Wydarzenia


Ekipa forum
Gwendolyn Grey
AutorWiadomość
Gwendolyn Grey [odnośnik]03.12.23 0:17
Jesteśmy sami sobie deformistami własnej rzeczywistości. Jak chciałbyś ją zmienić?
DZIECIŃSTWO

Urodziłam się w Londynie

Moi rodzice...
byli mi zawsze bardzo bliscy, do momentu, w którym dowiedziałam się o ich tajemnicach. Choć dla mnie byli światem, nie wyróżniali się nigdy szczególnie na tle niemagicznej społeczności. Ojciec był przeciętnej klasy urzędnikiem, matka zaś zajmowała się domem. Końcówka mojej szkoły zbiegła się jednak z jego śmiercią. Moja matka niebywale szybko, przynajmniej dla mnie, znalazła sobie nową miłość; mieszka obecnie wraz ze swym nowym mężem we Francji.
Lubiłam się bawić...
pędzlami, farbami, ołówkami — wszystkim, co pozwalało mi tworzyć i przelewać moje wizje na papier. Nie stroniłam jednak też od lalek. Przebieranie ich, czesanie oraz wymyślanie historii sprawiało mi prawdziwą radość. Latem szczególnie przepadałam za wyjazdami na wieś.
Wychowałem się wśród...
niemagicznego, lodnyńskiego społeczeństwa. Byłam miejskim dzieckiem, którego rodzice nie wiedzieli nic o magii, do momentu, w którym ta nie ujawniła się u mnie. Brat mojego ojca, czarodziej, oraz moi dziadkowie skrywali wiedzę o tym przed młodszym synem.
Uchodziłam za...
miłą i grzeczną dziewczynkę, choć czasem z niewymarzonym językiem. Dopiero czasy szkolne sprawiły, że bardziej zamknęłam się w sobie, niepewna nowego, zupełnie nieznanego mi środowiska. Byłam raczej żywym dzieckiem, którego nigdzie nie brakowało, jednak bardzo zależało mi na tym, aby moi rodzice zawsze byli ze mnie zadowoleni i każdy ich smutek odbierałam jako własną porażkę.
Podczas przygotowywania mojej szkolnej wyprawki na Pokątnej w roku 1947 szczególnie pamiętam...
kolory. Tak wiele kolorów, tak wiele zadziwiających obrazów! Wszystko się ruszało, wszystko było barwne, inne, cudowne; za każdym rogiem kryło się coś nowego, zaskakującego. Wiedziałam, że przede mną otwiera się nowy świat rodem z bajek, które matula czytała mi na dobranoc. Fascynowało mnie to, jak radosny i kolorowy jest magiczny świat. Takim właśnie chciałabym go widzieć do dziś, jednak ostatnie wydarzenia wcale mi tego nie ułatwiają.
W mojej pierwszej podróży do magicznej szkoły...
fascynowało mnie szczególnie wejście na Peron 9 i 3/4, miałam ochotę kilkukrotnie na niego wchodzić, na co jednak rodzice mi nie pozwolili. Gdy jednak tylko weszłam do pociągu, odkryłam, jak bardzo jestem zdenerwowana, samotna i niepewna dalszych dni. Nie wszystkie dzieci witały mnie z radością, już w pociągu spotkałam się z nieprzychylnymi spojrzeniami. Choć chciałam cieszyć się pięknem magicznego świata, zaczęłam powoli odkrywać, jak mało o nim wiem i jak bardzo nie jestem do niego dostosowana.
Kiedy byłam mała, marzyłam o...
kozach, gruszkach na wierzbie, lataniu na jednorożcach, najpiękniejszych lalkach, zostaniu księżniczką rodem z bajki. Nigdy nie brakowało mi marzeń, również tych najbardziej szalonych. Próbowałam je realizować, przelewając moje fantazje na papier, znajdując w tym spełnienie i ukojenie, sprawiając, że niemożliwe stawało się możliwe. Gdy wybuchła II wojna światowa słuchałam regularnie radia, co sprawiło, że na chwilę zamarzyłam o byciu pielęgniarką, wiedząc, jak ważna jest ich funkcja na froncie. Wkrótce później jednak dostałam list — TEN list — który zupełnie zmienił moje spojrzenie na rzeczywistość

DORASTANIE

Uczęszczałam do Hufflepuffu W latach 1947-1954

W szkole byłam uczennicą
cichą i wycofaną. Zafascynowaną samymi zajęciami oraz zamkiem, jednak nie wchodzącą raczej w interakcje z innymi uczniami, jeśli nie znałam ich zbyt dobrze. Najczęściej można było mnie znaleźć w różnych zakamarkach, do których uczniowie nie zaglądali zbyt często, gdzie skupiałam się na własnym szkicowniku, lub bawiłam się akwarelowymi farbkami. Czasem, za zgodą nauczycieli, zdarzało mi się nawet wyciągać sztalugę; najbardziej lubiłam malować w skrzydle astronomicznym.
W szkole najbardziej interesowało mnie
to, jak była magiczna. Duchy, ruszające się obrazy, kolorowe stroje — to wszystko było dla mnie zupełną nowością. Choć nie wspominam szkoły najlepiej, sam zamek mnie cieszył i fascynował. Zawsze było w nim tyle do odkrycia! Niestety, nieśmiałość i lęk przed częścią uczniów skutecznie ograniczał moje eksplorowanie.
Mój ulubiony przedmiot w szkole to...
astronomia. Uwielbiałam podziwiać gwiazdy. Były piękne, romantyczne, fascynujące. Nigdy w życiu nie sądziłam, że odnajdę w tym pasję, a jednak. Tak naprawdę jednak byłam zainteresowana wszystkimi dziedzinami, których dotknęłam, bo i wszystkie były dla mnie czymś nowym. Dość dobrze radziłam sobie z urokami i alchemią. Nieco gorzej szło mi z zaklęciami obronnymi wymagającymi większego skupienia, którego w tamtym okresie mi brakowało. Wciąż jednak czerpałam z zajęć, ile tylko mogłam.
Najmniej lubiany przeze mnie przedmiot w szkole to...
wróżbiarstwo! Niewiele z niego rozumiałam, miałam też poczucie, że nie jest ono w pełni zgodne z poglądami bliskich. Moi rodzice byli wszak praktykującymi chrześcijaninami, którzy wprawdzie przełknęli fakt, że córka włada magią i musi nauczyć się nad nimi panować, jednak wróżenie z fusów wydawało się zupełnym zabobonem. To przekonanie wyniosłam z domu i choć dziś podchodzę już do tego zdecydowanie swobodniej, nie wyniosłam zbyt dużo z tych lekcji.
W szkole trzymałam się z...
niewielką garstką zaufanych osób, głównie z mojego własnego domu. Raczej nie wychodziłam do ludzi jako pierwsza i choć byłam gotowa pomóc każdemu, jeśli mnie o to poprosił, zdecydowanie w murach szkolnych byłam osobą nieśmiałą, zamkniętą w sobie. Zdecydowanie swobodniej czułam się wśród niemagicznych kolegów i koleżanek, z którymi spędzałam czas latem, jednak ci z kolei nie potrafili zrozumieć, dlaczego tak niechętnie mówię o swojej szkole.
W szkole byłam odbierana jako...
uprzejma, lecz cicha i nieco dziwna osóbka, która bezustannie mazia po swoich książkach i zeszytach. Brakowało mi wiedzy na temat magicznego świata, mogłam więc wydawać się naiwna. To, że byłam szlamą było zwykle widoczne na pierwszy rzut oka, zwłaszcza w pierwszych latach szkoły, co wcale nie przysporzyło mi przyjaciół, zwłaszcza wśród Ślizgonów. Dopiero na szóstym i siódmym roku nauczyłam się ich unikać i zrozumiałam co mówić, aby nie wzbudzać ich bezustannych chichotów i wyzwisk.
W szkole nie lubił mnie ktoś, kto...
nie rozumiał rzeczy innych i był zamknięty na własne, antymugolskie poglądy. W szkole nigdy nie byłam otwarcie nie miła, a że raczej trzymałam się z boku, nie było wiele powodów, aby mnie znielubić, chyba że kogoś drażnił sam fakt mojego istnienia. Niestety, w Hogwarcie takich osób nie brakowało, zarówno wśród uczniów, jak i — co gorsza — nauczycieli. Dlatego też te czasy wcale nie były dla mnie najlepsze, mimo że starałam się wyciągnąć z magicznej edukacji tyle, ile byłam w stanie.
Wykorzystywałam w szkole swoje mocne strony, żeby...
przetrwać i dowiedzieć się o magicznym świecie tyle, ile mogłam. Niechęć, jaką wzbudzało moje pochodzenie, wcale tego nie ułatwiała, jednak wiedziałam, że jeśli nie nauczę się tego w szkole, moja rodzina mi z tym nie pomoże, a brak bliższych znajomych w magicznym świecie wcale mi tego nie ułatwiał. Musiałam nauczyć się kontrolować moje umiejętności i dowiedzieć się, co mogę z nimi robić w przyszłości, aby ułatwiać sobie, a nie utrudniać życie.
Kiedy pomyślę, czy kiedyś odrabiałam szlaban...
to przypominam sobie tylko te kilka razy, kiedy nauczyciel uznał, że jednak za bardzo skupiam się na rysowaniu po zeszycie, a nie na słuchaniu. Nie rozumiał, że to jeden z moich sposobów, który ułatwia mi skupianie się na lekcji. Raz czy dwa przyszło mi sprzątać damską toaletę, a innym razem pomagałam nauczycielowi numerologii wypisywać zaproszenia na jakąś szkolną uroczystość, którą jednak pamiętam jak przez mgłę.
Kiedy pomyślę, czy kiedyś wysłano mi wyjca...
to nie przypominam sobie takiej sytuacji. Nie miał mi kto takowych wysyłać. Moi rodzice pisali wyłącznie zwykłe listy, raz na jakiś czas, niekoniecznie zadowoleni z tego, że przynosi je sowa. Zdecydowanie bardziej preferowali tradycyjną, niemiagiczną pocztę, do której jednak w Hogwarcie nie było dostępu.
Kiedy pomyślę, czy zdarzało mi się wędrować nocą po szkolnej kuchni...
pamiętam, ten jeden raz, kiedy było mi nie dobrze w trakcie kolacji, bo ktoś wlał mi zepsuty eliksir do zupy. W środku nocy pusty żołądek obudził się, domagając się jedzenia, dlatego słuchając plotek, wymknęłam się z dormitorium, trafiając do kuchni. Tam łaskawe skrzaty natychmiast podały mi taką ilość jedzenia, która spowodowała tylko dalsze wymioty, co skończyło się wizytą w skrzydle szpitalnym. Więcej nie odwiedzałam skrzatów, nie potrafiłam im odmawiać.
Kiedy pomyślę, czy zdarzało mi się wędrować po zamkniętych skrzydłach szkolnej biblioteki...
to nie przypominam sobie, by podobna myśl w ogóle przeszła mi przez głowę. Byłam raczej grzeczną uczennicą, która nie łamała szkolnych zasad bez powodu. Hogwart zaś był dla mnie tak fascynującym miejscem, że nawet nie czułam potrzeby, aby do zakazanej części biblioteki zaglądać. Przecież ksiąg i tak nie brakowało, a wciąż pojawiała się nowa wiedza, którą musiałam nadrobić.
Kiedy pomyślę, czy zdarzało mi się wymykać poza szkolny teren...
to nie przypominam sobie podobnej sytuacji. Podobnie jak w przypadku biblioteki, Hogwart wydawał mi się tak duży i fascynujący, że nie miałam takiej potrzeby. Co prawda miałam przyjaciela, który próbował mnie do tego namawiać, jednak za każdym razem kategorycznie mu odmawiałam, wiedząc, że może się to najwyżej skończyć szlabanem, a nie przynieść mi coś dobrego.
Współlokatorzy z dormitorium pamiętają...
że do momentu, w którym zasnęłam, rysowałam coś, nawet jeśli w trakcie czytałam książkę. Wokół mojego łóżka panował mały bałagan, składający się z nadmiaru ołówków, kredek, akwareli oraz niedokończonych szkiców. Nad łóżkiem miałam zaś tablicę, na której lądowały te prace, z których byłam najbardziej zadowolona oraz karteczki z datami egzaminów.

DOJRZAŁOŚĆ

Zajęłam się życiem. Zaraz po szkole wraz z matką wyjechałam do Francji (1954-1956), aby żyć w niej wraz z moim nowym ojcem. W tym czasie próbowałam rozwijać swoje malarskie umiejętności, nie miałam jednak stałej pracy, nie używałam również magii, żyjąc niemal zupełnie w mugolskim świecie. W maju 1956 roku wróciłam do Anglii, gdzie podjęłam pracę jako przewodnik w Muzeum Brytyjskim, wykonując również różnorodne artystyczne zlecenia. Od lutego do grudnia 1957 roku pracowałam dodatkowo jako ilustratorka w Czarownicy. Gdy w czerwcu 1957 roku mugole zostali wygnani z Londynu, zostałam przyjęta przez ród Macmillanów pod ich dach. Mieszkałam tam, wciąż realizując różnorodne zlecenia aż do grudnia 1957 roku, kiedy zaginęłam, powracając dopiero w sierpniu 1958 roku. Wówczas pod swój dach przyjął mnie mój kuyzyn, Hebret.

Podczas moich codziennych obowiązków spotykam...
wiele ciekawych osobistości! Realizowanie artystycznych zadań wiąże się z poznawaniem różnorodnych klientów, od tych biedniejszych, po tych naprawdę bogatych. Cieszy mnie, że mogę się realizować, poznając różnorodne osoby. Im więcej ludzi poznaje, tym lepiej rozumiem, że choć żyję w niebezpiecznych czasach, każdy ma swoje dobre i złe strony, mało kto postrzega sam siebie jako złego człowieka. Fascynuje mnie to, jak ludzie myślą, czego pragną, kim są i co wiedzą, dlatego niezwykle cenię sobie ścieżkę, którą teraz kroczę.
Odpoczywam...
spędzając czas z bliskimi, ucząc się nowych rzeczy, tworząc, spacerując, głaszcząc mojego psa, karmiąc moją kozę. Staram się czerpać z życia, ile tylko mogę, mam też wrażenie, że jestem w bezustannym ruch, rzadko w pełni odpoczywam. W końcu w takich czasach, jak te, zawsze znajdzie się coś do zrobienia. Jeśli nie muszę wykonywać zleceń, aby zarobić na utrzymanie, pomagam kuzynowi, niosę pomoc tam, gdzie jest potrzebna, staram się być wsparciem, a gdy trzeba, podejmuje ryzyko.
Obracam się w towarzystwie...
któremu ufam. Obecna sytuacja polityczna sprawia, że wielu czarodziejów otwarcie mówi o tym, że chce krzywdzić takich, jak ja. Dlatego też jestem ostrożna względem obcych, unikając kontaktu z nimi, unikając prywatnych tematów. Jeśli jednak wiem, że otaczają mnie ludzie dobrzy, o otwartych umysłach, jestem chętna na rozmowę z każdym, niezależnie od jego poglądów, pochodzenia, wieku czy posiadanych finansów. Uważam, że wśród każdej grupy społecznej można znaleźć interesujące i godne zaufania osoby.
Jeśli chodzi o moje poglądy...
od marca 1957 roku jestem sojuczniczką Zakonu Feniksa. Z racji na moje pochodzenie, nie mam w tym względzie innego wyboru. Jestem gotowa nieść pomoc tam, gdzie jest potrzebna, nawet jeśli oznacza to podjęcie ryzyka, bo wiem, że sama takową chciałabym otrzymać w złej chwili i nie mogę znieść myśli o tym, że inni umierają i cierpią, gdzie mogłabym coś jeszcze zrobić. Jesienią 1957 roku pomogłam zorganizować antywojenną manifestację z grupą znajomych, posyłając na Londyn listy nawołujące do zakończenia konfliktu, w którym obydwie strony ponoszą wyłącznie cierpienie.
Mieszkam...
wraz z moim kuzynem, Herbertem Grey, na farmie w Dorset. Przeprowadziłam się tam w sierpniu 1958 roku i choć brakuje mi mojego własnego, niewielkiego mieszkania w Londynie, cieszy mnie bliskość natury i przestrzeń, jaką daje własny dom. Pomagam kuzynowi w codziennych czynnościach, plewiąc grządki i regularnie zaglądając do szklarni.
Podziwiam...
Harolda Longbottoma, za jego odwagę i poświęcenie dla sprawy. Choć nie znam go zbyt dobrze, wiem, że zawsze stara się podejmować najlepsze możliwe decyzje i na jego polecenie jestem gotowa skoczyć w ogień. Choć nie jestem pewna, czy lord Longbottom w ogóle pamięta o moim istnieniu.
Budzę niechęć wśród...
ludzi o zamkniętych umysłach, według których pochodzenie świadczy o człowieku. Nie zgadzam się z nimi i nie mam zamiaru się nigdy zacząć z nimi zgadzać. To czyny, dobrotliwość, wiedza, tworzą człowieka i jego obraz. Pochodzenie i posiadane fundusze nie mają żadnego znaczenia, gdy człowiek staje przed boskim obliczem.
Sprawiam wrażenie...
osoby pełnej pasji, zainteresowanej, choć czasem trochę zestresowanej. Wciąż brakuje mi pewności siebie w niektórych dziedzinach, choć nad tym pracuje. Nie boje się jednak wypowiadać swoich poglądów na głos, choć pilnuje języka, gdy wiem, że moje słowa mogą kogoś zranić. Nie jestem wcale najgłośniejsza, mam wrażenie, że często gram drugie, lub nawet trzecie skrzypce, jednak obserwowanie i słuchanie innych również sprawia mi radość, toteż nie widzę w tym żadnej przeszkody.
Prowadzę się...
zgodnie z obyczajami. Mimo kilku zauroczeń, do tej pory nie byłam w żadnym związku. Obecne czasy nie sprzyjają raczej budowaniu takich relacji, a przynajmniej takie mam wrażenie, choć skrycie marzę o wielkiej, prawdziwej miłości z człowiekiem prawym i dobrotliwym. Zdarzyło mi się jednakowoż kilkukrotnie zaznać wpływu amortencji. Nie potrafię zrozumieć niewierności, nie uznaje rozwodów.
Zwiedziłam...
odrobinę Francji, choć nieszczególnie. Nie podróżowałam w swoim życiu zbyt wiele poza kraj.

POGŁOSKI

Różni ludzie maja różne opinie. Nie zawszę się z nimi zgadzam, czasem ich spojrzenie na mnie sprawia mi ból, ale na koniec dnia zawsze jestem przecież przede wszystkim sobą.

Środowisko, w którym się obracam, uważa, że jestem...
być może nieco inna, niż wszyscy, w końcu nie każdy ma kozę i zdecydowanie zbyt dużego psa, nie każdy też chodzi niemal cały czas ubabrany farbą. Swego czasu lubiłam również krzykliwe połączenia kolorystyczne w strojach, jednak czasy wojenne sprawiły, że barwy mojej garderoby nieco spłowiały. Jest mnie dużo, jestem wszędzie, może jestem odbierana jako naiwna, zbyt młoda, zbyt niewinna i słaba, by nadawać się do otwartej walki.
Ludzie, którzy o mnie słyszeli, a z którymi nie rozmawiałam...
na pewno słyszeli o tym, że tworzę. Być może co niektórzy zdają sobie sprawę z tego, że amatorsko warze eliksiry na potrzeby swoje i swoich bliskich. Według niektórych mogę być szalona, według innych nieśmiała, jeśli akurat spotkali mnie na ulicy w gorszy dzień. Na pewno zaś mogą wiedzieć, że często próbuje być w kilku miejscach naraz. Niestety, nie mam wcale zmieniacza czasu.
W moim życiu pomawiano mnie o...
bycie wiedźmą, raz, na szkolnym podwórku, jeszcze nim trafiłam do Hogwartu. To było po tym, jak moja moc przypadkiem zniszczyła pióra chłopców, których nie lubiłam. Cóż mogę rzec, były to całkiem słuszne pomówienia, nie da się bowiem ukryć, że wiedźmą koniec końców zostałam. Choć chyba trochę inną, niż sobie to wyobrażali.

DO WIADOMOŚCI MISTRZA GRY

Tę sekcję widzisz tylko Ty i Mistrz gry

Mistrzowi gry chciałabym przekazać, że...


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Gwendolyn Grey
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach