Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]23.08.18 18:46

Salon

Do salonu można wejść w dwojaki sposób - albo schodami znajdującymi się tuż obok gabinetu Laurenta albo z dworu poprzez tylne, prywatne wejście prowadzące od razu do części mieszkalnej kamienicy znajdującej się na piętrze. Sam salon jest skromnie urządzony i pełni jednoczesną rolę swoistego przedpokoju. Ściany obłożone są regałami ksiąg, a w rogu stoi używane bo niezakurzone pianino.


Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,
ani o zadowoleniu smutnym.

Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Salon [odnośnik]30.08.18 1:58
9 VII

Ileż to razy przemykała się do jego mieszkania pod osłoną nocy? Praktycznie za każdym razem była pijana, w większym bądź mniejszym stopniu. Brakowało jej odwagi, aby spojrzeć Laurentowi prosto w oczy na trzeźwo, kiedy zupełnie nic nie tłumaczyłoby jej gestów i słów. Niezależnie od ilości alkoholu we krwi zawsze odnajdywała do niego drogę, ponieważ każdy obdartus instynktownie znajduje drogę do domu. Jej domem wciąż pozostawał on, nawet po tylu latach od rozstania, nawet po największej tragedii, jaka spotkała ją w życiu. I jego spotkała ta sama tragedia, ale desperacko próbowała o tym nie myśleć. Właśnie dlatego piła. A kiedy już się rozpijała, kierowała się tymi najgłębiej skrytymi w duszy pragnieniami. Potrzebowała jego bliskości, nawet jeśli tak naprawdę zdobywała tylko kolejne krzywe spojrzenia, ciężkie westchnięcia, bluzgi. Czasem ją przepędzał, czasem się litował, a niekiedy pozwalał jej spać na samym dole schodów prowadzących do jego mieszkania, kiedy nie miała sił wspiąć się na górę. Jakimś cudem swoim zachowaniem dawał jej resztki nadziei, więc przychodziła do niego dalej, nawiedzała go nocami z pijackim bełkotem na ustach.
Miała już opracowanych kilka utartych wzorców wdarcia się do środka kamienicy i wielce się dziwiła, że nie zostały jeszcze rozpracowane. Laurent jak do tej pory nie zainwestował w żadne zaklęcia ochronne, jakie czarodzieje dla bezpieczeństwa nakładają na swoje domostwa. Często chciała go o to spytać, a nawet stanowczo zasugerować mu założenie przynajmniej kilku podstawowych barier ochronnych. Zawsze w ostatniej chwili gryzła się w język, postanawiając nie mówić nic, w obawie, że więcej go nie spotka na własnych warunkach i liczyć będzie mogła tylko na wejście do jego eleganckiego antykwariatu za dnia, na trzeźwo.
Kolejny raz zatęskniła za ich dawnym życiem. Za jego niejednoznacznymi oczami, głębokim głosem, otaczającym go zapachem portu. Weszła przez okno w gabinecie na parterze, pomimo upojenia alkoholowego dając sobie radę z podważeniem zamka. Trochę chybotliwie wślizgnęła się do środka. Tym razem schody nie były dla niej strasznym wyzwaniem, weszła po nich całkiem pewnie, uważając na butelkę whisky, którą trzymała w dłoni, już w połowie opróżnioną. Znalazła się w jego salonie, do którego pasowała jak pięść do nosa. Jakim cudem kiedykolwiek pasowała do tego mężczyzny? A on do niej? Padła ociężale na kanapę a butelkę ostrożnie odłożyła na podłogę, chowając twarz w dłoniach i biorąc głęboki wdech. Musiała się przełamać. Słyszał ją już, gdy była na dole? A może spał już nieświadomy jej przybycia.
Laurent – wyszeptała ochryple, po czym odchrząknęła, chcąc jakoś rozbudzić struny głosowe. Z samego rana znów będzie żałować, przepraszać i ucieknie przy pierwszej okazji. – Laurent – wyrzuciła z siebie głośniej, pewniej, stęsknionym głosem, rozglądając się wreszcie po pokoju w jego poszukiwaniu. – Laurent – powtórzyła jego imię po raz trzeci, ale już szeptem, w sposób najbardziej żałosny ze wszystkich możliwych, słabym i płaczliwym.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]31.08.18 23:21
Nieznośna cisza wypełniała jego życie dniami, tygodniami... Nie potrafił powiedzieć w którym momencie zaczął zliczać lata. Problem w gruncie rzeczy nie był banalny. Nie chodziło tu o potrzebę byle jakiego hałasu. Tu nie mógł pomóc jazgotliwy śmiech mew, ani też rubaszne okrzyki marynarzy, czy choćby wdzięczna melodia pianina. Jego serce poruszało jedynie Tłukliwe Echo Przeszłości, to samo które w tym momencie wtarabaniało się do pracowni znajdującej się piętro niżej. Pokój pod pokojem. Słyszał więc wszystko. Początek jej podróży. W półsennym marazmie przekręcił się na bok łóżka, by po chwili zmusić ociężałe ciało do tego by usiadło na jego krańcu. Przecierając oczy słuchał jak przemieszcza się po gabinecie pod nim. Tego jak nieświadomie zahacza o stos ksiąg rachunkowych znajdujących się na krawędzi biurka. Nawet tego nie zauważy, nie usłyszy jak lecą za nią na podłogę, a one właśnie w tym momencie to robiły. Pójdzie dalej i potknie się o próg - gdy wchodziła przez gabinet zawsze się o niego potykała. Nie inaczej było i dziś. Potem wspinała się po schodach. Dziś szło jej to wyjątkowo sprawnie, lecz to wcale nie musiało się przekładać na jej stan. Pewne kroki dudniły z coraz większą mocą stopniując napięcie.
On sam podniósł się na nogi. Miał na sobie prostą, jednolicie barwną piżamę na którą zarzucił czarny szlafrok o zielonym połysku. Nie śpieszył się z wiciem supła z jego taśmy wokół bioder. Pragnął odwlec nieuchronną potrzebę konfrontacji do której przecież nie był zobowiązany w jakimkolwiek stopniu. Skąd więc to napięcie, ten rodzący się ciężar pchający go w stronę zamkniętych drzwi dzielących go od salonu? Od niej...? Bo już tam była. Musiała. Najpewniej leżała na kanapie. On zaś stał w ciszy, w ukryciu pod drzwiami w niezdecydowaniu co dalej. W dziwnym zawieszeniu. Zamknął mocniej oczy, gdy po raz pierwszy go wywołała. Uchwycił wówczas klamkę jednak zawahał się i jej nie nacisnął. Zignoruj. Nie chcesz jej widzieć, tej Hieny co płat skóry oderwie i zniknie w ciemności bo tylko w tej potrafi skryć wstyd. Nie ma cię i nigdy już dla niej nie będziesz. Tak było. Tak jest za każdym razem. Wiedział to, a jednak i  pozwolił przekupić się jej żałośnie ochrypniętemu stęsknieniu. Jak skończony głupiec - bo w końcu czy jej świat nie ograniczał się do niej samej?
- Jesteś głośna - stwierdził sucho zza drzwi, a właściwie do nich bo ani ich nie uchylił, ani nie otworzył pomimo iż dłoń spoczywała na klamce. Musiała go jednak słyszeć wyraźnie - Wracaj do siebie, Debro
Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Salon [odnośnik]03.09.18 0:59
W pierwszej kolejności wyrzucił z siebie skargę. Już samo pojawienie się w jego mieszkaniu sprawiało, że była głośna. Przecież nie powinno jej tu być wcale. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, ale i tak kolejny raz mu się napraszała. Głos rozsądku od lat przegrywał z jej impulsywnością. Czy miała jakąkolwiek kontrolę nad swoim życiem? Zbyt często nad sobą nie panowała. Laurent miał zatem rację, była głośna. Mógł powiedzieć o wiele więcej, ale oszczędził jej tego. Dobrze zrobił, że jeszcze do niej nie wyszedł, ponieważ wtedy spojrzałby na nią z żalem, a ona znów z powodu palącego wstydu uciekłaby od niego wzrokiem. Sama skazywała się na te wszystkie nieprzyjemności. Zasłużyła na wszystko, co złe.
Nie mam gdzie wracać – stwierdziła z wyraźnym bólem ściskającym za gardło, który musiał być słyszalny nawet przez zamknięte drzwi, na które spoglądała przez chwilę. Pozostało w niej jeszcze tyle przyzwoitości, aby nie wtargnąć do sypialni męża, ta miała pozostać nigdy przez nią niezdobytym polem. W końcu spuściła wzrok, wbijając go w dywan, kolejny raz zapoznając się z obecnymi na nim wzorami. Zamknęła oczy i schowała twarz w dłoniach, biorąc głęboki wdech, próbując się uspokoić, bo tylko tak mogła uciec od natrętnie powracających wspomnień. Nigdzie nie była u siebie; nawet w rodzinnym domu, gdzie znała każdy zakątek, nie czuła się już dobrze. Jej miejsce na świecie – cztery kąty wypełnione ciepłem i miłością – spłonęło na jej oczach. I to była jej sprawka. Teraz miała tylko ciasne, zagracone mieszkanie, którego nie potrafiła nawet polubić. Wracała do niego, gdy musiała się umyć i porządnie wyspać.
Chwyciła za jedną z poduszek leżących na kanapie i wcisnęła w nią nos, próbując wyłapać znajomy zapach męskiego ciała. Może tak naprawdę Laurent wcale nie siadał na niej, od kiedy zwymiotowała z niej na podłogę? Desperacko próbowała sprzątnąć wymiociny własną kurtką, ale tylko bardziej zwrócone resztki jedzenia wtarła w dywan i drewniane panele. Ale jednak wyczuła woń piżma. Odłożyła poduszkę na swoje miejsce i powstała z kanapy, aby ruszyć w stronę regałów i przesunąć palcami po twardych grzbietach książek, na tytuły patrząc tylko przelotnie.
Dlaczego nie jesteś głośny ze mną? – spytała z goryczą, zrywając z żałosnym szeptem. Wolałaby, żeby na nią wrzeszczał. Nawet nie zauważyła, kiedy chwyciła za jedną z książek i ze złości cisnęła nią obok drzwi prowadzących do sypialni, którym posłała zranione spojrzenie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]21.10.18 18:51
|sorka, zmiana stajlu

Kiedyś nie wahałbym się tak, jak robiłem to dziś. Nie odgradzałbym się drewnianą płytą od żałosnego upodlenia, które ze skrupulatnością do siebie przyszyła. Dziś - wszystko było inne. Z maniakalnym uporem udowadniała mi to na każdym kroku i robiła to dalej, nawet teraz gdy już nie łączyło nas nic prócz pustki związanej ze stratą. Przynajmniej w to wierzyłem. Chciałem. A jednak pozwalałem jej wtargać w swoje życie. Było mi jej żal. Przepełniały mnie również wyrzuty sumienia za zerwanie złożonej na ołtarzu przysięgi. Jednak nawet to bladło, gdy bezwiednie(?) rzucała słowami-kluczami otwierającymi rozdziały zdawałoby się już zamkniętej przeszłości. Wzmogła się we mnie zgarda.  
- Wcale mnie to nie dziwi. Ciebie też nie powinno - sama spaliłaś wszystko, zniszczyłaś również wszystko. To nie jest twoje miejsce - odejdź nim wezwę odpowiednie służby - wzmogłem głos którego chłód i stanowczość powinien ją odpowiednio owiać. Z grymasem obrzydzenia obwiodłem zamknięte drzwi od których się odwróciłem nie chcąc pozwolić na dalsze, podobne temu dziecinne prowokacje. Bo tego chciała - konfrontacji. Ja jednak nie miałem na to nastroju. Skrzywiłem się wiedząc, że ignorancja będzie w tym momencie najlepszą bronią. Nawet jeżeli wiedziała, że moja pogróżka jest czcza to znudzi się i odejdzie. Z nową zawziętością planowałem wrócić do łóżka by spróbować zasnąć jak gdyby zależało od tego moje życie, lecz wtedy usłyszałem łupnięcie o drzwi. Znieruchomiałem porażony świadomością, że była to książka, że dobrała się do moich regałów. Moich cennych regałów. Z sercem w gardle znów zmieniłem kierunek i tym razem to ja łupnąłem drzwiami rozchylając je tak, że z łoskotem przyległy do ściany. Okraszałem Debrę, krytycznym, surowym, potępiającym...o Merlinie, gdybym tylko potrafił strzelać piorunami z oczu! Następnie z rozckliwieniem i strapieniem przyklękałem na rozłożonej na podłodze, niczym ranione zwierze, tomiku poezji - rozpoznałem od razu po formacie i objętości. Rozczapirzone kartki nie były jednak uszkodzone. Podniosłem tomik w dłonie z pieszczotliwością przecierając jego wierzch z nieistniejącego kurzu.
- Masz pojęcie co to jest? Czyje to jest? Jak cenne to jest?! - poruszyłem tomikiem w powietrzu gestem tym nadając mu jeszcze większego znaczenia - Jest to mający ponad pół wieku tomik poezji Charlesa Marie René Leconte de Lisle jednego z najwybitniejszych poetów francuskiej literatury ubiegłego wieku, a ty traktujesz go jakby był wygodnym w miotaniu otoczakiem - wysyczałem ostatnie słowa - Wariatka - dodałem po francusku, mierzwiąc wolną ręką włosy bo w głowie mi się nie mieściło jak można było - Po co to było? Dlaczego trak łatwo ci przychodzi wyciąganie rąk po to co nie twoje by zaraz to zniszczyć?
[bylobrzydkobedzieladnie]


Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,
ani o zadowoleniu smutnym.



Ostatnio zmieniony przez Laurent Baudelaire dnia 22.10.18 0:39, w całości zmieniany 1 raz
Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Salon [odnośnik]21.10.18 23:29
Słusznie zarzucał jej zniszczenie ich wspólnego dobytku, który w udziale po rozwodzie przypadł tylko jemu. To jemy przypadły wszystkie prawa do kamienicy, bo kupił ją za ciężko zarobione przez siebie pieniądze, z tym nie zamierzała się wykłócać. Lecz sam nie stworzył ich domu, zrobiła przecież tak wiele, aby wlać w pokoje jak najwięcej ciepła i prawdziwej miłości. Nie mogła znieść myśli, ze te uczucia będą kryć się w ścianach, gdy znają się między nimi inni ludzie, może inna rodzina. Ciężkie łzy spływały po jej policzkach, kiedy podłożyła ogień. Opłakiwała nie tylko opustoszały pokój swojego dziecka, płakała nad własnym życiem, jego zamkniętym rozdziałem i tym nowym, o wiele bardziej żałosnym od poprzedniego.
Chciałeś mi odebrać nasz dom – odparła płaczliwie, jednocześnie w jakiś sposób oskarżycielsko, nie panując nad tym, jak łatwo łamał się jej głos od plątaniny emocji, która ją ogarnęła. Rozpacz, żal, odrobina gniewu i przede wszystkim odpowiedzialność za całe te zło, jakie na nich spadło. – To był ostatni dowód na to, że tamto życie istniało, że nasz… – natychmiast przerwała wypowiedź, nie potrafiąc zdobyć się na głośne wspomnienie o najlepszym, co kiedykolwiek ich spotkało. Słowo syn stanęło jej w gardle i przez chwilę nie pozwalało złapać tchu ani tym bardziej wybuchnąć płaczem. Wcale nie trzeba było jej przypominać, że to wszystko było tylko i wyłączenie jej winą. Zniszczyła ich życie, prawda. Dlaczego Laurent, niegdyś najważniejszy mężczyzna w jej życiu, nie rozumiał tego, że nic nigdy nie ukoi jej bólu? Wyrzuty sumienia zawsze będę prowadzić ją do niego. Ponieważ zasłużyła na wszystkie zranione spojrzenia, które mógł jej posłać. Chyba już nie mogła powstrzymać swoich destruktywnych zachowań. Gdy książka odbiła się od ściany i upadła z łoskotem na podłogę, żałowała swojej impulsywności. Ale to ona ściągnęła gospodarza do salonu. Odzianego w piżamę, rozczochranego, rozzłoszczonego.
Opuścił sypialnię tylko z powodu tej durnej książki. Z powodu tomiku poezji jakiegoś Francuza, który zapewne od wielu lat gryzł już piach czy też wąchał kwiatki od spodu. Bardziej przejęty znikomymi dokonaniami literackimi jakiegoś trupa niż jej rozerwaną na strzępy duszą. To był dla niej prawdziwy cios, gorszy od jego wściekłego spojrzenia, francuskiej bluzgi kierowanej pod jej adresem, którą mgliście rozpoznawała. Dla niego była już tylko uparcie powracającą zmorą z przeszłości. W jego oczach był warta mniej niż książka.
Mam gdzieś tę cholerną książkę! – warknęła wściekle, postępując kilka kroków w jego stronę i już wyciągając ręce, aby chwycić za poły jego piżamy i nim potrząsnąć, jednak zaraz myśl o jakimkolwiek dotknięciu go całkowicie ją sparaliżowała. Zatrzymała się dwa kroki przed nim z wyciągniętymi ku niemu rękoma. W końcu je opuściła, bardzo powoli, wręcz ostrożnie, jakby już nie chciała robić zamieszania, przysparzać mu kłopotu. Chyba już zawsze będzie dla niego tylko kłopotem.
Czy to nie ty kiedyś powiedziałeś, że wszystko, co twoje jest też moje? – odparła zjadliwie, nie mogąc ukryć goryczy. Przetarła twarz dłońmi, rozcierając samotną łzę na policzku. Nie chciała mu pokazywać jak niewiele jest teraz warta, jak bardzo jest pijana. Zgarbiła się, aby łatwiej chować twarz w dłoniach. – Nie chciałam jej zniszczyć – dodała szeptem. – Nie chciałam cię obudzić.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]25.10.18 15:12
Jej dygoczący głos kołysał się niebezpiecznie na skrajach emocji ocierając się, lecz jeszcze nie sięgając załamania. Poruszał, lecz jednocześnie tym samym męczył - bo tyle lat już minęło, a jednak wciąż część mnie była w stanie na niego odpowiedzieć. Nie wiedziałem ile minąć jeszcze miało czasu by serce w pełni oduczyło się być czułym na jej pijackie wyniosłości. Nie pierwszy raz tak mi mówiła. Nie pierwszy raz to co mówiła brzmiało ckliwie budząc potrzebę sympatyzowania, wsparcia, współczucia, podzielenia się jakimś ciepłem. Z czasem ulegało to zmianie. Porażki pogłębiały bezsilność, a ta pozwalała dostrzegać, że wcale nie tego poszukiwała. Niechęć, obrzydzenie, nienawiść zaczęły przychodzić mi łatwiej i tak też teraz na nią spoglądałem zaciskając usta w wąską kreskę. Słowa brzmiały puściej, a jednak wciąż wprawiały w drżenie duszę - musiałem je opanować by nie wydobyć z siebie prześmiewczego, gorzkiego rechotu niedowierzania oraz kpiny. Nasz?
- Nie - nie był już nasz - przypomniałem jej sięgając po surowszy ton. Chciałem powiedzieć coś więcej, lecz czułem, że głos załamie się na kolejnym słowie. Nieme wspomnienie mojego syna odebrało rezon. Zacisnąłem dłoń mocniej zdając sobie sprawę, że wstrzymywałem powietrze. Wypuściłem je z wolna odnajdując kruchą równowagę. Dopuściłem do głosu również ten podszept rozsądku mówiący, że rozmowa z taką nią zawsze taka też była. Przeklęta wichrzycielka, burzycielka, zmora - każde z tych nazw przylegało do niej ściśle nie bez powodu. Trząść moim światem w nadziei by i jej się poruszył. Nie była to nowość, odkrycie, lecz jak grunt pod stopami znów stał się pewny, tak mnie przepełniło przekonanie o tym, że uczestniczyć w tym nie chcę. Nie dziś. Z gniewną ignorancją odwróciłem się od niej plecami - również nie pierwszy raz. Czułem się usprawiedliwiony, a po chwili wyjątkowo zaabsorbowany jej niszczycielskim zachowaniem. Chociaż może był to jedynie pretekst do tego by mimo wszystko wyjść jej na przeciw...?
- Nie dało się nie zauważyć! - zjeżyłem się cały. Twórczość Leconte de Lisle nie mogła być cholerną! O na wszystkie muzy! Więcej chciałbym dodać, jednak włos zjeżył mi się bardziej gdy postąpiła żwawym, choć pijackim, krokiem ku mnie. Nie poruszyłem się jednak pomimo tej szarży. Krytycznie marszczyłem czoło i jedynie chwiejny grymas na ustach zdradził obawę, że oto lada chwila przyjdzie mi się szamotać z pijaną. Na szczęście miało obyć się bez tego. Chyba - bo po jej słowach nie byłem w stanie stłumić kpiącego, żałosnego parsknięcia.
- Ciągle mówisz nasze, nasz...czegoś takiego już nie ma. Wszystko co kiedykolwiek wspólnie dzieliliśmy obróciłaś w proch i gruzy, rozdarłaś i zszargałaś, zabiłaś i zakopałaś - trzy metry pod ziemią - nasz dom, nasze więzi, naszego syna - Więc... - postąpiłem krok na przód czując jak zaciska mi się krtań, jak emocje zaczynają brać górę -...nie zamierzam dopuścić już by kiedykolwiek, cokolwiek znów przyszło mi z tobą dzielić. Nawet cholernej książki - co do tego w tej chwili byłem przekonany i nie mogła mnie odwieść od tego zapłakana i puchnąca od płaczu twarz. Wręcz przeciwnie. Zadarłem podbródek wyżej nie poznając w tym zuchwałym geście samego siebie - Sama tego wszystkiego chciałaś. Nikt cie do tego nie zmuszał - wręcz przeciwnie. Ty jednak musiałaś udowodnić że potrafisz  być cyniczna. Udało ci się, a teraz płaczesz. Sama nie wiesz czego chcesz - stwierdziłem - Jak zwykle gdy jesteś pijana choć i na trzeźwo nie jest wiele lepiej... - westchnąłem odwracając wzrok i ją wymijając. Nie mogłem na nią dłużej patrzeć. Skierowałem kroki w stronę regału mając wrażenie, że rozmawiam z urojeniem:
- Przestań być taka kłamliwa. Oczywiście, że chciałaś. Nie jesteś zadowolona z efektu? Czego innego się spodziewałaś? Hm..? - nie był jej to pierwszy ani ostatni wybryk. Co miało tym razem pójść inaczej? Nie zamierzałem ulec mimo iż serce krzyczało by ją przygarnąć, pocieszyć tak jednak ja sam zdawałem sobie sprawę, że to na nic - marność.
Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Salon [odnośnik]21.11.18 9:58
Jego zaprzeczenie przez chwilę odbijało się echem w jej głowie. I może właśnie dlatego poczuła w jednej chwili tak ogromna wściekłość, ponieważ ta sprzeczność dobitnie pokazywała jak oddalili się od siebie z jej winy. Gdy podpaliła ich dom, ten nie był już ich domem, był tylko budynkiem, w którym pogrzebali wspomnienia i obdarli z uczuć. W tamtym domu nie było już życia, bo nie miał w nim kto żyć. Żałowała, że tamtego dnia nie dała pochłonąć się płomieniom. To wszystko by ułatwiło. Może z przyzwoitości zebraliby jej prochy i zakopaliby jej liche szczątki tuż przy trumnie małego Tima.
Chwilę się trzęsła od jego kolejnych słów, którymi skutecznie wykazywał, jak bardzo złe ma o niej mniemanie. Nie liczyła na nic innego, bo przecież zasłużyła na te słowa. Obróciłaś w proch i gruzy, rozdarłaś i zszargałaś, zabiłaś i zakopałaś. Spaliła ich dom, zniszczyła ich małżeństwo, doprowadziła do śmierci syna. Prawdziwość tych słów boleśnie ściskała ją za serce. Trudno jej było na nowo złapać oddech, ale mocniej zaciskała pięści i uparcie zaciągała się powietrzem.
Od tego nie da się uwolnić – odpowiedziała z niezachwianą pewnością. – Nie chcesz niczego ze mną dzielić? – spytała zuchwale, kierując na niego spojrzenie. – Za późno – rzuciła mu druzgocącą odpowiedź prosto w twarz, lecz nie była z siebie dumna, kiedy tak naprawdę po raz kolejny wylewała na niego swą gorycz. Dlatego zaraz spuściła wzrok. To nie on zasługiwał na kolejne ciosy. Czy już zawsze będzie go tylko ranić? Nie wiedziała czego chce. Był jej wyrzutem sumienia, ale podświadomie zawsze szukała w nim ukojenia.
Nie wiem – odparła szeptem, powoli odejmując dłonie od własnej twarzy, finalnie opuszczając ręce wzdłuż ciała, aby wisiały smętnie, gdy sprowadzała się do postaci żałośnie zgarbionej, lawirującej na granicy płaczu i żałosnego bełkotu. Nie wiedziała czego chce i co właściwie chciała osiągnąć swoim przybyciem do jego domu. Kolejnym naruszeniem jego przestrzeni. Wiedziała tylko jedno. – Nie potrafię zapomnieć – dodała jeszcze ciszej, chrapliwie, zamykając przy tym oczy i zaciskając pięści. Pamiętała wszystko, rozpaczliwie chwytała się tych wspólnych wspomnień, gdy potrafili być razem szczęśliwi. Wydawało jej się, że nigdy już nie zaznają nawet odrobiny radości – ani razem, ani osobno. Jednak Laurent ruszył do przodu, jakoś się pozbierał. Przynajmniej stwarzał pozory normalnego funkcjonowania. Zbudował dla siebie nowe miejsce do życia. A ona? Dalej tkwiła w jednym punkcie, skupiona na rozpaczy zbyt mocno, aby spróbować się zmienić. Uparcie nie pozwalała sobie dostrzec cudzych cierpień. – Zawsze będziesz dowodem tamtego życia – po wypowiedzeniu tych słów odwróciła się, aby spojrzeć na niego ponownie, w jego oczach wypatrując własnego odbicia. A przecież dobrze wiedziała, że dalekie ono będzie od ideału.
W końcu ruszyła jego śladem, lecz nie zamierzała stanąć blisko niego przy regałach. Bez słowa zajęła miejsce na kanapie. Siedziała i milczała, powstrzymując się od wylewania łez. I mimowolnie wspominała dawne chwile, gdy siadywali na ich kanapie razem. W dawnym domu, jakby w dawnym życiu.
Czy kiedyś czytałeś mi tego de Lizla? – spytała niepewnie, nieco bełkotliwie. W końcu złożyła swoje ciało na kanapie, zaś głowę wtuliła w poduszkę. Może jednak pozwoli jej tu zostać. Pozwoli zasnąć. I jeśli będzie łaskawy, to sprawi, że się już nie obudzi.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]11.12.18 0:31
Mimo iż nie chciałem to nie raz myślałem ile z tego co mówię do niej dociera w chwili gdy ilość ognistej w jej żyłach przeważa nad krwią. Czy coś z tego zostaje, czy jutro będzie pamiętała? Czy staje się to powodem do napędzania tego co z sobą robi? Czy mogła przestać? Nie wiedziałem co mógłbym zrobić by przerwać to błędne koło. Miłość okazała się niewystarczająca - tak jak troska czy poświęcona uwaga. Cierpliwość okazała się mieć granice podobnie jak współczucie. Pozostał gniew, bolesna prawda oraz wyzuty. Jak głęboką ranę musiałem zadać by się ocknęła, czy w ogóle mogło coś to dać? Czemu musiała mnie tak do tego zachęcać i prowokować. Do bycia tym złym. Podjudzany wyciągałem to wszystko co minęło, co już się stało. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że tego nie zmieni, że są to jej okowy w których pałętać się będzie po grobową deskę. Jej - nie moje. A jednak z dumą obwiązywała mnie łańcuchem twierdząc, że za późno na wolność. Moją wolność od niej? Czy od jej win? skrzywiłem się cierpiętniczo.
- Nie interesuje mnie to - nie chciałem jej słuchać. Starałem się zachować zimną krew. Nie pozwolić na wpływ pijackiego, bezmyślnego bełkotu. Ile z tego było pustymi słowami puszczanymi sztuka dla sztuki, a ile faktycznymi myślami - nie umiałem stwierdzić. A jednak treść mych słów nijak nie miała się już do tego jak brzmiały. Ciężar narzuconego na moje barki rozgoryczenia przyprawiał o słabość i zmęczenie. Wspomnienia przeszłości wciągały mnie na nowo w urywki dawnego życia.
- Zasmucę cię, lecz pode mnie z taką łatwością nie podłożysz ognia - tak w końcu skończyła jej przed ostatnia pamiątka tamtego życia. Uśmiechnąłem się przy tym cynicznie, by zaraz popaść w dziwną bezbarwność w chwili w której uważnie taksowała mnie spojrzeniem, jakbym był lustrzaną taflą dla jej wynaturzonego alkoholem odbicia.
Z westchnięciem zbliżyłem się do regału odnajmując należne tomikowi miejsce. Wsunąłem go z należną czcią i ostrożnością pomiędzy dwie inne książki słysząc za sobą pytanie
- Lisle'a - poprawiłem ją powtarzając odpowiednie zaakcentowanie nazwiska. Nie, nie było w tym złości czy innych wzburzonych emocji. Raczej coś z echa czułości głupiego sentymentu - to on przywołał do mnie wersy Z ksieżycowych woni, które zacząłem recytować uchodząc w drugi kąt pokoju z którego patrzyłem za okno:  

W głąb tajemniczych gajów, kędy drżą balsamy
Cichych westchnień. Zejdź lekką stopą po gór zboczu,
Schyl się nad źródłem, które drzemie śród zieleni,
Skąpać jego kryształy światłością promieni
Twych pięknych i tęsknych oczu.

O ty, która milcząca i wpółprzysłoniona
Na powiekach śpiącego śród mchu Endymiona
Złożyłaś pocałunek upojoną ciszą,
Królowo pięknych nocy, miękkie blaski twoje,
Biała Selene, budzą twych snów złotych roje,
Co nas w strapieniu kołyszą.

Na burzliwej przestrzeni żeglarz zabłąkany
Z ufnością patrzy w niebo...

Czas płynął, a ja wypuszczałem kolejne wersy odpowiednio je intonując. Nie dla niej lub do niej, a ku pustce - bo gdy Debra była blisko to tylko to odczuwałem. Może jeżeli nakarmię ją słowem to sama zamilknie, zaśnie...


Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,
ani o zadowoleniu smutnym.

Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Salon [odnośnik]21.12.18 0:48
Ja nigdy bym… – wydukała z siebie z trudem, tak żałośnie zdławionym głosem, całkowicie oszołomiona i upokorzona jego strasznym zarzutem. – Larry – wyszeptała rozpaczliwie, bo czy nie tak kiedyś do niego mówiła zarówno w żartach, jak i pieszczotliwie, kiedy próbowała skruszyć jego obawy, rozbroić z resztek uporu, przekonać do własnych racji? – Nie chcę żebyś zniknął – wyznała w końcu, jakże przerażona wizją stracenia i jego raz na zawsze. Zadrżała z trwogi, łatwo zapominając, że sugerował, iż mogłaby przyczynić się do jego zguby, że mogłaby go spalić, spopielić drogie ciało, pozbawić cielesnej powłoki ukochaną duszę. Wpatrywała się w niego, ale w końcu spuściła wzrok, próbując powstrzymać łzy napływające do oczu. Płacz niczego nie zmieni, jedynie bardziej go rozdrażni. – Nie chcę twojej zguby i dlatego przecież… – przerwała wypowiedź i postanowiła do niej nie wracać. Ale przecież to właśnie z tego powodu dała mu ten rozwód, biorąc na siebie wszystkie winy, zarówno te prawdziwe, jak i te wydumane, że ponoć już na samym początku go zwiodła i oszukała w kwestii czystości krwi. Dała się oczernić dla niego, aby miał łatwiej, gdy zacznie już żyć bez niej. Nie płakała za utratą dobrego imienia, ale żałowała, że jednak nie próbowała o niego zawalczyć. Gdyby go wtedy posłuchała i przestała pić. Niby co by to dało? Timothy dalej leżałby pochowany trzy metry pod ziemią. W małej trumnie, chłodnym gruncie, otoczony przez ciemność. Jej mały Tim. Tim.
Nie zalała się łzami. Poruszyła inny wątek. Pośrednio poprosiła, aby już jej nie dręczył i pomógł jej zająć myśli czymś innym. Okazał jej łaskę i dokonał tego. Swym pięknym głosem wypowiadał słowa, zdradzał kolejne wersy. Leżała na jego kanapie, kuliła się i tuliła policzek do poduszki, próbując jeszcze przez jakiś czas nie zamykać oczu w obawie przed zapadnięciem w sen. Nie czuła z jego strony czegokolwiek, w jego głosie nie było czułości, którą niegdyś zawsze kierował w jej stronę. Ale dawał jej spokój i było to więcej niż zasługiwała. Wsłuchiwała się w kolejne wersy, płynne, melodyjne. Laurent opowiadał jej jakąś historię, ale już nie był w stanie się na niej skupić. Jej powieki w końcu opadły i zasłoniły widok na świat. Zasnęła.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]31.12.18 21:31
Przerażało mnie zobojętnienie które potrafiłem z siebie wykrzesać w chwilach kiedy mnie nachodziła. Do tego ta bezduszność, którą jej serwowałem - mniej lub bardziej sprawiedliwa. Odnosiłem wrażenie, że w naszej obecnej relacji był to wyjątkowo trujący rodzaj czułości. Ranił też mnie, męczył, kazał myśleć o rzeczach które już dawno stały się dla mnie przeszłością. Dlaczego ona nie mogła, nie potrafiła zrobić tego samego albo chociaż zostawić mnie samego, pozwolić mi iść na przód za nas obojga? Jak o tym myślałem, przerażała mnie świadomość tego, że czarodzieje byli bardziej wieczni od mugoli. W tym momencie szczerze pozazdrościłem, a wizja zguby nie jawiła się jako coś złego. Nie potrafiłem zrozumieć czego ona tego dla mnie nie chciała, a jednak jednocześnie wpędzała mnie w podobne myśli.
Zacząłem recytować jeden z wierszy. Mnie te spotkania męczyły nie mniej niż ją. Dlatego wiedząc, że nie byłem w stanie jej wypędzić ustąpiłem czyniąc tym samym ulgę nie tylko sobie, lecz również i jej. Ironią było to, że strofy, które niegdyś recytowałem by ją w sobie rozkochiwać teraz pomagały mi w tym by z nią wytrzymać.
Gdy zasnęła przyglądałem się jej w ciszy ćmiąc papierosa w rogu pokoju. Złapawszy pozorną równowagę po odłożeniu niedopałka do popielniczki okryłem ją kocem. Wierzchem dłoni osuszyłem zawilgocony łzami policzek, zaczesując czarne pasmo przyklejonych do tegoż włosów za ucho. Chciałem dla niej jak najlepiej. Od śmierci Tima już chyba nie umiałem. Zostawiłem więc ją samą w salonie, samemu zmierzając na powrót do swojej sypialni doskonale wiedząc jakie to zmory nawiedzą mnie we śnie o ile sobie na ten będę potrafił pozwolić.

Ostatecznie noc upłynęła mi na przywoływaniu różnorodnych wspomnień w czasie których uważnie śledziłem powierzchnię rozpościerającego się nade mną sufitu. Świt powitałem z radością odnajdując powód do przyszykowania antykwariatu do otwarcia. Przed zejściem na dół pozostawiłem Debrze notkę na stole nakazując jej wyjście tylnym wyjściem po tym jak się ocknie. Tego dnia już się nie widzieliśmy.

|zt x2


Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,
ani o zadowoleniu smutnym.

Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach