Wydarzenia


Ekipa forum
sierpień, 1931 rok [parszywka]
AutorWiadomość
sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]16.08.19 10:50
Trzynaście minut po godzinie, o której mały Benjamin powinien zameldować się w domu na syty podwieczorek, chłopiec zamiast objadać się jagodziankami i pozwalać z nieszczęśliwą miną czyścić sobie brudne poliki, oddalał się od domu, podskakując z podekscytowania. W dzikich podrygach nie przeszkadzały mu ani nierówności podłoża lasu, raz po raz zaskakujące go głazami, wyrwami oraz jarami ani trzymany za rękę pulchny brzdąc, średnio nadążający za wielkimi krokami swego starszego kolegi. – I hopsa sa, do góry nogi, Antek, bo nie zdążymy – polecił swemu towarzyszowi, mocniej ściskając drobną, mięciutką dłoń, ciągnąc za sobą chłopczyka naprawdę delikatnie, choć stanowczo. To nie tak, że zmusił go do tej wyprawy, o nie: po prostu zaoferował się, że po całodziennej zabawie w gronie dzieciarni z pobliskich wiosek, odprowadzi małego panicza do bram posiadłości. Był najstarszy z gromady, więc nikt nie protestował, a sam Benio nie tylko spełnił dobry obowiązek – wszak wychowano go lepiej niż tych wszystkich szlachciurów – ale i miał doskonałą wymówkę, by przy okazji spełnić jedno ze swoich marzeń.
Po drodze do dworu Macmillanów znajdowało się bowiem To Miejsce. Miejsce wspaniałe, oszałamiające, zapierające dech w piersiach, budzące w chłopczyku wielkie marzenia, wywołujące rumieńce i przyśpieszające rytm maleńkiego jeszcze serca. Tym Miejscem było boisko do Quidditcha. Gdy po raz pierwszy zobaczył wzlatujących w przestworza czarodziejów, nie mógł spać przez kilka nocy – przeżywał swój zachwyt do dzisiaj, gdy po raz kolejny tuptał w stronę trybun, mając nadzieję, że zdąży na trening. Rzecz jasna obserwowany z ziemi, z ukrycia; mama nie pozwalała mu we wtorki oddalać się tak daleko od domu w związku z jakimiś tam niebezpieczeństwami, ale nie mógł przecież odpuścić możliwości obserwowania powietrznych akrobacji w wykonaniu zawodników Zjednoczonych z Puddlemore. Był pewien, że to oni, prawdziwe gwiazdy Quidditcha, które tęsknie oglądał na zdjęciach w Magicznym Przeglądzie Sportowym ojca, ale latali zbyt wysoko, by mógł dokładnie przyjrzeć się ich twarzom. Równie dobrze na boisku mogła ćwiczyć zgraja młodzików z sąsiedniej wioski, dla kilkuletniego Bena nie miało to znaczenia, zakochał się bowiem bez pamięci w tym sporcie, którego zasady zaczynał powoli pojmować.
Ale nie mógł osiąść na laurach, odpuszczając obserwowanie kolejnego treningu, dlatego przyśpieszył kroku, podenerwowany i zachwycony. – Zobaczymy Quidditcha, Antek! Wiesz, co to? – spytał drżącym głosem, gdy już wybiegli z lasku otaczającego boisko. Zdążyli! Gracze dopiero wchodzili na murawę, drocząc się ze sobą i przekrzykując; radośni, młodzi, silni, za nic mający grawitację. Ben aż się spocił z wrażenia, ale nie wypuszczał ze swej wilgotnej ręki łapki Macmillana. – Ale czad, chodź – pociągnął go za sobą w bok, za wysokie trybuny. Nie do końca wiedział, czy mogli tu być, zresztą pewnie zaraz kazano, by im wracać do domu: słońce powoli zachodziło nad szkockim lasem. – Twój tata lata? Mój już nie, odkąd coś mu się stało w plecy. A bracia? A kuzyni? – pytał rozentuzjazmowanym głosem, wyglądając zza trybun. Dopiero tutaj puścił swego podopiecznego, spoglądając na niego rozświetlonym wzrokiem. – Chcesz jabłko? – dodał tym samym tonem, przypominając sobie, że musi przecież dbać o tego brzdąca, wszak był to sam lord, chociaż dla Jaimiego wydawało się to niepojęte, że ten umorusany łobuz będzie kiedyś paradował w tych śmiesznych ciuchach po posiadłości, górującej nad okolicą. Nie czekając na odpowiedź wyjął z kieszeni owoc, splunął na niego, wypucował jabłko rękawem i takie lśniące wcisnął malcowi. Opiekun roku, mama by go na pewno pochwaliła.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]17.08.19 13:55
Mały, zaledwie czteroletni Anthony dziarsko próbował przeskoczyć kolejny kamień. Ciężko mu było nadążyć za znacznie wyższym i starszym Wrightem, ale nie chciał dać znać po sobie, że jest gorszy. Zacisnął usta, nadął swoje i tak wielkie policzki i próbował nie zatrzymywać się, choć kilka razy stanął, ale dosłownie na sekundkę(!), żeby nabrać powietrza. Słowa Benjamina dodawały mu siły. Musieli przecież zdążyć na trening Zjednoczonych! Musieli! Inna sprawa, że Benjamin był dla niego jak idol, a to oznaczało, że Anthony słuchał się go jak gdyby był jego bratem (którego nie miał). Był starszy, większy, no i był Wrightem, a Wrightów każdy Macmillan szanował (to ciągle powtarzał mu tata)! Nie mógł tak po prostu nie wykorzystać okazji, żeby razem z nim udać się na stadion! Szczególnie, kiedy lady Macmillan zabraniała mu Quidditcha, jak gdyby mały Anthony był z porcelany!
Zdon-zi-my! – Rzucił jedynie w odpowiedzi, ciężko dysząc. Sam mocniej zacisnął dłoń, żeby tylko się nie zatrzymać, ani nie zgubić Benjamina. Płuca bolały go niemiłosiernie, ale nie chciał się żalić na żaden ból. Oddałby wszystkie swoje zabawki, nawet magiczną miotełkę, żeby tylko być tego samego wzrostu, co Ben!
Dla Anthony’ego boisko do Quidditcha budziło niemal takie samego emocje, co dla Benjamina, jeżeli nie większe. Wszyscy w domostwie mówili o kolejnych meczach, zawodnikach, o tym na kogo postawić więcej galeonów, jakie zawodnika należałoby kupić. Kuzynostwo ciągle latało po podwórku, tylko on jeden nie mógł wzbić się na wyżej niż metr, żeby nie wzbudzić paniki u lady Macmillan. Tak czy inaczej, Anthony był członkiem tego niewyjaśnionego fenomenu i kultu Macmillanów wokół Quidditcha i wszystkiego, co było z nim związane. Ta jedna chwila z Benjaminem znaczyła dla niego bardzo wiele.
Wiem, wiem, wiem! – Odpowiedział bardzo podekscytowany, ledwo łapiąc w biegu powietrze. Znał odpowiedź na pytanie Bena. Nawet sam widział wywijasy i jeden mecz Quidditcha, i to niedawno! Nawet siedział na kolanie taty i sam mógł kibicować, i miał na głowie ładną granatową czapeczkę z napisem „Do boju Puddlemere!”, i szalik w kolorach drużyny (choć on tłumaczył sobie, że to kolory jego rodu). – Czasem… Czasem przychodzą do nas… Zjednoczeni, na herbatę i sok od jabłka dla dorosłych! Mam nawet… jedno zdjęcie z nimi! – Dodał wesoło, całkiem dumny ze swojego małego osiągnięcia. Chciał też pokazać, że jest warty uwagi Wrighta, na którego towarzystwie mu zależało.
Biegł dalej, żeby nie zawieść starszego towarzysza. Sam chciał zobaczyć trening Zjednoczonych. Gdyby poprosił o to mamę, to nigdy by go nie zobaczył. Nie wiedzieć dlaczego, ale lady Macmillan miała swego rodzaju awersję do Quidditcha, a na niektóre (ważne dla Macmillanów) mecze przychodziła jedynie dlatego, że musiała pokazać się u boku męża. Co innego jego tata! Ten nawet zaniósłby go na barana na stadion, a nawet posadziłby go na wielkiej miotle!
Kiedy zdążyli, Macmillan zaczął podskakiwać, chciał nawet krzyczeć tak, jak krzyczeli dorośli podczas meczów, ale Benjamin pociągnął go na bok. Jego próba krzyku zmieniła się jedynie w cichy pisk zaskoczenia. Nie rozumiał dlaczego się kryli, ale nie chciał dyskutować z zachowaniem Wrighta, on na pewno wiedział lepiej. Mały Anthony przypominał jednak pomidora. Zmęczył się, ale nigdy nie przyznałby się do tego, że bolą go nogi i że coś niemiłosiernie kłuło go w płuca.
Mój tata latał! Super latał! Potem był trenerem, ale teraz pomaga przy… przy… – chciał wyjaśnić co robił jego tata, ale brakowało mu słów. Poczerwieniał ze wstydu (o ile w ogóle mógł jeszcze bardziej poczerwienieć na swojej twarzy), że nie potrafił się wysłowić. – No, pomaga Zjednoczonym! Wstawia ich zdjęcia na butelki tego soku, którego mama nie pozwala mi wypić! Wuja Lennox mówi, że jego sok jest najlepszy! Mój kuzyn jest ścigającym! O patrz, tam jest! Tam! – Krzyknął, następnie wychylił się zza trybuny i wskazał całą dłonią w stronę jednego z graczy. Mama w końcu mówiła mu, żeby nie wskazywać palcem. – On jest super! Czasem przynosi mi małego kafla, żebym mógł do niego porzucać i… – chciał mówić dalej, ale słysząc, że Benjamin proponuje mu jabłko, oczy mu zabłysły. Oczywiście, że chciał. Bardzo! Zaczął energicznie kiwać głową. – Poproszę! – dodał, przypominając sobie o kolejnych poradach swojej mamy, która ciągle podkreślała mu, żeby używać tych wszystkich miłych słów.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]18.08.19 10:22
Wright ledwie co rozumiał wydyszane przez zmęczonego brzdąca wyznania, lecz i tak z entuzjazmem pokiwał głową, brnąc przed siebie dzikim pędem. Już jako kilkulatek był dość wyrośnięty jak na swój wiek, robił więc kroki duże i szybkie, choć nogi niekoniecznie go w pełni słuchały - nie przywykł jeszcze do rozwijających się gabarytów, lecz szczęśliwie giętkie kości dziecka pozwalały mu uniknąć poważniejszych kontuzji. - Sok od jabłka?- powtórzył nieco nieprzytomnie, zerkając przez ramię na zarumienionego jak jabłuszko Antka. - Chyba masz na myśli ognistą whisky! To taki sok, ale tylko dla dorosłych, dzieci go nie mogą, bo wyrośnie im róg - taki jak u garboroga - wyjaśnił z dumą dorosłego, choć sam dopiero niedawno nauczył się określenia alkoholu lejącego się w ich wiosce szeroką, bursztynową strugą. Swe przekonanie o rychłej śmierci po wypiciu choćby kropelki płynu ze szklanki ojca wyniósł z rozmowy z mamą, która przestrzegała go przed gaszeniem pragnienia w soku dla dorosłych. Ben niezbyt przejął się tym zakazem, głównie dlatego, że już raz powąchał zawartość butelki i stwierdził, że śmierdzi ona gorzej niż stopy Jacka Gibbeya po całodniowym marszu przez pola. - Zdjęcie? - powtórzył znów mało inteligentnie, czując, jak przez jego chłopięce ciałko przechodzi fala zazdrości. Macmillanowie mieli magiczny aparat? Nigdy nie widział czegoś takiego, słyszał czasem o nowinkach technologicznych od ojca i kuzynów, lecz nie przykładał do tego większej wagi; takie coś nie mieściło mu się w głowie i pewnie było dostępne tylko dla bogaczy. Zazdrość dotyczyła więc nie pieniędzy, Ben nigdy nie zamieniłby się na życia z arystokratami, mieli tyle ograniczeń i musieli nosić durne bluzki z żabotami, ale miała związek ze spotkaniem z prawdziwymi Gwiazdiami Quidditcha. Mina mu nieco się zasępila. - Często u was są? - dopytał niby nonszalanckim tonem, tak naprawdę mając nadzieję, że kiedyś prawdziwi gracze udadzą się na spacer do wioski Wrightów. Ach, co to byłaby za radość!
Ta wizja poprawiła mu humor - i tak szampański, bowiem, gdy tylko ujrzał wysokie tyczki z pętlami na obydwu końcach boiska oraz powiewające na popołudniowym, letnim wietrze szaty miotlarzy, prawie zaniemówił z wrażenia. - Nie powinno nas tu być, więc musimy być trochę cicho, w porządku? - przestrzegł Anthony'ego, wiedząc, że malec pewnie nie zrozumie, ale że zapewne będzie mu posłuszny. To w nim cenił, w odróżnieniu od innych dzieciaków, niezwykle dorosłemu, siedmioletniemu Benjaminowi wydawał się dość kumaty, nawet gdy ciągle mówił o tych zdjęciach i soku. - To twój kuzyn? Skąd wiesz, że to on, ja nic nie widzę, w sensie buzi nie widzę - mruknął zaaferowany, zerkając za trybuny na wzbijających się do lotu graczy. Aż stęknął z zachwytu, wielkimi oczami wpatrując się w frunących czarodziejów: lekkich, zwinnych, ale silnych, tak bezproblemowo podbijając przestworza. - Na Merlina, jakie to jest wspaniałe - wyjęczał z taką miłością, z jaką do tej pory zwracał się tylko do ukochanego szczeniaka albo młodszego rodzeństwa, oczywiście wtedy, gdy byli oni słodkimi bobasami w beciku a nie wtedy, gdy Joseph zjadał jego porcję szarlotki albo siadał z impetem na drewnianej zabawce, niszcząc ją bezpowrotnie. - Jak to jest rzucać kafla? Ja miałem raz takiego dziecięcego, ale to nawet kamień jest cięższy i lepszy...zobacz, zobacz, jak on zawrócił! - zapiał z ekscytacją, gdy jeden z graczy zrobił w powietrzu beczkę. - Chodź, wejdziemy wyżej. Tylko nie zleć na pupę - ostrzegł, znów przybierając niemalże ojcowski ton. Wcisnął jabłko w buzię Anthony'ego, by ten miał wolne ręce, po czym podsadził go na dolną część trybun; nie mogli wejść po ludzku schodami, bo po pierwsze, musieli się ukrywać, a po drugie - tylko nudziarze wchodzili po schodach. Wspinaczka po drewnianej konstrukcji - to dopiero była przygoda. - Daj łapę - polecił, gdy sam znalazł się już jedno półpięterko wyżej, chcąc wciągnąć małego Antka do siebie, na drewniany podeścik.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]18.08.19 14:25
Nie miał pojęcia czy sok od jabłka dla dorosłych oznaczał ognistą whisky. Nie wiedział nawet czym tak naprawdę jest ta cała ognista, bo nigdy jej nie widział (choć tak naprawdę widział, ale nie zdawał sobie z tego sprawy). Wyobrażał sobie dotychczas, z podsłuchanych rozmów dorosłych Macmillanów, że płonęła i wypalała gardła, no i że tylko jego rodzina była ją w stanie wypić, skoro jeszcze żaden z nich nie ucierpiał z tego powodu. Jego krewni byli w jego wyobrażeniu jak smoki ziejące ogniem!  Z drugiej strony, Benjamin uświadomił go, że ten cały sok to tak naprawdę ognista, a to wywołało u Anthony’ego zaskoczenie. Rozdziawil ze zdziwienia swoją buzię. Skąd Benjamin wiedział o takich rzeczach... Anthony natychmiast pomyślał jedno: jaki on był mądry! I jeszcze on, niezdarny Macmillan się z nim przyjaźnił! Jak rozpowie młodszym kuzynom o tym, że sok to ognista to pewnie padną z wrażenia!
Róg? – Powtórzył za Benjaminem wyraźnie wystraszony. Druga część wyjaśnień związanych z Ognistą wyraźnie go przeraził. Przez chwilę pomyślał nawet, że przecież mógłby sam spróbować wypić ognistą, żeby udowodnić przez tatą, że jest prawdziwym mężczyzną, który nie boi się wypicia wodnistego ognia! Teraz jednak, po słowach Wrighta, nigdy nie tknąłby ognistej! O nie, nie! Nie chciał rogu jak u garboroga! Nie! Wykrzywił jednak swoją buzię w wyraźnym niezadowoleniu. – Zdjęcie! – Powtórzył ochoczo, ciesząc się na to, że jednak przeszli na przyjemniejszą część rozmowy, bo tyczyła się ona Zjednoczonych. – Takie ruszające się! Wszyscy się na nim uśmiechamy! I wiesz, to zależy! Ostatnio byli u nas… na… – nie potrafił przypomnieć sobie nazwy miesiąca, w którym ostatni raz Zjednoczeni przekroczyli próg domostwa Macmillanów – …kiedy bzy zakwitnęły u nas w ogrodzie! – Zdenerwował się swoją nieporadnością. Mama przecież tyle razy powtarzała mu nazwy wszystkich miesięcy, a on nie potrafił sobie przypomnieć tego jednego, ważnego.
Nie zamierzał, rzecz jasna, budzić zazdrości w Benjaminie. Chciał jedynie, żeby ten czuł, że warto się kolegować z nim. Macmillan naprawdę miał wyobrażenie, że Wright jest kimś ważnym. Był przecież wysoki, silny, starszy i na pewno potrafił przegonić kogoś takiego jak Blackowie czy Malfoyowie, którzy strasznie go denerwowali. W końcu ciągle się śmiali, że „uciekł z dziczy”, a to przecież nie było prawdą! Miał ładny dom! A wokół nie było żadnej dziczy! Może udałoby mu się kiedyś przebrać Benjamina w szatę jednego ze swoich kuzynów i pewnego dnia spuściłby im łomot…
Nie rozumiał dlaczego nie powinni tutaj być. Przecież Zjednoczeni byli przyjaźni. Na pewno pozwolili by im patrzeć na trening, gdyby dowiedzieli się, że są Macmillanem i Wrightem. Na pewno! Nie było innej opcji! Mimo wszystko przyjął słowa Benjamina jako rozkaz i natychmiast ucichł i postanowił, że nie będzie znowu krzyczeć. To swoją drogą przypominało mu o zabawie w chowanego!
Bo tylko on nosi żółto-niebieską szatę zamiast niebiesko-żółtej! Tata mówi, że jest bufonem i że stroi się jak dziewczyna na wydanie, ale nie wiem co to znaczy. Ja go bardzo lubię! – wytłumaczył Benjaminowi na pytanie o to jak rozpoznał swojego kuzyna. Był nawet dumny, że mógł mu to tak prosto wyjaśnić!
Sam podziwiał wywijasy Zjednoczonych z zapartym tchem. Gdyby tylko on mógł tak kiedyś robić! Bardzo by chciał! Bardzo! Gdyby tylko mama nie broniła mu tak bardzo miotły… musiał znaleźć jakiś sposób na ominięcie jej zakazu. Nie wiedział jeszcze jak, ale musiał. – Rzucanie kaflem jest super! Ale ja nie potrafię rzucać tak jak… – nie dokończył, bo zauważył jak jeden z zawodników przechwycił kafel. Aż pisnął z ekscytacji, ale zaraz przeprosił za to Benjamina, bo przecież obiecał sobie, że będzie cicho. Gdy z kolei drugi zawrócił, Anthony znowu rozdziawił buzię i wpatrywał się w gracza jak w najszczersze złoto. – Ja chcę tak samo, ja chcę tak samo! – zaczął ciągnął Benjamina w stronę boiska, zapominając o grzecznym zachowaniu. Ten z kolei pociągnął go w drugą stronę, co pokrzyżowało mu plany.
Jabłko w ustach było dla niego chwilowym zaskoczeniem, ale skutecznie uciszyło wyraźnie podekscytowanego malucha. Ponownie zaczął energicznie kiwać głową, akceptując polecenie Benjamina. Z radością zresztą przyjął wspinaczkę po trybunie. Uwielbiał się wspinać! Natychmiast zawisnął na ogrodzeniu trybuny i przy pomocy Benjamina przeszedł przez nią. Potem z kolei podał dłoń, żeby Benjamin pomógł mu dostać się na wyższe piętro. Mama nigdy nie pozwoliłaby mu na coś takiego, ale dobrze, że o tym nie wiedziała!


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]18.08.19 17:42
- Tak! Wielki róg! Pulsujący jak gwiazdy w nocy! Wyrasta ci na samym środeczku czoła - odparł na jednym wydechu, przejęty, chcąc przekazać chłonnemu umysłowi małego Antka jak najwięcej szczegółów, które mogły mu się przydać w dorosłym życiu. - Mama mi o tym mówiła, więc to na pewno prawda. Zna się na zwierzętach. Wiesz, że ostatnio przyniosła małe szczeniaczki? I pomogła im wyjść z brzucha psa? Trochę straszne, ale fajne, co nie? - kontynuował, podekscytowany: im bardziej był radosny, tym więcej mówił, a rychła perspektywa zobaczenia na żywo treningu Quidditcha przyprawiała go wręcz o drgawki. Dobrze, że był już na tyle duży, że nie siusiał w spodnie z wrażenia, bo zapewne czymś takim zakończyłoby się to popołudnie. Wspaniałe, zachwycające, radosne...Brakowało mu na nie określeń; odkąd po raz pierwszy zobaczył dosiadającego miotły gracza Quidditcha zrozumiał, że odkrył życiowe powołanie. I nic nie było już takie samo - zupełnie zwariował na punkcie tej gry, co z tego, że nie do końca rozumiał zasady. Podobało mu się w niej wszyściusieńko, od wolności fruwania w powietrzu aż po mocne walenie pałką w nadlatującego tłuczka. Oblepił też swój pokój kalendarzami ze Zjednoczonymi z Puddlemere, lecz one się nie ruszały, były bardziej rysunkowe; ciężko było zdobyć w małym miasteczku prawdziwe gadżety kibica, dlatego Ben zadowalał się nieaktualnymi miesiącami, byleby tylko pofantazjować przed snem o beztroskim wzbiciu się w przestworza i pogoni za kaflem.
- Przyniesiesz to zdjęcie pojutrze, na urodziny Grega? - spytał z mieszaniną nadziei i zazdrości; ach, zobaczyć ruszających się graczy z pierwszej ligii; graczy hołubionych, nagradzanych i latających po świecie na przeróżne mistrzostwa! To byłoby coś. Żałował, że nie zna bezpośrednio sportowców, ale znał Anthony'ego, więc to poniekąd tak, jakby się przyjaźnił z samym kapitanem drużyny!
A w sumie i był z nimi rodziną: Wright zmrużył oczy w wąskie szparki, chcąc zobaczyć, o kim mówił mały kajtek, ale nijak nie wiedział o którą z różnobarwnych smug, w jakie zamienili się gracze podczas rozgrzewki chodziło Macmillanowi. - A to nie jest to samo? - spytał z głupia frant; nie upierał się jednak przy swej analizie, na kolorach nie znał się aż tak dobrze. - A panna na wydanie, to znaczy, że potrzebujesz w kartach damy. A potem, jak grasz w wojnę, to ją wydajesz, na stosik - objaśnił Antkowi świat po raz kolejny, stuprocentowo pewien, że właśnie o to chodzi. Coś takiego tłumaczył mu przecież starszy kuzyn, wspomniany wcześniej Greg, uczący go prostych karcianych gierek.
Pisk brzdąca zrównał się z westchnieniem zachwytu: musieli wyglądać niezwykle podobnie, z zadartymi główkami, otwartymi szeroko buziami i wytrzeszczonymi oczkami, śledząc każdy detal podniebnych akrobacji. - Chciałbym być pałkarzem... - wymamrotał Jaimie z rozmarzeniem, drżącym głosem: ta pozycja w drużynie podobała mu się najbardziej. - Brałbym pałkę i machał, o tak! - zaprezentował swój zamach na wyimaginowanym narzędziu, prawie się przy tym przewracając; złapał jednak równowagę i kontynuował wspinaczkę na trybuny. Robił to zwinnie i szybko, podciągając za sobą równie podekscytowanego malca; raz Antek prawie wyślizgnął mu się z dłoni, ale pochwycił go za koszulkę, nieco ją prując, na co nie zwrócił uwagi. W końcu znaleźli się na szczycie trybun, blisko nieba i blisko skupionych na grze czarodziei. Wright od razu pognał do barierki, podskakując przy niej nerwowo. - Zobacz, jak zanurkował - zapiał radośnie, odsuwając się od balustrady, by pognać przez podstawę trybun tak, jakby miał między nogami miotłę. - Rzuć we mnie jabłkiem, odbije je, jak tłuczka! - krzyknął wesoło, przebierając nogami, by znaleźć się bliżej Anthony'ego i wykonać swój popisowy numer. Nie miał pałki, ale mógł wyobrazić sobie, że jego ręka jest tym profesjonalnym narzędziem sportowym: i że wcale nie biega po trybunach, a sunie w powietrzu jak Gwiazda Quidditcha.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]18.08.19 21:21
Nie spodziewał się takiego opisu tego, co mogło się wydarzyć po wypiciu magicznej whisky przez dziecko. Rozdziawił jeszcze szerzej usta w zaskoczeniu… i przerażeniu. Bał się! Naprawdę się przestraszył! Jego twarz ukazywała przerażenie gorsze niż po zobaczeniu dwugłowego psa czy opowiadaniu o tym, co są w stanie zrobić chochliki kornwalijskie niegrzecznym dzieciom. Teraz już w ogóle nie zamierzał próbować ognistej! Nigdy! Nie chciał pulsującego rogu na głowie, nie! Po całym tym opisie konsekwencji wypicia napoju dla dorosłych, aż zaszkliły mu się oczy. Był bliski płaczu, ale nie chciał i nie mógł płakać. Musiał być dzielny! Jak by to wyglądało, gdyby zaczął ryczeć przy odważnym Benie? Jeszcze ten nie chciałby się z nim kolegować! Przy ciotkach może by zaczął, ale przy Wrightcie próbował powstrzymać się od łez i dzielnie znieść straszną historię. Wiedział jedno, skoro jego towarzysz dowiedział się o tym od swojej mamy, to musiała być to prawda. Nie było innej opcji! Pani Wright dużo wiedziała i była miła, nie opowiadałaby takich historyjek tak po prostu. On z kolei musiał być grzeczny i czekać aż stanie się pełnoletni, żeby móc pokazać wujkom i kuzynom jak bardzo był dzielny.
Opis piesków wychodzących z brzucha nie był tak straszny, więc Anthony szybko się uspokoił. Sprawił jednak, że Macmillan wyglądał na wyraźnie zakłopotanego. Jak pani Wright pomogła tym psom? Nie miał pojęcia. Jego wyobraźnia podpowiadała mu jednak, że nie było innej opcji niż rozprucie brzucha. Zupełnie jak w bajkach o połykających czarodziei smokach! Inaczej przecież nie dało się uratować pożartych czarodziei, więc pewnie tak samo musiało być z tymi pieskami! Prawda? Z drugiej strony Benjamin wyraźnie podkreślił, że jego mama „pomogła” wyjść pieskom z brzucha. To znaczyło, że rozprucie wypadało z gry. Ale jak to zrobiła? Wyobraźnia Anthony’ego pracowała na najwyższych obrotach próbując zwizualizować sytuację wyciągania piesków z brzucha.
Ale… Ale jak to zrobiła? – Dopytał, bo nie potrafił sobie poradzić z własnym wytłumaczeniem. Nie rozumiał w końcu jak psy przychodziły na świat (mama mu tego nie wyjaśniła, a on sam dotychczas o to nie pytał). Szybko jednak zmienił temat, nie przejmując się zbytnio skomplikowaną dla niego kwestią wydobywania piesków: – A możemy odkupić je od was odkupić? Podarowałbym je tacie, on lubi pieski! – Dodał wyraźnie podekscytowany. Sam chciałby opiekować się zwierzętami.
Nie przyszli tutaj jednak po to, żeby rozmawiać o zwierzętach, a żeby oglądać najlepszą na świecie (w przekonaniu Anthony’ego) drużynę! Dla Macmillana Quidditch był marzeniem, które musiał spełnić. Był fanem Zjednoczonych z Puddlemere, którzy stanowili dla wszystko. Zresztą, cały dom był wypełniony elementami z nimi związanymi! Miotły dawnych graczy, kafle, medale, wszystko to znajdowało się w posiadłości Macmillanów! Nie było mowy o tym, żeby Anthony wyrósł na fana innej drużyny niż Zjednoczeni. Wyobrażał sobie, że kiedy już mama pozwoli mu latać na miotle bez jakichkolwiek ograniczeń, to będzie ćwiczył, żeby stać się najmłodszym i najlepszym ścigającym Zjednoczonych wszechczasów! To byłoby super! Wywijać na miotle w przestworzach, strzelać kaflem przez słupki, zdobywać punkty i wygrywać! Och, jak bardzo chciałby być wielkości Bena! Wtedy mama nie mogłaby mu niczego zabronić! A on mógłby ćwiczyć z kuzynami! Nie musiałby wpatrywać się w innych, sam mógłby stać się kimś, w kogo by się wpatrywali! Ba! Nie musiałby wpatrywać się ani w plakaty, ani w kuzynów na podwórku!
Jasne! – Odpowiedział na pytanie co do zdjęcia. – Przyniosę! – Greg pewnie oniemieje z zazdrości! Ha!
Był nawet gotów oddać fotografię na zawsze, gdyby tylko Ben sobie tego zażyczył. W końcu dla niego zrobiłby wszystko! Był mu jak starszy brat, którego w rzeczywistości nie miał! Był jak idol! Był swego rodzaju wzorem tego, kim Anthony chciał się stać! Gdyby nie on, Macmillan zanudzałby się w towarzystwie innych arystokratycznych dzieci. A tak – mógł biegać, turlać się po ziemi… choć potem musiał też wysłuchiwać długiego monologu mamy, że to nie jest ładne, żeby „mały lord zachowywał się tak niepoprawnie”.
Nie! – Odpowiedział stanowczo. – On ma więcej żółtego koloru na sobie! Popatrz! O, o, o, patrz! Patrz! Jaaaa... – Dodał, ekscytując się wywijasami swojego krewnego, który właśnie zmierzał w stronę bramki i planował przerzucić kafel przez słupek. Zaraz jednak wrócił do rozmowy i wgapił się z niedowierzaniem we Wrighta. A więc to znaczyło to całe powiedzenie! Nie wiedział! – Mama nie pozwala mi grać w karty – nie wiedział dlaczego to powiedział. Najwyraźniej chciał usprawiedliwić swoją niewiedzę. Wyraźnie przy tym spochmurniał. – Nie wiedziałem, że to-to. – Przyznał, choć czuł się głupio. Nie wiedział przecież tylu rzeczy!
Ponownie zaczął wpatrywać się w niebo i graczy. Znowu rozdziawił buzię i ledwo nadążał za sylwetkami graczy. Jaka to musiała być prędkość! Gdyby tylko on mógł tak wzbić się w niebo i do nich dołączyć! Albo choćby przelecieć od jednego końca boiska do drugiego. Zerknął w stronę Benjamina, gdy ten wypowiedział na głos swoje marzenie. Oczy mu zabłysły. O ja, gdyby tylko naprawdę mógł się nim stać! Macmillan aż wyobraził sobie Wrighta w stroju zjednoczonych z pałką, gdy ten zaprezentował swój zamach. Ben byłby świetnym pałkarzem!
Gdy znaleźli się na szczycie trybun oniemiał z wrażenia. Wychylił się na chwilę przez barierkę, ledwo zresztą, bo była dość wysoka, żeby spojrzeć w dół, ale cofnął się, gdy tylko poczuł, że trochę za bardzo się wychylił. Na rozprutą koszulkę nie zwracał uwagi. Skrzaty na pewno ją zaszyją albo dostanie nową od taty! Bardziej zajmowało go to, co działo się w niebie, w szczególności nowe zwroty i podania, i akcja pałkarzy. Wszystko to oglądał z zapartym tchem.
Widzę, widzę! – odpowiedział wyraźnie przejęty.
Na prośbę Bena natychmiast odepchnął się od balustrady. Mały Anthony przykucnął trochę niezręczni. Najpierw zamachnął się, żeby upewnić się, że dorzuci jabłko do swojego przyjaciela… a po dwóch lub trzech takich zamachach postanowił rzucić niby-tłuczek w stronę.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]19.08.19 10:59
Ben szybko zorientował się, że trochę zbyt obrazowo przedstawił konsekwencje spożywania napojów wyskokowych przez nieletnich. Pełne usteczka Antka zadrżały jak znicz na uwięzi, a ich kąciki opadły w dół niczym nieschwytany kafel. Biedak wydawał się wystraszony i zdezorientowany; niech to hipogryf trzaśnie, powinien bardziej uważać na słowa. Ciągle zapominał, że ma do czynienia z dzieckiem, a jako prawie dorosły czarodziej do jego obowiązków należała opieka nad młodszymi: wpajano mu to odkąd tylko na świecie pojawiło się rodzeństwo oraz malutcy kuzyni. – Eee – wychrypiał, przejęty i pewny, że lord Macmillan zaraz uroni setki szlacheckich łezek, a do tego dopuścić przecież nie mógł. – Ale nie masz się czym martwić! Przecież nie będziesz pił tego ohydztwa, więc nic ci nie wyrośnie – kontynuował szybko, chcąc uspokoić berbecia. Jeszcze tego brakowało, by się całkowicie rozszlochał, a potem nieświadomie opowiedział o tym swym rodzicom, lordowi i damie. Wtedy już nigdy nie pozwoliliby im się razem bawić. – Masz gładkie czoło i tak zostanie! Ba, będziesz mieć niedługo zakola, jak każdy mądrala – powiedział wesoło, klepiąc malca po jasnej główce i nieskalanym najmniejszą zmarszczką (lub rogiem) czółku.
Z ulgą przyjął zmianę tematu – na bezpieczniejszy, bo dotyczący piesków. Z drugiej strony Ben nie znał odpowiedzi na to pytanie. Rozchylił usta i przez chwilę zastanawiał się nad tym, co powiedzieć, by nie wyjść na głupka, ale i nie wprowadzić Antka w błąd. – No, normalnie, tak jak to robią pieski, kotki, czarodzieje i smoki…Ale smoki znoszą jaja – plątał się w zeznaniach. Kwestia pojawienia się na świecie była niezwykle problematyczna a Ben jakoś niezbyt się nią interesował, uznając, że to tematy raczej dla dziewczynek: w końcu to z ich brzuchów wychodzili mali czarodzieje. – Z pępka, tak. Dzieci, szczeniaki i jaja smoków wyskakują z pępka – podsumował z irracjonalną pewnością siebie, bo nie wyobrażał sobie, jak to może w ogóle wyglądać. Szybko więc wyrzucił ten frasunek ze swej głowy, zadzierając ją, by dojrzeć szalejących nad murawą graczy. Przypominali spadające gwiazdy, ich szaty lśniły w promieniach zachodzącego słońca, a niektórzy frunęli tak szybko, że zamieniali się w kolorową tasiemkę, furkoczacą na wietrze. Ben zezował to na nieboskłon, gdzie niczym bogowie śmigali miotlarze, to na zarumienionego Anthony’ego.
- Tylko to są zwykłe kundelki, a nie wasze rasowe charty, nie wiem, czy twój tato by je chciał – zastanowił się na głos. Chętnie oddałby futrzaste maluchy w dobre ręce – pewnie na dworze Macmillanów jadłyby ze złotych misek jakiegoś gotowanego indyczka – ale obawiał się, że takie zwykłe, kudłate stworzonka z nierównymi łapkami, podkręconymi ogonkami i kłapniętymi uszkami nie pasowały do wizerunku arystokratów. Zostawiał jednak decyzję w rękach Antka, który znał Pana Ojca najlepiej.
No i równie doskonale znał się na barwach Zjednoczonych. Wright zadarł głowę jeszcze wyżej, prawie wywracając się na deski trybuny. – Widziałeś? Jak machnął, trachnął, pofrunął – wręcz zapiszczał, po dziecięcemu, zapominając o swojej dojrzałości. No nie mógł, choćby się starał jak wuj w tartaku, powstrzymać ekscytacji. Zatuptał nogami raz jeszcze, wzniecając w powietrze kurz z desek. – Jak wściekła osa! Ale wiadomo, że Zjednoczeni są lepsi od Osów – skomentował hardo żółciutki strój kuzyna Macmillana, wiernie broniąc wartości ojczyźnianych. Kibicował tylko jednej drużynie, błogo nieświadomy, że w przyszłości zdradzi ją i wstąpi w szeregi Jastrzębi, o których istnieniu w tym momencie nie miał zielonego pojęcia. Fascynacja akrobacjami nie pozwoliła mu dostrzec zawstydzenia malucha – wcale nie oczekiwał, by ten znał tajniki karcianych sztuczek i nomenklatury hazardu. – Od Osłów, hehe – zarechotał po dłuższej chwili wykorzystując niezwykłą szansę na stworzenie wyrafinowanego żartu słownego. Miał nadzieję, że Antek to doceni, na razie bowiem śmiał się sam, beztrosko, wyobrażając sobie osły na miotle. Prawie spocił się z tej wesołości, z trudem skupiając się na rozpoczętej zabawie w pałkarza. Z zachwytem spojrzał na Macmillana, dzielnie wyciągającego z buzi oślinione, nieco już nadgryzione jabłko. – I leeeeci tłuczek! – zakrzyknął, zapominając o dyskrecji. Zmrużył oczy, wystawił język i zamachnął się na lecący pocisk…Oczywiście, nie trafił, jabłko uderzyło go w ramię i potoczyło się po pochyłej podłodze trybun. – O nie, zawodnik Wright zrzucony z miotły przez tłuczek…leci pod nogi obrońcy Macmillana – zawył tonem komentatora, nieco sepleniąc, po czym teatralnie wywrócił się na drewniane deski przed Antkiem, zezując na przyglądającego mu się chłopaka.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]21.08.19 18:18
Nie zamierzał pić ognistej. Nigdy. Nie po tym, co usłyszał. Dopiero słowa Benjamina wyraźnie go uspokoiły. Nie zamierzał płakać (no, może przez chwilę miał taką ochotę, ale szybko ona minęła!) Wright przecież doskonale wiedział co mówił. Był przecież starszy i zawsze miły w stosunku do Anthony’ego. Z szerokim uśmiechem przyjął klepanie po główce ze strony przyjaciela. Choć nie chciał mieć zakoli jak mądrala. Przy czym Tony nie do końca rozumiał czym te całe zakola były, ale nie chciał już o to dopytywać.
Bardziej zresztą interesowało go to jak pieski wydobywają się z brzucha. Wyjaśnienia Benjamina nie były doprecyzowane, więc wyobraźnia Macmillana ruszyła niczym maszyna, której nie dało się zatrzymać. Wyskakują z pępka? Ale jak. Nawet zerknął na chwilę pod swoją mini koszulę i spojrzał na swój pępek. Dziura była, ale jak dziecko mogło się przedostać przez taki mały otwór.
Ale jak? – Dopytywał. Kwestia tego jak na świat przychodziły małe szczeniaczki bardzo go interesowała. – Mama mi mówiła, że pojawiłem się na świecie jak mandragora – dodał, przypominając sobie słowa swojej mamy. Nie rozumiał jednak tego, że lady Macmillan miała na myśli to, że kiedy przyszedł na świat to darł się niemiłosiernie głośno. – A to znaczy, że nie wyskoczyłem z pępka, tylko wyciągnięto mnie z ziemi! Prawda? – Podpytał dla pewności.
Na odpowiedź Benjamina w sprawie piesków i ich odkupienia wyraźnie posmutniał. Jego tata może był czasem surowy i nieprzyjemny, ale na pewno przyjąłby kilka kundelków! Na pewno! Zamiast jednak sprzeczać się z Wrightem na ten temat, natychmiast skupił się na przelatującym w pobliżu graczu. Quidditch znowu go zaaferował. Najbardziej skupił się na sylwetce swojego kuzyna. Jak przeleciał jak złoty smok!
Ja chcę tak samo! – Powtórzył. Ile by dał, żeby tak latać! Gdyby tylko był starszy! Gdyby tylko ktoś dał mu miotłę! – Patrz, patrz! – Zawołał za drugim zawodnikiem, który także dokonał niesamowitego zwrotu. Oczywiście, to nie było to samo, co zrobił jego kuzyn, ale jednak nadal bardzo fascynujące! – Osy są głupie! Tata ich nie lubi, to i ja ich nie lubię! – Oznajmił. Lord Macmillan nie mógł się przecież mylić, prawda? – Mówi, że w ogóle nie potrafią grać i… i… i… że grają jak baby! – Dodał bardzo zadowolony z cytowania słów własnego ojca. Nic dziwnego, że na żart Wrighta zaczął się śmiać i nie mógł tak szybko przestać. – Osły, osły, osły! – zaczął jak powtarzać. Musiał to powtórzyć w domu! Musiał! Tata będzie z niego dumny! Ben był najlepszym kolegą jakiego mógł kiedykolwiek w życiu spotkać! Anthony z kolei wygłupiał się razem z Benem, a i nawet zaczął udawać osło-osę.
Zaraz jednak skupił się na udawanej grze w Quidditcha. Oczekiwał wielkiego zamachu i jeszcze większego odbicia… ale niestety, nic się z tego nie udało. Anthony złapał się za głowę i zaśmiał. Tego się nie spodziewał. Przeskoczył przez jabłko, bo przecież teraz odgrywał on rolę tłuczka, więc musiał go uniknąć.
Poprośmy ich o prawdziwego tłuczka! – Zaproponował nagle Macmillan, wskazując na drużynę, która wciąż szybowała po niebie. – I pałkę, i kafla! Na pewno nam dadzą!


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]23.08.19 10:40
Ben stęknął ciężko. Nadzieja, że problematyczny temat psiej anatomii oraz przychodzenia na świat słodkich szczeniaczków zostanie wyciszony, rozpłynęła się we mgle dziecięcej ciekawości. Rozumiał takie zainteresowanie, ale wolał skupiać się na sekretach mioteł oraz wpływie twardości witek na szybkość latania niż wchodzić w jakieś babskie przecież kwestie. – No tobie nie wyskoczą z pępka, nie jesteś dziewczynką, co nie? – odparował od razu, z westchnieniem obserwując kontrolne zerknięcie Antka pod kolorową koszulkę, niemożliwie już umorusaną i wymiętą. Rano prezentował się elegancko w każdym calu a włosy miał ulizane, lecz wspaniałomyślni kamraci z niższego stanu doprowadzili go do porządku i teraz Jaimie spoglądał na całkiem normalnie wyglądającego chłopczyka, bez zapiętego pod szyją żabociku.
Parsknął śmiechem, słysząc o mandragorze. – Takie rzeczy opowiada się bobasom! – wywrócił teatralnie oczyma, czując niezwykłą dumę, że on wiedział, skąd naprawdę biorą się dzieci. Nie z jakiejś roli, gdzie osypywała się z nich ziemia a z czubka głowy wyrastał wiecheć pietruszki. – Dzieci nie zrywa się na polu. Najpierw jest małżeństwo a po małżeństwie, rok później, z pępka wyskakuje niemowlak! – brnął w zaparte, broniąc zaciekle swej teorii. Co prawda starsi koledzy szeptali o jakichś dziwnych, obrzydliwych rzeczach, ale Ben wolał nie skupiać się na tych wizjach, brzmiały zbyt niedorzecznie i strasznie.
Wolał przyziemne i zarazem podniebne przyjemności: wiatr we włosach i widok smukłych sylwetek, mknących na tle błękitu. Zaśmiał się w głos, beztrosko, radośnie, zadowolony coraz bardziej, że jego wyrafinowany żart wprawił samego lorda Macmillana w taką ekscytację. – Jak baby! Tak! A my latamy jak prawdziwi czarodzieje! – zawtórował mu entuzjastycznie, podskakując w miejscu. Z zachwytem przyglądał się to niezwykłym akrobacjom, wykonywanym przez krewnego szlachcica, to zarykującego się po zwierzęcemu chłopca, który zdawał się zapomnieć o zbierających się niedawno w kącikach jego oczu łzach. Teraz ślepka były wilgotne z skrajnego rozbawienia – Ben wyraźnie widział pucułowate policzki. Jęknął jeszcze kilka razy, dramatycznie, jakby naprawdę spadł na ziemię, po czym zgrabnie podniósł się na równe nogi. – Mogę być twoją miotłą! Co ty na to? – spytał, zdziwiony, że nie wpadł na to wcześniej. Nie czekając na przyzwolenie schylił się i wbiegł między nogi przeskakującego nad jabłkiem chłopca, biorąc go na barana. Wyprostował się i lekko zachwiał, ale odzyskał równowagę i razem ze swoim jeźdźcem runął schodkami trybun w dół. – Myślisz, że nas nie odeślą do domu? – spytał cicho, zbiegając po kilka schodków na raz. Ostatnie stopnie pokonał zaś wielkim skokiem – przez moment obydwaj mogli poczuć się tak, jakby szybowali w powietrzu. Mało brakowało, a Ben wyrżnąłby orła – nie osła – ale giętkie ciało kilkulatka utrzymało pion. – Ale żeśmy polecieli – wydyszał, zmęczony jednak ciężarem kilkulatka; nie odpuszczał jednak, zamierzając posłuchać chłopca i odważyć się jednak by podejść do trenera potencjalnych Zjednoczonych. Mimo wszystko bał się starcia ze swoimi realnymi marzeniami, z nieskrępowaną radością, jaką budziła w nim perspektywa latania.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sierpień, 1931 rok [parszywka] [odnośnik]24.08.19 15:42
Mały Anthony uważnie obserwował Benjamina. Chciał wiedzieć jak na świat przychodziły małe pieski, bo każdy zdawał się to przed nim skrywać. Tylko Benjamin mógł go choć trochę oświecić, a tak przynajmniej się mu wydawało. Nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo zakłopotał swojego przyjaciela tą kwestią.
Nie – odpowiedział na pytanie Wrighta i natychmiast spuścił koszulkę, którą wcześniej kontrolnie podciągnął. Nadal nie rozumiał na świat przychodziły małe szczeniaczki, ale odpowiedź Wrighta trochę ostudziła jego zapędy do posiadania większej wiedzy. Śmiech ze strony Benjamina sprawił, że wyraźnie się zawstydził i przysiągł sobie, ze nie będzie o to drugi raz pytać. Wyszedł na głupiego, a to mu się nie podobało. Ośmieszył się przed swoim, jakby na to nie patrzeć, największym idolem, co prawda tuż po całej drużynie Zjednoczonych… ale Wright był specyficznym idolem z którym mógł się wygłupiać i bawić! Słysząc wytłumaczenie natychmiast się rozpromienił. A jednak! Tego Macmillan nie oczekiwał! A jednak Ben mu wszystko wytłumaczył! – Aha! – Zawołał głośno. – To wszystko wyjaśnia!
Szybko zresztą zapomniał o tej kwestii. To było nic w porównaniu z tym, że oglądali właśnie prawdziwy trening najlepszej na świecie drużyny Quidditcha! (W rozumieniu Anthony’ego, rzecz jasna.) Zajęły go miotły i Zjednoczeni. Osy były niczym w porównaniu z jego ulubioną drużyną! Osy były jedynie parodią prawdziwej drużyny! Ha! Cieszył się, że i Wright podzielał taką opinię! W końcu to niebiesko-żółci podbijali niebiosa! Te nowe miotły! Te zwroty! To poczucie, że i on był (w pokrętny sposób) z nimi związany!
Patrz, patrz! Czwórka ma nową miotłę! Widziałem ją w sklepie! Była droga! – Zaczął ciągnąć przyjaciela za ramię. Choć było to niegrzeczne, a mama mu powtarzała, żeby tego nie robić, to nawet wskazał palcem na zawodnika, u którego zauważył nową miotłę. – Chciałbym taką!
Słysząc propozycję Wrighta aż oniemiał z radości. Naprawdę mógł udawać, że Benjamin jest jego miotłą? Naprawdę? Spoglądał tak przez chwilę w starszego i większego przyjaciela. Miał wrażenie, że to był największy zaszczyt jaki mógł go spotkać. Kiwnął ochoczo głową. Natychmiast wdrapał się na plecy Benjamina. Tak wysoko! Prawdziwy widok z miotły wzbitej na wiele-wiele metrów musiał być jeszcze wspanialszy!
Jestem prawdziwym zawodnikiem! – zawołał radośnie udając, że naprawdę znajduje się na miotle. Zaczął nawet wywijać dłońmi, zachowując się jak gdyby łapał prawdziwego kafla. – Macmillan przejmuje kafla! Podaje go do trójki! – W momencie kiedy Benjamin schodził, on od czasu do czasu krzyczał z radości. – Nie mogą nas odesłać do domu! Powiedziałbym tacie! – Odpowiedział na poważnie. Potem próbował naśladować świst przelatującej miotły.
Bał się mimo wszystko spotkania z trenerem. Miał jednak nadzieję, że fakt bycia Macmillanem miał im pomóc i przynieść szczęście. W końcu… w ostateczności naprawdę mógł wszystko powiedzieć tacie, prawda? Słyszał, że Benjamin jest zmęczony i nawet zaproponował mu, żeby zejść, ale ten nie chciał odpuścić. Kiedy podeszli do trenera Anthony zauważył jednego ze swoich kuzynów w pobliżu i od razu wesoło zawołał. Strach szybko minął. Zaskoczony krewny spojrzał jedynie na trenera, ale następnie ściągnął go z pleców Wrighta.
To mój przyjaciel! Ben! Wright! Przyszliśmy poprosić o pałkę i kafla! Chcemy ćwiczyć jak wy! Proszę, proszę, proszę! – Nie wiedział jednak, co było tak śmiesznego w jego słowach, że kuzyn wybuchnął śmiechem, a za nim i trener. Dostali to, czego szukali, choć pod warunkiem zwrócenia wszystkiego. Macmillan natychmiast chwycił kafla, podziękował i odbiegł, wołając za sobą Benjamina. Mogli w końcu poćwiczyć! – Szybciej, szybciej, Ben! Szybciej!


|zt x2


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sierpień, 1931 rok [parszywka] 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
sierpień, 1931 rok [parszywka]
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach