Wydarzenia


Ekipa forum
Szkoła
AutorWiadomość
Szkoła [odnośnik]18.02.23 22:26

Szkoła

Zniszczony przez anomalie budynek w letnich miesiącach roku 1958 został wreszcie naprawiony i oddany do użytku jako szkoła dla dzieci z Doliny Godryka i okolicznych wsi Somerset. Uczą się tu zarówno mugolskie dzieci, jak i pociechy czarodziejów, które ze względu na reformy Hogwartu nie zostały dopuszczone do formalnej edukacji w szkockiej szkole magii.
Frontalną ścianę z pomalowanymi na czerwono drzwiami zdobią wstęgi bluszczu, natomiast przy kominie pręży się umocowany kogut wskazujący kierunek wiania wiatru. Wnętrze nie zachwyca wystrojem: pierwszym, co wita po wkroczeniu do środka, jest długi, drewniany korytarz o seledynowych ścianach, na których wiszą tablice z przypiętymi informacjami, planami lekcji i rysunkami co bardziej uzdolnionych uczniów. Znajdują się tu dwie większe klasy i jedna mniejsza, przy której można odnaleźć też toalety oraz schowek z przyrządami do sprzątania. Małe, ciasne pomieszczenie wygospodarowano także dla skromnej kadry nauczycielskiej. Z kolei za budynkiem znajduje się ogrodzony plac zabaw, którego sprzęty zostały wykonane rzemieślniczymi dłońmi mieszkańców Doliny - są to konstrukcje zbite z drewnianych desek czy para starych huśtawek. W tym miejscu można też znaleźć kilka bezpańskich kotów, które dokarmiane są z miseczek przy płocie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szkoła Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szkoła [odnośnik]26.02.23 23:13
10 lipca
Louis był znaną w okolicy złotą rączką. W jego dłoniach drewno stawało się niemal plastyczne, gwoździe podążały za nim w tanecznym korowodzie, a tajemnice, które widziałam w każdym problemie stanu Ula, dla niego były jasnością i kolorową oczywistością. Wyrywał wiedzę z gwiazd, słuchając ich podszeptów i podążając za wskazówkami malowanymi na niebie, żeby pomagać tu, na ziemi, która przytrzymywała go w ryzach żelaznymi sidłami grawitacji. Często korzystałam z jego pomocy, zapraszałam na obiady ilekroć pojawiał się na horyzoncie, bo życzliwość i uczynność należało odpłacać tym samym; w ostatnim czasie jednak zdawał się zniknąć z naszego małego, dolinowego podwórka i nie byłam pewna dlaczego. Rozmył się w wojennej zawierusze, a mimo to orbitował gdzieś blisko, nieuchwytny, obecny ciałem, ale nie myślą. Z reguły nie naciskałam w poszukiwaniu odpowiedzi i chyba tym razem również bym tego nie uczyniła, gdyby nagła potrzeba nie zmusiła mnie do nakreślenia listu. Poczułam wtedy całun ulgi opadający na ramiona na widok louisowego charakteru przebijającego się z liter układających odpowiedź zwrotną, był zdrowy, w jednym kawałku, to najważniejsze. Reszta się wyjaśni.
To, co pozostało z nieszczęsnej szafy w mojej piwnicy, przytargaliśmy z pomocą jeszcze jednego sąsiada do szkoły niedawno oddanej do użytku. Trwały wakacje, przekujemy ją w funkcjonującą placówkę wraz z rozpoczęciem roku szkolnego, ale musieliśmy być na to gotowi - Hogwart nie stworzy się sam. W wyobraźni budowałam jego replikę i pieczołowicie usiłowałam oddać każdy charakterystyczny szczegół na tak małym metrażu, by dzieci czuły, że nie tracą zbyt wiele. W salach znajdowały się rzędy ławek zbitych z desek pobliskiego tartaku, przewodziła im katedra z nauczycielskim biurkiem, ale to tyle. Póki co żadnych ozdobników, dekoracji. Czułam w sobie potrzebę zapełnienia tej przestrzeni, a szafa, z której nie miałam pożytku od wielu miesięcy, mogła przeżyć tu renesans swojego żywota, należało jedynie zbić ją z powrotem do kupy.
- Podoba ci się? To jeszcze nic, niedługo zrobimy z tego Hogwart. To klasa dla małych czarodziejów - opowiadałam Louisowi, na jednej z ławek układając pojemniki z obiadem, który dla niego przygotowałam. Nie zdążyliśmy zjeść w Ulu, a nic nie osładzało pracy tak dobrze, jak pieczone plumpki z gotowanymi ziemniakami. W kącie sali bawił się Orpheus. Nie mogłam zostawić go samego, a teść był dziś zajęty, wobec tego malec przydreptał za nami do wiejskiej szkoły i przecinał powietrze trzymaną w rączce kukiełką, wydając przy tym ciche, świszczące odgłosy. Dopisało nam szczęście, bo najwyraźniej dziś potrafił zająć się samym sobą, bawić w pojedynkę, momentami rzucając ku nam leniwe spojrzenia. - Właściwie o tym też chciałam z tobą porozmawiać, Lou - wspomniałam, w mojej głowie już dawno temu wyklarował się związany z nim pomysł. Rozłożywszy pojemniki na blacie obróciłam się w końcu w jego stronę i oparłam biodrami o drewniany kant. - Tylko powiedz mi czy wszystko u ciebie w porządku, zanim zacznę zarzucać cię propozycjami, na które możesz nie mieć ochoty. Oczywiście i tak od nich nie uciekniesz, nie myśl sobie, ale przynajmniej będę wiedzieć na co się nastawić - poprosiłam i uśmiechnęłam się zadziornie. Długa, nienaturalna cisza wydawała mi się niepokojąca, nie pasowała do niego, do pogodnego i otwartego młodzieńca. Czyżby to wojna położyła na nim swoje łapska?


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Szkoła [odnośnik]27.02.23 16:58
Wszystko zaczęło się tydzień temu. Nie spałem, kiedy nocne niebo zaczęło się jarzyć nienaturalną czerwienią. Momentalnie zerwałem się z wyrka i po biurku jak zwykle wylazłem na dach Kurnika. Ciężko jest opisać taki widok, to nie była czerwień wschodzącego lub zachodzącego słońca. Nigdy czegoś takiego nie widziałem i, muszę przyznać, że to zjawisko jednocześnie obudziło we mnie fascynację, ale przede wszystkim grozę. Ewidentnie coś musiało się wydarzyć, a doświadczenie związane z anomaliami i wojną podpowiadało mi, że nie było to niczym dobrym. Nie zasnąłem tamtej nocy, a kiedy następnego dnia na wschodzie zobaczyłem coś, co przypominało lecący po niebie bardzo jasny meteor... a potem widywałem go przez kolejnych kilka dni lub nocy... miałem już pewność, że coś było bardzo nie tak. Wertowałem swoje podręczniki, żeby znaleźć jakiekolwiek informacje o przynajmniej podobnym zjawisku, szukałem rozwiązania zagadki tego niespadającego na Ziemię meteoru, starałem się go obserwować, spisywałem jego dokładne położenie na niebie i godzinę, o której się na nim pojawiał, ale nie widziałem żadnej zależności. Póki co.
Dolina Godryka nie była też najszczęśliwszym miejscem do obserwacji tego zjawiska, dach Kurnika również. Potrzebowałem lepszego sprzętu niż zwykły teleskop, potrzebowałem się znaleźć bliżej tego obiektu i potrzebowałem dużo większej wiedzy niż tą, którą posiadałem. Wszystko to sprawiało, że moje myśli coraz częściej kręciły się wokół pomysłu jazdy do któregoś obserwatorium astronomicznego. W Londynie wiedziałbym gdzie szukać książek i jak się dostać do obserwatorium, ale... to było zbyt ryzykowne. Ale Oksford? Już bardziej osiągalnie...
Może faktycznie trochę za bardzo pochłonął mnie ten temat w ostatnim czasie. Ani się oglądnąłem, a minął tydzień... w ciągu którego właściwie nie opuściłem Kurnika. Dopiero list od Lety sprowadził mnie trochę na Ziemię i uświadomił ile rzeczy zdążyłem zaniedbać: od pracy w Lecznicy, poprzez jedzenie, kończąc na pomocy w pracach naprawczych w Dolinie. Dziecinnie łatwo wywabiła mnie z domu - jedzeniem i pracą. Nie potrzebowałem się długo zastanawiać, po prostu przebrałem się w robocze ciuchy, chwyciłem swoją skrzynkę z narzędziami i raźnym krokiem pomaszerowałem do Ula. Wciąż ciężko było mi się całkowicie odciąć od myśli związanych z dziwnym meteorem, kometą - jak go niektórzy nazywali. Ale choć trochę przypominał kometę, kometą z całą pewnością nie był - tego się już dowiedziałem ze swoich podręczników. Chociaż to jak poruszały się komety mogło wyjaśnić to czemu ten obiekt wciąż nie spadł na Ziemię...
Naprawdę starałem się skupić na chwili obecnej. Jak zawsze dobrze było ujrzeć Letę i móc jej pomóc... ale kiedy tylko nastawała cisza, moje myśli wracały do tematu niezidentyfikowanego obiektu latającego.
Kto wie? Może to naprawdę UFO? - zastanawiałem się przenosząc szafę w częściach z Ula do szkoły. Ciekawe czy w Stanach już o tym słyszeli...? Pewnie tak, może nawet jako pierwsi zaobserwowali to coś na niebie, kiedy zbliżało się do naszej planety? Może powinienem napisać do... - Leta znów wyrwała mnie z zamyślenia i poczułem wyrzuty sumienia, że znów od niej odleciałem.
- Hogwart? - powtórzyłem za nią zaskoczony. Czy opowiadała mi o tym przez cały czas, a ja jej nie słuchałem? Niech to wszystkie gwiazdy, musiałem się wreszcie skupić!
Rozejrzałem się wokół znad części szafy (które obecnie układałem jak puzzle, żeby zorientować się od których fragmentów zacząć naprawę) jakbym dopiero teraz się znalazł w tym miejscu. Niestety, choć coś tam słyszałem o tej szkole dla czarodziejów, nikt za bardzo mnie nie wdrażał w szczegóły jak właściwie wyglądała, więc ciężko mi było porównać.
- Jest znacznie lepiej niż w mojej pierwszej szkole... - to powiedziałem z całą pewnością, kiedy przypomniałem sobie ponure, szare, kamienne ściany sierocińca, z którego została przerobiona. W większości okien znajdowały się kraty, a w posadzkach były dziury, o które wiecznie się potykałem i rozbijałem kolana. Ta szkoła już wyglądała nieporównywalnie przytulniej i przyjaźniej, a przecież wciąż nie był to efekt końcowy.
- ...ale co do podobieństwa do Hogwartu, to się nie wypowiem - uśmiechnąłem się zakłopotany. - Wiesz jak wygląda? - dodałem zaintrygowany. - Hogwart? - doprecyzowałem po czym pochyliłem się znów nad deskami, jedną z nich podmieniając z inną. Teraz chyba powinno być w porządku, przyglądnąłem im się krytycznie i odwróciłem po skrzynkę z narzędziami. Czas na gwoździe i młotek.
- Hm? - spojrzałem znów na Letę, kiedy powiedziała, że chciała ze mną porozmawiać. Zabrzmiało dość poważnie, ale jej kolejne słowa i uśmiech sprawiły, że sam się rozpogodziłem.
- W porządku. Naprawdę - dodałem nie odwracając od niej wzroku, jakby to miało ją w tym utwierdzić. - Wiem, że ostatnie kilka miesięcy było... no, ciężkich, ale już jest naprawdę dobrze - potwierdziłem. Leta była jedną z osób, dzięki którym w ogóle się jakoś ogarnąłem po zaginięciu Lexa, więc widziała mnie już w stanie, z którego nie byłem dumny... ale z tym już był koniec. Pewnie to moje bujanie w obłokach uznała za jakiś nawrót czy coś.
- To ten meteor... kometa... ten nowy obiekt na niebie mnie całkowicie pochłania. Próbuję dojść do tego czym jest i trochę za bardzo się na tym zafiksowałem, przepraszam - uśmiechnąłem się do niej przepraszająco. - Jestem już z tobą i proś o co tylko chcesz, zrobię co w mojej mocy, bo i tak nie umiałbym ci odmówić - dodałem uśmiechając się już całkiem szeroko i szczerze. - Ile potrzebujesz takich szaf? - rzuciłem pół żartem, pół serio, podchodząc do tej drewnianej nieboszczki z narzędziami, co by ją w niedługim czasie postawić znów do pionu.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Szkoła [odnośnik]27.02.23 20:38
Cały czas odpływał myślami, choć był tuż obok; błądził po meandrach rozważań, do jakich mnie nie dopuszczał, strzegąc ich za tarczami czekoladowych tęczówek, z których na próżno próbowałam wyczytać choćby wskazówkę. Nie widzieliśmy się od tak dawna, że nie mogłam mieć pewności co tym razem zaburzyło jego spokój i usidliło w godzinach wzburzonych kontemplacji, a choć pewna część mnie chciała mieć nadzieję, ze nie otrzymał jakichś wieści o Alexie, wieści, które mogły tak boleśnie wybić go z rytmu, to nie mogłam nie podejrzewać właśnie tego. Nieświadomość losu bliskich była największym okrucieństwem, jakie mogło zafundować przeznaczenie, o wiele gorszym niż rychła śmierć, nagłe, gwałtowne przecięcie linii życia przez ostre nożyce Mojr. Miałam pewność, że nigdy więcej nie zobaczę Jaspera, to się nie zmieni - ale Louis? Musiał siedzieć jak na szpilkach, patrzący w horyzont z lękiem i niepewną nadzieją, zapewne zarzucający sobie w duchu, że nie zrobił i nie robi więcej, by odnaleźć Farleya. Kiedy nie patrzył, uważnie lustrowałam go spojrzeniem, jakbym z napięcia mięśni i płytkich, oderwanych od rzeczywistości ruchów mogła zrozumieć coś więcej. Był jednak zamkniętą księgą i martwił mnie tym coraz bardziej; uniosłam brwi odrobinę wyżej, gdy powtórzył nazwę magicznej szkoły, ocknięty z transu.
Dobrze, wracaj tutaj.
- Tylko z książek i opowiadań przyjaciół, którzy go ukończyli - bo mnie, nas, nigdy by tam nie wpuszczono. Los poskąpił nam życzliwości, skazał na obserwowanie najbliższych co roku wyruszających na przeżycie fantastycznych przygód, podczas gdy sami byliśmy uwięzieni tutaj, w szarym, nijakim padole pełnym nudy i oczywistości. - Słyszałeś o tym kiedyś? - spytałam i pozwoliłam kącikowi ust podsunąć się do góry; spodziewałam się, że nie. Co bardziej empatyczni czarodzieje nie chcieli wzniecać w nas zazdrości i oszczędzali anegdoty do minimum. - Uczniowie codziennie jedzą posiłki w wielkiej sali. Każdy z czterech domów - Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw - ma swój stół, podłużny, ciągnący się przez całą długość pomieszczenia. Nad głowami wiszą proporce z ich godłami, a w powietrzu dryfują świece podtrzymywane za pomocą magii. Co rano słychać pohukiwanie sów roznoszących pocztę. Nawet sufit jest zaczarowany. Ma oddawać pogodę na zewnątrz. Spodobałby ci się - skrzyżowałam ręce na piersi, zerknąwszy na Orpheusa. Marzyłam o tym, by pewnego dnia synek tego doświadczył, rozpłynął się w ubieranych w słowa widokach, opowiadał mi o swoich przeżyciach, kiedy wróci do Doliny na wakacje. Byłby tam szczęśliwy. - Do pięter zamku prowadzą zaklęte schody, które poruszają się w powietrzu i są w stanie dostarczyć cię na każdą kondygnację; na ścianach wokół nich wiszą setki, tysiące magicznych portretów, a każdy z nich się rusza. Każdy z nich mówi. Żyje własnym życiem. Niektórych pomieszczeń strzegą posągi gargulców, w jeziorze na błoniach mieszka cichy strażnik, wielka kałamarnica. Na boisku przy zamku znajduje się stadion quidditcha, gdzie drużyny ćwiczą przed meczami, i gdzie rozgrywają same mecze, a przyjaciele dopingują ich ze strzelistych trybun. To tylko mały odłamek cudów z Hogwartu. Nie odtworzę ich tutaj, ale nie chciałabym, żeby szkoła, do której dzieci muszą chodzić ze względu na durne dekrety Ministerstwa, była ich nijakim i nudnym utrapieniem. One nie są niczemu winne. Nie powinny cierpieć za czyjś napad zbiorowej psychopatii - spojrzenie opadło na deski, które Louis dopasowywał jedna do drugiej, i choć niespecjalnie zdawałam sobie sprawę z logiki wielu z jego gestów, byłam pewna, że prędzej czy później szafa nabierze więcej szafowych cech.
Korciło mnie, by dopytać o naprawdę dobrze, jednak na powrót przymknęłam rozchylone już wargi, kiedy przyjaciel zaczął wylewać z siebie prawdę na temat ostatnich przeżyć, świeżych, jaskrawych, odpowiedzialnych za stan, w jakim się znalazł. Jak mogłam się tego nie domyślić? Gdy wspomniał o komecie, nieoczywiste stało się raptowną oczywistością; przecież z podobnego powodu chciałam z nim porozmawiać, mając na względzie zainteresowania, które nosił pod swoimi skrzydłami, ale czerwona, przebrzydła bestia stępiła najwyraźniej mój zdrowy rozsądek, albo przynajmniej umiejętność łączenia kropek. Odetchnęłam nieco głębiej; jaka to ulga, że, wbrew obawom, nie chodziło o Alexandra. Chyba. Co byłoby trudniejsze do zniesienia?
- Nie przepraszaj, dobrze, że pochyla się nad tym ktoś kompetentny. Wczoraj słyszałam w piekarni, że to zbłąkane, wyjątkowo silne periculum, a jeszcze wcześniej, że to francuski wojenny wynalazek. Doszedłeś do czegoś? - podjęłam, z trudem temperując gorejącą w sercu nadzieję. Orpheus cały czas zmagał się z koszmarami sennymi, był pogrążony w niezdrowym letargu, którego nie potrafiłam z niego wyplewić, a wszystko to zaczęło się wraz z nadejściem wiszącego na niebie drania. - Mam wrażenie, że źle wpływa na wszystkich. Trzeciego, kiedy się pojawiła, wydarzyły się dziwne rzeczy - wymamrotałam i potarłam skroń wierzchem dłoni. Wspomnienie wciąż wydawało się nierealne, skropione alkoholowym absurdem, gdybym nie przeżyła tego sama, uznałabym je za bujdę. Odgoniłam je jednak od siebie i na powrót utkwiłam wzrok w przyjacielu. - Och, nie umiałbyś? Doskonale się składa - zęby błysnęły w szerszym uśmiechu. Teraz, gdy wiedziałam, że żałoba nie rzuciła cienia na jego serce, mogłam przejść do meritum. - Bo zamiast dodatkowych szaf potrzebuję kogoś, kto wesprze starą Mallardową w lekcjach astronomii - rzuciłam, podchodząc bliżej o kilka kroków. Materiał sukienki w maki odbił od karminowych nitek kilka wiązek promieni słonecznych, dostających się do środka klasy przez szpary w zasuniętych firanach. - Wiesz, że z jej zdrowiem nie jest najlepiej. Może zdarzyć się tak, że będzie musiała opuścić kilka lekcji, a nie mamy nikogo na jej zastępstwo. Więc pomyślałam sobie - może Louis Bott nie oprze się pokusie? Masz rękę do dzieci i nawet te wszystkie mleczne konstelacje wyjaśniłbyś im tak, żeby za pięć minut o nich nie zapomniały - nie kadziłam, mówiłam szczerze. Gdybym sądziła, że nie nadawał się do zadania, nigdy nie poruszyłabym tematu - ale on potrafił infekować swoją pasją, potrafił wprowadzać do jej zakamarków prawdziwych laików, nawet takich, którzy opornie reagowali na naukę. Potrafił pobudzać wyobraźnię i zarażać ciekawością. Może nie ja byłam tu dyrektorem (choć to błąd), ale dyrektorowi mogłabym go polecić.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Szkoła [odnośnik]28.02.23 0:46
Na dobrą chwilę zasłuchałem się w snutej przez Letę opowieści o Hogwarcie. Do tej pory słyszałem o tej szkole niewiele - że są te cztery klasy... domy, tak, tak, ze zwierzętami. Że mój stryjek uczył tam o ochronie przed czarną magią... no i że uczniowie uczyli się tam też astrologii i wróżenia. No i czarów oczywiście. Mniej więcej tyle samo wiedziałem o tej francuskiej szkole, do której uczęszczali Alex i Julek. I tyle.
Teraz zaś moja wyobraźnia zaczęła mi podsuwać fantastyczne obrazy malowane słowami Lety. Zaczarowany sufit, ruchome schody, mecze na latających miotłach takich, jaką raz miałem okazję dosiadać i wiele, wiele innych rzeczy, o których istnieniu nie miałem dotąd pojęcia. Szkoda, że nie dane było ani mnie ani Lecie, a teraz również dzieciakom zobaczyć tego wszystkiego.
Ja przy takiej ilości magii niechybnie bym zwariował ze strachu, bo nie starczyłoby mi konstelacji do wyliczania, żeby się uspokoić, ale ona miała rację - dzieciaki i tak miały już wystarczająco ciężko w obecnych czasach, a jeszcze to.
- Wiesz, na pocieszenie mogę powiedzieć, że wygląd szkoły, przynajmniej w moim wypadku, nie miał znaczenia. Była obskurna i przypominała więzienie, ale mieliśmy tak fantastycznego nauczyciela, że nie mogłem się doczekać lekcji i codziennie biegłem przez wioskę potykając się o własne nogi, byle być pierwszy w sali albo na boisku - uśmiechnąłem się do niej i częściowo do własnych wspomnień. - Więc jeśli uczysz tak, jak opowiadasz o Hogwarcie, to dzieciaki będą zachwycone - dodałem pogodnie. Co nie zmieniało tego, że faktycznie można było jeszcze lepiej zaaranżować wnętrze szkoły. Jakoś tak bardziej wymyślnie, bo czemu nie? Magicznie. Oczywiście czarów nie mieliśmy do dyspozycji... ale czy naprawdę były nam potrzebne? A coś już mi chodziło po głowie, tylko musiałem dopracować ten pomysł. Wszystko w swoim czasie.
Czy doszedłem do jakichś wniosków w związku z nowym obiektem latającym na niebie? Chciałbym powiedzieć, że tak, że mam jakiś genialny pomysł, rozwiązanie całej tej zagadki...
Pokręciłem z rozczarowaniem głową.
- Wygląda jak meteor, ale zamiast spaść na ziemię lub się spalić zanim jej dotknie... on lata. Jakimś sposobem opiera się grawitacji. Wydaje mi się, że jeśli odkryjemy jak to robi, to rozwiążemy jego zagadkę - podrapałem się w zamyśleniu po głowie. Ale szybko coś przykuło moją uwagę na nowo.
- Dziwne rzeczy? - zmarszczyłem brwi. - To znaczy jakie?
Czyżbym był tak zapatrzony w niebo przez cały ten czas, że nie zwróciłem uwagi na to, co działo się pod moim nosem? Nie byłby to pierwszy raz, prawda, ale i tak byłem sobą rozczarowany. Takie obiekty mogły przecież oddziaływać zarówno na planetę jak i na jej mieszkańców. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem? Ech...
Skrzynkę z narzędziami położyłem na podłodze i przykucnąłem przy niej, żeby wyciągnąć młotek i odpowiednie gwoździe. Akurat w momencie, kiedy Leta zaczęła mówić, że nie potrzebuje dodatkowych szaf (mogą być też półki, póki nie musiałem rzeźbić w drewnie to miałem dość szerokie pole do popisu) miałem uderzyć młotkiem w gwóźdź przyłożony już do desek.
Wtedy to powiedziała, a ja jak ostatni palant przywaliłem sobie młotkiem w palec.
- Ałć! - syknąłem wypuszczając narzędzia z rąk i wsadzając sobie bolący palec do ust. - Szo? - wybałuszyłem na nią oczy zaskoczony. Może się przesłyszałem? Albo sobie żartowała? Ale nie, nie wyglądało na to, bo ciągnęła dalej, a ja potrafiłem się tylko w nią wpatrywać w coraz większym szoku.
- Wow... To sznacz... - przypomniałem sobie, że wciąż mam palec w gębie, więc szybko go wyjąłem. Nic mu nie będzie - takie stłuczenia należały do mojej dziennej rutyny.
- To znaczy... To super, ale... ja nie mam studiów skończonych. Z taką podstawą to oczywiście, nie ma problemu, ale no... nie wiem... Wow Tak hobbistycznie to jasne, ale ktoś się może doczepić, że wiesz... Wow, wow. Ale jasne, jeśli byłaby taka potrzeba, to tak! Jak najbardziej! Mogę spróbować! Wow, chyba przegrzał mi się właśnie mózg.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Szkoła [odnośnik]28.02.23 11:12
Przyjęłam komplement z błyskiem wdzięcznego uśmiechu zaplątanym w kącikach ust. W głębi ducha nie byłam skromna, wiedziałam, że przy odrobinie zaangażowania w prowadzenie lekcji i pomysłowym przedstawieniu tematu można było pochwycić uwagę dzieci na dłużej, i wydawało się, że miałam do tego dryg. Za to miło było wiedzieć, że w pewien sposób dotarłam także do niego, przedzierając się przez gąszcza kolczastych strachów kojarzonych ze wszystkim, co magiczne. Przy szalejącej dookoła wojnie wznieconej przez czarodziejów musiał czuć się jak w klatce, a mimo to znalazł siłę i odwagę, żeby docenić opowieść o Hogwarcie. Tego oczekiwałam. Zmiany percepcji, dostrzeżenia, że w miejscu, gdzie kłębiło się wężowisko jego fobii, mogło znajdować się również coś intrygującego i uwodzącego. Tajemniczego jak niebo i tysiące gwiezdnych konstelacji czekających na odkrycie czy nazwanie.
- Czego uczył? - podchwyciłam temat jego nauczyciela z ciekawością. W mugolskich szkołach chyba bywało tak, że jedna osoba odpowiadała za kilka przedmiotów, ale tego nie byłam pewna, usłyszałam podobne słowa od jednej z przyjaciółek w Dolinie. Strasznie było to dziwne. Eksperci od wszystkiego byli ekspertami od niczego, aczkolwiek przyglądając się Louisowi nie znalazłam śladów nauczycielskiej porażki tamtego człowieka, wręcz przeciwnie. Jeśli to on zaszczepił w nim fascynację astronomią, spisał się na medal.
Kiwnęłam lekko głową. Kometa, meteor, były dla mnie jednym i tym samym, szkodnikami, które teraz postanowiły nam zagrozić; nic dziwnego, że Botta tak pochłonęły obserwacje zjawiska. Skoro nie był jeszcze w stanie rozłożyć go na czynniki pierwsze, spodziewałam się, że nie spocznie, dopóki tego nie osiągnie.
- Ale jak to można odkryć? Przecież nikt do niego nie poleci, żeby go zbadać albo zapytać po co tak wisi - mruknęłam w niezrozumieniu, odruchowo ciskając gniewne spojrzenie w kierunku zasuniętych zasłon w oknach. Tłumiły światło w pomieszczeniu, jednocześnie odgradzając nas od czerwonej poświaty, która wydawała się mrowić skórę, ilekroć jej dotknęła. Nabrałam więcej powietrza i wypuściłam je powoli, ściszając głos, żeby nie nękać Orpheusa opowieścią, której nie powinien słyszeć. - Plumpkowa studnia, wiesz która. Sprowadziło mnie do niej ujadanie psiska wielkiego jak krowa, czarnego i wściekłego, a potem na naszych oczach, bo było nas tam więcej, woda zmieniła się w smołę. Wykipiała, wylała się z obręczy. A ryby po prostu wybuchły - zagryzłam zęby, wciąż pamiętałam widok różowawych wnętrzności rozbryzgujących się w powietrzu i topiących się w kruczej brei, blask łusek odbijających światło gwiazdy nagle gorejącej wysoko nad głowami. Coś potwornego. - Nikt nie zrobił im krzywdy, nikt tego nie zrobił, a jednak stało się. Na moich oczach. Wtedy na niebie rozbłysła kometa - ogromny, czerwony wąż ze smugą jaśniejącego ogona. Ile w Dolinie było ludzi, tyle usłyszałam głosów na temat tego, co symbolizuje, ale ile z wiejskich domysłów mogło być prawdą? Ktoś taki jak Louis mógł rozwikłać zagadkę, ale nie my, nie zabobonna zgraja samozwańczych astronomów. - Od tamtej pory Orphie źle śpi. Co noc ma koszmary, słabnie, jakby przyssała się do niego pijawka i nie chciała puścić - dodałam szeptem niemalże zbyt cichym. Synek wciąż przesiadywał w kącie, w pogrążonej w stagnacji zabawie lekko potrząsając kukiełką i mrucząc coś do siebie, moje biedaczysko. Łamało mi się serce, próbowałam koić jego stan, kołysałam w ramionach kiedy budziły go przerażające mary, ale byłam bezsilna.
Zawodziłam własne dziecko.
Brwi wystrzeliły ku górze, kiedy Louis przyłożył sobie młotkiem w palec na dźwięk propozycji, której najwyraźniej wcale się nie spodziewał. Aż tak w siebie nie wierzył? Odciągnięty od tematu komety uśmiech stał się ostrzejszy, usatysfakcjonowany.
- To bez znaczenia. Dzisiaj nie mamy komfortu wybrzydzać w papierach, a wbrew pozorom ludzi, którzy mają w głowach jakąś wiedzę i potrafią ja przekazać dalej, nie ma wielu - wyjaśniłam. Zebranie obecnej kadry w Dolinie graniczyło z cudem, kilku czarodziejów musieliśmy ściągnąć z naukowej emerytury, żeby zgodzili się uczyć tutejsze maluchy. Nie tylko materialne zasoby mieliśmy ograniczone, ludzkie również; a biorąc pod uwagę stan Mallardowej, musieliśmy być przygotowani na zdrowotne komplikacje od czasu do czasu. - Byłbyś kimś w rodzaju zastępstwa, wsparciem, tak to widzę. Albo mógłbyś połączyć siły z Mallardową i przejąć od niej młodszych uczniów, którzy dopiero poznają temat. Pasowałoby ci to? - zasugerowałam. Ze swoją wiedzą bez problemu przedstawiłby podstawy astronomii dzieciom niewymagającym zaawansowanej, szczegółowej wiedzy, a starsza, schorowana kobieta mogłaby trochę odpocząć. Przy najbliższej okazji zamierzałam porozmawiać o nim z dyrektorem i nie wyobrażałam sobie, by tak mądry człowiek nie dostrzegł potencjału w osobie Louisa. - Tylko na lekcjach żadnych młotków ani palców w buzi, bo wyglądasz gorzej niż Orphie przy obiedzie. To nie przystoi nauczycielom - przestrzegłam z zadziornym ognikiem w oczach.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Szkoła [odnośnik]28.02.23 14:14
Leta zaskoczyła mnie pytaniem o mojego nauczyciela, ale uśmiechnąłem się zaraz z lekkim zakłopotaniem.
- Kingsley właściwie uczył nas wszystkiego. Wiesz, to było wciąż jeszcze w trakcie wojny, chociaż już to największe zagrożenie minęło. Ludzie dopiero zaczynali jakoś wracać do normalności po bombardowaniach i ucieczkach w głąb wyspy. W naszym miasteczku była dosłownie garstka dzieciaków i młody weteran wojenny, który podjął się wyzwania przygotowania nas do prawdziwej szkoły. Uczył nas pisania, liczenia, geografii, wiesz takich podstaw - mimowolnie uśmiechałem się szerzej jak wspominałem tamte czasy. Tak, koniecznie muszę do niego napisać. O tym meteorze i o tej szkole... i o Alexie. Spochmurniałem odrobinę, ale kiedy rozmowa zeszła na meteor, szybko się ożywiłem i uśmiechnąłem trochę lisio.
- Na szczęście nie musimy się zbliżać do obiektów kosmicznych, żeby je badać. Fajnie by było, nie powiem, ale nie musimy. Spektroskopia, radioastrono... - urwałem w pół słowa zdając sobie sprawę z tego, że "zwykli śmiertelnicy" mogli nie wiedzieć o co chodzi, kiedy zaczynam używać tego typu terminów. Lex mnie o tym notorycznie uświadamiał, a i przy Julku nauczyłem się mówić w bardziej przystępny sposób. Zatrzymałem się więc i odchrząknąłem.
- Gwiazdy, planety i inne obiekty kosmiczne, nie tylko kosmiczne, ale możemy się teraz skupić na nich, emitują różne rodzaje energii, która pokonuje cały Wszechświat i dociera również na Ziemię. Istnieją urządzenia, które potrafią wychwycić... taką energię, zmierzyć ją, a po jej analizie możemy ustalić na przykład z czego zbudowany jest dany obiekt. Jeśli już to wiemy, możemy wyciągać dalsze wnioski: jakie procesy w nim zachodzą, czy są gwałtowne czy raczej stabilne. Można nawet ustalić pochodzenie takiego obiektu, oszacować jego wiek, a nawet to, kiedy jego energia się wyczerpie - zerknąłem na Letę badawczo - a więc zapewne czas, kiedy nasz meteor-nie-meteor przestanie latać jak szalony i runie na ziemię... znając czas i analizując jego dotychczasowy ruch w teorii można by też ustalić gdzie uderzy - dodałem w zamyśleniu. Gdyby do badania tego zjawiska zebrał się cały sztab ludzi, to tak, to wszystko byłoby osiągalne. Ale potrzebni byli ludzie. I sprzęt.
- Ale do takich analiz potrzebne są dane, a dane pochodzą z urządzeń, których, jeśli nawet nie zostały zniszczone, zapewne nie ma kto obsługiwać - westchnąłem cicho. - Ale zobaczymy... może ktoś jednak wpadnie na pomysł jak ominąć tą niedogodność - dodałem siląc się na optymistyczny ton, żeby nie kończyć takim ponurym akcentem. Było to jednak działanie bezskuteczne, bo to, co opisała zaraz później Leta zabrzmiało... zabrzmiało źle. Zabrzmiało jak anomalie magiczne.
Po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
Owszem, nie byłem na tyle naiwny, żeby wykluczyć takie pochodzenie meteoru... ale jednak miałem nadzieję, że to jednak nie to. Wciąż to wszystko mógł być zbieg okoliczności, albo mogło to mieć jakieś logiczne wytłumaczenie... ale... ech.
Też spojrzałem na synka Lety. Czy czekała nas powtórka batalii z anomaliami? A jeśli tak, to jak miałem się do niej przygotować bez Alexa?
Propozycja pracy jako nauczyciel, a i choćby jako asystent w szkole, spadła na mnie jak grom z jasnego nieba (lub jak młotek na mój palec). Naprawdę się nie spodziewałem. Zbijania szaf, biurek, renowacji wnętrz, napraw, nawet zostanie cieciem... taak, ale uczenie dzieciaków?! Totalnie mnie tym zaskoczyła. Czy pozytywnie? Tak! Choć po pierwszej fali entuzjazmu, włączyły mi się pewne obawy. Ok, faktycznie miałem całkiem niezły kontakt z okoliczną dzieciarnią... ale na ile się to przełoży na naukę podczas lekcji? A jeśli nie będę ich umiał zainteresować? Albo wystarczająco dobrze wytłumaczyć pewnych kwestii?
Ale... taak, mimo wszystko się cieszyłem.
- Wow, dzięki w ogóle, że o mnie pomyślałaś - wydusiłem wreszcie z siebie. - Tak jak powiedziałem: zrobię co w mojej mocy... z młotkiem lub bez - uśmiechnąłem się lekko.
Wow, nauczyciel Louis. Haha, to nie brzmiało poważnie. Asystent Louis... prędzej. Chociaż dla dzieciaków i tak zamierzałem być po prostu: Lou.
Potrzebowałem chwili, żeby oswoić się z tą rewelacją, zanim ponownie podjąłem się pracy nad szafą.
- Leta... - zagadnąłem, kiedy dotarło do mnie po kilku przybitych półkach, co powiedziała. Spojrzałem na nią znad zbijanych desek przerywając na chwilę uderzanie młotkiem.
- Tak poza czarami, to też będą miały zupełnie inne podstawy programowe? - zapytałem. Jasne, tak było do tej pory, bo istnienie czarodziejów było tajne, ale teraz? Teorie i zwykłe przedmioty mogli mieć przecież razem... tak mi się przynajmniej wydawało.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Szkoła [odnośnik]28.02.23 14:54
Zdziwiłam się jaką przyjemność sprawiło mi słuchanie o jego szkolnej przeszłości, o Kingsleyu, który stanął na czele potrzebujących dzieci i wprowadził je w podstawy edukacji. Zapewne wiedział, że w innym wypadku, bez opieki i odpowiedniego pokierowania, nigdy nie osiągnęłyby w życiu wiele. Wystarczyło spojrzeć na Louisa z tą myślą, żeby zrozumieć, że jego naukową karierę, studia astronomiczne, ale i mądrość wykutą z przyswojonych informacji, pobudziło do życia staranie tego człowieka. Zainspirował go, porwał, pokazał, że można żyć inaczej. Że można coś osiągnąć. Mój wzrok stał się miększy, skinęłam lekko, zastanawiając się jak Bott wtedy wyglądał. Miał tak samo długie nogi, chude jak obdarte z liści gałęzie? Wyraźne kości policzkowe, zmierzwione, kasztanowe włosy?
- Chwała mu za to. Niektórzy nawet nie kiwnęliby palcem - podsumowałam dziwnie łagodnym tonem głosu, bo chociaż nie znałam Kingsleya, o którym mówił, potrafiłam docenić jego poświęcenie. Praca nauczyciela bywała niewdzięczna, a on podjął się jej, jak zrozumiałam, wręcz bezinteresownie. Odrzucił na bok swój święty spokój i wmaszerował do pomieszczenia pełnego rozbrykanych maluchów, które trzeba było przeprowadzać przez trudy pierwszych nauk, otwarłszy ich głowy na wiadomości w następnych latach. Czym skorupka za młodu nasiąknie. - Gdzie teraz jest? - zapytałam, ciekawa, czy Louis utrzymywał z nim kontakt. Wydawał się tak miło go wspominać, jakby mówił o swoim bohaterze z dzieciństwa.
Zmrużyłam oczy, usiłując zrozumieć jak najwięcej z tłumaczeń przyjaciela. Profesjonalna terminologia mogłaby przyprawić o migrenę, jednak w porę zatrzymał się w wyścigach po wersetach astronomicznych podręczników i resztę wykładał mi przystępniej; nie rozumiałam wszystkiego, rzecz jasna, ale wydawało mi się, że nie umykał mi ogólny sens, a on przecież był największą wartością.
- Jak to runie na ziemię? - wypaliłam szybko, odrobinę zbyt ostro, sycząc te słowa ściszonym głosem, by nie martwić Orpheusa. O takiej okoliczności nawet nie pomyślałam. Spuszczona ze smyczy wyobraźnia zawrzała i podsunęła mi obraz kataklizmu, zniszczonej Doliny, zrujnowanego Ula. Martwych ciał wystających z kraterów wzburzonej ziemi, ognia tlącego się na pozostałości połamanych drzew, zwęglonego drewna. Czy tak właśnie by to wyglądało? Mniemanie Louisa mogło być różne, mnie jednak przeszył burzliwy dreszcz, a kark pokrył się cienką warstewką zimnego potu. - Chcesz powiedzieć, że nie dość, że teraz uprzykrza nam życie, to niebawem jeszcze runie w dół i nas zmiażdży? - mocniej skrzyżowałam ręce na piersi. Jak duży mógł być taki meteor, skoro tak wyraźnie widzieliśmy go na niebie? W moich myślach malował się jako ogromny obiekt, taki, który z całą pewnością uderzy w Wielką Brytanię i wymorduje w tym kraju wszelką głupotę, a nas razem z nią, wszystkich bez wyjątku. Pozostawi glebę suchą, wyjałowioną, przesiąkniętą krwią.
Już niezamieszkałą.
Wypuszczone ze świstem powietrze odgrodziło mnie od czarnowidztwa, ale byłam pewna, że emocje nie opadną jeszcze przez długi czas. Rozpraszał mnie jedynie zaskoczony entuzjazm Louisa, a potem też myśli przyciągające mnie w kierunku szkoły, tego małego punktu na mapie Wysp, na który mogła czyhać kometa. Nie darowałabym jej próby zniszczenia tego miejsca, nie darowałam też kładzenia łapsk na sercu mojego syna, po prostu nie.
- Bardzo dobrze, bo w innym wypadku sama kopnę cię w piszczel - obiecałam złośliwie, gdy zapowiedział, że zrobi wszystko co w jego mocy. Nie wątpiłam w niego, miał potencjał, a kiedy minie pierwsza trema nowego pedagoga poradzi sobie nawet z najtrudniejszym dzieckiem. Miał na nie sposoby. - Porozmawiam o tym z dyrektorem - dodałam jeszcze, a kolor powrócił na policzki i zastąpił pergaminową biel obawy. W międzyczasie zerknęłam na szafę: jej sylwetka zaczynała nabierać wyrazu, nie była już kupą nieskładnych desek, za to zaczęłam dostrzegać przymocowane półki i stelaż, który dumnie je podtrzymywał. - Mhm. To starsze dzieci, nie będą potrzebować nauki pisania czy czytania. A mugolom na nic nie przyda się historia magii, alchemia czy opieka nad magicznymi stworzeniami. To działa też w drugą stronę - choć runęła tajność świata czarodziejów, nie oznaczało to, że zmienią się potrzeby obu programów nauczania. Z pragmatycznego punktu widzenia powinniśmy oferować dzieciom to, z czego zrobią użytek, niezależnie czy posiadały w żyłach tchnienie magicznych predyspozycji, czy nie. - Obie klasy będą kolorowe i nienudne, jeśli tym się martwisz - dodałam pewnie. Nie faworyzowaliśmy jednych ponad drugich, zaangażowanie w to, by dzieci dobrze czuły się w szkole, dotyczyło wszystkich bez wyjątku. - Foss już zaczął dekorowanie drugiej klasy i tak się składa, że mam do niej klucze. Chcesz podejrzeć? - rzuciłam szelmowsko.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Szkoła [odnośnik]01.03.23 16:09
Przytaknąłem na jej słowa. Też byłem wdzięczny losowi, że dane mi było poznać Kingsleya. Gdyby nie on... nie mam pojęcia gdzie bym się teraz znajdował, ale zapewne nie tutaj, nie w Dolinie. A przecież nie chciałbym tego zmieniać, tu było moje miejsce.
- Wrócił do Ameryki - odpowiedziałem. - Ale piszemy do siebie listy. Teraz trochę rzadziej, przypuszczam, że część z nich może nie dochodzić przez tą całą sytuację - machnąłem ręką, jakby ten gest miał symbolizować wojnę i wszystko co się z nią wiąże. - Łatwiej by było, gdyby był czarodziejem. Wysłałbym mu sowę i po wszystkim - uśmiechnąłem się rozbawiony tą myślą. Ciekawe jak bardzo Kingsley byłby zaskoczony widokiem Fumei z listem ode mnie.
Moje astronomiczne wywody przerwało pytanie Lety i błyskawicznie zrozumiałem, że powiedziałem o kilka słów za dużo. Po cholerę wspominałem o tym, że meteor może walnąć w ziemię? Ugh, czasami byłem strasznym durniem! Po cholerę plotłem takie rzeczy? Żeby się teraz martwiła o siebie i młodego?
Mimowolnie zerknąłem na Orpheusa i znów wróciłem spojrzeniem do niej wyraźnie zmieszany. Tym bardziej, że jej ton i postawa sprawiły, że poczułem się winny, jakbym to ja tu sprowadził ten obiekt latający.
- To znaczy... nie musi runąć - odparłem szybko, przełykając ślinę i mocniej się garbiąc. - To tylko jedna z teorii, nie sugeruj się nią, bez badań to tylko gdybanie. Równie dobrze może się wcześniej całkowicie wypalić. A to i tak... hm, tak się dzieje ze zwykłymi meteorami: spalają się w locie albo uderzają w ziemię. A ten... no nie jest zwykły. Palnąłem tak głupio. Jeśli jest magicznego pochodzenia to może też zniknąć albo odlecieć - spróbowałem z tego wybrnąć i jednocześnie ją uspokoić. Co do tego ostatniego zdania... to były to raczej pobożne życzenia i jakoś nie chciało mi się wierzyć w ich spełnienie... ale kto wie? Nie byłem przecież ekspertem od czarów.
- Anomalie też same przyszły i zniknęły, prawda? - rzuciłem jeszcze chwytając się tego argumentu jak ostatniej deski ratunku, licząc na to, że i Leta skupi się bardziej na tym, niż na uderzeniu meteoru w Ziemię.
Rzucałem jej jeszcze co jakiś czas badawcze spojrzenia znad zbijania szafy, co szło mi nagle zaskakująco sprawnie. Nie, żebym wcześniej się z tym grzebał, po prostu teraz jakoś zgęściłem ruchy.
Zdecydowanie powinienem bardziej pilnować języka i nie mielić nim tak beztrosko. Gdzie ja miałem głowę?
I wszystko byłoby pewnie w porządku... gdyby nie te różne podstawy programowe, na wspomnienie których budził się we mnie bunt. Bo nie, nie chodziło mi wcale o to czy zajęcia i sale będą nudne czy nie.
Powoli pokręciłem głową.
- Nie to mnie martwi... - powiedziałem ostrożnie, jakbym stąpał po cienkim lodzie, ale choć bardzo chciałem uważać na język, żeby znów nie popełnić jakiejś gafy, to... od kiedy dowiedziałem się o magii, czyli już parę lat temu, podążała za mną ta jedna natrętna myśl - ile bylibyśmy w stanie osiągnąć, gdybyśmy współpracowali?
- Sama popatrz, nasze światy były sztucznie oddzielane przez tyle lat. Żyliśmy w tym samym kraju, obok siebie, posługiwaliśmy się tym samym językiem, a kompletnie się nie znaliśmy i nie rozumieliśmy. Teraz ta bariera zniknęła, wiemy o swoim istnieniu i to się nie zmieni. Wokół toczy się wojna pchana lękiem przed nieznanym... Jak ma się skończyć, jeżeli wciąż od najmłodszych lat będziemy dzielić ludzi na magicznych i niemagicznych i uczyć ich innych rzeczy. Jak mają kiedyś ze sobą współpracować i budować razem ten świat, jeśli zamiast im to ułatwiać, stawiamy przed nimi tego typu bariery? - przyglądałem jej się. - Nie znamy naszych historii, rozwiązań w we wszystkich dziedzinach nauk, w tym w medycynie, nie znamy stworzeń, które nas otaczają, naszych słabości i mocnych stron... jak mamy sobie nawzajem pomagać bez wiedzy na ten temat? - pokręciłem głową. - I czy nie tym właśnie powinna się zajmować szkoła? Edukacją? Dostępną dla wszystkich... tak samo - wbiłem w Letę wzrok w napięciu. - Powinniśmy się wreszcie zacząć uczyć o sobie nawzajem. To się przyda w życiu nam wszystkim. Pomoże nam się zrozumieć, pomoże nam w komunikacji, pomoże nam we współpracy i wreszcie pomoże nam przestać się bać, bo już nie będziemy dla siebie obcy.
Może rozumiałem coś nie tak jak trzeba, ale... miałem wrażenie, że możemy wreszcie, po tylu latach dokonać przełomu, zmienić coś, co ewidentnie było nam kulą u nogi i wreszcie zacząć żyć razem jak jeden gatunek ludzki... a zamiast tego pchamy się w ten sam ślepy zaułek, chcemy popełnić ten sam błąd, który był jedną z przyczyn obecnej wojny i cierpienia. Dlaczego?


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Szkoła [odnośnik]02.03.23 12:57
Nie byłam pewna dlaczego na dno żołądka opadł mi kamień ciężki jak żelazna kotwica. Kingsley wracający do Ameryki to jedna osoba mniej do bycia przy Louisie w tych trudnych, kolczastych chwilach, pełnych samotnej niepewności o przyszłość własną i najbliższego mu człowieka, porwanego przez wir wojny gdzieś daleko poza horyzont. Zdusiłam jednak to uczucie i miałam nadzieję, że nie zdążyło znaleźć odbicia na mojej twarzy.
- Zawsze możesz go odwiedzić - zasugerowałam i lekko wzruszyłam ramionami, z leniwym, kocim uśmiechem. - Pewnie by się ucieszył.
Rozmyślania na temat meteoru wlały we mnie gorycz, czułam ją na języku, czułam jak zacisnęła szpony na sercu i sięgnęła do płuc, kłując od środka przy każdym oddechu. Jak mogłam nie pomyśleć, że kometa była dla nas większym zagrożeniem, niż tylko kolistym, otoczonym czerwoną łuną przekleństwem roztaczającym zatrważające wizje? Żeby rozładować napięcie przemierzyłam kilka kroków przez długość sali, krążyłam po niej w tę i z powrotem, nie mogłam znaleźć sobie wygodnego miejsca. Matczyna miłość nakazywała od razu porwać Orpheusa w ramiona i nie wypuścić go przez kilka najbliższych minut, ale kiedy tylko na niego spojrzałam, zrozumiałam, że nie chciałam go martwić. Opierał się ramionkiem o ścianę i machał kukiełką, mrucząc coś do siebie w smętnej zabawie. Nie miał sił na to, by nieświadomie absorbować moje nerwy, nie mogłam mu tego zrobić. Na chwilę zatrzasnęłam się za ciemnością zamkniętych oczu i policzyłam w myślach do dziesięciu, po czym znów obróciłam się w kierunku Louisa.
- Nie okłamuj mnie teraz, Lou. Naprawdę myślisz, że uderzy? Że to wiarygodna hipoteza? Co jest bardziej prawdopodobne, jego runięcie czy spalenie? Znasz się na tym - zapytałam cicho, sykliwie. Pogrzeby sąsiadów odbierających sobie życia wciąż były świeże w kolektywnej pamięci Doliny, wydarzyły się w czerwcu, a z początkiem lipca dołożono nam nowych, gwiezdnych zmartwień, jeszcze tego brakowało. Zastanowiłam się nad jego pytaniem; anomalie rozmyły się w białym deszczu i faktycznie od tamtej pory magia pozostawała spokojna. - Oby kometa nie zapowiadała ich powrotu - mruknęłam bezsilnie. - Szlag jasny mnie trafi, jeśli to wszystko znaczy, że znów mamy do czynienia z czymś, co spróbuje nas zamordować. Jakby nie próbowali tego ludzie - skronie zapulsowały tępym bólem, więc rozmasowałam je trochę zbyt mocno, niż powinnam.
Z uwagą wysłuchałam później jego słów, perspektywy, z jaką podchodził do tematu. Na nowo rozluźnione, choć wciąż lekko drżące ramiona opadły do boków, a głowa mieliła wszystko, co powiedział; do tej pory zakładaliśmy, że nie wprowadzimy niczego ponad podstawowe mugoloznawstwo do podstawy programowej małych czarodziejów, ale czy nie mogliśmy zrobić tego samego dla mugoli? Nawet szczątkowa wiedza mogłaby uchronić ich przed czyhającym na wojnie zagrożeniem, ale i przede wszystkim otworzyć oczy tym, którzy mogli widzieć w magii coś niebezpiecznego, zepsutego. Coś, co należało tępić.
- To dziwne, ale mówisz z sensem - zauważyłam z nutą drobnej złośliwości. Zazwyczaj mówił z sensem, mądrości mu nie brakowało. - Dzieci czarodziejów siłą rzeczy będą miały zajęcia z mugoloznawstwa, tak jak w Hogwarcie, zanim zapanowała tam psychoza. To nieobowiązkowe, dla chętnych, nikt ich do tego nie zmusi. Ale podobne rozwiązanie rzeczywiście można by zastosować w klasie mugoli. Jeśli będą mieli ochotę poznać świat czarodziejów, powinni móc to zrobić właśnie w takich warunkach; o ile dobrze pamiętam, któryś z nauczycieli podnosił już tę kwestię, ale nic z tego nie wyniknęło. Przedyskutujemy to jeszcze raz - stuknęłam dwukrotnie w podbródek. Nawet ja mogłabym prowadzić takie zajęcia, historia magii była moją domeną, o teoretycznych zagadnieniach mogłabym opowiedzieć z powodzeniem, a to, czego nie byłam pewna, uzupełnić notatkami sporządzonymi w porozumieniu z innymi pedagogami. Moglibyśmy nawet się zmieniać. Raz ja, potem ktoś biegły w innej dziedzinie, po nim następny. Jeśli takie rozwiązanie doszłoby do skutku, musielibyśmy także porozmawiać z rodzicami; niektórzy wciąż nie byli pewni zasadności prowadzonej przez nas szkoły, gdzie dzieci czarodziejów miały uczyć się obok ich pociech, dotychczas sądzących, że magia była wytworem bajek i mitów. - Taka przyszłość ci się marzy? Współpraca między czarodziejami i mugolami? - zagadnęłam z ciekawością i otworzyłam pojemniki z przygotowanym obiadem, a przyjemny zapach od razu poniósł się po powietrzu wypełniającym klasę. - Mam nadzieję, że to nie pogłębi zazdrości pomiędzy dziećmi - westchnęłam. Ja również wychowałam się obok świata czarodziejów, w ich świecie, ale nie byłam w stanie podporządkować sobie magii i każdego dnia przeżerała mnie rdza zazdrości. Podobno nie wszystkich należało mierzyć swoją miarą, ale absolutna neutralność nigdy mi nie wychodziła. Byłam też świadoma, że Lou bał się magii, tylko czy bał się jej nadal? - Chodź na przerwę - zaprosiłam go bliżej ławki, na której rozłożyłam też przyniesione z domu sztućce. Nawet Orpheus uniósł głowę i wstał z ziemi, na kaczych nóżkach podążając w naszą stronę, zwabiony aromatem. - Wiesz, że już wychodzi mi trochę więcej niż wcześniej? Obiecuję, że to nic złego, tylko mała, błyszcząca sztuczka. Patrz - zapowiedziałam enigmatycznie i uniosłam dłoń nad blatem ławki. Chciałam obsypać go srebrnym pyłem, chciałam by zatańczył w mętnych promieniach słońca przedostających się do środka przez firany, chciałam tyle rzeczy... A magia znowu podłożyła mi nogę i odpowiedziała ciszą. Nic się nie wydarzyło. Zmarszczyłam brwi, urażona. - Jednak nie mam teraz ochoty na demonstracje - wymamrotałam w marnej próbie obrony honoru i podsunęłam Louisowi talerzyk z rybą i ziemniakami, a moje policzki oblał wściekły rumieniec. Ślepy zauważyłby, że po prostu mi się nie udało.

fae feli mnie zawiodło, wstyd


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Szkoła [odnośnik]12.03.23 15:38
Fakt, Kingsley był bliską mi osobą, którą los postanowił popchnąć gdzieś daleko... ale nie narzekałem, bo choć był za oceanem, to jednak wciąż żył i miałem z nim kontakt, a to dużo. To naprawdę dużo w dzisiejszych czasach i bardzo to doceniałem. No i, tak jak wspomniała Leta - zawsze mogłem go odwiedzić. Przynajmniej w teorii, bo wiadomo, że taka podróż nie byłaby tania, łatwa, ani szybka, ale tak, istniała taka możliwość, a nawet...
- Taki był plan - powiedziałem uśmiechając się do wspomnienia. Naprawdę tak niewiele brakowało, a udałoby nam się spotkać. Miałem zaproszenie, miałem bilet... i szlag wszystko trafił, bo pojawiły się anomalie. Ale może tak miało być.
- Nadal nim jest - stwierdziłem nagle, bo... właściwie czemu nie? Kiedyś pojadę do Ameryki i spotkam się z Kingsleyem - tak postanowiłem i koniec.
- Tylko najpierw niech się tu uspokoi - dodałem. Nie zostawiłbym przecież teraz przyjaciół, Kurnika... jak skończy się wojna, to wtedy. Kto wie... może do tego czasu i Alex wróci i miałby kto doglądać domu pod moją nieobecność?
Jej reakcja na moją paplaninę o meteorze była gwałtowniejsza niż sądziłem. Naprawdę chciałem załagodzić jakoś sytuację, ale... jak?
Spojrzałem na nią szerzej otwartymi oczami nie odzywając się początkowo.
- Nie wiem... - odpowiedziałem w końcu zgodnie z prawdą. Najlepiej by było uspokoić ją jakimiś pewnikami, ale... niestety takich nie miałem. Tylko domysły i gdybania, które jak widać odniosły zupełnie przeciwny skutek.
- Bez badań nie wiem z jakiego jest materiału, jaką ma temperaturę i nie wiem jak długo będzie się tak przemieszczać... Nawet nie wiem czy jest pochodzenia niemagicznego czy magicznego... Póki nie mam takich danych, to wszystko jest tylko teoriami, które mogą się okazać tak samo prawdziwe jak i błędne - powiedziałem starając się to przekazać łagodnie. - Przepraszam, nie powinienem był ci o nich mówić, tylko cię nastraszyłem, a naprawdę nie chciałem - dodałem spoglądając na nią ze skruchą. - Zróbmy tak: ja spróbuję się tego jak najszybciej dowiedzieć i dam ci znać, ok? A póki co po prostu o tym zapomnij. Nie ma sensu się zamartwiać czymś, co może nie być prawdą.
Miałem nadzieję, że to nie zdenerwuje jej jeszcze bardziej. Nic innego mi jednak nie przyszło do głowy, a kłamać nie miałem zamiaru i nawet bym nie umiał.
Za to kiedy nie próbowała się ze mną kłócić na temat edukacji, odetchnąłem z ulgą i uśmiechnąłem się na jej słowa. I... ktoś już proponował podobne rozwiązanie? Super! Czyli nie byłem w tym sam.
Przytaknąłem skwapliwie na jej pomysł z dodatkową lekcją. Wprawdzie w mojej wyobraźni widziałem raczej wszystkie, albo większość lekcji łączonych - zarówno dla małych czarodziejów jak i nie-czarodziejów, ale... może na początek jedne zajęcia dokształcające byłyby lepszym rozwiązaniem? Zalewanie dzieciaków zbyt dużą ilością wiedzy na raz, też przecież nie było dobrym wyjściem. Tym bardziej, że mógł je ogarniać wciąż świeży lęk przed tym co obce. Była wojna... każde z nich na pewno wiele już przeszło, trzeba było do tego podejść na spokojnie i z cierpliwością.
A czy współpraca czarodziejsko-mugolska była moją wizją przyszłości?
Uśmiechnąłem się i przytaknąłem wracając do pracy.
- Czy to nie byłoby wspaniałe? Wyobrażasz sobie ile moglibyśmy razem osiągnąć? - rozmarzyłem się na chwilę, co szybko niestety zburzyła jej uwaga o zazdrości. Cóż, zazdrość na pewno się pojawi. W niektórych przypadkach mniejsza, w innych większa. Moja rodzina była na to doskonałym przykładem. Mój ojciec urodził się bez magii i właśnie z poczucia niesprawiedliwości, zazdrości, czy żalu... odciął się od magicznego świata. Ja zareagowałem inaczej, ale każdy człowiek jest inny, nie? Na pewne rzeczy nie mieliśmy wpływu. Dzieci możemy edukować, ale jak sprawić, żeby nie były zazdrosne? Chyba się nie dało. No i... w szkole przecież też byłem zazdrosny. Może nie o magię, bo o niej nie wiedziałem, ale o inne rzeczy i zdolności, które inni mieli. To, że mnie ta zazdrość nie odwróciła od rówieśników i nie rozgoryczyła, to właściwie też była zasługa Kingsleya. Przynajmniej częściowo.
- Najważniejsze, żeby im pokazać ich własne możliwości. Z magią czy bez każdy z nas jest wartościowy, ma indywidualne talenty i moc, żeby spełniać swoje marzenia - spojrzałem na Letę znad zbijanej szafy. - Jeśli ich tego nauczymy... nie będziemy się musieli przejmować zazdrością - uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco... i wtedy dotarł do mnie zapach jedzenia. Nawet gdybym chciał, to nie mógłbym mu się oprzeć, więc zaproszony przez Evans, szybko wytarłem ręce w spodnie i ruszyłem do ławki.
- Pachnie cudownie - poinformowałem, gdyby jednak nie zauważyła błogości na mojej twarzy, kiedy zajmowałem już miejsce. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden szczegół, który niespodziewanie zmącił mój spokój. W pierwszej chwili sądziłem, że Leta wciąż mówi o gotowaniu, ale kiedy wspomniała o "błyszczącej sztuczce", zbladłem jak na rozkaz, a zaniepokojenie odmalowało się na mojej twarzy.
- Leta, nie... - zacząłem próbując ją powstrzymać. Werbalnie, bo fizycznie chwilowo sparaliżował mnie strach.
Tak, mogłem snuć wizje współpracy z czarodziejami, zachwycać się naszymi wyimaginowanymi osiągnięciami, mogłem mówić o tym jak będziemy oswajać dzieci z tym co dla nich obce i straszne... ale kiedy przychodziło co do czego, to sam na głupie wspomnienie o zamiarze czarowania wciąż reagowałem właśnie tak. Magia wciąż budziła we mnie irracjonalny (przynajmniej częściowo) lęk. To, że coraz rzadziej miewałem ataki paniki z nią związane i że nawet, kiedy występowały, to umiałem sobie z nimi radzić, wcale nie oznaczało, że ten durny, wstydliwy strach zniknął. Nie, on wciąż się we mnie gnieździł, a teraz, kiedy zabrakło Alexa, straciłem nadzieję, że kiedykolwiek opuści mnie na zawsze. Szlag.
Na szczęście nic się nie wydarzyło. Na moje szczęście, bo Leta wcale nie wyglądała na zadowoloną co tylko pogłębiło mój wstyd, że w ten sposób zareagowałem.
- Wybacz, ja wciąż jeszcze... - urwałem w pół zdania, bo to przecież nie miało znaczenia. Była zawiedziona, że jej się nie udało, a ja...
- Pokażesz mi ją innym razem, co? - spróbowałem się do niej uśmiechnąć lekko, pocieszająco. - Żebym mógł ją należycie docenić - dodałem. Może, jak się wcześniej psychicznie przygotuję, to faktycznie nie będę kwiczał ze strachu jak prosię, kiedy ona będzie chciała się ze mną podzielić czymś nad czym pracuje?
Chciałem jej też tymi słowami przekazać, że wiem, że następnym razem jej się uda. Nie byłem pewny czy tak to odebrała... ale już nie zwlekając dłużej i nie mogąc się więcej opierać zacząłem pałaszować przygotowane przez nią danie wyrażając raz po raz podziw nad jej talentem kucharskim. Nie wiem czy jadłem kiedyś coś lepszego. Na pewno nic tak szybko odganiającego ode mnie strach.

[ztx2]


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Szkoła
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach