Wydarzenia


Ekipa forum
1951 - We don't wanna be saved
AutorWiadomość
1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]07.02.23 18:40
we just wanna be lucky

Wiedział, gdzie ją znaleźć.
Prywatnie, poza Mungiem, poza pracą; tam, gdzie nie natknie się na żadnego palanta w uzdrowicielskiej szacie i który nie będzie mu przypominał samą swoją obecnością, że gdzieś tam też może być jego brat. A może już go tam nie było? Chuj wie. Lepiej dmuchać na zimne.
Zatoczył się lekko, wsparł barkiem o brudny mur. Kręciło mu się w głowie, oberwał za mocno, a uszkodzone ramię mrowiło nieprzyjemnie, informując o kulawym dopływie krwi. Czuł, jak lepka ciecz ścieka mu po skórze, jak moczy rękaw i ostatecznie skapuje po palcach. Ile zostało mu czasu, zanim zawroty głowy będą zbyt silne? Był wytrzymały, mógł znieść naprawdę sporo, zazwyczaj przecież obywał się bez pomocy uzdrowicieli ― uraz robił swoje ― ale podświadomie czuł, że tym razem ktoś musi go załatać.
Podniósł głowę, łypnął wrogo na tabliczkę z napisem ulicy. “St. James Street”, czyli był już blisko. Wystarczyłoby przejść jeszcze trochę chodnikiem, skręcić przy latarni ― pamiętać o tym pojebanym wilczurze, który rzucał się pod płot z byle powodu ― a potem już prosto pod jej dom. Który to był w ogóle numer?
Zmusił się do dalszej drogi i błogosławił nocne pustki na ulicach. Nie miał dodatkowo ochoty na zaczepki, choć okolica była raczej bezpieczna; rzadko widywał tu jakichś podejrzanych typów, ale to wcale nie znaczyło, że było mu z tą myślą lepiej. Podczas pełni jego przeczulenie na punkcie bezpieczeństwa osiągało wręcz paranoiczne wartości, a i tak dzisiaj go to nie uchroniło przed pazurami jakiegoś zdziczałego zjeba, który uwolnił się z łańcuchów. Który cymbał go w ogóle wiązał? Powinien o tym napisać w raporcie ― jeśli któryś szczeniak nadal nie opanował dobrze wiązań, to nie powinni go puszczać w teren.
Burknął coś pod nosem, kiedy ramię przeszyła błyskawica bólu i przycisnął bark wolną dłonią, szukając w nacisku ukojenia. Rana ― świeży ślad po szponach ― ciągle broczyła obficie krwią, a rozerwany materiał koszuli drażnił otwarte tkanki, tak samo, jak krótkie powiewy nocnego wiatru. Dobrze, że było chociaż ciepło; jeszcze tego brakowało, żeby po drodze to wszystko zesztywniało i pomarzło.
Stanął pod jej drzwiami ― czy ona czasem nie mieszkała z jakąś koleżanką? Kurwa, nigdy tego nie pamiętał ― oparł się zdrowym ramieniem o framugę drzwi i zastukał parę razy w drewno. Niedbale, na odlew, byleby zrobić jakiś hałas.
Na odpowiedź nie musiał wcale długo czekać. Klamka szczęknęła, nienaoliwiony zawias zajęczał, tak jak zawsze, a on uśmiechnął się półgębkiem na widok Justine. Ciekawe, że mimo późnej pory, wydawała się rozbudzona i przytomna.
No nie mów, że na mnie czekałaś ― parsknął na powitanie, jakby przez ostatnie piętnaście minut wcale nie wyklinał wszystkiego, co tylko można było wykląć. ― A może jednak? ― Przechylił głowę, parę jasnych pasm opadło mu na skroń. ― Znajdziesz kubek wody dla strudzonego wędrowca, Tonks, czy tylko będziesz się ze mnie napierdalać, że ciągle obrywam w to samo ramię? Jak to z tobą dzisiaj będzie?


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: 1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]09.02.23 23:22
Wiedział, gdzie ją znaleźć.
Pamiętała pierwszy raz, kiedy trafił na nią na pogotowiu który przerodził się w swoistego rodzaju wizyty domowe. Prywatną opiekę medyczną, a może wzajemne wykorzystywanie. Nie miało znaczenia, póki żadne z nich się nie skarżyło, problem nie istniał.
Miarowe stukanie rozchodzące się po cichym, uśpionym mieszkaniu rozeszło się wokół odsuwając jej spojrzenie od widoku miasta. Strzepnęła popiół z papiersa zaciągając się nim raz jeszcze, by później zsunąć się z parapetu w kuchni, na którym często przesiadywała. Nieśpiesznie ruszyła w kierunku drzwi, biała koszula była wyciągnięta ze spodni, niedbale zapięta na ostatni guzik, halka pod nią, nadal w nie wciśnięta. Była bosa, lubiła czuć strukturę drewna pod stopami. Wypuściła dym z ust łapiąc za klamkę i pociągając ją, by na własne oczy zobaczyć, kto stał po drugiej stronie drzwi. Znajoma twarz pojawiła się razem ze skrzypnięciem zawiasów i przesunięciem drewna. Jasne tęczówki najpierw skrzyżowały się z tymi należącymi do jego, a jedna z brwi uniosła się ku górze wraz z jego słowami. Kpiący uśmiech wpełzł na usta wraz z insynuacją, której się dopuścił. Wywróciła tęczówkami w odpowiedzi, by chwilę później prześlizgnąć nimi po jego sylwetce. Nie przychodził, kiedy jej nie potrzebował. Dlatego spodziewała się, że dzisiaj nie jest inne. Finalnie ulokowała spojrzenie na oblanej krwią ręce a z jej ust wypadło krótkie westchnienie. Gdy znów się odezwał z ociąganiem podniosła spojrzenie ku górze, na jego twarz, głowę przechyloną w bok. Zrobiła krok w jego kierunku, wspinając się na chwilę na palce, odsuwając pasmo jasnych włosów, które opadło mu na skroń.
- Chciałbyś, Vale. - wypowiedziała ze spokojem, dopiero po słowach opadając znów na pięty, cofając się, żeby wpuścić go do środka. - Niedawno skończyłam dyżur. - wytłumaczyła unosząc rękę, żeby machnąć nią lekceważąco. Uniosła ręce, zakładając jasne kosmyki za uszy w charakterystycznym dla siebie geście. Obróciła głową, chcąc rozprostować szyję. Weszła głębiej w kuchnie, która znajdowała się zaraz po wejściu do mieszkania. Przeszła do stołu, odwracając w jego stronę głowę, kiedy słowa opuściły jego usta. Wydęła lekko wargi w teatralnym geście zastanowienia.
- Jak nie zakrwawisz mi dywanów, to może nawet znajdę ognistą. - mruknęła marudnie. W kuchni trudno było uraczyć jakikolwiek, ale krew zdążyła już pojawić się na drewnie. Przesunęła stopą stołek spod stołu w jego stronę. A potem złapała jego spojrzenie brodą wskazując mu, żeby usiadł. Sama ruszyła do szafek po drugiej stronie pomieszczenia wyciągając szklankę i butelkę alkoholu z drugiej, znajdującej się obok. Przystanęła, opierając butelkę o ramię. Wyrzucając biodro na bok, przyjmując minę wszystkowiedzącej czarownicy. - Ale jeśli już pytasz mnie o zdanie… - zaczęła, wydymając na chwilę usta w widocznie wystudiowanym zastanowieniu. - To druga ręka może być zazdrosna o ilość atencji którą ofiarujesz pierwszej. - odpowiedziała poważnie, opuszczając głowę żeby rozciągnąć usta w bezczelnym uśmiechu. Podeszła ze znaleziskami, nalewając mu trunku i uzupełniając swoją szklankę. Odstawiła butelkę na stół, sięgnęła na stół łapiąc za różdżkę. Na pięcie odwróciła się w jego stronę. - Zajmijmy się tym, padam. Awaria jednego z kominków doprowadziła do strasznego bałaganu. - oznajmiła w niecierpliwym oczekiwaniu uderzając różdżką o rozwartą dłoń. Machnęła nią, żeby zapalić światło. Jej spojrzenie zmieniło się po chwili, kiedy dostrzegła wyraz jego twarzy i dokładniej rany. W kilku krokach podeszła, szybszych, konkretniejszych, przytykając różdżkę przy ranie, rzucając najpierw zaklęcie przeciwbólowe. - Szlag, Vale, świetnie grasz mimo że ledwo trzymasz się na nogach. - mruknęła z dźwięcząca w zgłoskach złością. - Ludzie mogliby się nauczyć w końcu, że jeśli powiesz uzdrowicielowi od razu co ci dolega, szybciej będzie mógł ci pomóc. - westchnęła nad nim pochylając się nad krwawiącą raną. Wykrzywiła usta, przesuwając spojrzenie na niego. - Paskudna rana. - oznajmiła chociaż sam musiał to widzieć dokładnie. Wypuściła z ust powietrze. Unosząc jasne drewno.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
1951 - We don't wanna be saved 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: 1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]18.02.23 19:56
Nie uciekał od dotyku, choć czasem mu się zdarzało. W swoim zachowaniu często przypominał kota: przychodził i odchodził, kiedy chciał; robił to, na co akurat miał ochotę. I nic nie obiecywał. Nigdy nikomu nic nie obiecywał.
Dyżur ― mruknął nisko, aksamitnie, przyjmując jej słowa bez cienia skargi. Było jak mówiła, ni mniej, ni więcej. Wiedział jednak, w głębi ducha wiedział, że gdyby tylko był w lepszym stanie, to podjąłby przepychankę słowną, pociągnął dialog dalej. Szermierka słowna była dla niego jak młyn na wodę, a w obecnych realiach znalezienie dziewczyny, która odpowiadałaby mu równie humorystycznie, bez jebanych rumieńców na pół twarzy, było w chuj trudne.
Na szczęście, była Tonks.
Tonks też nic nikomu nie obiecywała i nie zadawała kretyńskich pytań.
Podążył za nią w stronę kuchni ― znajomą ścieżką wypolerowanego drewna, która raz po raz znaczył własną krwią. Opatrunek w postaci własnej dłoni był ― krótko mówiąc ― chujowy i aż dziw brał, że krew przelała się tak obficie dopiero teraz. Wcześniej, kiedy się tu wlókł, było jakoś inaczej, spokojniej. Może sobie dodatkowo coś naruszył? Chuj wie.
Klapnął na stołek zgodnie z niemym rozkazem pani domu, skrzywił się odruchowo, kiedy bark odezwał się tępym, rwącym bólem. Naprawdę, jeśli znajdzie tego gnoja, który tak strasznie spierdolił wiązanie, to chyba udusi go gołymi rękami, bez oglądania się na możliwe konsekwencje. Mimo tlącego się pod skórą bólu ― nadal miał całkiem niezgorszy humor. Parsknął na jej słowa o atencji, pokręcił głową.
Drugą też się możesz zająć, masz moją oficjalną zgodę na interwencję. Może znajdziesz tam ze dwa siniaki ― mruknął, drocząc się z nią, podpuszczając. Sięgnął zdrową dłonią po szklankę - zaraz cała była brudna od krwi, ale nie przejął się tym - napił się. Potrzebował alkoholu żeby stępić zmysły, zgasić ból, rozluźnić się. Nie myśleć zbyt dużo.
Awaria kominków? ― powtórzył za nią bezwiednie, wyobrażając sobie to, o czym mówiła. Ale zamiast współczucia, zamiast jakiejkolwiek empatii wobec ofiar zdarzenia - poczuł tylko rozbawienie. Parsknął nawet, dopił resztę whisky na raz; zagryzł zęby, kiedy bark znów odezwał się tępym bólem. ― Brzmi zajebiście poważnie ― wycedził.
Jestem brygadzistą, nie byle mięczakiem z kominka. ― Tym razem jego głos był mniej zduszony bólem, zaklęcie musiało już przynieść ulgę. Odruchowo zacisnął dłoń w pięść, sprawdzając czucie, potem powtórzył ruch. Magia uzdrowicielska. Zajebiste gówno. ― Poza tym tak świetnie bawiłaś się w mędrkowanie, że nie chciałem ci przerywać. No i, co najważniejsze, dostałem darmowego drinka ― stwierdził, wyginając wargi w bandyckim uśmieszku. Kiedy ból minął, minęły i naloty skwaśniałego humoru, Victor stawał się przyjemniejszy w odbiorze, choć nadal tak samo bezczelny.
Paskudny to będzie ryj tego zjeba z brygady, który nie umie zawiązać przyzwoicie łańcucha ― oświecił ją uprzejmie. ― Gdyby nie refleks, to może wezwaliby cię na identyfikację zwłok. ― Przechylił po chwili głowę, przeciągnął po niej spojrzeniem. ― Przyszłabyś?


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: 1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]18.02.23 21:40
Odpowiadał jej. Niczego nie oczekiwał, za niczym nie czekał, niczego nie szukał. Brał albo dawał kiedy miał na to ochotę, tak jak i ona. Nie potrzebowała więcej, nie chciała. Musiała tylko czasem wypełnić tą pustkę wokół siebie.
- Dyżur. - powtórzyła po nim z rozbawieniem, zerkając tylko na chwilę ku niemu. Uniosła brwi poruszając nimi w rozbawianiu, by potem zająć się stołkiem, szafkami, szklankami. Przystanęła na chwilę wypowiadając się w jakże poważnej kwestii, pomijania drugiej ręki. Jej brew drgnęła a na usta wpełzł zadziorny uśmiech.
- Cóż za szczodrość. - mruknęła przesuwając butelką po ramieniu. Wydęła usta, spoglądając w górę na sufit. - Zastanowię się, czy nie mam czegoś ważniejszego do roboty. - mruknęła przekornie, stawiając szklanki na stole i rozlewając do nich alkoholu. Złapała różdżkę w dłoń i zapaliła światło dopiero teraz dostrzegając ilość krwi, którą pozostawił za sobą. Kiedy się zaśmiał wywróciła oczami.
- Wybacz, że cię rozczarowałam. - mruknęła wyrzucając zaraz kilka słów o tym, co widziała. Wyglądał marnie, jedno spojrzenie starczyło, żeby mogła ocenić że ledwo trzymał się na nogach. A jeśli nie zacznie działać szybko, za chwilę najzwyczajnie w świecie się wykrwawi i padnie jej tutaj jak długi. Vale czasami był zwyczajnie idiotą - albo facetem. Może jedno i drugie w tym samym czasie. Rzuciła zaklęcie przeciwbóle, wyrzucając z siebie kolejnych kilka słów, unosząc spojrzenie na jego twarz. Wywracając po raz kolejny oczami.
- No tak, bu-hu, wielki i silny pan brygadzista, to może poczekamy, zobaczymy za ile osuniesz mi się w ramiona? - zapytała, jeszcze tylko krótką chwilę przytrzymując jego spojrzenie, nim ponownie pochyliła się nad rana, przytykając do niej jasną różdżkę, której końcówka zabarwiła się krwią. - On nie był darmowy. - odcięła się od razu, a kącik jej ust drgnął, choć nie wróciła spojrzeniem do niego. Kilka kosmyków wymknęło się zza ucha. Końcówki były błękitne, na górze, przy głowie zdawały się nabrać pomarańczowego odcieniu. Pomimo opanowania swojej metamorfomagii, kiedy się na niej nie skupiała, nie pilnowała jej, jej włosy robiły co chciały z kolorem, który miała na głowie. Te, jak zauważyła nie bywały wcale tak przypadkowe, jak mogłoby wyglądać. Uniosła rękę, zakładając na nowo kosmyki za ucho. Rzuciła kolejne zaklęcie i kolejne mamrocząc formuły, które leczyły rany na ręce.
- Każdy czegoś nie potrafi. Ty na przykład… - zastanowiła się. - …sporo tego, mam wymieniać? - zapytała zerkając ku niemu, nadal jednak skupiona na prowadzeniu różdżki. Wróciła wzrokiem do niebieskiego światła, które prowadziła. Pociągnęła ostatni raz różdżką. Czuła na sobie jego spojrzenie, słyszała padające słowa.
- Twoich? - zapytała retorycznie tylko podrywając niebieskie tęczówki ku niemu. Zmrużyła lekko oczy. - Perspektywa oglądania twojego truchła jest mało kusząca. Wolę jak jesteś trochę bardziej ruchliwy. - orzekła unosząc wolną dłoń, żeby klepnąć go lekko w policzek. - Zrobione. To była spora rana, chwilę zajmie nim ręka wróci do pełnej sprawności. - oznajmiła, prostując się. - Gdyby szef mi kazał nie miałabym wyjścia. - dodała jeszcze. Podchodząc do stolika, żeby wytrzeć różdżkę i sięgnąć po szklankę z whisky. Obróciła napój w niej. - Idź się umyć. Zostaw koszulę, zajmę się nią. - poleciła, odwracając się, i przysiadając na stole, splatając dłonie na piersi unosząc szkło. Zerknęła na krew na podłodze, tym też się w tym czasie zajmie.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
1951 - We don't wanna be saved 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: 1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]20.02.23 18:31
Osunąć ci się w ramiona mogę nawet teraz, nie potrzebuję specjalnego zaproszenia ― parsknął, wciąż utrzymując całkiem dobry humor. Może to adrenalina, może ból za bardzo wwiercił mu się w czaszkę, a może efekt zaklęcia przeciwbólowego? Nie wiedział, ale też nie czuł specjalnej potrzeby by się w to zagłębiać. ― Co ty na to, Tonks? Czy bu-hu, bardzo czysta pani uzdrowiciel nie będzie się obściskiwać z brudnym byle brygadzistą?
Odchylił głowę do tyłu, cierpliwie znosząc kolejne zabiegi, zaklęcia i koniec różdżki wetknięty w sam środek pierdolonej rany. Całe szczęście, że był alkohol.
Jak to nie był darmowy? Policzysz mnie za niego? ― podjął, wciąż uderzając w żartobliwy ton. Ręka mrowiła, dreszcze pełzły po skórze w dół i w górę, w górę i w dół, jak w jakimś pojebanym tańcu. ― Byle nie drożej niż w Dziurawym, bo przestanę przychodzić ― przestrzegł ją arcypoważnym tonem, zupełnie jakby faktycznie przychodził tu tylko dla darmowej szklanki tego czy tamtego, a nie dla towarzystwa. Dlatego, że ją po prostu lubił.
Zmusił mięśnie karku do dźwignięcia głowy, przelotnie spojrzał na jej włosy. W zasadzie nigdy jej nie pytał, jak to jest, kiedy nie panuje się nad własnym wyglądem. Jak to jest, mieć możliwość przybrania dowolnej twarzy bez pomocy eliksiru wielosokowego czy czaru, tak po prostu, na zawołanie.
Myślałaś kiedyś o zostaniu brunetką? ― mruknął, przechylając głowę nieznacznie w bok. ― Byłoby ci do twarzy.
Uniósł brew, kiedy spróbowała wziąć w obronę tamtego zjeba od łańcucha. Pewnie, że nie umiał wszystkiego i nie we wszystkim był pierdoloną alfą i omegą ― ale na cycki Roweny ― to, co należało do jego obowiązków wykonywał bezbłędnie. Wiązanie łańcucha to nie było jakieś błahe przedsięwzięcie, od tego zależało zdrowie i życie ludzi, dalsza kariera ludzi w brygadzie.
Moich ― potaknął żywo. ― Gdyby ten skurwiel, którego pośrednio próbujesz bronić, zawiązałby łańcuch jeszcze gorzej, to pewnie zobaczylibyśmy się w kostnicy. ― Skrzywił się lekko, kiedy klepnęła go w policzek, ale nie odciął się jej żadną ripostą. W zasadzie, myślał nawet o jakimś podziękowaniu, ale nigdy nie był w tym specjalnie dobry.
Dzięki, Tonks ― rzucił w końcu dość oszczędnie, przelotnie spoglądając na trzymaną przez nią szklankę z whisky wędrującą od stolika, do jej ust. W zasadzie, nie pogardziłby drugim drinkiem. To była naprawde chujowa noc.
Rozprostował na próbę rękę, rozciągnął palce i zaraz zwinął je w pięść. Mięśnie i ścięgna działały dość ociężale, miał wrażenie, jakby pod skórą ktoś zainstalował mu zardzewiały i bardzo stary mechanizm, który wymaga oliwienia w zawiasach i ogólnej opieki. Strzepnął dłonią ― zamrowiło go w nadgarstku ― strzepnął drugi raz ― coś mu przeskoczyło ― poruszył całym barkiem, testując kolejne partie mięśni.
Jednak coś z ciebie będzie, jak cię komary nie zjedzą ― dodał, szczerząc się w bandyckim uśmiechu. ― O kurwa, Just, ty potrafisz cerować? ― zdziwił się nie na żarty, ale w błękitnych oczach czaiła się wesołość, jakby właśnie opowiedziała mu przedni kawał. Mimo słów i ogólnego nastawienia, sięgnął guzików koszuli, zaczął je rozpinać; powoli, nieśpiesznie, wciąż mając problem z drugą ręką.
Widzę, że dziś zasłużyłem na pełen serwis. Śniadanie też oferujesz, czy mam spierdalać po prysznicu?


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: 1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]21.02.23 21:48
- Nie, zaproszenia nie. - zgodziła się z nim. Rozciągając usta w uśmiechu, odrobinę rozbawionym, odetchnąwszy z ulgą, że pomimo rany nadal nie może być z nim aż tak źle, skoro niewybredne żarty nie przestawały płynąć z jego ust. - Potrzebujesz zgody. - przerwała na chwilę leczenie, unosząc jedną z brwi ku górze, kiedy wystosował propozycję. Westchnęła przeciągle, teatralnie wręcz, jakby ubolewała strasznie nad tym, że tylko jedno miał w głowie.
- Nie będzie. - oznajmiła odrzucając na chwilę głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Złapać spojrzenie swoim na krótką chwilę przerywając leczenie. - Właśnie próbuje zadbać o to, by pan brygadzista mógł w podzięce nosić ją na rękach a do tego potrzebuje obu. - mruknęła, odwracając głowę, skupiając się znów na zaleczaniu rany, ciągnąc niebieskie światło sklejając ze sobą płaty skóry. Leczenie było kosztowne dla energii magicznej, a ona straciła jej dziś sporo. Skupiała się, była zmęczona, ale ręka jej nie zadrżała. Kolejne słowa były bardziej mruknięciami, niż odpowiedziami, jakby rejestrowała padające słowa jedynie podświadomością. Nie zwróciła ku niemu spojrzenie kiedy zadziwiał się (nie)darmowym drinkiem i psioczył coś o Dziurawym. Jak znowu się rozpruje to do niej wróci. Tak działali.
- Kran w łazience cieknie, napraw go. - zażądała kolejnym mruknięciem, nie spoglądając na niego, zajmując się dalej jego. Kolejne zaklęcie, kolejne pociągnięcie, skupione spojrzenie.
- Nie, ale mogę spełnić twoje fantazje. - zapowiedziała w kolejnych mruknięciach. Powieki zaczynały jej ciążyć, ale wiedziała, że wystarczy jej sił, by dokończyć leczenia. Miała rację, chwilę później zakończyła.
- No już, już. - powiedziała do niego wydymając usta, modulując głos prawie tak, jak kobiety gdy rozczulały się nad małymi bobasami, albo szczeniakami. Widocznym była, że wróciła skupiając się znów całkowicie na nim. - To skostniały kretyn, na całe szczęście ty jesteś silnym, dużym i zwinnym mężczyzną więc nie dałeś się zabić. - droczyła się z nim, może nie powinna w taki sposób. Ale wróci, kiedy będzie jej potrzebował, jeśli któreś jej słowa sprawią, że zerwie się nagle. Przynajmniej skończyła już go leczyć. Klepnęła go lekko w policzek właśnie to obwieszczając. Wyprostowała się układając dłonie na rękach. - Tą rękę pewnie pozwoliłeś sobie specjalnie tak rozorać, żeby mieć pretekst by mnie zobaczyć. - spojrzała na niego z góry, a jej usta błysnęły zębami, gdy rozciągała je w uśmiechu. Uniosła ręce, zakładając za uszy jasne kosmyki włosów. Obróciła się na pięcie opierając o stół łapiąc za szklankę i unosząc ją do ust.
- Brrr. - wzdrygnęła się teatralnie za mocno poruszając całym ciałem. Jakby wręcz niewygodny dreszcz przeszedł przez całe jej ciało. - Podziękowania? Dolega ci coś jeszcze? - zapytała wyciągając rękę, żeby przytknąć ją do jego czoła. Ale na jej wargach zamajaczył lekki uśmiech.
Przesunęła jasne tęczówki obserwując jak testuje działanie dopiero co naprawianej ręki opierając szklankę o wargi. Przechyliła ją, pozwalając by płyn wlał się do jej gardła. Na kolejny - bardzo, ale to bardzo - zawoalowany komplement uniosła swoją szklankę w krótkim geście niby toastu uśmiechając się krzywo i wlewając kolejną porcję alkoholu do ust. Wywróciła oczy na następne słowa. Zmarszczyła nos wydymając usta.
- Zmieniłam zdanie, możesz łazić w brudnej i podartej. Nie mój problem. - wzruszyła niedbale ramionami, unosząc znów szkalkę, nie spoglądając nawet na niego. Przesunęła rękę w której trzymała szklankę i odgięła jeden palec wskazując nim na niego. - Piec też potrafię…. czasem… - zmarszczyła nos. - jeśli nie przeszkadzają ci śladowe ilości tytoniu. - zabrała rękę przystawiając znów szklankę do ust. - Wiesz, że jak coś leży na stole, to możesz brać? - rzuciła do niego, widząc jak podąża wzrokiem za trzymaną przez nią szklanką. Butelka z ognistą nadal na nim stała. Fajki leżały trochę dalej. Wysunęła się do tyłu by je sięgnąć i odpalić jedną wciskając w usta. Odchyliła głowę wypuszczając dym z usta, przekrzywiła głowę spoglądając na niego. Ale nie na twarz, na rękę, która po takim urazie miała trudność z rozpisaniem kolejnych guzików.
- Oh na Rowenę. - straciła cierpliwość, odbiła się od stołu odkładając szklankę wkładając papierosa w usta. Krótkim pacnięciem odsunęła jego ręce, sama rozpinając je w krótkiej chwili. Pociągnęła wyciągając ją ze spodni i zamarła na chwilę, kiedy wypuścił z ust kolejne słowa. Jej brew uniosła się do góry. Puściła jedną ręką materiał, opierając ją na jego udzie. Zaciągnęła się papierosem, który wyciągnęła z ust drugą rękę. Nachyliła się bardziej, bliżej, odchyliła trochę głowę wydmuchując dym pomiędzy nich.
- Straszny z ciebie dupek, Vale. - orzekła, mierząc go spojrzeniem przez chwilę. Wsadziła fajkę na powrót w wargi, ściągając z jego ramion koszulę. Wyprostowała się, rzucając ją na stół. Weszła do łazienki napełniając jedno z wiader wodą i wyciągając szczotkę ze ścierką. - Dygaj się umyć. - poleciła mu, podchodząc do popielniczki żeby strzepnąć spalony tytoń. - Możesz zostać, straciłeś dużo krwi, dojście do łazienki i mojej sypialni to szczyt twoich możliwości dzisiaj. Ale jak wolisz spacer i zasłabnięcie gdzieś po drodze to kto cię powstrzyma… - mruknęła wywracając oczami. Podnosząc szklankę którą przechyliła wlewając sobie resztę alkoholu do gardła. Machnęła różdżkę zmuszając smatę i szczotkę od rozpoczęcia sprzątania bałaganu, który przyniósł ze sobą. Rozłożyła koszulę, oglądając rękaw, machnięciem różdżki przywołując nici z jednej z szafek. Niewiele dało się z niej uratować tak naprawdę. Westchnęła, nie patrząc, kiedy znikał w łazience. Machnęła różdżką, zaczynając szycie. Słysząc jak woda zaczyna płynąć za ścianą. Usiadła, czując zmęczenie na ramionach. A kiedy skończyła, oparła łokieć o stół drugą ręką bawiąc się szklanką na stole. Wydęła usta zmieniając kolor na głowie na ten o którym wspominał wcześniej. Niech ma. Odwróciła spojrzenie kiedy wyszedł rzucając w niego jego własną koszulą. - Gotowe. - oznajmiła jedynie przekrzywiając się trochę w kierunku w którym stał, spojrzenie zostawiając na nim. Koszula była przeprana i zacerowana - względnie. Krew nie zeszła całkiem, wcześniejsza, zaschnięta wgryzła się w materiał mocniej, a jej się nie chciało nad tym siedzieć. Ściągnęła nogę ze stołka. Podnosząc się. - Idę spać. - orzekła wyciągając ręce i przeciągając się, szczęśliwie dla siebie zdążyła się umyć nim przyszedł. Machnęła różdżkę odsyłając wiadro i szczotkę na swoje miejsca zaklęcia lewitującym. - Znasz drogę. - i do wyjścia i do jej sypialni.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
1951 - We don't wanna be saved 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: 1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]11.03.23 14:02
Parsknął tylko słysząc o zgodzie i stwierdził, że nie chce się w to zagłębiać. Nigdy nie prosił o zgodę, ale też nikogo do niczego nie przymuszał; wyznawał podejście, że jak będzie chciała, to sama przyjdzie. Nie miał w zwyczaju gonić za pannami, bardzo szczerze uznając ― głównie przed samym sobą ― że był na to zbyt leniwy.
Przelotnie pomyślał o tym, co mówiła o noszeniu na rękach i przyjrzał jej się raz jeszcze, tym razem nader oceniająco. Ile mogła ważyć? Pięćdziesiąt kilo? Mniej? Więcej? Nie, więcej by jej nie dał. Mógłby ją przerzucić sobie przez ramię jak worek kartofli w ramach tej szeroko pojętej wdzięczności, ale wątpił, by Just się podobało. Ostatnia panna, której tak zrobił, przestała się do niego odzywać.
Nie, żeby mu to specjalnie przeszkadzało.
No wiesz? I to tak bez “proszę”? ― parsknął, wciąż trzymając się dobrego humoru; kiedy opadał w marazm spowodowany ranami i bólem bywał nie do zniesienia. Przechylił mocno głowę w bok, rozciągając mięśnie szyi; coś chrupnęło mu w karku. (W sumie, może nawet zobaczyć jej na ten kran. Przysługa za przysługę). Zignorował kolejne przytyki, wzruszył zdrowym ramieniem, nie biorąc żadnego z jej słów do siebie i po prostu jej się przyglądał. Nigdy nie zgłębiał tajników magii leczniczej, wydawała mu się strasznie nudna, ale teraz, kiedy obserwował jak rozerwane tkanki na powrót łączą się, naczynia scalają, jak wraca mu czucie w uszkodzonej kończynie, zastanawiał się, ile tak właściwie trzeba włożyć czasu w to, by być na takim poziomie. Słyszał też o odtwarzaniu organów, o operacjach ratujących życie, ale jakoś… im bardziej o tym myślał, tym bardziej przypominało mu się o tym, że jego brat obrał właśnie tę ścieżkę i cały wątły cień szacunku i sympatii dla tej profesji uleciał cicho i bezszelestnie, jak dym z komina.
Lepszy tytoń w cieście niż kamienny zakalec ― stwierdził wesoło. W zasadzie, nigdy nie miał okazji spróbować czegokolwiek z tytoniem, co nie było rzecz jasna papierosami. ― Popiół też oferujesz w ramach niecodziennych dodatków, czy ta oferta jest bardziej ograniczona niż sądziłem?
Z tobą to różnie bywa, Tonks ― mruknął, ale zlokalizował wzrokiem papierosy; potem chyba zapali, teraz nie miał na to szczególnej ochoty. Był obolały i zmęczony, ręka wciąż mrowiła, czucie i władza w kończynie wracało powoli; zbyt wolno. ― Czasem można brać, a czasem nie można, bo jeszcze mnie upierdolisz w rękę. Baby to są nieobliczalne jednak ― kontynuował swoją tyradę całkiem niespeszony jej kolejnymi ruchami. W zasadzie, pomoc przy rozpięciu guzików przyjął z szelmowskim uśmiechem, zadowolony z tego, jak go wyręcza.
Wolałabyś rozmiękłą kluchę albo pantofla? ― mruknął, autentycznie zaciekawiony. Do tej pory chyba nie rozmawiali na temat wzajemnych preferencji związkowych; Victor uparcie wmawiał sobie, że takowych nie posiada, a Justine wydawała się niezainteresowana poruszeniem takiego tematu. W zasadzie, mało kiedy rozmawiali na poważnie, wzajemne obrzucanie się błotem i słowne przepychanki miały wyższy priorytet, były łatwiejsze.
Z dwóch zaprezentowanych mu opcji, zdecydowanie bardziej podobał mu się prysznic i nocleg, niż zapierdalanie do mieszkania. W obecnym stanie nie ufał sobie na tyle by się teleportować, nie chciał ryzykować rozszczepienia. W paru ciężkich krokach doczłapał do łazienki i zniknął w jej wnętrzu. Bez zbędnego ociągania zajął się zrzuceniem reszty ciuchów, pobieżnie obejrzał poskładane ramię w lustrze, przyjrzał się jeszcze paru innym śladom po pazurach, ostatecznie wzruszył ramionami. Dzień jak co dzień.
Gorąca woda przyjemnie obmywała zmęczone ciało, rozluźniała spięte barki i kark, zmywała z niego wspomnienie chujowej nocy, chujowego wilkołaka i równie chujowego asystenta. Mimo prozaicznej ochoty by siedzieć pod prysznicem przez kolejny kwadrans ― ogarnął się szybciej, uznał, że lepiej będzie pierdolnąć się na łóżko. Przynajmniej będzie miękko.
Kiedy wyszedł ― Justine zaatakowała go jego własną koszulą. Złapał ją jeszcze w locie i uniósł nieznacznie brwi, autentycznie zaskoczony, że chciało jej się to cerować i prać. On chyba wyjebałby ją do śmieci, gdyby musiał wracać do domu. Narzucił ją na ramiona, nie skomentował ciemniejszych, niedopranych plam ― i tak nie oczekiwał, że ta koszula jeszcze do czegokolwiek się nada ― podążył śladem uzdrowicielki do jej sypialni. Teraz, po prysznicu, tym bardziej już nic mu się nie chciało; powieki ciążyły, przez ciało przechodziło echo bólu po tamtej ranie.
Walnął się na łóżko, jakby był u siebie i dopiero wtedy zainteresował się papierosami.
I co się dzieje podczas takiej awarii kominka? ― spytał trochę sennie, a trochę wesoło. Nadal go to bawiło, choć pewnie nie powinno.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: 1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]13.04.23 22:33
Prychnęła i pokręciła lekko głową na chwilę zaprzestając leczenia. Uniosła na niego tęczówki zawieszając je na jego twarzy. Przekrzywiając głowę w bok, pozwalając, żeby jej włosy przesunęły się, mieniły się dzisiaj kilkoma barwami.
- Kto by się spodziewał, że w ogóle znasz to słowo. - odcięła się, pochylając się na powrót na ręką. - Skoro tak, zapomniałeś kilku, jednego na wejściu, resztę podliczę jak skończę. - mruknęła, ponawiając zaklęcie, marszcząc odrobinę brwi w skupieniu. Nigdy go nie potrzebowała i nie oczekiwała. Zwalał się do niej, zazwyczaj ociekając krwią, co kwitowała jedynie westchnieniem i otworzeniem szerzej drzwi wpuszczając go do środka. Mogła odmówić? Prawdopodobnie. Ale sumienie nie pozwoliłoby jej na to, tego jednego była pewna. Największemu dupkowi by pomogła. Ceniła życie - dlatego ostatecznie leczyła, choć w pogotowiu znalazła się z potrzeby pomocy i braku innego pomysłu na samą siebie. Wykrzywiła lekko usta, kiedy kości mu przeskoczyły kiedy tak kręcił głową zaburzając skupienie. Milczała, bo i on na chwilę zaprzestał mówienia pozwalając jej całkowicie skupić się na wyleczeniu rany, która naprawdę była paskudna. Miał szczęście, naprawdę chyba miał, że zostało jej jeszcze trochę energii. Ale czuła jak każdy kolejny ruch różdżką wysysa z niej jej kolejne pokłady. Ona też na więcej się już dziś prawdopodobnie nie nada. Marzyła już tylko o łóżku.
- To jakieś domowe powiedzonko? - zapytała zerkając na niego z uniesionymi brwiami. Nie bardzo wiedząc co tak właściwie miał na myśli. Westchnęła krótko wywracając oczami. - Zależy co zleci. - mruknęła wzruszając ramionami, podnosząc się, kończąc leczenie. Sięgając po alkohol i z uniesioną brwią obserwując jak walczy z guzikami w końcu z westchnieniem zajęła się tym sama. Nigdy nie miała cierpliwości.
- Wątpliwe. - orzekła odciągając koszulę. - Podejrzewam, że tylko szaleniec dotrzyma mi kroku. A ta dwójka raczej do tego grona nie należy. - zdecydowała po tym, jak na chwilę wcześniej zerknęła w górę w prawo zastanawiając się i wyrzucając swoją ostateczną tezę. Niepotwierdzoną? Cóż, sama nie była pewna, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Wiedziała do kogo ciągnie ją serce i wiedziała, że to przegrana sprawa. Zostawało jej zaleczać się chwilowymi zastępstwami. Może kiedyś jej przejdzie.
Odprowadziła go spojrzeniem, dolewając sobie alkoholu, zasiadając ciężko na stołku, zabierając się za swojego rodzaju krawiecką awangardę. Nigdy nie była w tym dobra - domowych robótkach. I nigdy jej do nich nie ciągnęło. Mama pokazała jej coś, kiedyś, ale nie potrafiła wprawnie naśladować jej ruchów. Więc kiedy skończyła o koszuli można było powiedzieć najwyżej tyle, że po prostu zamiast dziury miała nowe, jedyne w swoim rodzaju dzieło nieumiejętnie prowadzonego zaklęcia. Cóż, nie zależało jej, żeby się popisać. Obracała znudzona szklankę na stole, czekając, aż nie skończy - a kiedy to zrobił podniosła się, niejako żegnając i zapraszając go słowami.
Nie zdziwiło jej że poszedł za nią, ale też nie zrobiło jej to wielkiej różnicy. Na szafkę obok łóżka przeniosła jedną z popielniczek, unosząc ręce, żeby przeczesać włosy. Zrzuciła z bioder spodnie, pozostawiając jedynie luźną koszulkę, którą miała wcześniej w nie wciągnięta i sama weszła na łóżko nie pytając i nie czekając z pozwoleniem na to, by ułożyła głowę na jego klatce. Kiedy padło pytanie z jego ust westchnęła przymykając powieki.
- Sporo złamań, trochę otarć. Pełno obcych osób w jednym salonie niespodziewającego się niczego biedaka. - uniosła się trochę odbierając mu papierosa z ust. Zaciągnęła się oddając mu fajkę. Spojrzała na niego. - A ty Vale? Nie zrozum mnie źle, przydajesz mi się żeby naprawić kran, ale gdzie twoja księżniczka? - zapytała go, rozciągając prześmiewczo usta.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
1951 - We don't wanna be saved 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: 1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]09.05.23 9:54
Parsknął krótko, kiedy stwierdziła, że jedynie szaleniec może dotrzymać jej kroku. Może coś w tym było, w końcu nie prowadziła się jak klasyczna panna na wydaniu, odbiegała od znanych mu norm i narzuconych, dość sztywnych, ram tego, jak powinna żyć by nikomu nie być solą w oku. Czasem zastanawiał się, jak kobiety wytrzymują to całe społeczne dopierdalanie się, a już szczególnie zastanawiało go to, jak takie arystokratki żyją i nie dostają pierdolca. Zrób to, nie rób tamtego, nie rozmawiaj z tym, zatańcz z tamtym, bo się obrazi. Przecież to brzmiało jak pierdolony koszmar.
Kiedy w końcu wyszedł z łazienki i zwróciła mu koszulę ― parsknął krótko, wesoło, na widok tego, co udało jej się zdziałać w temacie dziury. Nie oczekiwał po niej w zasadzie niczego, więc i tak był wdzięczny, choćby za same chęci, ale nie potrafił tego okazać. Może przez to, że czuł się społecznym inwalidą, może przez to, że po prostu nie był zbyt wylewny.
Padł na łóżko i dopiero teraz w zasadzie poczuł, jak bardzo jest zmęczony, jak ciągnie go każdy mięsień i każde ścięgno. Praca brygadzisty była wymagająca nawet poza pełnią, a kiedy trafiała się niekontrolowana przemiana ― było jeszcze gorzej niż zwykle. Victor westchnął cicho, sennie, a kiedy poczuł znajomy ciężar układający się w okolicy klatki piersiowej ― odruchowo otoczył Justine ramieniem, szukając wygodnego ułożenia dla zmęczonej kończyny.
Chujowo ― mruknął ― nie chciałbym, żeby ktoś mi kiedyś wypierdolił z kominka w środku nocy. Albo o dowolnej innej porze dnia ― dodał po chwili namysłu i odebrał od niej papierosa, strzepnął popiół leniwym ruchem, ten osypał się bezszelestnie do popielniczki.
Gdzie jego księżniczka?... Przymknął oczy. Daleko. W chuj daleko.
Nie mam swojej księżniczki ― skłamał gładko, bez zająknięcia, bo w sumie ta relacja od samego początku nie miała żadnej przyszłości i powinien to w końcu zostawić za sobą. Próbował, rzecz jasna, ale wspomnienie błyszczących, kasztanowych włosów jakoś uparcie utkwiło w jego pamięci i nie chciało się ulotnić. ― I nie chciałbym jej mieć, księżniczki mają to do siebie, że strasznie kapryszą i mają kija w dupie ― oświecił ją; w ton wkradła się żartobliwa nuta. ― Zresztą, wyobrażasz sobie mnie zapierdalającego w podskokach za jakąś panną? ― parsknął. ― No właśnie, ja też nie.

|zt? :innocent:


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: 1951 - We don't wanna be saved [odnośnik]13.07.23 18:43
Cienkie wargi Justine rozciągnęły się w zadowoleniu, prawie kocio, kiedy parsknął śmiechem na jej stwierdzenie. Może i Vaneowi ktoś powinien umyć język mydłem, bo momentami ilość wypowiadanych przez niego przekleństw nawet jej nie smakowała - a to nie było łatwo osiągnąć - ale musiała przyznać, że śmiech miał całkiem przyjemny. Ze spokojem poczekała na niego, dopiero pod koniec, po nawet nie akceptowalnym zszyciu koszuli, kiedy okręcała szklanką, układając policzek na ręce. Kolejne parsknięcie na widok jej rękodzieła wzruszyło jej ramionami i rozłożyło dłonie na boki. Bo… czego właściwie się spodziewał? Na szyciu znała się tyle, że wiedziała że jak zetknie dwa kawałki materiału i po przepycha przez nie igłę z nitką, to całość przez jakiś jeszcze czas będzie się razem trzymać. Podniosła się leniwie, wyrzucając z siebie kilka słów, wędrując do własnego pokoju, opadając na łóżko.
- Nie? Hmm… na drużynę przystojnych graczy Qudditcha nie powiedziałabym nie. - zastanowiła się zerkając na niego z góry, podpierając się ramieniem o jego klatkę. Zaciągnęła się, wypuszczając z ust dym, oddając mu papierosa. Skrzyżowała z nim jasne tęczówki kiedy jej odpowiadał. Brwi uniosły się odrobinę. - Oh? Więc jednak jakiś typ masz. - mruknęła w lekkim rozbawieniu. Ale nie ciągnęła tematu dalej. - Może za jakąś w kiedyś pobiegniesz. - dodała jeszcze posyłając mu uśmiech. Mógł się zaklinać, zapewniać, mówić, że to się nie zdarzy - ale pewności, nie miał żadnej. Nie ciągnęła jednak tematu, ich relacja, nie polegała na wchodzeniu głębiej a przesuwaniu się jedynie po wierzchu. Nic angażującego, emocjonalnego od siebie nie chcieli. Nic nie wymagali. Czasem ona pomogła jemu, a czasem, on jej kiedy brakowało jej dotyku męskich ramion. Wzajemnie siebie wykorzystywali. Ułożyła głowę na klatce piersiowej mężczyzny, mimowolnie czując jak senność coraz mocniej zgarnia ją do siebie. Przylgnęła do niego bokiem, unosząc jedną z nóg by zarzucić ją na niego. Rękę przesuwając po torsie. W milczeniu biorąc kolejne wdech, nie mówiąc już nic więcej. W końcu zapadając w - dzisiaj spokojny - sen.

| zt :wink:



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
1951 - We don't wanna be saved 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
1951 - We don't wanna be saved
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach