Wydarzenia


Ekipa forum
Józef Wroński
AutorWiadomość
Józef Wroński [odnośnik]30.09.15 19:13

Józef Wroński

Data urodzenia: 27 grudnia 1933
Nazwisko matki: Fawley
Miejsce zamieszkania: Londyn.
Czystość krwi: Półkrew.
Zawód: Szukający Sokołów z Heidelbergu.
Wzrost: 170
Waga: 66
Kolor włosów: Ciemny brąz
Kolor oczu: Zielone
Znaki szczególne: Wąska blizna ciągnąca się od nadgarstka po łokieć prawej dłoni.


Moja matka zawsze była niespokojnym duchem dającym się porywać podmuchom namiętności i nie inaczej było właśnie w przypadku mego ojca, który za dnia stracił dla niej głowę, a już wieczorem, tego samego dnia leciał z nią nad Bałtykiem w kierunku swych polskich włości. Porwanie, bo inaczej tego procederu nazwać nie idzie, wzbudziło liczne i sprzeczne emocje we Fawleyach. Porwana bowiem doskonale zdawała sobie sprawę z konsekwencji, jakie pociągnie za sobą decyzja o zezwoleniu porywaczowi na swe uprowadzenie, a pomimo tego bez wahania ujęła wyciągniętą dłoń. Gotowa była dla tej namiętności zostać wydziedziczoną, czym jej grożono jeszcze przed dniem uroczystości. Trwała jednak przy swoim równie mocno co Polak i dokonało się - stali się małżeństwem, mą matkę wydziedziczono, zaczeła toczyć mugolski żywot. Nie żałowała, gdyż wkrótce na świat przyszedłem ja i moje liczne rodzeństwo.


Było nas pięcioro i cała nasza gromada była dla mej matki natchnieniem, która dniami oddawała się swej pasji - malowaniu. Ojciec mój zaś choć nie był czysto krwistym magiem, to jako zwykły człowiek posiadał tytuł szlachecki i sporej wielkości folwark. Dnie spędzał więc w swym gabinecie, poza domem bądź na pobliskim lotnisku. Samoloty były bowiem jego pasją oraz biznesem - był współwłaścicielem jakiejś zagranicznej firmy budującą te maszyny. Żyliśmy więc w dostatku. Po domu krzątała się służba, niańki, guwernantki, czasem jakiś pracownik z folwarku zjechał zdać raport. Gdy stałem się na tyle duży by móc przyjmować większą wiedzą, moja matka starała dawać mi lekcje dotyczące literatury i sztuki. Niestety jako ośmiolatek wolałem przyklejać się ojca i ciągnąć się z nim do pracy. Co prawda był on zwykłym mugolem, lecz dla mnie był zawsze największym czarodziejem. Był w końcu pilotem, a ja chciałem być taki jak on. Chciałem też przemierzać przestworza niczym ptak i trzymać za lejce tej mechanicznej bestii tak samo, jak on to robił. Zdecydowałem o tym w momencie, gdy pierwszy raz zabrał mnie na lot. Z każdym kolejnym razem utwierdzałem się w tym przekonaniu jeszcze bardziej. Całe dnie spędzałem na bieganiu po hangarach wypełnionych samolotami. Każdego musiałem dotknąć, do każdej kabiny musiałem się przymierzyć. Godzinami mogłem kręcić się za mechanikami i katować ich pytaniami o działanie poszczególnych mechanizmów. Na szczęście Ci byli uzbrojeni w niezwykłe pokłady cierpliwości. Tak, jak mój ojciec, który umiał mnie znosić również po pracy. Z braku laku, gdy nie udało mi się wymknąć z ojcem do pracy, a i chciałem uniknąć wykładów o sztuce antycznej, zdarzało mi się kręcić za służbą. W czasie orki często sadzali mnie na koniu. Naturalnie ni z sympatii - był to sprawdzony sposób na unieruchominie mej osoby i ograniczenie utrudniania im pracy. Ojciec naturalnie widząc moje zabawy w polu nie był zadowolony. W końcu w mugolskim światku jego nazwisko, a więc i moje, było poważane. Nie byłoby mu więc na rękę, gdybym na bankietach wyszło na jaw, że taplam się w błocie z prostactwem. A wyjść mogło gdyż byłem wyjątkowo ruchliwym dzieckiem. Rodzice postanowili mnie nawet zapisać na dodatkowe lekcje na które dojeżdżałem do miasta. Wszytko po to by mnie zmęczyć i dać wszystkim kilka godzin wytchnienia od mej osoby. Bezskutecznie.


Czasy stawały się z każdym dniem coraz mniej spokojne. Ojciec postanowił więc sprzedać swój folwark i tym sposobem przeprowadziliśmy się do Anglii, gdzie zakupił dworek z kawałkiem ziem w Devonie. Bariera językowa dla mnie nie istniała - ze swą rodzicielką rozmawiałem wyłącznie w języku angielskim. Naturalną koleją rzeczy była więc decyzja o tym, że naukę rozpocznę w Hogwarcie. W barwach Revenclawu. Był to tak absurdalny przydział, że przez tydzień kręciłem się po korytarzach nie dowierzając w to co mnie spotkało. Moje zdanie szybko zaczęło podzielać również grono pedagogiczne. Nie oszukujmy się - nigdy mnie do nauki nie ciągnęło, a więc mogłem się chwalić sporymi brakami w swej wiedzy. oczywiście to też czyniłem. Cudem zatem goniłem ocenami gorszych uczniów, balansując na krawędzi zdawalności. Było to jednak dla mnie wystarczające. W końcu tak długo, jak mogłem brać udział w ćwiczeniach na miotłach było dobrze. Zajęcia te stały się moją nową pasją i sposobem na utarcie nosa pewnym...osobnikom. Okazało się bowiem, że najwyraźniej musiałem przesiąknąć mugolstwem do tego stopnia, że nie sposób było tego nie zauważyć w moim zachowaniu. Nie żebym ja i moje pięści widziały w tym jakiś problem - Bo nie widziały.


Ferie i wakacje spędzałem w domu, wśród rodziny. Przez wzgląd na moje osiągnięcia naukowe i nieokrzesanie często dostawałem burę od swego ojca. Tak więc, gdy stałem się starszy tym razem wolałem niepostrzeżenie zakradać się do rodzimej biblioteki, bądź pracowni mej matki, gdzie przeczekiwałem burzę. Ją to bawiło i zachęcało do drobnych uszczypliwości, które porzucała na rzecz prób na przekór wszystkiemu rozbudzić we mnie ciekawość do sztuki. Bo choć rodzina ją wykreśliła ze swego rod, to krew i miłość do sztuki płynęła w jej żyłach szerokim korytem i domagała się by tą pasję zaszczepić w swym dziecięciu. I cóż...udało jej się to. Co prawda początkowo szło oporne, lecz z czasem zacząłem coraz więcej czas spędzać z książkami w dłoni i to nie tylko we własnym domu, lecz również w uczelnianej bibliotece. Świat literatury niespodziewanie mnie pochłonął. Teraz to ja zaczynałem rozmowę z mą matką domagając się wiedzy, której niegdyś unikałem. Tym sposobem w wieku 15 lat obudziła się we mnie prawdziwa dusza Fawley'a. Moje oceny zaś nabrały większego kontrastu. Z części przedmiotów były wybitne, a z drugiej części - na progu zdawalności. Mimo, że świat wiedzy mnie pochłonął, to przykładałem się wyłącznie do tego co mnie interesowało.


Od małego pasjonowały mnie samoloty, a gdy odkryłem, jak mogę wykorzystać miotłę - pokochałem również i ją oraz Quidditcha. Przestworza stały się moim drugim domem i to właśnie w nich, jeśli nie w książkach, można było mnie najczęściej znaleźć. Oczywistym było więc, że starałem dostać się do szkolnej drużyny Quidditcha i udało mi się to, gdy znajdowałem się w 6 klasie. Początkowo grałem jako pałkarz, lecz szybko zmieniono mi pozycję na szukającego. Byłem w końcu drobnym chłopakiem, a z meczu na mecz moja zwinność na miotle rosła. Zostało to dostrzeżone pewnego razu przez człowieka z zewnątrz, który złożył mi propozycję zostania po ukończeniu szkoły zawodowym graczem Quidditcha. Ponoć widział we mnie potencjał. Myślałem wówczas, że chwyciłem Pana Boga za stopy i chciałem się tą wieścią podzielić z rodzicielką, lecz ta miała dla mnie inne wieści - mój ociec rozbił się o wybrzeże Kornwalii. Świat się dla mnie na chwilę zatrzymał, lecz dla mej matki posypał i taki stan rzeczy utrzymywał się jeszcze przez wile miesięcy. Ożywiła się dopiero, gdy odkryła, że wcale nie zamierzam porzucić podniebnego sportu któremu oddałem całego siebie. Rozumiałem, że ciężko przeżywała śmierć ojca, lecz dla mnie to również nie było łatwe. W jednej chwili straciłem ojca, prywatnego bohatera, autorytet, lecz to właśnie przez wzgląd na niego nie chciałem porzucać swej pasji. On nigdy by tego nie zrobił, a więc i ja nie zamierzałem. Wciąż bowiem chciałem być taki jak on - niezłomny. Matkę to przerażało. Bała się tego, że jestem tak podobny do ojca i że być może również zginę w podobny sposób - roztrzaskam się pewnego razu o trybuny, czy coś. Rozumiałem jej obawy, lecz byłem nieugięty - po skończeniu szkoły rozpocząłem karierę jako szukający w Sokołach z Heidelbergu, a dnie w devonie przestały być już takie spokojne. Ciągle bowiem kłóciłem się z matką o Quidditcha. Atmosfera z dnia na dzień robiła się coraz bardziej napięta, zwłaszcza po meczu, w którym tłuczek roztrzaskał drewnianą barierę trybun ciskając tym samym w moją stronę drzazgę wielkości chochli do zupy, która przeorała mi ramię. Po tym incydencie matka wpadła w szał i przez miesiąc się do mnie nie odzywała, a potem teoretycznie wyrzuciła mnie z domu sugerując, że jeśli chcę umrzeć przeszyty przez czyjąś miotłę to droga wolna i cóż...Tak jak stałem za drzwiami domu, czyli mając to w co byłem ubrany, tak też w świat się udałem.

Obecnie kontakt z matką utrzymuję dość ciepły. Zawsze bowiem miała porywczy charakter i nigdy nie potrafiła chować urazy, zwłaszcza, że wiedziałem iż zawsze mogę liczyć na jej wsparcie, co prawda nie zaakceptowała mojego życiowego wyboru. Prawdopodobnie nigdy tego nie zrobi, lecz jestem jej synem. Mimo ponownej zgody, która między nami zaistniała nie zdecydowałem się wrócić do rodzimej rezydencji. Uznałem, że odległość wychodzi nam na dobre. Naturalnie odwiedzam matkę regularnie oraz ślę jej listy wraz z wierszami. Teraz sam tworzę własną pieśń z sobą w roli głównej, mając nadzieję, że stanie się kiedyś równie nieśmiertelna co dzieje mych przodków.


Patronus: Brak










 
5
0
0
0
0
0
20

8 punktów statystyk, różdżka, Miotła (bardzo dobrej jakości).


[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Anonymous
Gość
Re: Józef Wroński [odnośnik]21.10.15 2:48

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Józef Wroński już jest gwiazdą - i zapewne nawet nie wie, że kilkadziesiąt lat stanie się prawdziwą legendą, idolem setek młodych czarodziejów oraz wzorem do naśladowania wszystkich graczy Quidditcha na całym świecie. Miłość do podniebnych zabaw towarzyszyła mu właściwie od zawsze, lecz z takim talentem - trzeba się urodzić.

OSIĄGNIĘCIA
został idolem, wielbi go tłum!
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:5
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:0
Eliksiry:0
Magia lecznicza:0
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:20
Inne
Brak
WYPOSAŻENIE
różdżka, miotła bardzo dobrej jakości
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[14.10.15.] KP
[29.11.15] Udział w Festiwalu Lata +40 pkt
[11.12.15] Mecz +60 pkt




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Józef Wroński
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach