Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]07.12.15 18:37
First topic message reminder :

Salon

Miejsce, w którym właściciel mieszkania najchętniej spędza czas. Często nieco zaniedbane, co uwidacznia się w lekkim bałaganie oraz niewielkiej warstwie kurzu osadzającej się na wszystkim. Nic dziwnego, skoro Alan bywa w mieszkaniu tak rzadko. Jest to jednak miejsce niezwykle klimatyczne. Stare, lekko poprzecierane meble, ze skrzypiącymi drzwiczkami; stara kanapa, o dziwo dużo wygodniejsza niż wygląda; stolik z często porozrzucanymi na nim książkami, przy którym stoją trzy krzesełka; na ścianach porozwieszane obrazy, które wisiały tu już w momencie, gdy Bennett się wprowadzał, a których nie ośmielił się zdjąć, by nie popsuć uroku tego miejsca. Najważniejszy w tym salonie jest jednak kominek, którego obecność pomogła Alanowi w dokonaniu wyboru o wynajęciu tego mieszkania. Stoją przy nim dwa fotele, nieco skrzypiące gdy się na nich siada, ale nadal całkiem wygodne. Jest to miejsce idealne do tego, by usiąść tu wieczorem z kubkiem ciepłej herbaty. Bez względu na to, jaka jest pora roku.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett

Re: Salon [odnośnik]01.04.16 14:46
Wystraszyła się jego wzroku. Był taki pusty, taki nieobecny, jakby odpłynął gdzieś daleko. Ale w końcu zaczął myśleć trzeźwo, w końcu coś do niego dotarło, a przynajmniej tyle mogła sądzić po jego wypowiedzianych słowach. Chwycił ją mocno za ramiona, niemalże błagając o pomoc, a Elsie nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Westchnęła tylko cicho.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby znaleźć odpowiednie kontakty. Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić - stwierdziła, zanim Alan zgarnął ją w swoje ramiona.
Kiedy opowiadała mu o swoim życiu, wyjawiała najgłębsze sekrety, czuła się tak dobrze w jego objęciu. Miała wrażenie, że wszystkie smutki nagle odchodzą, że opuszczają jej serce pozostawiając wolne miejsce. Było to chwilowe uczucie, te wspomnienia przecież nigdy nie odejdą i już na zawsze zostaną w niej mocno ulokowane. Zawsze będzie budzić się zlana potem, obawiając się, że zaraz pojawi się tu jej mąż i zacznie się do niej dobierać. Zawsze będzie obawiać się, że jakiś mężczyzna uniesie na nią rękę, a ona znowu będzie za słaba, aby się obronić.
- Dam ci tyle siły ile potrzebujesz - wymruczała w jego klatkę piersiową i lekko zaśmiała się słysząc ostatnie słowa. - A ja zawsze chciałam mieć starszego brata.
Odsunęła się od niego lekko, chwyciła za rękę i pociągnęła na kanapę, która dzięki zaklęciom była już sucha. Usiedli oboje, Elsie podciągnęła pod siebie nogi i wtuliła w bok brata, lekko przymykając oczy. Myślała o swojej sile. Czy ona naprawdę pochodzi od niej? Czy może czerpie ją z każdego spotkania z Tomem? Chciałby być taka jak on, silna, stanowcza, żeby każdy umykał przed nią wzrokiem. Chciałaby budzić szacunek, mieć w sobie tyle pokładów magii, aby każdy ją odczuwał. Co ona sama mogła? Była kobietą, jedynie dzięki własnemu samozaparciu udało jej się coś osiągnąć w życiu.
- Gdy byłam młodsza, często wyobrażałam sobie jak będzie wyglądać nasze pierwsze spotkanie i to jak powiem ci prawdę - powiedziała. - I wyobraź sobie, wcale nie planowałam podsuwania ci talerza z obiadem pod drzwi albo wylewania ci na głowę kubła zimnej wody. Chciałam wysłać ci sowę, ale nie mogłam. Raz o ciebie zapytałam, to dostałam w twarz i od tamtej pory ojciec, a potem i mój mąż sprawdzali moją pocztę.
Wyciągnęła różdżkę, jednym ruchem uporządkowała wszystkie zdjęcia, aby ładnie leżały na stole, drugim posprzątała butelki z alkoholem, trzecim ogarnęło trochę jego mieszkanie. W końcu tu jakoś wyglądało. Uniosła głowę spoglądając na niego.
- Bardzo długo cię obserwowałam, bałam się, że jesteś jak ojciec. Że pozwolę ci się do siebie zbliżyć, a ty mnie zdominujesz i moje piekło zacznie się od nowa. Nawet sobie nie wyobrażasz jak byłam szczęśliwa, gdy doszłam do wniosku, że wcale taki nie jesteś - posłała mu ciepły uśmiech.
Bała się spotkania z ojcem. Bała, że kiedy znów go zobaczy, nie będzie miała w sobie tyle siły, aby mu się przeciwstawić. To był dziwny mężczyzna, który emanował niezrozumiałą dla niej aurą, przez którą trudno było się mu sprzeciwić. To nie był szacunek, bardziej długo narastający, od samego początku powstający strach, taki paraliżujący, sprawiający, że bało się cokolwiek zrobić. Kluczem do sukcesu było pokonanie go.
- Mówiłeś, że twoja matka wspominała, że na początku taki nie był - wróciła do poprzedniego tematu. - U nas też czasami było normalnie, na ostatnie święta, zanim zmarła mama było całkiem dobrze. Znaczy, jak wróciłam, to pamiętam, że była cała w siniakach, a swoją złość przelała na mnie. Miałam wrażenie, że obarcza mnie winą, że gdyby mnie nie było, to ich związek byłby normalny. Ojciec wtedy wrócił do domu, przyniósł prezenty, zaczął przepraszać, przysięgać, że to już się nie powtórzy. A ja mu głupia tak bardzo chciałam wierzyć i byłam zła na matkę, że go odtrąca.
Uśmiechnęła się sama do siebie, znów kładąc głowę na ramieniu brata i zamykając oczy. Nie chciała nic więcej mówić, było jej tak dobrze. Mogłaby tu zostać na zawsze, tak wtulona, ze swoimi problemami, które u boku brata wcale nie były tak bardzo bolesne.
- Miałeś kiedyś dziewczynę, Alan? Kochałeś kogoś, albo ktoś kochał ciebie? - spytała zaciekawiona. - Mamy tyle do nadrobienia, braciszku.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]07.04.16 1:28
- Dziękuję - wyleciało z jego ust jako pierwsze, gdy tylko złapał ją w swoje ramiona. Był jej wdzięczny i choć nie miał pewności, czy ta droga jest dobra, czy cokolwiek zmieni - chciał wierzyć, a jednocześnie był jej wdzięczny za same chęci. Mimo, że byli rodzeństwem, tak naprawdę wcale się nie znali. Nie musiała mu pomagać, nie musiała tego proponować, pocieszać go, być przy nim. A jednak to robiła.
Dawała mu siłę i on również chciał coś dać jej od siebie. Póki co jednak nie wiedział, co takiego mogłoby to być. Za mało ją znał, za mało o niej wiedział. Potrzebował czasu. W tej chwili jedyne co mógł zrobić to przytulać ją, kiedy płakała, wysłuchiwać jej słów i być dla niej oparciem. Miał nadzieję, że uda mu się to, że jej nie zawiedzie. Chciał być dla niej dobrym bratem, chciał, by nie była zawiedziona, by nie żałowała, że stanęła przed nim i przyznała mu, że są rodzeństwem. To jedyne co mógł teraz dla niej zrobić.
Dziwnie się czuł, kiedy tak siedzieli na kanapie razem, a ona opierała się o niego. Powtarzał sobie, że jest jego siostrą, że to normalne, jednak wiadomość ta ciągle nie dotarła do jego świadomości. Czuł się... obco. Widział ją dopiero drugi raz, potrzebował czasu. Mimo tego nie odtrącał jej. Starał się dać jej te małe, fizyczne oparcie, choć było to banalne i tak mało znaczące w stosunku do tego, co ona zrobiła dla niego. Przymknął oczy, na chwilę pogrążając się we własnych rozmyślaniach. Starał się patrzeć na to inaczej, powoli przyzwyczajać się do tego i do świadomości, że Elsie wcale nie była mu obca, a w jej żyłach płynęła krew połowicznie taka, jaka płynęła u niego.
- Przykro mi. Gdybym wiedział... gdybym tylko wiedział, być może wszystko wyglądałoby inaczej. Chociaż nie jestem pewien, czy sam rozpocząłbym poszukiwania Ciebie. Chyba bałbym się spotkania z ojcem oraz z osobą, która nosiła jego geny. Nie widziałem tego człowieka od szóstego roku życia, nie miałem żadnego kontaktu, nie słyszałem o nim - mówił, wpatrując się tępo w to małe, magiczne przedstawienie rozgrywające się na stole nieopodal. Zdjęcia tańczyły, powoli układając się w jedno miejsce, podobnie jak butelki i inne graty. - Dziękuję, że mnie znalazłaś. Postaram się nie zawieść Cię. Mam nadzieję, że nigdy nie stanę się takim człowiekiem jak on. - Zerknął na nią, by po chwili sięgnąć w jej kierunku. Ułożył dłoń na jej głowie i niepewnie pogłaskał ją po niej. Zawsze robił tak z Lilith i Morticią, które były dla niego niczym siostry, choć byli jedynie kuzynostwem. Zmrużył oczy, słuchając jej dalszych słów. Chciała mu się wygadać, chciała oddać mu nieco swojego bólu, zrzucić go ze swych barków. Nachylił się w jej kierunku, aby ucałować ją w czubek głowy w przepełnionym łagodnością i czułością geście. W ten sposób cicho informował ją, że z chęcią weźmie nieco tego bólu na swoje barki i pomoże jej go dźwigać.
- Opowiedz mi. Opowiedz mi o wszystkim, co sprawia, że czujesz ból i smutek. Opowiedz, zrzuć ten ciężar ze swoich ramion i zapomnij. To co było nie może być kotwicą, która trzyma Cię w miejscu i nie pozwala Ci się ruszyć. Musisz iść na przód i sięgać po to, czego pragniesz. Pomogę Ci - wyszeptał, czując jak kosmyki jej włosów łaskoczą usta, które ciągle przytykał do czubka jej głowy. Sam nie wiedział skąd wzięły się w nim takie odważne, mocne słowa. Nie chciał jednak tego roztrząsać. Chwilę tkwił w bezruchu, po czym wyciągnął różdżkę i machnął nią w stronę stołu. Zdjęcia uniosły się i przyfrunęły prosto do jego rąk. Wybrał jedno, a reszta znów wróciła na blat stolika. Było to zdjęcie sprzed kilku lat, na którym znajdowała się Eileen Wilde. Milcząc podał je Elsie. Z początku nie potrafił wydusić z siebie żadnych słów.
- Ona... Ona jest najbliższa mojemu sercu od wielu, wielu lat - wydukał w końcu, choć jego głos stracił moc, obecną w nim jeszcze parę chwil temu. Był niepewny, słaby, przepełniony żalem. Ciężko było mu mówić o czymś takim, skoro była to rana jeszcze tak świeża. - Nigdy nie byłem w związku, którego podstawą było jakieś uczucie. A Eileen... - Nieświadomie utkwił wzrok w zdjęciu, zawieszając się na chwilę. - Eileen nie myśli o mnie w ten sposób. - Ujął to dość ładnie, starając się unikać słów, które dobitnie świadczyły o fakcie, że go odrzuciła. Głównie dlatego, że chronił tym samego siebie. - Nigdy nikomu o tym nie powiedziałem, nawet własnej matce. Wiem o tym tylko ja, Eileen i teraz Ty. - Dodał po chwili ciszy. Zapomniał o Danielu, jednak postanowił pominąć ten fakt. Nie liczyło się, Krueger dowiedział się w nieco innych okolicznościach, o których Alan wolał zapomnieć.
- Ty wiesz o mnie parę rzeczy, a ja o Tobie nic. Gdzie mieszkasz? Czym się zajmujesz? Masz kogoś? - Zasypał ją pytaniami.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Salon [odnośnik]15.04.16 20:58
Naprawdę nie musiał jej dziękować. To, że chciała mu pomóc było dla niej niezwykle naturalną rzeczą. Gdyby tylko mogła ściągnęłaby mu gwiazdkę z nieba, wyczarowała to magiczne lekarstwo, postawiła na nogi. Ale jedyne co teraz mogła, to tylko przy nim być i sprawdzić te kontakty. I sprawdzi je najlepiej jak będzie umiała i będzie ich męczyć listami, aż w końcu jej pomogą, bo przecież robi to wszystko z miłości.
- Co byś zrobił, Alan? Nic byś nie zrobił, prawda jest taka, że w tych czasach mąż i ojciec mają władzę nad kobietą. Obawiam się, że nie tylko ja miałam takie życie - powiedziała cicho. - Rozumiem, że się byś bał i nie mam ci za złe, że o niczym nie wiedziałeś. Nie miałeś jak się dowiedzieć. Ja… dlatego tak ostro zareagowałam, jak zobaczyłam cię takiego podpitego, leżącego na łóżku. Strasznie przypominałeś ojca i się tak bardzo wystraszyłam.
Faktycznie chciała mu się wygadać. Nigdy nie miała osoby, której mogłaby opowiedzieć o swoim bólu i która by ją zrozumiała. Bała się mówić o tym publicznie, gdy jej mąż jeszcze żył. Wróciłaby do domu i oberwała by. I tak przecież awantury były na porządku dziennym, nie potrzebowała dodatkowych kłopotów, a i tak nikt by jej nie pomógł.
- Już nie trzyma, Alan. Przestała w momencie, gdy mój mąż zaginął. Teraz to tylko bolesne wspomnienia, aczkolwiek mówią, że czas leczy zmiany. Chociaż nie wiem czy kiedykolwiek kobieta może zapomnieć czy przestać czuć ból po stracie własnego dziecka - dodałam jeszcze.
Spoglądałam na niego, jak zbiera zdjęcia ze stołu, wybiera jedno, a reszta odlatuje z powrotem na blat. Przyjrzałam mu się. Była na nim naprawdę śliczna dziewczyna, taka młoda i na początku pomyślała, że to może jego dziewczyna. Jego słowa jednak były zupełnie inne od tego co się spodziewała. Nagle wszystko zaczęło jej się układać. Problemy z matką, odrzucenie przez kobietę. Nic dziwnego, że się załamał.
- Tak strasznie mi przykro, ale skoro nie czuje do ciebie tego co ty czujesz do niej, to być może po prostu nie jesteście sobie pisani. Albo potrzebuje więcej czasu, aby to dostrzec. Jeśli nie jesteś pewny, czy to na pewno skończone i nic nie będzie można z tym zrobić, to daj jej trochę czasu - stwierdziła. - A jeśli to koniec, to postaram się ci pomóc o niej zapomnieć. Pomogę ci przez to przejść.
Teraz to ona lekko się uniosła, aby pocałować go w czubek głowy. Potem wróciła do poprzedniej pozycji, znów wtulając się w braterskie ramiona.
- Ja? Niedawno zostałam przeniesiona z Norweskiego Ministerstwa Magii tutaj do Londynu i pracuje w departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Mieszkam w Londynie, w mugolskiej dzielnicy. Nie mam nikogo i nie wiem czy chce mieć, prawdę mówiąc, to boje się kogoś do siebie dopuścić - zaczęła opowiadać, ostatnie zdanie jednak dodając nieco ciszej. - A tak ogólnie, to walczę o lepsze warunki do życia czystokrwistych kobiet i większą niezależność od mężczyzn i spędzam ogromnie dużo czasu w pracy.
Uniosłam głowę, aby się o niego uśmiechnąć. Przyjrzałam mu się, zastanawiając się, czy jesteśmy jakoś do siebie podobni. Zacisnęła usta w prostą linię, chwilę się nad tym zastanawiając.
- Myślisz, że jesteśmy do siebie podobni? - zapytała.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]24.04.16 3:33
- To prawda - przyznał, samemu dziwiąc się temu, do jakich wniosków właśnie doszedł. Mężczyźni rzeczywiście sprawowali czasem niemalże absolutną władzę nad kobietami. Widział to wiele razy, czy to w dzieciństwie patrząc na swojego ojca, czy to w pracy. Sam był mężczyzną, lecz taka kolej rzeczy nijak mu się nie podobała. Ściągnął brwi, stając się nieco nieobecnym. - Nie chcę kiedykolwiek stać się takim człowiekiem - mruknął po cichu. Ta myśl przeraziła go. Co jeżeli jego ojciec też tak kiedyś myślał, a potem z jakichś przyczyn tak diametralnie się zmienił? Co jeżeli on również stanie się kiedyś taki jak on? Nie chciał nawet o tym myśleć... Nie chciał przypominać swojego ojca. Nie chciał być takim mężczyzną jak on, mężem, ojcem. O ile kiedykolwiek weźmie ślub, bo póki co nic na to nie wskazywało.
- Elsie... - wymówił starannie jej imię, odwracając się nieco w jej kierunku. Zamilkł na chwilę, jakby układając sobie w głowie własne myśli, które zamierzał przełożyć na słowa. Poruszany przez nich temat był trudny. Z pewnością dużo trudniejszy dla niej, niż dla niego. Ale z jakichś powodów czuł, że słowa, które zamierzał skierować do niej, powinny zostać wypowiedziane. - Nie myślałaś nigdy o tym w inny sposób? - zaczął ostrożnie, obserwując jej reakcje. - Nie myślałaś kiedyś o tym, że może tak było lepiej? Nie zrozum mnie źle, ale mówiłaś mi, że Twój mąż był złym człowiekiem. Może dla dziecka tak było lepiej, niż jakby miało znosić życie z ojcem tak okropnym, a może nawet gorszym od naszego? - Spojrzał na nią ostrożnie. To, co powiedział było kontrowersyjne. I to nie tak, że sądził, iż dobrze się stało. Po prostu chciał, by przestała o tym rozmyślać, by spojrzała na to z nieco innej strony. Czasu już nie mogła cofnąć, a trzeba było żyć dalej. Chciał jej pomóc. Był dobrym człowiekiem, który chciał nieść pomoc każdemu, kto jej potrzebował. A jej troszkę bardziej niż innym, ponieważ gdzieś tam w jego głowie ciągle brzęczała myśl, że przecież jest jego siostrą. Choć ciągle była mu obca.
Zmieniali tematy, przeskakując od życia jednego, do życia drugiego. Tak było dobrze. Poznawali się powoli, choć ich start był nieco nierówny, bowiem Elsie posiadała jakąkolwiek wiedzę na jego temat już w momencie przyjazdu do Anglii. Poznawali swoje historie, pragnienia, zmartwienia i bóle. Tak być powinno. Musieli nadrobić cały ten czas. A było go do nadrobienia bardzo, bardzo dużo.
- Może... Nie mam innego wyjścia. Nie tylko ona potrzebuje czasu, ja potrzebuję go nawet bardziej - mruknął, osowiały, wpatrując się w trzymane przez Elsie zdjęcie. Eileen. Była od niego starsza, ale czasami czuł się tak, jakby było na odwrót. Była niesamowitą osobą. Ciepłą, kochaną, śliczną. Na samą myśl jego serce zaczynało bić szybciej. A potem przypominał sobie, co się stało. I znów miał wrażenie, jakby ktoś porządnie go skopał.
- Jesteś Pewna, że to nie Ty jesteś tu starszym bratem? - Spytał żartobliwie, zerkając na nią tuż po tym, gdy ucałowała go w czubek głowy. Przyjął ten gest z nieco dziwnym uczuciem niepewności i dystansu, ale w gruncie rzeczy nie było to przecież nic złego czy nieprzyjemnego. Wręcz przeciwnie. Potrzebował jednak czasu. Czasu, by się przyzwyczaić do niej, a także do samej myśli, że teraz, prócz kuzynek, posiadał także siostrę przyrodnią, którą również musiał się zaopiekować. Ale najpierw musieli się do siebie zbliżyć. Póki co, Elsie była dla niego obcą osobą.
- Walka o prawa kobiet. Brzmi ambitnie, ale również jak trudne zadanie. - Zerknął na nią. Zdjęcie Eileen wróciło na stosik. - A więc oboje lubimy spędzać czas w pracy? - Zerknął na nią pytająco. Gdy zaś zadała pytanie, zamyślił się. Potrzebował chwilki, by zastanowić się nad odpowiedzią. Pytanie nie było trudne, ale odpowiedź należała już do nieco innych kategorii.
- Pytasz o wygląd czy charakter? - Spytał, choć wcale nie oczekiwał odpowiedzi. - Jeżeli o wygląd, to może coś by się znalazło... - Spojrzał na nią badawczo. Póki co jednak nic nie przychodziło mu do głowy. - A jeśli o charakter - z pewnością są jakieś podobieństwa. Teraz jednak zbyt mało Cię znam, by to dokładnie określić. - Czy nie podszedł do pytania zbyt rzeczowo?

|| wątek zakończony z uwagi na długi brak odpowiedzi



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Salon [odnośnik]24.10.16 22:15
Po co tu wróciłeś, Bennett? No po co?
Pytanie to ciągle krążyło po jego głowie, nie dając mu spokoju. Ale nie potrafił na nie odpowiedzieć. Choć czy ,,nie potrafił" nie jest zbyt mocnym stwierdzeniem? Prawda jest taka, że nawet nie próbował. Dalej pogrążony w dołku, który poniekąd sam ciągle pod sobą kopał, miał gdzieś wszystko, co się dookoła niego działo. Żył w swoim małym, zamkniętym pudełeczku, odgradzając się od wszystkiego. Czasami nawet próbował z niego wyjść. Ale miał wrażenie, że uleciały z niego wszystkie siły. Zupełnie tak, jakby był balonikiem, z którego ktoś wypuścił powietrze. Bywało, że próbował wyjść z tego głębokiego doła, w którym się znajdował. Unosił dłoń, próbował się podnieść, ale nawet tego nie potrafił zrobić, a co dopiero spróbować wyskoczyć z dziury, która pochłaniała go coraz bardziej z dnia na dzień. Zmieniał miejsca swojego pobytu, łudząc się, że to coś pomoże. A może wcale się nie łudził i po prostu zmieniał je... ot tak? Tak, to również było możliwe. Ale nic nie pomagało... Po czasie przestał nawet łaknąć jakichś nowych doznań, które mogłyby mu zająć myśli, odwrócić uwagę od tych cieni i ciężarów, które wlokły się za nim od miesięcy. Znalazł za to nową taktykę - zagłuszyć je. Nawet nie zwrócił uwagi na to jak bardzo upodobnił się do ojca. A przecież zawsze powtarzał, że nigdy nie będzie taki jak on...
Z jakiegoś powodu po odwiedzeniu kilku państw w Europie, jego droga znów poprowadziła go do Londynu. Może potrzebował odpoczynku i widoku starych śmieci? Może. A może wcale nie. Sam nie wiedział i wcale nie chciał się nad tym zastanawiać. Wrócił po cichu, wcale nie informując o tym tego małego grona bliskich, którzy zapewne martwili się o niego. Wrócił i zamknął się w swoim mieszkaniu, czyniąc z niego swoje nowe, szczelnie zamknięte (a przynajmniej tak mu się wydawało) pudełeczko. Nie zwracał nawet uwagi na kurz, który zebrał się na pułkach podczas jego nieobecności, przekrywając także jego ukochane książki. Nie przeszkadzała mu nawet pusta lodówka. Potrafił nie jeść kilka dni. Za to pił dużo więcej niż wcześniej.
I tym razem rozwalił się na łóżku, stawiając obok siebie dobrą, starą whiskey. Szklanka o grubym szkle co i rusz była zapełniana przez trunek, który równie szybko z niej znikał. To było dobre. A raczej tak mu się wydawało, kiedy coraz bardziej zamroczony powoli odpływał do przyjemniejszego świata. Upijał się powoli, aż w końcu zasypiał na kanapie, kiedy resztka alkoholu czekała na niego w szklance. Zazwyczaj budził się i kontynuował. Ale tym razem było inaczej.
Coś go obudziło. Jakiś niepokojący dźwięk nie tylko otworzył mu oczy, ale spowodował też, że wstał na równe nogi niemal natychmiast. Mimo, że się na nich chwiał. Zmrużył oczy, zastanawiając się, czy ów dźwięk był jedynie wytworem jego wyobraźni, ale cichy szmer dobiegający z innego pokoju skutecznie udowodnił mu, że się myli. Wyciągnął różdżkę i ostrożnie stawiając kroki udał się w kierunku źródła hałasu. Szedł i szedł, aż w końcu otworzył drzwi wychodzące z salonu. I ujrzał Lilith... Zamarł w miejscu nie bardzo wiedząc czy to rzeczywiście ona, czy to jego zamroczony alkoholem umysł podsuwa mu jakieś obrazy. No cóż... Nawet jeśli to wytwór jego wyobraźni, to nadal był to całkiem przyjemny widok. Lilith bowiem jak zwykle wyglądała pięknie, a on... no cóż... szkoda gadać.



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Salon [odnośnik]24.10.16 23:33
| 10 Marca  

Kolejne marcowe popołudnie spędzone na wertowaniu stosu papierów i szukaniu czegokolwiek, co choć odrobinę przybliżyło by mnie do sedna sprawy. Może i byłam świeżo upieczoną Panią Avery ale nie zamierzałam zatonąć w stercie jedwabnych poduszek, czekając aż w moim brzuchu pojawi się fasolka, mająca za zadanie przedłużyć linię rodu. Choć niewątpliwie i mnie informacja ta ucieszyłaby niezmiernie. Cichy trzask i przed biurkiem pojawiła się smukła sylwetka skrzata, wyraźnie podekscytowanego tym, co ma mi do przekazania. Przeniosłam swój wzrok znad sterty smaganych czasem pergaminów, wbijając niecierpliwe spojrzenie w swojego nowego sługę, któremu to zaledwie kilkanaście tygodni temu, nakazałam obserwacje domu kuzyna oraz informowanie mnie o każdym, nawet najdrobniejszym szczególe zmieniającym zaistniałą sytuację. Kilka zdań dalej, już zakładałam na siebie długą czarną szatę by dosłownie parę sekund później teleportować się do mieszkania Alana.
Aportowałam się na korytarzu, i choć powiedziano mi, że to właśnie mój kuzyn a nie kto inny zawitał z powrotem w Londyńskie progi na Harley Street, różdżka pewnie spoczywała w mej dłoni, gotowa na nieproszonych gości - jak się jednak okazało, zupełnie nie potrzebnie.
- A więc jednak, syn marnotrawny powrócił. - Warknęłam, taksując go przy tym wzrokiem. Po za ulgą jaką przyniósł mi widok własnego kuzyna w jednym kawałku, wzbierała we mnie niesamowita złość, że miał czelność w ogóle zniknąć z ich życia, kiedy to rozsypało się na kawałki. - Balneo - Mruknęłam jeszcze, nim minęłam go by przekroczyć próg salonu i w następnym geście różdżki rozpalić ogień w kominku. - To na otrzeźwienie - Gestem brody wskazałam na ociekającego wodą kuzyna. - a to, żebyś nie zamarzł. - Dodałam, spoglądając już w stronę tańczących płomieni. Zdawkowe wypowiedzi jakie padały z moich ust, były efektem kumulującego się wkurwienia, które oprócz kubła zimnej wody i warknięć, obrazował jeszcze krwistoczerwony odcień moich włosów. Zasiadłam jak prawdziwa Pani w jednym z foteli, wbijając swoje ciemne, przepełnione iskrami tęczówki w jego twarz. - Oczekuję wyjaśnień. - Rzuciłam jeszcze chłodno.
Czy naprawdę musiałam to mówić? Zniknął sam jeden Merlin gdzie, zachowując się jak urażone dziecko. Naprawdę, rozumiałam wiele. Ból po stracie matki, obwinianie się za niemożność zatrzymania tego co nieuniknione, potrzebę bycia samemu ale do cholery... jesteśmy rodziną Bennett! A rodzina trzyma się razem.




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Salon [odnośnik]25.10.16 0:02
No dobra. Może i źle zrobił znikając bez słowa. Może i zrobił wręcz bardzo źle. Mimo wszystko jednak z jakichś powodów nie czuł wyrzutów sumienia. Byli rodziną, prawda. Byli bliską rodziną. Lilith i jej siostra były dla niego niczym rodzone siostry, nie zaledwie kuzynostwo, już od najmłodszych lat. Ale w tamtej chwili o tym nie myślał. Nie potrafił odnaleźć się w rzeczywistości, w której przyszło mu żyć. Wszystko było szare, nijakie i cholernie przygnębiające. Nie potrafił pogodzić się ze śmiercią matki, która wyryła mu olbrzymią dziurę w sercu. Do tej pory nie potrafił pogodzić się z tym, że jej nie ma. Łapał się nawet na tym, iż czasami myślał, że chciałby umrzeć.
I to właśnie chyba przed tym chciał uciec, znikając bez słowa z Anglii. Próbował sobie jakoś poradzić, znaleźć się z dala od tego, co mogło mu przypominać o tym, co się stało. Z dala od Anglii, znajomych, rodziny. Potrzebował wyciszenia. Być może to właśnie dzięki temu jeszcze nie zwariował. Dzięki temu jeszcze żył. Czy ktoś potrafił zrozumieć tak wielką więź jaką miał z matką? Inni mogli powiedzieć ,,nie Tobie jednemu zmarła matka. Czy to powód, by od razu myśleć o śmierci?". A jednak dla niego była to tragedia tak wielka, jak gdyby zbliżał się koniec świata.
Czasami myślał o rodzinie, czasami myślał o Lilith. Budziły się wtedy u niego wyrzuty sumienia, które szybko uciszał alkoholem. Tak radził sobie ze wszystkim. Choć czy tak naprawdę można było to nazwać radzeniem sobie? Najwyraźniej nie, skoro gdy tylko ją zobaczył nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Jedynie patrzył na nią tymi podkrążonymi i błyszczącymi od alkoholu oczyma, milcząc niczym grób. Dopiero zimna woda, która chlusnęła na niego powodując, że stał się wychudłą, śmierdzącą od alkoholu zmokłą kurą, nieco go otrzeźwiła. Tylko troszeczkę.
- Na Merlina! - Zaklął niewyraźnie, bo woda, choć zimna, nie sprawiła, że z jego żył i umysłu wywietrzał alkohol. Przejechał dłonią po twarzy, zmazując ociekającą wodę, która i tak kapała mu z włosów na skórę. I odwrócił się w jej kierunku, kiedy rozpalała w jego kominku. Ale nic więcej nie powiedział. Chyba dotarło do niego, że jak najbardziej na to zasłużył.
Dopiero po dłuższej chwili okalanej milczeniem i ciszą, ruszył się z miejsca i zrobił parę kroków w stronę kominka. Zdjął z siebie mokrą bluzę, rzucając ją w kąt. I tak była brudna i śmierdząca. Gdzie pojawiła się Twoja elegancja, Bennett?
- Co mam Ci wyjaśniać, Lil? Nie mam nic do wyjaśniania. - Mruknął dość ostro, patrząc na nią spode łba, tymi czerwonymi od alkoholu oczyma. Kiedy ostatni raz był taki buntowniczy i oschły? Chyba w czasach dojrzewania, w Hogwarcie. Ale czy kiedykolwiek pokazał jej się od tej strony?  Sięgnął po resztkę whiskey znajdującą się w szklance.



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Salon [odnośnik]09.11.16 1:22
Gdybym nie potrafiła nad sobą panować... a nie, nie potrafię. Kosmyki moich włosów nadal więc połyskiwały krwistą czerwienią - trawiące drewno płomienie dodatkowo potęgowały efekt, spojrzenie skakało po twarzy kuzyna a jedna z brwi w dość szybkim tempie uniosła się ku górze.
- Słucham? - Zwróciłam się do niego, a w moim głosie oprócz chłodnej nuty, pobrzmiewało również kpiące niedowierzanie. Czy on właśnie mnie zbył? Jeśli jeszcze przed chwilą zdawało mi się, że już nic nie wyprowadzi mnie z równowagi, cóż, po raz kolejny się myliłam. Słowo więc daje, gdybym tylko moja emocjonalność i empatia dla drugiego człowieka mieściły się w łyżeczce od herbaty a rodzinne powiązania były dla mnie niczym, rzuciła bym się na niego z rękami, w celu zakończenia jego żywota. Właściwie, przez chwilę piękny obraz, w którym moje dłonie zaciskają się na jego szyi tańczył przed moimi oczami, wzbudzając we mnie swego rodzaju smutek, że to tylko i wyłącznie wyobrażenie... Może za dużo już we mnie Averych? Zacisnęłam więc swe karminowe usta w wąską linię, dając sobie chwilę na zduszenie w sobie chęci, zabicia Alana po czym ponownie postanowiłam podjąć próbę dowiedzenia się, gdzie u Merlina się podziewał.
- Nie masz mi nic do wyjaśnienia? - Powtórzyłam więc jego słowa, wciąż nie mogąc pozbyć się kpiącej nuty z drżącego od nadmiaru emocji głosu. - Znikasz na dwa miesiące, bez słowa, bez uprzedzenia, bez żadnej informacji. Przez ten cały cholerny czas nie dajesz nawet najmniejszego znaku życia, Merlin jeden wie co się z Tobą dzieje! Nie pojawiasz się nawet na MOIM ślubie! Po czym jak gdyby nigdy nic wracasz do domu i nie masz mi N I C do powiedzenia? - Ja nie pytam, ja niemal krzyczę. Ponownie wbijam swoje rozeźlone, pełne goryczy spojrzenie w Alana, szukając choćby cienia szansy na jakiekolwiek wytłumaczenie z jego strony. Czułam jak oczy powoli zaczynają zachodzić mi łzami, co on do diaska w ogóle sobie wyobraża? Chwilę później gwałtownie poderwałam się z fotela, by obejść go nieco chwiejnym krokiem i stanąć przy oknie - tyłem do kuzyna.
- Zapomniałeś chyba, że ona była także i moją rodziną. - Wydusiłam w końcu z siebie, skupiając spojrzenie gdzieś w oddali, na mało znaczących szczegółach.




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Salon [odnośnik]13.11.16 3:15
Słowa ranią. Potrafią być czasami ostrzejsze niż najwybitniej naostrzony sztylet. On nie chciał ranić. Nigdy nie był typem, który chciał zadawać ból innym. Wręcz przeciwnie. Miły, pomocny. Oddawał całego siebie dla innych i gotów był rzucić się w ogień by uratować kogoś na kim mu zależało. Ale pogubił się. Pogubił się, schodząc ze ścieżki, którą szedł do tej pory. Albo jeszcze inaczej - on nie schodził z tej ścieżki. On potknął się i zaczął się po niej turlać, spadając w dół i nie wiedząc czego się złapać, by się zatrzymać. Zniknął, wrócił, pił, nie chodził do pracy, nie dawał znaków życia. A teraz jeszcze ranił ją słowami. Nie chciał tego, ale nie umiał tego zatrzymać.
Rzucił słowami, których tak naprawdę nie chciał rzucić. Ale nie potrafił powiedzieć nic innego. Gdy próbował to wszystko wyjaśnić po ludzku, jakaś niewidzialna gula w jego gardle nie pozwalała mu na to. Może bał się przyznać, że jest słaby? Że stracił kontrolę? Że  nie wiedział jak ma to wszystko wyjaśnić, jak przeprosić? Nie pomagał w tym nijak alkohol, który krążył po jego krwi i sprawiał, że jego świat był nieco zamroczony. Czy naprawdę myślał, że po tych przesiąkniętych oschłością słowach Lilka się odczepi? I czy naprawdę tego chciał? Nie wiedział nic. Kompletnie nic. W głowie miał pusto i słyszał tylko szumy, które prowadziły donikąd.
Ale miała racje. Nieświadomie ugodziła go w bardzo czuły punkt. Jej wesele. Nie miała świadomości tego, nie wyobrażała sobie nawet jak bardzo pluł sobie w brodę za to, że nie pojawił się na jej ślubie. NA JEJ WESELU. Ale nie potrafił. Nie potrafiłby stanąć przed nią, przytulić jej i powiedzieć, że gratuluję. Nie potrafiłby się bawić razem z nimi. Był słaby. Tak cholernie słaby, że nigdy nie zdawał sobie z tego sprawy. Ona też zapewne myślała, że jest silniejszym człowiekiem. Nie był. A teraz nawet nie potrafił przeprosić. Ani sobie wybaczyć, co tylko pogarszało jego obecny stan.
- Nie... ! - Wykrzyknął, ale urwał nim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej. Zupełnie tak, jakby nie wiedział jak ubrać myśli w słowa. - Nie zapomniałem. - Powiedział dużo łagodniej. Jednym haustem wlał w siebie resztkę whiskey i niemal od razu sięgnął po prawie pustą butelkę. Nie pierwszą. Nalał sobie do szklanki nową porcję trunku, a z kieszeni wyciągnął paczkę papierosów. Drżącą dłonią wyciągnął jednego. Nie miał zwyczaju palić w mieszkaniu, ale teraz nie potrafił wytrzymać bez papierosa.
- Żałuję. Żałuję, że tu jestem. - Dodał cicho. To nie tak, że żałował powrotu właśnie przez nią. Żałował, że wrócił do miejsca, które na każdym kroku przypominało. - Próbowałem... próbowałem znaleźć nowy cel w życiu. Coś co nadałoby mu sens. Ale nie znalazłem. Nie widzę go, Lilith, nie ważne ile patrzę. - Jego głos niebezpiecznie zadrżał, ale zaraz przytknął papierosa do ust i zaciągnął się. Kiedyś jego celem w życiu było znalezienie leku na dolegliwość matki. Była najważniejsza, najukochańsza. Nadawała jego życiu sens. A teraz? Żałował, że tu jest. Żałował, że w ogóle był... gdziekolwiek. Wyjechał, bo potrzebował odciąć się od wszystkiego i wszystkich, wyciszyć się. Nie wyszło i skończyło się tak, jak się skończyło. Strząsnął popiół z papierosa do pustej butelki po whiskey i upił łyk trunku. Potrzebował wyciszenia, które dawał mu alkohol. Niezbyt oryginalne i mądre, prawda?



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Salon [odnośnik]15.11.16 1:44
Prychnęłam pod nosem z nieukrywaną pogardą, bo właśnie na taki komentarz zasługiwały jego słowa.
Już chyba wolałabym gdyby krzyczał, niżeli uciekał w alkohol i papierosy, skomląc przy tym jak zbite zwierzę. Czy brakowało mi empatii? Możliwe. W tym momencie nie umiałam wykrzesać jej choćby w postaci iskierki. Byłam zła. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Alanem targały silne emocje a kierunek w jakim należałoby skierować swe następne kroki, żal i ból po utracie matki a także poczucie winy. W końcu to za dla niej, dla możliwości odkrycia sposobu na odwrócenie skutków choroby - na uleczenie Elizabeth, gonił przez ostatnie czasy. Na przemian przesiadywał to w szpitalu, to przy matczynym łożu, łudząc się, że uda mu się wygrać z nierównym przeciwnikiem... Na próżno. Czy od początku wiedziałam, że jego plan na starcie jest już spalony? Nie do końca. Był moment w którym wierzyłam, że może mu się udać. I trwałam w tym przekonaniu aż do momentu, w którym stan mojej ciotki gwałtownie się pogorszył a do mnie dotarło, że nie otrzymamy od losu dostatecznej ilości czasu, by to uczynić. Z perspektywy czasu sądzę, że moja wiara był naiwna, ja byłam naiwna. Ślepa. Dziecinna. Dziś, głównie poprzez doświadczenia ostatnich miesięcy mogę powiedzieć, że wreszcie skończyłam bujać w obłokach i zeszłam na ziemię; stałam się realistką. Głupia, kiedyś myślałam, że mam wybór. Alan też tak myślał. W końcu musiał roztrzaskać się boleśnie o brudną i zimną rzeczywistość. Jak każdy z nas zresztą. Każdy z tych, którzy myśleli, że mogą iść w górę rzeki, zamiast płynąć z jej prądem. Nie miałam zamiaru prawić mu morałów, zgrywać osoby silnej i niewzruszonej. Było mi przykro, było mi źle. Ja również straciłam kogoś, kogo kochałam. Osobę, która po śmierci mojej matki, wzięła mnie pod swoje skrzydła i obdarzyła namiastką matczynej miłości, jaką nie dane mi było długo się cieszyć. W moim sercu powstała kolejna wyrwa, którą nie sposób będzie załatać. Po raz kolejny zostałam złamana.
- I nie zobaczysz. - Rzuciłam w końcu, odwracając się do niego twarzą. Mój głos brzmiał pusto, jakby wszystkie kotłujące się we mnie emocje nagle odeszły. Z lekkim zażenowaniem zauważyłam, że brunet zdążył opróżnić butelkę z wszelkich procentów i wetknąć do ust kolejnego papierosa. Jakby to miało w czymś pomóc. - Jeszcze długo w Twojej głowie i sercu będzie panowała pustka. Żal i poczucie winy nie odejdą za sprawą alkoholu i papierosów, choć jeśli chcesz śmiało możesz próbować. - Krzyżując ręce na klatce piersiowej, oparłam się w końcu o ścianę przy oknie. Obserwowałam jego mizerne oblicze przez krótką chwilę po czym rezygnując z miny zimnej suki, odbiłam się od ściany by przystąpić parę kroków w jego stronę a następnie paść miękko na kolana obok fotela na którym siedział. Nie było sensu zrzucać na niego bomby w postaci relacji z ostatnich miesięcy. - Alanie... - Szepnęłam cicho, wysuwając do niego swoją dłoń i delikatnie położyłam ją na jego kolanie. - Zrobiłeś wszystko co mogłeś... Nikt... - Zawahałam się, szukając odpowiednich słów. - Nikt nie zdołałby jej pomóc. - Podniosłam swój wzrok, by wbić go w jego przepełnione żalem oczy. - Nie masz prawa niczego sobie zarzucać... - Dodałam cicho, mocniej zaciskając smukłe palce na ciele kuzyna.




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Salon [odnośnik]23.11.16 2:11
To w jakim kierunku się teraz udał było błędne, złe. I on dobrze to wiedział. Cichy głosik sumienia w jego głowie nieustannie go opieprzał. Ale zamiast go posłuchać i postarać się wyjść na prostą on szedł na łatwiznę - zagłuszał go alkoholem. Zamiast przyjąć porażkę z godnością mężczyzny, on po uszy wlazł do kałuży przegranej, w której mieszała się masa negatywnych uczuć i emocji. I jeszcze babrał kubeczkiem w tej mieszaninie i polewał sobie nią czubek głowy, który wystawał z niej nieznacznie. Czy przegrał? Przegrał. Czy walka była równa? Nie, choć przez długi okres czasu chciał wierzyć, że była, że miał szansę. Wierzył w to zresztą bardzo długo. Jeszcze od czasów, gdy był w Hogwarcie starał się nadążać. Przestał psocić, zaczął się uczyć, zdał dobrze SUMy, rozpoczął naukę, a potem staż w Mungu. Wszystko to robił dla matki. Wszelkie porażki, trudności i konsekwencje znosił dla niej. Chciał jej pomóc, chciał to uleczyć i stało się to celem jego życia, jego kierunkiem. Gonił za nim uparcie, choć po jakimś czasie jego przeciwnik zaczął się coraz bardziej oddalać, być coraz mniej widoczny i coraz bardziej nieuchwytny. A on biegł niczym idiota, próbując. A może wcale nie? Czy zrobił dostatecznie dużo? Obawiał się, że wcale nie. Ostatnimi czasy (przed śmiercią matki) bowiem spędzał w szpitalu całe tygodnie, pracą próbując zagłuszyć głos, który mówił mu, że nie da rady, że polegnie. Stanął w miejscu zamiast próbować szukać, próbować. To nie tak, że nie mógł tego wygrać. Mógł... Ale wiązało się to ze sporym ryzykiem, którego on nie chciał podejmować.
Alkohol i papierosy miały zagłuszyć nie tylko poczucie straty i bólu. Miały zagłuszać również poczucie winy, które męczyło go i doprowadzało do szaleństwa. Czasami miał wrażenie, że stoi na krawędzi i tylko milimetry dzielą go od spadku w dół. Myślał wtedy, że oszaleje, że zwariuje i wyląduje na oddziale psychiatrycznym w Mungu. Albo, że zrobi coś gorszego. I choć przesadzał, alkohol i papierosy wydawały się mniejszym złem. A wręcz lepszym rozwiązaniem.
Wiedział, że ona również straciła kogoś, kto był jej bardzo bliski. Ona i jej siostra. Nie był w tym sam, a jednak egoistycznie tak właśnie się zachowywał. Jakby tylko on cierpiał, jakby tylko jego to dotyczyło. I choć podświadomie zdawał sobie z tego sprawę, uczepił się swojego dołka zbyt silnie, mając głęboko w poważaniu wszystko poza nim. A tam również byli ludzie. Ludzie, którzy tak jak on mieli uczucia. Na przykład właśnie Lilith.
Spojrzał na nią mętnie gdy uklękła przy nim i ułożyła dłoń na jego kolanie. Mówiła dużo łagodniej i chyba właśnie to sprawiło, że wreszcie tak naprawdę zaczął ją słuchać. Nie chciał słuchać krzyków, bo sumienie co dzień robiło to w jego głowie. Spojrzał więc na nią i patrzył w milczeniu. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Wszystko uwięzło mu w gardle niczym ogromna, ciężka, gorzka gula. Poczuł, że coś w nim pęka, coś w nim drży. Przez dłuższy czas milczał, aż w końcu zgarnął ją ramieniem i wtulił się w nią. Powinno być na odwrót, to on powinien ją przytulać, dawać poczucie schronienia. Tym razem jednak było inaczej. To on tego potrzebował. Jak mały chłopiec potrzebujący bliskości i poczucia bezpieczeństwa.
- Przepraszam Lilith. - odezwał się w końcu słabym, drżącym głosem. - Przepraszam, że jej nie uratowałem. Przepraszam, że nie pojawiłem się na Twoim ślubie. Przepraszam, że zniknąłem bez słowa. Że jestem takim egoistą. - Wyrzucał z siebie słowa jedno po drugim, niczym w desperacji, niczym w szaleńczym wyścigu. - Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Kompletnie nie wiem.
I ani myślał jej puszczać. Teraz to ona była jego schronieniem, którego potrzebował chociaż przez kilka chwil. Krył twarz w jej ramieniu tak, jak ona robiła to wiele razy. Dlaczego była taka silna? Dlaczego była silniejsza od niego? Czy to dlatego, że już kiedyś to przeszła?
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Salon [odnośnik]06.12.16 13:15
Zastygłam w bezruchu. Dotarło do mnie, że niecałe szesnaście lat temu, kiedy to moja matka odeszła, zachowałam się tak samo. Uciekłam. Oczywiście możliwości ośmiolatki nie równają się z możliwościami dorosłego mężczyzny, to też pod osłoną nocy nie opuściłam rodzinnej posiadłości, by rzucić się w cug alkoholowy - co choć mogłoby przynieść chwilowe ukojenie, to również i wielkie konsekwencje. Tak więc choć moje ciało dalej znajdowało się na ziemiach Derbyshire tak mój umysł znajdował się zupełnie gdzie indziej. Godzinami oddawałam się szermierce, próbie okiełznania trudnej sztuki metamorfomagii. Dusiłam w sobie żal, smutek i gniew. Ignorowałam wyciągane do mnie ręce, starające się mi pomóc jak i te, które chciały ulepić mnie na nowo, wykorzystać rodzinną tragedię do własnych celów. A później? Zaraz po tym, jak mogłam pochwalić się tytułem absolwenta Hogwartu? Kto uciekł na drugi koniec świata, byle by tylko nie musieć mierzyć się z rzeczywistością?
Wlepiałam w niego swoje ciemnobrązowe tęczówki, które teraz powoli zachodziły łzami. Czy nie byłam dla niego zbyt surowa? Czy nie zachowałam się zbyt egoistycznie wpadając do jego mieszkania bez zapowiedzi, niczym mały huragan i bezczelnie żądając wyjaśnień, kiedy dobrze wiedziałam, przed czym tak naprawdę uciekał mój kuzyn? Kierowała mną jeszcze troska o bliskiego, czy już chęć zaspokojenia własnej pobudki i uleczenie zranionej dumy? Zniknął i nie raczył o tym poinformować, jak on śmiał(!)... Zabawne. A właściwie nie, nie zabawne lecz żałosne. Wyrzucać komuś coś w czym jest się wieloletnim specjalistą. Lilith (już teraz) Avery, mistrzyni uciekania, karci swojego kuzyna za... ucieczkę. Który to stopień zakłamania?
- Nie przepraszaj Alan... W tej śmierci nie ma Twojej winy. Tylko głupiec rzucałby podobne oskarżenia pod Twoim adresem... - Odparłam półszeptem, czując w tym samym momencie jak mój żołądek wiąże się w supeł a w gardle narasta gula utrudniająca mówienie. Ilekroć trzeba było mówić o uczuciach, moje ciało stanowczo odmawiało mi posłuszeństwa... Ile to już razy w głowie snułam piękne scenariusze wypowiedzi, by w rzeczywistości wydusić z siebie raptem dwa, trzy zdania i to jeszcze obszarpane z treści i właściwego znaczenia - nie zliczę. - Nie zaprzątaj sobie już tym głowy. Ani nieobecnością na uroczystości, ani nieobecnością samą w sobie. To nie jest istotne. - Wplotłam smukłe palce prawej dłoni w jego gęste włosy. - Najważniejsze, że już jesteś, że wróciłeś. Jesteśmy rodziną. To nasze wspólne brzemię, które wspólnie udźwigniemy. Nie pozwolę Ci nieść go samemu. - Przylgnęłam do niego mocniej, tuląc go niczym małego chłopca. Zupełnie tak, jakbym to ja była tą starszą, roztropniejszą, jakbym to ja stanowiła jego azyl. Może właśnie teraz tak powinno być. Może nadszedł czas by spłacić dług względem Alana. Był przy mnie kiedy moje dni spowite były ciemnością, kiedy nie potrafiłam już dostrzec sensu w tym całej farsie zwanej życiem. Był przy mnie, wspierał, wyciągał do mnie rękę mimo, że poprzednimi razy ją odtrąciłam. Słuchał krzyków i pozwalał okładać się pięściami, kiedy po raz kolejny mój ojciec zawodził. Ani razu się nie złamał. Być może teraz ja powinnam być jego światłem i wyprowadzić go z mroku.




And on purpose,
I choose you.

.


Ostatnio zmieniony przez Lilith Avery dnia 03.01.17 1:21, w całości zmieniany 1 raz
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Salon [odnośnik]18.12.16 15:49
Nigdy nie powiedziałby jej, że jest egoistką lub hipokrytką. Nigdy nie powiedziałby złego słowa na kogoś mu bliskiego. Był takim typem człowieka, który zmieszałby z błotem siebie samego i tym samym sprowadziłby na siebie falę nieszczęść, ale nigdy nie uczyniłby tego bliskiej osobie. A przynajmniej nie specjalnie, z premedytacją. Bo na swój sposób zranił Lilith, choć wcale tego nie chciał. Zranił ją być może bardzo dotkliwie, znikając nagle bez słowa, gdy ona także nosiła na barkach brzemię tej tragedii. To on był egoistą. Zapatrzonym w siebie i swoją rozpacz dupkiem. I tak sobie teraz powtarzał, choć w głębi serca wiedział, że przeszłości nie zmieni. A także wiedział, że nie potrafił inaczej, bo to wszystko po prostu go przerosło. Nie było jednak najmniejszego sensu, by zastanawiać się kto tutaj był hipokrytą, kto egoistą. Oboje byli. W pewnym stopniu. Żadne z nich nie było bez winy, która teraz, w obliczu rodzinnej, bolesnej tragedii, została wywleczona na wierzch.
Czuł się jak mały chłopiec i jak taki chłopiec właśnie teraz wyglądał. Zrozpaczony, załamany, szukający schronienia i pomocy. Zawsze szukał tego wszystkiego u matki, ale teraz nie mógł, a to go jeszcze bardziej przytłaczało. Potrzebował jej. Potrzebował tak bardzo, że miał ochotę przywiązać ją do stołu, krzesła, czegokolwiek. Potrzebował, aby była tutaj i uświadamiała mu ciągle, że nie jest sam. I choć z jednej strony, gdy mówiła, że to nie jego wina, cichy głosik w jego głowie krzyczał, że to nie prawda, z drugiej strony potrzebował tych zapewnień. Bo poczucie winy kopało go boleśnie w towarzystwie innych, negatywnych emocji, przez co jeszcze trudniej było mu się podnieść i stanąć na własnych nogach.
- Ale gdybym spróbował... gdybym usiadł przy kotle lub krążył po świecie, starając się znaleźć lek, zamiast kryć się w Mungu... - Tak, to to właśnie najbardziej go bolało. Że krył się w Mungu, krył się za swoim pracoholizmem, zamiast wziąć się w garść i zacząć coś robić, zamiast powtarzać sobie, że wszystko będzie dobrze. Przecież od dawna podświadomie wiedział, że nie będzie. I teraz ta prawda wstała i siarczyście uderzyła go w policzek, aż powalając go na ziemię. Gdyby nie tchórzył... Gdyby odważył się podać jej jeden ze swoich eliksirów może by ją uratował... Niestety, istniało jednak również ryzyko tego, że mogło to pogorszyć jej stan. A on nie miał odwagi go podjąć. Teraz gryzł się za to, choć wtedy uważał, że to była słuszna droga.
- Pomóż mi, Lilith. Nie dam rady sam. - Jęknął żałośnie. Prosił o to, aby pomogła mu stanąć na nogach, choć dobrze wiedział, że ona sama ledwo się na nich utrzymywała. Wbijał palce w materiał jej ubrania, nieco zbyt mocno, ale kompletnie nieświadomie. Chciał płakać, chciał krzyczeć, chciał rzucać rzeczami. Ale nie zamierzał robić żadnej z tych rzeczy.
Dłuższy czas tkwił tak w bezruchu, powoli się uspokajając i wyciszając. Potrzebował tej ciszy, ale w niej również poczucia czyjejś obecności. Nie chciał być sam. Wiedział, że wtedy znów przyssie się do butelki, pozwalając sobie na tę żałosną, krótką chwilę zapomnienia. A to nic nie dawało. Bo gdy czarna płachta znikała, obraz za nią raził jeszcze bardziej. Dopiero po dłuższym czasie, poruszył się lekko, ale nie zamierzał się od niej odklejać.
- Czy Twój mąż dobrze Cię traktuje? - Zdał sobie sprawę z tego, że nawet o to nie zapytał. Nawet nie znał jej męża. A przecież zawsze powtarzał jej, że dopilnuje, aby była szczęśliwa i aby nikt jej nie skrzywdził. Zawsze mówił, że nie pozwoli wydać jej za mąż za kogoś, kogo nie kocha i za kogoś, kto nie jest jej wart. A teraz? Nawet nie wiedział kim jest człowiek, którego poślubiła. - Kochasz go?
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Salon [odnośnik]03.01.17 2:21
Palce Alana zaciskały się na moich wątłych ramionach nieco za mocno. Nie upomniałam go jednak, nie wyrwałam się z uścisku. Wiedziałam, że chwilowe uczucie dyskomfortu jest niczym, w porównaniu do bólu, jaki nim targa - z pewnością też, odbierając trzeźwość myślenia. Pozwoliłam więc, by na krótką chwilę zniknęły wszelkie granice, a mężczyzna mógł przelać choć w drobnym ułamku swą gorycz, na moją osobę. Chciałam być dla niego wsparciem, stworzyć coś na wzór bezpiecznej przystani, do której zawsze mógłby zawinąć, jeśli sztorm na morzu okazałby się zbyt silny. Powinnam otoczyć go opieką, powinnam mu pomóc. W obecnej chwili chciałam po prostu trwać przy nim, szeptać mu do ucha, że wszystko jeszcze się ułoży i raz po raz, zapewniać go, że Elizebath nie odeszła z tego świata z jego winy. Chciałam ulżyć jego cierpieniom. Powinnam to zrobić. Tylko jak? Nie ma konkretnego lekarstwa na tę przypadłość, nie ma poradników ze złotymi radami. Wachlarz doświadczeń również nie przygotowuje na kolejne spotkanie ze śmiercią. Czułam się więc bezradna. Czymże bowiem byłam, w obliczu tak wielkiej siły.
Oswobodziwszy się z żelaznego uścisku, ujęłam delikatnie w dłonie zmarnowaną twarz uzdrowiciela.
- Pomogę Ci. - Szepnęłam cicho. Próby powstrzymania łez zdawały się daremne, blask kominka doskonale ukazywał tańczące w kącikach oczy krople. - Pamiętasz co Ci kiedyś obiecałam? - Spytałam łamiącym się głosem, tym samym siląc się na delikatny uśmiech. - Obiecałam Ci, że Cię nie zostawię. Nigdy tego nie zrobię, rozumiesz? Nieważne, z czym przyszło nam by się mierzyć. Nie zostawię Cię Alan, ani teraz, ani nigdy. - Przesunęłam smukłe palce wzdłuż jego szczęki, by w finalnym geście zacisnąć je na jego dłoniach. Bałam się. Cholernie bałam się tego, co będzie dalej. Bałam się odpowiedzialności, jaką właśnie przyjęłam na swe barki. Chciałam mu pomóc, lecz składając obietnicę sama nie byłam pewna, czy zdołam podołać podjętemu wyzwaniu. Zupełnie niespodziewane pytanie ze strony mężczyzny, które przeszyło powietrze niczym precyzyjnie wystrzelony bełt, odwróciło moją uwagę od głównego tematu rozmowy. Zmieszanie jakie zagościło na mojej twarzy w pierwszych minutach, było odwzorowaniem mętliku, jaki właśnie pojawił się w głowie.
- T...tak. - Odparłam dość niemrawo. Nie do końca wiedząc, na które z dwóch pytań w tym momencie chciałam sama udzielić odpowiedzi. - Wybacz mi, trochę zaskoczyła mnie ta nagła zmiana tematu. - Pośpieszne wytłumaczenia raczej nie poprawiły sytuacji. Zagarnęłam więc włosy za ucho, ponownie siadając na kolanach, dłonie zaś składając na własnych udach. Krótka chwila kalkulacji i jeden głęboki oddech, pozwoliły mi na sformułowanie lepszej wypowiedzi. - Odpowiedź na obydwa pytania brzmi tak. Nie potrafię sobie wyobrazić, by ktoś mógł zadbać o mnie lepiej, ani żebym mogła darzyć uczuciem większym, kogokolwiek innego. - Tym razem głos mój brzmiał pewnie, stanowczo. W końcu byłam pewna swych racji. - Perseus... On jest naprawdę dobrym mężczyzną. Znam go od dziecka. Jestem przekonana, że nigdy by mnie nie skrzywdził. Nie pozwoli tez, by ktokolwiek inny to zrobił, a więc spokojnie, zostałam oddana w dobre ręce. - Ciekawe jaką cenę, za tą ślepą wiarę w męża, w finalnym rozrachunku otrzymam do zapłaty, od życia.




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Salon [odnośnik]13.01.17 0:29
W tamtym momencie nie myślał o tym, że mógł jej sprawiać ból. Egoistycznie, ale w tym momencie czuł się jak dziecko. Zagubione dziecko. Nie potrafił opisać w słowach jak okropnie się teraz czuł. Nie potrafił opisać w słowach tego jak bardzo potrzebował teraz Lilith. Choć sam nie wiedział czego chciał, czego potrzebował i co powinien teraz robić. Miał wrażenie, że ktoś wrzucił go do ciemnego, głębokiego dołka, w którym wszystko co go otaczało było jednym, niekończącym się koszmarem. Wiedział, że dla niej ta sytuacja również była okropna. Wiedział to, a mimo wszystko wymagał od niej tak wiele. Prosił ją, by oprócz tego, że ona również cierpiała po śmierci Elisabeth, odjęła od niego trochę jego cierpienia. Aby wzięła go pod rękę i pomogła mu wstać mimo tego, że ciężar na jego plecach był ogromny. Ale nie potrafił teraz myśleć o tym w ten sposób, choć czasami w jego głowie odzywał się głos, który go do tego namawiał.
Miał ochotę płakać, miał ochotę krzyczeć, rzucać rzeczami. Emocje wirowały w nim niczym w mugolskiej pralce, kotłowały się ze sobą, powodując na zmianę złość, żal i smutek. Ale nie zrobił niczego z tych rzeczy. Zacisnął jedynie pięść, aż pobielały mu knykcie, aż z wysiłku dłonie zaczęły mu drżeć. I unikał wzroku Lilith wstydząc się tych łez, które mimo wszystko czaiły się w kąciku jego oczu.
Pomogę Ci.
Nie zostawię Cię.

Czuł, że zaczynają drżeć mu nie tylko zaciśnięte w pięści dłonie, ale i cały on. Spuścił głowę, spotykając się z oporem jej delikatnych dłoni i zaciskając usta w wąską linię. Dlaczego tak bardzo potrzebował tych słów? Dlaczego niczym dziecko potrzebował złapać się jej ubrania, poczuć bliskość i usłyszeć oddech. Poczuć obecność kogoś obok niego. I pękło. Jakaś niewidzialna skorupka pękła w jednym miejscu tylko po to, by pękać dalej, dalej. Aż w końcu znikła całkowicie. Znów opadł czołem na jej ramię, znów złapał materiał jej ubrania na plecach nie myśląc o tym, że je rozciągnie. Płakał. Płakał jak mały chłopiec. Chyba tego tak naprawdę potrzebował. Głupi był szukając tego tam daleko, gdy to, czego potrzebował, było tak blisko.
I gdy się uspokoił - postanowił zmienić temat. Nie patrzył na nią, wstydząc się swoich łez. Uznając je za oznakę słabości, uważając, że skazywał się na łatkę ż a ł o s n e g o. Zmienił więc temat, choć to wcale nie było tak, że odpowiedź na zadane pytania go nie interesowała. Wykorzystał jednak jej chwilowe zaskoczenie, by wstać, by odejść od niej. Nie chciał, by patrzyła na tą żałosną, mokrą od łez twarz. Nie chciał ukazywać słabości, choć było to tak bezsensowne, tak irracjonalne tuż po tym, jak błagał ją by go nie zostawiała i by mu pomogła. Stanął przy oknie i patrzył w nie, ukradkiem przesuwając rękawem po twarzy w dyskretnej (tylko według niego) próbie ukrycia tego, czego się wstydził. Ale słuchał jej, to oczywiste. Zdawał sobie sprawę z tego, że w tym momencie była dla niego jedyną rodziną. Choć nie to ze względu na to była dla niego tak ważna. Zawsze byli ze sobą bardzo blisko.
- Cieszę się. - Odezwał się, gdy skończyła mówić. Wtedy dopiero obrócił się plecami do okna i spojrzał na nią. Jak żałosny obraz musiał sobą przedstawiać w świetle dnia? - Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Lilith. Że ten mężczyzna o Ciebie dba. - Znał Perseusa. Znał go jednak na tyle słabo, by nie potrafić powiedzieć o nim kompletnie nic. Czemu jednak gdy słyszał jego imię, jakieś nieprzyjemne uczucie rodziło się w jego wnętrzu? Rósł niepokój, którego nie potrafił wytłumaczyć. Odepchnął się w końcu od okna i podszedł do niej. - Lilith. Nie ważne, że teraz jestem w... gorszym stanie niż niegdyś. Czy to się zmieni za tydzień, czy za miesiąc, czy nigdy - pamiętaj, że zawsze, gdy coś będzie się działo - zawołaj mnie, a ja przyjdę. Obiecałem, że będę Cię chronić, prawda? - Krótkim gestem schował niesforny kosmyk jej włosów tuż za uchem. - Nie ważne, że masz teraz męża, który teoretycznie przejął tę rolę w całości. Kogo innego mam teraz chronić jak nie Ciebie?
Był szczery. I chciał, aby ona również była gdyby kiedyś wydarzyło się coś złego. Nie pozwoli jej skrzywdzić, a przynajmniej tak zawsze powtarzał. Jednak jeżeli rzeczywiście stanie się coś złego - przede wszystkim musiał o tym wiedzieć.



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach