Wydarzenia


Ekipa forum
Bawialnia
AutorWiadomość
Bawialnia [odnośnik]05.10.23 22:11

Bawialnia

Zachowana w rodowych barwach bawialnia jest miejscem najchętniej odwiedzanym przez najmłodszych Traversów. Można tutaj znaleźć wiele gier, ale i instrumentów. Wieczorami zaś często można zobaczyć tutaj entuzjastów czarodziejskich szachów. Morski ród posiada swoje własne zestawy figur szachowy - największą popularnością cieszą te przedstawiające morskie stworzenia, oraz ten ze statkami wchodzącymi w skład floty Traversów.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bawialnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Bawialnia [odnośnik]07.12.23 17:55
2 sierpnia
Wieść o jej powrocie rzeczywiście musiała roznieść się szybko pośród dotychczasowej klienteli, że w przeciągu zaledwie paru dni już dostała kilka próśb o wizytę i potencjalnych zleceń, jeśli znajdzie czas. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że jej to nie schlebiało; każdy pozytywnie przyjęty projekt i dobre słowo łechtało jej damskie ego, napędzało do działania, niezależnie od tego, czy szyła tutaj, w Londynie, czy we Francji, gdzie zaczęła zaznaczać swoją obecność projektancką zaledwie przed paroma miesiącami. Mimo obaw, że będzie musiała przejść podobną, usłaną kamieniami drogę, by coś znaczyć, ojczysty kraj okazał się łaskawszy, bardziej otwarty i wyrafinowany, ale jednocześnie dość uciążliwy. W takich momentach tęskniła za młodymi arystokratkami, które choć męczące, były w pewnych kwestiach jak glina: dało się je ulepić, przekonać, przeforsować pewne sugestie. Z radością przyjęła więc zlecenie od lady Travers, by uzupełnić garderobę jej córy o kilka nowych kreacji, podkreślających półwile geny.
Szycie w szczególności dla szlachetnie urodzonych dam było przeżyciem dość specyficznym i ciekawym, ale kiedy dochodziła do tego kwestia jej osobistego przekleństwa, uroku, nie mogła odmówić półwilej duszy w potrzebie. W swojej karierze, poza własną siostrą, jedynym przypadkiem półwili, który ubierała była serdeczna przyjaciółka, Liliana, już od dawien dawna przebywająca z daleka od Anglii, ale paradoksalnie te przypadki były zdecydowanie łatwiejsze, niż zwykłe dziewczęta. Półwile siostry same w sobie były piękne i powabne, wręcz idealne, jak wyrzeźbiona i dopieszczona własnoręcznie figurka, a ubiór nie stanowił większego kłopotu. W tego typu przypadkach stawiała na preferencje, krótką analizę kolorystyczną, bo wbrew pozorom, mimo genu, półwile potrafiły znacznie różnić się od siebie. Jedne były traktowane jak królowe lodu, wyniosłe piękności, których spojrzenie wprost wbijało w ziemię, podczas gdy inne przypominały porcelanowe laleczki, tak subtelne, że strach było je dotknąć, by nie rozpadły się na miliony kawałeczków. Do tych pierwszych nie pasowały pastele i zwiewne materiały, podobnie jak te drugie przytłaczała mocniejsza kreacja. Osobiście znajdowała się gdzieś pomiędzy, nauczona dostosowania się do okoliczności, jednak Imogen zdecydowanie plasowała się w tej pierwszej grupie. Umówiona tego dnia z młodszą lady Travers, znalazła się Norfolk przed czasem, ze spokojem czekając na lady w bawialni a kiedy ta pojawiła się, nikły cień uśmiechu zajaśniał wokół wydatnych warg czarownicy.
Lady Travers, Imogen – skinęła głową, nienachalnie lustrując sylwetkę dziewczęcia, które już kiedyś miała okazję ubierać. Tamtym razem, na polecenie Pani Matki, wymyśliła dodatki z pereł i szmaragdów, kiedy jednak teraz przyglądała się dziewczynie, w jej głowie pojawiła się zgoła odmienna wizja. – Jak się miewasz? – spytała grzecznościowo, ale gdzieś między wierszami czaiła się nuta szczerej ciekawości.


don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
Solene Baudelaire
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Bawialnia Tumblr_oo7oyahdyU1v4h7k3o6_400
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4706-solene-baudelaire-budowa#100715 https://www.morsmordre.net/t4836-echo#103798 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f323-lavender-hill-100-domostwo-krewnych-baudelaire-ow https://www.morsmordre.net/t5563-skrytka-bankowa-nr-1212 https://www.morsmordre.net/t4775-solene-baudelaire
Re: Bawialnia [odnośnik]01.10.24 21:27
8 września?

   W dobrym tonie jest, aby każda dobrze wychowana panna zacisze murów swej rezydencji opuszczała co najmniej raz w tygodniu — naturalnie, w towarzystwie przyzwoitki. Nie chcemy bowiem, żeby uchodziła za osobę nazbyt swobodną oraz bezwstydną — co pozwoli jej uniknąć przypisania do siebie łatki dzikuski oraz persony o gburowatym, nieprzystępnym charakterze. Takowa dama winna zawsze dłonie przysłaniać rękawiczkami, na głowie nosić najmodniejszy kapelusik oraz średnio co dziesięć kroków zatrzymywać się tylko po to, by móc westchnąć cicho w rozmarzeniu, bacząc przy tym na odpowiednią scenerię. Źle jest bardzo wzdychać na cmentarzach, pogrzebach oraz podczas pogadanek ciotek o tym, że kiedyś to było a teraz nic nie ma, bo dosłownie od czasu deszczu gwiazd niewiele w zasadzie zostało. Szczęśliwie dla Colette, nie przebywała obecnie ani na cmentarzu, ani na pogrzebie (tych już miała nadto), ani też na pogadance ciotek — mogła więc wzdychać do woli, z dłońmi przytkniętymi do piersi oraz lekko zmarszczonym nosem, bo co jeśli od tego słonego powietrza zamieni się w rybkę i popłynie w siną dal? To byłoby bardzo smutne, przecież czekało ją spotkanie z najukochańszą — bo już jedyną — siostrą! Służka zapewniła ją jednak solennie, że żadnych łusek na zarumienionych od podekscytowania policzkach nie zauważyła, co pozwoliło rozedrganej duszy uspokoić się chociaż odrobinkę, nie na długo jednak, gdyż była taka PODEKSCYTOWANA.
   Od jej powrotu do kraju minęły aż dwa tygodnie, które spędziła bardzo pracowicie — służka zapewniła również, że na skórze nie ma żadnego odbicia od poduszki, liczne drzemki w końcu też potrafiły być takie wyczerpujące! — próbując zaaklimatyzować się na nowo w swoim domu, wiele spraw pilnie wymagało jej uwagi (na przykład kolor ścian jej sypialni! Nie była już małą dziewczynką, żeby tak tonąć w różu. Lawenda oraz błękity z ogromną ilością koronek brzmiały zdecydowanie bardziej dojrzale!), stąd pewne aspekty zaniedbała tylko troszeczkę. Nie godziło się jednak podobnie postępować z rodziną, stąd zapowiedziała swoją wizytę Melisande bardzo grzecznie pięć dni temu listownie (dodając na długość jednej stopy pergaminu anegdotkę o tym, jak podobno jedna z młodziutkich lady Carrow pokazała się publicznie dzierżąc skazę w postaci zajęczej wargi i że ona wolałaby się rzucić na pożarcie smokom, niż żyć w podobnym zawstydzeniu. Co z kolei przypomniało jej, że szanowny papo, świeć Mahaut lumos nad jego duszą, nigdy nie docenił jej genialnej innowacji w postaci rzucania irytujących person smokom na obiad. Po co im one były w takim razie? Tragedia!), zapewniając, że wcale nie musi wychodzić jej na spotkanie, bo znacznie ładniej będzie wyglądała w słonecznym świetle saloniku niż z kosmykami latającymi w te i wewte.
   Dlatego też ich spotkanie odbywa się najwyraźniej w bawialni Traversów i jest bardzo poruszające, zwłaszcza kiedy najmłodsza róża wydaje z siebie ucieszony pisk na widok ciemnowłosej damy, dzielącą ich odległość pokonując w kilku drobnych susach, nim ujmie w swe ręce siostrzane dłonie, które ściśnie delikatnie w wyrazie głębokiej oraz absolutnie źle ukrywanej tęsknoty.
   — Comme c'est merveilleux! Och Meli, gdyby zbrodnią było wyglądać zachwycająco, tak obie niechybnie skończyłybyśmy w Tower niczym najgorsi szubrawcy — informuje lady Travers, nim dłonią przywoła swoją służkę dzierżącą w ramionach bukiet róż przetykanych białą wstążką oraz drobnymi perełkami — To dla ciebie! Słyszałam, że twój pan mąż sprawił ci własny ogród, jednak nie mogłam się powstrzymać przed przyniesieniem ci, chociaż odrobiny domu, maman pomagała mi wybrać! Przyniosłam również różaną herbatę oraz dwa bukiety zarówno dla lady Travers, oraz lady Imogen. Ale zdradzę ci w tajemnicy, że twój jest o wiele większy i najpiękniejszy — oznajmia zadowolona, nawet pamiętała o tym, żeby pozbyć się wszystkich kolców! Znaczy, skrzaty się pozbyły i kilkukrotnie rękami przejeżdżały po łodygach, upewniając się, że przypadkiem Melisande się nie skaleczy. To byłoby okropne! Odsuwa się od niej, a uśmiech nie opuszcza dziewczęcej buzi, nawet wtedy, kiedy niezbyt bardzo dostojnie opada na najbliższy szezlong i w ramiona bierze leżącą na nim poduszukę.
   — Wyglądasz na zadowoloną, ale czy jesteś zadowolona? Czy życie małżeńskie jest takie, jak to sobie wyobrażałaś? Czy lord Travers jest miły? Czy wybudował już na twoją cześć statek ochrzczony twoim imieniem? Myślę, że powinien, to bardzo brzydko, jeśliby tego nie zrobił, bo zdecydowanie zasługujesz na statek. Podoba ci się tutaj? Lady Fawley twierdzi, że oczywiście, że ci się podoba, ale ja powiedziałam jej na herbatce sprzed dwóch dni, że droga lady Fawley, moja siostra ma swój własny rozum i sama może mi powiedzieć, czy jej się coś podoba, czy jej się nie podoba. I wiesz co zrobiła? Prychnęła! Na MNIE. A potem bezczelnie oskarżyła mnie, że przydeptałam jej sukienkę! Zapytałam się ją, jak w ogóle śmie, a ona na to, że śmie! — zaraz przekręca się nieco na bok, jakby między nimi była jeszcze jedna osoba — Odpowiedziałam, że to strasznie niegrzeczne! A ona — przekręca się w drugą stronę, perfekcyjnie oddając przeprowadzoną wymianę zdań — Że niegrzecznie, to jest kłamać. Na co powiedziałam, że nuuh, a ona, że duuh. I dopiero, jak uświadomiłam ją, że jest moją bardzo dobrą koleżanką, którą zaprosiłam do siebie zaraz po powrocie, udostępniając dla niej oraz naszych znajomych lady ogród w dowodzie przyjaźni, oraz oddania, to mnie przeprosiła. Wyobrażasz to sobie Melisane? Tak mnie oskarżać? — do piersi przykłada skryte pod rękawiczkami ręce, podkreślając tylko swoje przejęcie, a poduszka opada jej na kolana — Miała rację, bo oczywiście, że jej przydeptałam tę sukienkę, przez co się potknęła. Ale czy można mnie winić? Była bardzo jędzowata, a do tego śmieje się jak prosiaczek. Osobiście uważam, że to był dobry uczynek dla świata. Dlatego jej zachowanie jest skandaliczne — milknie, nim zaklaszcze cicho — Ale ze mnie straszliwa gaduła! Przywiozłam ci prezenty z moich podróży! Ellie! Prezenty! — pospiesza dziewuchę, która różdżką powiększa pakunki, w których kryły się jedwabne chusteczki, szale, rękawiczki, trzy wachlarze, dwa kapelusiki, bransoletka z białego złota z rubinami oraz złoty naszyjnik z diamentami i kolczykami — Och, nie te. Nie te! Ten SPECJALNY podaj! — beszta służącą, która zaraz podaje jej zawiniątko — Przywiozłam ci książkę o rogogonach węgierskich, z czasów istnienia Austro - Węgier. Jest napisana po niemiecku, ale szczęśliwie tłumacz zdążył przetłumaczyć wszystko, nim zostałam wezwana do domu. Jak stukniesz dwa razy różdżką w stronę, to pokaże się język angielski. Tylko musisz uważać, bo jeden z malowanych smoków jest bardzo psotliwy i zionie ogniem, przez co słowa wracają do swojego oryginalnego stanu. Nazywam go Ludi od Ludwiga van Beethovena, ponieważ jest głuchy na moje protesty! Ale może ciebie bardziej posłucha — kończy swoją wypowiedź, a ciemne oczęta lśnią w niemym oczekiwaniu na pochwałę, bo naprawdę starała się znaleźć coś, co przypadnie do gustu jej drogiej lady siostrze i pokaże, jak bardzo był to przemyślany gest!
Colette Rosier
Colette Rosier
Zawód : debiutantka
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's my right to taste the riches of the earth
OPCM : 1+1
UROKI : 2+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12491-colette-rosier#384615 https://www.morsmordre.net/t12498-jean#384731 https://www.morsmordre.net/t12619-colette-rosier#387737 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t12636-skrytka-bankowa-2675#388532 https://www.morsmordre.net/t12499-colette-rosier#384776
Re: Bawialnia [odnośnik]07.10.24 22:00
Musiała ją z pewnością zauważyć - różnicę między zamkami, tym który właśnie odwiedzała i tym, który nazywała domem. Podczas gdy Zamek Róż stworzony na podobieństwo francuskiej architektury, pełen złota i przepchu, tak ten po któym spacerowała teraz znacznie różnił się w swoim wystroju - surowego kamienia przetykanego granatem i błękitem, czasem wzbogacanego o pomarańcz, rodowe baryw Traversów. Zachwycał w całkiem inny sposób. Wydawał się wiekowy, ale i silny, w jakiś sposób groźny i surowy - jak morze samo w sobie. Przypominając jednocześnie o bogactwie, które posiedli wraz z mijającymi wiekami. Zapowiedziana wizyta siostry, była kolejną rzeczą w hamonogramie, nie odmówiła jej, zgadzając się na wyznaczoną porę - pełna własnej wspaniałomyślności, zadowolona z tego, że sprawy składały się w sposób w który zaplanowała i chciała. Nie przeszkodził jej w ten nawet koniec świata - właściwie to pomógł nawet. Zbliżając ich jedynie bliżej siebie.
Zgodnie z wolą Colette nie wyszła po nią, pozostając w bawialni, wybrała to miejsce bo miało w sobie wiele wygodnych i miękkich miejsc i wiedziała, że dziś im nikt nie przeszkodzi. Kiedzy znalazła się w pomieszczeniu Anitha właśnie rozkładała słodkości na niewielkim stoliku który został zastanowiony dla nich, stanęła obok, załadając dłonie na piersi, kontrulując jej kolejne działania - nie miała nic lepszego do roboty na ten moment. Przynajmniej do momentu, kiedy jej głowę odwrócił przecinający komantę pisk jasno informujący o tym, że bawialnia zsykała właśnie na obecności kolejnej Róży. Odwróciła się, wyciągając dłonie w kierunku najmłodszej ratolośli, rozciągając wargi w urokliwym, szczerym uśmiechu. Pozwoliła, by z warg wydarł się śmiech wypełniony rozbawieniem, na słowa, którymi zdecydowała się ją przywitać. Z nich wszystkich zdecydowanie była najżwysza - a może, była najmniej pochamowaną emocją. Ale Melisande nie widziała powodów, dla których miałaby je skrywać, czy tonować własną jednostkę, była właściwa taką, jaką była. Już otwierała wargi, żeby jej odpowiedzieć, ale najzywczajniej nie zdążyła, przesuwając ciemne tęczówki na przywoływaną służkę. Z krótkim zaskoczeniem spoglądając na wręczane jej róże, które szybko zmieniło się w łagodną wdzięczność, tracającą sentymentem. Nie pozwoliła by jej twarz przecięła negatywna emocja na wspomnienie matki z uwagą słuchając opowieści padającej z ust siostry.
- Sprawił. - powiedziała w końcu. - Bardzo go lubię. - przyznała bo w czasie ładnej pogody lubiła w nich zasiąść, na altanie, która należała do niej, wśród zapachu który znała - dobrze jej się tam myślała. Przesunęła palcami po płatku róży, uśmiechając się mocniej w rozbawieniu kiedy przyznała że bukiet który otrzymała był tym największym. Unosząc tęczówki na siostrę, odejmując rękę, żeby ułożyć ją na jej policzku. - Twoja wspaniałomyślność, odpowiada twojemu pięknu. - powiedziała, zbliżając na chwilę swoją głowę. - Trudno pogodzić się z faktem, że miniony czas uczynił cię już kobietą. - bo to po niej, najmocniej widać było jego upływ - ona i Tristan od lat pozostawali względnie niezmienni. Ona zmieniła jedynie barwy, ale widok dorastającej Colette, zmieniającej się z poczwarki w pięknego motyla był jasnym i niezaprzeczalnym poświadczeniem o upływie czasu. Odsunęła się, spojrzeniem odnajdując Anithę, która znajdowała się już obok, by odebrać bukiet, który oddała jej po tym, jak zanurzyła w nim nos biorąc wdech przez nozdrza. Tak, tak zdecydowanie pachniał dom. Odprowadziła spojrzeniem Colette padającą na jeden z szezlongów, samej przysiadając na innym, znajdującym się zaraz obok. Splatając dłonie przed sobą odziana w granat jasno mówiący o tym, którego domu była teraz częścią. W pierwszym odruchu rozchylając wargi chcąc jej odpowiedzieć na zadane pytanie, by zaraz ściągnąć je ku sobie pozwalając by mówiła dalej. I mówiła. I mówiła, ale nie umiała mieć jej tego za złe. Pozwalała jej opowiadać, ekspresyjnie we własnej manierze, ale nim zdążyła dodać coś po historii padło hasło ku służce, unosząc jej brwi z zaskoczeniu. Prezenty? Zerknęła bez zrozumienia na siostrę, a potem spojrzała na absurdalną ilość pudełek, które powiększała służka.
- Zwolnij, Colette. - poprosiła siostrę, chociaż trudno było jej nie unosić kącików ust w rozbawieniu od kilku momentów zwłaszcza, kiedy tak ekspresyjnie relacjonowała jej rozmowę ze wspomnianą lady. - Po pierwsze… oh. - wypadło z jej warg kiedy chciała już skomentować podjęte przez siostrę wcześniej sprawy ale w jej dłoni znalazł się specjalny pakunek. Uniosła w zaskoczeniu brwi, słowa siostry jedynie rejestrując, jeszcze zanim zdążyła książkę jako taką zobaczyć. Uniosła z zaciekawieniem tęczówki na chwilę znad okładki książki, przesuwając po niej palcami. Dalszych słów słuchając z większą uwagą, nadal nie potrafiąc pozbyć się łagodnego zaskoczenia z ślicznej twarzy. Nie spodziewała się - przyznać to trzeba było sprawiedliwie - po Colette prezentu przemyślanego w sposób tak dokładny. Była pewna sukni, szali, innych części garderoby czy biżuterii - ale ta jedna rzecz, zmusiła ją do przyłożenia większej uwagi do całej sprawy zaskakując samą Melisande. Odsunęła od niej ciemne spojrzenie otwierając książkę, przeglądając kilka stron w nieznanym języku - nie próbując od razu sprawdzić czy istotnie stuknięcie przyniesie jej wersję w zrozumiałym tonie.
- To przepiękny prezent. - zgodziła się, przesuwając spojrzeniem po stronach, jeszcze kilku - choć kusiło ją sprawdzić, jakie treści znajdowały się wewnątrz i przestudiować dokładniej. Zwalczyła jednak tą chęć, zamykając księgę, odkładając ją ostrożnie obok siebie. - Wspaniały nabytek do mojej prywatnej kolekcji, będę go cenić mocniej wiedząc, ile włożyłaś w niego pracy. - przyznała uśmiechając się promiennie. Zerkając jeszcze raz w stronę księgi, przesuwając po okładce palcami. Milknąc na kilka chwil, nim drgnęła.
- … ale wracając - idealnie rozwiązałaś tą niezbyt przyjemną sprawę z lady Fawley. - zgodziła się, potakując do tego poważnie głową. W końcu - to była umiejętność, przekonać rozmówcę, że miało się rację, albo sprawami zajęło odpowiednio, nawet jeśli chodziło o coś tak trywialnego jak przydeptanie sukienki. - Zwłaszcza że istotnie, jestem w stanie mówić za siebie sama. - potaknęła poważnie głową, choć czuła ciepło rozbawienia i - czegoś jeszcze, czułości, tęsknoty może - oplatającego jej serce. Wydęła usta unosząc rękę by palcem wskazującym uderzyć w nie lekko kilka razy, próbując sobie przypomnieć grom pytań który na nią spadł. Odciągnęła na bok jedną rękę. - Jestem zadowolona. - przyznała, odginając jeden z palców - bo istotnie, była. Sprawy wędrowały wedle planu, który wyznaczyła. - Właściwie, moja droga, nigdy go sobie nie wyobrażałam jakoś specjalnie. Manannan istotnie jest miły. - przyznała nachylając się trochę do siostry. Miły to nie było słowo, żeby określić go dokładnie, był arogancki i porywczy, ale kiedy na nią patrzył - naprawdę patrzył - czuła to nawet wtedy kiedy ich spojrzenia nie spotykały się ze sobą. Traktował ją zawsze z szacunkiem i ostatnio, zdawał się łaknąć jej towarzystwa w równym stopniu w którym poszukiwała go ona. - Nie daj się omamić plotkom, wbrew temu co mówią posiada w sobie odpowiednią ilość siły i ogłady. Wiesz, że został odznaczony? - odgięła kolejne z dwóch palców, na chwilę się zamyślając. - Statek… - powtórzyła po niej przekrzywiając głowę. - Na cóż byłby mi taki statek? - zapytała jej, była praktyczną kobietą, nie widziała potrzeby ani posiadania jednego, ani by jakiś nosił jej imię. - Właśnie rozpoczęła się budowa altany dla mnie. Dostałam niezliczoną ilość prezentów i oh… - uniosła ręce, żeby klasnąć w dłonie. - …hipokampy. Widziałaś je kiedyś na żywo? - zapytała, marszcząc po chwili brwi odrobinę mocniej. - Mam nadzieję, że nic nie pominęłam. - przyznała, dodając po palcu za altanę i hipokampy, opuszczając później dłoń na własne kolana. - Ale nie mówmy tylko o mnie, jak się czujesz w Anglii po powrocie, miałaś okazję pomówić z Tristnem dłużej? - zapytała siostry, zastanawiając się, czy ich brat wspomniał już najmłodszej latorośli o największej niespodziance, jaką dla niej szykował.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Bawialnia [odnośnik]28.10.24 22:06
   W naturze dobrze wychowanej damy nie powinno leżeć ani narzekanie — chociaż tutaj należy zaznaczyć, iż dąsanie się nie jest pochodną narzekania, stąd jest nie tylko całkowicie dozwolone, ale również niezbędne w odpowiednich ku temu okolicznościach — ani krytykowanie zarówno osób, jak i miejsc. Oczywiście, posiadanie drobnych osobistych uwag nie uchodziło za rzecz szkodliwą, stąd też lady Colette pozwoliła sobie zauważyć dwie rzeczy: zamek, chociaż imponujący w swej budowie, wydawał się jakiś taki mokry (co nie jest dziwnym biorąc pod uwagę jego położenie, jednak od wyobrażania sobie tej wszędobylskiej wilgoci robiło się jej strasznie troszeczkę słabo), a także to, że na pewno bardzo malowniczo wyglądało się w oknach, wzdychając w jakąkolwiek stronę w tęsknocie za swoim panem mężem, co wyruszył gdzieś hen daleko (nie miała pojęcia gdzie w zasadzie pływali Traversowie, ale na pewno w jakieś egzotyczne miejsca, gdzie słodkości spożywano na śniadanie zamiast podwieczorków!) i teraz jedyne co pozostało, to ta melancholia podszyta romantyzmem wspomnień o wspólnie spędzonych chwilach. Jak romantycznie! Jak tragicznie! Aż mogłaby westchnąć najmłodsza z róż, acz jej myśli zaprzątane były nade wszystko swoją fryzurą oraz spotkaniem ze starszą siostrą. Och! Jakże była przejęta! Jak niecierpliwa w swojej wątpliwej cierpliwości! Czy uronią łzy na swój widok? Nie, na pewno nie! Były zbyt ładne na opuchnięte powieki, nie godzi się przecież szargać perfekcyjnie wyselekcjonowanych genów, którymi obdarzyli ich rodzice. Lecz na pewno będą się cieszyć! Muszą, koniecznie muszą, nawet jeśli w sercu brunetki czai się jakiś wstrętny cień, co lęka się i martwi, że przez długą rozłąkę powiązaną z różnicą wieku, w zasadzie nie będą mieć sobie nic do powiedzenia i będzie bardzo niezręcznie. Nienawidziła, jak było niezręcznie, przecież posiadała nadzwyczajną osobowość, tak też podobne odczucia były dla niej strasznie wstrętne.
   Na próżno były jednak te wszystkie strachy oraz obawy, widok Melisande roztopił wszelkie kosteczki lodu we wnętrzu panienki, która z uciechą powitała lady teraz-już-Travers, nie szczędząc rozczulenia zaklętego w ciemnym spojrzeniu. Głupiutką była jednak gąską, skoro sądziła, że zapanuje między nimi dystans, kiedy tak słowa miękko spływały z ust Lettie, niesionej głębią emocji co to się kotłowały w niej niczym wzburzone morze. Ha! Metafory związane z wodą przychodziły jej nader łatwo, oczywiście, że nadal miały się dobrze, zwłaszcza, że tylko Meli była na tyle miła listownie, żeby poruszyć każdy akapit powiązany ze szkolnymi wydarzeniami oraz plotkami (nie wszystkimi naturalnie, bo część to podłe kalumnie i wcale nie wepchnęła żadnego drugoklasisty do składzika na cały dzień tylko dlatego, że przewrócił na jej widok oczami. Na nią! Bezczelność!) wyrażając odpowiednie oooch i aach, ale w jej prywatnym nieco stonowanym stylu.
   — À merveille1 — aż westchnie cichutko Colette, do piersi przyciskając trzymaną poduszkę. Byłaby wielce rozczarowaną, gdyby lord Manannan chociaż trochę nie postarał się dla swojej nowej małżonki. W zasadzie byłaby wielce rozczarowana, gdyby lord Manannan wykazał się kompletnym brakiem dobrego smaku i nie pojął, jakim darem była jej szanowna siostra. Wystarczyło przecież tylko na nią spojrzeć! Na ten błysk w ciemnym brązie oczu, który zawsze pojawiał się, kiedy ktoś mówił coś bardzo niemądrego, a ona miała już kilka zmyślnych zdań w odpowiedzi ułożonych w głowie. Na ten prosty nos, co marszczył się czasem śmiesznie, kiedy gryzła się w język, albo próbowała powstrzymać chichot tak nieprzystojący wizerunkowi poważnej, godnej podziwu damy. I usta, co uśmiechały się w sposób, jakby dumna róża znała wszystkie tajemnice świata i nie zwierzała się z nich tylko dlatego, gdyż bawiła ją — ale nigdy okrutnie, bo Melisande nie była jej zdaniem okrutna — zgryzota innych z tym związana. Adoracja wobec starszego rodzeństwa była dla Colette czymś równie naturalnym co oddychanie, albo widok drogocennych klejnotów w niezmiennie zapełniającym się kuferku na biżuterię i nawet jeśli czasem byli wstrętnie złośliwi, tak była w stanie wybaczyć im to wspaniałomyślnie, ponieważ była...eee...wspaniałomyślna oraz nieskończenie dobra — Mam nadzieję, że mi pokażesz ten ogród — mówi niemal nieśmiało, jakby niepewnie, bo przecież to był dosyć intymny prezent. Może wolała zachować ten fragment dla siebie? Jak własną ostoję, wzorem maman skrywała się w swoich ogrodach przy jednak potencjalnie mniejszej ilości wina. Zapomina jednak o całym tym onieśmieleniu, bo ma jej tyle do opowiedzenia! Całe mnóstwo! Nawet jeśli marszczy lekko brwi, powstrzymując się przed zapytaniem, czy aby na pewno jest taka dorosła, czy rzeczywiście jest już kobietą, bo wcale się taka nie czuła. W zasadzie, gdyby była gorzej wychowana i mniej leniwa tak śmiałaby się pełną piersią, chwytając każdy dzień w dłonie, biegnąc przez te całe pola i lasy w odczuwanej radości (i robiła to, ale w bezpiecznych ścianach własnego umysłu, bo na tych polach i lasach czaiły się robale oraz mugole, a ona była jedynie delikatną lady). Jednak oto zaraz biel zębów ukazuje się w całej krasie, kiedy tak splata ze sobą palce, ciałem przysuwając się w stronę siostry absolutnie zadowolona, strosząc dumnie wyimaginowane piórka na pochwałę względem ofiarowanego prezentu. Oczywiście, mogła zrozumieć to zdziwienie, zawsze lubiła zaskakiwać! Niemniej Lettie aż tak zapatrzona (proszę oddychać, większość zapewne to zdziwi) w siebie nie była, uwielbiała sprawiać każdemu spersonalizowane podarki, jako że jeszcze bardziej uwielbiała słuchać zachwytów względem jej przenikliwości oraz zrozumienia danej osoby (dobrze, możemy zapomnieć już o tym braku zapatrzenia w siebie).
   — Prawda? Wiedziałam, że mnie zrozumiesz, zawsze byłaś mądra — cieszy się wyraźnie słysząc uwagę odnośnie tej paskudnej lady Fawley, co śmieje się jak prosiaczek, przez co świniowstręt panienki Rosier wydaje się wybudzać z zimowego snu, jak jakiś koszmar czy inne licho — Jesteś zadowolona? Och, jak się cieszę! Oczywiście, nie wątpiłam w to, że nie będziesz zadowolona, bo przecież jesteś moją siostrą i do tego najpiękniejszą ze wszystkich róż tylkoproszęniemówotymnigdymamiedobrze? Więc oczywiście, że doprowadzisz do tego, żeby być zadowoloną, bo a. jesteś tego warta, b. nikt nie może ci odmówić, bo jesteś nie tylko najpiękniejsza, ale i najmądrzejsza. Bardzo często powtarzałam moim drogim koleżankom w szkole, że takiej siostry — zatrzymuje się na ułamek sekundy, o mały włos nie mówiąc w liczbie mnogiej, nie mogła się jednak smucić, to był dobry dzień! — To doprawdy z lumos szukać, a nawet jak się znajdzie, to lepsza niż ty nie będzie. Oooooooch — wydaje z siebie przeciągłe westchnienie, łokcie opierając na kolanach tak, aby na otwartych dłoniach mogła oprzeć zarumienione z przejęcia policzki. Roziskrzone oczy aż prosiły o więcej informacji — Jest miły? Musi być miły, jesteś jego żoną, ale to miło, że jest miły. Ale czy jest także romantyczny? W tym całym swoim — tutaj na moment macha ręką w bliżej nieokreślonym celu, bo przecież korsarze zawsze wydawali się tacy...nieokrzesani. I zawsze gubili guziki na okładkach jej książek, jak śmiesznie! — Oczywiście, że nie dam wiary plotkom, Tristan nie wydałby cię za byle kogo, duuh. Odznaczony? — aż ucho nadstawi, może odznaczono go orderem Najbardziej Czarującego Uśmiechu? Nie było przecież lepszej nagrody w całym magicznym świecie! — Jak to na co? A na co nie byłby ci potrzebny statek? Wyobraź sobie statek noszący twoje imię, taki badawczy, przedzierający się przez morza i oceany w celu odnalezienia...żyjątek! Czy ty wiesz, że ktoś kiedyś zasugerował nawet, że mityczna Scylla oraz Charybda to w rzeczywistości smoki, które koegzystują niedaleko siebie? Jak wspaniale by było, wyobraź sobie, jakby taki statek Melisande odkrył podobne niezwykłości. Plus, bardzo ładnie byś wyglądała na pokładzie, te całe gadanie, że kobiety pecha przynoszą na morzu to kłamstwa wstrętne i pomówienia, bo tacy marynarze nie chcą się przyznać, że woleliby popatrzeć na syrenki zamiast na własne żony, co jest bardzo niegrzeczne swoją drogą. Ale o czym to ja? A tak, statek absolutnie by ci się przydał —oświadcza zadowolona ze swojej przenikliwej argumentacji. Może nie była aż tak super inteligentna, jak Meli, a trochę oleju w głowie miała i była z tego wyjątkowo dumna — Ach, altana! Zimą będzie wyglądać malowniczo! A co do hipokampów...może kiedyś? Nigdy z bliska. Dostałaś hipokampa? — nie pamiętała, może pokazano jej je kiedyś na zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami, może widziała na rysunku w podręczniku. Przecież to nie była wielka różnica, nie? — Ciesze się, że o ciebie dbają — wyznaje, bo nie chciałaby, żeby jej ukochana — i to wcale nie dlatego, że już jedyna — siostra marniała w nowym środowisku jak pozbawiony blasku słońca kwiat. Czasem przypominała sobie niektóre arystokratki na wyjściach do teatru oraz opery, jak sztywno i blado wyglądały oplecione nowymi barwami domów, do których dołączyły i było wtedy Colette bardzo, ale to bardzo smutno (przynajmniej dopóki jej uwaga się na nich skupiała, bo potem o tym zapominała, zajęta rozsądnym podziwianiem głównego aktora).
   — Och, czy to głupiutkie, czuć się trochę niepewnie we własnym domu? Tyle tam zmian Meli. Maman jest zajęta czymś ważnym, Evandry jest dużo — pod względem fizycznym również, jest w końcu w ciąży I jeszcze mamy jakiegoś gościa, ale maman powiedziała, że mam się nie zbliżać, to się nie zbliżam. Tylko czasem wyglądam aleniemówjejotymproszę! Ale poznałam Corinne! Jest taka słodka i śliczna! Ale bardzo zmartwiona naszym kuzynem Mathieu, który chyba zaczął mieszkać ze smokami. Obiecałam, że zasugeruję mu jakiś wyjazd razem z Corinne, żeby mogła trochę odsapnąć od tych wszystkich strasznych incydentów, a i jemu trochę oddechu się przyda. Wesprzesz mnie prawda? Widzisz się z nim jednak częściej niż ja! O i postanowiłam też przerobić swoją sypialnie, bo teraz jestem dorosła! A wiesz co to oznacza? Że stanowczo za mało tam koronek — dzieli się swoją uwagą, nim zmarszczy delikatnie brwi — Nie, nie miałam. Ale raz zakradłam się do jego gabinetu i siedziałam bardzo cichutko czekając, aż mnie zauważy, ale nie zauważył, bo był albo zajęty jakimiś ważnymi sprawami, albo odkrywa siebie i szuka jakiegoś hobby, trochę nie zwróciłam uwagi. Jednak myślę, że tak naprawdę, to mnie zauważył, przecież on jest bardzo spostrzegawczy i po prostu czekał, aż się znudzę, co jest podłym zagraniem, jednak to w końcu nasz brat, niemniej jak wiesz jestem osobą o silnej woli i wcale się tak łatwo nie poddałam — oznajmia, co jest tylko trochę kłamstwem, bo poddała się w zasadzie po dwudziestu minutach i znalazła sobie inne zajęcie. I oczywiście rozumiała, że teraz Tristan pełni pełną powagi pozycję, jest w końcu nestorem oraz którąś kończyną Grafitowego Pana (zwykła czerń brzmiała okropnie nudno!), więc należy mu się ogrom szacunku, acz mimo to wciąż był jednak starszym bratem, a starsi bracia mają to do siebie, że zawsze będą próbowali droczyć się z młodszymi siostrami niezależnie, czy są arystokratkami, czy po prostu czystokrwistymi czarownicami. Prawda stara jak świat. Tak.
   — Och, ale powiedz mi! Czy lady Imogen jest nadal tak zachwycająca, jak na twoim weselu? Nie widziałam się z nią okropnie długo, myślisz, że o mnie zapomniała? A czy lady Travers jest miła? Czy spędziłaś miło Brón Trogain? Wiem, że wydarzyły się tam okropne, okropne rzeczy, ale przed całym tym...astronomicznym fiaskiem było wspaniale prawda? — trochę żałowała, że jej nie było na święcie miłości, potem żałowała znacznie mniej, jak się szczątkowo dowiedziała, co tam się wydarzyło. W zasadzie, to nawet czuła się z tym wszystkim dobrze, że nie brała udziału i w ogóle. Na pewno pobrudziłaby wtedy buciki.

| 1 - doskonale
Colette Rosier
Colette Rosier
Zawód : debiutantka
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's my right to taste the riches of the earth
OPCM : 1+1
UROKI : 2+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12491-colette-rosier#384615 https://www.morsmordre.net/t12498-jean#384731 https://www.morsmordre.net/t12619-colette-rosier#387737 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t12636-skrytka-bankowa-2675#388532 https://www.morsmordre.net/t12499-colette-rosier#384776
Re: Bawialnia [odnośnik]26.11.24 23:07
- Oczywiście, kochanie. - wypada z różanych ust obleczonych uśmiechem. Nie miała powodów, dla których Colette nie mogłaby zobaczyć różanego ogrodu, który otrzymała. Chociaż przypomina sobie słowa Cordelii, która nazwała go kiedyś ogródkiem. Nie był tak imponujące jak te znajdujące się w jej rodzinnym domu, ale był świadectwem, zarówno tego kim była i skąd pochodziła. Był też prezentem i potwierdzeniem tego jak ważny był ten sojusz, skoro próbowano zadbać o to, by czuła się tutaj dobrze. Wspaniałomyślnie pominęła fakt, że o sam rodzaj i pomysł prezentu podejrzewała raczej jego matkę - bo dla Colette nie miało to znaczenia. Doszło do realizacji, a zasługi za nią przypisano Manannanowi - jej miało to pomóc, pomóc w rozsiewaniu romantycznej historii którą dzielili. Na dobre i niedobre i inne takie chwytające za serce młode lady.
Lubiła obecność Colette, była tak młoda i niewinna. Czysta prawdziwie z problemami z którymi powinna borykać się w swoim wieku, choć tak całkiem innymi i różnymi od tych na których skupiała się sama Melisande kiedy miała tyle lat. Uniosła kąciki warg widząc zadowolenie siostry z pochwały. Cóż, temat wydawał się trywialny, ale fakt, że przekonała dziewczynę do swojego stanowiska zyskiwał na pochwałę choćby niewielką.
- Jestem. - potwierdziła z łagodną gracją raz jeszcze, unosząc kąciki na wyraz radości siostry. Wpatrując się w nią z nostalgicznym rozbawieniem na prawione ku własnej osobie komplementy. A kiedy zgłoski połączyły się w jedną prośbę odchyliła odrobinę głowę pozwalając by perlisty śmiech wydarł się rozbrzmiewając po komnacie, ginąc odrobinę za uniesioną dłonią za którą skryła wargi. Powiedzieć coś matce? Musiałby rozmawiać najpierw - a może to Cedrina musiałaby usłyszeć cokolwiek poza sobą samą. Nachyliła się w stronę siostry. - To będzie nasza tajemnica. - zgodziła się lekko i swobodnie. Ale miała rację, była warta tego by być zadowoloną. Była klejnotem, rubinem w koronie róż. Była największą wartością, nagrodą, prezentem, darem nawet. A dzisiaj znajdowała się w miejscu do którego chciała dotrzeć - a może nawet dalej? Dalej niż planowała wcześniej w swoich rozważaniach nigdy nie biorąc pod uwagę emocji. Z niechęcią przyznając, że te chwilami umykały spod jej kontroli kiedy Manannan znajdował się obok. Rozchyliła łagodnie wargi kiedy Colette zapytała czy jej mąż był miły chcąc już odpowiedzieć, ale właściwie była jej wdzięczna, że nie zaprzestała od razu mówiąc dalej. Nie była pewna czy miły to odpowiednie określenie dla tego jaki był Manannan. Użyła go ledwie chwilę wcześniej sama, ale im dłużej o tym myślała, tym mniej była pewna że to określenie było odpowiednie. Manannan był… nieprzewidywalny. Nieokiełznany, jak morze, które tak uwielbiał. Bystry na tyle, by przejrzeć przez jej grę a czasem tak niedostrzegający że ślepy na najprostsze sprawy. Był też abstrakcyjnie pociągany przez adrenalinę ale w kontraście do tego w kontaktach z nią - choć pozornie nie - nadal był ostrożny, chowając dokładnie to, czego nie chciał jej pokazać. Bywał zabawny, by z drugiej strony doprowadzać ją do białej gorączki ledwie jednym słowem, albo miną na twarzy. Dla niej, składał się z kontrastów. Ale tak, Colette miły musiało wystarczyć. Nie burzyły jej przekonań i nie próbowała wytłumaczyć, że miły wcale być nie musiał. Wiedziała, że trafiła dobrze - nawet wtedy kiedy Manannan pozwalał pochłonąć się czemuś innemu o niej niemal zapominając - bo dostała swobodę w działaniu i wszystko czego potrzebowała, nie każda miała tyle szczęścia.
Romantyczny? Ona nie była - do gruntu logiczna nie wyczekiwała z westchnieniem na wielkie gest miłości. Potrzebowała ich, by móc snuć wśród innych odpowiednią narrację, ale czy koniecznie zaplanowaną całkowicie przez niego? Nie bardzo. Przekrzywiła odrobinę głowę unosząc rękę, zgrabne palce przesunęły się po szyi zahaczając o łańcuszek z białego złota, wysuwając zawieszony na nim biały kryształ opleciony mackami ośmiornicy. Nachyliła się w kierunku siostry by mogła go obejrzeć i dotknąć. - Podarował mi go, po tym jak uratował podczas Nocy Spadających Gwiazd. On ma drugi. - mówiła przesuwając palcem po kamieniu. - Są ze sobą połączone. Kiedy jedno z nas znajdzie się w niebezpieczeństwie, kryształ drugiego zajmie się czerwienią. Zaplanował też dla nas wyjazd do Hiszpanii. - powiedzmy, że i to było jego pomysłem. Kącik jej ust drgnął na wspomnienie parnego wieczoru w namiocie. Cóż, finalnie było - ona jedynie pchnęła jego myśli w odpowiednim kierunku.
- Odznaczony. - potaknęła z zadowoleniem głową. - Jako bohater wojenny. - uściśliła ze spokojem i zadowoleniem - a może dzisiaj, teraz, kiedy w końcu patrzyły też ku niej i dumą (?) - pochylając odrobinę głowę by zaraz unieść odrobinę brwi wysłuchując z uwagą rozpościeranej przez siostrę wizji o statku - Melisande - by roześmiać się wdzięcznie na zwieńczenie opowieści o syrenkach.
- Oh, musisz mi uwierzyć na słowo że i na pokładzie prezentuje się pięknie. - wypowiedziała z rozbawioną manierą. - Podwładnym Manannana ciężko było pracować bez zerkania w moją stronę. Co do tego przesądu, szczęśliwie dla mnie mój mąż zdaje się posiadać wyjątek dla kobiet, noszących jego nazwisko. - kącik jej warg drgnął, puszczając siostrze żartobliwie oko. Odchyliła się nie przestając się uśmiechać niemal lisio. - W innym wypadku nigdy nie zabrałaby mnie na ten należący do niego. - uniosła wymowniej brwi, nie przestając się uśmiechać na kolejne zachwyty - i słowotok - siostry. - Nawet dwa. Matagota i… - charakterystycznie dla siebie zawiesiła zgłoski. - krakena. - dorzuciła niemal lekko. - Choć powiedzmy że ten ostatni nie był planowanym prezentem. - zaśmiała się łagodnie. Nie był właściwie żadnym, ale fakt, że Manannan pozwolił jej go zobaczyć, chciał poznać jej zdanie w jego kwestii w jakiś sposób czynił go też czymś należącym do niej.
Spoważniała jednak kiedy temat przesunął się dalej, uważniejszym spojrzeniem przesuwając po młodszej siostrze. Prawie wywróciła oczami na wspomnienie rodzicielki, ale udało jej się powstrzymać. Evandra, cóż, w końcu zdawała się zaanektować otrzymane miejsce - cieszyło ją, że nie jest obojętna na pozycję i obowiązki które razem z nią nadeszły. Gościem do którego matka kazała się nie zbliżać musiała być Dei. Corrine znów była ładna, ale słodka tylko jeśli nie trzeba było prowadzić z nią rozmowy w opinii Melisande - którą rozsądnie pozostawiła jedynie samej sobie. Nachyliła się sięgając po rękę Colette którą objęła. Temat Mathieu pozostawiając samemu sobie, ostatnie na co miała ochotę to ponownie przekonywanie kuzyna, że powinien zająć się żoną - a może bardziej niż nią, to spoczywającym na nim obowiązkiem.
- To kwestia przyzwyczajenia, Lettie. Domu do ciebie w nim na nowo i ciebie w domu. Niedługo wszystko znajdzie się na swoim miejscu i nawet pamiętać nie będziesz o rozterkach którymi teraz się kłopoczesz. - zapewniła siostrę. No, może poza matką, ta pewnie nadal będzie jaka była bez względu na to, co działo się wokół. Wyprostowała się, sięgając po napój. - Za mało… koronek? Co planujesz? - zapytała jej bez zrozumienia - i uwielbienia do koronek - trudno było jej zrozumieć te sentencje. Jej brwi mimowolni uniosły się odrobinę na wspomnienie przygody z Tristanem. - To musiało być trudne. - przyznała, chociaż ledwie powstrzymując rozbawienie. Tristan odkrywający siebie? Chyba zapyta go przy kolejnej okazji, czy już do tego doszedł. Albo o to hobby?
- Jest niezmiennie. - przyznała uśmiechając się ponownie z łagodnością. Przekręciła głowę wydymając usta. - Jedno co mogę powiedzieć z całkowitą pewnością to to, moja droga, że nie jesteś osobą którą łatwo zapomnieć. - Colette miała urok, który nie przechodził niezauważony. Melisande uważała ją za odrobinę płytką - ale z drugiej strony, nie musiała posiadać ambicji jej czy Tristana, była odpowiednia w prezentowany przez siebie sposób. - Przemiła. - powiedziała składając ze sobą dłonie. - Widujemy się na posiłkach. - nachyliła się do siostry. - Okrutna sprawa, tutaj każdy jada w wybranej przez siebie porze w czasie w którym kuchnia serwuje. Przyprawiało mnie to o migreny na początku. - przyznała wypuszczając powietrze z warg próbując nadążyć za ilością pytań zadanych po sobie. - Było. Otwarcie było wspaniało. Wybrano mnie do obdarowania Laugh ofiarą. - pochwaliła się z zadowoleniem. - Kilka dni opuściliśmy kryjąc się w Hiszpanii o której wspominałam wcześniej. Ale resztę… wykorzystaliśmy. - przyznała unosząc kąciki ust ku górze. - Masz jakieś plany na nadchodzący czas? - zapytała pozornie lekko siostry zastanawiając się, czy ta powzięła już jakieś.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Bawialnia [odnośnik]30.11.24 14:20
   Nawet najlepiej wychowana młoda dama musi mieć baczenie na to, że skromność winna być jedną z jej najważniejszych cech. Dlatego też lady Colette w swej skromności uważa, że jej siostrze nie tylko należy się najpiękniejszy różany ogród, własny statek oraz mrowie biżuterii, ale również willa, prywatny skrzat i częste wyjazdy za granicę. W zasadzie, gdyby Melisande otrzymywała mniej, tak byłoby to nader uwłaczające oraz oburzające, a nie miała ochoty się w tym momencie oburzać. Nie, nie, młodziutka róża chciała się cieszyć nade wszystko szczęściem lady Traves, obserwować jak rozkwita w nowym otoczeniu otrzymując wszystko, co się jej należy z prostego powodu, jakim było samo jej istnienie. Dlatego też nie ośmieliłaby się umniejszać ofiarowanych prezentów, póki były pieczołowicie przygotowywane z myślą o prześlicznej brunetce. I dłonie splecie ze sobą, knykcie do warg przyciągając ucieszona zgodą na to, aby mogła ujrzeć ten skrawek domu utkany tylko dla Meli. Na pewno aromat róż pięknie łączył się z powietrzem przesyconym zapachem morskiej toni, nawet jeśli sól mogła zaszkodzić włosom, szczęśliwie nie było takiej sytuacji, której ładnie wystylizowany kapelusik nie mógł uratować.
   — Obiecujesz na mały palec? — pyta rezolutnie Lettie na wieść o ich jakże słodkiej tajemnicy, ponieważ każdy wie, że poważne sekrety należało przypieczętowywać poważnymi paktami, zaklęcie Fideliusa? Nie słyszała o tym. Zaraz jednak chichot zakrada się na usta dziewczęcia, nim ciekawość wkradnie się w ciemne tęczówki, kiedy druga z kobiet sięga po łańcuszek. Wzrok śledzi grę świateł na powierzchni białego złota, złożoność macek wdzięcznie oplatających kryształ i aż westchnie z rozmarzeniem, wysłuchując się w opowieść dotyczącą błyskotki. Książki się jednak nie myliły, uświadamiała to sobie z satysfakcją, nawet najbardziej nieokrzesany z wyglądu lord, którego koszule mają tendencje do gubienia guzików pozostaje romantyczny. Ten gest był tak śliczny, że lord Manannan zyskał w opinii Rosierówny nader wysoką notę, ilość dodatnich punktów łączyła się również z praktycznością podarku, którą jej szanowna siostra ceniła wyjątkowo wywyższając rozum ponad serce.
   — Uratował cię? Och Meli, mam nadzieję, że nic ci się nie stało podczas tej walki o własne życie, czy niósł cię na rękach? Jak bohater? — dopytuje, ponieważ po tej całej gwiezdnej aferze nie otrzymała więcej informacji ponad zapewnienie, że wszyscy są cali i zdrowi, a i smoki też się jakoś trzymają, jakby się nimi naprawdę przejmowała w obliczu groźby utraty kolejnego członka rodziny. Doprawdy, nie chciała więcej nosić czerni w przypadku innym niż wizytacja rodowych krypt, nie zamierzała nawet o tym myśleć, potrząsając głową w celu wyrzucenia nieprzyjemnych scenariuszy, co nie było trudne, bo jej umysł natychmiast podjął się tysiąca innych tematów — Oooch, Hiszpania! Musiało być tam pięknie! Bawiłaś się dobrze? Czy moda Hiszpańska bardzo różni się od naszej? Co było tam najpopularniejsze? Na pewno mają tam dużo pięknych wachlarzy, nie tak ładnych jak we Francji, ale podobno są bardzo imponujące! I biżuteria też musiała być niezwykła — dopytuje żywo zainteresowana, milknąc na moment, bo przypomina sobie, że przecież Melisande średnio się interesowała modą, była mądra, od zastanawiania się nad sukienkami miała zresztą ludzi — Widziałaś jakieś ciekawe zabytki, albo artefakty? — dodaje nieco kulawo, bo to prędzej leżało w zasięgu jej pasji i bardzo nietaktownie byłoby o tym zapomnieć, nawet jeśli większość tego, co stare było strasznie nudne. I ciężkie. Tak jak gorsety Flintówien, które poruszały się w całym rynsztunku, jakby nie mogłoby sobie pozwolić nawet na odrobinę swobody.
   — Bohater wojenny? Jak wspaniale! Mam nadzieję, że dzięki temu jeszcze bardziej patrzą na ciebie z podziwem — wzdycha raz jeszcze, bo może to nie była aż tak zaszczytna nagroda jak order Najbardziej Czarującego Uśmiechu, ale też ujdzie. Plus, to brzmiało bardzo poważnie, więc prestiż bycia żoną bohatera wojennego starszej z róż jej się należał absolutnie. I natychmiast przytakuje na jej słowa dotyczące tego, że wyglądała pięknie na statku i że trudno od niej oczy oderwać, bo przecież to oczywista oczywistość tym bardziej potwierdzająca to, że powinna mieć własny statek badawczy, który w jej imieniu będzie przemierzał wszystkie te wody i morza i wody i coś tam, coś tam, a jak już coś znajdzie to będzie mogła zadowolona przechadzać się na jego pokładzie. I mogłaby coś dodać od siebie, ale kiedy Meli zaczęła wymieniać swoje zwierzęta, tak Colette zerwała się na równe nogi.
   — Masz KRAKENA? Na Mahaut niech sobie lumos nad duszą świeci, krakena?! Takiego prawdziwego?! Jest duży? Musisz mi go pokazać, proszę proszę proszęproszęproszę, tak bardzo chce go zobaczyć! Musi być bardzo śliski! Myślisz, że jak się zaleviosuje mu kawałek kłody, to będzie ją aportował? To byłoby takie zabawne! — pyta niesamowicie wręcz zauroczona. Jasne, duże magiczne stworzenia napawały ją często lękiem, jednak w krakenie widziała możliwości, bo skoro tato i najpewniej Tristan zignorowali jej wspaniały biznesplan polegający na pozbywaniu się irytujących członków społeczeństwa przy pomocy smoków, to może Traversowie będą bardziej otwarci na korzyści z tego płynące? Och, och! Musiała zacząć tworzyć w y k r e s y. Co prawda średnio się znała na liczbach, procentach i takich tam, ale wiadomo, że jak coś jest w diagramie albo w słupku, to się do tego bardziej poważnie podchodzi, więc to będzie takie świetne! — Jak to nie był planowany? Miał być na specjalną okazję, ale zobaczyłaś go wcześniej? Raczej ciężko byłoby go pominąć, ale och Meli, jaki to niesamowity prezent. Mam nadzieję, że mój przyszły narzeczony chociaż trochę dorówna podobnemu gestowi, inaczej będę bardzo obrażona — dodaje, wypytuje przejęta, raz jeszcze zajmując swoje miejsce, bo nie wypada tak stać i z góry patrzeć na jej siostrę. I peszy się zaraz, kiedy tak wyznaje swoje obawy. Chciałaby otwarcie powiedzieć, że jej dom jest jej domem, ale teraz bez obecności starszej Rosier i papy, wszystko jest takie...skomplikowane. To nie tak, że jest złe, bardzo cieszyło ją to, że może się zbliżyć nieco bardziej do Evandry, która przecież była taka piękna — co prawda półwile geny to okropne oszukaństwo, jednak z drugiej strony Tristanowi należała się najmądrzejsza, najładniejsza żona, więc w sumie dawno Wandzie wybaczyła bycie taką nieznośnie wspaniałą — oraz zawsze wiedziała, co robić. Corinne również była fantastyczna, ten jad, który posiadała, a który wywlekała w te swoje tyrady dotyczące niechęci wobec mugoli, Hogwartu i mieszkańców Kent były zajmujące oraz interesujące, jak oglądanie mrówek w formikarium. Niemniej ich obecność świadczyła o tym, że panowanie w Chateau Rose przejmowało nowe pokolenie, a ona miała wrażenie, że jest bardziej gościem, który zostanie zaraz wyproszony do nowego domostwa. Ale to nic, przejdzie jej, przecież Melisande miała racje, potrzebowała po prostu więcej czasu na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji i tyle.
   — Mam taką nadzieję — mówi cichutko, łokcie na kolanach opierając tylko po to, by mogła na twarz na otwarte dłonie ułożyć zatroskana — Chciałabym, żeby dom znowu był domem i żeby nikt nie myślał, że jestem irytująca, bo nie jestem, w zasadzie jestem bardzo przyjemną osobą, ale tyle się pozmieniało i jeszcze będzie malutka Estelle, która na pewno będzie najśliczniejsza, tylko mam nadzieję, że jej komnaty będą daleko od moich, bo od płaczu dziecięcego bardzo mnie boli głowa. I nie mam z kim grać w szachy odkąd tata...znaczy, na pewno będzie dobrze. Masz racje, to minie — ożywia się, decydując się na zmianę tematu, bo przecież nie będzie jej tak smęcić. W końcu miały szanse się zobaczyć, a ona jako skromna i potulna lady nie zamierzała narzekać...aż tak bardzo. I zaraz uśmiech wstępuje na jej buzię, a plecy prostują się, bo przecież musiała jej tyle opowiedzieć!
   — Otóż, jako że wstępuję już w wiek dorosły, mam zamiar przerobić wszystko. Z początku zastanawiałam się nad błękitami i barwą lawendową, ponieważ pastelowy róż jest strasznie dziecinny, ale uznałam, że pudrowy róż z dodatkami złota oraz bieli będzie wyglądał równie zachwycająco, oraz poważniej. A koronkowe zdobienia w postaci delikatnych zasłon na pewno będą śliczne, nie wspominając o pościeli w sypialni. Myślałam też, żeby jako formę ozdoby dać jedną, albo dwie porcelanowe lalki, nie patrz tak na mnie, przecież nie będą już krzyczeć, od tego mam teraz ludzi — mówiąc to, odwraca się w stronę swojej służącej, pstrykając palcami — Ellie krzycz — nakazuje, a zawołana dziewczyna posłusznie otwiera usta, wydając z siebie przeciągły wrzask — Więcej pasji Ellie. Nie, dobrze, już wystarczy, moją siostrę rozboli głowa — wydaje kolejne polecenia, wstając i podchodząc do stolika z przygotowanymi łakociami, na serwetkę kładzie makaronik, który zaraz to podaje Eloise — Bardzo ładnie, grzeczna Ellie — chwali ją, a służka pochyla się, godząc się na nieco uwłaczające poklepanie po głowie, jakby była pupilem szlachcianki, a nie istotą ludzką, niemniej trwała wojna a ona właśnie dostała makaronik za odrobinę krzyku — Widzisz? Wszystko jest przemyślane — oświadcza Lettie w zadowoleniu, raz jeszcze zasiadając obok siostry — I tak, było, to bardzo podłe tak mnie ignorować. Jak Tristan będzie czegoś chciał, to wiesz co zrobię? Pewnie nic, bo jak to nie będzie nic strasznego, to pewnie się zgodzę, ale i tak się nadąsam — oznajmia radośnie. Siedzenie w jednym miejscu było strasznie wykańczające, niemniej na te całe dwadzieścia minut się poświęciła. Jak widać, była bardzo dobra w takich rzeczach, jeszcze jako dziecko była fantastyczna w grze w chowanego, doprawdy nikt nie mógł jej znaleźć, nawet jeśli kiedy ktoś się zbliżał do jej kryjówki, tak chichotała ucieszona, a jednak piastunki przeszukiwały bardzo teatralnie każdy kąt, ale nigdy nie zasłony spod których wystawały jej różowe buciki. Strasznie niekompetentna służba, jednak bawiła się wtedy przednio.
   — Naprawdę tak uważasz? Och, jesteś najlepsza! — uznaje Lettie poruszona, bo to bardzo miłe, jeśli faktycznie nikt nie będzie o niej w stanie zapomnieć. Zaraz rozchyla wargi w zaskoczeniu na wieść o posiłkach — Jak to o różnych porach? To bardzo smutne, jak inaczej można się dowiedzieć o dniu innych, jeśli nie jada się ze sobą? — pyta zaskoczona, bo chociaż Colette zdarza się spóźniać na śniadania, za co obwinia nieistniejącą różnicę w czasie do której nadal ciężko jest się jej przestawić, tak wspólne posiłki są bardzo potrzebne rodzinnej dynamice! I plotkom. Tak — Oczywiście, że ciebie wybrano. Jesteś najlepsza — opcje do dania tej całej ofiary i tak były tylko dwie, albo Melisande albo Evandra i może to okrutne, ale cieszyła się bardziej, że to jej siostrze podobny zaszczyt przypadł.
   — Plany? Och, mam bardzo dużo planów! — oświadcza panna Rosier dumnie — Aktualnie przygotowuje się do swojego debiutu, ale jeśli Evandra będzie mieć czas, tak chce ją poprosić o pomoc. Bo widzisz, po swoim debiucie, chciałabym urządzać cykliczne herbatki, na które zamierzam zapraszać lady, gdzie będziemy mogły rozmawiać o sztuce, artystach oraz kreowaniu nowych nurtów, jak wiesz trwa wojna i to okropnie smutna sprawa, a jak wiadomo w sztuce zawsze tkwi największe pokrzepienie. Oczywiście, jeśli jakaś lady ma bardziej ścisły umysł, tak z radością rozmawiać i o takowych pasjach możemy. Ale chciałabym zapraszać znanych muzyków, albo malarzy, albo poetów, żeby uświetniać podobne wydarzenie. Jednak do tego potrzebuje się przygotować, a Wanda przecież jako lady doyenne zna się na przygotowywaniu przyjęć, stąd chciałabym zasięgnąć jej rady. Dodatkowo, jeśli Tristan mi pozwoli, tak chciałabym uczęszczać do La Fantasmagorie. Bardzo cenie sobie muzykę, chciałabym przyglądać się nie tylko pracy kompozytorów, ale również poznawać na nowo klasyczne oraz bardziej współczesne przedstawienia, a także poznać sekrety jakie wiążą się z dostrzeganiem talentów. Kiedyś chciałabym zostać patronką jakiegoś zdolnego artysty — wyznaje, bardzo przejęta swoimi planami — Myślałam też o walkach krabów — dodaje, patrząc w przestrzeń, nim drgnie i zamruga prędko na twarz przywołując raz jeszcze promienny uśmiech — A ty? Co zamierzasz robić teraz? Czy nadal będziesz pomagać w rezerwacie? — dopytuje, bo przecież jako żona miała chyba jakieś inne obowiązki.
Colette Rosier
Colette Rosier
Zawód : debiutantka
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's my right to taste the riches of the earth
OPCM : 1+1
UROKI : 2+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12491-colette-rosier#384615 https://www.morsmordre.net/t12498-jean#384731 https://www.morsmordre.net/t12619-colette-rosier#387737 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t12636-skrytka-bankowa-2675#388532 https://www.morsmordre.net/t12499-colette-rosier#384776
Re: Bawialnia [odnośnik]20.12.24 12:24
- Na jeden i drugi. - potwierdziła, wyciągając rękę z palcami zawiniętymi w pięść - poza, rzecz jasna, tym jednym, ostatnim, najmniejszym który wysunęła w kierunku siostry rozciągając wargi w charakterystycznym dla siebie uśmiechu. Nie miała problemu z tym by obiecać siostrze coś takiego. Głównie dlatego, że matką od zawsze miały trudne relacje i wątpiła, by ta uwierzyła w jakiekolwiek jej słowa zadowolona jedynie padającymi za jej panieńskich czasów: dobrze, maman. Wtedy przeważnie wykonywała jej polecenia, zmieniała suknie, jeśli ta którą miała była w nieodpowiednim odcieniu i przestępowała do nic nie znaczących spotkań. Swoje wywalczyła u ojca, a potem brata, który pozwalał kontynuować jej pracę w rezerwacie. Do dziś nie wiedząc, dlaczego matka jej nie znosiła - ale nie zamierzając już dłużej pokutować. W końcu była wolna od jej oceniającego spojrzenia.
Colette w swoim uwielbieniu do romantyzmu i po - zdecydowanie zbyt wielu - romantycznych powieściach, nie była łatwa jeśli szło o zadowolenie jej w kwestii wielkich i znaczących gestów. Ale kryształ który jej podarował mógł być dobrym początkiem - o czym świadczył zachwycony wzrok młodszej siostry i westchnienie, które wypuściła.
- Zadbał o moje bezpieczeństwo. - potwierdziła. - Nie pozwolił by strawił nas ogień i przegnał potwora z cienia. - cóż, nie do końca to była prawda, przynajmniej część o cieniu bo ten po prostu zaatakował gdzie indziej, ale Lettie - choć kochała siostrę całym sercem - raczej dużo mówiła. A z koleżankami na pewno poruszy kwestię jej jeszcze dość nowego męża. Najlepszym więc dla niej było, by przedstawiła go w samych superlatywach każdemu. Kilka westchnięć młodych dam, mogło im tylko pomóc. - Kiedy ziemią wstrząsnęło po raz pierwszy nie zdążyliśmy zareagować zaskoczeni. Ale nic ponad siniakiem sobie nie zrobiłam. - zapewniła siostrę. Rozszerzyła oczy w krótkim zaskoczeniu. - Musiał mieć je wolne, kochanie, żeby rzucać zaklęcia. Poza tym były z nami jeszcze Imogen i nasza kuzynka Vivienne. Sama rozumiesz. - wytłumaczyła nie przestając się uśmiechać. - Ale później wynagrodził mi tę… niedogodność. - nawet nie pomyślała o tym, by wymagać od Manannana by niósł ją na rękach. Podobało jej się w nich - tamtego ciepłego wieczora, kiedy ściągnęła go za sobą do morza i kiedy niósł ją przez pogrążony w śnie zamek kiedy wracali do wspólnych komnat. Tamtego dnia jednak, była zbyt zła na siebie samą, by pozostać łaskawą dla niego samego. Po prawdzie, właściwie zaciągnął ją do ich komnat udaremniając ucieczkę do biblioteki. - Popłynęliśmy na niewielką wyspę. Na chwilę uciekając przed spojrzeniem innych. Przyjemny czas. Dużo tańczyliśmy. Hmm… - zastanowiła się przesuwając tęczówki do góry. - Noszą trochę mniej. Zwiedziliśmy ruiny. Ale głównie spędzaliśmy czas ze sobą. - przyznała zgodnie z prawdą. - Oh! Właśnie. - przypomniała sobie. - Chyba nawet wzięłam go - zawiesiła głoski spoglądając ku własnej służce, która poruszyła się, znikając na chwilę by zaraz wręczyć Melisande przedmiot. - Widziałaś kiedyś taki? - zapytała siostry wyciągając wachlarz w kolorze granatu* w jej kierunku. - Wypróbuj. - zachęciła siostrę jej uwagę woląc skupić na nim, niż na Hiszpanii samej w sobie. Głównie dlatego, że jej myśli mimowolnie uciekały do wypełnionych słońcem sypialni i równie parnych wieczór, które spędzali ze sobą średnio zainteresowani wszystkim wokół.
- Tak. - potwierdza krótko nie przestając uśmiechać się z łagodnością. Podziw - tego doświadczała już wcześniej, teraz była jeszcze żoną. Kontentowała ją siła Manannana i miejsce, które zajmowała jako jego partnerka i siostra Tristana. Nie o sam podziw jej chodziło a o możliwości, które mogła - i zamierzała - wykorzystać. Wargi uniosły się jeszcze trochę na reakcję odnośnie morskiej bestii. - Prawdziwego. - potwierdziła potakując krótko głową. - Bardzo, same macki mają z czterdzieści jardów. - powtórzyła słowa męża pomijając zakres, biorąc najwyższą z wartości. - Nie mogę na razie. - spoważniała nachylając się do siostry. - To niebezpieczna bestia o której jeszcze niewiele wiemy. Dzielę się tym z tobą w sekrecie, dasz radę go dotrzymać? - zapytała siostry i nie skłamała wiele. Kraken pozostawał częścią ich planów - długofalowych, ale najpierw musieli podjąć się badan i wyznaczyć konkretne cele. Wątpiła, by Manannan zgodził się zabrać do niego Colette - nawet jeśli miałby oglądać go z daleka. A samą Colette rozczarowałby w fazie niemal uśpienia. Cóż z pewnością nie zamierzała próbować jej pomysłu z aportowaniem - był niedorzeczny. Cóż, trochę nagięła prawdę z tym, że Gae Bulg był dla niej - właśnie dlatego był nieplanowanym prezentem, bo Manannan nie wiedział że opowiadała siostrze, że należał do niej. Wargi odrobinę jej drgnęły. - Oh, ciężko byłoby mi zobaczyć go przypadkiem. - odezwała się w końcu. - Bardziej - zawiesiła głoski zamyślając się nad odpowiednim dobraniem słów - Manannan nie spodziewał się go spotkać w miejscu w którym się poznali. - cóż, to niewiele odbiegało od prawdy. Natknąć się na taką kreaturę podczas wojny, to nie było coś, co mieściło się w zwyczajowym planie. - Hm… - wypada w zamyśleniu z warg. - A jest coś, co przypadłoby ci do gustu i miało podobny format? - pyta siostry przekrzywiając odrobinę głowę, wątpiąc, że Colette chciałaby również otrzymać krakena - pamiętając dokładnie o przygodzie z nieszczęsną hodowlą pod łóżkiem.
Dostrzegła jak młoda róża odrobinę oklapła na wspomnienie o domu, ale sama nie próbowała wysnuć wniosków, gotowa jednak siostry wysłuchać. Empatii nigdy nie posiadała wiele, a tą ilość którą miała ofiarowała bliskim, choć czasem - cierpliwość angażując gdzie indziej i bez rozwiniętej umiejętności wchodzenia w inne buty - proponowała logiczne rozwiązania mogąc wydawać się zwyczajnie… oschła. I teraz nie mogła zrozumieć jej ciałkiem - lubiła swój dom. Ale dusiła się w nim przez bliską obecność matki, wyprowadzka - choć jednocześnie spodziewana i nie - pozwoliła jej wziąć głębszy oddech. Czy tęskniła? Czasami, ale szkoda jej było czasu na poddawanie się emocjom, które nie niosły ze sobą żadnych korzyści. - Myślę że jeśli poprosisz Evandrę zadba o to, by spełnić twoją prośbę. - wypowiada ze spokojem. Było wiele komnat, które Estelle mogła dostać. - Możemy zagrać. Dawno już nie miałam okazji, będziesz musiała przypomnieć mi zasady, ale może nie dam się za łatwo ograć. - zaproponowała jeszcze zanim jej siostra nagle postanawia zmianę tematu. Czy na lepszy? Melisande i to jest trudno określić. Brwi schodząc jej się odrobinę. Przerobić wszystko? Czyli dokładnie co? Zdaje się pytać jej mina, a Colette w swojej opowieści dalej opowiada. I z kolejnymi sekundami staje się jasne, że jej siostra opowiada o… zmianie wystroju we własnych komnatach. Zreflektowała się odbierając zmarszczenie, na powrót wciągając uśmiech. Brwi zaraz unoszą się w zaskoczeniu, kiedy Colette każe nie patrzeć tak na siebie, a potem wypuszcza abstrakcyjnie stwierdzenie o ludziach do krzyczenia sprawiając że w Melisande pogubiła się całkowicie w toku myśli własnej siostry czując wewnętrzną potrzebę żeby zamrugać kilka razy i wypuścić z warg mało kulturalne: co? - szczęśliwie, zduszając jedno i drugie nim ujrzałoby światło dzienne. Zamiast tego przeniosła spojrzenie na wywołaną służkę, która - ku jej własnemu zaskoczeniu i z pewnością rozpaczy jej samej - wydaje z siebie przeciągły wrzask, słuchając jak Colette instruuje ją chwilę później. Sprawiając, że Melisande mimowolnie musiała zastanowić się nad tym, czy naprawdę była świadkiem tego przedziwnego spektaklu, przypadkiem łapiąc spojrzenie własnej służki, która pewnie dziękowała teraz Mahaut, że jej największym zmartwieniem jest zbieranie pozostawionych na dworze pantofli i kawałków rozbitej porcelany.
- Jestem - wypadło z warg Melisande, która przesunęła spojrzenie na Anithę, a chwilę później na siostrę, która klepała po głowie biedną Ellie nagradzając ją makaronikiem. - pod wrażeniem. - przyznaje, chociaż wcale nie najlepszym, postanawia jednak - że ostatecznie to nie jej zmartwienie. Zaraz jednak pozwoliła żeby z jej warg wypadł łagodny śmiech. - Nadąsaj się koniecznie, kochanie. To da mu do myślenia. - zgadza się, wątpiąc okrutnie - Tristan miał wiele zalet, ale empatii posiadał mniej od niej. Tego, że była na niego obrażona nie zauważył przez kilka dobrych miesięcy, a potem osiągnęła co chciała, a złość odeszła na dobre.
- Też nie potrafię zrozumieć. - przyznaje racje siostrze wypuszczając westchnienie. - Manannan mówił, że to kwestia wypraw i powrotów z morza. Kiedy Traversi z nich wracają, mój płatku, cała rodzina celebruje ich powrót - czasem kilka dni pod rząd. - krótkie westchnienie wymknęło się z warg Melisande. - Mój mąż zapomniał wspomnieć o tym na początku, do szóstej rano słuchałam opowieści wuja Llywlyna o wojnie. - wywróciła oczami. - Szczęśliwie stara się jadać w jednych porach razem ze mną. - bo od czasu ich rozmowy w lipcu Manannan widocznie stawiał się w jadalni w porach które pielęgnowała sama. Cóż, na śniadanie często i tak schodzili z tego samego miejsca. Kącik jej warg drgnął kiedy Colette nazwała ją najlepszą. Pokiwała głową - debiut był ważny w życiu każdej damy. Cykliczne herbatki o sztuce? Choć pomysł nie był zły - jeśli szło o damy - tak Melisande miała nadzieję, że nie otrzyma na nie zaproszenia. - To dobra myśl - poradzić się Evandry. - zgodziła się splatając ręce na kolanach w stanowieniu. Istotnie, mogła jej poradzić. - Nie widzę powodów by miał ci odmówić. - uśmiechnęła się - no, może poza chęcią trzymania cię z daleka od własnej kochanki, ale jak podejrzewała to raczej było zmartwieniem ich matki. - Oh. - wypada jako kolejne, Melisande przekrzywia odrobinę głowę. - Jesteś świadoma obowiązków patronki? - pyta siostry zastanawiając - a może chcąc sprawdzić - na ile poważnie Colette o tym myśli. Ale jej kolejne słowa odsuwają ją od tego tematu w mig. Na twarzy Melisande pojawia się skonfundowanie z niezrozumieniem i przez kilka sekund ma wrażenie, że po prostu padła ofiarą własnych omamów ale zdaje się, że nie.
- Walkach krabów? - zawiesza między nimi pytanie nie mając pojęcia jakim cudem znalazło się na nie miejsce między herbatkami i obejmowaniem patronatu.
- Tak. - odpowiada od razu. - Manannan nie ma nic przeciwko. - usta unoszą się w łagodnym uśmiechu. - Zdaje sobie jednak sprawę że wraz z czasem będę musiała - zawiesza głoski - na trochę go zostawić. Dlatego znaleźliśmy dla mnie zastępstwo. Pan Arcan od jakiegoś czasu pracuje jako mój asystent. - przyznała wydymając lekko wargi. - Poza tym - nachyliła się odrobinę w stronę siostry. - planuję zostać najlepszą lady Travers jaką widział ten zamek. - wargi rozciągnęły się w urokliwym rozbawieniu, choć wypowiadane słowa niosły ze sobą jedynie prawdę. - Myślisz że dam rade? - zapytała siostry, ale bardziej z uprzejmości niż obaw. Żony kuzynów Mananna będą podawać ją za wzór własnym córkom, matki wzdychać nad tym, czemu inne nie mogą być nią. Realizowała go skrzętnie od kiedy jej noga stanęła w tym zamku. Służba już ją ceniła, darzyła sympatią. Zamierzała zdobyć serce każdego w tym zamku i nie zamierzała zatrzymać się w połowie.

*wachlarz może wyglądać jak chcesz(rozczarować cię lub zachwycić) - jak nim pomachasz to poczujesz przyjemny chłodek


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Bawialnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach