Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]06.03.16 16:03
First topic message reminder :

Jaki salon jest każdy widzi, znaczy zobaczy. Kiedyś


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo

Re: Salon [odnośnik]03.09.16 20:06
Nigdy nie byłem naiwny. Życie zadbało o to, żebym miał pełną świadomość panującej na świecie brutalnej rzeczywistości. W młodym wieku odebrano mi tożsamość, niszcząc moje spokojne życie łatką czarodzieja. Dalej wszystko posypało się niczym opadające na siebie klocki domina. Śmierć rodziców, wyobcowanie przez rodzeństwo, późniejsze wyobcowanie. Patrząc na to z perspektywy czasu widzę, że przybierałem postawę pokrzywdzonego. Demonstrowałem z uporem maniaka swoje niepogodzenie się z tym wszystkim, ale nie zauważyłem, że przecież moja zgoda nie jest na to potrzebna. Dopiero później odkryłem, że moje widzimisię nie ma absolutnie żadnego wpływu na to jak życie płynie dalej. Mogłem jedynie zaakceptować ten fakt albo dalej z uporem maniaka odgrywać rolę udręczonego człowieka. Ale nie tego uczył mnie ojciec. Nie ten, którego krew rzekomo we mnie płynęła. Ten prawdziwy, którego nazwisko zdecydowałem się nadal nosić. On mi pokazał, że każdy cios, każda przegrana walka to nie wymówka, aby leżeć na ringu. Łzy nie przystawały mężczyźnie. Upadek był nauczką, po której trzeba było dumnie otrzepać kolana i iść dalej przed siebie. Dlatego podniosłem się, w końcu dałem radę. Przestałem bawić się w pojedynki po klubach, wróciłem do boksu. Było mi dobre. Dopóki nie poznałem jej.
Pierwsza poważna kobieta w moim życiu. Nigdy nie odczułem tak przenikającej miłości od pierwszego wrażenia. Nigdy nie piłem amortencji, ale miałem wrażenie, że działa to dokładnie tak. W jednej chwili człowiek jest całkowicie niezależnym organizmem, a w kolejnej uświadamia sobie, że nie potrafi żyć bez tego drugiego człowieka. Nigdy nie winiłem miłości o swoje późniejsze cierpnie. Nie stwierdziłem uroczyście nie postanowiłem nie zakochać się ponownie. Wiedziałem, że to była moja wina. Moja własna tylko i wyłącznie. Tego, że źle ulokowałem uczucia, że byłem na tyle zaślepiony, aby nie dojrzeć z jaką łatwością wykorzystuje mnie do swoich własnych celów bawiąc się przy tym naprawdę znakomicie. Byłem głupi i musiałem zapłacić za to odpowiednią cenę. Wypić to niezwykle gorzkie piwo, którego sobie naważyłem.
Po tym wszystkim stałem się ostrożniejszy. Bardziej nieufny. Odsunąłem się od wszystkiego, nieco mniej korzystając z wszelakich uroków życia. Jestem w końcu starszy, bardziej doświadczony, mądrzejszy o pewne prawdy, rzeczy, które przyszło mi odczuć na własnej skórze. Ale wciąż kochałem malować. Zaszczepiona przez matkę pasja nadal pulsowała w moich żyłach, przypominając o sobie w najmniej oczekiwanych momentach. Jak wtedy na tym pogrzebie, kiedy zobaczyłem Selinę Lovegood po raz pierwszy. Byłem święcie przekonany, że chodzi tylko o to. O dostrzeżone w jej nietuzinkowych rysach twarzy piękno, gładkie linie, światło igrające na policzkach. Później, że chodzi o ten niezwykły kontrast pomiędzy tą delikatną a jednocześnie zdecydowaną urodą, skrywając naprawdę nietuzinkowy charakter, o jaki normalnie nie posądziłoby się takiej filigranowej kobiety. Tylko ze spotkania na spotkanie coraz silniej uświadamiałem sobie, że wcale nie chodzi o ten obraz. Przecież później powstały aż trzy, które bezwiednie kojarzyły się tylko z nią, a nadal czułem bezwiedną potrzebę widzenia jej. To wszystko narastało, a skrzętnie ignorowane, zamiast zostać wyplenione, rozrosło się do niebotycznych rozmiarów. Tak, że nie można już było udawać, że to nie istnieje. Odkryłem to wtedy, obok zimnych, obojętnych murów Czarnego Kota, które posłużyły mi za milczącego świadka mojego oświecenia. To był przełomowy moment, przynajmniej dla mnie. Wyznaczał on też kierunek, jaki zdawał mi się zwiastować rzeczy dobre. I tak, wierzyłem w tę równowagę, w te prawa, które obiły mi się o uszy w Hogwarcie na lekcjach transmutacji czy eliksirów. Uważałem, że w życiu każdego z nas musi zapanować swoista równowaga. Na odpowiednią ilość zła musi przypadać odpowiednia ilość dobra. W końcu człowiek może udźwignąć jedynie ograniczoną ilość cierpienia. Pojawienie się Seliny w moim progu wydawało mi się częścią tego większego planu, który zdawało mi się dojrzeć dzięki wyćwiczonemu zmysłowi obserwacji. To było niezwykłe. Sądziłem, że coś się zmieniło. Że kolejny okres rozłąki pozwolił jej coś dostrzec. Czy w innym wypadku w jednej chwili wychodziłaby, ale ostatecznie została? W dodatku praktycznie się na mnie rzucając. Jej miękkie usta wydają mi się pieczętować, oznaczać, wybierać.
Dlatego podjąłem decyzję, przełamałem się i powiedziałem. Otworzyłem się przed nią, rzucając serce na łaskę żywiołu, jakim była ta kobieta. Wszystko przez myślenie, że szala przechyla się bardziej na moją korzyść. Naszą. Nic dziwnego, że jej reakcja spotyka się z moim szczerym zdziwieniem. Cofam dłonie z jej ciała niczym oparzony, wpatrując się z nią z niedowierzaniem. Coś się stało? Czy w jakiś sposób ją skrzywdziłem? Złapałem zbyt mocno, zbyt zaborczo?
Nie, Leonardzie, nic z tych rzeczy. Po prostu okazałeś się nieskończenie głupi.
Zrywam się na nogi, kiedy odskakuje na drugą stronę kanapy. Patrzę jak zakrywa się, jak ukrywa przede mną twarz, która przed chwilą była tak blisko mnie. A potem padają słowa, które tną niczym najprawdziwszy nóż. Nigdy nie byłem pod wpływem klątwy cruciatus, ale wydaje mi się, że ból nie byłby ani trochę gorszy od tego, co poczułem. Miałem wrażenie, że los spogląda na mnie z ustami wykrzywionymi w pokracznym tryumfie. Uczucie deja vu paraliżuje moje członki, ale nie przypomina mi to jakiegoś spotkania z Lovegood. Przypomina mi niezwykle dosadnie chwilę, kiedy moja własna żona wyrwała mi własnymi pazurami serce prosto z piersi. Nawet mnie nie dotykając. Po prostu przy użyciu słów. Jej pytania sprawiają, że czuję jakby chlasnęła mnie na odwal w twarz jakimś ciężkim narzędziem. Czego ja od niej chcę? Stoję jak zdębiały i nie wiem co robić. W pierwszej chwili poczułem palącą falę gniewu, ale nie trwa ona długo. Zastępuje ją bolesny strumień rozczarowania, który rozłupuje mój mózg na swoje. To miał być nasz początek, a to mój koniec. Odetchnąłem spokojnie i kiedy jestem pewny, że głos mi nie zadrży przerywam ciszę.
- Wyjdź - mówię tonem kompletnie wyzutym z emocji, patrząc gdzieś w dal. - Wyjdź z mojego domu i nie waż się więcej wracać. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć. - I nie pozwalając jej odtańczyć ostatniego triumfalnego tańca na moich oczach wychodzę do swojej sypialni, pilnując, aby nie trzasnąć drzwiami. Nie sam jej tej satysfakcji.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]03.09.16 21:04
Co sobie myślała? Że będzie łatwo i prosto? Czy naprawdę była taką okropną osobą, że chciała sobie i jemu zaoszczędzić cierpienia (o ile go to obchodziło, w co Selina wątpiła, uznając jego zainteresowanie swoją osobą jako chwilową fascynację)? Czy wszystko nie rozbijało się o te kilka upojnych momentów, o spróbowanie, uspokojenie kołaczącego serca, zaspokojenie tego durnego pragnienia, by potem móc ruszyć do przodu? Naiwnie wierzyła, że to wystarczy. Że potem o nim zapomni, a jej dusza znowu odnajdzie spokój, nie będąc już dręczoną myślami o pewnym malarzu, który nawiedzał ją w śnie i na jawie, nie pozwalając jej uspokoić oddechu.
Zabierał jej wszystko.
Najpierw oddech. Jak podczas tych pocałunków, ale też w przerwie między jego wypowiedziami, kiedy oczekiwała, aż z jego gardła wybrzmią pierwsze nuty, jakby od jego słów zależały losy świata. Jej świata. Drżała przed i pod jego gestami, wyczekując ich i jednocześnie trwożąc się przed każdym ruchem. A bez niego dusiła się. Nie mogła złapać powietrza w płuca. A potem spotykała go i przeżywała jeszcze gorsze katusze, kiedy serce rozbijało się jej o żebra, zaburzając rytm płuc. I wszystkiego. Powodował jeszcze większą dysharmonię niż miała naturalnie.
Potem zachwianie trzeźwości. Nie, nie chodziło o dodatkową skłonność do alkoholu. Przez niego czuła się chora, jakby trawiona wieczną gorączką. Nie mogła zasnąć, nie chciała jeść, nie potrafiła w niczym odnaleźć przyjemności ani też na niczym się skupić. Myśli, o ile zawsze należały do dosyć chaotycznych, teraz były napastliwe, kąsające, nie dające odpoczynku. Umysł wariował pod ich natłokiem. Emocje przytłaczały, nie pozwalając na czysty osąd.
Była coraz bardziej stracona.
Nie mogła uwierzyć, że ją odrzuca. W tak okrutny sposób ją karci i zawstydza, znowu wracając do tego swojego przeklętego opanowania. Jego niewzruszenie coraz bardziej dawało jej się we znaki. Czuła się przy nim tak kompletnie niepewnie. Nawet teraz, drżąc, kusząc namiętnością, odkrywając przed nim całą siebie, swoje ciało, śmiał ją od siebie odepchnąć, wzgardzić, jednym słowem postawić do pionu i wymagać od niej dostosowania się do jego myśli. Jego całkowity brak wrażliwości obdzierał ją żywcem ze skóry. Miała ochotę krzyczeć.
Pozostaje obojętny na jej wrzask. Nie reaguje na jej pytania. Wstaje, odwracając się do niej bokiem, gdy się od niego tak gwałtownie odsunęła. Jest jak stała rzeźba. Zamiera na moment, nie wypluwając z siebie ani jednego słowa. Nie spodziewała się, że będzie wobec niej tak okrutnie pragmatyczny. Nie może zobaczyć wyrazu jego twarzy, a każda kolejna sekunda wzmaga ból w klatce piersiowej.
Jest spokojny. Wypuszcza równy oddech z płuc, a ona dokładnie go obserwuje. Sama milczy, bo wystarczy tylko rozchylenie ust, a bez wątpienia znowu okaże się być słaba, po raz trzeci zalewając się łzami w jego obecności, tym razem jednak o wiele bardziej histerycznie. Mięśnie twarzy spinają jej się, by nie pozwolić oczom na zmrużenie się, bo w ich obramówkach czekają już zdradliwe krople. Usta co rusz spinane są drgnięciami, które desperacko nie chcą im dać wygiąć kąciki w dół. Bardzo dobrze wie, że nie będzie w stanie tego kontrolować wieczność i już jest na skraju. Nienawidzi się za tą słabość. Bo przecież ona wiedziała lepiej. Straciła swoje wszystkie szanse, kolejne próbowanie nie miało sensu. Oszczędzała sobie zawodu. Chroniła siebie. Bo tak było lepiej. Więc czemu było tak ciężko? Kiedy stała się taka, krucha, taka irytująco wrażliwa? Nie chciała tego. To on był powodem wszystkiego. Nie mógł tego zrozumieć? Że ją niszczy?
I potem kompletnie ją zaskakuje. Jego głos nie ma ani krzty drżenia. Jest obcy. Nie patrzy na nią, jakby była nie warta choć pojedynczego spojrzenia. Gardzi jej widokiem, zachowuje się, jakby jej obecność była dla niego hańbiąca.
Ona ma ochotę wydać z siebie pisk. Przeciągły, rozpaczliwy, ale nie jest w stanie wziąć oddechu. Dusi się, gałki oczne nabierają czerwieni, kiedy usta rozchylają się w desperackiej próbie nabrania powietrza do płuc. Nawet nie poczuła siarczystego policzka, jaki jej wymierzył, choć nawet jej nie dotknął. Mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa, gdy dumnie próbuje podnieść brodę i wstać z kanapy. Nie jest w stanie obrócić za nim głowy i patrzeć jak odchodzi. Nie może nawet spełnić jego żądania i wyjść. Słyszy tylko ciche kliknięcie zamka. Na wszystko inne pozostaje głucha i ślepa. Nawet nie wiedziała jak silnie zaciskała palce na brzegu poduszki, wbijając w nie paznokcie. Świat wirował.
Pierwszy, przerywany oddech był dla niej powrotem do rzeczywistości. Przebudzeniem. Kominek trzaskał jakby nigdy nic. Chciała wierzyć, że to się nie wydarzyło. Nie padła na kolana błagając go o litość. Nie potrafiłaby się zmusić do takiego gestu. Przymknęła oczy, czując abstrakcyjne, nagłe wyczerpanie.
Ograbiona z dumy, wstała chwiejnie, kierując się od razu do holu. Podpierała się ściany. Wsunęła na siebie płaszcz, bojąc się obejrzeć do tyłu. Zostawiła serce za sobą, wychodząc z pustką.

/zt




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach