Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]06.03.16 16:03
Jaki salon jest każdy widzi, znaczy zobaczy. Kiedyś


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]06.03.16 16:38
| 9, 10 listopada?

Są takie dni, kiedy nie chce się nawet kiwnąć palcem. Po wstaniu z łóżka nie chce ci się nawet wstać z ciepłych pieleszy, nie mówiąc o względnych porządkach czy innych domowych czynnościach. Za oknem z szarego nieba leją się nieprzerwane strumienie wody tworząc kałuże wielkości małych jezior. Innymi słowy mówiąc londyńska jesień w pełni.
Wysłanie listu do Bena stało się więc niejako moim motorem napędowym dzisiejszego dnia. Najwyższa pora go w końcu zobaczyć i usłyszeć, co też stoi za tymi enigmatycznymi słowami, które przyniósł mi Smok. Naprawdę mu kibicuję. Życie żadnego z nas nie było usłane płatkami róż, a po tej ostatniej kabale naprawdę przydałoby się trochę spokoju. Przynajmniej jemu, bo między nitki mojego losu wplątała się pewna wyjątkowo wzburzona osa tylko czekająca na sposobność, aby mnie użądlić. Chociaż akurat nie mogę na nią narzekać.
Wiedząc, że wkrótce będę miał gościa w końcu wstałem z łóżka, aby doprowadzić swoją personę do względnego porządku. Nie żebym musiał przywdziewać świąteczny strój z okazji jego przybycia, ale wypadało mieć na sobie cokolwiek. Nie kłopotałem się natomiast specjalnym oporządzaniem swojego domu, bo nie sądzę, żeby przyjaciel przychodził tutaj kontemplować wnętrza. W kwestii estetyki jesteśmy zresztą całkiem różni, malowanie nie jest przecież domeną każdego mężczyzny. Jednak równie dużo nas łączy, chociażby zamiłowanie do ognistego trunku. Pchnięty tą myślą sprawdzam swoje domowe zapasy, które wydają się śmiesznie ubogie w perspektywie dwóch rosłych mężczyzn zaprawionych w piciu. Cóż, miejmy nadzieję, że Benjamin doczytał mój list do końca, bo inaczej będziemy siedzieli o suchym pysku.
Ulewa nie ustaje, drzwi się nie otwierają to też kieruję swój wzrok na kominek. Jest co prawda podłączony do sieci Fiuu, ale obawiam się, że pojawienie się w nim przyjaciela mogłoby go poważnie uszkodzić. Sam raczej nie korzystam z tego środka transportu, bo miewam po nim dolegliwości podobne do spożycia alkoholu. I jeśli o alkoholu mowa, to w momencie, gdy do mojej pierwszej tego dnia szklanki ognistej wpadają kostki lodu, drzwi otwierają się i zamykają z trzaskiem. Są plusy nieużywania zamków. Chociażby ten, że moje drzwi wejściowe nie są już notorycznie wyrywane z zawiasów.
- Proszę - wołam z kanapy, jakby jakiekolwiek zaproszenie było mu potrzebne.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]06.03.16 17:32
Deszcz zacinał ostro, wręcz pionowo, przecząc nie tylko prawom fizyki, ale i zasadom wymyślonym przez samego Benjamina, uznającego, że w momencie, w którym przekracza on próg swego mieszkania, nad Londynem ma zaświecić słońce a temperatura musi magicznie podnieść się do przynajmniej dwudziestu stopni. Nie przepadał za pluchą, mróz denerwował go niepomiernie (ach, ten szron na brwiach i sztywna broda) i dzisiejszego wieczoru najchętniej zostałby w domu. Zwłaszcza, że miał z kim w nim zostać.
Percival czytał jakąś grubą książkę z wytłoczonymi na okładce złotymi literami. Siedział na ulubionym krześle Benjamina, bujając się na nim dość niebezpiecznie, zwłaszcza, że nogi położył na stole - bardzo nonszalancko, bardzo po szlachecku; z taką samą arystokratyczną manierą odgarniał co jakiś czas przydługie włosy z przystojnej twarzy, przekręcając szeleszczące kartki starego woluminu. Wright nie próbował odczytać tytułu, nie dopytywał o treść, nie wyrywał mu tomu z ręki, by zająć Notta czymś przyjemniejszym od lektury. Po prostu obserwował go kątem oka, wkładając za pazuchę dwie butelki Ognistej. Nie musiał tłumaczyć się z tego gdzie idzie: obydwoje należeli do wolnych wędrowców, wyswobodzonych z kajdan jakiegokolwiek żenująco babskiego przywiązania. Machnął mu więc tylko dłonią - tłumiąc chęć podejścia do niego i pożegnania się z nim tak, jak chciał - i zniknął za drzwiami Nokturnowej kawalerki.
Przeteleportował się pod drzwi Leonarda, ale i tak deszcz zdążył przemoczyć mu włosy i brodę, więc gdy wchodził prosto do mieszkania - tak swobodnie, jak do swoich czterech kątów - woda ściekała z niego brudnym strumieniem. Czym wcale się nie przejmował, szczerząc zęby do Leo. Swojego brata, najlepszego przyjaciela, jedynego powiernika i bratniej duszy. Nigdy nie sądził, że spotka osobę, która nigdy nie zawiedzie jego zaufania, ale los okazał się łaskawy i postawił na jego drodze Mastrangelo.
- Siedzisz tu jak stary pryk. Emeryturka, co? Łupie w kościach? - parsknął urywanym śmiechem, od razu ładując się do salonu. Zsunął z ramion skórzaną kurtkę, pachnącą Percivalem, a następnie ustawił na stoliczku przed kanapą obydwie butelki, mierząc Leonarda roziskrzonym, przyjacielskim i nawet odrobinę stęsknionym wzrokiem. Wiedział, że Leo wyczyta z niego wszystko jak z otwartej księgi: w końcu od dawna Ben nie był tak swobodny i pełen niewymuszonej, wręcz nierubasznej (!) wesołości, postanowił więc od razu odpowiedzieć na niewyartykułowane pytania. - Percival wrócił - palnął po chwili ciszy, mierząc Leonarda wzrokiem, po czym opadł na kanapę tuż obok przyjaciela, machając różdżką, by butelka Ognistej podleciała do jego ręki. Nie bawił się w szklanki ani lód.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Salon Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Salon [odnośnik]10.03.16 17:53
Męska przyjaźń ma ten plus, że w porównaniu do babskiej nie musimy obdarzać się słodkimi frazesami na początek. Możemy darować sobie całowanie powietrza wokół policzków, chwalenia nowej sukienki czy tym podobne bzdety. Mam tę przyjemność porozumiewania się wręcz na poziomie duchowym, o ile jakikolwiek facet przyznałby się do posiadania takowej duchowości. Coś jednak musi w tym być, bo inaczej nie szczerzyłbym się jak głupi na widok drugiego mężczyzny. Może źle to brzmi, ale nie ma w tym nic złego. Benjamin to mój odpowiednik brata na zupełnie innych, bardzo wygodnych dla nas obu zasadach. Zobaczenie go po takim czasie, bądź, co bądź dwa miesiące to wcale nie mało, wprawia mnie w dobry nastrój. Mimo całkiem przemoczonej persony wydaje się być pogodny. Nie rzuca gromów na Merlinowi winne niebo, ciekawe co też dzieje się tam pod kopułą, która z definicji powinna zawierać mózg.
- Czekam na ciebie aż wysmarujesz mnie kremikiem - rzucam wesoło, po czym znów popijam ognistą. Satysfakcjonujący jest obraz nowej dostawy ognistej lądującej na stoliku. Czyli udało mi się sprawić, że przeczytał cały list, muszę uważać, żeby nie opanowało mnie wzruszenie. Jednak to nie alkohol skupia moją uwagę, ale ciężko opadająca na moją biedną kanapę postać mojego przyjaciela. Gdybym go nie znał pokusiłbym się o stwierdzenie, że coś brał. Może palił jakieś ziele? Ale znam go na tyle dobrze, że nie muszę sprawdzać wielkości jego źrenic, aby przekreślić tę hipotezę. Coś się stało. Widziałem to już po jego liście, w sposobie kreślenia liter i doboru słów, a teraz mam to wyłożone jasno jak na dłoni. I tak samo powiedziane. Przytrzymuję chwilę spojrzenie na jego żłopiącej ognistą osobie (żartowałem, na pewno nie starczy nam alkoholu). Sam opróżniam swoją szklankę do końca, a w głowie odgrzebuję wszystkie informacje, jakie dotychczas posiadłem.
- To opowiadaj - mówię, po czym sam sięgam po otwartą butelkę. W zależności od długości powieści Ben będzie musiał zwilżyć odpowiednio gardło, co za tym idzie niewiele może mi pozostać. I spróbuj w takich warunkach się ograniczać. Poza tym nie mogę się teraz rozpraszać. Może nie rozmawiamy za wiele, ale jeśli już to nie ronimy ani słowa.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]11.03.16 10:17
Słodką aluzję do smarowania kremikiem Benjamin przyjął z cichym rechotem, choć na sekundę przywracającym mu urok niesfornego łobuziaka (lat dwanaście), którego śmieszą własne, urojone aluzje - potrafił je wykroić z każdego najnormalniejszego stwierdzenia. (Nie)stety ta chochlikowata mina, wcale niepasująca do fizjonomii bliższej półolbrzymowi niż innej genetycznej mieszance, szybko stała się przeszłością a na twarz brodacza powrócił normalny, godny, zadowolony uśmiech człowieka wiodącego poczciwy i satysfakcjonujący żywot. Nawet, jeśli jego najdroższy przyjaciel stał się skrzypiącym tetrykiem, wsiąkającym w kanapę i łypiącym na niego z zainteresowaniem nadopiekuńczego dziadka, oczekującego pasjonującej opowieści swojego wnuka. To dziwne skojarzenie znów rozedrgało kąciki ust Jaimie'go do jeszcze szerszego uśmiechu; zagwizdał nawet krótki takt melodii, jaką kiedyś, w przypływie artystycznej weny wymyślił Mastrangelo, lecz urwał ją po zaledwie kilku chwilach, podnosząc do ust mokrą od deszczu butelkę Ognistej. Upił z niej pokaźny łyk - na odwagę? Miał przecież mówić o swoich uczuciach, co nawet w towarzystwie osoby mu najbliższej, wręcz brata niezłączonego więzami krwi, sprawiało Wrightowi lekki dyskomfort. Oczywiście nie zamierzał płakać rzewnymi łzami w ramię siedzącego tuż obok Leonarda ani - tym bardziej - dzielić się intymnymi szczegółami swojej rozproszonej emocjonalnie duszy. Wiedział, że przyjaciel akceptuje go całkowicie i że był w tym zaskakująco tolerancyjnym podejściu jedynym wyjątkiem, dlatego też nie obawiał się jego krzywdzącej oceny i mógł swobodnie opowiadać o zmianach w swoim życiu. Gdzie jedyną stałą kochanką była Ognista, cudownie przepalająca przełyk.
- Widzieliśmy się w sierpniu, na festiwalu. Kazałem mu spierdalać - zaczął bardzo konkretnie, kładąc obłocone buty na niskim stoliku, stojącym tuż przed kanapą. - A potem...we wrześniu...przyszedł do mnie. Kompletnie pijany. Naprawdę, zalany jak nieśmiałek w święto lasu albo jak ty w trochę po swoim ślubie - kontynuował, nie bacząc na poruszanie odrobinę trudnych tematów. - I...został. Tak trochę. Aż do teraz. Czasem wpada na tydzień, czasem nie ma go kilka dni, ale znosi do mnie jakieś książki. - dokończył z niesamowitą powagą, jakby fakt, że w jego żulerskiej kawalerce pojawiły się woluminy był równoznaczny z rozpoczęciem nowego, stabilnego życia. Odkaszlnął dziwnie, trochę niepewnie, lecz dalej uśmiechał się w jakimś spokojnym ukontentowaniu, zerkając w bok na Leonarda.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Salon Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Salon [odnośnik]12.03.16 23:13
Mówienie o emocjach mnie nie krępuje. Być może to wina tego, że są mi potrzebne. Nie można malować bez uczuć inaczej cały ten zabieg byłby bez sensu. Przecież właśnie o to chodzi. Żeby obraz nie były pustymi rysunkami, ale aby przekazywały lub budziły jakieś emocje. Gdybym się ich wstydził albo unikał to nie mógłbym tworzyć. Jednak rozumiem, że inni mogą się z nimi czuć niekomfortowo, zwłaszcza, jeśli mają uzewnętrzniać swoje. To bardzo prywatna sprawa, a sprzedanie takich informacji niewłaściwej osobie może słono kosztować. Albo po prostu ciężko je ubrać w słowa. Tak jak Benowi. Wiem przecież doskonale, że nie wstydzi się ze mną mówić, ale najzwyczajniej w świecie czuje z tego powodu dyskomfort. Dlatego słucham bez wcinania się w jego wypowiedź ze zbędnymi komentarzami. W tym czasie sam układam swoje bosy stopy na stoliku paskudnie upaćkanym błotem z połowy świata. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek je czyścił. Krzywię się mimowolnie na porównanie nawiązujące do mojego ślubu. Wiem, że robi to nierozmyślenie, ale nieprzyjemne wspomnienie rozchodzi się po umyśle. Aby zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się zarazy popijam kilka zdrowych łyków ognistej. Dopiero wtedy poprawiam się na kanapie, przerzucam ramię przez oparcie i obracam się w kierunku przyjaciela.
- W sierpniu kazałeś mu spieprzać, więc co zmieniło się we wrześniu? - pytam, spoglądając na niego z rzeczywistym zainteresowaniem. Mam co prawda pewne przypuszczenia, ale chcę usłyszeć to od niego. Przecież znamy się nie od dzisiaj, a burzliwa historia z Percivalem w roli głównej jest mi doskonale znana. Chociaż muszę przyznać przed sobą, że liczyłem na inne źródło radości Jaimiego. Być może to tylko za sprawą niedawnego spotkania z pewną półwilą, która uszczęśliwiła mnie zabierając na wernisaż. Jest mi w końcu absolutnie obojętne, z kim będzie Benjamin. Najważniejsze, żeby był szczęśliwy, a resztę się jakoś dopasuje. A jeśli ktoś go zrani to, jeśli jeszcze mu się za to nie oberwie to będzie miał ze mną do czynienia. I naprawdę obojętne mi będzie, kto skrzywdzi mojego brata.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]17.03.16 12:20
Wbrew pozorom nie przyszedł tutaj po to, by zwierzać się Leonardowi ze swoich miłosnych sekrecików. Te od dłuższego czasu nie stanowiły wiedzy tajemnej: naprawdę mógł zaufać przyjacielowi, będącemu jedyną osobą, która wiedziała o nim naprawdę wszystko. Znał każdy detal zagranicznych podróży, każdą wstydliwą wadę Benjamina, każdą jego skrzętnie ukrywaną cechę charakteru, każde marzenie. Znał też dokładnie całą historię Percivala, chociaż, rzecz jasna, Wright nie zasypywał go jakimiś babskimi detalami. Często miał wrażenie, że Mastrangelo wyciąga więcej wniosków nie z jego słów, a z jakichś drobnych gestów, zawieszenia głosu lub z faktu kwestii przemilczanych. Rozumieli się przecież niemalże telepatycznie i Ben nie musiał strzępić sobie języka, by poinformować Leo o zmianach w swoim życiu. Dość...istotnych, skoro nawet ślepy i głuchy na wszelkie subtelno-uczuciowe podszepty Jaimie potrafił to zauważyć.
Znów upił porządnego łyka, obracając butelkę w dłoniach i przyglądając się wykaligrafowanej etykiecie. Pytanie Leonarda trochę go zaskoczyło: zdążył zapomnieć, jak celne są spostrzeżenia przyjaciela. Zawsze trafiał w punkt, co niekiedy sprawiało mu psychiczny dyskomfort i trudność, lecz...w pewnym sensie takie rozmowy pełniły funkcję terapeutyczną. Leo był jedyną osobą, z którą mógł być absolutnie szczery.
- Nie wiem. Po prostu...wrócił - odparł powoli, przeciągając głoskę, naprawdę zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie odburknął w typowy dla siebie sposób, nie zarechotał nerwowo, wydając się człowiekiem nieziemsko dojrzałym. Przynajmniej w porównaniu z typowym Benem, czołgającym się od jakiegoś czasu w brudach Nokturnu. - I postanowiłem mu znów zaufać. Nie wiem, czy to mądre i rozsądne, ale... - kontynuował, urywając w połowie i robiąc dziwny gest wolną dłonią. Postronnemu człowiekowi nie mówiłby on nic, ale Leo na pewno zrozumiał. - Naprawdę czuję się lepiej - dodał, znów błyskając dużymi zębiskami w szerokim uśmiechu, ukróconym tylko z miłości do Ognistej. - Czego chyba nie można powiedzieć o tobie, staruszku? - zagadnął, przesuwając pytający wzrok na profil zamyślonego Leonarda.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Salon Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Salon [odnośnik]19.03.16 22:25
To wszystko działało w dwie strony. Jednostronne zaufanie po prostu nie miałoby racji bytu. Chociaż w sensie aparycji jesteśmy całkiem podobni to nasze charaktery są dosyć rozbieżne. Dzięki temu w dziwaczny sposób się uzupełniamy. Na pierwszy rzut oka ktoś mógłby uznać Bena za mało odpowiednią osobę to zwierzeń. Tymczasem właśnie w nim jest coś takiego, co pozwala mi się otworzyć. Jego logiką rządzi prostota tak różna od moich skomplikowanych rozważań pod tytułem co by było gdyby, że jest po prostu orzeźwiająca. Nikt inny tak jak on nie potrafi otworzyć mi oczu na pewne sprawy, pokazać, że rozwiązanie mam tuż przed czubkiem mojego zadartego nosa, niesamowite. W zamian za to ja próbuję być jak najlepszym przyjacielem i chyba nam to wychodzi.
Dlatego obserwuję z ciekawością jego reakcję na moje pytanie. Benjamin zbierający myśli, uważnie dobierający słowa to dosyć niezwykły widok i jestem przekonany, że są ludzie, którzy zapłaciliby spore pieniądze. Natomiast sam nie uważam tego za coś nadzwyczajnego. To normalny widok, kiedy poruszamy ważny temat, a ja wiem, że czasem pewne gesty są tak samo ważne jak i słowa. Mam ochotę uśmiechnąć się pod nosem słysząc jego słowa, więc aby to zatuszować pociągam po raz kolejny z butelki. Rozumiem wyjątkowo dobrze, co próbuje ubrać w zdania. Powoli kiwam głową w geście potwierdzenia.
- Nie można wszystkiego rozpatrywać w kategoriach rozsądku - mówię, nic nie mogąc poradzić na fakt, że przypomina mi to pewną rozmowę o rozsądku, którą odbyłem całkiem niedawno. - Najważniejsze, że wszystko jest w porządku i widać, że czujesz się lepiej, a resztą się będziemy martwić, kiedy indziej. - Kończę mój iście filozoficzny wywód, ale przekaz jest tak naprawdę bardzo prosty. Nie ma co komplikować sobie życia, nie jesteśmy szlachtą, dramaty to nie nasza rozrywka. Póki jest dobrze to nie ma co się przejmować na zapas.
Niestety najwidoczniej widać, że nie jestem wierny własnej filozofii. Pytanie Wrighta sprawia, że wzdycham dodając dramaturgii to zbliżającego się punktu kulminacyjnego. - Aż tak to widać, co? - Popijam jeszcze, chyba tym razem potrzebuję płynnej odwagi. - Starłem się ostatnio ze smoczycą Lovegood.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]21.03.16 12:36
Wright w stu procentach zgadzał się z nierozsądkowym podejściem do życia Leonarda, chociaż musiał przyznać, że po raz pierwszy słyszał od przyjaciela tak łagodny komentarz. Zazwyczaj Mastrangelo nie miał obiekcji, by nazwać zachowanie Bena idiotycznym lub wręcz godnym upośledzonej sklątki tylnowybuchowej, lecz zazwyczaj te epitety pojawiały się przy okazji jakichś dramatycznych, pijackich wywodów bruneta na temat Harriett, którymi to Jaimie z masochistyczną częstotliwością zamęczał swego druha przez pewien napięty czas. Na szczęście tamte smęty należały już do przeszłości...a przynajmniej w tej chwili zostały zamknięte za drzwiami bezpiecznej przystani, jaką było mieszkanie Leo.
Przyjął jednak jego słowa z jakimś królewskim przyzwoleniem, kiwając głową w podobny sposób i racząc się trunkiem z miną smakosza najdroższego wina. - Słusznie prawisz, słusznie - skomentował, czując się mimo wszystko nieco lżej, gdy już podzielił się z Leonardem dobrą nowiną. Zwłaszcza, że nie wywołała ona na jego twarzy obrzydzenia ani szoku. Nic, uprzejme zainteresowanie. Równie dobrze mógłby mówić o swojej słabości do przedstawicielki płci pięknej - tylko Mastrangelo reagował tak swobodnie, dając Benjaminowi przyzwolenie na bycie sobą. Niezależnie od kalibru swoich grzechów przeciwko moralności zaściankowego społeczeństwa.
Ta krótka wymiana zdań znacznie go rozluźniła, lecz gdy Leonard odpowiedział na jego pytanie, brwi Benjamina ponownie powędrowały do góry a on sam odwrócił się w kierunku przyjaciela, tak, że w końcu mogli patrzeć sobie głęboko w oczy. Bądź w brody.
- Czy to westchnięcie oznacza ależ wkurwia mnie ten babsztyl czy...nie daj Merlinie...oznacza, że wpadła ci w oko? - spytał bardzo bezpośrednio, potrafiąc czytać z Mastrangelo jak z otwartej książki. Jeden, jedyny wyjątek, przy którym Benjamin nie poruszał się po omacku w kwestiach uczuciowo-niematerialnych, a naprawdę wiedział co poeta-przyjaciel ma na myśli. - Daj spokój, Lovegood mają coś nie tak...ze sobą. A Selina w szczególności. Jest gorsza od Harriett, a wierz mi, to już wyczyn - dodał nieco bełkotliwie; whisky działała widocznie szybciej, niż podejrzewał, dlatego też postanowił upić jej znowu. Klin klinem.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Salon Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Salon [odnośnik]28.03.16 1:16
Uśmiech bezwiednie wynurza się zza gąszczu mojej brody, gdy słyszę komentarz Bena. Wygląda niczym urodzony w wyższych sferach paniczyk raczący się lampką trzykrotnie starszego od niego wina, a wyszukane słowa dopełniają obrazka. Kiwam w rozbawieniu głową.
- Oczywiście, że tak. Nie robię tego inaczej - potwierdzam, przy okazji odganiając przesadnie teatralnym ruchem kosmyk włosów, który wyswobodził się z niechlujnie upiętej kitki. Sam nie wiem, dlaczego jeszcze nie przyciąłem tych wiecznie przeszkadzających kudłów. Istnieje prawdopodobieństwo, że przez swoje zapominalstwo znów o tym zapomniałem albo nie jest to po prostu aż tak straszne utrudnienie, żeby się go pozbywać. Może tak wyglądam przystojniej?
Przez tę krótką rozłąkę zdążyłem zapomnieć jak spostrzegawczy potrafi być Benjamin. Zmiana wyrazu jego twarzy wyraźnie mówi mi, że nie uda umknąć mi się bocznym torem przed krzyżowym ogniem pytań. Tym bardziej, że sam dobrze nie znam na nie odpowiedzi. Mimo wszystko nie odwracam wzroku, gdy nasze spojrzenia się krzyżują. Coś czuję, że wyczyta z tej niewerbalnej komunikacji więcej niż z moich słów. Popijam więc po raz kolejny z butelki roztrząsając w duchu, jakiej odpowiedzi mam teraz udzielić. Mimowolnie powracam myślami do moich poprzednich spotkań z tą kobietą. Do pierwszej konfrontacji na stypie, następnie przypadkowego spotkania przy barze, aż do niespodziewanej konfrontacji na wernisażu. Czy Selina Lovegood to irytujący babsztyl? Na pewno.
- Oznacza, że gra mi na nerwach, a przy tym całkiem nieźle wygląda - daję za wygraną i mówię, co leży mi na sercu. Przecież nie muszę kłamać, obaj mamy oczy na swoim miejscu i wiemy, że nie wygląda jak maszkara, chociaż to znacząco ułatwiłoby nam wszystkim sprawę. Niestety los nie zwykł być dla mnie łaskawy. Cóż wtedy byłaby za zabawa? - To chyba rodzinne u wszystkich Lovegoodów - kwituję ze śmiechem mając w pamięci spotkanie z Aaronem. Jednak poważnieję po chwili, chcąc przejść do meritum całej tej sprawy. - Po prostu chciałbym ją namalować. Przyjrzałem się jej na stypie, wygląda niezwykle w dziennym świetle, rzadko spotyka się takie kości policzkowe. Pewnie nie zgodzi się na akt, w życiu, prędzej mnie pokroi i zje na surowo, ale może urobię ją chociaż na portret. Może być z półprofilu, nie zdecydowałem. No i na pewno nie w pracowni, potrzebuję dla niej lepszego tła. - Wyrzucam z siebie słowa z prędkością miotanych we wściekłości zaklęć, ale kiedy w końcu pozbywam się tego ciężaru jest mi lżej. Spoglądam na swojego druha z nadzieję, że mnie zrozumie, nawet, jeśli nie odnalazł się w tym bełkocie.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]29.03.16 19:12
Z dwojga złego naprawdę wolał rozmawiać o swoim życiu przyjacielskim - bo przecież nie uczuciowym - niż wysłuchiwać peanów na temat Seliny. Ze względu na czystą, braterską sympatię do Leonarda, powstrzymał swoje gwałtowne reakcje, nie wywracając oczami ani nie sapiąc ze zniecierpliwieniem wiekowego wujka, reagującego widowiskowym parsknięciem na opowiadane mu przez bratanka bzdury. A przecież Mastrangelo właśnie bzdury wygłaszał, nie dość, że mówiąc o felernej Lovegood tonem wręcz czułym (jak na samczo-brodate standardy), to jeszcze opiewając ją w drobnych szczegółach. Kości policzkowe w świetle dnia? Akty, rysowane pewną kreską? Półprofil tej jędzy, nie potrafiącej się utrzymać na miotle? Mina Wrighta zrzedła mocno, choć naprawdę zachowywał się perfekcyjnie, powstrzymując każdą z negatywnych reakcji, jaka od razu cisnęła mu się na twarz. I na usta.
Żeby nie zakląć szpetnie pod nosem upił znów kolejny łyk whisky. Dopiero wzmocniony tym zbawiennym trunkiem mógł przejść do dalszej ofensywy. - Daj spokój, namalować? Dobrze wiem, co u was, artystów, znaczy namalować. Po prostu chcesz ją ugościć w swoim łóżku a te wszystkie akty to tylko kulturalna przykrywka. Przy mnie nie musisz się krygować, chęć rżnięcia to chęć rżnięcia, tyle, nie ma w tym nic wzniosłego - odparł bardzo po swojemu, bez żadnego skrępowania, dzieląc się z młodszym uczniem sztuki podrywu bardzo konserwatywną prawdą. - Jeśli chcesz, to jak najbardziej trzymam kciuki za gibkie ciało Seliny w twojej pracowni, ale...wspomnisz moje słowa. To harpia. I wiedźma. Zanim zdążysz sprawdzić, czy naprawdę jest babochłopem, urwie ci głowę i zje serce. To ten niebezpieczny typ - dodał i choć jego słowa mogły zostać uznane za obraźliwe, to z pewnością Leo wyczytał z nich coś w rodzaju...szacunku. Paradoksalnie. Jeśli Wright uznawał kobietę za niebezpieczną to od razu wznosiło ją do żeńskiego panteonu. Ale nie, nie o tym chciał dzisiaj rozmawiać, postanawiając szybko ukrócić temat okropnej Seliny - policzek ciągle piekł go żywym ogniem na samo wspomnienie uroczej pogawędki sprzed kilku tygodni - w jedyny możliwy sposób. Znał Leo i wiedział, że jeśli już ktoś zawrócił mu w głowie do tego stopnia, to odciągnięcie go od koncentracji na owej niewieście będzie trudne. Na szczęście miał w zanadrzu prawdziwego asa.
Już od dłuższego czasu myślał o tym, by wprowadzić Mastrangelo do Zakonu, jednak ciągle się wahał. Owszem, Leo był dla niego jak brat, ale...musiał być ostrożny. Obserwował zachowania przyjaciela, niezmienność jego poglądów, hart ducha i w końcu podjął ostateczną decyzję. Powinien zaanonsować tą wspaniałą nowinę w bardziej podniosłych okolicznościach, lecz nie należał do osób dbających o estetyczne realia wielkich wydarzeń. Odkaszlnął, odchrząknął, pociągnął Ognistej i spojrzał prosto w oczy swojego najlepszego przyjaciela.
- Należę do tajnej organizacji sprzeciwiającej się rządom Gellerta. I faszystowskiej czystości krwi. I innym złym rzeczom - zadeklamował niczym profesjonalny spiker o bardzo niewielkiej wiedzy, przybierając wyraz twarzy stoickiego mędrca. - Nie każ mi podawać szczegółów, po prostu...wiem, że złe rzeczy w moim rozumieniu to też złe rzeczy w twoim rozumieniu. Znam cię nie od dziś i wiem, że...chciałbyś z nami współpracować. Chciałbyś walczyć o lepsze jutro dla swoich półkrwi dzieciaczków - kontynuował dość podniosłym tonem, powstrzymując się od popijania whisky. - To oczywiście ściśle tajne. Ten...Zakon Feniksa. Nie, nie śmiej się, ja nie wymyśliłem tej nazwy, przekazał ją duch Albusa...albo no, nieważne, i tak byś nie uwierzył - dodał z cichym westchnięciem, dopiero teraz rozumiejąc trudność Garretta, który musiał przekazać dobrą nowinę innym niedowiarkom. - W każdym razie...wchodzisz w to? Oczywiście jest to sekret. Nikt nie może o tym wiedzieć - zastrzegł poważnie, patrząc kontrolnie prosto w piwne oczy Leonardo, z mieszaniną dumy, nadziei i jakiegoś braterskiego powiązania. Znów zaczynali kolejną przygodę wspólnie, nie miał bowiem żadnych wątpliwości, że Leonard się zgodzi. I że będzie najlepszym członkiem Zakonu, jakiego widział magiczny świat.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Salon Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Salon [odnośnik]02.04.16 0:21
Może troszeczkę mnie poniosło. Owszem, znamy się z Benem dłużej niż długo, więc nie powinno być to dla niego nowością. Z drugiej strony właśnie z powodu tak długiego stażu powinienem wiedzieć, że moja fascynacja obiektem do malowania może pozostać niezrozumiana. Podobno artyści często są niezrozumiani przez otoczenie, może coś w tym jest. Nie mam mu tego za złe. Zapewne, gdyby ktoś mnie nagrał to sam stwierdziłbym, że brzmię jak ktoś, kto nie ma dobrze poukładanych klepek pod sufitem. Uśmiecham się, gdy Jaimie zapija swoje słowa. Nie mogę się dziwić temu, co ciśnie mu się na usta i szanuję go jeszcze bardziej za fakt, że nie chlapie ozorem jak leci, ale próbuje wyjść z tego iście dyplomatycznie. Jednak przez to, co zdecydował się powiedzieć rzednie mi mina. Wiem, że mówi to tak, bo nie chce, abym podchodził do Seliny inaczej, ale i tak czuję się jak uderzony pięścią w żołądek.
- Spałem tylko z jedną moją modelką. Doskonale wiesz jak to się skończyło. - Nie udaje mi się ukryć drzemiącej w moim tonie goryczy. Zresztą lepiej, że ją wylałem. Nie będę tego dusił w sobie i psuł sobie krwi. Wypuszczone zdania uwalniają ze swojego ciężaru człowieka, nie gniją na dnie jego duszy, a ewentualne zranienia, które wywołają można bardzo szybko znieczulić alkoholem. Tak więc temat został strawiony i odłożony na później.
Zresztą Wright szykował się do podjęcia nowego, widocznie równie ważnego punktu naszej rozmowy. Nie powinniśmy robić takich długich przerw w naszych alkoholowych spotkaniach, bo wtedy robią nam się za duże zaległości i zarzucamy się ciężkimi rzeczami na raz. Nie mam jednak zamiaru narzekać, popijam prosto z butelki dając mu czas do zebrania myśli.
Zamieram z butelką przy ustach, stopniowo, niczym w zwolnionym tempie odsuwając ją od ust. Spodziewałem się wielu rzeczy, a po powrocie Percivala nie powinno mnie już nic zdziwić. Tymczasem jednak znajduje się rzecz, która wprawia mnie w osłupienie. Benjamin Wright w tajnej organizacji walczącej ze złem. Świat się chyba kończy. Nie skupiam się jednak na tym. Chłonę jego słowa niczym gąbka, a moje brwi podjeżdżają stopniowo do góry. Ktoś chce wreszcie walczyć z niesprawiedliwym, zakłamanym i zepsutym podziałem na lepszą oraz gorszą krew, niemożliwe. Zakon Feniksa? Doprawdy urocza nazwa, bezwiednie, wbrew słowom przyjaciela, uśmiecham się pod nosem. Duch Dumbledora? Tego Dumbledora? Zapewne nie powinienem w to uwierzyć, ale żyjemy w świecie magii, przecież tu jest wszystko, na Merlina, możliwe. Wtóruję Benowi w cichym westchnięciu. Głowę mam pełną niespodziewanych informacji, niewiadomych i niepewności, ale odpowiedź sama ciśnie się na usta.
- Oczywiście, że wchodzę, przecież wiesz - rzucam cichym, ale pozbawionym wahania głosem. Czy wspominałem kiedyś, że lubię ryzyko i lubię walczyć? No to teraz będę miał okazję, gdy resztę naszej popijawy spędzam na zadawaniu mniej lub bardziej istotnych pytań, poruszaniu związanych z tym lub nie tematów, czy po prostu sączeniu resztek alkoholu. Dobrze jest się spotkać z najlepszym przyjacielem.

|zt x2 :pwease:


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]18.05.16 20:13
/połowa grudnia

Nie spodziewała się, że kiedykolwiek usłyszy podobne wieści. Nie sądziła, że przeczyta to akurat w porannej gazecie, a - co gorsza, o ironio! - dowie się to z przedawnionego wydania. Oczywiście, od ostatniego spotkania nie widziała go zbyt często. Rozstali się w charakterze, który powoli robił się schematem. Zniechęcała do siebie ludzi poprzez niemożność bycia szczerą. Zamiast okazać uczucie, broniła się złością, uderzając w innych w momencie, gdy potrzebowali jej wsparcia. Zawodziła namiętnie obce zaufanie, podczas gdy sama liczyła na jego pełny kredyt z drugiej strony - i często to właśnie otrzymywała. Dlatego właśnie nie mogła w to uwierzyć. Była przekonana, że jej listy, które pozostawały bez odpowiedzi, to tylko próba pokuty i posmakowania jego złości. Świadomość, że nawet, jeśli nie widziała jego twarzy, istniała duża szansa, że obserwował ją przybierając inną, dawała jej taki komfort, że nawet nie przeszło jej przez myśl, że mogła się zwyczajnie zwodzić płonną nadzieją. Nikt jej nie poinformował. Nikt nie napisał do niej listu, że mu przykro, bo wiedział, ile ta osoba dla niej znaczyła. Jego rodzina zawsze robiła wszystko, by odciąć go od niewygodnej, kontrowersyjnej postaci, którą przecież była. Może dlatego nie zniżali się do tego, by się z nią w jakikolwiek sposób skontaktować? Poczucie niesprawiedliwości i pominięcia było jednak ostatnim, z czym nie potrafiła sobie poradzić. W głowie tliła się myśl, że może to tylko głupi żart. Albo część większego planu, w którym Alfred rzuca wszystko, by wieść inne życie. Mogła mu wtedy wybaczyć brak pożegnania. Tak długo, jak w głowie będzie mieć przeświadczenie, że on jeszcze gdzieś się znajduje, mogła złapać oddech w pierś. W momentach, gdy zdawała sobie sprawę, że to jednak nie było realnym wyjściem. Wtedy histeria odejmowała jej dech, a umysł wpadał w amok.
Ostatnie godziny stanowiły mgliste wspomnienie. Ciało instynktownie uciekło się do jedynej rzeczy, która dawała namiastkę ulgi. Alkohol. Przez część czasu dławiła łzy wraz z ostrą cieczą, nie będąc w stanie poruszyć kończynami w innym celu jak sięgnięciu po butelkę. Kolejnym etapem było wpadnięcie w panikę. Zaczęła przerzucać każdy szpargał, wywracać szafki, wyrzucać poduszki z kanapy, szukać w abstrakcyjnych miejscach rzeczy, które przeszły kiedyś przez ręce mężczyzny. Podarki, tak częste, były przez nią kompletnie bagatelizowane i rzucała je w kąt. Gdy odnalazła część, przez około kwadrans nosiła je przy piersi, by w końcu wpaść w szał i postanowić wszystko spalić. Co on sobie wyobrażał, by ją zostawić? Gdy miała już dorzucać do stosu miotłę, którą od niego dostała, zatrzymała się, gdy kątem oka zauważyła, jak inicjały na trzonie przemieniają się w "AP". Nie była w stanie tego zniszczyć. Resztę czasu ślepo wpatrywała się w przedmioty, które niosły ze sobą wspomnienia. W towarzystwie nieodłącznej butelki przekopywała się przez listy, chłonąc wszystko, co w jakiś sposób mogło być przesiąknięte jego osobą. Miała wrażenie, że bez tego nie będzie w stanie wstać. Dalsze funkcjonowanie bez jego niezależnego wsparcia będą niemożliwe. A przy tym wszystkim najbardziej przykuwało ją do ziemi poczucie winy.
Nie miała pojęcia, która jest godzina. Bez wątpienia światła latarni drażniły jej oczy. Szła na oślep, kompletnie bez celu. Bo przecież całkowitym przypadkiem znalazła się na Pensford Avenue. Nawet, jeśli z jakiegoś powodu szukała tego miejsca, to dopiero przeczytanie nazwy tabliczki ją oprzytomniło. Jej wzrok się nieco ożywił. Podciągnęła szmaragdową suknię, którą musiała założyć w przypływie chwili. Była za długa, ale nigdy nie skorzystała z propozycji lorda Parkinsona, by dopasować ją do jej wzrostu w ich salonie. Nie założyła jej ani razu. Do teraz. Mimo rozpiętego płaszcza i cienkiego materiału sukienki nie czuła chłodu.
Odnalazła właściwy numer. Nie miała pojęcia dlaczego aż tak wbił jej się w pamięć. Nigdy tu przecież nie była. Obrzuciła wzrokiem budynek, łapiąc się wolną dłonią poręczy, by podciągnąć na wpół bezwładne ciało w górę. Wpadła na drzwi wejściowe, opierając na ich zimnej powierzchni policzek, by zacząć uderzać otwartą dłonią w drewno. Odepchnęła się po chwili od nich i spojrzała na nie w ten typowy, krytyczny dla siebie sposób.
-Wiem, że tam jesteś!-oświadczyła zdecydowanie, by za moment odpuścić sobie groźny ton. Wcale tego nie wiedziała. Jedynie tak przypuszczała. Nagle jakby poczuła jak niska temperatura panuje w grudniu i otuliła się futrem, obracając się gwałtownie wokół własnej osi, w efekcie czego wpadła na drzwi, robiąc dodatkowy hałas. Nie poczuła bólu, mimo że pewnie na drugi dzień obudzi się z odpowiednimi efektami tak nieostrożnych działań. Osunęła się na ziemię, przypominając sobie o szkle, które stale zajmowało jej rękę. Z zadowoleniem zauważyła, że korek został już jakiś czas temu usunięty, toteż skorzystała z tego, że ciągle w butli kołysała się ciecz.
Opuściła luźno nogi, przez moment zezując na własne odbicie w zielonym zwierciadle - nie dostrzegła jednak tego, jak bardzo oczy napuchnęły od łez, a pozostałości makijażu rozmazały się po całej twarzy, znacząc policzki, nie zwróciła uwagi na rozczochrane włosy ani na lekko nieprzytomny wzrok. Nie poświęciła jednak na to zbyt dużo czasu, krzywiąc się delikatnie na obraz, który jej się okazał. Nie chciała na siebie patrzeć.
Z lekkim zniecierpliwieniem przypomniała sobie o tym, że czekała pod czyimiś drzwiami, raz jeszcze uderzając w nie pięścią. Nie odwracała się jednak, nie chcąc się zmuszać do zbędnych ruchów. Właściwie to było jej całkiem wygodnie, ignorując fakt, że śnieg kuł ją w odkryte łydki, a sama siedziała na lekko mokrej powierzchni. Jednak tak długo, jak policzki rumieniły się od wypitych procentów, wszystko było w porządku.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.


Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 28.08.16 22:51, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]18.05.16 21:27
Nie mogłem spać. Przerzucałem się tylko z boku na bok. Chociaż za oknem rozciągał wspaniały zimowy krajobraz to byłoby mi cholernie gorąco. W tym całym przeklętym domu było piekielnie gorąco. Już dawno pozbyłem się podkoszulka, którym posłużyłem się do otarcia czoła. Pościel była niechlujnie skotłowana, a koc leżał na podłodze niczym fantazyjny dywan. O dziwo nie miałem gorączki, być może wrzuciłem za dużo drzewa do kominka i za dużo węgla do pieca w piwnicy. W innych okolicznościach zwaliłbym to na zbyt duże spożycie alkoholu, ale jak na złość od miesiąca byłem trzeźwy jak niemowlę. Naprawdę wziąłem sobie do serca to, co postanowiłem podczas ostatniego spotkania z najbardziej irytującą kobietą świata. Nie wiem, na co liczyłem, że moje życie nagle ulegnie cudownym przemianom? Guzik prawda.
Od miesiąca miałem problemy ze snem. Zmieniałem pościel średnio co dwa dni, bo była zbyt niechlujna nawet dla mnie. Oczywiście, jako mistrz samozaparcia uporczywie sądziłem, że to wina jakiegoś zatrucia, przeziębienia. Przecież połowa listopada to dosyć zimny okres, a mnie zachciało się siedzieć na cienkim kocyku. Uparcie ignorowałem wszelkie inne czynniki, nie dopuszczając ich do siebie. Nie analizowałem ani chwilę naszego ostatniego spotkania, skreśliłem ją. Nie chciała mnie więcej widzieć? Fantastycznie, ja również nie mam okazji więcej jej widzieć. Tyle lat udawało nam się unikać siebie nawzajem, więc dlaczego nie ma nam wyjść teraz? Plan po prostu doskonały w swej prostocie. Niestety alkohol byłby wprost idealny do jego wspomożenia, ale nie lubiłem łamać danego sobie słowa. Zresztą uważałem go za jeden z problematycznych czynników, który doprowadził do tamtego nieprzyjemnego incydentu. Potrzebowałem więc innego zagłuszacza wyjątkowo pobudzonych myśli. Nie przypuszczałem, że ta cała sytuacja pchnie mnie z powrotem w objęcia malowania. Co za prawdziwe szczęście w nieszczęściu! Udało mi się w tydzień skończyć obraz, który rozpocząłem w dzień wizyty Harriett. Jego wizja do końca po prostu skrystalizowała mi się w głowie. Byłem tak zaoferowany tworzeniem, że zdarzało mi się zapominać o podstawowych potrzebach, jakie należy zaspokajać. Raz prawie napiłem się wody do płukania pędzli, ale na szczęście zdziwił mnie jej dosyć mętny kolor. Obraz, który wreszcie skończyłem był standardowej wielkości. Przedstawiał dzień, w którym ośmieliłem się wyjść z domu ze szkicownikiem. Znakiem rozpoznawczym mojej twórczości zazwyczaj były akty. Piękne kobiety, ale też te o urodzie nietypowe, trafiali się nawet mężczyźni, którzy nie uważali tego za uwłaczające. Wszystkie łączył wyjątkowy realizm, ale też eteryczna nuta, wręcz oniryczny charakter. Przynajmniej sam miałem takie wrażenie, gdy przyglądałem im się z perspektywy, często zebranym już na wystawie w galerii. Ten był podobny, ale nie zawierał elementów nagości. Dominowały ciemne barwy, odcienie szarości, niebieskiego. Padał deszcz, stukał niecierpliwe o dużą szybę. Szybę, za którą siedziała kobieta. Jej kontury były zamazane, niedokładne, zlewały się lekko z całością całego lokalu żyjącego swoim życiem za jej plecami. Jedynym wyraźnym punktem była szklaneczka ognistej, w której odbijało się światło latarni. Dzięki magii błyskało delikatnie, a krople deszczu wydawały się naprawdę spływać po płótnie. Dopiero, gdy skończyłem, wyjątkowo z siebie zadowolony odkryłem, jaką sylwetkę miałem w głowie rysując te niewyraźne kontury i dlaczego właśnie zabrakło im ostrości. W przypływie złości na siebie miałem ochotę złamać obraz na pół, ale powstrzymałem się, sam nie wiem czemu. Jednak wróciłem do pracowni, bez emocji zdjąłem ten obraz ze sztalugi i ustawiłem w kącie. Przygotowałem nowe płótno i zacząłem kolejny obraz. Koniec końców udało mi się zrobić dwa, przy czym ostatni wciąż sechł na sztaludze. Wilgotne zimowe powietrze nie sprzyjało zasychaniu farby.
A teraz nie mogłem zasnąć. Rozważałem wstanie i przygotowanie kolejnego płótna, ale byłem zmęczony. Jak gdyby coś wciąż uciążliwie ciążyło mi w głowie, kazało skupić się tylko na tym, a ja tylko uporczywie to odganiałem. Z ciężkim westchnieniem podniosłem się z łóżka siadając na jego brzegu. Przetarłem twarz, broda wołała o interwencję. Gorąco. Nie chciałem spoglądać na zegarek, nie bardzo ciekaw jak długo męczę się już z tym wszystkim, z samym sobą. Może to malowanie wcale nie jest takim złym pomysłem. Chcę wstać zrobić sobie kawy, gdy nagle jakiś dźwięk rozdziera ciszę nocą.
Łup, łup. Dziwne, że drzwi same nie ustąpiły pod tym naciskiem, skoro nigdy ich nie zamykam. Może to wina faktu, że nie otwierają się do wewnątrz. Nie wiem, kogo mogą diabli nieść o tej porze. Ben raczej nie kłopotałby się pukaniem. Ktoś coś woła. Nie jestem w stanie zrozumieć słów z sypialni, ale mam wrażenie, że to kobiecy głos. Że znam ten głos. Niesiony zaciekawieniem opuszczam niedające ukojenia łóżko. Mam nadzieję, że sąsiedzi nie zdążą nigdzie zadzwonić. Mijam salon zdziwiony jak jest w nim czysto. Chyba naprawdę długo go nie używałem.
- Idę - wołam, licząc, że uspokoję namolnego, nocnego gościa. Otwieram zamaszyście drzwi i zamieram w szoku. Co. Ona. Tutaj. Robi? Spodziewałem się chyba każdego, ale nie jej. Nie Seliny Lovegood w stanie totalnego rozmemłania siedzącej na moim progu z butelką w ręku, ubranej w szmaragdową suknię i rozchełstany płaszcz, potarganą z podpuchniętymi oczami i rozmazanym makijażem. Powinienem się wściec. Jak ona śmie? Gdzie jej żelazna konsekwencja? Gdybym ja pojawił się w takim stanie pod jej drzwiami najprawdopodobniej dostałbym jakimś zaklęciem, pewnie niewybaczalnym. Jestem zszokowany, przez krótką chwilę tylko się jej przyglądam nie bardzo wiedząc, co zrobić z tym faktem. Przecież jej nie wyrzucę. Co się stało? Postępuję krok do przodu, zimny beton ziębi mnie w nagie stopy. Podciągam luźne spodnie od piżamy, wiatr chłosta mnie w nagą pierś. Pewnie przemarzła na kość. Mam nadzieję, że nie teleportowała się w tym stanie i ma wszystkie kończyny na swoim miejscu.
- Lovegood - mówię szturchając ją lekko w ramię. - Co ty tutaj robisz? - Wciągnąłbym ją do środka i przeprowadził tę rozmowę w cieple, które wcześniej uciążliwe jest teraz niezwykle pożądane, ale pewnie zaczęłaby się drzeć, że chcę ją zgwałcić czy nie daj Merlinie pocałować.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]18.05.16 23:20
W głowie, jak zwykle ostatnio, tańczyło jej setki myśli. Chaos. Ciężko przy czymś takim zachować równowagę. Może dlatego w ostatnich tygodniach była taka chwiejna i przewrażliwiona? Powody do takiego stanu zaczynały się nawarstwiać od momentu, gdy po raz pierwszy poddała się wahaniom. Niczym lawina, wszystko ruszyło, zwalając się jej na głowę. A ona to przetrwa. Wyniszczy ją to do cna, ale da radę, a to dlatego, że takich osób jak ona nie tak łatwo się pozbyć. W sumie to radziła sobie całkiem nieźle. Jeszcze przed chwilą stała na nogach, jakkolwiek chwiejnie. Nie uciekła z płaczem do Harriett, dzielnie połykając krokodyle łzy w samotności. Poza tym gdyby tylko wypowiedziała to na głos, stałoby się to zbyt realne. Poruszała się w sferach niedomówień i półsłówek, coś tak okrutnego jak proza życia zburzyłoby jej całą układankę. Bo jakże miała rozpocząć mówienie jak nie od nazwania tego, kim dla niej był właściwie Alfred Parkinson? Jak mogłaby pominąć cokolwiek, szczegółowo opisując ich pierwsze spotkanie, a następnie szereg masek, za którymi się krył? Czy ktokolwiek mógłby zrozumieć jak jej najwierniejszy fan, do tego szlachcic, mężczyzna, który sponsorował jej karierę, za co powinna nim gardzić i wyśmiać, a dodatkowo wytykał jej błędy, a ta krytyka nie spotykała się u niej z odrzuceniem? Nikt nie uwierzyłby, że byłaby zdolna do nagięcia własnych uprzedzeń. A mimo wszystko. Jak miała wyjaśnić swoją hipokryzję i nakreślić coś tak delikatnego i kruchego, jakim była ta więź? Nie mogła wystawić tego na szwank i ocenę. Chroniłaby tej prywatności jak lwica.
Nie miała pojęcia, dlaczego wybrała właśnie to miejsce. Nie potrafiła siedzieć dłużej w domu. Miała wrażenie, że ściany zaczynają ją trawić, wręcz pożerać. Może to naturalne, że ucieka się do myśli, która po raz ostatni grzęzła ci w głowie? A ta konkretna wracała do niej dosyć często, coraz natrętniej, gdy czas mijał.
Leonard Mastrangelo jeszcze dwa i pół miesiąca temu był dla niej obcym człowiekiem. Nawet nie wiedziała, że ktoś taki w ogóle istnieje. Było jej dobrze z tą niewiedzą. Nic ją nie nękało po nocach, niczyj obraz nie pojawiał się jej przed oczami, nie wspominała z lekkim przestrachem pewnych rzeczy ani nie gnębiły ją myśli na zasadzie: "a gdyby...". Nie była kimś, kto cokolwiek żałował. Dlaczego więc ta konkretna osoba tak ją męczyła, a ostatnie spotkanie odbijało jej się czkawką? Wiedziała o tym malarzu zaskakująco dużo, namiętnie wypytując go o więcej. Z jakiegoś powodu z obcej osoby przemienił się w... No, kogo właściwie? Był natrętem, prawda? Naprzykrzał jej się. Najpierw przysiadł się do niej wbrew jej woli, a potem porwał po treningu. Nic z tego nie było za jej przyzwoleniem. A tym bardziej ostatni akt, po którym się rozstali. I nie powinni nigdy więcej zobaczyć, bo ten mężczyzna definitywnie źle odebrał jej intencje. Niepokojąco dużo mówił o jej motywach. I sama zaczęła się nad nimi zastanawiać - a raczej, gdy nie kontrolowała tego, myśli odpływały jej w tym kierunku. Ale to i tak było bardzo proste, tak? Udała się do niego, bo był ostatnią zagadką, jaką miała w pamięci. Wystarczy, że rozwiąże jeden dylemat i... krok, po kroku, wyjdzie na prostą.
Nawet Quidditch oddalał się coraz bardziej od miejsc, które mogła nazwać swoją oazą. Nastrój w drużynie po jej ostatnim wyskoku nie był najlepszy, a treningi były upstrzone w stałe ścieranie się między zawodnikami. Ona sama mogła popisać się nadzwyczajnym rozkojarzeniem i nawet jeśli z ćwiczeń schodziła cała mokra, efekty nie mogły równać się z tymi, które odnosiła kilka miesięcy wstecz. Może to tylko chwilowy brak formy. Uderzało to jednak monumentalnie w pewność siebie Seliny. Całe podwaliny jej jestestwa trzęsły się u ram. Co robić?
Odpowiedź była jedna i dzierżyła ją pewnie w dłoni, nie rozstając się ani na moment. Głos, jakby zza ściany (cóż, dosłownie), kazał jej oderwać usta od szyjki butelki i odwrócić głowę. Uderzyło w nią poczucie ciepła, gdy tylko drzwi otworzyły się na oścież. Jej wzrok powoli się podnosił, najpierw zauważając bose stopy, potem pasiaste spodnie, by na moment zawiesić się na odcinku pasa, powrócić do zakrytego obszaru ciała i szybko przesunąć się w stronę twarzy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z faktu, że od jakiegoś czasu szczęka zębami.
-Tak witasz gości?-wyrzuciła z siebie, ni to oburzona, ni to rozbawiona. U Seliny nie istniało coś takiego jak żelazna konsekwencja. Był tylko jej ośli upór i widzimisię. Zaraz jednak zrzedła jej mina, gdy posunął się w jej stronę. Z jakiegoś powodu, gdy schyla się nad nią i dotyka jej ramienia, odwraca wzrok i przez moment podziwia jak pięknie wyglądają spadające płatki śniegu w świetle latarni. Milczy, czując, jak oczy ją kują pod wpływem pytania. Potem jednak przypomina sobie coś i chwyta się tego jak tonący brzytwy. Zmrużyła oczy, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała i zwróciła ponownie spojrzenie w jego stronę.
-Nie dokończyliśmy czegoś.-wypowiedziała, kołysząc się lekko w jego stronę, by nagle spiąć ciało i ponownie odchylić się do tyłu. Podparła się rękoma, by dosyć niezdarnie wstać.-Więc faktycznie tutaj żyjesz.-powiedziała do siebie, patrząc w to, co kryło przed nią przejście. Postąpiła o krok do przodu, nawet jeśli oznaczało to przejście pod jego ramieniem.-Chyba już sporo wypiłam.-zauważyła jakby z lekką troską, mając bardziej na myśli alkohol na potrzeby ich gry, aniżeli wspomnienie stanu, w jakim się znajdywała - nie czuła jednak potrzeby precyzowania, podnosząc butelkę do góry, gdy go mijała, wchodząc do holu. Nie obracała się, rozglądając się po pomieszczeniu. Oczywiście, że nie zapytała, czy może wejść. Czując ciepło bijące z wnętrza, zrzuciła z siebie płaszcz, nie kłopocząc się z odwieszaniem go gdziekolwiek. Przyozdobiła nim jego podłogę, ciągle przesuwając się do przodu. Poruszanie się szło jej zadziwiająco dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że tylko od czasu do czasu podpierała się jedną ręką ściany, podczas gdy przez większość swej drogi zajmowała się raczej podciąganiem materiału do góry, by na niego nie przystanęła.
Z niejaką ulgą odnalazła kominek, przy którym opadła, kończąc swoją wędrówkę. Wyciągnęła dłonie w jego kierunku, kuląc się przy nim bez cienia zażenowania.
-Harriett powiedziała mi gdzie mieszkasz.-podzieliła się z nim nowinką, choć nawet nie sprawdziła czy jest gdzieś w pobliżu, by miał ją usłyszeć. Pociągnęła nosem i wierzchem nadgarstka go przetarła, zahaczając o policzek. Zmarszczyła brwi, zauważając czarne smugi na skórze, jednak nie skojarzyła ich źródła.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach