Sala zdobywców
AutorWiadomość
Sala zdobywców
Pokój, którego ściany wypełnione są portretami jednostek, które poprzez pokolenia zabłysnęły dokonanymi odkryciami, czy wynalazkami. W tym miejscu można odnaleźć szczegółowe informacje o każdym członku rodziny, który zasłynął w jakiś sposób. Poznać jego historię - czy to ze spisanych i uporządkowanych kronik - czy też od portretów, przedstawiających konkretne jednostki.
Opowiadanie pracownicze II
dwudziesty dziewiąty lipca pięćdziesiątego ósmego roku
Aart i Are byli nierozłączni, nawet w kwestii interesów. Spięte w kitkę, rdzenno-brązowe włosy, szelmowskie uśmiechy i rosły wzrost czynił z nich kopie, choć najbliższa rodzina nie miała wątpliwości ku temu, że różnili się znacząco. Wrażenie nierozłączności potęgował fakt nabytej niegdyś animagii, gdy obaj obrali formę mew, różniąc się jedynie umiejscowieniem przebarwienia: Are skrywał czarną plamę na prawym skrzydle, Aart na lewym. Ich informacje były kluczowe w trakcie rozplanowywania podróży, każdy zaginiony statek czy zbaczający z kursu okręt byli w stanie dopatrzyć z ponad mili, nie tylko przekazując informacje, ale także takie zdobywając. Nic więc dziwnego, że gdy do Norfolku przybyła rodzina Gulbrandsen, zajmująca się na wysoką skalę handlem wielorybim mięsem i pozyskiwanym z ryb tranem, wystarczyła im ledwie chwila, aby ujrzeć, kto był głównym punktem zaczepienia. Wiadomym było, że na tych dwóch składniowych nie dorobili się fortuny, jedynie tran można było transportować na daleką skalę, ale nie był to towar deficytowy. Rozmowy więc trwały, ton głosu wuja wskazywał na jego głębokie niezadowolenie, zakrawająca na fałsz narracja nie sprzyjała zaufaniu wobec czystokrwistej, norweskiej rodziny, a jednak na przestrzeni ostatnich dekad dorobili się oni na tyle, by stanowić łakomy kąsek nawet dla tak majętnej rodziny, jaką byli Traversowie. Kiedy więc w kuluarach zaczęły się pierwsze rozmowy, skrzypnięcie drzwi gabinetu oznajmiło rozpoczęcie dokładnych dyskusji, reszta skromnego przedstawicielstwa rodziny miała zostać zabawiona w towarzystwie zbliżonych wiekiem Traversów. Rola wypadła właśnie na Are, Aarta i Imogen, bo choć chłopcy niewiele znali słów po norwesku — chociaż obraźliwe słownictwo kojarzyli chyba w każdym istniejącym na globie — to właśnie oni mieli dopatrzeć się potencjalnej ofiary. Imogen, pierwotnie, miała natomiast zabawić gości znajomością norweskiego, umilając im czas samą swoją obecnością, ale nie na tym miało to poprzestać.
Słodkie uśmiechy rozkwitały coraz szerzej, ledwie skinięcie dłonią wskazało służbie dolewkę portugalskiego wina, bo choć rody morskie słynęły z miłości do rumu, to w obecności damy nawet najtwardsi koneserzy podejmowali się lekkiej słodyczy dojrzałych winogron. Gra miała rozpocząć się lada moment, pierwsze niesnaski dotyczące upodobań żeglarskich przeminęły z wiatrem, kiedy tylko podejmowała głos, a spojrzenia całej pozostałej piątki osiadały na damie. Podarowywała im krótkie historie o odkryciach przodków, wodziła za nos opiętą wokół ciała suknią, deliberowała na temat statusu Niemiec i atrybutów Czech i dowiadywała się coraz więcej o wyjątkowej topografii Norwegii. Im więcej czasu spędzali na swobodnych rozmowach przy kolejnych butelkach wina, tym wszystkie chwyty przychodziły łatwiej, a w spojrzeniu Aarta upatrzyła znak, który miał rozprostować półwile skrzydła na miarę prawdziwej gry. Gry o tron, gry o morskie koneksje, bowiem w zwalczaniu rywali w międzynarodowym handlu nie tylko chodziło o stanowienie silniejszego z rywali, ale także sprytniejszego. W kłamliwym podsycaniu własnej wartości Gulbrandsenowie nie mieli sobie równych, ich tajemnica pozostawała niewiadomą, a z roku na rok przychód przekraczał postawione wcześniej ramy. Bandery o barwie ciemnej zieleni ze znaczącym, wyszytym na czarno znamieniem w kształcie litery G majaczyły w oddali, coraz częściej zapuszczały się w rejony znaczących portów Hiszpanii, Francji i Portugalii, a nawet nikły rozum pojąłby, że nie są to główne centrale zainteresowania wyrobami mięsnymi i tranem. Na Europie ślad towarów się kończył, ciężko było orzec, gdzie trafiały dalej, gdy wszyscy zdawali się złożyć śluby milczenia. To, że Gulbrandsenowie skrywali większe tajemnice, mogące zaszkodzić w kontynuacji zawartych dotychczas sojuszy, było niemalże pewne; nie dało się jednak znaleźć dowodów i punktu zwrotnego, jeśli niewiadomym były towary skryte w cieniu drewnianych ścian.
Słabszym ogniwem okazał się Isak, ledwie starszy od Imogen chłopak, którego pierwsze kursy — jak zaszczytnie pochwalił się przed damą po kilku kieliszkach czerwonego trunku — prowadziły właśnie na Półwysep Iberyjski. Błękitne spojrzenie wodziło po twarzy młodej Traversównej i ledwie ostatkiem sił kontrolował to, by nie patrzeć gdzie indziej. Niezdrowy zachwyt kumulował próby popisu, podczas gdy po uroczystej kolacji zaplanowanej przez młodą lady, na powrót wrócili do rozmowy, słowa Isak'a rozkwitały w superlatywy nie tylko o damie, ale i o nim samym.
— ...Castilla jest piękna, pani. W Burgos są najsłodsze owoce, wieczne słońce, zapach ciepła i przyjemności. - Choć zdawał się majaczyć, to jego opowieści skrywały coraz to ciekawsze szczegóły. Kilkukrotne, pełne nagany spojrzenie starszych braci nie uspokoiło jednak werwy chłopaka, który nachyliwszy się nad siedzącą na fotelu obok damą, ulokował rozkojarzone spojrzenie w kobiecych kształtach, wyduszając z siebie na pozór obleśne i niewnoszące nic do rozmowy stwierdzenie.
— Bo ja tam byłem, moja droga. No... naprawdę, tam było cudownie. — Na wpół zmieszane, zniesmaczone i oburzone spojrzenie Imogen powędrowało po twarzy ledwie trzymającego się chłopca. Karmiła go zdawkową porcją uroku na deser, w końcu zaplanowana przez nią kolacja miała zapaść w pamięć wszystkim obecnym. Teraz jednak sięgała zenitu, przesuwając łagodnie dłoń wzdłuż podłokietnika, zahaczyła małym palcem o materiał zwiewnej, męskiej koszuli, jakże charakterystycznej w piekącym, morskim słońcu.
— Tam, czyli gdzie? — Wyszeptała konspiracyjnie, łagodnie zbliżając usta do ucha mężczyzny, owiewając je ciepłym powietrzem chwilę w kolejnych, prowokacyjnych słowach.
— To musiała być bardzo ważna wyprawa, ale jestem pewna, że dałeś sobie radę. Jaki był w niej cel, uczyniłeś coś wielkopomnego, mój drogi? — Gdy kuzyni są obok, przyzwoitki łagodnie wycofują się do dalekich miejsc. Are i Aart natomiast zajęli uwagę pozostałych braci, posyłając bliskiej kuzynce naprzemiennie to rozbawione, to zawstydzone spojrzenia. Wszyscy Traversowie, począwszy od pierwszych chwil, byli urodzonymi handlarzami. Inwestycja w trudne i kapryśne półwile nie polegała tylko na dobrym, późniejszym mariażu, ale także na wykorzystywaniu ich obecności w murach rodowych siedzib. Choć w głowach innych kobiet rodził się lęk czy aby zwodnicze czyny półwili nie obejmą zasięgiem ich mężów, nad którymi to dumne żony winny mieć kontrolę, tak sprawna współpraca i zaufanie pozwalały na utorowanie konsensusu i współpracy, jaka sięgała po niewyobrażalne możliwości.
Tak oto Isak Guldbradsen połknął haczyk w całości i niczym naiwnie pląsająca się ryba, której skrzela rozszerzają się żałośnie w pragnieniu tlenu, dobierał się do granic własnego rozsądku, aby tylko zaimponować kobiecie, która oplotła go delikatnymi nićmi półwilego uroku.
— Ja to pilnowałem, wiesz... znam się na tym i tamtym. — Denne próby zaimponowania początkowo zniechęciły Imogen, niemalże przewróciła oczyma, ale podjęła się jeszcze jednej próby.
— Twój brat zarzekał się, że zdradzi mi każdy szczegół waszej wyprawy, ale ja... och, ja bym bardzo chciała usłyszeć go od Ciebie. Czy to, co transportowaliście do Hiszpanii, pozwoli ci na kupno mi najpiękniejszej kolii? — Podjęła się wreszcie, a wściekły wyraz twarzy momentalnie objął twarz młodego Norwega. Policzki spopieliły się w czerwonawym odcieniu, swoiste szaleństwo objęło błękitne spojrzenie Guldbrandsena i tylko moment, w którym skupił spojrzenie na jej ustach, pozwolił mu na wyduszenie z siebie — a nawet wysyczenie — kilku ostatnich słów, w formie konspiracyjnego szeptu.
— Ludzie, skarbie, bywają drodzy i tani. Ale ja nie sprzedają byle chłamu i nie pozwolę, by kobieta mojego serca nosiła coś innego niż diamenty. — A powiedziawszy to, zacisnął ręce na brzegach podłokietnika i spoglądając ze wściekłością na starszego brata, prawie rzucił się do ataku. Nim ujrzała dalej rysującą się scenerię, na jej ramionach zacisnęły się dłonie kuzyna, który ratując honor damy w sprowokowanej przez nią batalii. Szybkim ruchem pomógł jej podnieść się z fotela, wymieniając z Imogen ostatnie spojrzenia pełne nie tylko wściekłości, ale też gorącego zainteresowania.
— Upij go, by nic nie pamiętał, a wieczorem sam pamiętaj o tym, że organizuję razem z Anyon'em przejażdżkę na hipokampusach. — Rozpoczęła, uśmiechając się w kłamliwym geście w kierunku służki, aby rzucić ostatni szept w stronę kuzyna. — Wszystko słyszałeś, tego nie przeskoczymy.
zt. (1217 słów)
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
girls just wanna have fun
31 października pięćdziesiąty ósmy
Głosy rozchodziły się pośród murów Corbenic, na korytarzach pojawił się jeden z mistrzów krawiectwa. Kobiece rozmowy odsuwały od komnat co zainteresowanych, aby przypadkiem nie wcisnąć się w lawir ocen, zabaw i swawoli, które przynosił dzisiejszy wieczór. Były tu wszystkie zaproszone damy, nie tylko ku ocenie sukni Imogen, ale przede wszystkim w celu rozmowy, popijania włoskiego i francuskiego wina oraz zabaw, które pozwoliły sobie w zaciszu Norfolku urządzić. Słońce kryło się za chmurami, ale w pomieszczeniu było wystarczająco jasno, aby materiał lśnił pośród świec i okazywał każdy fragment kunsztu krawieckiego. Wszystkie były wcześniej ocenione surowym okiem matki, ale samą przyjemność wydziwiania pozostawiła młodym kobietom, które zebrane tutaj, mogły nie tylko dyskutować i żartować, ale także zrekompensować skromny ślub. W końcu były tu koleżankami, nie zaś damami z szanowanych rodów, które miały godnie reprezentować swoje nazwisko. W istocie, przyjacielskości nie było końca, w to głęboko Imogen wierzyła, licząc na oceny i prawdziwość wypowiedzi.
— A ta koronka? — Gdy kolejna sukienka trafiła na ciało półwili, a krok był delikatnie bardziej teatralny przez spożyty alkohol, kobiece gesty skierowały się na ramiona, spoglądając po każdej z kobiet z potrzebą oceny — Postarza mnie, mam wrażenie... — Upiła kolejny łyk wina, a na ustach pojawił się złowieszczy uśmiech. W tej samej sukience usiadła na moment na jednym z foteli, wskazując ręką, aby służka dolała wina tymże paniom, którym powoli zaczynało brakować trunku w kieliszkach.
— Motywem przewodnim mają być lilie, nie wiem, może któraś sukienka ma... no taki kształt. I mniejszy dekolt!!! — Uniosła się, gdy jegomość krawiec, wirtuoz wprost wśród twórców sukni (ha ptfu Parkinsonowie) wskazał na jedną z nielubianych przez damę kreacji. Nie chciała być obsceniczna, wręcz przeciwnie. Nie pasowałaby czymś takim do skromności ceremonii.
— Och, a ta pasuje dooooo..... — widoczne zaaferowanie potęgowało nagłe siadanie i podnoszenie się, gdy w oczy Imosi trafiła skromna, ołówkowo skrojona suknia z rękawem trzy-czwarte i lekkim taliowaniem — Hypatio, no czyż nie?! — Spojrzała porozumiewawczo na Melisande, bo chyba zdążyła jej zdradzić swój plan zeswatania młodszego z Traversów z lady Crouch. Chwilę potem przesunęła spojrzenie na Colette i Prim, a na sam koniec na Evandrę, której posłała zatroskane spojrzenie. Zadbała, aby kuzynka miała w tym trudnym okresie ostatnich miesięcy ciąży same komforty podczas wizyty w Norfolku, zaś obecność siostry z pewnością uspokoiła nerwy lorda nestora co do podróży żony. Każda z nich miała okazję wypowiedzieć się, wskazać kolejną suknię, ale też wśród kobiet kwitły inne rozmowy, co tylko sprawiało, że mimo wewnętrznego niepokoju, humor lady Travers był nienaganny.
— A może... och, ja sama nie wiem. Co nie założę, to i tak będzie marudził... — teatralnie wzniosła oczy ku górze, a usta zbiła w cienką linię, na powrót spoglądając na wszystkie dostępne modele.
| odpis proponuję do 13 listopada, ale nie poganiam <3
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Corbenic tego dnia gościło wiele kobiet, z różnych domów, zebrane w pomieszczeniu, gdzie raczyły się winem oraz przekąskami oceniając koronki, układ warstw materiały oraz jak się on układał. Ktoś by rzekł, że zajęcie, które lady Burke nudziło i przyprawiało o prawdziwe katusze. Ten ktoś był w błędzie.
Primrose, wychowana wśród mglistych wzgórz Durham, nie przywykła do noszenia zwiewnych i delikatnych sukni, które nie pasowały do panującej atmosfery na ziemiach jej rodziny. Lubująca się w cięższych i ciemniejszych tkaninach młoda kobieta potrafiła docenić piękno jedwabiu oraz miękkość atłasu. To właśnie tutaj, w towarzystwie samych kobiet pozwoliła sobie na większą swobodę, ubierając element stroju, za który wszyscy ją wytykali palcami, jakby skrawek materiału definiował to kim jest. Ubranie było potężnym narzędziem i miała tego świadomość. Ważne było jednak kto go używał. Szukanie logiki w brytyjskiej socjecie graniczyło z cudem. To co uchodziło jednym na sucho, nazywane szykiem i stylem, u drugich było krytykowane i nazywane szokującym. Starała się pojąć ten dualizm, ale zaczynała rozumieć, że to gra nie warta świeczki.
Miękka wełna zapinanych w wysokim stanem w dwa rzędy guzików spodni miała kolor głębokiego granatu. Bordowa bluzka wiązana kokardą pod szyją była barwą wina, niezbyt często widoczną u lady Burke, ale ostatnio otrzymała radę, aby nie bać się kolorów. Całości stroju dopełniał żakiet w gołębiej szarości ozdobiony broszką w kształcie węża wijącego się wokół kwiatu maku. Dwa symbole jej rodu połączone w jedno. Włosy upięte w luźny kok tuż nad karkiem, zaś wokół twarzy wiły się pojedyncze pasma. Coś wyraźnie zmieniło się w lady Burke, zwykle odzianej w czerń oraz ponure szarości.
-Wydaje mi się, że ten wzór jest zbyt duży. Toporny. - Skomentowała popijając wino z kieliszka oceniając krytycznym okiem przeszycia w sukni. Co jak co, ale lady Burke zwracała uwagę na detale. Tworząc talizmany, które jednocześnie stanowiły ozdobę czy też biżuterię musiała poświęcać wiele uwagi ich wykonaniu, strukturze i temu czy pasują do osoby, która je nosi. Imogen ginęła przy wielkich koronkach. Być może kobieta z inną posturą i urodą, wyglądałaby w nich dobrze, ale nie przyszła lady Yaxley. Wodziła wzrokiem za główną prowodyrką całego zamieszania, a potem zerknęła na Hypatię i podążyła spojrzeniem na Melisande. Zaraz jednak wróciła ponownie do Imogen i przechyliła nieznacznie głowę mrużąc oczy. -Jakie planujesz dodatki? Biżuteria, buty, okrycie wierzchnie? - Suknia to była jedna ze składowych całego wyglądu. Główna figura, która nabierała innego charakteru przy kolejnych elementach jakie panna młoda miała mieć na sobie.
Wbrew pozorom lady Burke interesowała się modą. Zwyczajnie, nie potrafiła wykorzystać wiedzy czy informacji wobec własnej osoby. Dlatego zwróciła się o pomoc do człowieka, który wiedział jak patrzeć. I miała zamiar stosować się do jego rad.
Primrose, wychowana wśród mglistych wzgórz Durham, nie przywykła do noszenia zwiewnych i delikatnych sukni, które nie pasowały do panującej atmosfery na ziemiach jej rodziny. Lubująca się w cięższych i ciemniejszych tkaninach młoda kobieta potrafiła docenić piękno jedwabiu oraz miękkość atłasu. To właśnie tutaj, w towarzystwie samych kobiet pozwoliła sobie na większą swobodę, ubierając element stroju, za który wszyscy ją wytykali palcami, jakby skrawek materiału definiował to kim jest. Ubranie było potężnym narzędziem i miała tego świadomość. Ważne było jednak kto go używał. Szukanie logiki w brytyjskiej socjecie graniczyło z cudem. To co uchodziło jednym na sucho, nazywane szykiem i stylem, u drugich było krytykowane i nazywane szokującym. Starała się pojąć ten dualizm, ale zaczynała rozumieć, że to gra nie warta świeczki.
Miękka wełna zapinanych w wysokim stanem w dwa rzędy guzików spodni miała kolor głębokiego granatu. Bordowa bluzka wiązana kokardą pod szyją była barwą wina, niezbyt często widoczną u lady Burke, ale ostatnio otrzymała radę, aby nie bać się kolorów. Całości stroju dopełniał żakiet w gołębiej szarości ozdobiony broszką w kształcie węża wijącego się wokół kwiatu maku. Dwa symbole jej rodu połączone w jedno. Włosy upięte w luźny kok tuż nad karkiem, zaś wokół twarzy wiły się pojedyncze pasma. Coś wyraźnie zmieniło się w lady Burke, zwykle odzianej w czerń oraz ponure szarości.
-Wydaje mi się, że ten wzór jest zbyt duży. Toporny. - Skomentowała popijając wino z kieliszka oceniając krytycznym okiem przeszycia w sukni. Co jak co, ale lady Burke zwracała uwagę na detale. Tworząc talizmany, które jednocześnie stanowiły ozdobę czy też biżuterię musiała poświęcać wiele uwagi ich wykonaniu, strukturze i temu czy pasują do osoby, która je nosi. Imogen ginęła przy wielkich koronkach. Być może kobieta z inną posturą i urodą, wyglądałaby w nich dobrze, ale nie przyszła lady Yaxley. Wodziła wzrokiem za główną prowodyrką całego zamieszania, a potem zerknęła na Hypatię i podążyła spojrzeniem na Melisande. Zaraz jednak wróciła ponownie do Imogen i przechyliła nieznacznie głowę mrużąc oczy. -Jakie planujesz dodatki? Biżuteria, buty, okrycie wierzchnie? - Suknia to była jedna ze składowych całego wyglądu. Główna figura, która nabierała innego charakteru przy kolejnych elementach jakie panna młoda miała mieć na sobie.
Wbrew pozorom lady Burke interesowała się modą. Zwyczajnie, nie potrafiła wykorzystać wiedzy czy informacji wobec własnej osoby. Dlatego zwróciła się o pomoc do człowieka, który wiedział jak patrzeć. I miała zamiar stosować się do jego rad.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Najdroższa Imogen wychodziła za mąż, a jej oddana przyjaciółka nie potrafiła zrozumieć, dlaczego w jej własnym sercu pojawiła się piekąca rama, dlaczego spacer po korytarzu Corbenic Castle wydawał się jej dziś wcale nie wspaniały i zachwycający, jak to miał w zwyczaju, a wręcz w pewnym sensie elegijny. Z każdym krokiem czuła, jakby zza kolejnego obrazu czy zakrętu wyglądała ku niej przeszłość, kilka ich wersji; przedstawiały one ją i Imogen w różnym wieku, strojach, emocjach. Dopiero gdy sięgnęła po pierwszy kieliszek wina — wybrała to białe, włoskie, po aromacie marakui, szałwii i białej brzoskwini dopatrując się jego pochodzenia w Dolinie Aosty — pozwoliła sobie na rozluźnienie mięśni twarzy, dotychczas utrzymujących maskę uprzejmości i radości. Oto bowiem jasne jak słońce, choć to prawdziwe schowane było za chmurami, okazały się przyczyny jej stanu.
Uświadomiła sobie, w potędze zderzenia z własnymi emocjami, że Imogen, przechodząc ze stanu panieńskiego do zamężnego, znikała za pewnymi drzwiami. Drzwiami, które przed jej przyjaciółką zostaną zamknięte, póki sama nie stanie na ślubnym kobiercu. Czy... Czy mogła być zachłanna w myśli, że ją straci? Nie. Nie powinna. Efrem był dobrą partią, rozsądnym czarodziejem, Hypatia była pewna, że dbać będzie o jej przyjaciółkę lepiej, niż o siebie. Ona pozostanie z kolei dobrą przyjaciółką dla Imogen. Niezależnie od jej nazwiska.
Niemal od pierwszego łyku wina poczęła więc w całości oddawać się sukniowemu szaleństwu. Uważnie śledziła ruchy Imogen, pozwalając sobie na przesłanie informacji mimiką, niż słowem — znajdowały się w towarzystwie dam, były równe sobie, a wszystkie złączone intencją, aby lady Travers prezentowała się w dniu swego ślubu najpiękniej.
— Primrose ma rację — wtrąciła od razu po kuzynce, posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie i półuśmiech. Nie odpuściła sobie jednak (co było z jej strony złośliwe, nie potrzeba było tego przykrywać) skorzystać z okazji i złapanego kontaktu wzrokowego, aby przesunąć spojrzenie w dół, na materiał spodni. Oczywiście, półślepą prababcię Iphigenię mógł oszukać krój imitujący zakładki spódnicy, ale nie jej dumną, sokolooką (jak jej się zdawało) prawnuczkę. — Taka koronka modna była na treny w czasie, gdy mój ojciec brał drugi ślub — dodała, spoglądając z ukosa na przebywającego gdzieś na krańcu pola widzenia krawca. Macocha Hypatii, już od ponad dekady nosząca nazwisko Crouch, pochodziła z rodu Parkinson, toteż komentarz był celowy. Schowała rozciągnięte w uśmiechu usta, krzyżując na moment spojrzenie z przyszłą panną młodą, gdy tylko dostrzegła jej uśmiech. Nie zwiastował on dobrych wieści krawcowi, och nie.
— Och, Imogen — westchnęła wreszcie, w aurze wstrzymywanego, perlistego chichotu, nim podeszła do półwili, aby z jej perspektywy przyjrzeć się sukni. — Myślisz tylko o liliach, a może warto byłoby dodać jakiś element tyczący się twojego dziedzictwa? — sięgnięcie do heraldyki było najprostszym rozwiązaniem, nie wiedziała dlatego, dlaczego ten przeklęty krawiec nawet do tego się nie posunął. — Ośmiornica, z całym szacunkiem, nie jest zbyt wdzięcznym tematem na suknię ślubną, ale już muszla, którą macie w klejnocie herbu? — spytała, spoglądając najpierw na Melisande, potem Evandrę, Colette i Primrose, szukając u nich potwierdzenia, na koniec zaś koncentrując się na Imogen. W idealnym momencie. — Nawet tak nie myśl — stanowczość wybrzmiała w głosie, choć delikatność dotyku, który złożyła na jej ramieniu, wyraźnie z nim kontrastowała. — Musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć twojego piękna, nasza perło — i tak oto, od zdania do zdania ton Hypatii stawał się coraz to weselszy i łagodniejszy. — A co do innych twych przymiotów, których masz w bród, pragnę dodać, też nie pozostanie na nie długo obojętny. Słowo.
Uświadomiła sobie, w potędze zderzenia z własnymi emocjami, że Imogen, przechodząc ze stanu panieńskiego do zamężnego, znikała za pewnymi drzwiami. Drzwiami, które przed jej przyjaciółką zostaną zamknięte, póki sama nie stanie na ślubnym kobiercu. Czy... Czy mogła być zachłanna w myśli, że ją straci? Nie. Nie powinna. Efrem był dobrą partią, rozsądnym czarodziejem, Hypatia była pewna, że dbać będzie o jej przyjaciółkę lepiej, niż o siebie. Ona pozostanie z kolei dobrą przyjaciółką dla Imogen. Niezależnie od jej nazwiska.
Niemal od pierwszego łyku wina poczęła więc w całości oddawać się sukniowemu szaleństwu. Uważnie śledziła ruchy Imogen, pozwalając sobie na przesłanie informacji mimiką, niż słowem — znajdowały się w towarzystwie dam, były równe sobie, a wszystkie złączone intencją, aby lady Travers prezentowała się w dniu swego ślubu najpiękniej.
— Primrose ma rację — wtrąciła od razu po kuzynce, posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie i półuśmiech. Nie odpuściła sobie jednak (co było z jej strony złośliwe, nie potrzeba było tego przykrywać) skorzystać z okazji i złapanego kontaktu wzrokowego, aby przesunąć spojrzenie w dół, na materiał spodni. Oczywiście, półślepą prababcię Iphigenię mógł oszukać krój imitujący zakładki spódnicy, ale nie jej dumną, sokolooką (jak jej się zdawało) prawnuczkę. — Taka koronka modna była na treny w czasie, gdy mój ojciec brał drugi ślub — dodała, spoglądając z ukosa na przebywającego gdzieś na krańcu pola widzenia krawca. Macocha Hypatii, już od ponad dekady nosząca nazwisko Crouch, pochodziła z rodu Parkinson, toteż komentarz był celowy. Schowała rozciągnięte w uśmiechu usta, krzyżując na moment spojrzenie z przyszłą panną młodą, gdy tylko dostrzegła jej uśmiech. Nie zwiastował on dobrych wieści krawcowi, och nie.
— Och, Imogen — westchnęła wreszcie, w aurze wstrzymywanego, perlistego chichotu, nim podeszła do półwili, aby z jej perspektywy przyjrzeć się sukni. — Myślisz tylko o liliach, a może warto byłoby dodać jakiś element tyczący się twojego dziedzictwa? — sięgnięcie do heraldyki było najprostszym rozwiązaniem, nie wiedziała dlatego, dlaczego ten przeklęty krawiec nawet do tego się nie posunął. — Ośmiornica, z całym szacunkiem, nie jest zbyt wdzięcznym tematem na suknię ślubną, ale już muszla, którą macie w klejnocie herbu? — spytała, spoglądając najpierw na Melisande, potem Evandrę, Colette i Primrose, szukając u nich potwierdzenia, na koniec zaś koncentrując się na Imogen. W idealnym momencie. — Nawet tak nie myśl — stanowczość wybrzmiała w głosie, choć delikatność dotyku, który złożyła na jej ramieniu, wyraźnie z nim kontrastowała. — Musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć twojego piękna, nasza perło — i tak oto, od zdania do zdania ton Hypatii stawał się coraz to weselszy i łagodniejszy. — A co do innych twych przymiotów, których masz w bród, pragnę dodać, też nie pozostanie na nie długo obojętny. Słowo.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
W życiu damy za jednym z najniezbędniejszych elementów jej wychowania uchodzi etykieta, znajomość tych wszystkich widelczyków, odpowiednich dygnięć, ułożeń rąk oraz sztuki dobierania odpowiednich słów było jedynie początkiem w całej tej gamie zawiłości zasad, oraz zwyczajów. Nawet siedzenie nie było wcale taką prostą sprawą, bo dobrze wychowana lady winna siedzieć z prostą linią pleców, łokcie trzymać przy ciele, kolana natomiast mają się stykać ze sobą, choć nogi należy nieco rozluźnić, tak żeby nie uchodzić za zbyt surową w swoim bezruchu. Dlatego też lady Colette Rosier, niebywale posłuszna normom oraz obyczajom, łokieć trzyma na oparciu jednej z kanap, tak by móc na otwartej dłoni podtrzymywać gładki policzek, podczas gdy w drugiej ręce dzierży kieliszek z winem (czerwonym, francuskim, a kysz z tymi włoskimi wymysłami, których być może spróbuje później), pantofelek opatrzony kokardką kiwa się lekko, kiedy jakże swobodnie pozwoliła sobie nałożyć nogę na nogę ufając, że skoro jest w towarzystwie koleżanek, tak nikt spojrzenia jej podłego nie rzuci. A nawet jeśli spróbowałby, tak spotka się z bielą zębów ukazaną w jakże promiennym uśmiechu. Bo po co być tak poważnym, teraz kiedy w dziewczęcym gronie przyszło im mierzyć się z najprawdziwszym wyzwaniem! Miały pomóc kochanej Imogen dobrać odpowiednią suknię ślubną (i doprawdy nie rozumiała tej idei wybierania tylko jednego stroju, podczas całej ceremonii oraz zabawy później, powinno dojść do przynajmniej trzech zmian garderoby, tak, aby móc zachwycać każdego — a w szczególności swego nowego pana męża — kto na nią spojrzy raz za razem!)! Czy to nie było ekscytujące? Wspaniałe?!
Ciemne oczęta wręcz lśnią za każdym razem, kiedy spojrzeniem sięga jasnych materiałów i tylko trochę zbacza ono na bok, na postać Primrose, która zgodnie ze słowami Corinne (w które wątpiła tylko odrobinę, tak zdroworozsądkowo) miała na sobie spodnie! Jak egzotycznie! Gdyby były w mniejszym gronie, a spotkanie nie było przeznaczone tylko jednej gwieździe, tak Lettie z radością okrążyłaby lady Burke co najmniej dwa razy przyglądając się jej ubiorowi, jakby do czynienia miała z dwugłową małpką w muzeum dziwów i straszydeł. Fascynujące, zdecydowanie!
— Twoja skóra wydaje się poszarzała w tej sukni, jak na pogrzeb, nie na ślub — pozwala sobie dorzucić swoje trzy knuty najmłodsza z róż, zaraz po wysłuchaniu uwag innych dam — Czy to zabrzmiało niegrzecznie? Nie wydaje mi się, żeby to było niegrzecznie — zwraca się w stronę siedzącej obok siostry, wyglądającej zdaniem brunetki tak, jakby tłumiła w sobie szereg westchnięć nieokreślonego pochodzenia — Raz będąc jeszcze w szkole zwróciłam uwagę Margaux Moreau, że jej stopy wyglądają okropnie w różowo pomarańczowych pantoflach, to się na mnie śmiertelnie obraziła, na co powiedziałam jej: Margie, sur tout ce qui est brillant et cher1, nie zobaczysz mnie u swojego boku, jeżeli je założysz. Odpowiedziała, że to bardzo okrutne, na co ja rzekłam, że okrutne, to są te szwy przy podeszwie, na co ona non non a ja oui oui. Mogła się na mnie oburzać, ale później jej buchorożcowe stopy były mi wdzięczne, ponieważ na Zimowym Balu przetańczyła z Felixem Dupont aż trzy utwory w błękitnych pantofelkach — a to, że później poszedł obściskiwać się z Camille Allard na korytarzu nie było już zależne od niej, ponieważ Camille miała większy biust i podobno trzymała się za rękę (jak zdrożnie!) z każdym chłopcem, co miał bardziej zapełnioną skrytkę rodową od niej. Colette była śliczna, wspaniała, o przyjemnym charakterze i wielu talentach (o większości nawet sama nie miała pojęcia), jednak cudotwórczynią to ona nie była. Nie miała na to zwyczajnie czasu, była zbyt zajęta!
Rozchyla usta chcąc dodać coś w jej mniemaniu błyskotliwego odnośnie motywu lilii, kiedy Hypatia Crouch udziela się raz jeszcze sugerując, że ośmiornice nie są zbyt wdzięcznym tematem. Ale czy tylko ślubnym? Aż marszczy brwi nieco zatroskana, jako że na powitanie młodziutkiej lady Travers pozwoliła sobie podarować jej niewielkie pudełko, w którym znajdował się wisiorek z białego złota z niewielką zawieszką w kształcie ośmiornicy oplatającej mackami wysadzane diamentami lilie. Czyżby to był nieodpowiedni prezent? Czy mogła się pomylić tak podle? Wargi umacza w winie, uznając po chwili, że to nic, najwyżej błyskotka zaginie w puzderku z biżuterią, sama przecież o tylu swoich dodatkach nie pamiętała. Niemniej kiwa jednak główką w stronę kuzynki, jakby potwierdzając jej słowa.
— Mogłabyś mieć spódnicę wyszywaną drobnymi diamentami oraz szafirami, tak by mieniła się przy każdym kroku jak morskie fale, wyglądałoby to bardzo malowniczo — aż wzdycha w rozmarzeniu — Lilia zawsze mogłaby ozdobić twoje włosy — dorzuca jakby nieśmiało, wzrok przenosząc na Evandrę nie po to, żeby ta się z nią zgodziła, bo tu nie było sensu na zgadzanie się, ponieważ Lettie miała rację, to wyglądałoby absolutnie malowniczo, a po to, by móc zadać jej pytanie — A jak ty łączyłaś elementy obu rodów w swojej sukni? — pyta, ponieważ nie do końca pamięta. Była zbyt podekscytowana faktem, że jej ukochany brat żeni się z miłością swojego życia, o którą tak zabiegał pięknie i że wtedy jeszcze lady Lestrange zostanie częścią jej rodziny. To był bardzo wzruszający czas, nawet powieki jej wtedy lekko opuchły od nagromadzonych łez! Nie mając też pojęcia co pasowało do kogo ze zdań padających spomiędzy warg Imogen, pozwoli sobie uwagę swoją przykuć do przytyku odnośnie lorda Yaxleya.
— Domeną mężczyzn bywa marudzenie, ale jak zapytasz takiego, czym różni się écru od kości słoniowej, to nagle zapada taka niezręczna cisza — zauważa pogodnie, za palcami ukrywając cichy chichot, który z jej ust się wymyka podstępnie jak psotliwy chochlik. Zresztą nie sądziła, żeby Efrem narzekał na nią w jakikolwiek sposób na głos, bracia jasnowłosej na pewno by na to nie pozwolili, a wydawali się bardzo o nią troszczyć. Tak przynajmniej przypuszczała, bo jaki brat nie dbałby o swoje młodsze rodzeństwo i jego honor? No właśnie!
| 1 - na wszystko to, co błyszczące i drogie.
Ciemne oczęta wręcz lśnią za każdym razem, kiedy spojrzeniem sięga jasnych materiałów i tylko trochę zbacza ono na bok, na postać Primrose, która zgodnie ze słowami Corinne (w które wątpiła tylko odrobinę, tak zdroworozsądkowo) miała na sobie spodnie! Jak egzotycznie! Gdyby były w mniejszym gronie, a spotkanie nie było przeznaczone tylko jednej gwieździe, tak Lettie z radością okrążyłaby lady Burke co najmniej dwa razy przyglądając się jej ubiorowi, jakby do czynienia miała z dwugłową małpką w muzeum dziwów i straszydeł. Fascynujące, zdecydowanie!
— Twoja skóra wydaje się poszarzała w tej sukni, jak na pogrzeb, nie na ślub — pozwala sobie dorzucić swoje trzy knuty najmłodsza z róż, zaraz po wysłuchaniu uwag innych dam — Czy to zabrzmiało niegrzecznie? Nie wydaje mi się, żeby to było niegrzecznie — zwraca się w stronę siedzącej obok siostry, wyglądającej zdaniem brunetki tak, jakby tłumiła w sobie szereg westchnięć nieokreślonego pochodzenia — Raz będąc jeszcze w szkole zwróciłam uwagę Margaux Moreau, że jej stopy wyglądają okropnie w różowo pomarańczowych pantoflach, to się na mnie śmiertelnie obraziła, na co powiedziałam jej: Margie, sur tout ce qui est brillant et cher1, nie zobaczysz mnie u swojego boku, jeżeli je założysz. Odpowiedziała, że to bardzo okrutne, na co ja rzekłam, że okrutne, to są te szwy przy podeszwie, na co ona non non a ja oui oui. Mogła się na mnie oburzać, ale później jej buchorożcowe stopy były mi wdzięczne, ponieważ na Zimowym Balu przetańczyła z Felixem Dupont aż trzy utwory w błękitnych pantofelkach — a to, że później poszedł obściskiwać się z Camille Allard na korytarzu nie było już zależne od niej, ponieważ Camille miała większy biust i podobno trzymała się za rękę (jak zdrożnie!) z każdym chłopcem, co miał bardziej zapełnioną skrytkę rodową od niej. Colette była śliczna, wspaniała, o przyjemnym charakterze i wielu talentach (o większości nawet sama nie miała pojęcia), jednak cudotwórczynią to ona nie była. Nie miała na to zwyczajnie czasu, była zbyt zajęta!
Rozchyla usta chcąc dodać coś w jej mniemaniu błyskotliwego odnośnie motywu lilii, kiedy Hypatia Crouch udziela się raz jeszcze sugerując, że ośmiornice nie są zbyt wdzięcznym tematem. Ale czy tylko ślubnym? Aż marszczy brwi nieco zatroskana, jako że na powitanie młodziutkiej lady Travers pozwoliła sobie podarować jej niewielkie pudełko, w którym znajdował się wisiorek z białego złota z niewielką zawieszką w kształcie ośmiornicy oplatającej mackami wysadzane diamentami lilie. Czyżby to był nieodpowiedni prezent? Czy mogła się pomylić tak podle? Wargi umacza w winie, uznając po chwili, że to nic, najwyżej błyskotka zaginie w puzderku z biżuterią, sama przecież o tylu swoich dodatkach nie pamiętała. Niemniej kiwa jednak główką w stronę kuzynki, jakby potwierdzając jej słowa.
— Mogłabyś mieć spódnicę wyszywaną drobnymi diamentami oraz szafirami, tak by mieniła się przy każdym kroku jak morskie fale, wyglądałoby to bardzo malowniczo — aż wzdycha w rozmarzeniu — Lilia zawsze mogłaby ozdobić twoje włosy — dorzuca jakby nieśmiało, wzrok przenosząc na Evandrę nie po to, żeby ta się z nią zgodziła, bo tu nie było sensu na zgadzanie się, ponieważ Lettie miała rację, to wyglądałoby absolutnie malowniczo, a po to, by móc zadać jej pytanie — A jak ty łączyłaś elementy obu rodów w swojej sukni? — pyta, ponieważ nie do końca pamięta. Była zbyt podekscytowana faktem, że jej ukochany brat żeni się z miłością swojego życia, o którą tak zabiegał pięknie i że wtedy jeszcze lady Lestrange zostanie częścią jej rodziny. To był bardzo wzruszający czas, nawet powieki jej wtedy lekko opuchły od nagromadzonych łez! Nie mając też pojęcia co pasowało do kogo ze zdań padających spomiędzy warg Imogen, pozwoli sobie uwagę swoją przykuć do przytyku odnośnie lorda Yaxleya.
— Domeną mężczyzn bywa marudzenie, ale jak zapytasz takiego, czym różni się écru od kości słoniowej, to nagle zapada taka niezręczna cisza — zauważa pogodnie, za palcami ukrywając cichy chichot, który z jej ust się wymyka podstępnie jak psotliwy chochlik. Zresztą nie sądziła, żeby Efrem narzekał na nią w jakikolwiek sposób na głos, bracia jasnowłosej na pewno by na to nie pozwolili, a wydawali się bardzo o nią troszczyć. Tak przynajmniej przypuszczała, bo jaki brat nie dbałby o swoje młodsze rodzeństwo i jego honor? No właśnie!
| 1 - na wszystko to, co błyszczące i drogie.
Tym dniem damskie grono Corbenic Castle ekscytowało się od ponad tygodnia, dzieląc się między sobą wyobrażeniami dotyczącymi wizji sukni ślubnej jak ze snu. Pośród szanownych dam najbardziej wyczekującą tego szczególnego dnia była lady Eurydyka, matka przyszłej panny młodej, która nie kryła dumy. Podczas jednej z rozmów nie zdołała na czas przegnać z kąciku oczu kilku łez wzruszenia, lecz podobna emocjonalność łatwo została wybaczona w ferworze wszystkich przygotowań. Zawstydzona rodzicielka na całe szczęście nagły przypływ emocji wyładowała na swym środkowym dziecku, dla zachowania rezonu posyłając mu odpowiednią krytykę odnośnie krzaczastego zarostu. W duchu poczuł się niczym mały Fergie, więc czmychnął jak najdalej, ostrożnie lawirując po zamkowych korytarzach, gdy tylko z oddali docierały do niego kobiece głosy.
Ku jego uldze wyczekiwany dzień nadszedł! Chyba zbyt optymistycznie myślał, że część dramatycznych reakcji krewniaczek ustanie, ponieważ emocje na dobre ostygną dopiero po samym ślubie, do którego wcale nie było tak daleko, pozostał ledwie miesiąc. Może jednak aż miesiąc? Niekiedy w krótszym czasie traci się poczytalność, a on jako mężczyzna narażony na kobiece dysputy o sukniach, kwiatach i zastawach był narażony na mentalne straty. Tego dnia przynajmniej zapadnie jedna z tych kluczowych decyzji rzutujących na kształt całej ceremonii zaślubin – wybór sukni ślubnej!
Może nie rozumiał powszechnego zachwytu nad tym tematem, jednak ogarniało go coś na kształt ulgi rozlewającej się ciepło po całym sercu, gdy tylko miał szansę zauważyć na twarzy siostry zalążek uśmiechu. Żywy błysk w jej oczach znaczył dla niego w tym całym ślubnym zamieszaniu najwięcej. Nie był naiwny, dobrze wiedział, że zamążpójście Imogen jest wynikiem chłodnych kalkulacji nestora, jednak wciąż życzył jej wszystkiego co najlepsze. Po przybraniu nowego nazwiska nie przestanie mu być siostrą, to dopiero byłaby straszna niedorzeczność.
Jedną z komnat szczególnie przygotowano na przyjęcie gości. W eleganckiej sali już oczekiwał projektant ze swoimi dziełami i próbkami, na błyszczących tacach leżały przekąski, kieliszki z szampanem i winem oraz filiżanki pozostaję w pełnej gotowości do napełnienia ich herbatą. Fergus krążył w pobliżu tego miejsca, mimowolnie wsłuchując się w subtelne głosy szlachetnych dam. Długo decydował się na założenie granatowego garnituru, jeszcze dłużej wybierał spinki do mankietów, ostatecznie decydując się na te perłowe. Ubiór jednak nie był najistotniejszy w jego prezencji. Na jego twarzy brakowało brody. Ogolił się.
Ogolił się dla siostry. Raz wspomniała, że miło byłoby ujrzeć twarz kochanego brata w pełnej okazałości przed opuszczeniem rodzinnego domu. Wcale nie powiedziała tego wprost, być może był to drobny żart, a jednak drobna uwaga utkwiła mu w głowie. Siostrzana uwaga okazała się nieść w sobie większą moc sprawczą niż ostra krytyka matki. Dokonał tej małej metamorfozy z myślą o Imogen, aby nie przynieść jej wstydu wśród innych dam, a nie po to żeby komukolwiek zaimponować. Gdyby jednak dobrze wypadł w oczach jednej lady, wcale by się nie obraził.
Mimowolnie przesunął dłonią po policzku, najwidoczniej stęskniony za bardziej bujnym zarostem, podobny nawyk trudno jest wyplenić, gdy się go w ciągu lat rozwinie. Przed przekroczeniem progu wziął jeszcze jeden wdech, by zaraz wypuścić z płuc powietrze. Miał nadzieję, że jego przybycie nie wzbudzi kontrowersji.
– Czy niczego nie brakuje? – spytał na wstępie, w ramach powitania, gotów odpowiedzieć na każdą potrzebę w miarę swoich możliwości. Przesunął ostrożnie spojrzeniem po twarzach zgromadzonych czarownic, mimowolnie zatrzymując się dłużej na tej należącej do Hypatii. Kilka sekund później doznał szoku, kiedy w oczy rzuciła mu się biel sukni mierzonej przez Imogen. Jego mała siostrzyczka… Przecież ledwie co odrosła od ziemi, a już miała zostać czyjąś żoną, potem w przyszłości, być może niedalekiej, matką.
Może powinien spalić te sukienki. Ułoży je w jedną kupę, a potem podłoży pochodnie, a co!
Ku jego uldze wyczekiwany dzień nadszedł! Chyba zbyt optymistycznie myślał, że część dramatycznych reakcji krewniaczek ustanie, ponieważ emocje na dobre ostygną dopiero po samym ślubie, do którego wcale nie było tak daleko, pozostał ledwie miesiąc. Może jednak aż miesiąc? Niekiedy w krótszym czasie traci się poczytalność, a on jako mężczyzna narażony na kobiece dysputy o sukniach, kwiatach i zastawach był narażony na mentalne straty. Tego dnia przynajmniej zapadnie jedna z tych kluczowych decyzji rzutujących na kształt całej ceremonii zaślubin – wybór sukni ślubnej!
Może nie rozumiał powszechnego zachwytu nad tym tematem, jednak ogarniało go coś na kształt ulgi rozlewającej się ciepło po całym sercu, gdy tylko miał szansę zauważyć na twarzy siostry zalążek uśmiechu. Żywy błysk w jej oczach znaczył dla niego w tym całym ślubnym zamieszaniu najwięcej. Nie był naiwny, dobrze wiedział, że zamążpójście Imogen jest wynikiem chłodnych kalkulacji nestora, jednak wciąż życzył jej wszystkiego co najlepsze. Po przybraniu nowego nazwiska nie przestanie mu być siostrą, to dopiero byłaby straszna niedorzeczność.
Jedną z komnat szczególnie przygotowano na przyjęcie gości. W eleganckiej sali już oczekiwał projektant ze swoimi dziełami i próbkami, na błyszczących tacach leżały przekąski, kieliszki z szampanem i winem oraz filiżanki pozostaję w pełnej gotowości do napełnienia ich herbatą. Fergus krążył w pobliżu tego miejsca, mimowolnie wsłuchując się w subtelne głosy szlachetnych dam. Długo decydował się na założenie granatowego garnituru, jeszcze dłużej wybierał spinki do mankietów, ostatecznie decydując się na te perłowe. Ubiór jednak nie był najistotniejszy w jego prezencji. Na jego twarzy brakowało brody. Ogolił się.
Ogolił się dla siostry. Raz wspomniała, że miło byłoby ujrzeć twarz kochanego brata w pełnej okazałości przed opuszczeniem rodzinnego domu. Wcale nie powiedziała tego wprost, być może był to drobny żart, a jednak drobna uwaga utkwiła mu w głowie. Siostrzana uwaga okazała się nieść w sobie większą moc sprawczą niż ostra krytyka matki. Dokonał tej małej metamorfozy z myślą o Imogen, aby nie przynieść jej wstydu wśród innych dam, a nie po to żeby komukolwiek zaimponować. Gdyby jednak dobrze wypadł w oczach jednej lady, wcale by się nie obraził.
Mimowolnie przesunął dłonią po policzku, najwidoczniej stęskniony za bardziej bujnym zarostem, podobny nawyk trudno jest wyplenić, gdy się go w ciągu lat rozwinie. Przed przekroczeniem progu wziął jeszcze jeden wdech, by zaraz wypuścić z płuc powietrze. Miał nadzieję, że jego przybycie nie wzbudzi kontrowersji.
– Czy niczego nie brakuje? – spytał na wstępie, w ramach powitania, gotów odpowiedzieć na każdą potrzebę w miarę swoich możliwości. Przesunął ostrożnie spojrzeniem po twarzach zgromadzonych czarownic, mimowolnie zatrzymując się dłużej na tej należącej do Hypatii. Kilka sekund później doznał szoku, kiedy w oczy rzuciła mu się biel sukni mierzonej przez Imogen. Jego mała siostrzyczka… Przecież ledwie co odrosła od ziemi, a już miała zostać czyjąś żoną, potem w przyszłości, być może niedalekiej, matką.
Może powinien spalić te sukienki. Ułoży je w jedną kupę, a potem podłoży pochodnie, a co!
Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +5
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ostatnią osobą, której Melisande zaufałaby w ocenie własnej sukni była Primrose. Jej kreacje przeważnie były… cóż pozostawiające wiele do życzenia a fakt nagminnego noszenia spodni nie stawiał jej w pozycji zaznajomionej z modą. Nie odezwała się jednak kiedy komentarz wypadł z ust Burkówny hamując kolejne westchnienie wewnątrz siebie, odnajdują Kalbaternika, ledwie spojrzeniem wołając do siebie, życząc sobie świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy. Od wina robiło jej się dzisiaj niedobrze. Głos po niej zabrała Hypatia. Przesunęła na nią na chwilę spojrzenie, nim powróciła nim do Imogen. To naprawdę miało jakiekolwiek znaczenie? Nie była pewna. Na swój ślub ubrała dokładnie to, co dostała. Nie wybierała, nie przebierała, nie decydowała oddając w tej kwestii kontrolę innym. Miało wyglądać genialnie - i tak wyglądało, kiedy jej rodowe barwy zalały się granatem morza. Wypracowana latami ćwiczeń figura sprawiała, że mogła założyć wszystko i wszystko zaprezentować odpowiednio. Młodej wili miał pomóc dodatkowo wordzony, magiczny urok który wzbudzi zawiść w kobietach i rozbudzi pragnienie mężczyzn. Kiedy poczuła na sobie spojrzenie Hypatii zerknęła ku niej, unosząc uprzejmie kąciki ust ku górze. Porozumiewawcze spojrzenie Imogen co prawda dojrzała, ale poza przyjęciem go nie zrobiła nic nadto. Nie bardzo rozumiała, co miałaby w tym względzie zrobić dokładnie. Nigdy nie posiadała wielu koleżanek - a jej skupienie na faktach, logice i możliowościach nie czyniło z niej kobiety romantycznej. Nie wzdychała do przystojnych lordów i nie rozumiała jak można było tak zatracać się nad jednym czy drugim wzorem koronki. Szczęśliwie dla siebie nad tym drugim nie musiała zastanawiać się nadto, suknie pozwalała wybierać zazwyczaj za siebie. Sama jeszcze - z całkowitą pewnością - włożyłaby nieodpowiedni (a jakże) odcień czerwieni na daną okazję. To wspomnienie sprawiło, że ledwie powstrzymała wywrócenie oczu. Szczęśliwie dla siebie samej obok znajdowała się Colette opowiadając jedną z własnych historii - uroczych jak zawsze. - Podziękowała ci, mam nadzieję. - wtrąciła spoglądając na siostrę wymownie unosząc brwi ku górze.
Nie umknęła jej zatroskana mina na wypowiedziane przez Hypatię słowa. Podejrzewała, że miało to związek z ośmiornicą którą odsunęła młoda Crouch dalej - uniosła rękę, niby w zastanowionym roztargnieniu, obserwując dalej Imogen, sięgnąć do znajdującego się na szyi łańcuszka który nosiła ze sobą od czasu felernego zakończenia Festiwalu Lata. Dzisiaj nie znosiła siebie za własną trwałość i lojalność, za zgodę, za to, że go przyjęła. Powinna była zerwać go ze szyi i cisnąć nim w Manannana kiedy wykrzywkiwał jej w twarz że spędził noc z inną. Ale nie zrobiła tego. Biały kamień - jeden z pary (drugi podobno, może nadal, miał ze sobą jej mąż) oprawiony był mackami ośmiornicy z białego złota. Zawieszka wysunęła się tak, że była teraz widoczna. Najlepiej, dla siedzącej obok Colette. Odrobinę nie rozumiała - a może bardzo. Marudził?
- Nonsens. - wypowiedziała unosząc wymownie brwi ku górze. - Nie daj się pochłonąć własnym myślom, moja droga. Osobiście nie widzę powodów, dla których Efrem miałby wyrazić jakiekolwiek niezadowolenie. - przyznała, bo w końcu - nie każdy mógł wyjść za nią, to uciekło mu przed nosem, bo nie podjął się działania wcześniej, ale zaraz po niej lepiej niż na wilę trafić się nie dało. Ona też marudzić nie miała na co - miała okazje przekonać się o tym na własne oczy. Imogen ostatnio zdawała się bardziej emocjonalna, nie miała jednak wątpliwości że poradzi sobie w roli dobrej żony i damy. Ostatecznie, nie było to nad wyraz wymagające. Wyglądać ładnie, nie przynieść wstydu mężowi i postępować zgodnie z jego słowem. Wejście Fearghasa odciągnęło jej uwagę. Najpierw jedynie zerknęła na niego, mechanicznie wracając do Imogen, ale coś nie pasowało jej w zastanym obrazie na tyle, że skupił jej uwagę ponownie. Sekunda, dwie, trzy, nim kliknęło dokładnie unosząc odrobinę brwi Melisande.
- Ah. - wypadło mimowolnie z jej warg, które rozciągnęły się w ujmującym uśmiechu mimo całej niechęci którą dzierżyła do męża zastanawiając się, czy widział już brata swojego. Rozbawienie złagodziło odrobinę jej lico. Wpadła na iść genialny pomysł. Powinien zostać z nimi. Jeszcze mocniej żałując, że to nie Manannan pojawił się w środku, chciałaby patrzeć jak wynudza się oglądając suknie za suknią. Ułożyła dłoń na miejscu obok siebie. - Zostaniesz, Fearghasie? Właśnie rozprawiamy nad odpowiednim wzorem na spódnicy Imogen. - rozprawiamy, ona słuchała głównie. - Możesz zobaczyć czy jest ananas? - miała na niego ochotę.
Nie umknęła jej zatroskana mina na wypowiedziane przez Hypatię słowa. Podejrzewała, że miało to związek z ośmiornicą którą odsunęła młoda Crouch dalej - uniosła rękę, niby w zastanowionym roztargnieniu, obserwując dalej Imogen, sięgnąć do znajdującego się na szyi łańcuszka który nosiła ze sobą od czasu felernego zakończenia Festiwalu Lata. Dzisiaj nie znosiła siebie za własną trwałość i lojalność, za zgodę, za to, że go przyjęła. Powinna była zerwać go ze szyi i cisnąć nim w Manannana kiedy wykrzywkiwał jej w twarz że spędził noc z inną. Ale nie zrobiła tego. Biały kamień - jeden z pary (drugi podobno, może nadal, miał ze sobą jej mąż) oprawiony był mackami ośmiornicy z białego złota. Zawieszka wysunęła się tak, że była teraz widoczna. Najlepiej, dla siedzącej obok Colette. Odrobinę nie rozumiała - a może bardzo. Marudził?
- Nonsens. - wypowiedziała unosząc wymownie brwi ku górze. - Nie daj się pochłonąć własnym myślom, moja droga. Osobiście nie widzę powodów, dla których Efrem miałby wyrazić jakiekolwiek niezadowolenie. - przyznała, bo w końcu - nie każdy mógł wyjść za nią, to uciekło mu przed nosem, bo nie podjął się działania wcześniej, ale zaraz po niej lepiej niż na wilę trafić się nie dało. Ona też marudzić nie miała na co - miała okazje przekonać się o tym na własne oczy. Imogen ostatnio zdawała się bardziej emocjonalna, nie miała jednak wątpliwości że poradzi sobie w roli dobrej żony i damy. Ostatecznie, nie było to nad wyraz wymagające. Wyglądać ładnie, nie przynieść wstydu mężowi i postępować zgodnie z jego słowem. Wejście Fearghasa odciągnęło jej uwagę. Najpierw jedynie zerknęła na niego, mechanicznie wracając do Imogen, ale coś nie pasowało jej w zastanym obrazie na tyle, że skupił jej uwagę ponownie. Sekunda, dwie, trzy, nim kliknęło dokładnie unosząc odrobinę brwi Melisande.
- Ah. - wypadło mimowolnie z jej warg, które rozciągnęły się w ujmującym uśmiechu mimo całej niechęci którą dzierżyła do męża zastanawiając się, czy widział już brata swojego. Rozbawienie złagodziło odrobinę jej lico. Wpadła na iść genialny pomysł. Powinien zostać z nimi. Jeszcze mocniej żałując, że to nie Manannan pojawił się w środku, chciałaby patrzeć jak wynudza się oglądając suknie za suknią. Ułożyła dłoń na miejscu obok siebie. - Zostaniesz, Fearghasie? Właśnie rozprawiamy nad odpowiednim wzorem na spódnicy Imogen. - rozprawiamy, ona słuchała głównie. - Możesz zobaczyć czy jest ananas? - miała na niego ochotę.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nawet nie musiała zapewniać dodatkowych atrakcji, bowiem pojawiła się O-N-A; Primrose. Nie było to w żadnym stopniu złośliwe, Imogen ceniła w niej tę dozę ekscentryczności, która skłaniała damę do zakładania spodni i chyba oddalała kobietę od wizji wyjścia za mąż, chociaż co do tego nie była pewna, bo widziała w Primrose duszę — mimo wszystko — wizjonerki i marzycielki, kogoś, kto nie wyzbył się emocji, a przeistoczył je w motywację. Jej spojrzenie było tu bardzo ważne; dawało swoiście świeży powiew.
— Hmm, z pewnością kwiaty. Chciałabym odrobinę wiosny tej jesieni... I naszyjnik. Dostałam takowy od Efrema — wspomniała — białe złoto z czaroitem.
To był trafiony prezent, wszakże czaroit nie tylko był w barwach rodowych Yaxley'ów, ale także pochodził z odległych zakątków Rosji, z którą Imogen czuła się silnie związana. Delikatny uśmiech zagościł na twarzy lady, jak gdyby zakłopotany, ale też urzeczony. Było w tym mimo wszystko coś miłego, coś urzekająco... nietypowego. Mimo wszelkich obaw i nieścisłości, słowami i gestami wkupywał się w jej łaski, a ona w odwdzięczeniu się, nie stawała na wszelki sposób okoniem, tylko czasami próbując mu utrudnić życie. W rozważaniach przerwał jej głos Hypatii, na którą zerknęła z dozą zastanowienia, ewidentnie zastanawiając się nad jej sugestią. W istocie, w pewien sposób zatapiali się podczas planowania ślubu w tradycje rodzinne, tak istotne dla obu stron, ale te jej, dochodziły na dalszy plan.
— Może klamra? Mam po prababci klamrę, także z białego złota, wysadzaną drobnymi muszelkami hawajskich małży... bardzo zależy mi na historii zawartej w tych przedmiotach, a ta była prezentem ślubnym od lorda pradziadka — nie wiedziała jakie to, ale to chyba nie było specjalnie istotne w tej sytuacji — Masz rację, Lettie. Mam w niej skórę jak trup... następna. — Skinęła momentalnie do krawca, znikając za wielkim parawanem, odziewając na siebie następną suknię, gdy do pokoju zawitał jej brat.
— FERGIE! Zaczekaj!! — Krzyknęła momentalnie, wynurzając się zza parawanu, a szelest sukni towarzyszył płynnym, szybkim ruchom. Tiulowe warstwy poruszyły się wokół jej nóg, a jedwabna spódnica zalśniła, jakby tkana była z samutkich, półwilich włosów. Góra sukni, zdobiona misternymi haftami przypominającymi drobne kwiaty uplecione z pereł i kryształków, podkreślała linię ramion, odsłaniając subtelną linię obojczyków. Materiał opływał jej ciało z niezwykłą gracją — koronkowe rękawy delikatnie przylegały do skóry, jakby stworzone z mgły, a dopasowany gorset z lekkim dekoltem uwydatniał talię, tworząc idealną harmonię z ołówkową w pewien sposób, prosto i podkreślająco szczupłość, skrojoną spódnicą.
— Tak, zostań! Chętnie posłuchamy opinii mężczyzny... — przechyliła lekko główkę, a spojrzenie niczym szczeniaczek wbiła prosto w lico brata. Ręka skinęła do służki, która momentalnie podała młodemu Traversowi rum, a druga przygotowała krzesło — Fergie ma niesamowite oko do takich rzeczy; Twoja żona będzie szczęściarą, bracie — jak już miała mu robić wstyd, to chociaż pożyteczny. Momentalnie przesunęła spojrzeniem po Hypatii, chwilę później spoglądając na reakcję Fergiego i z ewidentnie rozbawionym wyrazem twarzy, powróciła spojrzeniem na resztę zgromadzonych dam. Musiała przyznać Melisande rację, Efrem nie mógł narzekać, bo lepiej trafić też nie mógł. Rynek matrymonialny wili kończył się na niej, bo kolejna to była dopiero ich kuzynka Lestragne, której niedługo uderzy 16 lat. Nikt nie mógł się z tym równać, to oczywiste, ale jakże ciężkie do przyznania, gdy chciałoby się być bardziej dopasowanym do ogółu szlacheckiego społeczeństwa. Co tu kryć, ciężko być Imosią.
— Podoba mi się ta suknia, ale gorset mnie trochę przytłacza... no i wolałabym prostsze rękawy. Ostatnio na śródkontynencie wkraczają w modę prostsze zdobienia... no może nie takie jak lady Parkinson na ostatnim wieczorze komediowym, ale jednak bardziej... geometryczne — po chwili ugryzła się w język, bo jednak co sobie poobraża Parkinsonów, to jej. Niedługo chyba nie będzie mogła, bo teściowa nazbyt często korzysta z ich usług.
Kolejna porcja wina trafiła do kobiecych ust, a spojrzenie trafiło na Primrose i następnie Hypatię, by potem powędrować do Meli i Lettie. Chwilkę zastanawiała się co rzec, bo myśl utkwiła na końcu języka, ale wtedy — nim palnęłaby coś niestosownego — powstrzymała się, pytając jedynie.
— Myślicie, że lepsza będzie czysta biel, czy ecru? — a po tym spojrzenie powędrowało na brata, by po dłuższej chwili go zapytać — sądzisz, Fergie, że powinnam mieć krótki, opadający rękaw, czy długi?
Nie musiała dostać odpowiedzi, by wiedzieć — długi, bo zmarzniesz.
| czas do 26.11 do końca dnia <3
— Hmm, z pewnością kwiaty. Chciałabym odrobinę wiosny tej jesieni... I naszyjnik. Dostałam takowy od Efrema — wspomniała — białe złoto z czaroitem.
To był trafiony prezent, wszakże czaroit nie tylko był w barwach rodowych Yaxley'ów, ale także pochodził z odległych zakątków Rosji, z którą Imogen czuła się silnie związana. Delikatny uśmiech zagościł na twarzy lady, jak gdyby zakłopotany, ale też urzeczony. Było w tym mimo wszystko coś miłego, coś urzekająco... nietypowego. Mimo wszelkich obaw i nieścisłości, słowami i gestami wkupywał się w jej łaski, a ona w odwdzięczeniu się, nie stawała na wszelki sposób okoniem, tylko czasami próbując mu utrudnić życie. W rozważaniach przerwał jej głos Hypatii, na którą zerknęła z dozą zastanowienia, ewidentnie zastanawiając się nad jej sugestią. W istocie, w pewien sposób zatapiali się podczas planowania ślubu w tradycje rodzinne, tak istotne dla obu stron, ale te jej, dochodziły na dalszy plan.
— Może klamra? Mam po prababci klamrę, także z białego złota, wysadzaną drobnymi muszelkami hawajskich małży... bardzo zależy mi na historii zawartej w tych przedmiotach, a ta była prezentem ślubnym od lorda pradziadka — nie wiedziała jakie to, ale to chyba nie było specjalnie istotne w tej sytuacji — Masz rację, Lettie. Mam w niej skórę jak trup... następna. — Skinęła momentalnie do krawca, znikając za wielkim parawanem, odziewając na siebie następną suknię, gdy do pokoju zawitał jej brat.
— FERGIE! Zaczekaj!! — Krzyknęła momentalnie, wynurzając się zza parawanu, a szelest sukni towarzyszył płynnym, szybkim ruchom. Tiulowe warstwy poruszyły się wokół jej nóg, a jedwabna spódnica zalśniła, jakby tkana była z samutkich, półwilich włosów. Góra sukni, zdobiona misternymi haftami przypominającymi drobne kwiaty uplecione z pereł i kryształków, podkreślała linię ramion, odsłaniając subtelną linię obojczyków. Materiał opływał jej ciało z niezwykłą gracją — koronkowe rękawy delikatnie przylegały do skóry, jakby stworzone z mgły, a dopasowany gorset z lekkim dekoltem uwydatniał talię, tworząc idealną harmonię z ołówkową w pewien sposób, prosto i podkreślająco szczupłość, skrojoną spódnicą.
— Tak, zostań! Chętnie posłuchamy opinii mężczyzny... — przechyliła lekko główkę, a spojrzenie niczym szczeniaczek wbiła prosto w lico brata. Ręka skinęła do służki, która momentalnie podała młodemu Traversowi rum, a druga przygotowała krzesło — Fergie ma niesamowite oko do takich rzeczy; Twoja żona będzie szczęściarą, bracie — jak już miała mu robić wstyd, to chociaż pożyteczny. Momentalnie przesunęła spojrzeniem po Hypatii, chwilę później spoglądając na reakcję Fergiego i z ewidentnie rozbawionym wyrazem twarzy, powróciła spojrzeniem na resztę zgromadzonych dam. Musiała przyznać Melisande rację, Efrem nie mógł narzekać, bo lepiej trafić też nie mógł. Rynek matrymonialny wili kończył się na niej, bo kolejna to była dopiero ich kuzynka Lestragne, której niedługo uderzy 16 lat. Nikt nie mógł się z tym równać, to oczywiste, ale jakże ciężkie do przyznania, gdy chciałoby się być bardziej dopasowanym do ogółu szlacheckiego społeczeństwa. Co tu kryć, ciężko być Imosią.
— Podoba mi się ta suknia, ale gorset mnie trochę przytłacza... no i wolałabym prostsze rękawy. Ostatnio na śródkontynencie wkraczają w modę prostsze zdobienia... no może nie takie jak lady Parkinson na ostatnim wieczorze komediowym, ale jednak bardziej... geometryczne — po chwili ugryzła się w język, bo jednak co sobie poobraża Parkinsonów, to jej. Niedługo chyba nie będzie mogła, bo teściowa nazbyt często korzysta z ich usług.
Kolejna porcja wina trafiła do kobiecych ust, a spojrzenie trafiło na Primrose i następnie Hypatię, by potem powędrować do Meli i Lettie. Chwilkę zastanawiała się co rzec, bo myśl utkwiła na końcu języka, ale wtedy — nim palnęłaby coś niestosownego — powstrzymała się, pytając jedynie.
— Myślicie, że lepsza będzie czysta biel, czy ecru? — a po tym spojrzenie powędrowało na brata, by po dłuższej chwili go zapytać — sądzisz, Fergie, że powinnam mieć krótki, opadający rękaw, czy długi?
Nie musiała dostać odpowiedzi, by wiedzieć — długi, bo zmarzniesz.
| czas do 26.11 do końca dnia <3
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Dostrzegła te spojrzenia, zupełnie nie zrażona, a za to zaskoczona, że kobiety, które miały pozycję i możliwości oraz dysponowały młodością były niczym stare dewoty, jeżeli chodzi o strój. Pozwalały się ubierać jak lalki, nie mając własnego zdania na temat tego co noszą, bezwolnie zgadzając się na każdy wybór starszyzny - tym samym, nie mając pojęcia co jest modne, co jest szokujące, a co jest przestarzałe. Idąc do Parkinsonów przejrzała wszystkie modowe tygodniki, nawet te z Francji i Włoch, szukając inspiracji i pomysłów. Kiedy podejmowała rozmowę z lordem Parkinsonem mogła swobodnie mówić o materiałach i ich kolorach. Sama tworząc jubilerskie perełki, orientowała się w tym jak faktura potrafi wpływać na wygląd.
Evandra stanowiła ten nieliczny przykład kiedy kobieta na odpowiedniej pozycji, z elegancją i gracją wprowadzała na salony stroje, które ktoś by uznał za niewłaściwe, a jednak kiedy robiło się to odpowiednio wszyscy się rozpływali. Jej samej jeszcze brakowało tej biegłości, ale miała zamiar się jej nauczyć, a przynajmniej próbowała.
Młode arystokratki miały pozycję, aby kreować i narzucać nowe trendy i świadomie się tego przywileju pozbawiały. Nie dość, że skostniałe tradycje i zasady narzucane im przez innych odbierały tak wiele, to one same, również odmawiały sobie samostanowienia o własnym wyglądzie. Dlatego nie zrażona spojrzeniami i ukrytymi westchnieniami dezaprobaty udzielała się na spotkaniu.
-Czaroit? - Uniosła nieznacznie brwi i przechyliła głowę ku ramieniu. -Bardzo dobrze znany w kulturze Syberii. - Opisywała jej go kuzynka, która przebywała od jakiegoś czasu z ojcem w tamtej części świata. -Mieszkańcy wierzą, że chroni noszącego przed złymi duchami i przynosić szczęście. Szamani uważali, że ma magiczne właściwości i pomaga w nawiązywaniu kontaktu z duchowym światem. Miejscowi wierzyli, że czaroit przynosi równowagę i spokój umysłu, dzięki czemu można zyskać wgląd w najgłębsze zakamarki własnej duszy. - Wciąż spoglądała na strój Imogen słuchajac o dodatkach i zerkając na te czarownice, które dorzucały od siebie sugestie. -Kamień ten ma intensywnie fioletowy kolor, może warto pójść w tym kierunku z dodatkami w kolorach lub wręcz przeciwnie, tylko jego zostawić jako jedyny akcent kolorowy, który będzie skupiał uwagę na sobie.
W tym momencie wkroczył lord Travers, który albo był bardzo ciekaw jak wyglądają takie spotkania i chciał porównać rzeczywistość z plotkami, wykorzystując jakże wygodną wymówkę sprawdzenia czy paniom niczego nie brakuje albo realnie był zainteresowany ich samopoczuciem. Nie ważne jakie były jego intencje został właśnie złapany w pułapkę.
-Lordzie Travers, przyda się nam opinia męskiego oka. - Zagadnęła do mężczyzny -Nasza Imogen musi tego dnia błyszczeć, a lord Yaxley musi utwierdzić się w przekonaniu, że w jego ręce trafia prawdziwy klejnot. - Powoli wstała ze swojego miejsca, tym samym w pełni prezentując swój skandaliczny, w opinii niektórych, strój i podeszła do panny Travers. -Najważniejsze, o czym musisz pamiętać, że to ty masz dobrze się czuć w tej sukni. Nic nie mogę cię gnieść ani uwierać. - Dodała na wspomnienie o gorsecie. -A co do koloru… - Sięgnęła po próbki zarówno w ecru i w bieli. Przyłożyła je bezpośrednio do twarzy przyszłej panny młodej. -Co sądzicie? - Zwróciła się do zebranych czarownic licząc na ich szczerą opinię. Osobiście uważała, że ecru będzie lepsze, inaczej Imogen wygląda bardzo blado, a miała być jak świeży powiew wiosny nie zaś środek zimy. Nie wygłosiła tego na głos, nie chcąc nikomu niczego sugerować. -Geometria jest coraz modniejsza, jednak wzór wzorowi nie równy. W moim odczuciu nadal motywy roślinne czy też zaczerpnięte z natury są lepsze niż ostre krawędzie. Jednak co sprawdza się przy jubilerstwie nie zawsze będzie miało przełożenie na stroje, czyż nie Melisande? - Zagadnęła czarownicę. -Podziel się z nami swoją opinią. Wszak już jesteś po ślubie i masz większe doświadczenie niż my razem wzięte.
Evandra stanowiła ten nieliczny przykład kiedy kobieta na odpowiedniej pozycji, z elegancją i gracją wprowadzała na salony stroje, które ktoś by uznał za niewłaściwe, a jednak kiedy robiło się to odpowiednio wszyscy się rozpływali. Jej samej jeszcze brakowało tej biegłości, ale miała zamiar się jej nauczyć, a przynajmniej próbowała.
Młode arystokratki miały pozycję, aby kreować i narzucać nowe trendy i świadomie się tego przywileju pozbawiały. Nie dość, że skostniałe tradycje i zasady narzucane im przez innych odbierały tak wiele, to one same, również odmawiały sobie samostanowienia o własnym wyglądzie. Dlatego nie zrażona spojrzeniami i ukrytymi westchnieniami dezaprobaty udzielała się na spotkaniu.
-Czaroit? - Uniosła nieznacznie brwi i przechyliła głowę ku ramieniu. -Bardzo dobrze znany w kulturze Syberii. - Opisywała jej go kuzynka, która przebywała od jakiegoś czasu z ojcem w tamtej części świata. -Mieszkańcy wierzą, że chroni noszącego przed złymi duchami i przynosić szczęście. Szamani uważali, że ma magiczne właściwości i pomaga w nawiązywaniu kontaktu z duchowym światem. Miejscowi wierzyli, że czaroit przynosi równowagę i spokój umysłu, dzięki czemu można zyskać wgląd w najgłębsze zakamarki własnej duszy. - Wciąż spoglądała na strój Imogen słuchajac o dodatkach i zerkając na te czarownice, które dorzucały od siebie sugestie. -Kamień ten ma intensywnie fioletowy kolor, może warto pójść w tym kierunku z dodatkami w kolorach lub wręcz przeciwnie, tylko jego zostawić jako jedyny akcent kolorowy, który będzie skupiał uwagę na sobie.
W tym momencie wkroczył lord Travers, który albo był bardzo ciekaw jak wyglądają takie spotkania i chciał porównać rzeczywistość z plotkami, wykorzystując jakże wygodną wymówkę sprawdzenia czy paniom niczego nie brakuje albo realnie był zainteresowany ich samopoczuciem. Nie ważne jakie były jego intencje został właśnie złapany w pułapkę.
-Lordzie Travers, przyda się nam opinia męskiego oka. - Zagadnęła do mężczyzny -Nasza Imogen musi tego dnia błyszczeć, a lord Yaxley musi utwierdzić się w przekonaniu, że w jego ręce trafia prawdziwy klejnot. - Powoli wstała ze swojego miejsca, tym samym w pełni prezentując swój skandaliczny, w opinii niektórych, strój i podeszła do panny Travers. -Najważniejsze, o czym musisz pamiętać, że to ty masz dobrze się czuć w tej sukni. Nic nie mogę cię gnieść ani uwierać. - Dodała na wspomnienie o gorsecie. -A co do koloru… - Sięgnęła po próbki zarówno w ecru i w bieli. Przyłożyła je bezpośrednio do twarzy przyszłej panny młodej. -Co sądzicie? - Zwróciła się do zebranych czarownic licząc na ich szczerą opinię. Osobiście uważała, że ecru będzie lepsze, inaczej Imogen wygląda bardzo blado, a miała być jak świeży powiew wiosny nie zaś środek zimy. Nie wygłosiła tego na głos, nie chcąc nikomu niczego sugerować. -Geometria jest coraz modniejsza, jednak wzór wzorowi nie równy. W moim odczuciu nadal motywy roślinne czy też zaczerpnięte z natury są lepsze niż ostre krawędzie. Jednak co sprawdza się przy jubilerstwie nie zawsze będzie miało przełożenie na stroje, czyż nie Melisande? - Zagadnęła czarownicę. -Podziel się z nami swoją opinią. Wszak już jesteś po ślubie i masz większe doświadczenie niż my razem wzięte.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zamierzał wejść i wyjść. Tak to sobie wyobrażał; spyta zacne grono o potrzeby, w zamian otrzyma uprzejme odpowiedzi, że wszystko jest jak należy, a potem odegna się go pod byle pretekstem jako niepasujący do kobiecej okazji męski pierwiastek. Nie poczynił żadnych szczegółowych planów chciał tylko pokazać się z dobrej strony wszystkim szlachciankom, zwłaszcza tym młodym i niezamężnym, aby ocieplić swój wizerunek. Łudził się, że po jego rychłym wyjściu siostra szepnie o nim dobre słowo, choćby małą wzmiankę o braterskiej troskliwości, z kolei Melisande przytaknie, może nawet lekko obśmiewając tę troskę, rzecz jasna z życzliwością względem nierozgarniętego krewniaka.
Tymczasem wszystkie damy jakimś cudem zdołały się zmówić, aby nie dać mu wyjść zbyt szybko. Najpierw przytłoczył go widok Imogen w jednej z próbnych sukni, stanął jak wryty i gapił się nieelegancko, bezrozumnie, no jako skończony idiota. Wyglądała tak niewinnie, a jednocześnie zbyt dorosło w jego oczach. Byłby w mniejszym szoku, gdyby dała mu w pysk bez większego powodu. Kiedy jednak odzyskał panowanie nad swoim ciałem, przytaknął odruchowo na uwagę o szczęściu swojej przyszłej małżonki, wcale nie próbując prostować kłamstewka, gdy pierwsze kroki skierował ku tacom z przekąskami. Jabłka, winogron, brzoskwinie, był też ananas, choć pokrojony już w plastry, ewidentnie zakonserwowane wcześniej w soku. Ujął talerzyk, widelczykiem położył na nim kilka takich plastrów, a potem usłużnie ruszył w stronę Melisande, podając jej naczynie z żądanym owocem. – Proszę – rzekł ostrożnie, nie zapominając, że to bratowa wraz z Imogen pomyślała o zatrzymaniu go tutaj na dłużej.
Już miał usiąść na dostawionym dla niego przez służbę krześle, prawie już czuł miękkość obicia, lecz w ułamku sekundy wyprostował się niczym struna po usłyszeniu kilku słów. – Oczywiście, że w jego ręce trafia klejnot! – oburzył się szybko, odrobinę zbyt głośno wskutek emocji, wcale nie łącząc piękna sukni z wartością Imogen. W jego mniemaniu lord Yaxley nie musiał utwierdzać się w żadnych przekonaniach, które mogłyby dotyczyć jego siostry, ponieważ oczywistym było to, że trafiał mu się największy skarb spośród możliwych. To był niezaprzeczalny fakt, a nie opinia stronniczego brata, ponieważ tylko skończony idiota odmówiłby jego siostrze najwyższych przymiotów, gdy na pierwszy rzut oka łączyła w sobie piękno, elegancję i inteligencję w najczystszej postaci. Czy od przyszłej żony można żądać więcej?! Chwilę później z powrotem skurczył się w sobie, z lekkim opóźnieniem zauważając, że słowa lady Burke nie były żadnym dyskursem w kierunku jego siostry. Wszystkim zgromadzonym w tym miejscu damom leżało na sercu, aby w swoim szczególnym dniu panna młoda zaprezentowała się nieskazitelnie. Przytknął więc pięść do ust i zakasłał w przejawie niezręczności i skurchy, siadając na swoim miejscu potulnie. – Miałem na myśli, że ładnemu we wszystkim ładnie, wiem to po sobie, dlatego powinnaś wybrać to, co tobie się podoba.
Na jego twarzy nie można było uświadczyć choćby grama zażenowania po tej deklaracji. Zwrócił się do siostry, wierząc w słuszność jej każdego ewentualnego wyboru. To Imogen odziedziczyła po matce dominujący rodzaj piękna, ale on i Manann również nie byli szpetni. We wczesnym dzieciństwie ponoć byli nad wyraz uroczy, kiedy obydwoje paradowali w podobnych ubrankach wybieranych przez samą rodzicielkę, póki pozostawali nieświadomi bycia zbyt żwawymi modelami. Z każdym kolejnym rokiem, jak to chłopcy, tracili ten słodki urok maluchów, ale niecałkowicie. W szkole dość często za gładkim licem Fergusa i jego wysportowanym ciałem oglądały się dziewczęta wszelkiej maści, z czego każda ostatecznie rezygnowała z zauroczenia pod wpływem jego krzykliwej natury. Dopiero trudy morskich podróży zmieniły znacząco kształt jego sylwetki – nabrał krzepy, aparycja oparta o męską tężyznę uczyniła go dalekim od kanonu pożądanych kawalerów. Goląc się po raz pierwszy od dawna odkrył przed światem nawet przystojne rysy twarzy, tylko odrobinę skalane dwoma bliznami, bardzo zresztą drobnymi. Na kobiety kładziono większa presję odnośnie pilnowania nienagannej prezencji, dlatego toczącą się debata o sukni była bardzo zasadna.
Czym jest ecru? Gdyby ktoś użył sformułowania kolor kości słoniowej, to miałby blade pojęcie o jaki odcień się rozchodzi, jednak inne zwroty odnoszące się do szerokiej gamy bieli dość naturalnie go przytłaczały, skoro dotychczas nie był świadom istnienia takowej skali. Zdecydowanie nie chciał się wygłupić, dlatego poczuł się lżej, kiedy w jego stronę rzucono pytanie ratunkowe, bardzo zresztą konkretne. Długość rękawów podpowiadała jeszcze logika. – Wydaje mi się, że w listopadzie lepszy będzie długi rękaw.
Tymczasem wszystkie damy jakimś cudem zdołały się zmówić, aby nie dać mu wyjść zbyt szybko. Najpierw przytłoczył go widok Imogen w jednej z próbnych sukni, stanął jak wryty i gapił się nieelegancko, bezrozumnie, no jako skończony idiota. Wyglądała tak niewinnie, a jednocześnie zbyt dorosło w jego oczach. Byłby w mniejszym szoku, gdyby dała mu w pysk bez większego powodu. Kiedy jednak odzyskał panowanie nad swoim ciałem, przytaknął odruchowo na uwagę o szczęściu swojej przyszłej małżonki, wcale nie próbując prostować kłamstewka, gdy pierwsze kroki skierował ku tacom z przekąskami. Jabłka, winogron, brzoskwinie, był też ananas, choć pokrojony już w plastry, ewidentnie zakonserwowane wcześniej w soku. Ujął talerzyk, widelczykiem położył na nim kilka takich plastrów, a potem usłużnie ruszył w stronę Melisande, podając jej naczynie z żądanym owocem. – Proszę – rzekł ostrożnie, nie zapominając, że to bratowa wraz z Imogen pomyślała o zatrzymaniu go tutaj na dłużej.
Już miał usiąść na dostawionym dla niego przez służbę krześle, prawie już czuł miękkość obicia, lecz w ułamku sekundy wyprostował się niczym struna po usłyszeniu kilku słów. – Oczywiście, że w jego ręce trafia klejnot! – oburzył się szybko, odrobinę zbyt głośno wskutek emocji, wcale nie łącząc piękna sukni z wartością Imogen. W jego mniemaniu lord Yaxley nie musiał utwierdzać się w żadnych przekonaniach, które mogłyby dotyczyć jego siostry, ponieważ oczywistym było to, że trafiał mu się największy skarb spośród możliwych. To był niezaprzeczalny fakt, a nie opinia stronniczego brata, ponieważ tylko skończony idiota odmówiłby jego siostrze najwyższych przymiotów, gdy na pierwszy rzut oka łączyła w sobie piękno, elegancję i inteligencję w najczystszej postaci. Czy od przyszłej żony można żądać więcej?! Chwilę później z powrotem skurczył się w sobie, z lekkim opóźnieniem zauważając, że słowa lady Burke nie były żadnym dyskursem w kierunku jego siostry. Wszystkim zgromadzonym w tym miejscu damom leżało na sercu, aby w swoim szczególnym dniu panna młoda zaprezentowała się nieskazitelnie. Przytknął więc pięść do ust i zakasłał w przejawie niezręczności i skurchy, siadając na swoim miejscu potulnie. – Miałem na myśli, że ładnemu we wszystkim ładnie, wiem to po sobie, dlatego powinnaś wybrać to, co tobie się podoba.
Na jego twarzy nie można było uświadczyć choćby grama zażenowania po tej deklaracji. Zwrócił się do siostry, wierząc w słuszność jej każdego ewentualnego wyboru. To Imogen odziedziczyła po matce dominujący rodzaj piękna, ale on i Manann również nie byli szpetni. We wczesnym dzieciństwie ponoć byli nad wyraz uroczy, kiedy obydwoje paradowali w podobnych ubrankach wybieranych przez samą rodzicielkę, póki pozostawali nieświadomi bycia zbyt żwawymi modelami. Z każdym kolejnym rokiem, jak to chłopcy, tracili ten słodki urok maluchów, ale niecałkowicie. W szkole dość często za gładkim licem Fergusa i jego wysportowanym ciałem oglądały się dziewczęta wszelkiej maści, z czego każda ostatecznie rezygnowała z zauroczenia pod wpływem jego krzykliwej natury. Dopiero trudy morskich podróży zmieniły znacząco kształt jego sylwetki – nabrał krzepy, aparycja oparta o męską tężyznę uczyniła go dalekim od kanonu pożądanych kawalerów. Goląc się po raz pierwszy od dawna odkrył przed światem nawet przystojne rysy twarzy, tylko odrobinę skalane dwoma bliznami, bardzo zresztą drobnymi. Na kobiety kładziono większa presję odnośnie pilnowania nienagannej prezencji, dlatego toczącą się debata o sukni była bardzo zasadna.
Czym jest ecru? Gdyby ktoś użył sformułowania kolor kości słoniowej, to miałby blade pojęcie o jaki odcień się rozchodzi, jednak inne zwroty odnoszące się do szerokiej gamy bieli dość naturalnie go przytłaczały, skoro dotychczas nie był świadom istnienia takowej skali. Zdecydowanie nie chciał się wygłupić, dlatego poczuł się lżej, kiedy w jego stronę rzucono pytanie ratunkowe, bardzo zresztą konkretne. Długość rękawów podpowiadała jeszcze logika. – Wydaje mi się, że w listopadzie lepszy będzie długi rękaw.
Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +5
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Odpowiednia dama w szlachetnym towarzystwie musi nie tylko wyglądać wdzięcznie oraz przyjemnie, ale również mówić gładko i elokwentnie na tyle, żeby nie otrzymać przesadnej łatki milczka, a zarazem nie paplać ile wlezie coby nie wyjść na próżną trzpiotkę. Osobiście, Lettie była zdania, że to strasznie niemądre podejście, bo po to ma się język, żeby używać go nie tylko do zlizywania karmelowego puddingu ze złotej łyżeczki. Słowa przecież były tak wspaniałe, zwłaszcza kiedy próbowano ująć w nich kłębiące się wewnątrz uczucia. Jakże żałowała straszliwe, iż zaproszone przez słodką Imogen lady charakteryzowały się powściągliwością oraz uprzejmością, przez co wszystko przebiegało w atmosferze kontrolowanej grzeczności — jakże zabawnie byłoby, gdyby tak swobodniej wyrażały swe myśli oraz krytykę, wtedy to lady Rosier mogłaby przyglądać się temu z zaintrygowaniem, jakby przed sobą miała ujadające pudelki miniaturowe zamiast dobrze wychowanych niewiast. Kto by pomyślał, że opuszczenie szkolnych murów mogłoby być takie nudne. Z drugiej jednak strony, wkraczanie w wiek dorosły oznaczało to, że z subtelności musiała zrobić swojego najlepszego przyjaciela a spostrzegawczość — choć zwykle tyczyła się czubka zgrabnego nosa młodej róży — musiała wkroczyć na scenę w całej swojej okazałości.
Tak też Colette pozwoliła sobie dostrzec starania lady Burke, której śmiałość w wątpliwym doborze stroju wzbudzała kontrowersje (sama Colette uważała, że to całkiem śmieszna sprawa, nawet może jej współczuła troszeczkę, bo z niej też próbowano się śmiać, kiedy zaczęła ubierać swojego króliczka w sukienki, a teraz proszę Antoinette swoją własną kolekcję miniaturowych kapelusików wzbudzającą ochy i achy!), a która to usilnie próbowała wykazać się wiedzą w kwestii mody oraz dodatków sugerując, że ma pojęcie o tym, co mówi i wcale nie jest fiaskiem jeśli chodzi o kwestie ubioru. Brunetka mogłaby to nawet docenić, chociaż była przekonana, że gdyby ona założyła coś podobnego, to spotkałoby się to ze straszliwymi konsekwencjami! Jej brat mógłby odmówić jej deserów do czasu, aż nie przemyśli swojego zachowania — to słodkie, że nadal wierzył, że mogłaby myśleć nad czymś wystarczająco długo — a sama Melisande mogłaby się posunąć do tego, że w myślach wytarmosiłaby ją za uszy, a na metaforyczną przemoc lady Colette była zbyt delikatna! Była jedynie wątłą panienką! Imogen nieśmiało wyraziła swoją wątpliwość względem opinii przyszłego męża, co róża uznała za niebywale głupiutkie biorąc pod uwagę, że półwile geny sprawiały, że nawet w kolorze musztardowym (ale nie kanarkowym, nie bądźmy zdrożni, to dobrze urodzona dama) wyglądałaby zachwycająco. Ale rozumiała ją, w tak delikatnym okresie im więcej komplementów padało w jej stronę tym lepiej. Co tylko podchwyciła lady Hypatia, jak zwykle zmyślna w swej mowie, co gestem potrafi ukazać swoje oddanie przyjaciółce, nawet jeśli na określenie nasza perło trochę Lettie zemdliło. A jeśli chodzi o jej szanowną siostrę, to...w sumie nie miała uwag, była w końcu perfekcyjna, wyjątkowa i wspaniała. I zawsze słuchała ją z uwagą, co tylko potwierdzało, że słusznie zajmowała najwyższe miejsce na liście ulubionych osób ciemnookiej.
— Naturalnie — potwierdza lekko Rosierówna w kwestii podziękowań, nie dodaje tylko, że stało się to po tym, jak to durne krówsko przestało wypłakiwać sobie oczy. Nie rozumiała, o co cały ten dramat, przecież radziła jej dobrze, wielkie stopy jeszcze można zamaskować, ale zajęczą wargę, czy końskie zęby? Na to mogłaby zasugerować jedynie worek na głowę, oczywiście jedwabny, żeby nie podrażniał skóry — Przecież powiedziałam jej to w dobrej wierze, jak przyjaciółka przyjaciółce — dodaje, delikatną dłoń skrytą pod koronkową rękawiczką przykładając do serca, albo tam, gdzie sądziła, że było. Nigdy nie była dobra w anatomię.
Uśmiecha się zaraz promiennie, na widok finezji, jaką wykazała się Meli, bawiąc się swoją śliczną zawieszką, tym samym odgoniła wszelkie wątpliwości co narastały jak szare chmury wokół głowy jej młodszej siostry. Skoro starsza z róż nosiła podobną ozdobę, to oznaczało, że jej drobny upominek był jak najbardziej w porządku i faktycznie nie musiała się tym aż tak troskać. Nawet wino wydawało się smaczniejsze, kiedy wysłuchiwała się wymianie zdań reszty panien, choć nos się lekko zmarszczył na wieść o klamrze. To brzmiało strasznie ciężko.
— A może coś z tiulem? — zastanawia się na głos, tuż po tym, jak Primrose zakończyła swój wykład o biżuterii. W sumie nie do końca była pewna, czy powinna coś jeszcze zasugerować, kiedy w pomieszczeniu pojawił się lord Fearghas. Ogolony, przez co nie wyglądał jak całkowity dzikus, jak z okładki jednej z jej książki (nie, żeby uważała Traversów za dzikusów, w końcu Melisande stała się częścią ich rodziny, niemniej żeglarze zawsze wydawali się tacy...nieokrzesani!) i był bardzo grzeczny, z pewnością poruszony zamążpójściem swojej jedynej siostry. To musiało być bardzo słodko gorzkie uczucie, jednak bardzo urocze! Nie odezwała się jednak do mężczyzny, uśmiechnęła się za to ładnie w swojej uprzejmości uznając, że i tak został już przytłoczony wystarczającą ilością pytań oraz zachęt, żeby i ona musiała dodawać swoje trzy knuty. Plus, sądząc po rzucanych spojrzeniach w tę i nazad, nie zamierzała się wcinać. Aż tak bardzo.
— Wydaje mi się, że skromny krój oraz zdobienia bardzo by ci pasowały Imogen, takie, które podkreślałyby twój naturalny wdzięk, jak w przypadku obrazów, oprawa nie powinna wybijać się ponad piękno dzieła — marszczy delikatnie brwi, po czym lekko wzrusza ramionami upijając kolejny łyk z kieliszka — Plus, lady Burke ma racje, powinnaś się dobrze czuć w sukni dlatego też... — ciemny brąz spojrzenia aż lśni w podekscytowaniu, jakby gotowa była spłatać jakieś figle, chociaż te nie są teraz jej w głowie...nie całkowicie — Może powinnaś spróbować zatańczyć w danej sukni, aby mieć pewność, że będziesz czuć się w niej swobodnie? Jestem przekonana, że twój szanowny brat lord Travers w swej uprzejmości mógłby ci pomóc — sugeruje grzecznie, zerkając na Fergiego przelotnie. Jasne, jej propozycję można było śmiało zignorować, jednak Lettie sądziła, że byłoby to bardzo słodkie. Nie było nic lepszego ponad rodzinne więzy, a taki moment byłby bardzo mile wspominany, plus nieco by to uratowało Traversa przed pytaniami o odcienie bieli, nie była pewna, czy czuł się z nimi komfortowo, był w końcu mężczyzną.
Tak też Colette pozwoliła sobie dostrzec starania lady Burke, której śmiałość w wątpliwym doborze stroju wzbudzała kontrowersje (sama Colette uważała, że to całkiem śmieszna sprawa, nawet może jej współczuła troszeczkę, bo z niej też próbowano się śmiać, kiedy zaczęła ubierać swojego króliczka w sukienki, a teraz proszę Antoinette swoją własną kolekcję miniaturowych kapelusików wzbudzającą ochy i achy!), a która to usilnie próbowała wykazać się wiedzą w kwestii mody oraz dodatków sugerując, że ma pojęcie o tym, co mówi i wcale nie jest fiaskiem jeśli chodzi o kwestie ubioru. Brunetka mogłaby to nawet docenić, chociaż była przekonana, że gdyby ona założyła coś podobnego, to spotkałoby się to ze straszliwymi konsekwencjami! Jej brat mógłby odmówić jej deserów do czasu, aż nie przemyśli swojego zachowania — to słodkie, że nadal wierzył, że mogłaby myśleć nad czymś wystarczająco długo — a sama Melisande mogłaby się posunąć do tego, że w myślach wytarmosiłaby ją za uszy, a na metaforyczną przemoc lady Colette była zbyt delikatna! Była jedynie wątłą panienką! Imogen nieśmiało wyraziła swoją wątpliwość względem opinii przyszłego męża, co róża uznała za niebywale głupiutkie biorąc pod uwagę, że półwile geny sprawiały, że nawet w kolorze musztardowym (ale nie kanarkowym, nie bądźmy zdrożni, to dobrze urodzona dama) wyglądałaby zachwycająco. Ale rozumiała ją, w tak delikatnym okresie im więcej komplementów padało w jej stronę tym lepiej. Co tylko podchwyciła lady Hypatia, jak zwykle zmyślna w swej mowie, co gestem potrafi ukazać swoje oddanie przyjaciółce, nawet jeśli na określenie nasza perło trochę Lettie zemdliło. A jeśli chodzi o jej szanowną siostrę, to...w sumie nie miała uwag, była w końcu perfekcyjna, wyjątkowa i wspaniała. I zawsze słuchała ją z uwagą, co tylko potwierdzało, że słusznie zajmowała najwyższe miejsce na liście ulubionych osób ciemnookiej.
— Naturalnie — potwierdza lekko Rosierówna w kwestii podziękowań, nie dodaje tylko, że stało się to po tym, jak to durne krówsko przestało wypłakiwać sobie oczy. Nie rozumiała, o co cały ten dramat, przecież radziła jej dobrze, wielkie stopy jeszcze można zamaskować, ale zajęczą wargę, czy końskie zęby? Na to mogłaby zasugerować jedynie worek na głowę, oczywiście jedwabny, żeby nie podrażniał skóry — Przecież powiedziałam jej to w dobrej wierze, jak przyjaciółka przyjaciółce — dodaje, delikatną dłoń skrytą pod koronkową rękawiczką przykładając do serca, albo tam, gdzie sądziła, że było. Nigdy nie była dobra w anatomię.
Uśmiecha się zaraz promiennie, na widok finezji, jaką wykazała się Meli, bawiąc się swoją śliczną zawieszką, tym samym odgoniła wszelkie wątpliwości co narastały jak szare chmury wokół głowy jej młodszej siostry. Skoro starsza z róż nosiła podobną ozdobę, to oznaczało, że jej drobny upominek był jak najbardziej w porządku i faktycznie nie musiała się tym aż tak troskać. Nawet wino wydawało się smaczniejsze, kiedy wysłuchiwała się wymianie zdań reszty panien, choć nos się lekko zmarszczył na wieść o klamrze. To brzmiało strasznie ciężko.
— A może coś z tiulem? — zastanawia się na głos, tuż po tym, jak Primrose zakończyła swój wykład o biżuterii. W sumie nie do końca była pewna, czy powinna coś jeszcze zasugerować, kiedy w pomieszczeniu pojawił się lord Fearghas. Ogolony, przez co nie wyglądał jak całkowity dzikus, jak z okładki jednej z jej książki (nie, żeby uważała Traversów za dzikusów, w końcu Melisande stała się częścią ich rodziny, niemniej żeglarze zawsze wydawali się tacy...nieokrzesani!) i był bardzo grzeczny, z pewnością poruszony zamążpójściem swojej jedynej siostry. To musiało być bardzo słodko gorzkie uczucie, jednak bardzo urocze! Nie odezwała się jednak do mężczyzny, uśmiechnęła się za to ładnie w swojej uprzejmości uznając, że i tak został już przytłoczony wystarczającą ilością pytań oraz zachęt, żeby i ona musiała dodawać swoje trzy knuty. Plus, sądząc po rzucanych spojrzeniach w tę i nazad, nie zamierzała się wcinać. Aż tak bardzo.
— Wydaje mi się, że skromny krój oraz zdobienia bardzo by ci pasowały Imogen, takie, które podkreślałyby twój naturalny wdzięk, jak w przypadku obrazów, oprawa nie powinna wybijać się ponad piękno dzieła — marszczy delikatnie brwi, po czym lekko wzrusza ramionami upijając kolejny łyk z kieliszka — Plus, lady Burke ma racje, powinnaś się dobrze czuć w sukni dlatego też... — ciemny brąz spojrzenia aż lśni w podekscytowaniu, jakby gotowa była spłatać jakieś figle, chociaż te nie są teraz jej w głowie...nie całkowicie — Może powinnaś spróbować zatańczyć w danej sukni, aby mieć pewność, że będziesz czuć się w niej swobodnie? Jestem przekonana, że twój szanowny brat lord Travers w swej uprzejmości mógłby ci pomóc — sugeruje grzecznie, zerkając na Fergiego przelotnie. Jasne, jej propozycję można było śmiało zignorować, jednak Lettie sądziła, że byłoby to bardzo słodkie. Nie było nic lepszego ponad rodzinne więzy, a taki moment byłby bardzo mile wspominany, plus nieco by to uratowało Traversa przed pytaniami o odcienie bieli, nie była pewna, czy czuł się z nimi komfortowo, był w końcu mężczyzną.
Wspomnienie czaroitu sprawiło, że Hypatia uniosła nieco brwi, wyraźnie zaskoczona tym nietypowym wyborem. Zazwyczaj przyszli panowie młodzi obstawiali w swych przedślubnych prezentach przy klasyce, diamentach, rubinach, szafirach, szmaragdach, czy perłach. Nie zdążyła nawet odwrócić uwagi w kierunku Primrose, gdy ta wspaniałomyślnie podzieliła się swoją wiedzą o kamieniu. Lubiła słuchać wywodów drogiej kuzynki, nie tylko będących doskonałą okazją do poruszenia wyobraźni formą, kolorami i teksturami, ale także dlatego, że zawsze miały one jakąś wartość naukową. Och, z pewnością, gdy otrzyma pierścionek od swego przyszłego męża, uda się do Primrose od razu, aby w towarzystwie wina odbyć stosowne konsultacje. A może powinna je już zacząć? Przed Sabatem, tak, aby być przygotowaną na wszystko, aby na szczyt wymagań przerzucanych pomiędzy jednym nestorem, a drugim, dołożyć jeszcze jeden, swój własny, wobec reszty niemalże symboliczny, a stanowiący pierwszy symbol oddania.
Nie miała jak wypowiadać się o kamieniach, poza ogólnym określeniem, czy był ładny, dostateczny, a może zupełnie brzydki, jednakże o historii i dodatkach potrafiła rozmawiać całymi dniami. Crouchowie żyli zaszczytami przodków, we wszelkiego rodzaju ozdobach i nie tylko upatrując idących za nimi historii, gromadzącego się latami spoiwa pomiędzy tymi, którzy byli, a którzy są teraz. Każdy taki przedmiot, przechodzący z rąk starszych do młodszych, miał przecież o wiele większą wartość niż najnowsze błyskotki, a często delikatne rzemiosło czekało na odpowiednio istotny moment, aby wydostać się z aksamitnych poduszeczek i raz jeszcze ukazać światu swe piękno. Kiedy, jak nie w dniu ślubu?
— Och, klamra byłaby cudownym pomysłem... — oznajmiła rozmarzonym głosem, obracając się raz wokół własnej osi, jakby poszukiwała wzrokiem sukni, która najlepiej pasowałaby do tego rodzaju biżuterii. Suknia jasnowłosej poruszyła się razem z nią. — Mamy już trop, teraz wystarczy tylko odnaleźć odpowiednią suknię.
Znajomy głos zatrzymał tok troskliwych myśli krążących wokół Imogen i tylko duża porcja silnej woli sprawiła, że nie odwróciła się natychmiast na obcasie swoich pantofelków, aby dojrzeć, czy wyobraźnia nie płata jej figli. Zamiast tego ostrożnie przechyliła głowę o kilka kątów w bok, tak, aby odnaleźć odpowiednią linię, prowadzącą jej wzrok wprost do osoby, z której piersi wyrwało się uprzejme pytanie.
Tyle wystarczyło, by serce zabiło żwawiej, choć lico młodej damy wciąż pozostawało — jak niemalże zawsze — jednolicie blade. To w zielonych oczach kryły się jednak wszystkie emocje, których nie potrafiła jeszcze sama nazwać, a które musiały dodawać jej życia, iskier, pewnej witalnej energii bardziej, niż nawet najpiękniej skrojony uśmiech, do którego przywoływania uczona była latami. Spojrzenie prześlizgnęło się po gładko ogolonej twarzy, cichy wydech, zapewne ulgi, wydostał się spomiędzy jej ust, a dosłyszany mógł być wyłącznie przez przyszłą pannę młodą. Pannę, której starszy brat okazał się być, szczęśliwie, skrywać pod zarostem nie brzydotę, czy inny fizyczny defekt, a naprawdę przystojną, jakoś urokliwie męską w oczach debiutantki twarz. Odpowiedziała mu spojrzeniem, równie długim, jak jego własne, lecz niczym poza tym. W sercu jednak wciąż buchał ogień nadziei, że wyczyta z jej oczu wszystko, co miała mu do powiedzenia, a przede wszystkim to, jak bardzo miły był jej jego widok.
Nie drgnęła nawet — będąc pod samotnym i cichym wrażeniem własnej dzielności — gdy Imogen krzykiem zatrzymała swego brata w sali. I tak, jak cieszyła się na jego widok, naprawdę i szczerze, tak jego przedłużająca się obecność w żeńskim gronie niezawodnie sprawiła, że wcześniejsza swoboda Hypatii musiała zostać zupełnie powściągnięta. Chwilowo ukryła usta za kieliszkiem z winem, spojrzeniem umknęła do Imogen w sukni tak misternej i delikatnej, jakby utkana została z samej intencji snu. I tak oto wyprostowała się, wracając do sztywnej ramy, gdy przyjaciółka wychwalała oko swego brata i do tego wspomniała jeszcze o żonie!, czy wiedziała coś więcej? Czy Hypatia była w swym spojrzeniu, przecież jednym tylko (!), zbyt oczywista? Och, Imosiu, trochę więcej subtelności, patrz w okno, gdy mówisz takie rzeczy, jeszcze ktoś poza Tobą się domyśli! Nieistotne, że lady Crouch nie była nawet pewna, czy Imosia cokolwiek wiedziała. Plotki kochały towarzystwo kobiet, w pewien przewrotny sposób kochała je sama Hypatia i dlatego też wobec niezapowiedzianej, a jednak cicho wyczekiwanej obecności, pragnęła zachować jak największą ostrożność. Nie mogła jednak wychodzić naprzeciw życzeniu panny młodej, wspieranej w dodatku przez Primrose. I może przez chwilę miała wyrzuty sumienia na temat swych myśli wypraszających Fearghasa poza salę, lecz te szybko zastąpione zostały w jej myślach tą przedziwną słodyczą, typową w relacji między starszym bratem i młodszą siostrą. Pozwoliła sobie na jeszcze jeden łyk wina, nim opuściła ostrożnie lampkę niżej, wreszcie uśmiechając się nieco swobodniej. Czy Bartemius będzie podobnie troskliwy, gdy to jej przyjdzie wyjść za mąż? Och, oczywiście, że tak. Troska taka świadczyła wszak o mężczyźnie więcej dobrego, niż brak zarostu.
— Zastanów się nad odcieniem muszli — wtrąciła wreszcie, po nienaturalnie długiej dla siebie chwili ciszy. — Masz może gdzieś tę klamrę? Jeżeli chcemy jej użyć, powinnyśmy sprawdzić, do jakiego odcienia pasuje najbardziej i czy ten ci służy — och, ileż siły wkładała w spokojny, melodyjny ton głosu, dbając, aby nie zadrżał on nawet na moment, nie z niewiary w swe rady, a przez spojrzenie, które ukradkiem przemknęło po granatowym garniturze i spinkach z perłami, przyciągając do Hypatii myśli, że ten konkretny kolor pięknie współgrałby z jej rodowym złotem. — To nie jest zły pomysł, chyba nie zamierzasz przesiedzieć całego wesela za stołem, Imosiu? — spytała, popierając pomysł Colette, której posłała krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. Cóż to za przyjęcie, cóż za okazja, gdy centrum uwagi skupia się przy stole.
Nie miała jak wypowiadać się o kamieniach, poza ogólnym określeniem, czy był ładny, dostateczny, a może zupełnie brzydki, jednakże o historii i dodatkach potrafiła rozmawiać całymi dniami. Crouchowie żyli zaszczytami przodków, we wszelkiego rodzaju ozdobach i nie tylko upatrując idących za nimi historii, gromadzącego się latami spoiwa pomiędzy tymi, którzy byli, a którzy są teraz. Każdy taki przedmiot, przechodzący z rąk starszych do młodszych, miał przecież o wiele większą wartość niż najnowsze błyskotki, a często delikatne rzemiosło czekało na odpowiednio istotny moment, aby wydostać się z aksamitnych poduszeczek i raz jeszcze ukazać światu swe piękno. Kiedy, jak nie w dniu ślubu?
— Och, klamra byłaby cudownym pomysłem... — oznajmiła rozmarzonym głosem, obracając się raz wokół własnej osi, jakby poszukiwała wzrokiem sukni, która najlepiej pasowałaby do tego rodzaju biżuterii. Suknia jasnowłosej poruszyła się razem z nią. — Mamy już trop, teraz wystarczy tylko odnaleźć odpowiednią suknię.
Znajomy głos zatrzymał tok troskliwych myśli krążących wokół Imogen i tylko duża porcja silnej woli sprawiła, że nie odwróciła się natychmiast na obcasie swoich pantofelków, aby dojrzeć, czy wyobraźnia nie płata jej figli. Zamiast tego ostrożnie przechyliła głowę o kilka kątów w bok, tak, aby odnaleźć odpowiednią linię, prowadzącą jej wzrok wprost do osoby, z której piersi wyrwało się uprzejme pytanie.
Tyle wystarczyło, by serce zabiło żwawiej, choć lico młodej damy wciąż pozostawało — jak niemalże zawsze — jednolicie blade. To w zielonych oczach kryły się jednak wszystkie emocje, których nie potrafiła jeszcze sama nazwać, a które musiały dodawać jej życia, iskier, pewnej witalnej energii bardziej, niż nawet najpiękniej skrojony uśmiech, do którego przywoływania uczona była latami. Spojrzenie prześlizgnęło się po gładko ogolonej twarzy, cichy wydech, zapewne ulgi, wydostał się spomiędzy jej ust, a dosłyszany mógł być wyłącznie przez przyszłą pannę młodą. Pannę, której starszy brat okazał się być, szczęśliwie, skrywać pod zarostem nie brzydotę, czy inny fizyczny defekt, a naprawdę przystojną, jakoś urokliwie męską w oczach debiutantki twarz. Odpowiedziała mu spojrzeniem, równie długim, jak jego własne, lecz niczym poza tym. W sercu jednak wciąż buchał ogień nadziei, że wyczyta z jej oczu wszystko, co miała mu do powiedzenia, a przede wszystkim to, jak bardzo miły był jej jego widok.
Nie drgnęła nawet — będąc pod samotnym i cichym wrażeniem własnej dzielności — gdy Imogen krzykiem zatrzymała swego brata w sali. I tak, jak cieszyła się na jego widok, naprawdę i szczerze, tak jego przedłużająca się obecność w żeńskim gronie niezawodnie sprawiła, że wcześniejsza swoboda Hypatii musiała zostać zupełnie powściągnięta. Chwilowo ukryła usta za kieliszkiem z winem, spojrzeniem umknęła do Imogen w sukni tak misternej i delikatnej, jakby utkana została z samej intencji snu. I tak oto wyprostowała się, wracając do sztywnej ramy, gdy przyjaciółka wychwalała oko swego brata i do tego wspomniała jeszcze o żonie!, czy wiedziała coś więcej? Czy Hypatia była w swym spojrzeniu, przecież jednym tylko (!), zbyt oczywista? Och, Imosiu, trochę więcej subtelności, patrz w okno, gdy mówisz takie rzeczy, jeszcze ktoś poza Tobą się domyśli! Nieistotne, że lady Crouch nie była nawet pewna, czy Imosia cokolwiek wiedziała. Plotki kochały towarzystwo kobiet, w pewien przewrotny sposób kochała je sama Hypatia i dlatego też wobec niezapowiedzianej, a jednak cicho wyczekiwanej obecności, pragnęła zachować jak największą ostrożność. Nie mogła jednak wychodzić naprzeciw życzeniu panny młodej, wspieranej w dodatku przez Primrose. I może przez chwilę miała wyrzuty sumienia na temat swych myśli wypraszających Fearghasa poza salę, lecz te szybko zastąpione zostały w jej myślach tą przedziwną słodyczą, typową w relacji między starszym bratem i młodszą siostrą. Pozwoliła sobie na jeszcze jeden łyk wina, nim opuściła ostrożnie lampkę niżej, wreszcie uśmiechając się nieco swobodniej. Czy Bartemius będzie podobnie troskliwy, gdy to jej przyjdzie wyjść za mąż? Och, oczywiście, że tak. Troska taka świadczyła wszak o mężczyźnie więcej dobrego, niż brak zarostu.
— Zastanów się nad odcieniem muszli — wtrąciła wreszcie, po nienaturalnie długiej dla siebie chwili ciszy. — Masz może gdzieś tę klamrę? Jeżeli chcemy jej użyć, powinnyśmy sprawdzić, do jakiego odcienia pasuje najbardziej i czy ten ci służy — och, ileż siły wkładała w spokojny, melodyjny ton głosu, dbając, aby nie zadrżał on nawet na moment, nie z niewiary w swe rady, a przez spojrzenie, które ukradkiem przemknęło po granatowym garniturze i spinkach z perłami, przyciągając do Hypatii myśli, że ten konkretny kolor pięknie współgrałby z jej rodowym złotem. — To nie jest zły pomysł, chyba nie zamierzasz przesiedzieć całego wesela za stołem, Imosiu? — spytała, popierając pomysł Colette, której posłała krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. Cóż to za przyjęcie, cóż za okazja, gdy centrum uwagi skupia się przy stole.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
- Oczywiście, że tak. Nie posądziłabym cię o złośliwość. - przyznała ciemne spojrzenie kierując ku najmłodszej róży. No, może nie było w tym całkowitej prawdy, ale znów, chodziło jedynie o buty - jak dobrze zrozumiała. Uniesiony głos Imogen zdawał się… przekrzywiła odrobinę głowę. Teraz to już nawet zaczynając współczuć biednemu szwagrowi. Gdyby posiadała w sobie więcej empatii może poczułaby się winna, że dla własnej rozrywki wcześniej próbowała go zatrzymać. Puściła łańcuszek którym bawiła się przez chwilę.
- Wspaniale. Dziękuję. - wypowiedziała cicho odbierając od mężczyzny talerzyk z ananasami gdzieś w połowie wypowiadanych przez Primrose słów nie chcąc jej przeszkadzać, ale jednocześnie nie do końca intersująca się samym pochodzeniem kamienia, pozwalając by w tym czasie jej myśli mimowolnie odsunęły się dalej - a może wyfrunęły całkiem poza Salę Zdobywców wracając ją wspomnieniem do badań przeprowadzanych na jej własnym mężu. Gdyby nie podły humor i to, czego się dopuścił pewnie tamtego dnia śniadanie skończyło by się - też w łóżku - ale nie na jej omdleniu. Przeciągłe westchnięcie zdusiła w sobie widelczykiem podduszając Merlinowi winnego ananasa. Czuła się… zagubiona. Manannan nadal milczał i sama ignorowałaby go całkiem, gdyby nie potrzeby z którymi przegrywała. Wsunęła kawałek owocu do ust. A jednocześnie zdawał się temat uważać za skończony i zamknięty. Wybaczyłaby mu, gdyby był z nią całkiem szczery. Do szału doprowadzał ją fakt, że dotknął go ktoś inny. Nawet teraz to wspomnienie wlewało w nią złość. Wzięła wdech przez nozdrza próbując odsunąć te myśli, nie mogła się denerwować, zdecydowanie przyjemniej było pomyśleć o ciepłych dłoniach błą…
Hm? - niemal mruknęła w zapomnieniu na czas orientując się w tym, że nie znajduje się w towarzystwie w którym winna pozwalać sobie na coś takiego. Wyrwała się z własnych rozmyślań - dość niepoprawnych jak na czas i miejsce - ogniskując spojrzenie na wywołującej ją Primrose.
- Istotnie. - odpowiedziała jej uprzejmie unosząc kąciki ust, właściwie nie do końca orientowała się w tym czym zajmuje się panna Burke i skąd nagle w rozmowie wzięło się jubilerstwo. Sądziła że pomaga w sklepie i tworzy talizmany - a te nie zawsze wyglądały pięknie - o artystyczna talenty jej nie podejrzewała sądząc, że w tej kwestii są do siebie podobne. Sama zaś w jubilerstwie nie orientowała się mocniej, niż było jej to potrzebne. Coś albo nadawało się na to, by to prezentowała - albo nie. Wraz z nadchodzącym czasem - i powziętymi planami - miała zgłębić je lepiej. Przesunęła tęczówkami po kobietach znajdujących się w sali, kończąc wędrówkę na bracie swojego męża dając sobie chwilę na zastanowienie. Roślinne, geometryczne, zwierzęce, rodowe. Powinna im powiedzieć co naprawdę sądzi? Przeniosła tęczówki na Imogen. - To zależy dla kogo wybiera tą suknie. W ogólnym rozrachunku sprawy mają się następująco - jeśli dla Efrema to bez znaczenia co wybierze, moje miłe. - wypowiedziała w końcu. - Muszle, klamry, wisiory, lilie czy macki, proste, balowe z koronką czy welonem. - wymieniała zgrabnie odcinając kawałek ananasa od plastra - doprawdy, winni pokroić je wcześniej, żeby nie musiała zajmować się tym będąc w rozmowie. Będzie musiała potem pomówić z Todem. - Jestem niemal pewna, że gdybyś zapytała dziś swojego brata, moja droga, co tamtego dnia miałam na sobie, miałby trudność wskazać dokładnie. Choć przeświadczenie, że byłam najpiękniejszym co był w stanie tamtego dnia dostrzec do dziś jest w nim silne. - z pewnością bardziej niż jej czerwona suknia przechodząca wraz z różanymi dekoracjami w granat była mniej pamiętna niż moment kiedy po raz pierwszy mógł ujrzeć ją w całości. - Z Efremem będzie podobnie. Inni - zawistni - i tak znajdą coś, co nie będzie im odpowiadało. - nadziała kawałek ananasa na widelczyk, unosząc go. - Więc, najważniejszym zasadniczo jest to, o czym wspomniał Fearghas - tak samo skromny jak Manannan, czyż nie? - Jeśli chcesz bieli, ją winnaś założyć ale nie uważam, że koniecznie przy niej musisz się trzymać. To twój ślub, więc i zasady są twoje, albo tego komu pozwoliłaś zaplanować całość. Moja opinia jest dokładnie taka sama jaką miałam w dniu moich zaślubin, to ostatnia szansa, by wybrzmieć wyraźnie w imieniu domu który cię wychował. Osobiście założyłabym suknie wyraźną i zaskakującą. Może granat w połączeniu z wzorami macek które w trakcie ruchu wyglądałby jakby się ruszały. Przy okazji przypominając o tym, co znajduje się w naszym posiadaniu. - jako tak subtelne ostrzeżenie, ze nikt by tego ze sobą nie powiązał (prawdopodobnie) i granat który finalnie miała na sobie, kiedy zmieniła nazwisko, przeplatany złotem, choć bez zdobień. - Masz w końcu w tym zamku najlepszych zaklinaczy. Tobie poleciłabym coś łagodniejszego. Suknię, która na spódnicy posiada subtelny gradient. Błękit spokojnie przechodzący w biel morskich fal. Jeśli życzysz sobie zdobień w tym wariancie sięgnęłabym po muszle. A potem zażyczyła, by te kolory i wzory zostały zaklęte w taki sposób, by wraz z przyjęciem nazwiska błękit zmienił się w fiolet - pasując do naszyjnika, a zdobienia w lilie o których tak myślisz. Rękawy balonowe zakończone mankietami z guzikami z tych samych kamieni co naszyjnik - albo pasujących do klamry. Jeśli skłaniasz się ku tiulowi, możesz wykorzystać go do rękawów i spódnicy sukni. Choć może krój syreny będzie właściwszym z racji… cóż, wiadomo. - zaśmiała się łagodnie w końcu wrzucając do ust kawałek ananasa. - nie bardzo rozumiała rozterki Imogen. To była tylko suknia. Mogła nią coś przekazać - z pewnością. Ale jako wila w każdej będzie prezentować się nieziemsko co będzie powodem westchnięć: mężczyzn - z zachwytu i kobiet - z zazdrości. Sama zazdrościła jej niezmiennie i od samego początku. Urody mniej (bo sama niewiele innych miała sobie równych) co zdolności. Wiele by dała, by kilkoma szeptami móc nakłonić kogoś do swej woli. Gdyby to umiała, dzisiaj łamałaby już palce w dłoniach tej wywłoki która i tak się przed tym nie uchroni. Jej wargi mimowolnie rozciągnęły się mocniej. Zemsta serwowana powoli, mogła przecież smakować słodziej.
- Wspaniale. Dziękuję. - wypowiedziała cicho odbierając od mężczyzny talerzyk z ananasami gdzieś w połowie wypowiadanych przez Primrose słów nie chcąc jej przeszkadzać, ale jednocześnie nie do końca intersująca się samym pochodzeniem kamienia, pozwalając by w tym czasie jej myśli mimowolnie odsunęły się dalej - a może wyfrunęły całkiem poza Salę Zdobywców wracając ją wspomnieniem do badań przeprowadzanych na jej własnym mężu. Gdyby nie podły humor i to, czego się dopuścił pewnie tamtego dnia śniadanie skończyło by się - też w łóżku - ale nie na jej omdleniu. Przeciągłe westchnięcie zdusiła w sobie widelczykiem podduszając Merlinowi winnego ananasa. Czuła się… zagubiona. Manannan nadal milczał i sama ignorowałaby go całkiem, gdyby nie potrzeby z którymi przegrywała. Wsunęła kawałek owocu do ust. A jednocześnie zdawał się temat uważać za skończony i zamknięty. Wybaczyłaby mu, gdyby był z nią całkiem szczery. Do szału doprowadzał ją fakt, że dotknął go ktoś inny. Nawet teraz to wspomnienie wlewało w nią złość. Wzięła wdech przez nozdrza próbując odsunąć te myśli, nie mogła się denerwować, zdecydowanie przyjemniej było pomyśleć o ciepłych dłoniach błą…
Hm? - niemal mruknęła w zapomnieniu na czas orientując się w tym, że nie znajduje się w towarzystwie w którym winna pozwalać sobie na coś takiego. Wyrwała się z własnych rozmyślań - dość niepoprawnych jak na czas i miejsce - ogniskując spojrzenie na wywołującej ją Primrose.
- Istotnie. - odpowiedziała jej uprzejmie unosząc kąciki ust, właściwie nie do końca orientowała się w tym czym zajmuje się panna Burke i skąd nagle w rozmowie wzięło się jubilerstwo. Sądziła że pomaga w sklepie i tworzy talizmany - a te nie zawsze wyglądały pięknie - o artystyczna talenty jej nie podejrzewała sądząc, że w tej kwestii są do siebie podobne. Sama zaś w jubilerstwie nie orientowała się mocniej, niż było jej to potrzebne. Coś albo nadawało się na to, by to prezentowała - albo nie. Wraz z nadchodzącym czasem - i powziętymi planami - miała zgłębić je lepiej. Przesunęła tęczówkami po kobietach znajdujących się w sali, kończąc wędrówkę na bracie swojego męża dając sobie chwilę na zastanowienie. Roślinne, geometryczne, zwierzęce, rodowe. Powinna im powiedzieć co naprawdę sądzi? Przeniosła tęczówki na Imogen. - To zależy dla kogo wybiera tą suknie. W ogólnym rozrachunku sprawy mają się następująco - jeśli dla Efrema to bez znaczenia co wybierze, moje miłe. - wypowiedziała w końcu. - Muszle, klamry, wisiory, lilie czy macki, proste, balowe z koronką czy welonem. - wymieniała zgrabnie odcinając kawałek ananasa od plastra - doprawdy, winni pokroić je wcześniej, żeby nie musiała zajmować się tym będąc w rozmowie. Będzie musiała potem pomówić z Todem. - Jestem niemal pewna, że gdybyś zapytała dziś swojego brata, moja droga, co tamtego dnia miałam na sobie, miałby trudność wskazać dokładnie. Choć przeświadczenie, że byłam najpiękniejszym co był w stanie tamtego dnia dostrzec do dziś jest w nim silne. - z pewnością bardziej niż jej czerwona suknia przechodząca wraz z różanymi dekoracjami w granat była mniej pamiętna niż moment kiedy po raz pierwszy mógł ujrzeć ją w całości. - Z Efremem będzie podobnie. Inni - zawistni - i tak znajdą coś, co nie będzie im odpowiadało. - nadziała kawałek ananasa na widelczyk, unosząc go. - Więc, najważniejszym zasadniczo jest to, o czym wspomniał Fearghas - tak samo skromny jak Manannan, czyż nie? - Jeśli chcesz bieli, ją winnaś założyć ale nie uważam, że koniecznie przy niej musisz się trzymać. To twój ślub, więc i zasady są twoje, albo tego komu pozwoliłaś zaplanować całość. Moja opinia jest dokładnie taka sama jaką miałam w dniu moich zaślubin, to ostatnia szansa, by wybrzmieć wyraźnie w imieniu domu który cię wychował. Osobiście założyłabym suknie wyraźną i zaskakującą. Może granat w połączeniu z wzorami macek które w trakcie ruchu wyglądałby jakby się ruszały. Przy okazji przypominając o tym, co znajduje się w naszym posiadaniu. - jako tak subtelne ostrzeżenie, ze nikt by tego ze sobą nie powiązał (prawdopodobnie) i granat który finalnie miała na sobie, kiedy zmieniła nazwisko, przeplatany złotem, choć bez zdobień. - Masz w końcu w tym zamku najlepszych zaklinaczy. Tobie poleciłabym coś łagodniejszego. Suknię, która na spódnicy posiada subtelny gradient. Błękit spokojnie przechodzący w biel morskich fal. Jeśli życzysz sobie zdobień w tym wariancie sięgnęłabym po muszle. A potem zażyczyła, by te kolory i wzory zostały zaklęte w taki sposób, by wraz z przyjęciem nazwiska błękit zmienił się w fiolet - pasując do naszyjnika, a zdobienia w lilie o których tak myślisz. Rękawy balonowe zakończone mankietami z guzikami z tych samych kamieni co naszyjnik - albo pasujących do klamry. Jeśli skłaniasz się ku tiulowi, możesz wykorzystać go do rękawów i spódnicy sukni. Choć może krój syreny będzie właściwszym z racji… cóż, wiadomo. - zaśmiała się łagodnie w końcu wrzucając do ust kawałek ananasa. - nie bardzo rozumiała rozterki Imogen. To była tylko suknia. Mogła nią coś przekazać - z pewnością. Ale jako wila w każdej będzie prezentować się nieziemsko co będzie powodem westchnięć: mężczyzn - z zachwytu i kobiet - z zazdrości. Sama zazdrościła jej niezmiennie i od samego początku. Urody mniej (bo sama niewiele innych miała sobie równych) co zdolności. Wiele by dała, by kilkoma szeptami móc nakłonić kogoś do swej woli. Gdyby to umiała, dzisiaj łamałaby już palce w dłoniach tej wywłoki która i tak się przed tym nie uchroni. Jej wargi mimowolnie rozciągnęły się mocniej. Zemsta serwowana powoli, mogła przecież smakować słodziej.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala zdobywców
Szybka odpowiedź