Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny [odnośnik]03.05.15 1:58

Pokój dzienny

W centralnej części salonu znajdują się miękkie, obite aksamitem kanapy, fotele oraz krzesła, w większości przyozdobione narzutami wykonanymi z futer białych lisów oraz eleganckimi poduszeczkami haftowanymi we francuskie wzory. Salon połączony jest z niewielką biblioteczką, piętrzące się regały zawierają perły światowej literatury, z naciskiem na poezję, jak również wiele ksiąg z zakresu różnych sztuk magicznych, od uroków, przez transmutację, na traktatach alchemicznych skończywszy. Pośród nich na półkach znajduje się wiele pamiątek po przodkach, w tym popiersie Alarica Rosiera, wyjątkowo uzdolnionego czarnoksiężnika. Nad kominkiem, w którym poza cieplejszymi dniami nieustannie żarzy się ogień, wisi portret pięknej hrabiny Mahaut, protoplastki rodu oraz trucicielki francuskich królów. Za dnia pokój rozświetla obszerne okno, delikatnie przysłonięte ciężkimi kotarami, barwy krwistego szkarłatu, zza których tańczą eteryczne białe firanki, a nocą - rozłożysty kryształowy żyrandol o zdobieniach w kształcie róż. Pokój jest jasny, przestronny, najwięcej światła wpuszczają dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do różanych ogrodów. Jasną posadzkę zdobią obszerne donice z roślinami dekoracyjnymi, a kremowe ściany wymalowano w zdobienia francuskiej korony.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój dzienny [odnośnik]25.07.15 23:04
Arystokraci byli jak zaraza. Dokuczliwi, męczący, stanowili utrapienie oraz istny dopust boży dla Paddy’ego, zmuszonego do obracania się w tak znamienitym towarzystwie na co dzień. Znał już na pamięć irytujące nawyki stałych bywalców Wenus, gardził nimi za ich wystudiowaną nonszalancję, lecz w pracy nie mógł zostać posądzony o brak ogłady. Reprymendy od panny Burke za nieokazywanie szacunku gościom stanowiły dla niego już chleb powszedni, a psioczenie w duchu na tępych szlachciców przynosiło jedynie chwilową ulgę. Pat mógł godzinami szydzić z członków tej śmietanki towarzyskiej. Zdążył się na nich poznać i brzydził się zmanierowaniem oraz sztucznością, wyzierającą z każdego pseudoeleganckiego skinienia głową. A może po prostu wyzierała z niego zazdrość? Fitzgerald pragnął tylko jednego i nie mógł tego dostać, ponieważ… nie starał się dostatecznie mocno? Bzdury. Jedyną przeszkodę stanowiły przeklęte konwenanse, ustalone wieki temu niepisane zasady. Błękitna krew mogła popłynąć w jego żyłach jedynie w wyniku transfuzji, jednak Pat obawiał się, iż nawet wówczas nie skupiłby na sobie zainteresowania Evandry. Dziwne to zauroczenie kobietą zimną jak lód i piękniejszą od modelek Botticellego, zawładnęło nim całkowicie i nim się spostrzegł, przekształciło się w coś głębszego. Nazwanie tego miłością stanowiłoby bluźnierstwo, gdyż mężczyzna żył w niewolniczym spętaniu i otumanieniu jej niezliczonymi zaletami. Dlatego choć trochę starał się upodobnić do ludzi, których uważał za zgraję zadufanych w sobie, snobistycznych bufonów. Również wśród nich znajdowały się wyjątki – bardzo rzadkie, niemniej jednak Padraig upodobał sobie tych niewielu, niewywołujących u niego migreny. Pozytywne stosunki z wysoko postawionymi osobami przynosiły korzyści; nawet on nie mógł temu zaprzeczyć. Zaproszenie od Tristana Rosiera było wszakże dość niespodziewane i nieoczekiwane. Pomimo sympatii jaką do niego żywił, Pat nie spodziewał się takiej poufałości. Kierowany ciekawością i pobudkami Rosiera, potwierdził jednak swą wizytę. Zjawił się w Dover odziany w najlepszą szatę i z twarzą przyozdobioną pełnym godności uśmiechem. Który stopniowo przechodził w grymas zakłopotania, kiedy skrzat prowadził go przez wspaniały hal do równie majestatycznego salonu. Paddy’ego ogarnął wstyd, gdy wspomniał swoje małe, zatęchłe mieszkanie, w którym przecież ugościł Tristana tuż po ich nietypowym, pierwszym spotkaniu. Kiedy skrzat oznajmił, że szlachetny pan Rosier przybędzie za chwilę i opuścił pokój, Fitzgerald gorączkowo wygładził koszulę i odetchnął, chcąc sprawiać wrażenie rozluźnionego i pewnego siebie. Doprowadziwszy się do porządku, zaczął z zainteresowaniem przeglądać kolekcję książek zgromadzoną przez swego gospodarza i z transu wyrwały go dopiero jego kroki, odbijające się echem po wysoko sklepionym salonie.
- Imponująca biblioteka, Tristanie – pochwalił. Był dumny, ponieważ głos nie drżał mu z podekscytowania, jak jedenastolatkowi wpuszczonemu do sklepu z markowym sprzętem do quidditcha.
- Kto to? – spytał, wskazując na sporych rozmiarów obraz, przedstawiający śpiącego mężczyznę w sile wieku – twój krewny? Macie podobne nosy – zauważył, uśmiechając się lekko.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój dzienny [odnośnik]26.07.15 17:08
[więc to chyba "poranek" po spotkaniu z Benjaminem :D]


Tristan zszedł do gościa z ociąganiem; w przeciwieństwie do Padraiga nie był szczególnie wystrojony. Miał na sobie lekko znoszony podkoszulek, a niedbale zapięty pasek w spodniach mógł wskazywać na to, że Tristan dopiero co zwlókł się  z łóżka - choć było już późne południe. Jego włosy były zmierzwione, prawdopodobnie nie zdążył nawet zahaczyć o łazienkę, mrużył oczy. W dłoni trzymał szklaną karafkę z - prawdopodobnie - wodą. Przez krótki moment milczał, marszcząc brew; ze zdumieniem wspominając zeszły wieczór - i powoli zdając sobie sprawę z tego, że nie wszystko z niego pamięta. Benjamin, Catherine, a co działo się potem, było dla niego wielką czarną plamą; nie powinien był pić tak szybko. Wraz z Tristanem do pokoju wszedł za nim ogar, smukły zadbany greyhound o maści czarnej jak diabeł, nie odstępując nogi pana o krok. Niewątpliwie nigdy nie przyszło mu do głowy wziąć psa do Wenus, jego więc zapewne Padraig nie miał okazji poznać.
- Mów ciszej - poprosił, suchym, zmęczonym głosem; uniósłszy lekko karafkę, położył ją na pobliskiej szafce. - Za tobą, w przeszklonej szafce, powinno być parę kieliszków. - Pchnął karafkę lekko w jego stronę. - Nalejesz?
Prawdopodobnie nie zauważając nawet jego wystawnego stroju, na komplement odnośnie biblioteki jedynie obojętnie skinął głową; jego zdaniem kolekcja nie była imponująca - przecież to tylko letnia rezydencja jego rodziców. W głównej biblioteka była dużo większa, choć gdyby mieszkał w takiej klitce, jak Padraig, pewnie też zrobiłaby na nim wrażenie. Niemal bezwładnie osunął się na najbliższy fotel, bez życia wspierając ciężką głowę o tylne oparcie. Jego powieki opadły.
- Zakała rodu i ostatnia cholera - wyrecytował w odpowiedzi na jego pytanie, nie patrząc na portret, który wskazał gość; dobrze wiedział, kto tam wisi. Mówienie wyraźnie wymagało od niego sporego wysiłku, był zmęczony po zbyt białej nocy, a w jego głosie wciąż pobrzmiewała suchość, był cichszy niż zwykle. Prawą dłonią przetarł piasek z zaczerwienionych oczu, po czym przetarł pulsującą skroń. - Tak go określa moja matka, pewnie ojciec go tutaj powiesił. Miał aż trzy żony, jedną porzucił, jedna zmarła w tajemniczych okolicznościach, a po jego śmierci przynajmniej pięć kolejnych kobiet ubiegało się o jego pieniądze. Mówisz, że jesteśmy podobni? - Blade usta wygięły się w autoironicznym uśmiechu. - Rzeczywiście, mnie też matka czasem nazywa zakałą. - Zamknięte oczy nie zdradzały zbyt wielu emocji, nawet, jeśli rzeczywiście żartował, był na tyle zmęczony, że nie byłby w stanie tego okazać. Westchnął, przewracając głowę w stronę Padraiga; czekając na wodę. Krzątający się w dworku skrzat nie należał do niego, był jego matki, nie zawsze był więc względem niego posłuszny - a już zwłaszcza, gdy Tristan znajdował się w podobnym stanie. Uniósł dłoń, by pogłaskać łeb psa, który przysiadł obok.
- Dzięki, że przyszedłeś, Padraig - rzekł tylko. - Co u ciebie? Znaleźliśmy Evandrę, słyszałeś? - dodał, jakby dopiero teraz sobie o tym przypominając; od jej powrotu do domu minęło niewiele czasu. Westchnął, przenosząc ciężar głowy na dłoń wspartą o oparcie fotela.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]26.07.15 23:34
Niechlujny wygląd Tristana zbił go nieco z tropu i pozwolił, aby w głowie Pata zakiełkowały natrętne myśli. Blondyn miast poprawiać pogniecione fałdy szaty, energicznie podciągnął rękawy koszuli i leniwie, jakby od niechcenia zmierzwił palcami włosy, pozostawiając je w lekkim nieładzie. Teraz zdecydowanie bardziej pasował do wczorajszego Rosiera - choć jakość materiału z jakiego wykonano jego wymięty podkoszulek pod każdym względem przewyższał najlepszą padraigową szatę. Mimo tego, Fitzgerald odzyskiwał pewność siebie i na jego twarzy z wolna pojawiał się filuterny uśmiech. Tristan wprawdzie był arystokratą, ale czy jego gówno pachniało przez to lawendą? Imały się go wszystkie ludzkie przypadłości i nawet błękitna krew nie mogła uchronić szlachcica przed ubocznymi skutkami nocnych hulanek. Nieprzytomny wzrok i wciąż lekko zaczerwienione oblicze stanowiły dowód koronny na ekscesy Rosiera, u którego boku kroczył dumny, czarny jak smoła ogar. Pies sprawiał wrażenie, jakby jednym kłapnięciem potrafił wyrwać rękę ze stawu, więc Paddy instynktownie poczuł szacunek i sympatię do zwierzęcia, może jedynie odrobinę podszytą strachem. Pytająco zerknął na Trisa i wyciągnął dłoń, pozwalając się obwąchać chartowi, po czym pogładził go po grzbiecie. Klasa sama w sobie; blondyn wątpił, by szczenię cerbera wzbudziło w nim większy podziw. Skinął głową, odnosząc się do prośby Rosiera i nie komentując w żaden sposób jego stanu, aczkolwiek ironicznie podniesiona brew nie mogła w żaden sposób umknąć uwadze arystokraty.
- Oczywiście – przytaknął, wyjmując kieliszki i wprawnie rozlewając wodę z karafki. Podał jeden z nich Tristanowi, który zapadł się w jednym z eleganckich foteli i przez chwilę nawiedziło go irracjonalne poczucie, że znajduje się w pracy. Szybko odgonił jednak odgonił od siebie owo nieprzyjemne porównanie. Był gościem Rosiera, nie przyjechał do jego posiadłości, aby odgrywać rolę lokaja. Napił się wody, lecz nie usiadł wzorem swego gospodarza, tylko dalej z nabożnym szacunkiem wpatrywał się w regały uginające się pod ciężarem ksiąg. Złote, łuszczące się litery na grzbietach starych woluminów emanowały własną magią, a na widok wielu ze zgromadzonych tu pozycji, Patowi po dziecięcemu świeciły się oczy. Tristan albo był bardzo skromny (akurat), albo posiadał białe kruki cenniejsze jeszcze choćby od pierwszego wydania Kubusia Fatalisty i jego pana. Fitzgerald w końcu zdołał się opamiętać i oderwać zachłanny wzrok od książek. Usiadł na fotelu naprzeciwko bruneta, z zainteresowaniem słuchając opowieści o barwnym życiu erotycznym Rosiera seniora, nawet nie próbując powstrzymać rozbawienia.
- Pięć kobiet zdążyło zażądać już od ciebie rekompensaty? – spytał, starając się zachować powagę – twoja matka chyba jest aż nazbyt surowa. Bicie rekordów nikomu nie uwłacza – parsknął, znając upodobania Tristana do młodych dziewcząt. Właśnie dzięki jego miłostkom oraz hojności, mógł czasami korzystać z dobrodziejstw życia oferowanych przez nieoficjalne menu w Wenus. Pata nie było stać na masaż od jednej kurtyzany - wchodząc w spółkę z Rosierem, dostawał aż trzy do własnej dyspozycji.
- Niewiele się zmieniło – skrzywił się, odgarniając z czoła niesforne włosy – Prócz skopania kilku szlacheckich tyłków za wzniecanie awantur, nic ciekawego – powiedział lekceważąco, jakby takie incydenty w najmniejszym stopniu nie były godne zainteresowania. Nie potrafiłby zresztą dalej rozprawiać o pijanych klientach, gdy Rosier nieświadomie szarpnął za niewłaściwą strunę jego uczuć, która poczęła wygrywać smętne pieśni podobne do lamentu Orfeusza po utracie Eurydyki.
- Ceasar wspominał – bąknął, rumieniąc się odrobinę. Oczywiście, Lestrange nie rozmawiał z nim na ten temat osobiście , niemniej jednak Paddy starał się zapoznawać z każdą informacją dotyczącą Evandry. Z czym nie mógł się zdradzić nikomu, nawet (a może zwłaszcza?) Tristanowi – czy oni… nie zrobili jej nic złego? – rzekł zaciśniętym gardłem, doskonale artykułując niewypowiedzianą puentę pytania. W którym nie było nic niestosownego?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój dzienny [odnośnik]27.07.15 16:03
Od niechcenia kiwnął głową, kiedy Padraig spojrzał na niego pytająco; pies, jak na psa magnackiego przystało, był doskonale wytresowany. Tristan miał pewność, że ogar nie zachowa się agresywnie względem jego gościa.
Ironicznie uniesiona brew rzeczywiście zwróciła uwagę gospodarza, lecz ten albo jej do końca nie pojął, albo ciężar obolałej głowy okazał się zbyt duży, by Tristan był w stanie w tym momencie zaprzątać sobie tym głowę. Z wdzięcznością przyjął kielich wody, biorąc niewielki łyk wody, degustując ją, delikatnie nawilżając wyschnięte usta. Powinien już wziąć się w garść, nie mógł przecież spędzić w ten sposób całego dnia; w tym jednak Padraig nie mógł mu pomóc. Raczej nie potrafił rzucać zaklęć usuwających ból głowy.
- Stoisz jak słup soli, siadaj - mruknął, kiedy po nalaniu wody Padraig wciąż przyglądał się jego biblioteczce, czy raczej rodzinnej biblioteczce, która niegdyś wejdzie zapewne w jego majątek. Nie był pewien nawet, jaki książki leżą na tych półkach, większość egzemplarzy ważnych dla siebie trzymał w gabinecie, choć i tutaj mogło zaplątać się kilka tomów francuskich poetów, w oryginale oczywiście, sporo książek typowo naukowych, traktujących o magii, jej istocie oraz historii, a także tych typowo historycznych, jakże typowych dla szlacheckich dworków, których mieszkańcy wierzą, że jej przebieg czyni ich lepszymi od innych czarodziejów.
- Jeszcze nie - otworzył jedno oko, zerkając na Padraiga. Łatwo dało się zauważyć, że Tristan nie był dzisiaj w nastroju do żartów, ale mimo to starał się trzymać fason i podtrzymywać rozmowę. - Ojciec mówił, że to były tylko harpie łase na jego złoto, że żadna z nich nie miała zbyt wiele wspólnego z nim za życia. Prawdę wziął do grobu, im nie dał ani knuta, a ja dawno miałem ściągnąć ze ściany ten obraz. - Oparł ciężką głowę z powrotem o tylne oparcie fotela, ciężko, zamykając oczy; słońce wpadające przez odsłonięte okna drażniło go niemiłosiernie. - Nie lubię oglądać umarłych na ścianach - dodał po chwili. Pamiętał go z wczesnego dzieciństwa. Jak przez mgłę, ale jako żywego człowieka.
- Naprawdę? - Podniósł lekko głowę, jego usta wygięły się w lekko sarkastycznym uśmiechu, ciekaw był plotek. Arystokraci rzadko miewali problemy tego typu, zwłaszcza w przybytkach podobnych do Wenus, tym bardziej zapewne o nieszczęśliwcach będzie na dniach głośno. Tristanowi pozostało mieć nadzieję, że nie był to nikt z jego krewnych, i że uśmiech ironii nie przeobrazi się zaraz w wyraz zażenowania. - Kto robił burdy? - Mógł wydać się bardziej zobojętniały na los Evandry; nie dlatego, że nie przeżywał porwania, nie dlatego, że się o nią nie martwił, pierwsze, najbardziej gwałtowne emocje Tristana zdążyły już opaść, a na dodatek - był na niemożliwym kacu. Nieznacznie skrzywił się na wspomnienie Ceasara, wyciągając nogi wygodniej przed siebie, kiedy u jego stóp ułożył się czarny ogar. Mówił, zachowywał się bez pośpiechu i nie od razu odpowiedział na jego pytanie.
Strach Padraiga wydawał mu się zrozumiały; Evandra należała do tych kobiet, o które martwią się wszyscy. Coś lekko zadźwięczało nad sposobem sformułowania pytania, lecz ucichło równie szybko, co się pojawiło. Była półwilą, klasycznie piękną, jej cześć nie powinna znajdować się na językach wszystkich, lecz w tej sytuacji - obawa wydawała się bardziej niż zrozumiała.
- Nie - odpowiedział w końcu. - Chcieli sprzedać ją nietkniętą, trafiła w dobre... zaufane ręce. - Nie chciał zdradzać Padraigowi szczegółów, im mniej osób wiedziało o idiotyzmie jego wuja, tym lepiej dla niego. - Widziałem ją zanim trafiła do domu, bardzo to przeżyła. To nie będzie dla niej łatwy okres. - Nie tylko dlatego, był pewien, że dziewczyna nie zna jeszcze powoli nabierających kształtów planów matrymonialnych względem jej osoby. Znów przybliżył do ust kielich i wypił nieco większy łyk wody.
- Do rzeczy, Padraig, masz dzisiaj chwilę? Mam do załatwienia dwie sprawy w Londynie. Ważne sprawy - zaakcentował, by jego gość z całą pewnością pojął powagę sytuacji. Wyjaśnienia, że on sam nie da rady dotrzeć na miejsce, uznał za zbyteczne, Padraig miał oczy...



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]28.07.15 0:02
Pat doskonale zdawał sobie sprawę, iż Tristan nie należy do grona wymuskanych arystokratów, którzy boją się skalać swe dłonie jakąkolwiek pracą. Miał do Rosiera o wiele większy szacunek niż do czeladzi z ministerstwa, zajmującej urzędnicze stołki dzięki wstawiennictwu rodziców bądź możnemu protektorowi. W istocie, szlachcie dobrowolnie nie narażali się na obrażenia, nie parali się plebejskimi zajęciami, a perspektywa ciężkiej, fizycznej harówki stanowiła ujmę dla ich godności. Ponieważ naturalnie istniały zawody przeznaczone jedynie dla pospólstwa, których czystej krwi czarodziejom wykonywać zwyczajnie nie przystoi. Spędzenie w łóżku całego przedpołudnia nie świadczyło jeszcze o Rosierze, iż jest nierobem – choć Paddy na podobny luksus, nawet w przypadku ciężkiego kaca, nie mógłby sobie pozwolić. Posłusznie usadowił się w fotelu (nawet w zaproszeniu Trisa dźwięczała rozkazująca nuta), choć jego wzrok mimowolnie uciekał od twarzy rozmówcy, uporczywie wędrując do książek. Te swojego czasu zapewniały mu przyjemne odrealnienie; widok perełek zarówno literatury światowej, jak i rzadkich kompendiów magicznych zaklęć działał na niego nieco odurzająco. Nie było to oczywiście upojenie równe alkoholowemu, jakiego skutki wciąż boleśnie oddziaływały na Rosiera. Blondyn znowu nieznacznie się uśmiechnął, obserwując arystokratę ostrożnie zwilżającego wodą spierzchnięte wargi. Następstwa zakrapianego wieczora musiały rzeczywiście być dla niego przykre, skoro nie zaproponował mu nic innego do picia.
- Gdzie się zabawiałeś? – wyrwało się Patowi. Bez żenady, w końcu rozmawiali jak równy z równym . Tristan chyba nie posądzi go o wścibstwo, nie będzie podejrzewać o rozsiewanie plotek… Potrafił zachować dyskrecję, często tego od niego wymagano i za to mu płacono. Premie od Lestrange’a otrzymywał przeważnie za milczenie .
Spojrzał bystro w oczy Rosiera, nie dzieląc się myślą, iż z pewnością miał wiele niepowtarzalnych okazji, aby zostać ojcem. Znużony arystokrata nie sprawiał wrażenia skorego do słownych przepychanek i Fitzgerald zaczynał się zastanawiać, dlaczego w ogóle go tutaj proszono. Nie wpasowywał się w krajobraz przepychu i bogactwa, tak naturalnie roztaczający się nad Trisem, odstając od niego także taktem (jego brakiem?) oraz manierami – przypuszczał, że odkąd przekroczył próg dworku kilkakrotnie zdążył popełnić rażące faux pas.
- Zaczynam doceniać chudą sakiewkę – skomentował, marszcząc brwi z niesmakiem. Walka ze stadem sępów czyhających na złoto nie plasowała się w czołówce pragnień Paddy’ego – pomóc ci z tym portretem? – zaproponował, podrywając się z fotela, a przy okazji także zasuwając ciężkie, aksamitne zasłony – dziś chyba nie czujesz się na siłach, żeby zrobić to sam – dodał ze złośliwą uciechą w głosie. Nieczęsto miał okazję kpić z przedstawicieli elity, jeszcze rzadziej zaś bez obawy, iż zostanie za to zrugany. Przy Tristanie zwykle zachowywał się swobodnie; jedynie otoczka marmurów i jedwabiów odrobinę go przytłaczała.
- O, tak – zapewnił skwapliwie, rozpromieniając się na wspomnienie ognistej awantury. Wenus cieszył się nienaganną reputacją i uchodził za niezwykle elegancki lokal. Niezmiernie rzadko dochodziło tam do bijatyk – przynajmniej w oficjalnej, restauracyjnej części. Dlatego porozbijana zastawa i jedzenie wsmarowane w obicia drogich mebli doskonale zapisały się w pamięci Padraiga, który później musiał doprowadzić olbrzymią salę do porządku – zdaje się, że Blackowie – odparł, wzruszając ramionami – para młokosów, wyglądali jakby dopiero co ukończyli Hogwart – uzupełnił, nie dodając iż nie wytrzymali presji Ognistej, której jeszcze nie nauczyli się pić.
Odetchnął z ulgą, Rosier jednym słowem zdjął z niego potworny ciężar, uwierający prosto w serce. Pat nie potrafił wyobrazić sobie, że ktokolwiek mógłby skrzywdzić Evandrę. Panienka Lestrange była przecież tak czysta i niewinna, iż wzruszałby sumienie nawet największego łotra. Za jej krzywdę porywacze powinni pokutować w ostatnim kręgu dantejskiego piekła, cierpieć najstraszliwsze katusze.
- Bestie – rzekł z mocą, a jego oczy zapłonęły słusznym gniewem. Niczego nie pragnął równie mocno, jak dostać w swoje ręce oprawców Evandry i odpłacenia im za gehennę, którą przeszła. Z niedowierzaniem potrząsnął głową i ponownie napełnił kieliszek Tristana, słuchając jego słów – dla dumnego Padraiga równie intrygujących, co poniżających.
- W zasadzie to miałem plany – powiedział – ale to nic ważnego – dodał pośpiesznie pod naporem przygważdżającego spojrzenia Rosiera – co mam zrobić? – spytał, prostując się w fotelu. Bez uśmiechu; jego twarz była nadzwyczaj poważna i zniknęła z niej chłopięca beztroska.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój dzienny [odnośnik]30.07.15 3:18
- W Białej Wywernie - odpowiedział bez entuzjazmu. Nie wyglądał, jakby musiał bić się z myślami, czy odpowiedzieć na pytanie; niewątpliwie wierzył w dyskrecję Padraiga i nie przeszło mu przez myśl, że pytał, by o tym donieść do brukowca. Nie ufał co prawda szczególnie doborowi pracowników przez Caesara, ale ufał swojemu przeczuciu... a aktualnie i tak nie miał wyjścia - właściwie był zdany na jego łaskę i choć tego nie pokazywał, był tego świadom. - Mają tam nową kelnerkę - dodał tyle, ile pamiętał.
Nie skomentował uwagi o lekkiej sakiewce. Cięższa, naturalnie, ciążyła bardziej, ale mimo to Tristan nie wymieniłby jej na pustą. Bardzo lubił swoją wygodę, o czym niekoniecznie miał ochotę, z różnych względów, opowiadać swojego gościowi. Dużo żwawiej zareagował jednakże na jego późniejszą propozycję. Tristan zabierał się za to od dawna, więc pomysł, żeby ktoś to po prostu zrobił za niego, wydał mu się doskonały. Niechętnie i ostrożnie dźwignął się plecami z fotela, wspierając się łokciami o boczne oparcia fotela, na splecionych dłoniach opierając ciężką głowę. Nie było łatwo, ale skoro już Padraig chciał się za to zabrać, jakoś musiał mu przecież wytłumaczyć, co dokładnie powinien zrobić. Na jego bladej jak kreda twarzy odmalowała się błoga ulga, kiedy Paddy zasłonił kotary okien. Ciemność, słodka ciemność... nareszcie mógł otworzyć szerzej oczy. Kpina tak wyraźna słyszalna w głosie Padraiga, zgodnie z jego przewidywaniami, niewiele go obeszła. Jego gość znał go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że Tristan nie należał ani do ludzi szczególnie delikatnych, ani przewrażliwionych na swoim punkcie.
- W szafie. - Podniósł ciężką dłoń, wskazując na solidny mebel po drugiej stronie pokoju. - Powinny leżeć trzy inne obrazy, znajdź wśród nich portret kobiety. Powinna tam być... złotowłosa, w czerwonej sukni. Tylko sprawdź na Merlina czy się czasem nie rusza, gadające portrety doprowadzają mnie do szału. - Ruchomy portret wisiał w sypialni gościnnej, Tristan go spalił. Nie mógł słuchać wiecznego malkontenctwa ciotki nieżywej od czterystu lat.
- Blackowie... - powtórzył, nieco ciszej, jakby do siebie. Myślał nad imionami, byli wśród nich chłopcy w tym wieku? Jacyś na pewno byli, on nie kojarzył... - Nie lubię Blacków - stwierdził filozoficznie, spoglądając na Padraiga, jakby spodziewał się usłyszeć od niego równie konstruktywny komentarz. - Nie rozumiem, jak mają czelność nazywać się starożytnym rodem. Nie są jakimiś pierdolonymi Shafiqami. - Skrzywił się wyraźnie, nie byli też Crouchami, których krew Tristan dzielił w połowie, po matce. Nie był też pewien, czy Padraig w ogóle wiedział, o czym on mówił, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. - Nie pamiętasz pewnie imion, co? Moja siostra przyjęła nazwisko Blacków, ale jej dzieci są na to chyba jeszcze za małe. - Uśmiechnął się nieco sarkastycznie, czteroletnia Bella miała charakterek, ale chyba nie włóczyła się jeszcze samotnie po klubach dla dorosłych panów.
Gdy z taką hardością określił oprawców Evandry, Tristan na dłuższy czas, bez słowa, wlepił w niego spojrzenie ciemnych oczu; nie rzekł początkowo ni słowa. Gryzło go sumienie po wczorajszym spotkaniu z Benjaminem, na którym wyraził chęć na zażycie Śnieżki - bez popytu nie byłoby zbrodni.
- Bestie - powtórzył za nim więc krótko, choć bez wyrazu. - Na szczęście mój wuj ją uratował - dodał gorzko,  coś było nie tak. Wuj Tristana kupił jej ciało, a Tristan wolał nie myśleć o tym, co by z nim zrobił, gdy przypadkiem go o tym nie powiadomił i nie dowiedział się, że przetrzymuję panienkę  Lestrange. Evandra zawdzięczała życie przede wszystkim jemu, nie Fortinbrasowi, który był oprawcą, ale ani ona, ani nikt inny, nie miał się o tym dowiedzieć. Mruknął coś bliżej niezrozumiałego, prawdopodobnie podziękował, kiedy Padraig napełnił jego kielich ponownie. Bez wahania wypił parę łyków, teraz już większych. Czuł się już nieco lepiej.
"Miałem plany... " ... co? Tristan ponownie skierował ku niemu zaskoczone spojrzenie, lecz szczęśliwie Padraig dość szybko zmienił zdanie. Skoro mówił, że to nic ważnego, na pewno tak było.
- Jakie pla... - zaczął mówić, lecz w połowie machnął ręką. - Dwie sprawy, Pat, muszę coś odebrać od jubilera i z Nokturnu - urwał, zamyśliwszy się na krótki moment, zanurzył wciąż suche wargi w wodzie.  - Najlepiej w odwrotnej kolejności, błyskotka jest pewnie warta więcej niż cały ten dom, nie łaź z nią po mieście. Najpierw  pójdziesz na Nokturn, u Borgina powinni mieć dla mnie przygotowaną paczkę z opium. Złotnik w Kennigstone, na Yellowick Street. Zamówienie jest na moje nazwisko, dam ci odpowiedni kwit, na który ci je wydadzą. I postaraj się ubrać... trochę lepiej - dodał, przyglądając się mu krytycznie. Najwyraźniej nie do końca docenił galowy strój Padraiga, co zapewne było kwestią głównie uprzedniego zmierzwienia włosów i podciągnięcia rękawów. - Nie jestem pewien, czy bez tego cię wpuszczą...



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]30.07.15 14:45
Na ustach Padraiga zaigrał łobuzerski uśmiech, doskonale znał ten lokal. Czy raczej szemraną knajpę, skupiającą podejrzane typy i towarzystwo zgoła nieodpowiednie dla arystokraty. Blondyn wiedział o nielegalnych interesach prowadzonych w Wywernie, lecz nie przeszkadzało mu to w zupełności w odwiedzaniu tego przybytku - podobnie jak umiejscowienie baru na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Nie miał prawa osądzać Rosiera, nie był hipokrytą, donosicielem, ani tym bardziej głupcem… Gdyby eskapady Tristana wyszły na jaw, Pat stanowiłby pierwszy obiekt jego podejrzeń, a nie chciał robić sobie wroga ze szlachcica o wyjątkowo pozytywnym nastawieniu.
- Mówisz o Catherine? – podchwycił, mrugając znacząco. Miał naprawdę dużą siatkę kontaktów i przynajmniej kojarzył stałych bywalców oraz pracowników londyńskich pubów – jest bardzo ładna – stwierdził – lecz żadna kobieta nie może równać się Evandrze – dopowiedział w myślach, niezwykle rad, że Rosier nie wie o jego skrywanych namiętnościach względem panny Lestrange. Wystarczyło, że Catalina znała jego słabostkę i drwiła z niego przy każdej okazji. Fitzgerald nie chciał nawet wyobrażać sobie sytuacji, w której Tristan lub Ceasar rozszyfrowują uczucie, jakim darzył Evandrę. Stałby się obiektem bezlitosnych kpin oraz szyderstw, a ten okres w swoim życiu zamknął już dawno temu. Nade wszystko, zawstydziłby pannę Lestrange, w którą również ugodziłoby jego niemądre zauroczenie. Mimowolne upokorzenie Evandry (szlachcianka obiektem westchnień ubogiego mieszańca!) sprawiłoby zaś Paddy’emu ból jeszcze dotkliwszy niż znoszenie swojej porcji poniżenia – pamiętasz coś z zeszłej nocy, czy może piękna Catherine przyćmiła twoją zdolność percepcji? – spytał z błyskiem w oku, odrywając się od ponurych myśli, jakimi zwykle truł się w samotności. Ciekawiła go relacja Tristana – znając jego skłonności do przesady i poetyckie uniesienia przypominałaby ona raczej opowieść bajarza niż suche sprawozdanie z zakrapianej alkoholem hulanki – o ile brunet przezwycięży złe samopoczucie i zdecyduje się podzielić z nim wrażeniami. Padraig pokiwał głową, najpierw jednak zabierając się za ściągnięcie obrazu. Był duży i ważył znacznie więcej, niż mu się początkowo wydawało, ale ostatecznie bezpiecznie spoczął w kącie salonu, odwrócony twarzą w stronę ściany.
- Co chcesz z nim zrobić? – rzucił, grzebiąc w szafie w poszukiwaniu właściwego portretu i krztusząc się z niewysłowionego podziwu, kiedy wśród wielu płócien zauważał dzieła Vermeera, czy Hogartha – to chyba ten – wysapał, uginając się pod ciężarem obrazu. Za pomocą zaklęcia przytwierdził go do ściany, po czym odsunął się, by sprawdzić, czy wisi idealnie prosto. Zadowolony z efektu, zerknął na Rosiera, starając się wczytać z jego zmęczonej twarzy aprobatę… tudzież jej brak.
Aktualnie dostrzegał jedynie zniesmaczenie, pozostałe po wspomnieniu Blacków. Dla Paddy’ego nie istniały różnice między arystokratami – wszyscy byli równie aroganccy i patrzyli na niego z góry, więc blondyn lekko wzruszył ramionami. Nigdy nie interesował się historią szlacheckich rodów i wywód Rosiera wydawał mu się tyradą pozbawioną ładu i składu.
- Starożytni czy nie, ich tyłki obiłem współcześnie – skwitował z zadowoleniem, po czym zaprzeczył pytaniu Tristana – nie wpuszczamy do Wenus raczkujących szkrabów - przyznał, nie dodając, iż to mogłoby się naprawdę źle skończyć – a twoje plany matrymonialne? Rodzice jeszcze cię nie gonią do płodzenia dzieci? – zaśmiał się, wznosząc toast wodą w szklanym kieliszku. Arystokraci zaczynali dorosłe życie zwykle znacznie szybciej; Paddy w tym jednym aspekcie naprawdę cieszył się swą zwyczajnością – nie wyobrażał sobie, by prokreacja była jedynie przykrym obowiązkiem, a nie częścią małżeńskiego uczucia. Blondyn skurczył się w sobie, mierzony uważnym wzrokiem Rosiera; powinien mieć się na baczności i nie wyrywać z tak niebezpiecznymi wyznaniami. Cóż go to w końcu obchodziło? Mógł martwić się o Evandrę, jak czyniłby to każdy, kto ją znał, aczkolwiek wychylanie się, dociekanie i złorzeczenie porywaczom, budziło podejrzenia. Fitzgerald skarcił się w duchu i obiecał siedzieć cicho, nie okazując już najmniejszych emocji. I oczywiście te uroczyste przysięgi trafił szlag, kiedy tylko Tristan zdradził mu kolejną informację.
- Miała dużo szczęścia – powiedział cicho, próbując zapanować nad drżeniem głosu – gdyby ktoś inny – urwał gwałtownie, nawet nie chcąc myśleć o podobnej ewentualności. Otrzeźwiło go dopiero polecenie Rosiera; konkretne, rzeczowe, nie dało się tego spartaczyć. Odebranie i dostarczenie opium nie powinno sprawić mu trudności. Posiadanie narkotyku wprawdzie było nielegalne (czyżby dlatego Tris posyłał po nie Pata, zamiast samemu się pofatygować?), ale zadanie nie stanowiło wyzwania. Przynajmniej dla blondyna, zaznajomionego z zaułkami Nokturnu i czyhającymi tam niebezpieczeństwami w postaci niespodziewanych patroli oraz opryszków nieprzebierających w środkach perswazji. Wizyta u jubilera również była kwestią kwadransa – Paddy nachmurzył się dopiero po ostatnim komentarzu Rosiera.
- Ja… – zaciął się, a słowa uparcie nie chciały mu przejść przez gardło – to mój najlepszy strój – wykrztusił w końcu. Był zły i skrępowany uwagą bruneta, który pewnie miał rację . Nie wyglądał na szastającego złotem panicza, tylko na przeciętnego zjadacza chleba. Którego czasem nie kupował, kosztem farb, pędzli oraz ołówków – jednych rzeczy, jakich miał nadmiar.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój dzienny [odnośnik]31.07.15 18:53
Tristan skinął głową, mimo bólu głowy siląc się na dość paskudny uśmiech. Przewrócił ciężką głowę w jego kierunku, uciekając wspomnieniami do zeszłej nocy i zaczynając poważnie zastanawiać się nad jego pytaniem - ile pamiętał? Niewiele, strzępy rozmowy, duże ilości alkoholu, piękną kelnerkę... pili nieco zbyt szybko i zbyt dużo.
- Percepcja nie ma znaczenia, kiedy stajesz pośrodku bezmiaru rozkoszy i zatapiasz się we wszechrzeczy ludzkiego poznania - odparł niemal rzeczowo, płynnie, przymykając powieki, z nieco mniej zbolałą już miną, dość wyraźnie sugerując swoje aktywności zeszłej nocy. Ciemność, woda i wspomnienie słodyczy poprzedniej nocy nieco poprawiły mu nastrój. - Niewiele - dodał po chwili bardziej zrozumiale. Spojrzał pytająca na Padraiga, jakby spodziewał się, że udzieli mu w tej sytuacji jakiejś złotej rady. Nie pierwszy taki wieczór i nie ostatni, ale wiedział, że powinien zachowywać jednak sam z siebie nieco większą dyskrecję. - Oprócz tego, że była naprawdę piękna.
Z zainteresowaniem przyglądał się, jak Padraig dźwiga obraz znad kominka, nie drgnąwszy jednak nawet palcem, aby mu pomóc. Uważnie przyglądał się, czy jego gość aby na pewno odnalazł właściwy portret, ten, który mu opisał, po czym przyglądał się, jak ten mocuje go na ścianie. Jego twarz nawet nie drgnęła, był zbyt zmęczony, by wyrazić aprobatę wobec rzeczy tak błahej - skinął jednak delikatnie głową.
- Możesz go włożyć z powrotem do szafy - rzekł po namyśle, i po tym, jak obraz spoczął bezpiecznie w kącie. - Moją matkę szlag jasny by trafił, gdybym go zgubił albo zniszczył. - Jego spojrzenie na dłuższy moment spoczęło na nowym obrazie. Kobieta wydawała się niezwykle urodziwa i bardzo młoda, a sam obraz tak stary, że być może nawet malowany z żywej jeszcze twarzy Mahaut. - Skrzat przetrze ramę wieczorem, pewnie długo nie była wyjmowana. - Znów na moment zapatrzył się na obraz, najwyraźniej uznając, że proszenie Padraiga o starcie kurzu byłoby jednak lekką przesadą.
- I bardzo dobrze zrobiłeś - przytaknął, właściwie streszczając swój poprzedni wywód w formę bardziej przystępną dla Pata. Nieco niemrawo wzniósł toast w ślad za nim, z wyraźną niechęcią ciągnąc temat prokreacji. - Kończą się dla mnie kawalerskie czasy - przyznał, upijając wodę. - Myślisz, że po co idziesz do złotnika? Trzeba było zwęzić pierścień zaręczynowy mojej matki. Uważaj na niego, to naprawdę cenna rodowa pamiątka - Tristan wiedział, że Padraig nigdy wcześniej w życiu nie miał do czynienia z precjozem równie cennym. Był pewien, nawet Tristan nie miał, błyskotka zdobiona czerwonym jak róża diamentem, wytapiana w smoczym ogniu, należała do najcenniejszych klejnotów rodzinnego skarbca. - Myślałem, że po zerwaniu ostatniego narzeczeństwa, będę miał trochę więcej czasu, ale już na mnie naciskają. I tym razem nie odpuszczą. - Ze zrezygnowaniem i bez właściwej sobie nonszalancji, skacowany wyłożył nogi na pobliski stolik kawowy. Nieśpieszno mu było do obowiązków związanych z małżeńskim życiem i nie był zachwycony wizją ślubu, ale nie miał też zamiaru sprzeciwiać się rodzinie; wiedział, że prędzej czy później będzie musiał się ustatkować. A Evandra potrzebowała opiekuna. Kogoś, kto nie dopuści, by sytuacja taka, jak ta sprzed tygodnia, wydarzyła się ponownie. Tristan chciał zapewnić jej bezpieczeństwo, a nade wszystko pragnął zarówno jej ciała, jak i jej serca - i ta ostatnia myśl ostatnimi czasy drażniła go najmocniej.
Skinął głową, Padraig miał rację. Gdyby nie ten całkowity zbieg okoliczności bliski cudowi (Fortinbras bynajmniej nie miał zamiaru ratować Evandry) dziewczyna pewnie trafiłaby w o wiele mniej delikatne ręce, i, o ile w ogóle wciąż by żyła, pewnie zapadłaby się pod ziemię wystarczająco mocno, by nie zdołali jej już znaleźć. Nigdy. Z zamyślenia wytrąciła go dopiero uwaga Padraiga odnośnie ubrań.
- Doprawdy? - zdziwił się. W pierwszej chwili w jego źrenicy błysnęła irytacja, chciał mu powiedzieć, że powinien w takim razie wybrać się do madame Malkine i sobie coś uszyć, cholera, czy naprawdę musiał tłumaczyć mu tak podstawowe rzeczy? ale zaraz potem dotarło do niego, że być może Padraig faktycznie nie ma na to pieniędzy. Tristan nie znał biedy, nie znał problemów ludzi uboższych od niego. Przez moment ważył w myślach słowa, jeśli pójdzie tak ubrany, mogą mu nie wydać rodowego pierścienia, sądząc, że jest złodziejem lub przybłędą z ulicy. - Głowa mnie boli, Padraig - rzekł z wyrzutem. - Moja szata z wczoraj powinna leżeć w łazience obok, sprawdź, czy nie zajeżdża alkoholem. - Nie był przekonany co do tego pomysłu, Padraig był od niego nieco niższy i miał o wiele mniejszą posturę, ale nie widział na ten moment innego wyjścia z tej sytuacji. Musiał otrzymać pierścień dzisiaj. - Albo pomóż mi przejść do sypialni... - dodał ze zrezygnowaniem.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]03.08.15 19:27
Padraig wybałuszył oczy ze zdziwienia, choć oczywiście mógł spodziewać się lirycznej formy wyznania, preferowanej przez Rosiera. Blondyn jednakże nie sądził, iż mężczyzna z bolącą głową i nieco stępionymi przez ognistą zmysłami zdoła równie składnie opisać swoje wrażenia. Gdyby rozmawiał z kimś innym, pomyślałby niechybnie, iż taki podniosły styl świadczy o pozostaniu pod wpływem alkoholu, jednakże mając do czynienia z Tristianem, wszystko wskazywało na to, iż ten powoli przychodzi do siebie.
- Cieszę się, że dobrze się czujesz – powiedział, bezbłędnie interpretując jego słowa. Wiedział, że takim mężczyznom jak on niezwykle trudno się oprzeć, a arystokratom się po prostu nie odmawia. Rosier był kobieciarzem, jego reputacja bawidamka wyprzedzała go całe mile, a mimo tego niewiele istniało panien, które pogardziłyby jego chwilowym zainteresowaniem. Naiwnie liczyły na nobilitację, czy też po prostu chciały się przekonać, czy szlachcice rzeczywiście są lepsi od innych czarodziejów? Pat nie miał zielonego pojęcia, jednakże pobudki, dla których kobiety tak chętnie ulegały Trisowi niespecjalnie go interesowały. Podejrzewał, że jego nie dotyczyły takie same prawa – zresztą w sercu miał miejsce tylko dla Evandry. Mimo iż była to miłość czysto platoniczna i niespełniona, wolał nocami siedzieć przy oknie, obserwując gwiazdy i wzdychać ku pannie Lestrange, niż posiadać kolejne, obojętne mu ciała.
- Następnym razem nie pij tak dużo – poradził mu tonem serdecznego przyjaciela – może zapamiętasz więcej niż tylko aparycję drogiej Cathy – rzucił, uśmiechając się ironicznie, ponieważ doskonale wiedział, iż uwaga Rosiera nie tyczyła się jedynie wyglądu zewnętrznego dziewczyny.
Podczas gdy Paddy męczył się z ogromnym płótnem, Tris obserwował go z jakąś dziwną fascynacją, jakby w tym, co robił, kryło się coś arcyciekawego. Fitzgerald wiedział, jak ogromną radość może sprawiać patrzenie, jak ktoś inny pracuje, mimo wszystko uderzyło go trochę, iż brunet nie spróbował nawet ułatwić mu zadania. Sam zaproponował pomoc, jednak nie spodziewał się, iż Rosier będzie nim jedynie dyrygował, bez żadnego czynnego wkładu w zdjęcie portretu. Nie powinien wszakże mieć mu tego za złe – znalazłoby się tysiące usprawiedliwień dla bruneta, na czele z jego złym samopoczuciem, kończąc zaś błękitną krwią. Która dawała mu prawa do wysługiwania się innymi? Pat skrzywił się nieznacznie, gdy usłyszał prośbę (a może polecenie?) swego gospodarza, jednakże nie powiedział ani słowa i jeszcze raz naprężył mięśnie, chowając obraz do szafy.
- W zasadzie dlaczego nie lubisz Blacków? Myślałem, że wy, arystokraci , trzymacie się razem – spytał, z zaintrygowaniem patrząc na Tristana. Do tej pory sądził, iż czystokrwiści stali za sobą murem i każdy pilnował swych pleców, lecz tak jawnie zadeklarowana niechęć, burzyła pogląd i teorię Padraiga. Informacja mogła okazać się przydatna – a skąd lepiej czerpać wiedzę, niż wprost ze źródła?
Uśmiechnął się złośliwie, gdy Rosier powiadomił go o planowanych zaręczynach. Skoro posyłał go po rodowy pierścień, sprawa musiała być nadzwyczaj poważna, a zarazem, jak najbardziej oficjalna. Fitzgerald nie dziwił się, iż brunetowi nie śpieszy się do ołtarze, jeśli może jeszcze poużywać młodości. Żona, dzieci, obowiązki – Tristan musiałby zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni, by podołać nowej. Paddy miał ogromne trudności z wyobrażeniem go sobie jako porządnego, przykładnego męża. Przede wszystkim wątpił, by brunet zrezygnował z rozkoszy ciała – głowie tak szanownego rodu nie wypadało zażywać miłości z rąk innych niż żony.
- Zdradzisz mi, kto zostanie przyszłą madame Rosier – spytał poufale, uśmiechając się szeroko – czy może ujawni to dopiero kolejny numer Czarownicy? – zażartował, mrugając do swego towarzysza. Kolejna dobra strona nie posiadania szlachetnych przodków – Pat nie wyobrażał sobie czytać o swym życiu prywatnym w brukowcach, które bardzo chętnie rozwodziły się nad miłostkami oraz wszelkimi skandalami wprost z salonów (i sypialni) arystokratów.
Z napięciem wpatrywał się w Tristana, licząc, że powie mu coś jeszcze, jednakże ten najwyraźniej uznał za stosowne zakończyć temat. Fitzgerald nie mógł okazać, jak bardzo się martwił – oraz jak mu ulżyło, kiedy dowiedział się, że panna Lestrange jest cała i zdrowa. Gdyby ktoś ośmielił się ją zbrukać i skalać jej piękne, dziewicze ciało, Paddy w szale wściekłości mógłby dokonać czynów, za które czekałoby go – w najlepszym przypadku - dożywocie w Azkabanie.
Zmieszał się, widząc zdziwienie oraz poirytowanie Rosiera, wywołane jego odpowiedzią. Kątem oka zerknął na swoją szatę; nie była wystrzępiona, ani wypłowiała, wyglądała jedynie na odrobinę znoszoną. Koszula również prezentowała się przyzwoicie, prócz przykrótkich rękawów (te i tak podwinął), ale jednak nie okazało się to wystarczające, jak na standardy panujące wśród szlacheckich rodów. Spojrzał na Tristana, czując, że policzki płoną mu ze wstydu. Był zakłopotany, a pełen wyrzutu ton bruneta nie pomagał mu w pozbyciu się zdradzieckiego rumieńca. Drgnął lekko na dźwięk jego słów, zastanawiając się, czy w szacie, choć uszytej ze znakomitego materiału, to o kilka cali za długiej i stanowczo zbyt szerokiej, nie będzie budził większej litości niż w swym obecnym odzieniu. Potem tylko kiwnął głową, pomagając Rosierowi dźwignąć się z fotela. Nieco zdezorientowany podążył za nim do jednej z sypialni, która swobodnie mogłaby pomieścić jego mikroskopijne mieszkanie. Milcząc zatrzymał się w progu, czując się coraz bardziej nie na miejscu ze swoim nieodpowiednim odzieniem oraz prostackimi manierami. W niczym nie przypominał modelowego arystokraty i nawet przebywanie wśród nich, nie mogło tego zmienić.  



 / zt do sypialni!
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój dzienny [odnośnik]02.04.16 2:36
|15 listopada

Niedowierzanie. Odrętwienie. Potem strach – zaatakował wszystkie komórki ciała, sparaliżował, odebrał oddech, zepchnął na sam skraj przepaści. N i e. Dopiero potem świadomość, jeszcze gorsza, straszniejsza. N i e. Nie stało się. To się nie d z i e j e. To się nie stanie. Nigdy. Nie może się stać.
Och, nawet nie wiedział, dopóki tak blisko ognia nie stanął, jak bardzo lękał się piekielnego pomiotu. Oczywiście rozumiał, że to kłopotliwe, że to się może zdarzyć. Przecież miało miejsce wielokrotnie. Przy jego felernych – choć nie do końca, przecież okazał się być dziedzicem, nieprawdaż? - narodzinach, w historiach medycznych i przypuszczeniach, i ostrzeżeniach uzdrowicieli. To wszystko składało się zawsze na ś m i e r ć. Zawsze. Lecz nie była mu tak bliska, póki nie odebrała mu tchu, póki nie wydarła z jego skołatanego, zapijaczonego serca wszelkich nadziei i nie pchnęła go prosto w wir najstraszliwszej paniki, histerii, którą bezmyślnie, zachłannie zagłuszał alkoholem. Skreślony kilkoma krzywo zarysowanymi na pergaminie słowami, żywot, wyrok... nie, to nowina. Tylko wieść pochmurna, gorzka prawda, której nie chciałby przełykać, gdyż mógłby się nią udusić. I może dopiero wtedy, gdy ciemna kurtyna zasłoni mu oczy na bezdechu, zapomni na moment, porzuci dywagacje nad pieprzonym prawdopodobieństwem, wypadkiem. Przestanie błąkać myślami wokół niej zastanawiając się w rozpaczy potęgowanej procentami, jak wiele czasu jej zostało, czy nie opuści go już dziś. Może właśnie ze strachu – cóż za paskudny paradoks! - o samą siebie, o swe zdrowie?, o dzieci, o przeklętego Rosiera? Nie mogła wiedzieć, nie mogła się dowiedzieć nigdy. I choć myśl ta, pragnienie naiwne, tak absurdalne i niedorzeczne, w jego dziecięcych, chłopięcych wyobrażeniach miało się spełnić. Musiał ją chronić. Miał sprawić, wierzył w to naprawdę, że spędzi długie lata bez lęku, bez łez i strachu, w spokoju.
W rodzinnym, niezmąconym konfliktami gronie.
Doprawdy?
Żałował jej, żałował Beatrice straszliwie. I oddałby wiele, aby przywrócić jej życie choć na chwilę. Wiedział też – to najbardziej druzgocące – jak wiele godzin odebrał jej swoją lekkomyślnością, swoją obrzydliwą niepewnością i młodzieńczymi pomyłkami, które dobrotliwie i szczerze mu wybaczyła. Lecz już za późno. Tobiasa nie było już z nimi. Odszedł. A on miał jego krew na rękach, troski Beatrice ciążące przy duszy. I ją samą na sumieniu.
Stał jednak w obliczu żywych, nadal bijących pod jego zaciśniętymi dłońmi, pompujących krew błędów. Stał w obliczu decyzji, którą podjął bez wahania, bez strachu, w cichej morderczej determinacji malującej się na jego zastygłej twarzy, tej która nie sięgała rozszalałych sztormem oczu, gdy pukał w drzwi umiejscowionego, pachnącego znajomo – czy to jego wybujała wyobraźnia alkoholika? - różanego domu. Nie było czasu, skąd mógł wszak wiedzieć, jak wiele cenniejszych niż najczystsze brylanty minut im pozostało?
Powitała go skrzatka. Zaprowadziła do salonu i odeszła, a on nie wiedział nawet, ile czasu minęło, zanim usłyszał kroki – skąd właściwie dochodziły? - gdy przez cały ten czas wpatrywał się tępo w naprzeciwległy, hipnotyzujący obraz podziwiając w tępym milczeniu jego walory.
-Poczęstuj gościa winem – zażądał głucho, głosem odległym, słowami odrobinę niewyraźnymi. Bez mocy, bez pewności siebie. Nawet się nie odwracając – Wtedy porozmawiamy.
Caesar Lestrange
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny 9b2SB2z
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t661-caesar-lestrange https://www.morsmordre.net/t841-poczta-caesara https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t3056-skrytka-bankowa-nr-94#50106 https://www.morsmordre.net/t1615-caesar-lestrange
Re: Pokój dzienny [odnośnik]02.04.16 4:27
Dłonie Tristana tanecznie snuły się wzdłuż biało-czarnej klawiatury wiekowego pianina; nieskładnie, zbyt szybko. Dziewiąty Nokturn Chopina, ulubiony Marianne, miał rytm o wiele wolniejszy niż grana przez niego muzyka. Lewa dłoń raz po razie pomijała niektóre klawisze, prawa czasem trafiała w sąsiednie, nadając tej melodii bezwartościowego i chaotycznego fałszu. Mimo to nie przestawał – grał, jakby nie słyszał sam siebie. Grał, jakby to miało zagłuszyć te wszystkie natrętne myśli dręczące go w samotne wieczory. Stojąca na pulpicie zamiast nut pusta butelka po winie tylko bardziej go drażniła – pokrywa klawiatury opadła z hukiem, kiedy w pokoju muzycznym znikąd pojawiła się skrzatka, informując Tristana o przybyłym gościu.
Nie, nie spodziewał się Lestrange'a. A przynajmniej – nie teraz. Bo czego mógł chcieć? Wspierając się ramionami o pokrywę pianina zamknął oczy, kontemplując. Kontemplując wszystkie ich ostatnie, oszczędne w słowa spotkania. To w The Revanant – kiedy bez słowa zabrał mu z oczu Evandrę, choć dobrze wiedział już, że należała do niego. To na wiankach, kiedy znów wtrącił się w nieswoje sprawy. Ten list od Rudolfa, na który nie otrzymał już odpowiedzi. Ten dzień, kiedy potrafili jeszcze iść ze sobą ramię w ramię, kiedy jeszcze jej nie znał, kiedy rywalizowali razem, dla zabawy, o względy tej panny, której imienia już dziś nie pamiętał. Ten dzień, w którym... umarła?
Umarła, dość. Umarła przez nich, przez niego, była jego żoną, nie potrafił jej obronić? On, doświadczony łowca wilkołaków, pierwszy z brygadzistów – Caesar Lestrange – nie potrafił zrobić nic, żeby ocalić jej życie? Lata mijały, ale ból nie przemijał. Otwarta blizna miała się już nigdy nie zaleczyć, pozostać skazą i na ciele i na duchu, stracił tamtego dnia część siebie. Swojego życia, swojego świata, swoją Marianne. Morderca. Złodziej, bandyta, śmiał mijać próg jego domu? Bezczelny do tego. I lekkomyślny jak zawsze. W końcu, Tristan dźwignął się ze stołka, stając chwiejnie na nogach i, odliczywszy uprzednio do trzech z zamkniętymi oczyma, wyszedł mu na spotkanie. Wiedział, że był pijany, świat wirował, a on z nim, ale może to i lepiej – na trzeźwo zniósłby tę mordę jeszcze gorzej.
Przystanął u progu salonu, opierając się o framugę – bez słowa przyglądając się plecom milczącego Caesara. To Mahaut, Lestrange, ta, w którą się tak tępo wpatrujesz. Mahaut d'Artois, trucicielka królów. Gdyby tylko żyła, ona nie wahałaby się pomścić naszej ślicznej Marianne dużo wcześniej.
- Naturalnie – odparł nadzwyczaj spokojnie, gdy Caesar zażądał wina; trucizna niestety była bronią kobiet. - Dlaczego wina, mam doskonałe Toujurs Pur. Albo Ognistą. Wyjątkowy rocznik, piętnastoletnia. – Na jego twarzy nie pojawił się nawet drwiący uśmiech, Tristan niedbale wziął z pobliskiej szafki butelkę ognistej i napełnił nonszalancko pochwyconą szklaneczkę. - Czuj się jak u siebie w domu – dodał, odkładając butelkę, ostrożnie obracając szklaneczkę przed sobą, wysoko. - Częstuj się, przyjacielu – dodał już z wyraźnym niesmakiem i, wziąwszy mocny rozmach, aż pojedyncze krople wylały się ze szklaneczki na jego ramię, cisnął nią w Caesara. Częstuj się, pieprzony gnoju. Czym tylko chcesz.
Coś drgnęło w jego ramieniu podczas tego rozmachu, może był zbyt pijany, a może wcale nie chciał go trafić – szkło świsnęło obok głowy łowcy i natrafiło na ścianę, roztrzaskując się na drobiny, rozlewając piętnastoletni alkohol na jasne ściany dziennego pokoju. Ceasar, do jasnej pieprzonej cholery, co ty idioto robisz tym razem. Serce Tristana pulsowało żalem, emocjami rozjuszonymi nie tylko alkoholem, ale i - przede wszystkim? - grą sentymentalnego utworu. Śpiewała do niego jako dziecko. Ten wiersz, który dla niej napisał pewnej jesiennej nocy. Pamiętasz jeszcze, jak pięknie potrafiła śpiewać?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]02.04.16 10:32
Minuty zdawały wydłużać się w bolesną nieskończoność. Wśród kalekich dźwięków jej ulubionego utworu. Nieznośne, nad wyraz irytujące, gdy siedział wpatrzony tępo w obraz, którego nawet nie widział, nie dostrzegał wśród tej anielskiej bieli, łagodności i spokoju zakłócanych przez... och nie, tego zwać nie można było muzyką, nie, nie, nie. Nuty nie zgrywały się, nachodziły na siebie i płynęły – czy może kuśtykały – po pustych ścianach domu, aby dręczyć go, dręczyć go czymś tak znajomym a jednocześnie nieprawdziwym, czymś tak... obrzydliwym. Czuł jak każde uderzenie – czy w ogóle realne? - w klawisz zalewa go farą gorąca po koniuszki palców, jak każde uderzenie w ten pieprzony klawisz burzy harmonię i spokój, jak uderza, kaleczy jego czuły słuch, wrażliwą duszę, jak wytrąca z równowagi, przyprawia o lęki i budzi niepewność. Niepewność drzemiącą głęboko w jego sercu, zduszoną bezlitosnym alkoholem, zduszoną obowiązkiem i s t r a c h e m. Lecz który strach miał okazać się większy? Któremu z nich miał ulec? Przed którym się cofnąć i przed którym uciekać? Przed przeszłością? Czy przed strachem o Evandrę?
Potem jednak – zapewne właściciel domu dowiedział się o jego przybyciu - zapadła cisza.
Przeszywająca na wskroś, przytłaczająca. Nie lepsza od natarczywych dźwięków wdzierających się do jego umysłu bolesnymi wspomnieniami. Zwiastująca prędkie przybycie znienawidzonego gospodarza.
Nie oddychał już płytko, równomiernie, z tą piekielną determinacją gotującą jego serce, przysłaniającą rozsądek, a ten podpowiadał mu – czy podpowiadałby, gdyby pozwolono mu dojść do głosu – że powinien odejść. Powinien. Ten dom nie należał do niego. Ani do jego przyjaciela. Czy członka rodziny. Ten dom należał do mężczyzny, za którego siostry śmierć odpowiadał. Czy tak? Na pewno? Myśl tak bolesna, wina zawsze uświadamiana i śmierć tej dwójki, tragedia obracana przeciwko niemu, zawsze. Lecz czy nie miał do niej prawa? Czy nie miał prawa do opłakiwania własnej żony? Ukochanej córeczki? Czy łzy wylewane nad ich śmiercią nie mogły należeć do niego? Nie cierpiał? Nie pamiętał?
Nie s t r a c i ł?
Tristanie, przyjacielu, skąd ten spokój? Tak bardzo do Ciebie niepodobny? Gdzie Twój gniew i żal? Twoja nienawiść? Obcy, nieodpowiedni. Nieodpowiedni dla Caesara przygotowanego na wściekłość, dla Caesara panikującego w obliczu czegoś nieznanego, przytłaczającego, zdezorientowanego, gdy stał naprzeciwko oskarżyciela. Czy może zwrócony do niego plecami. Dlaczego był tak... opanowany? Dlaczego nie krzyczał? Nie uderzał na oślep? Nie wyrzucił go z domu? Lub chociaż – nie próbował? Ta nieobliczalność, nieobliczalność chowająca się za przyjacielskim, niemal wesołym tonem. Czysta abstrakcja. I kielich, na którego widok – rozbijającego się o ścianę – wzdrygnął się, przymknął oczy i wstrzymał nierówny oddech na tę krótką chwilę, która ciągnęła się w nieznośną, dokuczliwą nieskończoność. I nagliła. By przyjął to, ale stojąc naprzeciwko niego, nie, jak tchórz, odwrócony plecami, skulony i schowany za maską obojętności wykrzywiającej jego w twarz w najszpetniejszym wyrazie.
I, do cholery, prosił o wino. Nie o ognistą. Czy tak trudno to zrozumieć?
-Skończ – powiedział nieznajomy zduszonym głosem. Czy jest z nami tu ktoś jeszcze??
Ależ nie, Caesarze, to ty cały drżysz. I skomlesz. Jak pies. Choć głos starasz się mieć silny. Zdecydowany. Tak, to ty, ten co kryje się we własnym płaszczu, z lokami opadającymi na twarz o półprzymkniętych, przekrwionych oczach, tylko tak i wyłącznie, by widać jej nie było.
Oddech. Głęboki oddech powietrzem przesiąkniętym alkoholowym odorem, zatrutym jak jego własny. Potrzebował czystego powietrza. Dusił się. Dusił się we własnym ciele. W tym zatęchłym, ciasnym pomieszczeniu. Cuchnęło tu trupem.
-Nie interesuje mnie to – powiedział i zabrzmieć to miało być może kapryśnie, oschle czy poważnie, lecz nie, nie brzmiało tak – a ty właśnie straciłeś szklankę piętnastoletniej Ognistej – podniósł się na równe (czy aby na pewno równe?) nogi, aby podeprzeć się o poręcz krzesła i podnieść na Rosiera wzrok nieświadomego pijaczyny. Czy może zagubionego człowieka. To już nieistotne.
Najważniejszy był cel, ten który rozmazywał się przed jego oczyma i nikł. Musiał go odzyskać, póki nie straci jej na dobre. I utonie. I zboczy ze ścieżki. A ona zginie, przepadnie. Jak Beatrice.
-Przyszedłem do Ciebie, aby p o r o z m a w i a ć, więc z winem lub bez – porozmawiamy – porozmawiamy, słyszysz, Tristanie?, będziemy rozmawiać, tak bardzo nam tego brakowało, prawda? – Dzisiaj pod wieczór zmarła Beatrice Nott – słowa tak niedorzeczne, bo to wszystko nie miało prawa mieć miejsca. Śmierć jego ukochanej kuzynki – bo dlaczegóż to? Dlaczego miałaby umierać? Dlaczego dziś? Szczęśliwie zaręczona? Z pęczkiem adoratorów u stóp? Nadal młoda, piękna, rozkoszna?
Och, czy jego czeka to samo? Czy także będzie musiał grzebać swą narzeczoną? Kolejną żonę?
Siostrę? Czy będzie musiał grzebać najdroższą Evandrę?
-Była chora... - kolejne niewypowiedziane, bolesne myśli. Gdy to wymówi, stanie się prawdą, gdy się w końcu wysłowi, stanie się namacalną częścią jego życia. I nigdy nie będzie mógł już wrócić –...na Serpentynę – głos wiązł mu się w gardle, wzrok uciekał tchórzliwie. Nie chciał dostrzec w jego spojrzeniu, jak zaczyna rozumieć, gdy dociera do niego to, co się stało, to co stać by się mogło. Ale nie może. To nie może się stać. I nigdy się nie wydarzy – Była młoda, młodsza. Szczęśliwie zaręczona – czy to nie ty odebrałeś jej szczęście? Czy kłamiesz perfidnie, by wymusić to, czego pragniesz? - Rozumiesz? Rozumiesz, co do Ciebie mówię? - i ostatnie słowa wypowiadał, gdy patrzył już na niego ściskając nieświadomie, gniotąc w dłoniach jego szatę, dysząc w twarz. Nie wściekły. Nie zły. Znów zdeterminowany. I błagający, lecz nie na głos.
Wszystko sprowadzało się do tej chwili, tego dnia. Wszystkie winy, straty i ta świadomość, że zawiódł. Po raz kolejny. A po raz pierwszy dziewięć lat temu, gdy pozwolił umrzeć Tobiasowi.
Caesar Lestrange
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny 9b2SB2z
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t661-caesar-lestrange https://www.morsmordre.net/t841-poczta-caesara https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t3056-skrytka-bankowa-nr-94#50106 https://www.morsmordre.net/t1615-caesar-lestrange
Re: Pokój dzienny [odnośnik]02.04.16 11:38
Skończ, ale co mam skończyć? Skończ – zapadło jak wyrok, zawieszony gdzieś pomiędzy nimi w przyszłości zbyt dalekiej, by Tristan sięgnął po nią już teraz. Zbyt mętnej, odrzuconej przez niego samego, zbyt gwałtownie przybliżonej przez ostatnie jakże zaskakujące zdarzenia. Przecież to, co ich poróżniło, nie było już aktualne; czyżby? Czy w ogóle jeszcze pamiętał, o co tak naprawdę chodziło? Tak, Caesar, właściwie – chyba naprawdę chcę skończyć. Oboje byli równie pijani, zagubieni w rzeczywistości zbyt trudnej, by mogli jej sprostać; sponiewierani, może przez los, a może w takiej samej mierze przez siebie samych, szczekających na siebie jak dwoje małych szczeniąt.
Czym był jego gest – bezradnością? Zbyt mocno nauczył się go nienawidzić, by tak po prostu przyznać się do błędu? Nie od razu uchwycił jego wzrok, dłuższa chwilę przyglądając się mieniącemu się na jasnej, drewnianej posadzce szkłu, dopiero po chwili przenosząc spojrzenie na twarz gościa, nie mniej przekrwione, nie mniej żałosne – czym stali się tamtego pamiętnego dnia, a czym mogliby się stać, gdyby na ich drodze nigdy nie stanęła Diana? Nie tylko odebrała im Marianne, tę najdroższą światu istotę, nie tylko jej maleńką córkę, która za kilka lat przypominałaby bez wątpienia swoją eteryczną matkę, ale też poróżniła ich – Tristan był zbyt słaby, zbyt nieporadny, by znieść ciężar tej straszliwej tragedii, szukał winnego na oślep, odrzucając kontrargumenty zdrowego rozsądku. Marie nie byłaby z tego zadowolona – a przecież wmawiał sobie, że to wszystko dla niej. Nie potrafił się odnaleźć wtedy i nie potrafił tego uczynić również teraz, targany zbyt wieloma jakże sprzecznymi emocjami.
Chciał rozmawiać, tak, wbrew pozorom – to wcale nie był głupi pomysł. Podtrzymał się ramieniem na półce pobliskiego barku z alkoholem, może poszukując równowagi, a może – wsparcia. Nie zdążył jednak skinąć głową w pojednawczym geście, kiedy Ceasar wyznał mu cel swojej wizyty.
Nie znał młodej Nott zbyt dobrze, widywał ją na salonach, owszem, lecz odgrodzona protekcją starszego brata zawsze pozostawała niedostępna. Pamiętał jednak jej twarz – przeuroczej, niewinnej blondynki, niewiasty z rodzaju tych, które zawsze zwracały jego uwagę, ktoś taki jak Caesar musiał o tym wiedzieć. Nie wiedział o niej nic poza imieniem, poza twarzą; nie miał pojęcia, że była chora, ani tym bardziej – że była chora właśnie na serpentynę. Nic nie słyszał o jej zaręczynach – musiały być niedawno, prawda? - ale ponura historia zbyt mocno przypominała jego własną. Nie potrzebował więcej słów, opisów, aluzji, rozumiał. Patrzył na niego, niby nieobecny, niby obojętny, wewnątrz rozdarty po kość, kiedy Caesar dyszał tak blisko niego; czuł od niego zapach alkoholu, ale może on tak właściwie bił od niego? Jesteś pijany jak szmata, Caesar, oboje jesteśmy - ot do czego się doprowadziliśmy.
Szczęśliwie zaręczona, niezrozumiały wyrzut sumienia drgnął w jego piersi. Równie szczęśliwie, co Evandra? Być może, półwila wciąż gardziła jego uczuciem, gardziła nim jako człowiekiem, gardziła wszystkim, co było z nim związane. A jednak, nosiła na dłoni pierścień z czerwonym kamieniem krzykliwie błyszczący na tle błękitów jej panieńskich szat, symbol zniewolenia. Ale przecież musiał to zrobić. Jeśli nie jemu, oddano by ją komuś innemu, tak się usprawiedliwiał od tych kilku tak długich miesięcy. Wracały wspomnienia, wspomnienie tej pamiętnej nocy, nocy, o której wiesz dobrze, Caesarze, kiedy leżała w tym domu, zmożona chorobą, tylko głupiec lub wyjątkowo nieświadoma persona nie domyśliłaby się, że coś niepokojącego musiało się tutaj wydarzyć, że atak serpentyny nie wziął się znikąd. Teraz już wiedział. Szukał rozwiązania. Chciał o nią zadbać, o swój najpiękniejszy świat, swoją najpiękniejszą różę. Jeszcze prosząc o jej rękę ich wspólnego ojca Tristan nie wiedział, że Evandra była chora. Jeszcze kilka miesięcy temu.
To wszystko działo się zbyt szybko, jak gwałtowny sztorm, który nadszedł znikąd i nagle wywracał wszystko. Do góry nogami.
I choć rozumiał, to nie odpowiedział, odsunął się o krok, jak tchórz, jak uciekinier, zamiast konfrontować się z tym, z czym lordowsko i godnie powinien sobie poradzić; przecież te oskarżenia powinny mu urągać. To ostrzeżenie powinien wziąć za plamę na swoim honorze. Ale nie wziął – bo rozumiał, a błagalny ton głosu brata zmartwionego o swoją siostrę przemówił do niego silniej, niż jakikolwiek krzyk. Obydwoje kochali je obie, a Tristan tej nocy gubił się we własnych uczuciach bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Początkowo nie zareagował w żaden sposób, jedynie wciąż patrzył – w milczeniu, z kamienną twarzą, przez którą nie przeszedł nawet najdrobniejszy grymas jakiejkolwiek emocji, było ich zbyt wiele, a on tonął, tonął pod ich naporem, ciągnięty w dół żelazem ułudy.
- I czego oczekujesz? – zapytał powściągliwie, obsuwając spojrzenie na jego pięść kurczowo zaciśniętą na jego szacie, zaciskając własną, w obronie czy w ataku? Rozumiał, naturalnie, rozumiał aż za dobrze, ale właściwie – co to zmieniało? Casear nie był na tyle głupi, żeby prosić go o zwrócenie wolności Evandrze, Tristan tracił rozum w obsesji pożądania tej dziewczyny. - Że zapłaczę nad dziewczyną, której nie znam? Że pogodzę się z własną stratą przedwcześnie? - Czy to chciał mu uświadomić, że ona i tak umrze, jak Marie? W jego głosie wciąż brzmiała agresja, żal, mieszanina żałosnych uczuć żałosnego człowieka. Przymknął oczy, zbierając niespokojne myśli; przestań się wreszcie zachowywać jak skończony idiota, ona na to nie zasługiwała. Czuł się jak ślepy głuchoniemy wpuszczony w kręty labirynt; nie wiedział nic, to, co wiedział dotąd, okazało się iluzją i kłamstwem, a przed nim piętrzyły się jedynie kolejne problemy. Czy dało zagubić się bardziej?
- Siadaj – rzucił ze zrezygnowaniem, tonem przegranego, dezerterując z pola tej bitwy przed tym, który wykazał się większą odwagą. Nie znał choroby Evandry. Była mu obca – jak wszystko, z coraz większym bólem przyznawał to przed lustrem, co związane z jego narzeczoną. - Wezmę wino - jeśli tylko puścisz moją szatę. Spojrzenie uciekło gdzieś w bok, poszukując alkoholu.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]02.04.16 12:35
Przestań. Zamilcz.
A ty odejdź. Odejdź natychmiast. Tego p r a g n i e s z. Choć nie przyniesie ukojenia. To niewłaściwe – uciekanie. To tchórzostwo.
Jego ulubiona dyscyplina. Przecież był w tym doskonały, niemal tak doskonały, jak kiedyś doskonałym był pianistą. Kiedyś być może miałby więcej odwagi, a może nigdy nie miał jej na tyle, by stawać naprzeciwko oskarżeniom, którymi sam w siebie rzucał. Nie wiedział nawet, kiedy to się stało i kiedy przegrał najlepsze lata swojego życia, pochłonięty został przez pogardę, nienawiść, żal, a te lokował na przemian w swych oprawcach i tym, który winny był całej tej tragedii. Tak samo dziś, tak samo w tym właśnie momencie, gdy stał przeciwko Rosiera i ściskał jego koszulę z rozpierającej go bezradności – nie potrafił mówić ludzkim językiem – świadomy był udziału, jaki przypadł mu w tym przedstawieniu. Beatrice nie zmarła bez powodu. Choć nie był pierwszym z jej katów. Kiedy jednak myślał już, że udało mu się zmyć z dłoni krew jej narzeczonego, przypomniała mu o sobie. Droga kuzynka. Perełka. Nie droższa niż Evandra – sama wizja straty siostry raniła go dotkliwiej – lecz nadal istotna dla niego stanowiąca nieodłączny element misternej układanki. Czuł jak wszystko się zapętla. Jak dawne winy wracają do niego. I teraz stali tutaj, twarzą w twarz, a on nie zastanawiał się nad minionymi latami, nie doszukiwał się w tym morału, a wizja rozgrzeszenia abstrakcyjnie malowała się w jego wyobraźni. Żadna z dróg nie była dostatecznie dobra dla niego, żadne rozwiązanie nie uszczęśliwiłoby ani usatysfakcjonowałoby ni trochę. Był zgubiony. Zgubiony we własnych emocjach, wpatrzony tępo w rozwidlenia, jakie się przed nim rozpościerały.
Dłonie zwolniły uścisk, zamglone spojrzenie uciekło, gdy cofał się chwiejnie gotów runąć w każdym momencie. W przepaść.
Nienawidził go. Siebie. Jego za żal, za oskarżenia. Za nienawiść właśnie. Za zdradę. Że wątpił. Że ślepo poszukujący zemsty po śmierci Marie, obarczał go całym ciężarem, całą odpowiedzialnością za tamtą noc. Że przypisywał sobie całe cierpienie. Że odbierał mu Evandrę. I nienawidził go też za to, że sam nie mógł nic na to poradzić. Że oboje nie potrafią ochronić jej przed śmiercią.
Głupiutki, naiwny Tristanie. Wraz ze zdobyciem skarbu nie wiąże się także olbrzymia odpowiedzialność. Co jeśli zostanie ci on odebrany? Co wtedy? Stracisz rozum?
-Nalewaj – rzucił w końcu w przestrzeń między nimi łaknąc jedynie ukojenia. Gdyby wiedział. Wiedział to wszystko. Znał prawdę o Dianie.
Gdyby wiedział.
Oddychał głęboko, próbował uporządkować chaotyczne myśli, próbował się uspokoić, na nowo odzyskać władzę nad swoim rozumem. Czego chciał? Prawdy? Rozgrzeszenia? Czy chciał rozgrzeszenia? Czy potrafiłby wybaczyć samemu sobie? Nie upilnował jej. Nie chronił. Zabijał w bezmyślnym szale nie bacząc na konsekwencje. Nie znając jeszcze zemsty. I nie wiedząc, czym ona jest i jak się rodzi. Nie rozumiejąc, jaka wielka to była odpowiedzialność. A słowa swego ojca i rady odpychał. Zawsze samodzielny, zawsze spokojny o swój los i beztroski w swej chłopięcej naiwności. Co gorsza zakochany w niej bez pamięci. Wybaczyć więc jednego sobie nie potrafił.
Że pożegnał ją trzaskając drzwiami. W szaleństwie. I gniewie.
Lecz to nie on ją zabił. Nie zabił jej. Kochał ją. Nie mógł. Kochał ją.
-Nie zabiłem jej – powtórzył głucho za własnymi myślami, chrapliwie, gdy opierał się o oparcie krzesła, by nie upaść, gdy wpatrywał się tępo w dywan – Kochałem ją.
Lecz w oczy już mu nie spojrzał. Wzroku nie podniósł. Żałosny. Skulony. Drżący.
Caesar Lestrange
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny 9b2SB2z
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t661-caesar-lestrange https://www.morsmordre.net/t841-poczta-caesara https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t3056-skrytka-bankowa-nr-94#50106 https://www.morsmordre.net/t1615-caesar-lestrange

Strona 1 z 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Pokój dzienny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach