Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]02.09.21 16:06

Kuchnia

Dwa wychodzące na południe okna, na parapetach wazoniki z suszonymi kwiatami. Między okienkami bielone drzwi, latem zawsze otwarte, prowadzące do ogródka warzywnego. Duży stół – na jednym jego końcu można ugniatać ciasto drożdżowe, kiedy naprzeciwko domownicy jedzą śniadanie. I wreszcie piec kaflowy, serce kuchni. Tak jak i cały Wierzbowy Zakątek, piec pamięta jeszcze lata osiemdziesiąte minionego wieku. Białe i czarne kafle odbijają słońce ciepłymi refleksami. Konstrukcja ceramicznej kuchni przypomina obudowaną szafę z wnęką; na półeczce pod sufitem czeka kilka polan przyniesionych z piwnicy. Kafle błyszczą, wokół matowo kontrastuje ślad czasu: czerń osmalonych ścian.

plan parteru


everything you got is gold
let me go where the wild things grow, let us go where the the time runs slow to the fields that brought you here from the heels that walked through fear — meet me in the garden i planted for you


Ostatnio zmieniony przez Lizzie Dearborn dnia 16.09.21 13:04, w całości zmieniany 1 raz
Lizzie Dearborn
Lizzie Dearborn
Zawód : magomedyczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Czy można znaleźć mądrość
większą od życzliwości?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10508-elizabeth-dearborn https://www.morsmordre.net/t10533-kambodza#319347 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f397-somerset-dolina-godryka-wierzbowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t10536-szuflada-nr-2311#319377 https://www.morsmordre.net/t10537-elizabeth-dearborn#319380
Re: Kuchnia [odnośnik]16.09.21 13:00
7.01.1958

Trzynaście sopli lodu zwisało z dachu za oknem. Wczorał były tylko trzy, jęknęła w duchu, a dreszcz niepokoju przebiegł jej po plecach. Styczniowa aura nadawała Zakątkowi uroku, prawda, ale przede wszystkim… budziła obawę. Jeszcze przed świętami wszystko okryła biała pierzyna, pęczniejąca z każdym dniem, gdy grube płatki śniegu spadały z nieba gęsto. Tygodnie srogiego mrozu mijały obielone. Nic tylko biel i gołe gałęzie drzew, i cisza. Nie trzaskał płynący w zagajniku strumyk, nie śpiewały ptaki. Wodę w strumyku skół lód, ptaki kryły się w dziuplach. Liz co rano wyglądała przez oszronione szyby, co rano krajobraz był ten sam, zastygły w surowej agonii.
Strach karmił się tą chłodną grozą. Podstępnie zaczajony na dnie serca, okradał Liz ze spokoju. Przed zaśnięciem ściskał gardło, w nocy budził mrozem – to tężała w żyłach krew. Wydawało się, że nad nimi, nad Doliną wisi widmo nieuchronnej katastrofy.
Obyśmy dotrwali do wiosny, chcę zobaczyć kwitnące bzy…
Zimno zakłuło ją w sercu.
Merlinie, co mi chodzi po głowie – zrugała zaraz samą siebie. – Głupia jesteś, Liz.
Tak nie wolno; jeśli ma widzieć przyszłość w czarnych barwach, niech lepiej w ogóle nie patrzy. Ciche westchnięcie zamieniło się w obłoczek pary. Potrząsnęła głową, chcąc odgonić niechciane myśli. Najwyższa pora rozpalić w piecu. Sięgnęła po polana, ręka natrafiła na pustkę. Och.
Z piwnicy wracała z nowym drewnem na opał i nagle... Auć! Coś zapiekło w łokciu, zaswędziało. Jakbym spaliła się pokrzywą, pomyślała nostalgicznie… Tęskniła do zieleni wiosny.
Tęskniła do wiosny, tęskniła do lata. Do spacerów w serce lasu, do przedzierania się przez rozbujniałą po deszczu zieleń. Słońce raziło w oczy, mrugając co chwila zza gęstwiny listowia. Smukłe gałązki smagały ramiona, kolce kaleczyły palce. Pod osłoną ciemnej zieleni dojrzewały zarodnie paproci. Las pachniał mchem, wolnością i uśmiechem.
Tęskniła też do jesieni z jej jaskrawością, gdy wieczorami słońce złociło dachy domostw. Wiatr niósł zapach ogniska i zapowiedź mrozu. W ciemniejących ustroniach cichł już senny ptasi śpiew. Miało się ochotę wycałować rozkołysane gałązki młodych wierzb.
Tylko dotrwać do końca zimy i dystans tęsknoty będzie skrócony.
Zaszła do spiżarki. Przesadziłaby, mówiąc, że w maleńkim pomieszczeniu świeciło pustkami. Będzie tego dość na cały miesiąc. Ale monotonne, skromniuchne posiłki zaczynały mierzić.
Na Merlina, Liz – szepnęła, znów zirytowana własnymi myślami. Najważniejsze, że jest co jeść, kropka.
Z główką kalafiora i trzema marchewkami wróciła do kuchni. Obrać marchewki, oporządzić kalafior, zagotować wodę, posiekać marchew.
Wzrok uciekł za okno; z ciemności wyłaniał się blady poranek. Pośrodku ogrodu rażąca w oczy biel; śnieg lśnił w pierwszych promieniach słońca…
Drapiąc się po łokciu, który zaczął dokuczliwie piec, zanurzyła się znów w myślach. Gdy tylko śniegi stopnieją, trzeba przygotować miejsce dla korniczaków. Między wiśniami, może pod lipą. Czyż porosłe mchem deski starego domku na drzewie nie będą dla tych stworzeń wspaniałą siedzibą? Gdy pod daszkiem swoje gniazda uwiją wróble i jaskółki, ich lądujące na spróchniałych deskach kupki tylko przyniosą korniczakom niezbędne składniki odżywcze. Tak, to będzie świetna lokacja… na początek, póki Liz nie uda się zorganizować czegoś większego, co zapewni godny byt dziesiątkom cudownych korniczakowych rodzin.


everything you got is gold
let me go where the wild things grow, let us go where the the time runs slow to the fields that brought you here from the heels that walked through fear — meet me in the garden i planted for you
Lizzie Dearborn
Lizzie Dearborn
Zawód : magomedyczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Czy można znaleźć mądrość
większą od życzliwości?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10508-elizabeth-dearborn https://www.morsmordre.net/t10533-kambodza#319347 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f397-somerset-dolina-godryka-wierzbowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t10536-szuflada-nr-2311#319377 https://www.morsmordre.net/t10537-elizabeth-dearborn#319380
Re: Kuchnia [odnośnik]19.09.21 13:58
Obiecała odwiedzić Lizzie – ale nigdy nie myślała o tym, jak o obowiązku per se. Starała się przeważnie nie przysięgać, bo bez rodziny, bez dachu nad głową, od zawsze miała tylko swoje słowo jako jedyną walutę, nie szafowała więc nią tak gładko, jak ludzie by chcieli, dając słowo tylko wtedy, kiedy mogła była być go pewna. Mimo to, zawsze chętnie obiecywała odwiedziny, chociaż nigdy nie sądziła, że jej towarzystwo mogło być tym, którego ktoś pragnął. Nie teraz, kiedy nałożoną na nią klątwa oddziaływała na jej umysł i myśli, ciążąc jej niczym dodatkowy ciężar, który nakładałaby na swoje barki. Mimo to, Lizzie…pamiętała ją ze szkoły, smutną a jednocześnie delikatną, spokojną a jednak pełną takiej wewnętrznej siły, której można było zazdrościć. Trzymała się pewnych ustawień społecznych, ale to nie znaczyło, że była przez to gorsza – wręcz przeciwnie, była tymi pełnymi cierpliwości, spokoju i opanowania człowiekiem który pokazywał najlepsze strony tych czasów. I nie gardziła jej towarzystwem.
Tym się zawsze martwiła. Tym, że jej obecność w jej życiu będzie problemem, czymś, co ludzie dookoła niej będą patrzyć z uprzedzeniem. Tacy jak ona, niepewnej krwi, niewiadomego pochodzenia, dno drabiny społecznej. Nawet w miejscu, gdzie teoretycznie nic z tego się nie liczyło, nawet na statkach, gdzie znajdowała się w towarzystwie osób o wiadomym pochodzeniu, ci dalej nie potrafili w żaden sposób dostosować się do jej obecności. Zwłaszcza kiedy musieli zmierzyć się z faktem, że była kobietą. Dramat po prostu, no dramat.
Chyba tym bardziej wyczekiwała tego spotkania, prezent dzierżąc w dłoni, opakowany nieco nieporadnie w brązowy papier, bo nigdy nie była w tym mistrzem, ale jeżeli miała mieć nadzieję na to, że jakkolwiek uda jej się w tym momencie wręczyć go pannie Deaborn, będzie ona skupiała się raczej na zawartości, nie na samym opakowaniu.
Domek wydawał jej się cichy i spokojny jak zawsze, wzbudzając w niej melancholię. Miała nadzieję, że kiedyś uda jej się uzyskać też samej takie miejsce, gdzie będzie mogła odpocząć. Teraz czekały ją ważniejsze sprawy, ale chatka, niewielka taka, gdzieś na jeziorze na małej wysepce, gdzie mogłaby oglądać wodę wyglądając za okno i to, jak słońce rozlewa kolory w spokojnej tafli wody….rozmarzyła się na chwilę, zaraz jednak potrząsając głową. Nie przyszła tu rozmyślać o sobie, ale do przyjaciółki, więc i nie na sobie powinna się skupiać.
Ostrożnie weszła przez drzwi, witając się gdy tylko wsunęła głowę do środka domu, nie dostając jednak żadnej odpowiedzi na ten moment. Zmartwiła się lekko, ale może po prostu jej nie usłyszano? Nie było ciężko się zgubić w tych ostatnich dniach, kiedy chodziło o własne myśli. Ostrożnie przemierzała pomieszczenia, na wszelki wypadek trzymając dłoń na różdżce, rozluźniając się nieco, kiedy dojrzała ślicznie ułożone włosy przyjaciółki.
- Lizzie! – Powitała ją z ulga, chociaż wciąż nie opuściła dłoni, trzymając ją przy pasie na wszelki wypadek. – Dawno się nie widziałyśmy! Jak u ciebie? W porządku? Masz jedzenie? Jak nie masz, to zadbam, abyś miała! Jak u rodziny, wszyscy zdrowi? – Zasypała ją swoim zwyczajowym gradem pytań, jak zawsze. Ciężko było opanować jej słowotok już w czasach szkolnych, a co dopiero teraz?
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Kuchnia [odnośnik]26.09.21 17:46
Różowe promienie słońca dawno już przeszyły mleczne niebo. Rozsunęły się zasłony przytłumionych barw i pastelowych cieni i dzień zapłonął wreszcie ostrością kolorów. Liz poczuła nieopisaną ulgę: niebo nad rozległą bielą świata wciąż miało w sobie coś przyjaznego. Dobrze było na nie patrzeć, uciec wzrokiem w ten pobladły błękit, po którym sunęły teraz rozpierzone chmurki.
Merlinie..., zirytowała się. To łokieć znów zapiekł. Wcześniej musiała go niezauważenie o coś otrzeć. Warzywa przełożyła na razie do garnuszka, odstawiła na bok blatu. Sprawnie rozpięła guziki przy mankieciku, odsunęła rękaw. Och? Nic, ni śladu żadnej ranki. Stanąwszy nad zlewem, zaczęła przemywać dokuczające miejsce zimną wodą w nadziei, że przyniesie to jakiś rezultat.
Wtem:
Lizzie! – zabrzmiał znajomy głos.
Thalia? – Odwróciła się, wycierając mokre dłonie o kant fartuszka. Thalia! Radosny uśmiech rozjaśnił twarz Liz, gdy chłonęła drogi sercu widok przyjaciółki. U wejścia do kuchni znajoma postać z brązowym zawiniątkiem w rękach. Wszystko się zgadzało: pogodny wyraz twarzy, oczy koloru nieba latem. Już chciała podejść i uścisnąć, ugościć dobrymi słowami i ciepłym gestem, ale… Westchnęła, uciekła wzrokiem. Palce obu dłoni splotły się powoli.
Powiedz mi... – i urwała, jakby nagle zamyślona. – Jak się poznałyśmy? – Robiła mężną minę do nieprzyjemnej gry, w której odnajdywała z trudem, chociaż konieczność grania, owszem, rozumiała.
Westchnęła:
Trudno nie wierzyć, że ty to ty. Masz oczy takie… swoje. – Ich błękit był do sfałszowania wielosokowym, no tak. Ale mieszkająca tam od zawsze iskra? Jej podrobić nie sposób. – Głos masz przecież swój. – Miły dla ucha, kojący niepokoje. – Stała czujność, tak mnie uczy Ced. – To niełatwa lekcja do opanowania. No na przykład Imperius, ostrzegano ją przed tym podłym zaklęciem i jego okropnymi użyciami. Serce bolało na myśl, że gdzieś poza murami tego domu na jej bliskich czekają okrutnicy (niedobrzy, podli), gotowi rzucić tę inkantację, pozbawić wolnej woli Thalię, Cedrica...Potrząsnęła głową, by odgonić przykre myśli. Teraz, gdy czekała na odpowiedź Thalii (tę drobną formalność, naprawdę), raz jeszcze przyjrzała się stojącej w progu kuchni kobiecie. Minęło sporo czasu, dumała, odkąd widziałyśmy się ostatnio. Rude włosy żeglarki były dłuższe niż zapamiętała. Mówiła szybko, pełna energii. Jej usta rozciągały się w życzliwym półuśmiechu i Liz nie mogła pozbyć się - cichej, przytłumionej - myśli, że Thalia pięknie pasowała do tej ich kuchni.
U mnie dobrze, niezmiennie. Czekam na wiosnę i na zakwitnięcie naszej różyczki– dodała porozumiewawczo, żeby przyjaciółka już miała odpowiedź co do tożsamości samej Liz. – Nie brakuje nam niczego. Chociaż… –pomyślała o Cedricu. – Zbliżają się urodziny tego mruka, który tu czasem zagląda... Ucieszyłaby jakakolwiek mąka, przyszykowałabym zakwas. – Rzuciła przyjaciółce pytające spojrzenie. Nie chciała nadużywać jej życzliwości. – Och, no i może... znalazłyby się tam na statku jakieś... stare skrzynie? Nienadające się już do niczego? – napomknęła, myśląc o biedulkach korniczakach i ich smutnej doli.
Mama ma się lepiej. Już od… – Szybko policzyła w myślach. – Od ponad tygodnia jest w bardzo, bardzo dobrej formie i w wyśmienitym humorze.
A ty? – Ze lśniącymi włosami, w świetle poranka czerwieniejącymi niby płomienie była... – Promienna jak zawsze. Odkąd pamiętam, śmiało stawiasz czoła światu i jego wyzwaniom. – Ale ostatnie lata, ostatnie miesiące przyniosły ból i troski, wysysały nadzieję. – Jak się czujesz?


everything you got is gold
let me go where the wild things grow, let us go where the the time runs slow to the fields that brought you here from the heels that walked through fear — meet me in the garden i planted for you
Lizzie Dearborn
Lizzie Dearborn
Zawód : magomedyczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Czy można znaleźć mądrość
większą od życzliwości?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10508-elizabeth-dearborn https://www.morsmordre.net/t10533-kambodza#319347 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f397-somerset-dolina-godryka-wierzbowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t10536-szuflada-nr-2311#319377 https://www.morsmordre.net/t10537-elizabeth-dearborn#319380
Re: Kuchnia [odnośnik]04.10.21 10:36
Okolica wydawała się równie spokojna i równie błoga co te niezliczone razy wcześniej, kiedy już wtedy przybywała w te miejsce niezliczone razy, czasem nawet uciekając z sierocińca tylko po to, aby zawitać w te strony. Kara była za to jeszcze większa, ale nigdy tego nie żałowała, ciesząc się, że może wyrwać się z tego miejsca tylko dla spokoju i ciszy okolicy domu Lizzie, chociaż zawsze starała się wciskać gdzieś w kąt aby nie przeszkadzać. Teraz za to przychodziła już nie jako uciekinier, chociaż wciąż nie miała własnego domu, wciąż jednak była osobą, którą
- Dobrze, że twój brat cię tak uczy. – Mało to było ludzi, którzy do niektórych chcieliby dotrzeć przez innych? Kto załapałby członka rodziny, posuwając się do wszystkiego aby zrobić krzywdę, by zwabić na miejsce swój prawdziwy cel. Zresztą, sama jako metamorfomag bardzo dobrze wiedziała, jak łatwo przychodzi ludziom podszywanie się pod innych, jak łatwo można dzięki temu przybrać cudzą skórę.
- Przyniosłam ci roślinkę, obrażając się niezmiernie, że śmiała mnie oparzyć i myślałam, że to po prostu zielsko mnie nie lubi. Dopiero po tym mnie uświadomiłaś, że pokrzywa nie obraziła się na mnie i nie lubi wszystkich. – Uśmiech pojawił się na te myśli, to prostsze – chociaż jej zdaniem wcale nie lepsze – życie, a jednocześnie przypatrywała się Liz. Była spokojna jak zawsze, ale przez lata wypiękniała, zmieniając się ze spokojnej dziewczynki w równie spokojną, ale jeszcze piękniejszą kobietę. Czy czuła się tu dobrze? Miała Thalia nadzieję, że tak. Chciała aby była szczęśliwa.
- Mam nadzieję, że roślinka jest zdrowa? – sama pojaśniała na to pytanie, jakby nie oczekiwała innej odpowiedzi i jakby wiedziała, że kwiat jakoś się trzymał. Dookoła nich szalała zima stulecie, ale delikatne dłonie Liz zawsze potrafiły zająć się tym miejscem i roślinami, tym ostatnim oferując dużo dobroci i miłości, tak, że wydawały się rozkwitać pod jej dotykiem. – W takim razie zobaczę albo podpytam, czy mam mąkę albo ktoś z moich znajomych ma. Jak szybko byłoby ci to potrzebne? – Nie było to dla niej problemem i sama się o to nie martwiła. Tknęło ją przeczucie, że powinna może przygotować coś Lizzie? W końcu obecnie tylko chodziła po znajomych, może dla odmiany coś by dla nich zrobiła. Nawet jeżeli w ty momencie skupienie jej bardziej uciekło w stronę jedzenia, wciąż usłyszała o starych skrzyniach, brwi unosząc i głowę odchylając w lekkim zastanowieniu. - Pewnie by się jakieś znalazły, musiałabym podpytać. Ale drewno mogę ci znaleźć jakieś lepsze, jeżeli tego potrzebujesz, na opał może iść coś innego…
Pozwoliła sobie ostrożnie podejść, skoro jej tożsamość była już, teoretycznie i chyba praktycznie, całkiem potwierdzona, wręczając ze spokojem paczkę w ramach prezentu. Posłała też Lizzie uśmiech, spokojny, a jednocześnie nieco zawadiacki, ciepły, ale i wciąż przejawiający jakąś dozę rozbawienia. I zmęczenia jednocześnie.
- Cieszę się, że ma się już lepiej. Przyniosłam taką drobną rzecz, dla was obydwu, nie wiem, czy się wam spodoba, ale tak pomyślałam o tobie jak to zobaczyłam. No i o tym miejscu, pasuje do wystroju. A ja? – Zamyśliła się nie po raz pierwszy tego dnia, kątem oka znów kierując się ku ciemnym widmom wypełniającym jej (i tylko jej) pole widzenia. Nie chciała opowiadać Lizzie o klątwie, bo wiedziała, jak to się skończy, a dodatkowe zmartwienia nie były jej potrzebne. – Staram się pomagać ludziom, załatwiać jedzenie, ubrania, materiały, cokolwiek, co wpadnie w moje ręce…wychodzi różnie. – W styczniu musiała uciekać przed jednym przemytnikiem, teraz zaś wydawało się, że takie rzeczy się uspokoiły, ale czy aby na pewno? Gdyby nie życzliwa pomoc ducha Caleba, nie wyszłaby pewnie cało.
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Kuchnia [odnośnik]18.10.21 16:37
Niespełna piętnaście lat temu dom Dearbornów poznał nową twarzyczkę. Od tamtej chwili czy późną wiosną, czy w środku lata, czy podczas mroźnej zimy – przesiadywały przy kuchennym stole we dwie. Ich buzie wciąż jeszcze nosiły znamiona dziecięctwa, oczy wolne były od oznak zmęczenia, a usta układały się w uśmiechy dziś już zapomniane, dziś już nieosiągalne. Najpierw szczerbata radość dzieci wciąż potrafiących beztrosko oddać się zabawie. Później nadzieja ukryta za nieśmiałym grymasem na twarzach czarownic stojących u progu dorosłości – uśmiechy nieznające ani gorzkich realiów życia, ani smaku wojny. Wtedy nie wiedziały, że w niedalekiej przyszłości każdy ich sukces będzie pomniejszany, ujmowany przez pryzmat ich płci, że każda porażka – tłumaczona tym, że są kobietami. Nie miały pojęcia, że przyjdzie im żyć w świecie toczonym tak szybko postępującą zarazą nienawiści, świecie na zawsze zranionym przez zdradę, krzywdę, przelaną krew.
Wiedziały jedno – pozostaną drogimi przyjaciółkami. Dearbornówna zawsze powtarzała Thalii, żeby zaglądała do Wierzbowego Zakątka, gdy tylko będzie mogła. Bowiem prawda była taka, że Liz najchętniej opatuliłaby pannę Whellers patchworkowym kocem i posadziła na brzegu łóżka. Pij, poleciłaby Thalii, wręczając do rąk kubek. Herbata byłaby z miodem i goździkami. Do pokoju wpadałoby ciepłe światło, odbijając się złotem w rudych włosach Thalii.
Ale... to nie byłoby fair. Ludzie nie chcą przeżywać życia owinięci w patchwork, nieważne, jak pyszną herbatę by im podawano.
A Thalię wołał świat, wołało ją morze – piętrzące się fale, posmak soli na języku i świszczący w uszach wiatr.
Dobrze, że brat cię tak uczy. – Te słowa wyrwały Liz z zamyślenia. Chociaż nie dziwiło, że sprytna, obeznana ze światem Thalia oczywiście rozumiała konieczność takiego procedowania, to Liz i tak poczuła ulgę, nie dostrzegając w niebieskich oczach ani odrobiny urazy.
Thalia w dwóch zdaniach streściła ich pierwsze spotkanie. Na jej ustach wykwitł uśmiech, który Liz zaraz odwzajemniła
Dobrze cię widzieć – wyznała. Poprawiła fartuszek, przytaknęła na pytanie o różyczkę: – Śpi pod pierzynką śniegu. Obiecaj odwiedzić nas, gdy zakwitnie.
Powinna teraz zacząć szykować gościowi herbatę; w którejś szafce będą ostatnie listki…
Mąka? – Nie do końca nadążała za tokiem rozmowy. – ... No tak, mąka. Kiedy będziesz mogła, naprawdę.
Ale nawet temat urodzin brata wydawał się jakoś mało istotny. Gdzieś na manowcach świadomości zaświergotała myśl, że coś tu jest nie tak. Obok niej ćwierkało radosne Thalia, Thali, Thalia!. Im obojgu zaś wtórowało: No gdzie ta herbata?
Cóż z tego, kiedy wszystkie te głosy zagłuszała jedna kwestia – myśl ważka i niedająca spokoju, dźwięcząca wyraźnie niczym trącona palcem struna:
Mogłabyś znaleźć skrzynie? Wspaniała wiadomość! – Zaśmiała się. – Och, nie na opał. To większy projekt – tłumaczyła z entuzjazmem. – Wszystko dla naszych drogich korniczaków.
Kiedy Thalia zrobiła krok w jej stronę, uwaga Liz na jeszcze na krótką chwilę została odciągnięta od korniczaków. Thalia wręczała jej paczuszkę. Nim przyjęła podarunek, Liz uścisnęła Thalię serdecznie, kolejny raz powtarzając:
Dobrze, że jesteś. Dobrze cię widzieć.
Myśl o kurtuazyjnych frazesach została zignorowana tak szybko, jak się pojawiła. Swobodna w obecności przyjaciółki, Liz dopuściła do głosu dziecięcą radość.
Dla was obydwu… Pomyślałam o tobie… i o tym miejscu... pasuje do wystroju…
Cóż to może być, zastanawiała się z uśmiechem i czułością słuchając objaśnień Thalii.
Dziękuję – odparła wreszcie, patrząc to na podarek, to na przyjaciółkę. – Co to takiego?
Thalia była piękną, dobrą duszą. Jedną z lepszych osób, jakie znała Liz. Słysząc jej opowieść, że stara się pomagać komu i jak może, Liz nie zdziwiła się nic a nic.
Przełożyła paczuszkę do lewej dłoni, a prawą sięgnęła po rękę Thalii. Ścisnęła palce przyjaciółki.
Przynosisz więcej niż jedzenie czy ubrania, wiesz, prawda? - Szukała wzrokiem błękitnych oczu, na chwilę skrytych za woalką wspomnienia. – Przynosisz nadzieję.


everything you got is gold
let me go where the wild things grow, let us go where the the time runs slow to the fields that brought you here from the heels that walked through fear — meet me in the garden i planted for you
Lizzie Dearborn
Lizzie Dearborn
Zawód : magomedyczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Czy można znaleźć mądrość
większą od życzliwości?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10508-elizabeth-dearborn https://www.morsmordre.net/t10533-kambodza#319347 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f397-somerset-dolina-godryka-wierzbowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t10536-szuflada-nr-2311#319377 https://www.morsmordre.net/t10537-elizabeth-dearborn#319380
Re: Kuchnia [odnośnik]20.10.21 10:26
Ludzie potrafili być jak woda, w rozmaity sposób przypominając różne akweny. Niektórzy byli jak drobne strumienie, płynące swoim torem, lecz wyróżniając wszystko we własny sposób, na własnych warunkach. Niektórzy byli jak rwące rzeki, już na wstępie wciągając w swój wir wszystko, jak robiła to Thalia. Lizzie przypominała jej fale na morzu, kiedy chodziło się brzegiem, a one obmywały twoje stopy, łagodnie, przynosząc ukojenie. Jej obecność była tym, o czym Lizzie marzyła – tym kocem z patchworku, tą herbatą, wszystkim, co dawało nadzieję.
Wszystkim, co Thalia chciała mieć, ale ostatecznie czuła się, że nie zasługuje. Potrzebowała pozbyć się klątwy i może też kogoś, z kim mogłaby tę rodzinę zacząć. Odnalezienie jej przez ojca było dobrym początek, ale potrzebowała zdecydowanie częściej takich miłych ludzi. Tak jak Lizzie. Tak jak inni, którzy dawali jej możliwości. Ten dom był pewnego rodzaju marzeniem, ale takim, o którym nie do końca wiedziała, czy będzie w stanie spełnić.
Obiecaj.
- Obiecuję was odwiedzić. – Nie cierpiała obiecywać. Dla innych było to proste słowo, dla niej, wychowanej na surowych zasadach bez rzeczy, które przed długi czas mogłaby nazwać „własnymi”, słowa miały niezwykłą wartość i znaczenie. Z własnej perspektywy obiecywała teraz coś komuś, więc niedotrzymanie tego miało dla niej poważne konsekwencje. A jednak obiecała.
- Powinnam mieć! Ale powiedz mi, czy to powinna być jakaś specjalna? Ciocia czasem używa żytniej mąki, a do niektórych lepsza jest pszenna? Ja absolutnie nie widzę różnicy, ale ludzie podobno mają swoje preferencje? Czasem patrzę, co ciocia robi, ale jak myślisz, że kiedyś uda mi się ugotować coś porządnego, to mam wrażenie, że nie tędy droga. A mogłabym, wiesz? W sensie, staram się, ale nigdy nie byłam w tym dobra. – Pokrętną drogą chodziły jej tłumaczenia, ale to był znak, że czuła się swobodnie w tym towarzystwie, nie musząc ważyć dokładnie każdego swojego słowa i każdego swojego zdania. Pozwoliła sobie również na delikatne podskoczenie, zasiadając na jednej z lad kuchennych niczym wtedy, kiedy miała jeszcze kilkanaście lat, machając wiszącymi w powietrzu nogami.
- Korniczaki? Lizzie, to szkodniki! – parsknęła lekko śmiechem, uznając, że ta przecież żartuje, bo nikt, zwłaszcza nikt o zdrowych zmysłach, kto żeglował na statku, nie mógł inaczej uznać. Próby pływania z czymś takim na pokładzie mogły skończyć się równie dobrze jak wypłynięcie w łódce na pełne morze podczas sztormów. Poczuła za to uścisk, za to też ostrożnie poklepała pannę Dearborn po ramieniu, odsuwając się kiedy spojrzała na paczkę.
- Z pomocą mojej cioci zrobiłyśmy dzwonki wietrze z muszelek. Jakby ci się nie spodobały, możesz je spokojnie zawiesić gdzieś, gdzie by cię nie irytowały, albo w ogóle nie wieszać! – Dodała szybko, na wypadek, gdyby jednak jakimś cudem ta najłagodniejsza i najspokojniejsza istota na świecie miała się na to zirytować. Wiedziała, że nie każdy za tym przepadał, ale muszelki były tak śliczne…z kwiatów nie mogła ich przecież zrobić.
Podniosła głowę na wspomnienie o przynoszeniu nadziei, zaraz też kręcąc głową w sprzeczności do wcześniejszych słów. To było miłe, naprawdę miłe…ale doskonale wiedziała, że nie o to chodzi.
- Nie wiem, to dziwne abym tak w ogóle myślała o sobie. Ale wiesz, wojna wszystko to zmienia w ten zabawny sposób. Teraz…walczę u boku z ludźmi, którzy powinni mnie aresztować. – Nie chciała wnikać dokładnie, o co jej chodziło, mając nadzieję chyba, że Liz nie zamierza o to dopytać. – Chcę po prostu, aby nikt nie musiał być jak ja przez większość życia. Głodny, bezdomny, w ciągłym strachu…doświadczałam tego, nie chcę aby inni musieli.

Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Kuchnia [odnośnik]25.10.21 13:21
Choć nie wiedziała, czy i z jakimi koszmarami mierzy się Thalia, cokolwiek by to nie było – Liz starała się odegnać troski, utulić ciepłym tu i teraz, chociaż na chwilę. Odpowiadała uśmiechem na najdelikatniejsze zawahania, na zmiany w płynności serdecznego głosu. Lekki podskok Thalii przywołał wspomnienia; siedzący na kuchennym blacie rudzielec przez chwilę spojrzał na Liz oczami nastolatki. A może to tylko gra światła, igrającego w oczach Thalii, ganiającego się w berka z jej piegami?
Hmm... – Nie była może wirtuozem garnków i patelni, ale ostatnie lata przyniosły ogrom praktycznego doświadczenia, girlandę błędów i pomyłek, z których Lizzie wyciągnęła cenne lekcje. – I pszenna, i żytnia –obydwie będą w porządku – odparła w końcu, przypominając sobie udane wypiek sprzed zimy, gdy w Dolinie łatwiej było o mąkę: żytnie bułeczki, pszenny chleb i ciasteczka na mące gryczanej.
Już miała proponować, żeby razem coś upichciły, jednak z nagłą intensywnością odezwał się w niej instynkt medyka, mówiący, że nie powinna w obecnym stanie zbliżać się do jedzenia. Dziwne… czyżby łapała mnie grypa? I jeszcze ten piekący, swędzący łokieć. Reakcja alergiczna? Ale na co, Merlinie? I to w takim miejscu.
Nie zdążyła jednak nijak pogłębić tych rozważań, bo uwagę jej pochłonęły kolejne słowa Thalii, wypowiedziane z radosnym śmiechem.
Pokiwała głową w geście dezaprobaty.
To jest krzywdzące przekonanie – zaczęła, podnosząc na Thalię napełnione smutkiem oczy. – Złośliwy chichot losu, naprawdę. Przylgnęła do nich łatka szkodników, kiedy one, jak każdy, tylko próbują związać koniec z końcem.
Ukazanie korniczakowej perspektywy powinno zachęcić Thalię do spojrzenia na te cudowne stworzenia w nowy sposób. Liz imponowało, jak mężnie walczą o godny byt, o lepsze jutro. Och, niech już nadejdzie dzień, gdy magiczna społeczność przejrzy w tej kwestii na oczy, doceniając szlachetność korniczaków.
Chcąc dać Thalii chwilę do namysłu, Liz zajęła się następną ważką sprawą: skupiła się na prezencie.
Thalia, to przepiękny podarunek. Pozwól, że już zajrzę.
Ostrożnie rozpakowała zawiniątko. Jasne kolory i niezwykłe kształty; postukiwanie o siebie wzajem elementów kompozycji, gdy wzięła dzwoneczki do rąk. Dominowała muszelkowa biel, ale różowe plamki i błękitne refleksy przekradały się tu i ówdzie, cieszyły oko. Były tutaj i gładkie, błyszczące muszelki, i takie o ostrych krawędziach. Całość ujmowała urokiem, starannym wykonaniem i przywodziła na myśl pogodny poranek spędzony na spacerze brzegiem białej plaży.
Powieszę je tutaj, nad drzwiami prowadzącymi prosto do ogrodu – uznała, już ucieszona
zapowiedzią muzycznej radości. Zabrała się do pracy, słuchając odpowiedzi Thalii.
… u boku z ludźmi, którzy powinni mnie aresztować…
Liz nie zaadresowała tego wprost, ale zmartwiła się trochę, że Thalia może myśleć niepochlebnie o sobie samej. Postanowiła podzielić się pewnymi przemyśleniami, które od jakiegoś czasu mełła w głowie.
Mm, czytam właśnie stare książki ojca, wiesz? – Przeleżały lata w kufrach, podczas gdy życie w domu Dearbornów skupiło się wokół chorującej Eloise. – W jednej z nich autor, jakiś magizoolog, notuje, że to ekstremalne warunki decydują o przetrwaniu gatunku. Przełomem, momentem krytycznym jest zetknięcie z trudnościami dotąd niemyślanymi. Gatunek albo nadaje się do dalszego funkcjonowania, wbrew wszystkim przeciwnościom, albo ginie. I wiesz, my teraz, w obliczu tego... tej wojny… W jej obliczu jesteśmy takim gatunkiem uchwyconym w momencie krytycznym. I już nie jesteśmy, hmm, dobrzy ani źli. Przestaliśmy być stróżami porządku czy tymi na bakier z prawem. – Wyjrzała przez okno, gdzie zwisające z krańca dachu sople lodu śmiesznie zniekształcały widok na ogród. Westchnęła. – Nie jesteśmy już medykami, nie pedagogami, nie żeglarzami, nie nawet żołnierzami. – Wzruszyła ramionami, chcąc pozbyć się uciążliwego napięcia. – Dzieli nas jeden tylko szczegół: czy pozostajemy ludźmi czy nie. – Tu poczuła w swoim łagodnym i wrażliwym sercu dziwne kłucie. Jakby stalowe ostrze noża otwierało tkanki bardzo powoli. Zrozumiała, że to własne słowa tak ją dotknęły. Pozostać człowiekiem...Przetrwanie – powzięła znów z mocą. – Zależy od tego: czy jesteśmy ludźmi jedni dla drugich. Wiesz dobrze, kto już do reszty odczłowieczał... – Pomyślała o mroku roztaczającym się nad Anglią. Po jej plecach przebiegł dreszcz przerażenia. – Jeśli to oni mieliby... Stanęliby zwycięsko na zgliszczach świata, to nie będzie wśród nich żadnego człowieka. – I ta ostatnia myśl napełniła ją dziwnym spokojem.
Głodny, bezdomny, w ciągłym strachu…
Kolejny bolesny skurcz, tępy ból nie do ukojenia. Liz nie mogła czasem pojąć, jak z tych trudów, przeciwności i niepokoju wyrosła ona, jej przyjaciółka, nigdy nieprzestająca być cudowną, temperamentną i magiczną sobą. Straszna myśl nawiedzała czasem Liz w koszmarach – Thalia uginająca się pod ciężarem trosk. Thalia, która nie pojawiła się któregoś września w hogwarckich murach albo Thalia-żeglarka, o której słuch zaginął. Tego rodzaju wizje senne podświadomość Liz snuła w oparciu o prawdopodobieństwo. Bo Thalia była kimś, kto wymyka się wszelkiemu prawdopodobieństwu – niczym rwąca rzeka.



everything you got is gold
let me go where the wild things grow, let us go where the the time runs slow to the fields that brought you here from the heels that walked through fear — meet me in the garden i planted for you
Lizzie Dearborn
Lizzie Dearborn
Zawód : magomedyczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Czy można znaleźć mądrość
większą od życzliwości?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10508-elizabeth-dearborn https://www.morsmordre.net/t10533-kambodza#319347 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f397-somerset-dolina-godryka-wierzbowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t10536-szuflada-nr-2311#319377 https://www.morsmordre.net/t10537-elizabeth-dearborn#319380
Re: Kuchnia [odnośnik]30.10.21 19:23
Potrzebowała tego – potrzebowała osób takich jak Lizzie. Osób, które potrafiły pomóc jej swoją dobrocią, a dobroć w takich wypadkach oznaczała, że nie było się słabym, wręcz przeciwnie. Thalia podziwiała osoby, które potrafiły zbudować bezpieczny dom, bezpieczny dla siebie i dla innych. Dobroć i łagodność nie oznaczała słabości, a raczej potrafiła wydobyć z nich to, co najlepsze. Było to coś dla osób takich jak ona, dla których wszystko było wciąż niepewne i dla których każdy dzień był problemem. Na morzu miała wiele przygód, ale kiedy wracała, widziała to, czego jej brakowało. Lizzie w jakiś sposób jej to zapewniała i wcześniej Lavinia, teraz Thalia, mogła być jej jedynie wdzięczna w całości.
- Dobrze, wyślę ci co tylko zdołam, jeżeli by się to nie nadawało, to dasz mi znać, dobrze? Albo o, mogłabym ci przywieźć i mogłabyś mnie trochę poduczyć gotowania? Ciocia umie wyczarować cuda i na pewno kiedyś jej w tym pomogę, ale nie ukrywam, sama chciałabym się poduczyć aby jakoś ładnie do tego podejść. Może przygotować coś na jej urodziny? – Dla niektórych ludzi paplanina potrafiła być oznaką stresu, dla Thalii była wręcz przeciwnie oznaką swobody.
Ostrożnie złapała kubek stojący na blacie, przyglądając mu się z zaciekawieniem, a przynajmniej dopóki w tym momencie zwróciła też bardziej uwagę na jej następne słowa, marszcząc lekko brwi. Ciężko było powiedzieć, aby ostatecznie znała wszystko na temat stworzeń, ale korniczaki zdecydowanie miały jednoznaczną opinię. Zwłaszcza dla kogoś, kto pływał na statku złożonym z drewna i zdecydowanie nie chciał zatonąć.
- Nie, to nie tak, w sensie…wiesz, że one zjadają drewno i w tym momencie, jeżeli coś się stanie na statku przez nie to wiesz, że zatonę. No i wiesz, domy…z drewna…mają problemy? Mogę ci oczywiście przynieść tę skrzynię, ale w tym momencie naprawdę wolałabym, abyś niekoniecznie je hodowała. Proszę, przemyśl to, dobrze? – Wiedziała, że Lizzie ma dobre serce, ale żeby aż tak, żeby martwiła się o pospolite szkodniki.
Zaraz jednak rozpromieniła się na odpakowywanie prezentu – zawsze miała obawy, że przyniesiony przez nią podarunek nie sprawdzi się dla nikogo, dlatego w tym momencie też się nieco stresowała. A co jeżeli jej się to nie spodoba? A co jeżeli miała już podobne i nie chciałaby ich powiesić. Thalia nie umiałaby nigdy wyrzucić czegokolwiek do kosza, uważając, że coś podarowane z serca było niesamowite. Na szczęście miała gdzie to teraz przechowywać. Uśmiechnęła się kiedy tylko widziała jak radość pojawia się na twarzy Lizzie. To było miłe.
Słuchała jej uważnie, starając się w tym momencie zrozumieć, do czego będzie ciągnąć i jaką ma puentę, a przede wszystkim słuchała jej, bo wiedziała, że te słowa były ważne. Nawet jeżeli do końca tego nie wiedziała, panna Dearborn robiła coś, co niewiele ludzi robiło – nie przyrównywała Thalii do innych, wyciągając ją do społeczeństwa, nie stawiała się w jej miejscu. Po prostu robiła wszystko co w jej mocy aby pokazać, że ludzie stają się tacy, jacy się stają pod wpływem czasu i warunków.
- Wiesz, że dziwacznie to brzmi, ale brakuje mi tego, aby tak wiele osób mogło czasem żyć na ulicy. Okrutne, nie powiem, ale tak wiele osób dałoby sobie lepiej radę gdyby uczyło się od tych, którzy nie mieli nic całe życie. Ledwie przemknąć pomiędzy miejscami, ledwie zniknąć, wyskrobać tyle, aby przeżyć. Ludzie robią to od lat, więc niektórzy daliby radę sobie lepiej, wiedząc, jak można przeżyć i bez tego. – Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przecież musiała się Lizzie martwić o swojego brata, a ona właśnie tu rozpamiętywała dramatyczne rzeczy, na pewno jej w tych zmartwieniach nie pomagając. – Wybacz, proszę, ja się tu się rozwijam i nawet nie pytam jak u ciebie i jak u rodziny dokładnie. Proszę, opowiedz jak tutaj toczy się życie nieco bardziej? Lubię słuchać jak opowiadasz. Ładnie byś czytała bajki dzieciom, wiesz?
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Kuchnia [odnośnik]16.11.21 23:27
Z radością słuchała Thaliowego potoku słów.
- W myślach mi czytasz z tym gotowaniem. Już się cieszę na myśl o wspólnym pichceniu. Co chciałabyś dla cioci przygotować? Torcik? Może ciasteczka? Mm, ciasteczka zimą, miód na serce.
Patrzyła, jak ręce Thalii łapią ceramiczny kubek, jak jedna dłoń trzyma za ucho, druga podpiera naczynie od spodu. W świetle poranka widać było wyraźnie i kilka drobnych blizn, i stwardniałe opuszki, być może dowód prac podejmowanych na statku? Liz sięgnęła w stronę tych dobrych, kochanych dłoni, ostatecznie jednak tylko musnęła palcami brzeg kubka.
- Kupiłam w Glastonbury u mugoli. Czarodziej, u którego zamawiam nasiona, mieszka z mugolską rodziną żony, parają się ceramiką. Możemy wybrać się tam wspólnie, znaleźć kubek dla ciebie.
Rozmawiało się tak miło i swojsko. Zmarszczenie brwi Thalii zostało więc zanotowane z dozą niepokoju.
- Zatoniesz? - powtórzyła cichutko Liz. - Nie, nie toń...
Wyraz jej twarzy musiał przypominać minę zagubionego dziecka.
- Domy z drewna? Domy? Domy z-... - Nagle olśnienie. Wyprostowała się zgrabnie i wdzięcznie, niczym łodyżka napojonego wodą kwiatka i z pąsowiejącymi policzkami utkwiła w Thalii twarde spojrzenie.
- Pływasz po morzach i oceanach w wielkim domu z drewna! Och, na siwiejącą brodę Merlina, Thalia! - Niemal krzyknęła, jednak zaraz zniżyła głos. - Ich się nie da... - Gorączkowy szept, baczenie, czy nikt nie przysłuchuje się wymianie zdań. - One mają ogromną siłę przekonywania, Thalia, słowiku mój... Nadchodzą czasy korniczaków. Nawet jeśli ktoś się im oprze... - ...I na moment wynurzyła własną świadomość z limba otępienia. - Muszę się oprzeć! - Wprawnym ruchem doświadczonej gospodyni wyjęła różdżkę z kieszonki spódnicy.
- Clavum - szepnęła, wskazując na własny brzuch. Ukłucie bólu było przyjemnie różne od irytującego swędzenia, jakie męczyło dotychczas jej łokieć. - Korniczaki, no doprawdy. - Głos Liz nabrał mocy, czaiło się w nim i rozbawienie, i złość. - Chłoszczyć!
Dotychczas pięknie upięte włosy wyswobodziły się z misternych splotów i stanęły dęba. Fartuch, suknia i haleczka - wszystkie uniosły się do góry niczym ofiary złośliwego psikusa. Liz prędko, acz z gracją, zaczęła przywracać na miejsce kolejne warstwy odzienia. Jeno kołnierzyk lnianej bluzeczki pozostał wygięty, bo nie stanowił teraz priorytetu. I chociaż policzki Liz płonęły z zażenowania, to bitwa nie dobiegła jeszcze końca.
- Evanesco! Planta carere!
Hmmm. Może przesadziła. Zaklęć odrobaczających rośliny nie rzuca się raczej na zupełnie ludzkie, nieroślinne łokcie. Prawda, przestało piec, ale zaraz całe przedramię Liz pozieleniało. Po chwili skóra na łokciu i w okół niego zaczęła pękać. Pojawiły się małe kropelki krwi.
- Na pchełki tańczące we włosach Salazara - wymamrotała. - Um. Wybacz ten spektakl. Ja... Niniejszym cofam podanie o skrzynki.
Poprawiła krzywy kołnierz. Na jej twarz wypełzł nieśmiały uśmiech.
- Wiesz, że jesteś najlepsza na świecie? Gdyby kto inny widział to wszystko, myślę, że zaczęłabym rozważać popełnienie zbrodni. - Różdżkę schowała z powrotem do kieszeni, zabrała się do przywracania do ładu swoich biednych włosów. Powoli powracał do niej wewnętrzny spokój. - Zgadzam się - podjęła inny temat. - Wielu ludziom by to pomogło. Jedni spokornieliby, ale inni - nauczyliby się czegoś o samych sobie, zrozumieli, co w nich tkwi. Dobrze cię zrozumiałam? Co miałaś na myśli?
Na pytania machnęła ręką.
- Wszystko, co musisz wiedzieć, wiesz. Trzymam się, mama się trzyma, Ced obiecuje, że wpadn-... Och, dziękuję za miłe słowa. - Szczerze się ucieszyła. - Naprawdę tak myślisz? Hmm, może rozważę pracę w rozgłośni, powinni zrobić audycję dla dzieci. Ciekawe, co powiedziałaby Debbie. O, no właśnie, wspomnę ci o Deb, skoro tak miło się mnie słucha. - Wyszczerz od ucha do ucha. - Najpierw jednak... - zaczęła podniosłym tonem. - Zgodziłabyś się zejść ze mną do piwnicy i potraktować ją czyszczącymi? - Uciekła wzrokiem, wciąż nieco zawstydzona. - Przeklęty korniczak dziabnął mnie zapewne, gdy wcześniej brałam drewno na opał.


everything you got is gold
let me go where the wild things grow, let us go where the the time runs slow to the fields that brought you here from the heels that walked through fear — meet me in the garden i planted for you
Lizzie Dearborn
Lizzie Dearborn
Zawód : magomedyczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Czy można znaleźć mądrość
większą od życzliwości?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10508-elizabeth-dearborn https://www.morsmordre.net/t10533-kambodza#319347 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f397-somerset-dolina-godryka-wierzbowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t10536-szuflada-nr-2311#319377 https://www.morsmordre.net/t10537-elizabeth-dearborn#319380
Re: Kuchnia [odnośnik]20.11.21 16:12
To w sumie było dobre pytanie, co miała chcieć przygotować dla cioci. W końcu co takiego mogła ugotować kobiecie, która na gotowaniu spędziła niemal całe życie? Mimo to, chciała pokazać, że dla niej bardzo wiele znaczyło to, jak od pierwszego wrażenia Cynthia przyjęła ją do serca i inspirowała każdego dnia.
- Wiesz co, nie do końca jestem przekonana do czegoś słodkiego….ale wiesz co? Podobno jest takie ciasto z ziemniaków i myślę, że teraz to bardzo dobry pomysł. Co ty na to? – ciekawiło ją, czy słyszała o takim pomyśle, bo chociaż Thalia bardzo dobrze wiedziała, że jej gotowanie nie było na najwyższym poziomie, ale naprawdę słyszała o takim cieście! – Albo może coś, co jest najbardziej znane w waszej rodzinie? Ale oczywiście to tylko jeżeli zechcesz się podzielić.
Wiedziała, że niektórzy byli o wiele bardziej przekonani co do tego, że mogli podzielić się tajemnicą którą przekazywali z pokolenia na pokolenie. Chyba sama chciała mieć coś takiego, jakiś przepis albo coś, co można by stworzyć dla nich i każdy czułby się z tym dobrze. Ale nagle przyszedł jej kolejny pomysł i aż podskoczyła z miejsca.
- Albo, posłuchaj, razem coś wymyślimy, co ty na to? – Ich sekretny przepis, o którym wiedziałaby tylko Lizzie i o którym wiedziałaby tylko Thalia. Ich własny prywatny i osobisty przepis, nad którym mogłyby spędzić godziny, wymyślając kolejne dodatki, poprawiając coś i urozmaicając ich jedzenie. Więcej czasu razem, wspólne rozmowy, światło z zewnątrz wpadające do środka tak jak teraz…
- Wybrałabyś się ze mną? Nie jestem najlepsza w kontaktach z osobami bez magii, chyba przez te dziwaczne wspomnienia. – Dość ładnie chciała ująć co mogła powiedzieć o sierocińcu, ale mogła to też być wyjątkowa wymówka głównie dlatego, że lubiła spędzać czas z Lizzie. I było miło mieć jakieś drobne rzeczy, w których mogli towarzyszyć jej przyjaciele. Tacy jak panna Dearborn.
Zaraz jednak poczuła jak jej serce bije szybciej, kiedy spojrzenie w jej stronę było pełne bólu. Thalia podniosła się ze swojego miejsca, podchodząc bliżej w stronę drugiej z kobiet i ostrożnie przytulając ją do siebie. Chciała pokazać jej, że nie była sama i nie musiała się martwić o to, czy coś się jej nie stanie.
- Nie nie, spokojnie…nie będę tonąć. – Nie chciała jej sprawić przykrości, naprawdę. Nie chciała aby się martwiła. Dlatego też ostrożnie złapała teraz Lizzie i przytuliła się do siebie, trzymając ją blisko siebie i pozwalając jej nacieszyć się swoją obecności. I zapewniając, że nie miała zamiaru jej zostawiać ani umierać w sztormie. Przez chwilę oczywiście wierzyła, że wszystko będzie w porządku, ale zdecydowanie nie była gotowa na korniczakową rewolucję. Chciała szczerze wierzyć, że tylko się przesłyszała ale nie…nie, Lizzie była w tym momencie poważna. Na całe szczęście, wydawało się, że dość szybko pominęła te słowa, które nagle wypłynęły z jej ust, a Thalia odetchnęła z ulgą.
- Uważaj! – Krzyknęła niemal z bólem kiedy obserwowała jak pojawiają się na jej dłoni kropelki krwi. Ostrożnie poprowadziła ją w stronę zlewu, delikatnie podtykając jej dłoń pod wodę tak aby przemyć obrażenia. Nie chciała, aby Lizzie robiła sobie jakąkolwiek krzywdę, nie ważne, czy to przypadkiem czy akurat efekt miał być konkretny, tylko nie wyszło. Nie wydawało się, aby to jednak było coś poważniejszego, dlatego Thalia też odetchnęła lekko z ulgą.
- Proszę mnie nie mordować, jestem na to za dobra. – Zaśmiała się, jednak zaraz poważniejąc. – Trochę tak…chodzi mi o to, że w czasach, kiedy nagle wystarczy nie przyjść na jedno spotkanie i nagle człowiek staje się przeciwnikiem władzy, tak mogłyby się takie osoby nauczyć czegoś od innych, tych, którzy o wiele więcej czasu spędzili sprzeciwiając się władzy. – Nie kazała oczywiście nikomu spać z mordercami, ale jeżeli ktoś chciał nazywać się przestępcą, mógł chociaż zadbać aby dowiedzieć się jak to wygląda.
- Ooo, cudownie, chętnie posłucham cię w radiu. Myślisz raczej o opowieściach dla dzieci, które by były dla nich ciekawe, czy o czymś innym? Na przykład o tym, jak prosto pomóc komuś innemu. – Pokręciła lekko głową, spoglądając jeszcze na kobietę kiedy ta zaoferowała pójście do piwnicy. – Oczywiście! Tylko uważaj, w razie czego mam rękawiczki.


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Kuchnia [odnośnik]28.03.22 16:31
Ciasto z ziemniaków?... Nie robię na co dzień, ale chyba gdzieś tutaj… – Zawiesiła głos, wertując spojrzeniem półki nad okiennicami. – Tak, w tej żółtej książce powinnyśmy znaleźć przepis. – Posłała Thalii uśmiech. – Zaś co do rodzinnych przepisów… Mama zawsze miała smykałkę do przyrządzania ryb w warzywach. Klucz to sukcesu to pietruszka.
Miło było patrzeć na Thalię tak rozpromienioną, pełną entuzjazmu. To spostrzeżenie nakierowało myśli Liz na inne tory: cienie pod lczami Thalii, to jak uśmiech rozjaśniał jej zmęczoną buzię… Thalia musi się dobrze wyspać, skonkludowała Lizzie. Zaraz też przedreptała w stronę stołu, pod którego blatem ukryta była nieduża szuflada. Ze środka wyjęła małą fiolkę. – Proszę, zrobiłam ich sporo, może przyda się tobie albo komuś kogo znasz. – Wręczyła Thalii buteleczkę podpisaną pismem Liz: Eliksir Słodkiego Snu.
Tymczasem rudowłosa dumała nad możliwościami, jakie daje wspólne gotowanie. – Nasz własny przepis? Ambitnie, panno Wellers. Myślę, że to projekt, który zajmie nam trochę więcej niż jedno popołudnie. – Co nie znaczyło, że perspektywa spędzenia czasu w towarzystwie przyjaciółki nie była miła sercu. Nagle pojawiło się mnóstwo tych perspektyw – potencjalnych możliwości po prostu bycia razem, spędzania wolnego czasu beztrosko. Jakby wojenna zawieja nie ciskała im piachu pod powieki… – Ależ bez dwóch zdań. Jaka przyjemność byłaby z odwiedzenia ich osobno, skoro możemy wybrać się tam we dwie?
Te miłe, sielskie i może nie do końca osiągalne plany, zeszły na moment na dalszy plan, gdy grobowy nastrój Liz skłonił Thalię do obdarowania przyjaciółki serdecznym przytulasem.
Nie nie, spokojnie…nie będę tonąć. – Lizzie miała taką nadzieję. Thalia zasługiwała na długie życie, usłane wachlarzem pozytywnych doświadczeń, wypełnione pięknymi chwilami. Jakkolwiek to życie miałoby się zakończyć… Niech ta ostatnia chwila nadejdzie dopiero za wiele, wiele lat, podczas których wydarzy się dla Thalii mnóstwo dobra.
Dziękuję – mruknęła, gdy zafrasowana przyjaciółka przemywała jej zranioną dłoń. – Troszkę mnie poniosło, ale… Merlinie, nigdy więcej nie chcę być pod władzą szkodników. – Niby błahe stwierdzenie, ten żarcik – jak dramatycznie zabrzmiało to w kontekście obecnych wydarzeń. Liz rzadko uciekała myślami w podobne rejony, jednak… Och, bała się złych ludzi z ich złą wolą; bała się czarownic i czarodziejów gotowych pętać innych jak marionetki.
Gdziekolwiek cię życie poniesie... – Uśmiechnęła się czule do Thalii. – Gdziekolwiek pójdziesz czy pożeglujesz – staraj się dbać o siebie, dobra?
Cóż to był za dzień. Usiany skrajnymi emocjami, intensywny.
Chętnie posłucham cię w radiu.
Tak? – ucieszyła się jak dziecko. Ruszyły razem w kierunku piwnicy, Liz zatarła rękawy. – Miło to słyszeć. Jednakże... Na opowieści dla dzieci przyjdzie pora. Teraz czeka nas starcie z korniczakami.


Liz wręcza Thalii fiolkę Eliksiru Słodkiego Snu, moc +5 :>

zt x2


everything you got is gold
let me go where the wild things grow, let us go where the the time runs slow to the fields that brought you here from the heels that walked through fear — meet me in the garden i planted for you
Lizzie Dearborn
Lizzie Dearborn
Zawód : magomedyczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Czy można znaleźć mądrość
większą od życzliwości?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10508-elizabeth-dearborn https://www.morsmordre.net/t10533-kambodza#319347 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f397-somerset-dolina-godryka-wierzbowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t10536-szuflada-nr-2311#319377 https://www.morsmordre.net/t10537-elizabeth-dearborn#319380
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach