Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cheshire
Katedra w Chester
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Katedra w Chester
Majestatyczna katedra postawiona na miejscu dawnego anglosaskiego klasztoru datowana jest na XI wiek, lecz historia tego miejsca sięga jeszcze dalej. Jeśli wierzyć legendom, wieki temu mieściła się tu świątynia celtyckich druidów. W swojej obecnej formie katedra została ufundowana przez króla Willhelma Zdobywcę, kilkakrotnie jednak w wyniku mniejszych i większych tragedii ulegała renowacjom. W jej wnętrzu zachwycają gotyckie łuki i wysokie okna oraz mozaiki w nawie bocznej, przedstawiające najważniejsze sceny biblijne.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:57, w całości zmieniany 2 razy
Trzy dni zaledwie minęły od zmasowanego ataku Rycerzy Walpurgii na podległe Greengrassom tereny Staffordshire, od masakry dokonanej na zbiorowości mugolskiej oraz na zdrajcach krwi, gotowych w imię wzniosłych i kompletnie bzdurnych ideałów oddawać za nich życie, od wysadzenia w powietrze ratusza, stanowiącego serce lokalnej społeczności, od pierwszego we współczesnej historii procesu o mugolstwo i widowiskowych egzekucji adekwatnych do statusu i przewiny każdego ze skazańców. Stosy wciąż płonęły, tak jak nakazali, pluton egzekucyjny i jednostki policyjne wciąż krążyły po zrujnowanym Stoke-on-Trent, sprawdzając czy mieszkańcy mieli zarejestrowane różdżki, czy nie kryli w swych domach jednostek niepożądanych, czy nie posiadali nieodpowiednich książek i publikacji naukowych, które należało cisnąć w ogień i zapomnieć o tym, że kiedykolwiek istniały. Stosy wciąż płonęły, lecz rozemocjonowane szepty zdawały się dopiero teraz przybierać na sile i obejmować łapczywie cały kraj. Wieść niosła się coraz pewniej, coraz więcej osób z pełnym przekonaniem powtarzało informację, że na wieczornej egzekucji w stolicy hrabstwa pojawił się sam Czarny Pan, a Mroczny Znak zdawał się być wypalonym na stałe w nocnym, styczniowym niebie, jarząc się jaskrawym, szmaragdowym światłem przez długie godziny i napawając wszystkich krnąbrnych grozą.
Piękne to były dni, wypełnione poczuciem triumfu i satysfakcją, jaka przeradzała się w chęć żywiołowego kontynuowania raz rozpoczętego dzieła. List od lorda Cheshire przyjął z zadowoleniem, smakując na koniuszku języka kolejną dawkę doskonale maskowanej ekscytacji i narastającego apetytu na więcej. Snuł własne plany, śmiałe i wymagające zainwestowania w nie nie tylko siły, ale i przede wszystkim czasu; tereny Bulstrode'ów były rozległe, a bliskie sąsiedztwo z Londynem sprawiało, że właśnie przez te ziemie próbowali przedostawać się uciekinierzy pragnący dołączyć do rebelianckich sił Longbottoma - to jeszcze wciąż nie była pora na przejście do czynów, ostateczne rozplanowanie wciąż się nie wyklarowało, tym chętniej więc przystał na propozycję Alberta, by ruszyć na polowanie w innym regionie. Spotkali się w umówionym miejscu nieopodal Chester. Wiatr szarpał czarne poły zimowego płaszcza obszytego futrem, gdy po uczynieniu zadość zwyczajowym, choć zdawkowym uprzejmościom, kroczyli w kierunku wskazanym przez pana tych ziem, a Maghnus zerknął pobieżnie na dobrze znany profil o złamanym przed laty nosie i ciężkim spojrzeniu, zastanawiając się co dokładnie na ten dzień zaplanował sir Rowle.
- Czy szukać będziemy kogoś konkretnego - zdrajcy, wskazanego przez porządnego obywatela, szlamy skrywającej się w ciepłym domostwie, paskudnego mieszańca udającego przynależność między ludźmi? - czy w planach masz bardziej... przypadkowe widowisko? - zapytał, pragnąc dostosować się podług życzenia towarzysza, wszak pod jego protekcją znajdowało się hrabstwo i jego plan winien być realizowany. - Jakie są ogólne nastroje w Cheshire? - czy opór był wyczuwalny, czy słabnący z każdym dniem? Czy wieści zbierane przez szeptaczy zapowiadały pełne poddaństwo, czy kiełkujący powoli bunt, który należało zdusić w zarodku?
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez mieścinę szedł ze spokojem, bez obawy o atak. Tereny należały do jego rodu, a największe miasto hrabstwa nie słynęło z gościnności dla szlamich i mugolich gości. On jednak, jako przedstawiciel Rowli na tę okazję, nie był przecież obcym. Płonące Staffordshire graniczące z Cheshire w całej swej jasności oświetlało drogę. Hrabstwo znajdujące się pod opieką Greegrassów przeżyło więc katharsis. Ruszało, aby złączyć się z resztą kraju w trakcie odnowienia i odkupienia win. Przeszło rok już minął od kiedy londyńskie ulice spowił szkarłat, a rozlana jucha symbolizowała początek nowego i koniec rebelii.
Sir Albert był jednak wygodnym. Nie zamierzał wychodzić na pierwszą linię frontu, być mięsem i tarczą dla innych. Zbyt stateczny, za stary już i kaleki, preferował inne rozrywki, o wiele mniej ryzykowne, za to zdecydowanie weselsze.
— Wiesz Maghnusie, że nigdy nie byłem mężczyzną złaknionym publiczności — odparł spokojnie, gdy podparty o laskę przemierzał kolejne kroki, w stronę placu katedralnego. Widowisko tak więc miało tyczyć się tylko ich dwóch oraz oczywiście aktorów na scenie, wkrótce gotowych zalać się szkarłatem. Bieganiną po szarych kontach mieściny, lasach i polach, dawał zająć się ministerialnym służbom, najętym szmalcownikom, a także przypadkowym czarodziejom, którym idee Czarnego Pana były bliskie, lub nawet czynnie walczyli w tej wojnie. Dokładnie tak jak kuzyn jego drogiej małżonki, Catriony. — Doniesiono mi jednak o mugolskiej kryjówce — krótki, lecz cyniczny uśmiech spłynął na jego twarzy, gdy też zbliżali się do wejścia w mury świątyni. Sam szarpnął za wysokie na trzy metry drzwi, otwierając je przed gościem, a następnie gestem zapraszając do środka, nie zachowując jednak ciszy. Laska, którą się podpierał, stukała o marmur, w kilku miejscach porysowany i zakurzony, dalej jednak wyniosły. — Zdajesz sobie sprawę, że stoimy w miejscu, w którym przed wiekami stała celtycka świątynia. Druidzi zostali z niej przegonieni przez mugoli, z kolei ci... — otworzył kolejne drzwi dla mężczyzny, prowadząc, go teraz przez potężną rytualną salę wypełnioną ławami, na której końcu znajdował się ołtarz. — ...wybudowali tu tę katedrę — trudno było jej odmówić potęgi, czy piękna w barokowych zdobieniach, jednak nie dla zachwytu architekturą się tu znaleźli. Przechodząc w przód do zakurzonego ołtarza, obok którego leżało kilka połamanych krzeseł, zatrzymał się, obserwując wiszący ponad nimi żyrandol wypełniony dziesiątkami dopalonych świec. Jasne zimowe słońce wpadało w to miejsce przez szklane wysokie witraże, a te z kolei rozgrywały grę ferii barw na posadzce. — Zjawiskowe — odpowiedział spokojnie, nie rozpływając się jednak nad zjawiskiem, bo i to nie było dla niego cenniejsze niż widok rozlanej w tych murach juchy. Wciąż nie zdradzał dokładnego celu wizyty w tym miejscu, lecz znów nie sięgnął po różdżkę, otwierając drzwi przed towarzyszem, aby ten przez nie przeszedł do okrągłego pomieszczenia obok ołtarza. Tam zaś przywiązana magicznymi więzami do krzesła siedziała kobieta. Naga, wyraźnie zmęczona, przemoczona od lodowatej wody, którą widocznie została już nie raz oblana, lecz nie dygotała. Dyszała ciężko i płytko, a głowę opartą miała o własny mostek, gdy jej brudne blond włosy spadały, zasłaniając twarz. Jeden z ludzi, którzy jej pilnowali, kiwnął głową w ciszy, następnie opuszczając pomieszczenie i zostawiając w nim sam na sam lordów i dziewczynę.
Sir Rowle podszedł bliżej, laskę stawiając obok siebie na ziemi, lecz ta nie upadła, zaś z niej wyciągnął różdżkę z judaszowca. Lewą dłonią chwycił jeszcze za podbródek kobiety, a następnie uniósł go delikatnie w górę, aby rozbudzić ją lekkim ruchem. — Maghnusie, to Tammy, poznaj, proszę. Tammy została złapana na przemycie mugoli z tej katedry w stronę lasu — kobieta otworzyła oczy. Bulstrode mógł dostrzec jej pękniętą wargę, posiniaczone ramiona i brzuch, podbite oko, czy nawet bliznę po przypaleniu papierosem na lewym udzie. — Tammy nie wie jednak, że wiemy gdzie są jej znajomych — dziewczyna szarpnęła się, ale to nic nie dało, na co lord Rowle pogłaskał ją po głowie. — Zabawimy się w polowanie z przynętą, co na to powiesz? — krótko uśmiechnął się w stronę swojego towarzysza.
Sir Albert był jednak wygodnym. Nie zamierzał wychodzić na pierwszą linię frontu, być mięsem i tarczą dla innych. Zbyt stateczny, za stary już i kaleki, preferował inne rozrywki, o wiele mniej ryzykowne, za to zdecydowanie weselsze.
— Wiesz Maghnusie, że nigdy nie byłem mężczyzną złaknionym publiczności — odparł spokojnie, gdy podparty o laskę przemierzał kolejne kroki, w stronę placu katedralnego. Widowisko tak więc miało tyczyć się tylko ich dwóch oraz oczywiście aktorów na scenie, wkrótce gotowych zalać się szkarłatem. Bieganiną po szarych kontach mieściny, lasach i polach, dawał zająć się ministerialnym służbom, najętym szmalcownikom, a także przypadkowym czarodziejom, którym idee Czarnego Pana były bliskie, lub nawet czynnie walczyli w tej wojnie. Dokładnie tak jak kuzyn jego drogiej małżonki, Catriony. — Doniesiono mi jednak o mugolskiej kryjówce — krótki, lecz cyniczny uśmiech spłynął na jego twarzy, gdy też zbliżali się do wejścia w mury świątyni. Sam szarpnął za wysokie na trzy metry drzwi, otwierając je przed gościem, a następnie gestem zapraszając do środka, nie zachowując jednak ciszy. Laska, którą się podpierał, stukała o marmur, w kilku miejscach porysowany i zakurzony, dalej jednak wyniosły. — Zdajesz sobie sprawę, że stoimy w miejscu, w którym przed wiekami stała celtycka świątynia. Druidzi zostali z niej przegonieni przez mugoli, z kolei ci... — otworzył kolejne drzwi dla mężczyzny, prowadząc, go teraz przez potężną rytualną salę wypełnioną ławami, na której końcu znajdował się ołtarz. — ...wybudowali tu tę katedrę — trudno było jej odmówić potęgi, czy piękna w barokowych zdobieniach, jednak nie dla zachwytu architekturą się tu znaleźli. Przechodząc w przód do zakurzonego ołtarza, obok którego leżało kilka połamanych krzeseł, zatrzymał się, obserwując wiszący ponad nimi żyrandol wypełniony dziesiątkami dopalonych świec. Jasne zimowe słońce wpadało w to miejsce przez szklane wysokie witraże, a te z kolei rozgrywały grę ferii barw na posadzce. — Zjawiskowe — odpowiedział spokojnie, nie rozpływając się jednak nad zjawiskiem, bo i to nie było dla niego cenniejsze niż widok rozlanej w tych murach juchy. Wciąż nie zdradzał dokładnego celu wizyty w tym miejscu, lecz znów nie sięgnął po różdżkę, otwierając drzwi przed towarzyszem, aby ten przez nie przeszedł do okrągłego pomieszczenia obok ołtarza. Tam zaś przywiązana magicznymi więzami do krzesła siedziała kobieta. Naga, wyraźnie zmęczona, przemoczona od lodowatej wody, którą widocznie została już nie raz oblana, lecz nie dygotała. Dyszała ciężko i płytko, a głowę opartą miała o własny mostek, gdy jej brudne blond włosy spadały, zasłaniając twarz. Jeden z ludzi, którzy jej pilnowali, kiwnął głową w ciszy, następnie opuszczając pomieszczenie i zostawiając w nim sam na sam lordów i dziewczynę.
Sir Rowle podszedł bliżej, laskę stawiając obok siebie na ziemi, lecz ta nie upadła, zaś z niej wyciągnął różdżkę z judaszowca. Lewą dłonią chwycił jeszcze za podbródek kobiety, a następnie uniósł go delikatnie w górę, aby rozbudzić ją lekkim ruchem. — Maghnusie, to Tammy, poznaj, proszę. Tammy została złapana na przemycie mugoli z tej katedry w stronę lasu — kobieta otworzyła oczy. Bulstrode mógł dostrzec jej pękniętą wargę, posiniaczone ramiona i brzuch, podbite oko, czy nawet bliznę po przypaleniu papierosem na lewym udzie. — Tammy nie wie jednak, że wiemy gdzie są jej znajomych — dziewczyna szarpnęła się, ale to nic nie dało, na co lord Rowle pogłaskał ją po głowie. — Zabawimy się w polowanie z przynętą, co na to powiesz? — krótko uśmiechnął się w stronę swojego towarzysza.
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Z ciekawością chłonął bodźce dopływające zewsząd, krocząc na równi z lordem tych ziem, które z jakiegoś powodu wydawały mu się kompletnie inne od tych, które zwał swoimi. Nie były to tereny typowo nizinne, poprzecinane synklinami basenu londyńskiego, ale i mijani ludzie zdawali się być bardziej zdystansowani, nienawiązujący żadnych interakcji. Maghnus nie uważał sam siebie za łaskawego pana, wykazywał zainteresowanie życiem społeczności miasteczek i wsi znajdujących się pod protekcją rodu Bulstrode, lecz nigdy nie próbował się nadmiernie spoufalać z podległym mu gminem, jak co poniektórzy szlachcice, w Chester jednak obecni na spowitych pokrywą śnieżną ulicach byli wycofani, kłaniali się z należytym szacunkiem i czym prędzej umykali z drogi. Nie ukrywał, odpowiadało mu to szczególnie tego dnia, gdy głównym punktem ich planu były działania zgoła odmienne, niepowiązane z uprzejmymi rozmowami z przypadkowymi osobami.
- Doskonale - skwitował, nie kryjąc zadowolenia odpowiedzią Adalberta. A więc rozrywka w najczystszej, nieskażonej wścibskimi oczami formie, prywatne widowisko przeznaczone tylko dla nich, niczym vipowski pokaz w Piórku Feniksa w jednej z ukrytych komnat, o których wiedzieli tylko wybrani. Bulstrode nie wzbraniał się przed podejmowaniem działań wojennych, chociaż od początku roku niewiele zdążył zrobić na własnym poletku, w miejscach samodzielnie wybranych, ważnych dla niego z tego czy z innego powodu - szedł tam, gdzie należało iść, nie widząc w tym ujmy na honorze, lecz licząc na wspięcie się w górę w strukturze utworzonej przez popleczników Czarnego Pana. - Tutaj, Albercie? - zapytał, zaproszony gestem wchodząc do środka monumentalnej budowli. Czy naprawdę mugole mogli być aż tak naiwni, by skryć się w murach świątyni, z której nie było ucieczki? Miało to być rozwiązanie czasowe aż do momentu ucieczki na tereny im przyjaźniejsze czy liczyli na ślepotę i głuchotę wszystkich wokół, by przezimować w katedrze i ruszyć w dalszą drogę po roztopach, do których wciąż było daleko? Echo niosło odgłos uderzających rytmicznie o posadzkę eleganckich butów na grubej, izolującej chłód podeszwie, kroki były miarowe i spokojne, chociaż zdecydowane i nieodwołalne, podobnie jak i stukot judaszowej laski o zdobny marmur wyściełający podłogę. Celtowie, druidzi. Te dwa słowa słyszał ostatnio wyjątkowo często, jakby jego własne korzenie domagały się należytej atencji. Zerknął z zaciekawieniem na lorda Cheshire, by po przejściu przez kolejną parę drzwi omieść spojrzeniem strzeliste sklepienia, ociekające bogactwem ornamenty i wielobarwne witraże złożone z małych odłamków polerowanego szkła. - Nie pierwsze to i nie ostatnie miejsce, które plugawa krew, w całej swojej bucie i arogancji, zagrabiła, by przerobić na swoją modłę - ile magicznej, pradawnej krwi przelano tutaj, by mugole mogli stworzyć miejsce swojego osobliwego kultu? Ledwie przemknął piwnymi tęczówkami po spowitym grubą warstwą kurzu ołtarzu czy po przewróconych, zniszczonych krzesłach, cierpliwie podążając w kierunku wskazanym przez Rowla, aż do kolejnego przejścia, prowadzącego do pomieszczenia znacznie mniejszego, zapewne roboczego dla kaznodziei, który niegdyś tu rezydował. - A kogóż my tu mamy? - samo wnętrze nie interesowało go jednak ani odrobinę, w przeciwieństwie do siedzącej na środku kobiety, wychudzonej i skrępowanej, nagiej w całej swej marności, z wychłodzenia i wycieńczenia balansującej już zapewne na granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Zostali z nią sami, Albert uniósł jej podbródek ku górze, dokonując krótkiego zapoznania. - Cała przyjemność po mojej stronie, Tammy - zwrócił się do niej miękkim barytonem, żywo kontrastującym z uśmiechem, który potwierdzał to, że faktycznie przyjemność ze spotkania zamierzał mieć i w rzeczy samej, całość przeznaczona była dla jego osoby. Zacmokał z dezaprobatą i pokręcił głową przecząco, nie potrafiąc zrozumieć motywów kierujących szlamolubami. - Popełniłaś głupi błąd, Tammy, lecz bez obaw, zdążysz odkupić swe winy - oznajmił wciąż przyjemnym dla ucha głosem, niemalże uspokajającym, wodząc spojrzeniem po zalanej krwią dolnej wardze, sinych wykwitach na twarzy i ciele, po śladzie przypalenia papierosem, lecz nie odczuwając ani odrobiny współczucia. Podjęła decyzję, nieprzemyślaną i idiotyczną, teraz musiała mierzyć się z jej konsekwencjami. - Brzmi wybornie, Albercie - odpowiedział z zadowoleniem, a leniwy uśmiech rozciągnął jego usta. Nie zamierzał czekać ni przedłużać uprzejmości; obszedł krzesło, by odwiązać od niego linę i pociągnąć za nią, gdy ta wciąż pętała nadgarstki dziewczyny, zmuszając ją tym samym do dźwignięcia się z krzesła. - Już już, nie ociągaj się - ponaglił lekkim tonem, gdy kroki jej były powolne i ociężałe. Prowadził ją niczym znużoną życiem krowę, nie cackając się zbytecznie i szarpiąc za grubą linę, gdy zwalniała jeszcze bardziej, aż w końcu znaleźli się pod żyrandolem wypełnionym dopalonymi świecami - niegdyś zapewne podwieszony był wyżej, teraz jednak znajdował się na idealnej wprost wysokości. Bulstrode zamachnął się, by przerzucić przez metalową obręcz końcówkę liny, a gdy ta zaczęła zwisać z drugiej strony, ujął ją pewnie w dłonie i pociągnął z całej siły, by naprężyć ją, w efekcie czego dziewczyna znalazła się centralnie pod żyrandolem, ze spętanymi rękami uniesionymi ku górze i chociaż próbowała protestować, arystokrata szarpnął liną raz jeszcze, nim przywiązał ją do ciężkiej, drewnianej ławy obok mocno zaciśniętym, podwójnym supłem, nie dającym Tammy zbyt wiele szans na wyswobodzenie się z niekorzystnego położenia, w którym stała na palcach stóp, a wszelkie jej ruchy zostały ograniczone do absolutnego minimum.
- Doskonale - skwitował, nie kryjąc zadowolenia odpowiedzią Adalberta. A więc rozrywka w najczystszej, nieskażonej wścibskimi oczami formie, prywatne widowisko przeznaczone tylko dla nich, niczym vipowski pokaz w Piórku Feniksa w jednej z ukrytych komnat, o których wiedzieli tylko wybrani. Bulstrode nie wzbraniał się przed podejmowaniem działań wojennych, chociaż od początku roku niewiele zdążył zrobić na własnym poletku, w miejscach samodzielnie wybranych, ważnych dla niego z tego czy z innego powodu - szedł tam, gdzie należało iść, nie widząc w tym ujmy na honorze, lecz licząc na wspięcie się w górę w strukturze utworzonej przez popleczników Czarnego Pana. - Tutaj, Albercie? - zapytał, zaproszony gestem wchodząc do środka monumentalnej budowli. Czy naprawdę mugole mogli być aż tak naiwni, by skryć się w murach świątyni, z której nie było ucieczki? Miało to być rozwiązanie czasowe aż do momentu ucieczki na tereny im przyjaźniejsze czy liczyli na ślepotę i głuchotę wszystkich wokół, by przezimować w katedrze i ruszyć w dalszą drogę po roztopach, do których wciąż było daleko? Echo niosło odgłos uderzających rytmicznie o posadzkę eleganckich butów na grubej, izolującej chłód podeszwie, kroki były miarowe i spokojne, chociaż zdecydowane i nieodwołalne, podobnie jak i stukot judaszowej laski o zdobny marmur wyściełający podłogę. Celtowie, druidzi. Te dwa słowa słyszał ostatnio wyjątkowo często, jakby jego własne korzenie domagały się należytej atencji. Zerknął z zaciekawieniem na lorda Cheshire, by po przejściu przez kolejną parę drzwi omieść spojrzeniem strzeliste sklepienia, ociekające bogactwem ornamenty i wielobarwne witraże złożone z małych odłamków polerowanego szkła. - Nie pierwsze to i nie ostatnie miejsce, które plugawa krew, w całej swojej bucie i arogancji, zagrabiła, by przerobić na swoją modłę - ile magicznej, pradawnej krwi przelano tutaj, by mugole mogli stworzyć miejsce swojego osobliwego kultu? Ledwie przemknął piwnymi tęczówkami po spowitym grubą warstwą kurzu ołtarzu czy po przewróconych, zniszczonych krzesłach, cierpliwie podążając w kierunku wskazanym przez Rowla, aż do kolejnego przejścia, prowadzącego do pomieszczenia znacznie mniejszego, zapewne roboczego dla kaznodziei, który niegdyś tu rezydował. - A kogóż my tu mamy? - samo wnętrze nie interesowało go jednak ani odrobinę, w przeciwieństwie do siedzącej na środku kobiety, wychudzonej i skrępowanej, nagiej w całej swej marności, z wychłodzenia i wycieńczenia balansującej już zapewne na granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Zostali z nią sami, Albert uniósł jej podbródek ku górze, dokonując krótkiego zapoznania. - Cała przyjemność po mojej stronie, Tammy - zwrócił się do niej miękkim barytonem, żywo kontrastującym z uśmiechem, który potwierdzał to, że faktycznie przyjemność ze spotkania zamierzał mieć i w rzeczy samej, całość przeznaczona była dla jego osoby. Zacmokał z dezaprobatą i pokręcił głową przecząco, nie potrafiąc zrozumieć motywów kierujących szlamolubami. - Popełniłaś głupi błąd, Tammy, lecz bez obaw, zdążysz odkupić swe winy - oznajmił wciąż przyjemnym dla ucha głosem, niemalże uspokajającym, wodząc spojrzeniem po zalanej krwią dolnej wardze, sinych wykwitach na twarzy i ciele, po śladzie przypalenia papierosem, lecz nie odczuwając ani odrobiny współczucia. Podjęła decyzję, nieprzemyślaną i idiotyczną, teraz musiała mierzyć się z jej konsekwencjami. - Brzmi wybornie, Albercie - odpowiedział z zadowoleniem, a leniwy uśmiech rozciągnął jego usta. Nie zamierzał czekać ni przedłużać uprzejmości; obszedł krzesło, by odwiązać od niego linę i pociągnąć za nią, gdy ta wciąż pętała nadgarstki dziewczyny, zmuszając ją tym samym do dźwignięcia się z krzesła. - Już już, nie ociągaj się - ponaglił lekkim tonem, gdy kroki jej były powolne i ociężałe. Prowadził ją niczym znużoną życiem krowę, nie cackając się zbytecznie i szarpiąc za grubą linę, gdy zwalniała jeszcze bardziej, aż w końcu znaleźli się pod żyrandolem wypełnionym dopalonymi świecami - niegdyś zapewne podwieszony był wyżej, teraz jednak znajdował się na idealnej wprost wysokości. Bulstrode zamachnął się, by przerzucić przez metalową obręcz końcówkę liny, a gdy ta zaczęła zwisać z drugiej strony, ujął ją pewnie w dłonie i pociągnął z całej siły, by naprężyć ją, w efekcie czego dziewczyna znalazła się centralnie pod żyrandolem, ze spętanymi rękami uniesionymi ku górze i chociaż próbowała protestować, arystokrata szarpnął liną raz jeszcze, nim przywiązał ją do ciężkiej, drewnianej ławy obok mocno zaciśniętym, podwójnym supłem, nie dającym Tammy zbyt wiele szans na wyswobodzenie się z niekorzystnego położenia, w którym stała na palcach stóp, a wszelkie jej ruchy zostały ograniczone do absolutnego minimum.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kurtuazje i doskonałe dygnięcia przystały damom na podwieczorkach, ale i oni w tym straszącym mugolską historią miejscu zdawali się nie zapominać o etykiecie i zwykłej szarmancji, którą przecież obydwaj lordowie byli w stanie się pochwalić. Otwieranie drzwi, powolne kroki i wreszcie spojrzenie, które przecież było chłodne i mierzyło innych z góry, to wszystko składało się na ich obraz ludzi majętnych, z dobrych rodów, a także, co szczególnie ważne dla tej sprawy, o właściwych poglądach, przesiąkniętych nienawiścią do inności i żałości, jaką reprezentowały szlamie pomioty. Podróż po katedrze, choć krótka, jakże ucząca, jeśli tylko człowiek zastanowił się nad jej sensem i przeszłością. Jak słabi musieli być druidzi, albo jak mocni mugole, że przegonili stąd celtów, budując sobie świątynie dla cudzych bożków. Magia ustąpiła miejsca zbożności, rozsądek — ciemnocie, zaś siła — miałkości. Dziś mijały lata od tamtych wydarzeń, a po ruinach tamtej świątyni nie został ni kamień, przykryty teraz solidnymi murami, które zdobiły kolorowe witraże z polerowanego i barwionego na czerwienie, zielenie i niebieskości szkła.
Nie mów wiele, kiwając w spokoju głową na słowa Maghnusa. — Czyja to wina, przyjacielu? — skierował spojrzenie na niego. — Czy warto nam szukać sprawcy, nawet jeśli minęły stamtąd wieki? — jako Rowle miał jedno swoje zdanie na ten temat, głęboko wierząc, że to przodkowie dyktowali im faktyczny ich los, a także mieszali się pomiędzy myślami i osądami, czynili przyszłość zaradną.
Rozweseleni mieli jednak być towarzystwem słodkiej młódki, teraz niezachęcającej swym ciałem do zabaw, a jedynie żałości nad jej losem. Przedstawił więc towarzyszowi dziewczynę, która to wcześniej w tej katedrze szykowała kryjówki dla mugoli. Powiedzenie, że najciemniej jest pod latarnią, niewiele więc miało wspólnego z rzeczywistością, bo szybko złapana zdrajczyni czarodziejskiej mocy zostanie odpowiednio ukarana, wcześniej oczywiście pomagając i zabawiając ich w trakcie polowania. Obcym nie należało ufać, a wrogów wcale nie chciał trzymać blisko. Nie tych. Ci nie mieli wstępu do lasów Cheshire, za to winni byli umrzeć za karę. Wiele rodów zmieniło swe poglądy na przestrzeni ostatnich lat, lecz nie Rowlowie, od zawsze silnie negując potrzebę bratania się z mugolami i ich bytności na angielskiej ziemi. Gdy nordyccy potomkowie dopłynęli w końcu do brytyjskiej wyspy, tak przepowiednią było, że niegdyś świat się ugnie pod ich mocą. Duchy wiedziały, co zajdzie, choć żyły jedynie kiedyś. Kiwał więc spokojnie głową, obserwując jak Maghnus traktuje ją protekcjonalnie, lecz ze szczególną kulturą. Nie byli przecież brutalami, prawda? Tylko przez chwilę pomyślał o chwyceniu jej w pół i rozerwaniu pleców czarną magią, w ramach zadość uczynienia. Spokój malował się na twarzy sir Alberta, gdy Bulstrode podejmował się swej próby złagodzenia konwersacji z tą kobietą, szarpiącą się na kolejne słowa, jednak niepotrafiącą sformułować zdania. Język przegryziony od wcześniejszych uderzeń czynił z niej straszydło.
Choć stronił od obcych, tak dziś był gospodarzem, a mężczyzna przyjacielem, a także kuzynem jego żony. Z tego choćby powodu był dobrze widziany na tej ziemi. — Znam twe gusta — uśmiechnął się zaledwie kącikiem ust, jednak kiwnął głową. — Nie zanudzisz się. Wiesz, że prowadzę najlepsze polowania — nie był skromny, ni delikatny, gdy to kończąc głaskanie kobiety po miękkich, lecz poplątanych włosach, oddalił się, pozwalając mężczyźnie działać. — Baw się z nią, jak chcesz, ale zaręczam ci. Miałem lepsze — roześmiał się, odwracając głowę i odchodząc. Choć biodro dokuczało, tak gdy towarzysz wiązał linę za zwisający zbyt nisko żyrandol, gotowy urwać się właściwie w każdej chwili, on obszedł katedrę dookoła, różdżką wskazując na parę szerokich drzwi z tyłu. — Colloportus — wypowiedział, a w zamku coś chrząstnęło. Następnie obszedł jeszcze do dwóch bocznych par drzwi i powtórzył czary, a każdy zadziałał, odcinając to miejsce od możliwości ucieczki. Na chwilę przystanął, obserwując, jak dziewczę ostatnie swe kroki wykonało do miejsca egzekucji. Zginie na końcu, wpierw będzie przynętą, taki był plan na jej byt. Na cóż to było jej biednej, gdy mogła żyć bez trudu na tych lub innych ziemiach, parać się damską pracą, a potem powić dzieci. Brzuch miała jędrny i płaski, nie rodziła jeszcze, a więc marnowała się w tej śmierci, bo i przecież już była martwą. Jednym palcem przejechał po dolnej wardze dziewczyny, a ta niczym niewychowany pies szczeknęła, usiłując go ugryźć. W porę jednak odsunął dłoń. — Był już czas na zabawę, a wtedy wcale ci się nie podobało. A teraz... Jaka agresywna... — odrzekł z rozbawieniem, zaraz potem wzrokiem podążając w dół, na jej piersi i w końcu łono, a następnie mrugnął do niej i gestem wskazując Maghnusowi schody na tyle, które prowadziły do organów, podążył jego śladem.
Pomieszczenie w górze zastawione było suto tacami ze świeżo krojoną sarniną i reemem, które to złowione zostały w Delamere oczywiście. Obok powidła śliwkowe, które to tym przekąskom miały nadać wyrazistości i oczywiście szykowane tam cygara. — Częstuj się, proszę. Pozostało nam być cierpliwymi, aż zabawa się rozpocznie — teraz mieli oddać się temu, czemu oddawał się każdy wprawny myśliwy, oczekiwaniu. Zabezpieczone Muffliato pomieszczenie w górze nie przepuściło dźwięku, a przez przesuwną szybę mogli obserwować, kiedy przy kobiecie zjawią się mugole, pragnący wyjść ze swoich kryjówek po starych grobowcach, okiennych wnękach i podłogowych skrytkach, a potem uratować z niedoli. Wtedy jednak miało być już zbyt późno, bo oto zaczęło się polowanie, na które oni czekali, do płuc wciągając skręcony w liście tytoń.
rzuty, em: 47/50
Nie mów wiele, kiwając w spokoju głową na słowa Maghnusa. — Czyja to wina, przyjacielu? — skierował spojrzenie na niego. — Czy warto nam szukać sprawcy, nawet jeśli minęły stamtąd wieki? — jako Rowle miał jedno swoje zdanie na ten temat, głęboko wierząc, że to przodkowie dyktowali im faktyczny ich los, a także mieszali się pomiędzy myślami i osądami, czynili przyszłość zaradną.
Rozweseleni mieli jednak być towarzystwem słodkiej młódki, teraz niezachęcającej swym ciałem do zabaw, a jedynie żałości nad jej losem. Przedstawił więc towarzyszowi dziewczynę, która to wcześniej w tej katedrze szykowała kryjówki dla mugoli. Powiedzenie, że najciemniej jest pod latarnią, niewiele więc miało wspólnego z rzeczywistością, bo szybko złapana zdrajczyni czarodziejskiej mocy zostanie odpowiednio ukarana, wcześniej oczywiście pomagając i zabawiając ich w trakcie polowania. Obcym nie należało ufać, a wrogów wcale nie chciał trzymać blisko. Nie tych. Ci nie mieli wstępu do lasów Cheshire, za to winni byli umrzeć za karę. Wiele rodów zmieniło swe poglądy na przestrzeni ostatnich lat, lecz nie Rowlowie, od zawsze silnie negując potrzebę bratania się z mugolami i ich bytności na angielskiej ziemi. Gdy nordyccy potomkowie dopłynęli w końcu do brytyjskiej wyspy, tak przepowiednią było, że niegdyś świat się ugnie pod ich mocą. Duchy wiedziały, co zajdzie, choć żyły jedynie kiedyś. Kiwał więc spokojnie głową, obserwując jak Maghnus traktuje ją protekcjonalnie, lecz ze szczególną kulturą. Nie byli przecież brutalami, prawda? Tylko przez chwilę pomyślał o chwyceniu jej w pół i rozerwaniu pleców czarną magią, w ramach zadość uczynienia. Spokój malował się na twarzy sir Alberta, gdy Bulstrode podejmował się swej próby złagodzenia konwersacji z tą kobietą, szarpiącą się na kolejne słowa, jednak niepotrafiącą sformułować zdania. Język przegryziony od wcześniejszych uderzeń czynił z niej straszydło.
Choć stronił od obcych, tak dziś był gospodarzem, a mężczyzna przyjacielem, a także kuzynem jego żony. Z tego choćby powodu był dobrze widziany na tej ziemi. — Znam twe gusta — uśmiechnął się zaledwie kącikiem ust, jednak kiwnął głową. — Nie zanudzisz się. Wiesz, że prowadzę najlepsze polowania — nie był skromny, ni delikatny, gdy to kończąc głaskanie kobiety po miękkich, lecz poplątanych włosach, oddalił się, pozwalając mężczyźnie działać. — Baw się z nią, jak chcesz, ale zaręczam ci. Miałem lepsze — roześmiał się, odwracając głowę i odchodząc. Choć biodro dokuczało, tak gdy towarzysz wiązał linę za zwisający zbyt nisko żyrandol, gotowy urwać się właściwie w każdej chwili, on obszedł katedrę dookoła, różdżką wskazując na parę szerokich drzwi z tyłu. — Colloportus — wypowiedział, a w zamku coś chrząstnęło. Następnie obszedł jeszcze do dwóch bocznych par drzwi i powtórzył czary, a każdy zadziałał, odcinając to miejsce od możliwości ucieczki. Na chwilę przystanął, obserwując, jak dziewczę ostatnie swe kroki wykonało do miejsca egzekucji. Zginie na końcu, wpierw będzie przynętą, taki był plan na jej byt. Na cóż to było jej biednej, gdy mogła żyć bez trudu na tych lub innych ziemiach, parać się damską pracą, a potem powić dzieci. Brzuch miała jędrny i płaski, nie rodziła jeszcze, a więc marnowała się w tej śmierci, bo i przecież już była martwą. Jednym palcem przejechał po dolnej wardze dziewczyny, a ta niczym niewychowany pies szczeknęła, usiłując go ugryźć. W porę jednak odsunął dłoń. — Był już czas na zabawę, a wtedy wcale ci się nie podobało. A teraz... Jaka agresywna... — odrzekł z rozbawieniem, zaraz potem wzrokiem podążając w dół, na jej piersi i w końcu łono, a następnie mrugnął do niej i gestem wskazując Maghnusowi schody na tyle, które prowadziły do organów, podążył jego śladem.
Pomieszczenie w górze zastawione było suto tacami ze świeżo krojoną sarniną i reemem, które to złowione zostały w Delamere oczywiście. Obok powidła śliwkowe, które to tym przekąskom miały nadać wyrazistości i oczywiście szykowane tam cygara. — Częstuj się, proszę. Pozostało nam być cierpliwymi, aż zabawa się rozpocznie — teraz mieli oddać się temu, czemu oddawał się każdy wprawny myśliwy, oczekiwaniu. Zabezpieczone Muffliato pomieszczenie w górze nie przepuściło dźwięku, a przez przesuwną szybę mogli obserwować, kiedy przy kobiecie zjawią się mugole, pragnący wyjść ze swoich kryjówek po starych grobowcach, okiennych wnękach i podłogowych skrytkach, a potem uratować z niedoli. Wtedy jednak miało być już zbyt późno, bo oto zaczęło się polowanie, na które oni czekali, do płuc wciągając skręcony w liście tytoń.
rzuty, em: 47/50
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Rozważał przez parę chwil kwestię licznych grabieży magicznego dziedzictwa dokonanych przez mugoli, wciąż nie potrafiąc zrozumieć jak to w ogóle było możliwe, że kiedykolwiek ludzie potrafiący władać mocą płynącą w ich krwi ustąpili miejsca motłochowi i dali się ciemiężyć przez wieki, zmuszani do życia w ukryciu i strachu przed ujawnieniem swojego potencjału, którego nawet najmniejszy przejaw był wystarczającym powodem, by skończyć trawionym przez płomienie jednego z wielu stosów. - Gdy sprawcy brak, z pomocą przychodzi odpowiedzialność zbiorowa - odparł, krzyżując spojrzenie z Albertem, twardo obstając przy zdaniu, że dawnych krzywd nie należało wybaczać, a powetować - one wszak nie ulegały przedawnieniu, zbłąkane dusze wciąż domagały się spokoju, wciąż tkwiły między światami, nie potrafiąc pogodzić się z przeszłością. - Krew żąda krwi, wołanie o zadośćuczynienie nigdy nie cichnie - mieli sposobność, by napisać starą jak świat historię na nowo, zamieniając rolami oprawcę i uciemiężonego, nadając sprawom właściwy bieg i dokonać rekompensaty za zamierzchłe krzywdy, dbając jednocześnie o to, by już nigdy więcej się nie powtórzyły.
Przyglądał się zniewolonej dziewczynie uważnie, ta jednak nie wzbudzała w nim większych emocji. Nie wątpił w to, że nim przybyli w dwójkę do katedry w Chester, została już odpowiednio upokorzona i wykorzystana przez więcej niż jednego z ludzi Rowla, stając się dokładnie tym, czym miała się stać w wojennej zawierusze: łatwą do popsucia zabawką w rękach tych, którzy nie tracili sposobności ku temu, by dać upust kłębiącym się w nich pragnieniom, nieskrywanym już pod płaszczykiem ucywilizowania charakterystycznego dla czasów pokoju, lecz coraz bardziej bezpardonowych i brutalnych. Młódka była już niczym więcej jak tylko obleczoną poszarzałą skórą zbieraniną kruchych kości i wątłych mięśni, przesłoniętą potem i brudem, marną i wyjątkowo nieapetyczną - tak daleką od miana obiektu pożądania. Kojarzyła mu się bardziej ze skrytymi w opuszczonej farmie w Durham mugolami, których tępił w listopadzie u boku nestora rodu Burke niż ze zmysłowymi kusicielkami z Piórka Feniksa czy Wenus, o salonowych pięknościach przyciągających jego oko już nie wspominając. Lecz wciąż mogła okazać się być użyteczna, wciąż mogła przysłużyć się ich dzisiejszej rozrywce, kontynuując po prostu odgrywanie swojego teatrzyku okrutnie pojmanej ofiary i przywołując tych, dla których ryzykowała nieroztropnie własnym życiem. Nie oczekiwał żadnej odpowiedzi, te wszak w gruncie rzeczy byłyby kompletnie zbędne, gdy plan już został wysnuty, a jej los przesądzony, Wypływająca spomiędzy jej ust wąska strużka krwi mogła mówić o tym, że doznane obrażenia uniemożliwiały jej wydawanie z siebie werbalizowanych dźwięków. - Nie możesz mówić, tak? - zapytał z udawaną troską wybrzmiewającą w głosie, jakby faktycznie go to obchodziło. - Lecz to nic, nie przejmuj się. Wystarczy, że możesz krzyczeć - oznajmił z uśmiechem tańczącym na ustach, ujmując w dłonie pęto liny, nim powiódł spojrzeniem do Alberta, by skinąć mu głową z uznaniem. - Kunsztu odmawiać ci nie zamierzam - wyrzekł spokojnie, znali się przecież nie od dziś, niejedno cygaro razem spalili, niejeden koniak razem wypili; gusta w wielu punktach mieli wyjątkowo zbieżne, Maghnus doprawdy były w ciężkim szoku, gdyby pomysł lorda Cheshire na ten dzień okazał się być nietrafiony. - Nietrudno mi to sobie wyobrazić, poprzeczka zwieszona jest... dość nisko - odpowiedział w rozbawieniu, nie zamierzając sztucznie zachwycać się wdziękami, których najzwyczajniej na świecie nie dostrzegał, na wyciągnięcie ręki mając wypachnioną perfumami i nasmarowaną ekskluzywnymi olejkami kochankę. Na to, na co połasili się szeregowi strażnicy, on łasić się nie zamierzał.
Niosący się echem szczęk ciężkich zamków obwieszczał donośnie, że oto ostatnie drogi ucieczki robactwa kryjącego się gdzieś w katedrze zostały odcięte, że oto nie mieli już innego wyboru, jak tylko wypełznąć ze swoich nor i zmierzyć się z przeznaczeniem. - Zębów byłoby cię pozbawić jeszcze łatwiej niż godności, droga Tammy. Bastuj temperamentowi, jeśli nie taka jest twa wola - Bulstrode zaśmiał się chłodno, słysząc wpierw warknięcie dziewczyny, a następnie słowa Alberta, upewniając się raz jeszcze, że lina została umocowana należycie. Żyrandol być może lata świetności miał już za sobą, jednak z pewnością był w stanie udźwignąć wagę piórkową kobiety. Ruszył we wskazanym kierunku, by wspiąć się po schodach na balkon dociążony potężnym instrumentem. Przestrzeni jednak było tu dość, wygodnie zostało zaadaptowane, a myśliwskie przysmaki wprost prosiły się o degustację.
- Poczęstunek przed właściwą częścią polowania, Albercie? Cóż to za łamanie obyczajów? - uśmiechnął się pod nosem, zajmując miejsce na ławie tak, by mieć widok na szamoczącą się coraz słabiej dziewczynę i punkty, z których mogło wypełznąć robactwo. Odmawiać sobie wybornego mięsa nie zamierzał, z zadowoleniem ujął w palce srebrny widelczyk, na który zatknął kawałek sarniny, by skosztować jej w śliwkowej nucie powideł. Przeżuł powoli, pozwalając bogatemu smakowi rozlać się po podniebieniu. - Nie wiem co jedzą zwierzęta w Cheshire, ale to doprawdy pierwszorzędna dziczyzna - wyrzekł, nie zamierzając jednak rozwodzić się nad tym, czy sarny były karmione specjalną mieszanką wydobywającą wysublimowany smak z głębi ich tkanek, czy była to zasługa czegokolwiek innego. Nie znał się na zwierzętach w sposób wykraczający poza polowanie na nie, nie czuł potrzeby, by kształcić się nagle na opiekuna fauny. - Jak się mają sprawy w Delamere? Ostra zima nie krzyżuje ci planów? - zapytał, pozostając w tym samym temacie, zdając sobie sprawę z tego, że w przeciwieństwie do klubu w Kensington, biznes Alberta był zależny od pogody i pór roku. Zdegustował kolejny kawałek mięsiwa, bardziej dla przyjemności niż z głodu, kątem oka nie dostrzegając żadnego ruchu poniżej. - Organus dolor - szepnął do różdżki, celując w podwieszoną na linie kobietę, pragnąc zachęcić ją do żywszego zgrywania ofiary i w istocie rzeczy, ta zawyła donośnie, czując jak jej organy wewnętrzne przemieszczają się nieznacznie. Maghnus nie widział jednak jej cierpienia, gdy wzrok przesłoniła mu czerń i choć ta po chwili zniknęła, świat jawił się w skali szarości, a on sam poczuł jak czarna magia zbiera swoje żniwo, osłabiając go nieznacznie. Zamrugał kilkukrotnie, rad z tego, że siedzi, niepewny czy nie osunąłby się na ziemię, gdyby było inaczej. Odchrząknął cicho, odzyskując rezon akurat w momencie, by dostrzec otwierającą się klapę za ołtarzem i wychodzące z krypty sylwetki. - Salvio Hexia - zainkantował kolejną formułę, wyznaczając gestem nadgarstka linię wzdłuż krawędzi balkonu, pragnąc ukryć ich przed oczami mugoli, by ci nie byli pewni skąd pada atak. - Sectumsempra - zarządził po chwili, celując w mężczyznę poniżej przemykającego jak szczur pomiędzy ławami, ten jednak w ostatnim momencie ruszył w prawo, cudem unikając mknącego w jego stronę zaklęcia.
rzuty: organus dolor, 3k6 obrażenia, krytyczny sukces na salvio hexia i nieudane sectumsempra,
EM: 44/50, PŻ: 203/212 (-9 osłabienie)
Przyglądał się zniewolonej dziewczynie uważnie, ta jednak nie wzbudzała w nim większych emocji. Nie wątpił w to, że nim przybyli w dwójkę do katedry w Chester, została już odpowiednio upokorzona i wykorzystana przez więcej niż jednego z ludzi Rowla, stając się dokładnie tym, czym miała się stać w wojennej zawierusze: łatwą do popsucia zabawką w rękach tych, którzy nie tracili sposobności ku temu, by dać upust kłębiącym się w nich pragnieniom, nieskrywanym już pod płaszczykiem ucywilizowania charakterystycznego dla czasów pokoju, lecz coraz bardziej bezpardonowych i brutalnych. Młódka była już niczym więcej jak tylko obleczoną poszarzałą skórą zbieraniną kruchych kości i wątłych mięśni, przesłoniętą potem i brudem, marną i wyjątkowo nieapetyczną - tak daleką od miana obiektu pożądania. Kojarzyła mu się bardziej ze skrytymi w opuszczonej farmie w Durham mugolami, których tępił w listopadzie u boku nestora rodu Burke niż ze zmysłowymi kusicielkami z Piórka Feniksa czy Wenus, o salonowych pięknościach przyciągających jego oko już nie wspominając. Lecz wciąż mogła okazać się być użyteczna, wciąż mogła przysłużyć się ich dzisiejszej rozrywce, kontynuując po prostu odgrywanie swojego teatrzyku okrutnie pojmanej ofiary i przywołując tych, dla których ryzykowała nieroztropnie własnym życiem. Nie oczekiwał żadnej odpowiedzi, te wszak w gruncie rzeczy byłyby kompletnie zbędne, gdy plan już został wysnuty, a jej los przesądzony, Wypływająca spomiędzy jej ust wąska strużka krwi mogła mówić o tym, że doznane obrażenia uniemożliwiały jej wydawanie z siebie werbalizowanych dźwięków. - Nie możesz mówić, tak? - zapytał z udawaną troską wybrzmiewającą w głosie, jakby faktycznie go to obchodziło. - Lecz to nic, nie przejmuj się. Wystarczy, że możesz krzyczeć - oznajmił z uśmiechem tańczącym na ustach, ujmując w dłonie pęto liny, nim powiódł spojrzeniem do Alberta, by skinąć mu głową z uznaniem. - Kunsztu odmawiać ci nie zamierzam - wyrzekł spokojnie, znali się przecież nie od dziś, niejedno cygaro razem spalili, niejeden koniak razem wypili; gusta w wielu punktach mieli wyjątkowo zbieżne, Maghnus doprawdy były w ciężkim szoku, gdyby pomysł lorda Cheshire na ten dzień okazał się być nietrafiony. - Nietrudno mi to sobie wyobrazić, poprzeczka zwieszona jest... dość nisko - odpowiedział w rozbawieniu, nie zamierzając sztucznie zachwycać się wdziękami, których najzwyczajniej na świecie nie dostrzegał, na wyciągnięcie ręki mając wypachnioną perfumami i nasmarowaną ekskluzywnymi olejkami kochankę. Na to, na co połasili się szeregowi strażnicy, on łasić się nie zamierzał.
Niosący się echem szczęk ciężkich zamków obwieszczał donośnie, że oto ostatnie drogi ucieczki robactwa kryjącego się gdzieś w katedrze zostały odcięte, że oto nie mieli już innego wyboru, jak tylko wypełznąć ze swoich nor i zmierzyć się z przeznaczeniem. - Zębów byłoby cię pozbawić jeszcze łatwiej niż godności, droga Tammy. Bastuj temperamentowi, jeśli nie taka jest twa wola - Bulstrode zaśmiał się chłodno, słysząc wpierw warknięcie dziewczyny, a następnie słowa Alberta, upewniając się raz jeszcze, że lina została umocowana należycie. Żyrandol być może lata świetności miał już za sobą, jednak z pewnością był w stanie udźwignąć wagę piórkową kobiety. Ruszył we wskazanym kierunku, by wspiąć się po schodach na balkon dociążony potężnym instrumentem. Przestrzeni jednak było tu dość, wygodnie zostało zaadaptowane, a myśliwskie przysmaki wprost prosiły się o degustację.
- Poczęstunek przed właściwą częścią polowania, Albercie? Cóż to za łamanie obyczajów? - uśmiechnął się pod nosem, zajmując miejsce na ławie tak, by mieć widok na szamoczącą się coraz słabiej dziewczynę i punkty, z których mogło wypełznąć robactwo. Odmawiać sobie wybornego mięsa nie zamierzał, z zadowoleniem ujął w palce srebrny widelczyk, na który zatknął kawałek sarniny, by skosztować jej w śliwkowej nucie powideł. Przeżuł powoli, pozwalając bogatemu smakowi rozlać się po podniebieniu. - Nie wiem co jedzą zwierzęta w Cheshire, ale to doprawdy pierwszorzędna dziczyzna - wyrzekł, nie zamierzając jednak rozwodzić się nad tym, czy sarny były karmione specjalną mieszanką wydobywającą wysublimowany smak z głębi ich tkanek, czy była to zasługa czegokolwiek innego. Nie znał się na zwierzętach w sposób wykraczający poza polowanie na nie, nie czuł potrzeby, by kształcić się nagle na opiekuna fauny. - Jak się mają sprawy w Delamere? Ostra zima nie krzyżuje ci planów? - zapytał, pozostając w tym samym temacie, zdając sobie sprawę z tego, że w przeciwieństwie do klubu w Kensington, biznes Alberta był zależny od pogody i pór roku. Zdegustował kolejny kawałek mięsiwa, bardziej dla przyjemności niż z głodu, kątem oka nie dostrzegając żadnego ruchu poniżej. - Organus dolor - szepnął do różdżki, celując w podwieszoną na linie kobietę, pragnąc zachęcić ją do żywszego zgrywania ofiary i w istocie rzeczy, ta zawyła donośnie, czując jak jej organy wewnętrzne przemieszczają się nieznacznie. Maghnus nie widział jednak jej cierpienia, gdy wzrok przesłoniła mu czerń i choć ta po chwili zniknęła, świat jawił się w skali szarości, a on sam poczuł jak czarna magia zbiera swoje żniwo, osłabiając go nieznacznie. Zamrugał kilkukrotnie, rad z tego, że siedzi, niepewny czy nie osunąłby się na ziemię, gdyby było inaczej. Odchrząknął cicho, odzyskując rezon akurat w momencie, by dostrzec otwierającą się klapę za ołtarzem i wychodzące z krypty sylwetki. - Salvio Hexia - zainkantował kolejną formułę, wyznaczając gestem nadgarstka linię wzdłuż krawędzi balkonu, pragnąc ukryć ich przed oczami mugoli, by ci nie byli pewni skąd pada atak. - Sectumsempra - zarządził po chwili, celując w mężczyznę poniżej przemykającego jak szczur pomiędzy ławami, ten jednak w ostatnim momencie ruszył w prawo, cudem unikając mknącego w jego stronę zaklęcia.
rzuty: organus dolor, 3k6 obrażenia, krytyczny sukces na salvio hexia i nieudane sectumsempra,
EM: 44/50, PŻ: 203/212 (-9 osłabienie)
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyrafinowana i okrutna zabawa dwójki czarnoksiężników wciąż znajdowała się u swego początku, lecz efekty mrocznej magii odbiły się na ciele Maghnusa i na krótką chwilę wypruły jego świat z kolorów. Spodziewać należało się, że po takim osłabieniu ciężej będzie mu skupić myśli na zaklęciach, a jednak na zasadzie przeciwwagi - lub przewrotności losu - to właśnie czar z dziedziny białej defensywy wyszedł mu nad wyraz precyzyjnie. Biała linia, która prześlizgnęła się po podłodze w miejscach wskazywanych przez Maghnusa wydawała się błyszczeć i pulsować czystą mocą; zniknęła jednak tak szybko, jak szybko ostatnia zgłoska zaklęcia opuściła usta czarodzieja. Od tej pory nie tylko mugole obecni w katedrze nie mogli zobaczyć Maghnusa i Alberta, ale także poczuli przemożną, niezależną od woli potrzebę ignorowania skrawka balkonu zajmowanego przez dwójkę mężczyzn.
Interwencja Mistrza Gry w związku z wyrzuceniem krytycznego sukcesu. Z uwagi na maskującą moc potężnego zaklęcia Salvio Hexia, ST wszystkich zaklęć wymagających celowania w poszczególnych mugoli zostaje obniżone o 10, ponieważ ich czas na reakcję jest znacznie opóźniony. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Zemsta, która po wiekach rozpaczy miała spłynąć na bezkształtne masy mugoli, zbyt przerażonych, aby reagować przed supremacją czarodziejów, w końcu iściła się na ich oczach. Sir Albert nie kwestionował decyzji ani Czarnego Pana, ani lorda Malfoya, jakich ruchy podejmowali się Rycerze Walpurgii w Staffordshire, czy też służby ministerialne w Londynie miały nieść chlubę i spokój na brytyjskiej ziemi. Lordom Cheshire przyświecał jednak ich własny teren, zamknięty w granicach las, którym przez wieki się opiekowali, a ten dzięki uprzejmości rasy panów, miał zostać teraz bez konsekwencji oczyszczony.
— Jeśli płynie w nich krew tych, co przed wiekami ustawiali stosy, tak są tak samo winni, jak ich dziadowie — odparł spokojnie. Toż nie odpowiedzialność zbiorowa, toż zwykła krew przodków, którą mieli w swoich brudnych żyłach. Robactwo, które szerzyło swoje wpływy na angielskiej wyspie, przez wieki namnażając się, było niczym więcej niż wspomnieniem po dawnych latach. — Noszą ich nazwiska, tak więc noszą ich przewiny — postanowił.
Najpotworniejsze żądze ukazywane były teraz na światło dzienne, gdy to dzięki nowemu prawu, mugol zrównany był zwierzynie, a słodka Tammy bliższa szczurowi, niż człowiekowi. Jej szare ciało pokryte znakami upokorzenia i bólu było już zbyt zmęczone, aby szarpać się i uciekać. W ustach młodej kobiety nie było smaku wina, a w jej włosach miękkości. Kara, za których grzechy się dopuściła, przesadna wiara w świat bez trosk i ten błysk w oku, który stopniowo zmieniał się przerażenie, gdy ją złapali. Plan nie został dopełniony, ucieczka się nie powiodła. Niegdyś świątynia, miejsce kultu, dziś miała stać się zagładą, w której dokonają żywota. Lecz na wszystko przyjdzie jeszcze czas. Myśliwego znaczyła cierpliwość, a tej o dziwo sir Rowle miał w sobie wiele ostatnimi czasy. Kiwnął więc głową w podzięce, za komplement jego kunsztu. Wszelkie polowania, które odbywały się na jego terenach, odznaczała renoma i prestiż, jakiej, przynajmniej według samego Alberta, próżno było szukać w całej Anglii. Nienawidząc obcych, stroniąc od anielskich słów nazywających go wodzirejem, stał się panem Delamere, który dla zewu i gorączki krwi dostarczał za odpowiednią opłatą spełnienia pragnień mężczyznom godnych pobytu tam. Dzisiejsze popołudnie winno się stać rozrywką, ale jej ciało już nią nie było. W istocie poprzeczka zawieszona była nisko, ta stała się kawałem mięsa, suchym i sinym, niezdatnym do niczego. Teraz jednak drzwi zostały zablokowane, a jej ciało miało być przynętą i wodzić na śmierć tych, co zbyt głupi, aby przewidzieć konsekwencje własnego istnienia. — Jedynie padlina nie warczy, widać Tammy ma w sobie życie — szorstką dłonią przejechał jeszcze po linii szczęki dziewczyny, jednak ta nie podniosła już ni zębów, ni krzyku. W uśmiechu do Maghnusa podążyli w górę schodami, aż przestrzeń na górze, tuż przy organach stała się ich popołudniowym salonikiem.
— Toć to ledwo przekąska. Nie będzie ci ciążyć — zresztą nie wybierali się dziś konno w las, zabawa miała stać się sztuką, lecz nie wymagającą przesadnej sprawności fizycznej, ot krótkiego celowania. Sam chwycił jeden z kawałków na widelec, przyzwyczajony do gładkiego smaku. To krew zwierzęcia, które mężczyzna sam przebił strzałą, miała dać mu najwięcej siły, tak więc spiżarnie Beeston zawsze były pełne najwykwintniejszej dziczyzny. Sam nie znał się na mięsie więcej niż jak oprawić skórę. Tym zajmowały się kuchty, kolacjami zarządzała zaś jego żona, szanowna kuzynka obecnego tu lorda Bulstroda.
— To czas największych zabaw, nawet srogi mróz nie straszy mężów. Zaraz nastanie wiosna, a z nią okres lęgowy, to ostatnie chwile, aby bez krępacji ruszać w las — dawniej rzuciłby się z kuszą na każde zwierze, nawet w kwietniu, lecz dziś skupiony był na pieniądzu, zwierzyna musiała się namnażać, aby koszta nie narastały, tak więc pewne ograniczenia były nie tylko konieczne, co wręcz przystały. - Ty narzekać zapewne na pory roku nie możesz, lecz powiedz mi Maghnusie, jak się ma czysta stolica do twojego biznesu? - zaciekawiony wciągnął jeszcze dym cygara w usta, a ten gryząc w podniebienie, zatrzymał się tam. To nie pet w metalowej papierośnicy, który ledwo wnikał w płuca. Ciężka siwa mgła uniosła się po pomieszczeniu, wypuszczona z ust sir Alberta.
Towarzysz uniósł różdżkę wyżej, aby czarnomagicznym zaklęciem, gdy to jęk zwierzyny, co kiedyś była kobietą, poniósł się po wysokiej katedralnej sali głównej. Organy, co teraz znajdywały się za ich plecami, musiały grzmieć niczym śpiew tysiąca syren. Sam stronił od sztuki, więcej satysfakcji odnajdując pomiędzy futrami, jednak kobiety z jego rodu swoim słuchem odnalazłyby tu radość. Dziś żadna z nich nie znalazłaby tu miejsca. Pomiędzy czarami, w trakcie okrutnej zabawy dwojga mężczyzn, byłyby zbędną ozdobą. Jednak potem, gdy katedra zostanie oczyszczona, albo można było zrównać ją z ziemią, albo zadbać o godne wykorzystanie akustyki. Kolejny czar posłany przez Maghnusa na coś rodzaju okna miał osłonić ich przed wzrokiem mugoli. Sam lord Rowle nie skomentował tego, nie przeszkadzałyby mu szukający ich ofiary, właściwie uważał wtedy polowanie za bardziej sprawiedliwe. - Nie chcesz, aby patrzyli ci w oczy? - uśmiechnął się ledwie kącikiem ust. — Zostaw Tammy dla mnie — powiedział spokojnie z planem uszykowanym na to dziewczę. Wyciągnął różdżkę z laski, a potem bez oparcia przystał w miejscu, aby wyciągnąć ją przed siebie. Gdy mugole zaczynali opuszczać kryjówki, aby zbliżyć się do kobiety podwieszonej pod żyrandolem i jękliwej, miała rozpocząć się zabawa. Być może chcieli ją ratować, być może zapytać o drogę stąd, ale popełnili błąd. Cierpliwy myśliwy został nagrodzony. — Betula — wypowiedział, różdżką wskazując w jednego z mężczyzn, którzy przedostali się na środek sali.
idziemy do szafki
— Jeśli płynie w nich krew tych, co przed wiekami ustawiali stosy, tak są tak samo winni, jak ich dziadowie — odparł spokojnie. Toż nie odpowiedzialność zbiorowa, toż zwykła krew przodków, którą mieli w swoich brudnych żyłach. Robactwo, które szerzyło swoje wpływy na angielskiej wyspie, przez wieki namnażając się, było niczym więcej niż wspomnieniem po dawnych latach. — Noszą ich nazwiska, tak więc noszą ich przewiny — postanowił.
Najpotworniejsze żądze ukazywane były teraz na światło dzienne, gdy to dzięki nowemu prawu, mugol zrównany był zwierzynie, a słodka Tammy bliższa szczurowi, niż człowiekowi. Jej szare ciało pokryte znakami upokorzenia i bólu było już zbyt zmęczone, aby szarpać się i uciekać. W ustach młodej kobiety nie było smaku wina, a w jej włosach miękkości. Kara, za których grzechy się dopuściła, przesadna wiara w świat bez trosk i ten błysk w oku, który stopniowo zmieniał się przerażenie, gdy ją złapali. Plan nie został dopełniony, ucieczka się nie powiodła. Niegdyś świątynia, miejsce kultu, dziś miała stać się zagładą, w której dokonają żywota. Lecz na wszystko przyjdzie jeszcze czas. Myśliwego znaczyła cierpliwość, a tej o dziwo sir Rowle miał w sobie wiele ostatnimi czasy. Kiwnął więc głową w podzięce, za komplement jego kunsztu. Wszelkie polowania, które odbywały się na jego terenach, odznaczała renoma i prestiż, jakiej, przynajmniej według samego Alberta, próżno było szukać w całej Anglii. Nienawidząc obcych, stroniąc od anielskich słów nazywających go wodzirejem, stał się panem Delamere, który dla zewu i gorączki krwi dostarczał za odpowiednią opłatą spełnienia pragnień mężczyznom godnych pobytu tam. Dzisiejsze popołudnie winno się stać rozrywką, ale jej ciało już nią nie było. W istocie poprzeczka zawieszona była nisko, ta stała się kawałem mięsa, suchym i sinym, niezdatnym do niczego. Teraz jednak drzwi zostały zablokowane, a jej ciało miało być przynętą i wodzić na śmierć tych, co zbyt głupi, aby przewidzieć konsekwencje własnego istnienia. — Jedynie padlina nie warczy, widać Tammy ma w sobie życie — szorstką dłonią przejechał jeszcze po linii szczęki dziewczyny, jednak ta nie podniosła już ni zębów, ni krzyku. W uśmiechu do Maghnusa podążyli w górę schodami, aż przestrzeń na górze, tuż przy organach stała się ich popołudniowym salonikiem.
— Toć to ledwo przekąska. Nie będzie ci ciążyć — zresztą nie wybierali się dziś konno w las, zabawa miała stać się sztuką, lecz nie wymagającą przesadnej sprawności fizycznej, ot krótkiego celowania. Sam chwycił jeden z kawałków na widelec, przyzwyczajony do gładkiego smaku. To krew zwierzęcia, które mężczyzna sam przebił strzałą, miała dać mu najwięcej siły, tak więc spiżarnie Beeston zawsze były pełne najwykwintniejszej dziczyzny. Sam nie znał się na mięsie więcej niż jak oprawić skórę. Tym zajmowały się kuchty, kolacjami zarządzała zaś jego żona, szanowna kuzynka obecnego tu lorda Bulstroda.
— To czas największych zabaw, nawet srogi mróz nie straszy mężów. Zaraz nastanie wiosna, a z nią okres lęgowy, to ostatnie chwile, aby bez krępacji ruszać w las — dawniej rzuciłby się z kuszą na każde zwierze, nawet w kwietniu, lecz dziś skupiony był na pieniądzu, zwierzyna musiała się namnażać, aby koszta nie narastały, tak więc pewne ograniczenia były nie tylko konieczne, co wręcz przystały. - Ty narzekać zapewne na pory roku nie możesz, lecz powiedz mi Maghnusie, jak się ma czysta stolica do twojego biznesu? - zaciekawiony wciągnął jeszcze dym cygara w usta, a ten gryząc w podniebienie, zatrzymał się tam. To nie pet w metalowej papierośnicy, który ledwo wnikał w płuca. Ciężka siwa mgła uniosła się po pomieszczeniu, wypuszczona z ust sir Alberta.
Towarzysz uniósł różdżkę wyżej, aby czarnomagicznym zaklęciem, gdy to jęk zwierzyny, co kiedyś była kobietą, poniósł się po wysokiej katedralnej sali głównej. Organy, co teraz znajdywały się za ich plecami, musiały grzmieć niczym śpiew tysiąca syren. Sam stronił od sztuki, więcej satysfakcji odnajdując pomiędzy futrami, jednak kobiety z jego rodu swoim słuchem odnalazłyby tu radość. Dziś żadna z nich nie znalazłaby tu miejsca. Pomiędzy czarami, w trakcie okrutnej zabawy dwojga mężczyzn, byłyby zbędną ozdobą. Jednak potem, gdy katedra zostanie oczyszczona, albo można było zrównać ją z ziemią, albo zadbać o godne wykorzystanie akustyki. Kolejny czar posłany przez Maghnusa na coś rodzaju okna miał osłonić ich przed wzrokiem mugoli. Sam lord Rowle nie skomentował tego, nie przeszkadzałyby mu szukający ich ofiary, właściwie uważał wtedy polowanie za bardziej sprawiedliwe. - Nie chcesz, aby patrzyli ci w oczy? - uśmiechnął się ledwie kącikiem ust. — Zostaw Tammy dla mnie — powiedział spokojnie z planem uszykowanym na to dziewczę. Wyciągnął różdżkę z laski, a potem bez oparcia przystał w miejscu, aby wyciągnąć ją przed siebie. Gdy mugole zaczynali opuszczać kryjówki, aby zbliżyć się do kobiety podwieszonej pod żyrandolem i jękliwej, miała rozpocząć się zabawa. Być może chcieli ją ratować, być może zapytać o drogę stąd, ale popełnili błąd. Cierpliwy myśliwy został nagrodzony. — Betula — wypowiedział, różdżką wskazując w jednego z mężczyzn, którzy przedostali się na środek sali.
idziemy do szafki
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Albert Rowle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k10' : 7
wracamy z szafki
Ostatni czar Alberta dosięgnął kobiety, która wcześniej została rażona Betulą, a wielka, czarna pijawka przyssała się do jej karku. Próbowała ją zrzucić z siebie, podskakiwała w miejscu w panice, piszcząc niczym zostawione na pastwę losu szczenię i wykręcając ręce za plecy, by chwycić pasożyta, lecz bezskutecznie - ten przyssał się na dobre, wyciągając z jej ciała życiodajną energię i osłabiając ją z każdą chwilą coraz bardziej. Dwójka szlachciców zeszła niespiesznie z balkonu, pozostawiając organy za sobą, a ściany strzelistej budowli niosły rytmiczne echo ich kroków i odgłosu stukania judaszowej laski, będącej już nieodłącznym towarzyszem sir Rowla.
- Muszę im to przyznać, jak na istoty pozbawione szans na przeżycie są wyjątkowo nieustępliwi w swych próbach wydostania się z pułapki - stwierdził pogodnym tonem, nie kryjąc okrutnego rozbawienia tym faktem. Nie zamierzał jednak na to narzekać, doskonale świadom tego, że im bardziej się stawiali, tym więcej było w tym dla nich zabawy. Bo czy rozrywką byłoby dokonywanie rzezi na biedakach, którzy po prostu siedzą nieruchomo w miejscu i zrezygnowani czekają na ostateczny cios, który musi paść wcześniej czy później? - Czy twych uszu dotarła wieść o innych kryjówkach mugoli w Cheshire? - zapytał po chwili, wciąż przemieszczając się w kierunku ostatnich niedobitków przemykających miedzy umeblowaniem katedry i martwymi ciałami współtowarzyszy niedoli. - W Durham było ich całkiem sporo, ku mojemu zaskoczeniu - cofnął się pamięcią do akcji organizowanej przez Edgara, by wspomnieć całkiem sporą ilość robactwa, jaką w kilku grupach wyplenili bezpowrotnie.
Chciał dopowiedzieć coś jeszcze, nie byli wszak dzikusami, nie prowadzącymi konwersacji, tylko dręczącymi niemagicznych w milczeniu, lecz wtem dostrzegł, że jedna z kobiet zdołała podpełznąć całkiem blisko ławy, o którą zawiązał linę pętającą Tammy. Wciąż dzielił ich dość spory dystans, w żadnym razie nie zamierzał kosztem własnego dostojeństwa przyspieszać kroku, o podrywaniu się do biegu już nawet nie wspominając. - Flagrante - wypowiedział formułę zaklęcia, celując w linę przytrzymującą unieruchomioną Tammy w powietrzu, różdżka jednak nie drgnęła posłusznie, a uparta kobieta, mimo że już osłabiona po wcześniejszej zabawie, wciąż próbowała dobrać się do supła i uwolnić tą, która w swej naiwności skazała się na pewną śmierć, byleby ocalić parę nic niewartych istnień. Bulstrode skrzywił się w niezadowoleniu, magia w tym miejscu z jakiegoś powodu była wyjątkowo kapryśna, a on sam nie wiedział już wcale czy to zasługa pradawnej mocy Celtów w jakiś sposób zabezpieczających pozostałości ich bytowania, czy po prostu nawarstwiające się zmęczenie poprzednich dni teraz zbierało swe żniwo. Nie był to jednak czas na dywagacje, nie mógł wszak pozwolić, by ofiara zbiegła pomiędzy ławy i krzesła wraz z przynętą, wycelował więc różdżkę prosto w ciało dziewczyny. - Evrete Stati - wyrzekł inkantację, a zaklęcie z dużą mocą wyrzuciło młódkę w powietrze, by rzucić ją o twardą, marmurową posadzkę kawałek dalej, gdzie wylądowała z głuchym uderzeniem i donośnym jęknięciem.
- Jakie masz plany wobec Tammy, jeśli to już odpowiedni moment, by je zdradzić? - zapytał z ciekawością, kierując słowa w stronę Alberta, lecz podążając spokojnym krokiem za dziewczyną, która wciąż nieruchomo tkwiła na podłodze, próbując dojść do siebie. - Chyba że wolisz je po prostu zaprezentować - kontynuował dywagacje, znajdując się już tuż koło dziewczyny. Schylił się, w garść ujmując jej matowe i szorstkie w dotyku włosy, tak niepodobne do tych miękkich i lśniących, które zwykł czułym gestem przeczesywać palcami - zacisnął dłoń i okręcił wokół, by zyskać lepszy chwyt, po czym szarpnął w przeciwnym kierunku, ciągnąc za włosy wyjącą dziewczynę w kierunku na wpół przytomnej Tammy.
- Tak ci do niej spieszno? - zapytał szorstko, nie puszczając jej włosów nawet gdy dłonią próbowała sięgnąć jego nadgarstka i wywrzeć na nim jakiekolwiek wrażenie. - Pragniesz podzielić jej los? Zawisnąć koło niej, naga i upokorzona? - pytał dalej, niemalże wypluwając kolejne, przepełnione jadem słowa. Zatrzymał się tuż nieopodal podwieszonej zdrajczyni krwi, a dziewczyna zaczęła się miotać coraz wścieklej, choć sił miała już niewiele. Chciał kopnąć ją w kostkę raz i drugi, wierzgała jednak zbyt nieprzewidywalnie, by natrafić na chudą pęcinę eleganckim butem. Puścił ją, dłoń wyplątując z włosów, lecz nim zdołała stanąć na równe nogi, wycelował w nią różdżkę ponownie. - Bucco - warknął nienawistnie, a niewidzialna siła uderzyła ją potężnym ciosem w dół szczęki, posyłając ją ponownie na posadzkę. Tym razem jednak pozostała tam nieruchoma już raz na zawsze.
brzydko traktuję panią C, podsumowanie poniżej
Aktualizacja stanu z szafki:
Mężczyźni (s:10, z:5)
A, B, C: 0/80, martwi
D: 18/80 (-62 cięte), - 50 do kości, postać nieprzytomna
Kobiety (s5: z10)
A: 0/60 martwa
B: 30/60 (-20 betula, -10 pijawka) Hibrudo, -10 co turę
C: 0/60 (-23 psychiczne, -30 tłuczone, -7 szarpanie za włosy), postać martwa
D: 45/60 (-15 krwotok) Sangelio, -15 co turę
Tammy:
110/200 (-50 tłuczone, -40 psychiczne)
Maghnus: em: 26/50, pż: 187/212 (-19 osłabienie, -6 tłuczone) -5 do kości
Albert: em: 32/50, pż: 210/242 (-18 osłabienie, -14 psychiczne) -5 do kości
Ostatni czar Alberta dosięgnął kobiety, która wcześniej została rażona Betulą, a wielka, czarna pijawka przyssała się do jej karku. Próbowała ją zrzucić z siebie, podskakiwała w miejscu w panice, piszcząc niczym zostawione na pastwę losu szczenię i wykręcając ręce za plecy, by chwycić pasożyta, lecz bezskutecznie - ten przyssał się na dobre, wyciągając z jej ciała życiodajną energię i osłabiając ją z każdą chwilą coraz bardziej. Dwójka szlachciców zeszła niespiesznie z balkonu, pozostawiając organy za sobą, a ściany strzelistej budowli niosły rytmiczne echo ich kroków i odgłosu stukania judaszowej laski, będącej już nieodłącznym towarzyszem sir Rowla.
- Muszę im to przyznać, jak na istoty pozbawione szans na przeżycie są wyjątkowo nieustępliwi w swych próbach wydostania się z pułapki - stwierdził pogodnym tonem, nie kryjąc okrutnego rozbawienia tym faktem. Nie zamierzał jednak na to narzekać, doskonale świadom tego, że im bardziej się stawiali, tym więcej było w tym dla nich zabawy. Bo czy rozrywką byłoby dokonywanie rzezi na biedakach, którzy po prostu siedzą nieruchomo w miejscu i zrezygnowani czekają na ostateczny cios, który musi paść wcześniej czy później? - Czy twych uszu dotarła wieść o innych kryjówkach mugoli w Cheshire? - zapytał po chwili, wciąż przemieszczając się w kierunku ostatnich niedobitków przemykających miedzy umeblowaniem katedry i martwymi ciałami współtowarzyszy niedoli. - W Durham było ich całkiem sporo, ku mojemu zaskoczeniu - cofnął się pamięcią do akcji organizowanej przez Edgara, by wspomnieć całkiem sporą ilość robactwa, jaką w kilku grupach wyplenili bezpowrotnie.
Chciał dopowiedzieć coś jeszcze, nie byli wszak dzikusami, nie prowadzącymi konwersacji, tylko dręczącymi niemagicznych w milczeniu, lecz wtem dostrzegł, że jedna z kobiet zdołała podpełznąć całkiem blisko ławy, o którą zawiązał linę pętającą Tammy. Wciąż dzielił ich dość spory dystans, w żadnym razie nie zamierzał kosztem własnego dostojeństwa przyspieszać kroku, o podrywaniu się do biegu już nawet nie wspominając. - Flagrante - wypowiedział formułę zaklęcia, celując w linę przytrzymującą unieruchomioną Tammy w powietrzu, różdżka jednak nie drgnęła posłusznie, a uparta kobieta, mimo że już osłabiona po wcześniejszej zabawie, wciąż próbowała dobrać się do supła i uwolnić tą, która w swej naiwności skazała się na pewną śmierć, byleby ocalić parę nic niewartych istnień. Bulstrode skrzywił się w niezadowoleniu, magia w tym miejscu z jakiegoś powodu była wyjątkowo kapryśna, a on sam nie wiedział już wcale czy to zasługa pradawnej mocy Celtów w jakiś sposób zabezpieczających pozostałości ich bytowania, czy po prostu nawarstwiające się zmęczenie poprzednich dni teraz zbierało swe żniwo. Nie był to jednak czas na dywagacje, nie mógł wszak pozwolić, by ofiara zbiegła pomiędzy ławy i krzesła wraz z przynętą, wycelował więc różdżkę prosto w ciało dziewczyny. - Evrete Stati - wyrzekł inkantację, a zaklęcie z dużą mocą wyrzuciło młódkę w powietrze, by rzucić ją o twardą, marmurową posadzkę kawałek dalej, gdzie wylądowała z głuchym uderzeniem i donośnym jęknięciem.
- Jakie masz plany wobec Tammy, jeśli to już odpowiedni moment, by je zdradzić? - zapytał z ciekawością, kierując słowa w stronę Alberta, lecz podążając spokojnym krokiem za dziewczyną, która wciąż nieruchomo tkwiła na podłodze, próbując dojść do siebie. - Chyba że wolisz je po prostu zaprezentować - kontynuował dywagacje, znajdując się już tuż koło dziewczyny. Schylił się, w garść ujmując jej matowe i szorstkie w dotyku włosy, tak niepodobne do tych miękkich i lśniących, które zwykł czułym gestem przeczesywać palcami - zacisnął dłoń i okręcił wokół, by zyskać lepszy chwyt, po czym szarpnął w przeciwnym kierunku, ciągnąc za włosy wyjącą dziewczynę w kierunku na wpół przytomnej Tammy.
- Tak ci do niej spieszno? - zapytał szorstko, nie puszczając jej włosów nawet gdy dłonią próbowała sięgnąć jego nadgarstka i wywrzeć na nim jakiekolwiek wrażenie. - Pragniesz podzielić jej los? Zawisnąć koło niej, naga i upokorzona? - pytał dalej, niemalże wypluwając kolejne, przepełnione jadem słowa. Zatrzymał się tuż nieopodal podwieszonej zdrajczyni krwi, a dziewczyna zaczęła się miotać coraz wścieklej, choć sił miała już niewiele. Chciał kopnąć ją w kostkę raz i drugi, wierzgała jednak zbyt nieprzewidywalnie, by natrafić na chudą pęcinę eleganckim butem. Puścił ją, dłoń wyplątując z włosów, lecz nim zdołała stanąć na równe nogi, wycelował w nią różdżkę ponownie. - Bucco - warknął nienawistnie, a niewidzialna siła uderzyła ją potężnym ciosem w dół szczęki, posyłając ją ponownie na posadzkę. Tym razem jednak pozostała tam nieruchoma już raz na zawsze.
brzydko traktuję panią C, podsumowanie poniżej
Aktualizacja stanu z szafki:
Mężczyźni (s:10, z:5)
D: 18/80 (-62 cięte), - 50 do kości, postać nieprzytomna
Kobiety (s5: z10)
B: 30/60 (-20 betula, -10 pijawka) Hibrudo, -10 co turę
D: 45/60 (-15 krwotok) Sangelio, -15 co turę
Tammy:
110/200 (-50 tłuczone, -40 psychiczne)
Maghnus: em: 26/50, pż: 187/212 (-19 osłabienie, -6 tłuczone) -5 do kości
Albert: em: 32/50, pż: 210/242 (-18 osłabienie, -14 psychiczne) -5 do kości
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powoli podążał schodami w dół. Nie jak starzec, nie jak kaleka, chociaż wciąż podpierał się o laskę, która głucho stukała o marmurowe posadzki. Zostawili więc za sobą organy, przekąski i cygara, a on przeciągając szeroką szyję, aby nastawić sobie w niej stawy, z nadzieją spoglądał na kolejną zabawę. Adrenalina rosła, bo oto fizyczność brała górę. Wspomnienie młodzieńczych lat, siły, która biła z mięśni, gdy to miał stanąć oko w oko ze zwierzyną. Tym przecież byli, tyle że nie nadawali się ani na mięso, ani na skórę. Oczywiście niektóre ich części były użyteczne, ale sam nie zajmował się tym. Zezwalał na to żonie, aby z nich korzystała, był przecież mężem dobrym i łaskawym.
— Istotnie, dotarły — mówił spokojnie, gdy to wyjść mieli na główną salę katedry, aby różdżkami i mięśniami dokonać zemsty za ich winy na tej ziemi. Skoro nosili w sobie krew tamtych złoczyńców, tak byli tak samo winni. — Brak ci adrenaliny, Maghnusie? Chcesz, to po kolacji ruszymy w las, śnieg odbije światło księżyca — było przecież ledwo kilka dni po pełni. Wieści z Durham nie dziwiły, lecz to Cheshire otoczone było wrogami. Walia pozostawała stosunkowo neutralna, ale obok ród Greengrassów, Longbottomów i Averych. Obcy. Musieli zabezpieczyć jeszcze granice, oczyścić ziemie. Pracy było dużo, lecz polowanie zawsze winne było być zabawą i przyjemnością, potem zaś obowiązkiem. Można było opłacić szmalcowników, aby ruszyli w teren i wybili mugoli do ostatniego tchu, a można było skorzystać na tym.
Lecz oto przed nimi pełna sala, goście już zdążyli zająć miejsca, kryjąc się za kolumnami i w ławach. Godni pożałowania, gotowi krzyczeć i uciekać, lecz oto drzwi były zamknięte. Stąd nie było już ucieczki, teraz czekało ich piekło w ich świątyni. Próbowali ratować swoją wybawicielkę, licząc, że osłabiona, trzymająca się już resztkami sił, pomoże im w potrzebie. Nic bardziej mylnego. Tammy żywot już się skończył, chociaż jeszcze o tym nie wiedziała. Lord Albert miał wobec niej inne plany. — Nie trać ducha zabawy, pozwolisz, że ci pokażę, tylko najpierw... — nie odezwał się już, gdy towarzysz szarpał dziewczynę za włosy, sam swoje kroki kierując w stronę ołtarza, aby pochwycić z niego wielki złoty świecznik. Był ciężki, dostatecznie ostry na końcu i przede wszystkim zdobiony. Piękny element wystroju, aż żal było z niego nie skorzystać. Znajdujący się tuż obok na posadzce mężczyzna jeszcze dyszał, to było widać, chociaż był nieprzytomny. Zostanie na potem.
Gdy Maghnus chwytał za włosy kobiety, szarpał się z nią, a ostatecznie postanowił posłać w nią czarnomagiczną inkantację i zabić na oczach przyjaciół, sir Rowle kroczył w stronę drugiej kobiety. Nie gnał, nie biegł, zwyczajnie szedł, a ona wyciągała ku niemu rękę, próbując osłonić twarzy w tym desperackim geście. Zwinięta koło ławki, spragniona bezpieczeństwa, które nie nadchodziło. Był tylko on, cierń na jej desperackim życiu. Złoty świecznik przerzucił do prawej dłoni, a następnie zamachnął się nim, prosto w głowę kobiety. Ta nie odskoczyła, nie udało jej się. Wręcz nadziała się na ostry złoty szpikulec. Pomogła sobie.
Krew uleciała z jej twarzy, splunęła nią na ziemię, a pijawka, która wciąż była na jej karku wtopiła mocniej swoje zęby w kobietę. Zmiażdżony policzek, szeroka rana, i w tym wszystkim ona. Biedna dziewczyna. Padła na ziemię niczym truchło, życie ulatywało z niej tak, jak jucha. Szybko.
Na buty lorda Rowle skapnęło kilka kropel krwi, ale przecież to była skóra! Nie przyszedł tu w odzieniu typowym dla polowania, a w eleganckiej szacie. Świecznik zrzucił obok dziewczyny, a ten nie potrzaskał się, a opadł głośno, obijając się o marmur. — Clavum — wskazał na mężczyznę, który wykrwawiał się przy ołtarzu, a ten zaczął powoli otwierać oczy w cichym jęku. Wtem podszedł do niego, aby różdżka wskazać jego wypełnioną bólem, na pół przytomną twarz, lecz następnie podniósł stopę w górę i z całą swoją siłą kopnął go w twarz. Nie był już taki jak niegdyś, gdy to pod ciężarem nogi mógł zwierzynie trzaskać kości, lecz to nic. Wciąż był górą. Maghnusowi pozostała więc ostatnia kobieta, krwawiąca, trzymająca się na nogach zwykłym cudem.
— A teraz... Tammy... — oddychał głęboko, spoglądając na kobietę, którą miał się zabawić.
Aktualizacja stanu z szafki:
Mężczyźni (s:10, z:5)
A, B, C: 0/80, martwi
D: 9/80 (-62 cięte, -9 tłuczone), - 70 do kości, -9 za połowiczny lekki cios, postać nieprzytomna
Kobiety (s5: z10)
A: 0/60 martwa
B: 0/60 (-20 betula, -10 pijawka) Hibrudo, -10 co turę, -30 tłuczone (za k1 na obronę)
C: 0/60 (-23 psychiczne, -30 tłuczone, -7 szarpanie za włosy), postać martwa
D: 30/60 (-30 krwotok) Sangelio, -15 co turę
Tammy:
110/200 (-50 tłuczone, -40 psychiczne)
Maghnus: em: 26/50, pż: 187/212 (-19 osłabienie, -6 tłuczone) -5 do kości
Albert: em: 32/50, pż: 210/242 (-18 osłabienie, -14 psychiczne) -5 do kości
— Istotnie, dotarły — mówił spokojnie, gdy to wyjść mieli na główną salę katedry, aby różdżkami i mięśniami dokonać zemsty za ich winy na tej ziemi. Skoro nosili w sobie krew tamtych złoczyńców, tak byli tak samo winni. — Brak ci adrenaliny, Maghnusie? Chcesz, to po kolacji ruszymy w las, śnieg odbije światło księżyca — było przecież ledwo kilka dni po pełni. Wieści z Durham nie dziwiły, lecz to Cheshire otoczone było wrogami. Walia pozostawała stosunkowo neutralna, ale obok ród Greengrassów, Longbottomów i Averych. Obcy. Musieli zabezpieczyć jeszcze granice, oczyścić ziemie. Pracy było dużo, lecz polowanie zawsze winne było być zabawą i przyjemnością, potem zaś obowiązkiem. Można było opłacić szmalcowników, aby ruszyli w teren i wybili mugoli do ostatniego tchu, a można było skorzystać na tym.
Lecz oto przed nimi pełna sala, goście już zdążyli zająć miejsca, kryjąc się za kolumnami i w ławach. Godni pożałowania, gotowi krzyczeć i uciekać, lecz oto drzwi były zamknięte. Stąd nie było już ucieczki, teraz czekało ich piekło w ich świątyni. Próbowali ratować swoją wybawicielkę, licząc, że osłabiona, trzymająca się już resztkami sił, pomoże im w potrzebie. Nic bardziej mylnego. Tammy żywot już się skończył, chociaż jeszcze o tym nie wiedziała. Lord Albert miał wobec niej inne plany. — Nie trać ducha zabawy, pozwolisz, że ci pokażę, tylko najpierw... — nie odezwał się już, gdy towarzysz szarpał dziewczynę za włosy, sam swoje kroki kierując w stronę ołtarza, aby pochwycić z niego wielki złoty świecznik. Był ciężki, dostatecznie ostry na końcu i przede wszystkim zdobiony. Piękny element wystroju, aż żal było z niego nie skorzystać. Znajdujący się tuż obok na posadzce mężczyzna jeszcze dyszał, to było widać, chociaż był nieprzytomny. Zostanie na potem.
Gdy Maghnus chwytał za włosy kobiety, szarpał się z nią, a ostatecznie postanowił posłać w nią czarnomagiczną inkantację i zabić na oczach przyjaciół, sir Rowle kroczył w stronę drugiej kobiety. Nie gnał, nie biegł, zwyczajnie szedł, a ona wyciągała ku niemu rękę, próbując osłonić twarzy w tym desperackim geście. Zwinięta koło ławki, spragniona bezpieczeństwa, które nie nadchodziło. Był tylko on, cierń na jej desperackim życiu. Złoty świecznik przerzucił do prawej dłoni, a następnie zamachnął się nim, prosto w głowę kobiety. Ta nie odskoczyła, nie udało jej się. Wręcz nadziała się na ostry złoty szpikulec. Pomogła sobie.
Krew uleciała z jej twarzy, splunęła nią na ziemię, a pijawka, która wciąż była na jej karku wtopiła mocniej swoje zęby w kobietę. Zmiażdżony policzek, szeroka rana, i w tym wszystkim ona. Biedna dziewczyna. Padła na ziemię niczym truchło, życie ulatywało z niej tak, jak jucha. Szybko.
Na buty lorda Rowle skapnęło kilka kropel krwi, ale przecież to była skóra! Nie przyszedł tu w odzieniu typowym dla polowania, a w eleganckiej szacie. Świecznik zrzucił obok dziewczyny, a ten nie potrzaskał się, a opadł głośno, obijając się o marmur. — Clavum — wskazał na mężczyznę, który wykrwawiał się przy ołtarzu, a ten zaczął powoli otwierać oczy w cichym jęku. Wtem podszedł do niego, aby różdżka wskazać jego wypełnioną bólem, na pół przytomną twarz, lecz następnie podniósł stopę w górę i z całą swoją siłą kopnął go w twarz. Nie był już taki jak niegdyś, gdy to pod ciężarem nogi mógł zwierzynie trzaskać kości, lecz to nic. Wciąż był górą. Maghnusowi pozostała więc ostatnia kobieta, krwawiąca, trzymająca się na nogach zwykłym cudem.
— A teraz... Tammy... — oddychał głęboko, spoglądając na kobietę, którą miał się zabawić.
Aktualizacja stanu z szafki:
Mężczyźni (s:10, z:5)
Kobiety (s5: z10)
B: 0/60 (-20 betula, -10 pijawka) Hibrudo, -10 co turę, -30 tłuczone (za k1 na obronę)
C: 0/60 (-23 psychiczne, -30 tłuczone, -7 szarpanie za włosy), postać martwa
D: 30/60 (-30 krwotok) Sangelio, -15 co turę
Tammy:
110/200 (-50 tłuczone, -40 psychiczne)
Maghnus: em: 26/50, pż: 187/212 (-19 osłabienie, -6 tłuczone) -5 do kości
Albert: em: 32/50, pż: 210/242 (-18 osłabienie, -14 psychiczne) -5 do kości
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Niektóre fragmenty mugolskich trucheł faktycznie miały swoją wartość dla zaklinaczy, sam Bulstrode jednak nabywał szczątki niezbędne do warzenia baz u sprawdzonego dostawcy, nie parając się brudną robotą - zagłębianie się po łokcie w rozbebeszonych flakach nie przynosiło mu satysfakcji, nie widział więc powodów, by zajmować się tym samodzielnie. Przytaknął, nie dopytując jednak o naturę tych doniesień, nie był to wszak czas ani miejsce na rozwinięte rozmowy geopolityczne, a tak poważnego tematu nie zamierzał traktować po macoszemu. Z pewnością później, jeśli taka będzie wola lorda Cheshire, nadejdzie odpowiednia pora na poruszenie tych kwestii. - Adrenaliny nigdy mi za wiele, Albercie, lecz to już doskonale wiesz - znali się przecież nie od dziś, niejednej zabawy razem uświadczyli. - Chętnie ruszę i w las, kto wie, kiedy nadarzy się kolejna sposobność do spotkania - przed nim pracowite dni, pracowite tygodnie. Wiedział to juz teraz, nie planując zbyt wiele jednostkowych przedsięwzięć, jako priorytet winny traktować inne swe zobowiązania. Ten dzień jednak miał być inny, przyjemnie wypełnić chwile odpoczynku po terrorze zasianym w Staffordshire, nie zamierzał więc sobie odmawiać niczego, na co tylko mogło mu starczyć sił.
- Nigdy nie odmówię dobremu przedstawieniu - odrzekł w rozbawieniu absurdalnie wręcz kontrastującym ze sposobem, w jaki zwracał się do mugolki, w jaki szarpał ją za włosy, czując zalewające go obrzydzenie do tej wrzeszczącej i wierzgającej bez śladu godności kreatury, która od momentu skorzystania z nieudolnej pomocy Tammy była skazana na porażkę - i na śmierć. Wciąż wyglądała jej z nadzieją, wciąż zdawało jej się, że słaba, bo słaba, ale czarownica w jakiś sposób zdoła ocalić ostatnich niedobitków, zdoła przeciwstawić się dwójce rosłych mężczyzn, którzy po raz kolejny krążyli między nimi niczym rasowe drapieżniki. Może to był właśnie ich błąd, mugoli i szlamolubów; nie doceniali zdecydowania panów ziem, na których się panoszyli, nie uznawali hardości ich charakterów ani bezkompromisowości, wierząc naiwnie w to, że sercem wyciągniętym na dłoni zdołają dokonać jakiejkolwiek realnej zmiany, skruszyć ramiona imadła, które zgniatało ich jedno za drugim niczym nic niewarte robactwo. Czy teraz już ostatnie, ledwie dychające kobiety dostrzegały błędy swojego rozumowania, czy miały umierać będą równie głupie co dotychczas?
Dostrzegł kątem oka złoty błysk świecznika podnoszonego z ołtarza, lecz dopiero gdy ugodzona czarnomagiczną klątwą dziewczyna padła bez ruchu na zbroczonym krwią marmurze, spojrzał w stronę Alberta, który nieustępliwym krokiem zbliżał się do zlęknionej mugolki, która nie zdołała uchronić się przed silnym ciosem. Końcówka zdobnego świecznika wbiła się w nią jak w masło, bez trudu rozrywając kolejne kruche tkanki i zakańczając jej marną egzystencję w parę chwil, nim echem po katedralnych ścianach poniósł się głośny brzdęk wzgardzonego już narzędzia naznaczonego brudną juchą. Nie śledził już jednak poczynań sir Rowla z ledwie przytomnym mężczyzną, zamiast tego na celownik biorąc ostatnią z mugolek, której sweter zalany był krwią obficie wypływającą z uszkodzonego brutalnym zaklęciem nosa. Ledwie stała na nogach, zataczała się na wszystkie strony niczym kukiełka, której pan za bardzo zluzował sznurki, wciąż miała jednak w sobie instynkt samozachowawczy, wciąż próbowała cofać się przed nim, spojrzeniem szukając schronienia. - Insinuato - szepnął Bulstrode, a z końca jego różdżki rozwinął się długi, świetlisty bicz. Czerń przykryła jego spojrzenie, odbierając kolejną porcję sił, zmuszając go do chwilowego spowolnienia. Nie zamierzał przeciągać nieuniknionego, widząc doskonale, że dziewczyna jest już na skraju swojej wytrzymałości. Uniósł przedramię, by zamachnąć się i czarnomagicznym akcesorium uderzyć ją w brzuch. Sam cios był dość lekki, niewymagający zbyt wielkiej siły od zmęczonego magią organizmu, bicz jednak nie pozostawiał jej żadnej szans; nie zdołała przed nim odskoczyć, rozciął otulające jej ciało ubranie i smagnął skórę, przywołując wykwit serii paskudnych, szybko pękających owrzodzeń. Ból rozdarł jej gardło, lecz słuchać go nie chciał. Zamachnął się drugi raz, teraz celując w jej klatkę piersiową tak, że końcówka bicza smagnęła ją również po szyi i brodzie. Również tam wykwitły oparzenia i wrzody, lecz tym razem mugolka szybko ucichła, osuwając się bez życia na ławę, za którą wcześniej próbowała się kryć. Bicz rozpłynął się w powietrzu, a Bulstrode schował różdżkę do rękawa, odnajdując spojrzeniem ostatnią bohaterkę tego spektaklu, wisienkę na torcie, choć wyjątkowo mało apetyczną. Skierował swe kroki ku centralnej części katedry, z ciekawością śledząc kolejne ruchy Alberta, ciekaw tego, co zaplanował na wielki finał.
Aktualizacja stanu z szafki:
Mężczyźni (s:10, z:5)
A, B, C: 0/80, martwi
D: 9/80 (-62 cięte, -9 tłuczone), - 70 do kości, -9 za połowiczny lekki cios, postać nieprzytomna
Kobiety (s5: z10)
A: 0/60 martwa
B: 0/60 (-20 betula, -10 pijawka) Hibrudo, -10 co turę, -30 tłuczone (za k1 na obronę), martwa
C: 0/60 (-23 psychiczne, -30 tłuczone, -7 szarpanie za włosy), martwa
D: 0/60 (-30 krwotok, - 50 uderzenie biczem z Insinuato) Sangelio, -15 co turę, martwa
Tammy:
110/200 (-50 tłuczone, -40 psychiczne)
Maghnus: em: 26/50, pż: 175/212 (-31 osłabienie, -6 tłuczone) -5 do kości, rzut 3k6 na osłabienia od k10
Albert: em: 32/50, pż: 210/242 (-18 osłabienie, -14 psychiczne) -5 do kości
- Nigdy nie odmówię dobremu przedstawieniu - odrzekł w rozbawieniu absurdalnie wręcz kontrastującym ze sposobem, w jaki zwracał się do mugolki, w jaki szarpał ją za włosy, czując zalewające go obrzydzenie do tej wrzeszczącej i wierzgającej bez śladu godności kreatury, która od momentu skorzystania z nieudolnej pomocy Tammy była skazana na porażkę - i na śmierć. Wciąż wyglądała jej z nadzieją, wciąż zdawało jej się, że słaba, bo słaba, ale czarownica w jakiś sposób zdoła ocalić ostatnich niedobitków, zdoła przeciwstawić się dwójce rosłych mężczyzn, którzy po raz kolejny krążyli między nimi niczym rasowe drapieżniki. Może to był właśnie ich błąd, mugoli i szlamolubów; nie doceniali zdecydowania panów ziem, na których się panoszyli, nie uznawali hardości ich charakterów ani bezkompromisowości, wierząc naiwnie w to, że sercem wyciągniętym na dłoni zdołają dokonać jakiejkolwiek realnej zmiany, skruszyć ramiona imadła, które zgniatało ich jedno za drugim niczym nic niewarte robactwo. Czy teraz już ostatnie, ledwie dychające kobiety dostrzegały błędy swojego rozumowania, czy miały umierać będą równie głupie co dotychczas?
Dostrzegł kątem oka złoty błysk świecznika podnoszonego z ołtarza, lecz dopiero gdy ugodzona czarnomagiczną klątwą dziewczyna padła bez ruchu na zbroczonym krwią marmurze, spojrzał w stronę Alberta, który nieustępliwym krokiem zbliżał się do zlęknionej mugolki, która nie zdołała uchronić się przed silnym ciosem. Końcówka zdobnego świecznika wbiła się w nią jak w masło, bez trudu rozrywając kolejne kruche tkanki i zakańczając jej marną egzystencję w parę chwil, nim echem po katedralnych ścianach poniósł się głośny brzdęk wzgardzonego już narzędzia naznaczonego brudną juchą. Nie śledził już jednak poczynań sir Rowla z ledwie przytomnym mężczyzną, zamiast tego na celownik biorąc ostatnią z mugolek, której sweter zalany był krwią obficie wypływającą z uszkodzonego brutalnym zaklęciem nosa. Ledwie stała na nogach, zataczała się na wszystkie strony niczym kukiełka, której pan za bardzo zluzował sznurki, wciąż miała jednak w sobie instynkt samozachowawczy, wciąż próbowała cofać się przed nim, spojrzeniem szukając schronienia. - Insinuato - szepnął Bulstrode, a z końca jego różdżki rozwinął się długi, świetlisty bicz. Czerń przykryła jego spojrzenie, odbierając kolejną porcję sił, zmuszając go do chwilowego spowolnienia. Nie zamierzał przeciągać nieuniknionego, widząc doskonale, że dziewczyna jest już na skraju swojej wytrzymałości. Uniósł przedramię, by zamachnąć się i czarnomagicznym akcesorium uderzyć ją w brzuch. Sam cios był dość lekki, niewymagający zbyt wielkiej siły od zmęczonego magią organizmu, bicz jednak nie pozostawiał jej żadnej szans; nie zdołała przed nim odskoczyć, rozciął otulające jej ciało ubranie i smagnął skórę, przywołując wykwit serii paskudnych, szybko pękających owrzodzeń. Ból rozdarł jej gardło, lecz słuchać go nie chciał. Zamachnął się drugi raz, teraz celując w jej klatkę piersiową tak, że końcówka bicza smagnęła ją również po szyi i brodzie. Również tam wykwitły oparzenia i wrzody, lecz tym razem mugolka szybko ucichła, osuwając się bez życia na ławę, za którą wcześniej próbowała się kryć. Bicz rozpłynął się w powietrzu, a Bulstrode schował różdżkę do rękawa, odnajdując spojrzeniem ostatnią bohaterkę tego spektaklu, wisienkę na torcie, choć wyjątkowo mało apetyczną. Skierował swe kroki ku centralnej części katedry, z ciekawością śledząc kolejne ruchy Alberta, ciekaw tego, co zaplanował na wielki finał.
Aktualizacja stanu z szafki:
Mężczyźni (s:10, z:5)
D: 9/80 (-62 cięte, -9 tłuczone), - 70 do kości, -9 za połowiczny lekki cios, postać nieprzytomna
Kobiety (s5: z10)
B: 0/60 (-20 betula, -10 pijawka) Hibrudo, -10 co turę, -30 tłuczone (za k1 na obronę), martwa
C: 0/60 (-23 psychiczne, -30 tłuczone, -7 szarpanie za włosy), martwa
D: 0/60 (-30 krwotok, - 50 uderzenie biczem z Insinuato) Sangelio, -15 co turę, martwa
Tammy:
110/200 (-50 tłuczone, -40 psychiczne)
Maghnus: em: 26/50, pż: 175/212 (-31 osłabienie, -6 tłuczone) -5 do kości, rzut 3k6 na osłabienia od k10
Albert: em: 32/50, pż: 210/242 (-18 osłabienie, -14 psychiczne) -5 do kości
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oddychał ciężej, głośno wypuszczając powietrze. Czarna magia, której uczył się jeszcze w Durmstrangu, a jakiej potem nie porzucał aż do dzisiaj, wysysała z mugoli krew, raniła ich oczy, języki, ciała i dusze. Potem przyszła pora na siłę, zbyt wiele czasu wkładał we własną sprawność, która pozostała mu pomimo kalectwa, aby nie ulżyć sobie w tym pierwotnym ruchu, miażdżąc kobiecie czaszkę złoconym świecznikiem, a potem butem raniąc mężczyznę. Wykrwawi się, zaraz umrze.
Jeśli mieli ruszyć potem w las, powinni zachować energię.
Ale pozostała jeszcze Tammy.
— Ozdoba dzisiejszego dnia, nasza gwiazda — powiedział beznamiętnie, odwracając się gwałtownie w jej stronę. Krople krwi, które miał na swoich spodniach i koszuli, po tym jak szkarłat przelał się z głowy kobiety, świeciły i odbijały wpadające jeszcze ledwo przez kolorowe witraże słoneczne światło. Na zdrajczynie patrzył, powoli mrugając, nie odrywał spojówek. Zmierzał do niej, oczywiście podpierając się o laskę, a dziewczyna, z której oczu płynęły łzy, nie ruszyła się nawet na milimetr. Zrezygnowała. Zbyt wiele krzyku już z siebie wydała, zbyt głośno wylewała ból, aby mieć jeszcze siły wydzierać się teraz. I dobrze. Na polowaniu cisza była najważniejsza, to w niej dało się usłyszeć zwierzynę.
Zaplątaną wcześniej przez Maghnusa linę odwiązał, aby Tammy mogła upaść swobodnie na ziemię, zaraz potem rozwiązał też jej dłonie. Sam podszedł bliżej, stając w końcu nad kobietą, po to, aby chwycić ją za włosy i unieść w górę. Miała stanąć przed nim. Naga, lecz wyprostowana. Zmęczona, ale czy pogodzona z nieuniknionym? Była brudna nie tylko w krwi, ale i na ciele, brzydziła swoją posturą.
Wokół niej leżały ciała, zwykłe trupy w kolorze szkarłatu, bezkształtne masy, umierające w rozpaczy, gdy chciały uratować tą jedną, która kiedyś była im przyjaciółką. Teraz miała stać się ofiarą. Nie uciekła, była na tyle rozsądna, by wiedzieć, że paraliż to teraz jej jedyna szansa.
— Tammy, zaopiekuj się tym, co zostało z twoich towarzyszy — powiedział spokojnie, a gdy ta spojrzała pytająco na stojącego przed nią lorda, uśmiechnął się. — Zadbaj o ich ciała. Przesuń je tam — wskazał kierunek, a gdy ta z niechęcią, kulejąc i ledwo ruszając się po zakrwawionej podłodze, przesunęła pierwszego trupa we wskazane miejsce, ostatnie łzy uleciały z jej oczu, zmywając z niej całą odwagę. Wskazywał jej kierunki, tak jakby te miały ułożyć się w jakiś wzór. Być może był to jeden z Rowlowskich rytuałów, jakie podobno odprawiali w swoich podziemiach, choć tego nie wiedział nikt. — Nie tak, odegnij jego głowę w lewo — wskazywał laską, jak dyrygent orkiestrze, choć Tammy na tej scenie była zmarzniętą, zmęczoną i obolałą solistką. Krew piekła w oczy, zimno skracało jej ból. Gdy skończyła i przesunęła ostatnie z ciał mugoli w miejsce, w którym chciał je mieć sir Rowle, stanęła wyprostowana z boku.
— Wejdź tam, złotko — odrzekł, wskazując ołtarz, a następnie chwycił znów za linę, jakiej wcześniej używał Maghnus i powolnym ruchem wykonał nią pętle, podobną do tych, na których wieszano skazańców. Kobieta zaczynała się trząść. Już wiedziała. Sam przerzucił ją przez zawieszony nisko żyrandol, lecz tym razem była jeszcze krótsza, nie dosięgnęłaby palcami do podłogi. Nie musiał mówić więcej, bo podając kobiecie sznur. Brak w niej było woli walki, wycelowana różdżka pomagała jej podjąć decyzję. Może jeszcze przeliczała swoje szanse, może widziała dla siebie jakąś ucieczkę. Sam oddalił się, aby wskazać towarzyszowi miejsce na ławie, gdzie sam też zresztą usiadł. Potem nachylił się do niego, tak jakby byli w teatrze.
— To najlepsza część sztuki — powiedział nagle do przyjaciela, z uśmiechem obserwując kobietę. — Spójrz, teraz sama podejmie decyzje — chora satysfakcja oprawcy kipiała z jego oczu, gdy spoglądał na kobietę. Nie miała szans na ucieczkę. Dał jej za to coś, czego żaden z tych mugoli nie dostał. Szansę, aby sama skończyła ze swoim życiem. Trwało to długie minuty, ale nie poganiał jej, nie odzywał się ani słowem, obserwując przedstawienie niczym zapalony widz i miłośnik tego piekła. Tammy stała na ołtarzu na trzęsących się kolanach, zabawa zmierzała do końca.
Nałożyła sznur na szyję.
Z oczu pociekły jej łzy.
Skoczyła w dół.
Umarła.
Lord Rowle zaklaskał trzy razy w dłonie. Gdy jej nagie ciało kręciło się jeszcze przez chwilę na sznurze, w dole układał się krwawy napis złożony z tych zmasakrowanych ciał.
S Z L A M A
Każdy, kto tu wejdzie, będzie wiedział.
zt x2
Jeśli mieli ruszyć potem w las, powinni zachować energię.
Ale pozostała jeszcze Tammy.
— Ozdoba dzisiejszego dnia, nasza gwiazda — powiedział beznamiętnie, odwracając się gwałtownie w jej stronę. Krople krwi, które miał na swoich spodniach i koszuli, po tym jak szkarłat przelał się z głowy kobiety, świeciły i odbijały wpadające jeszcze ledwo przez kolorowe witraże słoneczne światło. Na zdrajczynie patrzył, powoli mrugając, nie odrywał spojówek. Zmierzał do niej, oczywiście podpierając się o laskę, a dziewczyna, z której oczu płynęły łzy, nie ruszyła się nawet na milimetr. Zrezygnowała. Zbyt wiele krzyku już z siebie wydała, zbyt głośno wylewała ból, aby mieć jeszcze siły wydzierać się teraz. I dobrze. Na polowaniu cisza była najważniejsza, to w niej dało się usłyszeć zwierzynę.
Zaplątaną wcześniej przez Maghnusa linę odwiązał, aby Tammy mogła upaść swobodnie na ziemię, zaraz potem rozwiązał też jej dłonie. Sam podszedł bliżej, stając w końcu nad kobietą, po to, aby chwycić ją za włosy i unieść w górę. Miała stanąć przed nim. Naga, lecz wyprostowana. Zmęczona, ale czy pogodzona z nieuniknionym? Była brudna nie tylko w krwi, ale i na ciele, brzydziła swoją posturą.
Wokół niej leżały ciała, zwykłe trupy w kolorze szkarłatu, bezkształtne masy, umierające w rozpaczy, gdy chciały uratować tą jedną, która kiedyś była im przyjaciółką. Teraz miała stać się ofiarą. Nie uciekła, była na tyle rozsądna, by wiedzieć, że paraliż to teraz jej jedyna szansa.
— Tammy, zaopiekuj się tym, co zostało z twoich towarzyszy — powiedział spokojnie, a gdy ta spojrzała pytająco na stojącego przed nią lorda, uśmiechnął się. — Zadbaj o ich ciała. Przesuń je tam — wskazał kierunek, a gdy ta z niechęcią, kulejąc i ledwo ruszając się po zakrwawionej podłodze, przesunęła pierwszego trupa we wskazane miejsce, ostatnie łzy uleciały z jej oczu, zmywając z niej całą odwagę. Wskazywał jej kierunki, tak jakby te miały ułożyć się w jakiś wzór. Być może był to jeden z Rowlowskich rytuałów, jakie podobno odprawiali w swoich podziemiach, choć tego nie wiedział nikt. — Nie tak, odegnij jego głowę w lewo — wskazywał laską, jak dyrygent orkiestrze, choć Tammy na tej scenie była zmarzniętą, zmęczoną i obolałą solistką. Krew piekła w oczy, zimno skracało jej ból. Gdy skończyła i przesunęła ostatnie z ciał mugoli w miejsce, w którym chciał je mieć sir Rowle, stanęła wyprostowana z boku.
— Wejdź tam, złotko — odrzekł, wskazując ołtarz, a następnie chwycił znów za linę, jakiej wcześniej używał Maghnus i powolnym ruchem wykonał nią pętle, podobną do tych, na których wieszano skazańców. Kobieta zaczynała się trząść. Już wiedziała. Sam przerzucił ją przez zawieszony nisko żyrandol, lecz tym razem była jeszcze krótsza, nie dosięgnęłaby palcami do podłogi. Nie musiał mówić więcej, bo podając kobiecie sznur. Brak w niej było woli walki, wycelowana różdżka pomagała jej podjąć decyzję. Może jeszcze przeliczała swoje szanse, może widziała dla siebie jakąś ucieczkę. Sam oddalił się, aby wskazać towarzyszowi miejsce na ławie, gdzie sam też zresztą usiadł. Potem nachylił się do niego, tak jakby byli w teatrze.
— To najlepsza część sztuki — powiedział nagle do przyjaciela, z uśmiechem obserwując kobietę. — Spójrz, teraz sama podejmie decyzje — chora satysfakcja oprawcy kipiała z jego oczu, gdy spoglądał na kobietę. Nie miała szans na ucieczkę. Dał jej za to coś, czego żaden z tych mugoli nie dostał. Szansę, aby sama skończyła ze swoim życiem. Trwało to długie minuty, ale nie poganiał jej, nie odzywał się ani słowem, obserwując przedstawienie niczym zapalony widz i miłośnik tego piekła. Tammy stała na ołtarzu na trzęsących się kolanach, zabawa zmierzała do końca.
Nałożyła sznur na szyję.
Z oczu pociekły jej łzy.
Skoczyła w dół.
Umarła.
Lord Rowle zaklaskał trzy razy w dłonie. Gdy jej nagie ciało kręciło się jeszcze przez chwilę na sznurze, w dole układał się krwawy napis złożony z tych zmasakrowanych ciał.
S Z L A M A
Każdy, kto tu wejdzie, będzie wiedział.
zt x2
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
31.X.1958
Powodem, dla którego trwał w tym opuszczonym przez wszystkich ludzi i bogów miejscu, była niespodziewana wizja, której doświadczył stojąc nad rozszarpanym przez wygłodniałe psidwaki ciałem szlamy, która nierozważnie schroniła się w tym miejscu i została zwietrzona przez prowadzone na smyczach przez ich opiekuna. Tamto polowanie przez to przybrało niespodziewany obrót, przyczyniając się do tego, że znacznie dłużej zabawił w okolicach Chester, niż pierworodnie zamierzał. Tym razem był sam - uwiązanych do jednej z ław psidwaków ani pozostawionego na tyłach budynku konia nie dało rozpatrywać się w kategorii godnego towarzystwa.
Ubrany w ciemnobrązowy, skórzany myśliwski strój pozostawał ukryty w cieniu, za jednym z filarów. Na jego plecach spoczywała kusza, natomiast za pasem różdżka. Pierścień noszony na palcu serdecznym pozwalał mu na dostrzeganie plam ciepła. Hospes, hostis. Każdy obcy to wróg. Słowa powtarzane niczym mantra. Słowa, którym można było usprawiedliwić każdy akt przemocy. Leonhard należał do ludzi, którzy po odebraniu życia myją ręce z krwi i siadają do stołu wraz z rodziną, po czym udają się na spoczynek i śpią snem sprawiedliwych.
Doświadczona przez niego wizja nie wskazywała dnia ani godziny, dlatego poświęcał pewną część swojego czasu na podróżowanie do tego miejsca, licząc na to, że uda mu się wybrać właściwy moment na polowanie. Bo przez to, że w niej ujrzał młodego chłopaka, przekraczającego próg tego miejsca, uznał że to dobry dzień na polowanie. Zwłaszcza, że poprzez poprawne zinterpretowanie wizji, zrozumiał, że najwyraźniej chciał spotkać się w tym kościele z dziewczyną, której rozszarpane przez psidwaki pozbawione życia truchło gniło na zabarwionej zakrzepłą krwią posadzki katedry.
Dziewczyna nie otrzymała od niego łaski w postaci szybkiej śmierci, ta została poprzedzona dokonanym na niej gwałtem. Wówczas starała się walczyć, pozostawiając mu na policzku i szyi ślady swoich paznokci. Na tym, co z niej zostało można było dostrzec ślady po czarnomagicznym biczu. Leżała tam, gdzie je pozostawił. Przez to powietrze było wypełnione charakterystyczną wonią, do której on zdążył przywyknąć.
Powodem, dla którego trwał w tym opuszczonym przez wszystkich ludzi i bogów miejscu, była niespodziewana wizja, której doświadczył stojąc nad rozszarpanym przez wygłodniałe psidwaki ciałem szlamy, która nierozważnie schroniła się w tym miejscu i została zwietrzona przez prowadzone na smyczach przez ich opiekuna. Tamto polowanie przez to przybrało niespodziewany obrót, przyczyniając się do tego, że znacznie dłużej zabawił w okolicach Chester, niż pierworodnie zamierzał. Tym razem był sam - uwiązanych do jednej z ław psidwaków ani pozostawionego na tyłach budynku konia nie dało rozpatrywać się w kategorii godnego towarzystwa.
Ubrany w ciemnobrązowy, skórzany myśliwski strój pozostawał ukryty w cieniu, za jednym z filarów. Na jego plecach spoczywała kusza, natomiast za pasem różdżka. Pierścień noszony na palcu serdecznym pozwalał mu na dostrzeganie plam ciepła. Hospes, hostis. Każdy obcy to wróg. Słowa powtarzane niczym mantra. Słowa, którym można było usprawiedliwić każdy akt przemocy. Leonhard należał do ludzi, którzy po odebraniu życia myją ręce z krwi i siadają do stołu wraz z rodziną, po czym udają się na spoczynek i śpią snem sprawiedliwych.
Doświadczona przez niego wizja nie wskazywała dnia ani godziny, dlatego poświęcał pewną część swojego czasu na podróżowanie do tego miejsca, licząc na to, że uda mu się wybrać właściwy moment na polowanie. Bo przez to, że w niej ujrzał młodego chłopaka, przekraczającego próg tego miejsca, uznał że to dobry dzień na polowanie. Zwłaszcza, że poprzez poprawne zinterpretowanie wizji, zrozumiał, że najwyraźniej chciał spotkać się w tym kościele z dziewczyną, której rozszarpane przez psidwaki pozbawione życia truchło gniło na zabarwionej zakrzepłą krwią posadzki katedry.
Dziewczyna nie otrzymała od niego łaski w postaci szybkiej śmierci, ta została poprzedzona dokonanym na niej gwałtem. Wówczas starała się walczyć, pozostawiając mu na policzku i szyi ślady swoich paznokci. Na tym, co z niej zostało można było dostrzec ślady po czarnomagicznym biczu. Leżała tam, gdzie je pozostawił. Przez to powietrze było wypełnione charakterystyczną wonią, do której on zdążył przywyknąć.
Leonhard Rowle
Zawód : Spirytysta, wróżbita
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
No one will ever change this animal I have become
OPCM : 10 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W jego śnie miała na sobie zieloną sukienkę.
Rozpoznał ją od razu – podobnie jak rozpoznał charakterystyczny, schowany za drzewami zarys budynku mugolskiej katedry, choć widział ją tylko raz w życiu; dawno, przed wojną. Zanim gruba, poszarpana linia Bezksiężycowej Nocy oddzieliła jego przeszłość od przyszłości, pozostawiając go na niestabilnych, niepewnych gruzach teraźniejszości. Pamiętał, że było wtedy lato, a Emma miała włosy zebrane w gruby warkocz przewiązany jasną wstążką; pamiętał, jak pośliznęła się, kiedy przeskakiwali po kamieniach przez bród na rzece Dee. Jej dziadkowie mieszkali niedaleko, w domu, po którym dzisiaj pozostał jedynie dymiący krater w ziemi – i kawałek kamiennego komina, przy którym siedzieli wieczorem, jedząc chleb posmarowany smalcem. Prawdziwy; taki, którego nie dało się już dostać ani na portowym targu, ani od przejezdnych handlarzy.
Wreszcie: pamiętał doskonale drogę do katedry, ale i tak zgubił się dwa razy – bo zmieniony kataklizmem krajobraz w niczym nie przypominał obrazu zapisanego w pamięci. Prowadziło go zresztą bardziej przeczucie niż rozsądek; przeczucie, że ją dziś znajdzie – mimo że nic w sennej wizji nie wskazywało na żadną konkretną datę. Nie mógł to być jednak przypadek, że przyśniła mu się właśnie w przededniu Nocy Duchów, jego urodzin. Zbieg okoliczności był zbyt duży, żeby mógł być właśnie tym, jego prababka kazałaby mu zawierzyć losowi – a chociaż przez całe życie wywracał oczami na jej porady, to to właśnie zrobił, z bijącym mocno sercem wchodząc na ścieżkę prowadzącą do łukowatego wejścia. Bez obaw, bez strachu; prowadzony dziecięcą jeszcze naiwnością, że nic złego nie mogło wydarzyć się w jego urodziny.
Zapach, który uderzył w niego już od wejścia, kazał mu zwolnić kroku; duszący, kojarzył mu się z pierwszymi dniami po Nocy Tysiąca Gwiazd w Londynie, zanim uprzątnięto zalegające na nich ciała. Edmund w jakiś sposób przypisywał go zniszczeniu samemu w sobie, nie rozkładowi ludzkich szczątków, dlatego w pierwszej chwili jego obecności nie uznał za nic niespodziewanego; zniszczenie otaczało go wszak od tygodni, wszędzie, gdzie by się nie udał. Rozglądając się po przestronnej nawie, zrobił parę kolejnych kroków, wytężając wzrok; wewnątrz panował półmrok, ale przez wysokie witraże przebijało się wystarczająco dużo światła, by mógł swobodnie się przemieszczać. – Emma? – odezwał się głucho, cicho – choć miał wrażenie, że jego głos i tak rozbrzmiał dziwnie głośno, jakby zwielokrotniony przez pustą przestrzeń i strzeliste ściany. Odpowiedziała mu cisza – a jednak uparcie czuł czyjąś obecność. Przeszedł rzędem drewnianych ław i skręcił w główną nawę, powoli zaczynając podejrzewać, że jednak zjawił się za wcześnie.
I wtedy ją zobaczył.
Najpierw zarejestrował jedynie pozbawione sensu detale: plamę zieleni na posadzce, brunatne smugi, włosy rozsypane w nieładzie. Nie znosiła, kiedy były potargane – uporczywie poprawiając je za każdym razem, kiedy luźne kosmyki uciekały z długiego warkocza. Z jakiegoś powodu pomyślał o tym, że musiała gdzieś zgubić wstążkę – zanim koszmar tego, co widział przed sobą, dotarł do niego w pełni. – Nie – wyrwało mu się, to było niemożliwe. W uszach zaczęło mu szumieć, miał wrażenie, że zaraz zemdleje; świat wokół skurczył się do rozmiarów katedry, napierając na niego ze wszystkich stron. Ruszył w kierunku leżącej na ziemi dziewczyny, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to zrobił; z trudem powstrzymując podchodzącą do gardła żółć. – Nie, nie, nie, nie, nie – mamrotał pod nosem, jak mantrę; zupełnie, jakby mógł w ten sposób zakląć rzeczywistość. Opadł na kolana obok nieruchomego ciała. – Emma – zawołał ją, wyciągając dłoń, ale bojąc się jej dotknąć, jakby mógł zrobić jej krzywdę; jakby rozległość krwawych plam na sukience i intensywny zapach śmierci nie opowiadały rozegranej tu historii wystarczająco dosadnie. Leżała na brzuchu, z twarzą zwróconą w stronę przeciwną od niego, a chociaż chciał, nie był w stanie zebrać się na to, żeby ją odwrócić. Jedynym, na co się zdobył, było dotknięcie jej ramienia; było zimne jak lód. – Zaraz sprowadzę pomoc, wytrzymaj jeszcze tylko chwilę – poprosił, nie mając bladego pojęcia, kogo mógłby sprowadzić, ani po co. Przerażająca prawda zaczęła wreszcie przebijać się przez pierwszy szok, ale póki co nie chciał wcale jej przyjąć. Nie poruszył się też, choć miał wrażenie, że jeśli szybko tego nie zrobi, zwymiotuje. – Kto ci to zrobił? – wydukał przez zaciśnięte gardło, nie kierując tego pytania właściwie do nikogo; nie widząc niczego poza jej włosami, i zieloną sukienką, i sznurkową bransoletką, którą zrobił dla niej w Hogwarcie. Nie widział jeszcze ani mężczyzny ukrytego w cieniu, ani jego psidwaków; nieświadomy, że morderca Emmy znajdował się na wyciągnięcie ręki.
Rozpoznał ją od razu – podobnie jak rozpoznał charakterystyczny, schowany za drzewami zarys budynku mugolskiej katedry, choć widział ją tylko raz w życiu; dawno, przed wojną. Zanim gruba, poszarpana linia Bezksiężycowej Nocy oddzieliła jego przeszłość od przyszłości, pozostawiając go na niestabilnych, niepewnych gruzach teraźniejszości. Pamiętał, że było wtedy lato, a Emma miała włosy zebrane w gruby warkocz przewiązany jasną wstążką; pamiętał, jak pośliznęła się, kiedy przeskakiwali po kamieniach przez bród na rzece Dee. Jej dziadkowie mieszkali niedaleko, w domu, po którym dzisiaj pozostał jedynie dymiący krater w ziemi – i kawałek kamiennego komina, przy którym siedzieli wieczorem, jedząc chleb posmarowany smalcem. Prawdziwy; taki, którego nie dało się już dostać ani na portowym targu, ani od przejezdnych handlarzy.
Wreszcie: pamiętał doskonale drogę do katedry, ale i tak zgubił się dwa razy – bo zmieniony kataklizmem krajobraz w niczym nie przypominał obrazu zapisanego w pamięci. Prowadziło go zresztą bardziej przeczucie niż rozsądek; przeczucie, że ją dziś znajdzie – mimo że nic w sennej wizji nie wskazywało na żadną konkretną datę. Nie mógł to być jednak przypadek, że przyśniła mu się właśnie w przededniu Nocy Duchów, jego urodzin. Zbieg okoliczności był zbyt duży, żeby mógł być właśnie tym, jego prababka kazałaby mu zawierzyć losowi – a chociaż przez całe życie wywracał oczami na jej porady, to to właśnie zrobił, z bijącym mocno sercem wchodząc na ścieżkę prowadzącą do łukowatego wejścia. Bez obaw, bez strachu; prowadzony dziecięcą jeszcze naiwnością, że nic złego nie mogło wydarzyć się w jego urodziny.
Zapach, który uderzył w niego już od wejścia, kazał mu zwolnić kroku; duszący, kojarzył mu się z pierwszymi dniami po Nocy Tysiąca Gwiazd w Londynie, zanim uprzątnięto zalegające na nich ciała. Edmund w jakiś sposób przypisywał go zniszczeniu samemu w sobie, nie rozkładowi ludzkich szczątków, dlatego w pierwszej chwili jego obecności nie uznał za nic niespodziewanego; zniszczenie otaczało go wszak od tygodni, wszędzie, gdzie by się nie udał. Rozglądając się po przestronnej nawie, zrobił parę kolejnych kroków, wytężając wzrok; wewnątrz panował półmrok, ale przez wysokie witraże przebijało się wystarczająco dużo światła, by mógł swobodnie się przemieszczać. – Emma? – odezwał się głucho, cicho – choć miał wrażenie, że jego głos i tak rozbrzmiał dziwnie głośno, jakby zwielokrotniony przez pustą przestrzeń i strzeliste ściany. Odpowiedziała mu cisza – a jednak uparcie czuł czyjąś obecność. Przeszedł rzędem drewnianych ław i skręcił w główną nawę, powoli zaczynając podejrzewać, że jednak zjawił się za wcześnie.
I wtedy ją zobaczył.
Najpierw zarejestrował jedynie pozbawione sensu detale: plamę zieleni na posadzce, brunatne smugi, włosy rozsypane w nieładzie. Nie znosiła, kiedy były potargane – uporczywie poprawiając je za każdym razem, kiedy luźne kosmyki uciekały z długiego warkocza. Z jakiegoś powodu pomyślał o tym, że musiała gdzieś zgubić wstążkę – zanim koszmar tego, co widział przed sobą, dotarł do niego w pełni. – Nie – wyrwało mu się, to było niemożliwe. W uszach zaczęło mu szumieć, miał wrażenie, że zaraz zemdleje; świat wokół skurczył się do rozmiarów katedry, napierając na niego ze wszystkich stron. Ruszył w kierunku leżącej na ziemi dziewczyny, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to zrobił; z trudem powstrzymując podchodzącą do gardła żółć. – Nie, nie, nie, nie, nie – mamrotał pod nosem, jak mantrę; zupełnie, jakby mógł w ten sposób zakląć rzeczywistość. Opadł na kolana obok nieruchomego ciała. – Emma – zawołał ją, wyciągając dłoń, ale bojąc się jej dotknąć, jakby mógł zrobić jej krzywdę; jakby rozległość krwawych plam na sukience i intensywny zapach śmierci nie opowiadały rozegranej tu historii wystarczająco dosadnie. Leżała na brzuchu, z twarzą zwróconą w stronę przeciwną od niego, a chociaż chciał, nie był w stanie zebrać się na to, żeby ją odwrócić. Jedynym, na co się zdobył, było dotknięcie jej ramienia; było zimne jak lód. – Zaraz sprowadzę pomoc, wytrzymaj jeszcze tylko chwilę – poprosił, nie mając bladego pojęcia, kogo mógłby sprowadzić, ani po co. Przerażająca prawda zaczęła wreszcie przebijać się przez pierwszy szok, ale póki co nie chciał wcale jej przyjąć. Nie poruszył się też, choć miał wrażenie, że jeśli szybko tego nie zrobi, zwymiotuje. – Kto ci to zrobił? – wydukał przez zaciśnięte gardło, nie kierując tego pytania właściwie do nikogo; nie widząc niczego poza jej włosami, i zieloną sukienką, i sznurkową bransoletką, którą zrobił dla niej w Hogwarcie. Nie widział jeszcze ani mężczyzny ukrytego w cieniu, ani jego psidwaków; nieświadomy, że morderca Emmy znajdował się na wyciągnięcie ręki.
Edmund McKinnon
Zawód : fałszerz
Wiek : 19
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
a man that flies from his fear may find that he has only taken a short cut to meet it
OPCM : 2
UROKI : 3 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Katedra w Chester
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cheshire