Wydarzenia


Ekipa forum
Cygnus Black III
AutorWiadomość
Cygnus Black III [odnośnik]25.02.16 23:56

Cygnus Black III

Data urodzenia: 12.08.1924
Nazwisko matki: Crabbe
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: pracownik Międzynarodowego Urzędu Praw Czarodziejów w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów; pośrednik pomiędzy potentatami na rynku międzynarodowym; właściciel hodowli rasowych psów myśliwskich; kolekcjoner i handlarz rzadkimi przedmiotami luksusowymi - głównie biżuterią
Wzrost: 185 cm
Waga: 80 kg
Kolor włosów: ciemnobrązowe, niemal czarne
Kolor oczu: niebieskie, głównie ciemnoniebieskie
Znaki szczególne: masywne pierścienie na palcach, blada cera, kilkudniowy zarost, wyprostowana, dumna sylwetka, wysoki





Urodziłem się w Londynie na Grimmauld Place jako trzecie dziecko Polluxa i Irmy Blacków. Mojemu przybyciu na świat akompaniował sierpniowy poranek, wrzask bólu mej matki, krzątająca się dosyć sprawnie służba i dźwięk ciężkich kroków ojca. Pollux Black przybył powitać swego drugiego syna, nadszedł więc czas na mnie – głos prowadzący dnia dzisiejszego.

Odkąd pamiętam w moim domu panowały twarde, niemo wyrecytowane – lub jak kto woli, wypisane przeszłością – zasady, których raczej nikt nie zamierzał łamać. Prędzej pędził, ile woli walki w sercu, by się do nich dostosować. Byliśmy Blackami, a to zobowiązywało, by być doskonałym. Jeśli nie byłeś doskonały, wypadałeś z życia i to niemal dosłownie, wygnany na wieczną tułaczkę bez nazwiska i tytułu szlacheckiego. Lista osób wypalonych z naszego drzewa genealogicznego prawdopodobnie była największa spośród wszystkich rodów szlacheckich. Nie tolerowaliśmy nikogo, kto wyrywał się przed szereg i śmiał nucić inną melodię niż wszyscy. Ze śmiałków szydziliśmy, nie żegnając ich nawet na progu. Nie popadali w zapomnienie. O nie! Wpadali do ciężkiej skrzyni z wyklętymi, do których winniśmy zachowywać najgłębszą nienawiść, gdyż to ZDRAJCY KRWI, ci, którzy popełnili największą zbrodnię z największych zbrodni przeciwko naszemu rodowi.


Matka zaciekle trzymała kciuki, mimo że wcześniej skorzystała z usług setek jasnowidzek. Niech mój mały Cygnus trafi do Slytherina, Merlinie! – Jej cichutki szept nie opuszczał mnie, póki nie usłyszałem Tiary Przydziału i jej werdyktu. Sowa z listem zaraz po pierwszej kolacji w Hogwarcie pofrunęła do domu, gdzie matka dumnie przytulała list do piersi, siedząc przed kominkiem i być może z owej dumy również płacząc. Miałem wrażenie, że me serce raduje się wraz z jej własnym.

Pierwsze zajęcia? Przemknęła gdzieś pomiędzy moimi myślami obawa, że nie dam sobie rady, póki prapraprababka z jednego z obrazów zawieszonych w domu nie stanęła mi przed oczami i nie warknęła ochrypłym głosem: JESTEŚ BLACK, CHŁOPCZE! Uśmiechnąłem się do niej czule i zabrałem do pracy. Należało osiągnąć  jak najwięcej. Należało osiągnąć więcej niż własne rodzeństwo. Należało osiągnąć więcej niż ktokolwiek w naszej rodzinie, zwłaszcza wyklęci.

Odseparowany niemal całkowicie od innych dzieci w wieku przedszkolnym, w Hogwarcie również stroniłem od towarzystwa. Oczywiście zawierałem przyjaźnie, pielęgnowałem kontakty, angażowałem się w życie mego rocznika i nie tylko. Robiłem dokładnie to, co wychwycił mój dziecięcy umysł do tego czasu wśród domowników i ich gości, co podpowiadała mi intuicja. Może serce. Nie miałem pojęcia, skąd brałem takie spojrzenie na otaczający mnie świat, jednakże robiłem to, co czułem, że powinienem, i to samo pchało mnie na przód. Gdzieś po drodze wymijałem niektóre persony, jak gdybym brał udział w wyścigu. Tak, to był wyścig. Gorsi zostaną z tyłu, gorsi zostaną wyklęci. Sam ich wyklnę i wyśmieję. Znienawidzę!

Quidditch był mi zbędny. Nie miał mi dać tego, czego potrzebowałem. Wszystko znajdowałem wśród ksiąg, kolejnych lekcji, przyjaciół, nauczycieli. Miałem wrażenie, że tańczę do taktu doskonale znanego mi utworu, który rozbrzmiewał niesłyszalnie zarówno wśród murów Hogwartu, jak również poza nim.

Matka wraz z ojcem byli dumni. Świetne wyniki w nauce, prestiżowy Klub Ślimaka, miejsce Prefekta Domu. Otrzymałem wyróżnienie od ówczesnego dyrektora za wzorową postawę, z której powinien brać przykład każdy uczeń. Irma Black nie ukrywała wdzięczności, zachwytu, dumy. Sam stałem, nie wyrażając głębszych uczuć, mimo że w głębi serca byłem sobie wdzięczny i rozczulony pozytywnymi emocjami targającymi matką. Nie zawiodłem jej. Ojca również, choć ten podobnie nie był człowiekiem ukazującym chętnie swe uczucia światu. Najwidoczniej najmłodszy syn odziedziczył po nim skrytość.


Kolejny krok po ukończeniu szkoły był dla mnie oczywisty. Ministerstwo Magii czekało aż w końcu przestąpię próg jego gmachu i zaszczycę mury swą ambicją i mądrością. Nie musiałem się rozwodzić nad swoją przyszłością, gdyż ta najwyraźniej została zapisana w gwiazdach dawno temu. Może gdzieś wśród gwiazdozbioru Cygnusa, dumnego Łabędzia zaszczycającego nocne niebo swą urodą? Może to właśnie któraś z tych gwiazd śmiało szeptała do mego ucha magiczne pieśni prowadzące mnie do sukcesu?

Moje wyniki w nauce, a w szczególności kontakty mojej rodziny oraz niegdyś wyłożone przez nią pieniądze na zapierający dech w piersiach gmach Ministerstwa Magii, uchyliły mi drzwi do Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, gdzie jako asystent jednego z urzędników odbywałem swój staż przez trzy kolejne lata, zdobywając potrzebną mi wiedzę w przyszłym zawodzie oraz jeszcze szersze kontakty, ale również pokazując innym urzędnikom swoje kompetencje, przygotowanie, swe perfekcyjne dopasowanie do tej roli. W wolnym czasie doskonaliłem swój francuski oraz rozpocząłem naukę dwóch kolejnych języków: włoskiego i greckiego.

Młody, ambitny, dobrze urodzony. Po trzech latach stałem się już pełnoprawnym pracownikiem Ministerstwa Magii w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów. Z początku zajmowałem się nadal sprawdzaniem kompletności papierów oraz ich katalogowaniem, by już chwilę później awansować na zwolnione przez sędziwego czarodzieja stanowisko. Zacząłem sam osobiście, pod własnym nazwiskiem, brać udział w rozwiązywaniu sporów wynikających z różnicy praw pomiędzy krajami. Sztuka niełatwa i nadzwyczaj odpowiedzialna, gdyż zdarzało mi się coraz częściej reprezentować Wielką Brytanię w wyjazdach służbowych do odległych krajów. Szczególnie do Włoch i Grecji.

Odkąd pamiętam, pociągała mnie sztuka, a w tym czarodziejskie dziedzictwo oraz wszelkie mity związane ze starożytnym światem. Zakazane skarby, które zaginęły, były niczym zakazany owoc, kiedy, będąc na obczyźnie, słyszałem opowieści o skarbach przypuszczalnie skrywanych przez czas oraz klątwy we francuskich katakumbach czy egipskich piramidach. Takich miejsc, owianych częściową tajemnicą, przerażających mugoli do stanu gęsiej skórki, było więcej, czekających aż ktoś odważy się sięgnąć do ich łona.

W dalszym ciągu pozostawałem tym samym szlachetnie urodzonym, dobrze wychowanym i wykształconym, spokojnym Cygnusem. Może mniej patrzącym z wyższością na innych w porównaniu z czasami Hogwartu. Nadal wirowałem wśród ludzi i załatwiałem sobie kontakty. Oczywiście moim priorytetem były sprawy służbowe, te dotyczące nieporozumień pomiędzy krajami, w których bywałem, a Brytanią. W wolnym czasie jednak zacząłem dzielić się z innymi swoimi pasjami i zainteresowaniami, co doprowadziło mnie do ciekawych znajomości, które w przyszłości zaowocować miały w całkiem zgrany biznes.

We Włoszech poznałem pewnego czarodzieja. Niemal od razu przypadliśmy sobie do gustu, zwłaszcza, że łączył nas wiek, a także wspólne zainteresowania, między innymi szeroko pojęta sztuka. Posiadaliśmy także podobny smak, jeśli chodziło o trunki. Podczas jednego z wieczorów, wygadał mi się, iż ma w swoim zbiorze piękny rubinowy diadem, który udało mu się kupić za bezcen, oraz że mógłby sprowadzić więcej takich przedmiotów, jednakże nie stać go na łamaczy klątw. Wiedziałem, co zrobię z tą informacją.

Ponadto posiadał również przyjaciela w Szkocji, który był fascynatem rasowych psów o przeróżnym przeznaczeniu. Mnie zainteresowały szczególnie psy myśliwskie, gdyż na polowania chodziłem, będąc już małym smarkiem. Wpadłem do niego niegdyś przelotem, pod wpływem impulsu postanowiłem kupić jednego z jego pointerów. Mądrość mojej młodej suczki Nobiles zainspirowała mnie do otworzenia własnej hodowli rasowych psów myśliwskich. Skutecznych i wiernych. Kilka wysłanych listów pozwoliło mi otrzymać kontakty do odpowiednich ludzi, którzy mieli za dogodną cenę tresować moje psy.

W trakcie swoim służbowych podróży poznałem całkowicie przypadkiem grupę fanatyków i handlarzy z Francji, którzy mieli problem z upłynnieniem niektórych przedmiotów, zważywszy na klątwy je otaczające. Ściąganie klątw to bardzo kosztowny interes i nie zawsze opłacalny, stąd padła moja propozycja, by nieco rozszerzyć działalność, którą się dotąd zajmowali, a właściwie ją ograniczyć do przedmiotów rzadkich, takich, za które bogaci szlachcice, między innymi moi znajomi z Anglii, gotowi byliby zapłacić dosyć spore sumy. Za dogodną kwotę odkupowałem od tych czarodziejów przeklęte rzeczy, po czym sam osobiście załatwiałem łamaczy klątw, którzy pracowali nad nimi na miejscy, by następnie przewozić i sprzedawać po jak najwyższej cenie w Anglii pozbawione jakichkolwiek pułapek artefakty. Bardziej przypominało to licytacje.

Przedmioty sprowadzałem z różnych stron świata, często poprzez pośredników. Prócz niesienia pokoju w spięciach między prawem, powiększałem swój majątek dzięki handlowi, a także pośredniczeniu w kontaktach między innymi graczami na rynku. Można powiedzieć, iż otworzyłem rynek zagraniczny wielu kolegom-szlachcicom, zyskując tym samym wdzięczność obu stron. W późniejszych latach namówiłem kilka z tych osób na inwestowanie w badania nad chorobami genetycznymi.

Dzięki rozwojowi osobistemu, zwiększeniu ilości pieniędzy w moim sejfie oraz rosnącej liczbie znajomości, powodziło mi się również w pracy. Co prawda niektórzy łypali na mnie zazdrośnie, zamiast próbować coś robić z własnym życiem, jednakże nie zwracałem na te jednostki zbyt wielkiej uwagi. Z początku nawet myślano, iż zbyt wiele biorę na swoje barki, jednakże mój analityczny umysł potrafił rozdzielić mój grafik wystarczająco dobrze, by panować nad wszelkimi swoimi działalnościami. Dowodem na ową umiejętność było chociażby to, iż znajdowałem czas na spełnianie szlacheckich obowiązków oraz na rozmarzanie się nad zajęciem w niedalekiej przyszłości miejsca samego Ministra Magii. Czy istniało bardziej zaszczytne miejsce dla kogoś takiego jak ja? Dla kogoś, kto pragnął zaistnieć i przyczynić się do prawidłowego rozwoju społeczności czarodziejskiej? Nie, nie zapomniałem nigdy, skąd pochodzę...


Może to właśnie dlatego podświadomie rozglądałem się za idealną czarownicą na żonę? Nie szukałem jej. Nie obmyślałem planu zaręczyn. Nie naciskałem na siebie, by spełnić ten szlachecki obowiązek. Rodzice milczeli w tym temacie, zapewne uważając, że zrobię to, co do mnie należało. Matka jedynie od czasu do czasu dyskretnie podsuwała mi nazwiska głupiutkich szlachcianek, których obserwowanie na bankietach i balach zaciskało me serce w głębokim żalu. Żadna z nich – śpiewały gwiazdy w mojej głowie, ja zaś ze stoickim spokojem oraz anielską cierpliwością uczestniczyłem w kolejnych spotkaniach u boku innych kolegów-szlachciców, póki nie trafiłem na ten kwiat, który niemal od razu skradł me serce. Doprawdy, dziwne uczucie.

To było niczym aria operowa, jedna z najpiękniejszych. Ostrzegawcze stuknięcie w kieliszki, które rozeszło się wśród widzów, sprawiło, że zamilkli w oczekiwaniu przygotowani na początek. Cisza na Sali. Nim jeszcze dało się słyszeć głęboki tembr mężczyzny, odezwała się Ona... wtedy właśnie poczułem to coś, uczucie znacznie bardziej zwielokrotnione niż w operze. Rozeszło się niczym klątwa po mym ciele, poczynając od serca, kończąc na każdym zakończeniu nerwowym. Wybiegając z Sali, wcale nie zabierała ze sobą pasji spowodowanej swoim śpiewem. Pozostała w mym sercu na wieki. Mój towarzysz podpowiedział mi jej nazwisko, jej pochodzenie i, ach, Rosier? Czy to w tej chwili było istotne? Czy to w ogóle przy tej kobiecie było istotne?

Zakryłem swą pasję obojętnością zaraz po tym, kiedy usłyszałem o jej temperamencie. Nie, nie zamierzałem kapitulować. Pragnąłem ją zdobyć w milczeniu, nie otwierając nawet warg. Nie chciałem pozostać samotny jak ten nieszczęśnik. Nie chciałem też żadnej innej. Druella Rosier była nią, jedyną łabędzicą dla tego łabędzia Cygnusa, Łabędzia Niemego.  

Wpierw starłem się z jej ojcem w męskiej rozmowie. Bez świadków. Bez świadomości mych drogich rodziców. Jeden na jednego. Black przeciwko Rosierowi. Nasze rodziny były skłócone, ja byłem zdeterminowany. Pozwoliłem sobie wyłożyć na stół bardzo, miałem nadzieję, twarde argumenty, w tym ujarzmienie nieokiełznanego charakteru jego córki oraz jej nieodpowiedzialnej odmowy na poprzednich zaręczynach. Dyskretnie dałem mu do zrozumienia, mimo iż zapewne miał tego świadomość, że nikt jej nie zechce, kiedy ja chciałem jej bardzo. Zależało mi na niej tak bardzo, że zdradziłem przed Corentinem swe prawdziwe uczucia względem jego córki i przyrzekłem mu zrobić wszystko, co w mojej mocy, by ją uszczęśliwić. Został chyba jedyną osobą, która poznała prawdę o skrywanych przeze mnie uczuciach.

Druella Rosier mnie nienawidziła. Gromy w jej oczach grały najbardziej spektakularne i dramatyczne momenty w moim sercu, kiedy siedziałem u nich na obiedzie, u Rosierów, którzy nieświadomi mych pobudek, prócz głowy rodziny, patrzyli na mnie nieprzychylnie. Dla niej siedziałem tu i jadłem w tym napiętym klimacie – miałem nadzieję, że nie – ostatnią wieczerzę.

Wbrew oczekiwaniom jej rodziców, którzy przekonani byli, iż właśnie dziś poproszę ją o rękę, podziękowałem im za gościnność i wyszedłem. Milczałem, słuchając tych najcudowniejszych arii wydobywającej się z mej piersi. Te w operze sprawiały jeszcze bardziej, że pragnąłem ujrzeć ją ponownie. Choćby wściekłą, niezadowoloną czy otwarcie mnie nienawidzącą. Jej oczy wydawały się być wtedy tak bezdennie chłodne...

Zaprosiłem ją na mecz Quidditcha w sposób, w jaki nie mogła mi odmówić. Siedziałem tuż obok niej na trybunach niezainteresowany grą tak bardzo jak jej zafascynowanymi reakcjami. Quidditch przeszywał jej serce podobnie jak mnie operowe arie – czułem to całym sobą, wiedziałem, jak gdyby coś szeptało mi...

Druella! Czyż nie była najpiękniejszym kwiatem w ogrodzie świata? Nawet wtedy, kiedy załamana przybyła do mnie, by się wyżalić i wypłakać? Serce zaciskało mi się niezwykle silnie z żalu, kiedy towarzyszyła mi świadomość bezradności, złamania obietnicy danej sobie i Corentinowi Rosierowi. Nie mogłem zrobić nic, by zmazać tę podłą chorobę z kart jej życiorysu. Nigdy nie będzie mogła zaznać pełni szczęścia, latając jako Harpia z Holyhead. Myślę, że rozumiałem jej ból, siedząc w milczeniu, przytulając ją do swej piersi i słuchając kobiecego, przerywanego płaczu.


Jakiś czas później została mą żoną i zamieszkała wraz ze mną – jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu, która na zewnątrz, w oczach innych, musiała wyglądać niczym groteska. Skrycie kochałem ją, zachowując się jak zwykle, z rezerwą, cierpliwością i opanowaniem, kiedy oba rody niemal skakały sobie do gardeł. Ja słyszałem delikatne arie, kiedy wokół warczano... Ku ich niezadowoleniu, byłem tym, który właśnie godził ze sobą oba rody.

Niespełna rok później, jako owoc nocy poślubnej, na świat przyszła nasza pierwsza córeczka – Bellatrix. Choć, jak każdy szlachetnej krwi mąż, pragnąłem mieć syna, przywitałem ją z zaskakującą mnie samego radością. Bellatrix miała moje oczy, a także urodę i niecierpliwość swej matki. Uśmiechałem się nieznacznie, kiedy rozdzierała swe niedoskonałe dzieła jako ambitna czterolatka. Myślę, że pasowała do niej gwiazda, której mianem ją nazwaliśmy. Z pewnością miała wyrosnąć na wojowniczą kobietę... jak Druella.
Andromeda urodziła się dwa lata po Bellatrix, wystawiając tym samym moje nadzieje na dłuższe oczekiwanie. Otrzymawszy imię dużego i wyrazistego gwiazdozbioru nieba północnego, myślę, że w przyszłości będzie wielka i sławna, wespnie się na wyżyny doskonałości i być może osiągnie więcej niż ja. Życzę jej tego z całego serca.
Kilka miesięcy temu, w sierpniu, miałem okazję przywitać swą trzecią córkę – Narcyzę. Otrzymała imię po pięknym bialutkim kwiatku, więc mniemam, że w przyszłości swą urodą skradnie serca wielu młodzieńcom, podobnie jak me skradła Druella. I choć nadal jestem skazany na oczekiwanie męskiego potomka, który przekaże me nazwisko dalej, jestem zafascynowany swoimi wszystkimi czterema kobietkami.


Tom Riddle był jedną z tych osób w Hogwarcie, których nie można było nie znać za czasów mej nauki. Chłopak o rok młodszy ode mnie, ze Slytherinu, członek Klubu Ślimaka, ambitny, mądry i z pewnością godny mój następca na stanowisku Prefekta Domu. Kiedy pojawił się w Londynie po swym tajemniczym zniknięciu na kilka dobrych lat, bez zawahania zgodziłem się z nim ponownie spotkać. Jego słowa o zachowaniu czystości krwi jak najbardziej do mnie przemówiły, stąd zgodziłem się stać u jego boku, kiedy zacznie naprawiać upadające społeczeństwo czarodziei i szlam.



niezwykły duet nasz usłyszy noc
bo mam nad tobą już nadludzką moc
a choć odwracasz się, spoglądasz w tył
to ja, to upiór tej opery, mam we władzy sny



Muzyka przechodzi w stan misterioso, kiedy swoimi myślami niespiesznie opuszczam nadal trwający spektakl. Jeden z moich ulubionych zespołów baletowych przygotowuje się do czegoś wielkiego, chwilowo niepewnie poruszając się  w synchronicznych ruchach.  Niepokój przejmuje władzę nad sercami widzów, ja zaś niewzruszony wychodzę. Pozostawiam za sobą tę specyficzną magię. Me serce rwie się do kolejnego aktu, tak bardzo znajomego, którego nuty słyszę już w wyobraźni, kiedy wracam do otaczającego mnie... lasu.

Kończy się mezalians. Pozostawiam za sobą wszystko w jednej chwili. Nie ma uprzedzenia. Nie ma zapowiedzi. Wszystko uderza z jedną chwilą, jedną falą, jednym tchnieniem. Stoję pośród tego wszystkiego, co mnie otacza, i czuję dreszcze przechodzące po mych plecach. Czuję moc, która drzemie wśród moich palców.

Pośpieszam wynajętego konia i pędzę wśród miliona drzew, wdycham ten charakterystyczny zapach leśnej ściółki i rozpoczynam taniec z życiem i śmiercią. Kopyta konia narzucają tempo, moje serce się do nich dostraja i już chwilę później jesteśmy jednością wśród tego harmonicznego harmideru gwałtowności, pośpiechu i żądzy... mordu. Każdy chce coś upolować, każdy chce być tym najlepszym. Niezdrowa rywalizacja, która doładowuje moje mięśnie potęgą. Jestem bestią. Upoluję dziś najdoskonalszego jelenia, z porożem, które dumnie zawiśnie na ścianie w mym gabinecie.

Iustus i Nobiles pędzą tuż przede mną. Nie tracę ich z oczu. Jestem z nich dumny. Czuję, że dziś poprowadzą mnie do sukcesu. Ufam im niemal bezgranicznie. Nie zapominam jednak o własnym instynkcie oraz o ich wadach.

Iustus pochodzi z mojej własnej hodowli psów myśliwskich. Jest świetny, choć czasami zbyt powolny. Mam wrażenie, że nadal pozostaje fajtłapnym szczeniakiem. Nadrabia za to piękną dumną postawą. Nobiles kupiłem od innego hodowcy z północy. Jest szybka i zwinna, ale zdarza jej się stracić trop. Wygląda, jak gdyby się mnie nie słuchała, ale jest wierna i posłuszna jak moje własne oko. Nie są perfekcyjne, posiadają wady, jednakże nie ingeruję w ich geny magią. Pozostają takie, jakimi się urodziły.

Pędzimy w tym szaleństwie razem, we czwórkę, ale to ja jestem tu panem, to ja trzymam palcat, to ja wydaję polecenia psom i to ja decyduję, w którym momencie bełt przeszywa ciało ofiary i czy w ogóle je przeszywa. Jestem w tej chwili władcą, królem. Beze mnie pozostają jedynie zwykłą zwierzyną, tą samą, na którą wspólnie polujemy.

Podoba mi się władza nad nimi, ekscytuje dominacja nad ofiarą. Moment, w którym dobijam zwierzynę, jest jak kosztowanie najstarszego wina świata. Wyjątkowe, wynoszące mnie na wyżyny. Wdycham wilgotne leśne powietrze nasączone zapachem świeżej krwi i prostuję się dumnie, kiedy u moich nóg leży już skonane zwierzę. Puste oczy patrzą w nicość, puste oczy nie widzą mordercy.

Ktoś narusza moją przestrzeń osobistą, ktoś aż nazbyt spoufala się ze mną poprzez poklepanie mnie po ramieniu. Odwracam wyniośle twarz, ukrywając pasję za obojętnością i spoglądam na intruza. Ten pochyla się nade mną i szepcze coś o mężczyźnie w swoim rzędzie. Zaciskam niezadowolony wargi i subtelnie spoglądam w kierunku gorszego intruza. Caesar dziś jeszcze pożyje. Gorszy intruz mógłby zejść chociażby w tej chwili, nim główny bohater historii wyda ostatnie brzmienie.

Druella spogląda na mnie swoimi ciemnymi oczami, nie mając pojęcia o mężczyźnie podziwiającym ukradkiem jej wdzięki. Nic nie mówię. Wracam wzrokiem do spektaklu i niczym głaz oglądam jego końcówkę, mimo że nie pasjonuje mnie ona już tak bardzo. Moje myśli skierowane są w kierunku inspirującej wizji sprzed chwili, w której to zamiast jelenia, mą ofiarą jest nieznajomy mi mężczyzna.

Po spektaklu kierujemy się do mojej posiadłości. Musimy się napić z Caesarem. Porozmawiać. Potrzebuję swobodnie pomyśleć. Jego oryginalne towarzystwo bywa dla mnie natchnieniem, do czego mu się nie przyznaję. Na moment rzucam swoje spojrzenie na elegancką postać Druelli i coś we mnie mięknie. Zapominam o tamtym mężczyźnie, a za to zwracam uwagę na jej bladą, delikatną cerę na tle czarnej jak noc sukienki. W głowie pojawiają się dwa słowa. Śmiertelna bladość – jej przekleństwo. I moje przekleństwo.

Niejednokrotnie już biłem się z myślami. Musiałem mieć potomka, a ona... Ona pozostawała mi cenną. Nie chciałem jej stracić z powodu... obowiązku? Rodzice się niecierpliwili. Narodziny Narcyzy nie uradowały ich. Wymienili swoje wymowne spojrzenia, które doskonale wiedziałem, co oznaczają. Cygnus zawodzi, Cygnus zostaje w tyle. To sprawiło, że w tamtej chwili poczułem coś niezdrowego, żądzę naprawienia tego błędu. Wiedziałem, że ogranicza mnie przymus. Bałem się, że Druella nie przeżyje kolejnej ciąży.

Między innymi dlatego zainwestowałem część pieniędzy na badania nad chorobami genetycznymi oraz znajdywałem kolejnych inwestorów na ten szczytny cel. Gdyby tylko wynaleziono lekarstwo na dolegliwość mej Druelli, mógłbym swobodnie powziąć kolejne starania o syna, ani nie martwić się, że Bellatrix w przyszłości spotka to samo, co jej rodzicielkę. Ponadto choroby te trawiły wielu szlachetnie urodzonych, zdobywałem więc tym gestem ich uznanie oraz poparcie. Potrzebowałem go, by zyskać władzę, naprawić upadający świat czarodziei, o czym niejednokrotnie się wypowiadałem na licznych bankietach, oraz podreperować swój wizerunek przed rodziną. Do tego również potrzebowałem syna – przeszła przez mą głowę myśl, którą popijałem alkoholem w drogim krysztale, niezadowolony swoim aktualnym położeniem. Musiałem postawić na szali życie Druelli i to sprawiało, że czułem niepokój. Równie żałosny jak skrzypce grające misternie marsz żałobny.


Patronus: łabędź niemy (łac. cygnus orol)

Mój patronus przybiera postać łabędzia. Jeśli nasz los piszą gwiazdy wysoko wiszące na niebie, to miały niezwykle pięknie poczucie humoru, czyniąc mnie z charakteru cygnusem olorem.

Podczas lotu słychać głośny świst wolno i majestatycznie machających skrzydeł...

Nie urodziłem się jako brzydkie kaczątko, o ile nie jest to analogia zdobywania przeze mnie wiedzy potrzebnej mi do wzniesienia się na wyżyny sukcesu zawodowego. Z początku małe, głupiutkie i niewinne niemowlę, stawało się z wiekiem pięknym i powabnym łabędziem mądrości.

Wzbijają się w powietrze zawsze pod wiatr, dopiero później zmieniają kierunek lotu.

Siostra zwykła mawiać, że nawet pod względem usposobienia jestem jak rasowy Cygnus. Niewiele się odzywam. Łabędzie nie tworzą pięknych ptasich pieśni. Wydają dźwięki podobne do różnych chrząknięć, zachrypniętych gwizdów, parsknięć, komunikując się z innymi osobnikami. Warto raczej wspomnieć, iż syczą na intruza próbującego wejść na ich terytorium. Mi wystarczy jedynie stanowcze spojrzenie, chłodnych jak północne niebo, granatowych oczu.

Pary z reguły dochowują sobie wierności.

Mam swe terytorium, którego zamierzam bronić swą groźną postawą, podobnie jak to robią samce łabędzi. Będę przy tym zaciekle chronił swej łabędzicy Druelli oraz moich kochanych ślicznych kaczątek.










 
8
0
8
0
0
3
4


Wyposażenie

czarodziejska kusza, 2 psy rasy pointer angielski (brązowo-biały Iustus i czarno-biała Nobiles), różdżka, sowa Eneasz, teleportacja



[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Cygnus Black III dnia 02.04.16 13:36, w całości zmieniany 11 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Cygnus Black III [odnośnik]21.04.16 10:52

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Wychowany w idei czystej krwi i od dzieciństwa przygotowywany do osiągnięcia wielkich rzeczy, w czasie swej młodości zapałał płomiennym uczuciem do panny z wrogiego rodu - Druelli Rosier. Wspinając się po szczeblach politycznej kariery, biorąc udział i wspierając wiele instytucji, zyskiwał poparcie arystokratycznego światka w drodze do władzy. Cel zdaje się być coraz bliżej, choć nadal nie doczekał się męskiego potomka mimo trzech wspaniałych córek, które dała mu ukochana. Staje więc przed wyborem: chronić zdrowie swej najdroższej żony czy spełnić obowiązek wobec bacznie przyglądającej mu się rodzinie?

OSIĄGNIĘCIA
ojciec trzech wspaniałych córek
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:8
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:8
Eliksiry:0
Magia lecznicza:0
Czarna magia:3
Sprawność fizyczna:4
Inne
Brak
WYPOSAŻENIE
różdżka, sowa, dwa psy, czarodziejska kusza
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[03.03.16] Zakupy: -890 pkt
[08.07.16] Czara Ognia: +10 pkt
[22.07.16] Sabat +40 pkt



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Cygnus Black III  0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Cygnus Black III
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach