Wydarzenia


Ekipa forum
Tyły ogrodów
AutorWiadomość
Tyły ogrodów [odnośnik]08.02.23 9:53

Tyły ogrodów

Wysoki kamienny mur na tyłach posiadłości odgradza tereny umiejscowione na niskim pagórku, który pozwala na lepszy widok na pobliską wioskę. Doskonale widać stąd zarówno wysunięty na pierwszy plan cmentarz - ostatnimi czasy znacznie gęściej porośnięty pomnikami. Miasteczko wydaje się spokojne, życie w nim toczy się powoli. Większość mieszkańców zginęło, pozostali czarodzieje, którzy nie wychylali się w kierunku rebelii. Opodal, na wysokich trawach gęsto zarośniętych dzikimi krzewami i niskimi drzewami, o które nikt nie dba, w słoneczne dni wypasają się kozy. Zdarza im się odchodzić dalej w poszukiwaniu nowych smaków, bez trudu pokonują wszak kamienne ogrodzenie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tyły ogrodów Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Tyły ogrodów [odnośnik]05.03.23 22:14
stąd przybywamy

Warknął, pociągając moje ciało w swoją stronę. Wreszcie. Ścisnęłam mocniej ostatnie sznury przy koszuli i wyprostowałam się. Wyglądał znośnie, bardziej świeżo. Energia wstąpiło w ciało, które zaległo na zbyt długo i zbyt ciężko w łożu. Teraz nie umierał, przychodził, byśmy razem mogli zmierzyć się w siodle. Na szlaku znanym tylko siostrze i bratu, w emocji, w rywalizacji trudnej do pojęcia przez kogokolwiek, kto nie był z nami.Idę odpowiedziałam krótko, łapiąc wyrzucone w moją stronę jabłko. Oczywiście, że nic nie jadłam i bardzo dobrze o tym wiedział. Rozpoczęłam dzień od przyjemności maltretowania własnego brata groźbą strzały. Były rzeczy ważne i ważniejsze. Lubiłam go drażnić, choć ostatecznie i tak to do niego należało ostatnie słowo. Był mężczyzną. Moim bratem. Nie odejmując z niego spojrzenia, wgryzłam się w owoc z charakterystycznym dźwiękiem. Kwaśny, soczysty. Do powrotu z przejażdżki to musiało mi wystarczyć. W nieco zniecierpliwionym kroku przeszłam przez pokój, zbliżając się do niego. Uniosłam brwi, gdy zadał kolejne pytanie. Najpierw mnie poganiasz, a teraz powstrzymujesz? wytknęłam mu z dezaprobatą. Zdecyduj się, Mulciber mruknęłam, mrożąc go spojrzeniem. A przynajmniej próbowałam to robić. Chodź jużwydusiłam, kierując się wreszcie do drzwi. Mógł iść za mną, albo wybrać swoje wyjście. Miałam dziwne wrażenie, że między nami, w naszych komnatach zaburzało się poczucie własności, bycie moje i bycie jego. Byliśmy razem. Te przeklęte drzwi i to, że żadne z nas nie czuło potrzeby, by je zatrzaskiwać, zdawały się tylko to podkreślać
Zawsze szłam szybko. Gdy byłam mała, ojciec nigdy nie dostosowywał do mnie tempa. To ja od samego początku człapałam za nim, robiąc wszystko, by nie zostawać z tyłu. Biegłam, wyrywałam sobie oddechy. Aż nauczyłam się nadążać, byleby nie rozciął mnie spojrzeniem na pół. On jednak i tak to robił. Ja zawsze musiałam być szybka. Podążać posłusznie. Nie wiem, czy robiłam to dostojnie, czy w ogóle robiłam to w jakikolwiek charakterystyczny sposób. Miałam dotrzeć do celu. Stajnie otwierały się dla nas przyjemnym cieniem. Wewnątrz roznosił się zapach siana, starego drewna i dumnych wierzchowców. Czekały tam na nas w zagrodach. Mój był biały jak śnieg. Jego czarny jak smoła. Były z nami krótko, nie zdążyłam nadać swojemu imienia. Nazwałeś go? – zapytałam, luzując blokadę i wchodząc do boksu. Pod sztybletami zaświszczało siano. Koń poruszył łbem, a potem zapoznał się z moim zapachem. Wciąż niezbyt ufnie. Powinniśmy spędzać z nimi więcej czasu stwierdziłam, nakładając ogłowie. Lubiłam przejażdżki w siodle, ale ceniłam również więź z koniem. Nasze wierzchowce zostały na Syberii. Gdy Arsentiy wyjechał, starałam się zajmować jednym i drugim. Wolałam nie myśleć, co działo się z nimi teraz. Choć w kierowanych do brata słowach czaiła się prośba, wiedziałam, że obydwoje nie mieliśmy na to czasu. Ogrom obowiązków w nowym domu narastał z każdym dniem, musieliśmy angażować się w życie hrabstwa, w domowe powinności. Minął czas beztroski, choć ja chyba nie miałam jej nigdy. To tutaj poczułam, jak wokół mnie coś zaskakująco się rozluźnia. Otoczenie tak świeże, odmienne od tego, co poznałam, dostarczało szansy na zupełnie inne wyzwania.
Wyprowadziłam konia, a później nałożyłam na niego całe oporządzenie. Mocnym ruchem pociągnęłam siodło w górę. Kilka lat temu wzrost utrudniał mi nawet to, ale byłam uparta i nie zamierzałam okazać, że czegoś nie potrafię, że coś jest dla mnie zbyt wielkim wyzwaniem. Dziś robiłam to już sprawnie. Wkrótce wsunęłam czubek buta w strzemię i wcisnęłam się na koński grzbiet. Ostatni przy brzegu rzeki odgnamia ogród obwieściłam, nim wybrzmiał stukot kopyt. Nie zamierzałam na niego czekać. Nie był ślamazarą i bardzo dobrze poruszał się na koniu. Był równym przeciwnikiem. Wygrywał częściej. Tym razem nie chciałam mu na to pozwolić.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Tyły ogrodów [odnośnik]03.05.23 16:44
Wdzierałem się do jej sypialni bez poszanowania prywatności - ale ona czyniła dokładnie to samo. Nie pamiętałem, które z nas zaczęło, tak samo jak nie potrafiłem ocenić, czy to naginanie granic bardziej mnie drażniło, czy może pociągało, definiując naszą relację od nowa. Nie znałem Varyi z ostatnich lat. Garść wspomnień, na których budowałem w głowie jej obraz, ścierała się z nowymi, w których była już dorosłą kobietą, stanowiącą samą o sobie - i jakaś część mnie dawał jej tę wolność, a jednocześnie ta sama ściągnęła za nią do Anglii, zmuszając do podążenia jej tropem. Nie tylko po to, by zapolować na jedną zwierzynę.
- Co definiujesz jako powstrzymywanie ciebie? Dbanie o to, byś miała siły utrzymać się w siodle? - Zbliżyłem się do niej, na przekór własnym słowom zagradzając jej drogę, mierząc siostrę chłodnym, intensywnym spojrzeniem, równie nieustępliwym jak to, którym spoglądała na mnie. Trwaliśmy tak chwilę w ciszy i bezruchu, tocząc niemą wojnę, na której nie było zwycięzców - tylko polegli. Nie odrywając wzroku od zieleni jej oczu, leniwie sięgnąłem do nesesera po kawałek suszonego mięsa, wsuwając go w jej drobne, choć wcale nie słabe dłonie. - Weź. - Ton niósł w sobie więcej nakazu niż troski, w opozycji do czułego gestu był szorstki jak lód. Nie oczekiwałem podziękowań. Nie spodziewałem się ich usłyszeć - ale wiedziałem, że potrzebowała energii tak samo jak ja. Podążyłem za nią, krok w krok, w drodze do stajni kończąc jabłko, które przegryzłem jeszcze kawałkiem wieprzowiny. Może nie było to najlepsze połączenie, ale zabrałem z kuchni to, co było na wierzchu.
Słońce nie zdążyło jeszcze wzejść wysoko, ale już zdążyło rozdrażnić skóry ciepłem. Chłód zimnego prysznica szybko stał się wspomnieniem, a nad skroń powrócił ból, który dosadnym dudnieniem przypominał o wczorajszej nocy w gronie rodzinnym, lejącej się wódce i opowieściach z odległej Rosji. Nie znałem umiaru. Raz skuszony narkotykiem, bez względu na to jaką przybierał postać, oddawałem mu się w całości. Moja słabość zbierała żniwa, ale nie zamierzałem z tego powodu ustępować wyzwaniu rzuconemu przez siostrę. Nie uznawałem wymówek - te były świadkami wyłącznie słabości. W ciągu ostatnich dni włożyłem sporo pracy, by stajnie nadawały się do przyjęcia koni. Nie opłaciliśmy jeszcze pełnej sumy za ich zakup, ale na mocy spisanej umowy oba wałachy trafiły już do niedźwiedziej jamy. Odkąd zamieszkałem w Moskwie nie miałem zbyt wiele okazji do jazdy, a jeśli czegoś brakowało mi w życiu miejskim, to zdecydowanie polowań i koni. Nawiązywanie więzi z nowym zwierzęciem, podczas gdy mój organizm parował trucizną, z pewnością nie było najrozsądniejszym posunięciem, Varya nie pozostawiła mi jednak wyboru. Miałem duże doświadczenie z końmi - dziś to musiało wystarczyć. - Jeszcze o tym nie myślałem. - Odpowiedziałem, nie patrząc w kierunku siostry, skupiony na czarnym wierzchowcu. Niespiesznie wyciągnąłem ku niemu dłoń, po chwili zapoznania gładząc jego sierść. Preferowałem jazdę bez ogłowia, ale wpierw musiałem dobrze poznać zwierzę, nawiązać z nim więź. - A ty? - Mój głos wybrzmiał z sąsiedniego boksu, kiedy sprawdzałem zapięcie siodła, powoli skłaniając konia do podążenia za moim krokiem. - Z nimi - powtórzyłem za Varyą, urywając, by uchwycić jej spojrzenie. - czy może ze sobą. - Dokończyłem, śmiało wkładając w jej usta własne słowa. Choć zwykle skakaliśmy sobie do gardeł, ceniłem jej towarzystwo. Nieustannie zmuszała mnie do przekraczania własnych granic, stymulowała do szybszego myślenia, do wyprzedzania ją o krok. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki nie odnalazła mnie wtedy w Dziurawym Kotle. Zanim zdążyłem wsunąć stoy w strzemiona, ona już ruszyła z kopyt ze stajni, rzucając mi wyzwanie, które postawiło każdą komórkę do natychmiastowego stanu gotowości. Zakląłem soczyście, a napięcie mięśni poderwało konia z miejsca. Zmęczone ciało zignorowało wszelkie protesty, porządkując umysł i kierunkując go na jeden tylko cel - zwycięstwu. Szybko zrównałem się z Varyą, na krótko krzyżując z nią spojrzenie. Nie powiedziałem jednak słowa, chęć wygrania tego nierównego pojedynku opętała mnie dzikością, z którą gnałem do przodu, wiedząc, że u boku miałem godną przeciwniczkę.  

Rzut sporny. Uznaję karę -15 do rzutu kością za swojego kaca i nieoczekiwane wyzwanie Varyi. Wynik - 66.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tyły ogrodów F7MRi3Q
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Tyły ogrodów [odnośnik]07.05.23 17:33
Garść bezczelnych słów zawiesiła się w milczeniu między naszymi ciałami. Nie odpowiadałam, przedłużając nieznośnie ciszę. Byłam rozdrażniona, spragniona wreszcie wyjścia i zaznania rozrywki w siodle, a on dręczył mnie gadulstwem. Dbał o mnie. Wiedziałam, że dbał, ale trudno mi było tak po prostu pogodzić się z tą myślą, przyjąć ją bez żadnego komentarza, a już na pewno nie mogłam powdzięczyć się i podziękować za rycerski gest starszego brata. Coś kazało mi wierzyć bardziej w drażnienie się wzajemne, niż jego troskę. Trudno mi było nazwać jego gesty zmartwieniem wobec mnie. Wciąż umiałam mierzyć się z tym spojrzeniem, ale jednocześnie czułam, jak jego lodowy podmuch przenika mnie na wskroś, pozostawiając wyraźne ślady gdzieś na skórze, daleko poza zasięgiem wzroku. Oczywiście, że miałam swoją odpowiedź na jego dumne odzywki. Zawsze miałam, ale czasami lepiej było uciąć dyskusję milczeniem. Tym razem też nie otwierałam ust, nie podawałam mu słów, które tak czy siak zamierzał zgnieść. Ani drgnęłam, kiedy wsunął mięso między moje palce, jeszcze raz karmiąc mnie. Dlaczego znów to robił? Przez myśli przemknął grymas, fala buntu i coś jeszcze, coś złego, jakaś podrażniona właśnie myśl. Wątpił w moje siły. Pojmowałam moc nakazu osaczającego mnie z wielką mocą. Jedzenie znikło we wnętrzu dłoni, a ja uniosłam wyżej brodę i popatrzyłam na niego niezadowolona. Tak, byłam głodna, ale nie zamierzałam się do tego przyznać. Zawsze to robił, gdzieś pokrętnie, z boku, zawsze to robił. Czuwał. A mnie to za każdym razem okrutnie drażniło, ale mimo to dbałam o własny spokój.
W stajniach nie musiałam już ani na niego patrzeć, ani się nim przejmować. Pierwsza podejmowałam akcję, pierwsza rwałam się do konia, pierwsza zamierzałam wdrażać swoje pomysły w życie. Tak, żeby nie dać mu czasu, na prześcignięcie mnie. Na zapanowanie nad sytuacją kolejny raz tego dnia. Odwiecznie sprawdzaliśmy siebie sami, niewidzialne, nieformalne mierzenie się, wciąż te oczy wyglądające czujnie, ale patrzące wszędzie poza nim. Wszystko robiłam pewnym, prędkim ruchem dłoni. Dość delikatne palce uwalniały siłę i zręczność, których się po nich raczej nie spodziewano. Nazwałam go Carem odparłam krótko, bez ofiarowania bratu wylewnej opowiastki o poszukiwaniu właściwego imienia. Taka nawet nie istniała. Koń otrzymał tytuł władcy. Ja miałam swojego jedynego, nieformalnego imperatora, który towarzyszył mi w długich przejażdżkach po nowych ziemiach.
Chwilę później zwabiona zaskakującymi słowami, popatrzyłam na profil bratniego jeźdźca. – Nie. Nam już wystarczy – oświadczyłam gorzko, dając mu jedyną możliwą odpowiedź. To było kłamstwo, bo ze wszystkich ludzi w tym kraju, to z nim chciałam spędzać więcej czasu. To jego było mi za mało, szczególnie po długich miesiącach rozłąki. Nie było jednak żadnej możliwości, bym się do tego przyznała. Chwilę później, mknęłam na wierzchowcu wzdłuż porośniętych ogrodów, zapominając zupełnie o wszystkim. Gdzieś w kieszeni wciąż tkwił kawałek suszonego mięsa, gdzieś za mną pozostał brat i jego koń, a także blednący świat mojej nieprawdy. Miałam w sobie dość dużo mocy, wystarczająco, by rzucić mu wyzwanie, o jakim jego przesiąknięte truciznami ciało nie śniło tego poranka. Car poruszał się doskonale, płynnie, chętnie. Zupełnie jakbyśmy naprawdę zdołali w dość niedługim czasie nawiązać nić porozumienia. Tego potrzebowałam, jego energii i jego prędkości. Musiałam wygrać. Musiałam pozostawić za sobą Arsentiya  w tyle. Popatrzyłam w bok, gdy tylko zrównał się ze mną. Dwie pary oczu. Dwa nieugięte spojrzenia. Żadne nie chciało ustąpić. Włosy powiewały, koszula przepuszczała wiatr, chłodząc przyjemnie ciało. Koń rozpędził się bardziej, wzburzając kopytami kłęby dymu, gdy tylko przekroczyliśmy tereny posiadłości, wkraczając na piaszczystą ścieżkę. Zachęciłam konia, by pognał jeszcze szybciej, by nie dał się czyhającej konkurencji. Rzeka znajdowała się coraz bliżej, a mój brat pozostawał z tyłu. Zachęcona skupiłam się całkowicie na osiągnięciu celu, aż wreszcie zatrzymaliśmy się gwałtownie. Cień wierzchowca odbił się w lustrze rzeki. Popatrzyłam w dół na płynącą, chłodną wstęgę. Byliśmy pierwsi. Wraz z Carem obróciłam się powoli w stronę tych drugich. Wyprostowałam się dumnie w siodle i odgarnęłam włosy z twarzy. Widziałam kilka w tych krzakach za stajnią. Tam możesz zacząćpodarowałam mu uprzejmą, siostrzaną wskazówkę. Jestem pewna, że Lysandrze by się spodobały dodałam jeszcze, obracając się z koniem w stronę domu. Byłam gotowa, by wrócić. Przekręciłam jednak głowę w stronę brata. – Następnym razem musisz mnie pokonać, Arsentiy. - Słowa wybrzmiały po norwesku, przywołując echem szorstkość szkolnych murów. Nie był to przypadek. Uczyli nas, że z każdej porażki musi wykluć się zwycięstwo.
Kopyta powoli wyruszyły w stronę ścieżki. Niewiele brakowało, bym na swoje kamienne usta wpuściła nikły ślad uśmiechu. Nie jednak z powodu triumfu.

tutaj rzut na jeździectwo
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Tyły ogrodów [odnośnik]05.12.23 23:38
Ostre słowa siostry przecinały gęste, letnie powietrze unoszące się w stajni niczym stalowe groty jej strzał, zajadle próbując pozostawić czerwone rozcięcie na mojej skórze. Bezskutecznie. Jej talent łowiecki był imponujący, ale niewystarczający, bym miał dołączyć do jej trofeów. Nim kończyła zdania, w swoim blefie sama wkładała mi w usta odpowiedź - bezwzględnie szczerą i trafną puentę, przepełnioną równo złośliwością co spokojem.
- I to właśnie przesyt kierował tobą rano, kiedy do mnie przyszłaś. - Podkreśliłem, nie odrywając się od pospiesznego siodłania zwierzęcia, nie odwracając też głowy w kierunku siostry. Nie musiała mnie widzieć, by w głosie wyczuć ironiczny uśmiech rysujący się lekko na moim obliczu. Zanim skończyłem, Varya niemal w biegu wskoczyła na grzbiet Cara, a stukot kopyt rozrywających rozgrzaną od słońca ziemię rozbrzmiał, szybko oddalając się od moich uszu. Gotowe do rywalizacji mięśnie napięły ciało, ale pomimo mobilizacji to pozostawało bardziej wiotkie niż byłem przyzwyczajony. Alkohol krążący jeszcze w organizmie okradał mnie z sił. To, co zeszłego wieczory wydawało się eliksirem życia, dziś nosiło już tylko znamiona trucizny. Nie znałem jednak ograniczeń, odrzucałem słabości - i po chwili dorównałem już Varyi, mierząc ją chłodnym spojrzeniem i zatrzymując czas, który sprowadził na nas śnieżną zamieć w środku lata. Oboje mieliśmy w sobie tę samą zaciętość i wiarę w wyrwaną z żył ziemii siłę, która podążała za nami jak cień, czyniąc nas zdolnymi do rzeczy większych i wspanialszych, tak jak nakazywała rodowa spuścizna. Mierzyłem się z równą sobie przeciwniczką - ale tylko przez chwilę, bo zaraz zacząłem tracić zieleń jej oczu, po chwili widząc jedynie splątana burzę kasztanowych włosów. W oddali błyskała spokojna tafla rzeki, zwiastując moją przegraną - mimo tego nie odpuszczałem do samego końca, finiszując chwilę za siostrą. Wyprostowałem się w siodle, przyglądając się jej w ciszy i jakby z niechęcią. Nie byłem przyzwyczajony do bycia drugim, nie w jej towarzystwie - lata spędzone w Moskwie, z dala od wiejskich rozrywek, mogły przynieść mi mylny osąd własnych umiejętności.
Nie lubiłem się mylić.    
Przez chwilę przypatrywaliśmy się sobie bez słów, wsłuchani w szum wody i świergoty dochodzące spomiędzy traw. Słońce było już wysoko, wyciskając z nas pierwsze strużki potu, srebrząc czoła i obojczyki morką poświatą. Spoglądałem, jak klatka piersiowa Varyi miarowo unosi się i opada, jak napięte gardło dusi głęboki oddech. Zmęczyła się, podobnie jak ja - i podobnie jak ja nie chciała tego okazać.
- Naprawdę? Wygląda na to, że bez pomocy twojego sokolego oka żadnego nie znajdę. - Zagrałem w tej samej nucie, gdzieś między uprzejmością a kąśliwością, palcami przeczesując w tył luźne kosmyki włosów, które przykleiły się do czoła. - Pokonam cię jeszcze wiele razy. - Zapewniłem ostro, odpowiadając jej w języku, którym rzuciła wyzwanie. Nasze spojrzenia splotły się, a koń posłusznie postąpił naprzód, zatrzymując się po chwili, gdy nasze kolana się zetknęły. Nie rzucałem jej wyzwania. Składałem obietnicę. Dziś przegrałem z własnym ciałem - ale mieliśmy przed sobą wiele miesięcy, by przypomnieć sobie nawzajem o własnych cnotach. Znów zatrzymaliśmy się w czasie, może wracaliśmy do syberyjskich lasów, a może do kamiennej twierdzy, do jeziora, pod taflą którego mogła zostać na zawsze, stając się obrazem z moich koszmarów - a teraz mogła być moim upiorem na jawie, rażąc ciało nieprzyjemnym, nieznanym ciepłem bijącym od kolana gdzieś w okolice podbrzusza. - Chcę ci coś jeszcze pokazać. To niedaleko. - Odezwałem się w końcu, niechętnie i ostrożnie odrywając się od siostry, powoli obierając azymut i nie czekając na odpowiedź. Wiedziałem, że ciekawość uwiąże ją za moim śladem, tak było od zawsze. Wiele mogło się zmienić - ale nie nasze instynkty.
Dalej poruszaliśmy się już spokojniej, wzdłuż piaszczystych ścieżek między polami, aż w końcu znaleźliśmy się na niewielkim, niezadrzewionym wzniesieniu, z którego rozciągał się widok na błyszczącą w oddali rzekę, która wstęgą okalała wioskę, z tej odległości przypominającą niewielkie mrowisko. Połacie traw przypominały pofalowane morze o barwie zieleni, poprzecinane rzędami niskich drzew. Był to krajobraz zupełnie odmienny niż ten, do którego przywykliśmy - nieco nudny, nieco zbyt sielski. Czy byliśmy gotowi przyjąć go jako własny? - Trafiłem tu przypadkiem o poranku, kiedy wszystko jeszcze spało. Zanim wejdzie słońce, mgła kłębi się na horyzoncie, powoli zmieniając kolory od błękitu aż do złota. Wygląda jak śnieg, który spadł w środku lata. Pomyślałem, że chciałbyś to zobaczyć.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tyły ogrodów F7MRi3Q
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Tyły ogrodów [odnośnik]06.12.23 19:02
Nigdy nie okazywaliśmy słabości, nigdy nie przyznawaliśmy się do bólu, do chłodu czy niewygody, dlatego naturalne dla innych przeszkody własnego ciała czy otoczenia, dla nas stawały się błahe – nie mogły decydować o tempie, nie mogły być upiornym balastem. Nawet jeżeli organizm odczuł naszą rywalizację, nie mogło to mieć żadnego znaczenia. Liczyły się osiągnięte cele i wychylanie się po kolejne. Wynik miał zostać osiągnięty. Raz należał do mnie, innym razem będzie należał do niego. Godziłam się na to.
To lepiej zacznij się już rozglądać, bracie odparłam, unosząc brodę w zadowoleniu, lecz bez pozwolenia na jakikolwiek ciepły promień. Mam nadzieję dodałam, gdy wspomniał o przyszłych zwycięstwach. Cokolwiek naprawdę robił w Moskwie, nie wolno mu było tracić hartu ducha i zaniedbywać mocy własnego ciała. Gdyby to czynił, gardziłabym nim bez żadnych skrupułów. Byłam młodsza, byłam kobietą, a zatem potrzebowałam wkładać jeszcze więcej pracy i sił, by móc się z nim wreszcie równać. Parę lat temu mogłam śnić o podobnym zwycięstwie. Kiedy jednak miałam za kim gnać, uparte próby zaczynały obfitować w osobiste rekordy. Najlepsza rywalizacja to ta, kiedy przeciwnik pozostaje równy albo lepszy. Mój przeciwnik z pewnością taki był.
Pokazać? Zatrzymałam konia podążającego powoli ścieżką prowadzącą do niedźwiedziego domostwa. Zwrócona ku odbijającemu w tajemniczym kierunku Arsentijowi, w naturalnym ruchu ścisnęłam mocniej palce na wodzach. Przez chwilę w ciszy obserwowałam oddalającego się brata, próbując odgadnąć, dokąd zamierzał się udać i co takiego pragnął mi pokazać. Pozostawałam niemal całkowicie pewna, że zdążyłam już zmyć tak bliską okolice Niedźwiedziej Jamy z każdego sekretu, że żaden zalesiony zakątek, że żadne zabudowanie nie było mi obce. A jednak świat czarodziejów obfitował w pułapki, których nawet bystre oczy nie potrafiły podejrzeć. Powoli zachęciłam Cara, aby udał się szlakiem obranym przez mojego brata. Zaintrygowanie zwyciężyło ponad grymasem. Wszystko to, czego mogłam nie znać, a co oferowały otwarte tereny, przyciągało mnie do siebie z mocą trudną do odparcia. Ślad po śladzie koń i ja wspinaliśmy się do celu, wprost na szczyt pagórka. Obserwowałam poszerzający się pas horyzontu, widoczne wioski i polany, pozostawione dalej lasy, które dobrze znały świst bełtu uwalnianego z mojej kuszy. Kolory tych krain były żywe, soczyste i wonne, choć miedzy domami toczyła się wojna – tego dnia senna, przygasła, jeszcze przez kilka wejrzeń niemal nieobecna. Nasycałam się widokiem, który zapragnął dzielić razem ze mną. Obydwoje przedostaliśmy się do Warwickshire z dalekich ziem, z głębi wielkiego kontynentu, którego nie dało się dojrzeć z najwyższego angielskiego wzniesienia. Pomyślałam jednak, że wcale nie próbowałam szukać matczynej ziemi. Zwracały się ku niej myśli, lecz nigdy nie oczy. Być może właśnie dlatego, że namiastkę domu miałam tuż obok siebie, w moim towarzyszu. Spoglądałam lekko z boku, kiedy przemawiał. Tysiące kilometrów od naszej rodzimej śnieżycy, on postanowił podarować mi śnieg.
Kiedy pozwalasz mi to ujrzeć, umiera gorące słońce
odpowiedziałam, gdy cisza zdołała się między nami wygodnie rozłożyć. Mgła bywała przekleństwem łowcy, ale i najlepszym towarzyszem dla kogoś, kto umiał ją wykorzystać. Przez tę chwilę dalekie od lasów pozostawały moje myśli. Mierzyłam się z tym dziwnym uczuciem bycia na miejscu. Arsentiy musiał wiedzieć, że doceniałam ten widok, nawet jeżeli nie nazwałam precyzyjnie tego uczucia. W naszych sercach królowała zima, której nic nie mogło roztopić. Czy na pewno? Moje spojrzenie zatrzymało się na twarzy brata na dłużej. Znał je, rozszyfrowywał to, o czym nie umiałam mówić. - To teraz jest nasz dom - przyznałam w końcu, gotowa udać się w drogę powrotną.
Do Niedźwiedziej Jamy.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Tyły ogrodów [odnośnik]08.12.23 9:02
- Tęsknisz za Rosją. - Nigdy nie przyznałaby tego wprost, ale w jej słowach, w jej błyszczącym spojrzeniu uwieszonym na horyzoncie, wyczuwałem nostalgię. Czasami odnosiłem wrażenie, że potrafiłem czytać ją bardziej niż ona samą siebie. Że dostrzegałem coś zanim sama przyznawała przed sobą prawdę. Że gdybym był myśliwym, przeszyłbym jej serce grotem za każdym razem, zanim w ogóle pojęłaby, że grozi jej niebezpieczeństwo.
Co za wielkie szczęście, że byliśmy związani krwią.
Nie było dla mnie silniejszej mocy, silniejszej pieczęci. Wychowano nas w duchu rodzinnych wartości - i choć im byłem starszy, tym bardziej mierziła mnie bezczynność ojca, zawsze stanąłbym po jego stronie. Wspólny ryk był naszą największą siłą. Pozwalał przetrwać mroźną zimę, odpędzał wrogów. Czy dlatego przyjechałem za siostrą? Tego jeszcze nie wiedziałem na pewno, ale moja obecność była umocnieniem jej bezpieczeństwa na obcej ziemii, której zbyt łatwo i zbyt pochopnie nadała imię szczególne.
- Jeszcze nie. - Przystopowałem śmiałe spostrzeżenie Varyi. Podobało mi się, że celowała wysoko i nie chciałem jej tego odmawiać, ale gorzką prawdą było, że dla anglików nie byliśmy swoi. Bez względu na to jak bardzo chcieliśmy nazywać to miejsce domem, na razie było tylko ostoją, kawałkiem ziemi, nie tak jałowej jak odległa Syberia, ale zaniedbanej i nękanej przez wojnę. To właśnie wojna była naszą szansą. - Czeka nas jeszcze sporo pracy zanim tak będzie. Nie chcą nas. Będą nas wyśmiewać, poniżać. Nie będą słuchać naszych śmiesznych akcentów. Będą udawać, że nie rozumieją, co do nich mówimy. Że nas nie widzą. Że nic nie znaczymy. Ale zmienimy to, droga siostro. I kiedy tak się stanie… wtedy to będzie nasz dom. - Sprostowałem, nie odrywając wzroku od mistycznej doliny rysującej się poniżej nas. Staliśmy jeszcze chwilę na wzgórzu nie rozmawiając za wiele. Nie musieliśmy, dobrze czuliśmy się w ciszy - i w tej ciszy powoli skierowaliśmy się do Nieźwiedziej Jamy, gdzie na resztę dnia czekał już na nas ogrom pracy.

ztx2




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tyły ogrodów F7MRi3Q
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Tyły ogrodów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach