w beznadziejnych sytuacjach i bezlitośnie z tej umiejętności korzystałem.
Nie straciłem nic na swoim charakterze w życiu codziennym. Wciąż wpadałem w tarapaty, często się biłem, głównie z nieznajomymi w barach, ale zdarzały się również utarczki w gronie znajomych, gdzie do pogodzenia się musieliśmy obić sobie mordy w sposób tradycyjny. Nie zliczę ile razy sam się opatrywałem, oszukiwałem rodziców, że to nie są znamiona bójek i teraz już wiem, że wcale mi nie wierzyli, a zwyczajnie udawali, pozwalając mi tym samym żyć i rozwijać się na swój sposób. Jakby zdawali sobie sprawę, że muszę się wyszumieć.



Poszedłem na potańcówkę ze znajomymi, chcąc oderwać się od medycyny, nauki i dążenia na oślep do sukcesu. Zupełnie nie spodziewałem się, że zmieni ona całe moje dotychczasowe życie. Zaczęło się zwyczajnie, wymianą uśmiechów z pięknymi pannami, tańcem aż do zbolałych nóg, alkoholem na rozluźnienie, ale przyszedł czas w którym konieczne było złapanie oddechu, chwila odpoczynku przed dalszymi swawolami i wtedy… Wtedy zobaczyłem ją, grającą na pianinie, jakby świat wokół niej nie istniał i poczułem coś, czego nie da się opisać słowami, coś, co trzeba poczuć samemu, by móc w ogóle o tym mówić. Nie podszedłem do niej tamtego wieczoru, ale słuchałem jej muzyki jak oczarowany, pobocznie też uzyskałem informację o tym gdzie i kiedy będzie występować i właśnie od tamtej pory zdecydowanie częściej przychodziłem na jej występy. Minęło naprawdę wiele tygodni zanim zdecydowałem, że to zrobię, podejdę i ją poznam, próbując jej nie przestraszyć. Nigdy nie byłem nieśmiały, ale wtedy odebrało mi mowę, język spuchł w ustach, a wyraz twarzy z pewnością miał mało wspólnego z mądrością. Każda inna kobieta odrzuciłaby mnie od razu, uznając za niespełna rozumu , ale ona była inna, biła od niej dobroć, a szczerość w jej oczach skutecznie przykuwała całą moją uwagę. Poprowadziła mnie, przejmując inicjatywę, zaczynając rozmowę i  ani się obejrzałem, a przesiedzieliśmy razem cały wieczór, rozmawiając i tańcząc przy dźwiękach skrzypiec. Ta kobieta przyszpiliła moje serce, od tamtej pory świata poza nią nie widziałem.



Oświadczyłem się, jak na dżentelmena przystało, choć prędzej niżeli inni mogli się tego spodziewać. Rychło też wzięliśmy ślub, pewni swoich uczuć, zakochani po uszy. Nasze obrączki mają nasze inicjały, nalegałem na to, chcąc, by ten przedmiot był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, nadzwyczajny, taki jak my. Mieliśmy również przecudowny miesiąc miodowy, który trwał niecałe trzy dni, ale ona zrozumiała, że na nasze nieszczęście pobraliśmy się tuż przed moimi egzaminami i nie mogłem w pełni poświęcić się roli nowożeńca. Cóż… Prawdopodobnie jednak wczułem się w tę rolę całkiem nieźle, skoro już po zaledwie kilku miesiącach usłyszałem zdanie, którego nigdy nie zapomnę: „Będziesz tatą, Ethanie”. Euforii nie było końca, czułem się odurzony faktem, że nasza rodzina się powiększy i choć znów przez to niemal doprowadziłem swoją matkę do zawału, tym razem jednak w pozytywnym przekazie, wykrzykując nowinę niczym szaleniec. Świętowałem tę ciążę tak, jakbym co najmniej został królem świata.
Rozwijałem również swoje zdolności kulinarne poniekąd w przymusie, moja druga połówka, z uwagi na mdłości, gotować nie mogła i przez pierwsze miesiące moich prób kręciła nosem na każdą potrawę, którą przygotowałem, więc jedzenie donosili teściowie na zmianę z moimi rodzicami i przyjaciółmi. Nie poddałem się, ćwiczyłem zawzięcie, podziałało to tak bardzo, że wreszcie wręcz kazała sobie gotować częściej. Nie powiem, obrosłem wtedy w piórka i przechwalałem się jak kwoka, że jestem najlepszym panem domu, gosposią i sprzątaczką w mieście, jak teraz o tym myślę, było to co najmniej żenujące.
Z okresu ciąży najlepiej wspominam wieczór w którym po wyczerpującym dniu w pracy, półprzytomnie masowałem obolałe, spuchnięte stopy ciężarnej żony, kobiety mojego życia i wtedy nasze dziecko postanowiło pierwszy raz porządnie i dosadnie dać o sobie znać, kopiąc pierwszy raz i to właśnie wtedy moja ukochana, w odruchu bezwarunkowym wyrwała z moich rąk swoją stopę, by po chwili z całej siły kopnąć mnie w brzuch. Tak, to właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że skoro kopnięcie dziecka miało podwójną moc, to musi to być syn.



Jayden urodził się pierwszego czerwca tysiąc dziewięćset dwudziestego szóstego roku i od razu wiedziałem, że zawojuje świat, że będzie lepszy od nas wszystkich, mnie, matki, dziadków, innych ludzi, niezależnie od tego kim byli. Samym spojrzeniem podbijał serca członków rodziny i znajomych, a my byliśmy niesamowicie dumni i jednocześnie wystraszeni perspektywą rodzicielstwa. Rozpieszczaliśmy go, próbując od początku pokazać mu, że jest i zawsze będzie dla nas najważniejszy. Nosiliśmy go na rękach dniami i nocami na zmianę, chcieliśmy zapewnić mu bezpieczeństwo ponad wszystko i może właśnie przez to, że bałem się go opuścić na dłużej niż to konieczne, świętowałem jego narodziny dopiero w piątym miesiącu jego życia. Żona suszyła mi głowę przez tydzień, ale koledzy wyśmiewali mnie znacznie dłużej. Nigdy jednak nie zapomnę pierwszych samodzielnych, choć chwiejnych kroków mojego dziecka, pierwszych słów, czy zębów. Przy wszystkich tych pierwszych momentach byłem, to są takie chwile w życiu rodzica, które zostają w pamięci na zawsze.
W międzyczasie w pełni ukończyłem praktyki i zostałem pełnoprawnym uzdrowicielem, choć wciąż uważałem, że mam mleko pod nosem i jeszcze wiele musiałem się nauczyć. Zmieniłem też podejście, byłem dojrzalszy mimo młodego wieku, ale dzięki temu patrzyli na mnie przychylniejszym okiem. Czerpałem wiedzę od starszych i bardziej doświadczonych medyków, pokornie przyjmując ich nauki, chciałem przecież być najlepszym z najlepszych, móc w spokoju utrzymać rodzinę, zapewnić im byt i przyszłość, a to wymagało ogromu pracy i wyrzeczeń. Zawsze jednak stawiałem rodzinę na pierwszym miejscu i choć było ciężko, potrafiłem podzielić uwagę między jednym, a drugim w taki sposób, by nikt nie czuł się pokrzywdzony.



Pamiętam moment w którym pokazałem synowi gwiazdy, samolubnie chciałem być pierwszy, choć w porównaniu do mojego ojca mogłem pokazać i powiedzieć niewiele, ale podstawy znałem, inaczej sam spaliłbym się ze wstydu. Jay zapytał wtedy „Tato, a czy i ja mogę kiedyś dostać swoją gwiazdę?”, niewiele myśląc odpowiedziałem z pełną pewnością „Tata ogołoci dla ciebie całe niebo, by podarować ci wszystkie możliwe gwiazdy, synu”. Wiedziałem, że jeśli będę dążył obraną drogą, dam mu wszystko, czego tylko będzie pragnął, a on w przyszłości to doceni.
Choćbym jednak bardzo chciał, to nie ja, a mój ojciec zapalił w Jaydenie miłość do gwiazd, było to o tyle proste, że ja zacząłem być bardziej zajęty, częściej musiałem pracować dłużej i prócz piastunki mogłem liczyć jedynie na swojego ojca, który bez najmniejszego problemu przejął pieczę nad własnym wnukiem. Złapali wspólny język i ani się obejrzałem, mój syn odkrył swoją pierwszą, ogromną pasję.
Dzieci jednak dorastają niewiarygodnie szybko i nim się obejrzałem, a minęły czasy nauki pływania, pierwszych prób wiązania krawata, zawstydzania swojego dziecka przy poznawaniu go z córkami znajomych i nadszedł też ten dzień w którym całą trójką oczekiwaliśmy na list z Hogwartu. Nie byliśmy pewni, czy sowa będzie wiedziała jak list dostarczyć, czy w ogóle zauważy nasz dom, dlatego wynajdowaliśmy przeróżne ułatwienia, otwierając okna, uchylając drzwi i lufciki, jak szaleńcy, a nawet przesiadywaliśmy większość czasu na zewnątrz, leżąc na trawie i obserwując niebo w poszukiwaniu ptaszyska. Wieczorem byłem już przerażony, przecież taka sytuacja nie miała prawa mieć miejsca, mojemu dziecku należało się miejsce w Hogwarcie. Cóż, ostatecznie list dotarł nocą, a wszystkiemu winna okazała się być podstarzała sowa, która już dawno powinna cieszyć się emeryturą. Niczym kwoka przemierzałem Pokątną z rodziną, by wybrać pierwszą wyprawkę, by już niewiele później żegnać syna na peronie 9¾, podziwiając nowiutki ekspres.



Zaledwie dwa lata później zaczęły docierać do mnie pogłoski o wojnie, nie panikowałem, ponieważ wciąż były to jedynie odległe plotki, choć podświadomie wiedziałem, że od tej pory świat jaki znałem zacznie się zmieniać. To właśnie w tym czasie straciłem pierwszego pacjenta na rękach, kłamiąc mu w ostatnich godzinach jego życia w żywe oczy, że nie pozwolę mu umrzeć, a w jego spojrzeniu widziałem bezgraniczną wiarę w moje słowa. Ufał mi, a ja go zawiodłem. Byłem zbyt pewny siebie, swoich działań i metod, właśnie to mnie zgubiło. Nie zapomnę wyrazu twarzy jego żony, ale wiedząc, że to na moich rękach zmarł, nie mogłem pozwolić na to by ktoś inny, obcy, niezwiązany ze sprawą poinformował rodzinę denata. Nigdy też nie przyznałem się jawnie przed żoną do straty pierwszego pacjenta, ale jest ona mądrą kobietą, zdecydowanie mądrzejszą ode mnie i wiedziała od razu, od pierwszej chwili, gdy tylko przekroczyłem próg domu po powrocie z dyżuru.
Zwiastun wojny zmienił również moje podejście do pieniędzy, zacząłem jeszcze bardziej oszczędzać, żyć skromniej, odkładać na przyszłość syna i na tak zwaną czarną godzinę, czerpiąc kompetencje o ekonomii od innych, bardziej doświadczonych. Moi rodzice byli w tym niezrównani, więc to głównie oni przekazywali mi swoją wiedzę.



Wielka Wojna, śmierć Albusa Dumbledore’a z ręki Gellerta Grindlewalda była ogromnym szokiem, wzbudzającym niemałe kontrowersje. Miałem wrażenie, że ta informacja pojawiała się wszędzie, z kim by się nie rozmawiało, to prędzej, czy później i tak kończyło się na wspominaniu tamtego wydarzenia. Byłem już wtedy szanowanym pracownikiem na oddziale Chorób Wewnętrznych, budziłem zaufanie i posłuch, może dlatego, że do każdego pacjenta i do jego rodziny starałem się podchodzić po ludzku, nie ignorowałem ich, nie uznawałem jedynie za kolejny przypadek, widziałem w nich ludzi z historiami, szanowałem ich i można uznać, że właśnie to przyniosło mi sukces. Miałem gorsze chwile, nie zawsze wszystko szło po  mojej myśli i choć zazwyczaj miałem wiele szczęścia, nie obywało się też bez oczywistych porażek. Czy może być coś gorszego w życiu zawodowym od straty pacjenta? To nie jest tak, że jedynie pierwszy taki przypadek powalił mnie na kolana, za każdym razem odczuwałem ból, przypominający żegnanie znajomego, choć przecież większość tych ludzi poznałem dopiero w ich ostatnich chwilach. Nigdy się nie poddawałem, cały czas się kształciłem, by takie sytuacje przydarzały się jak najrzadziej.
Każdą wolną chwilę poświęcałem żonę, mieliśmy nawet swoje tradycje. W każdy niedzielny wieczór tańczyliśmy w salonie do muzyki z lat naszej młodości, we wtorki i czwartki to ja gotowałem obiad, w piątki chadzaliśmy do restauracji, by poczuć odrobinę normalności, a w środy grała na pianinie, podczas gdy ja czytałem książkę. Oczywiście nasze rutyny często były przerywane wydarzeniami losowymi, ale staraliśmy się czerpać z każdej wolnej chwili, nie pozwalając, by nasz wieloletni związek osiadł na mieliźnie.



Ostatnie dwa lata były pełne zawirowań. Mój syn poznał swoją wybrankę, ożenił się, dając mi najlepszą synową pod słońcem, powitałem ją w rodzinie jak własną córkę, której nigdy nie miałem. Wprowadzili w naszą rodzinę powiew świeżości. Dali mi trójkę wnuków, przewspaniałych chłopców, którzy sprawiają, że znów czuję się jak te trzydzieści lat temu, gdy sam zostałem ojcem. W tamtej chwili miałem wszystko, ogromną rodzinę, która napawała mnie dumą; pracę, która była jednocześnie moją pasją; przyjaciół, tych prawdziwych, od lat niezmiennie będących u mojego boku, ale nie wszystko zawsze pozostaje takie, jak byśmy sobie tego życzyli. Śmierć synowej była ciosem prosto w serce dla nas wszystkich, ale to cierpienie mojego syna rozrywało mi serce. Nie zliczę nocy w których przesiadywałem z nim w jego domu, siedząc na bujanym fotelu i racząc opowieściami wnuki, choć w każdej opowieści zaszywałem coś, co miało dotrzeć do mojego syna, chciałem, by wiedział, że jestem dla niego zawsze, na dobre i na złe, ale nie miałem zamiaru się narzucać.
Wojna była nieunikniona, choć przyszła szybciej niż się spodziewałem. Poniekąd przez nią miałem zbyt dużo pracy, by przystanąć i dłużej się nad jej sensem zastanowić. Nigdy nie interesowałem się czystością krwi, dla mnie ważny był człowiek, jego osobowość, to, co sobą reprezentował, a jako uzdrowiciel ratowałbym każdego, niezależnie od pochodzenia, a nagle okazało się, że wiele osób myśli zupełnie inaczej. Nie wygłaszałem jawnie swoich poglądów, nie byłem już młodzieńcem, miałem rodzinę i powinności, a wychylanie się byłoby jedynie głupotą.



Teraz jestem już statecznym, spełnionym człowiekiem, synem, mężem, ojcem i dziadkiem, a także oddanym, poświęcającym się w pełni swojej pracy pracownikiem. Jestem szczęściarzem, ponieważ mam to wszystko, czego wielu nigdy mieć nie będzie. Nie żałuję żadnej podjętej w życiu decyzji, wręcz jestem wdzięczny każdej porażce i każdemu sukcesowi, każdemu  potknięciu i przypadkowi, bo gdyby nie one, byłbym zapewne w zupełnie innym miejscu niż teraz.


Patronus: Lis często mylony ze złodziejem i agresorem jest zwierzęciem niezwykle inteligentnym, ale i instynktownym, broniącym swojego domu i rodziny, ale i wiedzącym, że młode są najważniejsze i to im właśnie poświęca całą swoją uwagę, dbając, polując dla nich, ucząc i przygotowując na opuszczenie nory i wyruszenie we własną drogę po osiągnięciu stosownego wieku. Stworzenie to przejawia cechy bliskie sercu Ethana, który jest wręcz nadopiekuńczy i szaleńczo oddany swojej  rodzinie.
Przywołując patronusa myśli o tym, co dla niego najważniejsze - o swojej żonie i synu, o swoich rodzicach i wnukach, o bezpieczeństwie i spokoju jaki odczuwa będąc wśród nich, zebranych razem przy jednym stole.

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 100
Uroki:00
Czarna magia:00
Uzdrawianie:255 (rożdżka)
Transmutacja:00
Alchemia:00
Sprawność:6Brak
Zwinność:5Brak
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaIII25
AstronomiaI2
KłamstwoI2
ONMSI2
PerswazjaI2
SpostrzegawczośćI2
ZielarstwoII10
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaII10
Savoir-vivreI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)I0.5
Muzyka (wiedza)I0.5
GotowanieII7
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
QuidditchI0.5
PływanieI0.5
Taniec balowyI0.5
Taniec współczesnyI0.5
Walka wręczI0.5
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 2


Ostatnio zmieniony przez Ethan Vane dnia 11.04.21 22:58, w całości zmieniany 4 razy
Ethan Vane
Ethan Vane
Zawód : uzdrowiciel na oddziale Chorób Wewnętrznych w św. Mungu
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9703-ethan-vane#294844 https://www.morsmordre.net/t9714-ophelia#295129 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f363-enfield-town-apple-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9715-skrytka-bankowa-2222#295136 https://www.morsmordre.net/t9716-ethan-vane#295138
Re: Ethan Vane [odnośnik]12.04.21 10:32

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana

INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam PW lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!
STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak

Kartę sprawdzał: Ramsey

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ethan Vane  Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ethan Vane [odnośnik]12.04.21 10:33


KOMPONENTYlista komponentów

BIEGŁOŚCIbiegłości

HISTORIA ROZWOJU[10.04.21] Rozwój początkowy

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ethan Vane  Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Ethan Vane
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach