Wydarzenia


Ekipa forum
Smocze zakątki
AutorWiadomość
Smocze zakątki [odnośnik]12.03.20 14:39
First topic message reminder :

Smocze zakątki

Gdyby oddalić się nieco od głównej siedziby rodu, można byłoby zawędrować w lasy kwitnące w najlepsze nieopodal. Hen daleko za nimi znajduje się prosta droga do Peak District, jednak można łatwo się zgubić, gdy nie zna się tutejszych terenów. Jednak fauna oraz flora zachwycają zawsze - nawet jeśli są trochę dzikie. Ową dzikość przełamują spotykane co jakiś czas altany, zawsze ze smoczym motywem. Głównie sportretowane zostały trójogony edalskie, aczkolwiek podczas intensywniejszych poszukiwań można natknąć się na rzeźby innych gatunków pradawnych gadów.
Dookoła zdecydowanie dominuje zapach sosen, choć jeśli wiatr odpowiednio zawieje, można poczuć intensywną woń siarki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Smocze zakątki - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Smocze zakątki [odnośnik]02.03.22 15:34
Tutaj była pewna stawianych przez siebie kroków. Miała na poznanie tego miejsca wiele lat. To nowe przestrzenie stanowiły dla niej wyzwanie. Oswojenie się z nimi i zapamiętywanie ich układu wymagało czasu. Jeśli widziała dane miejsce wcześniej w wizji na pewno było to pomocne w rozeznaniu, ale też i nie niezbędne. Zresztą, podczas wizji miała dużo innych rzeczy wokół których mogła się skupić, aniżeli na ilości kroków, czy układzie mebli. Prócz barw, gry świateł i kształtów, które zawsze jako pierwsze "atakowały" ją swą intensywnością, interesowały ją głownie same wydarzenia i ludzie. Twarze, których normalnie nie mogła zobaczyć. Nawet tą należącą do Roratio. Dzięki jasnowidzeniu wiedziała dobrze jak wygląda. Zapamiętała każdy, nawet najmniejszy detal. Odcień rudych loków, niezliczoną ilość piegów, zarysowaną żuchwę, wydatne kości policzkowe, szerokie ramiona, błękitne skrzące oczy i uśmiech. To ostatnie zapamiętała najlepiej. - Aż tak by się lord tym przejął? - Zapytała niby żartobliwie, ale będąc również ciekawą jego odpowiedzi. Faktycznie czuła się dobrze w towarzystwie lorda Prewetta. Komfortowo. Nie naciskał, potrafił słuchać, rozbawiał ją, a rozmowy nie były wymuszane. Naturalnie zastanawiała się więc czy myślał podobnie o niej. Przecież równie dobrze mogła zanudzać go na śmierć, ale czy wtedy szukałby ją po zakątkach Derby?
Słysząc jego odpowiedź znów się uśmiechnęła, oczy zalśniły, a i jej policzki przyozdobił lekki rumieniec czując jak chwyta podaną przez nią dłoń. Postąpiła kilka kroków do przodu dając się poprowadzić i wsuwając dłoń pod oferowane jej ramię. Ruszyli nieśpiesznie kierując się jedną z wielu ścieżek. Zresztą nie tylko oni. Mogła usłyszeć, że towarzysząca jej wcześniej służka podąża za nimi w kilkumetrowej jednak odległości oferując im nieco prywatności. - Nie ma czego wybaczać. - Od razu zapewniła nie chcąc by ten czuł się źle z powodu zwykłego żartu. Słysząc zadane pytanie przylgnęła bardziej do jego boku szukając w jego cieple wsparcia. Niczym światło w ciemności. Co jednak rozwiać mogło nicość? Zamilkła na moment zastanawiając się jak mu odpowiedzieć. Działo się tak wiele, że nawet nie wiedziała od czego zacząć, więc skupiła się na tym co najbardziej ją trapiło, bez zawahania otwierając się przed mężczyzną obok. - Martwię się. Przede wszystkim wojną. Mam wrażenie, że nie skończy się szybko. - Żadna ze stron się nie podda, nie odpuszczą, a walczyć będą do ostatniej kropli krwi. Wszyscy wierzyli w to, że mieli racje, w swoje ideały, wartości, poglądy i byli gotowi oddać za nie własne życie. Niektórzy byli gotowi poświęcić nawet życie innych. Tyle przelanej krwi i to w jakim celu? Z jakiego powodu? Własnych ambicji? Wymysłu? Ludzie sami szukali sobie pretekstów by rodzic w swych sercach nienawiść. Greengrassowie, podobnie jak i reszta szlacheckich rodów musieli podjąć ostateczną decyzję, opowiedzieć się za którąś ze stron. Wybrali ludzi. Ich zadaniem jako lordów i lady swych ziem było bronić ich mieszkańców, swoich własnych tradycji i ideałów. Żałowała, że musiało to wyglądać w ten sposób, ale nie pozostawiono im większego wyboru. - Martwię się, że ludzie opuszczają domy i już nigdy do nich nie wracają. I choć w każdym przypadku jest to okropne najbardziej boję się, że następnym razem to może być ktoś z moich bliskich, moi bracia, kuzyni... - Ty. - Lord. - Ostatnie słowo niemal wyszeptała będąc jednak przekonaną, że mógł ją usłyszeć pośród otaczającej ich ciszy. Nie powiedziała tego ciszej ze względu na wstyd, czy dlatego, że nie miała swych słów na myśli, a dlatego, że irracjonalnie bała się, iż te wypowiedziane na głos ziszczą się. Roratio narażał się tak samo jak wszyscy inni. Był odważny, Dobrze wiedziała, że nie wahałby się chwycić za różdżkę. Wystarczyło tak niewiele jednak, aby odebrać ludzkie życie. Zwykła rozmowa mogła okazać się tą ostatnią, a oni nie mieliby nawet o tym pojęcia. Nikt nie mógł wiedzieć co przyniesie przyszłość. Nawet ona tego nie wiedziała.



Butterflies can't see their wings
Delilah Greengrass
Delilah Greengrass
Zawód : Arystokratka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Blindness is an unfortunate
handicap but true vision
does not require the eyes
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10999-delilah-greengrass#336117 https://www.morsmordre.net/t11050-galatea#338890 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t11049-skrytka-nr-2402#338883 https://www.morsmordre.net/t11048-delilah-greengrass#338880
Re: Smocze zakątki [odnośnik]03.03.22 15:59
Musiał przyznać, że zwykła, pierwotna ciekawość uwierała go niczym kamyk w bucie, za każdym razem kiedy los stawiał na jego drodze lady Greengrass. Zastanawiał się w jaki sposób ona postrzegała świat, jak go odbierała. Jak "widziała" ludzi? W myślach zawsze odwoływał się do sposobu, w jaki Miriam wchodziła w interakcję ze światem. To właśnie rozliczne barwy i ich wszelkie odcienie pozwalały niejako zrozumieć jej najbliższe otoczenie. Zastanawiał się, czy Lilah widziała go właśnie jako plątaninę dźwięków i zapachów, które mogłyby się z nim kojarzyć. Niemniej jednak wydawało mu się, że ta sfera uznawana mogła być za niezwykle intymną i o ile w towarzystwie lady czuł się swobodnie, o tyle nie nabrał jeszcze tyle śmiałości - a może wręcz zuchwałości - aby otwarcie oto spytać. Pozostawił zatem tę kwestię swojej wyobraźni.
- Ależ oczywiście! - zapewnił żarliwie, ale szczerze. Oprócz oczywistej sympatii, którą darzył lady Delilah, trzeba było jeszcze wziąć pod uwagę fakt, że Roratio był lordem, który lubił być lubiany. Dlatego właśnie w roli gospodarza podczas Festiwalu Lata czuł się niczym ryba w wodzie i bez zmęczenia lawirował między gośćmi bawiąc ich rozmową, śmieszną anegdotką związaną z samym wydarzeniem czy też porywając do tańca, jeżeli sytuacja i towarzystwo było ku temu odpowiednie.
Można powiedzieć, że odetchnął z ulgą, gdy Lilah nie okazała oburzenia względem niewinnego żartu. Ech, coraz częściej myślał, że zbyt częste przebywanie ze starszym bratem odbiera mu pewność siebie i swojego jakże błyskotliwego poczucia humory! A przecież to były dwie z trzech cech, które wyróżniały Roratio na tle jego ukochanego rodzeństwa. Odruchowo w pierwszej reakcji uśmiechnął się jedynie na jej zapewnienie. Zreflektował się jednak niemalże natychmiastowo, gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, że przecież przy Delilah niewerbalne reakcje nie miały znaczenia. Nie uważał oczywiście tego za przywarę, wręcz przeciwnie! Zmuszało to do pewnego wysiłku i też pochylenia się nad reakcjami i wypowiadanymi słowami, co w przypadku najmłodszego lorda nie zdarzało się zbyt często. - Bardzo mnie to cieszy, coraz rzadziej można spotkać kogoś o lady inteligencji i poczuciu humoru - rzucił, a uśmiech jakby pojawił się na piegowatej twarzy wybrzmiewał w każdej wypowiedzianej sylabie.
Jednakże ta lekka i beztroska aura otaczająca Roratio nieco osłabła, gdy ubrała swoje niepokoje w słowa i zdecydowała się nimi podzielić. O ile często pozwalał swoim słowom dosyć nierozważnie wymykać się spomiędzy warg, nim myśl zdąży je zweryfikować, teraz po raz kolejny pochylił się nad odpowiednią odpowiedzią. Prawdą było, że myśli wielu zainfekowane były wojennym niepokojem - strachem przed tym, co może przynieść im jutro. Niepewnością związaną z wrogimi działaniami. Rozłam dokonany podczas posiedzenia w Stonehenge był - zdaniem Roratio - nieunikniony i z ulgą odetchnął, gdy Greengrassowie opowiedzieli się po jedynej słusznej stronie, w przeciwieństwie do rodu jego mateczki, co ta niewątpliwie przeżywała. Chciałby móc zdjąć z jej barków to zmartwienie, które wykrzywiało rysy twarzy i wybrzmiewało w głosie. Nim słowa opuściły jego usta, jego palce przykryły dłoń Delilah znajdująca się na jego przed ramieniu w drobnym geście zrozumienia; jakby zanim jeszcze słowa ujrzą światło dzienne chciał zapewnić ją o swojej obecności i gotowości do stania się jej powiernikiem i niezbędnym wsparciem.
- Niestety, przyszło nam żyć w bardzo niespokojnych czasach i skłamałbym, a tego bym nie chciał, mówiąc, że i mnie nie nachodzą podobne zmartwienia - w końcu Archibald był częścią głównego ruchu oporu, który stworzył się nim opinia publiczna dowiedziała się o Voldemorcie i jego poplecznikach. - Lata spędzone w towarzystwie smoków sprawiają, że serca panienki krewnych są równie gorące co smoczy ogień. I jestem pewien, że i lady serce posiada ten płomień, który może być przewodnikiem w tych niesamowicie trudnych czasach. Ten sam płomień pomoże panience odnaleźć namiastkę spokoju i ten sam płomień doprowadzi panienki braci i kuzynów bezpiecznie do Derby - nie czuł się swobodnie w tego typu rozmowach, nie uważał, aby z łatwością przychodziły mu trafne słowa pocieszenia. - Niesamowicie schlebia mi fakt, że znajduję się wśród twych myśli, lady Delilah. Nie chciałbym jednak być powodem twego zmartwienia, pani - dodał. Pierwszy raz poczuł się czyimś przejęciem jego osobą onieśmielony. Przeważnie podobne deklaracje wywoływały na jego twarzy irracjonalne zdenerwowanie. Zawsze bowiem wiązało się z kolejnym zakazem postawionym przez rodziców czy też nestora. Teraz wydawało mu się, że w tym przypadku było inaczej. Przecież lady nie poprosiła go oto, aby odłożył różdżkę na bok. - Chciałbym, abyś wiedziała, Delilah, że i twoje dobro jest dla mnie niezwykle ważne- dodał jeszcze. Nieco ciszej, rezygnując też z oficjalnych tytułów chociaż na chwilę, uznając je za niestosowne w sytuacji jak ta.
Roratio J. Prewett
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10993-roratio-j-prewett https://www.morsmordre.net/t11046-polypodiopsida https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-dorset-weymouth-palace https://www.morsmordre.net/t11053-roratio-j-prewett
Re: Smocze zakątki [odnośnik]04.03.22 23:11
Trudno byłoby jej znaleźć odpowiednie słowa opisujące to jak faktycznie widzi innych. Wizje to jedno, ale na obraz otaczających ją ludzi składało się o wiele więcej. Głos, krok, śmiech, dotyk, zapach, wszystko to tworzyło jedną, spójną całość. Polegała też na wrażeniu, przeczuciu towarzyszącemu jej podczas tych spotkań. Tak jak różnili się wizualnie, tak samo różnili się pod wieloma innymi względami. W ten sposób mogła wykreować indywidualną wizje każdej napotykanej przez siebie osoby. Im bliżej kogoś poznawała, tym więcej rzeczy składało się na tenże obraz. W przypadku lorda Prewetta pragnęła wręcz tej wiedzy będąc szczerze zaintrygowana jego osobą, ale też ze względu na ogromną sympatię, którą go darzyła. - Schlebia mi lord. - Nieco żałowała, że z jej powodu beztroska atmosfera przerodziła w tą o wiele gęstszą. Nie chciała niszczyć chwili swymi troskami, ale były to też takie problemy, od których nikt nie mógł uciec. Wojna w końcu dotyczyła ich wszystkich. Rozłam w Stonehenge wydawał jej się być najgorszą rzeczą, która mogła się stać. Później miała gorzko się przekonać, że miało być inaczej. To był zaledwie początek trawiącego kraj konfliktu, którego końca nie mieli szybko się doczekać.
Sama jego obecność dodawała jej siły, dłoń na tej należącej do niej przyjęła jednak ze szczerą wdzięcznością dobrze wiedząc co gest ten miał znaczyć. Oczywiście, że i jego trapiły podobne myśli, podobne zmartwienia, troski, nadzieja na lepsze jutro. Poczuła ukłucie w sercu na myśl o tym, że to on starał się ją pocieszyć, podnieść na duchu, jakby to ona, a nie on ryzykowała własnym zdrowiem i życiem. Nie śmiała mu jednak przerwać uważnie wsłuchując się w jego słowa. Słowa piękne i pokrzepiające, które miały zapaść jej w pamięć na długo, o ile nie na zawsze. Niewątpliwie w jej krewnych, w jej braciach płynął smoczy ogień dodający im sił oraz woli walki. Ale w niej? Nigdy nie widziała siebie w taki sposób, nigdy nie zgodziłaby się z takim porównaniem, zresztą, nikt wcześniej takowego nie poczynił. Niewiele miała wspólnego z potęgą i siłą tych stworzeń. Jeśli jednak cokolwiek miałoby rozpalić płomień w jej sercu to były to słowa Roratio. Wydawało jej się, jakby już miało to miejsce czując szybsze, wręcz bolesne jego bicie w piersi i ogarniające ją ciepło, tak podobne do tego, które emanowało od niego. - Nie lord jest powodem mego zmartwienia, a myśl, że mogłoby się coś lordowi stać. - Nie wyobrażała sobie tego. Nawet nie chciała. Krzywda nie powinna spotykać takich ludzi jak on. Czego był winien? Chęci obrony najbliższych? Pomocy? Poczucia obowiązku? Walki za to co wierzył Słysząc kolejne słowa mężczyzny ciepło rozlało się tym razem po jej policzkach, a głos uwiązł w gardle. Wypuściła drżący oddech niezdając sobie przez dłuższą chwilę sprawy, że ten wstrzymuje. Zatrzymała się wysuwając swą rękę z tych jego, tylko po to, aby podążając ścieżką, mijając przedramiona i nadgarstki, dotykiem nieśmiało odnaleźć jego dłonie. Większe, cięższe, silniejsze, cieplejsze, tak inne od tych należących do niej. Znów uniosła wzrok do góry nie mogąc go zobaczyć, ale chcąc by on widział ją. - Wiem, że nie mam prawa cię o to prosić, wiem też, że nie możesz mi niczego obiecać. Nie powinieneś. - Byłyby to puste słowa. Na tak wiele nie mieli wpływu. Wojny nie dało się zaplanować, nic nie było pewne. Okrutne byłoby z jej strony prosić go o złożenie obietnicy, na którą ten nie miał całkowitego wpływu. Losu nikt nie kontrolował, miała jednak nadzieję, że ten będzie mu sprzyjać. - Proszę jednak, abyś uważał na siebie. Na tyle ile zdołasz. - Wracaj. Zawsze. Do swego domu, do swej rodziny, do... niech żadne z ich spotkań nie okaże się być tym ostatnim. Czy była zbyt śmiała w swych gestach i słowach? Nie chciała, aby źle o niej pomyślał, ale nie wiedziała jak inaczej miałaby przekazać swój niepokój i troskę o niego nie przekraczając kolejną z granic.
- Jak to jest możliwe, że ty także posiadasz serce równie gorące co smoczy ogień? - Zapytała nawiązując do jego własnych słów. Znała jednak odpowiedź. - To nie lata spędzone w towarzystwie smoków rozpaliły ten płomień. W twoim przypadku nie była to też krew rodu Selwyn. To przepełniająca was odwaga, wytrwałość i szlachetność. - Kontynuowała pewnie, wkładając wiarę w każde wypowiadane przez siebie słowo będąc przekonaną, że gdyby nie trzymające przez nią dłonie, bądź te, które trzymały ją, nie odnalazłaby w sobie na tyle śmiałości by na głos wypowiedzieć te słowa. - Oby ten płomień był i tobie przewodnikiem.



Butterflies can't see their wings
Delilah Greengrass
Delilah Greengrass
Zawód : Arystokratka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Blindness is an unfortunate
handicap but true vision
does not require the eyes
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10999-delilah-greengrass#336117 https://www.morsmordre.net/t11050-galatea#338890 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t11049-skrytka-nr-2402#338883 https://www.morsmordre.net/t11048-delilah-greengrass#338880
Re: Smocze zakątki [odnośnik]05.03.22 17:43
Rozłam w Stonehenge był - jak wydawało się Roratio - czymś nieuniknionym. Może mogłoby się to stać w innym czasie, w innych okolicznościach, ale nie wiedział możliwości do tego, aby w sytuacji podsycanej przez popleczników czarnoksiężnika nie widział przyszłości, w której wciąż uczęszczają na te same sabaty, jedzą przy jednym stole, tańczą przy dźwiękach tej samej muzyki, kiedy serca wybijały coraz głośniej coraz sprzeczniejszy rytm.
Teraz? Nie było już odwrotu. Sam Roratio był zaskoczony tym jak jasno ta myśl już od jakiegoś czasu istniała wśród korowodu myśli. Nie mogli się cofnąć, Archibald nie mógł rozwiązać kornwalijskiego sojuszu. Gdyby ci, których serca zarażone są irracjonalną nienawiścią do tych, którzy przecież wyglądają tak samo jak oni, wojna byłaby skończona. Gdyby Zakon Feniksa, poplecznicy ministra Longbottoma i członkowie zawiązanego przez Archibalda sojuszu cofnęli by się chociażby o krok, stracone byłyby życia, kałuże krwi szpeciłyby ziemię, bo ta przesiąknięta byłaby płynnym szkarłatem. Ta właśnie myśl potrafiła sparaliżować jego mięśnie; nie mogli się zatrzymać, bo inaczej stracą wszystko. Oni? Ci źli, ci po drugiej stronie mogli zakończyć ten konflikt.
Czasem siła objawia się w sposób niezbyt oczywisty, co powoli zaczynał dostrzegać. Dostrzegał to w pozornie wesołym spojrzeniu dziadka, który swoją radością i - zdawać się mogło - niezachwianym duchem sprawiał, że w Weymouth można było zapomnieć o wojnie. Widział to w determinacji swojego brata, który bez zająknięcia przyjął narzucony na siebie obowiązek, którego przecież nikt inny się nie spodziewał. I w oczach matki, która cierpiała widząc jak ta zgnilizna trafi jej rodzinny dom, jak mimo utraty pierworodnego syna musi pogodzić się z myślą, że wojna powoli porywa jej kolejne pociechy. Widział to wszystko chociaż sam ukrywał się za parawanem dziecinnej wręcz beztroski i można wręcz powiedzieć młodzieńczej, nierozważnej brawury.
Zmieszał się nieco - nie chciał, by dokładała sobie zmartwień, nie z powodu jego nierozwagi, jego nie możliwej do powstrzymania potrzeby działania. - Proszę się tym na ten moment nie trapić, najbardziej realnym zagrożeniem dla mnie w tej chwili jest zacięcie się skrawkiem pergaminu i ćwiczebny miecz szanownego lorda Elroya - lekkością tonu, próba przywrócenia lżejszej atmosfery chciał zdmuchnąć z rysów jej twarzy zmartwienie. Dać jej odetchnąć. I zamaskować własne zmieszanie, chwilowe ukłucie wyrzutów sumienia, które nikło przy pierwszej możliwości podjęcia aktywnego działania przeciwko zbrodniczym rządom Czarnego Pana i marionetkowej władzy Malfoya. Jego uśmiech zelżał, stał się bardziej subtelny, mniej pewny siebie - może bardziej intymny, jakby jego twarz była odbiciem atmosfery momentu, w której się znaleźli - kiedy jej palce odnalazł jego dłoń. Po raz pierwszy i z jego płuc powietrze uszło jakby ciężej. - Nie chciałbym składać obietnic, których nie umiałbym, nie mógłbym dotrzymać - zaczął niepewnie, ujmując między palce delikatny materiał chusteczki. W dłoni pokrytej skórzaną rękawicą ten wydawał się abstrakcyjnie wręcz cienki. - Nie tobie - dodał jeszcze jakby pod oddechem, jakby nie chciał, aby nawet służka będąca im niczym cień mogła dosłyszeć jego słowa. - Ale to? To jestem w stanie przyrzec - dodał, chowając chusteczkę do jednej z wewnętrznych kieszeni płaszcza, aby mieć pewność, że ta znajduje się blisko, aby mieć pewność, że przypadek nie wyrwie jej z jego uścisku. Na chwilę uniósł jej dłoń nieco wyżej, tak aby móc się nad nią pochylić i ucałować delikatnie wierzch dłoni panny Greengrass. - Chociaż zwykle nie braknie mi słów, w tym momencie nie wiem w jakie słowa miałbym ubrać wdzięczność za twoją troskę - niczym rycerz miał strzec tej symbolicznej chusteczki. Wydawało mu się, że granice formalności między nim a Delilah powoli tracą wyraźność - sympatia jaką wzajemnie się obdarzyli oraz czas, który wspólnie spędzili sprawił, że nie musieli już oglądać się restrykcyjnie na konwenanse, wiedząc, że żadne nie wyrządzi krzywdy drugiemu. Z pewnością było w tym coś ujmującego.
- To naprawdę wielkie i chwalebne słowa, których mam nadzieję być godnym - dodał zaskakująco skromnie, trochę wykorzystując przestrzeń, jaką Delilah dla niego stworzyła. Pewnego rodzaju nie ubranej w słowa obietnicy. Zauważył, że przed rodziną często grał, a raczej maskował pewne aspekty swojej osoby, których sam do końca jeszcze nie rozumiał, aby pasowały one do obrazu jaki jego krewni nosili w swoich głowach, gdy pomyśleli o Roratio. Jednakże Delilah widziała go w zupełnie innych barwach, co sprawiało, że wyspowiadanie się z pewnych zaskakujących prawd było łatwiejsze.
- Chociaż podobno my, rudowłosi, zostaliśmy ucałowani przez sam ogień, stąd możesz czuć ten gorejący płomień - kolejny niewinny żart, aby wywołać uśmiech na jej twarzy. Bardzo lubił jak się uśmiechała, tak szczerze i niewymuszenie.
Roratio J. Prewett
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10993-roratio-j-prewett https://www.morsmordre.net/t11046-polypodiopsida https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-dorset-weymouth-palace https://www.morsmordre.net/t11053-roratio-j-prewett
Re: Smocze zakątki [odnośnik]08.03.22 21:56
Sercem Delilah naiwnie targała nadzieja, że do rozłamu, który zapoczątkuje wojnę jednak nie dojdzie. Uparcie ignorowała wszelkie przesłanki, te znane wszystkim i te znane wyłącznie jej samej. Wiedziała co rozłam będzie znaczył. Jakie będą jego konsekwencje. Dla niej i dla innych. Chciała jednak wierzyć, że uda im się tego uniknąć, oszukać los, zawrzeć porozumienie. Inne poglądy i ideały wciąż były kością niezgody pomiędzy rodami, ale do tej pory zawsze udawało im się jakoś ten problem... obejść. Pozornie. Nie miała wątpliwości choćby przez chwilę co do słuszności decyzji jej rodziny, strony, po której się opowiedziała. Gdyby to wszystko wydarzyło się kilka miesięcy, rok później, Lilah mogłaby utknąć po tej drugiej stronie konfliktu pozostawiona sama sobie, z sercem wyrywającym się do najbliższych. Byłaby jeszcze bardziej bezradna niż teraz, w końcu cóż za wybór by miała? Lojalność względem rodziny czy męża? Jak wiele osób zmuszonych zostało do takiego wyboru? Obowiązek, a przekonania...
Cokolwiek nie powie, jakkolwiek nie chciałby jej pocieszyć, czy uspokoić i tak będzie się martwić. Była jednak niezmiennie pełna podziwu postawy Roratio. Chciał działać, był gotów ryzykować dla dobra innych i sprawy. Nie widziała w tym buty, chęci wykazania się, a bohaterstwo. Perlisty śmiech przerwał otaczającą ich ciszę. - O ten miecz, choć ćwiczebny, bardziej bym się martwiła. - Nie mogła się nadziwić jak mocą kilku słów, gestów, czy nawet jego własnego śmiechu Rory potrafił rozwiać nawet najciemniejsze chmury. Te jednak były uparte, a na przyjemną, wypełnioną sielanką rozmowę przyjdzie jeszcze czas.
Słuchała go uważnie, ufnie spoglądając w górę mając nadzieję, że niewidome spojrzenie wciąż jest w stanie odzwierciedlić targające nią uczucia. Serce w piersi stało się cięższe, a oddech płytszy. Zmrużyła powieki, które zadrżały jak motyle skrzydła czując dotyk jego ust na swej dłoni. Krótki, przelotny, ale jak bardzo wymowny. Nie puściła go wciąż szukając w nim podpory, wciąż pragnąc zaoferować mu to samo, bądź choć jej namiastkę. - Nie mów więc nic. - Wyszeptała samej również czując jak bariery pomiędzy nimi opadają, a granice się zacierają. Oboje je naginali, testowali na jak wiele mogą sobie pozwolić nie gubiąc przy tym rozsądku, nie zapominając o konwencjach na nich naniesionymi. Gdyby nie była tak przejęta i zatracona w obecności mężczyzny, jego słowach, w szybciej bijącym sercu i ciepłym dotyku bez wątpienia wyczułaby palące spojrzenie służki, która zerkała na nich niby od niechcenia kątem oka. - Jesteś. - Zacisnęła smukłe palce na jego dłoniach w kolejnym, tym razem niemym, zapewnieniu. Był dobrym mężczyzną. Dobrym człowiekiem. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości słuchając opowieści Mare, czy przekonując się o tym samej, choćby teraz. Przepełnił ją nagły żal, że nie znała go jeszcze lepiej, bliżej. Z łaskawością losu jednak liczyła, że przyjdzie im to zmienić.
Żart wydawał jej się być daleki od niewinnego faktycznie czując gorejący ogień. Nie ten w nim jednak, nie nawet ten, który od niego bił sprawiając, że policzki paliły ją żywym ogniem, a zimowa otaczająca ich atmosfera nie była już jej straszna. Miała na myśli żar w sobie, który Roratio podsycał, przez który na kilka uderzeń serca głos załamał się w jej gardle. Potrzebowała chwili wpatrując się w nicość szukając w niej drogi. Lekko rozchylone usta zadrżały w niepewności, aby po dłuższej chwili w końcu wykrzywić się w faktycznie szczerym i niewymuszonym uśmiechu. Nie chciała nosić masek. Nie przy nim. Nigdy nie przy nim. - Mogę mieć tylko nadzieję, że się nie sparzę. - Skomentowała figlarnie mając na myśli każde wypowiedziane przez siebie słowo. Nie czuła już zimna. Dotąd zmarznięte dłonie, którym nie pomógł nawet materiał rękawiczek, teraz były ciepłe. Jak i ona cała. - Dziękuję. Za wszystko. - Niezbyt świadomie pozwoliła opuszkami swych palców wodzić po jego dłoniach tworząc abstrakcyjne wzory. Może wśród nich znalazła się paproć i motyl? - Chcę, żebyś wiedział, że jeśli i twoje myśli coś trapi, a serce coś kłopocze i ty możesz na mnie liczyć. - Przerwała swą wędrówkę by znów pewnie chwycić jego dłonie odrzucając od siebie myśl by i samej złożyć na nich pocałunek. Nie powinna. Nie wypadało. To nie było jej miejsce na tak intymne gesty. Zdecydowała się więc na coś innego.- Czy będę zbyt śmiała proponując, abyśmy pozostali przy zwracaniu się do siebie imionami? Przynajmniej na osobności. - Po raz kolejny zwodniczy rumieniec przyozdobił jej twarz i najprawdopodobniej nie po raz ostatni tego dnia.



Butterflies can't see their wings
Delilah Greengrass
Delilah Greengrass
Zawód : Arystokratka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Blindness is an unfortunate
handicap but true vision
does not require the eyes
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10999-delilah-greengrass#336117 https://www.morsmordre.net/t11050-galatea#338890 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t11049-skrytka-nr-2402#338883 https://www.morsmordre.net/t11048-delilah-greengrass#338880
Re: Smocze zakątki [odnośnik]10.03.22 21:31
Chyba nie umiałby sobie wyobrazić Delilah zamkniętej po złej stronie barykady. Na samą myśl przechodził go zimny dreszcz, wstrząsał on ciało i paraliżował rdzeń. Barwny motyl wśród chwastów - ten obraz był doprawdy bolesny! Przecież Lilah potrzebowała męża godnego jej ręki, jej zaufania, a być może z czasem także i serca. Takiego, który doceni skarb, jaki przyszło mu otrzymać w wyniku tej jakże unikalnej i niepozornie wyglądającej transakcji między rodami. Takiego, który umiałby otoczyć ją opiekuńczym ramieniem, ale jednocześnie nie lekceważyć siły, jaką z gracją niosła.
To zabawne - można by było pokusić się o stwierdzenie, że zamążpójście lady Delilah strofowało go dużo bardziej niż jego własne. Wszakże jego zdaniem słusznie zakładał, że to nestor - jego ukochany brat - z pewnością z pomocą mateczki oraz Mare wybiorą mu odpowiednią kandydatkę. Szukanie towarzyszki życia na własną rękę mogłoby skończyć się jedynie złamanym sercem i żalem, który od lat próbują opisać poeci.
- To prawda, lord Elroy wie jak zrobić z niego użytek - przyznał szczerze, korzystając z tego, że jego nauczyciela nie było w pobliżu. Przecież męska duma nie pozwoliłaby mu czegoś podobnego przyznać. Nie próbował kryć uśmiechu, gdy usłyszał w jej głosie lekkość, na chwilę chociaż rozwiać kłębiące się nad jej głową gęste chmury. To było jego zadaniem narzuconym wraz z nadaniem imienia - był mżawką, przynoszącą ulgę po ciężkim dniu.
Nie wiedział dokładnie co delikatnie wstrząsnęło jego ciało, przeszyło go przyjemnym prądem; ekscytacja przed nieznanym bowiem właśnie wpływali z Delilah na zupełne obce sobie wody, a może przeszyła go świadomość podróży jaką właśnie odbywali. Zupełnie jakby mijał drogowskaz, wiedząc, że z tego miejsca niezwykle trudno będzie im zawrócić, ponownie schować się całkowicie za murem konwenansów. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą emanował pewnością siebie, naznaczony był nutką zuchwałości, która być może tak strasznie oburzyła służkę, speszył się nieco, spełzł z jego ust, gdy tak pewnie wyraziła swoje zdanie na jego temat. Chociaż sam Roratio nie miał problemu z samooceną, porażka podczas rekrutacji do Biura Aurorów pozostawiła rysę na lordowskiej dumie, w pewnym sensie uznał, że nie jest godzien. Ale czy mógłby kłócić się z tak błyskotliwą damą?
Jego myśli wymknęły mu się spomiędzy palców, gdy twarz Delilah rozświetlił subtelny acz niezaprzeczalnie szczery uśmiech. Chwytał on za młodzieńcze serce, szarpał za stronę wcześniej jeszcze nie odkrytą, niezbadaną do tej pory. - Przecież nie mógłbym na to pozwolić - odparł równie żywo z zadziorną nutką tańczącą gdzieś pomiędzy głoskami. Jakże mógłby? Z pewnością byłaby to jedna z tych rzeczy, którą bardzo trudno byłoby sobie wybaczyć.
Nie przerywał wędrówki palców Delilah po jego dłoni, a sam skupił wzrok na ich ruchach, tworząc w głowie nieokreślone bliżej kształty, które gdyby znał się na sztuce określić mógłby mianem abstrakcyjnych. Chyba po raz kolejny sprawiła, że sięgał gdzieś głębiej, szukając odpowiednich słów, nie przyjmując bez zastanowienia tego co nieokrzesana myśl na język przyniosła. - Jeżeli chciałaś wywołać na moich policzkach rumieniec, to z pewnością ci się udało - żartobliwy ton po raz kolejny zabrzmiał w jego słowach. - Wiedz jednak, że nie musisz mi za nic dziękować, zawsze chętnie wysłucham wszystkich twoich trosk, nawet jeżeli nie będę mógł cię ich pozbawić - niestety nie miał tej mocy, nie mógł tak po prostu stawić, że wszelkie troski przestaną jej dotyczyć, ale co mógł zrobić to po prostu przy niej być - trzymać ją za rękę, być jej wsparciem przy stawianiu następnych kroków. - I dziękuję, wiele to dla mnie znaczy - szczery uśmiech wygiął jego usta, czego niestety nie mogła zobaczyć. Przecież nawet szlachetny lord potrzebował zrzucić z ramion ciężar własnych trosk, otworzyć przed kimś swoje myśli i się nimi podzielić. Odwzajemnił uścisk dłoni, jakby na znak zgody, zanim słowa wypłynęły z jego ust. - Czy będę zbyt śmiały, zgadzając się? - rzucił znowu odwołując się do swojej zadziorności. - Będę zaszczycony - dodał nieco przy tym poważniejąc. Niebieskie oczy sunęły po twarzy Delilah. Z trudem powstrzymał chęć uniesienia drugiej dłoni i podjęcia próby starcia różanych rumieńców na jej policzkach. Ta nagła potrzeba objawiła się jedynie w nagłym ruchy palców, które zacisnął w pięść. - Jeżeli zechciałabyś zwracać się do mnie Rory, również nie będę urażonym. Zgodzisz się chyba, że Roratio brzmi tak... zdystansowanie - nigdy nie miał problemu ze swoim imieniem, nie chował się za drugim jak to miało miejsce w przypadku nestora Fluviusa, nie mniej w ustach Delilah mogło nadal brzmieć to nader oficjalnie, jakby nieadekwatnie do zacieśniającej się między nimi więzi.
Roratio J. Prewett
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10993-roratio-j-prewett https://www.morsmordre.net/t11046-polypodiopsida https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-dorset-weymouth-palace https://www.morsmordre.net/t11053-roratio-j-prewett
Re: Smocze zakątki [odnośnik]12.03.22 21:02
Miała mieszane uczucia. Gdyby nie wojna nie miałaby nic przeciw temu związkowi. Wręcz przeciwnie. Wtedy na wieść o tym, że nestorzy ostatecznie porozumieli się w tej sprawie, nie posiadałaby się z radości. Czasem żałowała, że sprawy potoczyły się w ten sposób, że szansa ta przepadła w odmętach wojennej zawieruchy. Wierzyła jednak, że nic nie działo się bez przyczyny. Los ich wszystkich był z góry przesądzony, rozpisany na kartach życia. Tylko pozornie wydawać się mogło, że mieli nad nim jakąkolwiek władze, że mogli zmienić przyszłość. Było to jednak dalekie od prawdy. Była zdana na wuja, ojca oraz Elroya. Oni wiedzieli dobrze co było dla niej najlepsze. Wiedziała, że wybiorą jej męża, na którym będzie mogła polegać, silnego i opiekuńczego. Teraz jednak wszyscy mieli ważniejsze sprawy na głowach, a i ona sama nie wyglądała rozłąki z rodziną, czas jednak nieubłaganie płynął, a ten nie działał na jej korzyść.
Jej umysł zaprzątała myśl narodzona, jak jej się wydawało, z czystej ciekawości. Czy szukano już dla Roratio wybranki? Zapewne za taką co najmniej się rozglądano. Nie wątpiła, że bez trudu szanowny lord nestor Prewett znajdzie kandydatki ochoczo wręcz nastawione do wyjścia za mąż za kogoś takiego jak Roratio. Był w końcu młodym, dobrym i troskliwym mężczyzną o szlachetnym sercu. Wolnym duchem, który jednak nie wymigiwał się od swych obowiązków sumiennie i dumnie reprezentując swój ród. Niejedną pannę zarazi swym śmiechem, dla tej właściwej uchyli niebios, zajmie się i zaopiekuje, a i może nawet odda swe serce. Miała nadzieję, że znajdzie u boku tego kogoś prawdziwe szczęście.
Czuła się zdecydowanie zbyt komfortowo przekraczając jedną granicę za drugą odnajdując drogę wyłącznie dzięki ciepłym dłonią i przyjemnemu dla ucha barytonowi. Nie mogła jednak sobie pomóc, gdy ściany między nimi praktycznie same runęły w gruzach odsłaniając to co nowe, nieznane, kuszące. Nie dałby jej się sparzyć. Oczywiście, że nie. Ale teraz była niczym nocny motyl lecący prosto do źródła światła. Jak ćma do ognia. - Nie chciałam pozostać ci dłużna. - Odpowiedziała lekko, zaczepnie, ale czując jak rumieniec na jej bladych policzkach tylko się powiększa. Nie mogła wiedzieć czy mówił prawdę, ale nie wyobrażała sobie też, że mógłby ją okłamać. Nie wiedziała co czuć, co zrobić z faktem, że to ona mogłaby zawstydzić go w taki sposób. Dumę? Zawstydzenie? Jedyne na czym mogła się teraz skupić to na łomoczącym w piersi sercu. Czy jego też tak gnało? - To i tak więcej niż mogłabym prosić. - Jego piękne słowa, obietnice, były również czynami. I dla niej wiele to znaczyło, więc w razie potrzeby nie omieszka odwdzięczyć mu się tym samym. Jeśli tylko będzie potrzebować powiernika, przyjaciela, to postara się być zawsze obok skora wysłuchać, poradzić i wesprzeć w czasie nawet największej próby. - Nikt nam więc nie będzie mógł zarzucić tchórzostwa. - Na pewno nie teraz, gdy tak śmiało lawirowali pośród ciążących na nich konwenansów ciekawi tego co przyjdzie im odkryć.
- Rory. - Wyszeptała smakując na ustach brzmienie wypowiedzianego słowa czując niosącą się z nim słodycz. - Poważniej, ale to wciąż piękne imię. - Twoje imię. Lubiła obie wersje, ale jeśli sam proponował, to z przyjemnością będzie z tej nowej, kuszącej opcji korzystać. - W takim razie, jeżeli tylko będziesz wolał, możesz zwracać się do mnie Lilah. - Noc. Nie widziała ciemności, ale wciąż zdrobnienie to wydawało jej się być do niej pasujące, szczególnie teraz, stojąc na przeciwko mężczyzny, który był wszystkim tym z czym kojarzył jej się dzień. Mógł być mżawką, najstarszą kołysanką, orzeźwiającą powietrze, sprawiając, że przyjemniej i łatwiej brało się wdech, ale był też i słońcem, od którego biło ciepło, niosącym w sobie najprawdziwszy ogień.
- Chodźmy. Zaprosiłam cię na spacer, a z mej winy stoimy już dłuższą chwilę w miejscu. - Znów wsunęła dłoń pod jego ramię znajdując swe miejsce u jego boku. Czuła lekkość. Oczywiście, wciąż miała się zamartwiać, drżeć na myśl, że któremukolwiek z jej bliskich miałaby stać się jakakolwiek krzywda, ale ta krótka rozmowa, te kilka gestów, jego obecność, to, że ją wysłuchał, użyczył swego ramienia, nie do wypłakania się jednak, a żeby naprawdę ją wesprzeć sprawiły, że ciemne chmury na moment zniknęły z nieba nad nimi. - Jeśli skręcimy w lewo wejdziemy na szlak do dworu zataczając krąg. Na wiosnę jednak, jeśli znów nas odwiedzisz, pokażę ci moją ulubioną altanę. Teraz nie jest to tak urokliwe miejsce, ale zmieni się całkowicie gdy przepełni się zielenią, kwiaty zakwitną, a ptaki powrócą. - Obietnica. Nie wiedziała jeszcze co dokładnie ze sobą niesie, ale była bardziej niż skora, aby się przekonać.



Butterflies can't see their wings
Delilah Greengrass
Delilah Greengrass
Zawód : Arystokratka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Blindness is an unfortunate
handicap but true vision
does not require the eyes
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10999-delilah-greengrass#336117 https://www.morsmordre.net/t11050-galatea#338890 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t11049-skrytka-nr-2402#338883 https://www.morsmordre.net/t11048-delilah-greengrass#338880
Re: Smocze zakątki [odnośnik]15.03.22 23:36
Sam Roratio starał się odsuwać myśli o przyszłości. Myśli o ślubnym kobiercu, z którego miał wypatrywać nieznajomej - prawdopodobnie - będącej jednocześnie jego życiową towarzyszką. Z ręką na sercu mógłby powiedzieć, że nie jest na to gotowy. Paradoksalnie nieco lepiej mógłby sprawować się już teraz w roli ojca. Zachowywał się bowiem naturalnie wśród dzieci, które - przynajmniej w Weymouth - często szukały jego towarzystwa. I również tutaj, wizytując w Derby, ogrom czasu poświęcał uroczej siostrzenicy. Ale i na tym polu brakować mogło mu ogłady i odpowiedzialności, której wymagało się od lorda małżonka, ojca. A te cechy jeszcze nie do końca zakorzeniły się w charakterze Roratio.
A może to tylko coś, co wszyscy chcieli w nim widzieć?
I może to dobrze, że paradoksalnie nie widząc go, Delilah postrzegała go nieco inaczej?
Miał nadzieję, że w składanych dzisiaj obietnicach widziała faktycznie zapewnienie, a nie jedynie zlepek pustych słów, które za chwilę miały zostać porwane przez wiatr, który coraz bardziej dawał się we znaki.
Uśmiechnął się do niej. - Mżawka, nie do końca wiem, czy pani matka trafiła z imieniem - zaśmiał się. Czasem bardziej przypominał huragan. A przynajmniej tak mówiono, chociaż nie uważał, aby swoim działaniem niszczył cokolwiek na swojej drodze. Przywykł do niego. Nie zakrywał go za drugim imieniem, które - jego zdaniem - miał zdecydowanie mniej pasujące. - Lilah - powtórzył za nią, jakby próbował się zapoznać z dotąd nieznanym słowem, które przyjemnie układało się na ustach. Niemalże od razu skojarzył je z lilią - kwiatem zachwycającym swoją formą i barwą.
Uśmiechnął się pod nosem, ponownie stawiając kolejne kroki. Prawda była taka, że rozmowa, którą mieli okazję odbyć była wystarczającym zadość uczynieniem za tę chwilę spędzoną w bezruchu. Tym bardziej, że Delilah nie wyglądała na ani trochę zziębniętą. - Myślę, że rozmowa wynagrodziła nam te kilka chwil spędzonych w bezruchu - rzucił zatem lekkim tonem. Powiódł wzrokiem w kierunku, który opisała - faktycznie kontur posiadłości malował się wyraźniej. Zatem w tamtym kierunku postawił kolejne kroki, zapewne ku uciesze marznących już od jakiegoś czasu służki, która widocznie przez kilka ostatnich chwil przybrała role przyzwoitki.
- Nie przegapiłbym tego za żadne skarby - odparł, równie z radosną nutą tańczącą na głoskach, ale było to niejako zapewnienie, że nie jest to jego ostatnia wizyta w Derby. Nie jest to ich ostatni spacer. Nie jest to ich ostatnia rozmowa.

/ 2 x zt
Roratio J. Prewett
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10993-roratio-j-prewett https://www.morsmordre.net/t11046-polypodiopsida https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-dorset-weymouth-palace https://www.morsmordre.net/t11053-roratio-j-prewett

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Smocze zakątki
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach