Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój Tonks
AutorWiadomość
Pokój Tonks [odnośnik]11.09.16 20:14
First topic message reminder :

Pokój Tonks

Mały pokoik którego ściany pokryte są farbą w kolorze brzoskwini. Lekko jednak zakurzone i wypłowiałe ściany dawno stracił już swój pierwotny odcień. Łóżko, o dziwo sporych rozmiarów, zostało upchnięte przy samym oknie, tak, że o każdej porze dnia i nocy można podziwiać widok ulicy, który rozpościera się na dole. W pokoju mieści się jeszcze biuro, dwa krzesła, szafa pomalowana olejną granatową farbą, półka z książkami o medycznych tytułach i nocna szafka w tym samym kolorze, na której stoi sfatygowane radio. Nad łóżkiem wiszą fotografie, jest ich tyle że ściana, na której się znajdują, tylko nieśmiało co jakiś czas zaznacza pod nimi swoją obecność. Właściwie ciągle panuje tutaj nieład. Pachnie dymem papierosowym zmieszanym z aromatem kawy i wina, przez który przebija się lekka słodka woń.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Tonks - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks

Re: Pokój Tonks [odnośnik]28.01.17 9:37
Mawiano, że ciało jest domem duszy. Pokój zaś odzwierciedla wnętrze właściciela. Mój był zawsze w nieładzie. Pierzyna na łóżku wiecznie była zmięta, prześcieradło obarczone zagięciami powstałymi od ruchów. Drzwi od szafy otwarte, a na nich wisiało zawsze więcej niż jedno ubranie. Krzesło zwyczajowo robiło za drugą szafę. Wszystko było wszędzie i na pierwszy rzut oka przypominało bałagan. Ba, było nim. Ale to właśnie w takim stanie najlepiej umiałam się odnaleźć. Gdy czasem przyszedł mi do głowy głupi pomysł by sprzątnąć poukładać rzeczy na ich domniemane miejsce. Cóż… porządek nigdy nie trwał długo. Ja zaś, długo szukałam wszystkiego, co przestałam naturalnie odnajdować w miejscu, które zajmowało wcześniej.
Byłam bałaganem. Nieułożonym ciągiem wątków, zdarzeń i myśli. Pełnym sprzeczności i kolorowych marzeń o lepszym jutrze. Brało mnie się taką, całą, albo przechodziło obojętnie obok. Należałeś do tej pierwszej grupy. Nie poddawałam pod wątpliwość, że mogło być inaczej. Znalazłeś dla mnie miejsce w swoim sercu już tego dnia, kiedy nie byłam dla ciebie nikim więcej jak gówniarą, którą doprowadziłeś do uraty przytomności celnie posłanym tłuczkiem. Nie musiałeś, a jednak postanowiłeś przyjść, zająć mi czas. Poznać.
Byłeś dobry. Tak mocno i głęboko. Ale gdzieś po drodze życie sprawiło, że na chwilę o tym zapomniałeś.
-Na pewno nie tak świetnie jak ja. – odpowiadam dalej się przekomarzając. W ostatnim czasie wszyscy tego potrzebujemy. Choć mocno się staramy chwile beztroski przychodzą rzadziej. W oczach pustka zdaje sobie znajdować stałe lokum. Rozsierdza się też w sercu boleśnie przypominając o stratach, które i nas nie pozostawiły bez szwanku. Nie umiem śpiewać i doskonale o tym wiesz. Pieję jak kogut – a może nawet i gorzej. Z czystej przekory jednak twierdzić postanawiam że i tak robię to lepiej. Mrużę lekko jedno oko i układam usta w uśmiech. Szczery i serdeczny.
-A może ciągle jesteś taki sam, ale zmieniają się okoliczności? Albo od zawsze miałeś taki być, ale komponenty twojego charakteru wzrastały nierówno tworząc spięcia, powodując amplitudy? – odpowiadam ci spokojnie lekko się uśmiechając. Dziwacznie. Po mojemu. Rysuję swoje obrazy słowami. Wyciągam na wierzch przemyślenia, odnoszę je tylko do ciebie. Zresztą, nie ważne jak na to spojrzymy, dla mnie jesteś w sam raz. Inny byłbyś po prostu nie taki. Taki jesteś idealny.
Herbatę łapię w dłonie, ale nie powstrzymuję oczu którymi zataczam krąg. Jestem mi lekko. Jak dawno już nie było. Radośniej, choć myślałam, ze nie uda mi się podnieść z kolan. Teraz, w tej konkretnej chwili szczęście na nowo ujawnia się. Dostrzegam je w drobinkach kurzu, które można dojrzeć tylko pod odpowiednim kątem w odpowiednim świetle. Przysiadam na swoich stopach a potem przesuwam niebieskie spojrzenie na parujący wywar.
Życzenie. Za bardzo boję się wypowiadać je na głos. Chcę wielu rzeczy. O wielu marzę. Ale boję się wypowiadać je na głos – werbalizować. Zdaje mi się, że wypowiedziane na głos zastaną nam zabrane, ukradzione przez złe licho, które tylko czeka byśmy powiedzieli, pomyśleli to, czego najbardziej nie chcemy stracić. Zamykam jednak oczy. A potem dmucham na parę. Chcę więcej takich chwil jak ta. Nie tylko dla siebie, dla nas wszystkich – bardzo nam będą potrzebne. Czuję jak burzowe chmury zbierają się nad naszymi głowami. Upijam łyk rumianku jest jeszcze dla mnie odrobinę za ciepły. Dlatego znów go odstawiam. Nie myśl że nie – doceniam. Ale musi ostygnąć, żebym mogła go pić.
Zmieniam pozycję. Siadam teraz na dupsku, nogi krzyżuję. Dłonie układam na kolanach. Ale zaraz je z nich ściągam. Unoszę je i zakładam kosmyki za uszy. – Wiesz Ben… - zaczynam, jeszcze chwilę ważąc słowa. Nie dlatego, by nie palnąć czegoś głupiego. Wiem, że mogę powiedzieć ci wszystko. Jesteś członkiem tego domu. Uczestniczysz w tajnych naradach. A mówisz mi, że nie mam ci za co dziękować. To z czystego, prostego bycia miłym, czy naprawdę tak sądzisz? – ...gdybym nie miała za co, to bym nie dziękowała. – mówię w końcu, bo wkurza mnie to, że nie dostrzegasz tego że to co nas łączy to nie akcja charytatywna. To transakcja wiązana, wszyscy dajemy tyle samo ile bierzmy. Nigdy mniej, nigdy więcej, równowaga sama wkradła się w nasze relacje kompletnie niezauważona. Nawet nie wiesz, że tak samo zaskoczyło mi to z Margo. Pewność, że będzie zawsze, choć wiedziałam że nie raz gryzło ją sumienie – widziałam to w jej oczach. W twoich świta czasem lęk. – Jesteś, rozumiesz? – pytam prawie wywiercając ci tęczówkami dziurę. Potwierdź proszę. Ale szczerze, nie dlatego że ja tego chcę. Wszyscy byliśmy egoistami – należało jednak wiedzieć jak nim być. Pomagałyśmy ci z dobroci serca – oczywiście, przez więzi nas łączące – jak najbardziej. Ale to nie zmieniało faktu że dzięki tobie czułyśmy się potrzebne, pomocne, lepsze. No i potrzebowałam wielkich męskich ramion na czas, kiedy moje prywatne zwyczajowe pierwsze odpychałam. Ze strachu – najprawdopodobniej przed samym życiem.
Hipokrytka. Ciągle w opozycji do samej siebie.
Bo przecież mówiłam że kocham. Że ufam mu jak nikomu. Że skoczyłabym w ogień, oddała życie, nerkę, serce, wątrobę. A jednak bałam się. I chyba coraz bardziej przepełniało mnie uczucie, że już nie tego że nie odwzajemni miłości którą go darzę. Obawiałam się, że jeśli wypuszczę tą siłę która drzemie we mnie, pozwolę jej rozrosnąć się bardziej w świetle świadomości innych to zginę. Ona mnie zabije. A tym samym ja dokonam na sobie bardzo zmyślnej formy mordu.
Zginę, bo kochałam za mocno.
Zginę, bo nie umiałam normalnie.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Tonks - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Pokój Tonks [odnośnik]30.01.17 22:38
Przebywanie w bezpośredniej bliskości z kobietą, którą wielokrotnie widywał nago, zapewne niegdyś przysparzałoby mu wiele problemów, głównie tych związanych z koncentracją. Teraz jednak jego myśli były klarowne, czyste, spokojne, pozbawione typowej rubaszności, charakteryzującej Benjamina jeszcze nie tak dawno temu. Nie szukał w jej ramionach ukojenia, nie potrzebował dawki otumaniającej rozkoszy, nie zabijał samotności w prymitywny acz skuteczny sposób. Dojrzał. I cenił ją za mocno, by traktować ją jak chwilowy lek znieczulający. Przez pewien czas mogli w ten sposób sobie pomagać, symbiotycznie karmiąc się iluzjami poszarpanej czułości, lecz było to w gruncie rzeczy dziecinne. Zostawione za nimi. Nie, nie żałował, nie zamierzał też rwać włosów z głowy, po prostu...akceptował przeszłość, woląc skupiać się na chwili obecnej. I nadchodzących dniach, mających być dla niego najtrudniejszym wyzwaniem. Dalej nie sięgał wzrokiem, po prostu będąc w tym ciepłym momencie. Na wygodnym łóżku, z plecami opartymi o gorącą ścianę - za nią biegła misterna konstrukcja grzewcza - w aromacie wina, kawy i rumianku. Tuż na przeciwko bliskiej mu osoby, wesołej, poruszonej, zadowolonej. Dawno nie widział tak szczerego uśmiechu wywołanego prostą rzeczą, pamięcią, dziwacznym, nieadekwatnym prezentem. Jak mógł wcześniej nie doceniać takich drobiazgów, biegnąc przez życie z poczuciem ciągłego głodu? Ile pięknych detali przegapił, depcząc po nich w tym maniakalnym maratonie - byle uciec od prawdziwego siebie?
Filozoficzne pytania nie zmieniły go jednak na tyle, by mógł pojąć głęboki przekaz słów Tonks. Kompo-co? Ampli-czego? Zmarszczy krzaczaste brwi, wspaniałomyślnie postanawiając nie negować dziwnej wypowiedzi blondynki. Sprawdzi to potem w słowniku. Albo spyta Margaux; kto jak kto, ale ona na pewno zna mnóstwo skomplikowanych wyrazów. W końcu literuje je w tych książeczkach dla dzieci. Może powinien do nich zajrzeć i stamtąd czerpać podstawową wiedzę, nie tylko w zakresie poszerzania słownictwa, ale także wiedzy o świecie i dobrych obyczajach? Z pewnością by mu to nie zaszkodziło, chroniąc go przed popełnianiem leciutkich faux pas. Zadawania pytań, których nie powinien poruszać, a które drażnił bezkompromisową szczerością.
- Życzyłaś sobie Samuela? - zagadnął z cichą wesołością, obserwując jak para wodna rozmywa się pod wpływem delikatnego dmuchnięcia Tonks. Nie pytał złośliwie: nie dodał przecież niezbyt eleganckich szczegółów w postaci sugestii, że wymarzony Skamander z pewnością nie posiada na sobie skórzanej kurtki ani nawet spodni. Nowo uzyskana wrażliwość nieco go zadziwiała, usprawiedliwiając tak intymne pytanie. Dla niego: oczywiste. Wbrew pozorom był uważnym przyjacielem, spostrzegającym więcej, niż mogło się to wydawać oceniając go stereotypami zapitego zabijaki. Wyczuwał spojrzenia, napięcie, uśmiechy, a nawet gdyby i ta te wskazówki pozostawał ślepym, to jednoznaczne westchnięcia imienne w okołonocnych porach mówiły same za siebie. Dosłownie.
Zdecydowanie wolałby popłynąć w ten, zapewne ważny dla Tonks, temat, niż słuchać nieco ckliwych komplementów na swój temat, ale na razie po prostu milczał. Trochę się uśmiechał, smutek i czułość znów zabarwiły jego tęczówki płynną czekoladą; siorbnął kilka razy herbatę z zbyt małego jak na jego gabaryty kubka - powinien zaparzać te ziółka w odpowiednio pękatym garze, ale największe naczynie zajmował wczorajszy bigos - rozkoszując się leczniczym smakiem, już na zawsze mającym kojarzyć mu się z nadzieją i domem.
- Niech ci będzie - mruknął pokornie. Minęły już chaotyczne dni, w których zwierzał się im ze swoich grzechów, rozpaczając nad utratą pierścienia i zaufania. Tamta słabość, obnażająca go paskudniej od fizycznych dolegliwości, tylko wzmocniła ich więź. Spodziewał się odwrotnego rezultatu, pogardy, niechęci, podejrzliwości, ale nic takiego go nie spotkało. Jedynie wyrozumiałość, troska, pewność i wiara w to, że zdoła naprawić błędy i znów stać się częścią ich misji. Miał w sobie siłę, by podołać Próbie: siłę, którą zdobył także dzięki Margaux i Tonks. - Pojutrze podejdę do Próby - powiedział nagle ze spokojem, zerkając na blondynkę znad już w połowie pustego kubka. Powstrzymał się od kolejnego łyka, który nie dość, że odebrałby mu przyjemność z uspokajającego trunku, to także pozbawiłby go spokojnego ciepła, trzymanego w dłoniach.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Pokój Tonks - Page 2 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Pokój Tonks [odnośnik]03.02.17 7:03
Dobrze, że odłożyłam te kubek na półkę obok. Pewnie teraz wypadłby mi z rąk, bo nagle czuję się, jakbym dostała od ciebie obuchem w twarz. Bo nie spodziewałam się, że z twych ust padną słowa podobne do tych. Przecież – według mojej matematyki – wiedzieć powinny tylko trzy osoby. Ja, z racji tego, że jestem sobą. Margaux, bowiem zawierzam jej w każdym aspekcie swojego życia. I Judith, która przyniosła nad mą głowę widmo końca świata – scenariusza, w którym Skamander dowiaduje się – co gorsza od osoby postronnej, kompletnie nie rozumiejącej dlaczego uparcie milczę, nie wyjawiając swoich uczuć – że kocham go miłością nieskończona. I w tym momencie dwie trzy jednocześnie się dzieją. Usta uchylają mi się samoistnie i w sumie dobrze, że szczęka żuchwą przymocowana jest do czaski, bo pewnie gdyby nie to, już dawno leżałaby pomiędzy moimi nogami na łóżku. Ja wyrzucam z ust głupie – Co? -  nie bardzo potrafiąc zrozumieć co tak właściwie właśnie się stało. Włosy kompletnie wariują skacząc z koloru na kolor. – Ale… jak? – pytam dalej marszcząc nos usilnie próbując znaleźć moment w którym i przed nim się wydałam. Oczy – rozszerzone w zdumieniu – obserwują twoją sylwetkę. Myślę o tym, że mogła powiedzieć ci Judith, ale przecież nie miałaby w tym żadnego celu – a ostatnio wrażenie odnosiłam, że tylko znajdując w czymś własne korzyści była skoro do działania. Byłam pewna, że nie dowiedziałeś się tego od Maragux. Vanks było jednością która się nie zdradzała, a jego lepsza połowa nie miała w zwyczaju palnąć głupoty – jak to często robiłam ja. Myśli w szaleńczym tempie przeskakują przez moją głowę próbując znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Włosy zaścielił już jeden, konkretny wzór, a moja twarz na pewno obleczona jest w czerwony rumieniec. I wtedy przypominam sobie, jak – jeszcze w Hogwarcie – moje współlokatorki z dormitorium uświadomiły mnie, że… - mówię przez sen. – kończę zdanie na głos i jakby wszystko sensu nabiera. Byłeś ostatni, nikt więcej nie mógł wiedzieć. Łącząca nas relacja była inna od tych przypadkowych w barze. Od tych, w których nigdy nie kończyłam w swoim łóżku. Od tych w których znikałam z cudzego jeszcze zanim morfeusz zgarnął mnie do krainy snów. Pozwalałam sobie na sen tylko w dwóch parach ramion – jedną z nich miałeś ty. Wzdycham, ale odkładam temat, bo – mimo że zawsze jest ważny – jest coś równie ważnego.
Słowa który wypowiadasz brzmią w powietrzu, które dzielimy i jeszcze przez chwilę słychać ich echo. Rumieniec opuścił ją moją twarz, ale włosów nie zmieniam, pozwalam im zostać w kolorach Skamandera. Układam dłonie po swoich bok i podnoszę się tylko na nich by przysunąć się bliżej. A potem jeszcze bliżej. W końcu jestem w miejscu docelowym. Unoszę dłonie i odciągam jedną z twoich rąk od kubka, który trzymasz. Oplatam palcami twoją dłoń przez chwilę patrząc na nią, potem zaś podnosząc spojrzenie na twoją twarz. Muszę zadrzeć nos, bo nawet siedząc górujesz nade mną.
-Pojutrze będziemy na ciebie czekać. – oznajmiam poważnie. W moim wzroku pobrzmiewa kalejdoskop emocji. Jestem szczęśliwa – bo przecież wiedziałyśmy, że tak będzie. Jestem zmartwiona, bo nie jest tajemnicą, że Próba jest największym i najcięższym sprawdzianem z jakim idziesz się zmierzyć. Duma też znajduje miejsce w moim spojrzeniu, a zaraz obok niej kroczy radość. Trochę dalej wlecze się strach i troska – nie chcę żeby coś ci się stało. Wiem też, że żadna z nas nie uśnie, póki nie wrócisz. Rozmowa nie będzie się kleić, więc nawet nie spróbujemy rozmawiać. Będziemy czekać. Bo obie, mocno i do głębi serca, wierzymy, że wrócisz z niej zwycięsko. – A potem ty poczekaj chwilę na nas. – proszę, choć wiem, że niepotrzebnie. My też podejdziemy do próby – choć jeszcze za wcześnie. Musimy podszkolić się w walce. Ja muszę poradzić sobie z klątwą. Dobrze chociaż że ze spotkania z Lucindą przyniosłam do domu słodko – gorzkie wieści. Ale w końcu miesiąc oczekiwania na antidotum to niewielki okres, po nim miałam uwolnić się choć od jednego demona.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Tonks - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Pokój Tonks [odnośnik]03.02.17 19:04
Zdziwienie, wypisane wyraźnie na szczupłej twarzy Tonks, zbiłoby każdego empatycznego rozmówcę z pantałyku, od razu uruchamiając wewnętrzny alarm, nakazujący zawstydzić się przekroczeniem intymnych granic. Rumieniec, akcentujący szyję i policzki kobiety jedynie dodawał całej sytuacji dramaturgii, ale Wright, nawet pomimo poważnych zmian w zachowaniu, pozostał sobą. Nie przesunął wzroku z buzi blondynki na ściany, by pozwolić jej na dyskretne przywrócenie się do stanu używalności ani nie odkaszlnął, z zawstydzeniem próbując zmienić temat lub, ewentualnie, przeprosić za swą impertynencję. Siedział dalej wygodnie oparty o tynk, bacznie obserwując kolory odmalowujące się na urokliwym obrazku, jaki stanowiła zakłopotana Justine. Dotknięta? Zażenowana? Nieistotne; Ben nie widział nic złego w stanie zadurzenia, nic złego w tym, że serce Tonks zabiło szybciej. Skamander wydawał się porządnym facetem, lubił motory, należał do Zakonu, co od razu pozwalało uznać go za dobrą partię. Może nie był specjalnie przystojny - a przynajmniej Wrightowi niezbyt się podobał - ale poza tym Wright był gotów udzielić mu błogosławieństwa w drodze do ołtarza. W ogóle nie czuł także zazdrości, nawet wtedy, gdy Just mamrotała imię Samuela przez sen lub kiedy - a zdarzyło się to kilkukrotnie - szeptała je bezgłośnie w chwilach aktywniejszego spędzania długich nocy. Lubił spędzać z nią czas, lubił jej wysportowane, mocne ciało, lubił jej śmiech, lubił ją całą:od czubka rozczochranej głowy po obtłuczone paznokcie stóp, ale obydwoje w sercach nosili kogoś innego.
Uśmiechnął się lewym kącikiem ust, bardziej rozbawiony niż rozczulony tym emocjonalnym odsłonięciem, po czym zmarszczył krzaczaste brwi. - Panikujesz jak trzynastoletnia panienka. A przecież to nic strasznego, Tonks. Jesteś już na tyle stara, że zakochanie się w kimś nie jest chyba tragedią a raczej no...wiesz, koniecznością - skomentował całą sprawę z wrodzoną empatią, odnajdując zaskakującą radość w udzielaniu komuś miłosnych porad. Kto jak kto, ale Benjamin Wright ze stuprocentową pewnością nie powinien stanowić przykładu jak nawiązywać zdrowe relacje. - Skamander wydaje się całkiem w porządku. I niezależnie od tego wszystkiego, co się właśnie dzieje - od burzy, która nadchodzi, od ciemnych chmur wiszących nad nami coraz niżej, od zbliżającej się wojny - uważam, że to dobry czas na miłość. Im jej więcej, tym będziemy silniejsi - dokończył i choć słowa wydawały się patetyczne, to z ust jowialnego, prostolinijnego Bena, padały jak ciepłe obłoczki pary znad gorącej czekolady a nie jak marmurowe płyty, mające ułożyć się na kształt romantycznego pomnika wiecznych uczuć. Zerknął znów na Tonks, kompletnie nieświadomy, że jej uczucie do Samuela stanowi jakikolwiek problem. Nie powinno. Obydwoje znali sekrety Zakonu, walczyli o to samo, byli świadomi niebezpieczeństwa. Harriett, do której powracał myślami coraz częściej, wręcz namiętnie - choć po raz pierwszy od dawna bez stęsknionej erotyki wyposzczonego chłopca - znajdowała się poza nawiasem i choć przebywanie tam gwarantowało jej bezpieczeństwo, to Benjamin nie potrafił z niej zrezygnować. Im słabszy się stawał, przez im cięższe katusze przechodził, tym bardziej rozumiał, jak potwornie, przerażająco mocno mu na niej zależało. Jako na kobiecie, ale także jako na osobie. Dobrej, wyrozumiałej, odważnej, zawsze postępującej w zgodzie z niezawodnym moralnym kompasem. Żałował każdej krzywdy, jaką jej wyrządził, każdego dnia, który zmarnował, uciekając przed samym sobą, by biec na oślep ku przepaści.
Wyczołgał się z niej, stanął na nogi, by walczyć dalej. O powrót, o ideały, o Zakon, o przejście Próby, której obawiał się nie ze względu na postawione przed nim wyzwania. Bał się, że ponownie zawiedzie. A jeśli tak się stanie, że zostawi Harriett w niewiedzy. Poruszył się nerwowo, gdy Tonks złapała go za rękę. Jej ufny wzrok go bolał; wierzyła w niego tak mocno, ze czuł się zakłopotany, zły, zawstydzony. I choć znała całą prawdę, tak samo jak Margaux, to i tak dopatrywał się w ich słowach jakiegoś nieistniejącego fałszu. Zapewne będzie tak aż do momentu, w który uda mu się przejść Próbę albo...albo nie będzie musiał w ogóle się tym przejmować. Ta wizja go jednak nie pocieszała; chciał walczyć, chciał chronić tych, którzy potrzebowali wsparcia, chciał działać, lecz na razie pozostało czekanie.
- Poczekam - powiedział tylko, ściskając mocniej drobne palce Justine w swojej dłoni, i choć w dusz kłębiło mu się mnóstwo wątpliwości, to nie wyrzucał ich z siebie. To była jego walka, jego wyrzuty sumienia, jego żal za grzechy i jego pokuta; nie powinien obarczać ją przyjaciół. Jednej wątpliwości nie mógł jednak stłamsić. - Boję się o Harriett - rzucił nagle, jakby ktoś siłą wypchnął mu spomiędzy wilgotnych od herbaty ust tych kilka słów, co wywołało u Bena autentyczne zdziwienie. Rozmawiali o Lovegood wcześnie, półsłowkami, ale teraz, w przededniu Próby Wright coraz jaśniej odczuwał niepokój. - Gdyby coś mi się stało, gdybym nie podołał, ona...ona o niczym się nie dowie. Nie będzie mogła. Pomyśli, że znowu ją zostawiłem, zawiodłem, okłamałem - kontynuował i w dotychczas spokojny ton wdarły się nutki niemęskiego przerażenia; ledwie słyszalne, ale jednak obecne.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Pokój Tonks - Page 2 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Pokój Tonks [odnośnik]07.02.17 23:39
Pierwszy szok minął równie szybko jak się pojawił. Chyba powoli zaczynałam przyzwyczajać się do tego, że ludzie wiedzą, mimo że od zawsze byłam pewna, że nie wie nikt. Ale nie bolało mnie to. Wiedziały jednostki mi bliskie, takie, którym zawierzałam nie tylko całym sercem, ale i życiem. Uniosłam dłoń zaczesując różowo, turkusowo błękitne włosy za ucho. Nie zmieniam ich, pozwalam im trwać w tym specyficznym, Skamanderowym wzorze.
-Ja… Wydaje mi się, że nie jesteśmy jeszcze gotowi. – zaraz jednak śmieję się gorzko. Bo to jeszcze ciągnie się od lat i dobra pora nie nadchodzi bowiem zawsze znajduje się coś, czym należy zająć się najpierw. Coś, czemu daję pierwszeństwo. - Ja, mam klątwę z którą muszę sobie poradzić i kilka innych spraw. - odwracam wzrok na widok za oknem czując, jakbym szukała wymówki, już nawet nie dla ciebie, a dla siebie. Powodu, który mnie samą utrzyma w przekonaniu, że dobrze robię milcząc. Jednak wewnętrznie czuję, jak toczącą w moim wnętrzu bitwa dobiega powoli końca. A zwycięskie uczucie – nie bacząc na szkody, które może wyrządzić – ma ochotę wypełznąć na wierzch. Użyć moich ust, by wykrzyczeć całemu światu, a zwłaszcza jemu co czuję. Marszczę czoło podążając wzrokiem za ptakiem szybującym po niebie. - Nie chcę go osaczyć, wywrzeć na nim jakąś presję tym, że powiem co czuję. Nie mogę ciążyć na jego ramieniu, skoro oboje zgodziliśmy się oddać życie za ten świat. Muszę stać się… - przez chwilę myślę jak ułożyć słowa, kim właściwie powinnam i chcę się stać. Chciałam być lepsza, odważniejsza, mądrzejsza i bardziej pomocna, jednym słowem musiałam stać się - … najlepszą możliwą wersją samej siebie. Partnerem równym mu, wam wszystkim, tak na dobrą sprawę. – odwracam wzrok od nieba, ptak już chwilę temu zniknął z mojego pola widzenia. Lustruję dokładnie twoją twarz przygryzając lekko dolną wargę. W moje życie zawsze wkradało się poczucie bycia niedostatecznie wystarczającym I choć z całego serca chciałam wierzyć, że jestem dostatecznie wszystko jak mówiła mi Margaux tego dnia, w naszym prywatnym forcie, to nie potrafiłam. Pozwalam, by wątpliwości wrednymi podszeptami wkradały się do mojej jednostki zdecydowanie rzucając cień i hamując w wielu czynnościach. W środku byłam niepewna wszystkiego, choć z zewnątrz starałam się kreować na osobę silną, kompletnie niezrażoną kłodami, które rzuca jej pod nogi świat. Taką, z którą raźnie maszeruje się u boku. – On też podejdzie do Próby, egoizmem i głupotą byłoby próbować zaskarbić sobie jego uwagę, teraz, kiedy nader wszystko musi skupić się na czymś innym. Postanowiłam poczekać, choć wiem, że zwłoka może przynieść mi rozczarowanie większe, niż fakt że mógłby mnie odrzucić. – kończę spokojnie. W moim spojrzeniu nie ma żalu. A ja sama dawno nie brzmiałam już tak pewnie. Uczucie, który do niego żywiłam było jedną ze składowych tego, co pozwalało podnosić mi się pomału do pionu; po ataku którego byłam ofiarą, po śmierci, która wkradła się w moje życie boleśnie rozdzierając serce. To właśnie miłość – nie tylko do Samuela, ale też do wszystkich moich przyjaciół, jak i miłość, którą czerpałam od nich – to ona pozwalała mi pomału, dzień po dniu, na nowo odnajdować starą siebie. Trochę inną, bowiem podszytą bagażem nowych doświadczeń. Niezmiennie jednak dobrą, wybierającą chwile prawdziwe, momenty szczęścia, niż ułudne kłamstwo.
Wiedziałam – wiedziałam w twoich oczach – że nadal nie wierzysz całkowicie w siebie, jakby bojąc się, że po raz kolejny powinie ci się noga. Jak – trochę jak skatowany pies, któremu trudno uwierzyć, że nowy właściciel nigdy go nie zleje – nie potrafisz uwierzyć, że nie jesteśmy w stanie w ciebie zwątpić, bowiem znamy cie. I ta świadomość pozwala nam nie mieć żadnej wątpliwości, że jeśli tylko zechcesz, podołasz wszystkiemu, co zostanie przed tobą postawione. Unoszę leciutko kącik ust, gdy obiecujesz poczekać na nas, wiem że dokładnie tak będzie. Czuję wewnątrz serca, że mam rację. Czuję też jak mocniej ściskasz moje palce, a gdy wypowiadasz kolejne słowa milczę. Nie jestem w stanie zapewnić cię, że jest bezpieczna w świecie w którym żyjemy. Ostatnio zastanawiam się, czy ktokolwiek z nas może pozwolić sobie na komfort beztroski. Ale mówisz dalej, sprawiając że moje oczy uchylają się ze zdumienia bowiem nie spodziewałam się, że targają tobą tego rodzaju wątpliwości. Zmieniam pozycję szybko, teraz jestem na kolanach, pośladki układając na stopach. – Posłuchaj mnie. – mówię ściskając tą twoją wielgaśną dłoń w moich – o wiele mniejszych. – Posłuchaj. – proszę, ciągnąc za tę dłoń, zmuszając cię byś skrzyżował ze mną spojrzenie. Puszczam ją zaraz nie bardzo wiedząc co planuję zrobić. Pozwalam by dyktowały mną odruchy, by to one przejęły kontrolę i nie kalkuluję ich zanim je wykonam. Unoszę się na kolanach, a te moje dłonie – nadal nieporównanie małe – układam po bokach twojej twarzy. Czuję jak zarost, lekko szorstki, drażni ich wnętrze ale nie przejmuję się tym. Potem zawisam tak nad tobą przez chwilę tylko lustrując spojrzeniem twoje tęczówki. – Po pierwsze – podołasz. – zaczynam. Mój głos rozbrzmiewa pewnie. Wiem, co mówię, nikt nie jest w stanie powiedzieć mi, ze się mylę. – Po drugie – podołasz. – powtarzam raz jeszcze, chcąc by słowa te wbiły się do twojej podświadomości, przeniknęły ją. Może sprawiły, że w to uwierzysz. – Po trzecie – Vanks nigdy nie pozwoli, żeby ktoś o ich składowej, którą jesteś Wrght, pomyślał, że kogoś „zostawił, zawiódł i okłamał”. – nie znałam Harriett, wiedziałam jednak, że Margaux ją zna. Wiedziałam, że Ben ją kocha. A to starczało, bym mieć świadomość że dopilnuję, by nigdy tak nie pomyślała – nawet jeśli przez moje mało logiczne czyny miałby wziąć mnie za wariatkę. Ale nie skończyłam jeszcze. – Po czwarte – nazwij mnie raz jeszcze starą, to nie ręczę za siebie. – kończę puszczając twoje policzki i popychając w tył twarz. To dziwne jak łatwo udało nam się przejść z wcześniejszej relacji do tej. A może od zawsze byliśmy w niej, nie potrafiąc uświadomić sobie tego, co przyszło do nas dopiero teraz?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Tonks - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Pokój Tonks [odnośnik]09.02.17 15:45
Gorzki śmiech Justine nieco go zasmucił, ale nie przerywał gwałtownie monologu dziewczyny, właściwie się z nim zgadzając. Rozumiał chęć poprawy, ćwiczeń, wzmocnienia: aby dołączyć do tych, którzy pragnęli prawdziwie walczyć, powinna nad sobą popracować. Rozumiał ten pęd ku działaniu, dzielił go z Tonks, ale jakaś opiekuńcza część poranionej duszy krzywiła się na tą stuprocentową pewność, słyszaną w głosie blondynki. Kobieta biorąca udział w wojnie mogła przynieść więcej problemów niż korzyści - ten pogląd nie wynikał z szowinistycznych poglądów a z lodowatego obiektywizmu. Uwielbiał Justine, ale wyczuwał, że nie nadaje się do walki. Posiadała inne zalety, niesamowicie przydatne Zakonowi. Milczał więc przez dłuższą chwilę, trawiąc jej słowa i wyjątkowo nie strzępiąc języka od razu w zapadającej pomiędzy nimi komfortowej ciszy.
- Klątwa? Skąd...jak to się stało? - spytał, zaczynając od najbardziej niepokojących konkretów. Czyżby Tonks szlajała się tam, gdzie nie powinna? Natrafiła na zaklęty czarną magią przedmiot? A może ktoś - kto? - skrzywdził ją na tyle mocno, by zawładnęła nią mroczna moc? Spojrzał na nią uważnie, nieustępliwie, oczekując wyczerpującej odpowiedzi. - Nie sądzę, byś swoim wyznaniem cokolwiek zmieniła. A przynajmniej postawisz siebie - i jego - w jasnej sytuacji. Tak albo nie. Każda opcja z pewnością pomoże ci się wzmocnić - kontynuował, powracając do beztroskiego oceniania świata w czerni i bieli, bez szarości. Uważał, że Samuel pasował do Tonks. Dzielili te same poglądy, ratowali ludzi - magomedycznie i aurorsko - wydawali się kompatybilni charakterowo a nieco roztrzepana kobieta mogłaby przy statecznym (powiedzmy) mężczyźnie nabrać pewnego spokoju. A jeśli Skamander jednak nie odwzajemnia uczucia...cóż, Wright szalenie zgorzkniał, bowiem i w takiej decyzji widział coś dobrego. Zraniona Justine mogłaby całkowicie poświęcić się misji, skupić na sobie, bez niewieściego wzdychania do długowłosego motocyklisty.
Jaimie odchylił nieco głowę, opierając potylicą o ścianę. Było mu miękko, ciepło, wygodnie, i choć wewnętrzne drżenie dalej poruszało organami i duszą, nie pozwalając mu zaznać prawdziwego odpoczynku od bólu i wyrzutów sumienia, to czuł się całkiem znośnie. - Chciałbym jednak, żebyś przed podjęciem decyzji...pomyślała nie tylko o sobie - zasugerował cicho, opiekuńczo, podtrzymując spojrzenie Tonks, by wiedziała, że nie rzuca jej kłód pod nóg ani nie wątpi w jej umiejętności, a jedynie radzi. Z obumarłego, ale jednak dobrego serca. - Jesteś kobietą, fizycznie słabszą, nie masz doświadczenia w walce, a nawet jeśli je zdobędziesz, jesteś lata do tyłu względem aurorów - mówił pewnie, acz cicho, w filozoficznym zastanowieniu, prezentując niezwykle konkretne argumenty. Sam także czuł się nie dość zaawansowany, lecz miał nadzieję, że przebyte misje i liczne przygody, jakie stanęły mu na drodze podczas dalekich wojaży, świadczą o jego doświadczeniu równie dobrze, co listy gratulacyjne z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. - Masz za to doskonały zmysł uzdrowicielski. To niezwykle pomocne, nie wiem, czy nawet nie ważniejsze od bezpośrednich starć z tym, co nas czeka - dodał z powagą, święcie przekonany o tym, że magia lecznicza będzie przydatna częściej, niż mogli sobie tego życzyć. Nie czuł się źle, nieco niwecząc marzenia Tonks: robił to dla jej dobra. Jeśli podejdzie do Próby i ją przejdzie, będzie bardziej niż dumny, ale na razie wolałby widzieć Justine w bezpieczniejszym zapleczu wielkich wydarzeń.
Których on sam miał być częścią. Jeśli podoła. Uśmiechnął się lekko, trochę zawstydzony tą przemową kobiety. Miała ciepłe ręce, czyste intencje i wspaniale potrafiła złagodzić wyrzuty sumienia. Nie wyrywał twarzy z czułego uścisku, przez chwilę czując się tak, jak za młodu, gdy ojciec chwytał jego pulchną buzie w swoje delikatne ręce i przemawiał do niego z troską. Nie za bardzo rozumiał, o co chodziło Justine z tym vanksem, ale postanowił nie obnażać swej niewiedzy. I nie protestować. Potrzebował teraz wzmocnień i chociaż mimo wszystko czuł się źle, to pewność, z jaką mówiła Tonks, nieco łagodziła szarpiący ból zawodu.
- To trochę idealistyczne, Just - skomentował tylko, sięgając po kubek z herbatą, by dopić ją do końca jednym, długim łykiem. - Hattie nie będzie wiedziała, co się ze mną stało, a jeśli, tak jak mówisz, podołam...To oznacza jeszcze więcej kłamstw. Całe tygodnie, miesiące, lata utrzymywania sekretu. O ile otrzymam tyle czasu od kapryśnego losu - kontynuował realistycznie, już nieco zdenerwowany, dzieląc się z niedawną kochanką wątpliwościami dotyczącymi miłości zupełnie innego, ciężkiego kalibru. Zero dyskomfortu, zupełna, choć zmartwiona, szczerość. - Chciałbym stać się dla Harriett rodziną, stworzyć dom, dla niej, dla Charliego, ale...nie wiem, czy to nie egoistyczna pobudka - dodał po chwili, stukając paznokciami w fajansowy brzeg kubka.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Pokój Tonks - Page 2 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Pokój Tonks [odnośnik]19.02.17 7:44
| hehehe to ci pogadałam fluffy

-Nie wiem. – odpowiadam spokojnie, wzruszając lekko ramionami. Klątwa, a nawet samo słowo ją określające, nadal wzbudzały w moim wnętrzu lęk. Ale świadomość, że już niedługo przestanie być ona częścią mnie przynosiła mi spokój, zabierała z ramion jeden ciężar. Przez chwilę siedzimy w milczeniu, kiedy marszczę brwi po raz kolejny próbując dotrzeć do wspomnień rozmytych, wypartych, nieobecnych. Znów trafiam na irytującą pustkę. Zaraz jednak spoglądam na ciebie unosząc zadziornie brew. Ułamek sekundy, jeden gest, sprawia, że przypominam dawną siebie. Tą, której zdawały się nie imać demony i zło. Tą, którą już od dawna nie byłam – choć dopiero niedawno zdałam sobie z tego sprawę. – Ale zamierzam się dowiedzieć.  – oznajmiam pewnie, buńczucznie może trochę. Zabawnie. Unosząc ku górze pięść, jakby chcąc tym gestem dodać powagi swojemu stwierdzeniu – oczywiście wychodzi całkiem odwrotnie.
-Chyba nie chodzi o zmiany, jakich może dokonać moje wyznanie. – odzywam się po kolejnej chwili ciszy znów marszcząc brwi. Próbując odnaleźć się w myślach, które dziś stosunkowo podobnie do każdego dnia, gnają w szaleńczym tempie. –Bardziej to fakt, że w tej konkretnej sytuacji jestem tchórzem i egoistką. Boję się, że go stracę – a nie chcę go tracić, bo jest mi przy nim wygodnie. – unoszę dłoń drapiąc się po nosie. W końcu sięgam po kubek z letnią już herbatą – taką, jaką lubię najbardziej. Upijam z niej trochę. – Powiem mu. – oświadczam dziwnie lekko. Wcale nie tak, jakbym podjęła tu właśnie decyzję ważną. Konkretną. Chociaż nie wiesz, właśnie dzisiaj zakończyłeś moją wędrówkę ku Samuelowi. Zajęła dekadę, ale tutaj, dzisiaj, właśnie tu i teraz, czuję, że nie powinna zająć już więcej niż kilkanaście – może kilkadziesiąt – dni. – Powiem mu, zaraz po tym jak rozprawię się z Nits. – dopowiadam, zaraz jednak przypominając sobie, że nie wiesz kim jest mój demon. – Ta klątwa… - zaczynam w ramach wyjaśnienia – sprawia, że widzę marę… - czuję się trochę znów jak w gabinecie u Lucindy. Chora, głupia, szalona. Dlatego odwracam wzrok. Skupiam go na kubku trzymanym w dłoni. – Klątwa Samobójców, albo zmyślonego przyjaciela. Przygotowanie antidotum trwa pełny cykl księżyca. Gdybyś zobaczył mnie koło okna  albo na moście – nie krępuj się interweniować. – próbuję zażartować, ale nie wychodzi mi to dobrze. Z przejęcia trzęsą mi się trochę ręce. A może to ze strachu? Sama nie wiem.
-Nie pomyślałam z początku. – wyrywa mi się w odpowiedzi na twoje słowa. Szczerość przy tobie przychodzi mi dziwnie łatwo. Nie ważę każdego słowa i nie zastanawiam się nad ich konsekwencjami. Kiedyś robiłam tak zawsze, lata zniwelowały tę manierę. – Poleciałam do Bathildy chcąc działać. Nie potrafiąc ustać w miejscu. Zwłaszcza… - moja warga drga, a słowa dalej grzęzną w gardle na myśl o Potterach. Przygryzam lekko dolną wargę, przymykając powieki. Odganiając zabierające się łzy. Pokręciłam głową chcąc je rozgonić. – Gdyby nie ona, pewnie nadal myślałabym że mój problem to schorzenie psychiczne.– uniosłam dłoń stukając palcem w czoło. – Ten miesiąc, który muszę czekać. Nawet te ostatnie dwa tygodnie pozwoliły mi pomyśleć. – podnoszę na ciebie spojrzenie unosząc leciutko kącik ust. – Nie jestem głupia Ben, choć nie wszystko widzę od razu. Mój osąd przysłonił żal, ból rozdzierający mnie od środa. Wszystko stało się tak szybko… - znów czuję jakbym popadała że skrajności w skrajność. Próbuję się śmiać, ale wydaje mi się że nie powinnam. Nie teraz, kiedy rany są jeszcze świeże i piekące. Nie teraz, skoro oni już nigdy nie zaśmieją się razem ze mną. Znów przymknęłam powieki, próbując spokojnie wziąć powietrze w płuca. – Poprosiłam – razem z Pomoną – o pomoc Brendana, skoro kształci młodych aurorów, nie będzie miał dla nas żadnych skrupułów. – unoszę leciutko kącik ust na nowo otwierając oczy. Niebieskie tęczówki spoczywają na tobie. –Nie chcę podejść do próby nieprzygotowana. Cieszę się, że Bathilda nie dopuściła mnie tego dnia do niej. Moglibyśmy dziś nie rozmawiać, gdyby tego nie zrobiła. – i choć kącik moich ust nadal unosi się lekko ku górze w oczach błyszczy tylko powaga. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że właśnie w tym konkretnym dniu Bathilda uratowała mi życie na więcej niż jeden sposób. Nie dopuściła mnie do Próby, bo miałam klątwę. Nie dopuściła, bo nie byłam gotowa. W jej odmowie odnalazłam ścieżkę, którą chciałam podążać. Dała mi nadzieję. Pokazała jak dalej iść. – Podejdę do Próby, Ben, ale dopiero wtedy kiedy będę pewna. Pewna tego, że nikt nie będzie musiał narażać się dla mnie. Na razie mam kilka pomysłów nad którymi chciałabym popracować dla Zakonu. – kończę, tym razem do mojego uśmiechu dołączają też oczy. Już od jakiegoś czasu moja głowa próbowała odnaleźć rozwiązanie. Pomoc, która ułatwiłaby nam, Zakonnikom, pewne sprawy. W głowie powoli już jawiły mi się plany. Na razie jednak pozwalałam im swobodnie powstać, klarować się, zebrać i odrzucić niepotrzebne wątki. By później zasiąść do nich i przejrzeć uważnie.
-Jak długo byłeś w Zakonie zanim i ja dostałam pióro? Jak długo był tam Sam? Albo Margo? Garrett, Pomona, Eileen, Dorea, Charlus czy Michael? – wymieniam z uporem imiona znanych mi osób. Nawet tych, których tak niedawno temu przyszło nam żegnać. Wymieniam patrząc na ciebie. Nie oczekuję jednak odpowiedzi. – Nigdy nie spytałam gdzie znikacie, skąd biorą się wasze rany, postanawiając wierzyć, że przyjdzie dzień w którym dowiem się wszystkiego. A jeśli nie,  postanawiając zaakceptować również myśl, że możliwym jest iż nigdy się tego nie dowiem. Miłość to też akceptacja chyba. – wysnuwam w końcu wniosek. Marszcząc mocno brwi. – Świadomość, że na piramidzie wartość klasyfikujemy się wysoko. Cierpliwość, kiedy stoimy obok nie po to, by prowadzić, a po to, by złapać w razie upadku. I w końcu zrozumienie niezrozumiałego. Harriett… myślę, że zna cię… - zawieszam się. Podnoszę kubek do ust i upijam z niego łyk napoju. - …tak na poważnie. Od środka, prosto od samego serca. Bądź dla niej i dla Charliego. Bądź też dla siebie, każdy z nas zasługuje na szczęście, nawet jeśli ma być tylko chwilowe. Sam mówiłeś, że to dobry czas na miłość – przypominam mu a uśmiech łagodzi rysy mojej twarzy. – Ona sama w sobie nigdy nie bywa chybba idealna. Ale czy nie lepiej próbować i cieszyć się ze trwało to chociaż chwilę niż – tak jak ja hipokrytka dekady – pozwalać by strach hamował nasze kroki?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Tonks - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Pokój Tonks [odnośnik]19.02.17 17:36
Słuchał Justine z spokojną uwagą, bacznie obserwując zmiany, jakie działy się na jej szczupłej, nieco trójkątnej twarzy. Niepokój i pewien rodzaj wstydu, gdy mówiła o klątwie. Zauroczenie i powątpiewanie, gdy wspominała o Samuelu i uczuciu, którym darzyła długowłosego aurora. W końcu: pewność i siła, kiedy starała się wywróżyć Benjaminowi szczęśliwe zakończenie. Lubił ją każdą, zagubioną i przesadnie pewną siebie, rozsądnie patrzącą na swoje możliwości i głupiutko wątpiącą w siłę swych emocji. Najchętniej wybiłby z jej głowy wszelkie wyrzuty sumienia, równie fizycznie pozbywając się przekleństwa, ciążącego na szczupłych ramionach i przegryzającego duszę, lecz pozostawał bezradny. Mógł tylko podsuwać jej złote rady, troszczyć się i starać zawsze być obok, gdyby tylko go potrzebowała. W każdej chwili. W każdej sytuacji. Tej dotyczącej przerażających myśli o zakończeniu swojego życia - żołądek brodacza zawiązał się na samą myśl w lodowaty supeł i przyrzekł sobie, że będzie miał na nią oko jeszcze uważniej, niż przedtem - i tej lekkiej, związanej z Skamanderem. Chciał być dla niej, tak jak ona była dla niego, nieustraszona, łagodna, rozumiejąca gorsze chwile, które przeżywali przecież we troje. Jeszcze nie do końca potrafił szczerze spojrzeć na swoje idiotyczne zachowanie, wywołane odstawieniem narkotyków, lecz nawet w tym pół-stanie, w jakim się właśnie znajdował, spoglądał za siebie z niejakim obrzydzeniem. Na St. James's Street przywlókł przecież najgorszą wersję siebie. Odrzucający, zagubiony, przerażony, brudny, obrzydliwy męt z Nokturnu, awanturujący się, śliniący i prezentujący od niezbyt przyjemnej strony. Gdyby to jego skazano na męki kontaktu z kimś podobnym, pewnie po upływie kilku godzin wyrzuciłby delikwenta za drzwi. Dziewczęta miały jednak widocznie więcej siły i samozaparcia albo po prostu Wright patrzył na ich poświęcenie przez ułudę krzywego zwierciadła. On zrobiłby dla nich to samo, będąc pewnym, że w ich obronie oddałby własne życie. Wyżej stała jedynie idea, dobro, istotne wartości, jakie wspólnie wyznawali, co nie sprawiało, że przestał troszczyć się o Margaux i Just.
To dlatego dopytywał o klątwę i to dlatego pozwalał Tonks mówić bez najmniejszego przerwania, uważnie wpatrzony w jasne oczy, raz roziskrzone, raz smutne. Doświadczenia ostatnich tygodni nauczyły go pokory i spokoju, nie przerywał więc kobiecie, pozwalając jej wyrzucić na wierzch wszystkie myśli. Te straszne, dotyczące oblepiającej ją klątwy złego losu, i te pocieszające, mające wyciągnąć go na prostą. Wzruszyło go to, jak dzielnie radziła sobie z przeciwieństwami losu, jak dokładnie analizowała swoje możliwości, i choć ciągle obstawał przy swoim zdaniu i poglądzie, że Justine lepiej sprawdziłaby się na drugim froncie - bezpieczniejszym, przynajmniej w teorii - to musiał zaakceptować argumenty. Kiwnął powoli głową, uśmiechając się tylko lekko, gdy wspomniała o Samuelu. Powie mu. Rozsądnie.
Zdjął jedną dłoń z ciepłego kubka i ujął palce Tonks, ściskając je mocno, pewnie aż do bólu i cichego trzasku stawów. Przekazywał w tym prostym geście - i w ciepłym spojrzeniu jasnobrązowych oczu - całą czułość, zrozumienie, wsparcie. Lubił mówić bez sensu, lecz w tym konkretnym przypadku słowa go zawodziły; czuł też, że zepsułyby to połączenie dusz, wspomożone parą, unoszącą się znad kubków z rumiankową herbatą.
- Poradzisz sobie ze wszystkim, Tonks - powiedział w końcu z pewnością, wzdychając jednak lekko: musiał ustąpić. Zatrzymanie na siłę Justine w drugim szeregu, gdy wokół miała rozgorzeć wojna, byłoby niemożliwością. - A ja, jeśli wszystko pójdzie dobrze, zawsze będę tu, żeby ci pomóc - dodał, rozplatając palce, by przywrócić krążenie w uściśniętej nieco zbyt mocno dłoni Justine. Uśmiechnął się trochę krzywo i smutno na wspomnienie o jego stażu w Zakonie - znów powróciły okropne obrazy, wywołujące wyrzuty sumienia - lecz gdy rozmyślania doprowadziły do tematu Harriett, nieco się rozpogodził. Może Just miała rację? Może Harriett będzie w stanie go zrozumieć, będzie w stanie wytrzymać piętrzące się tajemnice? Mimo wszystko, mimo kłamstw z przeszłości? Wykazywał się skrajnym, głupim optymizmem, wierząc w coś takiego, ale tylko to mu pozostało, tylko tego mógł się uchwycić.
- Postaram się więc być równie dobrej myśli - mruknął trochę niewyraźnie, wychylając kubek herbaty niemalże do końca. Zerknął w bok, za okno, przywołując z pamięci Harriett. Jej piękną twarz, duże, błękitne oczy, pełne usta, rozciągnięte w pewnym siebie uśmiechu. Coś zakłuło go w sercu i w dole brzucha. Tęsknił za nią. Żałował dni, które stracił na próbie utopienia własnych lęków. Wstydził się decyzji, które podjął a które sprawiły jej ból. Nie rozpaczał jednak, nie rwał włosów z głowy, wiedząc już, że są dla siebie. Nie stworzeni, nie przeznaczeni: po prostu wiążący swoje ścieżki już na zawsze, z własnego wyboru, świadomi konsekwencji i szarej przeszłości. Zaczynał na nowo i chciał zacząć na nowo, mając u swojego boku kobietę, którą kochał. Niezależnie do tego, ile czasu mu pozostało.

zt


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Pokój Tonks - Page 2 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Pokój Tonks
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach