Wydarzenia


Ekipa forum
Kolejka goblinów
AutorWiadomość
Kolejka goblinów [odnośnik]11.06.16 14:52
First topic message reminder :

Kolejka goblinów

★★
Innowacyjna konstrukcja ponoć będąca projektem stworzonym przez gobliny, ponoć inspirowana wagonikami znajdującymi się w tunelach pod bankiem Gringotta; wysoka kolejka w tę i nazad, do nieba i pod ziemie, zawija jak spirala, pokonuje ognistą obręcz, mija trolla uderzającego maczugą tuż za przejeżdżającym wagonikiem, a wszystko to z prędkością - jeśli wierzyć organizatorom - trzykrotnie szybszą od prędkości najnowszego modelu profesjonalnej miotły. Wagoniki wydają się całkowicie bezpieczne, obłożone zaklęciami ochronnymi, które uniemożliwiają wypadnięcie. Tylko dla miłośników mocnych wrażeń!
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:02, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kolejka goblinów - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kolejka goblinów [odnośnik]26.02.23 22:02
Wcale nie ganiła za czyny, choć zdążyła już ocenić sytuację zgodnie z własnymi przekonaniami. Wcale nie zabierała głosu w sprawie, a jednak wygłosiła patetyczną przemowę o zgubnym losie, który pokarał biedną Mildred Crabbe. Zdawała się dobrze rozumieć społeczne mechanizmy, równie nieźle radziła sobie z cichą obserwacją środowiska; przy tym nikczemnie zdradzała się ze swoją wiedzą, łaknąc jego lęku albo licząc na potknięcie. Pierwszym było już - całkiem szczodre z jego strony - upuszczenie pozbawionej pieniędzy portmonetki, która zdemaskowała jego naturę byle chlupnięciem. Niewiele trzeba było, by poznać się na skrywanej za beznamiętną twarzą duszy; niewiele było trzeba, by za jednym zamachem odkryć tajemnice anonimowego kieszonkowca. Tak przynajmniej mogła sądzić. A pozory, jak niejednokrotnie się już przekonał, bywały zwodnicze. Wszakże rosyjskie naleciałości w mowie zdradzały, że jest obca, nietutejsza; nazwisko należało jednak do rodu, który na skinienie palca mógł wymyślać nową przyszłość bezsilnym. W tym starciu taki właśnie był - pozbawiony władzy, krwi, znajomości. I choć nie wiedział o niej niczego, rozsądek nakazywał mu pokorną rozwagę. Nie musiał, a przede wszystkim nie powinien, jej niczego udowadniać. Nawet jeśli w trymiga mógłby - nawet w szale pędzącej kolejki - odebrać nieznajomej którąś z jej własności. Ot tak, dla zabawy konwencją, skoro już tak prosto się jej wyrokowało. Głos, rzeczywiście, nie zadrżał mu ani razu - co innego myśli, oszalałe od podejrzeń i jednocześnie nienormalnie spokojnie. Zupełnie jakby wcale już mu nie zależało. Nieważne, co kto sobie o nim pomyśli, albo o co oskarży - życie i tak było już parszywe. Wylegiwanie się w zimnym lochu nic by nie zmieniło; w każdym razie na pewno nie teraz, gdy dopadł go egzystencjalny kryzys i wszechogarniający pesymizm. Naczytał się za dużo tego mugolskiego chujka Schopenhauera, albo faktycznie miał teraz straszliwie pod górkę. Sam już właściwie nie wiedział, co było prawdziwe. Oderwanym od rzeczywistości pomysłem było zatem przyjść tutaj, oglądać rodziny z rozhisteryzowanymi dzieciakami, wsiąść do kolejki, która gnała z nieprawdopodobną prędkością, buntując się przy tym przeciwko podstawowym zasadom fizyki czy pragmatycznego myślenia. Dookoła krzyki albo śmiechy, lawirujące w górze ręce, zmarszczone powieki - te dwa miejsca rozbrzmiewały jednak dźwięczną ciszą. On milczał z dziwnego zachwytu, doceniał adrenalinę, czuł się... młodo. Jak zwichrowany nastolatek, którym był dziesięć lat temu. Albo jak zwykły, swawolny dzieciak. Ten niesforny los, który odgrywał się dzisiaj na roztrzepanej pani Crabbe, dawno temu dał mu w kość. I tak już zostało. On był dzisiaj czarą cudzej goryczy, ale to samo spotykało go codziennie. Parę drobniaków, które zabrał do własnej kieszeni miało jednak zupełnie inną wartość frustracji. Mało kto zdawał się to jednak rozumieć. Odzywała się w nim teraz paląca potrzeba wyjaśnień, których zapewne nie chciała. Miał to gdzieś. Gdy wagonik wolno wstąpił do ciemności goblińskiego tunelu, powiedział krótko:
- Wola nie ma znaczenia w walce o przetrwanie. A i bez tego świat przecież nie jest sprawiedliwy. - Nie musiał się tłumaczyć, nie musiał wcale z nią rozmawiać. Wyznanie było jednak rzeczowe i chyba zdradzało jego prawdziwe przemyślenia. Być może obcym łatwiej było oddać cząstkę swojego ja; być może jej cicha uwaga najzwyczajniej uderzyła w tę ludzką część Scaletty, której to nie ujawniał zbyt często. Miewał wyrzuty sumienia jak wszyscy stojący na rozstaju moralnych dylematów - i wcale się tego człowieczeństwa nie wstydził. Nawet jeśli nie pasowało ono do statury cwanego złodzieja.
Potem już był tylko ostry, niemalże pionowy zjazd w dół, w trakcie którego wstrzymał chwilowo oddech i wpiął opuszki palców w twarde siedzisko. Dalej siedzieli oboje w ciszy, jeszcze przez jakiś czas oddając się ekscytacji; ta bowiem uszła nagle, wraz z krzykami i nadchodzącym finiszem zwięzłej atrakcji. Po wszystkim zgoła kręciło mu się w głowie, ale nieprzesadnie - nim zdążył wysiąść, błędnik działał już jak należy. Powrót na ziemię zwiastował też nadejście dawnej rzeczywistości. Ekstaza zdążyła już ustąpić całej przebrzydłej reszcie.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]28.02.23 16:56
Mieliśmy pozostać zajęci sobą: on dalej knujący na granicy prawa albo roztrząsający moralność swoich lepkich rąk, a ja wolna, trzymająca w ścisłym sekrecie zatrzaśniętych warg każdą tajemnicę. On był mi obojętny. Mogło go tu nie być wcale. Postaci i mądrości płynących od jakże wielebnego ducha. Być może robił to dla rozrywki, a może jednak pragnął wyłuskać z tej dźwięcznej niesprawiedliwości trochę dobra dla siebie. Świat nie obdarowywał ludzi po równo, ale wielu z nich potrafiło konsekwentnie zmieniać swoje położenie. Co robił on? Kompletnie mnie to nie obchodziło. Dlatego nie obdarzyłam filozofii złodziejskich warg żadnym komentarzem, żadnym spojrzeniem, ani jednym lekko pobrzmiewającym świstem powietrza. Znajdowaliśmy się blisko, ale nie łączyło nas nic. Grubymi murami oddzielały się dwie obcości. Groziłam mu lodowatym ostrzem, a on – rozumiejąc to lub nie – trzymał się na pewien dystans. To akurat mi się podobało. Mogłam skupić się na kuriozalnym doświadczeniu przejazdu, zapominając kompletnie o dobrych czy złych występkach towarzysza. Te oddalały się, gdy kolejka gnała, próbując zawstydzić naszego odważnego ducha. Bezskutecznie.
Wsiadłam, poznałam, a potem machina zastygła, czyniąc krótką chwilę adrenaliny jeszcze bardziej ulotną. Przygoda nie była przygodą, nie zasługiwała na zapamiętanie. Znałam lepsze formy przetestowania własnej brawury. Znałam bardziej dotkliwe przejęcie, odurzające zderzenie się z widmem śmierci. To było jak jedno wejrzenie słońca w zamarzniętym do szpiku kości świecie. Niczego nie zmieniało. Mimo to, pion splątał się z poziomem, podłoga kołysała się, tańcząc z letnim niebem. Czułam fizyczny skutek wariacji, ciałem wzburzono, rzucając je w bezsensowny pęd, tortury dla żołądka. To wszystko jednak mijało trzy oddechy później, gdy nogi stanęły poza wagonikiem, na stabilnej platformie. Gdy mijały mnie rozentuzjazmowane dzieci, gdy orkiestra obrzydliwych dźwięków popisowo wydostawała się z ich szeroko otwartych ust, przypieczętowałam swoje wnioski. Byłam zbyt dorosła, zbyt poważna i złakniona czegoś trudniejszego do przeżycia, bardziej prawdziwego. Te emocje produkowała sztuczna maszyna. Jakkolwiek piekielnie budowała wrażenie, nie było mowy o podłym zakończeniu. Szkoda.
Stanęłam przy towarzyszu. Otwarta dłoń zwróciła mu maźniętą krwistym pędzlem portmonetkę. Stałam wyprostowana jak struna, z ręką wygięta pod kątem prostym, w tym letnim płaszczu ciągnącym się tak, by wszystkie moje tajemnice pozostawały poza zasięgiem i jego i świata. Istnieją wrażenia bardziej mrożące krew w żyłach niż topowiedziałam po rosyjsku, bo po angielsku nie umiałam. Mogłam co najwyżej spróbować przedstawić mu główną myśl. – Spróbuj wielkiego strachu. Jego prawdy. Nie maszyny – podzieliłam się, choć wcale nie było powodów, bym w ogóle się do niego odzywała. Skoro jednak już łamał prawo i odbierał sobie część spokojnego snu, wędrowanie z porządkiem nudnego świata nie stanowiło jego priorytetu.
Zupełnie jakbyśmy obydwoje tamtego dnia, w tamtym goblińskim wagoniku próbowali czegoś nowego. Z rozczarowaniem. Cokolwiek dało się tu poczuć, ulatywało wraz z pierwszym oddechem po finalne. Zabawka dla dzieci, a my przecież byliśmy dorośli. Jedyni tutaj, którzy nie ciągnęli za rękę wrzeszczącego kilkulatka, który chciał tej rozrywki i jednocześnie okrutnie się jej bał. Dwanaście lat temu może byłam zachwycona. Teraz towarzyszyło mi wyłącznie to puste, senne uczucie. Nieznajomy mógł lepiej wydać to, co udało mu się ukraść.
Gdyby te maszyny miały wychowywać dzieci na Syberii, te pomarłyby jeszcze przed pierwszą klasą.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]02.03.23 23:49
Choć oddał jej kawałek swojej tożsamości, choć wydukał parę szczerych dla duszy myśli, była zaledwie jedną z wielu świadków jego codzienności. Jako nieliczna poświęciła jej jednak uwagę - doszukała się grzechu, za który nie zganiła, ale wcale też nie chwaliła. Wszystko to było dziwaczne: jej osąd, który zdawał się być tylko rzuconą w eter dygresją, podobną nic nieznaczącemu bajdurzeniu o pogodzie; jej milcząca i na swój sposób majestatyczna statura obcej, zarazem też zgoła tu zakorzenionej cudzoziemki, samotnie szukającej wrażeń w wirze wesołego miasteczka; wreszcie nieprzejęta, choć urodziwa, słowiańska twarz, w ciszy konsumująca cielesne przeżywanie adrenaliny. Przyjęła jego tłumaczenia bez zainteresowania, nie obdarzyła kiwnięciem głowy, ani spojrzeniem zrozumienia. On chyba wcale ich jednak nie oczekiwał. Być może miałki monolog o motywacjach - chociaż wypowiedziany na głos - był jedynie rachunkiem sumienia, którego nie robił już od dawna. Być może jej pierwsze spostrzeżenie okazało się zawstydzające na tyle, że czuł palącą potrzebę wyjaśnień. Nie była żadnym sądem, nie mógł znać też mocy jej nazwiska, a jednak ukorzył się na jej oczach, przyznał do winy, potem patetycznie gadał o wartościach. Co za pieprzona ironia.
Koniec zjazdu obwieściła krótka, muzyczna kompozycja; dzisiejszość znów stała się nieforemna, szarobura, paskudna, czego ruchome zabawki nie mogły zmienić. Serce zwolniło, ponownie uderzył upał, lęk i niepokój przemknęły przez myśli; z powrotem czuł się stary, zapomniawszy o nielicznych urokach przeszłości, na nowo obciążony doczesnością, zmartwiony losem przyszłości. Wylazł z wagonika z gryzącym uczuciem umykającej przez palce beztroski. Już miał sobie iść, uciec od nieznajomej, schować się w czterech kątach własnej samotni; ta jednak stanęła obok, w dłoni ściskając bordowy dowód niedawnej niesprawiedliwości losu. Nie przyjął portmonetki, zająwszy obie ręce lichym papierosem; nie chciał jej, nie chciał rozliczać się z win na oczach samej ofiary, osobiście - i zarazem nikczemnie - zwracając ogołoconą do cna własność. Unikał patrzenia, na nią, i na ten przeklęty portfelik; zamiast tego oglądał przechodzące nieopodal matki z dziećmi, marszczące nosy w niezadowoleniu na smród tytoniowego dymu jego fajki. Nierozproszony od wiatru ulatniał się wolno, mgliście wręcz wyróżniając się w blasku słońca, nadal będącego hen wysoko na nieboskłonie. Ona dalej stała w pobliżu, trzymając w ręce symptom przewinień - moment jego ignorancji przerwała krótkim odzewem. Najpierw gadała inaczej, po swojemu, miękko, szybko; nic z tego nie brzmiało znajomo, nic nie sugerowało, że komentowała tutejszą przygodę. Efemeryczną, nieprawdziwą, ale jednak na swój sposób ekscytującą. Zwłaszcza dla dzieciaków, z natury wesołych, raczej odciętych od strachu czy adrenaliny. Dla nich, dorosłych i przygnębionych, była to zaledwie sztuczna namiastka emocji. O tych powiedziała już po angielsku, prosto oraz rzeczowo, z czym nie mógł się nie zgodzić. Życie oferowało znacznie mocniejsze atrakcje, a o te najczęściej nikt wcale nie prosił. Pewnie nie pokusiłby się o powtórkę tej fałszywej prawdy, ale bynajmniej nie żałował. Kasa na bilet była cudza, a doświadczenie - ulotne czy nie - zachowa się już w pamięci. Bo przecież nie jeździł na takim ustrojstwie za czasów, gdy bardziej wypadało. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
- Już próbowałem. I wiesz co? Strach jest tylko jeden - zawsze tak samo szczery. - Bezwstydnie wyrzucił niedopałek na ziemię, wreszcie spoglądając na brunatny, wilgotny od wody z kałuży przedmiot. Z jednej strony minęła ich niezidentyfikowana burza włosów, ledwie sekundę później orientująca się w popłochu otaczającego dwójkę nieznajomych tłumu. W całej swojej maniakalnej bieganinie musiała dostrzec charakterystyczną barwę swojej własności - trudno było znaleźć inne wytłumaczenie dla następującej nagle sytuacji. W pozbawionej konwenansów i wcześniejszej niewinności pozie rzuciła się na nią, Bogu ducha winną Rosjankę, wyrywając z rąk ślad jego cwanej kradzieży. Mildred Crabbe nie potrzebowała cnotliwego rycerza, który zwróciłby jej mienie. Sama o nie zawalczyła, przy okazji wydając przedwczesny samosąd.
- Właśnie mieliśmy Pani szukać - zaczął od razu, zwracając się kobiety, oburzonej zaginioną zawartością; patrzyła na niego podejrzliwie, w międzyczasie badała palcami przegródki, które kilkanaście minut temu sprawdzał w podobny sposób. - Ona znalazła zgubę, ale nie mówi po angielsku, chciała go jednak zwrócić... - dodał, porozumiewawczo spoglądając w jej stronę. Wystarczyłoby, że się teraz odezwie, a od razu podważy jego wiarygodność. Niech jeszcze przedstawi się z nazwiska, to wyda go w mgnieniu oka.
O taki lęk ci chodziło?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]03.03.23 21:16
Chciał zniknąć, ale nie mógł. Stałam obok, sztywna, wyczekująca, osaczająca. Spróbował więc inaczej. Zbladł za zasłoną dymu i spojrzenia skierowanego wszędzie, ale nie na mnie. Ręka ani drgnęła. Umiałam długo wytrzymać w jednej niezachwianej pozie. On zaś nie wyglądał na takiego, który podejmie się przedłużania tej niewygodnej chwili w nieskończoność. Prędzej zwieje. Obłok charakterystycznego zapachu obejmował nas. Ignorowałam krzywe spojrzenia. Nie dałam się w żaden sposób rozproszyć. Powinien przejąć ode mnie portfel. Skoro raz wyciągnął po niego dłonie, to czemu teraz gardził? Wiedziałam dobrze, a jednak uparcie czekałam, aż przedmiot zostanie przejęty. Nie chciałam nosić jego winy i jego nagrody. Nie moją rolą było osądzanie go. Nasze spotkanie miało początek, ale potrzebowało zakończenia. Złapany w pułapkę spojrzeń, zmuszony do reakcji musiał wreszcie coś zrobić. I przemówił, gdy rozluźniło się już otoczenie dzieciaków przeżywających właśnie żołądkowe fiksacje. Wszystko, co znajdowało się wokół, traciło jednak na znaczeniu, kiedy ja i moje spojrzenie wciąż mieliśmy pewne żądanie. Postawione twardo, dopełnione wreszcie słowem, które winien zrozumieć, jeżeli miał w głowie coś więcej od planów skracania sobie trudów życia przy pomocy skarbów wytrącanych z rąk obcych. Dałam mu tę przerwę, pozwoliłam skręcić w tytoniowy ratunek dla ducha i ciała. Niech ma. Myśl, którą głośno wyraził, wydychając przy tym resztki papierosowego posmaku, wydała mi się kompletnie nietrafiona. Nawet gdyby przeżywał bardzo ograniczony wachlarz doświadczeń, zbliżonych, jednoliniowych, zatrzaśniętych w niewymagającej wiele rutynie, to i tak powinien dostrzec różnicę. Jednak nie zamierzałam prostować jego wniosków. Przyjmowałam do wiadomości odmienność poglądów. Z nim samym nie wiązałam zaś wielkich oczekiwań. Patrzyłam tylko uważnie, rejestrując obojętnie bałagan, jaki wokół siebie roztaczał – w znaczeniu wielorakim. Bałagan, za którym wcale zdawał się nie oglądać. Deptał go jak ten niedopałek. Milczałam, wciąż męcząc go wyraźnym dowodem nagannego postępku. Podmokłym, ciężkim od jego winy i jednocześnie zupełnie łatwo możliwym do porzucenia w zapomnieniu. Jego wybór stać się miał ostatecznym rozliczeniem. Wydarzyło się jednak coś jeszcze.
Gdy się zbliżyła, gdy jak ten głodny drapieżnik wbiła pazury we mnie i swą skórzaną własność, świadomie rozluźniłam wszystkie palce, dając jej to, czego chciała, zupełnie łatwo i bez żadnej walki. Choć się rzuciła, portfel wrócił do niej, jakby tylko czekał na jeden, jedyny znak. Widziałam błysk zaskoczenia odbijający się w spojrzeniu. W tych oczach prędko wygasła wściekłość, ustępując miejsca niezrozumieniu. Nie pozwoliłam jej podjąć walki. Nie pozwoliłam powyciskać na moim ciele śladów emocjonalnej goryczy. To nie była moja walka, choć złodziej w swej narracji wolał podyktować inny ton opowieści. Zawsze broniąc siebie. Zupełnie bez barw nastroju na twarzy przysłuchiwałam się temu. Bielał, złocił się, święcił. Udając wsparcie, pozwalał Mildred Crabbe fantazjować w błędnym tonie. Nie odzywałam się, będąc w tej dziwnej scenie jak rekwizyt, bez którego aktor nie mógłby wypaść tak dobrze. Dość płynnie grał w swoją opowieść. Mogłam mu na nią pozwolić, albo w jednej chwili zniszczyć te chwalebne starania. Cwany, ale nie dość cwany. Szkoda. Nie było między nami współpracy. Na Mildred Crabbe jednak również niespecjalnie mi zależało. – A on znalazł twoje pieniądze – dopełniłam jego opowieść o szczegół, który być może mógłby umknąć owej pannie w zamieszaniu, jakie powstało. Wolałam sprowadzać chaos na ziemię. Z nim też ktoś powinien to zrobić. Niestety mistrzynią konwersacji byłam żadną. Przemawiałam prosto. Wybrzmiał krótki, szczery i jasny komunikat, z którym obydwoje zrobią, co zechcą. Nie była to już moja sprawa. Ona miała portfel. Ja mdłe wspomnienie przejażdżki. A on?
Odeszłam pozostawiając tę dwójkę bez żadnego specjalnego słowa czy gestu. Przecież nie mówiłam po angielsku. Ich los kompletnie mnie nie obchodził.

zt
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]08.03.23 19:31
Z patosem opowiadała łamaną angielszczyzną o obliczu strachu. Chwaliła się (a może żaliła?) znajomością tej prawdziwej adrenaliny, innej od sztucznych endorfin wywołanych kolejką goblinów. Jego stanowisko było inne, ale wcale chyba nie zaprzeczało tej teorii. Codzienność skąpana w lęku - przed wojną, przed konsekwencjami, przed przyszłością - była czymś innym od mirażu krótkiej przejażdżki. Rozumiał to, czuł w krążącej pod skórą krwi - ale dopiero konfrontacja z mistyczną postacią Mildred Crabbe miała być tego przeświadczeniem. Wpadła niespodziewanie, rzuciwszy się na nieznajomą; wyrwała złowieszczo wilgotny od wody, skórzany portfelik, do cna ogołocony, naznaczony jedynie dowodem tożsamości i nędzną wizytówką. Niczym omen z nieba, albo coś gorszego, stanęła między nimi, wściekła i wzburzona. Miała sądzić tę dwójkę zupełnie obcych sobie ludzi, choć winny był jedynie on. Część łupów z portmonetki spoczywała jeszcze w wiszącym u szyi woreczku z wsiąkiewki; resztę poświęcił na bilet do atrakcji, pozostawiwszy przy tym parę groszy na wymarzony, chłodzący deser. Chodził mu przecież po głowie od samego ranka, a rozpusta była dziś doszczętna, wszechogarniająca - zafundował sobie zręczną łapką nowe doświadczenie, niechże też nie skąpi na niewielką gałkę słodkiej rozrzutności. To, co ogrzewało ciepłem brzęku monet - a raczej świadomością tego, że spoczywały bezpieczne, przyklejone do szczupłej klatki piersiowej, nieopodal serca - miało starczyć na dzisiejszy obiad i kufel zimnej wódeczki. Tego nie mogła mu odebrać, żadna z nich, nadto dociekliwych kobiet, bynajmniej niepytanych o zdanie ani zaangażowanie. A paniusia oczekiwała odpowiedzi. Zwłaszcza, że kabza wymownie świeciła pustkami. Na twarzy omal nie zabłąkał się cwaniacki uśmieszek satysfakcji, objaw jego krytycznego cynizmu. Dobrze patrzyło się na bezradną, dobrze urodzoną paniusię, która ubolewała nad paroma raptem groszami. Co zrobiłaby w chwili magicznego kataklizmu? Wówczas, gdy na czele rządu nie stałby żaden, podobny obecnemu, nikczemnik; wówczas, gdy strawiona ogniem, albo inną epidemią, cywilizacja wypchnęłaby ich wszystkich do lasu; wówczas, gdy jej osobista, rodzinna krypta w Banku Gringotta nie skrywałaby niczego więcej od cienia? Wbrew temu, że był miastowym, a na dodatek leniem i skurwysynem, czuł teraz, że nie był od niej taki wcale gorszy. Ciężko skrywało się zadowolenie, na dodatek uknute na jakimś byle wyobrażeniu, ale mina mężczyzny nie zdradzała natury ordynarnego złośliwca. Przeciwnie, słuchał jej z przejęciem godnym sprawy wyższej wagi, a przy tym rozmyślał o scenariuszu tej konwersacji. Tamta zechce współpracować? Przecież to ona dzierżyła bordowy wyraz jego grzechu; niewielkie znaczenie miało w tej wizji, kto okradł, lecz kto skrywał dowód zbrodni. Chcąc jej, zdaje się, bronić, bajdurzył o okolicznościach, które nie do końca nosiły znamiona rzeczywistej historii. Przy tym nie gadał całkiem od rzeczy, jedynie pomijał fakty, które mogłyby zadziałać na szkodę. Nieważne już czyją, chociaż podświadomie bronił wyłącznie własnego tyłka. I pewnie to uratowało go z opresji. Gadka na nic się nie zdała, bo w obliczu zagrożenia, albo raczej, tego realnego lęku, ulotnił się, nim panna Crabbe zdołała wydusić z siebie choćby słowo. W popłochu, czy bez, wycofywał się statycznie w trakcie swojej podniosłej mowy. Rosjanka przemówiła stanowczo, zdradliwie. A potem odeszła. Spojrzał kobiecie w oczy, dość niewinnie, choć ta zapewne gotowała się już do zjeby. Ale kiedy jeden jegomość potrącił ramię skarżącej się ofiary, on spieprzał już stanowczo, szybko, bez oglądania się za siebie. Niech nie cieszy już wzroku, ani tym bardziej pamięci, widokiem przystojnej twarzy. W kościach czuł, że nie może ufać tej pierwszej; że pewnie nie podejmie jego gry, że wycofa się z jego ustaleń. Bardzo się nie pomylił, bo zimnym tonem naskarżyła o poznanej prawdzie; on jednakże wyparował w tłumie rodzin, między ojcami o podobnej mu posturze. Chciał wierzyć, że szaleństwo Mildred Crabbe było jedynie chwilowe; że spocznie na faktach, nie drążąc za nim korytarzy w wesołym miasteczku. Ale wolał już nie ryzykować. Lody waniliowe kupił sobie gdzie indziej. Ucieszony, z ulgą, dziwacznie beztroski. Znów się wykręcił. Ile jeszcze razy zdoła uciec, zanim ostatecznie ktoś go usidli? Wolał się nie zastanawiać.

ztx2 :pwease:
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Kolejka goblinów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach