Wydarzenia


Ekipa forum
[SEN] Kuchnia
AutorWiadomość
[SEN] Kuchnia [odnośnik]14.02.21 19:30
trigger warning: kazirodztwo.

Dzięki Merlinowi za nadchodzące wielkimi krokami wydarzenie. Ślub Idy i Alexandra był jak promyk nadziei pośród gęstwiny mgły jaką roztaczały wokół siebie smutne wiadomości dochodzące do Doliny z Londynu; propaganda z miesiąca na miesiąc przybierała na sile i Trixie była wdzięczna, że nigdy, przenigdy nie wpadła w jej sidła. Życie pod opiekuńczym skrzydłem Steviego nauczyło ją odróżniania dobra od zła, czegoś, co jeszcze bardziej pielęgnowała w sobie będąc sojuszniczką Zakonu Feniksa działającego w metaforycznych podziemiach. Nie rozumiała jedynie dlaczego tak niewielu opowiadało się po jego stronie. Czy to nie jasne, że Ministerstwo zeszło na psy, a ślina przewodzącego im buldoga przesiąknięta była trucizną, kiedy tak pluł na wszystkich podczas swoich przemówień? Sama myśl o tym, gdzie zmierzał świat sprawiała, że Trixie ociężale opuszczała ciepłe łóżko, szczególnie podczas podobnie mroźnych poranków. Świat za oknem wciąż spowijała mgła gęsta jak mleko towarzysząca wczesnej godzinie i chociaż czarownica powinna odespać połowicznie zarwaną noc, czekały ją obowiązki.
Do kuchni zeszła w sięgających za kostkę bawełnianych skarpetkach i w granatowej piżamie własnej roboty. Bufiaste szorty pokrywała cienka warstwa tiulu o szerokich oczkach i nieco jaśniejszym kolorze, w który wszyte były naszywki w kształcie soczyście czerwonych truskawek. Ten sam motyw przewodził górnej części garderoby o krótkich rękawach zwieńczonych białą falbanką, taką samą zresztą jak sam dół szortów. Trixie nigdy nie przepadała za sztywną klasyką. Nie nosiła tradycyjnych, białych koszul nocnych, zarzekając się, że nie miała jeszcze sześćdziesięciu lat, by paradować jak podstarzała pudernica. O ile dla innych była w stanie tworzyć ubrania piękne i klasyczne, o tyle zawsze, ale to zawsze starała się przemycać w nich elementy własnego postrzegania nowoczesności, ukryte niespodzianki jakie ukochała sobie jeszcze za czasów Hogwartu. Ale tym razem musiała zmierzyć się ze standardem - w rękach niosła złożony czarny garnitur ojca, wysłużony i trochę już nieadekwatny do jego sylwetki. Na jego wierzchu spoczywała poduszeczka do igieł, kawałek pergaminu i zaostrzony ołówek.
- Jadłeś już? - zapytała w ramach powitania, gdy w końcu znalazła się w kuchni, na ojcowskim czole pozostawiając krótkiego całusa. O tak niemerlinowskiej godzinie obudził ją zapach parzonej kawy, spodziewała się więc, że Stevie był po śniadaniu, a jej jeszcze nie burczało w brzuchu. Rzadko kiedy jadła jeśli dopadała ją krawiecka gorączka. Głód fizyczny nie umywał się przecież do głodu kreacji. - Musisz przymierzyć garnitur, żebym zdążyła się z nim uporać do wesela. Skąd miałeś w kieszeni pięć galeonów? - Trixie spojrzała na ojca, wsuwając kosmyk ciemnych włosów za ucho. Nie opadały dziś na ramiona, zaplotła je w dwa nieduże, sąsiadujące ze sobą koczki umiejscowione nisko na głowie, niedbałe i odrobinę chaotyczne, ale przynajmniej spętane błękitnymi wstążkami ze szwalnych zasobów wziętych z domu magicznej pamięci pani Cattermole. Wspominanych monet Stevie i tak już nie odzyska. Przecież znalezione nie kradzione. - Wolisz do niego muszkę czy krawat? - wskazała na ciemny komplet z białą koszulą i, dając mu moment na zdjęcie obecnego odzienia, podeszła do kuchennych szafek, by pochylić się i z tej schładzanej zaklęciem wyciągnąć butelkę wody. Preferowała ją zimną, szczególnie z rana. - Będziesz nosił Duckie w kieszeni marynarki. Nie możemy zostawić jej tu samej, a moja sukienka nie ma żadnych kieszeni - oznajmiła w tym czasie z butnym, wręcz złośliwym uśmiechem, który, choć niewidoczny kiedy stała odwrócona do niego plecami, wybrzmiał również w głosie. Kaczuszka też pójdzie na wesele, a co.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.


Ostatnio zmieniony przez Trixie Beckett dnia 15.03.21 1:38, w całości zmieniany 2 razy
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: [SEN] Kuchnia [odnośnik]17.02.21 0:52
Kompletnie stracił rachubę czasu. Beckett spędził całą noc w warsztacie, gdzie niemal całkowicie pochłonęły go świstokliki. Ostatnio poświęcał im mniej czasu niż własnym wynalazkom, a jednak przez wydarzenia zaledwie sprzed paru dni, musiał do nich wrócić. Obiecał sobie, że już nie dopuści do sytuacji gdy w lewej komodzie zabraknie zapasowych. Co prawda, kiedyś nie lubił wpuszczać Trixie do własnej pracowni, ale od kiedy była kobietą, patrzył na nią inaczej. Może powinien poprosić ją by zrobiła tam porządek? Gdyby tak powyciągała wszystko z szafek i regałów, a potem poukładała ponownie i w końcu poprawnie ułożyła... Tak, to dobry pomysł. Stwierdził, niemal zasypiając przy biurku. Dopiero gdy pierwsze promienie słońca zaświeciły w jego oczy, zorientował się, że całą noc nie zmrużył oka. Zdarzało mu się to coraz częściej, ale pomimo sędziwego wieku, czuł się młodziej. Tak jakby obecność córki na to wpływała. Nawet nie zauważył kiedy minęły te wszystkie lata gdy nie było jej w domu. Wróciła ze szkoły kompletnie odmieniona i tak bezlitośnie podobna do Mary Jo. Patrzenie w oczy córki jedynie podbijało tę potworną tęsknotę, chociaż dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego jak mało się różni od własnej matki. Obydwie potrafiły doprowadzić go do szaleństwa i obydwu nie potrafił zostawić. A teraz, gdy na czole zostawiała mu buziaka, nie byłby w stanie ich rozróżnić.
- Właściwie to tak, kolację - powiedział spokojnie, nie odrywając wzroku od dzbanka kawy, który powoli pustoszał na rzecz kubka. Stevie wypił pierwszy gorący łyk, od razu czując jak źdźbło energii przesuwa się przez jego przełyk. - Miałem dużo pracy w warsztacie. Za niedługo skończą mi się pyły i już nie mam pojęcia skąd je brać - pokręcił głową, wojna zbierała swoje żniwa na wielu płaszczyznach. Dostawcy powoli znikali z rynku, a tereny z których można było pobierać potrzebne komponenty stawały się zbyt niebezpieczne by je odwiedzać. Dopił do końca kawę, zostawiając kubek na blacie. Potem posprząta. Albo Trixie to zrobi. Żyli razem, przecież musieli sobie pomagać.
Wyglądała tak niewinnie w swoich kucykach, przewiązanych jedynie niebieską wstążką. Gdy jeszcze z Mary Jo żyło im się dobrze, gdy mieli tylko siebie, miała takie samo spojrzenie. Delikatne, a jednak zadziorne, tak jakby rzucała przed nim jakieś wyzwanie. Zapatrzył się, może nawet trochę za bardzo i za długo. Słodka Mary Jo...
- Z czasów gdy jeszcze galeony leżały na ulicach... Ostatni raz miałem ten garnitur na sobie lata temu - zamyślił się. - To chyba był jakiś pogrzeb, może Bathildy Bagshot... Już nie pamiętam. A może to był jakiś ślub? Nie byliśmy tam razem? - wiek robił swoje i Stevie nie był już tak samo światły jak jeszcze 20 lat temu. Jeśli mózg był w stanie przetworzyć określoną ilość danych, to po upływie ponad 50 lat, zapełniał się, wyrzucając z pamięci te mniej istotne sprawy. Zresztą, w jego myślach i tak królowały przede wszystkim Mary Jo i Trixie. Tak silnie złączone w swym obrazie, że tworzyły niemal jedność. Nie chciał nawet analizować tego faktu, licząc, że sam minie któregoś dnia.
- Nie wiem, wybierz coś, jest mi to obojętne - powiedział krótko, córka na pewno będzie wiedziała znacznie lepiej co może pasować. Zaczął rozpinać koszulę, gdy Trixie pochyliła się przy szafce. Złe myśli.... Ocucił się po chwili, by ściągnąć z siebie koszulę i kamizelkę, zamieniając je na odświętny garnitur. Chyba stracił trochę na wadze przez to wszystko co dzieje się na świecie. - Nie będę nosił twojej kaczki, Trixie. Dobrze wiesz, że ją zgubie... - pokręcił głową ściągając spodnie. Może wystarczyłyby szelki? Nie chciał przecież dokładać jej pracy. Wdała się w ojca, potrafiła się w niej zatracić. - Dlaczego nie może zostać sama? Dogada się z kurą. Swoją drogą, możesz przemówić jej do rozsądku by przestała wchodzić do sypialni? Przecież zbudowałem dla niej kurnik, ma tam ciepło - spodnie też były za duże. - Wolę mieć tam spokój... - podszedł do córki i wzruszył ramionami. - Są za duże, ale mogę wziąć pasek. Którą sukienkę Ty ubierzesz? Może tą seledynową? Wiesz, że bardzo ją lubię. Moglibyśmy potańczyć. Takie wesela to odrobina radości w smutnym czasie... - w tle nie leciała muzyka, ale to nie przeszkadzało. Beckett złapał dłoń córki, a drugą ręką objął ją w pasie, po czym zaczął ruszać się na boki. Delikatne ruchy bioder, przestępowanie z nogi na nogę i bliskość. Słodka bliskość ojca i córki.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Stevie Beckett dnia 21.02.21 12:35, w całości zmieniany 1 raz
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: [SEN] Kuchnia [odnośnik]20.02.21 1:53
Rola pani domu, choć momentami uciążliwa, od lat należała tu do niej. Stała się córką i matką, stała się opiekunką i towarzyszką, przejmując na siebie pranie, sprzątanie i większość gotowania, choć ostatnimi czasy Stevie wyrabiał się coraz bardziej, musiała mu to przyznać. Większość obowiązków domowych wymagała zaledwie jednego czy dwóch sprawnie rzuconych zaklęć, by potem jak najszybciej rzucić się znowu w wir własnej pracy, więc Trixie nie widziała w tym większego problemu, ale to nie znaczyło, że nie zdarzało jej się narzekać. Choćby tylko po to, by pograć ojcu na nerwach. Z tego samego tytułu uparcie odmawiała sprzątania w jego warsztacie - przez lata nie chciał jej tam wpuszczać, a teraz, kiedy okazywało się, że potrzebował jej wsparcia, nagle to ona przejmowała rolę dąsów i złośliwych uśmiechów kamuflowanych w filiżance gorącej kawy czy herbaty. Oczywiście, że tam posprząta, zawsze to robiła, jednak Stevie musiał się o to podwójnie starać. A takiego upartego osła jak ona często trzeba było po prostu przekupić.
Zamiast oburzyć się na wiadomość o zaniedbanym posiłku Trixie jedynie skinęła głową. Rozumiała to, sama postępowała podobnie, pewnie przez jego wychowanie, które w ogólnym rozrachunku pozostawiało trochę do życzenia, ale żadnemu z Beckettów nie przeszkadzało we wspólnym harmonijnym funkcjonowaniu.
- Zakon nie pomoże? - zapytała, marszcząc nieco brwi. Stevie wspierał ich zapasami świstoklików, ale nie mógł sponsorować organizacji z prywatnych zapasów bez końca; ona sama wspomagała większość Zakonników swoimi materiałami, ale bardzo często zdarzało się tak, że przybywali do niej z własnymi tkaninami, korzystając z jej projektów i krawieckich umiejętności. - Na pewno kogoś znają, mają, nie wiem, jakieś nieoficjalne dostawy. Zapytaj - poleciła rzeczowo, dziwnie przekonana, że w zawirowaniu pracy Stevie mógł o tym zwyczajnie zapomnieć. Rozkojarzony. Wiecznie zajęty. Stojąca za kuchennym krzesłem mężczyzny Trixie ułożyła na moment dłonie na jego ramionach, napiętych, zmęczonych, oferując panu Beckettowi odprężające rozmasowanie; podobne gesty bez naleciałości kąśliwości czy prowokującego sarkazmu zdarzały się rzadko, więc powinien szczególnie docenić jej poranną dobroć.
- To jakiś żart, że nosisz ten sam garnitur na śluby i pogrzeby - zauważyła ciemnowłosa czarownica, z dezaprobatą kręcąc głową, gdy wreszcie odjęła ręce i odstąpiła od niego na kilka kroków, by mógł się przebrać. Była spragniona, nie piła od wielu godzin, skłonna do zapominania o tak podstawowych kwestiach zupełnie jak jej ojciec, na którego zerknęła kątem oka z miejsca obok schładzanej szafki, o którą oparła się biodrem. Woda była zbawiennie lodowata. - Muszę uszyć ci coś nowego. Jeszcze tego brakuje, żebyś przyniósł pecha Idzie i Alexandrowi - stwierdziła z opozycyjnym westchnieniem, oblizując usta skroplone chłodną rosą napoju. Język na chwilę zatrzymał się w lewym kąciku ust, w kontemplacji, w zamyśleniu, w prowokacji i Trixie oparła szyjkę butelki o czoło, wpatrzona w przebierającego się Steviego. Zdecydowanie schudł. A te nogawki, dlaczego były nierówne? Czy w szafie kilka centymetrów zeżarły mole? Bahanki? Inne ustrojstwo? Beckettówna przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce, oceniając ją surowo. I jeszcze surowiej w momencie, w którym zapowiedział, że nie będzie nosił kaczuszki. - Śmieszne - mruknęła kwaśno. - Nie zostawię Duckie w domu, co jeśli Wintour wyjdzie z klatki i ją zje? Pomyślałeś o tym? Wiesz jak byłoby mi przykro? - Trixie uniosła brwi i odstawiła butelkę na bok kiedy podszedł do niej, poprawiając marynarkę na ojcu. Trzeba było ją wyprasować. - I nic nie poradzę na to, że Silkie lubi z tobą spać. Jest jej tam ciepło. Masz serce wyrzucać ją do kurnika? - Z ukrytym zadowoleniem pozwoliła mu porwać się do powolnego, sennego tańca, opierając się o ojca. Prowadził ją w tańcu, tak jak i prowadził ją w życiu, w rytmie nieistniejącej, ale doskonale im znanej muzyki. Czołem przylgnęła do jego ramienia, uśmiechnąwszy się dopiero wtedy, kiedy Stevie nie mógł tego dojrzeć. Tak właśnie było im dobrze. W rytmicznym falowaniu i rodzinnej bliskości. - Mam nową sukienkę - wyznała w tajemnicy. Seledynową rozważała, zanim pewnej bezsennej nocy wpadła na pomysł świeżej kreacji, połączenia dwóch kolorów i zwiewnych materiałów. - Ale nie zobaczysz jej do wesela... Mogę tylko obiecać, że będzie się w niej dobrze robić piruety - dopiero po tych słowach cofnęła się zaledwie o krok, wyswobadzając się z tanecznych objęć, a potem sięgnęła do krawędzi jego dolnej partii garderoby. Ten obwód zmienił się najbardziej. Małe dłonie ściągnęły ze sobą pas czarnych spodni, jedna z nich sięgnęła do poduszeczki z igłami i zaczepiła szpilkę w ciemnym materiale. Od razu lepiej się trzymał, a Stevie wyglądał na mniej zabiedzonego. - A może ty będziesz spać w kurniku, co? - Trixie bezlitośnie powróciła do poprzedniego tematu i zaczepnie wymruczała to pytanie pod nosem, po czym powoli osunęła się na kolana przed magiem, dopasowując wysokość nogawek. Raz po raz sięgała jednak spojrzeniem jego oczu, zaledwie na kilka sekund, żeby potem wrócić do swojego krawieckiego zadania.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: [SEN] Kuchnia [odnośnik]27.02.21 22:46
Zakon tak naprawdę pomagał jak mógł, chociaż sam nie miał wiele. Stevie zresztą wolał nie korzystać z niektórych kontaktów, jeśli nie było do tego wyraźnej i absolutnie koniecznej potrzeby. Toczyli zresztą wojnę, a prywatne zlecenia mogły trochę poczekać. Co prawda spiżarka zaczynała wyglądać z miesiąca na miesiąc coraz biedniej, a kawa przestawała przypominać czarny mocny napar. Do tego coraz trudniej było o świeże warzywa. O mugolskich narzędziach Beckett nawet nie chciał myśleć, wcześniej dostanie zwykłego klucza francuskiego 65mm trwało minutę, teraz sprowadzanie owego zajmowało dłużej niż handel czarnomagicznymi przedmiotami. Świat się zmieniał. Wcale nie na lepsze.
Prawda była smutna i ciężka, ale sam nieświadomie zaczął obciążać Trixie coraz to nowymi obowiązkami domowymi, jedynie dlatego, że miał na nie coraz mniej czasu. Ten który mógł podzielić podczas pracę nad świstoklikami, działania dla Zakonu i własne projekty, drastycznie się kurczył, a przecież obiecał sobie, że już nigdy nie da odczuć córce, że jest drugorzędna w jego życiu. Ostatnimi czasy stała się kimś o wiele ważniejszym, w tak okropny sposób przypominając o Mary Jo.
- To bardziej skomplikowane niż myślisz - pokręcił jedynie głową. - Zakon ma swoje problemy, a ja nie będę nadwyrężał niektórych dojść, przynajmniej jeszcze nie teraz... Kto wie, może przyjdą i takie czasy - chociaż osobiście wolałby nie musieć ich dożyć. - Ty masz wystarczająco dużo materiałów? Na pewno sojusznicy zgłaszają się do Ciebie, pamiętaj tylko by nie brać od nich za dużo, ot tyle na pokrycie kosztów. Ja resztą się zajmę - przecież musieli mieć co włożyć do ust, ale ten ciężar spoczywał na barkach Steviego. Teraz niech wygrają wojnę, potem będzie się martwić tym by zarobić i odkuć się po tych trudnych czasach. - Zrobisz śniadanie? - spytał zapatrzony w etykietę na jednym z kartonów, a dopiero po chwili dodał: - Proszę.
Oczywiście miał jeszcze siły, ale w tym wieku zarwana kompletnie noc zostawiała swoją rysę na organizmie, potrzebował już o wiele więcej odpoczynku, a dzień zapowiadał się długi, zwłaszcza, że czekały go jeszcze przymiarki. Beckett zresztą nigdy nie rozumiał tej całej mody. Co to za różnica czy nosił jeden garnitur na śluby i pogrzeby? Garnitur to garnitur, byleby było elegancko i dobrze się prezentować. Nigdy jednak nie śmiał nawet podobnych przemyśleń powiedzieć głośno przy córce. To był jej świat, a poświęcenie jakie oddawała temu rzemiosłu było godne podziwu. Mało która dziewczynka... Mało która kobieta w jej wieku miała w sobie tyle samozaparcia. Bardzo chciał wierzyć, że odziedziczyła to po nim, ale przecież była tak podobna do Mary Jo. Te same ciemne włosy, czasem potargane i rozwiane przez wiatr. To samo czekoladowe spojrzenie, krnąbrne i zniewalające. Ten sam uśmiech, czasem ironiczny, ale zwykle po prostu szczery. Beckett zapatrzył się znów na zbyt długo. Musiał przestać o niej myśleć, przecież Mary Jo to historia...
- No to jeśli Wintour naprawdę ma plan zjeść Duckie, to mogą przecież zostać w oddzielnych pokojach. Chyba nie jest aż tak sprytny, by otwierać drzwi - zaśmiał się, ale chwilę potem spoważniał. - Prawda? - sam już zresztą nie wiedział co potrafią te wszystkie zwierzęta. Skoro jednak dawały Trixie radość, to mógł jedynie głęboko wzdychać i liczyć na to, że nie wymyśli już nic nowego. Wolał nawet tak, wydawało się jakby ten zwierzyniec zatrzymywał ją w domu, a przecież w domu była bezpieczna. - Przecież ma tam ciepło, specjalnie o to zadbałem, nie pamiętasz? Stałaś nade mną jak nad jakimś parobkiem i kazałaś dokładać waty - Beckett uśmiechnął się lekko. - Potem zabrałaś ode mnie młotek - i tylko cudem mnie nim nie uderzyłaś. - Na pewno pamiętasz.
W końcu gdy poprawiła jego marynarkę i pozwoliła porwać się do wolnego tańca bez muzyki, czuł się spokojniej. Rozruszane od porannej kawy i nieprzespanej nocy serce, biło jednak szybciej, chociaż w zupełnie innym rytmie. Jednostajnym i równym, tak jak ich kroki w tej balladzie. Potem Beatrix oparła się o jego ramię, a serce uspokoiło się. Chciał pogłaskać ją po włosach, ale odsunęła się, wracając do swojej pracy przy garniturze. Złe myśli.
- Więc nie mogę się doczekać... To będzie piękne wesele, sami przyjaciele. Ale i tak będę Cię mieć na oku - zawsze przecież mam. - Kto wie co komu strzeli do głowy gdy się napije. Ostatnio kręci się wokół Ciebie więcej mężczyzn... Chcesz mi o czymś powiedzieć? - spojrzał jeszcze na córkę podejrzliwie, gdy ta zaczynała zajmować się nogawkami spodni. Nie będzie spał w kurniku. Może po to by młoda dziewczyna mogła sprowadzić sobie do domu jakiegoś kawalera? Po moim trupie.
Pomógł jej wstać z kolan, podtrzymując za ramiona. Do wesela zostało dużo czasu, teraz mogła zostawić te nogawki i przestać myśleć o pracy.
Hipokryta...
Przeciągnął dłonią po jej warkoczach, przekładając je na plecy, głaszcząc je jeszcze kilkukrotnie by na pewno dobrze się tam ułożyły, by mógł poczuć miękkość włosów, delikatność skóry. Otumaniający zapach, przecież pachniała dokładnie tak jak kiedyś pachniała Mary Jo. A może nie? Może to tylko wyobraźnia, która po latach tęsknoty i bólu płatała tak potworne figle? Jednak jej policzki i ten krnąbrny uśmiech... Dlaczego tak bardzo nie był w stanie powstrzymać się przed myśleniem, kiedy tak strasznie chciał po prostu nie myśleć i żyć chwilą. Trixie przecież go rozumiała.
Beckett odrzucił od siebie każde zdanie, które pojawiało się w jego głowie. Musiał oczyścić umysł i działać inaczej. Gdy prawą dłonią jechał wzdłuż podbródka córki, kierując jej twarz bliżej własnej, tak by mógł wyraźnie dostrzec te rysy twarzy, to samo czekoladowe spojrzenie i nieustające ciepło jej ust. Teraz mógł ich dotknąć, musnąć, przecież byli tam zupełnie sami. Nikt nie dostrzeże i nikt go nie oceni. Słodka bliskość, której nie sposób było wyjaśnić.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: [SEN] Kuchnia [odnośnik]27.02.21 23:29
Zakon ma swoje problemy, Trixie wywróciła teatralnie oczyma, przedrzeźniając ojca bezgłośnie. Oczywiście, że miał, przecież według tych wszystkich szmatławców był organizacją terrorystyczną czyhającą na dobro nowego Londynu. Ale oni, nawet nieoficjalnie, byli częścią tego Zakonu. Wszyscy zrzeszeni słuszną sprawą powinni sobie nawzajem pomagać, szczególnie jeśli chodziło o tak istotne kwestie jak sprawnie przygotowane świstokliki otwierające drogę do mnogości miejsc w całej Brytanii. Potrzebowali Becketta. Mniej niż potrzebowała go ona, może na innych zasadach, ale to nieważne, powinni doceniać jak bardzo poświęcał dla nich - wszystkich - własne zdrowie, samopoczucie i trzeźwość umysłu, któremu jednak do funkcjonowania było potrzeba trochę snu. Trixie przechyliła ciężar ciała na jedną stronę bioder, krzyżując ręce na piersi; Stevie powinien wiedzieć co oznaczała ta postawa, ja wiem lepiej.
- Altruistą też nie możesz być do grobu - zwróciła mu uwagę surowym tonem. Beckett był stanowczo za dobrym człowiekiem, często zbyt uczynnym i wrażliwym na cudzą krzywdę, na drugim planie stawiając samego siebie. Mógł jednak być pewien, że córka mu na to nie pozwoli. - Prędzej czy później pojawią się nowe dojścia, ludzie muszą przejrzeć na oczy jak działa ten cyrk, Ministerstwo i jego pachołki. Zwrócą się do nas. Zobaczysz - czy bardziej chciała przekonać jego, czy samą siebie? Na pytanie ojca westchnęła pod nosem i rozluźniła ręce, kręcąc lekko głową. Właściwie jej sytuacja wcale nie była lepsza. Materiały stały się diabelnie drogie, większość z nich była dostępna tylko dla tych społecznie aprobowanych przez małpi gaj Cronusa Malfoya, a ona do bandy przecież się nie zaliczała. I zaliczać nigdy nie będzie. - Nie martw się, płacą symbolicznie, jeśli w ogóle. Teraz nie tylko będą mieli przewagę w walce, ale będą przy tym w końcu porządnie wyglądać. Wiesz ilu z nich to fleje? - mruknęła krnąbrnie, z nieco złośliwym uśmiechem zagubionym w kącikach ust. Sytuacja nie była co prawda tak dramatyczna jak być mogła, ale to nie przeszkadzało jej w dość standardowym narzekaniu na brak smaku, gustu i wyczucia. Ci cali Rycerze Walpurgii przynajmniej podobno nosili maski, czarne peleryny, jakkolwiek podkreślali swoją głupią przynależność, a Zakon? Noś to co ci w duszy gra. Bzdura. - Sam zrobisz - odparowała bez namysłu, kąśliwie, prowokująco, kiedy Beckett poprosił o coś do jedzenia. Och, poprosił. W teorii podobne zagrywki przestały na nią działać lata temu, ale teraz kiedy spoglądała kątem oka na ojca i jego zmęczoną twarz, coś w niej drgnęło, coś rozlało się ciepłem po żołądku i sprawiło, że z perfekcyjnie udawanym zniecierpliwieniem westchnęła teatralnie, spojrzenie unosząc w stronę niebios skrytych przez sufit. - Straszną się zrobiłeś marudą na stare lata. Co chcesz zjeść? - burknęła; i tak musiał poczekać, najpierw przymiarki, ale Stevie mógł cieszyć się pierwszym tego dnia triumfem. Niełatwo było Trixie do czegoś przekonać kiedy budził się w niej narowisty duch.
Zamiast zabrać się za przygotowanie posiłku czarownica zajęła się garniturem. Ubrany w niego ojciec bardziej przypominał jej stracha na wróble niż wystrojonego na wesele przyjaciela dżentelmena, ale to nic, na pewno wspólnymi siłami - jej bardziej niż jego - zdołają sobie z tym poradzić. Nie takim przeciwnościom losu przecież stawiali już czoła, jedno u boku drugiego, zawsze razem. Tak miało i powinno być.
- A ty skąd niby możesz to wiedzieć? Masz tu założony system śledzący na Wintour? Weźmiesz za nie odpowiedzialność jeśli zostaną same? - kontynuowała ostrym głosem, karcącym; to poroniony pomysł by zwierzęta zostały w Warsztacie bez jakiejkolwiek opieki, a nie wynajmą kogoś na jeden wieczór, by zechciał ich doglądać. Z pieniędzmi było krucho, na tyle, by niańki kaczek, kur i fretek zdecydowały się szukać lepiej płatnych zawodów gdzie indziej. Mimo wszystko Trixie uśmiechnęła się lekko na przywołane przez maga wspomnienie, uśmiechnęła inaczej niż dotychczas, z pewną czułością - chyba nieświadomą. - Po co był nam drugi młotek skoro ty sam jesteś młotem? - wymruczała wręcz zalotnie, w sobie znanym sposobie. Dłonie przesunęły się po kołnierzu czarnej marynarki, uładziły go, wyprostowały materiał, jednocześnie opuszkami niby to przypadkiem muskając skórę szyi pana Becketta. Była ciepła, znajoma, doskonale zapamiętana, niby jego, ale również jej.
- Och, tak, zapomniałam ci wspomnieć - jej głos złagodniał, stał się miększy, gorętszy, kiedy Stevie pomógł jej podnieść się z kuchennej podłogi i przytrzymał blisko siebie. Wpatrzona wprost w jego oczy odłożyła igły z powrotem na blat pobliskiego stołu, gdzieś, gdziekolwiek, nieważne, niech idą nawet do piekła. - Sprowadzam sobie tu kochanków kiedy pracujesz albo kiedy nie ma cię w domu. I zdejmuję z nich miary na twoim stole w warsztacie - prowokowała, pozwoliwszy ojcu zbliżyć ich twarze, przesunąć palcem po wyraźnie zarysowanych ustach, a kiedy znalazł się dostatecznie blisko musnęła jego opuszek językiem; słodka, rodzinna bliskość, nic więcej. Potem musnęła też jego dolną wargę - tylko na chwilę, na ułamek sekundy, ale dostatecznie długo, by nie pozostawić złudzeń, że mogło to być przypadkiem.  - A potem zdejmuję z nich spodnie - ciągnęła kokieteryjnym półszeptem, dłonie ułożywszy na torsie ojca, biodra przyciskając natomiast do jego bioder - choć ręce nie wytrwały tam zbyt długo. Trixie znów sięgnęła w dół, do pasa spodni Becketta i niżej, niżej, niemal złączając ich usta... Dopóki nagle nie odsunęła się od niego w gwałtownym geście, wcale nie przerażona tym, co dzielili, a po prostu bezlitosna, złośliwa, wiecznie torturująca, jeśli w porę nie przywołało się jej do porządku. - Chcesz tosty? - Beckettówna zagaiła więc swobodnie, z rozbawionym uśmiechem; tym razem znalazła się bliżej szafek kuchennych i sięgnęła po chleb. Przecież miał ochotę na śniadanie.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: [SEN] Kuchnia [odnośnik]28.02.21 0:45
Stevie do grobu się absolutnie nie wybierał, miał w końcu sporo spraw do załatwienia na ziemskim podole. Każde urządzenie nad jakim pracował, a które teraz stało rozgrzebane w warsztacie, wymagało skończenia i odpowiedniego doprowadzenia sprawy do końca. Zwłaszcza to, które byłoby w stanie powstrzymać okropny bieg wydarzeń. Zejście z tego świata przedwcześnie byłoby po prostu bardzo irytujące, aczkolwiek w obliczu wojny, człowiek przyzwyczajał się do takich myśli. Anglia stanęła na głowie, kto wie co mogło zdarzyć się chociażby jutro?
- Ludzie przejrzą na oczy, gdy będzie już za późno. Coraz mniej zresztą wierzę w ten czynnik ludzki. Twój dziadek opowiadał mi kiedyś jak to było z Wielką Brytanią i Francją. Mówiłem Ci, że brał udział w bitwach w Egipcie, pamiętasz? - brakowało mu już tylko książki, kominka i wnuków, by móc zacząć opowiadać starcze historie. - Więc Anglicy i Francuzi dogadali się dopiero gdy pojawił się trzeci wróg. Wiesz jak to jest... Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Ale u nas to nie przejdzie - zamyślił się i pokręcił wymownie głową. - Zbyt wiele nas różni - i tyle. Na tym opowieść mogłaby się skończyć, bo nie było zresztą potrzeby by mówić więcej. Trixie nie była głupią dziewczyną, wręcz przeciwnie, zdawała się być czasem zbyt przemądrzała. - Mam nadzieję, że nie nazywasz ich wprost flejami. Niektórzy z nich poświęcają cały swój czas na walkę. Chociaż tak możemy im pomóc - Beckett stronił od używania czarów przeciwko komuś, chociaż swoje potrafił, jeśli zaszła taka potrzeba. Ile jednak można było unikać walki, jeśli wokół działy się tak potworne rzeczy? Sam musiał działać aktywniej, nawet jedynie po to by zapewnić Trixie bezpieczeństwo i może kiedyś doczekać się wnuków, chociaż samo myślenie o tym wywoływało w Beckettcie dziwny niepokój i kompletną sprzeczność.
Pyskówki córki nie robiły już na nim wrażenia po tylu latach. Nie żałował też sposobu w jaki wychowywał ją, pozwalając na wyrażenie swojego zdania. Była w końcu człowiekiem. Dopóki nie zachowywała się nieodpowiedzialnie, mógł co najwyżej machać na to ręką, przewrócić oczami i podrapać się po brodzie. Nie miał zresztą najmniejszego zamiaru się z nią kłócić, zakładając, że kiedyś po prostu jej się znudzi i dojrzeje. Większość nieprzyjemnych słów wolał przemilczeć, nie był z natury agresywnym człowiekiem, a już na pewno nie takim, który reaguje pochopnie lub nieprzemyślanie. Ostatnie jednak, te słowa o mężczyznach, niemal wyprowadziły go do reszty z równowagi. Niektóre myśli pozostawały między nimi niewypowiedziane, a teraz sprawiała mu ból, o którym, jak o innych rzeczach, wolał nie rozmawiać.
- Przestań mnie prowokować, Trixie. Dobrze wiesz, że to nie działa, a ja jestem zbyt zmęczony, by się z Tobą kłócić - powiedział ostrzej, niemal karcącym głosem, chociaż tego używał w stosunku do córki bardzo rzadko. Nawet gdy była małym dzieckiem, nie miał serca dawać jej chociażby szlabanów za drobne przewinienia. Wtedy była zaledwie kilkulatkiem, zanim musiała wyjechać do Hogwartu. Wróciła z niego nie jako dziewczynka, a jako kobieta, a jednak tak pyskata i butna, jak nigdy wcześniej. Co ta szkoła teraz robi z dzieciakami? - Mamy tylko siebie, pamiętasz? - on pamiętał doskonale, aż za dobrze. Beatrix nie wiedziała jednak wszystkiego, a pani Cattermole obiecała nigdy nie wyznać dziewczynie prawdy, że nie była sama. Że gdzieś tam w Londynie mogła dalej żyć jej starsza siostra, chociaż w to Stevie już od lat nie wierzył. Nigdy nie odnalazł ciała Mary Jo, nigdy nikt nie urządził prawdziwego pogrzebu, zawsze żył tą resztką nadziei, że nie ma takiej potrzeby, że przecież cofnie czas i wszystko naprawi, a żona nigdy od niego nie odejdzie. Teraz mógł się nią chociaż nacieszyć w twarzy Trixie, w jej ruchach, jej spojrzeniu, uśmiechu, jej smaku... Odsunęła się.
Niemal odepchnęła go i zajęła się śniadaniem.
Nie czuł już głodu, nie czuł już takiego głodu.
- Zostaw - powiedział tylko cicho, gdy dziewczyna wyciągnęła z szafki chleb.
Przecież do niczego jej nie przymuszał. Ani do robienia śniadania ani tym bardziej czegokolwiek co mogłoby być wbrew jej woli. Żyli jednak razem, mieli tylko siebie i musieli współistnieć, być blisko, jeśli mieli cokolwiek przetrwać. Poradzić sobie z każdym wrogiem i każdym atakiem, nawet nie tylko tym ze strony wroga. Największe problemy rodziły się przecież w nich, ale nigdy nie starczało odwagi by o czymkolwiek porozmawiać, skoro można było zbyć temat na bok, pozostawiając go na zawsze pod puchowym dywanem, razem z resztą rodzinnego kurzu. Teraz jednak Beckett o tym nie myślał. W pewnym wieku po prostu było się w stanie kontrolować własne procesy o wiele lepiej i z większą dokładnością, odkładać kurz na później, z obietnicą przed samym sobą, że w końcu się nim zajmie. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie dzisiaj. Teraz potrzebował jej, słodkiej Mary Jo. Jeden krok w przód i przecież znów był obok niej, pozwalając sobie na więcej. Gładząc wierzchem dłoni jej plecy. Wydawały się być takie napięte, zapewne przez ogrom pracy. Mógłby je rozmasować, chociaż nie miał pojęcia na temat anatomii, to jedynie po to by było jej miło. Trixie chociaż pyskata, miała cieple i dobre serce. Dłonią przesunął wzdłuż kręgosłupa, by w końcu znalazła się na karku. Miała takie miękkie włosy. Stevie podniósł drugą rękę, przysuwając się nieco bliżej do córki i delikatnymi ruchami, tak by na pewno nie szarpnąć za jej włosy, zaczął zdejmować obydwie gumki, rozplątując warkoczyki, by w końcu pozostały rozpuszczone. Gładził je, jednak nie odezwał się ani słowem, aż w końcu złożył pocałunek na czubku głowy córki, by zaraz potem tak samo musnąć bok jej karku, tuż za uchem.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: [SEN] Kuchnia [odnośnik]28.02.21 1:23
Trixie zamruczała pod nosem na jego słowa, skinąwszy głową gdy ojciec przywołał historię, którą opowiadał jej nie raz i nie dwa. Nie pamiętała słów dziadka, właściwie to nawet go nie znała, jedynie ze wspomnień najważniejszego człowieka  w jej życiu, którego mądrość - nawet mimo iskier kąśliwości cisnących się na język - zawsze zdawała się szanować. Dlatego teraz zamilkła na chwilę i wysłuchała go w zrozumieniu. W szacunku. Zjednoczenie Zakonu i półgłówków z Rycerzy zdawało się absolutnie niemożliwe, zbyt wiele dzieliło ich śmierci, zbrodni i katuszy, by zapomnieć o dawnych waśniach, zostawić je za sobą i wypowiedzieć wojnę wspólnemu wrogowi.
- Wolę żeby więcej nas różniło niż upodabniało - przyznała dość jak na siebie niemrawo, pozbawiona na chwilę drzemiących w niej płomieni; Zakon Feniksa nie był żartem, nie był też zabawą i nawet ktoś pozornie tak nierozsądny jak Trixie wiedział na co się pisał, gdy decydował się wesprzeć jego szeregi swoim rzemiosłem. Nie było jej pisane przebywanie na polu walki, pan Beckett pewnie nawet by na to nie pozwolił, robiła więc co mogła i co umiała, by pomóc im inaczej. Tak jak tata. Lepiej by nie pchał się w okowy świszczących zaklęć i zielonych błysków uśmiercających inkantacji - nie zniosłaby jego straty. - My nie jesteśmy mordercami - podkreśliła z obrzydzeniem błyszczącym w ciemnych oczach. Stevie nie wychował jej na potwora, jakim cudem ci ludzie licznie wspierający uliczny gang Malfoya wyrośli na sadystów? Uśmiech na jej usta powrócił dopiero kiedy mag skomentował jej obcowanie z członkami Zakonu. - Co ty, nie. Ale daję im do zrozumienia, że to, co ode mnie dostają to wyższa klasa, bo tak jest. Może w ten sposób wzmacniam ich morale? - zastanowiła się, smukłym palcem uderzając kilkakrotnie w podbródek znów w teatralnym geście. Wiedziała, że walczącym o słuszną sprawę i światło w ciemnościach należało się uznanie i mimo krnąbrnych naleciałości zachowania Trixie potrafiła zmitygować swoje zapędy, kiedy nie znała kogoś zbyt dobrze. To dopiero zacieśniona więź sprawiała, że pozwalała sobie na więcej. - Dobrze, że ciebie mają. Nas - na moment uchwyciła jego dłoń i uniosła do ust, składając na złączonych palcach lekki pocałunek. Ta sama ręka tworzyła świstokliki, dzierżyła różdżkę i wiele lat temu plotła jej warkocze, kiedy świat był jeszcze normalny... Beckettówna przechyliła głowę do boku i spojrzała na ojca z nagłą powagą. - Tylko nie waż się pakować w kłopoty, rozumiesz? My nie walczymy, pomagamy inaczej. A czuję, że ciebie ciągnie do piekła - musiał to wiedzieć, to, że nie poradziłaby sobie gdyby go zabrakło, że odejście kogoś tak istotnego w życiu jedynaczki absolutnie złamałoby jej serce. A on był przecież tym, który serca nie mógł jej złamać.
Przestań mnie prowokować, Trixie. W bezmyślnym odruchu otworzyła usta, skora podsycić ten zirytowany płomień, jeszcze mocniej zagrać mu na nerwach, sprawić, by twarz pokryła się wściekłą czerwienią, a Stevie w końcu trzasnął kuchennymi drzwiami - tylko po to, by potem mogli się godzić -, ale w porę zrozumiała, że dziś nie tędy droga. Że naprawdę był zmęczony. Ciemne brwi zmarszczyły się w chwilowej wewnętrznej walce; dopiero jego następne słowa zmusiły ją do kolejnej tego dnia kapitulacji. Trixie ze świstem wypuściła powietrze z płuc i znów przewróciła oczyma, choć z mniejszą dramaturgią niż zwykle.
- Pamiętam - wymamrotała tylko w odpowiedzi; szkoda, lubiła kiedy się denerwował, lubiła w jego oczach widzieć życie i chaos kolidujących ze sobą emocji - a pozbawiona tej możliwości z ulgą odwróciła się tyłem do mężczyzny by zająć się tym przeklętym śniadaniem, sama dziwnie wyprowadzona tym wszystkim z równowagi.
Przynajmniej do momentu, w którym w dół kręgosłupa nie przebiegł gwałtowny dreszcz podniecenia. Tylko i wyłącznie te dłonie były w stanie rozpalać ją najdelikatniejszym dotykiem, przywoływać na policzki rumieńce, zmuszać, by zacisnęła uda w nagłej potrzebie, odpowiadając na gesty; Trixie wygięła się lekko do tyłu, mocniej napotykając dłoń spoczywającą na jej karku, podczas gdy druga rozpuściła ciemne włosy, pozwoliła, by swobodnie opadły na plecy. Bladą skórę co rusz przeszywały ciarki.
- Czekaj - poprosiła niemal nieprzytomnie, oddychając już ciężej, i odnalazła w sobie ten ostatni ochłap silnej woli by powoli obrócić się na pięcie, uwięziona między Beckettem a kuchenną szafką. Doskonale. - Zdejmij to powoli - jej palce powróciły do garnituru, zaczęły rozprawiać się z guzikami koszuli. Wiele miejsc wciąż przecinały igły wyznaczające konieczność zwężenia materiału. - Nie możesz nic popruć, dobrze to pomierzyłam - wydusiła, jednocześnie wsuwając jedną z nóg między uda ojca. Doprowadzał ją do szaleństwa, czy w ogóle o tym wiedział? Trixie wsunęła dłonie pod marynarkę, chcąc pomóc Steviemu w jej zrzuceniu, a potem pochyliła się do przodu, z nimfetycznym głodem przyciskając usta do jego szyi w dziesiątce łapczywych pocałunków; gdzieniegdzie skórę przygryzała zębami, póki co lekko, subtelnie, testując to, na ile dziś jej pozwoli. Zdarzało się, że zostawiała ślady. Zamaskowane, ale widoczne dla jej oczu, bo jako jedyna wiedziała gdzie spoglądać, spragniona udowodnienia światu, że ten mężczyzna należał tylko do niej, że był z nią od zawsze, na zawsze, że świat stworzył ich tak, by uzupełniali siebie nawzajem jak wyciosane z marmuru połowy hipnotyzującego, toksycznego słońca. - Mamy tylko siebie - wyszeptała, na oślep sięgając do tyłu, ku kuchennej firance, którą niedbale zaciągnęła na okno. Jeszcze tego brakowało, by dostrzegł ich jakiś osiedlowy monitoring.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: [SEN] Kuchnia [odnośnik]12.03.21 18:10
Zakon Feniksa działał aktywnie i Beckett naprawdę wierzył, że ci ludzie robią wszystko, co w ich mocy. Sam przecież miał okazję poznać część zakonników, każdy z nich wykazywał się siłą wręcz niezwykłą. Rzeczywiście, od popleczników Voldemorta dzieliło ich wiele. Podczas gdy Zakon skupiał swoje siły na pomocy innym, miał serca czyste i pragnące nieść pomoc, to tamta strona przelewała swoją gorycz na bezbronnych. Raniła, niszczyła, zabierała wszystko to, co kochali i wszystko to, co można było nazwać wolnością. Sam fakt, że nowe Ministerstwo nakładało namiary na różdżki, kontrolując swoich obywateli i doprowadzając do rozpaczy tych najbiedniejszych, stanowił nie o ich potędze, a zwykłej nienawiści i głupocie. Kiedyś w końcu losy się odwrócą, a tamci ludzie poniosą karę. Beckett nie chciał nawet myśleć o powodach, jakie mogli mieć w sercach Rycerze Walpurgii, o ile w ogóle takowe posiadali. Wszelkie rozważania na temat ich planów, kończyły się potężnymi migrenami i potrzebą działania. Robił jednak to, co potrafił najlepiej, pomagał w ucieczce. Od najmłodszych lat, gdy jeszcze nie wiedział co to Hogwart, uciekał. Najpierw przed starszymi chłopakami, którzy lubili płaszczyć się nad słabszymi, potem przed kontaktem z rówieśnikami, gdy zasłaniał kurtyny własnego łóżka w dormitorium, i po prostu się uczył. Uciekał, gdy poślubił Mary Jo, pochłaniała go praca, pochłaniało go tworzenie świstoklików. Nie spędził z nią wystarczająco dużo czasu, a gdy ostatecznie im go zabrakło... Uciekał od Trixie. Gdy była jeszcze zaledwie niemowlęciem, bez wahania zostawił ją u Pani Cattermole, powierzając starszej kobiecie opiekę nad brzdącem. Teraz zaś uciekał od myśli o niej, nie będąc w stanie zaakceptować tego wszystkiego, co między nimi było. Wolał nie zastanawiać się, nie kontemplować i absolutnie nie próbować wyciągać wniosków. Teraz musiał ją zresztą chronić i to za wszelką cenę. Nie mógł przecież pozwolić sobie, by cokolwiek jej się stało, by zły omen nawiedził jej myśli. Była wszystkim, co mu zostało. Nikt mu tego nie odbierze. A jednak kiedy w jej oczach dostrzegł obrzydzenie, wywołane myślami o poplecznikach Voldemorta, zląkł się przez chwilę.
- Nie jesteśmy i nie będziemy - potwierdził kiwając głową. - Przelej swoje siły w to co potrafisz lepiej niż niejeden. Jeśli teraz poświęcimy się pracy i wesprzemy Zakon naszymi umiejętnościami, wtedy zwiększymy szanse - pochmurniał nieco, przeliczając szybko w głowie, ile pyłów rzeczywiście mu zostało. Od dawna nie miał czasu, by pracować nad prywatnymi projektami, chociaż korzystał z każdej wolnej minuty. Teraz zresztą mógł przecież przestać sterczeć w kuchni i wrócić do warsztatu, brakowało jeszcze tylu obliczeń i tylu nowych wzorów. Cały mechanizm urządzenia, które byłoby w stanie cofnąć czas, był o wiele bardziej skomplikowany, niż mógł o tym na początku myśleć. Nie zastanawiał się nad tym jednak dłużej. Teraz przecież mógł być z nią, tak rzadko mieli czas tylko dla siebie. - Jesteś doskonałą krawcową i oni to wiedzą. Nie musisz im o tym przypominać za każdym razem - upomniał córkę. Ten, kto miał wiedzieć, zdawał sobie sprawę z jej umiejętności. Beckett jednak nigdy nie pozwoliłby by historie o jej zręcznych dłoniach lub o talencie do nitki i igły, trafiły do nieprzyjacielskich uszu. Wśród Zakonników mogli czuć się bezpiecznie, jednak licho nie spało. Nie mógł jej stracić. - Dobrze, że mają nas. A my przysłużymy się słusznej sprawie, przekazując nasze talenty - Trixie nie mogła przecież iść i walczyć. On za to... Przez chwilę zawahał się, czy nie powiedzieć jej więcej na temat swoich planów. Czy nie wspomnieć o tym, że musiał zaangażować się bardziej, że zamierzał korzystać ze swoich talentów, nie tylko tych do numerologii czy świstoklików, ale także tych transmutacyjnych? Walki działy się codziennie, nie wszystkie były bezpieczne, a ludzi wciąż brakowało. Jeśli mógł pomóc - zamierzał to zrobić. Trixie jednak nie powinna wiedzieć, a już na pewno nie w tym momencie. Jeszcze nie. Może kiedyś. Teraz milczał. Uśmiechnął się ledwie gdy córka wspomniała, że ciągnie go do piekła. Ta dziewczyna miała niezwykły talent rozbrajania go jednym spojrzeniem. Miała w końcu spojrzenie Mary Jo. Oddychał spokojnie, gdy uniosła jego dłoń w stronę swoich ust, całując ją lekko. Jak wiele miał szczęścia, że dostał od losu Beatrix. Uśmiechnął się jeszcze pogodnie, po czym wykonał dokładnie ten sam gest, przenosząc jej obydwie dłonie bliżej swoich ust i ściskając je delikatnie, ogrzewając chłodne palce.
Piekło było daleko, Stevie zmierzał dopiero w stronę jego przedsionka. - Nic mi nie będzie, Trixie. Wiesz, że nie mieszam się w walkę? - ale chyba muszę zacząć. - Mam za dużo pracy, by jeszcze chodzić i machać różdżką na ledwo i prawo. Wciąż spływają zamówienia. Ten mężczyzna, który u Ciebie wczoraj był... Pan Tonks. Wziął szatę, prawda? Skąd go znasz?
Czy to tylko Twój klient, czy ktoś jeszcze? Nie mogłabyś mi tego zrobić, Trixie... Nie możesz ode mnie odejść, zostawić mnie. Słyszysz, Mary Jo?
To nie była zazdrość, na pewno nie... Jedynie silna potrzeba zapewnienia jej bezpieczeństwa. Błagalne wręcz myśli, kłębiły się w głowie mężczyzny, gdy ta w końcu odpuściła, pozostając spokojna. Wolał gdy taka była. Nie krzyczeli na siebie, nie było pomiędzy nimi jakiejś dziwnej agresji, jedynie czasem niezgodność charakterów dawała o sobie znać. A może było wręcz odwrotnie? Może chodziło o ich zgodność? Przecież tak zgodnie trwali w swoich uściskach, delektowali się chwilą i wspólnie przeżywali wszystko to, co mogło zamazać wzrok i rozburzyć mury. Skały mogły kruszeć, fale wzburzonej rzeki mogły walić w brzeg, a oni po prostu trwali. Tak było dobrze, tak było idealnie, należało tylko o tym nie myśleć, wszystko przecież było zwyczajnie okej. Tak jak teraz, gdy pod ustami miał miękką skórę jej karku i czuł zapach wspomnień o największej miłości, jakiej doznał w swoim życiu. Struktura włosów, tych niedbale zaplecionych, a jednak idealnie równych warkoczyków, zabierała wszystkie zmartwienia. Miał sprawne ręce, potrafił nimi tworzyć cuda, gdy brał do dłoni śrubokręt, jednak przy włosach Trixie nie był aż tak zdolny jak ona, chociaż bardzo chciał. Teraz jednak mógł je rozpleść, a o zniszczenie efektów jej pracy nad fryzurą, na pewno się nie obraziła. Córka jednak odwróciła się szybko, dysząc lekko. Jej twarz zmieniła się i teraz jeszcze mocniej przypominała własną matkę. Słodka Mary Jo... Milczał, gdy mówiła, że musi być ostrożniejszy z garniturem. Nieco bardziej wolał je od zwykłych czarodziejskich szat, ale zwykle było mu wszystko jedno. Mogła go ubierać, przecież znała się na tym o wiele lepiej. Gdy powoli odpinała guziki koszuli, wplótł jeszcze dłoń w jej włosy, ogarniając lecące na twarz kosmyki, tak by znalazły się za uchem. Dopiero wtedy poczuł między własnymi nogami jej kolano, na żebrach zaś jej dłonie, które łapczywie domagały się czegoś więcej. Nie było odwrotu. Będzie tak jak zwykle, będzie im dobrze. Będą tańczyć, tak jak tańczył kiedyś z Mary Jo. Znów była przy nim. Znów byli razem.
Oddychał coraz głębiej, niechętnie odrywając dłoń od Trixie, by zdjąć z siebie marynarkę. Ta zsunęła się z ramion i spadła na podłogę. Nic jej nie będzie, potem ją podniesie. Nie mógł już czekać. Jeździła ustami po jego karku, gryzła go, tak było dobrze. Stevie przycisnął usta do czubka jej głowy, biorąc głęboki wdech, by poczuć zapach włosów dziewczyny. Pachniały słodko, tak samo jak wtedy gdy pierwszy raz się poznali na potańcówce na Pokątnej, w lepszych i prostszych czasach. Miała rację, mieli siebie. Gdy zasłoniła zasłonę, mieli już tylko siebie. Okno wychodziło do ogrodu, ale lepiej było nie kusić losu. Na wszelki wypadek. Obydwie dłonie położył na jej biodrach, unosząc ją delikatnie do góry, tak by mogła usiąść na kuchennym blacie. Podniósł ją tak, jakby byli w tańcu, choć w pobliżu nie grała muzyka. Jakby była najdrobniejszym aniołem, powoli opadającym z nieba wprost na ziemię. Nie mógł jednak przestać patrzeć w jej mlecznoczekoladowe oczy, przecierając po raz dłonią szlak, od jej talii nieco niżej, prosto do koronkowego dołu pidżamy. Ściągnął je niżej, odsłaniając górną partię uda dziewczyny. Musiał w to włożyć odrobinę siły, w końcu siedziała na nich, jednak zdołał. Ściągając je w dół aż do kolan. Nie mogły się podrzeć, przecież wtedy by go zabiła. Pamiętał, jak sama szyła sobie ten komplet, taka dumna chwaląc się potem, że już zawsze będzie w nim spać. Mary Jo, najdroższa, możesz w nim spać, jednak teraz nie pora na sen. Zbliżył się, o wiele bardziej, tak, że teraz już nie mógł się oderwać.
Ciepło. Ciepło dookoła jego całego, narastające i lekko pulsujące w rytm muzyki, która nie grała. Nie potrzebowali jej, ważne, że coś nadawało tempa, że w jakiś sposób mogli się zsynchronizować, by kolejny raz tańczyć. Twarz przycisnął bliżej, dłońmi zaczepiając się jeszcze o ramiona dziewczyny, tak by mogła go objąć i zawiesić własne ręce na jego karku. Tańczyli w końcu razem, a to wymagało bliskości. Tylko tak mogli poznać własne ruchy w tej szalonej improwizacji, rozbudzić własne instynkty i rozeznać się w tym co planuje druga strona. Nie mylili kroków, znali się przecież zbyt dobrze. To nie był już walc, nawet jeśli wcześniej był appassionato. Teraz trwali w tango, które powoli mogło przerodzić się w tango milonga. Lubił w końcu słuchać jej śpiewu, który mruczał w tle muzyki, nadając całej kompozycji nowego wymiaru. Przyspieszył, tempo się zmieniało. Nikt jednak nie klaskał, nie potrzebowali i nie chcieli żadnej widowni, jedynie trwać w tym sami tak jak zawsze, jak od początku. Gonił ją, była zwinniejsza, o wiele szybsza, zupełnie nieświadoma tego ile energii musiał włożyć w to ktoś starszy. Ciało domagało się jednak więcej, domagało się mocniej i głośniej, splecione w intensywnej choreodramie. Palcami złapał za opadające na plecy włosy dziewczyny, chwytając je w dół, tak by szyja wyprostowała się nieco. By mógł zanurzyć ponownie w jej usta, poczuć smak dzikiej róży i żurawiny. Świeży, soczysty i zupełnie znany. Ten sam smak, który czuł lata temu, którego nie mógł odpuścić. Całował każdy milimetr jej szyi, łaknął tego i pragnął dostać go więcej, niczym amortencji, szaleńczo rozbudzającej umysł. Działali wspólnie, przesuwając biodrami, dociskając je do siebie tak, by mogli skordynować własne tempo mocniej, ekscytować się każdym nowym ruchem. Wciąż bardziej i wciąż szybciej, aż nastał finale, ostatni akt, ostatnie brzmienia piosenki. Wirowali tak jeszcze, aż opadł twarzą wprost na czubek jej głowy, ściskając mocno drobne ciało w swoich ramionach. Dyszał, nikt już nie uderzał obcasem w deski parkietu, a światła pogasły.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: [SEN] Kuchnia [odnośnik]12.03.21 20:02
Łatwiej było nie myśleć. Bezpieczniej. Bo kiedy w pokręconej, pokrzywionej głowie pojawiała się myśl, kiełkowała z tysiąca małych łodyg w pojedynczy kwiat, nie sposób było powstrzymać koloryzujących się płatków przed sięgnięciem słońca. Tam, gdzie kiedyś mogła znajdować się niewinna nastolatka rozglądająca się za co przystojniejszymi młodzieńcami przemierzającymi korytarze Hogwartu, dziś odnalazła się kobieta przekonana, że życie u boku własnego ojca nie było niczym zdrożnym. Życie, nie życie. W niepoprawnym zwierciadle widziała go jako swego partnera, mężczyznę, męża, przecież dzielili już jedno nazwisko, co stało na przeszkodzie by i w ten sposób zachowywali się w prywatności pokojów, które widziały już niejedno? On widzący w niej swoją nieodżałowaną partnerkę, ona przekonana, że kochał ją za to, że była sobą, Beatrix Beckett, nie podłą Mary Jo wyjętą z koszmarów sennych małej dziewczynki przeświadczonej o porzuceniu, odrzuceniu i własnej niewartości. Dlaczego mnie zostawiłaś? Dziś nie zadawała tego pytania. Dziś była wdzięczna, że mogła zająć jej miejsce. Rozlać gorąc własnej miłości w sercu starszego, stęsknionego czarodzieja, który zasłużył na szczęście. Między innymi dlatego nie mogła wyzbyć się wrażenia, że prędzej czy później od tego szczęścia też będzie próbował uciec: że rzuci się w wir, z którego nie odnajdzie drogi powrotnej do jej ramion, i że wtedy na wszystko będzie już za późno.
Skinęła głową na jego instrukcję; robiła to, na dnie świadomości zderzająca się z wewnętrzną rozterką. Nie byli mordercami, ale czy Rycerzy Walpurgii nie należałoby zabić w akcie ostatecznej pacyfikacji? Ewidentnie nie nadawali się do społecznego życia, byli trucizną czerniącą żyły brytyjskiego świata, wycieńczającą tych, którzy nie zasłużyli na cierpienie... Czy gdyby to wszystko zależało od niej, byłaby w stanie wydać ten jeden konkretny rozkaz w imię większego dobra? Na szczęście to nie ona stała na czele Zakonu Feniksa. Te rozważania nie należały do niej, mogła jedynie pragnąć ich w ciszy swoich myśli, prywatnych i bezpiecznych, dziwnie żądna zemsty za dokonane krzywdy... Albo za to, że jej ojciec tyrał i tyrał, wypruwając sobie żyły, byle tylko przechylić szalę zwycięstwa na stronę, której rzekomo wiodło się mniej owocnie.
- Nie przypominam im o tym - skontrowała zdecydowanie. Tarcze ciemnych tęczówek zatańczyły dokoła w znajomym, pełnym dramaturgii geście; tu wcale nie chodziło o podkreślanie własnych umiejętności na każdym kroku, chociaż Trixie rzeczywiście lubiła się nimi pysznić i obnosić kunsztem swojego rzemiosła niczym dumny paw paradujący po parku przed gromadką zachwyconych gapiów. - Tylko o tym, że na tych szatach mogą polegać. Nie zawiodą ich na polu bitwy, jeśli dojdzie do konfrontacji - żeby przynajmniej o swoje ubranie byli spokojni - wyjaśniła i cmoknęła z niezadowoleniem; żartobliwie rzuciła tekstem o podnoszeniu morale, ale krył się w tym mały zalążek prawdy. Beckett starała się odebrać z ich ramion przynajmniej jeden dyskomfort, skoro mieli ich tak wiele, zupełnie wystarczająco, by w starciu z wrogiem mieć się o co martwić. Jej szaty powinny być lepsze niż te należące do Rycerzy - ze względu na pieczołowitość ich przygotowania i odbieranie sobie od ust, by zakupić odpowiednie materiały nasączone magią zdolną wesprzeć w pojedynku. A fakt, że były przy tym zarówno wygodne, jak i reprezentacyjne było zwyczajnie wartością dodaną. Jeśli już mierzyć się z wrogiem i spuszczać mu manto, Zakonnicy mogli robić to jednocześnie wyglądając z klasą.
Pewna łagodność powróciła do twarzy kiedy ojciec powtórzył jej gest. Jego dłonie zawsze były ciepłe, nie to co te należące do niej; małe piąstki były zimne nawet wtedy gdy za dziecięcych lat, dzierżąc dzielnie kanapkę z dżemem, dobijała się do drzwi jego pracowni, byle tylko pozwolił jej schować się pod tym ogromnym stołem albo poukładać studzienkę z ciężkich kluczy. Nieważne jak często pani Cattermole próbowała ją stamtąd odciągać, proponując coraz to nowe zabawy mimo łomotania w krzyżu, kilkuletnia Trixie lgnęła do niego jak ćma do jedynego źródła światła, wówczas jeszcze nieświadoma, że ten człowiek pewnego dnia rzeczywiście stanie się jedynym światłem. Ogniem, w którym przyjdzie jej spalać się z każdym niestosownym gestem, lubieżnym spojrzeniem czy nocą spędzoną w jego objęciach, gdy do głowy powracały koszmary.
- No mam nadzieję, że nie wymachujesz różdżką na lewo i prawo - mruknęła bezczelnie, wiedziona instynktem, koniecznością wtrącenia drobnej złośliwości o niezasadnym drugim dnie, okraszonym połowicznym, krnąbrnym uśmiechem. Ten jednak pobladł szybko i czarownica wzruszyła ramionami, przypominając sobie wizytę z poprzedniego dnia. - Z Zakonu - odpowiedziała z wręcz nienaturalnym dla siebie spokojem. Ale co, przecież taka prawda. - Trochę pomaga mi się odnaleźć w tych wszystkich... zawiłościach. Mówi co i jak. Widziałeś co mu uszyłam? - ciemne oczy rozbłysły entuzjazmem i powróciła spojrzeniem do twarzy ojca, wyswabadzając jednocześnie małe dłonie z jego uścisku, by ich gestykulacją oddać charakter opisywanego odzienia. - Płaszcz ze skóry smoka, z kieszeniami z wełny kudłonia. No piękny! Michael poprosił, żeby trochę zwęzić go w talii, chyba chce się wystroić dla swojej wojennej dziewczyny; mówię ci, leżało jak ulał - zachwyciła się, choć z każdym oddechem serce w jej piersi biło coraz głośniej, a płuca zdawały się pochłonięte przez pożogę wywołaną pozornie niewinnym dotykiem. To nuty znajomej melodii rozchodziły się w dół kręgosłupa. To tchnienie rozpoczynającej się piosenki skumulowało się w podbrzuszu, sprawiało, że uda zadrżały w oczekiwaniu na pierwszy krok. Prowadził ją na parkiet w swoim rytmie, unosił w pierwszym piruecie, pozwalając by osiadła miękko na kuchennym blacie i odchyliła się do tyłu, uwolnionymi z warkoczy włosami sunąc po drewnie. Trixie spięła ze sobą łopatki. Dla niego było to tango, dla niej - sensualna burleska mająca doprowadzić go do szaleństwa. Granatowy materiał zakleszczony w ojcowskie dłonie w końcu odsłonił uda, a wiedzione w rytm nieistniejącej muzyki ręce należące do córki powędrowały w kierunku białych guzików skrywających czy to górę od piżamy, czy może artystyczny gorset wodzący na pokuszenie każdego, kto spojrzał nań z miejsc publiczności; to była jej scena, na ten krótki moment jedynie jej, gdy nęcącymi pociągnięciami palców rozprawiała się z kolejnymi zapięciami, aż w końcu i one puściły, odsłaniając to, na co czekać mógł każdy owładnięty namiętnością mężczyzna. Ale ten widok przeznaczony był tylko dla niego.
Dopiero wtedy Trixie odepchnęła się od blatu i znów wyprostowała plecy, przylegając do ojca; muzyka przyspieszyła, czekoladowe włosy zakołysały w gwałtownie obranej pozycji, a dłonie sięgnęły paska spodni, nim i ten materiał w końcu puścił, opadł na podłogę, a wraz z nim bielizna. Teraz nie dzieli nas już nic.
- Kocham cię - wyszeptała, a słowa przerodziły się w przeciągły jęk poruszonej orkiestry, gdy biodra docisnęły się do bioder. Walc przerodził się w tango, przerodziła się w nie również zwodnicza burleska; Trix znała te kroki, znała rytm, trans, w który wprowadził ją ojciec; wiedziała kiedy opleść jego szyję rękoma i przysunąć się bliżej, wiedziała kiedy opleść jego biodra nogami i zmusić, by wszedł w nią jeszcze głębiej, jeszcze mocniej, jeszcze szybciej, jeszcze. Ich taniec pełen był elegancji, jednak to ona dodawała mu nowatorskiej pikanterii, raz po raz wprowadzając coraz to nowsze, zaimprowizowane ruchy, byle tylko swojego mężczyznę czuć w sobie wyraźniej. Potulnie odsłaniała szyję, pozwalała mu pozostawiać na niej rosę spragnionych pocałunków, bezwolnie wbijając paznokcie w tył jego karku, kiedy ciało przeszył silniejszy dreszcz coraz to bardziej erratycznych doznań. Spokojne kołysanie zaczęło wbijać się w skórę drewnianą krawędzią blatu, a melodia przyspieszonych oddechów i stłumionych jęków niosła się słodkim echem po kuchni wyraźniej, zapowiadając ostatni akt musicalu, akt, który gwałtownie rozlał się gorącem w jej wnętrzu, akt, który zmusił ciało do głębszego wygięcia, do drżenia bioder i spazmatycznych skurczów mięśni wydobywających z jej gardła pełne zachwytu kwilenie. Jak w tańcu, jej własna przyjemność była podyktowana przewodnictwem pana Becketta; dopiero kiedy Trixie poczuła w sobie jego finał, wtedy zatopiła się w egoistycznym przeżywaniu ekstazy połączonej z rozkosznym zmęczeniem.
Podtrzymana ku górze wyłącznie siłą jego rąk klatka piersiowa Trix unosiła się i opadała w leniwym oddechu następującego uspokajania i trwała tam tak długo, dopóki dziewczyna nie uniosła się nieco na jednej z dłoni, drugą sięgnąwszy do twarzy ojca. Palec wskazujący drżał leciutko kiedy wodziła nią po znajomych wzniesieniach i zmarszczkach, dotykała skroni, nosa, ust, aż sięgnęła do nich własnymi wargami i zażądała wieńczącego ich tango pocałunku. Żadnych oklasków. Żadnych poruszonych spojrzeń, żadnych pełnych wzruszenia westchnień. Tylko rytm dwóch serc połączonych jedną zakazaną piosenką.
- Nie podarłeś marynarki? - upewniła się błogim głosem, zadowolona, spełniona, uśmiechnięta sennie; dopiero teraz dopadło ją zmęczenie zarwanej nocy, a w połączeniu z fizycznym zaspokojeniem to sprawiało, że Trix wydawać się mogła potulna jak baranek. Wyjątkowo. - Już nie mogę się doczekać, aż zatańczymy na weselu...


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: [SEN] Kuchnia [odnośnik]14.03.21 1:27
Przecież nie byli szaleńcami. Tych po świecie chodziły setki, albo i setki tysięcy. Byli Beckettami, zawsze skupionymi na pracy, oddanymi czynom i efektom własnych umiejętności. Rozważni i stanowczy, cierpliwi  w swych dokonaniach i absolutnie nigdy się niepoddający. Trixie była w końcu częścią jego samo, krwią z krwi, najdroższą córką, chociaż nie jedyną. Nigdy nie pozwoliłby sobie na to, by mogła stać jej się jakakolwiek krzywda, jednak równie mocno chciał by wspierała swoimi umiejętnościami Zakon Feniksa. W domu była bezpieczna, a przynajmniej starał się w to głęboko wierzyć, licząc, że zapewnia do tego odpowiednie warunki. Mogła szyć we własnej pracowni. Ba, nawet spotykać Zakonników, którzy przychodzili do niej na przymiarki, chociaż te zawsze musiały odbywać się przy otwartych drzwiach, o ile owy Zakonnik był mężczyzną. Dla Trixie było zdecydowanie za wcześnie by wylecieć z gniazda, nie był nie była na to gotowa.
- Jestem z ciebie bardzo dumny - pogłaskał ją jeszcze po głowie, uśmiechając się jednym kącikiem ust.
Może powinna jednak wiedzieć o jego planach? O tym, że nie był w stanie już dłużej siedzieć w domu albo własnym warsztacie i wciąż pracować na świstoklikami. Że, chociaż nie był najbiegliejszy w pojedynkach, to jednak z zaklęciami radził sobie nawet nieźle i mógł z tego talentu skorzystać. Poza tym był już po prostu stary. O wiele starszy niż większość tych ludzi. Co prawda, nie miał już tyle samo energii co oni, ale on już swoje życie przeżył. Nie chciał go ryzykować, a przynajmniej nie do momentu, w którym Trixie go nie zostawi. Teraz jednak nie dopuszczał do siebie takiej myśli, głęboko licząc, że jednak zostanie już na zawsze i razem się zestarzeją. Ktoś go już przecież zostawił, tyle lat temu, tyle lat minęło... Tyle lat, a on dalej nie mógł tego sobie wybaczyć. Teraz jednak była tu, trwała z nim w łagodnym i rytmicznym tańcu, przesuwając wciąż biodrami o biodra, dociskając własne dłonie do jego karku, gdy on zaciskał je na jej ramionach i biodrach, usilnie chcąc być jeszcze bliżej, nie pozwalając, by odsunęła się, chociaż na milimetr. Była w końcu jego... Tyle lat za nią tęsknił i tyle lat nie potrafił się pogodzić, a teraz przynajmniej mógł być obok, zagnieżdżając w swojej głowie poczucie, że nic się nie zmieni, że teraz jest w porządku, chociaż nic, absolutnie nic w porządku nie było. Nie myślał o tym. Nie na to czas. Nie teraz, nie gdy... Wirowali mocniej, zamykając się w uścisku niepowtarzalnym, ale tak komfortowym. Jęczała mu do ucha, gdy spletli się w tańcu, wciąż mrucząc rytmicznie, zgodnie z ruchami bioder. Nawet najpiękniejsze tango, bez namiętności było niczym, a oni spełniali się w niej i znajdywali ujście dla otaczającego ich świata. W końcu spletli się najmocniej, gdy nastał finał, a on jeszcze przez chwilę chciał zostać w tym uścisku, nie puszczając dziewczyny nawet na milimetr. Beckett dyszał ciężko, próbując rozkoszować się tą chwilą, która nie mogła trwać wiecznie. Ale jeszcze chwilę, jeszcze momencik, jeszcze sekundę...
- A ja kocham ciebie - Mary Jo. Powiedział miękko, składając na jej policzku pocałunek, gdy było już po wszystkim. Część myśli uciekła już z jego głowy i pozostały jedynie te, które nie sprawiały mu trudności. Przecież nic się nie stało... Nie będzie o tym myślał i problem zniknie, na pewno. Ucieknie, teleportuje się, znajdzie świstoklik i go aktywuje, nie będzie nawiedzał jego myśli. Brzmiała jednak tak błogo... Tak samo jak tamtej nocy, gdy się poznali, gdy już na zawsze się połączyli, nie potrafiąc siebie opuścić. Więc jednak go nie opuściła. Jednak została.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
stevie i trixie [odnośnik]14.03.21 1:58
Powinna wiedzieć. Powinna wiedzieć, że ojciec wybierał ucieczkę ze swojego bezpiecznego - zazwyczaj - warsztatu i pragnął rzucić się w przepaść, z której na górę z powrotem wspinali się jedynie nieliczni. Czy wiek znaczący zmarszczką zmęczoną twarz był wystarczającym powodem by poświęcać się w imię idei, której zgodzili się wtórować, ale na zupełnie innych zasadach? Te rozważania i ostatecznie również decyzja należały jednak wyłącznie do niego, do Steviego Becketta, bez którego jego jedyna córka nie wyobrażała sobie życia. Bo on był jej życiem. Ich wspólny taniec stawał się jego epicentrum, okiem zakazanego huraganu toczącego się pożogą po raju, z którego wygnano człowieka za grzech pierworodny; na jakie pustkowie należałoby wygnać ich, by zadośćuczynili za przeciwstawienie się konwenansowi? Zasad nie przestrzegali ci, których naprzód w życiu wiódł rytm szaleńczego tanga. Nie tylko zrywali owoc z nieczystej jabłonki, pozbawiali ją też liści, łamali gałęzie, karczowali korzenie i palili konar ku własnej uciesze; kto byłby w stanie przewidzieć, że jabłko, które doprowadziło do utraty świętości ludzkości, właśnie rozsiewało nowe ziarno głęboko w jej wnętrzu? Biel deprawacji przemieniła się w karmin przewiny bez pokuty, bo nie istniała pokuta tak wielka, tak przejmująca, by byli w stanie jej podołać. Już nie.
Trixie zastygła w leniwym bezruchu w ramionach ojca, z głową ułożoną na jego ramieniu, niechętna pozwolić mu odejść choćby na milimetr dopóki jej oddech nie stał się spokojniejszy, a gorąc ustąpił odrobinę. Ciemne tęczówki nasączone były satysfakcją, z którą wreszcie odsunęła się nieco na blacie, powolnym ruchem bioder rozłączając ich taneczną jedność. To nic nowego, nic oburzającego, nic na tyle przełomowego, by byli zmuszeni o tym rozmawiać - przynajmniej tak uważała, nieświadoma, że pod sercem w tym właśnie momencie rozkwitała latorośl zdrożnej jabłoni. Uśmiechnęła się do ojca ospale, po czym zsunęła się z kuchennego blatu i sięgnęła po swoją różdżkę leżącą na stole, by kilkoma niewerbalnymi inkantacjami oczyścić ich ze śladów roztańczonego spektaklu. Dopiero kiedy była czysta sięgnęła po swoje spodenki od piżamy i wsunęła je na siebie, zapinając także guziki od góry kompletu; przy okazji podniosła z ziemi marynarkę, którą otrzepała ostrożnie i odłożyła na stół.
- Usiądź, bo jeszcze wyzioniesz ducha - poleciła ze słodką złośliwością, złożywszy na policzku ojca krótki pocałunek, samej natomiast zabierając się za przygotowanie śniadania. Świeże bagietki z szynką i maślanka powinny wystarczyć. Trix przekroiła bagietki na pół, posmarowała masłem i dość oszczędnie ułożyła na nich plastry wędliny; w ostatniej chwili pokroiła też dwa jabłka na ćwiartki, żeby zakończyć śniadanie czymś słodszym. O cukierkach czy ciasteczkach w obecnym stanie popapranego świata nie było co marzyć. Jedną z większych dyń przerobiła ostatnio na sok, więc i jego nalała do dzbanka, by potem poukładać jedzenie na talerzach i podać do stołu. Przed ojcem postawiła jego ulubiony kubek, sobie wybierając jakiś przypadkowy (z kaczkami namalowanymi na porcelanie, to bardzo ważne) i usiadła obok niego, bezpardonowo opierając nogi na jego kolanach. - Zajmiesz się dzisiaj tym gruzem obok twojego warsztatu? Wiesz, kiedyś musisz go wyrzucić - poruszyła temat-rzekę, licząc, że zaspokojony Beckett będzie Beckettem rozumnym. Ale nie był.

zt x2


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
[SEN] Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach