Wydarzenia


Ekipa forum
Skrzaci schowek
AutorWiadomość
Skrzaci schowek [odnośnik]07.03.21 14:10

Skrzaci schowek

Malutkie, ciasne pomieszczenie, pokoiczek wypchany skrzynkami, przykurzonymi płaszczami i skrzacim legowiskiem. Do ścian przymocowane są półeczki wypełnione damskimi pantoflami, gdzieś w rogu piętrzy się wieża ze starych gazet, a ponad głowami dynda malutka lampeczka. Jedna z deseczek jest dość podejrzana, pod nią chowa się tajemnica, zakątek pilnie strzeżonych odmętów przeszłości. Od sufitu spływają pajęczyny, a w kącie wygina się dumnie stara miotła. Zwykły schowek.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]08.03.21 14:03
25 października 1957 r.

Suszone szproty i poszatkowana kapusta. Czarna, zwietrzała kawa, resztka z dna starej puszki. I kromka chleba. Zwinięta na krześle w kuchni wpatrywała się w ten talerz obfitości. Zamiast rybiego gryza wybrała jednak łyk nieosłodzonego napoju, ciepły, z nieco mdłym posmakiem. Kubek z ułamanym uszkiem ciężko ostawiła na blat. Podciągnęła kolana i oparła stopy o siedzenie krzesła. Czarną koszulę nocną naciągnęła aż do połowy łydki, a potem ułożyła brodę na zwiniętych nogach. Zamyślona wpatrywała się w parujący napój, kiedy nijakie śniadanie próbowało złapać ją na hak, nęcić, opętać. Nie czuła nawet głodu. Ramiona pokryły się gęsią skórką, garść kosmyków wysypała się z byle jakiego uwiązania na tyle głowy. Tykał tylko ten zegar w korytarzu, choć może czasem z salonu docierały charakterystyczne brzęki moment. Philippa nie miała na karku zbyt wielu przytłaczających myśli.
Wcisnęła guzik magicznego radia i wtuliła policzek w kolano, pozwalając uszom nacieszyć się nieco trzaskającą melodią. O świcie port pracował już ciężko, ale ona swój własny świt przesunęła sobie o godzinę, może dwie. Do roboty miała pójść dopiero na wieczór, więc jasność dnia pozostawała tylko dla niej. Planowała wziąć gdzieś niuchacze, zaserwować im złote wyzwanie. Tylko ostatnio nawet i to nie szło jej za dobrze, były okropnie cwane, a samotna czarownica w opozycji do całej trójki rzezimieszków to raczej wyzwanie większe dla niej, niż dla nich. Westchnęła gorzkawo i oblizała usta. Palcem dosięgnęła do kromki chleba. Ugryzła raz. Powoli w ustach mieliła cząstkę pieczywa, beznamiętnie, przymuszona. Nigdy nie była nierozsądna, nie aż tak. Choć może w ostatnim czasie zbyt wyraźnie rozczarowała samą siebie tym własnym… nierozsądkiem. Dobrze zaaklimatyzowana w pozorach bawiła się nawet wyśmienicie. A potem dopadł czas żmudnej refleksji. Od niej też najchętniej odwróciłaby myśl, odpuściłaby każde spojrzenie.
Odgłos łap postukujących o podłogowe deseczki przebudził ją. Nochal dumnie wkroczył do kuchni i wyciągnął nos w stronę talerza, choć musiał unieść się na przednich łapach, by móc dobrze się temu przyjrzeć. Rybny przysmak zmusił język do wyjawienia psiego pragnienia. Philippa wiedziała, że nie pogardziłby tym ostatnim ususzonym szprotem. Miał jednak w misce swoje żarcie, może nawet bardziej wdzięczne od tego, co jadali wspólnie z Bojczukiem. Pogłaskała go po głowie. Dwa ogony pomerdały z zachwytem, a potem przysiadły na ziemi. Moss wyprostowała jedną nogę i przesunęła stopą po zwiniętym kudłatym ciele. A wtedy ono naprężyło się nagle, zaalarmowane nerwowym waleniem w drzwi. Obróciła się gwałtownie, kierując spojrzenie do widocznego przejścia. Zmarszczyła nieco brwi. Kogo tak niosło? Johnatan zapomniało o kluczach? Jakby to jakkolwiek go miało powstrzymać. Wysunęła się z kuchni i podeszła do tych drzwi. Drewno aż drżało od mocnych nacisków czyjejś pięści. Przekręciła zabezpieczenie i uchyliła ostrożnie jedno skrzydło. Gdy ujrzała po drugiej stronie pysk Małego Jima, popatrzyła szorstko, niezbyt chętnie otwierając te drzwi szerzej. Dymu na klatce schodowej nie chciała. Przeczuwała jednak, że wróci. Wyglądał… wyglądał tak jak zawsze. Pociągnęła go za szmaty i wciągnęła do środka. Głucho trzasnęły te przeżarte przez korniki wrota. Powinna przystawić mu różdżkę do gardła. Choć w sumie nigdy go tam nie było, prawda?
– Mów, co masz powiedzieć – rzuciła chłodno, nieco niecierpliwie. Pokazowo. Dłonie wcisnęła w talie i popatrzyła na niego z podejrzeniem zaklętym w chmielowym oku. Miało być groźnie, ostro, z oburzeniem głośno manifestowanym przez kobiecą postać. Miała go gromić i wygonić stąd, zanim zacznie jej płakać do kostek. Miało. Bo Nochal zachwycony wparował na korytarz i zaczął się z gościem witać, jakby przypadkowego luja nigdy w życiu tu nie widział. Zmrużyła oczy, przyglądając się Jimowi dokładniej. Co tam chował po kieszeniach? Mięso? Bimber? Bez ostrzeżenia przysunęła się bliżej i zastygła, czekając, aż zapach wódy zacznie nieprzyjemnie dusić jej nos. Był nawalony? Psidwak wspinał się po męskim ciele, powarkując radośnie i wołając o pieszczotę. Moss nie miała ochoty na tak wylewne powitania. Przynajmniej jednak to był on. Mały Jim, a nie ten zapity buchorożec z wczorajszej nocy. Tylko jakoś wcale nie czuła ulgi.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]11.03.21 19:50
| stąd |

Nie miał przy sobie nic ani różdżki, ani godności, a tym bardziej rozumu. Pchał się przez stopnie, nawet nie patrząc specjalnie, czy ktokolwiek idzie z naprzeciwka, gotów staranować każdego, kto stał mu na drodze. Bał się wszystkich tych obrazów, które podsuwała mu wyobraźnia, a może i same wspomnienia mieszające się z jawą wczorajszego spływającego rumem wieczoru. Nie dopił tamtej flaszki, w ogóle nie tknął alkoholu, nie miał sił na myślenie o czymkolwiek innym niż fakcie, że mógł kogokolwiek skrzywdzić, a pierwszą ofiarą mogła być właśnie ona, ta, która zostawiła po sobie realny ślad w postaci listu.
Bolące dłonie w tym wybity palec bolały piekielnie, jednak nic nie było w stanie go powstrzymać przed dotarciem do celu, tam, gdzie liche drzwi oznaczone były numerem pięć. Uderzał w drewno dłońmi tak długo, aż nie usłyszał chrzęstu w zamku i wtedy też zauważył swoją rozpacz w poobijanych, zaczerwienionych kostkach. Musiał to schować, przecież nie było roztropnym pokazywać, jak bardzo stał na skraju, nikt nie musiał wiedzieć.
Zauważył jej oko w szparze uchylonych drzwi. Niedługo potem otworzyła je, nie wpuszczając, a zaciągając go za rzeczy do środka. Wtedy właśnie wykorzystał moment na wsadzenie rąk do kieszeni. Nagłe szarpnięcie nieco podrażniło jego obtarty bok, którego znikomy ból został przerzucony gdzieś na margines. Nie miał pojęcia, kim była, jakie miała marzenia, czy mieszkała tu z własnej woli, a może przez sytuację, po prostu jej nie znał na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co składało się na tę drobną, poważną postać. Chłód w głosie momentalnie go zamroził. Oczami wędrował po całej twarzy dziewczyny, szukając jakichkolwiek śladów, które mógł zostawić, bo przecież był potworem, niekontrolowany pewnie dałby radę znowu coś spierdolić. Tak bardzo bał się, że jego klątwa dotknie też innych, że nie zauważył psiaka, który naskoczył na niego w poszukiwaniu pieszczoty i powitania. Był tutaj pierwszy raz, a jednak, zamiast sprawdzać, gdzie się znalazł i w jaki sposób mógł zaplanować ewentualną ewakuację, zapatrzył się w jej porażającą podejrzliwość. Dobrze wiedział, że od początku jego bytowania w Parszywym miała na niego oko, nic w tym dziwnego przecież potrafił ograć niejednego, często samemu będąc ogrywanym właśnie przez nią, a jednak wydawało się, że tym razem było tam coś więcej... bo po co przychodziła do jego mieszkania... w nocy... kiedy zgasły już wszystkie światła moralności ludzkiej duszy; przecież to nocą rodzi się zbrodnia.
Chciał przeprosić, chciał wytłumaczyć, chciał cofnąć czas, który nigdy nie był odpowiedni i dobry, jednak stworzenie tak uparcie domagało się jego uwagi, że wręcz w naturalnym odruchu wyciągnął pieczącą od niedawnych obrażeń rękę w celu pogłaskania stworzenia. Dopiero po chwili zorientował się, że niedawna zbrodnia na własnym ciele wyszła na jaw, jednak był gotów palić głupa, był w tym przecież tak dobry, aż przesunął rękę po łebku psidwaka do jego szyi, próbując jakoś zgrabnie ukryć jawny ślad nienawiści do samego siebie. Musiał jakoś odwrócić uwagę.
- Przepraszam, że tak bez zapowiedzi... - zaczął nieco zlękniony, bo ani alkohol nie był w stanie dodać mu odwagi, a z pewnością już nie zdrada własnej słabości do karania samego siebie. Wyprostował się, chowając rękę gdzieś wzdłuż ciała, za portowymi szmatami, żeby tylko nie zobaczyła tego, czego odzobaczyć już się nie dało. - ... zobaczyłem list i pomyślałem... - że zrobiłem Ci krzywdę, żadna odpowiedź nie była odpowiednia, a jednak pomimo delikatnych rumieńców, które pojawiły się na jego twarzy, próbował dalej - ... że ... - jestem imbecylem, to już wiedział od dawna, ona z pewnością jeszcze nie miała okazji się przekonać i nie miał zamiarów jej wciągać w swoje problemy i zawiłości, które przeplatały się tak częstymi kłamstwami, że czasem dziwił się nad swoim ciągłym bytowaniem na tym świecie. - ... przepraszam? - skończył w końcu z nutą czającego się pytania, patrząc się na nią niczym zbity pies. Zapomniał jedynie o jednym szczególe, jego tęczówki nie były błękitne, jak to zwykle miewał Mały Jim, przez miodowy odcień przebijały się zielone plamki należące do jego rudowłosej, naturalnej twarzy. Tym razem światło Parszywego nie było w stanie wytłumaczyć tej drobnej zmiany.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję



Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 06.04.21 8:47, w całości zmieniany 1 raz
Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]23.03.21 0:32
Mów.
Mów, a ja spróbuję poskładać w całość potłuczone szkło. Mów, a ja spróbuję rozebrać cię ze wszystkich tajemnic. No mów, bo wiem, że jest coś, co chcesz powiedzieć.

Dwa ogony falowały upierdliwie. Z zachwytem wysunął się jęzor, kiedy tylko zareagowało męskie ramię, gdy ruch rozpalił na włochatym pysku pieszczotę. Pies przejął jego uwagę, ale Moss wiedziała, jak bardzo pozorne jest to wrażenie. Mały Jim przylazł, bo miał powód. Ten powód był jej pismem porzuconym niedbale gdzieś na stoliku, odciskiem jej mokrych palców na brzegach burego pergaminu. Traktował o obecności, która mogła wydawać się zaskakująca. I o nieobecności, która wczoraj w nocy doprowadziła ją na skraj. Skraj barierek balkonowych, granicę własnej zwinności. Gdyby oczy mogły boleć od zbyt dociekliwych spojrzeń, dziś marniałaby w kacu i uciekała przed strzępkami słońca. Na szczęście nie oślepła. Wszelkie zmysły działały bez zarzutu. Znów objawiała niesamowitą, wręcz onieśmielającą gotowość. Choć była pod nim, to jednak czuła się dziwnie nad nim, jakby wyższa, ale dalej mniejsza. Drobną postacią mogłaby skurczyć sylwetkę wpędzoną w wir wyraźnego dyskomfortu. Chociaż to ona się włamała i ona powinna składać rozległe tłumaczenia, stało się wprost odwrotnie. Złapane na hak winy nagle zakolorowały się zbyt wyraźnie. W korytarzu domagała się prawdy i historii, której przecież nie chciał jej zdradzić. Jednej myśli nie mogła jednak odpędzić, jednej odpowiedzi poszukiwała zbyt uporczywie: przyszedł jako ten, który wzbudzi obawy, czy jako ten, który te obawy posiadał?
Przed pierwszym jego słowem analizowała wszystko. Portowe lata nauczyły ją upatrywać sekret w szczególe, wskazówkę w kosmyku włosów czy zbyt pogniecionym fraku. Nie bez powodu do lady przyganiało dusze głodne dobrego interesu. Była jak księga skarbów, królowa szeptów i adresów. Adres Małego Jima znała aż za dobrze, choć wciąż nie wiedziała, o czym tak zajadle mamrotał pod nosem, co chował w rękawie, kiedy sięgał po kartę i czy naprawdę smakowało mu jej mętne piwsko. Chociaż łaził w szmatach szarego dokera, choć panoszył się jak ta pchła, spojrzenie przybierał czasem zbyt zagadkowe, by mogła tak po prostu przestać. Miała... chyba miała przeczucie. Nie, ona tych cwaniaczków wyczuwała na kilometr – już od pierwszego ziewnięcia w progach tawerny, od pierwszego skrzypiącego kroku, od uśmiechu, który podejmował nędzną próbę zaskarbienia sobie uwagi barmanki. Sprawa Rosie dawno rozmyła się powietrzu. Teraz myślała o górach tajemniczych listów i o potężnym alkoholiku, który zapędził się w pragnieniach. Wyziew z jego paszczy pamiętała do teraz.
Rozluźniła nieco pozę, puszczając spojrzenie wyraźnie łagodniejsze, choć tylko dla niepoznaki. Brązowe oczy utknęły jednak wyraźnie na zaczerwienionych palcach, które kryły się miedzy kłębami sierści. Z kimś się lał, nim tu dotarł? Przechyliła głowę, poszukując zaschłej krwi na jego twarzy. Policzki, broda, usta, nos, czoło i żadne rozwalonej charakterystycznie brwi, żadnego brutalnego śladu. Co więc? – Też wpadłam do ciebie niezbyt… zapowiedziana, Jim. Jesteśmy kwita – rozjaśniła sprawę najpierw, dalej głosem wyżartym z emocji. Pozbawionym jakiejkolwiek pieszczotliwej nuty. Bo Philippa Moss miała mocno wpojone, by nie dawać się rozpraszać, by nie tracić czujności – szczególnie gdy towarzysz mógł za plecami wnosić bagaż niewygodnych spraw. Niebezpiecznych. – Co pomyślałeś? – zaczepiła, wykonując krok w jego stronę. Uniosła głowę wyżej, jeszcze bardziej zatonęła w oczach, które nie powinny już znaleźć dla siebie żadnej wygodnej drogi ucieczki. Psi zbój wariował miedzy nimi, a w końcu w zęby chwycił i rękaw kurtki, nie chcąc, by gość o nim zapomniał. Zwabiona Moss odgoniła stworzenie, a wtedy znów ujrzała zdartą boleśnie skórę i siatkę niejednoznacznych zadrapań. Popatrzyła na mężczyznę. Nagle wydał jej się niemożliwie bezradny, speszony, skruszony tak, jakby co najmniej tamtej nocy zawalił się świat Philippy Moss. Nie, ta noc nie była jej porażką. Nie ta. – Za tego swojego druha? – podchwyciła, szukając zrozumienia w jego niepewnych słówkach. - Mam nadzieje, że doszedł do siebie. Wygląda marnie. Mieszkasz z nim? Prawdę mówiąc, spodziewałam się zastać tam ciebie, Mały Jim. Czekałam na ciebiemówiła, ostatnie zdanie czyniąc jednak bardziej melodyjnym. Tak znaczącym. – Ale wpadł on i zepsuł zabawę – dokończyła, nieco blado się uśmiechając. – To jemu tak przylałeś? – zapytała, chwytając go niepostrzeżenie za rękaw i pociągając dłoń wyżej. Znała te numery. Znała widok pięści, która poprzedniej nocy zabalowała, rozrywając nosy, łamiąc kości. Opatrywała przecież powybijane paluchy Keata, zanim przyszedł uzdrowiciel – albo gdy ten nie pojawił się wcale. – Właź – mruknęła, pociągając go głębiej. Przecież nie będą stać na tym cholernym korytarzu. Psidwak z zachwytem pobiegł do saloniku, a potem wrócił, by jednak go przypilnować. Czy może ich? – Zdejmij buty, a potem powiedz mi, co się stało.
A potem pozwól mi spojrzeć jeszcze raz i tym razem zauważyć.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]23.03.21 0:35
Może nie przyszedł, może wcale go tam nie było.
Silne parzące wręcz uczucie niepewności zmieszanego ze wstydem, zbyt mocno narzucały się na jego przerażony umysł by ten koszmar był tylko snem. Bura rzeczywistość w jej spojrzeniu, humorze i dwuogonowym psiaku, który ewidentnie lubił nieznajomych, bo z jakiej racji mógłby tylko jego?
Nie patrz, to pali.
Nie patrz, bo spłonę.
Nie patrz, pożoga pożre również Ciebie.
Badała jego twarz pogłębiając obawy. Myślał zbyt wiele, żeby móc tak po prostu powiedzieć coś więcej. Był sparaliżowany jej drobną osobą, nie, był sparaliżowany samym sobą, tym co mógł faktycznie zrobić wtedy, kiedy umysł odciął się od jawy. Szczypiący wybity palec ciągle przypominał o faktycznym, fizycznym istnieniu w miejscu, gdzie nie powinien być, bo po co?
Jej obojętność przerażała, chciał złapać ją w ramionach, potrząsnąć, uleczyć, ale te ręce nie były odpowiednie. Był niebezpieczny, ale czy na pewno? Szukał w kobiecej twarzy odpowiedzi, starał się sięgnąć gdzieś głębiej i dalej w brązowych oczach, które były zbyt zagadkowe, zbyt smutne, żeby mógł znaleźć to czego tak bardzo pragnął. Czy zawsze była taka smutna? Czy za ladą przybierała pozę uśmiechniętej, a naprawdę zastępowała sobie szczęście substytutami jak choćby Bojczuk? Wiedział przecież o tym z kim mieszka, zbyt wielu klientów zazdrościło za plecami artysty, a on? Chyba nie, przecież nie miał co wściubiać nosa, a jednak stał dokładnie pod drzwiami mieszkania numer pięć bezradny, przejęty i przerażony tym, że jej smutek był jego winą. Nie krzyczała, po prostu zrobiła krok, a on wciąż górował nad jej postacią, w rzeczywistości kuląc się w środku od przewinień minionej nocy, której nie pamiętał. Czy to już była ta granica, kiedy przestaje się być człowiekiem, a staje potworem?
Stał wryty szukając słów w mętnym umyśle. Gardziel piekła od niewypowiedzianych słów i myśli, które bez alkoholu nie były tak łatwe w wypowiedzeniu. Chciał uciec, a jednak wciąż tam stał.
- Ten bydlak… – paliło gardło, twarz, ręce, serce, ale to był on. Nie próbował uciec wzrokiem, musiał przyjąć to na siebie, choć oczy piekły od suchości wypłakanych wcześniej łez. Chciał skapitulować, ale ciągnął to dalej, musiał się oczyścić z tego spojrzenia, a może było to tylko wrażenie? – on… on nie zrobił Ci krzywdy?on, nie ja, ale ja to on, bardziej wychrypiał niż powiedział, skutki felernej nocy wracały niczym bumerang, już o pulsującej głowie nie wspominając. Teraz liczyło się jej bezpieczeństwo, ich bezpieczeństwo. Nieporadnie i usilnie patrzył w smutne oczy próbując doszukać się jakiegoś obwinienia, bo już nawet nie chodziło o samo przebaczenie, chciał wiedzieć jak bardzo zrobił jej krzywdę. Jak bardzo powinien się nienawidzić. Pomimo tego, że nie była mu bliska, przynajmniej nie fizycznie.
Nagłe szarpnięcie rękawa zmusiło go do przełożenia wzroku na rozbrykanego psiaka. On szczęśliwy, ona nie, pięknie dobrana para. Wtedy jej wzrok spoczął na dowodzie jego palącego wstydu. Wciągnął powietrze nieco chrapliwie, jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Nie potrzebowała jego problemów. Nie chciał obarczać tym nikogo. Wciąż stał w miejscu zapadając się pod ziemię, kiedy mówili o nim, ale jednak nie.
- Tak, za niego… za siebie… – nie wiedział już które słowo jest kłamstwem, a które prawdą. Niczym zagubiony chłopczyk błądził po jej twarzy wciąż szukając powodu tego smutku, czy naprawdę mógł nim być on? – tylko pomieszkuję… – jedno łóżko, dwóch facetów, chyba gorzej to wyjść nie mogło. – znaczy… on tam pomieszkuje… czasem jak mnie nie ma… – wydukał zestresowany z szeroko otwartymi oczami. Nie wiedział, czy przypadkiem nie padnie tam trupem, bo serce od samego początku wędrówki od domu, aż po to miejsce, wybijało jakiś szaleńczy rytm stwarzający perfekcyjne odwzorowanie jego życia. Granica przyjemności z bólu i życia na skraju była jego nemezis, któremu właśnie stawiał czoła. Tylko wczoraj nikogo nie skrzywdziłem, nie w ten sposób.
Jasne włosy – ciemne oczy, ciemne włosy – jasne oczy, obrazy rotowały mieszając się ze sobą, tworząc niewytłumaczalne pytania. Czekała na niego, pierś na chwilę mu zastygła w bezdechu. Dlaczego? Po co? MÓW
Oczy rozszerzyły się lekko w szoku, choć przecież to czytał, wiedział że tam była, może przez chwilę wierzył w tę bajkę. Komuś zależy? Nie, ktoś czegoś chciał. Nie ktoś, ona. Philippa, znajoma nieznajoma. – Powinien mocniej. – nie było w tym zawahania, przez twarz przeszedł mocny wyraz stanowczości, która również słyszalna była w jego głosie. Dobrze wiedział, że powinien oberwać mocniej on, nie ja chociaż ja, to on. Patrzył na nią nie widząc, skupił się na tej nienawiści, która została przerwana jej ruchem do jego rękawa. Speszony powędrował spojrzeniem nie na swoje dzieło, na nią, wiedziała?
Zaproszenie wydało się być nieodpowiednie, bo przecież jak zostawić problemy za drzwiami, kiedy każe im się zdjąć buty? Zrobił to. Był posłuszny. Dał się wciągnąć.
Dziury w skarpetce jakoś niespecjalnie go interesowały, choć również czuł przez nie wstyd. Wewnątrz już dawno płonął. Nie chciał wciągać w to nikogo innego, a jednak wyprostował się, odnalazł jej wzrok i zapytał zwyczajnie. – Co chciałabyś wiedzieć?


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]23.03.21 0:36
Zwyczajność. Zwyczajność w jego przybrudzonych butach i poszarpanej szmacie zmuszonej do przysłonięcia ciała pewnie tak samo sinego jak ta pięść, jak spojrzenie, w którym czaiła się udręka. Nie szukała w nim snów ani czarów, był tak żywy jak łomot wytrącający ją ze zbyt głębokich rozważań. Niepotrzebnych i chłodnych. Nie niósł ani ciepła, ani słodyczy. Coś jednak musiał przytargać, coś doprowadziło go te cztery kamienice dalej. W zbyt dumnym przekonaniu twierdziła, że dobrze znała niewypowiedziane motywacje i skruszoną mowę oczu. Robili bałagan, wciągali ją w swój nieposzanowany gnój, a potem przyłazili zaopatrzeni w bełkot, by poudawać, że im żal, że to szkoda, że więcej już się nie powtórzy. Nie rozpaczała nad albumami tych samych zdarzeń, zbyt monotonnych, by można się było jeszcze zainteresować. Nie mogła się więcej razy wzruszać i każdego ściskać za dłoń, głaskać nadzieją, że rozpadający się świat da się poskładać. Nie mogła. Więc po jakie licho go tutaj wpuściła? Dlaczego zwabiona ckliwością w bezradnie krzywiących się literach w jego listach polazła wtedy na tamten balkon? Trzy tygodnie temu zaciągnęła się oparami smutku. Te siały spustoszenie w sercu, w myśli, pożerały emocje i kierowały ciałem jak marionetką. Robiły to po omacku, robiły to, gdy jej zdawało się, że tamte chwile już pogrzebała. Wygodnie byłoby zwalić na nie, na histerie i wątpliwości, które nie zdążyły być wykrzyczane i na te oczy – te nigdy nieujrzane oczy. Robiła głupie rzeczy. Podnosiła z chodników zapłakaną Celine i targała ją przez doki, dźwigała wróżkowe uzależnienie i podrzucała upadłą balerinę. Rozprawiała się z tuzinem nieswoich rozpaczy, a ponad nią gromadziła się jej własna. Czuła się niepełna. Patrzyła na niego, choć srogo i nieufnie, to wciąż z otwartą furtką, zapraszającym gestem uniesionego ramienia, którego nie musiał się bać. Choć upierała się, że dobrze zna ciąg dalszy, to chciała znów w to grać, wysłuchiwać tych samych ponurych mar i przyklepywać te same otłuszczone fabrycznymi oparami kłaki. Bo nikt nigdy nie powinien zostać sam. I tego nauczyła się ta, którą porzucono na ulicy, kiedy nie potrafiła wymówić własnego imienia.
A oni? Dwójka przelotnych uśmiechów, jeden rozbity na łbie kubeł i kilka złowrogich spojrzeń. Między nimi było więcej listów niż słów, a w listach więcej skreśleń niż treści. Przecież wcale nie wiedziała, kogo wpuszcza do domu, więc dlaczego zdawało jej się, że właśnie wie? Za balkonem mieszkanie było tym wszystkim, co spodziewała się ujrzeć. Mogłaby przysiąc, że wolałaby, by poprzewracane po kątach życie nie kruszyło się pod jej stopami. By powtykane w szpary tajemnice przestały wślizgiwać się do jej popołudniowego zamyślenia. – Nie – odparła jak gdyby nigdy nic. Rozluźniła nieco ramiona w opozycji do jego straszliwie spiętej sylwetki. – Tobie najwyraźniej tak – zasugerowała, obejmując go nieprzerwanie spojrzeniem. Więc to o to chodziło. Obawiał się, że jego współlokator coś jej zrobił. Jej myśli pociągnęły za sobą ostrożny uśmiech. – Mały Jim, wyluzuj. Umiem sobie poradzić z nawalonym gościem. Choć przyznam, że strzegł twojego domostwa jak rasowy garboróg – skomentowała półżartem, próbując rozniecić ciężką dość atmosferę. Przechyliła się lekko w stronę gościa: - Chyba mnie nie lubi – przyznała niby zasmucona. Lekko cmoknęła ustami. Powróciła do wcześniejszej pozycji. – Trochę się poszarpaliśmy, ale wiesz, usadziłam go w końcu na tyłku. Dosłownie. Coś wspominał? Pewnie nic nie pamięta. Był jak… - bestia. Tego słowa jednak nie wypowiedziała. Urwała dość pogodny ton, orientując się, że Jim się ostro przejął. Naprawdę. Wyglądał jak kupa nieszczęścia. Rozbiegane oczy, nerwowe gesty, urywki zdań. Stresował się tym spotkaniem. Czy ją zabolało? Czy coś jej zrobił? Czy czuła wtedy więcej strachu niż złości? Ciąg pytań szybko przewinął się przed jej oczami, a ona mogła poddać się im w hipnozie, albo kopnąć całe to cholerstwo i iść dalej. Jak zawsze. Choć oczy miała smutne, próbowała myśleć i mierzyć się z tym jak z codziennością, jak z niewiele wartym zdarzeniem – którymś już z kolei, podobnym do wielu poprzednich. Mały Jim zapomniał, gdzie pracowała?
Za niego. Za siebie.
Zawieszone spojrzenie nie ustępowało. Ani drgnęła dłoń, która pochwyciła jego poranione ciało. Wyraźnie dawał jej znaki. Nie rozumiała ich jednak, a przynajmniej pogubiła się w rozumieniu. Wyrzucane między nerwowymi oddechami słowa nie brzmiały jak sensowna całość. Mimo to powoli pokiwała głową. Nie chciała potęgować jego lęków – czymkolwiek one w ogóle były. Poruszyła lekko palcami, które przed chwilą podglądały ślady buntu na męskiej dłoni.
– Ach, tak –
wypowiedziała tylko, próbując wciąż utrzymać kontrolę nad tą rozmową. W jej korytarzu, przez jej wyczyny i jego… troskę? Poczucie winy? Z czym przychodził? – Nic mi nie zrobił, Jim – powiedziała łagodnie, chyba nawet powtórzyła niedawne sugestie. Głos był łagodniejszy, ani smutny ani zawadiacki. Zwyczajny, choć lekko chyba poważny. Chciała, by już uwierzył i przestał się tak dręczyć. Nie wiedziała, jak blisko ze sobą byli, więc na wszelki wypadek darowała sobie sugestię o zmianie współlokatora. To przyjaciel, czy tak? W przepiciu i niedopiciu? – Chodź – bo nie było powodów, by jeszcze dłużej sterczeć w tym miejscu, by utrzymywać aż tak ciężki nastrój, by dać się mu zagryzać. Przywalił mu za jej strach? Za jej niepotwierdzoną grozę i nieprzyznaną krzywdę? Nie zamierzała wyliczać mu, co powinien. Choć… - Powinieneś naprawdę pomyśleć o tych tańcach. Chyba obydwoje mamy ostatnio za dużo…stresu – przyznała, zaskakująco nieco samą siebie. Marna wymówka, dość jednoznaczna zagrywka, która nawet nie była tym, czym wydawała się na pierwszy rzut oka. Jego niepewność i przejęcie sprawiały, że miała ochotę to wszystko rozdmuchać. Tak po prostu. Za wiele tego mieli. Oni, ludzie z portu. Smutni, głodni i poszarzali. Tylko czy sama potrafiłaby tak naprawdę poruszyć ciało do gry, kiedy ostatnio brakowało jej… samej siebie?
– Wchodź śmiało – oznajmiła, prowadząc go do salonu. Tam będą mogli wreszcie zachowywać się jak ludzie. Wziąć w garść zbyt rozlane sprawy. – Siadaj. Zaraz wrócę. Nochal, pilnuj go – wydała jednemu i drugiemu polecenie, a potem zniknęła, pozostawiając ich razem. Wróciła zaopatrzona w wilgotną szmatę i słoiczek z maścią. Usiadła przy nim i wyciągnęła otwartą dłoń, dość wymownie. Skoro już się lał w imię jej krzywd i nie-krzywd, to powinna na to zerknąć. – Mam brata. Brata i całe stada wojowniczych piratów – dodała w luźnym wytłumaczeniu. Uzdrowicielką nie była żadną, ale przeżyła setki zadym w tawernie i wiele osobistych bójek Keata. – Trochę wiem, jak to jest. Cholernie żałuję, że nie mam tyle siły, by im wszystkich wlać. Przydałoby się. Ale przynajmniej mam różdżkę uniosła nieco wyżej brwi, bo to był jedne z powodów do dumy. Jej uroki potrafiły nieźle poturbować. Powinien usiąść, a potem powiedzieć. Tylko co? Pies przysiadł na podłodze, miedzy nimi. Nieco już spokojniejszy. – Po prostu od początku, Jim.
Po prostu powiedz to, co chcesz mi powiedzieć.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]24.03.21 13:30
Zła, smutna, bezradna, tak widział ją swoimi oczami, które domagały się odpowiedzi, czy to on był całą tego przyczyną, czy zrobił jej tak wiele, nawet nie pamiętając tych scen, kiedy ją krzywdził; winny, po prostu winny, a jednak wciąż stał w tych drzwiach, nieporadnie szukając odpowiedzi gdzieś na drobnej twarzy.
Wystarczyło jedno słowo, żeby jego cała twarz odprężyła się, pozwalając nawet na lekkie rozluźnienie w napiętych barkach, choć przyszło mu to z trudem, w rzeczywistości dotarło do niego, dopiero kiedy usiadł na krześle i odchylił głowę do tyłu, a ona wyszła. Głośny wydech przerwał ciszę, która otaczała psidwaka i jego zanurzoną w myślach postać. Nic mi nie zrobił wybrzmiało przyjemnie w uszach garboróg pewnie trafnie porównała go do jakiegoś obrzydliwego bydlęcia poszarpaliśmy się serce ponownie przyspieszyło na myśl o tym, że mógł chcieć zrobić jej krzywdę w pełnym stanie nieświadomości, choć mówiła to wcześniej, nic mi nie zrobił – kolejny głęboki oddech, już dawno za tymi kuchennymi drzwiami jego umysł przetwarzał to, jak zacięta płyta, dopiero po chwili skupiając się na jej ostatnich słowach, które pozostawił bez komentarza zbyt zamyślony całym tym problemem wczorajszej nocy – tańce. Obiecali sobie tańce, ona jemu, on jej, nie miało to znaczenia, kiedy stawało się to deską ratunku przed myśleniem o problemach.
Ręką sięgnął do dwuogoniastego psidwaka siedzącego obok krzesła; pogłaskał go poturbowaną ręką po sierści, taki kompan był jak skarb. Każdy ruch przyprawiał go o grymas i powoli budujące się poczucie pewności, że da radę, zdobędzie w sobie tyle odwagi i… pozwoli, choć na chwilę odrzucić okowy codzienności zmuszającej do ciągłego martwienia się o wszystkich, wszystko i wszędzie. Głowa oparta o górną część ramy krzesła ciążyła na ramionach, które przyciągała siła większa od tej grawitacyjnej, musiał siedzieć, inaczej dawno już leżałby na podłodze w pełnej bezwładności i niechęci do dalszych prób walki ze sobą, bo po co? Ból w złamanej lewej dłoni przyprawiał go o dreszcze, jednak mocno przygryziona dolna warga skutecznie powstrzymywała wszelkie jęki, o które sam się prosił przy ciągłym pieszczeniu Nochala. Dlaczego w ogóle wszedł?
Nagłe skrzypienie podłogi przywróciło go do dziwnej rzeczywistości, gdzie dosyć znacząco wskazywała na swoją chęć pomocy. Spojrzał na nią nieco zdziwiony. Po co chcesz ratować to, co już dawno się rozsypało? Nie rozumiejąc, zabrał poturbowaną rękę z łebka psa, kładąc ją na stole. Intensywny kolor świadczący o świeżości obtłuczenia, a nawet i połamania stał się jego piętnem. Nie miał ochoty na to patrzeć, wręcz zawstydzony uciekł na bok wzrokiem, kiedy zaczęła tłumaczyć dosyć luźno. Nie bał się patrzeć w głębiny oczu, które nie kłamały, jedynie emitowały smutkiem. Powinien już dawno wyjść. Powinien zabrać ze sobą problemy, które nijak dotyczyły jej drobnej postaci, której perspektywa zabrania na tańce, wydawała się najważniejszą w życiu. Wymazać wczorajszą noc i wieczór, wymazać całe felerne pół roku, wymazać wyjazd do Oslo, wymazać… wszystko? Tylko nie tę ucieczkę od rzeczywistości z prawdziwie nieznajomą znajomą twarzą.
Zauważył jej smutek, znowu tylko ten był inny, bardziej sytuacyjny, chodziło o siłę?
- Nauczę Cię – wypalił z obietnicą, zakrywając przy tym swoją poturbowaną dłonią jej mniejszą, oczekującą na ruch. Dotyk wydawał się wierniejszym zapewnieniem niż same słowa, te były ulotne; nie chciał tak szybko odlatywać, nie chciał również, żeby się smuciła, była młodą, pełną potencjału i możliwości czarodziejką, po cóż miałaby się czymkolwiek martwić? Teraz nie było wojny, nie w tym pokoju, nie w tym momencie, to samo tyczyło się jasnych włosów, których przebłyski wciąż pamiętał jak przez mgłę, w tym momencie nic nie było im potrzebne, tylko rozmowa. Na nieco brodatych polikach pojawiły się rumieńce, głupi znowu zaczął robić, zamiast myśleć. – przepraszam… jeśli tylko masz ochotę, to postaram się… – nauczyć jak się przede mną bronić, przed takimi jak ja, obrona przed ludzkimi potworami. Przymknął na chwilę oczy, jakby całe to zamierzenie przyprawiło go o ostrą migrenę. Ból z obitej ręki tym razem swobodnie i bardzo świadomie rozprowadził się po całym jego ciele, kiedy w impulsie zbił już wolną rękę w pięść.
Przez jakiś czas milczał, wbijając wzrok gdzieś przed siebie na podłogę. Chciał powiedzieć wszystko, choć nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Nieznajomi świetnie słuchali i radzili, a jednak zaufanie było podstawą, której żadne z nich nie było pewne, a może? Podniósł głowę trochę wyżej, przechylając się lekko w jej kierunku i spoglądając ukosem nieswoimi-swoimi tęczówkami.
- Po prostu...mam dośćdlaczego tam przyszłaś? – spytał nagle, zaskakując siebie samego, choć pytanie było bardzo zasadne, przecież, jaki był w tym wszystkim sens? – Przepraszam, nie to miałem na myśli… – szybko wytłumaczył nieporadnie, choć faktycznie był ciekaw, co ją sprowadziło do innej kamienicy. – ja tylko… nie chciałbym, żeby komukolwiek stała się krzywda. – dopłynął do brzegu, z zawstydzeniem przenosząc wzrok gdzieś w okolice podłogi, tam, gdzie widział swoje podziurawione skarpetki. Mówił prawdę, przez cały czas, a jednak wyczuwał ten niedosyt, któremu w żaden sposób nie był w stanie sprostać, bo przecież jak mógł jej cokolwiek powiedzieć? Co miał jej powiedzieć? ‘Cześć jestem Urien Reginald Weasley, wnuk lorda Septimusa Weasley’a zarządcy Devon, który zamiast pomagać w rodzinnych stronach, szwenda się po porcie jako podrzędny robotnik portowy, wieczorami przemienia się w dilera narkotyków, od czasu do czasu trudni się jako szpieg na wynajem, a w międzyczasie zbiera informacje, które mogłyby pomóc Zakonowi, kiedy znajdzie czas stara się pomagać w Devon i… co trzeci dzień chodzi obijać sobie i innym mętom społecznym mordę, a w dni wolne od bójek zapija się na tyle, żeby nie myśleć o tym, że wciąż jest facetem, że wciąż mam swoje potrzeby, że wciąż… chcę czegoś, co w trakcie wojny nie powinno mieć miejsca?’
Po co przyszłaś wtedy, kiedy nie byłem sobą? Dlaczego?


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]24.03.21 23:16
Milczeniem urywał wątki, odkładał wrażenia na pokurzonych półkach. Milczeniem pieczętował zaczepki i drobne nitki soczystego podpuszczenia, które kierowała mimowolnie w jego stronę. Nie była jednak ani nachalna, ani specjalnie perfidna. Zaakceptowała jego ciszę. Nie trzeba być nadto kumatym, by pojąć, jak bardzo wziął do siebie kataklizmy zeszłej nocy, jak ciężko dźwignął wszystkie winy drętwego koleżki. Philippa, mimo grozy zasianej w tamtej godzinie, nie przyjęła tego jakoś ciężko, nie czuła bólu w zasinieniu i łez we własnych oczach. Może dlatego, że to nie był pierwszy raz, a może dlatego, że tak naprawdę nie wydarzyło się nic. Poskromiony łobuz nie robił wrażenia już na nikim i nikomu też nie potrafił zagrozić. Przeżyła, wymknęła się, pozostawiając stanowczo zbyt wiele niedokończonych listów i nierozsądzonych teorii. Ten jeden świstek został gdzieś w męskim bałaganie, wabiąc upoważnione oko. Najwyraźniej skutecznie.
Wzięła w palce dłoń zdecydowanie większa od swojej. To delikatny ruch, wiedziała, co takiego oznaczają siniaki i zadrapania, czające się pod skórą bolesne krwiaki. Czuła to, choć nie pozwolił jej ujrzeć zbyt oczywistych manifestów pokiereszowanego ciała. W oczach widziała za to skruchę wymowną, palącą w speszeniu i może najbardziej szczerą ze wszystkich szczenięcych oczu, jakie kiedykolwiek tutaj ujrzała. Ostrożnie otoczyła go opieką swoich palców. Prowadziła wilgotną szmatkę przez suche wnętrze dłoni, dość szorstkie, spracowane, choć dziwnie ciepłe. Kontrolnie uniosła oczy, by długą rzęsą zarzucić sieć – tak w razie jakby coś miał zaraz kombinować. Wydawał się przygaszony. Nawet i w tym mętnym spojrzeniu umiała dostrzec odbicie swojego smutku: tajemne, zamaskowane, nieoczywiste. Opuściła głowę, przysuwając się bliżej niego, by mieć łatwiejszy dostęp do nieco sztywnej ręki. Przemknęła czulej palcem  po zgrubieniu gdzieś przy boku dłoni, a potem kontynuowała niespiesznie, prawie jak w cholernym rytuale, ten przejaw niemożliwej troski. I ona też przygryzała usta, czasem lekko kręciła głową, kiedy oględziny nie napawały zbyt optymistycznym wnioskiem. Brud zbierający się w strzępkach tkaniny odsłaniał mapę wielokolorowych plam. Delikatnie przesunęła opuszkiem palca po wymęczonych kostkach. – Mały Jim – mruknęła, rozrywając w końcu duszną ciszę. Nie musiała być uzdrowicielką, by wiedzieć, że mocno się pokiereszował. – W co ty tak naprawdę waliłeś? Kiepsko wygląda, powinniśmy iść z tym do Yvette – my – ja sama nie mogę nic zrobić poza maścią. Pomoże na jakiś czas, przyniesie chwilową ulgę, ale obawiam się, że powinien się temu przyjrzeć uzdrowiciel – wyjaśniła stanowczo, choć bez cienia natarczywości. Nie zamierzała go zmuszać, choć miedzy słowa wkradła się wyraźna sugestia. Zrobisz to, bo inaczej się policzymy. – Zrozumiałeś? – upewniła się jeszcze, choć dziś, ku zaskoczeniu, wcale nie wyglądał na opętanego przez zbawienną magię flaszki. Wciąż trzymała jego dłoń. W zupełnie naturalnym geście zdarzało jej się pogłaskać siną skórę, czasem ruch przeciągała daleko poza granicę tamtej formalnej czynności. Zanurzyła palce w maści, przypominając sobie każdą złotą radę Belviny. Naniosła część chłodnej mazi na skórę. Dbała o to, by dobrze pokryć nią całość zasinienia. Na usta wdzierało się mimowolnie pytanie o to, jak bardzo zniewolił go ten ból. Nie zadała go jednak. Wiedziała, że każdy z nich się wylizywał. Portowi chłopcy byli odporni, zahartowani wieloletnim bojem, walką na śmierć i życie, o ostatnią butelkę rumu i o ostatni syreni klejnot. Byli rozpędzeni i wytrwali, trudno było ich powalić. Podobny rodzaj siły krył się pod splątanymi kudłami dokowych dziewcząt. Nikt z nich się nie poddawał.
- Nauczysz, jak wyzdrowiejesz – zdecydowała hardo, poprawiając sobie ułożenie jego palców w swojej dłoni. Obróciła ją nawet tak, by wnętrze znajdowało się naprzeciwko jej spojrzenia. Kciukiem przesunęła po liniach kryjących się w środku. Linia szczęścia? Linia życia? Linia miłości? Pani Boyle wiedziałaby, jak czytać w tym pieprzonym proroctwie, ale Moss nie miała o tym bladego pojęcia. Przestała więc i uniosła głowę, by na dłużej zatrzymać na Małym Jimie spojrzenie. Słuchała, kiedy znów przepraszał, gdy składał ze speszonych głosek w miarę spójną wypowiedź. – Jim... Nie myśl już o tamtym – odparła łagodniej, choć wciąż z charakterystyczną dla siebie nutą. Między uciekającymi spojrzeniami próbowała wyłapać prawdę, pociągnąć za emocję, która go tak mocno spętała. To wciąż był strach? O to, że ją skrzywdzono. Pokręciła powoli głową, a niedaleko później zarejestrowała zbliżenie, gdzieś niżej zaciskającą się pięść i niewypowiedziane znów krzywdy.
Dlaczego tam przyszłam?
Zawieszona w jego patrzeniu, milczała, pozwalając, by pytanie za pytaniem zalewało ją. Podmywało pewność, poruszało twardymi murami, przelewało się przez nie kropla za kroplą, a potem coraz większym strumieniem. – Sama chciałabym to wiedzieć – odpowiedziała najpierw, a potem wzięła głębszy wdech. – Wysyłałeś listy. Bardzo dużo listów. Jeden po drugim. Zaniepokoiły mnie. Nie wiem, miałam przeczucie… Totalna bzdura, nie? Gdybym była jasnowidzem, to może brzmiałoby to jakoś bardziej wiarygodnie, ale… nie jestem. Przylazłam tam, po prostu, do ciebie – objawiła, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. – Lubię wiedzieć, co się dzieje – dodała, kiedy to wszystko zabrzmiało wcześniej zbyt ckliwie, w nowej dla niej melodii, wręcz absurdalnej. Próbowała się chyba z tego wyplątać.  – Druga ręka też tak wygląda? – zapytała, odkładając powoli tamtą na jego udo. Sięgnęła po drugą, możliwe, że wciąż zaciskającą się w pięść. Jeśli tak, rozluźniła powoli palce, by im się lepiej przyjrzeć. Trochę jak z dzieckiem, ale bardziej jak z człowiekiem. Ze swoim. Po prostu.
Gdy zaś wspomniał o krzywdzie innych, uniosła nieco wyżej brwi. Miała w tamtej chwili ochotę na wypowiedzenie zbyt wielu słów. Za szczerych, za szczegółowych, zbyt intymnych, by potrafiła je mu ofiarować. Mogłaby kolejny raz upomnieć go, że nic jej nie jest, że ma się dobrze, że jej nie skrzywdził, że… Nieco zamyślona lekko ścisnęła jego dłoń, bezwiednie, oby nie tam, gdzie czuł ból. Psidwak wskoczył na sofę i zaczął kombinować, by dostać się między nich. Philippa mimowolnie odciągnęła go nieco. Wciąż spoglądała w te oczy. Oczy. – Jim – wydusiła prawie zahipnotyzowana. Co ukrywasz, Jim? – Twoje oczy – wypowiedziała, pociągając dalej, choć nie bardzo wiedziała, o co jej chodzi. Czuła, widziała, odkrywała coś innego. Dlaczego ten kolor tak ją przyciągnął? Coś było nie tak, coś nie pozwalało jej się skupić. A może już przepadła?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]25.03.21 13:27
Dreszcz przebiegł wzdłuż dłoni, znikając gdzieś na szerokości piersi. Nie potrafił zrozumieć swoich odczuć, choć w pełni był przekonany, że winą było fizyczne zjawisko – zetknięcie z czymś mokrym, delikatnym i zdecydowanie bardzo nieswoim. Spokój niesiony dotykiem kilku drobnych palców przerażał go, jednocześnie sprawiając paraliżującą przyjemność. Bardzo rzadko jego umysł przestawał być rozbiegany i zamyślony, żeby mógł faktycznie spojrzeć na cały proces leczenia z bliska. Znał podstawy, jednak wszystko, czym się parał, było magiczne, a teraz?
Kilka z palców mimowolnie drgnęło w solowym tańcu z powietrzem, kiedy zaraz poruszyła głowę, hipnotyzując go wzrokiem. W głowie szumiał huragan pustki, którego nijak nie był w stanie określić chociaż jednym słowem. Coś w organizmie zacisnęło się porządnie, choć nie był w stanie powiedzieć czy był to brzuch, czy może klatka piersiowa, cóż za różnica, kiedy patrzyła właśnie na niego? Moc tego bystrego spojrzenia, które dla jego stanu było, zbyt rozumnym sprawiało, że przestawał zwracać uwagę na fizyczny ból. Liczyła się opieka, którą wyczuwał w każdym ruchu barmanki… Philippy… Philippy Moss. Nie byli już nieznajomymi, w tych kilku niemych sekundach poznał jej troskę, w którą początkowo nawet nie był w stanie uwierzyć, w końcu ktoś miałby interesować się nim? Nie miało to żadnego sensu! Nie rozumiał, skąd był w niej ten smutek?
Zauważył pewien ruch, niepewność, przygryzienie wargi, o czym myślisz? Nie przyłapała go na obserwacjach, choć te prowadził już od jakiegoś czasu, zawsze ciekaw co kryje za swoim kokieteryjnym uśmiechem. Chciał dotknąć, sprawdzić, czy była realna, przerwać to zamyślenie, które zabierało ją od… niego? Przecież był nikim, nie tylko dla niej, dla samego siebie również, po cóż miałaby tracić na niego jeszcze czas, energię i siłę? Wciąż emanował ten smutek. Każdy gest zdawał się jakby przysłonięty barierą, która opuszczała się delikatnie wtedy, kiedy zajęta była czymś wymagającym skupienia, do czego raczej nie zaliczało się czyszczenie dłoni; ustalała własne reguły, a on chłonął wszystko.
Niejednokrotnie już spotykał się z uzdrowicielkami, był przecież człowiekiem porażką, cóż więc dziwnego, że stał się częstym klientem w ich lecznicach, a czasem nawet domach – nie każdą było stać na własne lokum; jednak żadna z nich nie dawała z siebie tyle, co ona, a może zwyczajnie o tym nie wiedział? Zbyt zniszczony własnymi wojażami zwykle trafiał pod ręce uzdrowicieli w stanie dość mało rześkim i myślącym o czymś innym poza bólem, teraz miał czas i okazję przyjrzeć się całemu procesowi, który w jego mniemaniu nigdy nie powinien mieć miejsca. Nie chciał być ciężarem, a mimo to przyjęła go bez słowa zawahania, objęła opieką i… czego nawet nie byłby w stanie przyznać przed samym sobą – pozwoliła zapomnieć o całym tym popapranym zgiełku za drzwiami.
Mrugnął w końcu zaślepiony obserwacjami, pozwalając sobie jeszcze na głębokie odetchnięcie, było… lepiej? Dreszcze łączyły się z promieniującym bólem, a ręka chłonęła dodatkowy dotyk, który nie ograniczał się tylko do materiału zbierającego ślady, uspokajała go; delikatny, wręcz niewyczuwalny dotyk przemknął po jego kostkach, wypuścił wstrzymywane powietrze. Usłyszał imię, nie zareagował w pełni skupiony na powoli sunącym opuszku; działała na niego w tak inny sposób, jakie dotychczas znał, a może pierwszy raz faktycznie zwrócił uwagę? Patrzył na smutnego, opuszczającego bariery, zapominającego się człowieka, który znalazł dla niego chwilę bez przymusu poważniejszego zagrożenia zdrowia z jego strony. Dlaczego to robisz?
Chciał zapaść się pod ziemię, krzyknąć na odchodne, uciec i nigdy nie oglądać się za siebie, zamiast tego otworzył oczy, wybijając się ze skupienia na wyczuwaniu reakcji dłoni i organizmu spragnionego… czegoś. W oczach mignęło coś dziwnego, jakiś dziwny błysk tęsknoty, która nieświadomie kołysała lekko zadżumiony umysł w przyjemnym poczuciu bycia w odpowiednim miejscu i czasie. Dopiero kilka stanowczych nutek, niewygodne pytanie i oczywista wzmianka o portowej uzdrowicielce przywróciła go do rzeczywistości. Spojrzał na nią mętnym wzrokiem, trochę gubiąc się w tym, co chciał, a co powinien, obserwował. My?
Zaskoczenie zdecydowanie odnalazło odzwierciedlenie na twarzy, kiedy brwi podjechały nieco wyżej, a w tęczówkach zaświeciło pytanie, wręcz momentalnie przykryte wstydliwym uśmiechem i ucieczką wzroku gdzieś w bok. Na sam koniec dotarło do niego jej pytanie.
- Jest dobrze, będzie dobrze. – wychrypiał ze ściśniętego gardła, dopiero po chwili orientując się, że gdzieś w międzyczasie wyschły nie tylko oczy, ale również i gardziel; zapewnieniami próbował stworzyć złudny obraz idylli odebranej im już lata temu, oszukiwanie samego siebie przychodziło mu już naturalnie.
Zrozumiał, choć skupiony na tym zbawczym dotyku na własnej ręce nie był w stanie odpowiedzieć. Spierzchnięte wargi lekko uchyliły się, a wzrok powędrował w miejsce, gdzie nakładała maź, powolnym ruchem głowy rozpoczął podróż po całej krzywiźnie ciała jej skupionej osoby. Szczupłe palce, delikatny, choć wypracowany za ladą nadgarstek, pewna chuda linia ręki, aż po sam bark, który przez ubranie wydawał się zbyt szczupły, żeby utrzymywać tę zasmuconą głowę. Bał się patrzyć dalej, im bliżej oczu, tym ciężej z utrzymywaniem się w ryzach, z kolejnymi prawdami skrywanymi pod szatą złudzeń i zawiłości rzeczywistego stanu, z malejącym poczuciem pewności. Odwróciła jego dłoń, powoli nakreślając wszystkie linie, którymi kiedyś próbowali mu wmówić piękne życie, ona nie oszukiwała. Zebrał się na odwagę i przesunął spojrzeniem po wgłębieniu rozpoczynającym szyję, była wychudzona. Obezwładniające zimno wylało się na jego głowę, obejmując zaraz całe plecy w nieprzyjemnym dreszczu i jedyne co powstrzymywało go przed reakcją na to, co widział była tylko ten delikatny ruch na wnętrzu swojej ręki. Dlaczego wcześniej nie zauważył, jak była smutna, jak była chuda, jak… zaczęła znikać w oczach… przecież ją obserwował. Szybko przeskoczył po szczupłej szyi, mocnych rysach szczęki, pełnych ustach, drobnym nosie, zapadniętych lekko polikach, wyraźnej linii brwi, zatrzymał się na oczach, dwóch głębinach, które zwróciły się do niego z prośbą o porzucenie tematu win. Niczym uczniak przyłapany na psikusie odwrócił wzrok, wracając zaraz po swoim pytaniu, kiedy zaczęła odpowiadać.
Widział wahanie, choć nigdy nie był specjalistą w czytaniu emocji… znał ją, nie wiedząc, kim jest. Potrafił powiedzieć, że targała nią niepewność, ileż razy widział to we własnym, zakrzywionym w spękanym lustrze odbiciu. Otępiały, zaskoczony i zdecydowanie zbyt chętny na ponowne usłyszenie jej głosu skupił się na mniejszej postaci. Nie próbował analizować, dlaczego tak chętnie słuchał dźwięcznych nutek zahartowanego głosu należącego do kogoś, kto przecież był uznawany za niebezpiecznego, zbyt spostrzegawczego, zbyt… była dobra. Widział to cierpienie zakute w kajdanach nocnej ciemności, zbyt dobrze znał swoje demony, żeby móc przejść obojętnie, nikt nie zasługiwał na niemoc, a ona? Gubiąc się w tak niecodzienny sposób gdzieś pomiędzy słowami, dawała mu jasny znak, który odczytywał niczym zagubiony statek kierujący się światłem jej latarni. Nakierowując marynarzy na odpowiednie drogi morskie, nigdy nie okazywała niepewności, nie wahała się, nie… poddawała się przeczuciu, przedstawiała fakty, tu i teraz. Zamiast tego raczyła go słowami, które wprowadzały w zakłopotanie, uszy niemalże od razu zaczerwieniły się ze wstydu. Przyszła tam do niego, a on niczym niewychowany gamoń dopytywał dlaczego. Lubi wiedzieć co się dzieje, nie wyobrażaj sobie…, myśli już dawno pognały do przodu, zbyt zakorzeniony w sentymentalizmie emocjonalnym był przekonany, że to coś znaczyło, musiało coś znaczyć, błagał o dodatkowe znaczenie. Spytała o drugą dłoń dokładnie wtedy, kiedy odnalazł w sobie dość odwagi, żeby w końcu złapać jej dłonie i ponownie oddać się ckliwemu zapewnieniu, że wszystko jest w porządku jak człowiek człowiekowi – nie zrobił tego. Bezwładnie poddał się jej ruchowi, pozwalając chwili uciec w odmęty wspomnień, nie chciał wierzyć dawnemu założeniu, że była niebezpieczeństwem dla jego tajemnicy; tylko dlaczego nie dać sobie zatonąć, kiedy przez całe czas szuka tej kotwicy ułatwiającej stanięcie w miejscu, jak i zatracenie się pod powierzchnią. Rozprostował palce, krzywiąc się lekko od efektów własnej głupoty. Czuł złamanie w drugiej dłoni, choć zimna maść dawała ukojenie, nieco inne niż jej palce, które… zacisnęły się na jego dłoni? Rzucił okiem na psa, potem na nią i znowu skarpetki, kiedy wydusiła jego-nie-jego imię. Przestraszony nieco tym, co mogła nieść ta reakcja, mimowolnie zawęził powieki, wbijając trzeźwy wzrok na dziewczynę i wtedy to stało się to, czego najmniej oczekiwał, zauważyła.
Napiął się mimowolnie, żeby zaraz spróbować się nieudolnie rozluźnić, przez cały czas patrząc z intensywnością w głębokie, piwne tęczówki. Wiedziała?
Nie był w stanie odwrócić wzroku, bo po co? Wiadomo, że każdy płomień zostanie ugaszony przez wodę, a on przecież tonął, gdzie więc sens rezygnowania z ryzyka, kiedy było to całym jego światem, czy ona powoli… też?
Widział ją jakoś inaczej, brak mętnego umysłu sprawiał, że jawiła się wyraźniej i o wiele smutniej. Niechciał, żeby ktokolwiek się smucił, poruszył wolną, wypielęgnowaną przez nią dłonią, zakrywając nią drobne dłonie zajmujące się drugą ręką. Może to był ten moment? Może łatwiej będzie powiedzieć nieznajomemu? Ciepło dotyku dodało mu nieco odwagi, zawahał się, choć nie uciekał. Każda cząstka jego rozumu wrzeszczała, próbując odebrać mu możliwość wypowiedzenia tego, co chciał. Spowiedź u nieznajomej wydawała się jednak dobrym pomysłem.
Philippa… ja… – przełamał gulę w gardle, jej oczy i tak już wiedziały, a może tylko chciał, żeby go zrozumiała? Chociaż ona jedna, przecież jej nie znam.
Intensywność przerwał psidwak, który nie doczekawszy się uwagi ze strony dwójki czarodziejów, stanął na jego nodze przednimi łapkami, machającym ogonami uderzając o wychudzone ciało barmanki i łbem szczekając prosto przed jego twarzą. Zdekoncentrowany przeniósł spojrzenie na zwierzę, zabierając zaraz ręce, które znajdowały się pod psiakiem. Bolącymi dłońmi pogłaskał Nochala, wstając z sofy i zmuszając malca do zeskoczenia. Palił go każdy skrawek skóry. Musiał znaleźć oczyszczenie, musiał się opanować, musiał… znaleźć się z daleka od tego magnetyzmu, który pozwolił mu na poczucie bezpieczeństwa, złudnej ufności, komfortu z nieznajomości drugiej duszy. Ale ja… chcę ją poznać…
- Łazienka? – spytał szybko, podchodząc do drzwi, za którymi wcześniej zniknęła, musiał się zdystansować, odzyskać rezon. Dźwięk z gardła jasno wyrażał pełne spięcie jego postaci, na której polikach i uszach dominował mocny róż, bardzo niepodobny do tego częstego widoku pijackiego, czerwonego koloru na nosie.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]04.04.21 2:16
Nie ona powinna to robić. Nie ona, nie Philippa. Każde muśnięcie potłuczonej pięści rozłupywało twardą skorupę, wypracowane, zastygłą, nienaruszoną przez lata ciężkiej harówki między portowymi kmiotami. Nie jego, wbrew pozorom, ale jej. Nie ja, powtarzała sobie gdzieś, jak echo, które ślizga się po nagle zbyt elastycznych ścianach duszy. Dziwnie miękkich, nienaturalnych dla Moss. Robiła to jednak, z jakimś cholernym namaszczeniem, choć niby tak jak zawsze, niby tak samo, jak za każdym razem, kiedy na jego miejscu siedział Burroughs lub inny doker. Zatruwające się nierozwagą oczy chętnie lądowały na przykrym widoku zesiniaczonych kostek, łapiąc się tego fragmentu na tyle lepko, by tylko nie uciec gdzieś indziej – znów na zbyt długo i zbyt głęboko. Wydawało jej się, że nic się nie dzieje, że po prostu ten kolejny raz odtwarza dobrze wyćwiczone procesy. Wiedziała, że ma dla niego o wiele więcej cierpliwości, że traktuje go inaczej, że myśli o nim inaczej, choć pozornie był kolejnym zapitym zbójem i nie różnił się niczym od pozostałych członków gromady. O coś jej jednak chodziło, ale nie potrafiła opowiedzieć o tym nawet przed samą sobą. Dawała mu troskę. Trochę jak siostra bratu, ale jednak nie tak, nie jak siostra bratu. Jakiś czas temu przeklinała ten durny łeb i wylewała na niego kufel zimnego piwska. Później łaziła po cholernych balkonach jak nawiedzona, poddając się niezrozumiałemu impulsowi, zwalając na te dziwne pokreślenia, na brak głupiego pióra, na nieodtańczone tańce, które z jakiegoś powodu nie mogły zaczekać ani chwili dłużej. A potem i tak ich nie było. Zmokła tylko, dochodząc do celu i jednocześnie nigdy go nie łapiąc. Kompletnie bez sensu.
Nie odznaczała się spokojem, nie odznaczała się przygłaskiwaną misternie cierpliwością. Nigdy. Znali jej kontrolę i dowodzący głos, znali wysoki mur, po którym mało który odważył się wspiąć. Znali głos rozstawiający małą siłą wielkich ludzi po kątach. Wyćwiczony, ale opatrzony niejedną rozwaloną brwią wiele lat temu. Musiała poczuć ból, wiele bólu, drwin i obleśnych krzywd. Musiała je wszystkie poznać, dać się im przeniknąć, rozwalić je od środka, kiedy podejdą już za blisko. Musiała to uczynić, by dziś stanąć właśnie w tej roli, w tej sile i dumnej postawie. A teraz była niewykrzyczana, dobra. Poprowadzone między bólem linie dotyku miały koić, a nie poniżać, miały wybawić, a nie usadzić w satysfakcjonującej pułapce. Jego rany przyciągały chłodne palce ciepłem. Naprawdę była skupiona, choć nie na tyle, by nie odkryć, jak te dwa dziwnie przerażone i niepewne zarazem ślepia wędrowały po niej – niby zwyczajnie, niby nienamolnie. Pozwalała mu patrzeć na siebie. To nawet lepiej. Może widok własnych ran pogłębiłby jego ból. Tego nie chciała. Zawsze wiedziała wszystko, nad wszystkim czuwała, wydrapywała złu narzędzie zbrodni i sama godziła je tą bronią. Tak działało przetrwanie, szczególnie tutaj. Tak wypędziła z siebie Anię, pozwalając Philippie rozgościć się na dobre. Ania zdechłaby już w pierwszym miesiącu podeptana przez takich jak on, przez te portowe mendy, przed którymi ostrzegano śliczne dziewczątka z Westminister. Moss dawno przestała się ich bać, sama w sobie stała się deprawacją, a to sprawiło, że nie można jej było nią ugodzić. Czy nie tak?
Od jakiegoś czasu nie potrafiła się poczuć. Wpadała w czarne odmęty samej siebie, brodząc tam zbyt długo i niebezpiecznie. Zgubiona i rozstrojona na tyle, by właściwie wbita szpila potrafiła przebić się przez sztywną formułę. Pozwoliła sobie na zbyt wiele, na zbyt rozdmuchane nadzieje, na iskrę złapaną w idealnie zarzuconą sieć. Na głębsze czucie. Nawet teraz, kiedy po pierwszym października obiecała sobie nie być, obiecała zasznurować mocno ból tak, by nie rozlewał się bardziej po ciele. Drgnęła, czując nieco mocniej jego spojrzenie. Uniosła głowę i spomiędzy kurtyny pogubionych na oczach kosmyków popatrzyła na niego dłużej. Nie był rozmowny. Zdawało się, że rozumiał, choć zmuszał ją, by nie wnikała za bardzo w faktyczne pojęcie. Suche potwierdzenie wcale nie napawało ją nadzieją. – Po prostu tego nie powtarzaj, przynajmniej przez jakiś czas – proszę. Gdyby jej własne dłonie nie byłby narażone na jego tak szczegółową obserwację, zapewne zacisnęła palce, by zdławić nagłą złość. Serio, Moss? Zamierzasz go teraz prowadzić za rączkę? Błagać o coś, co i tak nie miało sensu? Po jaką cholerę? Innym wygrażała, a jego chciała… poprosić. Zerknęła niby ciekawsko na klatkę z drzemiącymi niuchaczami. W jej oczach odbiło się złoto kosztownej norki. Zbudowanej z wielu dobrze rozrobionych drinków i zbyt pięknych dziewczęcych uśmiechów, zbudowanej z wielu rozbitych na łbie kufli, kiedy czyjaś łapa zaciskała się na jej tyłku. Zawsze musiała walczyć, a oni zawsze chętnie igrali z ogniem. Mały Jim nie. Mały Jim dyskutował, wpędzając ją w niesamowitą irytację. To gorsze od paru krzywych, nielotnych tekstów na podryw. Przez zmarnowane ciała, zbrukane, podrapane, zjedzone przez niespełnione ambicje wylewała się brutalna ekspresja, jakaś chęć, szczera, niewiadoma i zbyt łatwo turlająca się prosto w odmęty Tamizy. Tacy byli, wysuszeni pragnieniami i jednocześnie nieproszący już o nic. Tylko flaszkę i parę odśpiewanych szant. Nic więcej. Wciągnęła mocniej powietrze. Walący w obicie sofy ogon (a nawet dwa) psidwaka stawał się jedyną melodią, idealnym tłem dla bezgłośnego dotyku i dwóch splatających się oddechów. Czas odmierzał się powoli, leniwie, a Phils już dawno powinna porzucić jego dłonie, oddać mu je, rozebrać ten kontakt. Przestać. Dlaczego nie możesz przestać? Bo musiała mieć pewność, że odda go w lepszej formie, że Jim nie przekręci się i nie poleci po schodach zbyt połamany, by iść dalej. A przecież żadna z niej medyczka. Kurwa.
Dłoń w dłoni drgnęła. Ruch przemknął dziwnym trafem z ciała do ciała. Sprawiła mu ból? Przez chwilę łowiła uciekające spojrzenie, a lekko rozchylone usta zastygły, próbując wydmuchać słowa. Wygodnie, zbyt wygodnie ulokowali się w tym przeklętym rytuale milczenia. Nieznośnym, mrowiącym gdzieś od środka. Na jej gadanie wcale jednak nie odpowiadał. Uniosła nieco wyżej brew, starając się odkryć, o co teraz chodziło. Może przesadzała, może miał dość. Osaczała, odbierając mu coś, co chciał zachować wyłącznie dla siebie. Tylko czy odwrócić wzrok? Przyłapała się na tym, że wcale nie chciała. Że czuła. Że chciał tu zostać, coś jej dać, coś przedstawić, ogłosić niewypowiedzianą myśl. Nie mógł uwierzyć, prawda? Że przyszła tam z tak durnego powodu, że teraz przyjmowała go bez krzyków, że nie zerwała pierwszego spojrzenia, choć na to właśnie zasługiwał.
Zanurzona w dziwności spojrzenia, w kolorach i nie kolorach tej świetlistej tajemnicy jeszcze raz spróbowała powiedzieć. Powiedz mi, Jim, cisnęło się na jej usta, ale byłby to znów ten raz, kolejny, rozmnożony w zbyt wiele razów. Wymuszała? Poczuła dziwny ścisk w klatce piersiowej, a skłonione do natrętnego patrzenia oczy wcale nie mogły się odkleić. Jedynie uwolniła jego dłonie, czując gęstniejącą między nimi emocję. Nieopatrzoną nazwą, będącą jedynie mgłą swoistego czucia. Przy sobie schowała pachnące maścią ręce, tylko swoje. Próbowała pojąć, choć wydawało jej się to bzdurą. Budowali wieżę. Czuła ogrom niewypowiedzenia. Pierwszy raz od dawna nie wiedziała, co robić. Uciekał. Przez nią? Nie chciała, by uciekał. Nie teraz, kiedy próbowała zrozumieć. Psidwak przeszczekał jej myśl. Wstała za Jimem. Niepewna. Przestraszona. Cholera jasna. Ściśnięte pytanie nie uzyskało odpowiedzi. Coś zrobiła. Coś wywołała. Coś traciła. – Zaczekaj – wydusiła, wyciągając dłoń, by objąć łokieć i obrócić go ku sobie. Musiała wiedzieć. Zadarta wysoko głowa szukała, wysyłając intensywne spojrzenie na przeszpiegi. – Co się dzieje? – zapytała głośno, odważnie. Kontrola, chciała przywrócić kontrolę. Co zrobiłam? I znów oglądała kolory jego oczu, próbowała, bo pewnie umykał przed jej patrzeniem. Jakby to było złe. Może miał rację? Nie uciekaj. Chcę wiedzieć. – Idź – powiedziała w końcu, znacznie ciszej. Puściła jego łokieć. – Zrobię nam coś do picia – oznajmiła, powoli opuszczając głowę. Palce lekko zacisnęła na kawałku materiału przy swoim brzuchu. Brzuchu. Co ty odwalasz, Moss?! Wycofała się, a przecież nigdy tego nie robiła.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]04.04.21 2:22
Relacja stworzona z dźwięku ostała z ciszą. Próbował połączyć niezrozumiałe wyrazy ciała, poznać jej naturę, sprawdzić kim jest i czego pragnie, zwyczajnie dla siebie. Dotychczas dystansował swoje wszystkie relacje z portowymi bywalcami Parszywego, starając się nie mieszać, stać obok i jedynie wygrywać kolejne monety; zamiast tego stał w mieszkaniu jednej z barmanek, próbując wytłumaczyć bez słów coś, czego nie był w stanie nawet wypowiedzieć nagłos. Sunąc wzrokiem po twarzy, nie czuł się nieswojo, wiedział, jak hardą ręką trzymała wielu chlejusów za włos, przecież sam był jednym z nich, tych, którzy wchodzą i wychodzą tymi samymi drzwiami, bywalcy. Nie miał zagościć w jej życiu zbyt dużo czasu i miejsca, a jednak przebywał w nieznajomym mieszkaniu, gdzie wszystko na zewnątrz wydawało się zawiesić na chwilę w powietrzu. Tylko rytm oddechów i ogonów psidwaka były im melodią trzymającą w rzeczywistości.
Skupienie, z jakim zajmowała się jego dłońmi, wprawiało go w osłupienie, szczerą sympatię, ale również zmartwienie. Przed czymś uciekała, bo jaki mógłby być inny powód do tego zaangażowania, przez które pozwalała mu poznawać się na nowo, a może właśnie pierwszy raz? Zamazane obrazy z nocy w przeddzień pokrywały się dodatkową mgłą, jakby dawała mu przyzwolenie na zapomnienie o wszystkim, kiedy kojącymi ruchami pozbywała się śladów jego intensywnej samodestrukcji. W jaki sposób czytać te znaki? Czy to były znaki? Czy znowu wyobrażał sobie kolejną uzdrowicielkę jako błogą anielicę pochylającą się nad głupcem? Tylko dlaczego zamiast medyczki była barmanka? Obraz w żaden sposób nie przekonywał o swojej poprawności, jednocześnie nie negując go w sposób oczywisty. Dlaczego wciąż tam był?
Poprosiła go bez używania konkretnych słów, a przecież nie taką ją znał, nie taką dała się poznać – co teraz się zmieniło? Był trzeźwy, nie dzielił ich bar, a tym bardziej karty, kufel już dawno był rozlany na jego głowie, kim byli teraz?
Szczupła postać podniosła się za nim, a kiedy pytał, złapał tę niepewność, strach? Nie chciał straszyć, chciał przyłożyć bandaż do rany, wsiąkać cały ból i cierpienie, umożliwiać spojrzenie na kolejne chwile w stanie lepszym, trwalszym, bardziej kompletnym. Ona wydawała się kompletna, skąd więc ten ruch? Skupił spojrzenie na jej oczach, od kiedy tak łatwo topił się właśnie w tym kolorze, kształcie, postaci? Nikogo nie powinno dziwić jego zafascynowanie kobietami, był przecież ich wiernym fanem, szczególnie tych, które poświęcały czas, żeby go ratować, zawsze czuł się zobowiązany… ale tutaj? Widzieli się nieraz, wodził za nią wzrokiem jak każda parszywa moczymorda, ale zwykle trzymał to na dystans, więc skąd to nagłe przełamanie? Czy wspólne milczenie mogło tak wiele zmienić? Wciąż pozostawało pytanie, dlaczego widział w niej tę niespodziewaną kruchość? Szczególnie kiedy spoglądał na nią w dół, piętnaście centymetrów różnicy robiło swoje, szczególnie kiedy w postaci szczupłego Małego Jima czuł się najbliżej do swojej natury. Z czasem również zaczął odczuwać braki w zapasach, które prowadziły do powolnego zbliżania się do wagi Małego Jima, jednak teraz nawet to nie było widoczne, wyglądał przecież tak jak zawsze.
Zaskoczony próbował uciec z rozbieganym wzrokiem gdzieś po bokach, nie był w stanie sprostać jej odwadze, kulił się na myśl, że mógłby zrobić coś nieodpowiedniego. Był przecież w gościach. Dopiero na jej wycofanie zorientował się, że faktycznie robił krzywdę, nie sobie – jej. Głupiec przygasił płomień. Nawet sam to zauważył w nagłej zmianie.
- Philippa – szepnął, nie ufając swojemu głosowi. Brakowało mu dotyku, tego ciepła, które rozprowadzało się od łokcia po całym ciele, było przyjemne. Przestał szarpać się z samym sobą, nie on był tu ważny. Podniósł dłoń, którą na początku opatrzyła, chciał pokazać, że wciąż tu jest, że pomoże, że się postara, że był dla każdego, że zrobi co w jego mocy i uśmierzy ból, nawet jeśli miałaby to nie być prawda, postarałby się o zamierzony efekt. Nigdy nie godził się z ludzkim cierpieniem. Nie mógł pozwolić na to, żeby pozostawić ją samą, nie w momencie, kiedy dostrzegł jej… potrzebę? Niepewnie sięgnął po dłoń zaciskającą się na materiale własnych ubrań, przysłaniając ją swoimi sinymi już kostkami. Jego cierpienie widoczne było na dłoni, jej skryte we własnym umyśle. Nie myślał już o zawstydzeniu sprzed sekundy, teraz martwił się jedynie, czy go nie odtrąci, czy nie był to zbyt pochopny krok, zbyt szybki, zbyt nachalny. Obawiał się być natarczywym. – może ja zrobię? – zasugerował z winą wypisaną w oczach i ściągniętych w trwodze brwiach, bo przecież to on ją zasmucił. Nie był już w stanie pytać o to, co się działo, widział zagubioną dziewczynę, nie chciał pogłębiać jej strachu o samą siebie, o swoją tajemnicę, o wszystko, co kryło się za tym magnetycznym spojrzeniem, którym potrafiła przejrzeć go na wylot, już od pierwszego dnia w Parszywym Pasażerze. – Usiądź… proszę. – wyszeptał z mieszanki zawstydzenia, niepewności i złości na samego siebie, znowu coś psuł. Nawet nie próbował kontrolować dłoni, która jakby w geście uspokojenia zaczęła delikatnie głaskać chropowatym kciukiem wierzch jej palców. Nigdy nie próbował obchodzić się ze zwierzętami, z ludźmi zwykle szło mu jeszcze gorzej, ale teraz, kiedy poddawał się trzeźwemu instynktowi, wydawało się to takie na miejscu, nawet jeśli miała zaraz go odtrącić, musiał pokazać, że był tutaj dla niej, nie istotne, z jakiego powodu znalazł się w tym pomieszczeniu i budynku; nie rozumiał jej gestów, wiedział tylko czym było skrywane cierpienie. Naturalnym kolorem tęczówek szukał odpowiedzi, gotów nawet sięgnąć drugą ręką po jej podbródek, jeśli tylko nie chciała na niego spojrzeć. Przełamywał swoje poczucie wstydu i odwagi tylko dlatego, że w jego oczach potrzebowała oparcia. Mógł być dla niej wszystkim i niczym.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]04.04.21 2:23
To się zdarzyło. To nieodwracalność. Wstała za nim, choć powinna mieć wywalone. Pijak, jeden z wielu, przelotny, bałkoczący, nijaki, brudny, żaden. Obcy i nikt, bliski i ktoś. Te trzy kroki, może dwa, wcale nie dały jej chwili do namysłu. Nie pozwoliły zawrócić, cofnąć własnego pędu, uspokoić wewnętrznego wrzenia, przestać, bo przecież tak powinno być. Nigdy nie powinien jej obchodzić, a jednak od rana wiedziała, że wróci. Że się tu zjawi i spróbuje wyszorować popluty świat, w jaki zanurzyła się tamtej nocy. To było wczoraj czy dzisiaj? Nieważne. Liczyło się teraz, gdy tkwili całkiem uwikłani. Nie spodziewała się jego przeprosin i wzruszonych spojrzeń, nie spodziewała się trzeźwości i dobroci wplecionej w niezbyt zgrabne odruchy. Dopiero teraz go poznawała, zaczynała się uczyć, powoli rozgryzała zbyt twarde niedokończenia myśli i wołające spojrzenia. On miał mówić, a ona służyć skrzywdzonym dłoniom. On nie mówił, a gdzieś w zaduszonej przestrzeni szorstkich myśli to ona okazywała się być cierpieniem. To było przyklapnięte, zasklepione, zakamuflowane w tryskającej pewności i odwadze, w wiecznie gotowym do ataku ciele. Teraz i ono się goiło, podziurawione i słabe, a w tym mętnym czasie zaczynały się otwierać rany w przestrzeni smutnego nastroju i przyciąganej chętnie ciszy. Prawie jak teraz. Kiedy i jak? Jak znaleźli się w tak zawiłej pułapce? Nagły ruch wywołał zawrót głowy, zbuzowane myśli obróciły się do górny nogami, a ona nie umiała tego powstrzymać. Za samą sobą przestała nadążać, ale czuła, że on coś wiedział, coś widział. Coś rozumiał.
– Jim – mruknęła pod nosem, kiedy za jej imieniem padło jego. Powoli, ostrożnie pokręciła wciąż zadartą głową. Tak bardzo jej było niekomfortowo. Dziwacznie. A potem popatrzyła w bok, ratunkowa zaczesała włosy za ucho i w przelocie tego gestu pojęła, że zawołał o przestrzeń, a ona mu ją odebrała. Stała tak blisko, przy oczach unosiła się klatka piersiowa. Ścisnęła mocniej palce od stóp, a potem lekko się uniosła – napięta, pociągnięta przez niespodziewany dotyk przy swojej dłoni. Wrócił. Zrobił to sam, a przecież była pewna, że wcześniej coś stało się za bardzo, za długo, zbyt przenikliwie, by wciąż móc tym oddychać. Tak, po dłużej chwili mogła tak na to spojrzeć. Poczuła się upalona, choć była tak naprawdę piorunująco obecna. Lekko, z trochę mętnym spojrzeniem przechyliła głowę w bok i popatrzyła na niego tak…z dołu. Palce mimowolnie spróbowały się w tych innych palcach zaplątać. Musiał poczuć jej brzuch. W nim zaś dziwne migotanie, jakże ją ono drażniło, jakże chciała je uciszyć. Od tamtego dnia wydawało jej się, że znów boli, odtwarzana tortura z gorącej wanny wracała. Była kilkoma pojedynczymi snami, była zbyt częstymi zawieszanymi myśli. Czasem zdawało jej się, że coś czuje. Teraz też, choć tak inaczej. Trzymane sztywno kolana nie zadrżały, ale za to zamrugała nieco zdenerwowana, przelękniona. Miała to przecież już zaleczone, zagojone, zapomniane. Mieszające się odczucia tak bardzo zaczęły jej ciążyć na ramionach. Zamknęła oczy, przyciskając jego dłoń do siebie, choć tak, by nie wywołać bólu. Powoli. Głos utknął jej w gardle, skazała się…. Skazała ich przez chwilę na niepatrzenie i znów ciszę. Znowu nie mogła chwycić wodzy i sprowokować pogoni, przewodzić i prowadzić w czasie gorzkich wątpliwości. Raz, drugi i trzeci przeklęła, ostatecznie, ściskając tylko wargi. Wreszcie pokręciła powoli głową, protestując najpierw ostrożnie. Dlaczego czuła, że on wie więcej od niej? Że rozumie, o co w tym wszystkich chodzi? Wcale nie tak miało być. – Pójdziesz ze mną? – wypowiedziała nagle. Wypowiedziała wreszcie, kiedy zmusił, by na niego popatrzyła. Przyjmowała głaskający dotyk, łapała się go aż nazbyt chętnie. Łakomie. Był inny, tak prosty i nie robił niczego złego.
Wiedziała, że pójdzie. A on wiedział, że ona nie usiądzie i że się nie podda. Nawet gdy było o wiele ciężej, niż potrafiła to okazać. – Hej, Jimmy, kiepska byłaby ze mnie gospodyni, gdyby kazała ci grzebać po własnych szafkach – spróbowała wreszcie zbudować jakieś zdanie. Może nawet ostrożnie zachęcić usta do uśmiechu. Jimmy. Wstrętna mordo, cholerny kabotynie, przeklęty durniu, zawszony pijaku. Nie, Jimmy. Kurwa. – Chodź – odrzekła przeciągle, choć z dozą niesamowitej ostrożności. Znów bez tego charakterystycznego dla niej rozkazu. Ze mną, chodź, a potem zobaczymy.
Tylko że ani nie ruszyła dalej, ani nie rozłączyła ich dłoni. Niesamowite ciepło rozgrzało jej klatkę, wędrowało w górę, przez wygiętą szyję, ramiona, palce, a potem skręciło jeszcze między oczy, na nos, policzki i usta – w spojrzenie. Trudno jej było mierzyć się z tak zagadkowym wrażeniem, z tak przejmującą obecnością. Gdzieś w trzeciej warstwie, w zepchniętych na margines emocjach czuła złość. Olbrzymią złość, że się temu tak poddała. Jakby przedostał się przez niewidzialne dla nikogo pęknięcie. Przez tę chwilę chyba oddała komuś straż, oddała straż nad samą sobą. Najbardziej niepewnemu i roztrzaskanemu idiocie z Parszywego. Nie, to chyba nie tak. Głośno nabrała powietrza. Opuściła głowę, by popatrzeć na ich dłonie. Znowu. Powinni tam już iść. Zrobić herbatę, może kanapki, pogadać o życiu i obgadać portowe skandale. I chyba naprawdę chciała to zrobić. Problem w tym, że chciała też czegoś jeszcze. Ale to nigdy nie było jej dane, to musiała wyłuskiwać za każdym razem, kiedy tylko przylepiło się za bardzo. Naprawdę to zrobisz, Jim? Chór myśli nawoływał, by odważyła się zapytać, ale nie mogła. Mimo to zdawało jej się, że wiedziałby, o co zapytała. – Zrobimy herbatę, a potem opowiesz mi o swoich oczach. Lubisz? – zapytała odważniej, znów jak Philippa. Bo wciąż wytrącali sobie te opowieści z rąk. Ona jemu teraz własną, a on jeszcze przed chwilą swoją. Więc lubisz? Herbatę, opowieści, a może to dziwne uczucie, które też przecież czujesz. A może nie?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]04.04.21 2:24
Nie wiedział, w którym momencie zaczęło mu tak zależeć na jej szczęściu, zwykle zależało mu bardzo na wszystkich, a teraz? Nawet sekundy dłużej nie skupił się na psiaku, który tak entuzjastycznie przywitał go na swoim terenie, a był mu to winien. Przerażające poczucie obarczenia winą zmuszało do przekazania każdej troski na własne barki, bo przecież puki był w stanie to unieść, dlaczego miał nie być tragarzem? Pomoc tym, którzy nie byli jeszcze skreśleni, wydawała się najnormalniejszą rzeczą w świecie, na całą resztę czekała oziębłość, może nawet złość, bo dlaczego nie dać sobie pomóc? Ona nieświadomie dawała, choć on w żadnym stopniu nie nalegał, wręcz prosił, żeby pozwoliła mu uchylić nieco rąbka własnej twarzy tam, gdzie nikt jej nie znał, gdzie najbardziej potrzebowała wsparcia, gdzie miał po prostu być. Nikt wcześniej nie pozwolił mu dotrzeć tak daleko, złapać za dłoń w tak nieintencyjny sposób, jak tylko było się w stanie, akceptacja jego ręki przyjęta została z oddechem ulgi. Świat nie wirował, potrzebowała go na miejscu w stanie trzeźwym, gotowym do każdej sytuacji, a on ani myślał zawodzić. Nie teraz, nie tutaj, nie nigdy.
Pomimo bycia ślepcem potrafił rozróżniać barwy, jej zwykle była mocna, ciepła, wiosenna, przemieniona z niewiadomej przyczyny na nieostrą, obojętną, jesienną, jeśli nie on, to kto? Co? Czy mógł polepszyć sytuację? Pomruk zawierający jego imię wywołał kaskadę odczuć, które machinalnie wręcz zepchnął na bok. Nie teraz, nie tutaj, nie w tym momencie. Zasługiwała na pocieszenie, nie jego rozmyślenia, był tu przecież dla niej, sprawdzić, czy wszystko było w porządku. Nic nie było w porządku. Stała tuż przed nim, niespotykanie blisko, tym razem nie musiał pytać dlaczego, sam wiedział, że czasem obecność wystarczyła dla lepszego samopoczucia. Być może tego właśnie potrzebowała.
Przyjęła jego niedoświadczoną w tych gestach dłoń, zaplątała go, pozwoliła zanurzyć się w jakby nieobecnych, choć mgliście kontrolujących tęczówkach, z góry wydawała się bezbronna. Intymność wkradła się niemal od razu, ale nie zwracał na to uwagi wtedy, kiedy całe jego skupienie dotyczyło tej boleśnie rozchwianej istoty. Nie była tą sobą, którą znał, czy teraz była prawdziwa? Czy była to tylko chwila, w którą wstrzelił się równie idealnie, co jej pojawienie się w jego norze? Pozwolił na wszystko, nie zwracając uwagi nawet na dreszcz, który przebiegł wzdłuż całej ręki, po pierś, zawijając nawet na kręgosłupie. Intensywność reakcji ciała na dotyk nie była czymś dziwnym, choć ten gest, ta mała dłoń, to wszystko było takie inne od tych przeżytych. Miał wrażenie, że chciała mu coś przekazać bez słów, bez świadków, bez zbędnych pytań, które mogłyby pokruszyć to, co budowała w znajomej knajpie. Pewność? Szacunek? Nie wiedział, co to było, a jednak wyczuł, było w tym coś więcej poza zwykłym gestem, wydawało się to odpowiedzią na jego ofertę opieki. Przykryła jego dłoń swoją, nakierowując na brzuch. Czy to miało coś znaczyć? Skąd w takim razie smutek? Czy to było… z każdą sekundą pojawiało się coraz więcej pytań, a on uparcie odpychał je gdzieś w bok, skupiając się na zapewnieniu jej tego, czego potrzebowała. Wyczuwał ciało, zero kopnięć, zero… pustka? Chciała, czy miała? Zaświtało gdzieś w głowie, zaraz odrzucone na później, wtedy kiedy będzie czas mówić, teraz musiał trwać. Nie wyczuwając sprzeciwu, zaczął powoli głaskać kciukiem nieznajome ciało, nie było w tym podtekstów, nie było też nachalności, starał się być delikatny, staranny. Podążał za jej znakami, dokładnie tam, gdzie chciała, żeby był. Powietrze zdawało się ponownie zgęstnieć od ciężaru emocji spadających niczym gradowa chmura nad głową. Pomimo rumieńców, które znalazły się na portowej twarzy, nie miał nic przeciwko temu, co działo się dookoła, mógł tak stać i istnieć tylko dla kogoś potrzeby, w końcu czuł się kompletny.
Obserwował jej próby przełamania z niemałym zachwytem, bo próbowała, walczyła, stawiała się samej sobie, jak dobrze znał to zniewolenie. Chciał odpędzić te lęki, zmusić do pozostawienia jej w spokoju, choć pytanie, czy sama sobie nie napytała biedy? Czy nie powinna przecierpieć swojego, żeby nauczyć się na błędzie? Nie. Zagadki piętrzyły się z każdą sekundą, a mimo to wciąż tam był. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, jak zimna była jej dłoń, a jednak palce zakryte palcami dawały poczucie ciepła. Zapomniał czym była temperatura, od samego początku ocierających się ciał wszystko wydawało się parować, a jednak pomimo braku doświadczenia był w stanie to wygłuszyć, stawiał pewne priorytety. Jednym z nich była jej zatrwożona emocjami głowa, którą zdołał ująć bokiem palca wskazującego za brodę i wtedy padło niespodziewane pytanie. Ograbiony z mowy przez siłę przekazu trzech prostych słów, nie był do końca pewien, czy zdoła opanować głos, dlatego przytaknął głową, uśmiechając się w kącikach ust, jakby odnieśli pierwsze zwycięstwo. Oni, wspólnie. Dopiero kiwnięcie pozwoliło mu przywołać nieco ogłady i zauważył jeden z błąkających się kosmyków, który leżał jakoś nienaturalnie. Powolnym ruchem poprawił go, rozczesując go jeszcze na miarę swoich możliwości, na szczęście nie było kołduna i wtedy zauważył, jak niepokojąco blisko nachylał się do jej twarzy. Czy to była forma zapewnienia, że będzie obok? Momentalnie zaczerwienił się, pozwalając kolejnej fali zawstydzenia wstąpić na poliki. Nie potrzebował myśleć o czymkolwiek, żeby zwyczajnie poddać się naturalnemu kolorytowi niezręczności. Nie chciał jej przestraszyć, chciał tylko pomóc, dlatego każdy ruch był powolny i niby robiony z rozmysłem, choć najwięcej ze wszystkiego było tutaj intuicji. Nigdy nie zdołałby odważyć się na dotknięcie, poruszenie, a jednak przez jej kroki, przez jej widoczną potrzebę był w stanie się przełamać, skupić się na czymś innym. Z niespotykanej dotychczas zuchwałości zrobił ruch w kierunku jej polika, w ostatnim momencie opamiętując się w myślach. Opuścił rękę, zmuszając się do pozbycia uczucia mrowienia tam, gdzie lekko przytrzymywała jego dłoń, wskazywała to, czego nie był w stanie pojąć, a może zwyczajnie nie chciał? Chyba nie było sensu drążyć tego, co w tym momencie i tak nie miało możliwości na rozwiązanie, po prostu tam był.
Z wielkim uwolnieniem przyszła nutka normalności, która zważywszy na okoliczności, brzmiała co najmniej dziwnie, bo przecież cały ten czas milczeli. Mimo to zauważył pewne przełamanie, którego nie miał zamiaru niszczyć. Nie chodziło nawet o zmianę pseudonimu, ksywki, czy też imienia, a tę próbę sklejenia czegoś składnego. Kąciki jego ust podniosły się w górze, a oczy lekko zabłysnęły jakąś niezrozumiałą emocją. Nie był w stanie wydusić z siebie niczego więcej poza prostym – Dobrzepójdę gdzie chcesz, pójdę gdzie wskażesz, pójdę i zabiorę ten cały bagaż nieprzyjemności, który musisz dźwigać na tak chudej postaci. Zaopiekuję się, tak jak potrafię. Nie pozwalała mu się rozgaszczać, goszcząc przy tym tam, gdzie był najcenniejszy ze skarbów, tak niezrozumiały przez jego uśpiony umysł, a tak bliski jednej z jego rąk. Przez cały ten czas wciąż nieświadomie krążył kciukiem kółka, zmieniając ich kierunek, co jakiś czas zahaczając przypadkiem pod guzikiem sukienki. Niczego nie robił intencjonalnie, szczególnie nie starał się wzbudzić żadnych kontrowersyjnych emocji, jednak machinalna czynność stała się tak naturalna, że ciężko było mu uświadomić sobie, że coś faktycznie przestawało trzymać się tej delikatnej bariery, którą ustalali, a może to jeszcze nie tutaj? Okrężny ruch uspokajająco masującego kciuka sprowadził go do granicy części materiału, gdzie przypadkiem musnął kawałek jej brzucha, zgrywając się ze słowem 'lubisz', jakby wyreżyserował to bez zawahania. Uświadomiony przez niespodziewany dreszcz dotyku fizycznego znieruchomiał, pozwalając niesamowicie intensywnemu rumieńcowi objąć całą jego twarz, uszy, a nawet i szyję. We własnych oczach wychodził na jakiegoś perwersa, który wykorzystywał sytuację, żeby… czy to nie brzmiało zbyt znajomo? Odsunął się na pół kroku, próbując stworzyć bezpieczny dystans, choć ręka stabilnie utrzymała się pod drobniejszą i ładniejszą dłonią, co więcej w trakcie tego ruchu znalazł sposób na ponowne zaplątanie ich palców, tym razem wygodniej, jakby wychodzili na spacer. Dlaczego nie był w stanie jej wypuścić? Wciąż potrzebowała jego pomocy?
- Herbata… chodźmy. – wyjaśnił w dwóch słowach bardziej wyduszonych niż wypowiedzianych. Speszony odwrócił się w jednym kierunku, po chwili orientując się, że nie wie, gdzie ma iść, może nie chciał wiedzieć; zauważyć w otoczeniu tak wiele detali, jak na jej znajomo-nieznajomej twarzy. Rozejrzał się zagubiony na lewo i prawo, finalnie lokując spojrzenie w jej tęczówkach. Wskaż mi, proszę. Wołał w panice. Wskaż i nie pozwól myśleć.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]04.04.21 2:25
Podrapana nora pamiętała zeszłe wieki, kolaże z nędzy i brudu milcząco wykrzykiwały swoje ruchome historie. Wszyscy razem tonęli w fabrycznych oparach, wołając do szarych chmur, marząc o przetrwaniu, marząc o zjednoczeniu, które stawało się tą ostatnią nadzieją dla dokowych bękartów i niezgrabnych chłystków, dla tych starych dziadów w marszczeniach skóry kryjących wyblakłe wizerunki syreny i dla tych niewyrośniętych okrągłych buź, które wlekły przez ulice zachodniego portu długie badyle, wyznaczając trasy snów, ścieżki przyszłych opowieści. Prości, zbrukani, pozbawieni ogłady i skomplikowanych ambicji. Oni wszyscy. Wszyscy tutaj. Możliwi do pojęcia tylko przez siebie i w sobie, wędrujący pod ramię, sypiący się wspólnie lub niepróbujący nawet tych kawałków poskładać. Nie tu się chyba urodziła, ale do tego tu już zdawała się przynależeć. Nie usuwała więc tych dziur, nie zdrapywała dawnych opowieści z drewnianych podłóg – szanowała każdy element, w niszczejące ściany przelewała te własne wejrzenia i nawet niestłumione krzyki. Za sobą pociągała ich, nie odrzucając żadnych blizn i nie uciekając przed żadnym wcieleniem. Przed żadnym – tylko swoim. Mogła zmieniać imiona i twarze, kreować barmański mit i budować czar błyszczących oczu, które chętnie bawiły tajemnicą i nie dopuszczały bliżej. Zakurzone wspomnienia nigdzie jednak nie znikały, choć wygodnie było przyjąć, że tak było. Rozwiane w wojennym chaosie zdawały się zakradać, ślizgać do niej i drażniąco szeptać do ucha. Nigdy nie mogły powrócić. Obiecała sobie zbawienne niepamiętanie i niedotknięcie. Miały gnić zrzucone w ciche odmęty, gdzieś daleko stąd, poza nią. Więc dlaczego się przebudził? Jak zdołał je drasnąć? Jak przedarł się daleko za powabne figury i silne spojrzenia? Dokąd właściwie dotarł i dlaczego nie dotarła tam ona? Hipnotyzujące czucie – malowane palcami obietnice, za którymi w ledwie odczuwalnym drgnięciu próbowała podążyć. Może ich tu nie było, zniknął pies, ucichło trzepotanie skrzydełek moli, rozproszył się gwar portowego spustoszenia. Zatrzymana chwila nie chciała wyruszyć dalej. Ona nie chciała nigdzie iść, ani też zgubić tego, co właśnie jej dał. Jeszcze nie, jeszcze przez chwilę nie. Z dominującego przegadania weszła w podrzuconą ciszę. Zaraziła się rozproszeniem. Obejmował ją wybawieniem, o które nigdy nie poprosiła. Wpuszczała Jima tam, gdzie nikt nie powinien wchodzić. Bez protestów. Nawet się nie skradał. Pod przenikliwymi spojrzeniami i spokojnym oddechem odpowiadał obawom nieodsłoniętym w pędzie ostatnich miesięcy. Zbliżył się nagle, zbyt nagle. To ona przecież przynosiła ulgę ranom, czekała na opowieść, której nie odważył się przywołać. I otrzymała coś całkiem innego. Ciszę, soczystą, wrażliwą, reagującą ciszę. Jak to zrobił? Dlaczego to robił?
Musiała wiedzieć i nie musiała wcale. Nowa potrzeba wystąpiła z szeregu, wyłaniała się niezbyt śmiało, kroczyła w pelerynie nieoczywistości, nie kusiła i tym kuszeniem była. Palce ślepo chciały podążyć za palcami, które zdawały się wyznaczać inną drogę. Dobrze wytarte szlaki już nie działały. Gdzieś więc błądziła. Za nim i z nim. Z człowiekiem-nikim, człowiekiem znikąd. Przemierzanie czułości, pole symboli i znaków, które tuliły te ciemności, oswajały tak bliskie patrzenie. Przestawał być obcy, lekko uniesiona stopa chciała chyba zrobić krok. Sprawdzić, czy można być bliżej. Wewnątrz myśli szukały porządku i miejsca ukołysania. Wyjaśnienie było takie niepotrzebne i takie oczywiste. Poczuła się mała i zaopiekowana, choć to ona spróbowała to samo dać jemu, wtedy i teraz. Jakby miała to przeczucie, że powinna, że trzeba czuwać, że coś jest nie tak. I w niej i w nim. Podglądał ją, niezbyt nachalnie, ale w wielkiej głębi. Pozwalała mu. Widziała, że wędrował między zawstydzeniem i pragnieniem, wychodził z tego, co znała i o co mogła go podejrzewać. Stał przy niej, jak na straży. Dla niej. Dociskane dłonie, doklejane, a w nich garści emocji dźwiganych wspólnie. Wciągał ją w siebie, gdy mimowolnie odejść chciała od zmęczonego czujnym patrzeniem oka. Powieki opadły natychmiast, gdy tylko przysunął dłoń i zapanował nad wabiącym kosmykiem. Tak przygnał ciepło między oczy, tak drobnym gestem obudził serce do biegu, rozpoczynając kolejny akt. Nie mogła i nie chciała się ukrywać. Ani za kurtyną włosów, ani za kurtyną dobrze wypracowanej postawy. Przy Jimie miała ochotę być. Być w zupełnie nowym przydarzeniu. Może zauważył, jak twarz wychyliła się w jego stronę. Może przyłapał duszę, która prosiła, by jeszcze przez chwilę został, by objął twarz o zbyt wielu historiach. Tak jak ona mogłaby objąć człowieka o wielu twarzach. Bezwiednie. Ze wszystkim i z niczym. Nieświadoma i wciąż odkrywająca.
Zbliżeni prawie plątali dwa oddechy, czerwone cienie malowały ślady na skórze, tuż pod oczami, a potem jeszcze niżej. Znów wyciągnęła stopy, jakby próbowała się do niego wspiąć, zajrzeć głębiej, podeprzeć, oprzeć o przyłożoną do jej ciała dłoń, o siłę ramienia. Ręka Jima rozcięła gęstniejące powietrze blisko nich, obiecała coś, a potem uciekła, nim zdążyła go zatrzymać. Dosięgnęła do niej dopiero po chwili. Minuta, może pięć – gdy ostygły tamte emocje. Dotknęła lekko tamtych opadających palców, zbyt jednak dalekich. Chciała powiedzieć, że wcale nie musi uciekać. Mógł zostać. Zdawało jej się, że razem przedzierali się przez to nierozszyfrowanie. Po pierwszym dotyku był drugi, trochę zaczepny, bardziej śmiały. Wołał go. Przyjdzie?
Do kuchni, na herbatę. Do mnie. Wreszcie była gotowa iść. Zaklęci między pomieszczeniami, w przeciągniętej chwili i poszukujących oczach zasznurowywali się w sobie. Ona w nim czy on w niej? Wiedziała, że może mu uciec i że on może uciec jej. Czy jednak nie goniła za nim? Czy nie podążała ślad za śladem? Czy nie zakradała się tym bocznym przejściem? Gdy drzwi były za proste, wytwarzało się nowe przejścia. Wiedział, którędy iść. I chciała, by poszedł przy niej. By mogli wspólnie odkryć, co się stało. Wcale nie był przelotny. Gdy głaskał jej palce, wygrywał na ciele melodie drżenia, parzył i uleczał. Przez warstwy i bez słów. Nie wiedziała, co się wydarzy, gdy ten ruch ustanie, kiedy porzuci dotyk i zostawi ją z nowym wspomnieniem. Nieświadomie czasem za mocno przytrzymywała te palce, jakby próbowała wyrazić lęk. Nie mógł ich zabrać. Nie mógł jej ich pozbawić. Ogrzewał wyziębnięte dramatem ciało, niezagojone wnętrze brzucha, ranną duszę. A wtedy ten palec, niczym pieczęć, dotarł do nagiej skóry, dotarł do resztek cierpienia i echa uciszanego pragnienia, do którego nie miała prawa. I które musiała zabić, by dalej być tą, która umiała przetrwać. Wstrzymała oddech, złowiła jego oczy, szybko, nagle, bojąc się, że zaraz ucieknie. Muśnięty kawałek skory roziskrzył się, a Philippa poczuła, że przestaje boleć. Kiedy się odsunął, ale wciąż pozwolił tym dłoniom trwać razem, czuła gotowość. By iść razem. Po herbatę. Pozwoliła kilku promieniom rozjaśnić jej twarzy, gdy tylko przyłapała go na rozpaczliwym poszukiwaniu kierunku. – Tutaj – odezwała się równie zduszonym głosem – zupełnie jakby obydwoje mieli teraz uczyć się mówić od nowa. Chociaż zdołali się wreszcie ruszyć, nie ustało to dziwne uczucie. Parujące myśli pędziły, utrudniając jej skupienie się na tak prozaicznej czynności. – Chociaż nie wiem, czy mam herbatę – oprzytomniała nagle, a potem z wyraźnym trudem rozplątała te dłonie. Tak, by ujrzał, że wcale nie chciała tego robić. Schodzić na ziemię i wracać do kuchennych szafek. Rozejrzała się po tej pustce. Niewiele było. Krzesła trzy różne przy zupełnie niedopasowanym stole. Brak miłych zapachów i wabiących od wejścia kolorowych owoców. Nic oprócz suchych resztek. Koniec miesiąca wcale nie był łatwy. Dla nikogo z nich. Dwie bahanki wędrowały po wysłużonym blacie. Wodospady słów wspinały się od gardła do ust, ale dalej nie umiała mówić. Osamotnione już dłonie odtwarzały tamten dotyk. Lekko przemknęły po stole, zabijając czas. O herbacie, miała myśleć o herbacie. Płomień wreszcie buchnął pod kotłem, choć ona wciąż nie wiedziała, czy ma herbatę. Suche usta potrzebowały zrobić coś. Z odmętów wygrzebała resztki wrześniowych jeszcze zapasów, ale nie była pewna, czy napar będzie miał smak. Zębami lekko przycisnęła wargę, a potem popatrzyła na niego tak z boku. Naprawdę poszedł z nią. Dwa kubki nie do pary, gryzące się, po przejściach. Jak oni. wewnątrz ususzone liście. Liczyła, że nie zauważył, jak zatrzęsły się jej dłonie i jak bardzo nie umiała się w tym wszystkim odnaleźć. Gdy przelała wodę, ziołowy aromat rozpłynął się po wnętrzu. Uniosła wysoko brew, rzucając mu także to zaczepiające spojrzenie, o wiele cieplejsze. Udało im się przez to przejść, choć w tej kuchni każda rzecz nagle stała się okropnie skomplikowana. Może dlatego, że patrzył. Odbierało jej to pewność. Chciała wiedzieć, o czym myślał i czego nie umiał powiedzieć. Stała tak oparta bokiem o blaty. – Dziękuję – wydusiła w końcu, zawstydzona. Nie jak ona, nie jak ona. Z opuszczoną głową i znów nieco rozdygotanym ciałem.
Stygła herbata.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Skrzaci schowek [odnośnik]04.04.21 2:26
Czy to była prawda? Czy ten taniec myśli, niewypowiedzianych uczuć i zatrważającego chaosu z tak blisko-nie-bliskiej relacji był w rzeczywistości próbą sił? Patrząc na nią, nie był w stanie myśleć o jakichkolwiek przepychankach, bezradnie szukał jak ślepiec rzucony na pustynię, gdzie oaza tliła się jako opowieść, zwykłe słowa – to, czego nieświadomie brakowało. Obserwując, nie był w stanie określić, czy faktycznie istniał jakiś problem, przecież byli tu razem, choć jej rutyna codziennie zapewniała towarzystwo, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Nie rozumiejąc rozumiał. Zaplątany w tych tęczówkach, nierównym rytmie oddechów, ciepłym dotyku dłoni, wydawał się odnajdywać spokój, czy ona też? Szukał odpowiedzi, nie zadając pytań, nie udając kogoś, kim nie był, choć twarz portowego zakapiora przeczyła wszelkiej czystości największego niedopowiedzenia – czy zawsze byli tacy sami jak tu i teraz?
Rozdarty pomiędzy zbliżeniem a odejściem zwyczajnie stał, nie pragnąc zmian. Zawstydzony, zbrukany szarą rzeczywistością z kłębiącym poczuciem odnalezienia czegoś nieuchwytnego pomiędzy ich dwojgiem, przestawał rozumieć. Może nawet nie rozumiał od początku, łudząc się, że wie. Świadom jedynie potrzeby zapewnienia, że wszystko jest w porządku, siebie? A może jej? Kolejne mrugnięcie przyszło mu z wielkim trudem. Ból pokaleczonej dłoni ujarzmiło niespotykane ciepło zimnych rąk, a w piersi nastąpił ucisk. Zareagowała. Niepewien, w jaki sposób odczytywać ten ruch pozwolił sobie trwać w niezręcznym zawstydzeniu własnej śmiałości. Nie potrafił zrozumieć jej, nie potrafił zrozumieć siebie, nie potrafił zrozumieć skąd i dlaczego, a jednak był wewnętrznie spokojny; jakby bestia odnalazła swoje ujście w tym zatrważającym milczeniu pomiędzy dwoma ciałami złączonymi tylko dłońmi.
Zauważył tę słabość, przymknięte powieki, a może właśnie ich nietypową otwartość? Intensywność emocji zderzała się ze stagnacją ciała, które zastygło w bezruchu. Nogi wydawały się ciężkie, przytwierdzone do ziemi gęstniejąca atmosferą, która zaczęła lekko rozrzedzać się przy zwiększonym dystansie, wymuszonego przez niego samego. Dopiero po odsunięciu się zrozumiał, że wcale tego nie chciał. Uciekanie nie było wyjściem – ona go potrzebowała, nie on, ona. Oszukiwanie siebie już dawno weszło mu w krew, choć w ciągu ostatnich kilkunastu minut nic się nie stało.
Zakleszczony pomiędzy zmartwieniem a zawstydzeniem pozwolił się prowadzić, choć to on kierował, ślepo, przed siebie, nie – za jej głosem, wskazówkami, zwyczajnie podążał. Tutaj.
Na miejscu, tuż obok, za rękę, nie zastanawiając się nad tym, czy faktycznie miało to jakikolwiek sens. Powinien wyjść, zostawić kolejną portową twarz w jej świecie, tam, gdzie stykali się powierzchownie, w tłumie, niezauważalni względem siebie. Weszli do kuchni. Nie był w stanie myśleć o niczym konkretnym, choć obrazy i słowa szalały niczym krople deszczu w burzowy dzień; wszystko zdawało się takie na miejscu, nawet ich dwójka oraz nieprzerwany most dwóch rąk. Znał jej charakter, wadliwy czy nie, teraz był inny, nagi jak ta cisza. Milczenie, kompletne przeciwieństwo od Parszywej codzienności, w której się poznali teraz wydawało się nie liczyć, a może właśnie dało to poczucie zrozumienia? Uwikłany gdzieś pomiędzy pełną akceptacją a szokiem związanym z jej osobą, nie zwracał uwagi na skrzypienie pod nogami. Wypracowane deski znające tak wiele historii wydawały się mówić więcej niż oni. Zapachy przeżytej w kuchni przeszłości przypominały o sobie, jednak jego uwaga była skupiona na dotychczas niespotykanym spokoju gdzieś w głębi całego ciała. Kąciki ust lekko powędrowały ku górze, jakby faktycznie rozumiał, co do niego mówi. Brak herbaty nie miał znaczenia, choć przez chwilę zaświtała mu myśl wyjścia. Narzucał się, ślepo kierując w nieznane, ryzykując, choć nie była to gra, w której kiedykolwiek brał udział. Nie chciał przegrywać, nie teraz, nie nigdy. Poznawał ją, w pełni gotów poświęcić wszystko by zrozumieć zasady i być może właśnie ta niewypowiedziana desperacja sprawiła, że poczuł nagły ruch w uścisku ich dłoni. Spanikowany zaczął szukać powodu i po raz pierwszy faktycznie to zauważył. Nie chciała rozłamywać mostu nieznajomych ciał. Pozostawiony samemu sobie zaczął myśleć, czy on również pragnął tej bliskości? Czy ta cisza nie była niewłaściwa? Czy zbytnio się narzucił pomimo jej wzroku niechęci do zwiększenia dystansu? Ponownie wyczuł pustkę. Tylko tyle zostało w dłoni, w której jeszcze chwilę temu znajdowała się ta mniejsza, czystsza, równie spracowana, choć ukrywająca ciężko zarobiony owoc poza powierzchnią dostępną dla oka. Doskonale wiedział, jak dużą harówkę należało wykonać, żeby wszystko działało jak w zegarku, żeby nie dać się zbałamucić zapijaczonym gębom, które tak chętnie błądziły zamglonym wzrokiem za damskimi sylwetkami barmanek – niezależnie od rozmiarów walorów natury. Samemu starał się skupiać na czymś innym, nawet teraz nie pożądał ciała, jedynie tej bliskości, którą odkrył czystym przypadkiem, jak to rześkie powietrze po deszczu, czuł się oczyszczony, jakby wszystkie przewinienia nie miały znaczenia, bo liczyło się dokładnie to, co tu i teraz. Chciał poczuć to ponownie, złapać za dłoń, usunąć kosmyk włosów, pozwolić jej spojrzeć w ten głęboki, zatrważająco zrozumiały sposób, wzbudzić tę ciekawość postaci, od której trzymał się z daleka dla jej i jego bezpieczeństwa. Nikt z portu nie miał prawa przebić się przez jego barierę, choć wiele z tych twarzy stało się mu bliskimi, odrzucał ewentualność wiązania się, byli przecież na wojnie; żadna pijacka morda nie mogła przeżyć długo, po co więc martwić sobą innych? Jeszcze zaczęłoby im zależeć, może nawet on skupiłby się na nich. Martwiąc się o bezpieczeństwo każdego, zapominał, że sam też wymagał opieki, której nawet nie miał zamiaru sobie zapewnić, a jednak wciąż żył, jakoś działało. Mógł ciągnąć to dalej, do końca, tydzień? Dwa? Może nawet trzy? Najważniejsza była rodzina, jednak teraz nie był w stanie pozbyć myśli związanych z nią – tą, u której po raz pierwszy zauważył tak wiele cierpienia. Wzbudzała szacunek, nawet tutaj, kiedy niechętnie porzuciła jego dłoń, wciąż była sobą, tą którą znał i nie znał. Pewną siebie choć zagubioną, gotową zrobić herbatę nawet jeśli nie było, a on ulegał, był gotów zrobić wszystko, żeby tylko pomóc. Oszołomiony stał tam gdzie porzuciła jego rękę.
Dźwięk buchającego płomienia w żaden sposób nie uśpił jego umysłu; uwolniony od pierzyny bezpieczeństwa bijącego z jej dłoni, zaczął powolnie wracać do normy. Nie będąc nachalnym, odwrócił wzrok na ścianę, sunąc po zapisanej tam historii plam. Bezwiednie wracał do niej, szukając odpowiedzi na niewypowiedziane wytłumaczenia, pytania, słowa; chciał wiedzieć, skąd było w niej tyle smutku, choć podsunęła mu odpowiedź praktycznie pod nos, ważniejsze było wysłuchanie tego, co chciała powiedzieć w tej ciszy, ich ciszy. Momentami wydawała się na niego zerkać, sam robił dokładnie to samo tak, żeby tylko nie zostać przyłapanym. Potrzebował zrozumieć, dlaczego i skąd przestali mówić, choć na początku jego słowotok przeprosin mógł przyprawić o migrenę kończył się dość milcząco. Dobrze wiedział, że winą był smutek, jednak co kryło się za nim? Co było jego powodem? Czy był w stanie jakoś pomóc?
Na nieco dłużej ulokował wzrok w dwóch różnych kubkach, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, że mieli towarzystwo w postaci bahanek na stole. Wolał uspokajać oddech, powoli odprowadzać rumieńce z twarzy, pozwolić zapachowi kuchennemu dotrzeć do nozdrzy w sposób świadomy, jak pies wyczuwający otoczenie by się z nim oswoić. Od pewnego momentu zaczął czuć się na miejscu, choć był tu po raz pierwszy. Nie widział problemu w skruszonych liściach podstarzałej rośliny, wręcz przeciwnie, zaskoczyła swoim herbacianym aromatem. Stojąc trzy kroki po ukosie, zauważył drżenie jej łokcia, jakby nie była w stanie utrzymać wody, którą przelała do kubków w sposób mugolski. Gotów do pomocy wyczuł spięcie wszystkich mięśni, chętny skrócić ten dystans, postawić krok, zapewnić, wesprzeć – wciąż stał w miejscu. Potrzebowała siły, a jednak chciała zrobić to sama, zapewnić siebie i jego, że jest silna i niezależna, gospodyni z krwi i kości. Szanował jej wybór i chęć, dlatego, kiedy złapała jego pytający wzrok, odwzajemnił się nieco niepewnym, sympatycznym uniesieniem prawego kącika ust. Potrafił zrozumieć, kiedy należy udać, że wszystko jest w porządku, a teraz nawet nie musiał kłamać, radziła sobie świetnie zważywszy na okoliczności. Pierwszy raz złapał na tym kogoś innego, nie kogoś – ją, znajomą nieznajomą, której poznawanie wydawało się idiotyczne. Bliźniaczość tych zagubionych spojrzeń, choć każde z innego powodu, dawało poczucie zrozumienia tlącego się w jego milczących, spokojnych, naturalnych tęczówkach.
Nie miał śmiałości podchodzić po kubek, z którego unosiły się ziołowe aromaty. Ostatni raz pił herbatę piętnaście dni temu, z Tonksem. Jak to było Mike? Mamy wojnę? Nie mamy czasu? W tej ciszy nie istniały takie drobnostki jak oddech śmierci na karku. Zauważył opuszczenie głowy, drżenie jej ciała i ten uciśniony głos, który chwytał go w piersi ze złości, smutku, współczucia i zrozumienia. Nie starał się nawet wytłumaczyć własnych poczynań, po prostu zapewniał. Sięgnął ręką po krzesło stojące tuż obok, pozwalając dźwiękowi szurania przeciąć zastygłe powietrze. – Chcesz opowiedzieć? – zaproponował pewnie z obawą czającą się w oczach, może to zbyt dużo? Drugą dłoń wyciągnął w jej kierunku, jakby zapraszając do tańca, w którym nie byłby w stanie dotrzymać kroku. Nie bał się własnej niekompetencji, jedynie widocznego niepokoju w tych piwnych tęczówkach. Podziękowała mu. Dopiero po czasie dotarło do niego znaczenie słów, a na twarzy pojawił się delikatny, wręcz niewidoczny uśmiech, kiedy tak zaproponował jej rozmowę siedzenie przy stole. Nieprzekonany czy zdoła dłużej ustać na nogach. – Usiądź – zaczął głosem zachrypniętym od uciskającego uczucia w klatce piersiowej, nie miał pojęcia, co mówił; troska o człowieka jako wolną istotę powodowała, że bał się zetknąć ich dłonie i zwyczajnie posadzić ją na krzesło. To nie były tortury, to była milcząca rozmowa, która powoli przemieniała się w coraz to bardziej składne wyrazy. Rozdygotane ciało potrzebowało jego pewności, które chciał zapewnić w każdym geście, uścisku, cieniu uśmiechu, spojrzeniu, obecności. – zanim wystygnie.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Skrzaci schowek
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach