Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój gościnny
AutorWiadomość
Pokój gościnny [odnośnik]04.06.18 0:57

Pokój gościnny

Jeśli nie masz się gdzie podziać tej nocy, to dobrze trafiłeś. Tylko uwaga! Ilość ludzi na metr kwadratowy przechodzi tu czasem najśmielsze oczekiwania.
Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Pokój gościnny [odnośnik]18.06.18 13:42
| 16.08

Przebudzenie się było nagłe, choć przez dłuższą chwilę Jocelyn po prostu leżała z zamkniętymi oczami, wciąż lekko zamroczona snem. Była całkowicie pewna, że leży w swoim pokoju, choć zapach wydawał się inny, a łóżko inaczej zaskrzypiało pod jej ciężarem, kiedy się poruszyła. Powoli uniosła powieki i zamrugała szybko, zdając sobie sprawę, że pokój, który widziała, zupełnie nie przypomina jej własnego – dość monotonnego i uporządkowanego, odzwierciedlającego naturę jego równie poukładanej i stonowanej mieszkanki. W jej prawdziwym pokoju wszystko miało swoje miejsce, a tutaj panował prawdziwy artystyczny nieład, zupełnie jakby przez środek pomieszczenia przemknęła anomalia, która pokryła go chaotycznymi przedmiotami i kolorami.
Natychmiast usiadła i rozejrzała się z przestrachem, bo w ogóle nie wiedziała, gdzie jest i jak tu trafiła. Nie pamiętała tego, zupełnie jakby w jej umyśle zaległa czarna plama. Za oknami był dzień, a ostatnie wspomnienia pochodziły... z nocy? Przypomniała sobie mgliście nierozważną podróż siecią Fiuu, wylądowanie w złym miejscu... i tarapaty, w które wpadła, trafiając na niejakiego Johnatana Bojczuka i interesujących się nim opryszków. Nie była jednak pewna, czy to się wydarzyło naprawdę, czy był to sen. W ostatnich tygodniach, począwszy od końcówki czerwca i wydarzeń na bezimiennej wyspie, często miała bardzo dziwne i niekiedy koszmarne sny, więc to, co pojawiło się w jej umyśle, równie dobrze mogło być jednym z nich. Tak wolała myśleć – że to był tylko sen, bo podobne wydarzenie nie pasowało do jej ustalonej, stabilnej rzeczywistości, w której nigdy nie ciągnęło jej do przygód i szukania kłopotów.
Tylko w takim razie dlaczego była tutaj, a nie w swoim pokoju? Naprawdę nie pamiętała znalezienia się tu, była osobą, która zawsze na noc wracała do siebie, nawet jeśli wychodziła do pracy czy w któreś z odwiedzanych przez siebie miejsc. Jak przystało na ułożoną pannę zawsze wracała na noc do domu, trzymając się rozsądnych godzin powrotów, by nie dawać swej rozkapryszonej matce powodów do kolejnych potoków wyrzutów, które ostatnio wylewała z siebie z jeszcze większą zapalczywością, obrażona na cały świat, że przez anomalie jej choroba znacząco się pogorszyła.
Wstała z łóżka i ruszyła przez pomieszczenie, uważając, by nie potknąć się o porozwalane po podłodze szpargały. Choć niewielki pokój był pusty, wyglądał na miejsce często będące w użytkowaniu, nawet powietrze było nieprzyjemnie przesycone wonią innych ludzi oraz dymu zapewne pochodzącego z używek. Zmarszczyła nosek i znów rozejrzała się po otoczeniu, ale nic tutaj nie wyglądało znajomo.
Co, jeśli naprawdę spotkała Johnatana Bojczuka i ten, zamiast pomóc jej wrócić do domu, zabrał ją do jakiejś podejrzanej speluny? Ta myśl wystraszyła ją, więc ostrożnie podeszła do drzwi i uchyliła je, wołając w przestrzeń:
- Jest tu ktoś? – zapytała, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie jest i dlaczego. I jak stąd wrócić do siebie.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]18.06.18 16:35
To co działo się po tym jak wreszcie udało nam się przedostać do portu, pamiętam jak przez mgłę - wszelkie wspomnienia zatarły się w mojej świadomości, zlewając wraz ze snem, który przyszedł momentalnie gdy tylko dotarliśmy do Bibury. Cały poranek z kolei spędziłem w towarzystwie matki, tłumacząc jej jak to się właściwie stało, że znowu wplątałem się w jakieś gówno i w dodatku wciągnąłem w to nieznajomą, biedną dziewczynę. Co prawda wysmarowała mnie jakąś śmierdzącą maścią od góry do dołu i czułem już jej zbawienne działanie, ale założę się o sto galeonów, że specjalnie nie zachowała ani grama delikatności. Zawsze się starała bym wyszedł na ludzi... cóż, coś najwidoczniej musiało pójść nie tak, ale pozostała kobietą o anielskiej cierpliwości, skoro wciąż radowała się niezmiernie gdy tylko wpadałem w odwiedziny. Nie łączyły nas więzy krwi, łączyło nas coś znacznie mocniejszego...
Aktualnie plotkowaliśmy w kuchni, przysiadając na stołkach i stolikach, podając sobie wokół wczorajsze wydanie Proroka Codziennego, gdzie z pierwszej strony straszył złowieszczy nagłówek. Wprowadzono stan wojenny. Doskonale wiedzieliśmy co to znaczy - chyba wszystkimi wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz, a spojrzenia, które rzucaliśmy sobie w milczeniu zdecydowanie wystarczyły. Przesunąłem dłonią po nagiej klatce piersiowej, krzywiąc się lekko gdy wyczułem pod palcami fakturę zadrapań, po czym wytarłem rękę w materiał spodni, sięgających mi jeno za kolano.
- Nie ma co szaleć, raz daliśmy radę to teraz też damy, co nie? - mówię, ale nie czuć ni krzty pewności w moim głosie, a zwrócone w moją stronę twarze także nie wyglądają zbyt pewnie. Wszyscy mamy przed oczami koszmar poprzedniej wojny i wiemy, że będzie to wyglądać tak samo jeśli nie jeszcze gorzej. Kończę palić papierosa i zeskakuję z szafki, wyrzucając peta do słoika, który służył za popielniczkę.
- Idę zobaczyć co z naszym gościem... - kiwam głową, chwytając z dłonie dwie miski z ciepłą owsianką z owocami i ruszam na piętro, gdzie spoczywała moja wczorajsza wybawicielka. Witam się po drodze z kilkoma innymi osobami, które leniwie otwierają oczy, lub przeciągają się, zmieniając jedynie pozycję i ponownie odlatują w krainę snu. Drewniane schody skrzypią pod moimi stopami, a niektóre zwyczajnie przeskakuję bo wiem, że lubią nagle zmienić miejsce bądź zwyczajnie wyparować. Kiedy wreszcie docieram do długiego korytarza słyszę czyjś głos.
- Oooo, obudziłaś się! - witam dziewczynę szerokim uśmiechem i podsuwam jej jedną z misek - Owsianki? Najlepsza na świecie. - kiwam głową - Jak się czujesz? - pytam po chwili, w międzyczasie ściskając przelotem dłoń jednego z domowników, który wciąż lekko zaspany podąża do skręconych schodów prowadzących na dół - Pospiesz się, bo ci wszystko zjedzą. - mówię do niego, a on jeno macha ręką, znikając za zakrętem.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Pokój gościnny [odnośnik]18.06.18 23:45
Jocelyn miała dziury w pamięci i w pewnym sensie straciła rozgraniczenie między tym, co wczoraj wieczorem mogło wydarzyć się naprawdę, a co tylko było złym snem. Może był to efekt wcześniejszego uderzenia w głowę; nie pamiętała tego, ale w którymś momencie musiała zemdleć i to wtedy trafiła tutaj. Naprawdę nie przypominała sobie świadomego pojawienia się w tym miejscu, dlatego na początku wystraszyła się, kiedy nie rozpoznała pokoju, w którym była, nie była to jej sypialnia ani nawet Mung. Po bezimiennej wyspie i wczorajszym prawdopodobnie-śnie miała powody do obaw.
Nie podobał jej się ten stan nieznajomości swego położenia i braków w pamięci, dlatego zdecydowała się wstać i ruszyć w stronę drzwi, by zorientować się, gdzie jest i czy ktoś jeszcze tu był. Przez krótki moment obawiała się, że może być zamknięta, ale drzwi niewielkiego, zabałaganionego pokoju ustąpiły i Josie mogła wynurzyć się na równie zagracony korytarz, gdzie rzuciła w przestrzeń pytanie, mając nadzieję, że tego nie pożałuje. Odruchowo przesunęła dłoń w stronę kieszeni swojej szaty, którą wciąż na sobie miała, sprawdzając, czy ma różdżkę. Miała. Zauważyła też, że okrycie jest miejscami brudne i zakurzone, choć zawsze była osobą schludną i dbającą o czystość. Coś musiało się stać, skoro była brudna. Przed jej oczami przemknęło wspomnienie ciemnego pomieszczenia, a potem zawilgoconej łódki.
Sen czy nie sen?
Rozglądała się niepewnie, kiedy nagle zobaczyła sylwetkę ze swojego snu. A może jednak nie snu? Wolałaby tak myśleć, ale mężczyzna przed nią wydawał się jak najbardziej prawdziwy, podobnie jak wciąż widoczne zadrapania na jego ciele. Zamrugała szybko, podpierając się dłonią o ścianę.
- Gdzie ja jestem? – zapytała cicho, a w jej głosie zabrzmiało wahanie. – I... co tu robię?
Przyglądała mu się przez chwilę, spoglądając na miskę, którą wyciągnął w jej stronę. Gdy tylko wyczuła zapach jedzenia zdała sobie sprawę, że jest głodna, w końcu od wielu godzin nie miała nic w ustach.
Wyciągnęła dłonie, biorąc od niego miseczkę i wsuwając się z powrotem do pokoju, który chwilę temu opuściła.
- To nie był sen, prawda? – zapytała nagle, kładąc miseczkę na jakimś stoliku i siadając na łóżku zarzuconym kolorową pościelą, które wcześniej opuściła. Gdy usiadła, ostrożnie chwyciła naczynie i skosztowała odrobiny owsianki. – To, co się wydarzyło. To wcale mi się nie przyśniło? Wydajesz się bardzo prawdziwy – mówiła. – Nie pamiętam, jak się tu znalazłam. Powiesz mi, co to za miejsce? – zapytała go, woląc się upewnić, że nie jest to jakaś speluna pełna narkomanów i podejrzanych typów wyjętych spod prawa.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]25.06.18 18:04
Patrzę przez chwilę na dziewczynę, a gdy z jej ust padają pierwsze pytania to rozglądam się po korytarzu.
- To jest właśnie nasze ulubione miejsce we wszechświecie. - kiwam głową, przedstawiając Melinę jednym zdaniem. W istocie wielu z nas prawdziwy spokój ducha odnajdywało tylko tutaj - z dala od huku miasta i wszelkich potyczek. Naprawdę bardzo staraliśmy się zachować tutaj tę atmosferę beztroski, chociaż bywały dni, kiedy każdy z niepokojem zerkał za okna - To już jest trudniejsze pytanie... - drapię się po głowie, bo nawet bym nie wiedział od czego zacząć, takie to było pokopane wszystko. Kompletnie odjechana akcja! I to w tym negatywnym znaczeniu. Kręcę delikatnie głową, w niemej odpowiedzi na jej pytanie i również wsuwam się do pokoju, przymykając za sobą drzwi. W tym miejscu trzeba było walczyć o każdą chwilę prywatności, serio.
- Zbyt prawdziwy, co? - uśmiecham się. Sam przysiadam na jednej z szafek, uprzednio zgarniając wszystkie szpargały na bok i smakuję pierwszej łyżki ciepłej owsianki - jak zwykle przepyszna - Błędny Rycerz, to nim podróżowaliśmy, wydaje mi się, że odleciałaś mniej więcej z połowie drogi, ale nie mam pewności, sam odpłynąłem zaraz po tobie. - kiwam głową, delikatnie machając nogami - bose pięty obijają się o kanty szafki, a ja w tym czasie wsuwam pomiędzy wargi kolejną porcję jedzenia.
- Ale teraz już się nie musimy niczym martwić, tutaj jesteśmy bezpieczni. To jest Melina, Azyl, Dom Wschodzącego Słońca... jak wolisz, ludzie różnie mówią o tym miejscu. - zaczynam, wzruszając lekko ramionami. Ja tam zawsze myślałem o własnym domu jako o Melinie, bo i melinowali tu wszyscy, co akurat potrzebowali schronienia - To mój dom, właściwie należy do mojej matki. Niezłą sobie chatę odpicowała, co? To takie miejsce na wyspach, gdzie każdy może odpocząć, niezależnie od tego, od czego właściwie chce odpoczywać. Pełne ludzi, życzliwości, wszechobecnej sztuki i... i właściwie tylko spokoju tu nie zaznasz. - ponownie macham łbem, a moje usta układają się w szerokim uśmiechu. Spokój? Na co komu spokój? Zaznamy go dopiero po śmierci... - MJ Bojczuk? Mary Jane Bojczuk, mówi ci coś to nazwisko? - pytam, unosząc obie brwi, bo jeśli tak, to jesteśmy w domu! To znaczy... ja jestem, ona w gruncie rzeczy też, bo tutaj każdy jest mile widziany. Tam dom twój, gdzie serce twoje - przynajmniej część mojego zawsze znajdowała się gdzieś tutaj.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Pokój gościnny [odnośnik]25.06.18 23:46
Wciąż rozglądała się po otoczeniu z zaskoczeniem, ale i pewną obawą, bo w końcu nie wiedziała jak się tu znalazła i gdzie dokładnie była. Miała tylko nadzieję, że cokolwiek to był za dom, nie ciążyła nad nim żadna klątwa która uwięzi ją w środku.
- Ulubione miejsce? – zapytała, bo nic jej to nie mówiło i nadal nie pozwalało umiejscowić tego dziwnego, zagraconego domostwa pośród znanych jej miejsc. Większość czasu spędzała albo w swoim domu, albo w Mungu. Jej matka miała fioła na punkcie tego, by w domu panował porządek i elegancja, bo choć była niegdyś malarką daleko jej było do szalonej artystycznej duszy. Była zdegradowaną społecznie damą, która nigdy nie zaakceptowała swojego nowego miejsca w świecie i próbowała z niego stworzyć choć cień starego, nieraz wypominając mężowi, że za mało łoży na nią i dom. Gdyby znalazła się tutaj, prawdopodobnie dostałaby zawału na sam widok takiego rozgardiaszu i chaosu, była osobą mało tolerancyjną dla wszystkiego, co odbiegało od jej wizji świata.
Nawet gdy weszli już z powrotem do pokoju wciąż wpatrywała się w niego ukradkiem, tracąc nadzieję, że to, co się stało, tylko jej się przyśniło. Ta myśl przygnębiła ją, więc przez chwilę wpatrywała się smętnie w owsiankę, a kiedy dał o sobie znać głód, zaczęła jeść, wciąż nie przestając myśleć nad tym wszystkim.
- No właśnie. Zbyt prawdziwy – westchnęła. – Już nie mogę się łudzić, że to wcale się nie wydarzyło i że to wszystko było tylko kolejnym ze złych snów. – A po przeżyciach z wyspy naprawdę nie potrzebowała kolejnych lęków. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, ale najadła się mnóstwa strachu. A wszystko to przez źle funkcjonujące kominki! Ktoś naprawdę powinien coś z tym wreszcie zrobić, bo to skandal, żeby porządni obywatele byli narażeni na niebezpieczeństwa podczas zwykłego podróżowania z pracy do domu. – Nie pamiętam już drogi Błędnym Rycerzem – stwierdziła; musiała naprawdę szybko odpłynąć, bo ostatnie wspomnienia miała z dzielnicy portowej, teraz przypomniała sobie wyjście z przeciekającej łódki i przesuwanie się pogrążoną w mroku uliczką. – Melina? – zaniepokoiła się, słysząc nazwę kojarzącą jej się wyłącznie z narkomanami i innymi osobnikami wyjętymi spod prawa. Porządne dziewczęta unikały melin. – Czy na pewno mogę czuć się tu bezpiecznie? – wolała dopytać, bo naprawdę miała dość dziwnych przygód. Wystarczyło chyba lądowania w złym kominku, wpadnięcia na podejrzanych typków którzy bili siedzącego teraz obok niej mężczyznę, a potem ucieczek przez śmierdzące zgniłą wodą doki. Nie była pewna, na ile może zaufać jemu i jego słowom zapewniającym, że tutaj są bezpieczni. W ogóle go nie znała, a zapewne nie bez powodu wczoraj dorwali go tamci mężczyźni, kimkolwiek byli. Kto wie, co miał na sumieniu?
- Czego oni od nas chcieli? Czego chcieli od ciebie? – zapytała, bo bardzo chciała się dowiedzieć, przez co wczoraj została narażona na takie niedogodności i strach. Tam chodziło o niego, nie o nią. Ona była tylko niewygodnym świadkiem.
Zjadła kolejnych kilka łyżek owsianki. Smakowała całkiem dobrze, choć wolała się nie zastanawiać, co może znajdować się w środku. Miała nadzieję, że nie było tam żadnych odurzających substancji, po których znów odpłynie.
Po chwili zastanowienia nazwisko rzeczywiście wydało jej się znajome, choć mgliście.
- Kojarzy mi się ze sztuką, tak mi się wydaje – powiedziała ostrożnie, bo choć sama wolała rysunek, to miała pewne pojęcie o malarstwie, bywała czasem w galeriach. Jej matka była w końcu malarką, nawet jeśli od dłuższego czasu nie mogła tworzyć z powodu postępującej nieubłaganie choroby genetycznej.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]28.06.18 0:51
- Mhm. - kiwam głową. Wiadomo, że ulubione, ale jak ktoś był tu pierwszy raz to mógł nie czaić bazy, to się czuło z czasem. Im dłużej zalegałeś w którymś z tutejszych pokojów, tym mniejszą miałeś ochotę by kiedykolwiek go opuścić.
- To nie był sen, ale mieliśmy naprawdę sporo szczęścia, bo to wszystko mogło skończyć się znacznie gorzej. - i dla mnie i dla mojej towarzyszki. Kto wie, czy gdyby nie ten felerny wybuch obydwoje nie spoczywalibyśmy właśnie gdzieś na dnie Tamizy, a tymczasem zajadaliśmy najlepszą owsiankę na świecie, a to był przecież dopiero początek dnia! - W takich chwilach trzeba być optymistą. - ponownie kiwam głową. Dla mnie właściwie nie było to nic nowego - urodziłem się pod pechową gwiazdą, zdążyłem już nawet przywyknąć, chociaż muszę przyznać, że ten cały jednorożec z wosku, co się uformował przy wróżeniu na Festiwalu Lata, faktycznie przyniósł mi trochę szczęścia. Planety były podobno po mojej stronie. Wreszcie trochę radości w tym moim smutnym życiu.
- Nie dziwię się, to był bardzo męczący wieczór. - wzdycham - Melina, czy tam... no nie wiem, jeśli bardziej pasuje ci Azyl, albo cokolwiek innego to nie ma problemu. - śmieję się, bo tyle już tych nazw było, że sam zaczynałem się gubić! Dlatego to miejsce dla mnie na zawsze pozostanie właśnie Meliną.
- Nie ma bezpieczniejszego miejsca w tej części wysp, przyrzekam. - mówię i puszczam na chwilę łyżkę, coby przyłożyć dłoń do piersi, w geście niemej przysięgi. Ale chwytam ją zaraz na nowo i dalej nią macham, pozbywając się kolejnych kęsów owsianki. Następna porcja ląduje pomiędzy moimi wargami i wtedy właśnie, na szczęście już po wyjęciu z ust, łyżeczka wyrywa mi się z uścisku i przykleja do sufitu, delikatnie przy tym drżąc. Patrzę nań szeroko otwartymi oczami, drapiąc się wolną dłonią po łbie, ale ostatecznie przenoszę spojrzenie na dziewczynę.
- Ech, od wybuchu zmagamy się tutaj z anomaliami... Zresztą jak wszędzie. Z większością już sobie poradziliśmy... to znaczy, inni sobie poradzili, ale zdarzają się jeszcze takie drobne odstępstwa od normy. - wzruszam ramionami. Przez chwilę obracam w rękach miseczkę, jednak w końcu odkładam ją na blat tuż obok mnie.
- Hmm... - marszczę brwi na jej pytanie, wahając się nad odpowiedzią. Powinienem w ogóle ciągnąć ten temat? Nie jestem do końca pewien, ale skoro przeżyliśmy to razem, to chyba powinna wiedzieć od czego się zaczęło - Strasznie głupia sprawa, kilka słów za dużo, zwykłe nieporozumienie. Myśleli, że wiem coś na temat legendarnego skarbu piratów i chcieli to ze mnie wyciągnąć, ale właśnie, to tylko legenda. - moje ramiona ponownie podskakują i myślę, że tyle wystarczy. Zresztą tym razem naprawdę nie chodziło o żadne długi!
- Dobrze kombinujesz! Ze sztuką, owszem, maluje. A w wolnych chwilach przygarnia szukających inspiracji artystów, jak widać. - znowu się śmieję i zeskakuję ze stolika, przy okazji otrzepując dłonie - W sumie przyszedłem tylko sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku, obiecałem, że zajmę się zwierzętami... Czujesz się na siłach, żeby mi towarzyszyć? Mógłbym w międzyczasie pokazać ci dom i może nie myślałabyś już o tym, co się wczoraj wydarzyło, niektóre rzeczy po prostu lepiej puścić w niepamięć. - bo by się człowiek zadręczał do końca świata, a nie o to przecież w życiu chodzi, tylko żeby czerpać z niego to co najlepsze.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Pokój gościnny [odnośnik]28.06.18 19:19
Jocelyn po prostu takiego życia nie znała. W jej domu panowała raczej sztywna atmosfera, a matka od dzieciństwa próbowała z niej zrobić damę, na którą mógłby spojrzeć ktoś wysoko urodzony, więc nie było mowy o luzie i artystycznym nieładzie. Thea była wymagającą osobą, którą niezwykle trudno było zadowolić i która nade wszystko pragnęła, by córki osiągnęły jej własne niespełnione ambicje. To miejsce wydawało się tak dalekie od jej rodzinnego domu jak to tylko możliwe.
Słysząc jego słowa skrzywiła się zauważalnie. Nadal nie była też pewna, na ile może ufać jego zapewnieniom. Po wczorajszym wydawał się być osobą, która przyciąga kłopoty, a może nawet sama je prowokuje, poza tym ta Melina... Po bezimiennej wyspie Jocelyn czuła pewne obawy, jeśli chodzi o obce, nieznane miejsca, dlatego nie potrafiła w pełni się rozluźnić i co jakiś czas rozglądała się nerwowo, jakby była pewna, że zaraz do pokoju wpadną jakieś podejrzane indywidua lub inne typy spod ciemnej gwiazdy. Wyglądał na takiego, który lubi dziwne towarzystwo. Zresztą normalni ludzie raczej nie pakują się w takie tarapaty i układy z jakimiś mętami... chyba że mają pecha, tak jak ona, wylatując ze złego kominka.
- Często przyciągasz kłopoty, prawda? – zapytała go, patrząc, jak jego łyżeczka wyrywa się z jego dłoni i mknie ku sufitowi. Sama mocniej zacisnęła palce na swojej, nie dając jej odlecieć, bo mimo wszystko była głodna i chciała zjeść tę owsiankę do końca. – Ja nie. To wczoraj to był nieszczęśliwy przypadek. Wracałam do domu, nierozważnie korzystając z sieci Fiuu mimo ostrzeżeń o możliwych awariach... I wypadłam ze złego kominka. Nawet nie wiedziałam, gdzie jestem i kim są ci ludzie. Nie chcę ich znowu spotkać. Nie będą mnie szukać?
To jeszcze pamiętała. Ten moment, kiedy po wirowaniu w szmaragdowych płomieniach jakaś siła wyrzuciła ją z kominka w nieznanym jej, obskurnym miejscu i była świadkiem, jak grupka opryszków bije siedzącego teraz obok mężczyznę. A ona była niewygodnym świadkiem, więc ją złapali i zamknęli razem z nim, pewnie zastanawiając się, co z nią zrobić.
Chyba wolała nie myśleć, co mogliby jej zrobić. Raczej nie wyglądali na osobników na tyle wysublimowanych, by tylko wyczyścić jej ostatnie wspomnienia i wypuścić. Wczoraj była jednak wściekła na Bojczuka, obwiniając go o to wszystko, ale tak naprawdę winni byli oni. Oraz zepsuty kominek, który ją tam wrzucił. I może jej chwilowy brak rozsądku, kiedy odruchowo próbowała skorzystać ze swojej dotychczasowej drogi podróżowania z pracy do domu.
- Anomalie zdarzają się teraz w wielu miejscach, zwłaszcza kiedy się czaruje – rzekła. Sama unikała czarowania kiedy nie było to potrzebne. Mung na szczęście został zabezpieczony i tam można było swobodniej używać magii, ale w innych miejscach wiązało się to z ryzykiem obrażeń. Była go bardziej świadoma niż większość ludzi, bo w Mungu widziała niejednego, który w taki sposób ucierpiał.
- Przygarnia artystów? – zapytała, bo Bojczuk nie wyglądał jej na malarza. Bardziej na bywalca spelun, choć teraz, kiedy tak przyszedł z nią porozmawiać i przyniósł jej owsiankę, wydawał się całkiem miły. – Ja też maluję... A właściwie bardziej rysuję. Moja matka jest... była kiedyś malarką. – Była, już nie jest. Choroba dawno wydarła Thei Vane resztki talentu, a bohomazów nie chciała tworzyć, dlatego w końcu zrezygnowała z tworzenia i stała się wtedy jeszcze bardziej zmierzła. Ale zdała sobie sprawę, że może niechcący powiedziała zbyt dużo, bo pospiesznie zmieniła temat. – Dobrze, pójdę z tobą – zgodziła się, kończąc jeść owsiankę. Chciała po prostu dowiedzieć się więcej o tym miejscu oraz możliwych drogach powrotu do własnego domu. – Więc mówisz, że to dom twojej matki? Czy wie, że tu jestem, i co się stało... wczoraj? – Pewnie raczej trudno byłoby przegapić poobijanego mężczyznę niosącego nieprzytomną dziewczynę.
Nie była pewna, czy wczorajsze dało się tak łatwo i szybko puścić w niepamięć, ale siedzenie w tym pokoju nic jej nie da, wolała wyjść i dowiedzieć się więcej. A potem wrócić do domu, choć prawdę mówiąc nie spieszyło jej się do spotkania z matką. Jedynie siostra sprawiała, że chciała możliwie szybko do niej wrócić, żeby się nie martwiła. Sama poczuła się zaskoczona taką myślą, ale była to prawda: nie miała ochoty znaleźć się w pobliżu matki, która i tak nie zrozumiałaby, jedynie zarzucając ją pretensjami, dlaczego nie było jej obok, żeby podawać jej eliksiry.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]08.07.18 21:20
- Cóż, bez ryzyka nie ma zabawy. - mrugam doń jednym okiem bo to prawda - kłopoty przyciągałem jak magnes, czy coś w tym guście. Zresztą trochę to może masochistyczne, ale ja nawet lubiłem to uczucie kiedy adrenalina buzuje w żyłach i liczy się tylko to byś przetrwał. Na morzu czasem tak było, więc i na lądzie szukałem podobnych podniet, nawet jeśli to się zwykle kończyło wieloma siniakami.
- Nie będą, nie sądzę żeby mieli w sobie aż tyle samozaparcia. - uśmiecham się, kiwając lekko głową. Ja z kolei uznałem, że lepiej będzie zaniechać wycieczek do portu w najbliższych dniach, ale może sobie odpocznę właśnie tutaj, wśród najbliższych. W końcu lato mieliśmy, cudowny czas, nawet jeśli sytuacja społeczna nie sprzyjała beztrosce.
- Takie mamy czasy. - wzruszam ramionami, ale jak matkę kocham, mam nadzieję, że te anomalie w końcu sobie przejdą gdzieś dalej wraz z nadmorskim prądem znad Europy czy czymś takim.
- Przygarnia to może za dużo powiedziane... raczej oferuje im trochę inspiracji. - śmieję się, a później zamieniam w słuch, przyglądając z ciekawością mojej towarzyszce. No proszę! Kolejna artystka na pokładzie!
- Naprawdę? Już nie maluje? - pytam, ze zwykłej ludzkiej ciekawości. Tego się przecież nie zapomina! Chociaż te momenty kompletnej bezsilności twórczej także doskonale znałem i wiedziałem jak ciężko z nimi walczyć, a jak łatwo się w nich pogubić.
- Świetnie! - klaszczę w dłonie, po czym chwytam za klamkę i otwieram drzwi na oścież, wychodząc na korytarz - Wie, że tu jesteś, a co do wczoraj... Nie powiedziałem jej wszystkiego, więc byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś mnie nie wydała. Nie chcę jej dawać powodów do zmartwień i tak ma ze mną urwanie głowy. Coś tam jej powiedziałem, że nieopatrznie się wpakowaliśmy w kłopoty, ale nie wdawałem się w szczegóły. - tłumaczę jej po drodze, może trochę nazbyt żywo przy tym gestykulując. Ruszamy powoli schodami w dół, sunę dłonią po poręczy, w pewnym momencie przeskakując jeden stopień.
- Uwaga na schodek, lubi sobie nagle zniknąć. - mówię, a gdy wreszcie dochodzimy prawie na sam dół to się rozglądam na boki - czysto, z innych pomieszczeń słychać głosy, ale to normalne tutaj, za to nie widzę nigdzie...
- MAMO! - jak tylko zeskakuję z ostatnich trzech schodków, to się wyłania zza zakrętu w tempie Błędnego Rycerza i dopada do nas zanim zdążymy mrugnąć, zaczynając swoją tyradę.
- O, jesteś kruszynko! - w ogóle się mną nie interesuje, wręcz mnie od siebie odpycha, w zamian chwytając za ramiona dziewczynę i ją ogląda ze wszystkich stron - Jak się czujesz? Jesteś głodna, spragniona? Zmęczona? Potrzebujesz czegoś? Czegokolwiek? - patrzy na nią z tą sobie tylko podobną czułością w spojrzeniu, więc wywracam oczami - wiem już jak to się skończy, więc czym prędzej wkraczam do akcji.
- Mamo, dajże spokój, chcemy trochę odpocząć, pójdziemy pooglądać zwierzęta... - milknę na moment, bo właśnie do mnie dochodzi, że nawet nie wiem (albo nie pamiętam?) jak na imię ma moja wczorajsza wybawicielka, więc drapię się po potylicy - Wybacz, ale nawet nie wiem jak masz na imię. - śmieję się, a matka gromi mnie spojrzeniem.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Pokój gościnny [odnośnik]08.07.18 23:56
Dla Jocelyn były to obce uczucia, ale może mężczyźni lubili szukać wrażeń i doznawać uderzeń adrenaliny. W normalnych czasach nie na darmo to oni częściej trafiali do Munga z powodu wypadków podczas ryzykownej pracy lub innych czynności, których dokonali szukając wrażeń. Dla niej było to pragnienie obce; sama pragnęła raczej stabilizacji, ciepła i spokoju, jak pewnie większość dziewcząt dorastających w podobnych warunkach jak ona.
- Mam nadzieję, że nie będą – rzekła. Szczęśliwie na co dzień nie bywała w porcie. Większość czasu spędzała w domu lub w Mungu, niekiedy zbaczając w inne znane sobie miejsca. Dzielnicy portowej będzie przez długi czas unikać.
- Niestety – westchnęła, choć pragnęła końca tego wszystkiego, anomalii i tych innych nieszczęść. Chciałaby powrotu spokoju, by jej największym problemem pozostawały napięte relacje z matką i jej pogarszający się stan. Innych naprawdę nie potrzebowała.
- Już nie – odpowiedziała, choć nie wdała się w szczegóły, nie chcąc opowiadać obcej osobie o Dotyku Meduzy, który przekreślił niegdyś obiecującą karierę malarską jej matki, skazał ją na staropanieństwo oraz smutny los żony nieszlachetnego mężczyzny, którego nigdy nie obdarzyła miłością ani nawet szacunkiem. Dla Thei malarstwo długo było ucieczką, ale z czasem choroba coraz mocniej wpływała na obrazy, aż w końcu obrzydziła matce i to. Odkąd utrzymanie w dłoni pędzla choć przez dziesięć minut stało się wyzwaniem, Thea przestała malować. Nie podobały jej się rozedrgane bohomazy wychodzące spod jej trzęsących się i sztywniejących bez ostrzeżenia dłoni. – Ale ja czasem rysuję. Nie jakoś bardzo dobrze, ale... Nie można być dobrym we wszystkim.
Wyszli z pokoju. Josie rozglądała się z ciekawością po nieznanym sobie miejscu, przytakując i zapewniając, że go nie wyda, tym bardziej że sama nie chciała nikomu opowiadać o wczorajszych wydarzeniach. Była jednak ostrożna, biorąc pod uwagę to, co się stało, i nie wiedziała tak naprawdę, co tutaj zastanie. Schodząc po schodach patrzyła pod nogi, uważając na znikający schodek.
I ledwie zeszła na dół, przed nimi wyrosła jak spod ziemi nieznajoma kobieta, która, co ją zaskoczyło, nagle chwyciła ją za ramiona. Josie zesztywniała i uniosła brwi w wyrazie krańcowego zdumienia, nieprzyzwyczajona do tego, żeby ktoś się o nią martwił, i to ktoś zupełnie obcy. Nawet jej własna matka nigdy się tak nie zachowywała, nawet własne dzieci traktując dość chłodno. Jocelyn nie pamiętała, kiedy została ostatni raz przytulona przez matkę, nie pamiętała też, kiedy ostatni raz usłyszała pytanie o samopoczucie. Thea nie dostrzegała nic znajdującego się dalej niż koniec jej własnego nosa, nawet nie odwiedziła jej w Mungu, gdzie trafiła na kilka dni po wydarzeniach na wyspie ani nie interesowała się jej stanem już po powrocie do domu. Dlaczego więc obca kobieta z taką troską przyglądała jej się i dopytywała, próbując się upewnić, czy niczego jej nie brakuje? Mimo że po wcześniejszej opowieści Johnatana wyobrażała sobie to miejsce jako prawdziwą melinę, ta kobieta zdawała się przeczyć temu wyobrażeniu.
- Ja... eee... Dziękuję, wszystko w porządku – odpowiedziała w końcu, odnosząc się do kobiety grzecznie i uprzejmie. – Czuję się dobrze. Pani eee... syn poczęstował mnie owsianką, nie jestem więc głodna. Chciałabym tylko... dowiedzieć się, jak mogę stąd później wrócić do Londynu, do swojego domu – mówiła; wciąż była tak skonsternowana tak miłym i bezpośrednim zachowaniem kobiety, że jej głos nieco zadrżał w paru momentach.
Ale wtedy wkroczył Johnatan, wchodząc kobiecie w słowo.
- Jocelyn – przedstawiła się. – Więc... Jakie ciekawe zwierzęta tutaj macie? – zapytała, nie wiedząc, w którą stronę powinna pójść.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]15.07.18 1:37
- Rysujesz? - unoszę obie brwi, wbijając spojrzenie w dziewczynę i uśmiecham się szeroko - No to jest to miejsce dla ciebie. - puszczam doń jedno oczko. Być może uda nam się później coś stworzyć, wspólnie lub osobno, ciesząc się jeno swoim towarzystwem. Ukradkiem przesunąłem spojrzeniem po jej sylwetce, bo od razu mi do łba wpadły akty, ale wiedziałem, że to nierealne - nie wyglądała na taką, co to się godzi na akt przy pierwszej lepszej okazji. Chociaż wino potrafiło czynić cuda.
Widzę jak mama marszczy brwi, jeszcze przez krótką chwilę przyglądając się dziewczynie, a później promienieje, bo ostatecznie wszystko z nami w porządku. ZE MNĄ TEŻ, JAKBY KTOŚ PYTAŁ.
- Do Londynu... Najlepiej chyba pociągiem z Bibury, albo Błędnym Rycerzem, mamy też kilka starych mioteł na składzie, ale nie jestem pewna czy są stuprocentowo sprawne... - opiera palec o dolną wargę, drugą dłoń ukłądając na biodrze - Ale chyba nie chcesz nas tak szybko zostawiać?... - mama nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś ledwie przychodził i już chciał się zbierać, bo ludzie tutaj potrafili wsiąknąć na długo. Zbyt długo.
Ale nie patrzę już na mamę i wchodzę jej w pół zdania kiedy zaczyna opowiadać o zwierzętach.
- To ja oprowadzę Jocelyn, wracamy niebawem. - kiwam energicznie głową, wprawiając w ruch zwinięte w spirale kosmyki, które zakładam za uszy, po czym opieram dłoń na ramieniu dziewczyny, ukradkiem machając doń głową na znak, że jak teraz sobie nie pójdziemy to wsiąkniemy przynajmniej na filiżankę herbaty. Albo cały dzbanek. Mama opiera dłonie na biodrach, odprowadzając nas wzrokiem aż do drzwi, a gdy stajemy na ganku to głęboko wzdycham.
- Kochana jest, ale bywa trochę męcząca. - śmieję się - No więc mamy tutaj Frankę... znaczy się kozę i drób. Głównie drób - kury i kaczki, takie tam różne. - sama zresztą zobaczy! Na schodach mijamy kolejnych mieszkańców - dwójka młodocianych okupuje jeden stopień, idąc właśnie w ślinę, więc klepię chłopaka po ramieniu - Ej, nie przy ludziach, dzieciaki. - wywracam oczami, a oni zerkają na nas z dołu, więcej uwagi poświęcając mojej towarzyszce, bo to jej jeszcze nie znają. Koleś puszcza do Josie oczko, za co dostaje pstryczka w nos od swojej lubej, ale ja idę już dalej po schodkach, wreszcie wstępując bosymi stopami na trawę.
- To Bern i Vivienne, Bern jest poetą, a Viv początkującą śpiewaczką, przybyli tutaj razem, pierwotnie tylko na kilka dni, ale siedzą już trzeci tydzień i chyba nigdzie im się nie śpieszy. - kiwam głową, prowadząc ją dalej wgłąb podwórza. Wokół panuje przyjemny chaos - wysokie źdźbła traw łaskoczą w łydki, szklarnie wyglądają jakby nikt dawno z nich nie korzystał, a stary kurnik prawie się rozpada. Właśnie do niego zmierzamy. Otwieram drzwiczki jako pierwszy wchodząc do środka - od razu wypada na nas stado gdaczących kur, gonionych przez jeszcze głośniejsze kaczki. Wewnątrz trochę śmierdzi, a z gniazd wyglądają jajka, więc chwytam za wiklinowy kosz i zaczynam je zbierać.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Pokój gościnny [odnośnik]16.07.18 0:16
- Owszem. Czasami – przyznała, wiedząc jednak, że daleko jej było do artystki z prawdziwego zdarzenia. W gruncie rzeczy zazwyczaj była raczej rozsądną, twardo stąpającą po ziemi osobą, której obce było całkowite zatracanie się w sztuce i życie w taki sposób, w jaki żyli mieszkańcy tego miejsca. Sztuka była w jej życiu przyjemnym dodatkiem, ostatnimi czasy mocno zaniedbywanym. I rzeczywiście nie była też dziewczyną, która dałaby ot tak namówić się na aktu obcemu mężczyźnie; nawet nie pomyślałaby, że coś podobnego mogło mu chodzić po głowie, bo gdyby wiedziała, na pewno nie byłaby tym zachwycona. Póki co i tak udzieliła mu sporego kredytu zaufania, biorąc pod uwagę, w co ją wpakował wczoraj, ale nieco ją udobruchał tym, że pomógł jej uciec, a potem, gdy zaniemogła, zabrał ją tu.
- Chyba wolałabym skorzystać z Błędnego Rycerza. Nie umiem zbyt dobrze latać. Właściwie od lat tego nie robiłam... – przyznała. Mawiano, że nigdy nie zapominało się tej umiejętności, więc możliwe, że jeszcze pamiętała coś ze szkolnych nauk, ale w dorosłym życiu nie miała okazji latać ani razu, woląc teleportację lub sieć Fiuu. A ostatnio niestety musiała przerzucić się na Błędnego Rycerza, ale to nadal było dla niej bezpieczniejsze wyjście niż miotła. – Jest pani naprawdę bardzo miła i dziękuję za gościnę, ale niestety nie mogę zostać zbyt długo. W domu czekają na mnie siostra i rodzice – dodała, wciąż w pewnym sensie poruszona tym, w jak miły i troskliwy sposób potraktowała ją obca kobieta. Jej własna matka zapewne byłaby zła, że Josie zniknęła na tak długo, choć pewnie nie będzie jakoś mocno zmartwiona. Ojciec z kolei zapewne był w pracy. Co innego Iris; bliźniaczka na pewno zauważyła brak siostry, i to o nią Jocelyn martwiła się najbardziej, ale nie chciała opowiadać obcym o swojej zawiłej sytuacji rodzinnej. Lepiej by myśleli, że ktoś na nią czekał.
Ale po chwili razem z Johnatanem wyszli na zewnątrz.
- To pewnie miłe, kiedy ktoś się tak o nas martwi. Twoja matka wydaje się bardzo sympatyczna – zauważyła; sama nie wiedziała, jak to jest mieć taką matkę. Thea nigdy taka nie była, więc Josie nie znała pojęcia matczynego ciepła. Nie z własnego życia, co właśnie sobie uświadomiła, widząc ten kontrast, wyraźny mimo że z tą kobietą rozmawiała zaledwie chwilę.
Z pewną konsternacją patrzyła na obściskującą się parkę.
- Są dość... bezpośredni i nie kryją się – zauważyła ze zdziwieniem; to była kolejna cecha chłodnego chowu, w jakim wyrosła, zdumienie na widok tego, że ludzie potrafią okazywać sobie uczucia i to tak otwarcie. W jej domu nigdy nie było czułości. Matka z trudem ukrywała pogardę wobec męża i od lat nawet nie próbowali udawać szczęśliwego małżeństwa – a i wtedy, kiedy próbowali, Thea nigdy nie była czuła wobec małżonka. – Czy ci ludzie nie mają własnych domów, że zostają tutaj? – zapytała po chwili. Wciąż była zaskoczona, że matka Johnatana ot tak przyjmowała tylu obcych ludzi i pozwalała im zostać jak długo chcą. To było miłe i wielkoduszne, ale czy nie odrobinę naiwne w dzisiejszych niepewnych czasach?
Dotarli w końcu do miejsca, gdzie znajdowały się zwierzęta. Jocelyn początkowo myślała, że zobaczy jakieś magiczne stworzenia, więc wielkie było jej zdziwienie, gdy dostrzegła stadko najzwyklejszych, niemagicznych kurczaków i kaczek. Widziała takie zwierzęta tylko na obrazkach, bo wychowała się w mieście, a obiady przygotowywał mocno już wiekowy skrzat matki, którego otrzymała w posagu jako ostatni akt łaskawości ze strony panieńskiego rodu, wydającego niemłodą już córkę za czarodzieja spoza wyższych sfer, kiedy nikt lepszy już jej nie chciał. Żadne z jej bliskich nie potrafiło gotować, a Jocelyn pewnie umarłaby z głodu, gdyby tak ktoś kazał jej samej zrobić zakupy i przygotować posiłek.
Nie weszła do kurnika, marszcząc nos, kiedy poczuła smród. Zdawała sobie jednak sprawę, że czarodzieje też musieli skądś brać zwykłe, niemagiczne mięso i jajka do jedzenia, więc może nie powinny jej dziwić kury i kaczki. Biorąc pod uwagę że dorastała w magicznym świecie, wydawały jej się na swój sposób bardziej dziwaczne niż magiczne stworzenia, które dla niej, czarownicy czystej krwi, były czymś całkowicie normalnym.
- Czasem zapominam, że jedzenie wcale nie pojawia się w domu znikąd – zauważyła, patrząc, jak mężczyzna zbiera jajka. – Nie pamiętam też, kiedy ostatni raz miałam okazję na dłużej opuszczać Londyn. To miejsce jest dosyć... osobliwe – dodała, wciąż nie mogąc się nadziwić. I była też całkowicie pewna, że Thei by się tu nie spodobało.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]16.07.18 23:36
Mama coś tam jeszcze za nami krzyczy, żeby chociaż została na obiad, ale już zamykam drzwi, tym samym ucinając rozmowę.
- Czasem miłe, czasem po prostu męczące, ale chyba się już zdążyłem przyzwyczaić, że zostaję czasem zawalony listami. - szczególnie jak mateczka Bojczukowa wie, że się gdzieś włóczę po Londynie, a w domu się nie pokazuję wcale. Na morzu to wygląda nieco inaczej - jej stara sowa raczej nie jest stworzona do dalekich podróży, więc utrzymujemy kontakt tylko przez Majtka, on to co innego! Sowa-wędrowiec, nie ma co. Ale jaki pan, taki kram, jak to mówią, i w tym przypadku zgadzam się w stu procentach.
- Ta... aż by się chciało do nich dołączyć. - śmieję się, puszczając do Josie oczko. Takie sceny są tutaj na porządku dziennym - to w końcu tylko miłość. Człowiek do tego został stworzony by kochać swoich bliźnich. Może żyliśmy w czasach, w których nie każdy to rozumiał i nie każdy był przyzwyczajony do nadmiernych czułości, ale świat gnał do przodu, a my razem z nim! Założę się, że za kilka, może kilkanaście lat taki obrazek już nikogo nie zdziwi - Mają, ale jak już wsiąkniesz to nie sposób stąd wyjść. Dobrze im tutaj, bo jedynym naszym zmartwieniem jest to, że czasem ktoś się musi wybrać do Bibury po zapasy. Mama się stara żebyśmy byli samowystarczalni, ale to nie takie proste. Tutaj odnajdują spokój i inspiracje, żyją beztrosko, zapominając chociaż na chwilę o ciemnych chmurach wiszących nad Anglią. Wiesz, jeśli czujesz się gdzieś bezpiecznie to wcale nie chcesz odchodzić. - wzruszyłem ramionami. Sam lubiłem tu wracać, pomimo mojej natury podróżnika, która wciąż pchała mnie dalej w świat. Może jak się zestarzeję to osiądę tu na stałe, ale póki co zbyt wiele jeszcze było miejsc do zobaczenia, rzeczy do zrobienia i tajemnic do odkrycia, by w ogóle o tym myśleć.
- Zazdroszczę... - śmieję się na jej kolejne słowa, przeganiając z kurnika ostatnie ptaki, żeby sobie trochę połaziły po podwórzu przed zmierzchem. Sam również opuszczam ten niewielki budynek, odkładając póki co kosz z jajkami, w zamian sięgam po wiadro wypełnione po brzegi ziarnem - Osobliwe to dobre słowo. - kiwam z uśmiechem głową - Podoba ci się tu? - pytam, przechadzając się między kurami i kaczkami, rozsypując wokół zawartość wiaderka, a drób kotłuje mi się pod nogami.
- No i czego go dziobiesz, głupku. - odganiam jednego wściekłego kaczora od innego ptaszyska, z niejakim trudem przedzierając się znowu w kierunku dziewczyny - Strasznie agresywny ten kaczor. - wywracam oczami, odkładając wiadro tuż obok jajek. Później po nie wrócę, jak już się ze wszystkim innym ogarnę, bo by mi rąk nie starczyło.
Podążamy dalej, do kolejnego starego budynku, nieco większego, gdzie uchylone drzwi zapraszają do środka.
- Ale mówiłaś, że twoja matka też była malarką... Myślałem, że wszyscy artyści mają trochę nierówno pod sufitem. - śmieję się, otwierając wrota na oścież i zaglądam do środka - faktycznie jest tam Franka, która łypie na nas z kąta, a obok...
- Oooo, nowy nabytek! - mówię, wlepiając spojrzenie w krowę, bo jej jeszcze nie znam. Podchodzę więc bliżej żeby się przywitać - No cześć, maleńka. - wyciągam do niej rękę, by poklepać mućkę po pysku, a koza gapi się na mnie z iskrą zazdrości w oczach, więc posyłam jej całusa na odległość.
- Doiłaś kiedyś krowę?




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.07.18 13:45
Słuchając go Jocelyn mimowolnie poczuła iskierkę zazdrości, kiedy uświadomiła sobie, że sama nigdy nie była zasypywana listami. Nawet gdy była w Hogwarcie Thea pisała do niej sporadycznie, głównie upewniając się, czy córka odpowiednio się zachowuje i czy zawiera stosowne znajomości. Wtedy była przekonana, że to normalne, że wszystkie matki działają w podobny sposób, troszcząc się o to, by dzieci dobrze się zachowywały i nie wpadały w nieodpowiednie towarzystwo. Naprawdę późno się obudziła i zaczęła odczuwać wątpliwości względem matki i szczerości jej uczuć. Czy Thea w ogóle kiedykolwiek naprawdę ją kochała? Czy potrafiła kochać dzieci będące owocem związku z mężczyzną, którym gardziła, bo jego nazwisko nie figurowało w Skorowidzu, a skrytka w banku nie była tak zasobna, jak te należące do najstarszych rodów?
Umilkła, zastanawiając się nad tym po raz kolejny.
- Czy ja wiem? Raczej nie – westchnęła. Matka uczyła ją, że miłość nie jest najważniejsza, że ważniejszy jest obowiązek i dobro rodziny. Vane’owie jej nigdy nie obchodzili, ale wierzyła gorąco, że ma szanse wydać choć jedną z córek za kogoś z wyższych sfer, dlatego uparcie szkoliła je w etykiecie, nie dopuszczając myśli, że mogłyby wyjść za mąż z miłości za kogoś, kogo krew nie byłaby przynajmniej czysta. Josie wiedziała, że jeśli nie wpadnie w oko żadnemu lordowi, to i tak czeka ją zamążpójście za jakiegoś szanowanego czarodzieja czystej krwi, co pewnie nie usatysfakcjonuje matki w pełni, ale na pewno bardziej niż danie córkom wyboru. Nie dla niej były takie romantyczne uniesienia i pocałunki kradzione na schodach, nie bacząc na to, że ktoś może ich zobaczyć. Nie dla niej była całkowita wolność. I mimo swoich słów gdzieś głęboko w sercu też poczuła zazdrość, że ci ludzie są wolni i mogą robić co chcą i być z kim chcą, a ona... ona nie. To było dziwne spostrzeżenie, w końcu jak dotąd raczej nie brakowało jej uczuć i możliwości ich okazywania. Podchodziła do takich kwestii z pewną obojętnością, naginając się do kaprysów matki.
- To pewnie cenne w tych czasach, czuć się bezpiecznie – rzekła, choć wiedziała, że anomalie nie oszczędzają żadnego miejsca w Anglii. Ale mimo wszystko pewnie i tak było spokojniej niż w Londynie. – Ale nie wiem, czy ja potrafiłabym tak żyć. – Wciąż wprawiało ją w konsternację wyzwolenie tych ludzi, to, że mieszkali razem w domu obcej kobiety, choć pewnie nie byli małżeństwem. W świecie Josie było to nie do pomyślenia, tak samo jak to, by niezamężna kobieta żyła sama lub z mężczyzną nie będącym jej mężem zamiast z rodziną, albo żeby tułała się po kraju i po obcych miejscach. Jocelyn całe życie mieszkała więc z rodzicami, opuszczając ich tylko na czas nauki w Hogwarcie. A po szkole nie tułała się nigdzie, grzecznie uczęszczając na kurs uzdrowicielski i nie szukając wrażeń ani niebezpieczeństw. Była prawdopodobnie przeciwieństwem Johnatana, ale jej nikt nie nauczył wychodzenia poza schematy, nie pokazał, jak piękne może być życie poza nimi.
Patrzyła, jak zbierał jajka i karmił ptactwo, zachowując bezpieczny dystans od śmierdzącego kurnika i od kotłującego się drobiu.
Czy jej się tu podobało?
- Nie wiem – rzekła, nie wiedząc, co odpowiedzieć. – To miejsce... Bardzo różni się od mojego domu. Nigdy nie byłam w czymś takim. Po moim domu nie kręcą się obcy ludzie, nie mamy też niemagicznych zwierząt na podwórzu.
Jej dom był zwyczajny, jak przystało na dom magicznej klasy średniej. Dość duży, z ogrodem, zabezpieczony zaklęciami, dzięki którym był niewidoczny dla mugoli. Elegancki i uporządkowany, dla prawdziwych artystycznych dusz zapewne nudny. O Thei można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że była zwariowana i miała nierówno pod sufitem. Jocelyn nie wiedziała jednak, jaka była za młodu, kiedy jeszcze widziała swoją przyszłość w jasnych barwach i marzyła o dobrym mężu i karierze malarki na salonach. Sama poznała ją jako osobę zgorzkniałą i wiecznie niezadowoloną z życia, które z konieczności wiodła. Chorą, sfrustrowaną kobietę, której czas był policzony i która musiała porzucić luksusy na rzecz życia u boku zwykłego uzdrowiciela bez nazwiska. Ale i tak trudno było jej sobie wyobrazić szaloną, radosną Theę. Po prostu nie potrafiła, widząc ją w swojej wyobraźni jako sztywną, dystyngowaną damę, choć młodszą i mniej zgorzkniałą wersję tej, którą znała. Nie, Thea nie mogła być taka, jak mieszkańcy tego domu. Była z zupełnie innego świata.
- Nie wszyscy. Moja matka jest damą, szacowną i poważną. Nie spodobałoby jej się tutaj – rzekła dość lakonicznie, wskazując na kurnik i zwierzęta. A potem zarumieniła się lekko, zastanawiając się, czy aby nie powiedziała czegoś nie tak; nadal pilnowała się i przejmowała tym, co mówi o matce, i czuła wyrzuty sumienia, kiedy pozwalała swoim wątpliwościom wymykać się z ust.
Poszli dalej, gdzie oczom Jocelyn ukazały się kolejne dziwne stworzenia.
- A więc to jest krowa? – zapytała, po czym zaperzyła się, wyraźnie skonsternowana jego pytaniem. Czy miał ją za jakąś chłopkę? – Nie, oczywiście, że nie. Dobrze wychowanym pannom to nie przystoi, zresztą dorastałam w mieście. W Londynie ludzie nie trzymają takich stworzeń. – A przynajmniej jej nie było wiadomo, by czarodziejskie rodziny w jej okolicy takowe miały, mugolami się nigdy nie interesowała. Krowę widziała tylko na obrazku w książce dla dzieci.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.07.18 20:26
- Bardzo cenne... - wzdycham. Josie jeszcze nie zdaje sobie sprawy jak bardzo kiepskie nadeszły czasy i to właśnie dzisiaj. Nie miała okazji przeglądać Proroka Codziennego, gdzie z pierwszej strony straszyły najnowsze wieści. Wprowadzono stan wojenny. Tutaj nic się nie zmieniło, życie toczyło się swoim powolnym rytmem, choć uśmiechy rzucane wokół nieco przygasły. Londyn pewnie aż huczał od tych niepokojących nowin, ale póki co nie chciałem rozmawiać z nią na ten temat. Nie teraz, kiedy zapewne gdzieś z tyłu głowy wciąż miała wczorajszy wieczór. Nie tutaj, gdzie staraliśmy się zachować pozory normalności. Dowie się o wszystkim w swoim czasie, od odpowiedniejszych osób niż ja czy ktokolwiek mieszkający w rezydencji MJ Bojczuk.
- Idzie się przyzwyczaić. - puszczam doń oczko, posyłając jej delikatny uśmiech. Ja nie znałem innego życia... to znaczy... zawsze żyłem w miejscu, gdzie roiło się od ludzi. Nie pamiętałem domu moich prawdziwych rodziców, bo oddali mnie do sierocińca gdy byłem jeszcze niemowlakiem. Tam z kolei wszyscy spaliśmy w jednej, wielkiej sali, na metalowych, skrzypiących łóżkach, razem chodziliśmy na śniadania, obiady i kolacje, razem biegaliśmy po podwórzu, bądź psociliśmy na krętych korytarzach budynku. Później trafiłem tutaj i szybko okazało się, że znowu otaczać mnie będzie całe stado ludzi, mniej lub bardziej znajomych. Hogwart? Tam również roiło się od uczniów, czy to w Wielkiej Sali czy Pokoju Wspólnym, gdzie całą grupą spędzaliśmy przy kominku mroźne wieczory. Później trafiłem do Dziurawego Kotła... tu nawet nie trzeba wyjaśniać! A na statku własną kajutę miał jeno kapitan, reszta spała pod pokładem na hamakach - kto pierwszy, ten lepszy, kto nie zdążył kimał na podłodze. Całe więc życie otaczali mnie ludzie, nie znałem więc pustych korytarzy posiadłości należących do bogaczy i wcale nie chciałem ich poznawać, czerpiąc wiele radości z obcowania z kolejnymi znajomymi bądź nie.
- Bycie damą musi być cholernie nudne... Strasznie dużo ograniczeń na was nakładają, co? - pytam, spoglądając na Jocelyn. Zawsze sobie wyobrażałem, że na te szlachetne trzpiotki to tylko chuchają i dmuchają i nic im nie wolno bo by się jeszcze pobrudziły. To samo zresztą tyczyło się mężczyzn... Nie znałem wielu szlachciców, w większości zwyczajnie działali mi na nerwy, chociaż wciąż szanowałem szlachetny ród Traversów, przynajmniej niektórych jego członków, wszystkich tych, którzy w przeszłości dali mi szansę. Na samo wspomnienie kapitana Glaucusa łezka zakręciła mi się oku. Ciekaw byłem jak układa sobie życie tam, daleko za oceanem. Może spotkamy się jeszcze kiedyś na głębokich wodach? Byłbym niezwykle rad, gdybym znowu mógł oglądać twarz przyjaciela, bo bez wahania mogłem go tak nazwać. Nie da się nie zawiązać bliskich relacji gdy spędzasz z kimś całe miesiące, gdy razem przeżywacie niezwykłe przygody.
- Książkowy przykład zdrowej krowy. - śmieję się. To było takie dziwne - oglądać konsternację na jej twarzy z każdym kolejnym niby to zwyczajnym stworzeniem - Wybacz, nie chciałem cię urazić... - znowu parskam śmiechem, głaszcząc oba zwierzaki po pyskach - Zaraz będę to robił, mam nadzieję, że nie kopnie mnie w twarz jak tylko sięgnę jej wymion. - bo nie znaliśmy się jeszcze. Franki nie obawiałem się wcale - dorastałem przy jej boku i była mi prawie tak bliska jak Joszka czy Ern, ale ten nowy nabytek... Najwyżej nabawię się kilku kolejnych siniaków. Sięgam po niewysokie krzesełko, podkładając je sobie pod tyłek i po wiadro, w którym za moment wyląduje świeże mleko. Ostatni raz głaszczę krowę po boku, po czym zaciskam dłonie na jej wymionach i zaczynam dojenie, gwiżdżąc sobie pod nosem jakieś country, ale zaprzestaję w pewnym momencie odwracając się do panny Vane.
- Chcesz spróbować? - szczerzę się doń w uśmiechu. To raczej taki żart, bo szczerze wątpię by zechciała podjąć się tej czynności.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach