Wydarzenia


Ekipa forum
Przed domem
AutorWiadomość
Przed domem [odnośnik]26.01.21 15:08

Makówka - przed domem

"I maczek tam wilczy
Kraśnieje wśród żyta,
I różą krzak głogu
Na miedzy zakwita."
Makówka uchodzi za jedno z bardziej kolorowych miejsc w Dolinie Godryka. Jest to mały dom z czerwonej cegły, usytuowany bliżej lasu w otoczeniu licznych pól i łąk pokrytych makami. Przed domem znajduje się ogród, w którym rosną w głównej mierze polne kwiaty oraz zioła, przez co wygląda raczej, jak bardzo gęsto porośnięta łąka ze ścieżkami prowadzącymi do drzwi. Makówka znajduje się w bliskim sąsiedztwie Kurnika i Rudery.

Abscondens


[bylobrzydkobedzieladnie]


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów


Ostatnio zmieniony przez Julien de Lapin dnia 12.06.21 13:30, w całości zmieniany 1 raz
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Przed domem [odnośnik]02.02.21 2:43
PRZYCHODZIMY Z ULICY

Skróty myślowe stawały się dosyć niebezpieczną modą, której sam Julien nie pochwalał, chociaż zdawało mu się czasem iść za tłumem. Klarowne przedstawienie swych myśli było wręcz esencjonalne w rozmowie osób pochodzących z dwóch światów, a upraszczanie mogło wywoływać konflikty. Natomiast… odwrotną stroną tego medalu, było zbytnie zagęszczenie niepotrzebnych frazesów, którymi kochał dopieszczać swe wypowiedzi de Lapin. Skutkiem czego rozmowy tejże dwójki wydawały się tak odległe jak astronomia i astrologia.
- A jeśli ktoś będzie miał wobec ciebie niecne zamiary? Raz, drugi i trzeci możesz trafić na przemiłych ludzi, ale gdybyś natrafił na… jak oni się nazywają? Rycerzy Walpurgii? – zamyślił się, starając wyobrazić sobie poplecznika Voldemorta w mugolskim samochodzie. Zaraz potem uświadomił sobie irracjonalność tego pomysłu, a chwilę później doszedł do wniosku, że byłaby to niesamowicie sprytna pułapka. Koniecznie musiał przedstawić to Alexowi, przecież coś takiego mogłoby wydarzyć się naprawdę! Choć może pierwej winien zapytać kart? Tymczasem stał przed nim Louis, którego to wszystko mogło chyba… przerażać, prawda? – Przepraszam! Nie powinienem czynić takich aluzji – dodał, będąc wyraźnie poruszony swoim błędem. Następnie rozmowa potoczyła się dalej, aż w końcu Julien czekał z wyciągniętą ręką, ekscytując się niebywale na myśl o wprowadzeniu nowego członka magicznej socjety w tajniki szybowania w powietrzu. Choć sam nigdy nie był wybitnym specem, latał raczej… przeciętnie, tak też nie mógł rzec, że tego nie lubił. Przepadał za tym, czerpiąc garściami inspiracje do swej twórczości. Odetchnął z ulgą, słysząc zgodę, a także energicznie potrząsnął dłonią nowego przyjaciela, pieczętując tym samym zawarcie umowy. Co prawda nie było to wieczystą przysięgą, a Julien raczej był gotowy na odpuszczenie Bottowi, jeśli przerośnie go latanie, tak w tej jednej chwili uznawał to wszystko za magiczne przyrzeczenie. – Wspaniale! – stwierdził, a potem zamaszystym ruchem zarzucił ramię na szyję Louisa, zaś drugą dłonią, rozpostartą ku przestworzom, przesunął przed nimi. – Polecimy ponad linią drzew! Poczujesz smak chmur na ustach, a wiatr załaskocze twe rumiane policzki i zmierzwi włosy, jak gdyby były ptasimi lotkami! Zaręczam, że nie pożałujesz – usnuł wyobrażenie, a potem ruszył ochoczo w kierunku Makówki, najwyraźniej będąc równie ucieszony tym wszystkim, co sam Bott. Byleby tylko Alex nie suszył mu później głowy, choć… dlaczego miałby?    
Na miejscu chwilę mocował się z zardzewiałym zamkiem, starając się nie rzucić zaraz jakiegoś zaklęcia transmutującego na całe drzwi. Wkurzały go od jakiegoś czasu i prawda była taka, że najzwyczajniej w świecie potrzebowałby kogoś do naprawy tego przeklętego, zacinającego się machizmu. – Chwileczkę, daj mi zaledwie chwileczkę – rzucił za siebie do Louisa, biodrem próbując przycisnąć całe drzwi to środka, ażeby rygiel mógł w końcu odskoczyć pod nakazem klucza. – Merde – mruknął pod nosem francuskie przekleństwo i w tej samej chwili mechanizm puścił. Chłopak odskoczył od drzwi, wzdychając przeciągle. Właściwie zmęczył się odrobinę tymi drzwiami, aż przez myśl przeszło mu czy nie powinien sięgać częściej po różdżkę… albo zostawiać otwarte okno. Choć jak irracjonalnie wyglądałoby to gdyby próbował teraz tego drugiego sposobu. – Zapraszam do środka... ale możesz też poczekać na zewnątrz, pozostawiam tę decyzję tobie, drogi przyjacielu – rzucił, niedbale wkraczając do domostwa. Panował tam… bałagan, kurz wciąż wisiał w powietrzu, a pstrokacizna pomieszczeń wskazywała, że z pewnością mieszkała tu jakaś kobieta o niecodziennym guście. Co, rzecz jasna, było prawdą. Dom stał pusty od roku po kochanej cioteczce Juliena, która obecnie rezydowała we Francji, wierząc, że tam będzie mogła przeczekać te szalone wydarzenia wstrząsające Anglią.
De Lapin przeczesywał schowek, w którym znalazł kilka mioteł, lecz żadna z nich nie była miotłą. – Gdzie byś schowała miotełeczkę, kochaniutka ciociu… - wymruczał, podpierając boki i rozglądając się po pomieszczeniu. Sprawdzał za szafami, pod kanapą, przy kominku i obok zejścia do piwniczki. Miotły jak na złość nie było. Sięgnął więc po wahadełko, przez co zaczął krążyć po domu jak pajac, obserwując ruchy łańcuszka – wróżąc, niemal jakby bawił się w „ciepło-zimno”. Ostatecznie doprowadziło go to do przedpokoju i wielkiej szafy. Zajrzawszy do niej nie znalazł tego, co chciał, lecz wystarczyło zadrzeć wyżej głowę, a kij śmiał się jako to dziecko, które wygrało zabawę w chowanego. – Niesforna bestia – podsumował, zdejmując „Witkę”. Przetarł dłonią wyryty napis – imię – na miotle i uśmiechnął się pod nosem. – Mam! – rzucił do Botta, wychodząc na zewnątrz. - W porządku, najpierw pozwolę sobie, zaprezentować ci jak powinno się obchodzić z miotłą – zaczął, prezentując cały rytuał przyzywania miotły. Później wskazał gdzie najwygodniej się siedzi, a także, gdzie powinno trzymać się miotły, choć właściwie dla Louisa mogła być to całkowicie niepotrzebna wiedza. Ostatecznie wsiadł na miotłę, usadawiając się wygodnie i odbił lekko od ziemi, wznosząc się zaledwie na metr. Wówczas dał koledze wskazówki, czego powinien unikać, a także pokazać mniej-więcej gdzie powinien leżeć tak zwany środek ciężkości. Specem nie był, lecz to wszystko było zaledwie podstawami, niemniej jednak możliwe, że dosyć zawiłymi dla niemagicznego. – Bądź co bądź, miotła to nie latający dywan i nie jest tak wygodna. Ach… Latający dywan, kiedyś sobie taki kupię. Kiedyś… – westchnął na koniec przydługiego wykładu, lądując na ziemi. Podsunął się bliżej przodu, aby zrobić miejsce dla Louisa i zachęcił go gestem głowy, aby wsiadł. – Tylko powoli i ostrożnie, tak jak ci zaprezentowałem. Pierwej zrobimy kilka okrążeń wokół Makówki, dobrze? – zapytał spokojnie, choć już podjął decyzję, że tak będzie. Przecież nie porwie Botta od razu do Bridgewater, jeszcze spadłby po drodze!


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Przed domem [odnośnik]02.02.21 11:15
Zmarszczyłem brwi na jego słowa.
- Na kogo? - zapytałem, kiedy wypalił z tymi całymi rycerzami. Czy to znów była jakaś przenośnia czy inna poetycka nazwa na coś zupełnie pospolitego, którą Julian właśnie przed chwilą wymyślił? Nie miałem pojęcia.
- Nie spotkałem jeszcze żadnego rycerza w samochodzie - uspokoiłem go jednak szybko. - Oni chyba raczej podróżują konno - dodałem. Już pomijając fakt, że z tego, co było mi wiadomo, rycerze już nie istnieli... ale może czarodzieje mieli jeszcze jakichś swoich w srebrnych zbrojach z mieczami i tarczami... Tylko co to miało do samochodów? Nie wiedziałem.
Szybko jednak przestałem sobie tym zawracać kasztanową łepetynę, bo już rozpościerała się przede mną możliwość latania, którą jakże poetycko opisał mi sam Julian. Byłem tak oczarowany tą wizją, że nie dawałem dojść do głosu własnemu rozsądkowi. Chciałem szybować wysoko, wysoko na niebie, wlecieć między chmury, zobaczyć czubki drzew z lotu ptaka... Nic dziwnego, że uśmiech nie znikał mi z twarzy przez całą drogę do domostwa Juliana. Na miejscu wróciłem jednak na ziemię, kiedy czarodziej wyraźnie miał problem z zamkiem w drzwiach.
- Może pomogę...? - zaofiarowałem się, ale w tym momencie drzwi w końcu się przed nami otwarły, a Julian zaprosił mnie do środka. Częściowo nawet wszedłem, ale zamiast rozglądać się po wnętrzu, całą uwagę poświęciłem zamkowi w drzwiach. Zatrzymałem też gestem Juliana, jeśli przypadkiem przyszło mu do głowy wyciąganie tego klucza z zamka. Właściwie i tak zaraz będziemy wychodzić, nie? Nie musi go mieć przy sobie, a ja dzięki temu mogłem sprawdzić w czym tkwił problem. Poruszyłem klamką parę razy, spróbowałem przekręcić klucz... tak, to ewidentnie właśnie ten mechanizm szwankował. Gdybym miał ze sobą narzędzia...
- Julian - zawołałem, bo chłopak w międzyczasie zniknął mi z oczu we wnętrzu domu. Makówki. Dopiero teraz z ciekawością zajrzałem do środka, choć starając się jednak nie wychodzić z przedpokoju. Może kiedy indziej będę miał okazję pozwiedzać, teraz mieliśmy inne sprawy na głowach.
O, akurat młody czarodziej wyszedł intensywnie przyglądając się jakiemuś wisiorkowi, który miał w dłoni. Nie miałem bladego pojęcia co robi.
- Jules, naprawić ci te drzwi? - zapytałem, choć nie byłem pewny czy zaaferowany naszyjnikiem(?) Julian w ogóle mnie słyszy. Jeśli nie, to też w porządku. Makówka była dosłownie rzut beretem od Kurnika, w wolnej chwili mogłem tu wpaść z narzędziami i bez zaproszenia, prawda? Chwila-moment i zamek będzie chodzić jak nowy.
Czarodziej wyciągnął z szafy swoją zgubę i mogliśmy wyjść z powrotem na zewnątrz. Wciąż byłem podekscytowany, choć nie trwało to jednak długo.
Już przy przyzywaniu miotły poczułem niepokój. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy przedmiot tak po prostu uniósł się w powietrze, a serce mocniej zadudniło mi w piersi. To było pierwsze ostrzeżenie, ale starałem się je zignorować, bo przecież wciąż kontrolowałem sytuację. To nie była różdżka. To nie było... nic strasznego. Tak przynajmniej starałem się to sobie tłumaczyć. Widziałem Alexa na miotle, nic mi nie było... teraz też nie będzie - przekonywałem się w myślach. Tak się jednak skupiałem na tym, że niewiele z tego, co mówił Julian w ogóle do mnie docierało. Cała wcześniejsza radość z wizji latania nagle ze mnie wyparowała, za to stałem jak ten słup soli zesztywniały i lekko pobladły, wpatrując się w lewitującą miotłę. A kiedy czarodziej wspomniał o dywanie, a ja przypomniałem sobie o tym, który znajdował się na strychu w mieszkaniu stryjka i próbował mnie zabić, resztka odwagi mnie odpuściła. Zrobiłem krok w tył, kiedy Julian gestem zaprosił mnie na miotłę.
Serce biło mi coraz szybciej i chyba zaczynało brakować mi tchu.
Nie, nie, nie, nie! Nie teraz! Już tak długo sobie z tym radziłem. Nie mogę się teraz temu tak po prostu poddać!
A jednak ciało znów mnie nie posłuchało i samowolnie wykonało kolejny krok w tył. W ustach mi zaschło, czułem to wyraźnie. Potrząsnąłem głową.
Ogarnij się, Lou! - wrzasnąłem na siebie w myślach, ale to wcale nie pomogło. Chyba nawet pogorszyło sprawę. Dosłownie czułem jak tracę nad sobą resztki kontroli. Obraz zaczął mi się rozmywać przed oczami, kiedy do oczu napłynęły mi łzy bezsilności.
Wszechświecie, jak ja się nienawidziłem w tym momencie...
Nie bój się - cichy głos, właściwie jego wspomnienie, pojawiło się w mojej głowie dosłownie znikąd. Wysoki chłopak w moim wieku stał w jasnym salonie Margaux nad kupką popiołu. Jeszcze przed chwilą to była paprotka.
- Oddychaj, pomyśl o czymś, co lubisz. Może... - mówił spokojnie i uśmiechał się lekko. Kojąco. Był przyjacielem, przyjacielem Bena.
- ...wiesz jaka konstelacja jest na niebie w maju? - zapytał wtedy.
Konstelacje na majowym niebie... W maju jest... Mała i Wielka Niedźwiedzica, a pomiędzy nimi Smok...
- A nad nimi Cefeusz i jego żona Kasjopea... - właściwie wyszeptałem to tak cicho, że Julian miałby trudność, żeby to usłyszeć. Bicie serca zelżało, oddech niemal wrócił do normy. Strach odpuszczał, a ja znów zaczynałem myśleć trzeźwo... chociaż to wcale nie sprawiło, że poczułem się dużo lepiej. Było mi najzwyczajniej w świecie wstyd. Spuściłem głowę, żeby nie patrzeć na Julka. Jaki ja byłem głupi...
Odetchnąłem głęboko, zbierając się wreszcie do kupy.
- Przepraszam - odezwałem się wreszcie cicho, wciąż zachrypłym przez ściśnięte gardło głosem. - Powinienem ci o tym powiedzieć wcześniej, ale myślałem... że już mi przeszło - poruszyłem się trochę, starając się rozluźnić wcześniej spięte ze strachu mięśnie barków. Czułem się jak ostatni idiota, który musi się przyznać do czegoś tak wstydliwego. No, może nie musiałem, ale komu jak komu, ale Julianowi należały się wyjaśnienia.
- Bo... boję się magii - wyrzuciłem z siebie szybko, na jednym wydechu, ponownie spuszczając wzrok. Wiedziałem jak to głupio i irracjonalnie brzmi. Mieszkałem z czarodziejami, przyjaźniłem się z nimi...!
- Dawniej tak nie było, naprawdę byłem tym wszystkim zafascynowany... - zacząłem się tłumaczyć i wyrzucać z siebie kolejne słowa, byle szybciej mieć to za sobą. - A potem coś się stało, nikt nie wie co, a ja nie pamiętam... i od tamtej pory zdarzają mi się ataki paniki. Pracujemy nad tym z Alexem, już naprawdę myślałem, że jest w porządku, ale... - spojrzałem na miotłę. Lewitująca miotła. Nic strasznego przecież...
Żenada. To było jedyne właściwie opisujące mnie w tej chwili słowo. Żenada.
- Przepraszam, Julian - powtórzyłem cicho, znów przenosząc spojrzenie niego.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Przed domem [odnośnik]02.02.21 23:05
Otworzył szerzej oczy, a zaraz potem zmrużył je, zastanawiając się, czy nie pokręcił już całkiem tych wymyślnych nazw, jakie nadawali sobie Anglicy. Może ta druga strona konfliktu nazywała się jakoś inaczej? Lex wspominał o tym często w obecności Juliena, a ten słuchał go uważnie, toteż jakim cudem mógł cokolwiek pokręcić. Zresztą symbolika wizji… Nie. Ewidentnie coś było nie tak lub któryś z młodzieńców, miał braki w wiedzy. Lecz na to de Lapin już machnął ręką, woląc nie ciągnąć tego dziwnego tematu. Chociaż z jednym musiał się zgodzić, rycerze podróżowali konno. – A ich giermkowie na osłach! Jak sławetny Sancho Pansa – zauważył błyskotliwie, choć nie wiedział właściwie, kim byli giermkowie tych złych rycerzy, męczących naród fanów herbaty.
Francuski uparciuch sam wolał poradzić sobie z zamkiem, lecz na szczęście nie musiał odpowiadać w zmieszaniu tą całą sytuacją, gdy rygiel odpuścił. Kluczyk zostawił w drzwiach, średnio przejmując się tym czy nowy przyjaciel mógłby go podkraść, tudzież poczynić coś niecnego. Julien naprawdę rzadko dopatrywał się w tak pociesznych ludziach najgorszych cech, a i nie miał nic tak cennego, aby obawiać się możliwego włamania lub kradzieży.
Wędrując z wahadełkiem, nie odpowiedział w pierwszej chwili na pytanie Botta, które zdawało się docierać do niego z opóźnieniem. Jego zmysły skupione były na okrężnych ruchach wykonywanych przez ciężki kryształ zawieszony na końcu łańcuszka. Każdy obrót zaczynał odbierać ze zdwojoną siłą i jakby w spowolnieniu, starając się wyczytać kiedy powinien uznać odpowiedź na zadane w myślach pytanie za „tak”, a kiedy za „nie”. Według wielu wróżbitów wahadełka mogły stanowić równie potężne narzędzie co różdżki, wszak to one stanowiły most, który budował się między czarodziejem, a jego wewnętrzną mocą. Było to niczym rozmowa z osobnym bytem, który wiedział więcej, lecz bariera językowa utrudniała komunikację. Dopiero wprawna interpretacja i wyczucie pozwalały wróżbicie na sensowne zrozumienie zawiłych słów, wypływających z kołyszącego się wahadełka. – Słucham? – wyrwał się z transu, spoglądając na Louisa, jak na przybysza z innej planety. Właściwie… oboje byli z dwóch różnych światów, więc to się nawet zgadzało. – Potrafisz je naprawić? – uniósł lekko brwi do góry, zaś wahadełko w jego dłoniach zakręciło się w twierdzącej odpowiedzi. – Nie ciebie pytam – rzucił do kryształu, przewracając lekko oczami. – Och, Louis! Byłbym ci dozgonnie dłużny! – stwierdził entuzjastycznie. Już jakiś czas temu myślał nawet, czy pan Beckett nie mógłby do niego zajść, ażeby poczynić swoje czary przy wrotach domostwa, lecz opieszałość stanowiła jeden z trzonów Juliena. Nie lubił tego w sobie, a i wyplenianie tego paskudnego nawyku, póki co, spełzało na niczym. Zaraz potem wrócił do namierzania miotły, rzecz jasna nie myśląc o tym czy jakiekolwiek narzędzia mogłyby się przydać młodemu niemagicznemu. Zresztą ten mógł raczej dostrzec kilka skrzynek z jakimiś ustrojstwami, prawdopodobnie tymi, które by mu się przydały. Małe śrubokręty i zardzewiałe klucze leżały w kącie przedpokoju, rzecz jasna pokryte kurzem. Któż miał po nie sięgać? Zapewne chyba tylko sąsiad, który być może zostawił je w tym miejscu lata temu.
Po całej eskapadzie w wahadełkiem schował przyrząd do kieszeni płaszcza – kto wie, może później mu się jeszcze przyda? Julien miał ten dziwny nawyk wkładania w ten sposób większości rzeczy, które wpadały mu w ręce. Potem okazywało się, że płaszcz nagle stawał się ciężki, a potoczny śmietnik, który utworzył się w kieszeniach, powoli wylatywał za granice materiału. Na szczęście, ostatnio wysypał większość szpargałów, więc wahadełko mogło zaledwie cieszyć się towarzystwem różdżki i kilku samotnie błąkających się galeonów.
Przez cały swój wykład był w głównej mierze zainteresowany sobą i miotłą, chcąc wykonać wszystko jak najlepiej, oszczędzając sobie późniejszego powtarzania słów. I to był jego największy błąd. De Lapin przekrzywił lekko głowę, gdy spostrzegł krok w tył. Dziwne uczucie przeszyło go od stóp do głów, jakby zaraz miał zacząć spadać. Wizja? Nie… To nie było to uczucie. Wizje odcinały go całkowicie, a on czuł całe ciało, każdy centymetr i każdą cebulkę włosa, która zjeżyła się na myśl o tym, że… zrobił lub powiedział coś nie tak. Zszedł z miotły, niemal zahaczając butem tak, że prawie zaliczyłby dodatkowo glebę w tej niefortunnej chwili. Wystarczyło, aby na moment oderwał wzrok od Louisa, a on stanął w łzach. W. Łzach. Dziwny niepokój narastał w Julienie z każdą sekundą, nie pojmując, cóż takiego uczynił, aby wywołać taką reakcję. Złapał hardo miotłę i ruszył powoli w kierunku mugola, a każdy jego krok był stawiany wraz z uważną obserwacją stanu nowego znajomego. Nie chciał wyrządzić mu kolejnej krzywdy, a tym bardziej doprowadzać do czegoś, co ani zaplanowane, ani przewidziane – och! Darze, dlaczego zawodzisz mnie zawsze wtedy, gdy cię potrzebuję!
- Louis… - rzekł zmartwiony, podchodząc w końcu do niego i zapobiegawczo kładąc wolną dłoń na jego ramieniu, jednocześnie próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. W jego zielonych oczach, zamiast spokojnego mchu otoczonego blaskiem słońca, tańczyła łąka przed burzą, zrywając trawy i kwiaty do tańca. Wicher niezrozumienia i niepokoju grzmiał w oddali, a niebiegające chmury zdawały się przyciemniać tę letnią łąkę. Krajobraz spojrzenia mówił wszystko, każdą emocję, jaką Julien czuł w obawie przed tym co mogło dziać się z Bottem. Martwił się o niego, choć znali się zaledwie tydzień. Czuł, jak jego serce trwoży się z każdą sekundą na widok spanikowanego młodzieńca. Nie tak to sobie wyobrażał. Nie tak to widział. – Cóż tam szepczesz? – zapytał, próbując wyłapać pierwsze pomruki Louisa. Spanikowane oczy, wciąż próbowały złapać jakikolwiek kontakt, błądząc raz po raz po oczach, ustach, policzkach i czuprynie, nie znajdując odpowiedniego punktu zaczepienia, jaki tłumaczyłby… cokolwiek. Zamiast tego usłyszał słowo „przepraszam”, które nijak w tych pierwszych chwilach nie komponowało się z obrazem, tworzonym przed Makówką. Lecz de Lapin słyszał, z jakim trudem przychodzi Bottowi mówienie i to chyba przysporzyło mu jeszcze gorszych myśli, w obawie przed kolejnymi słowami. Jednak stał dzielnie, wciąż trzymając dłoń na ramieniu niemagicznego kolegi w geście pocieszenia i dodania otuchy. Milczał, pozwalając Louisowi wypowiedzieć wszystko samemu. Nie popędzał go i nie ponaglał, po prostu czekał, aż usłyszał powód tego całego zamieszania.
Właśnie dlatego należało obalić tego irracjonalnego urzędasa Malfoya i przebrzydłego czarnoksiężnika, wlewającego jedynie jad w ludzkie serca. Czemu winni byli mugole, żeby traktować ich jak… de Lapin nawet nie miał względem tego porównania, wszak takie okrucieństwa nie mieściły mu się w głowie! Pobladł zdumiony i potrzebował kilku głębszych oddechów, aby nie zacząć wyklinać tej całej wojny. – Nie przepraszaj mnie – powiedział, kręcąc głową. – To ci nikczemnicy i szubrawcy winni paść na kolana, błagając o wybaczenie ciebie, mnie, całą Anglię za tę potwarz i plamy krwiste, którymi zalali karty historii – stwierdził, choć Bott uważał, że nie wie, co się stało, tak Julien zdążył ułożyć sobie w głowie swoją własną wersję wydarzeń oraz przyczyn i skutków, jakie mogły doprowadzić do takiego stanu rzeczy. W końcu zabrał dłoń z ramienia młodego mugola i przetarł twarz w zastanowieniu, cóż jeszcze mógł powiedzieć. Przecież zwykle tyle cisnęło mu się na usta, a stał w tej chwili jak bałwan, nie mogąc wymyślić niczego, co pomogłoby strapionemu Louisowi. – A taki byłem wygadany… – zaśmiał się w końcu, sam z siebie, pijąc do tej chwilowej ciszy z własnej strony. – Mon ami – zaczął z lekka niepewnie, rozglądając się po okolicy. – Spójrz na te drzewa. One nigdy nie rosną prosto, rosną w taki sposób, jaki je uszczęśliwia – odchrząknął nieznacznie, zdając sobie sprawę, że chyba zbyt odleciał z metaforą. – Chodzi mi o to, że żyjemy dla szczęścia, nie dla smutku, strapienia czy strachu. Raptem… chwilę temu widziałem to szczęście, tę radość iskrzącą się w twych ciepłych oczach, gdy prawiłem o locie w niebiosach. Nie chcę, abyś czuł się źle, Louisie, lecz mogę cię zapewnić, że postaram się tak, jak potrafię, aby oswoić cię… z tym czego się boisz. Nie od razu, nie za momencik – mówi powoli, mniej teatralizując, a bardziej… wypowiadając się, jak człowiek, choć wciąż upiększając to wszystko w nadmiarze. – Lecz jeśli odważysz się pochwycić wiatr przygody, to być może… z czasem... panika ustąpi. Nie pragnąłbym niczego innego jak otwartego świata, gdzie technologia i magia mogą współistnieć. Bez uprzedzeń. Bez strachu. Bez nienawiści. Gdzie wszyscy rozumieją, że jesteśmy wszyscy – bez wyjątku – po prostu ludźmi – rozmarzył się, a zaraz potem wrócił na ziemię. – Więc jeśli nie dziś to wiedz, że ma propozycja lotu do Bridgewater jest jak najbardziej aktualna, niezależnie kiedy się na to zdecydujesz, a tymczasem… możemy napić się herbaty – zaproponował, robiąc kilka kroków w tył w kierunku domku z czerwonej cegły.


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Przed domem [odnośnik]06.02.21 12:42
Z niektórymi czarodziejskimi nazwami wciąż miałem problem, szczególnie tymi, które słyszałem rzadko, a szczerze mówiąc o wojnie i o tym, co wyczyniali poplecznicy Voltmorda... Volte... Voldemorta rozmawiałem sporadycznie. Chyba trochę unikano tego tematu przy mnie, a ja nie pytałem. Widziałem przecież w jakim stanie Lex wracał do Kurnika nie raz i nie dwa. W domu powinien odpoczywać i móc odetchnąć od tego wszystkiego, a nie przeżywać okropności po raz kolejny z okazji mojej ciekawości. Nie byłem głupi, wiedziałem, że jest źle. Bardzo źle. Resztę doczytywałem w czarodziejskiej i mugolskiej prasie, jak tylko taka wpadała mi w ręce. Może ci cali "rycerze" obili mi się kiedyś o uszy, ale... Nie. Nie powinni się w ogóle posługiwać taką nazwą. Mordercy Walpurgii. Zbrodniarze, Dręczyciele, Gnoje, Szumowiny, Padalce Walpurgii... miałem dla nich dużo nazw, ale żadna z nich nie zawierała w sobie słowa "rycerz". Rycerze byli dobrzy i honorowi, mieli swój kodeks rycerski, nigdy nie zabijali kobiet i dzieci, nie atakowali bezbronnych, zawsze stawali w obronie słabszych. To byli rycerze. Ci czarnoksiężnicy nie byli im godni podetrzeć tyłków, ot co.
Tak właśnie sądziłem, że Julian pochłonięty swoim wisiorkiem, nawet nie usłyszał mojego pytania. Nie przejąłem się tym wielce, bo często sam wpadałem w taki stan i... O, a jednak słyszał. Już miałem odpowiedzieć twierdząco, że tak, potrafię naprawić te drzwi i nawet otwierałem już usta, żeby to zrobić, ale chłopak wtrącił to "nie ciebie pytam" trochę zbijając mnie z tropu. Jeszcze spojrzałem wokół upewniając się, że jesteśmy tylko my dwaj (przy okazji dostrzegając skrzynkę z narzędziami; hm... może nawet nie będę musiał iść po swoją?) i że to było... do mnie? Mniejsza jednak o to, bo kiedy Jules dodał, że byłby mi dozgonnie dłużny parsknąłem cicho śmiechem.
- To nic wielkiego, serio. Myślę, że wystarczy przeczyścić mechanizm. Pięć minut roboty... albo nawet nie tyle - zapewniłem wzruszając ramionami. Przez chwilę nawet wahałem się czy nie zabrać się za to od razu, skoro narzędzia były na wyciągnięcie ręki... ale porzuciłem ten pomysł. A nuż by się okazało, że to jednak większa usterka, że trzeba wymienić którąś z części...? Mieliśmy przecież inne plany na dziś, a nie można zostawić tych drzwi otwartych i ruszyć do miasta, prawda? Więc zdecydowanie logiczniej będzie się nimi zająć po powrocie. Tym bardziej, że Jules chwilę później odnalazł latającą miotłę.
Żałowałem, że Julian był świadkiem tego... tego cyrku z moim udziałem, ale cieszyłem się, że był tu teraz i mnie wspierał, bo to ostatnie dosłownie czułem. Jego słowa też były pocieszające, a sposób w jaki je wypowiadał dodatkowo mnie rozbawiał. Nie, żeby mówił o śmiesznych rzeczach, ale ta jego autentyczna patetyczność mnie rozczulała i naprawdę na moją twarz wracał już po chwili cień uśmiechu.
- Dziękuję - odpowiedziałem w końcu szczerze. Nie wiem jak to zrobił, ale odsunął ode mnie te mroczne myśli o tym jaki to jestem beznadziejny, za to roztoczył przede mną wizję... wizję, którą sam kiedyś miałem w głowie - kiedy dowiedziałem się o magii i czarodziejach.
- To jest też moje marzenie - przyznałem. Świat, w którym się uzupełnialiśmy, współdziałaliśmy i to wszystko... właśnie, bez strachu.
- Jeszcze polecę z tobą na miotle - dodałem wkładając w te słowa tyle pewności i zdecydowania, na ile było mnie w tej chwili stać. - Tylko nie teraz - rzuciłem mu przepraszające spojrzenie. Choć strach minął mi już zupełnie, uczucie paniki rozwiało się jak pod wpływem podmuchu tego wiatru przygody, o którym mówił Julian, to jednak nie byłem jeszcze gotowy na kolejne zmierzenie się z tym wszystkim. Jeszcze, ale naprawdę wierzyłem, że do tego wrócimy.
- Ale ta herbata brzmi dobrze - uśmiechnąłem się blado. Tak, usiąść przy filiżance lub kubku herbaty - to było to. Ruszyłem z Julianem z powrotem w stronę Makówki.
Jak już oprzytomniałem i na szybko przeanalizowałem sytuację, to dotarło do mnie, że zrobiłem wszystko na opak, kompletnie zapominając o wszystkim, co przerabiałem z Alexem. Gdybym postępował tak jak zawsze do tej pory, to nie dopuściłbym do ataku paniki, zamiast tego dostałem go dosłownie na własne życzenie. Tak bardzo przekonywałem się w myślach, że miotła nie jest niczym strasznym, że paradoksalnie skupiłem się właśnie na tym - na miotle i na strachu, a kiedy już czułem, że zaczynam panikować - zamiast się uspokoić zgodnie z naukami Lexa, w idiotyczny sposób próbowałem to zrobić na "własną rękę" nieskutecznymi sposobami. Aż się prosiłem o atak paniki. A z czego to wszystko wynikło? Najprawdopodobniej z tego, że poczułem się zbyt pewnie - sądziłem, że już mi przeszło. Gdybym skupił się na tym, co mówił do mnie Julian o miotłach, to zapewne nic by mi nie było. Tylko tyle. Tymczasem najadłem się strachu i narobiłem sobie wstydu zupełnie niepotrzebnie. Brawo, Lou.
Ech, Alex z pewnością nie byłby dumny. A, właśnie...!
- Czy mógłbyś... nie wspominać o tym Lexowi? - poprosiłem jeszcze. Przyjaciel i tak miał wiele na głowie - ratowanie świata, ślub... ostatnim czego chciałem to dokładać mu jeszcze od siebie durnych problemów psychicznych.

[ztx2]


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Przed domem [odnośnik]27.02.21 17:55
4.10.

Jestem zawieszony jakby w dziwacznej próżni. Unoszę się w powietrzu nad Kurnikiem. Widzę dokładnie, że to właśnie jego dach, moje okno dachowe, nasz ogródek i nawet szklarnia błyska spomiędzy koron zielonych drzew. Wiszę kilka metrów nad tym wszystkim, widzę Dolinę Godryka z lotu ptaka, a jeśli chcę i dobrze się przypatrzę, to obrazy się przybliżają, jakbym był jakimś sokołem o doskonałym wzroku, albo jakbym nagle wyciągał lornetkę i przykładał ją do oczu. Widzę drogę prowadzącą do miasteczka, widzę fontannę na rynku i sklep pani Spencer. Musi być bardzo wcześnie, bo jeszcze nikogo krzątającego się koło domów nie widzę, ale to może lepiej? Nie wiem jakby zareagowali na to moje wiszenie w powietrzu...
Promienie letniego słońca przyjemnie grzeją mnie w kark, kiedy przesuwam spojrzeniem po kolejnych zabudowaniach, aż wreszcie mój wzrok pada na Makówkę. Uśmiecham się do siebie, bo już wiem z kim jako pierwszym podzielę się moją nową umiejętnością. Tylko jak tam dotrzeć? Próbuję poruszyć ręką, ale raptownie chwieję się w powietrzu, macham drugą, ale zbyt gwałtownie, bo robię dziwacznego koziołka w powietrzu. Świat wiruje wokół, kiedy raz wiszę głową w dół, a raz znów mam ją w chmurach, znów drzewa widzę do góry korzeniami i siup - normalnie. Nie boję się, wiem, że jeśli nawet jakimś cudem opadnę na ziemię, to wystarczy, że się od niej odbiję i znów będę szybować jak balonik po niebie. To powolne wirowanie i zmiany perspektywy są całkiem zabawne i nawet nie zauważam, że tym samym zbliżam się do Makówki, jestem już tuż-tuż, prawie mogę schwytać krawędź dachu, ale podmuch silniejszego wiatru wznosi mnie nagle wyżej i wyżej i wyżej... wszystko bardzo szybko robi się takie maleńkie i drzewa i domy i pola i lasy... I już po chwili widzę całą okolicę, hrabstwo, Wielką Brytanię... I choć spoglądam w górę na rozgwieżdżone niebo (tak, nagle stała się tak po prostu noc), to czuję ekscytację, ale też trochę się martwię. Bo przecież nie dałem nikomu znać, że dzisiaj lecę w kosmos i nie wiem kiedy wrócę...
Teraz Ziemia jest już tylko oddalającą się niebieską kulą... Za to zaczynam się zbliżać do Księżyca... Och, gdyby go tak dotknąć, gdyby na nim stanąć...!
- Nareszcie jesteś - z zaskoczeniem słyszę znajomy głos. Jeszcze przed sekundą sądziłem, że jestem sam, a tu proszę, wcale nie! Uśmiecham się i odwracam w jego stronę...


Runąłem z łóżka prosto na rozłożone pod nim mapy nieba i nie byłem pewny co było bardziej ogłuszające w tym wszystkim: huk, uderzenie, czy szaleńcze bicie serca.
Jęknąłem cicho, ale choć w pierwszej chwili chciałem się podnieść i nawet uczyniłem do tego pierwszy ruch, to jednak równie szybko z tego zrezygnowałem. Sięgnąłem tylko po kołdrę i zrzuciłem na siebie. Jeszcze pięć minut...
- Nic mi nie jest! - odkrzyknąłem, bo już słyszałem jakieś stłumione głosy zaalarmowanych domowników. Jeszcze pięć minut... Naciągnąłem sobie pościel na głowę, żeby promienie słoneczne wpadające przez okna dały mi jeszcze spokój. Dopiero co się położyłem...
Udało mi się zebrać do życia jeszcze przed południem... chociaż co to było za życie, skoro przeszukałem wszystkie szafki w Kurniku i nie znalazłem kawy...? Ech, wyjątkowo smętne. Przez chwilę aż mi serce zabiło mocniej, kiedy w moje dłonie wpadła puszka, ale jak wielkie było moje rozczarowanie, kiedy okazało się... że to tylko niedobra kawa zbożowa. Skrzywiłem się z niesmakiem i odłożyłem ją na miejsce. Jeszcze AŻ TAK nie byłem zdesperowany, bez przesady. Z braku czegokolwiek sensowniejszego, zgarnąłem niewielką paczkę sucharów jako śniadanie i ze skrzynką z narzędziami ruszyłem do Doliny. Obiecałem panu Warnerowi, że zaglądnę pod maskę jego samochodu, coś ostatnio ledwo zipał. To znaczy silnik, nie pan Warner, on się całkiem nieźle trzymał, po prostu nie znał się na mechanice.
Uwinąłem się z tym zaskakująco szybko. Tak jak przypuszczałem chodziło o nieszczelność w przewodach dolotowych - na szczęście to nie była jakaś duża usterka... pogrzebałem, pogrzebałem, ponaginałem przewody i było. Najlepiej by je było wymienić, bo były po prostu stare, ale no... nie miałem części.
- Zapytam u Johnsonów - obiecałem jeszcze na odchodnym, gdy z domu wybiegła pani Warner machając do mnie ściereczką, żebym zaczekał. Za taki drobiazg nawet nie chciałem zapłaty, ale uparła się, że przynajmniej mi się odpłaci w chlebie. Nawet w dwóch bochenkach wciąż ciepłych i pachnących... aż mnie skręciło w żołądku i już nie miałem resztek silnej woli, żeby odmówić. Podziękowałem, obiecałem, że zdobędę te przewody i ruszyłem z powrotem do Kurnika, choć... po drodze zmieniłem zdanie. Wprawdzie się nie zapowiedziałem Julianowi, ale może akurat będzie w domu?


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Przed domem [odnośnik]27.02.21 21:17
Pociągnął ciemną zasłonę, tak aby promienie słońca przestały wdzierać się do jego łóżka, swym bezprecedensowym blaskiem. Choć przyjemne ciepło łaskotało twarz i ciało, tak niechybnie przeszkadzało to w drzemaniu, które przydałoby się młodzieńcowi po nocy zarwanej nad kolejnymi dziełami literackimi. Szarpnięcie ciemnego materiału, poskutkowało jednak zerwanie klipsów i majestatycznym opadnięciem na twarz niczego niespodziewającego się czarodzieja. Kurz z materiału zakołysał się w powietrzu, aż wspomnienia zaplątania się w teatralną kurtynę przemknęły ponad myślami. Przez chwilę zastygł w bezruchu, rozważając, czy było mu wygodnie z opończą zarzuconą na twarz, czy może jednak brak możliwości wzięcia swobodnego oddechu psuł całą chwilę. Ostatecznie zerwał z siebie materiał, przekręcając na łóżku i tym samym zrzucając kilka tomików poezji, którymi raczył się do snu.  
Krzątał się w wymiętej kwiecistej koszuli i ciemnych, miękkich spodniach do spania, a chłód domostwa przyprawiał go co rusz o dreszcze. Zmarznięte stopy wołały o jakiekolwiek odzienie, lecz z lenistwa, Julienowi nie chciało się wspinać ponownie po schodach. Gdzieś po drodze złapał ciepły szlafrok po ciotce i choć kobieta była znacznie niższa, tak odzienie wydawało się leżeć na Julienowi jakby było szyte wprost na niego. Ciasno oplótł miękki, materiałowy pasek wokół talii, a potem zerknął do kominka. Oczywiście drewno wygasło w nocy, stąd ta temperatura… Czarodziej rozejrzał się po salonie w poszukiwaniu różdżki, a gdy tylko ją dostrzegł, prędko zaczął łazić po domu, rzucając zaklęcia podnoszące temperaturę. Dopiero gdy wydawało mu się, że zrobiło się znacznie cieplej, był w stanie wyściubić nos za drzwi i przebiec na boso po chłodnej trawie, aby zabrać kilka kołków spod malutkiego daszka za domem, gdzie jeden z sąsiadów podrzucał młodzieńcowi drewno na opał. Marudząc po francusku, wrócił do saloniku i wspomagając się zaklęciami, rozpalił w kominku, zastygając w ten sposób na dłuższą chwilę, aby ogrzać się w cieple buchającym od płomieni. Później było już z górki – sensowniejsze zajęcie się przestrzenią wokół, a także samym sobą. Czy dziś nie miał komuś przepowiadać przyszłości? Podrapał się po głowie, zerkając na kącik wróżbiarski i poczuł dziwne ukłucie w trzewiach. Pani Parkes? Och… Śniadanie. Przetarł twarz, łącząc te wszystkie fakty i tęskno spojrzał na schody, które mimo wszystko musiał jednak pokonać.
Jakiś czas później przybyła starsza pani Parkes wraz z kanapkami dla młodego czarodzieja w podzięce za tarota, którego miał rozłożyć. Usytuował kobietę w kąciku, zaoferował zioła, których fusy miały stanowić odpowiedź na pytania, rozpalił szałwię, a także świece – i nie dwie lub trzy, lecz cały pokój rozbłysnął wieloma płomyczkami, drżącymi przy każdym silniejszym ruchu wywołującym podmuch. Nie kłamał i nie oszukiwał, spokojnie i czule wyjaśniał kobiecie odpowiedzi, które dawały karty, choć… ciągle było dla niego niejasne, dlaczego wypada Paź Buław. Nie pasował do żadnego rozkładu, a w dodatku upadał ciągle na kolana młodego czarodzieja, jak gdyby tarot pragnął przekazać Julienowi jakąś nowinę. Wszak sama w sobie symbolika karty nie była zła, co więcej, była obiecująca, lecz de Lapin skupiony na pani Parkes nie był w stanie interpretować tego sygnału pod siebie. Odłożył więc kartę na bok, obiecując samemu sobie, że do niej wróci. Przez resztę poranka, wróżbita wysłuchiwał historii i problemów sąsiadki, oferując swoje rozwiązania – a właściwie rozwiązania wróżb. Czasem wiedział, że ważniejsza od przepowiadania przyszłości, była rozmowa z drugim człowiekiem, pozwalająca podnieść się na duchu, zrzucić to co ciążyło na barkach. W pewnym sensie był swoistym rodzajem terapeuty, nielicencjonowanym i niepodpartym nauką, lecz mimo to był oparciem dla wielu, zawsze starając się spoglądać pozytywnie. Nie mamił jednak nikogo czczymi obietnicami, nie w tym był sens.  
Gdy tylko sąsiadka wybyła z Makówki, czarodziej okadził każdy pokój szałwią, mając wrażenie, że problemy starszej pani zostaną z nim nazbyt długo. Jednak nareszcie mógł usiąść przy swojej karcie, która usilnie starała się dzisiaj go w czymś uświadomić. Obracał Paziem Buław, rozsiadając się wygodniej na fotelu. Co rusz haczył palcem o krawędź białego golfa, lecz dziwny nawyk nie pomagał w rozważaniach mogących usytuować wróżbę. W końcu wstał i postanowił pozostawić ją na środku stolika, a być może oświeci go później. Leniwie przygotował dwa kubki, w obu umieszczając mieszankę ziół ususzonych przez ciocię, potem bezwiednie zalał każdy z kubków i skierował się z nimi do przedpokoju, oba stawiając na komodzie i wówczas usłyszał, że ktoś staje na progu. Zmarszczył brwi, zerkając na naczynia i ciepłą parę unoszącą się nad nimi, a potem uśmiechnął się do siebie pobłażliwie. Nim przyjaciel zdążył zapukać, Julien złapał za klamkę, otwierając drzwi zamaszystym ruchem. – Bonjour, Louis! – zakrzyknął doniośle, zapraszając swojego dzisiejszego Pazia Buław. Jaki pomysł miał mu do zaoferowania? I na jakie działania był gotowy? Karta miała tak wielu aspektów… że też Julien nie próbował pytać tarota o więcej. - Zaparzyłem zioła, częstuj się - wskazał zaraz na kubki, a sam przymknął drzwi.


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Przed domem [odnośnik]27.02.21 22:45
Tyle co uniosłem rękę, żeby zapukać do drzwi, a te otwarły się przede mną zamaszyście i moim oczom ukazał się uśmiechnięty pan domu we własnej osobie.
- Och - wymsknęło mi się, bo kompletnie się tego nie spodziewałem. Julian wyglądał dosłownie, jakby na mnie czekał, ale przecież nie mógł wiedzieć, że przyjdę... może zobaczył mnie przez okno jak szedłem w stronę Makówki? To było jedyne logiczne wytłumaczenie.
- Hej, Julian - zreflektowałem się jednak szybko i sam również uśmiechnąłem. - Nie, wiesz, ja tylko przechodziłem i... - zacząłem, kiedy gestem zaprosił mnie do środka. Nie było bardzo widać, bo przezornie ubrałem się na czarno, ale miałem świadomość tego, że po grzebaniu w silniku, nie byłem specjalnie czysty. Zresztą, wciąż umorusane smarem dłonie (tyle co je wytarłem w szmatkę pewny, że umyję je już w Kurniku) to zdradzały.
I wtedy dotarł do mnie zapach, chyba mający źródło właśnie we wnętrzu Makówki. Taki dziwny, ziołowy, trochę ciężki, ale jednocześnie całkiem przyjemny. Nie umiałem go w żaden sposób nazwać. Zmarszczyłem lekko brwi i mocniej pociągnąłem nosem.
- Co to? - zapytałem z ciekawości, robiąc ten jeden krok do przodu i tym samym przekraczając próg domu. Tak, to zdecydowanie tutaj tak pachniało. Trochę znajomo, ale nie miałem pojęcia z czym mi się to kojarzy. Mniejsza jednak o to, przecież przyszedłem tu w innym celu.
- Słuchaj, pani Warner dała mi dwa chleby razowe, jeszcze ciepłe i... - zacząłem, ale wtedy Julian zaproponował mi zioła. Podążyłem wzrokiem we wskazanym kierunku i ponownie zmarszczyłem brwi. Dwa kubki?
- Masz gościa - właściwie bardziej stwierdziłem niż zapytałem. - Dzięki, Julian, ale nie chcę wam przeszkadzać, widzisz w jakim jestem stanie - uniosłem lekko ręce prezentując czarne dłonie, które wciąż zaciskałem - jedną na uchwycie skrzynki z narzędziami, a drugą na materiałowej siatce z dwoma bochenkami.
- Weź sobie tylko jeden chleb i się zmywam - dodałem faktycznie wyciągając w jego stronę tą siatkę. W Kurniku póki co przynajmniej chleba mieliśmy pod dostatkiem, bo ludzie jakoś zaskakująco często zaczęli mi płacić właśnie w takiej walucie. Szkoda by było, żeby się zmarnował, skoro był dosłownie chwilę temu wyciągnięty z pieca...
Chciałem jeszcze zapytać o ten zamek w drzwiach, czy po oczyszczeniu i nasmarowaniu mechanizmu działa już bez zarzutu, ale zerknąłem w stronę wnętrza domu i się powstrzymałem. Wprawdzie nikogo nie dostrzegłem, ani nie słyszałem, ale to nie zmieniało faktu, że nie chciałem Juliana przecież zatrzymywać na pogaduszki, skoro ktoś u niego był, prawda? Zapytam następnym razem.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Przed domem [odnośnik]28.02.21 1:19
Badawczy wzrok zlustrował ubrudzone spodnie i dłonie, choć wcale nie było w tym negatywnego oceniania, a raczej przyswojenie do wiadomości. Szczęście, że Francuz oduczył się tulenia Anglików na powitanie, wszak jego golf już z pewnością nie byłby biały. Zabawne były różnice między kulturami i nacjami, ot niewinne pocałunki w policzki na powitanie były dla Paryżan normalnością, tak w Wielkiej Brytanii spoglądano na to dziwnie i z pewną dozą niepewności. Można było się do tego przyzwyczaić, a brak wylewności przestawał przeszkadzać po pewnym czasie. Właściwie rok temu po powrocie do Francji, sam de Lapin był zszokowany, jak zmieniły się jego nawyki zaledwie w ciągu kilku miesięcy.
Mistyczny aromat szałwii błądził między pokojami, lecz Julien był już do niego na tyle przyzwyczajony, że niemal zapomniał jaka woń unosiła się w powietrzu. Prędzej pomyślał o aromacie unoszącym się w ciepłych kubków, wciąż parujących w zetknięciu z chłodem wdzierającym się pod progiem. – Zioła – wyjaśnił najprościej i dopiero gdy odpowiedział na głos, zdał sobie sprawę, co mogło pachnieć mocniej od naparów. – Biała szałwia konkretnie… Kadzidło – wyjaśnił najprościej, jak potrafił. Konkretne opisywanie, do czego służyła biała szałwia, nie miało sensu – odpędzanie złej energii, oczyszczanie z negatywnych myśli… Oczami wyobraźni widział już rosnące zdziwienie, a może nawet przerażenie w Louisie, więc wolał darować mu kolejną dawkę magicznych wrażeń, wiedząc, jak wrażliwy był na tym punkcie.
Zamknąwszy drzwi, oparł się o nie plecami, wpatrując przez dłuższą chwilę w Botta, jakby nie wiedząc co odpowiedzieć na jego słowa. Sam nie wiedział, jak to wszystko zadziałało i jakim cudem bezwiednie zdecydował się zaparzyć dwa kubki, aniżeli jeden. Jestem jasnowidzem, jakże proste słowa, jednak ciężkie do wypowiedzenia. Chwycił siatkę, jednak nie odstępował od drzwi, jedynie zerknął do środka na chleb i uśmiechnął się pod nosem, dopiero potem wrócił spojrzeniem na przyjaciela. – Tak… ciebie, a pani Parkes wyszła już godzinę temu – wyjaśnił, odpychając się wejścia. –  I twa obecność nigdy mi nie przeszkadza – dodał, mijając przyjaciela, tym samym kierując się do kuchni, pozostawiając Botta sam na sam z pustym przedpokojem. Witka, leżała spokojnie, opierając się o komodę, na której stały kubki z naparami. Julien nie latał na niej od ostatniej demonstracji przed mugolem, choć przestawiał ją już parokrotnie. Wrócił po chwili, kładąc siatkę na komodzie i uśmiechnął się wesoło. – Wziąłem pół, niewiele jadam – zauważył. Nie chciał marnować chleba, a w Kurniku było więcej mieszkańców, zresztą gdyby mu czegoś zabrakło, to z pewnością mógłby zwrócić się do przyjaciół lub sąsiadów. – Chodź, umyjesz się, a tę… skrzynkę możesz zostawić gdziekolwiek – zaoferował, biorąc dwa kubki w dłonie i nie przyjmując sprzeciwu, skierował się do salonu, gdzie ułożył napary na stoliku, obok karty tarota. W saloniku wciąż paliły się świece, a dymek z szałwii unosił się z ceramicznej podstawki, na której leżał skręcony pęczek ziół. Zaraz potem wrócił na przytulny korytarz, wyciągając z szafy kolorowy ręcznik. – Tutaj jest  łazienka, a mydła, olejki i cokolwiek czego potrzebujesz, możesz znaleźć w szafkach, nie krępuj się – stwierdził, otwierając drzwi do niewielkiej, przytulnej przestrzeni. Ułożył ręcznik na krawędzi wanny, poprawiając materiał kilkakrotnie, aby nie zsuwał się do wnętrza. Dopiero gdy ręcznik zastygł w bezruchu, Julien odwrócił się do Botta i zlustrował go pytającym spojrzeniem. Coś zrobił nie tak?


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Przed domem [odnośnik]28.02.21 12:13
- Hm - mruknąłem tylko cicho, kiedy Julian odparł, że to zapach białej szałwii... Czymkolwiek była biała szałwia. Przyjąłem tą odpowiedź do wiadomości rzecz jasna, choć to dziwne uczucie wciąż mi towarzyszyło. Skąd znam ten zapach...? I skąd w ogóle mogłem znać? Kadzidło? Biała szałwia? Nie przychodził mi do głowy nikt z mojego towarzystwa, kto mógłby się bawić takimi rzeczami. I to tyle lat wstecz, bo co do jednego miałem pewność - ta woń była wspomnieniem z dalekiej przeszłości, może mojego dzieciństwa...
Nieważne. Zapach to zapach i tyle. Potrząsnąłem lekko głową, jakby miało mi to pomóc w uwolnieniu się od tych dziwacznych myśli i skupieniu się na tym, co tu i teraz.
Julian opierał się o drzwi i chyba wcale nie chciał mnie tak szybko wypuścić. Nie, żeby mi to szczególnie przeszkadzało, po prostu naprawdę nie chciałem mu...
- Och - wyrwało mi się, kiedy powiedział, że wcale nie ma gości. Znów spojrzałem na komodę i kubki, bo może coś mi się poplątało? Może wcale nie stały tam dwa? Ale nie, stały jak byk. Dwa. Nawet otępiały kadzidłami umiałem policzyć do dwóch, bez przesady. Znów wróciłem spojrzeniem do Juliana, ale nie zadałem tego nasuwającego mi się samoistnie pytania. Poniekąd dlatego, że chłopak wziął ode mnie siatkę i ruszył z nią w głąb domu na chwilę zostawiając mnie samego.
Nie miał gości i nie przeszkadzałem... teraz jego propozycja napicia się tych całych ziółek wydała się jeszcze bardziej kusząca. Już wcześniej była. Nie, żebym był fanem naparów innych niż herbaciany, po prostu ta woń (tak, nadal mnie bezczelnie prześladowała) sprawiała, że miałem ochotę tu jeszcze chwilę zostać. Nie umiałem tego w żaden sposób wyjaśnić.
- Zamek w drzwiach działa jak należy? - zapytałem jeszcze głośniej, żeby usłyszał niezależnie od tego jak daleko zdążył odejść, a przy okazji rozglądnąłem się wokół. Raczej niewiele się tu zmieniło przez tych kilka dni. Moje spojrzenie zatrzymało się na miotle. Wiedziałem, że to ta, choć w tej chwili wyglądała zupełnie niewinnie. Ot, zwykła miotła... a jednak mogłaby mnie zabrać w przestworza... zupełnie jak w moim dzisiejszym śnie... Jak zahipnotyzowany już chciałem się do niej zbliżyć, może nawet jej dotknąć, ale wrócił Julian i cofnąłem się pół kroku wyrwany z zamyślenia.
- Gdyby ci jednak zabrakło, to wiesz gdzie szukać - rzuciłem z uśmiechem w odpowiedzi na jego słowa. Otóż to - Julian był zawsze mile widziany w Kurniku, a w tym trudnym czasie szczególnie. I na pewno o tym wiedział, ale co szkodziło mu o tym powiedzieć jeszcze raz?
No to teraz wypadało, żebym... spojrzałem na drzwi, a potem za Julianem, który ponowił zaproszenie i nawet nie czekając na moją odpowiedź powędrował z naparami chyba do salonu. Równie dobrze mógłbym jak normalny człowiek pójść do Kurnika, ogarnąć się i po prostu tu wrócić, ale... ech. Postawiłem skrzynkę pod ścianą, żeby nikomu nie przeszkadzała, ściągnąłem buty nawet się w tym celu nie schylając i odwiesiłem skórzaną kurtkę, po czym już w wysłużonym czarnym swetrze i spodniach tego samego koloru ruszyłem w ślad za czarodziejem. Kolorystycznie to wyróżniały się tylko moje wypłowiałe, zielone skarpety. Chociaż głównie przez wytarte dziury na piętach.
Zatrzymałem się na progu łazienki słuchając i obserwując gospodarza z lekkim uśmiechem. I ręcznik i mydła i olejki... Prawie jakbym miał tu zamieszkać, to było naprawdę miłe z jego strony.
- Daj mi dwie minuty, tylko wyszoruję porządnie ręce - odpowiedziałem w końcu, ściągając przez głowę sweter i rzucając tak po prostu na podłogę. Zaraz podniosę, spokojnie, po prostu nie nadawał się do kładzenia go gdziekolwiek indziej. Teraz, kiedy zostałem w koszulce bardzo ładnie prezentowały się moje ręce umorusane smarem (oglądnąłem je z jednej i drugiej strony) po same łokcie, może nawet wyżej.
- No... może trzy minuty - zawyrokowałem z rozbawieniem - Tam z tyłu nie jestem brudny, co? - zapytałem jeszcze stając do niego tyłem i odwracając głowę, żeby przejrzeć się w lustrze. Guzik widziałem, szczerze mówiąc, ale Julian miał idealny widok na mój czarny kark i włosy całe w smarze. No dobra, jasne, wczołgiwałem się pod samochód Warnera, ale nie jakoś głęboko, więc nie sądziłem, że mogłem się AŻ TAK uświnić. Ze trzy minuty i będzie po wszystkim.
Może czarne ubrania to jednak nie był taki dobry pomysł jak przypuszczałem? Gdyby były jakiegokolwiek innego koloru, wiedziałbym przynajmniej jak bardzo potrzebuję kąpieli.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Przed domem [odnośnik]28.02.21 13:30
Julien miał swoje dziwne nawyki w przyjmowaniu gości, nawykł do tego, że drzwi teatru były zawsze otwarte i ciągle ktoś plątał się wokół. Może stąd nigdy nie przywiązywał się, aż tak bardzo do poczucia prywatności? I dlatego też miał problem z poszanowaniem jej u innych osób? Teatr tętnił życiem, każdy wchodził do niego jak do domu, wiedząc gdzie iść i co zrobić – rzecz jasna ze znajomych, z klientami było inaczej. Przez to wszystko de Lapin odrobinę traktował również Makówkę, nawet irytowało go czasem, że musiał otwierać gościom, wszak przecież ciągle było otwarte, zamek strzelał jedynie na noc, więc czemu czekali przed progiem, zamiast samoistnie wkroczyć do sieni? Poza tym jego ciotka wychodziła chyba z podobnego założenia, latem w szczególności, gdy drzwi zwykle były rozchylone na oścież, a w progu wisiała zwiewna biała firanka, broniąca wejścia jedynie uprzykrzającym życie owadom. Kobiecina chętnie zapraszała sąsiadki na wieczorki wróżbiarskie, a innym razem urządzała czysto towarzyskie spotkania. Może ta otwartość po prostu płynęła Julienowi w żyłach? Był nieco zdziwiony, że przyjaciel pozostał na swoim miejscu, praktycznie nie wkraczając na korytarz, gdy wrócił z siatką chleba. – Owszem, działa wybitnie sprawnie, dzięki twej opiece – zauważył, zerkając podejrzliwie w kierunku klamki, jakby przypominając jej wzrokiem, że ma wiedzieć jak się zachowywać, chociaż to przecież nie była wina samej klamki, prawda? Potem kiwnął głową, ponieważ doskonale wiedział, że w Kurniku zawsze znajdzie się dla niego jakaś przekąska, podobnie zresztą jak u pana Becketta.
Przyzwyczajony do przyjmowania gości w każdych warunkach, młody Francuz nawet nie pomyślał, że mógłby postąpić inaczej lub wyprosić Louisa ze względu na jego brudne odzienie czy dłonie. Wędrownych podobno należało ugościć i pomóc im jeśli byli w potrzebie, tak go wychowano. Każdy chyba kojarzył baśń, w której starsza biedna pani – lub pan w zależności od wersji – prosi o gościnę, a gdy się odmawia, wówczas ściągało to na gospodarza paskudne klątwy. Takich klątw lepiej się wystrzegać. Louis raczej klątwy, by nie rzucił, ale de Lapin zbyt cenił sobie jego towarzystwo, aby wypraszać przyjaciela. Lubił go, tak po ludzku, tak po prostu.
Cioteczka miała dziwne zamiłowanie do kolekcjonowania mydeł, płynów i olejków do kąpieli, traktując mycie się jak kolejny rytuał. Co prawda, stojąc przez rok w szafkach, niektóre kosmetyki zdążyły się zważyć, jednak większość z nich wciąż pięknie pachniała. Zresztą Julien miał podobne zamiłowania, kolekcjonując przeróżne mydełka z francuskich mydlarni i drogerii. Choć w Anglii nie było takiego dostatku, tak Paryżanin przywiózł swój zapas ze sobą. Nawet wciąż posiadał to jedno stare mydło w kształcie słonika, które dostał od Alexa z Indii – czemu go nie zużył? Sam nadal nie wiedział.
Przemknął sprytnie obok Louisa ściągającego sweter i już chciał coś powiedzieć o ubraniu leżącym na ziemi, ale potem zdał sobie sprawę, że przecież sam tak robił. Kątem oka przemknął po ubrudzonych dłoniach i zatrzymał się w pół kroku, łapiąc się drzwi. W jasnym świetle łazienki dopiero dostrzegł, jak ubrudzony był jego przyjaciel. – Trzy? Och, mon ami… - mruknął, kręcąc głową. Zmrużył jeszcze oczy, aby upewnić się, że brud, który widzi, jest faktycznymi plamami, a potem pomyślał o tapicerce foteli i kanapy, która mogła ucierpieć od brzydkich, czarnych mazów. – Louis, muszę z przykrością rzec, żeś umorusany w pełnej krasie, jak uroczy wieprzek, który postanowił zaznać kąpieli błotnej. Polecam prysznic, woda powinna być jeszcze ciepła. Przyniosę ci ciuchy na przebranie, dobrze? Zostawię je na szafce przed łazienką – oznajmił, nie przyjmując sprzeciwu. Zamknął za sobą drzwi, pozostawiając młodego mugola sam na sam z wanną i prysznicem.
Leniwym krokiem skierował się po schodach, a potem do pokoju, gdzie szafa i rozrzucone wszędzie ciuchy świeciły różnorakimi barwami. Zdecydowanie brakowało tu ciemnych materiałów, a chyba jednym z nielicznych była koszula, którą postanowił włożyć na siebie tego dnia Julien. Idealna do białego golfu, prawda?
Wybrał ostatecznie ciemnofioletowe spodnie, które jako jedne z niewielu były odrobinę za duże na młodego czarodzieja, toteż powinny w miarę pasować na Louisa. Chociaż podejrzewał, że mugol będzie preferował własne odzienie, być może korzystając zaledwie z koszulki, tak nic nie stało na przeszkodzie, aby dobrać całą garderobę, tak na wszelki wypadek. W kwestii podkoszulka wybrał taki o neutralnym niebieskim kolorze, lecz znaleźć na nim można było wyszyte drobne gwiazdki, najpewniej własnoręcznej roboty, a do tego sweter w ciemne szkarłatne, fioletowe i ciemnozielone paski, przenikające się ze sobą gradientem. Jak dla niego wszystko było na tyle duże, żeby Louis się w to zmieścił, więc zadowolony ze swoich wyborów skierował się na dół. Ułożył ubrania na szafce obok drzwi do łazienki, pukając delikatnie. – Idę do salonu. Ciuchy, tak jak mówiłem, leżą na półce – oświadczył wesoło i skierował się do zakurzonego fotela, czekającego przy stoliku z kartą. Zgarnął Pazia Buław, a potem resztę talii i bezwiednie zaczął tasować karty, spoglądając na widok za oknem w oczekiwaniu na przyjaciela.


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Przed domem [odnośnik]28.02.21 23:07
Ja za to z doświadczenia wiedziałem, że w domach czarodziejów można się spotkać z przeróżnymi zwierzętami czy przedmiotami, które choć wyglądały niewinnie, tylko czyhały na moje życie. I to chyba trochę studziło moją ciekawość w zwiedzaniu ich domów bez gospodarza u boku. No i w tej chwili byłem też brudny i po prostu nie chciałem Julkowi nasyf... nanieść smaru do domu. Tak to bym wszedł i się porozglądał. Naprawdę byłem ciekaw jak się Julian urządził. Czy Makówka wewnątrz jest taka jak ją sobie wyobrażałem - chaotyczna, barwna i jednocześnie zaskakująco przytulna. No co? Taka mi się po prostu wydawała. Z zewnątrz.
Dobrze, najważniejsze, że zamek w drzwiach działał już sprawnie i nie istniało ryzyko, że Julian zatrzaśnie się po jednej lub drugiej stronie i już nie będzie mógł otworzyć. (Tak, tak, pewnie poradziłby sobie bez problemu czarami, ale w tej chwili po prostu nie przyszło mi to do głowy).
- Gdyby zaczęła grymasić, to daj znać, zaopiekuję się nią ponownie - odparłem z rozbawieniem pół żartem, pół serio na jego słowa.
Po drodze do łazienki miałem okazję w przelocie dostrzec urywek salonu, ale nim zdążyłbym mu się choć lepiej przyjrzeć trafiłem do łazienkowego chaosu Julka. I naprawdę wierzyłem, że wyjdę z niego po trzech minutach po wyszorowaniu rąk... Tia, naiwny ja. Julian jednak szybko sprowadził mnie na Ziemię.
- Aż tak? - mruknąłem jednocześnie strapiony i z niedowierzaniem, kiedy porównał mnie do jakiegoś prosiaka, więc jakoś dokładniej zacząłem się oglądać okręcając się w tę i z powrotem... Ech, no miał rację. A ja zdecydowanie powinienem pójść prosto do Kurnika po grzebaniu w samochodach, a nie...
Miałem to nawet zakomunikować Julianowi, ale wyszedł zamykając za sobą drzwi. No dobra, uwinę się z tym raz-dwa i będzie po sprawie, tak? Zawsze uważałem, że mógłbym startować w mistrzostwach kąpieli na czas. Choć jak się szybko okazało, mycie się u Juliana w domu, to wcale nie była taka prosta sprawa. Takich ilości kosmetyków nie widziałem nawet w sklepach w Londynie. Na domiar złego sporo z nich była opisana po francusku. Ostatecznie po pierwszym skonfundowaniu, wybrałem w ciemno coś, co wyglądało jak kula mydła. Dziwny kształt na mydło, ale może we Francji mieli taką modę? Na mydło...? Jakież było moje zdziwienie, kiedy zaczęło syczeć i się samoistnie pienić, kiedy tylko lekko je zmoczyłem. Zszokowany próbowałem się nim myć, ale w kilka sekund się tak po prostu rozpuściło i rozleciało. Czy ja właśnie zużyłem całą kulę Julkowego mydła? I to w dodatku nie zdążyłem nim domyć choćby jednej ręki!
Tym razem już nie ryzykowałem i sięgnąłem po coś, co najbardziej przypominało zwykłe, szare mydło... Nie, to też takim nie było, choć na szczęście mydliło się już normalnie, ale w połączeniu z wodą miało tak intensywny, kwiatowy zapach, że aż zaczęło mnie kręcić w nosie. No dobrze, niech będą kwiaty. Doszorowałem się porządnie i choć zajęło mi to więcej czasu niż te wspomniane przeze mnie trzy minuty, to jednak nie trwało to dużo więcej niż nastawienie wody w czajniku i zrobienie kawy. Ha! Tylko przy wychodzeniu z wanny tak trochę zaplątałem się w zasłonkę, poślizgnąłem i malowniczo rozwaliłbym głowę o umywalkę, gdybym w ostatnim momencie się jej nie złapał. Uff... Tym razem postarałem się być ostrożniejszy.
Co do ciuchów, to dość sceptycznie podszedłem do pomysłu, żeby je pożyczać od Julka, ale... No, chociaż spodnie wypadało. Skoro udało mi się usmolić pół wanny w czasie mycia (spokojnie, potem to wszystko spłukałem), to czemu miałbym sądzić, że moje portki są czystsze? Ale kiedy wychynąłem z łazienki i ujrzałem ten stosik ubrań, omal nie parsknąłem śmiechem. W pierwszej chwili naprawdę sądziłem, że Julian po prostu sobie ze mnie żartował, chociaż... może wcale nie? Tak czy siak, wziąłem wszystko do łazienki i niemal całkiem suchy (tylko włosy wciąż miałem wilgotne) ubrałem się we wszystko co mi Julek zostawił, nie mogąc przestać się szczerzyć do swojego odbicia w lustrze za każdym razem, kiedy się w nim przeglądałem. Najbardziej bawiły mnie chyba jednak spodnie szczególnie w połączeniu z tymi moimi zielonymi skarpetkami. A koszulka... Szczerze? Koszulka była ekstra, ale zasłoniłem ją tym swetrem w paski i ledwo wytrzymywałem, żeby nie parsknąć śmiechem. Z łazienki wyskoczyłem już chwilę później (prawie zabijając się o porozrzucane przez siebie ciuchy) i tańcząc wkroczyłem do salonu z bananem na twarzy. Tutaj trzeba zaznaczyć, że kiedy ja tańczę, to tańczę dosłownie cały w absolutnie nieskoordynowany sposób, ale mniejsza o to, bo już zlokalizowałem pana domu.
- Ej, Julek, Julek! Zgadnij czym jestem! - wygiąłem się w łuk (tak, wyglądało jakbym miał się zaraz złamać, standard) i zastygłem w bezruchu z roziskrzonymi rozbawieniem oczami i nieznikającym z twarzy uśmiechem.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Przed domem [odnośnik]01.03.21 0:23
Makówka należała do cioci od wielu, wielu lat, kupiła ją od jakiegoś starszego małżeństwa czarodziejów, którzy później zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Podobno wyruszyli w podróż dookoła świata i słuch o nich zaginął. Niemniej jednak pozostawili po sobie wiele, co cioteczka Trelawney postanowiła dostosować do siebie. Kolorowe ściany, pełno książek, winyli, bibelotów, firanek, przedmiotów do wróżenia, perfum i innych cudów, które gromadziła z czystego upodobania do zbieractwa. Co więcej! Posiadała nawet konkretną skrzynkę na znalezione kamienie. Nie te szlachetne, ani magiczne, ot zwykłe ze spacerów, które po prostu kojarzyły jej się z miłymi wspomnieniami. – Natychmiast powiadomię cię o jej niesfornym zachowaniu – zaśmiał się, traktując klamkę i zamek, jak dziecko, którym przyszło się im obojgu zajmować.
Po wczorajszej wizycie Alexandra, w Makówce było czyściej, niż wcześniej, lecz wszędobylski rozgardiasz wciąż stanowił typową charakterystyczną cechę małego domku. Dla Juliena ten chaos był naturalnym stanem rzeczy, więc nawet nie zwracał uwagi na to, że dla kogoś mógł być to bałagan. Co innego dotyczyło higieny osobistej! - Aż tak – przytaknął, kiwając porozumiewawczo głową. Nie pierwszy i nie ostatni raz oferował swoją pomoc, prawie jak starsza pani, którą w końcu odwiedził wnuczek. Nie, żeby Julien narzekał na samotność w tym trzeszczącym, starym domku… niemniej jednak momentami żałował, że nie ma tu nikogo wraz z nim. Może powinien zaoferować pokój pod wynajem? Lub zaprosić kogoś, kto potrzebował lokum, jeśli był w trudnej sytuacji? Właściwie miał taki charakter, że nie przeszkadzałoby mu zamieszkanie z kimś całkowicie obcym, co więcej, wolałby, aby Makówka tętniła życiem tak jak Kurnik. Cieszył się, dzieląc tym, co miał, nawet gdy było to niewiele, taki już był, szczodry do bólu, po wielkodusznych rodzicach.
Wyczekując na przyjaciela, leniwie przekładał karty, obserwując symbole, które postanowił podrzucać mu tarot. Kilkakrotnie zaintrygował go wizerunek psa, a to wzbudziło w młodym czarodzieju niejasne wrażenie, że obecność czworonoga komuś by się przydała. Jak gdyby od niechcenia wyciągnął z kieszeni różdżkę i zamaszystym ruchem, uruchomił gramofon, w którym spoczywała płyta Elvisa Presleya. Później rzucił drewno berchemii na stół, a potem prędko przykrył je, popychając stopą stertę książek. Nie chciał ryzykować straszenia przyjaciela różdżką, a z drugiej strony, ponowne odchylanie się od oparcia brzmiało, jak za wiele wysiłku. Gdy muzyka pobrzękiwała w tle, a karty samoistnie podsuwały młodemu wróżbicie kolejne symbole poświadczające o umaszczonym na ciemno czworonogu, pomysły w głowie Juliena dwoiły się i troiły, poszukując pretekstów dla ich realizacji. Szczeniak? A może dorosły pies? A czego on sam by chciał? Kota, przybłędę najlepiej, który byłby przy nim nie z przymusu, a z własnej woli. Był idealistą, wierzącym w wolność wyboru każdej istoty, nawet pająka, którego wczoraj postanowił oszczędzić. Uniósł wzrok do góry, a on wciąż tam był, coraz piękniej rozbudowując swą sieć. Miał prawo żyć, choć de Lapin nie wiedział jak długo – wiele owadów nie przelatuje przez Makówkę, ani jesienią, ani zimą, więc pajączek miał dosyć słaby zapas pożywienia.
Z zamyślenia wyrwał go trzask drzwi, a potem do salonu wpadł rozpromieniony Bott, upstrzony w różne kolory. Julien parsknął śmiechem w pierwszej chwili, a potem poprawił się na fotelu, podciągając pod siebie jedną nogę. Czy pytanie było podchwytliwe? Tęcza nie była pierwszą myślą Francuza, dla niego to były stonowane kolory, które nie wyróżniały się, aż tak bardzo. Jednak fakt faktem, Louis wyglądał niecodziennie w stylizacji zupełnie innej niż czerń. Julien wzniósł brwi, lekko przygryzając dolną wargę wciąż w uśmiechu, próbując znaleźć rozwiązanie zagadki. Wygięcie w łuk… nie było to wielką podpowiedzią, lecz co było łukiem i było wesołe? – Tęczą…? – zapytał rozbawiony, lecz wciąż nieco onieśmielony pytaniem. Trafił? Nie trafił? Chyba trafił, lecz po prostu roześmiał się, zjeżdżając odrobinę z oparcia fotela, znajdując się nagle w prawie pół-leżącej pozycji. – To było najciemniejsze co miałem, a w co byś się zmieścił – przyznał szczerze. Może powinien zrobić pranie? Wówczas z pewnością znalazłoby się trochę więcej ciemniejszych kreacji. Wciąż bawił się kartami, przetasowując je w dłoniach, aż w końcu kolejny raz wypadł Paź Buław, zlatując na kolano młodego jasnowidza. – Wybacz za mą śmiałość, Louisie – zaczął, podnosząc kartę i kierując ją ilustracją do Botta. – Odnoszę niejasne wrażenie, że chcesz mi dziś coś zaproponować – uśmiechnął się półgębkiem, delikatnie kołysząc kartą. Sądził, że wie już, o co chodzi, lecz nie poganiał Louisa, ani trochę. Witka nigdzie nie uciekała, cierpliwie czekała na swoją kolej.


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Przed domem [odnośnik]01.03.21 11:34
Z gramofonu płynęła akurat energiczna muzyka Elvisa (którego uwielbiałem i poznałbym zawsze i wszędzie) aż ciężko mi było stać tak w bezruchu w jednym miejscu, bo nogi same rwały się do tańca. Na szczęście na odpowiedź Julka wcale nie musiałem długo czekać. Wyszczerzyłem się jeszcze bardziej i wyprostowałem kiwając głową.
- Tak - parsknąłem śmiechem. - Chyba nigdy w życiu nie miałem na sobie tylu kolorów na raz - dodałem rozbawiony własnym spostrzeżeniem już podchodząc do stołu, przy którym rozsiadł się Julian, i zajmując wolne miejsce. Zaraz jednak ponownie parsknąłem śmiechem na jego słowa.
- Najciemniejsze? - powtórzyłem za nim. Co to w ogóle miało do rzeczy? Fakt, że zazwyczaj chodziłem ubrany raczej monotonnie... ale to bardziej ze względu na praktyczność i łatwą dostępność takich ciuchów, niż cokolwiek innego.
- Nie przeszkadzają mi kolory - dodałem pogodnie, bo może Julian właśnie tak pomyślał? Nie wiedziałem. Dostrzegając za to dwa kubki naparów (teraz już pewnie akurat na tyle chłodnych, że można było je pić bez obaw przed poparzeniem), przysunąłem do siebie jeden z nich.
- Ale dziękuję - uśmiechnąłem się do niego, bo serio doceniłem ten gest. I to, że spodnie i sweter były prawie na mnie dobre. Zdążyłem już przywyknąć, że często nawet we własnych ubraniach miałem przykrótkie nogawki i rękawy - wszystko przez te moje nieproporcjonalnie długie kończyny.
- Tak z ciekawości... zawsze robisz sobie dwa kubki herbaty? - zagadnąłem jeszcze upijając solidny łyk ziółek. Nie byłem fanem takich mikstur, ale po prostu chciało mi się pić.
- ...czy tylko wtedy jak karty ci powiedzą, że przyjdę? - dodałem oczywiście tylko w formie żartu (bo przecież nie wierzyłem w takie rzeczy), kiedy zwróciłem uwagę na tasowaną przez Juliana dziwną talię. No właśnie... Zmarszczyłem brwi, nachylając się nad stołem, żeby lepiej jej się przyjrzeć. Te karty były większe niż te zwykłe do gry i nie poznawałem symboli. Nawet tego, którym Julian zaczął mi kołysać przed twarzą.
- Nawet talię macie inną niż nasza... - zauważyłem odrobinę zaintrygowany i znów upiłem solidny łyk ziółek. Nie były takie złe na szczęście.
- To wasz odpowiednik waleta? - zaryzykowałem przypuszczenie, choć błyskawicznie o tym zapomniałem, kiedy Julian poniekąd zadał mi pytanie, a właściwie zainsynuował, że ja mam do niego pytanie. Propozycję.
Zmarszczyłem brwi, bo dwa kubki naparu to jedno, ale skąd mógł wiedzieć, że faktycznie w głowie urodziła mi się pewna myśl...? Sam jeszcze nie byłem do niej przekonany...
- Naprawdę odniosłeś takie wrażenie? - zapytałem, bo przecież się nawet na ten temat nie zająknąłem, nic! Więc skąd wiedział? Przyglądałem mu się wciąż badawczo. Może czytał w myślach? Ale jeśli tak, to po co by pytał? Przecież wiedziałby co mi siedzi w głowie...
- Chciałem zapytać czy masz plany na resztę dnia - zacząłem powoli. - Bo jeśli nie, to tak sobie pomyślałem, że może... - zerknąłem na okno. - No wiesz, że może moglibyśmy jeszcze raz spróbować z tą miotłą i lataniem...? - powróciłem spojrzeniem do Juliana.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Przed domem [odnośnik]02.03.21 1:56
Czyli jednak odgadł, że to była tęcza. Dziwny ciężar uciekł z jego barków, chociaż właściwie nie wiedział dlaczego, poczuł się tak osobliwie w obawie, że mógłby nie wiedzieć, kim… a raczej czym, próbował być Bott. Nie chciał go najwyraźniej zawieść swoim brakiem błyskotliwości? A może wstydził się odrobinę, że mógłby… Nie, on rzadko kiedy się wstydził. Pozwolił więc ulecieć temu dziwnemu uczuciu w dal, a zaraz potem wzruszył ramionami, po pierwszym pytaniu, a raczej powtórzeniu. – Nie masz? Sądziłem, że preferujesz ciemne tony – zastanowił się na głos, lekko przechylając głowę, a jego oczy chłonęły widok kolorowych ubrań. Właściwie osobiście uważał, że Louis wyglądał lepiej w otoczeniu barw, a czerń zatracała go jedynie w niejednoznacznym smutku. Chociaż Julien zbyt dużą wagę przywiązywał do kolorów, szczególnie przez wzgląd na swoje wizje, w których to barwy nosiły ważną symbolikę.  
Później zerknął na kubki i podrapał się po potylicy, odrzucając ostatecznie gąszcz włosów do tyłu. Co miał mu powiedzieć? Wiesz, Lou, jestem jasnowidzem i wróżbitą, czasem coś przeczuwam, a czasem odbieram wróżby podświadomie. Wiedziałem, że przyjdziesz. Nie, nie zawsze – uniósł lekko brwi i ramiona, a potem zaśmiał się pod nosem. – Czasem mi się zdarza – cała prawda i tylko prawda, jedynie okrojona do minimum, które musiało mugolowi wystarczyć. Kiedyś z pewnością mu powie. Kiedyś. I to kiedyś zabrzmiałoby jeszcze w umyśle młodego czarodzieja, gdyby nie słowa Louisa. Zamrugał kilkakrotnie i spoważniał, zerkając na talię w swoich dłoniach. Już go przejrzał? – Właściwie to… tak – zaśmiał się pod nosem, próbując nie kontynuować tego tematu. Jednak Bott chyba za dobrze wiedział jak zadawać Francuzowi pytania. Nawet jeśli robił to bezwiednie. – To tarot, Louis! Nie talia do grania – oburzył się odrobinę. – Paź Buław, żaden walet – zapowietrzył się nieco, nie wiedząc, jak miał przedstawić mu resztę. - Masz iskry w oczach, Louisie. Taka ekscytacja z czymś musi się wiązać – wybrnął sprytnie w odpowiedzi na jego pytanie, na chwilę zawieszając spojrzenie w oczach przyjaciela, przypominających korę drzewa lub poszycie pokryte jesiennymi liśćmi.
Słuchał go dłuższą chwilę, a potem wyszczerzył się wesolutko. Czyli jego przeczucia były absolutnie zgodne z rzeczywistością, a może po prostu znał Louisa? Rzucił karty na stół, a sam zaraz potem podniósł się prędko, poprawiając koszulę oraz kołnierz golfu pod szyją. – Drogi Louisie Bott, zapraszam cię na lot w przestworzach – zaoferował się, kłaniając delikatnie wpół. Zaraz potem, pozostawiając dwa, samotne kubki na stoliku, złapał przyjaciela pod ramię i porwał go w kierunku przedpokoju. – Ubierz kurtkę, będzie zimno – zauważył, sięgając po buty. Opadł na mały taboret w przejściu i zaczął wkładać męskie trzewiki, wyglądające odrobinę jak sztyblety, choć z bardziej zaokrąglonymi noskami. Przetarł je jakąś szmatką leżącą nieopodal, a potem pognał do miotły, zabierając Witkę z rozmachem. Już miał biec, aby otworzyć drzwi i z prędkością światła wybyć na zewnątrz, lecz zatrzymał się w półkroku, obracają powoli do przyjaciela. Trzeba było zrobić to powoli, już wcześniej wykazał się podobnym pośpiechem i skończyło się to paniką, na którą nie mógł sobie pozwolić. Przygryzł lekko usta, a potem zrobił kilka kroków, aby znaleźć się blisko Louisa. Przypomniało mu się, jak przedstawiał młodym aktorom, niektóre rekwizyty w teatrze. Młodym – w sensie dzieciom. Do Botta postanowił, więc podejść podobnie, oswoić go ze strachem, pokazać mu, że nic mu się nie stanie. Stanął przed nim, wyciągając delikatnie miotłę w jego kierunku. – Weź ją, zapoznaj się… Przywitaj – zaproponował, a zaraz potem pospiesznie dodał. – Nazywa się Witka.


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach