Wydarzenia


Ekipa forum
Izba przyjęć
AutorWiadomość
Izba przyjęć [odnośnik]30.03.15 23:41
First topic message reminder :

Izba przyjęć

Wezwanie z Munga przyszło do Ciebie nagle, zupełnie niespodziewanie, na dodatek było jeszcze na tyle zawiłe, że miałeś/miałaś problem ze zrozumieniem go, co tylko spotęgowało Twój strach. Czyżby komuś z Twoich bliskich stało się coś złego? Pędem wpadasz na izbę przyjęć, rozglądając się dookoła dzikim wzrokiem dopóty, dopóki nie zauważasz podstarzałej kobiety w niestarannie zrobionym koku, która siedzi za podniszczonym kontuarem z jasnego drewna. Podchodząc do niej pospiesznie, nie spodziewasz się, że odbiegać będzie ona od tak pochwalanego przez Ciebie obrazu miłej starszej pani. Tymczasem jednak kobieta ostentacyjnie Cię ignoruje, choć wyraźnie nie umykasz jej uwadze, a gdy już się odzywa, skrzekliwy głos wdziera Ci się w uszy tak, że z pewnością przez co najmniej tydzień będzie on Twoim towarzyszem niedoli. W sidłach nieprzyjemnego monologu o wyrywaniu sobie żył dla tych niewdzięczników nie widzisz szansy na ratunek. Po chwili pomaga Ci jednak miła stażystka, osobiście wszystko sprawdzając i zabierając Cię z tego domu wariantów... Ostatnim, co widzisz, są jeszcze białe ściany i drewniana podłoga oraz inni, bardziej nieszczęśliwi potrzebujący. Pikanie aparatury miesza się z chaotycznymi wypowiedziami.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Izba przyjęć - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Izba przyjęć [odnośnik]15.09.17 23:47
Jocelyn wciąż jeszcze miała wiele przed sobą i zdawała sobie sprawę, że nie zawsze będzie różowo. Nawet duża wiedza i umiejętności nie dają stuprocentowej gwarancji powodzenia, tym bardziej, że wciąż istniało tak wiele nieodkrytych rzeczy, które mogły rzutować na ostateczny rezultat starań. Leczenie było nieprzewidywalne i wymagało odpowiedzialności oraz liczenia się z tym, że nie zawsze wszystko się uda. Że czasami nawet magia lecznicza nie uczyni cudu i nie zapobiegnie nieuniknionemu. Miała już za sobą widok pierwszej śmierci pacjenta, gdy asystowała przy leczeniu wyjątkowo beznadziejnego przypadku, i było to doświadczenie wstrząsające, ale jak każdy inny stażysta musiała się z tym pogodzić i pracować dalej. Każdy błąd, własny lub cudzy, mógł być lekcją na przyszłość, aby takich sytuacji unikać.
- Niestety anomalie dotknęły i mnie, kiedy na przełomie miesięcy dziwna moc teleportowała mnie w zupełnie inną część Londynu. Nie wyszłam z tego bez szwanku, ale na szczęście dość szybko mnie wyleczono – przyznała. To była pewna ironia losu, że kilkanaście godzin wcześniej leczyła ofiary czarnomagicznych poparzeń, a potem sama wylądowała na oddziale z podobnymi, choć szczęśliwie znacznie mniej poważnymi. – Umieszczono mnie na tej wielkiej sali na parterze. Nawet w kolejnych dniach wciąż panowało tam spore zamieszanie, więc nic dziwnego, że mógł mnie pan nie zauważyć. A później szybko wróciłam do pracy, bo wiem... że to bardzo trudny i napięty czas.
Zdawała sobie sprawę, że Black był może nieco szorstkim i wyniosłym, ale ambitnym uzdrowicielem. Miała okazję z nim pracować, więc wiedziała, że był zdolny, a jednocześnie wciąż na tyle młody, że zapewne pamiętał, jak wyglądała codzienność stażysty. Postanowiła więc zaryzykować i poprosić go o pomoc w praktycznej nauce niezbędnych umiejętności, a skoro już się zgodził... pozostawało dać z siebie wszystko, by pokazać, że zasługuje na tą uwagę i kredyt zaufania, jakim ją właśnie obdarzył.
- Zgadza się. Dlatego chcę się za nią zabrać już teraz – powiedziała. I jak się okazało, rzeczywiście miała mieć ku temu okazję, bo zaraz potem trafił się nowy pacjent, którym musieli się zająć, jako że byli najbliżej i byli aktualnie wolni. Josie natychmiast zareagowała, znała przecież swoje obowiązki, a ponadto to była okazja do kolejnej współpracy z Lupusem Blackiem, od której efektów mogło zależeć, czy podtrzyma swoją wcześniejszą deklarację pomocy w jej nauce.
Pacjent żył, więc wciąż była szansa udzielić mu pomocy na tyle szybkiej, żeby dało się uniknąć poważniejszych konsekwencji mocnych odmrożeń, których doznał. Wysłuchała słów i poleceń Blacka, potwierdzając skinieniem głowy, że zrozumiała, czego od niej oczekiwał.
- Już przyniosę – rzuciła, po czym szybko opuściła salę, pospiesznie kierując się do najbliższej pracowni alchemicznej. Swojej siostry tam nie zastała, choć urzędujący tam alchemik początkowo pomylił ją z Iris, dopóki nie dostrzegł w półmroku pracowni innego koloru jej szaty. Mimo ostatnich niedoborów spowodowanych dużą ilością pacjentów, udało jej się dostać fiolkę eliksiru wzmacniającego i słoiczek pasty na odmrożenia. Zabrała je i szybko wróciła do sali, gdzie Black zajmował się już wstępnym etapem leczenia.
Postawiła medykamenty na pobliskiej szafce i ustawiła się obok łóżka, zerkając przelotnie na uzdrowiciela, a potem na nieprzytomnego mężczyznę leżącego na posłaniu.
- Jeśli pacjent został już odkażony, można przystąpić do leczenia odmrożeń – wyrecytowała, powtarzając słowa, które wygłosił przed wysłaniem jej po eliksiry. – Figidu Maxima – wypowiedziała starannie, kierując różdżkę na jedno z najbardziej zasinionych miejsc. Wiedziała niestety, że jest to zaklęcie niezbyt silne, dobre do leczenia powierzchownych odmrożeń, ale nie w sytuacji, kiedy pacjent został niemalże zamrożony. Ale wciąż nie potrafiła rzucić mocniejszej wersji zaklęcia Figidu. – Czuję, że to nie wystarczy – odezwała się, obserwując efekt czaru na skórze, która w miejscu działania uroku stała się mniej sina i zaczęła powoli wracać do naturalnego koloru. – Chciałabym opanować mocniejsze wersje tych zaklęć. Czy ma pan jakąś radę odnośnie tego, w jaki sposób mogę skutecznie się ich nauczyć i z powodzeniem używać w takich sytuacjach jak obecna? – zapytała, po czym kolejny raz ponowiła Figidu Maxima, przesuwając różdżkę dalej, by spróbować zaleczyć kolejną partię odmrożeń. Skóra stopniowo przybierała normalny odcień, ale wiedziała, że potrzeba było jeszcze przynajmniej kilku inkantacji, żeby usunąć odmrożenia i dopiero zabrać się za inne, mniej groźne rany.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Izba przyjęć [odnośnik]22.09.17 11:43
Byłem młody, sam też nie byłem nieomylny (choć raczej bym się do tego nie przyznał), a co dopiero osoba, która jest jeszcze na stażu. Podejrzewałem, że nawet uzdrowiciele starzy-wyjadacze też często mieli problemy z zaklęciami, to była nieodłączna cecha każdej pracy. Nawet magomedyków, którzy powinni popełniać jak najmniej błędów, w końcu kładliśmy na szali ludzkie życie. Niestety rzeczywistość często różniła się od idylli, którą chcielibyśmy na co dzień widzieć. Pozostało po prostu ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. I to do końca istnienia; nigdy nie jest za późno na naukę, człowiek zdobywa wiedzę całe życie. Jestem jednak zwolennikiem zaczęcia jak najprędzej, by maksymalnie wykorzystać dany nam czas. Nie zmarnować żadnej chwili na samodoskonalenie się. W gruncie rzeczy byłem zadowolony, że część stażystów również miała identyczne poglądy; nadal niestety nie mogłem powiedzieć tego o wszystkich: istniała grupka, która sądziła, że wystarczy pouczyć się chwilę przed egzaminami lub jedynie sprawiać pozory pracowitych, a wszystko się samo ułoży. Tylko jak to o nich świadczyło?
- Całe szczęście – odparłem wybudzony z lekkiego zamyślenia. Szczęściem w nieszczęściu było szybkie wyleczenie odniesionych obrażeń. Najlepiej byłoby w ogóle nie stawać się ofiarą tych niszczycielskich anomalii, ale akurat na to nie mieliśmy wpływu. Czy na pewno? Sięgnąłem pamięcią do ostatniej rozmowy z Deirdre; teraz wiedziałem znacznie więcej, ale i tak nie mogłem o tym mówić. Pozostało więc do końca zgrywać osobę bezsilną wobec tak silnej eksplozji magii.
- Faktycznie, akurat tam nie dyżurowałem. Miałem dostatecznie wielu pacjentów na swoim piętrze – przytaknąłem, drapiąc się krótko po brodzie przypominając sobie część wydarzeń z tamtej nocy. Właściwie zrzucali tam czarodziejów hurtowo, jakby całe rodziny wywozili z domów. To był dość przygnębiający widok. Jednak później okazało się, że żaden z Blacków szczególnie nie ucierpiał; co najwyżej dalecy kuzyni byli trochę poobijani, ale to nie było nic poważnego. Paru bliskich spoza rodu przeżyło tę masakrę, ale już teraz było wszystko w najlepszym porządku.
Skinąłem głową. Zarówno na wzmiankę o trudnym okresie jak i zabraniu się czym prędzej do nauki. Nie miałem nic na ten temat do dodania, właściwie to chwilę później byliśmy już potrzebni przy niespodziewanym pacjencie. Kiedy Jocelyn opuściła salę, zabrałem się do odkażania przedmiotów, które być może będziemy używać, a także łóżka oraz samego mężczyznę, gdzie głównym celem były rany. Musiałem kilka razy wypowiedzieć zaklęcie purus, ale efekt okazał się zadowalającym. Akurat kilka sekund później wróciła stażystka z fiolkami; dobrze, że sytuacja od pierwszego maja już się trochę uspokoiła, alchemicy zaczęli sprawniej przygotowywać wszystkie mikstury i maści.
Po raz kolejny milcząco przytaknąłem, obserwując jak panna Vane rzuca czar. Wybrała jedno z najbardziej odmrożonych miejsc, ambitnie. Mocno sine miejsce nieco zbladło, ale to było wciąż za mało, by obwieścić sukces. Trzeba będzie jeszcze sporo formuł wypowiedzieć, by przywrócić organizmowi należne mu ciepło oraz koloryt, a przede wszystkim zregenerować umierające tkanki.
- Tak. Trzeba dokładnie akcentować każde słowo oraz mówić wyraźnie. Figidu zaakcentować na ostatnią sylabę, natomiast horribilis na drugą. Figidu horribilis – powtarzałem, starając się pokazać jak całość miała brzmieć. – To niestety dość trudne zaklęcie do wymówienia, trzeba je po prostu wyćwiczyć. I w dodatku zdradliwe, czasem niektórzy dodają niepotrzebne literki. Jeśli chodzi o ruch nadgarstkiem, to powinien być powolny, spokojny i zakreślić okrąg w powietrzu. Delikatnie, jakbyś chciała uśpić dziecko kołysanką. O tak – dodałem, rzucając urok drugi raz. Skóra pacjenta wyglądała dużo lepiej niż przed chwilą.
Lupus Black
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4105-lupus-black https://www.morsmordre.net/t4189-lupusowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t4464-skrytka-bankowa-nr-1060#95257 https://www.morsmordre.net/t4398-lupus-black#94303
Re: Izba przyjęć [odnośnik]22.09.17 17:47
Jocelyn doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak ważna jest nauka i doskonalenie się. Pochodziła w końcu z rodziny, gdzie stanowiło to ważną wartość i od dziecka otaczały ją książki i inne narzędzia do zdobywania wiedzy. Tego nigdy nie brakowało w jej rodzinnym domu. I o ile matka starannie dbała o szlacheckie obycie córek, doskonalenie ich etykiety, umiejętności zachowania się i wiedzy o sztuce, tak ojciec dbał, by wyrosły na utalentowane i inteligentne czarownice. Nie musiał ich specjalnie zmuszać; obie bliźniaczki cechował głód wiedzy i ambicje, później dodatkowo wzmocnione przez spędzenie siedmiu lat w Ravenclawie.
Dwa lata temu Josie trafiła na staż mając już solidne podstawy za sprawą ojca uzdrowiciela i własnych starań, ale był to zaledwie początek; większym szokiem niż nauka anatomii i zaklęć było zresztą zetknięcie się z często drastycznymi widokami i realiami tej stresującej, wymagającej pracy, i uświadomienie sobie, że pewnego dnia to w jej rękach może się znaleźć czyjeś życie. Nie zawsze obok niej będzie ktoś bardziej doświadczony, kto będzie dźwigał na swoich barkach ciężar odpowiedzialności; ten prędzej czy później spadnie też na nią, więc musiała jak najlepiej wykorzystać czas na naukę, zanim to się stanie. To od niej zależało, jak spędzi ostatni rok stażu podstawowego i ile się nauczy zanim trafi na specjalizację.
Była ciekawa, jak wyglądała droga Lupusa Blacka. Czy pomagały mu koneksje, czy może musiał radzić sobie własnymi umiejętnościami? Mimo pewnej neutralności Munga i pozornego zrównania pracowników, Josie zdawała sobie sprawę, że szlachetnie urodzeni mieli łatwiej w wielu sferach życia, a Blackowie, z tego co było jej wiadomo, w przeszłości wykładali spore sumy na szpital i zapewne robili to do tej pory. Coś takiego mogłoby z łatwością otworzyć drzwi Lupusowi, ale mimo tej świadomości, Jocelyn była przekonana, że w jego przypadku to nie tylko nazwisko i koneksje, w końcu miała już okazję widzieć go w czasie pracy. Nie przyszłaby do niego, gdyby uważała, że jest miernym uzdrowicielem który dostał pracę tylko za sprawą rodowych układów; mimo respektu i szacunku, którym darzyła szlachetnie urodzonych oraz poglądów wpojonych przez matkę, wiedziała, że w kwestii nauki nie może niczego zostawiać przypadkowi.
Bez szemrania wypełniała wszystkie jego polecenia, przynosząc odpowiednie eliksiry i wraz z nim zabierając się do leczenia. Widziała oczywiście, że jej zaklęcie, choć udane, nie było dostatecznie silne, żeby skutecznie wyleczyć odmrożenia. Zmniejszyło je, ale potrzeba było więcej takich zaklęć, by leżący na łóżku nieprzytomny mężczyzna zaczął wyglądać naturalnie. Zaklęcie Lupusa zdziałało dużo więcej; wyraźnie widziała, że czar, który rzucił, zlikwidował znacznie większy obszar odmrożeń niż udało się to jej.
- Muszę wobec tego poćwiczyć. Chciałabym umieć korzystać z większych możliwości magii leczniczej – odezwała się. To brzmiało bardzo kusząco, ta świadomość, że mogłaby zgłębić kolejne tajemnice trudnej sztuki anatomii i zaklęć leczniczych. – Choć może nie na pacjencie; w dobie anomalii wolę nie ryzykować takich eksperymentów, ale może uda mi się znaleźć jakiś wolny manekin dla stażystów. A najpierw... poćwiczę ich wypowiadanie i ruchy różdżką. Ma pan rację, niektóre z tych formuł są bardzo zdradliwe. – Nie zaryzykowałaby, rzucając na żywego człowieka zaklęcia, którego jeszcze nie opanowała. Pacjent mógłby na tym tylko ucierpieć. Nie była przecież tak lekkomyślna, choć starannie obserwowała Blacka, ruchy jego różdżki i sposób, w jaki wypowiadał inkantację i jak ją akcentował. Nawet takie szczegóły były ważne, bo czasem przekręcenie literek lub nieodpowiedni ruch mogły wywołać niepożądane skutki uboczne. Powtórzyła ją w myślach kilka razy, nie rzucając zaklęcia. Zamiast tego skierowała różdżkę na pacjenta, szepcząc znowu: - Figidu maxima!
Wyglądało to coraz lepiej. Drugie zaklęcie Josie okazało się mniej udane, ale biorąc pod uwagę, że Black potrafił rzucić silniejszą formę zaklęcia Figidu, po upływie kolejnych kilkunastu minut i kolejnych kilku zaklęciach rzuconych przez nich oboje skóra pacjenta, choć wciąż blada, przybrała bardziej naturalny odcień.
- Myśli pan, że zdążyliśmy na czas? – zapytała, próbując ocenić stan tkanek. Rzadko miała okazję leczyć odmrożenia, ale czytała o nich, więc miała okazję przetestować w praktyce swoją wiedzę, choć oczywiście wolała ją poprzeć doświadczeniem Blacka i uzyskać potwierdzenie, że odmrożenia zostały wyleczone właściwie i bez powikłań. Zbadała dłonią fakturę skóry, która jeszcze niedawno była sina, obejrzała zwłaszcza te części ciała, które zwykle najłatwiej ulegały odmrożeniom, jak palce czy uszy. Kiedy jednak ustabilizowali odmrożenia, z ran zaczęła coraz szybciej sączyć się krew, a nieprzytomny, choć prawdopodobnie bliski ocknięcia mężczyzna poruszył się niespokojnie na łóżku, znacząc prześcieradło czerwonymi plamami.
- Paxo – mruknęła Josie, decydując się na razie na najłagodniejsze z zaklęć uspokajających, nie chcąc zbyt mocno obniżać jego ciśnienia w obecnym stanie, kiedy ledwo skończyli mierzyć się z rozległymi odmrożeniami. Choć Black mógł mieć inne zdanie na ten temat, więc spojrzała na niego ukradkiem, czekając na kolejne instrukcje. Prawdopodobnie najgorsze mieli już za sobą.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Izba przyjęć [odnośnik]28.09.17 12:02
Początki nigdy nie są łatwe; dlatego większość decyduje się iść wydeptanymi ścieżkami. Najczęściej tymi wydeptującymi je są nasi najbliżsi, rodzice, rodzeństwo. Skłamałbym gdybym powiedział, że nazwisko nie pomogło mi w karierze. Oczywiście, że pomogło. Nie mogłem się kryć ze swoim pochodzeniem, ze spuścizną własnego rodu; trudno było więc przeoczyć przynależenie do Blacków. Każdy znał naszą rodzinę, choćby ze słyszenia. A szpital nadal pozostawał w naszych wpływach, nawet jeśli nie dzierżyliśmy nad nim faktycznej, praktycznej władzy. Wierzyłem, że o moich sukcesach decydowały umiejętności oraz przede wszystkim ciężka praca. Nigdy nie byłem ani leniem, ani kombinatorem. Takie zasady wpoił we mnie mój ojciec, od zawsze oczekując od swych dzieci perfekcji, dążenia do wielkich celów i wręcz specjalnie robienia sobie pod górkę. Chciał nas zahartować, widzieć w nas godnych następców rodzinnej tradycji, dumnych Blacków. I nawet jeśli ambicja szła w parze ze sprytem, rzeczywistymi koneksjami, to musieliśmy odróżniać momenty, w których trzeba było być przebiegłym wężem, a kiedy pracowitą mrówką. Dokładnie to starałem się osiągnąć podczas całego mojego dotychczasowego, choć krótkiego życia. Równowaga, klucz do każdego sukcesu. Naprawdę w to wierzyłem.
Wiedziałem, że nie wszyscy mają nieco ułatwiony start. Byłem przekonany, że pomimo tak zapewne rażącej niesprawiedliwości, każdy potrafiłby wspiąć się na szczyt. Nie każdy natomiast powinien się na nim znaleźć. Szlamy powinny być tępione bez względu na wszystko. Nie powinny nawet móc marzyć o świetlanej karierze w jakimkolwiek zawodzie, nie patrząc nawet na ich trud włożony w osiągnięcie zamierzonego celu. Powinni zostawić magię ich prawowitym spadkobiercom, nie zaś czarodziejom z przypadku. Bez przeszłości, bez tradycji, bez czegokolwiek wartościowego w nędznym żywocie. Coś strasznego.
Ostatnio myślę o tym trochę więcej niż wcześniej; to wszystko z powodu dołączenia do Rycerzy, do miejsca, gdzie wreszcie będzie można działać, a nie tylko patrzeć bezradnie i kręcić nosem pokpiwując. Nie wiem tylko dlaczego te myśli wypłynęły na wierzch teraz, kiedy musimy zakończyć leczenie pacjenta. Coraz lepiej wyglądającego. Zasinienia cofnęły się, ukazując zdrowszą barwę skóry, poza tymi drobnymi zranieniami, którymi i tak się za chwilę zajmiemy.
- To oczywiste. By być pełnoprawnym uzdrowicielem, należy korzystać z całej dostępnej palety zaklęć leczniczych – odparłem może odrobinę zbyt protekcjonalnym tonem, ale panna Vane stwierdzała same oczywistości. – Słusznie – dodałem nieco ciszej. W ostatniej chwili ugryzłem się w język; wiedziałem w końcu na jakich osobach wręcz należało ćwiczyć, a których ewentualna śmierć byłaby wręcz zbawieniem dla świata. Nie mogłem jednak tak wprost o tym mówić, zwłaszcza osobie, której ufać nie mogłem.
Obserwowałem jak rzuca zaklęcia, sam też się przyłączyłem do odratowania mężczyzny. Skinąłem Jocelyn głową, dobrze zrobiła rzucając słabsze z zaklęć uspokajających.
- Subsisto dolorem horribilis – wypowiedziałem zaraz za nią. Poszkodowanego od razu ogarnął błogi spokój, był w stanie lekkiego półsnu. – Zobacz – zwróciłem się do stażystki, naciskając na przedramię pacjenta; wolne miejsce od obrażeń. – Skóra jest lekko zaróżowiona. Jak ją naciskam, robi się biała, a chwilę po odjęciu palca powraca do poprzedniego koloru. Tak można najszybciej sprawdzić czy odbudowanie tkanek się powiodło – udzieliłem jej wskazówki, mam nadzieję, że ją zapamięta. – Możesz zaleczyć jego rany i nasmarować go pastą na odmrożenia. To będzie koniec na dziś – dodałem spokojnie. Sam natomiast wybudziłem mężczyznę, by podać mu wywar wzmacniający.
Lupus Black
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4105-lupus-black https://www.morsmordre.net/t4189-lupusowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t4464-skrytka-bankowa-nr-1060#95257 https://www.morsmordre.net/t4398-lupus-black#94303
Re: Izba przyjęć [odnośnik]28.09.17 16:42
Jako, że Thea Vane poświęciła dużo czasu, żeby wpoić córkom znajomość etykiety oraz historii poszczególnych rodów, Josie od dawna wiedziała, kim są Blackowie i jak konserwatywne wartości wyznają. Wiedziała też o ich roli dla Munga, choć raczej nie łudziła się, że wspomagali jego działalność z czystej dobroci serca i chęci niesienia pomocy poszkodowanym czarodziejom bez względu na pochodzenie. Nie jej było to oceniać, tym bardziej, że bez względu na pobudki, pomoc takich rodów była bardzo potrzebna do funkcjonowania tego miejsca. Sama też była zresztą daleka od lekkomyślnego idealizmu i chęci umartwiania się i wyrzeczeń w imię wyższych celów. Lubiła wygodne, spokojne życie, i choć postawiła na swoim w kwestii stażu, pod wieloma względami zgadzała się ze swoją matką, nawet jeśli nie była aż tak płytka jak ona.
Pobudki, które sprawiły, że Lupus Black, potomek jednego z najbardziej konserwatywnych i skostniałych rodów, został uzdrowicielem, były tym bardziej nieistotne, biorąc pod uwagę fakt, że niezależnie od nich był dobry w tym, co robił i znał się na lecznictwie i anatomii. Mogła więc szanować go nie tylko za nazwisko, ale przede wszystkim za wiedzę i umiejętności, którym chciałaby kiedyś dorównać.
Niektórzy rzeczywiście mogli mieć łatwiejszy start niż inni, czy to pochodząc z szanowanego rodu, czy mając w najbliższej rodzinie uzdrowicieli, jak Josie, która mogła liczyć na pomoc swojego ojca. Ale wiedziała, że nie wszyscy znajdowali się w takiej sytuacji, że niektórzy przychodzili tu, mogąc liczyć wyłącznie na swoje umiejętności i upór, bo w przypadki niższego pochodzenia otoczenie raczej robiło im pod górę. Jocelyn nie łudziła się, że Black chciałby jej pomagać, gdyby jej krew nie była czysta, ale jako córka szlachcianki wiedziała, że krew i pochodzenie odgrywają rolę w wielu dziedzinach życia i mogą otwierać lub zamykać niektóre drzwi. Pozostało jej być wdzięczną losowi, że mimo braku szlachectwa mogła pochwalić się czystością krwi.
Pozostawało jej skinąć głową na jego słowa; wiedziała, że chcąc być uzdrowicielką, musiała umieć te zaklęcia i chciała opanować je jak najszybciej. Choć nigdy nie posunęłaby się do samowolnych eksperymentów na pacjentach, i gdyby tylko miała możliwość poznać myśli Lupusa, z pewnością poczułaby niepokój. Na szczęście nie wiedziała, co mężczyzna myślał o tym wszystkim i że jego konserwatyzm jest aż tak radykalny. Pewnych rzeczy lepiej było nie wiedzieć dla spokoju własnego sumienia, i o wiele łatwiej było wierzyć w fasadę ambitnego i zdolnego uzdrowiciela, którą otaczał się w pracy.
Obserwowała jego kolejne poczynania, dzięki którym byli coraz bliżej całkowitego uleczenia pacjenta, który jeszcze niedawno wyglądał jak zamrożony posąg. Zwróciła uwagę na to, co jej pokazał; skóra mężczyzny w wyleczonych miejscach bielała pod wpływem nacisku, po czym wracała do naturalnego, lekko zaróżowionego koloru. Pokiwała głową.
- Widzę to i zapamiętam. Dziękuję za rady – powiedziała, odnotowując w pamięci jego wskazówki, których jej udzielał. – Wygląda na to, że odmrożenia zostały wyleczone – dodała, sprawdzając w taki sam sposób jak Lupus tkanki twarzy mężczyzny i jego pozostałych kończyn, które były najbardziej narażone na działanie odmrożeń. Wyglądało na to że zaklęcia spełniły swoją funkcję. – Curatio Vulnera Maxima – rzuciła po chwili, zaleczając krwawiące ranki, pozostawione przez kule wyjątkowo dużego gradu. Zaklęcie odniosło skutek; zranienia szybko zaczęły się goić, a krew przestała z nich płynąć. Josie pozostawało usunąć kolejnym zaklęciem jej ślady ze skóry, ubrania i pościeli. Podczas gdy Lupus podał mężczyźnie wywar wzmacniający, Jocelyn zajęła się mniej wdzięcznym zadaniem, jakim było nałożenie kojącej maści na odmrożenia na te części ciała, które najbardziej ucierpiały. Teraz pozostało już tylko poinformowanie już przytomnego pacjenta o tym, gdzie się znajduje i jakich doznał obrażeń, i chyba mogli uznać swoją pracę za zakończoną. Przynajmniej na ten moment, bo przed wypisem mężczyzny zapewne będzie musiał jeszcze być pod opieką uzdrowicieli oraz przyjąć kolejną dawkę eliksiru, gdy działanie tego się skończy.
Gdy po zakończeniu wszystkich czynności wyszli z sali, Josie spojrzała na Lupusa.
- Wszystko dobrze? – zapytała go, zastanawiając się, jak oceniał ten pierwszy dzień współpracy. Sama Jocelyn była zadowolona, skwapliwie zapamiętała wskazówki Blacka odnośnie sposobów leczenia oraz użycia zaklęć. – Czy jest jeszcze coś, co mogę zrobić także we własnym zakresie, by lepiej się przygotować do... takich zajść? – Bo mimo dwóch lat kursu, leczenie po skutkach nieznanych i nieopisanych w anatomicznych podręcznikach anomalii było czymś, co wciąż pozostawiało pewien margines niepewności, przynajmniej dla osoby, która jeszcze nie miała tak dużej wiedzy jak Black.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Izba przyjęć [odnośnik]05.10.17 11:57
Polityka była trudnym tematem. Zwłaszcza w tak gorących czasach, kiedy pozostanie neutralnym było coraz trudniejszym zadaniem. Także ja przestałem trzymać się kurczowo swojej niezależności i choć do moich zadań należało jedynie wsparcie naukowe, to etykietka bezstronnego uzdrowiciela przestała do mnie przylegać wraz z dniem trzeciego maja. Ponadto byłem Blackiem, zamierzałem nim być do śmierci; to oznaczało, że nie mogłem stanąć po innej ze stron. Byłem radykalny tak jak radykalna była moja rodzina. Toujours pur, dewiza ta stała się też moją. I nikogo nie powinno to dziwić. Ktoś, kto chciałby wdawać się ze mną w dyskusję polityczną doskonale wiedziałby na co się pisze. I nie mógłby się spodziewać niczego innego ponad wrogość względem szlam oraz zdrajców. W szpitalu lepiej było jednak stronić od tak jawnych poglądów. Z pewnością gdyby panna Vane była byle mugolaczką to nawet bałbym się stać obok niej, ale jej czysta krew w połączeniu z ambicją czyniła z niej prawdziwie dobrą, potencjalną uzdrowicielkę, którą się stanie po ukończeniu kursu. Jak na razie jej kariera wyglądała imponująco, wydawało się, że stanie się dobrym magomedykiem. To były jednak początki, dlatego nie stawiałem wszystkiego na jedną kartę. Dopuszczałem do siebie możliwość znudzenia, zmęczenia materiału lub słomianego zapału. Dlatego pozostawiałem margines nieufności. Dopiero zaczynaliśmy trening w drodze do zostania pełnoprawnym uzdrowicielem, wiele się jeszcze mogło zmienić. Na tę chwilę byłem zadowolony.
Współpraca przebiegała pomyślnie. Jocelyn nie popełniała błędów, nie burzyła się też karmiona pychą lub brakiem pokory. Pokora również była istotna, przynajmniej na początku kariery medycznej. I ja musiałem się jej nauczyć, choć odkąd zyskałem pełnię praw, pozwalałem sobie na więcej. Choćby na to, by samemu wybierać sobie godnych pacjentów. To było oznaką buty, ale też w pewnym sensie arogancji. Nie zamierzałem jednak zadowalać się byle czym, pozwalać sobie na obelgi lub stłamszenie. Byłem Blackiem, moim przeznaczeniem były rzeczy wielkie.
Skinąłem głową na jej słowa, obserwując zmagania z ranami powstałymi wskutek gradobicia. Później zająłem się wybudzeniem pacjenta oraz podaniem mu wywaru wzmacniającego. Kiedy panna Vane smarowała jego ciało pastą na odmrożenia, opowiedziałem mężczyźnie okoliczności jego zjawienia się w szpitalu, obrażeniach, rehabilitacji i czasie rekonwalescencji. Wydawał się być przytłoczony tym wszystkim, ale niestety nie miałem czasu, by tłumaczyć mu oczywiste rzeczy. Obiecałem przyjść później podczas obchodu, choć może wyślę do tego kogoś innego.
Po krótkim pożegnaniu wyszliśmy na korytarz.
- Tak – odparłem, przekładając kartę pod pachę. Z pewnością wiedziałaby, gdyby było coś nie tak; nie kryłem się z krytyką względem innych osób. – Zakładam, że wszystkie książki ma panna przeczytane – stwierdziłem. – One są dobre jednak jako podstawy, najważniejsza jest praktyka. Manekin będzie odpowiednim narzędziem pracy – dodałem. Sam kiedyś spędzałem noce w szpitalu, w ukryciu ćwicząc na imitacji człowieka różne zaklęcia. – Najważniejszy jest trening. Do tego łapanie się wszystkich uzdrowicieli, nawet jeśli będzie to wymagało proszenia się. Upokorzenie jest chwilowe, a wiedza oraz umiejętności osiągnięte ciężką pracą pozostają na zawsze jako dobra inwestycja w swój samorozwój oraz sukces – podpowiedziałem jeszcze. Zdradzając tym samym własne praktyki. Z początku przychodziło mi to bardzo ciężko; trudno było schować swą dumę do kieszeni, ale opłaciło się. Wierzyłem wręcz, że zajdę jeszcze daleko. – Mam jeszcze mnóstwo papierkowej pracy. Do widzenia panno Vane. – Skłoniłem się lekko, po czym skierowałem swe kroki do gabinetu.

z/t oboje
Lupus Black
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4105-lupus-black https://www.morsmordre.net/t4189-lupusowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t4464-skrytka-bankowa-nr-1060#95257 https://www.morsmordre.net/t4398-lupus-black#94303
Re: Izba przyjęć [odnośnik]17.04.18 13:49
| 15.05

Czasem wciąż zdarzało jej się zapomnieć i odruchowo sięgnąć po różdżkę. Trudno było w ciągu kilku dni całkowicie wyplenić lata nawyków, była przecież czarownicą i korzystanie z różdżki było dla niej naturalne i oczywiste, i przed majem nigdy nie musiała się tego obawiać.
Ale tamta noc na przełomie miesięcy zmieniła wszystko i sprawiła, że magia stała się niestabilna i niebezpieczna, a jej użycie kończyło się różnie. Cressida, jako osóbka z natury lękliwa i ostrożna, wolała unikać potencjalnych zagrożeń, bała się nieznanego, a tym były dla niej anomalie, które przez ostatnie dwa tygodnie spędzały jej sen z powiek i sprawiały, że prawie nie opuszczała dworku.
Ale dziś po prostu się zapomniała, odruchowo chcąc użyć magii do tego, by rozstawić ciężką sztalugę, jak robiła to zazwyczaj, pomagając sobie czarami w czynnościach, które trudniej byłoby jej wykonać własnymi rękami. Niestety magia okazała się nie zadziałać zgodnie z zamysłem dziewczątka. Tuż po tym, jak machnęła różdżką, coś huknęło, a młódka została odrzucona do tyłu, boleśnie obijając rękę, na którą upadła. W dodatku ciężka sztaluga upadła na nią, dodatkowo nabijając Cressidzie więcej siniaków, a kapryśna magia sprawiła, że z jej nosa zaczęła sączyć się krew.
Taką wystraszoną, poobijaną i zapłakaną znalazła ją matka jej małżonka. Niestety uzdrowiciel którego zwykle wzywali w nagłych przypadkach był zajęty innymi nagłymi przypadkami, więc Cressida musiała zostać zabrana do Munga.
Nigdy nie lubiła tego miejsca. Ale kto je lubił? Obskurne sale i korytarze, a także zapach medykamentów, krzątający się uzdrowiciele i odległe jęki pacjentów nie nastrajały optymizmem. Cressida niemal czuła unoszącą się w powietrzu atmosferę strachu i bólu. Była pewna, że teraz trafiało tu wielu takich, którzy ucierpieli przez anomalie. W początkach maja była tu raz, by odwiedzić swoją matkę, która ucierpiała w wyniku pierwszomajowego wybuchu, ale na szczęście uzdrowiciele doprowadzili ją do porządku i obecnie Portia Flint znajdowała się już bezpiecznie w Charnwood, z dala od tego nieprzystępnego miejsca.
A jako że faktycznie pacjentów było wielu, musiała poczekać na to, żeby ktoś z uzdrowicieli zechciał ją przyjąć, choć do tej pory zawsze wydawało jej się, że szlachetne urodzenie gwarantuje wyjątkowe traktowanie i przyjmowanie poza kolejnością. Najwyraźniej w takich czasach jak obecne nie do końca to działało, stosunkowo niegroźne obrażenia Cressidy nie były priorytetem.
W końcu jednak młódka trafiła na izbę przyjęć, popłakując cicho z bólu, który promieniował z ręki, na którą upadła. Płynącą z nosa krew zdążyła zetrzeć chusteczką, choć kilka jej kropel widniało na przedzie niebieskiej sukienki, była też bardzo blada pod piegami. Gdy tak siedziała na skraju łóżka nie wyglądała jak dumna i opanowana dama, a po prostu jak przerażona nastolatka, która właśnie ucierpiała przez coś, co wcześniej było jej dobrze znane, i czuła się niemal zdradzona przez magię, której ufała, a która sprawiła jej ból. Wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć, ale do bólu dochodził zwykły strach i stres, który odczuwała, rzucając niespokojne spojrzenia w stronę drzwi, czekając na uzdrowiciela, który ją uleczy i miała nadzieję, że wypuści do domu, gdzie przecież czekały na nią dzieci.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Izba przyjęć [odnośnik]06.05.18 17:53
Stalówka orlego pióra sunie miękko po pergaminie, znacząc jego powierzchnię czernią nieco nazbyt fantazyjnego pisma. Smukłe litery pysznią się wraz z każdym mocniejszym pociągnięciem końcówki i tylko znaczne odstępy między wyrazami świadczą o dosyć marnych próbach zamaskowania drżenia dłoni. Pewnego rodzaju perfekcjonizm — z pewnością nabyty, nie zaś wrodzony — za wszelką cenę pragnął ocalić jakże cenne dokumenty przed plagą pomniejszych atramentowych plam, których usunięcie mogłoby być nie tyle utrapieniem, ile zwykłą stratą czasu — a tego, ku ogólnej zgrozie pracowników szpitala św. Munga, zdawało się coraz to mniej. Zupełnie tak jakby na wzór wody przeciekał on między palcami, od ponad dwóch tygodni skracając dobę do niezbędnego minimum, jednocześnie nakładając coraz to więcej obowiązków. Dotąd opustoszałe sale, wręcz proszące się o nieco odświeżenia — niemalże całkowicie zostały wypełnione pacjentami, z czego większa część była wynikiem anomalii. Korytarze co i rusz przecinały sylwetki w limonkowych szatach, kątem oka zawsze dane było zauważyć przemykającego w pośpiechu pielęgniarza, bądź pielęgniarkę. Stażyści zostali postawieni w ciągłej gotowości, gotowi zajmować się pomniejszymi przypadkami oraz pomocą bardziej doświadczonym magomedykom — zapewne te kilka tygodni oraz prawdopodobnie miesięcy znacznie zaważą nad ich przyszłością, jeśli pod wpływem nagromadzonej pracy oraz niezliczonych nadgodzin nie ulegną presji, to prawdopodobnie jeszcze będą z nich całkiem niezgorsi uzdrowiciele. A przynajmniej taką można było mieć nadzieję.
Westchnienie wymyka się spomiędzy ładnie skrojonych, dużych ust a wolna dłoń, niedzierżąca pióra nieco na ślepo rusza w poszukiwaniu kubka wypełnionego całkowicie już ostygniętą kawą. Dwa cale dzielą zaledwie od tragedii, jednakże misja została zakończona sukcesem oraz potężnym grymasem naznaczonym głębokim wstrętem, gdy zimny i gorzki płyn zwilża zaschnięte gardło. Po prawdzie zmiana Rowan miała się rozpocząć dopiero za niecałe półgodziny, jednakże nagromadzona papierologia oraz swoisty masochizm trzymał nieszczęsnego rudzielca w swoim gabinecie od dobrych czterech godzin i nawet najbardziej optymistyczna osoba na świecie — będąca dziwnym trafem starszą siostrą Sproutówny — mogłaby niechybnie zacząć pogrążać się w oparach rezygnacji. Nawet wymyślne pozy czynione przez poszczególnych zawodników quidditcha, których plakaty zajmowały niemalże wszystkie ściany, nie zdołały poprawić coraz to bardziej pogarszającego się humoru Red. Przepracowanie oraz notoryczne zmęczenie nie wpływają jakoś znacznie na podniesienie morale. Podobnie jak trzask drzwi — serio, czy nikt już nie potrafi normalnie ich otwierać? — i wtargnięcie równie wymęczonego pielęgniarza, ze stosem kart pacjentów. Podziękowała mu skinięciem głowy, nie mówiąc nic — gdyby tylko rozchyliła usta, zapewne z gardła wyrwałby się jej jedynie przeciągły jęk.
O radości, iskro magii. Z kolejnym westchnieniem podpisała ostatni dokument i sprawnym ruchem zbierając podrzucony stos, opuściła pomieszczenie, zatapiając się zaraz w lekturze. Większość przypadków wydawała się nieszkodliwa, część ofiar była nawet jej znana i tylko jedno nazwisko wywoływało znaczniejsze zmarszczenie brwi. Fawley. Czy arystokratami nie powinien zajmować się Black? To zwykle do niego spieszono z tego rodzaju sprawami, za co poniekąd Red była wdzięczna — choć większość czarodziejów obdarzonych szlachetną krwią zachowywała się w sposób uprzejmy, jak wypadało, tak...nieco uszkodzeni zwykli czasem przypominać rozkapryszone dzieci, co z kolei sprawiało, iż naturalna złośliwość młodziutkiej Sproutówny niemal natychmiast dochodziła do głosu. A to było...niezbyt dobre, dla jej kariery — choć ego miało się nad wyraz dobrze.
Och, być może nie tego Red spodziewała się ujrzeć. Nie tego wystraszonego i kruchego dziewczątka, które wraz z zaczerwienionym nosem oraz zaszklonymi oczami wyglądało nie tylko niezwykle młodo, ale też tak jakby miało się zaraz rozpaść na tysiące kawałków. Cóż, biorąc pod uwagę bladość oraz bliskość omdlenia, darcie kotów raczej nie będzie w planie. Merlinie, niech będą ci dzięki za delikatne damy.
Fawley Cressida? — zapytała na wstępie Rowan, której cichy i spokojny głos nie był naznaczony łagodnością tak naturalną dla uzdrowicieli. Przekraczając próg niewielkiej sali, rozejrzała się jeszcze, upewniając się, iż wszystko jest na swoim miejscu, po czym całkowicie przeniosła swoją uwagę na pacjentkę — Uzdrowicielka Sprout, jest Pani dziś pod moją opieką. Zanim jednak rzucę zaklęcie przeciwbólowe, muszę się zapytać o przyczynę urazu... — na sekundę przeniosła wzrok na kartę, gdzie widniało krzywo nagryzmolone `potencjalne złamanie ręki` — ...oraz muszę sprawdzić uszkodzoną kończynę. Wytrzyma Pani jeszcze kilka minut? — dodała zaraz, odkładając wszelkie dokumenty dotąd zalegające w jej dłoniach.


I'd rather watch my kingdom fall

...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
...but I want to live and not just survive
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5850-rowan-sprout https://www.morsmordre.net/t5911-cytra https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-pokatna-26-3 https://www.morsmordre.net/t5912-skrytka-bankowa-nr-1460 https://www.morsmordre.net/t5928-rowan-sprout
Re: Izba przyjęć [odnośnik]07.05.18 16:54
Cressida zawsze była nieśmiała, delikatna i niepozorna. Łatwo było ją przegapić, mimo że wyróżniała się na tle swojej rodziny ciemnorudą barwą włosów i piegami pokrywającymi śnieżnobiałą skórę. Nigdy jednak nie lubiła rzucać się w oczy, już od dziecka cicha i spokojna. Nie dało się jednak nie zauważyć, że dorastała w szlacheckim rodzie i miała swoje określone wyobrażenia tego, jak powinien funkcjonować świat. W końcu sporą część życia spędziła w izolacji, z której wyrwała się dopiero na czas nauki w Beauxbatons, ale i szkoła nie miała w sobie wiele z prawdziwego dorosłego życia. Była chowana na delikatną damę, trzymaną pod kloszem, wierną rodowym wartościom i potulnie dostosowującą się do woli rodu.
Tak czy inaczej nie przepadała za Mungiem, a oczekiwanie na to, żeby ktoś ulżył jej w bólu, na pewno tej sympatii nie zwiększało. Czuła napierającą na nią zewsząd atmosferę strachu i niepewności oraz nieprzyjemną, drażniącą woń medykamentów. Wiedziała jednak, że to jej panieński ród miał wpływ na zaopatrzenie Munga w ingrediencje, pamiętała, jak kiedyś, w czasach gdy jeszcze była panną, widziała jak ojciec zajmuje się papierkową robotą odnośnie jednej z takich dostaw składników. Teraz jednak nie nosiła już nazwiska Flint, tylko Fawley.
Siedziała na łóżku, nieznacznie drżąc. Jej oczy lekko się szkliły, a zdrową ręką kurczowo tuliła do siebie tę bolącą. Nikt nawet nie podał jej żadnego eliksiru, kazali jej tu usiąść i czekać na uzdrowiciela, więc czekała, a minuty mijały w ciszy, przerywanej jedynie odległymi odgłosami szpitalnego gwaru oraz szelestem pościeli, na której siedziała.
Ale w końcu usłyszała kroki wchodzącej do pomieszczenia osoby, która wypowiedziała jej imię. Zielone oczy młódki od razu zwróciły się w tamtą stronę, zauważając niewysoką, rudowłosą kobietę o ciemnym spojrzeniu i pełnych ustach. Mogła być kilka lat starsza od niej, musiała być, skoro została już uzdrowicielem.
- Tak – potwierdziła cicho, a jej bladoróżane usteczka lekko zadrżały. – Wytrzymam – zapewniła, choć przez jej twarz przemknął grymas bólu. Cóż, nigdy nie była zbyt twarda i wytrzymała, w końcu nikt tego od niej nie wymagał, a kiedy w młodszym wieku parę razy złamała sobie coś spadając z konia, rodzina szybko wzywała kogoś, kto mógł ją od razu poskładać, nie musiała czekać tyle co dzisiaj. Miała być po prostu uroczą damą, wychowywaną by zostać czyjąś żoną i powić dzieci. Ale skoro przetrwała trudy porodu (nawet jeśli przyniesiono jej ulgę zaklęciami i eliksirami, dzięki czemu wypchnięcie z siebie dwójki dzieci nie było aż tak traumatycznym doświadczeniem) i teraz jakoś wytrzyma. Jeszcze tylko chwilę... Oby. – Zapomniałam się... I odruchowo użyłam różdżki. To... zaklęcie. Anomalia... Upadłam na ziemię, a potem... przewróciła się na mnie moja sztaluga – wyjaśniła przebieg nieszczęśliwego wypadku, kiedy zaklęcie odrzuciło ją na ziemię, na którą niefortunnie upadła, a potem została przygnieciona ciężkim przyrządem do malowania. – To... boli – skrzywiła się znowu, wciąż tuląc do siebie rękę. Miała nadzieję, że kobieta szybko (i oby bezboleśnie) sprawdzi co ma sprawdzić i wyleczy ją.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Izba przyjęć [odnośnik]09.05.18 19:12
Kiedy to po raz pierwszy przyszło się zetknąć młodziutkiej Sprout z ideą szlachetnej krwi (a było to doprawdy wiele lat temu), jej reakcją było zaledwie uniesienie brwi oraz wzruszenie ramion, gdy jeden ze starszych braci kończył swoją opowieść o wydarzeniach z Hogwartu podczas świątecznej przerwy, w której to główny prym wiodła osoba z któregoś ze znamienitych rodów. I chociaż była to historia z pewnością ciekawa, tak dla liczącej ledwie kilka wiosen Rowan pyszniące się na stole przysmaki były znacznie istotniejsze, niźli jacyś tam arystokraci — tak też opowiastka niezaprzeczalnie uległa zapomnieniu, choć reakcja wciąż pozostawała w pamięci wyjątkowo żywa. Musiało minąć więc dosyć sporo czasu oraz jeszcze więcej iście próżnej ignorancji, by rudowłosa czarownica ponownie mogła zainteresować się tematem i wyrobić swoje własne, niepowtarzalne i niepodważalne zdanie — a to zrodziło już w momencie, w którym to dumnie przemierzała korytarze szkoły magii i czarodziejstwa, otoczona licznymi przyjaciółkami z radością oddającymi się plotkowaniu. Wszystkie te młode damy oraz wielcy lordowie jęli przypominać jej starannie hodowane w szklarniach kwiaty, otoczone czułą opieką oraz odpowiednimi warunkami, mogły rosnąć piękne i nade wszystko bezpieczne — bez zbędnych trosk, skupione jedynie na sobie. Jednak Red podświadomie wiedziała, że to nie do końca prawda. Ich celem była doskonałość, pielęgnowanie odpowiednich cech oraz celebrowanie ponadprzeciętnej urody, lecz wystarczyła jedna skaza, lekka niedoskonałość by te mogły iść śmiało albo do odrzutu, albo też trwania w cieniu tych perfekcyjniejszych roślin. A jeśli tylko ktoś postanowił wynieść je poza stabilne ściany i odpowiednią temperaturę szklarni, wprost na światło dzienne — ot, usunąć spod bezpiecznego klosza — tak większość z nich, w zetknięciu z prawdziwym światem zazwyczaj ginęła. I tylko najsilniejsze jednostki mogły przetrwać.
Takim kruchym, nienadającym się do życia poza szklanym ogrodem kwiatuszkiem wydawało się to filigranowe dziewczątko, nienawykłe do skromnych i dosyć obskurnych przestrzeni, do szorstkiego oraz pozbawionego przywilejów traktowania. Przez chwilę panna Sprout zastanawiała się, co też mogło przytrafić się prywatnemu uzdrowicielowi (Bo nie oszukujmy się, jej rodzina musiała takowego posiadać. Inaczej te wszystkie tanie romansidła opowiadające o skandalicznej miłości między arystokratami a biednymi wiedźmami byłyby całkowitymi bzdurami, a wystarczył już fakt, że samo rozpinające się koszule w niefortunnych momentach, na umięśnionych klatkach piersiowych lordów były czystym kłamstwem. Co było przykre) dziewczątka, potem zaś stwierdziła, że w zasadzie to bez znaczenia, bo kości zostały złamane.
Wspaniale — odpowiedziała jedynie, kamienna mina nieco psuła odbiór słów uzdrowicielki. Zaraz jednak czerń spojrzenia złagodniała, gdy tylko wyciągnęła ręce w stronę Cressidy wyczekująco. Nie miała zamiaru szarpać jej, tudzież siłą odciągać od piersi rudej zranioną kończynę — cierpliwie czekała, aż lęk przed dalszym cierpieniem zostanie przełamany — Rozumiem, niestety sytuacja związana z anomaliami wciąż nie jest rozwiązana, stąd ostrożność wciąż musi walczyć z przyzwyczajeniami — łagodny uśmiech ozdobił na moment lica Red, która specjalnie starała się odciągnąć uwagę zielonookiej od bólu rozmową. Zapewne mogłaby wspomnieć, by Fawley zaczęła korzystać z pomocy osób trzecich, jeśli chodzi o przenoszenie ciężkich rzeczy, jednak Sprout miała mimo wszystko sporą wiarę w ludzi, tak też wierzyła mocno, iż artystka nie jest skończoną kretynką i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie ma nic równie irytującego co wypominanie oczywistych oczywistości.
Sztaluga? Maluje pani zawodowo, czy też jest to pasja? — pozwoliła sobie zapytać, gdy Cress wreszcie wyciągnęła drżącą rękę w jej stronę. Tylko na chwilę oderwała wzrok, na moment zakleszczając nieprzeniknioną czernią spojrzenia arystokratkę — Głęboki wdech — ostrzegła, zaraz ujmując możliwie jak najdelikatniej ramię pacjentki. Ręka była mocno opuchnięta, jednak uzdrowicielka nader szybko zlokalizowała złamanie — W porządku, teraz panią znieczulę. Kość jest lekko przemieszczona, niezbędne jest jej wcześniejsze nastawienie przed zrośnięciem — oświadczyła, wpierw czekając na potwierdzenie, nim wzięła się do roboty — Subsisto Dolorem...


I'd rather watch my kingdom fall

...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
...but I want to live and not just survive
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5850-rowan-sprout https://www.morsmordre.net/t5911-cytra https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-pokatna-26-3 https://www.morsmordre.net/t5912-skrytka-bankowa-nr-1460 https://www.morsmordre.net/t5928-rowan-sprout
Re: Izba przyjęć [odnośnik]10.05.18 0:41
Było to bardzo trafne porównanie. Rzeczywiście byli niczym kwiaty starannie hodowane w szklarniach, mające spełniać określone wymagania. Od dziecka wtłaczani w odpowiednie schematy nie mogli się wyłamywać. W ich świecie indywidualizm był widziany dobrze tylko dopóki nie łamał odgórnie narzuconych norm i obyczajów, a te były dość wąskie. Tak hodowano kolejne pokolenia pięknych kwiatów, te wadliwe spychając na margines. W ich świecie nie było miejsca na wady i brzydotę; to, co nieidealne, musiało zostać szybko ukryte za idealną fasadą. Wiele z tych kwiatów niestety marniało po opuszczeniu szklarni, jaką stanowił wymuskany i wygodny świat salonów. Cressida niewątpliwie też szybko by zmarniała poza jedynym światem, który znała. Była delikatna, krucha i słaba psychicznie, bo nigdy nie musiała być silna, nie musiała też widzieć dalej niż siebie samą i najbliższą rodzinę. Jedynym dziecięcym problemem było to, że ojciec poświęca więcej uwagi jej rodzeństwu niż jej, przez co wyrosła na młódkę zakompleksioną i niepewną siebie. Jak na szlachciankę była jednak dość znośna i przyjemna. Nie należała do dziewcząt, które tupią nóżką i z gniewnym spojrzeniem wymagają zauważenia. Nie marudziła i nie domagała się głośno wyjątkowego traktowania, jak pewnie zrobiłaby teraz na jej miejscu duża część jej rówieśniczek. Nieśmiała, spokojna Cressida grzecznie czekała, aż ktoś się nią zajmie, w myślach przeżywając swój ból i niezadowolenie z tego, że tak długo musiała go wytrzymywać, w końcu mimo wszystko była przyzwyczajona do tego, że czekać nie musiała. Było to dla niej nowe i niezbyt przyjemne doświadczenie, choć gdyby chodziło o jej dzieci, pewnie zdobyłaby się na większą stanowczość.
Niemniej jednak anomalie zachwiały jej stabilnym, spokojnym światem i wzbudziły w niej strach, jakiego dotąd nie znała. W spędzonym pod bezpiecznym kloszem dzieciństwie nie musiała się bać nic ponad zwykłe dziecięce lęki. Teraz to było co innego. Nawet jedno niewinne zaklęcie, jakiego wcześniej używała wiele razy, obróciło się przeciwko niej i spowodowało uraz.
- Mam nauczkę, żeby nie używać zbyt pochopnie różdżki, ale... Trudno w kilka dni wyrzec się długich nawyków – westchnęła. Nie tak łatwo było powiedzieć sobie, że na jakiś czas koniec z czarami, kiedy wciąż odruchowo sięgała po różdżkę i musiała sobie przypominać że jej użycie jest ryzykowne, i że lepiej poprosić skrzata, by przeniósł sztalugi, niż samej robić to zaklęciem.
Kiedy uzdrowicielka wyciągnęła w jej stronę dłoń, patrząc na nią wyczekująco, młódka ostrożnie podała jej drżącą rękę, krzywiąc się przy tym lekko. Miała wrażenie, że kończyna boli coraz bardziej, a już na pewno jest bardziej spuchnięta. Delikatna, śnieżnobiała skóra zaczęła sinieć.
- Jestem malarką – odpowiedziała lekko drżącym głosem. – Ale to też moja pasja. Niestety dziś... cóż, nie skończyła się dla mnie zbyt przyjemnie.
Cressida kochała sztukę od dziecka. Była to nie tylko jej pasja, ale w pewnym sensie też praca, choć nie w takim dosłownym, bo nie potrzebowała tego robić, żeby się utrzymać, a malowała bo po prostu to lubiła, i wystawianie prac w galeriach było dla niej przyjemnością i satysfakcją.
Pozwoliła, by uzdrowicielka obejrzała jej rękę i spojrzała na nią ze strachem w oczach, słuchając jej słów. Nie podobało jej się to. Nie lubiła medycznych procedur, przerażały ją one. Liczyła na jak najmniej komplikacji i możliwość szybkiego opuszczenia Munga. Chciała wrócić do dzieci i do znajomych, bezpiecznych przestrzeni.
- Będę mogła po skończeniu leczenia wrócić do domu? – zapytała więc. – Bardzo mi na tym zależy.
Jej głos wciąż brzmiał słabo. Dopiero kiedy czarownica rzuciła zaklęcie przeciwbólowe, dziewczątko odczuło ulgę, a ręka przestała boleć. Teraz chciała mieć za sobą tę nieprzyjemną część, jaką niewątpliwie będzie nastawianie i zrastanie jej kości. Zacisnęła spierzchnięte usteczka, przygotowując się na to.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Izba przyjęć [odnośnik]25.05.18 15:00
Uzdrowicielka o włosach pocałowanych przez ogień uśmiechnęła się delikatnie, acz kąciki ust znaczył jakiś ciężki do zrozumienia smutek. To kruche, jakże płochliwe dziewczę miało rację, nader ciężko było wyprzeć się tego, co dotąd zdawało się być drugą naturą. Używanie magii wszak było nieodłączną częścią jestestwa czarodziei i raptowne zeń zrezygnowanie, zmuszenie do życia podobnego mugolom było po prostu trudne, przyzwyczajenie się do niego zaś wydawało się wręcz niemożliwe. Lecz radzili sobie, widziała to na własne ciemne niczym noc oczy, sama jakby nie patrzeć brała w tym udział. Mogła być tylko wdzięczna, iż anomalie nie miały miejsca w Św. Mungu i nadal była w stanie pomagać pacjentom bez ryzyka uszkodzenia siebie oraz wszystkich innych wokół.
To prawda. Mam jednak nadzieję, iż nie doświadczy pani więcej tak nieprzyjemnych sytuacji. Oby Ministerstwo zrobiło wreszcie coś z tą sytuacją — pokręciła głową z pewnym rozczarowaniem, kierowanym ku władzy mającej przecież obowiązek czuwać nad dobrem społeczeństwa.
W przeciwieństwie do Cressidy, młoda Sproutówna ze sztuką nie miała zbyt wiele wspólnego. Ledwo była w stanie nagryzmolić coś, co przypominało chimerę kota z hipokampusem, chociaż powinno być autoportretem. Czy to z braku chęci, czasu, czy też zainteresowania — nie zbliżała się nawet do galerii sztuki, nie mogąc w kwiecisty sposób ująć tego, cóż też artysta pragnął przekazać kolistymi pociągnięciami pędzla, tudzież dlaczego akurat zastosował te dwie farby nakładające się na siebie. Być może i mogłaby zazdrościć jakże niewieściego hobby, lecz wtedy również powinna zapragnąć tej ulotności, jaką kryła w sobie sylwetka rannej dziewczyny. Bo Rowan, choć niziutka i raczej niewielka, tak nie miała w sobie tej delikatności. Była pewna siebie, twardo stąpająca po ziemi, głośno domagająca się tego, czego pragnie, o upartym spojrzeniu nieprzeniknionych oczu. Nie była wątła, nie wzbudzała też instynktownej potrzeby otoczenia jej opieką. Jeśli już, to prędzej budziła chęć darcia kotów. Więc nie zazdrościła. Bo tak było brzydko. Totalnie.
Celuje pani bardziej w krajobrazy, portrety, czy abstrakcję? — pozwoliła sobie zapytać, bo tak znikomą wiedzę to ona posiadała. Dopóki Fawley nie zacznie sypać tytułami i nazwiskami znanych malarzy, być może Red nie wyjdzie na ignorantkę — Kilka dni i wróci pani śmiało do malowania — pocieszyła ją. Kolejne pytanie przyjęła z westchnieniem — Oczywiście, proszę wybaczyć, ale twój przypadek nie jest na tyle poważny, by móc cię tutaj zatrzymać. Otrzyma pani eliksiry wzmacniające, będę również prosiła o unikanie wysiłku w najbliższych dniach oraz spędzenie ich w spokojnym otoczeniu. Zostanie pani wyleczona, jednak pani organizm pod wpływem bólu zapewne doznał szoku, stąd w najbliższym czasie może pani odczuwać lekkie osłabienie. Nie jest to groźne, po prostu musi pani wypoczywać — zapewniła ją. Rowan raz jeszcze uniosła różdżkę, kierując ją w stronę zranionej ręki drugiego rudzielca.
Odczuje pani szarpnięcie. Nie będzie bolało, raczej wzbudzi nieprzyjemne odczucie — ostrzegła, biorąc głęboki wdech — Feniterio — mruknęła obserwując, jak z cichym trzaskiem kość wraca na swoje miejsce. Wystarczyło już zrosnąć pękniętą kość i pozbawić młódkę wszelkich doznanych siniaków i otarć. Po tym będzie mogła ją wypuścić i przyjąć kolejnych pacjentów.


I'd rather watch my kingdom fall

...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
...but I want to live and not just survive
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5850-rowan-sprout https://www.morsmordre.net/t5911-cytra https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-pokatna-26-3 https://www.morsmordre.net/t5912-skrytka-bankowa-nr-1460 https://www.morsmordre.net/t5928-rowan-sprout
Re: Izba przyjęć [odnośnik]25.05.18 16:28
Cressida musiała się jeszcze wielu rzeczy nauczyć. Była naiwną młódką, która na bieżąco przekonywała się, że świat się zmienia, że dzieje się coś dziwnego, że nawet magia nie chce się słuchać czarodziejów tak jak powinna. Stąd właśnie te wszystkie dziwne zdarzenia, które miały miejsce od początku maja. Cressida się bała – o dzieci, o męża, o siebie i o resztę bliskich. Nie podobało jej się to uczucie, wolałaby nie musieć się bać, a strach towarzyszył jej teraz każdego dnia, nawet jeśli starała się o nim nie myśleć, zajmować swój umysł czymś innym.
- Też mam taką nadzieję – przytaknęła cichutko. To ministerstwo powinno coś robić, zdecydowanie. To była ich rola, żeby opanować ten nagły kryzys. Cressida mogła tylko czekać na rozwiązanie tego problemu, czymkolwiek był spowodowany. Oby rozwiązano go jak najszybciej.
Prawdopodobnie dziewczęta były zupełnymi przeciwieństwami. Cressida była cichą, spokojną i nieśmiałą artystyczną duszą, daleko jej było do silnej i niezależnej kobiety. Była przede wszystkim żoną, matką i damą, zawsze pokornie dostosowującą się do woli rodu. Ojciec kazał jej przyjąć zaręczyny i wyjść za mąż? Zrobiła to. Tylko czasem pozwalała sobie na iskierki buntu, nigdy jednak nie było to nic poważniejszego niż ostrzeżenie ptasich przyjaciół w lasach Charnowood przed polowaniem planowanym przez jej ojca i innych krewnych bądź przyjaciół rodu, co miało miejsce w jej wieku wczesnonastoletnim. Ojciec był bardzo zły, kiedy się dowiedział, ale na ogół Cressie nie miała takich zapędów. Była krucha i ulotna, o niezwykłej delikatności i wrażliwości. Może to właśnie pozwalało jej przyjaźnić się z ptakami, których mowę rozumiała, oraz być tak dobrą malarką? Lecząca ją uzdrowicielka nie miała nad sobą jednak żadnego rodu, którego wolę musiałaby spełniać. Środowisko, w którym się dorastało, miało duży wpływ na osobowość. Gdyby Cressida narodziła się i dorastała w innej rodzinie, może też byłaby zupełnie inną osobą, niż była teraz.
- Zwykle maluję pejzaże... czasami portrety lub martwe natury. Czasem dla siebie, czasem dla galerii sztuki lub na zamówienie. – Była tradycjonalistką, nie tykała się kontrowersyjnej, wciąż zbyt nowoczesnej abstrakcji. Tworzyła dla szlachetnie urodzonych, więc musiała zadowalać ich konserwatywne gusta, by nie narazić się na śmieszność i wzgardę. Pragnęła szacunku otoczenia. – To... dobrze – przytaknęła z ulgą. Po zaklęciu przeciwbólowym czuła się nieco lepiej, ręka już tak nie dokuczała i momentami mogła prawie zapomnieć o złamaniu. – W posiadłości czekają na mnie mąż i dzieci. Dłuższy pobyt na oddziale jest ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, dlatego cieszę się... że nie będzie to konieczne. – Nie lubiła Munga. Był nieprzyjemny, przesycony atmosferą bólu i strachu... Zdecydowanie wolała przechodzić rekonwalescencję w znajomym otoczeniu, tym bardziej, że nie chciała na dłużej opuszczać dzieci. Nie lubiła znikać na dłużej niż kilka godzin, nawet jeśli wiedziała, że były pod dobrą opieką. – Oczywiście... Od razu wrócę do domu i będę wypoczywać – zgodziła się z zaleceniami bez sprzeciwu.
W jej zielonych oczach znów błysnął cień niepewności, kiedy czarownica znowu wycelowała różdżką w jej rękę. Łatanie złamanych kości nigdy nie było przyjemne, choć przynajmniej już nie bolało. Skrzywiła się jednak, kiedy coś w ręce chrupnęło, a kość wróciła na swoje miejsce. Musiała wytrzymać jeszcze kilka minut, a później będzie wolna. Wróci do domu i odpocznie. Pomijając to nieszczęśliwe złamanie, sama wizyta w szpitalu stanowiła dla niej pewien stres.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Izba przyjęć [odnośnik]29.05.18 15:44
Lęk ciężarem osiadający w piersi, spłycający oddech, zaciskający lodowate palce na delikatnej krtani nie był znajomy jedynie Cressidzie. Strach na wzór porywistego wiatru jął przenikać przez nieszczelne zakamarki domostw, dotąd skąpanych w cieple bezpieczeństwa, tak teraz wstrząsanych jego chłodem oraz gorejącą niepewnością. Nikt nie wiedział, cóż przyniesie kolejny dzień — czy anomalie wzrosną w siłę, czy też znikną równie raptownie, jak się pojawiły? Czy jeśli otworzą oczy, ze snem wciąż osiadłym w kącikach, to nadal wszyscy bliscy będą pośród żywych, a może z pozoru niewinne zaklęcie sprawi, iż opuszczą po wieki ten świat? To było straszne. Nie, to było całkowicie przerażające. A najgorsze było to, iż niewielu miało przywilej podobny pannie Fawley, by się nad tymże strachem roztkliwiać. Należało unieść wysoko głowę i przeć przed siebie, w ślepej nadziei, iż wszystko w pewnym momencie będzie lepiej. Bo musi być, nieprawdaż?
To nie było nawet prawdopodobne, dziewczęta były w istocie zupełnymi przeciwieństwami. Choć łączył je niski wzrost, włosy niczym ogniste języki oraz umiejętność porozumiewania się ze zwierzętami, tak pomiędzy tymi drobinami więcej było różnic, niźli cech wspólnych. I nie chodziło jedynie o krew, której błękit płynął w żyłach artystki. Nie, nie, nie. Tutaj liczył się charakter, którego na ten przykład Rowan zdawała się mieć aż nadto. Nie posiadała w sobie kruchości, delikatności, czy też nieskończonej wrażliwości. Była pewna siebie, stąpała twardo ziemi i głośno mówiła o tym, czego pragnie. Irytowała się łatwo, nie kryła się w swoim niezadowoleniu, należała do osóbek upartych i zawziętych ponad wszelką miarę, a każdą okazaną jej dobroć odpłacała z nawiązką. Bo chociaż nieznośna, tak Red była po ludzku dobra — miła na swój sposób, szczęśliwa niczym dziecko i przede wszystkim uczciwa, nawet jeśli egoizm lekko mącił to ostatnie. Ugiąć się pod presją oraz pokornie dostosować się do czegokolwiek? Nu-uuh. Jednak, gdyby dane było Sprout narodzić się w szlacheckim rodzie, być może zachowywałaby się inaczej. Ostrożniej, rozważniej, za główną broń mając słowa, nie zaś ognisty temperament oraz soczyste informacje serwowane przez szczury zamieszkujące Londyn. Może. A może i nie.
Och, dla galerii? Godne podziwu — odrzekła gładko, nie planując snuć kłamstewek obiecujących odnaleźć prace filigranowego rudzielca. Red nie podlizywała się...no może trochę, lecz głównie rodzinie więc to się totalnie nie liczy. Niemniej nigdy nie zdarzyło jej się próbować wkupić się w łaski arystokratów, czego przykładem może być niechęć pana Blacka dzielącego z nią piętro. Choć tyle dobrego, że mogła draniowi wciskać jemu podobnych lordów i lady.
I mąż nie chciał pani towarzyszyć? Miała ochotę zapytać, krzywiąc się przy tym z niesmakiem, nieco zdziwiona. Być może miała fałszywe wrażenie, lecz zawsze sądziła, iż wysoko urodzeni dbali o swe partnerki, jakby były porcelanowymi laleczkami, których lekkie zetknięcie z czymkolwiek może doprowadzić do pęknięć. Nie musieli być przy tym wierni, wystarczyło, że byli troskliwi o swoją...własność? Zamiast tego skinęła z powagą głową.
Więc tym bardziej nie zamierzam pani zatrzymywać dłużej, niż jest to wymagane — zapewniła uzdrowicielka, na którą aura Munga przestała najwyraźniej działać. Jakby nie patrzeć, żyła wręcz w atmosferze bólu, strachu i zawstydzenia. Bo wbrew pozorom, nie wszystkie przypadki musiały być naznaczone cierpieniem, czasem pozostawała ogromna kompromitacja.
Głęboki wdech poproszę. Fractura Texta — rzuciła zaklęcie, kiwając głową w zadowoleniu, gdy różdżka poprawnie wykonała swoją pracę. Raz jeszcze uniosła modrzewiowe drewno — Episkey — dodała, chcąc usunąć związane z upadkiem siniaki i obtarcia u Cressidy.
Proszę pokazać mi rękę pani Fawley, po sprawdzeniu wypiszę pani nazwy potrzebnych eliksirów i będzie pani wolna — powiedziała wreszcie Rowan, uśmiechając się zachęcająco. Upewni się, iż wszystko w porządku i będzie mogła przyjąć kolejną osobę, mając dziwne wrażenie że leczenie złamanej ręki będzie prawdopodobnie najprzyjemniejszym przypadkiem z całego dnia.


I'd rather watch my kingdom fall

...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
...but I want to live and not just survive
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5850-rowan-sprout https://www.morsmordre.net/t5911-cytra https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-pokatna-26-3 https://www.morsmordre.net/t5912-skrytka-bankowa-nr-1460 https://www.morsmordre.net/t5928-rowan-sprout
Re: Izba przyjęć [odnośnik]30.05.18 1:28
Szlachciankom pod pewnymi względami było łatwiej. Im wolno było się bać, być słabymi i wiotkimi. To raczej odwrotna postawa spotykała się ze zdumieniem, choć i Cressida znała dziewczęta odważne, z pewnością silniejsze od niej. Sama Cressie zdawała się nie przystawać do rzeczywistości, jak przystało na artystkę czasem bujała w obłokach, żyła gdzieś poza zgiełkiem codzienności. Od zawsze dorastała w pewnej izolacji, pod pieczą najpierw Flintów, a później Fawleyów. Nigdy nie była sama, zawsze mogła liczyć na wsparcie, ale i tak od początku maja nie opuszczał jej strach. Nie chciała któregoś dnia dowiedzieć się, że komuś bliskiemu stało się coś złego, a czasy obfitowały w nieszczęścia. Sama przekonała się dziś, jak bardzo o nie łatwo, choć miała dużo szczęścia, że to było coś, co można było łatwo wyleczyć.
Naprawdę były przeciwieństwami, choć nie miały okazji się o tym bardziej przekonać. Ich spotkanie nie trwało długo, a mimo prawdopodobnie niewielkiej różnicy wieku nie dane im było spotkać się w jednej szkole. Cressida została wysłana do Francji, więc nie znała ludzi z Hogwartu, poza tymi szlachetnie urodzonymi poznanymi na salonach. W tej artystycznej placówce nie wyróżniała się zbytnio ze swoją delikatnością. Nigdy nie rzucała się w oczy, dobrze niknąc w tłumie, co całkowicie jej odpowiadało. Nigdy nie była śmiała, i często miała problemy z wyrażaniem swoich uczuć głośno.
Skinęła lekko głową na jej słowa o malowaniu. Wyczuwała jednak, że kobieta nie jest skora do pustych pochlebstw, ale może to i lepiej, Cressidzie zresztą na tym w tym momencie nie zależało. Nie wiedziała też, że uzdrowicielka darzy taką niechęcią uzdrowiciela Blacka, nawiasem mówiąc, jej bliskiego kuzyna. Może to dlatego nie chciał jej wyleczyć, a może po prostu nie podobał mu się fakt, że zgodziła się na ślub z Fawleyem. Nie była tego pewna, z braci Black lepszy kontakt mając z Alphardem. Równie dobrze mógł jednak mieć dziś wolne lub zajmować się innym przypadkiem, więc Cressida spadła na barki Sproutówny.
Mąż nie towarzyszył Cressie, ponieważ nawet nie wiedział o jej wypadku. Dziewczę prosiło matkę małżonka, żeby mu nie mówiła; liczyła że szybko upora się z leczeniem i wróci do domu. Nie chciała martwić męża. I choć tak pokornie zgodziła się na zaręczyny i ślub, nigdy nie czuła się własnością męża ani nie czuła z jego strony przymusu i presji, od początku traktował ją dobrze i z szacunkiem.
Spokojnie pozwoliła dokończyć lecznicze procedury. Odetchnęła z ulgą, gdy było po wszystkim i kość została zrośnięta, a siniaki zniknęły. Znowu podała kobiecie rękę, tym razem się nie krzywiąc. Kończyna była zdrowa i znowu mogła nią poruszać, choć wciąż towarzyszyło jej zmęczenie, zapewne pozostałość po wcześniejszym stresie.
- Dobrze. Dziękuję – przytaknęła grzecznie, poruszając dłonią. - Chyba jest lepiej. Mogę nią teraz ruszać.
Ręka nie była już opuchnięta, wyglądała normalnie. Następnie Cressie przyjęła receptę na eliksiry, po czym cicho pożegnała kobietę i ruszyła w stronę drzwi. Mogła opuścić salę i wrócić do domu, wcześniej tylko kupując w tutejszej aptece odpowiednie eliksiry.

| zt. dla Cressie


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Izba przyjęć
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach