Zagroda wschodnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zagroda wschodnia
Górzyste tereny Peak District zajmuje rezerwat smoków pochodzących z okolic Edale, a fundatorami tego miejsca jest ród Greengrassów. Położona w najbardziej cywilizowanej i rozbudowanej części rezerwatu zagroda wschodnia, jest jednocześnie najczęściej odwiedzaną przez ewentualnych gości. Wykonane z ciemnej cegły budynki wznoszą się na różną wysokość, skrywając w sobie głównie pomieszczenia biurowe, medyczne oraz archiwa, ale to potężny półokrągły mur nieopodal przykuwa największą uwagę. Zapewne z powodu wystających zza niego niekiedy potężnych paszczy ogniomiotów katalońskich. Wydostana z Gringotta wyjątkowa para już bardzo wiekowych smoków o oczach zaciemnionych bielmem od roku przebywa w Peak District, będąc wyjątkowo spokojna - zapewne przez bliskość niechybnego zakończenia żywota.
W centrum wschodniej części rezerwatu można załatwić sprawy administracyjne, skorzystać z archiwum, a także próbować zdobyć zaproszenie do oglądania rezerwatu z wyszkolonym opiekunem smoków, co wymaga jednak specjalnej zgody i jest okolicznością niezmiernie rzadką. W ceglanych budynkach znajduje się także miniaturowa sowia poczta oraz salonik z kominkami Fiuu. Dwie mile od zabudowań zagrody wschodniej znajduje się wybrukowana droga i oficjalne wejście na teren rezerwatu, zabezpieczone zaklęciami zarówno antymugolskimi, jak i tymi pozwalającymi na przejście przez kamienną bramę wyłącznie osobom znającym specjalne hasło, zmieniane raz na tydzień przez przedstawiciela rodu Greengrassów.
W centrum wschodniej części rezerwatu można załatwić sprawy administracyjne, skorzystać z archiwum, a także próbować zdobyć zaproszenie do oglądania rezerwatu z wyszkolonym opiekunem smoków, co wymaga jednak specjalnej zgody i jest okolicznością niezmiernie rzadką. W ceglanych budynkach znajduje się także miniaturowa sowia poczta oraz salonik z kominkami Fiuu. Dwie mile od zabudowań zagrody wschodniej znajduje się wybrukowana droga i oficjalne wejście na teren rezerwatu, zabezpieczone zaklęciami zarówno antymugolskimi, jak i tymi pozwalającymi na przejście przez kamienną bramę wyłącznie osobom znającym specjalne hasło, zmieniane raz na tydzień przez przedstawiciela rodu Greengrassów.
- Och, bez wątpienia. Smoki dość dobrze znoszą niskie temperatury, ale na wszelki wypadek i tak musieliśmy docieplić wejścia do jaskiń, w których urzędowały matki z młodymi. Tolerancja rozwija się z wiekiem, a po chorobie, która przeszła po młodych z rok czy dwa temu, niedobrze zostawiać już takie sprawy przypadkowi - Instynktownie potarł ręce okryte grubymi rękawicami z ciemnej skóry, z których to uparcie wycinał czubki palców, bo ku uciesze kolegów z drużyny ciągle zwracał uwagę na to jak nieporęcznie się w nich pracuje.
Jeśli nie szedł akurat do smoka z zamiarem wejścia z nim w kontakt ani nie udawał się na wyprawę o trudnym do sprecyzowaniu przebiegu, pozwalał sobie na odrobinę wygody; dziś drugie, cięższe i lepsze rękawice miał w znoszonej torbie naramiennej.
- Jeśli szef sobie życzy, mogę zmobilizować jakąś młodszą grupkę, dokoptować im starszego smokologa do nadzoru i posłać na opuszczone wieże, część się posegreguje, część wykorzysta, coś może wyrzuci - Wzruszył ramieniem, obserwując Elroya z boku; widać było, że szef już pogrążył się we własnych myślach jak to miał w zwyczaju, więc pozwolił sobie również zastanawiać na głos.
Prędzej czy później coś sprowadzi lorda na ziemię; a ze wszystkich możliwych rzeczy okazało się to rzecz jasna pytanie o małżonkę.
Znał lady Mare znacznie pobieżniej niż niektórzy z jego współpracowników. Unikał przyjęć i spotkań, na których mogła się pojawiać, nie z braku sympatii, a po prostu dlatego, że ciągle był zalatany, chwytając się wielu różnych zadań także poza godzinami pracy w rezerwacie. Miał jednak świadomość, że jest to kobieta gołębiego serca i niecodziennej urody. Szlachcianka z krwi i kości, chociaż bez wątpienia daleko było jej do wszystkich tych, którzy na lud swojego hrabstwa patrzyliby z wyższością. Nie zniósłby pracy u Greengrassów, gdyby tak było - lecz Elroy i Mare byli na tyle w porządku, że gdyby nie specyficzna maniera przejawiająca się czasem w sposobie mówienia czy widocznie odstająca jakość szat, naprawdę dałoby się zapomnieć o tym, że urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą.
Szczęśliwą znaczy złotą, złotą jak galeon w skarbcu.
Obowiązków im akurat nie zazdrościł, tak samo jak poczucia odpowiedzialności, które musiało ich teraz trawić odkąd w całym kraju rozpętały się walki. Cholera, miał czasami problem radzić sobie z myślą, że widzi we śnie nieszczęście jednego obcego człowieka - nie byłby w stanie długo radzić sobie ze świadomością, że polegają na nim życia setki innych.
- To dobra wiadomość. U moich, na tyle na ile mi wiadomo, również wszystko w porządku. - Nie rozdrabniał się, byli już zbyt blisko, żeby wchodzić w szczegóły życia rodzinnego jego siostry; bo przecież nie jego własnego, w jego domu czekał tylko lelek wróżebnik. Przynajmniej jak dotąd.
Podążał śladami szefa, zgrabnie pokonując przeszkody pozostawione przez nocne wichury i odwilż. Ciężkie podeszwy butów powstrzymywały przed ślizganiem się, wyuczona zwinność pozwalała chwytać się wystających gałęzi w odpowiednich momentach. Raz zrzucił przypadkiem hałdę śniegu na ramiona Elroya, ale poza przepraszającym uśmiechem nie dał po sobie poznać, że za to odpowiadał.
Nie zrobił tego przecież umyślnie!
- Gdzie zaczniemy poszukiwania? Chcemy się rozdzielić? - szepnął, gdy podszedł na tyle blisko, by jego głos nie poniósł się niebezpiecznie wgłąb lasu.
Jeśli nie szedł akurat do smoka z zamiarem wejścia z nim w kontakt ani nie udawał się na wyprawę o trudnym do sprecyzowaniu przebiegu, pozwalał sobie na odrobinę wygody; dziś drugie, cięższe i lepsze rękawice miał w znoszonej torbie naramiennej.
- Jeśli szef sobie życzy, mogę zmobilizować jakąś młodszą grupkę, dokoptować im starszego smokologa do nadzoru i posłać na opuszczone wieże, część się posegreguje, część wykorzysta, coś może wyrzuci - Wzruszył ramieniem, obserwując Elroya z boku; widać było, że szef już pogrążył się we własnych myślach jak to miał w zwyczaju, więc pozwolił sobie również zastanawiać na głos.
Prędzej czy później coś sprowadzi lorda na ziemię; a ze wszystkich możliwych rzeczy okazało się to rzecz jasna pytanie o małżonkę.
Znał lady Mare znacznie pobieżniej niż niektórzy z jego współpracowników. Unikał przyjęć i spotkań, na których mogła się pojawiać, nie z braku sympatii, a po prostu dlatego, że ciągle był zalatany, chwytając się wielu różnych zadań także poza godzinami pracy w rezerwacie. Miał jednak świadomość, że jest to kobieta gołębiego serca i niecodziennej urody. Szlachcianka z krwi i kości, chociaż bez wątpienia daleko było jej do wszystkich tych, którzy na lud swojego hrabstwa patrzyliby z wyższością. Nie zniósłby pracy u Greengrassów, gdyby tak było - lecz Elroy i Mare byli na tyle w porządku, że gdyby nie specyficzna maniera przejawiająca się czasem w sposobie mówienia czy widocznie odstająca jakość szat, naprawdę dałoby się zapomnieć o tym, że urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą.
Szczęśliwą znaczy złotą, złotą jak galeon w skarbcu.
Obowiązków im akurat nie zazdrościł, tak samo jak poczucia odpowiedzialności, które musiało ich teraz trawić odkąd w całym kraju rozpętały się walki. Cholera, miał czasami problem radzić sobie z myślą, że widzi we śnie nieszczęście jednego obcego człowieka - nie byłby w stanie długo radzić sobie ze świadomością, że polegają na nim życia setki innych.
- To dobra wiadomość. U moich, na tyle na ile mi wiadomo, również wszystko w porządku. - Nie rozdrabniał się, byli już zbyt blisko, żeby wchodzić w szczegóły życia rodzinnego jego siostry; bo przecież nie jego własnego, w jego domu czekał tylko lelek wróżebnik. Przynajmniej jak dotąd.
Podążał śladami szefa, zgrabnie pokonując przeszkody pozostawione przez nocne wichury i odwilż. Ciężkie podeszwy butów powstrzymywały przed ślizganiem się, wyuczona zwinność pozwalała chwytać się wystających gałęzi w odpowiednich momentach. Raz zrzucił przypadkiem hałdę śniegu na ramiona Elroya, ale poza przepraszającym uśmiechem nie dał po sobie poznać, że za to odpowiadał.
Nie zrobił tego przecież umyślnie!
- Gdzie zaczniemy poszukiwania? Chcemy się rozdzielić? - szepnął, gdy podszedł na tyle blisko, by jego głos nie poniósł się niebezpiecznie wgłąb lasu.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Ludzie byli tak inni od smoków. Nie byli tak niewzruszeni, i często żałował tego. Życie ludzkie było kruche, choć czy w rezerwacie nie byli pewni również tego, że i smoki nie są nieśmiertelne? Choć wpływało na nie o wiele mniej czynników niż na ludzi, to wciąż było warto nie zapominać o ulotności ich życia. Jedne mogły przeżyć kilkaset lat, gdzie inne zaledwie kilkadziesiąt - a niektóre smocze jaja leżały zaginione, w jaskiniach i wśród wzgórz, na dnach oceanów i jezior, a może gdzieś na brzegach rzek? Pod wodospadami?
- Tym bardziej w czasach tak mroźnych zim. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz na szczytach leżało aż tak wiele śniegu - westchnął na samą myśl, bo martwiło go to odchylenie od normy. Było spowodowane anomaliami? Ucieczką magii, a może czymś jeszcze innym? - Warto będzie poczekać bliżej majowych lub czerwcowych miesięcy... chcę, aby pogoda nieco się polepszyła - przyznał, bo i podobne porządki rzeczywiście mogły być problematyczne, szczególnie w kwestii bezpieczeństwa pracowników.
Praca w terenie przy smokach była wystarczająco niebezpieczna, aby nie musieć dodawać sobie zmartwień.
Opadający na niego śnieg wcale mu nie przeszkadzał. Skinął głową, również posyłając łagodny uśmiech w stronę Elrica, kiedy on uśmiechnął się przepraszająco. Musieli być ostrożni w kwestii lodu i mrozu, w kwestii tego co znajdywało się dookoła. Natura była zwodnicza - gałęzie mogły się ułamać, oni mogli utracić grunt pod swoimi stopami, a także coś mogło ich zaskoczyć. Choć może bardziej powinni określić to ktosiem.
Musieli być w dobrej formie, pracując w terenie w warunkach, którym daleko było od tych biurowych. Nigdy nie pracował w ministerstwie, choć dostrzegał, że była to częsta ścieżka kariery ich pracowników. Niektórych musieli oduczać na nowo, że praca przy biurku nie była tym, czego od nich oczekiwano, chyba że pragnęli pozostać w administracji rezerwatu i nie mieć na co dzień do czynienia z ich podopiecznymi. Każdy miał w końcu różne oczekiwania od życia - a on sam, zbyt mocno kochał smoki, które przecież stanowiły tak ogromną część jego życia.
Czy jego dzieci, czy jego synowie również będą podzielali tę miłość?
- Jeśli będzie potrzeba większego wsparcia, nie wahaj się prosić. Szczególnie w tych czasach - przypomniał Elricowi, bo w końcu prywatnie nie mógł odmówić pomocy - nie tym ludziom, którzy byli dotknięci wojną. Wiedział, że było poza zasięgiem udzielenie pomocy każdemu możliwemu, a jednak mógł chociaż spróbować.
Przesunął wzrokiem po otaczających go drzewach. Szum i cichy świergot, trzepot silnych skrzydeł z oddali sugerował, gdzie ich zguba powinna się znajdywał, ale jednocześnie teren, w którym się znajdywali, nie należał do najprostszych.
- Zostajemy razem - odpowiedział szeptem. Nie byli ryzykantami, nie byli aż tak szaleni aby rzeczywiście rozdzielić się przy warunkach, które panowały w tym miejscu. - Udamy się na wschód bardziej, z zapisków obserwacyjnych było wiele wspomnień o upodobaniu zbiorników wody, a właśnie tam znajduje się pobliski potok. Nie jest on wielki, ale z pewnością niezmrożony i może to być teren, w którym postanowił zapolować na swoją zwierzynę i obiad, lub pilnować dla zajęcia samego terenu - mówił cicho, ostrożnie i powoli, tak aby mieć pewność że współpracownik nie posiadał problemu z jego dykcją czy też wszystkie informacje zostały mu przekazane.
Górski potok, o którym wspomniał, był miejscem urokliwym, dobrze znanym punktem odniesienia dla smokologów znających mapy. Oddaleni o około dwanaście mil od bram rezerwatu, potrzebowali punktów odniesień.
Ruszył więc kolejną wyboistą drogą pomiędzy leżącym śniegiem i drzewami, w kierunku o którym wspomniał Lovegoodowi.
Stawiając ostrożnie kroki między rozmokłą ziemią, a wciąż przysypaną ziemią, w pewnym momencie mogli usłyszeć ryk, na który Elroy prędko pochwycił pewniej w dłoń różdżkę, przystając. Przesunął wzrok w stronę współpracownika i delikatnie skinął mu głową, samemu zaraz schodząc bardziej do parteru na ugiętych nogach. Wyraźnie ich podopieczny był bliżej niż początkowo mogło im się zdawać i powinni zachować teraz jeszcze większą ostrożność.
- Tym bardziej w czasach tak mroźnych zim. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz na szczytach leżało aż tak wiele śniegu - westchnął na samą myśl, bo martwiło go to odchylenie od normy. Było spowodowane anomaliami? Ucieczką magii, a może czymś jeszcze innym? - Warto będzie poczekać bliżej majowych lub czerwcowych miesięcy... chcę, aby pogoda nieco się polepszyła - przyznał, bo i podobne porządki rzeczywiście mogły być problematyczne, szczególnie w kwestii bezpieczeństwa pracowników.
Praca w terenie przy smokach była wystarczająco niebezpieczna, aby nie musieć dodawać sobie zmartwień.
Opadający na niego śnieg wcale mu nie przeszkadzał. Skinął głową, również posyłając łagodny uśmiech w stronę Elrica, kiedy on uśmiechnął się przepraszająco. Musieli być ostrożni w kwestii lodu i mrozu, w kwestii tego co znajdywało się dookoła. Natura była zwodnicza - gałęzie mogły się ułamać, oni mogli utracić grunt pod swoimi stopami, a także coś mogło ich zaskoczyć. Choć może bardziej powinni określić to ktosiem.
Musieli być w dobrej formie, pracując w terenie w warunkach, którym daleko było od tych biurowych. Nigdy nie pracował w ministerstwie, choć dostrzegał, że była to częsta ścieżka kariery ich pracowników. Niektórych musieli oduczać na nowo, że praca przy biurku nie była tym, czego od nich oczekiwano, chyba że pragnęli pozostać w administracji rezerwatu i nie mieć na co dzień do czynienia z ich podopiecznymi. Każdy miał w końcu różne oczekiwania od życia - a on sam, zbyt mocno kochał smoki, które przecież stanowiły tak ogromną część jego życia.
Czy jego dzieci, czy jego synowie również będą podzielali tę miłość?
- Jeśli będzie potrzeba większego wsparcia, nie wahaj się prosić. Szczególnie w tych czasach - przypomniał Elricowi, bo w końcu prywatnie nie mógł odmówić pomocy - nie tym ludziom, którzy byli dotknięci wojną. Wiedział, że było poza zasięgiem udzielenie pomocy każdemu możliwemu, a jednak mógł chociaż spróbować.
Przesunął wzrokiem po otaczających go drzewach. Szum i cichy świergot, trzepot silnych skrzydeł z oddali sugerował, gdzie ich zguba powinna się znajdywał, ale jednocześnie teren, w którym się znajdywali, nie należał do najprostszych.
- Zostajemy razem - odpowiedział szeptem. Nie byli ryzykantami, nie byli aż tak szaleni aby rzeczywiście rozdzielić się przy warunkach, które panowały w tym miejscu. - Udamy się na wschód bardziej, z zapisków obserwacyjnych było wiele wspomnień o upodobaniu zbiorników wody, a właśnie tam znajduje się pobliski potok. Nie jest on wielki, ale z pewnością niezmrożony i może to być teren, w którym postanowił zapolować na swoją zwierzynę i obiad, lub pilnować dla zajęcia samego terenu - mówił cicho, ostrożnie i powoli, tak aby mieć pewność że współpracownik nie posiadał problemu z jego dykcją czy też wszystkie informacje zostały mu przekazane.
Górski potok, o którym wspomniał, był miejscem urokliwym, dobrze znanym punktem odniesienia dla smokologów znających mapy. Oddaleni o około dwanaście mil od bram rezerwatu, potrzebowali punktów odniesień.
Ruszył więc kolejną wyboistą drogą pomiędzy leżącym śniegiem i drzewami, w kierunku o którym wspomniał Lovegoodowi.
Stawiając ostrożnie kroki między rozmokłą ziemią, a wciąż przysypaną ziemią, w pewnym momencie mogli usłyszeć ryk, na który Elroy prędko pochwycił pewniej w dłoń różdżkę, przystając. Przesunął wzrok w stronę współpracownika i delikatnie skinął mu głową, samemu zaraz schodząc bardziej do parteru na ugiętych nogach. Wyraźnie ich podopieczny był bliżej niż początkowo mogło im się zdawać i powinni zachować teraz jeszcze większą ostrożność.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Fakt faktem ostatni rok był zarówno dla kraju jak i dla całego rezerwatu pasmem nieustających nieszczęść. Jakby walki i blokada dostaw nie były przedsionkiem głodu same w sobie, w obywateli uderzyła zima, jakiej ze świecą szukać w ostatnim dziesięcioleciu.
- Racja, ja takiej zimy za swojego życia nie pamiętam, a przez pewien czas mieszkaliśmy w Szkocji - wspomniał mimochodem, a potem skinął głową, przyjmując wskazówki do wiadomości i przez krótki moment już planując w jaki sposób zarządzi wiosenne (letnie?) porządki wszystkich piwnic. Nie dał jednak myślom błądzić zbyt długo, zwłaszcza, że miał skłonność do prędkiego rzucania się na głęboką wodę; najlepiej by było to wszystko omówić na kolejnym spotkaniu w zarządzie. - Obyśmy nie musieli narzekać za rok na to samo. Mamy dobry lęg, ale jaja muszą mieć szansę się wykluć, a młode obrosnąć twardą łuską.
Uśmiechnął się, kiedy przypadkiem strząsnął na szefa śnieg z gałęzi iglaka, ale nie czuł obawy i nie miał zresztą do niej powodu; Elroy był specyficzny, ale nie miał w sobie ani upartej dumy ani skłonności do wpadania w złość. Nigdy przynajmniej nie okazał takich cech w ich obecności. Dobroduszność lorda nawet go nieco krępowała, bo nie nawykł do proszenia o pieniądze. Ofertę zgłaszania się z osobistymi kłopotami przyjął ze szczerym podziękowaniem, ale miał świadomość, że raczej z niej nie skorzysta - zazwyczaj robił wiele, by zabezpieczać rodzinę na własną rękę.
Będąc już na miejscu rozmawiali mniej, niskimi głosami, przez które przebrzmiewała ostrożność. Skinął głową, gdy Elroy odmówił rozdzielenia się - co w obecnych warunkach było zapewne właściwą decyzją. Nie miał też problemu z rozpoznaniem strumienia, do którego zmierzali, więc szedł pewnie, nie ustępując Elroyowi ani o krok. W drodze zmienił też na wszelki wypadek swoje rękawiczki na te mocniejsze, z dobrej jakości smoczej skóry chroniącej przed oparzeniami i machnięciami szponów.
Różdżka znalazła się w jego dłoni w sekundę, gdy spokojne górskie powietrze przeciął ryk - bliższy niż należało się spodziewać. Przykucnęli i teraz poruszali się pod częściową osłoną rozłożystych krzewów, choć Elric z najwyższym trudem unikał przystawania na zamarzniętych i kruchych gałęziach.
- Homenum Revelio - szepnął, by orientacyjnie zobaczyć, gdzie należało się spodziewać smoka, którego zamierzali sprowadzić w bezpieczniejszy rejon.
- Racja, ja takiej zimy za swojego życia nie pamiętam, a przez pewien czas mieszkaliśmy w Szkocji - wspomniał mimochodem, a potem skinął głową, przyjmując wskazówki do wiadomości i przez krótki moment już planując w jaki sposób zarządzi wiosenne (letnie?) porządki wszystkich piwnic. Nie dał jednak myślom błądzić zbyt długo, zwłaszcza, że miał skłonność do prędkiego rzucania się na głęboką wodę; najlepiej by było to wszystko omówić na kolejnym spotkaniu w zarządzie. - Obyśmy nie musieli narzekać za rok na to samo. Mamy dobry lęg, ale jaja muszą mieć szansę się wykluć, a młode obrosnąć twardą łuską.
Uśmiechnął się, kiedy przypadkiem strząsnął na szefa śnieg z gałęzi iglaka, ale nie czuł obawy i nie miał zresztą do niej powodu; Elroy był specyficzny, ale nie miał w sobie ani upartej dumy ani skłonności do wpadania w złość. Nigdy przynajmniej nie okazał takich cech w ich obecności. Dobroduszność lorda nawet go nieco krępowała, bo nie nawykł do proszenia o pieniądze. Ofertę zgłaszania się z osobistymi kłopotami przyjął ze szczerym podziękowaniem, ale miał świadomość, że raczej z niej nie skorzysta - zazwyczaj robił wiele, by zabezpieczać rodzinę na własną rękę.
Będąc już na miejscu rozmawiali mniej, niskimi głosami, przez które przebrzmiewała ostrożność. Skinął głową, gdy Elroy odmówił rozdzielenia się - co w obecnych warunkach było zapewne właściwą decyzją. Nie miał też problemu z rozpoznaniem strumienia, do którego zmierzali, więc szedł pewnie, nie ustępując Elroyowi ani o krok. W drodze zmienił też na wszelki wypadek swoje rękawiczki na te mocniejsze, z dobrej jakości smoczej skóry chroniącej przed oparzeniami i machnięciami szponów.
Różdżka znalazła się w jego dłoni w sekundę, gdy spokojne górskie powietrze przeciął ryk - bliższy niż należało się spodziewać. Przykucnęli i teraz poruszali się pod częściową osłoną rozłożystych krzewów, choć Elric z najwyższym trudem unikał przystawania na zamarzniętych i kruchych gałęziach.
- Homenum Revelio - szepnął, by orientacyjnie zobaczyć, gdzie należało się spodziewać smoka, którego zamierzali sprowadzić w bezpieczniejszy rejon.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Zagroda wschodnia
Szybka odpowiedź