Wydarzenia


Ekipa forum
Sala motyli
AutorWiadomość
Sala motyli [odnośnik]17.07.17 2:07

Sala motyli

★★
Znajduje się w przeszklonej części ogrodu i jest położona na uboczu, przez co jest uczęszczana mniej niż główne atrakcje. Nie można odmówić temu miejscu pewnego uroku, tym bardziej, że obok egzotycznych roślin jego główną atrakcją są motyle. Żyje tutaj naprawdę dużo gatunków tych stworzeń, z których część na wolności jest wielką rzadkością lub wręcz są już niespotykane w pewnych obszarach. Tu wciąż można zobaczyć je żywe, a niektórzy badacze zainteresowani tymi owadami podejmują próby zrekonstruowania ich w miejscach, które kiedyś były ich naturalnym siedliskiem. Niektóre okazy są wyraźnie magiczne – większe i jaskrawiej ubarwione od swoich niemagicznych odpowiedników. Część z nich może mieć wykorzystywanie w alchemii. Pracownicy rezerwatu pilnują jednak, żeby nie krzywdzono i nie niepokojono motyli, dbają też o to, by wewnątrz nie przebywało zbyt wielu zwiedzających naraz. Jeśli usiądzie się spokojnie na jednej z niewielkich ławeczek, można doczekać się kilku kolorowych towarzyszy.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:43, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala motyli Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala motyli [odnośnik]26.01.18 22:04
13 czerwca

Trzynaście motyli siedziało sobie wygodnie na astronomie i nie zamierzało w żaden sposób zlecieć z profesora. Nawet gdy się poruszał, nic sobie z tego nie robiły, zupełnie jakby fioletowy garnitur niezwykle przypadł im do gustu i oceniały jakość materiału, z którego był zrobiony. A może podobały im się perfumy, których używał? No, bo chyba nie przypominał rośliny, prawda? Przynajmniej tak mu się wydawało, chociaż gdy tyle stworzeń się na nim mościło, mógł wyglądać jak prawdziwe dzieło sztuki. Brakowało jedynie by obsiadły mu też twarz i całkowicie stopiłby się z kolorowym otoczeniem skrzącym się w każdym kolorze tęczy. I nie tylko. Dzień nie był specjalnie wyjątkowy, lecz dla niego wszystko było warte zapamiętania. Szczególnie gdy spędzało się czas z bliską osobą i to w takim miejscu jak to! Niesamowite. Wspaniałe! Zabierające dech w piersiach! I... I! Zabrakło mu słów, by oddać piękno i unikatowość.
- No, więc... Pfff! No, więc poprosiłem o dotacje na badania, jednak jak na razie dyrektor nie chce... Pfff! Nie chce się zgodzić, a ja nie wiem czemu - starał się jakoś przegonić wielkiego motyla, który bez ustanku latał blisko twarzy Vane'a i chyba przymierzał się do wylądowania dokładnie na jego nosie. Oczywiście dość ciężko było się odwrócić w takim stanie, a co dopiero odgonić stworzenie. Więc chuchał i dmuchał, chociaż nic to nie dawało. Jedynie grzywka na chwilę wznosiła się i opadała znów na czoło mężczyzny. Jakiś mały chłopiec przebiegł obok, spojrzał na JJa i zaśmiał się, machając do profesora. Ten jedynie poruszył śmiesznie brwiami i przykucnął, uważając na motyle oczywiście, by znaleźć się na tym samym poziomie. - Ten się nazywa Rogers, a ten Peggy i są nierozłączni - powiedział spokojnie, po czym przekazał chłopcu dwa piękne motyle, które usiadły dziecku na pulchnej dłoni. Ten się aż zapowietrzył i zaraz uciekł do rodziców pochwalić się zdobyczą i zapewne imionami stworzeń. Jayden w tym czasie przeniósł uwagę na Evey i kontynuował urwany temat:
- O czym to ja mówiłem? Ah, no tak! Dyrektor Dippet i brak funduszy! Czuję się dogłębnie dotknięty. Przecież taką postawą Atylla na pewno nie stworzył swojego imperium. Nauka mnie potrzebuje! Wiem to! - rzucił, kręcąc głową tak długo, aż wszystkie owady nie odleciały na innych ludzi lub porozstawiane rośliny. Nie zauważył jednak że kilka drobnych pozostało mu na zaroście przez co wyglądał jakby przewiązał sobie tam szalik. Zaraz gdy motyle odleciały, wodził za nimi spojrzeniem i jego myśli odsunęły się od Hogwartu i badań. - Wiesz co się dowiedziałem? Z pozoru jedyną ‘bronią’ motyli jest ich kamuflaż, który opanowały do mistrzostwa na wszystkich etapach rozwoju. Są jednak gatunki motyli, które są trujące dla owadożerców. Trujące substancje przyswajają sobie już jako gąsienice ze zjadanych trujących roślin i przechowują te substancje w organizmach przez całe życie. Spodnia strona skrzydeł niektórych z nich posiada specyficzne ‘oczy’, które mają za zadanie odstraszać drapieżniki – motyle te odpoczywają ze złożonymi skrzydłami tak, że jest widoczna właśnie spodnia strona skrzydeł. I to wszystko czytając jedynie tabliczki przy wejściu! - zakomunikował dumnie wypinając pierś. - A ty jak spędzałaś ostatnio czas? - spytał jak gdyby nigdy nic, siadając koło Evey na większym głazie uformowanym na podobieństwo ławki i oparł łokieć na podwyższeniu, by z łatwością podeprzeć głowę na dłoni. Wpatrywał się z w błogim uśmiechem w przyjaciółkę, czekając na jakieś informacje z jej strony. Chyba za bardzo się rozgadał.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala motyli [odnośnik]27.01.18 16:17
Jej świat stawał się coraz bardziej ponury, mroczny. Z dnia na dzień było to coraz bardziej wyczuwalne. Nad Wielką Brytanią rozpościerał się cień, który stawał się niemalże namacalny niczym groźba niechybnej katastrofy. Chciała z tym walczyć, pragnąć przywrócić świat, jaki znała. Odkąd więc wróciła do pracy po przerwie, rzuciła się w wir pracy, podejmując się coraz to kolejnych zadań. Miała przez to mniej czasu dla siebie, ale nie czuła z tego powodu żalu. Od zawsze pozwalała się pochłaniać stawianym sobie zadaniom, zapominając o wszystkim dookoła. A jednak nawet pomimo ogromnej miłości w stosunku do własnego zawodu, potrzebowała dni odpoczynku, chwili zapomnienia. List, który niedawno otrzymała, niósł nadzieję odpoczynku, swoistego zetknięcia się z dzieciństwem, po którym spodziewała się dostać ogromnego zastrzyku energii. Z niecierpliwością więc odliczała dni i godziny do spotkania, a gdy nareszcie nadszedł czas, zostawiła za sobą świat aurorów. Wystarczył pierwszy rzut oka na przyjaciela, by na jej twarzy pojawił się pogodny uśmiech, który nie znikał ani przez chwilę.
Stała w sali już jakiś czas, wpatrując się z fascynacją w drobne istoty, które usadowiły się na jej dłoni. Czuła, że gdyby spojrzała w lustro, spostrzegłaby jeszcze kilka na swojej głowie czy ramionach. Najbardziej dziwne było zaś to, iż istot ciągle przybywało - jakby z sekundy na sekundę rozmnażały się. chcąc zakryć ich w całości. Po chwili jednak Evey postanowiła usiąść na jednym z głazów, pełniących rolę ławki, w skutek czego kilka motyli odleciało. To pozwoliło jej jednak skupić się na postaci przyjaciela, na którym od razu dostrzegła kolorowe stworzonka. Zaśmiała się cicho, dostrzegając jego starania, by motyl nie wylądował na jego twarzy. Przez skupienie na tym, dopiero po chwili dotarł do niej sens jego wypowiedzi. Kiwnęła głową, na chwilę jednak zwracając uwagę na małego chłopca, któremu przyjaciel wręczył dwa motyle o przezabawnych imionach. Nie mogła się powstrzymać od przewrócenia oczami, którego jednak przyjaciel nie zauważył, a przynajmniej tak jej się wydawało.
Póki co nie musiała się zbytnio odzywać, nie przeszkadzało jej to jednak. Lubiła słuchać tego radośnie beztroskiego głosu, informującego o tysiącach różnych spraw, które często nie miały ze sobą nic wspólnego. Przyzwyczaiła się jednak do tych nagłych zmian tematów i, o dziwo, umiała się w nich połapać.
Nagle cały świat zasłoniła jej tajemnicza, czerwona plamka. Próbowała odciągnąć od niej twarz, lecz ta uparcie przybliżała się. Idąc za przykładem przyjaciela zaczęła dmuchać, usiłując pozbyć się motyla z twarzy. Wiedziała, dlaczego tak bardzo usiłował usiąść na jej ustach - wszak pomalowała je dzisiaj na czerwono, a tak mocny kolor jedynie zachęcał do siedzenia. Na szczęście w końcu udało jej się przegonić stworzenie, po czym odkryła, iż przyjaciel siedzi obok niej. Na szczęście słuchała jego słów, toteż nie miała problemu z zareagowaniem.
- Cóż, moją bronią tez może być kamuflaż - odpowiedziała, mrugając do niego okiem, które na chwilę zmieniło swoja barwę z ciemnego brązu na błękit. Wierzyła, iż jedynie jej przyjaciel dostrzegł to niepozorne użycie jej umiejętności. O wiele bardziej lubiła przybierać na chwilę wąsy, ale teraz nie mogła sobie na to pozwolić.
- Myślę, że domyślasz się jak ostatnio spędziłam czas - odpowiedziała, wzruszając lekko ramionami. - Zajmowałam się pracą, ale nie wyrażam przez to ani krztyny żalu - lubię moją pracę i olejne zadania, którym muszę codziennie podołać. Ale ciesze się, że postanowiłeś na chwilę oderwać moje myśli od kolejnych zadań. Mama twierdzi, że za dużo pracuję, więc spodziewaj się od niej listu z gorącymi podziękowaniami.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala motyli [odnośnik]27.01.18 18:41
Kamuflaż. Tego nie można było odmówić jego przyjaciółce, gdy tak swobodnie mogła zmieniać postać według własnej woli. Czasem go martwiło to, że mogli ją przez to za bardzo w pracy wykorzystywać, jednak znał Evey na tyle, by wiedzieć, że jeśli zwęszyłaby chociaż odrobinę niecnych planów, od razu by się im przeciwstawiła. Ba! Pewnie poszłaby i do samego Ministra Magii, jeśli tego by wymagała sytuacja. Jego nieposkromiona przyjaciółka była wszak nie do zdarcia i gdyby była mężczyzną, kto wie. Być może byłaby nawet najsłynniejszym aurorem w całej Wielkiej Brytanii. Jay nigdy nie postrzegał kobiet jako słabszych, a na pewno  nie bardziej bezbronnych. Obracał się przecież w dzielnym towarzystwie, które nie pozwalało mu nawet myśleć w ten sposób. Celie była aurorem z krwi i kości, Mia się na niego szkoliła i biła klaunów nie zważając na konsekwencje swoich czynów, Pandora zajmowała się amuletami, reszta kobiet, które znał była w dużej grupie w Zakonie Feniksa i przeciwstawiały się władzy, by walczyć o swoje. Nie. Ten kraj na pewno nie wybrzmiewał słabością damskiej płci. Nawet przecież jego uczennice chciały zgłębiać wiedzę, której nie dostarczyła im szkoła. Marine wspaniale poradziła sobie z zaklęciem patronusa i zaskoczyła go swoją determinacją i zdolnościami. Jeśli w czymś mieli pokładać swoją przyszłość i rozsądek to właśnie w nich - w kobietach. Przysiadając koło Evey, czuł się zarówno wybitnie dobrze, ale również i bezpiecznie. Wiedział, że nikomu nie dałaby go skrzywdzić i chociaż uznawała go za roztrzepańca, on również oddałby wszystko, by trzymała się z daleka od kłopotów. Jednak on wpadał w nie nieumyślnie, a ona miała taką pracę.
- Ano, więc właśnie... - zaczął, wzdychając na chwilę i przejeżdżając dłonią przez włosy. Nie chciał rozmawiać o Pandorze z tego względu, że jego kuzynka szybko musiała opuścić jego mieszkanie. Jej ojciec chyba nie darzył go specjalnym zaufaniem w tej kwestii. Oboje jednak wiedzieli, że była to jedynie tymczasowa sytuacja. Szkoda, bo Jayden strasznie szybko się przywiązywał. Na szczęście jednak wciąż miał Heweliusza, który ciągle mówił, że dobrze, że znów ten dom należy do mężczyzn. To wspomnienie nieco rozbawiło Vane'a, powodując na jego twarzy lekki uśmiech. - Napisałaś w liście, że niedobrze, że jestem sam. Myślę jednak, że oboje czulibyśmy się lepiej, jeśli przyszłoby nam wiedzieć, co się dzieje. Z nami. Martwię się o ciebie, nie tylko dlatego że się przepracowujesz, co i tak wzbudza mój niepokój. Zresztą przywykłem już do mieszkania z kimś. I... - urwał, gdy przelatujący motyl zamachnął się skrzydełkami nieco mocniej, a nadmiar pyłku z jego delikatnego ciałka podrażniło nos profesora. Ten jedynie urwał, czując swędzenie i zaraz kichnął potężnie w rękaw, chowając twarz w zgiętej dłoni na wysokości łokcia. Wszystkie motyle odfrunęły od niego, uwalniając go ze swojej obecności. - Co za łobuz - rzucił, krztusząc się przez moment. Chciał ponownie zabrać głos, ale czknął niespodziewanie, a jakaś magiczna siła poderwała go w górę i profesor podskoczył na jakieś dwadzieścia centymetrów, by opaść z powrotem na kamienną ławkę. Jayden spojrzał szerokimi, zdziwionymi oczami na Evey, nie mając pojęcia, co też się wydarzyło. - Też to widziałaś? - spytał z niedowierzaniem, podnosząc głowę w górę jakby tam miała znajdować się odpowiedź na jego pytanie. - Myślę, że trzeba wyjść na dwór. Może następnym razem dolecę do księżyca - rzucił, chociaż w jego głosie można było odnaleźć chęć spełnienia tego szalonego pomysłu.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala motyli [odnośnik]02.02.18 20:08
W swoim życiu wielokrotnie zetknęła się z gorszym traktowaniem ze względu na jej (ponoć) słabszą płeć. Nigdy jednak znacznie się tym nie przejmowała, bowiem według niej podobne zachowania źle świadczyły jedynie o osobie, która się ich dopuszczała. Mężczyzn, którzy maniakalnie podkreślali różnicę płci, zawsze uważała za dupków o zbyt wielkim ego, zakochanych w czubkach własnych nosów (ewentualnie wypastowanych na błysk butów). Powodów takiego podejścia szukała zaś w braku większych osiągnięć, którymi mogliby się pochwalić bądź strachu, iż ktoś może być od nich lepszy. Jakkolwiek miała się jednak rzeczywistość, nie potrafiła odnaleźć w sobie ani odrobiny szacunku dla takich person ani wystarczająco czasu na zawracanie sobie nimi głowy. Nic więc dziwnego, iż pierwsze co przyciągnęło ją do Jaydena to brak jakichkolwiek oznak wywyższania się i ogromna równość, z jaką traktował wszystkich wokół siebie. Ponadto miał w sobie coś, co nie pozwalało przejść obok niego obojętnie - przyciągał innych, szybko zyskując ich sympatię. Zawsze myślała o nim jak o ogromnym szczęściu, które otrzymała. Był jak gwiazda, która spadła z nieba i przybrała postać człowieka o ogromnym sercu.
W chwili, gdy przyjaciel zaczął mówić, postanowiła usiąść w nieco innej pozycji. Przekręciła się nieco w bok w taki sposób, by móc bez problemu patrzeć się na niego. Początek jego wypowiedzi wskazywał, iż powinna się na niego patrzeć, bowiem wyczuwała instynktownie, iż za tym wszystkim kryje się coś więcej. Słuchała zatem uważnie, cierpliwie oczekując na dojście do sedna sprawy. Każde kolejne słowo przynosiła jednak dreszcz podniecenia, bowiem powoli domyślała się, jakie mogą być intencje przyjaciela i miała szczerą nadzieję, iż jej interpretacja była właściwa. To wywołało na jej twarzy jeszcze bardziej pogodny uśmiech, którzy szybko zmienił się jednak w wyraz szczerego zaskoczenia, gdy rozległo się kichnięcie Jaydena. Poczuła, iż kilka motyli, które wcześniej wygodnie trwały na jej ramieniu, odleciały spłoszone, mieszając się z tłumem innych owadów, które uciekły od Vane'a. O ile jednak wówczas była przygotowana na podobną reakcję, o tyle słysząc nagłe czknięcie, sama podskoczyła w miejscu. Poczuła nagle bolesne uderzenie serca, które mocno łopotało w jej piersi.
- Widziałam - odpowiedziała, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w przyjaciela. - I może lepiej nie wychodźmy, bo w kosmosie nie będę mogła cię znaleźć.
Choć wiedziała, iż podobne pomysły to jedynie żarty ze strony JJ-a, to zawsze wzbudzały w niej dziwny niepokój, jakby to była tylko zapowiedź przyszłości. A póki co nie wyobrażała sobie swojego świata bez niego i nie oczekiwała, by kiedykolwiek miało się to zmienić.
- Ale nie skończyłeś mówić... - powiedziała po chwili mając nadzieję, iż to było tylko pojedyncze czknięcie. - Wspominałeś coś o mieszkaniu i przywyknięciu do mieszkania z kimś. - podsunęła, nie chcąc wychodzić na przód ze zbyt pochopnymi wnioskami. Jeśli jej interpretacja była błędna, to mogłaby wprowadzić przyjaciela w zakłopotanie, a tego nie lubiła.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala motyli [odnośnik]07.02.18 14:42
♫♪♬

Nieświadomy nadchodzącej katastrofy, która już za kilka dni miała zburzyć jego przejawiający się ponownie optymizm po tragediach z początku miesiąca, dał się porwać miłym dniom. Dlatego też z taką błogością przyjął do wiadomości, że jednak Celie ma chwilę czasu i nie odmówiła mu kategorycznie spotkania. Tęsknił za jej towarzystwem niesamowicie i czasami wręcz czuł się jak małe dziecko, szukające jedynie przytulenia. Co prawda to ona była od niego niższa i drobniejsza, ale potrafiła sprawić, że czuł się bezpiecznie. Wspólne przejście przez Hogwart dało mu szeroką perspektywę na niektóre sprawy, a stanowczy charakter Howell potrafił ściągać go na ziemię, gdy oddawał się dalekim kontemplacjom. Pomimo tego, że byli tak od siebie różni, stanowili wspólnie całość nie do pokonania. Niekiedy można było ich mylnie brać za rodzeństwo - szczególnie w szkole często padało to pytanie. W końcu wszędzie chodzili razem, siedzieli w jednej ławce przy łączonych zajęciach, na upartego mogli być też lekko podobni z wyglądu. Co było naprawdę zabawne w pewnych momentach.
Wspomnienia były integralną częścią osobowości każdego, chociaż Jayden często do nich wracał i cieszył z tych miłych obrazów przeszłości. Zdarzały się też te brutalne, szczególnie niedawno, lecz nie mógł się zmienić diametralnie, wiedząc, że tyle piękna znajdowało się dokoła niego. Tym bardziej pragnął je ochronić przed zepsuciem, a ludzi przed upadkiem. Wiedział, że siedząca przed nim kobieta również czynnie brała w tym udział i zawsze był z niej niesamowicie dumny z tego powodu. Miał tyle szczęścia, że każda kobieta w jego otoczeniu była niesamowicie silna i pewna siebie. Niedaleko szukać to nie tylko Evey. W końcu Mia również potrafiła postawić na swoim i czasem o wiele agresywniejszą drogą niż Celie. Myśl o szalonej kuzynce, wywołała delikatny uśmiech na twarzy profesora i nawet nie przeszkodził mu motyl na chwilę osiadający na jego nieogolonym policzku. Jednak potężne czknięcie nawet i ów motylka zdołało przegonić, a na twarzy aurorki wywołać poważną konsternację. Jej mina była tak zaskakująca, że JD zaśmiał się, ale zaraz znów porwało go czknięcie.
- No, właśnie - podjął przerwany wcześniej temat, schodząc na ziemię nie tylko po zabawnym czknięciu, ale również i myślami, które kazała obrać mu Celie. - Mam dość spore mieszkanie do tego cały strych. To znaczy strych na jakieś rzeczy! Nie na pokój dla kogoś! Nie, nie. Tam jest za mało miejsca - zaczął się tłumaczyć dość ożywczo, nie chcąc, by przyjaciółka pomyślała o tym, że profesor wyrzuca potencjalnych współlokatorów do zakurzonego pomieszczenia zaraz pod dachem. - Po prostu pomyślałem, że... Hm... Może chciałabyś ze mną zamieszkać?
W tym też momencie Jayden poczuł się uważnie obserwowany, a gdy przekręcił głowę, okazało się, że zaraz przed ławką stała mała staruszka, która trzymała zaciśnięte dłonie na torebce i wpatrywała się we dwójkę świecącymi oczami. Nie wiadomo od jakiego czasu już tam stała i podsłuchiwała, ale chyba wyglądała na dość podnieconą. - Zgódź się! - rzuciła do Evey, a JJowi zajęło chwilę zanim zrozumiał o co pani chodziło. Zaraz cały poczerwieniał i jakby zmalał, marząc, żeby schować się w kołnierzu płaszcza.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala motyli [odnośnik]16.03.18 22:21
Domyślała się dokąd zmierza ta rozmowa, czego próbowała nie dać po sobie poznać. Cierpliwie wpatrywała się w przyjaciela, oczekując tych konkretnych słów które miały paść. Przy tym starała się ukryć rozbawienie z powodu dość uroczej nieporadności Jayden'a, co wychodziło jej z dość średnim skutkiem. Jej usta, ściśnięte nieco, wygięły się w podkówkę, co było skutkiem nieudolnego hamowania szerokiego uśmiechu, który sam wprost cisnął się na usta kobiety. Skupiła się na jego słowach tak bardzo, że zaczęła ignorować przylatujące motyle czy innych zwiedzających ogród, którzy rzucali w ich stronę ukradkowe spojrzenia. Z pewnością z boku musieli wyglądać dość interesująco i niejednoznacznie. Evey jednak nigdy nie próbowała (w podobnych okolicznościach) wczuć się w perspektywę zwykłego obserwatora, by poznać potencjalne myśli na jej temat. Wyczulona przez starszego brata starała się nie interesować opinią obcych ludzi, bowiem nigdy dla nikogo nie będzie idealna. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał problem z jej osobą bądź sytuacjami z jej udziałem. Najważniejsze było to, że sama była pewna swoich działań i własnej wartości. Naturalnie wprowadzanie podobnego sposobu myślenia nie było łatwe, a zwłaszcza na samym początku - nowe środowisku Hogwartu i uczniów wydawało się z początku na tyle przytłaczające, że musiało minąć kilka długich dni by przywyknęła do wszystkich nowości. Teraz jednak, będąc doświadczoną przez minione lata, nie miała podobnych problemów i potrafiła skutecznie wprowadzać swoje poglądy do codzienności.
Może chciałabyś ze mną zamieszkać?
Wreszcie padły tak wyczekiwane przez nią słowa, po których pozwoliła sobie w końcu na szeroki uśmiech. Nie miała wątpliwości co do odpowiedzi, którą miała zamiar dać. Otworzyła usta z zamiarem wyrażenia swojego nastawienia na podsunięty pomysł, by już po chwili miał wydobyć się z nich rozbawiony śmiech. Ona również wcześniej nie spostrzegła wpatrującej się w nich staruszki, której wyraz twarzy jednoznacznie wskazywał na jej perspektywę widzenia. Dodatkowa rada nie pozostawała żadnych wątpliwości. Przeniosła wzrok na przyjaciela, już po chwili zduszając w sobie śmiech. Widok jego twarzy przybierającej barwę piwonii wywołał współczucie, a wyraźne na jego twarzy zakłopotanie wymusiło uratowanie z niezręcznej sytuacji.
- Oczywiście, że się zgadzam - odpowiedziała, patrząc na twarz Jaydena ze szczerą radością. - Przecież nie mogłabym odmówić mojemu kochanemu bratu!
Na jej twarzy szczęście zmieszało się z rozbawieniem, gdy wyobraziła sobie reakcję starszej kobiety. Z początku jednak nie spojrzała na nią, dopiero po chwili pozwalając sobie na ukradkowe spojrzenie. Twarz kobiety wyrażała wyraźne rozczarowanie, a poliki pokryły się lekkim szkarłatem znacznie jednak słabszym niż ten, który wcześniej oblał twarz jej przyjaciela. Staruszka wolnym krokiem zaczęła się od nich oddalać, najwyraźniej nie potrafiąc nic więcej od siebie dodać. To zapewniło im odzyskanie swobody i prywatności. Evey przeniosła w powrotem wzrok na przyjaciela, z politowaniem kręcąc głową.
- A myślałam że po tylu latach znajomości nic nie będzie dla ciebie niezręczne w mojej obecności - powiedziała, wpatrując się w niego wymownie.

Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala motyli [odnośnik]18.03.18 21:48
Delikatny uśmiech wciąż tkwił na jego twarzy, gdy patrzył na znajomą twarz najlepszej przyjaciółki. Bo ona również mu się przyglądała, ale gdy uciekała spojrzeniem, Jayden mógł bez krępacji jej się przyglądać. Wciąż widział w niej tę jedenastolatkę, którą spotkał w drodze do Hogwartu, gdy niezwykle podniecony ściskał w dłoniach tom Pana Astronoma i jego Księżyc, który dostał z okazji wybierania się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Od razu zwróciła jego uwagę, gdy takim pewnym siebie spojrzeniem i osobowością przechodziła miedzy przedziałami, by w końcu cofnąć się do tego, w którym siedział on i jeszcze parę uczniów. Vane słyszał jej głosik Wolne? jakby było to zaledwie wczoraj. Nie spodziewałby się, że ten jeden moment tak silnie zaważy na ich przyszłej znajomości, która była bardziej intensywna jak i mniej - szczególnie, gdy Evey straciła starszego brata. To było potworne i Jay chciał robić wszystko, co w jego mocy, by dziewczynka nie straciła wiary i nie zanurzała się w przeszłości. Rozgoryczenie i popadnięcie w dziwny stan marazmu był sporym zagrożeniem dla każdego, kto przeżywał żałobę. On jeszcze nie stracił nikogo bliskiego, lecz wkrótce miało się to tak okrutnie zmienić - tak okrutnie odebrać mu dwie bliskie osoby za jednym zamachem, jednego dnia. Póki co już wstrząsnęła nim śmierć i krzywda dzieci podczas akcji ratowania mugolaków spod władzy Ministerstwa Magii. W końcu to było główną przyczyną jego bezsenności i ogólnego pogorszenia się stanu zdrowia. Co za koszmar... Czasem łapał się na tym, że wracał do tego myślami, a oczy same potrafiły się zaszklić, gardło ściskała niewidzialna dłoń... Profesor szybko próbował doprowadzić się do porządku i nie dać zwieść mrokom, które czaiły się na każdego. Nawet na niego, chociaż wydawać by się mogło, że było osobą, która się ich nie imała. Ale czy głównie najlepszych zło nie planowało, nie kusiło swoimi ścieżkami? JJ był nauczony dostrzegać te zagrożenia, a wrodzona chęć niesienia również pomocy w tym innym, wykuła mężczyznę, którego był współcześnie. I chociaż był bardzo roztrzepany, widział rzeczywistość w zupełnie innych barwach niż inni.
Śmieszna mina Evey wcale nie przykuła jego uwagi - nie, gdy następne słowa padające z jej ust sprawiły, że jego twarz wpierw przybrała wyraz zaskoczenia, szoku wręcz. Po chwili jednak szeroko otwarte oczy się lekko przymknęły, by na skroniach pojawiły się delikatne zmarszczki wywołane uśmiechem. Szerokim i błogim, którego nie mogłyby oddać słowa. Oczywiście, że się zgadzam. Czy mógł słyszeć coś wspanialszego? Na pewno nie w ostatnim czasie! Poczuł jak jego serce podskoczyło gwałtownie i zapomniał o starszej pani. A także o rumieńcu na policzkach, który wciąż tam tkwił lecz z każdą chwilą coraz bardziej bladł. Teraz raczej się mógł zaróżowieć jedynie od szczęścia. - Ja... - zaczął, ale znów czknął, a jakaś niewidzialna siła porwała go w górę. - Chyba nie pozbędę się tej czkawki - zaśmiał się, opadając znów na ziemię i stając przed Evey. - Obwiąż mnie sznurem czy coś, bo ci odlecę - dodał i nie czekając na odpowiedź ze strony towarzyszki, złapał jej twarz w dłonie i pocałował w czubek głowy. Jak mógł inaczej jej okazać swoje uczucie, które z czasem wcale nie malało, a wręcz wzrastało? Bo to że wielka część jego samego, by przepadła bez niej, było rzeczą jak najbardziej pewną i Jayden nie chciał się przekonywać jakby żyło mu się bez niej. - Jesteś najlepszą siostrą na świecie! - rzucił, przytulając swój pokryty zarostem policzek do jej.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala motyli [odnośnik]19.03.18 23:55
Widziała szczęście malujące się na jego twarzy - podobne i ona sama odczuwała ciesząc się na perspektywę posiadania tak miłego współlokatora. Żałowała, iż sama wcześniej nie pomyślała o podobnym rozwiązaniu, które było przecież tak proste. Jednocześnie ani przez moment nie czuła zawahania w związku z wiążącą się z tego powodu przeprowadzką do nowego miejsca. Nie odczuwała przywiązania do swojego mieszkania, w którym i tak nie spędzała zbyt wiele czasu. Żyła w ciągłym biegu poza i tak pustymi czterema ścianami, do których wracała jedynie po to by się wyspać bądź kontynuować pracę. Ostatnie wydarzenia zaś rzuciły poważny cień na jej samopoczucie w budynku, przypominając o potwornej nocy. Wystarczyła chwila skupienia by wspomnienie tnących skórę kawałków szkła powróciło. To nie ból fizyczny był jednak nieprzyjemny - w swoim zawodzie była na to gotowa, mierząc się wielokrotnie z czymś o wiele poważniejszym aniżeli delikatne rysy na skórze. Nie. To strach, który czuła w tamtym momencie był koszmarem. Cieniem zasnuwającym jej myśli. Bała się o rodzinę i o mężczyznę, którego radosną twarz obserwowała. Brak wiedzy na temat losów najbliższych był najgorszym uczuciem jaki można było sobie wyobrazić i miała nadzieję już nigdy nie odczuwać go z taką siłą jak pierwszego dnia maja.
Zaśmiała się głośno, słysząc ponownie odgłos czknięcia przyjaciela. Było w tym coś uroczego i zabawnego, co wydawało się pasować do tej chwili. Jakby było to wpisane idealnie do tej konkretnej rozmowy. I już miała się odezwać, proponując pomoc w walce z uporczywą czkawką, gdy w tej poczuła dotyk warg przyjaciela na czubku głowy. Uśmiech na jej twarzy nieznacznie się powiększył, a w sercu poczuła przyjemne ciepło. Zabawne jak drobne gesty potrafią wyrazić więcej niż tysiąc słów.
W odpowiedzi objęła go za szyję, doceniając te chwile bliskości. Objęcie było niczym obietnica, że już zawsze będą razem, wspierając się nawzajem. Miała zamiar go bronić w każdej chwili, gotowa stanąć za nim murem. Był dla niej rodziną, bratem... Podobne określenie drugiej osoby miało dla niej ogromną wartość. Nigdy nie rzucała słów na wiatr.
- A zatem pozwól iż jako dobra siostra zdradzę Ci sekret wyleczenia czkawki- powiedziała w końcu, pozwalając mu uwolnić się z uścisku. - Kilka sprawdzonych metod mojego taty...
Evey zawsze ceniła sobie ojcowskie rady, uważając je za często za o wiele lepsze niż machanie różdżką. Pan Howell nie miał nic wspólnego z magią - był mugolem, człowiekiem inteligentnym, który nigdy nie pożałował swojego pochodzenia ani faktu, że wypowiadane przez niego inkantacje były jedynie pustymi frazami.
- Potrzebujemy butelkę wody- zakomenderowała żałując, iż tak szybko wyszła z domu bez odpowiedniego przygotowania się.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala motyli [odnośnik]07.04.18 14:45
Oboje nie mogli się bardziej różnić. Ona uchodziła za twardą i nieustraszoną. On chodził z głową w chmurach i podręcznikiem do astronomii pod pachą. Stanowili najcudaczniejszą parę w swoim roczniku i niektórzy próbowali się dopatrzyć spisków takich jak przyrodnie rodzeństwo, para, a może nawet przysięgę wieczystą. Bo co sprawiło, że pozornie te dwie osoby, które nie miały ze sobą na oko nic wspólnego, zżyły się tak mocno, że ich przyjaźń trwała już dobre dziewiętnaście lat? Dłużej już trwali przy swoim boku niż byli oddzielnie. Jako jedenastolatek Jayden wierzył, że będzie mu dane zaznać jeszcze wielu szczerych i zaskakujących przyjaźni, ale czy spodziewał się, że na jego drodze stanie właśnie ona? Cecylia Howell, która była niczym rakieta i nikt nie mógł jej powstrzymać. I nie chodziło jedynie o wykazywanie się odwagą jak na porządnego Gryfona przystało, ale gdy chciała jakieś ciasteczko na zamkowym stole, wszyscy przed nią uciekali, bo potrafiła osiągnąć swój cel, idąc ku niemu po trupach. Z jej determinacją i jego umysłem nie mieli sobie równych w grach grupowych, które od czasu do czasu organizowano dla uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa. To były szalone, ale niezwykle przyjemne lata dzieciństwa, do których wciąż i wciąż można było wracać, by poczuć tę magię wspomnień. Czy to wszystko szło właśnie ku temu dniu, w którym mieli w końcu przejść na kolejny poziom rodzeństwa, którego nie łączyły więzy krwi? Możliwe. Być może. Jayden cieszył się jak dziecko na samą myśl, że nie będzie sam i jego współlokatorką nie będzie ktoś nieznany. Pandora zostawiła mu wiadomość z wytłumaczeniem, a później przestała się odzywać. Było to trochę niepokojące, ale wiedział, że potrzebowała przestrzeni, dlatego nie zatrzymywał jej w żaden sposób. Przyjął jej decyzję ze spokojem, chociaż na pewno nie był w pełni szczęśliwy. Dzięki temu teraz jednak patrzył na ciepłą twarz Evey, która nie przedstawiała żadnych oznak niepokoju. Wręcz przeciwnie. Sądził, że Howell jakoś zaneguje ten pomysł, chociażby odległością od rodzinnego domu lub zwykłym problemem z przenoszeniem wszystkich rzeczy. A tutaj? Jak mógłby w nią wątpić w jakikolwiek sposób? Błoga ulga wymieszana ze szczyptą szczęścia i dużą garścią dziecięcego uroku biła od profesora, nadając mu przy tym pewien znacznik dawnego siebie - jeszcze przed pożarem w szkole i śmiercią tych wszystkich mugoli z jego uczniami na czele. Przyjemna energia przeszła przez całe jego ciało, zalewając ciepłem, które wywoływali jedynie najbliżsi. Zaraz jednak ów czuły moment został przerwany przez jego podskok w górę i śmiech Evey, która zmieniła temat na bardziej przyziemny. O ile w tej sytuacji było to możliwe.
- Butelkę? Co? Chyba nie planujesz mnie zmniejszać! - zawołał, odsuwając się lekko, ale zaraz czkawka znów dała o sobie znać, dlatego pokręcił już głową ze zrezygnowaniem i zamknął usta, nie chcąc skrzywdzić żadnego z motyli na sali. - Zaprowadź mnie do jakiegoś uzdrowiciela nim zdobędę Księżyc. Z miłą chęcią bym się tam udał... - Zdał się więc na łaskę Evey, ufając, że jego przyjaciółka wie, co robi. Przyjaciółka. Siostra. Strażniczka. I od teraz współlokatorka jak widać. Czy mógł prosić o coś lepszego?

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala motyli [odnośnik]18.06.18 14:12
| 24.07?

Lubiła tu przychodzić.
Dobrze było widzieć, że szklarniowe rośliny i motyle wciąż miały się dobrze, choć odwiedzających było mniej. Nadal jednak zdarzali się tacy, którzy chcieli tu przychodzić i przejść się wśród zadbanej roślinności, odciąć się od mglistej, pełnej niepokoju szarzyzny. Minął już miesiąc od małej, prywatnej tragedii Jocelyn, i miesiąc od tej znacznie większej, która dotknęła ogół społeczeństwa. Z racji tego, że wciąż jeszcze przebywała na zwolnieniu, czuła się od tego w pewien sposób odcięta, odsunięta. I choć w przypadku anomalii przez cały maj zajmowała się ich ofiarami, widząc na własne oczy ogrom tragedii, w tym przypadku głównie o niej słyszała, w Mungu bywając sporadycznie. Problemy z transportem dawały się jednak we znaki im wszystkim, dlatego Jocelyn opuszczała dom mniej chętnie, zrażona perspektywą tłoczenia się w wypełnionym po brzegi Błędnym Rycerzu, który niestrudzenie kursował po Londynie, zatłoczony nie tylko stałymi bywalcami, ale też tymi, którzy zwykle korzystali z teleportacji lub sieci Fiuu. Jak Josie.
Ale czasem nawet Błędny Rycerz wydawał się dobrą alternatywą dla przebywania w pobliżu Thei Vane. Nie sądziła, że to mogło być możliwe, ale matka od czasu wybuchu anomalii stała się jeszcze gorsza niż była przedtem, i o ile dawniej czasem trafiały się momenty, kiedy była całkiem przystępna, teraz należało to do wielkiej rzadkości. Złożona nasilającą się chorobą Thea prawie nie opuszczała swojego pokoju, ale gdy już opuszczała, zalewała córki i męża falami frustracji i pretensji do świata.
To, że Jocelyn miała chwilową przerwę od kursu, było jej na rękę i gorąco pragnęła utrzymania się tego stanu rzeczy, wierząc, że córka łatwiej znajdzie dobrego męża jak nie będzie pracować. To było dla niej ważniejsze niż to, co Jocelyn przeżyła w czerwcu, ale nigdy nawet nie opowiedziała matce o wydarzeniach na wyspie. Thea nie zrozumiałaby, widziała tylko koniec własnego nosa i własne wyobrażenia córek, od których Jocelyn ostatnimi czasy zdawała się odbiegać. I zaczynała też coraz bardziej zauważać wady swojej rodzicielki, zupełnie jakby znalezienie się na krawędzi pomogło jej spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy. Pamiętała wciąż, że kiedy trafiła do Munga matka ani razu jej nie odwiedziła, zrobiła to tylko siostra, ojciec i... Tom. Gdy wróciła do domu, Thea wyraziła tylko kolejne pretensje i nie okazała ani odrobiny matczynej troski. Najwyraźniej nawet już nie próbowała udawać, tak jak kiedyś, kiedy przez całe lata pozwalała jej wierzyć, że jest kochana mimo tego, że nie nosiła odpowiedniego nazwiska.
Przestawała się dziwić, że Tom po swoim ujawnieniu się jej wcale nie miał zamiaru wracać na łono rodziny. Nie miała pojęcia, gdzie teraz był, ale z całą pewnością daleko od swojej matki.
Przysiadła na jednej z ławeczek w sali motyli, ale nie wyciągnęła z torebki szkicownika. Nie miała ochoty rysować, choć początkowo przyświecał jej taki zamiar, kiedy jechała Błędnym Rycerzem w stronę ogrodu magibotanicznego, byle tylko uniknąć matki. Napoiła ją nową dawką eliksiru leczniczego, który musiała przyjmować i opuściła dom, licząc że tutaj, w jednym z ulubionych miejsc w Londynie, odnajdzie trochę spokoju.
Gdy usiadła, mogła obserwować motyle. Jeden z nich przysiadł na jej policzku, inny wybrał ramię. Musiały być przyzwyczajone do obecności ludzi, skoro w ogóle się nie bały.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Sala motyli [odnośnik]19.06.18 14:17
24 lipca 1956
Thomasowi zdecydowanie żyło się lepiej z daleka od rodziców, to nie było zresztą niczym nowym. Do podobnych wniosków doszedł już w trakcie swojej nauki w Hogwarcie i bardzo sobie owe wnioski chwalił; pomogły mu bowiem w porę uwolnić się spod toksycznego jarzma tych, którzy w teorii winni mu być najbliższymi. Niestety to, że żył z daleka od nich nie oznaczało, że cofnęły się zmiany, jakie zaszły w jego zachowaniu. Te jedynie się pogłębiały, uwypuklając różnice pomiędzy nim, a siostrami, których starał się nie niepokoić już właściwie od miesiąca. Złożyło się na to wiele czynników; nie chciał też dawać im płonnych nadziei, że teraz będzie w ich życiu pojawiać się częściej. Błąd ten popełnił z Havisham i nie zamierzał ponownie dać się złapać w pułapkę własnych pragnień, nawet jeśli jego myśli coraz częściej wyłaniały się z otchłani bezdennej obojętności, by zaczerpnąć powietrza, wzbudzić niepokój, a potem zniknąć tak szybko, jak się pojawiły.
Wprowadzenie stanu wyjątkowego wymogło na nim zmianę trybu życia. Jego nocne wędrówki musiały się ograniczyć, nie chciał za łatwo podpaść. Choćby przez wzgląd na to, że został rozpoznany, a choć nie można było mu niczego udowodnić, nie zamierzał krzyżować swoich ścieżek z Wrightem w najbliższym czasie, który tak naprawdę oznaczał zawoalowanego nigdy. Ta wojna będzie go kosztowała wiele znajomości, ale był z tym pogodzony już przed nią. Czas zatarłby je tak czy siak; w takim wypadku mógł przynajmniej się cieszyć, że odcięcie się było krótkie, precyzyjne i bezbolesne. Nigdy nie miał problemu z tym, by po wszystkim wyruszyć dalej. Misja zbliżała się wielkimi krokami, a on czuł, że nim poświęci się przygotowaniom, powinien pewne sprawy domknąć. Dlaczego w końcu postanowił zobaczyć się z Jocelyn? Doświadczenie z Saorise powinno go nauczyć, że nie był dobrym mówcą. Nie był dobrym przyjacielem, dobrym bratem, dobrym człowiekiem. Nie wiedział, czy wróci z Bułgarii; rozsądnie było zakładać, że niekoniecznie. Włamywanie się do Nurmengardu nie było może tak karkołomne, co wycieczka do czeluści Azkabanu, niemniej nie można było zakładać, że będzie dziecinną igraszką. Był winien Jocelyn spotkanie, zanim wyjdzie. Mógł jedynie mieć nadzieję, że tę rozmowę przeprowadzi taktowniej, nawet jeśli szanse na to były marne. Retoryka nigdy nie należała do jego mocnych stron.
Problemy z teleportacją były dla niego kłopotliwe; Błędny Rycerz odpadał ze względów oczywistych, sieć Fiuu również nawalała; zostawało mu korzystanie z miotły, bądź ze świstoklików i zwykle do tego też się uciekał. Na szczęście mieszkanie w centrum magicznego Londynu miało swoje zalety — w tym fakt, że niemal wszędzie miał blisko. Nie umówił się z Jocelyn, tak naprawdę tylko połowicznie liczył na łut szczęścia sądząc, że w końcu gdzieś się na nią natknie. Mógł zgadywać, gdzie dokładnie. Dlatego zawsze nieco uważniej rozglądał się w pobliżu galerii, czy miejsc na tyle malowniczych, by zechciała je szkicować. Dzisiaj wypatrzył ją w tłumie, nie musiał nawet przyglądać się dokładnie, by wiedzieć, że to ona. Ruszył jej śladem, pozostając niezauważonym, nawet wtedy, gdy zniknęła we wnętrzu motylarni. Jak zwykle pasował tu jak pięść do nosa, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. Wśród feerii ciepłych barw, kolorowych motyli, Vane, jego obojętna mina i czarny płaszcz wyglądał jak chmura burzowa, która nieopatrznie zaplątała się w te rejony, przynosząc ze sobą jedynie lodowaty podmuch wiatru. Nie od razu podszedł do siostry, która przysiadła na jednej z ławek. Uplasowując się gdzieś z tyłu, obserwował przez chwilę, jak cieszy się towarzystwem motyli. Niemal uśmiechnął się na ten widok, przypominając sobie, jak kiedyś w trakcie ich zabawy w ogrodzie, zwrócił jej uwagę, że na warkoczu przysiadł jej motyl. Powiedział wtedy, żeby go nie dotykała, bo jeśli zetrze pył z jego skrzydeł, już nie poleci. Dopiero dużo później dowiedział się, że to raptem mit. Po chwili w końcu ruszył się z miejsca i zajął miejsce obok Josie na ławce, choć na nią nie patrzył. Przyniósł ze sobą tak charakterystyczny zapach lasu; wzrok utkwił gdzieś przed sobą.
Wyzdrowiałaś — rzucił. — Co słychać?


I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Thomas Vane
Thomas Vane
Zawód : opiekun testrali, były amnezjator
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when you can't beat the odds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5889-thomas-vane https://www.morsmordre.net/t5923-prospero#140353 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t5934-skrytka-bankowa-nr-1473#140565 https://www.morsmordre.net/t5922-thomas-vane#140351
Re: Sala motyli [odnośnik]19.06.18 17:36
Tamten okres, 25 czerwca i dni bezpośrednio go poprzedzające, w pewnym sensie zdawały się dla Jocelyn końcem poprzedniego życia, stabilnego, bezpiecznego i pełnego rutyny, i początkiem czegoś innego. Ich świat się zmieniał, nic nie było takie, jak jeszcze rok temu. Te wszystkie zmiany spotęgowały doświadczenia Josie przeżyte tuż przed tym. Zamiast wrócić z Munga do pełnej normalności i codziennej rutyny, wróciła do świata wstrząsanego niepokojem. Ktoś spalił ministerstwo, ludzie się bali, i choć Vane’owie wciąż egzystowali tak jak dotychczas, w powietrzu czuć było zmiany. Jej ojciec mógł każdego dnia znikać w pracy, a matka użalać się nad sobą i narzekać na swój marny los, z chorobą i u boku kogoś tak bezwartościowego jak jej mąż, ale dla Jocelyn było inaczej, choćby z tego względu, co sama przeżyła i że nawet na relację z matką mogła spojrzeć z innej perspektywy, widząc to, co znajdowało się pod piękną fasadą kobiety pragnącej dla niej lepszego życia. Nie wiedziała nawet, ile prawdy było w jej wspomnieniach dotyczących matki, które uczucia były szczere? Thea Vane była biegła w sztuce kłamstw i manipulacji, wiedziała o tym, choć wciąż trudno było pogodzić się z tym, że to, w co latami wierzyła, naprawdę mogłoby być tylko manipulacją. Jeśli tak, to dlaczego teraz nagle nie siliła się na udawanie, dlaczego od czerwca stawała się dla córek i męża tak nieprzyjemna? Czy może miało to coś wspólnego z wyjątkowo częstymi i silnymi atakami choroby, przez które rzadko mogła w ogóle wstać z łóżka, bo wszystkie jej kończyny sztywniały w najmniej odpowiednim momencie, często doprowadzając do upadków i upuszczania przedmiotów. Thea była coraz mniej samodzielna i coraz bardziej zależna od pomocy innych, co przekładało się na jeszcze większą opryskliwość.
Nic dziwnego, że chciała się wyrwać, udać się gdziekolwiek, byle umknąć przed Theą, która przedwczoraj przez nagły atak choroby spadła ze schodów, i o ile wspólnie z ojcem ją poskładali, tak w domu co chwilę rozbrzmiewał jej szorstki głos domagający się uwagi i specjalnego traktowania. Teraz został przy niej ich stary domowy skrzat i Iris, a Josie egoistycznie uciekła, szukając odrobiny wytchnienia w ogrodzie magibotanicznym.
Siedziała na ławce, obserwując motyle. Piękne, kolorowe i tak cudownie wolne. Przez chwilę czuła, że chciałaby być jak one – wolna. Nie czująca na sobie presji matki, nie musząca nikogo zadowalać. Jak by to było – dla odmiany zadowalać tylko samą siebie zamiast wszystkich dookoła?
Nie spodziewała się, że Tom mógłby ją tu znaleźć. Choć w końcówce czerwca i początku lipca wciąż czekała na wiadomość, ponowny kontakt, wkrótce powoli zaczęła godzić się z myślą, że może Tom wcale nie chciał wznawiać relacji z rodziną. Sama napisała kilka listów, ale żadna odpowiedź nie wróciła, zupełnie jak w okresie po jego zniknięciu przeszło rok temu. Thomas znów przepadł jak kamień w wodę, ale przynajmniej wiedziała, że żył. Przynajmniej wtedy, przed pożarem ministerstwa; chociaż wiedziała, że jej brat dawno już odszedł z tej instytucji, szukała jego nazwiska na listach zaginionych i czuła ulgę, nie znajdując go tam. Ale czy to oznaczało, że żył? Tego, aż do teraz, nie była pewna.
Wydawał się nie pasować do tego miejsca. Motyle, które jeszcze chwilę temu na niej siedziały, odleciały kiedy tylko odziana w czerń sylwetka przysiadła obok, przynosząc za sobą balsamiczną woń lasu. Odruchowo zwróciła głowę w tamtą stronę, zauważając znajomą twarz, którą ostatni raz widziała miesiąc temu.
- Tom – szepnęła, odwracając się do brata i przyglądając mu się. Wydawał się równie ponury i odległy jak wtedy, kiedy przyszedł do Munga, ale był tu, cały i zdrowy. I ona wyglądała lepiej niż wtedy, kiedy szła korytarzem rozczochrana i w koszuli nocnej. Teraz znów wyglądała schludnie i elegancko jak przystało na młodą stażystkę uzdrowicielstwa, choć była blada i miała cienie pod oczami. – Nie wiedziałam, że się pojawisz. Pisałam do ciebie, ale... nie odpowiadałeś – zaczęła z wahaniem. – Wyszłam z Munga prawie miesiąc temu. Nic mi nie jest. – W każdym razie nie fizycznie. – A ty? Martwiłam się o ciebie. Ministerstwo, ten chaos... twoje milczenie... – jąkała się, bo i jej trudno było mówić o uczuciach, choć pewnie nie tak, jak jemu. – Bałam się, że tam byłeś, nawet jeśli wiem, że to irracjonalne, bo przecież już tam nie pracujesz.
Urwała na moment, spoglądając na motyla, który przysiadł na pobliskim krzaku.
- I skąd wiedziałeś, że będę tu akurat dziś? Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
Czyżby pamiętał, jak bardzo lubiła to miejsce?



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Sala motyli [odnośnik]28.06.18 15:37
Cieszyłby się pewnie z wieści, że omija go pogarszające się zdrowie i nastrój matki, choć w jego oczach była taka odkąd pamiętał. Pewnie dlatego nie zapytał Jocelyn, jak się miewa. Nie obchodziło go to zresztą szczególnie; zatwardziały w swoim postanowieniu zbycia jej tą samą obojętnością, którą Thea raczyła jego, nie zamierzał wychodzić poza bezpieczną ignorancję. Nie sądził zresztą, żeby matkę szczególnie to obeszło. Był zatem wdzięczny, że Jocelyn na ten temat milczy i oszczędza mu poczucia winy, które zresztą przestał odczuwać już dawno. Dopiero po dłuższej chwili pozwolił sobie na zerknięcie na siostrę. Ta istotnie zdawała się wyglądać lepiej, niż kiedy spotkał ją przed miesiącem w szpitalu św. Munga. Wyszedł stamtąd wówczas z dziwnym przeświadczeniem, że coś przed nim ukrywa, uczucie to nie zniknęło nawet dzisiaj. A może to zwykła paranoja kłamcy, jakim sam się stał? Znikał, nie mówiąc nikomu gdzie jest i co robi. I jak ryzykuje, choć to akurat stanowiło najmniejszy problem. Całe jego życie było pozbawione głębszego znaczenia; możliwość zajęcia się czymś, co owo znaczenie miało, czyniło jego samopoczucie nieco lepszym, choć był to raptem przebłysk stabilizacji w walącej się ostatnimi czasy fasadzie lodu. Był w tym wszystkim niezwykłym egoistą, nie pozwalając tym, którzy niegdyś byli mu bliscy na to, żeby zanadto się zbliżali. Jocelyn nie była w tej kwestii wyjątkiem, jednak ostatki przyzwoitości nie pozwalały mu na to, by całkowicie zignorować siostrę i jej troskę. Choćby przez wzgląd na dawne czasy. Nie chował do niej urazy za to, że podjęła taką a nie inną decyzję, że w nierównej batalii wsparła matkę. Żeby chować urazę, musiałby najpierw czuć gniew, a ten zniknął, choć czasem wracał cichymi, podstępnymi falami i dawał o sobie znać mrowieniem w czubkach palców pod czarnymi, skórzanymi rękawiczkami. Ale nie dzisiaj; dzisiaj ogarnął go tylko spokój, dodatkowo potęgowany ciszą panującą w motylarni. Plamy koloru śmigały między zielonymi gałęziami, choć jego omijały szerokim łukiem.
Uśmiechnął się pod nosem gorzko, co uwydatniło jego bliznę, ale nic nie odpowiedział w kwestii listów. Słowa nie chciały go słuchać, nie chciały naginać się do jego woli. Nie potrafiły oddać tego, co czuł i co chciałby przelać na papier. Nie mógł dać nic, nawet swojej obecności. Świadom własnej niemocy sam nie wiedział, jak powinien postąpić z tymi, którzy się o niego martwili. Gdyby tylko mógł, pozbawił by każdego z osobna wspomnień o sobie, wymazał się z ich pamięci tak, jak kiedyś to matka wymazała jego ze swojej. Magia oferowała wiele rozwiązań. A jednak z jakiegoś powodu czuł, że to nie byłoby w porządku. Pewnie dlatego, że kiedyś już spróbował i dotarło do niego, że to nie było żadne wyjście z sytuacji.
Kontynuujesz staż? — Zapytał, zerkając pobieżnie na siostrę i odnotowując zmiany, jakie zaszły w niej przez ostatni rok. Teraz widział to wyraźniej, gdy zmęczenie wywołane leżeniem w szpitalu zmalało, a jej policzki nabrały koloru. Nie było go tutaj, kiedy być może go potrzebowała, ale i jej nie było, kiedy to on potrzebował jej. Czy byli kwita? Nie chciał sprowadzać tego do kwestii przysługi, a jednocześnie nie widział innej możliwości. Zupełnie jakby więzy krwi się rozluźniły, a on nie wiedział, jak zacieśnić je z powrotem i czy w ogóle jest to możliwe. A przede wszystkim, czy w ogóle jeszcze tego potrzebuje. On pewnie nie, ale Jocelyn? Iris? To była zupełnie inna kwestia.
Nie byłem tam — odparł krótko, spoglądając jej prosto w oczy. Nie kłamał; był wówczas gdzie indziej. Wcale nie musiała wiedzieć, że w taki czy inny sposób był w to zamieszany, nawet jeśli nie bezpośrednio. Poza niezbyt mocnymi cieniami pod oczami, które jedynie podkreślały to, jak jasne były jego tęczówki, niewiele wskazywało na to, że coś miałoby być nie tak. Jasne blizny po oparzeniach z cmentarza zniknęły bez śladu, co było zasługą pracy Cassandry. Odpiął kilka górnych guzików płaszcza, pozwalając sobie na odrobinę luzu, a jego spojrzenie prześlizgnęło się po tym samym motylu, na którego zwróciła uwagę Jocelyn.
Nie wiedziałem — stwierdził, ponownie spoglądając przed siebie. Oparł łokcie na kolanach i splótł dłonie, skryte pod czarnym materiałem. — Zauważyłem cię przypadkowo i chciałem się przywitać — dodał po chwili. Nie widział potrzeby, by akurat kłamać. Nie zmieniało to faktu, że chciał ją wypatrzyć i mógł jedynie liczyć na łut szczęścia, który w końcu go dosięgnął. Zanim wyjedzie do Bułgarii. Umilkł, zastanawiając się, czy w ogóle wspominać o wyjeździe. Po raz kolejny pożałował już, że w ogóle pojawił się w jej życiu po raz kolejny. Powinien chyba wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie dość, tymczasem niczym ćma do światła wracał raz za razem.
Co u Iris? — Zapytał po przedłużającej się chwili milczenia. Nie pytał o ojca, nie pytał o matkę. Wiedziała pewnie doskonale, dlaczego.


I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Thomas Vane
Thomas Vane
Zawód : opiekun testrali, były amnezjator
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when you can't beat the odds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5889-thomas-vane https://www.morsmordre.net/t5923-prospero#140353 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t5934-skrytka-bankowa-nr-1473#140565 https://www.morsmordre.net/t5922-thomas-vane#140351
Re: Sala motyli [odnośnik]28.06.18 23:24
Tom był już wolny. Nie musiał zawracać sobie głowy matką i próbami zadowalania jej. Był wolny i mógł robić co chciał i chodzić dokąd chciał. Nikt nie miał na to wpływu, i w pewnym momencie Josie poczuła rodzące się w niej iskierki zazdrości, która przyćmiewała nawet dawny żal do niego, że odwrócił się od rodziny i nie był przy matce, która coraz bardziej zapadała na zdrowiu. Ale czy mogła się mu dziwić, że nie chciał być przy Thei po tym, jak całe życie go traktowała, a czego jego rodzona siostra nie chciała widzieć, dopóki nie zniknął, a wtedy było za późno na jakąkolwiek reakcję.
Może rzeczywiście przez moment zazdrościła mu pewnej wolności i swobody, nie wiedząc, że uwikłał się w coś naprawdę mrocznego. Ale pamiętała też, że w jej przypadku to nie tak proste, była zbyt mocno zależna od rodziny. Była kobietą, młodą i niezamężną, więc nie mogła się cieszyć taką swobodą jak jej brat. Jej matka zawsze bardzo surowo i nieprzychylnie oceniała niezależne kobiety, zwłaszcza że sama mimo pogardy do męża nie miała skrupułów, by żyć na jego koszt, a i Josie przywykła do stabilizacji zapewnionej przez ojca i jak przystało na grzeczną pannę mieszkała z rodzicami, a więc i była pod kontrolą matki.
Nie chciała rozmawiać o Thei, wiedząc że to drażliwy temat, potencjalna kość niezgody, dlatego skupiła się na innych kwestiach, nie chcąc, by odszedł po tym, jak czekała na niego długi miesiąc.
Mimo wszystko wciąż go kochała i miała świadomość, jak bardzo go zawiodła. Nie mogła więc mieć pretensji, że odwrócił się i od niej, że nie szukał towarzystwa rodziny i wolał wieść samotny i niezależny żywot. Może on ich już nie potrzebował, ale ona jego w głębi duszy tak, bo był jej bratem, częścią rodziny i nie chciała w nim widzieć tylko czarnej owcy i wyrzutka, jak ich matka, której niezwykle łatwo przyszło wykreślenie syna ze swojego życia. Zależało jej na nim do tego stopnia, że dla niego udała się na bezimienną wyspę, wierząc, że pozna tam jego losy. Zastanawiała się nawet, czy to dobry moment, żeby powiedzieć mu prawdę o tym, dlaczego wtedy znalazła się w Mungu, ale te słowa póki co nie chciały przejść przez jej usta.
Widocznie to jeszcze nie był ten moment, i nie wiedziała, kiedy on nastąpi. Podczas tej rozmowy? Kiedyś w nieokreślonej przyszłości, jeśli Tom nie zerwie kontaktu i znowu ją nawiedzi? Czy może nigdy? Trudno było tak po prostu wyznać, że naraziła się dla obietnicy informacji o nim. Obietnicy danej przez obcą osobę, o której nie wiedziała nic, a której list potraktowała zaskakująco poważnie, dając się zwabić do zaklętego domu. Do tej pory nie dowiedziała się, dlaczego to właśnie ona została wybrana i skąd mieszkanka bezimiennej wyspy znała jej chęć odnalezienia brata.
- Tak. Kontynuuję – przyznała, decydując się na podjęcie bezpieczniejszego tematu. Mimo czerwcowych wydarzeń nie zdecydowała się na przerwanie stażu, wiedząc też, że to w sumie jedyna namiastka niezależności i własnej woli, na jaką może sobie pozwolić. Czasem pewnie będzie musiała zjawiać się u Richarda na kontrolach swojego stanu, ale nie było na ten moment przeciwwskazań, by wróciła do pracy. Potrafiła być opanowana i pracować nawet pod presją, starała się nie pozwalać, żeby owładnęły nią emocje i panika. Nie chciała zostać uznana za szaloną, bo i tak niektórzy przyglądali jej się ukradkiem; trudno było ukryć fakt, że spędziła kilka dni na trzecim piętrze i co jakiś czas musiała odwiedzać Richarda.
- To dobrze. Martwiłam się... nieważne – rzekła z ulgą, kiedy powiedział, że nie było go w ministerstwie. Ulżyło jej, choć nie wiedziała, że w jakiś sposób mógł być powiązany z tymi, którzy to zrobili, bo niby skąd?
- Naprawdę? – Nie potrafiła uwierzyć, że to tylko przypadek, że Tom znalazł ją akurat teraz i tutaj. – Nie wiedziałam, że lubisz przesiadywać w motylarni.
Czy to możliwe, że mimo nieodpisywania na listy śledził ją lub próbował jej szukać w miejscach, które pamiętał, że lubiła? Zawsze lubiła ogród magibotaniczny, a sala motyli była jednym z jej ulubionych zakątków tutaj. Ale Tom zdawał się tu zupełnie nie pasować, jego ciemna, ponura sylwetka gryzła się z wnętrzem przepełnionym kolorami roślin i motyli, których delikatne skrzydełka cicho szeleściły w powietrzu, gdy któryś z owadów przeleciał w pobliżu.
Czy sama była teraz jak jeden z tych motyli?
- Wszystko dobrze. Zamartwia się, tak jak wszyscy teraz. – Wyczuła, że nie chciał pytać o rodziców ani rozmawiać o nich. Siostra zapewne wydawała się bezpieczniejszym gruntem. – I pewnie jest ciekawa, co u ciebie. Ja też jestem. Bez względu na to, co sobie myślisz, nadal jesteś naszym bratem.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Sala motyli
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach