Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]26.11.15 22:51

Kuchnia

To, co widzicie na zdjęciu, wbrew pozorom nie jest wcale bałaganem - to idealnie ułożona kompozycja, pozwalająca właścicielce zlokalizować puszkę z ulubioną herbatą w ułamku sekundy. Po prostu puszek jest dużo, podobnie jak słoików, talerzy, sztućców i butelek... w większości nieużywanych, bo Margie rzadko miewa gości. Jedyną niezmienną rzeczą są zawsze świeże kwiaty, które właścicielka mieszkania zmienia z chorobliwą wręcz starannością, mimo że sama spędza w nim możliwie niewiele czasu.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Kuchnia [odnośnik]07.04.16 22:29
| 14 listopada

Choć nie wiedział, czy robił dobrze, nie żałował.
Nie deportował się. Odsuwając na bok wszystkie spiskowe teorie i obawy, które brutalnie kruszyły jego gryfońską odwagę, większość drogi pokonał pieszo; londyńskie ulice okryły się całunem ciemności, choć na zachmurzonym niebie nie widać było gwiazd. Stawiał szybkie, ale świadome kroki, jakby zastanawiając się nad każdym podmuchem chłodnego wiatru i każdą kroplą drobnego deszczu, jaka kąsała go w twarz i sklejała kosmyki rudych włosów.
Odkąd wszystko trafił szlag, nauczył się czerpać z życia małe przyjemności. Chociaż wiedział, jakim ryzykiem grozi łapczywe chwytanie ich w dłoń, tym razem nie potrafił sobie tego odmówić. Nie chciał. Rozkoszował się każdą chwilą ciszy i hałasu, zdając sobie sprawę, czym to wszystko (widmo przewrotu? łamanie prawa, którego pilnowanie było jego pracą?) grozi - wiedział, że aktualnie łatwo było trafić do Tower i wiedział też, że, zaślepiony altruistycznymi myślami (a może po prostu wyrzutami sumienia), pakował się prosto w paszczę lwa, co musiało skończyć się tragicznie.
Ale teraz wolał o tym zapomnieć. Deszcz kropił dalej, zraszając ciemne ulice i przywołując przekleństwa na usta co poniektórych przechodniów, ale on nieprzerwanie szedł naprzód, wciąż zaciskając zziębnięte palce na zieleniących się łodygach.
Kiedy wreszcie stanął przed drzwiami jej mieszkania, mimochodem zerknął na zegarek i właśnie to uratowało go przed niezręcznością. Pospieszył się o siedem minut; nauczony doświadczeniem, że przychodzenie w odwiedziny przed czasem jest nietaktem, jeszcze nie pukał. Wpatrując się intensywnie we wskazówki - zupełnie jakby ponaglające spojrzenie mogło cokolwiek zmienić - oparł się o ścianę. Wyjął dyskretnie różdżkę, wcześniej upewniając się, czy żaden potencjalny mugol nie dostrzega tego gestu, a potem krótkim, rzuconym niewerbalnie zaklęciem osuszył szatę. Włożył różdżkę na powrót do wewnętrznej kieszeni płaszcza, zerknął na zegarek, potem przez okno, potem jeszcze raz na wskazówki, aż w końcu bezradnie skrzyżował ręce na piersi, wciąż nie odrywając pleców od ściany.
Gdyby Margaux postanowiła nagle opuścić mieszkanie i w ostatniej chwili wybrać się do sklepu, byłoby to wyjątkowo niezręczne.
Patrząc w przestrzeń, starał się nie myśleć zbyt wiele; skupiał się na obracaniu na palcu srebrnej obrączki, która jeszcze niedawno była złotym piórem. Zmarszczył lekko brwi, zerkając na trzymany w dłoni bukiet i po raz kolejny rozważając pospieszne wyrzucenie go przez okno i udawanie, że nigdy go nie przyniósł. Nawet po długich wewnętrznych bataliach nie mógł po prostu przyjść z pustymi rękoma, ale... naprawdę, Garrett, kwiaty? I te kwiaty w szczególności? Mogą przecież nieumyślnie nabrać dziwnego wydźwięku, którego dla dobra wszystkich starał się uniknąć. Zresztą - jego ostatnia wyprawa z bukietem pod mieszkanie Margie też skończyła się gardeniami na wycieraczce i szybką, jakże angielską ewakuacją.
Ale jako że jego inwencja twórcza na kwiatach się kończyła, tkwił przed jej drzwiami wejściowymi z bukietem w dłoni raz jeszcze, jakoś tępo wpatrując się w przestrzeń i nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego aż tak bardzo się wszystkim przejmuje.
Kiedy pozostała minuta do umówionego czasu spotkania, zapukał. Ponownie zastanowił się, czy nie popełniał właśnie jednego z tych błędów, których obiecał sobie nigdy nie popełnić, ale po krótkim rachunku sumienia doszedł do wniosku, że łatwiej tego po prostu nie roztrząsać. Ulotne sekundy później (choć dłużyły mu się w nieskończoność) drzwi stanęły otworem i nie mógł powstrzymać lekkiego, szczerego uśmiechu, bo... bo naprawdę cieszył się, że ją widzi, choć z pewnego punktu widzenia mogło zdawać się to irracjonalne i masochistyczne.
- Dobry wieczór - rzucił zaraz ciepło i być może powinien powiedzieć coś jeszcze, ale zamiast tego po prostu uśmiechał się dalej, stosunkowo pewnie przekraczając próg; nie odwracając od Margaux spojrzenia, wystawił w jej stronę dłoń z kwiatami, jak gdyby naprawdę nie robił niczego dziwnego. - Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej - dodał zaraz z jakąś dziwną lekkością jak na fakt, że nie mówił o dziesięciominutowym spóźnieniu (które, notabene, w jego wypadku nigdy nie miało miejsca), a o przeklętym, kilkumiesięcznym poślizgu związanym z tym, że niepotrzebnie tak dużo myślał.
Nigdy nie spodziewałby się, że to właśnie nadmierne myślenie okaże się jego największym przekleństwem.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Kuchnia [odnośnik]10.04.16 18:02
Srebrna, delikatna obrączka z kwiatowym wzorem migotała lekko w rzucanym przez kuchenną lampę świetle, gdy nosząca ją dłoń przesuwała się nad kremowym arkuszem pergaminu, zostawiając na nim czarne linie. Ciche skrzypienie ścieranego węgla mieszało się harmonijnie z deszczem, bębniącym o kwadratowe okienko nad kuchenką oraz z ledwie słyszalnym mruczeniem śpiącego przy grzejniku kota o śnieżnobiałym futrze; subtelne dźwięki, będące jedynymi, jakie rozlegały się w niewielkim pomieszczeniu, tworzyły razem spokojną melodię, drastycznie kontrastującą z rytmem, w jakim od kilku dni toczyło się życie Margaux. Niepokojącym, o trudnej do przewidzenia linii melodycznej, za wszelką cenę starającym się zburzyć ten długo i mozolnie budowany spokój, jaki zazwyczaj od niej promieniował. Nie udało mu się, jeszcze nie – bezwiedny uśmiech nadal tańczył na bladych wargach zaskakująco często, a jego właścicielka, wbrew pozorom, nie stała się podskakującym kłębkiem nerwów. Jedynie uważny obserwator byłby w stanie zauważyć subtelne zmiany: dłoń, nieco mocniej przyciskającą węgiel do pergaminu, klucz w drzwiach, przekręcony o jeden raz więcej niż zazwyczaj i to, że od niedawna zdarzało jej się spoglądać przez ramię, gdy po wieczornej zmianie wracała do mieszkania opustoszałą ulicą.
A grzmoty nadchodzącej burzy były jeszcze tak daleko.
Oderwała spojrzenie od niedokończonego szkicu, odruchowo zerkając na staroświecki zegar z owalną tarczą, wiszący w przejściu między kuchnią, a kolejnym pomieszczeniem, całkiem zgrabnie udającym salon. Zawahała się przez moment, zanim wysunęła się zza drewnianego stolika. Grube skarpetki tłumiły jej kroki, gdy niespiesznie szła w stronę drzwi, zupełnie, jakby usłyszała pukanie, choć przecież względna cisza mieszkania nadal pozostawała niezmącona. Zatrzymała się przy drzwiach wejściowych i właśnie wtedy po drugiej stronie ktoś zastukał o polerowaną powierzchnię, zaburzając na krótko miarowe bicie kobiecego serca. Wyciągnęła dłoń w stronę klamki, zawieszając ją w bezruchu na dokładnie dziesięć starannie odliczonych sekund, zanim przekręciła tkwiący w zamku klucz i uchyliła drzwi. Był punktualnie, jak zawsze; zastanowiła się przelotnie, czy przypadkiem nie czekał na korytarzu, aż wskazówki zegarka znajdą się w odpowiednim miejscu. – Garry, wejdź – przywitała się, niemal natychmiast odwzajemniając uśmiech, który pojawił się na jej twarzy jakoś tak samoistnie i bez jej wiedzy.
Czy czuła się niezręcznie? Nie; wydawało jej się, że w którymś momencie, gdzieś między przypadkowym spotkaniem na szpitalnej sali, a niespodziewaną ucieczką przed magiczną policją, zabrakło na to miejsca, choć obserwując przestępującego przez jej próg mężczyznę, nie do końca wiedziała, jak się zachować. Ciało podpowiadało jej coś zupełnie innego niż zdrowy rozsądek, dlatego z wdzięcznością przyjęła kwiaty, znajdując zajęcie dla rąk przynajmniej na chwilę. – Dziękuję – powiedziała, przez sekundę przyglądając się białym płatkom z nieokreślonym rodzajem czułości. – I nie przepraszaj. Cieszę się…że tym razem przyniosłeś się razem z kwiatami…że w ogóle przyszedłeś. Na pewno masz dużo na głowie.Oczywiście, że miał dużo na głowie. I na barkach, odkąd postanowił nieść tam odpowiedzialność za dalszy los całego świata.
Jej mikroskopijne mieszkanie wydało jej się nagle jeszcze mniejsze, gdy przez moment tkwili razem w ciasnym przedpokoju, a Margaux czekała, aż Garrett odwiesi płaszcz, żeby zaprowadzić go do zagraconej kuchni. Nie to, żeby obawiała się, że zgubi drogę, ale jakaś jej część – ta mniej silna i niezależna – podsuwała jej absurdalną obawę, że zdąży jeszcze po cichu się ewakuować, a ona znowu zostanie tylko z bukietem białych gardenii. Zabawne, zwłaszcza, że najprawdopodobniej nie zasługiwała nawet na to.
Czuj się jak u siebie – powiedziała zupełnie szczerze, wskazując głową w kierunku drewnianego stolika, przy którym stało zdecydowanie więcej krzeseł, niż potrzebowała – i więcej, niż podpowiadał metraż pomieszczenia. Sama w tym czasie ściągnęła z półki pękaty wazon z matowego szkła i nalała do niego wody, by po chwili dołożyć do całej kompozycji jasne kwiaty, które już zdążyły wypełnić kuchnię delikatnym, znajomym zapachem. – Napijesz się herbaty? Albo czegoś innego? – zapytała, odwracając się do Garry’ego i odciągając tym pytaniem w czasie wszystkie inne rzeczy, które cisnęły jej się na usta. Jeszcze dziesięć minut temu obawiała się, że nie będzie miała pojęcia, co powiedzieć; teraz nie wiedziała, którymi myślami podzielić się najpierw, a które po prostu zachować dla siebie.
Podejrzewała jednak, że większość zaliczała się do tej drugiej kategorii.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Kuchnia [odnośnik]14.04.16 1:44
Trudno było mu określić, co czuł, odwieszając szarawy płaszcz na hak w przedpokoju i wykorzystując ten czas, by bezkarnie podążyć badawczym spojrzeniem po ścianach. Potem po zwisającej z jasnego sufitu lampie, po sąsiednich pomieszczeniach, drewnianych framugach i napotkanych po drodze szafkach - jednak wszystko po to, żeby koniec końców i tak powrócić wzrokiem do Margie. Patrzył na nią łagodnie, ciepło, dopiero po chwili uzmysławiając sobie, jak dawno nie uśmiechał się w ten najprostszy, niewymuszony i bezwolny sposób.
Dużo na głowie? Radość w jego spojrzeniu zamieniła się w przekorę, a na ustach zatańczył żart osłonięty grubą warstwą czystego przekąsu. - Bywało gorzej - rzucił z rozbawieniem i nieudaną parodią lekkości w głosie; tuszowanie trosk i obaw wymuszonym humorem było jego sposobem na ucieczkę przed konsekwencjami niedawnych błędów i niedociągnięć, choć doskonale wiedział, że prędzej czy później te i tak go dopadną. - Wiesz, to tylko nawał pracy w Biurze Aurorów i snucie planów przewrotu po nocach, nic godnego uwagi. - Być może było to lekkomyślne i o wizji rebelii nie powinien mówić nawet w żartach, ale tym razem zawodziła go paranoja, przez którą zazwyczaj wszędzie dostrzegał spiski i potencjalne zdrady; jednak przy Margaux - mimo wszystko - wciąż odczuwał pewne widmo swobody i bezpieczeństwa, choć najprawdopodobniej były tylko wytworem jego wyobraźni.
W końcu teraz nigdzie nie było bezpiecznie.
Podążał bez słowa skromnym przedpokojem, z początku powracając do badania spojrzeniem (znienacka arcyciekawych) struktur ścian. Tęsknił za tą ciszą, która jako jedyna - choć tym razem zabarwiona nutą niepewności, mimo że nie wiedział, co konkretnie go niepokoi - nie była niekomfortowa. Nie wytrzymał długo bezmyślnego doszukiwania się na ścianach ewentualnych odprysków; wkrótce skupiał się tylko i wyłącznie na tak dobrze mu znanych, jasnych kosmykach długich włosów.
Kuchnia, z pozoru tonąca w nieposkromionym żywiole chaosu, już po krótszej chwili spędzonej na uważnej analizie okazała się misterną konstrukcją złożoną z drewnianych półek, szafek i niezliczonych pudełek, butelek, słoików. - Od razu widać, że właścicielką kuchni jest Margaux Vance - rzucił przelotem, na chwilę odrywając spojrzenie od skrupulatnie ułożonych puszek i pojemników, bo im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej w jego oczach zaczynały przypominać małe dzieło sztuki.
Opadł na jedno z krzeseł i oparł lewe przedramię o blat kuchennego stołu. Mimowolnie powędrował spojrzeniem do pergaminu zapełnionego mapą przemyślanych pociągnięć węgielka powoli układających się w nierozerwalną całość. Wciąż rysowała. Prawdę mówiąc, zdziwiłby się, jakby przestała, ale i tak znikąd uderzyła go nagła myśl, że pomimo upływu wielu miesięcy i tuzinów niewypowiedzianych słów, które zatonęły w dzielącym ich milczeniu, kompletnie nic się nie zmieniło. Może to było nadużycie - w końcu nie miał pojęcia, czy w międzyczasie Margaux nie zdążyła na nowo ułożyć sobie życia, czy nie odnalazła pasji, o zainteresowanie którymi nigdy wcześniej nawet by jej nie podejrzewał. Nie wiedział, czy nie zmienił się jej muzyczny gust ani czy nowa książka nie zasłużyła na tytuł tej ulubionej, ani czy wciąż na liście najwspanialszych trunków widniała malinowa herbata.
On przecież też się zmienił; choć nie lubił dopuszczać do siebie tej myśli, poprzednie dwa lata (a w szczególności ostatnie miesiące) zafundowały mu przyspieszony kurs powściągliwości i ostrożności w deklarowaniu osądów. Podczas gdy już od dawna echo wywoływane przez myśli obijające się z łoskotem o czaszkę utrudniało mu zaśnięcie, to teraz sen niekiedy nie przychodził wcale, a jeśli już, to towarzyszył mu orszak niechcianych przemyśleń, strachów i wyrzutów sumienia. A te odbijały się nawet w jego wyglądzie, zataczając ciemne kręgi pod oczami i łamiąc zazwyczaj mocne paznokcie. Ale wbrew wszystkiemu wciąż wierzył, że ludzie tak szybko się nie zmieniają, nawet jeśli modyfikują swoje przyzwyczajenia, próbują odciąć się od przeszłości (chociaż palenie mostów jeszcze nikomu nie wyszło na dobre) i naginają dotychczasową hierarchię wartości, to nigdy nie będą w stanie zgasić tego pierwiastka siebie, która czyni ich wyjątkowymi. Niepowtarzalnymi.
- Herbata będzie idealna - dodał, odrywając wreszcie spojrzenie od zapełnionego znajomą kreską pergaminu. Z przyzwyczajenia poprawił zegarek na lewej ręce, którą wciąż opierał o blat, a potem nagle dodał dwa do dwóch i uruchomił pamięć, która zrezygnowanym podszeptem podpowiedziała mu okoliczności, w jakich właściwie go dostał; w wyrazie ledwo zauważalnego zmieszania zmarszczył lekko brwi i niby przypadkiem zabrał dłoń ze stołu, uznając, że bezpieczniej będzie ulokować ją na własnym kolanie. Szczerze powiedziawszy nie miał pojęcia, czy z tym zegarkiem powinien paradować, udawać, że zapomniał o jego istnieniu czy ze skruchą oddać go prawowitej właścicielce, więc (jakże dorośle i odpowiedzialnie, brawo, Garrett) ograniczył się do odsunięcia obowiązku podjęcia decyzji w czasie.
- Powinnaś kiedyś podzielić się talentem ze światem - zmienił temat sam przed sobą, wskazując głową na leżący na blacie rysunek. Starał się uciec od niezręczności (której sam był prowodyrem i która miała miejsce tylko w jego głowie) i nie zdawał sobie sprawy, że nieświadomie wpycha się w jeszcze głębsze jej otchłanie.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Kuchnia [odnośnik]14.04.16 15:21
Nie zdawała sobie sprawy, że mogło brakować jej rzeczy tak błahych i ulotnych, a jednak za tym tęskniła; za świeżym zapachem deszczu, który wnosił ze sobą do mieszkania, za chłodnym powietrzem, jeszcze przez kilka chwil trzymającym się ubrania, wreszcie – za spokojnym dźwiękiem kroków, cięższych niż jej własne, ale mieszających się z nimi bez nieprzyjemnego dysonansu. Nie, nie rozpamiętywała takich kwestii codziennie, nie tonęła wśród przygniatających wspomnień przeszłości ani wizji utraconej przyszłości, a jej życie, mimo że trochę bardziej puste, nie utraciło sensu, jednak przychodziły momenty – takie jak ten – kiedy zwyczajnie uśmiechała się smutno do własnych myśli, przelotnie, ukradkiem, krótko, zanim łaskoczące wyrzuty sumienia nie przypomniały jej, że wciąż miała zbyt wiele do zrobienia, żeby bezkarnie koncentrować się na sobie.
Tymczasem zamiast przejmować się stającym w ogniu światem, mimowolnie skupiała uwagę na Garrecie, nie potrafiąc i nawet nie próbując powstrzymać się od uważnych spojrzeń w jego kierunku, przezornie pozbawiając ich jedynie czającej się gdzieś pod skórą troski. Obecnej już tego dnia, w którym zobaczyła go w otoczeniu jasnych prześcieradeł szpitalnego łóżka; dzisiaj wyglądał lepiej, ale blask jasno oświetlonej kuchni bez problemu wyciągał to, co zaciemniony przedpokój ukrył – zbyt blade, kontrastujące z piegami policzki, poszarzałą skórę pod oczami i pokłady zmartwień, piętrzących się w intensywnie niebieskich tęczówkach. Tylko uśmiech pozostawał wciąż taki sam, wlewając nieco ciepła do jej za bardzo przejmującego się serca i nawet sprawiając, że kąciki bladoróżowych ust poderwały się w górę, w reakcji na rzucone mimochodem wspomnienie o nadchodzącym przewrocie. – Kto by się spodziewał – mruknęła z mieszaniną rozbawienia i ironii. Wiedziała, od zawsze wiedziała, że gdy długo zwiastowana wojna wreszcie zakradnie się do czarodziejskiego świata, Garry jako jeden z pierwszych rzuci się w jej wir; to właśnie ta myśl w przeszłości wpędzała ją w śmiertelne przerażenie i spędzała sen z powiek, a koniec końców zmusiła do pozbawionej honoru kapitulacji. Jeżeli czegokolwiek dzisiaj żałowała, to tego, że wywiesiła białą flagę, zanim jeszcze powietrze przeszyły pierwsze zaklęcia.
Odruchowo obróciła na palcu srebrny pierścionek. Może los dawał jej drugą szansę na zrobienie tego, co zrobić należało.
Przechodząc przez niewielkie mieszkanie, od czasu do czasu kontrolnie rozglądała się dookoła, jakby sprawdzając, czy wszystko znajdowało się na swoim miejscu. To było głupie, ale podświadomie przejmowała się, co idący za nią mężczyzna o nim pomyśli i może dlatego dłonie, sięgające po metalową puszkę z herbatą, drżały ledwie zauważalnie. A może powód był całkiem inny. – Ile słoików zmieści się na półce, tak, nadal w to gram – przytaknęła, starając się nie myśleć o tym, że wciąż w ten sam zabawny i niepowtarzalny sposób kaleczył jej francuskie imię. Nie spoglądała za siebie, ani nalewając wody do czajnika, ani wstawiając go na gazową kuchenkę (zapalenie ognia na palniku pochłonęło trzy próby z zapałkami w roli głównej, mimo to nie sięgnęła po leżącą na szafce różdżkę), więc umknął jej ukradkowy gest Garry’ego, co najprawdopodobniej tymczasowo oszczędziło jej kolejnego zalewu wspomnieniami. O samym zegarku – prawdę mówiąc – zapomniała, uznając, że zmienił właściciela w chwili, w której został zapięty na męskim nadgarstku.
Odwróciła się dopiero, kiedy ponownie się odezwał, a jej sekundowa dezorientacja przeszła gładko w zrozumienie, w miarę jak podążyła spojrzeniem we wskazanym przez niego kierunku. Również i tym razem nie potrafiła powstrzymać wkradającego się na usta uśmiechu; zawahała się na moment, ale właściwie dlaczego miałaby cokolwiek przed nim ukrywać, skoro przez lata (nie była pewna, czy coś zmieniło się w tej kwestii) to właśnie jego zdanie i aprobata liczyły się najbardziej? – Właściwie to… – Zerknęła w stronę kuchenki, ale do momentu zagotowania się wody miała minąć jeszcze chwila, a jej – znowu – nie przeszło przez myśl przyspieszenie tego procesu za pomocą magii. – Zaczekaj – poprosiła, po czym zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu, by wrócić kilka sekund później, z oprawioną w jasnobłękitną okładkę książką, niezbyt grubą, ale o formacie nieznacznie większym niż standardowy. Baśnie na dobranoc, głosił wyszyty srebrną nitką tytuł, a pod spodem, mniejsze i prostsze litery układały się w jej imię i nazwisko. – To w sumie nic takiego – zapewniła szybko, kładąc tomik na stole i przelotnie zerkając na twarz Garretta. – Raczej nie wygra plebiscytu w Czarownicy – dodała jeszcze, z każdą chwilą czując się coraz bardziej niepewnie i prawie z ulgą witając rozlegający się w powietrzu, cichy gwizd czajnika. Odeszła w stronę kuchenki (czy może raczej obróciła się, bo tyle wystarczyło, żeby stojąc przy stole, dosięgnąć do szafek), a kilka sekund później po pomieszczeniu rozniósł się kojący zapach parzonych liści. Wciąż nie podnosząc wzroku, postawiła na blacie talerz herbatników o dosyć przypadkowych kształtach oraz dwa kubki z parującym płynem – jednym o intensywnie czerwonym kolorze, drugim ciemniejszym, o bursztynowym odcieniu. Usiadła na najbliższym krześle, a jej spojrzenie przemknęło po stojącym najbliżej Garretta naczyniu. – Nie zapytałam, jaką pijesz – zorientowała się nagle; wcześniej dosyć odruchowo sięgnęła po konkretną puszkę, nie myśląc o tym, jak wiele istotnych rzeczy mogło zmienić się przez dwa lata.
Herbaciane preferencje, na przykład.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Kuchnia [odnośnik]15.04.16 1:01
Okrutny świat chyba im nie sprzyjał, podsuwając raczej niefortunne okoliczności spotkań; rozmyta biel znienawidzonej szpitalnej sali, mieniące się czerwienią wrześniowe róże na cmentarzu w Kent, uciekające sylwetki snujące się gdzieś pomiędzy korytarzykami przedmiejskich uliczek - nic z tego nie było ani miejscem, ani czasem do rozmów, chociaż być może właśnie tak było łatwiej. Wtedy jeszcze miał czym zająć myśli, a nie - tak jak teraz - skupiać się wyłącznie na skrupulatnym układaniu słów na języku i nie do końca świadomej zabawie skórzanym paskiem zegarka.
Na słowa Margie parsknął cichym, urwanym śmiechem; powędrował spojrzeniem gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń nieopodal kuchennego okienka, ale zaraz znów zerknął w stronę Margaux, nie opuszczając jeszcze lekko podniesionych kącików ust. - Jesteś coraz lepsza w tę grę - przyznał z niejakim podziwem, bo sam zapewne szybko by zwariował, zmuszony do wędrówki opuszkami po krawędziach wciśniętych tuż obok siebie puszek i pudełek, pomiędzy którymi nie było nawet miejsca na wetknięcie palca; to wcale nie tak, że od lat robił dokładnie to samo. Z tą różnicą, że on wolał układać kolejne książki na uginających się pod ciężarem woluminów regałach z ciemnego drewna.
Bez słowa i najmniejszego cienia zdziwienia obserwował ją, jak walczyła z mugolską gazową kuchenką - był tak przyzwyczajony do tego widoku, że nawet nie przeszło mu przez myśl, że wśród innych mogłoby uchodzić to za co najmniej niecodzienne. Dziwne. Nienaturalne. Niegodne czarodzieja? Przecież po to miała różdżkę, żeby móc jej używać; nie, już dawno wyzbył się tego myślenia, mimowolnie zarażając się potrzebą wykonywania własnoręcznie drobnych czynności. Wiedział, że nieraz Lyra zerkała na niego podejrzliwie, kiedy, zamiast wymruczeć doskonale znaną inkantację, sięgał dłonią do wiszącej nad kuchennym blatem szafki, by wyjąć z niej kubek. Kiedy wybierał przydługi spacer ponad bezpieczną teleportację i kiedy sięgał po miotłę nie po to, aby na nią wsiąść.
Nieświadomie uniósł z zaciekawieniem brwi, podążając za Margaux spojrzeniem, kiedy opuszczała pomieszczenie; na ulotne sekundy zawiesił wzrok w miejscu, w którym zniknęła za zakrętem, a zanim zdążył odwrócić głowę i skupić się w pełni na pergaminie leżącym na powierzchni stołu, znów usłyszał cichy tupot zbliżających się stóp.
Na widok jej lekkiego zmieszania uśmiechnął się szeroko, kompletnie nad tym nie panując.
- Nic takiego? - spytał, w kolejnym bezwarunkowym geście przesuwając opuszkami po jasnej okładce. - To niesamowite - przyznał szczerze, zerkając na Margaux z dużym podziwem. Patrzył na nią jeszcze przez ulotną chwilę, ale zaraz skupił się na niespiesznym wertowaniu kartek i przyglądaniu się urokliwym ilustracjom. Niezachwiany uśmiech dalej rozjaśniał mu twarz, choć w błękitnych oczach być może błysnęło też coś na kształt żalu - w końcu nie było go obok, kiedy Margaux realizowała cele oraz spełniała marzenia i z jakiegoś powodu ukłuło go to mocniej, niż pierwotnie myślał.
- Zgaduję, że już zostałaś dziecięcą idolką i te małe skrzaty proszą cię o autografy na Pokątnej - rzucił, na daną chwilę zatrzaskując okładkę, choć wiedział, że w nieodległej przyszłości wróci do Baśni na dobranoc jeszcze niejeden raz. I bynajmniej nie po to, by otulić się do snu. - A Czarownica nie stanowi dobrej miary... cóż, czegokolwiek. Nigdy nie podejrzewałem jej redakcji o nadmierne zdrowie psychiczne. - Szczególnie w momentach, kiedy Garrett zaszczytnie gościł na jej stronicach jako bohater wyssanych z palca opowieści. Wprost nie mógł doczekać się teorii spiskowych, jakoby to właśnie on - z bliżej nieokreślonego powodu, jaki najpewniej wkrótce pozna - był zaangażowany w niespodziewane zniknięcie własnej narzeczonej.
Własnej narzeczonej. Czy powinien w beztroskiej rozmowie z Margaux poruszyć ten temat, niby przypadkiem bąknąć coś o zaręczynach lub zalawirować tematycznie od rychłego zamążpójścia Lyry (które wciąż brzmiało abstrakcyjnie) do swoich osobistych zaślubin, jakie z każdym dniem coraz usilniej zbliżały się do odwołania?
Z krótkiego zamyślenia wyrwał go dźwięk kubków stawianych na kuchennym stole; powędrował spojrzeniem do oczu Margie i wysłał jej niewymuszony uśmiech.
Zastanowi się nad tym później.
- Nie musiałaś, nic się nie zmieniło - zaryzykował, trafnie uznając, że pamiętała, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że... no właśnie, że co, Garrett? - I dziękuję - dodał, przyciągając bliżej siebie kubek z parującą herbatą i oplatając wokół niego palce.
No tak. Właśnie tej chwili krzyżowania spojrzenia obawiał się najbardziej.
- Zdarzyło się coś ciekawego od naszego ostatniego spotkania? - przerwał szybko ciszę, bo nie mógł po prostu pozwolić na to, żeby znów zaległa; w milczeniu rodziły się najgorsze myśli popychające do czynów, których w stanie pełnej sprawności umysłowej nawet nie wzięłoby się pod uwagę. - Może brałaś udział w kolejnych niespodziewanych pościgach? Ucieczkach przed policją? - Układaniu planów odbicia z Tower dwóch ciężko rannych osób, które wylądowały tam pośrednio z jego powodu?; uśmiech Garry'ego nieco zgasł, choć dalej błąkał się gdzieś po bladych wargach.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Kuchnia [odnośnik]23.04.16 23:41
Nie potrafiła powstrzymać lekko nerwowego wykręcania bladych palców u rąk, gdy Garry przyglądał się błękitnej książeczce. Na kilka cichych oddechów uciekła spojrzeniem w dół, dopiero teraz zauważając ciemne ślady na jasnej skórze, tam, gdzie dłoń trzymała niewielki, płaski kawałek węgla. Spróbowała zetrzeć zabrudzenia, jednak bez skutku; szarawe smugi tylko roztarły się szerzej, więc dała sobie z nimi spokój, ponownie odnajdując wzrokiem twarz mężczyzny. Z początku trochę niepewnie, później uśmiechając się szeroko w ślad za nim, bo tak właśnie to działało.
Chyba nie jestem aż tak rozpoznawalna – zaprzeczyła ze śmiechem, chociaż mali mungowi pacjenci już od dawna wołali za nią po imieniu. – Ale czasami dostaję naprawdę urocze listy – przyznała, milczeniem pomijając fakt, że zdarzało jej się otrzymywać również i te mniej przyjemne. Od zatroskanych rodziców, jednych dyplomatycznie zmartwionych, że w jej zbiorze pojawiają się elementy historii mugolskich, rzekomo zniechęcających do utrzymywania czarodziejskiej tradycji, drugich – bardziej bezpośrednich, zarzucających jej wszystko, od cudzoziemstwa po brudną krew. Wmawiała sobie, że się nimi nie przejmuje, ale i tak za każdym razem czuła to leciutkie, sekundowe ukłucie smutku gdzieś za mostkiem, a zęby jakoś tak same przygryzały wewnętrzną stronę policzka. Tak jak teraz, gdy nalewała herbaty do kubków z grubej porcelany, nawet nie zdając sobie sprawy, że dłonie znów drżą jej ledwie zauważalnie.
Nie chodziło tylko o to, że potrzebowała aprobaty. Właściwie bycie docenioną znajdowało się bardzo daleko na liście jej aktualnych zmartwień, o wiele niżej niż praca w pogotowiu, nadciągająca wojna i codzienne karmienie kota. Jakkolwiek absurdalnie by to nie zabrzmiało, niepokoił ją spokój; odkąd tylko po raz pierwszy spotkała Garry’ego w szpitalnej sali, czekała aż wybuchnie – wypomni jej odejście, nagły powrót do jego życia, fałszywe obietnice, ucieczkę bez słowa. Bała się tego, ale jednocześnie było to coś, czego się spodziewała, w pewnym sensie pewna, że nadejdzie. Początkowo tłumaczyła sobie, że nie było okazji; ani pełne pacjentów pomieszczenie, ani cmentarz, ani tym bardziej kwatera Zakonu Feniksa nie były odpowiednimi miejscami do prania osobistych brudów. Ale teraz znajdowali się na gruncie względnie bezpiecznym, a już na pewno prywatnym, a wydawało się, że wszystko było w porządku. Przychodziły chwile, ulotne i krótkotrwałe, w których czuła się tak, jakby wrócili do punktu wyjścia, dzieląc się ze sobą drobnostkami i rozmawiając o rzeczach bardziej i mniej poważnych nad kubkiem gorącej herbaty.
Nie planowała tego. Wiedziała, że jeśli wróci do Londynu, nie będzie w stanie unikać go całkowicie, ale miała zamiar trzymać się możliwie daleko od jego życia i nigdy więcej już w nim nie mieszać. Wyglądało jednak na to, że los od samego początku drwił z niej bez najmniejszych oporów, kilkakrotnie krzyżując ich ścieżki, a na koniec niemal splatając je ze sobą – bo jak inaczej można było nazwać wspólne przynależenie do tajnej, balansującej na krawędzi niebezpieczeństwa organizacji?
Nie wypowiedziała na głos ani jednej z tych wątpliwości, oplatając palcami kubek i ponownie odsuwając je od siebie daleko, gdzieś poza maleńką kuchnię, ale na następne pytanie nie odpowiedziała mu od razu. To nie jest śmieszne, miała ochotę przypomnieć, bo ostatnia szaleńcza ucieczka przed przedstawicielami prawa wciąż wywoływała na jej plecach nieprzyjemne dreszcze. Ale czy był sens zachowywania nadmiernej powagi, skoro to wszystko już i tak było samo w sobie wystarczająco poważne? Uśmiechnęła się, kręcąc powoli głową. – Moje życie wbrew pozorom nie jest takie fascynujące. – Zawahała się. – Albo nie było – dodała trochę ciszej, podnosząc do ust naczynie z parującą herbatą i upijając maleńki łyk. – Ale kilka dni temu spotkałam na targu Lyrę. Mówiła mi o swojej nowej pracowni, obiecałam jej podrzucić trochę swoich starych szpargałów z domu. Nie wiedziałam, że traktuje malowanie tak poważnie – powiedziała ciepło, kąciki ust drgnęły jej lekko na wspomnienie rudowłosej dziewczyny. – Wydaje się szczęśliwa – mruknęła jeszcze, pozwalając, żeby jej myśli odleciały na moment w innym kierunku.
Zerknęła w stronę ciemnego okienka, miarowo bombardowanego przez krople późnojesiennego deszczu. Czasami, kiedy przypominała sobie o tych wszystkich rzeczach – planowanych ślubach, raczkujących marzeniach, błyszczących oczach, jasno patrzących w przyszłość – ulegała złudzeniu, że nic złego nie miało prawa się wydarzyć. Wystarczały drobne radości, jak grzejące jej dłonie ciepło, otulające ją do snu mruczenie albo ufny uśmiech któregoś z dzieciaków na oddziale w Mungu, żeby uwierzyć, że wszystko będzie dobrze. Ale to nie był pierwszy raz, kiedy umykała przed burzowymi chmurami, a w Lorient też było kiedyś mnóstwo ludzi, którzy byli przekonani, że ogarniająca Europę zawierucha nigdy ich nie dosięgnie. – Naprawdę będzie wojna? – zapytała cicho; właściwie nie była nawet pewna, czy jej głos przebił się przez deszczową muzykę, ale i tak skierowała pytające spojrzenie na Garretta.
Oboje wiedzieli, że znała odpowiedź, zanim jeszcze pierwsze dźwięki opuściły jej usta.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Kuchnia [odnośnik]24.04.16 13:10
Jeszcze raz wbił wzrok w jasną okładkę, pozwalając jednak, żeby zmętniało mu spojrzenie; starczyły sekundy, aby myśli skupiające się wokół terenów względnie bezpiecznych wypłynęły na te niezbadane, przynoszące niewiele ponad gorycz żalu rozpływającą się w ustach wraz z wieloma niewypowiedzianymi słowami, które być może rzeczywiście nie powinny nigdy zabrzmieć.
Nawet jeśli w jego głowie brzmiały nieustannie.
- Zasługujesz na to - rzucił lekko i niemalże odruchowo, kiedy oprzytomniał mu już wzrok; kolejny, niezliczony już raz wysłał w jej kierunku ciepły uśmiech, jakoś instynktownie i całkiem podskórnie przeczuwając, że właśnie tego mogła potrzebować. Tak samo jak on potrzebował jej spojrzenia niezmąconego tlącymi się w myślach obawami.
Kto wie, może to właśnie dlatego nie pozwalał sobie na gniew - a może dlatego, że chwile złości i niemych oskarżeń ciskanych w przepełnione pustką przestrzenie już dawno odeszły w niepamięć. Wściekał się wyłącznie na początku, ale tylko po to, by wkrótce tę wściekłość skierować na samego siebie; nie umiał, nie chciał oskarżać nikogo innego, doszukując się błędu i przyczyny jej odejścia wyłącznie we własnym zachowaniu, lekkomyślności i tym rodzaju altruizmu, który, paradoksalnie, zakrawał o czystą butę i egoizm. Coraz mocniej zdawał sobie sprawę, że wbrew temu, co obiecał sobie lata temu, uporczywie podążał śladami ojca, nieskończoną misję zbawienia całego świata nieświadomie przedkładając nad troskę o najbliższych.
A przecież - jakkolwiek mocno go podziwiał - nigdy nie chciał stać się taki jak on.
- Zimno ci? - spytał z troską, do tej pory nieświadomy, że przyglądał się dłoniom Margie, gdy nalewała herbatę. A gdy już wkrótce unosił parujący kubek - nie po to, by upić łyk wciąż gorącej herbaty, ale żeby pozwolić ziołowemu zapachowi owiać mu twarz - coś nagle go tknęło. - Właśnie, nie miałem okazji ci powiedzieć - bo wiedział, że chciałaby to usłyszeć - ale kilka miesięcy temu odnalazł się mój ojciec. - Który zniknął bez śladu, gdy Garrett miał jedenaście lat i nagle znów się pojawił, wprowadzając jeszcze większy zamęt w i bez tego zmącone problemami oraz pytaniami życie - być może ta wiadomość nie była tak pozytywna, jak mogłoby się pozornie zdawać. Garry nienawidził się za te myśli, ale może naprawdę byłoby łatwiej, gdyby nigdy nie wracał.
Kiedy już raz pogodziło się z utratą czegoś drogiego sercu, zbyt łatwo było przywiązać się do tego ponownie - tym razem mocniej, rozpaczliwiej, tak, żeby ponowne odejście zraniło jeszcze mocniej. Doskonale o tym wiedział, ale mimo to wciąż tkwił w mieszkaniu Margaux i, beztrosko pijąc herbatę, udawał, że wszystko było dobrze, choć od w porządku było tak daleko, jak tylko mogło.
- Marzyła o kursie aurorskim, ale nie sprzyjało jej zdrowie. Może to i dobrze, to niebezpieczna praca - rzucił szczerze, kierując się tylko troską. Szczęśliwa? Nie wiedział, czy można mówić o szczęściu w perspektywnie zaaranżowanego małżeństwa, bo nie wierzył, że da się nauczyć pokochać kogoś obcego i niechcianego czystym, prawdziwym uczuciem, a nie tylko jego zakrzywioną, wymuszoną przez ród parodią. Życie w zakłamaniu i nienawiści za własną bezsilność było dalekie od jego prywatnej definicji szczęścia, ale może się mylił. A może po prostu błędnie stawiał znak równości pomiędzy szczęściem a wolnością i życiem z dala od dyktanda innych ludzi. - Mam nadzieję, że jest - dodał trochę ciszej, tym razem unosząc kubek po to, bo upić niewielki łyk gorzkiej herbaty. Lyra zasługiwała na szczęście, nawet jeśli wszechświat uparcie nie chciał go jej ofiarować; choć dość otwarcie nie zgadzał się z niektórymi życiowymi decyzjami siostry, w miarę możliwości starał się nie stawać jej na drodze. Niekiedy z marnym skutkiem - patrzył przecież na jej błędy przez pryzmat wieloletnich doświadczeń i nie potrafił po prostu pozwolić jej się sparzyć, choć wielu mówi, że to właśnie popełnianie błędów uczy najskuteczniej. Ale i tak wciąż łudził się, że w jakiś sposób może przestrzec ją przed igraniem z ogniem i potencjalnym cierpieniem.
Uniósł nagle wzrok, mimo wszystko zdziwiony pytaniem, które padło, i spojrzał na kobietę z pewnym smutkiem. - Nie wiem, Margie - skłamał gładko, sam dziwiąc się, z jaką łatwością mu to przyszło. - Ale jeżeli będzie, proszę cię, uważaj na siebie. I obiecaj mi, że nie będziesz się wychylać. - Czy to nie hipokryzja?
Chwila milczenia, kiedy nie odrywał od niej spojrzenia, choć wcale nie ważył na języku dziwnie pewnych (nie, nie cichych, za to wyrzuconych bez cienia zawahania) słów, które zaraz, dość niespodziewanie, spłynęły mu z ust.
- Nie mogę cię stracić. - Nie ponownie. Nie teraz. Nie nigdy.
Dlaczego to powiedział? Czy wizja nieuchronności zbliżającego się zderzenia z więziennymi celami w Tower sprawiała, że rozerwał zawiązane w supeł myśli, pozwalając im wydostać się na wierzch, bo nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze będzie miał okazję je z siebie wyrzucić? Sięgnął po kubek, próbując nadać swoim słowom codzienny, zwykły wydźwięk, choć już sam nie wiedział, czy w ogóle powinny go mieć. Już nie wiedział nic. Nie chciał wiedzieć.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Kuchnia [odnośnik]25.04.16 12:35
Mikroskopijne gabaryty kuchni nie sprzyjały ewentualnym próbom ukrycia emocji; nie było kontuaru, za którym można by na chwilę zniknąć, szafki znajdowały się wystarczająco blisko siebie, by wystarczyło sięgnąć do nich ręką, a niewielki stół nie stanowił kompletnie żadnej przeszkody, nawet jeżeli siedziało się po przeciwnych jego stronach. Zazwyczaj Margaux uznawała to za okoliczności sprzyjające – szczerym zwierzeniom czy ciepłym rozmowom – jednak dzisiaj przez głowę przemykało jej zbyt wiele myśli, które nie powinny były się tam znaleźć. Wypracowanemu przez lata opanowaniu i wrodzonemu spokojowi udawało się osłonić większość z nich, ale najwyraźniej nie wszystkie; niektóre, choć wciąż niewypowiedziane, zdradzały się same; w gestach, zmienionej delikatnie barwie głosu i mimice.
Hm? – mruknęła trochę nieprzytomnie, gdy pytanie Garretta niespodziewanie skierowało ją na zupełnie inne tory. Posłała mu pełne niezrozumienia spojrzenie, a dopiero później podążyła za jego wzrokiem, kończąc tę krótką wędrówkę na jej własnych dłoniach. – Ach, nie. To nic takiego. – Uśmiechnęła się ciepło, ze śladowym jedynie zakłopotaniem; być może znacznie prościej byłoby skłamać, powiedzieć, że tak, faktycznie było jej trochę chłodno, ale chowanie się za kłamstwami, nawet drobnymi, nigdy nie stanowiło dla niej naturalnego odruchu. Jedynym wyjątkiem były momenty, w których przekonywała zdenerwowane ofiary źle wykonanych zaklęć, rozszczepień i innych przykrych wypadków, że wszystko będzie dobrze – wtedy jednak sama szczerze w to wierzyła, nawet jeżeli zdrowy rozsądek podpowiadał całkowicie coś innego. O tak, jeżeli nauczyła się czegoś przez te wszystkie lata, to tego, że zdrowy rozsądek mylił się w osądach równie często, co sami magomedycy.
Zapobiegawczo zacisnęła palce na ciepłym naczyniu, unosząc je do ust i upijając niewielki łyk – trochę słodkawy, trochę cierpki. Przytrzymała kubek w powietrzu nieco dłużej, niż było to konieczne, mimo że porcelana lekko parzyła jej skórę; odstawiła go na blat dopiero po następnych słowach mężczyzny, może trochę zbyt szybko, przez co w ciszy, która po nich zapadła, rozległo się wyraźne i głośne stuknięcie.
Wiedziała, że na jej twarzy musiało odmalować się zaskoczenie, zabarwione subtelnie dezorientacją, bo przez kilka sekund nie miała pojęcia, co powiedzieć. Odnalazł się mogło wskazywać na co najmniej pół tuzina różnych scenariuszy, odruchowo jednak odrzuciła te najgorsze, przyglądając się rysom Garretta badawczo. – To… nie wiem, co powiedzieć – przyznała w końcu, jak zwykle decydując się na szczerość. Chyba nie było w tym nic dziwnego; odzyskanie kogoś utraconego kilkanaście lat wcześniej nie należało do codzienności i nie było tu gotowych schematów, którymi można by podążyć. Wszystko z nim w porządku?, chciała przez moment zapytać, ale przecież wcale nie to było dla niej w tamtej chwili najważniejsze. – Jak ty się czujesz? Udało wam się… poukładać trochę spraw? – Naprawdę błądziła po omacku.
Wciąż jeszcze krążyła myślami wokół niespodziewanych zniknięć i powrotów, gdy temat rozmowy przeniósł się na Lyrę. Tym razem tylko kiwnęła głową; widziała o aurorskich planach i wypadku, który je pokrzyżował od samej zainteresowanej, przez jakiś czas więc milczała, bezwiednie obrysowując palcami gładką, okrągłą krawędź kubka. Ona też miała nadzieję, że rudowłosej udało się odnaleźć szczęście, na które zasługiwała, tak samo jak miała nadzieję, że któregoś dnia odnajdą je wszyscy dookoła, nie przejmując się, że to ulotne pragnienie znajdowało się najprawdopodobniej bliżej fikcji, niż cały zbiór jej ilustrowanych baśni razem wziętych.
Nie potrafiła powstrzymać nagłego drgnięcia kącików ust, gdy usłyszała znajome zdrobnienie swojego własnego imienia, mimo że w jej spojrzeniu mignął dokładnie ten sam smutek, który widziała w błękitnych oczach Garry’ego. Nie odpowiedziała mu od razu, pozwalając ciszy przeciągnąć się przez dłuższą chwilę; wystarczająco długą, żeby mężczyzna odezwał się ponownie, sprawiając, że zrobiło się jeszcze trudniej.
Nie mogę cię stracić.
Przymknęła na moment powieki, a kiedy je otworzyła, jej usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Nie stracisz, brzmiałyby właściwe słowa; zamiast je wypowiedzieć, westchnęła tylko cicho, kręcąc lekko głową. – Nawet nie wiesz, ile razy miałam ochotę poprosić cię o to samo. – Dokładnie tyle, ile aurorskich akcji miał na swoim koncie. Ale nigdy tego nie zrobiła, doskonale zdając sobie sprawę, że wymagałby od niego obietnicy niemożliwej do spełnienia. – Wiem, że nie jestem aurorem. Ani policjantką, ani łamaczem klątw, ani nie mam jakichś nadzwyczajnych zdolności czy talentów, ale ja też kiedyś przysięgałam chronić ludzkie życie, Garry. I wydaje mi się, że ktoś inny też o tym pamięta – dodała, niezbyt głośno, ale pewnie, mimowolnie obracając tkwiącą na palcu, srebrną obrączkę.
To nie tak, że ciągnęło ją do walki. Nie była nieustraszona ani dzielna, a perspektywa rzeczywistości, w której czytanie nekrologów w porannej gazecie byłoby codziennością, przerażała ją bardziej, niż cokolwiek innego. Ale bierność zawsze wydawała jej się gorsza od działania; nienawidziła czuć się bezużyteczna i bezsilna, siedząc w czterech ścianach i ograniczając się do roli obserwatora, paradoksalnie, bała się jeszcze bardziej. A nie chciała się bać. Już nie.
Posłuchałbyś mnie, gdybym cię poprosiła, żebyś zrezygnował z pójścia do Tower i pozwolił ryzykować innym? – zapytała, chociaż wcale nie oczekiwała odpowiedzi, spokojnie podnosząc do ust kubek i biorąc kolejny łyk herbaty, ale gorący płyn wcale nie sprawił, że gardło ściskało jej się mniej.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Kuchnia [odnośnik]28.04.16 22:46
Przyglądał jej się z pewną dozą niedowierzania ukrytego wyłącznie w uniesionych delikatnie brwiach,  kiedy zbagatelizowała drżenie rąk; właściwie nie miał pojęcia, czemu przejął się tym tak bardzo i po krótkiej chwili zastanowienia po prostu odpuścił, by ponownie otulić palcami rozgrzany parującą herbatą kubek. Obrócił go dwukrotnie w dłoni, przyjrzał się z uwagą poruszonej powierzchni napoju oblizującej ścianki naczynia, po czym zatrzymał go przy akompaniamencie głośniejszego szurnięcia i raz jeszcze obdarzył Margie łagodnym spojrzeniem. Uniósł jeden z kącików ust w wyrazie słabego, jakby uspokajającego uśmiechu, choć nie był pewien, czy wciąż próbuje uspokoić ją, czy może już samego siebie.
- Wszystko jest w porządku - rzucił lekko, chociaż nie do końca z przekonaniem, w mimowolnym odruchu opierając oba łokcie o blat stołu i unosząc herbatę na wysokość ust. Na chwilę nieświadomie przyłożył krawędź porcelanowego kubka do pokrytej mapą złocistych piegów linii szczęki. - Rozmawiałem z nim tylko kilka razy, ostatnio nie mam czasu na powroty do Kornwalii. - Tak właściwie nigdy go nie miał; już od pierwszych dni spędzonych w niegdyś zatęchłej kawalerce nieopodal centrum Londynu stronił od wizyt w rodzinnych domu, a nawet nadmiernych od kontaktów z najbliższymi. To nie tak, że ich nie kochał - kochał i tęsknił, ale to, co z początku zakrawało o zachłyśnięcie się wolnością i próbę afiszowania się z samodzielnością, wkrótce przerodziło się w próbę ucieczki przed własnym szlacheckim nazwiskiem. Odcięcia się od wszystkich rodowych obowiązków. Oczekiwań, krzywych i pełnych wyrzutu spojrzeń. - Na początku niewiele pamiętał, ale teraz jest już trochę lepiej. - Nie mogąc powstrzymać się od cięższego wypuszczenia powietrza nosem, z cichym stuknięciem odłożył naczynie z powrotem na stół. - A przynajmniej tak wynika z listów matki - dorzucił trochę ciszej, bo nie wiedział, na ile mógł wierzyć w wiarygodność jej optymistycznych słów zapisanych drobnym maczkiem na niezliczonych zwojach pergaminu. Nie zdziwiłby się, gdyby matka w celu nie do końca przemyślanej próby uratowania syna przed brutalną prawdą zdecydowała się na zwodnicze, z pozoru białe kłamstwa. Nigdy nie potrafiła zauważyć, że jej pierworodny już od wielu lat nie jest dzieckiem i zmagał się z o wiele poważniejszymi problemami niż rodzinne zawirowania.
Chociaż akurat o tym nie mogła wiedzieć. I niech tak zostanie.
Uważnie patrzył na Margaux, a wraz z każdym słowem jego rysy - na samym początku ostrzejsze, podkreślone zmarszczonymi nieco brwiami i ustami zaciskającymi się ledwo widocznie w prostą linię - powoli łagodniały. Nie spostrzegł momentu, gdy (wbrew wcześniejszym obawom i niepewnościom) zaczął nieświadomie bawić się paskiem zegarka oplatającego nadgarstek oparty o krawędź stołu.
Z początku milczał - może nie wiedząc, co powinien powiedzieć, może wyrażając w ten sposób pewność, że tak właściwie nic mówić nie musiał; przecież wiedział, że ta rozmowa prowadzi donikąd. Oboje byli uparci. Oboje postawili przed sobą wygórowane, niemożliwe do zrealizowania cele, zakładające altruistyczne poświęcenie się dla przyświecającej im idei; nawet nie tyle przyświecającej, co migoczącej niepewnym światłem gdzieś w oddali. I oboje z pełną, niewypowiedzianą nigdy na głos hipokryzją marzyli tylko o tym, by drugie przestało się narażać, z zagryzioną wargą usunęło się w cień, choć nawet to nie było gwarancją pełnego bezpieczeństwa.
Ale czy cokolwiek było?
- Wiem - przerwał w końcu ciszę, znów sięgając prawą ręką po kubek, by kilkukrotnie obrócić go w dłoni; zawiesił spojrzenie gdzieś w okolicach porcelany, choć wcale się na niej nie skupiał, zamiast tego pozwalając myślom błądzić.
Tower. Uciekał od tego, starając się nie rozmyślać za często o rychłej wyprawie z odsieczą po ludzi, których zawiódł. A przynajmniej tak nieustannie sobie powtarzał, widząc winę tylko we własnym niedopatrzeniu, w nieskończoność oskarżając się o narażanie bezpieczeństwa i życia osób, które bez jego niezliczonych, wyzbytych sensu przemówień leżałyby właśnie na kanapie, wczytując się w kolejne wersy książki i słuchałyby błogich dźwięków wydobywających się ze starego, trzeszczącego czasem gramofonu. I nie gniłyby na lodowatej więziennej posadzce, modląc się o ratunek bądź jakąkolwiek inną formę ratunku od bólu i przerażenia.
Domyślał się, że dramatyzował, ale wcale nie ujmowało mu to trosk; niespiesznie przetarł dłonią lewą połowę twarzy, by potem oprzeć łokieć o drewniany blat stołu i wbić palce we własną kość policzkową. - Ale to coś zupełnie innego - dodał, sam zdziwiony swoim zachrypniętym nieco głosem i faktem, że te słowa naprawdę wypadły mu z ust; nie chciał prowokować kłótni, nie chciał wpędzać Margaux w złość ani w żaden, naprawdę w żaden sposób sprawiać jej przykrości. Ale może właśnie tego potrzebował? Prowokacji, powodu, by podnieść głos, samolubnego odczucia czegokolwiek poza kłębiącymi się wyrzutami sumienia?
- Czuję się źle, Margie - powiedział zamiast tego, bezradnie odnajdując spojrzeniem jej twarz. Uświadomił sobie, że wypowiedział te słowa pierwszy raz odkąd całe to gówno nie pozwalało mu zmrużyć na dłużej oka, zaznać spokoju, uśmiechać się gdzieś bez świadomości wojny obijającej się o wnętrze czaszki. - Za dużo osób mi ufa. A potem... - kończą w więzieniu jak Cressida i Luno?; skrzywił się lekko, znowu sięgając po kubek z herbatą. - Nie masz czegoś mocniejszego? - dodał dość żałośnie, jakoś obojętny na fakt, że najpewniej nie może pogrążyć się już bardziej. Ale jeśli taka była cena szczerości, był w stanie ją przyjąć.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Kuchnia [odnośnik]01.05.16 18:54
Czuła się przy nim silniejsza. Od zawsze, odkąd tylko pojawił się w jej życiu; świeżo upieczony auror, z głową pełną altruistycznych idei i wystarczającą ilością odwagi, żeby za nimi podążać, który bez żadnego wysiłku ukradł dla siebie jej uwagę, myśli, a później i serce. Istnieli ludzie, którzy mówili, że w trudnych czasach miłość była słabością, że każda ukochana osoba stanowiła potencjalne narzędzie, które mogło cię złamać, ale Margaux nie wierzyła w to ani przez chwilę. Gdyby na nikim jej nie zależało, w ogóle nie próbowałaby walczyć; tymczasem w najgorszych momentach to właśnie do tych najbliższych osób biegły jej myśli, przypominając jej, że było warto. Jasne, wiedziała, że nie zbawi całego świata, ale cały świat nigdy nie był jej celem; liczyli się poszczególni ludzie, którym była w stanie pomóc – zaklęciem, eliksirem, dobrym słowem, kilkoma galeonami, bajką na dobranoc. Gorącą herbatą, życzliwym uśmiechem, bukietem kwiatów. Zapewnieniem, że wszystko jest w porządku?
Przyglądała mu się uważnie, częściowo dlatego, że się martwiła, a częściowo dlatego, że po prostu tęskniła. Śledziła wzrokiem pokryte piegami policzki, jasne rzęsy, skrywające tysiące myśli oczy z drobnymi zmarszczkami w kącikach, zupełnie jakby chciała zachować w pamięci każdy szczegół, zanim ponownie rozpłyną się w ciemności. Jej spojrzenie przelotnie przesunęło się po znajomym kształcie zegarka i świadomość, że wciąż go nosił, wywołała w jej klatce piersiowej falę ulotnego, rozpływającego się miękko ciepła. Uśmiechnęła się szerzej, zanim spomiędzy jej ust wydobyło się lekkie westchnienie. Chciała mu powiedzieć, żeby nie odkładał wizyty u rodziny w nieskończoność, żeby dał im szansę teraz, bo przecież nie mieli pojęcia, co przyniesie jutro, ani czy w ogóle nadejdzie – ale jakkolwiek nie układałaby w głowie słów, za każdym razem trąciły dokładnie taką samą hipokryzją. – Nie skreślaj ich, Garry – mruknęła cicho, nie patrząc na mężczyznę, tylko wpatrując się w przejrzysty, ciemnoróżowy płyn, w którym odbijał się fragment jej własnej twarzy. Ich czy ciebie, Margaux?Nigdy nie wiesz, ile czasu wam zostało, a żal i wyrzuty sumienia to ostatnie, z czym chcesz zostać. Naprawdę – dodała, wreszcie podnosząc spojrzenie znad parującego kubka. Smutne i trochę gorzkie słowa brzmiały w jej ustach dziwnie, tworząc podobny dysonans, jaki wywołałby śmiech w wykonaniu kogoś, kto nigdy się nie uśmiecha.
Nie chciała się z nim kłócić ani wpędzać go w irytację; nie wiedziała, dlaczego słowo wojna w ogóle uciekło jej spomiędzy warg, bo nie chodziło przecież o brak innych tematów do rozmowy. Nie bała się ciszy, nie przeszkadzałoby jej, gdyby nadeszła, a oprócz tego istniało mnóstwo innych rzeczy, o które chciałaby go zapytać; zastanawiała się, na przykład, czy na parapecie w ich dawnym mieszkaniu wciąż stały doniczki z kwiatami, czy przyklejał rozmazane fotografie do drzwi lodówki i czy bury kot nadal był jednym z lokatorów. Ale to były kawałki prywatnego życia, cenne okruchy codzienności, do których nie miała już praw; czy jej się to podobało, czy nie, jedyną rzeczą, jaka ich jeszcze łączyła – o, ironio – był zakon feniksa. Jak mogłaby z uśmiechem kiwnąć głową, zgadzając się bez słowa na trzymanie się na uboczu i ograniczając do roli biernego obserwatora, podczas gdy dosłownie nie pozostało jej już nic innego?
Miała ochotę zaprotestować, nie zgodzić się, powiedzieć mu, że nie miał racji; chciała wyciągnąć z niego więcej emocji, niż tę cichą akceptację i troskę. Już prawie otwierała usta, pełne pewności nieprawda zawisło jej na końcu języka… ale później w spojrzeniu Garretta pojawiła się ta obezwładniająca bezradność, a z ust padły kolejne słowa i już nie potrafiła tak po prostu dać się wciągnąć w bezsensowną sprzeczkę. Wiedziała, jak się czuł, albo przynajmniej miała o tym mgliste pojęcie, bo medycy również byli osobami, na których ludzie zazwyczaj opierali desperackie resztki gasnącej nadziei. Niejednokrotnie zdarzyło jej się im ją odebrać i chociaż nauczyła się już, że nie wszystko na tym świecie zależało od niej, to od czasu do czasu i tak zdarzało jej się obwiniać siebie.
Kiwnęła głową, wstając cicho od stołu i odciągając odpowiedź w czasie, więc przez następnych kilkanaście sekund jedynymi dźwiękami przerywającymi ciszę było skrzypienie szafek i stukanie szkła o szkło. Co prawda Margaux nie należała do osób, które mogły się pochwalić imponującą kolekcją alkoholi, ale pośród prezentów, które otrzymała, a których nigdy nie otworzyła, znajdowała się butelka pitnego miodu z Miodowego Królestwa. Postawiła ją na stole chwilę później, zaraz obok dwóch kanciastych szklanek. – Jest sens przypominać ci, że to nie twoja wina? – zapytała, siadając z powrotem na krześle i patrząc na Garry’ego z troską, której nawet nie próbowała już ukrywać. – Wszyscy ci ludzie musieli uznać, że mają powód, żeby ci zaufać. Pomyśl tylko – uśmiechnęła się – powiedziałeś im, że nawiedził cię duch martwego czarodzieja, który polecił ci założenie tajnej organizacji. Powiedziałeś im to zaraz po tym, jak cudem udało im się uciec przed magiczną policją. A oni mimo wszystko postanowili pójść za tobą. – Wcale jej to nie dziwiło. Sama podążyłaby za nim do piekła i z powrotem, i nawet dwuletnia rozłąka nie była w stanie tego zmienić. – Wiem, że to nie jest lekka odpowiedzialność do noszenia, ale nie musisz nieść jej sam. Na początek spróbuj przestać wysyłać innych na ławkę rezerwowych – dodała, może trochę zbyt lekko i swobodnie, ale nie chciała pozbawiać maleńkiej kuchni tego ciepłego poczucia bezpieczeństwa, nawet jeżeli stanowiło jedynie wygodne i naiwne złudzenie.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Kuchnia [odnośnik]03.05.16 20:32
Im dłużej tkwił zamknięty w czterech kuchennych ścianach mieszkania Margaux, tym mocniej dawały mu się we znaki dość ambiwalentne uczucia; z pozoru przelotne oglądanie ścian zakrytych niezliczonymi półkami, które należały wyłącznie do niej, przychodziło mu z widocznym trudem. Być może ponowna przeprowadzka do Londynu była nowym rozdziałem w jej życiu - rozdziałem, którego częścią nie był, ba, nie przyszło mu nawet oglądać go z dystansu. Nie miał jej tego za złe, bo z czasem nauczył się akceptować decyzję Margie, nawet jeśli z początku zakrawało to o niemożliwość: bo nie umiał, bo nie chciał, bo wszystko było mu obojętne oprócz jej ciężkiej do zniesienia nieobecności. W końcu przestał dręczyć się pytaniami, na które odpowiedzi miał się nigdy nie doczekać i, jakkolwiek absurdalnie brzmi w tym wypadku ruszenie dalej, ruszył. Oglądając się za siebie wyłącznie wtedy, gdy odnajdywał na to wolną chwilę, a o nie bywało ciężko - w tych momentach naprawdę doceniał pracę wykradającą czas nie tylko na sen, ale również na niepowstrzymane batalie z duchami przeszłości.
Z teraźniejszością też nie walczył; zaskakująco rzadko zastanawiał się, co robiła Margaux, gdy on parzył wodę na herbatę, szukał w zagraconej sypialni książki, którą położył w przypadkowym miejscu, ślęczał nad bzdurną dokumentacją, jaka była zupełnie niepotrzebnym elementem jego pracy. Nie udawał przed samym sobą i wszystkimi wkoło, że Margie nigdy nie istniała, ale pozwolił jej odejść i blokował nadmierne rozmyślania, bo wiedział, że doprowadziłyby wyłącznie do czegoś, czego mógłby kiedyś zacząć żałować.
To nie zmienia faktu, że tęsknił - czasem miał wrażenie, że całe jego życie opiera się na tęsknocie i pogoni za niedoścignionym, bo nawet teraz, siedząc na drewnianym krześle i oplatając palce wokół porcelanowego, ciepłego kubka, miał wrażenie, że czegoś mu brakowało: czegoś, co kiedyś posiadł, a potem wraz z lekkim podmuchem wiatru nagle utracił. A może wcale nie tak nagle; w końcu wymykała mu się spomiędzy palców powoli, skrupulatnie, tak zwiewnie, że niezauważalnie. Lub po prostu to on był ślepy.
Kiedy wreszcie dojrzał do tego, aby odjąć z powiek klapki i przejrzeć na oczy, widział tylko czernie, zapowiedź katastrofy i przepowiednie klęski. Nawet oczy Margie zapamiętał jako bardziej niebieskie, a teraz skąpane były w wielu odcieniach szarości, gdzieś za burzowymi chmurami skrywającej barwę wiosennego nieba.
Być może gdyby rozmawiał z kimś innym, odczuwałby wyrzuty sumienia; brutalnie przeciągnął rozmowę na swój temat, choć przecież nigdy nie lubił go poruszać. I pewnie rzeczywiście nie powinien, zwłaszcza patrząc przez pryzmat ostatnich cieni, które padły na rodzinę Vance'ów (o których słyszał tylko w przelotnej rozmowie, czy nie powinien dociekać o więcej?). Jego zawirowania, jego dylematy, jego bezsilność; jakaś magiczna siła musiała pociągnąć go za język, rozplątując skryte supły, które zawiązał na nim sam.
Kto wie, może ta magiczna siła była zaufaniem.
- Nie skreślam - odparował odrobinę za szybko, co tylko wskazywało na to, że tak, rzeczywiście to robił. Wypuścił powietrze jakoś tak, że zabrzmiało to jak ciche westchnięcie. Przyjrzał się trzymanemu między dłońmi kubkowi, nie do końca wiedząc, na czym powinien zawiesić wzrok. - Ale nie wiem, co mam robić, więc wybieram bezpieczną opcję i nie robię nic. Jest tyle rzeczy, o których nie mogę powiedzieć rodzinie, że mam wrażenie, że cały czas ich okłamuję. - Bo właśnie to robisz, Garrett, opierasz relacje na fundamentach wyściełanych białymi kłamstwami. - Szczerze mówiąc, nie rozmawiałem z nimi odkąd... - zawahał się, zerkając niepewnie na Margaux, jakby to miało pomóc mu w odkryciu, czy wiedziała. Ależ oczywiście, że nie mogła wiedzieć, a jeśli z jakiegoś powodu było inaczej, ukrywała to zaskakująco dobrze. - Na Merlina, to jest długa i beznadziejna historia. Dalej nie wiem, dlaczego w ogóle na to pozwoliłem, ale jakoś w lipcu zgodziłem się na zaręczyny. Takie z podpisywaniem umowy i presją ze strony rodziny. I jakieś... dwa tygodnie temu moja narzeczona - to słowo dalej z trudem przechodziło mu przez gardło, choć sukcesem był fakt, że przechodziło w ogóle - zniknęła bez śladu. A najzabawniejsze jest to, że nie mam pojęcia, jak się z tym czuję. - Czy gdzieś pod grubymi warstwami złości, rozżalenia i bezsilności nie tliła się subtelna nuta ulgi, którą usilnie starał się zdusić w zarodku?
Choć, prawdę mówiąc, jakkolwiek paskudnie to brzmi, to zniknięcie było mu na rękę; czuł się tragicznie za każdym razem, gdy taka myśl rozkwitała mu w głowie, ale nie mógł odpędzić od siebie paskudnej prawdy. Bezpodstawne zerwanie zaręczyn już od dłuższego czasu kołatało mu się po umyśle, ale podczas gdy nie martwił się o własną (beznadziejną już) reputację, to, unieważniając umowę, przy okazji zmieszałby Dianę z błotem, stawiając ją na pozycji osoby, której wyrzekł się nawet Weasley. A na to nie pozwalały mu resztki przyzwoitości.
W akcie kapitulacji sięgnął po butelkę pitnego miodu i otworzył ją tak wprawnym gestem, że mogło wskazywać to wyłącznie na alkoholizm lub szczerą rozpacz. Napełnił najpierw szklankę stojącą bliżej Margaux, potem tę, którą w myślach ochrzcił już swoją własną. Słuchał w uwadze jej słów, z początku skupiając się na złocistym napoju spływającym po krawędziach szklanych naczyń i dopiero po chwili odważył się przenieść spojrzenie na twarz kobiety, która z jakiegoś powodu zawsze działała na niego uspokajająco.
- To raczej wskazuje na to, że są nierozsądni. Albo zdesperowani. Albo jedno i drugie. - Wzruszył ramionami, wymieniając pusty kubek po herbacie na pełną alkoholu szklankę, po czym szybko uniósł ją do ust, upił spory łyk i odstawił na stół. - Jak dzielę się odpowiedzialnością, to ludzie kończą w Tower. - Co wcześniej powiedziała? Że nie wiedział, ile czasu im pozostało? - Margie, mogę? - spytał tknięty nagłym impulsem, wyciągając w jej stronę dłoń opartą o drewniany blat stołu. I na daną chwilą nie liczyło się nic więcej. - Nie wiem jeszcze, co zrobię, ale zacznę od naprawienia tego, co zdążyło się zepsuć - rzucił, mając na myśli wyłącznie zbliżające się z każdym dniem odbicie więźniów, z którym i tak zwlekali zbyt długo. - Jeżeli coś pójdzie nie tak, ufajcie Herewardowi i Samuelowi. W porządku?


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Kuchnia [odnośnik]11.05.16 18:47
Kiedy po raz pierwszy weszła do nowego mieszkania, czuła tylko i wyłącznie zagubienie. Po dwóch długich latach, spędzonych z dala od stolicy, Londyn wydał się bezbarwny; wszystko było bardziej ponure, ludzie smutniejsi, niebo szarawe, uliczki ciasne, a wynajęte za grosze cztery kąty – wyjątkowo nieprzyjazne, puste i chłodne. Brakowało jej zieleni, kwiatów w ogrodzie i śpiewu ptaków, tęskniła za własnym łóżkiem, za zapachem ziemi, a najbardziej – za przyjaznym spojrzeniem. Dwa tygodnie zajęło jej rozpakowanie bagażu, składającego się z jednej, skromnej, sfatygowanej walizki, bo dokładnie przez tyle czasu zastanawiała się nad ponowną ucieczką do rodziny. Wdrażała się na nowo we własne życie, powoli i opornie, przechodząc przez wszystkie pięć faz żałoby, codzienną aktywność ograniczając do dwóch rzeczy, które umiała najlepiej: leczenia i rysowania.
A później przyszła wiosna; śnieg stopniał, zabierając ze sobą część ulicznego kurzu, w maleńkim mieszkanku zaczęło pojawiać się coraz więcej kolorowych doniczek, przez świeżo umyte okna wdarło się słońce, a któregoś dnia pod drzwi przyplątała się biała kulka futra. Dni również stały się mniej puste i w którymś momencie zaczęło jej się nawet wydawać, że znów wszystko było w porządku – że nie była już życiowym rozbitkiem, który sam dobrowolnie wyskoczył za burtę, tylko rzeczywiście zmierzała w jakimś konkretnym kierunku, mimo że ten kierunek wydawał się odległy, nieosiągalny i najprawdopodobniej prowadził donikąd. Wmówiła sobie, że niczego jej nie brakowało, podświadomie wypierając te momenty, w których nagle przypominała sobie, że kiedyś wszystko wyglądało inaczej – gdy na drewnianych półkach było więcej książek, a w szafce na buty zdecydowanie mniej miejsca. Zaprzeczenie może i nie było idealną strategią, ale działało, a ona przestała odwracać się za siebie za każdym razem, gdy w tłumie mignęły jej rude włosy, przekonana, że wreszcie ostatecznie pozwoliła mu odejść.
Przynajmniej dopóki wszechświat nie postanowił po raz kolejny roześmiać jej się w twarz.
Zabawne; zdawało się, że znajdowali się w miejscu, które zbudowała całkowicie samodzielnie, własnoręcznie rozstawiając słoiki na wąskich półeczkach i bez niczyjej pomocy przemalowując obdrapany z farby stół, a jednak Garrett wpisał się w całe to otoczenie całkowicie naturalnie i harmonijnie, jakby stanowiąc kolejny, integralny element. Choćby chciała, nie potrafiła zachować dystansu; nie, kiedy z każdą  chwilą dzielił się z nią kolejną informacją ze swojego życia, mimowolnie zmuszając ją, żeby znowu zaczęło jej zależeć (czy kiedykolwiek przestało?). Wystarczyła chwila, żeby przypomniała sobie, że przecież kiedyś traktowała Weasley’ów jak własną rodzinę, i że cokolwiek by się nie stało, nie mogłaby tak po prostu zobojętnieć. A już na pewno nie, jeśli chodziło o Garry’ego.
Śledziła jego twarz uważnie, gdy wyrzucał z siebie kolejne słowa, jak zwykle starając się ująć im sporą część wagi. Nigdy nie była pewna, czy robił to specjalnie, czy może dążenie do tego, żeby inni ludzie martwili się o niego jak najmniej, stanowiło zwyczajnie nieodłączną część jego osobowości, ale już dawno przestała nabierać się na ten pozornie lekki ton. Między jej jasnymi brwiami pojawiła się drobna zmarszczka, gdy próbowała nie pokazać po sobie, jak wiele emocji (których nie powinno tam być) wywołało proste słowo narzeczona. Chyba naprawdę wykonała kawał dobrej roboty, starając się trzymać z daleka od Garretta, skoro nie dotarła o niej informacja o jego zaręczynach.
Otworzyła usta, ale tak mi przykro zabrzmiało w jej głowie wystarczająco niewłaściwie, żeby powstrzymała je w pół drogi. – Powiedz mi, że przynajmniej o to się nie obwiniasz – powiedziała zamiast tego, starając się nie zabrzmieć przesadnie poważnie. Bo ona się obwiniała. To było głupie i w życiu nie przyznałaby się do tego na głos, ale z każdą minutą w siłę rosło przekonanie, że gdyby tylko przez cały czas była obok, te wszystkie złe rzeczy nigdy by się nie wydarzyły. – Nie ma w tym nic nieodpowiedniego. W tym, że nie wiesz, jak się czujesz. Tu chyba nie ma ani dobrej, ani złej reakcji – dodała po chwili milczenia. Chciałaby móc powiedzieć, że wiedziała, przez co przechodził, ale nie miała pojęcia; kwestia aranżowanych małżeństw, czy sprowadzania miłości do spisanej na pergaminie umowy, była jej tak odległa, jak to tylko możliwe.
Zawiesiła spojrzenie na bursztynowym płynie, kołyszącym się łagodnie w przejrzystej szklance, zastanawiając się nad inną rzeczą, którą powiedział Garrett. Czy ona też właśnie wkraczała na ścieżkę, która będzie wymagała od niej posyłania rodzicom listów pełnych kłamstw i niedomówień, koniecznych, żeby zapewnić im przynajmniej szczątkowe bezpieczeństwo? Czy będzie musiała kłamać przyjaciołom, przełożonym i małym pacjentom, pytającym o to, jak spędziła przedpołudnie?
Objęła naczynie jedną dłonią; w porównaniu z nagrzanym od herbaty kubkiem, wydawało się nienaturalnie chłodne. – Wszyscy jesteśmy trochę nierozsądni i zdesperowani – odpowiedziała z lekkim uśmiechem, który zbladł nieznacznie, gdy w powietrzu rozbrzmiały kolejne słowa. A później zamienił się w łagodne zaskoczenie; przeniosła spojrzenie na wyciągniętą w jej kierunku rękę, coś w jej sercu szarpnęło się delikatnie, ale nie zawahała się, wyciągając swoją i zaciskając palce na dłoni Garry’ego. Nie była pewna, czy ten gest miał dodać pewności jemu, czy jej; może jedno i drugie.
Nie chciała mu przytakiwać, przyjmować do wiadomości, że rzeczywiście coś mogłoby pójść nie tak i że mógłby nie wrócić. I nie przyjmowała, bo mimo wszystko wciąż nie docierało do niej, że naprawdę mierzyli się z realnym niebezpieczeństwem. Nie potrafiła uświadomić sobie tego tutaj, w ciepłej kuchni, sprawiającej wrażenie odizolowania od reszty świata i przez chwilę miała ochotę powiedzieć mu, żeby się nie wygłupiał. Ale to nie naiwne, puste zapewnienia były tym, co potrzebował usłyszeć.
Skinęła powoli głową, mając nadzieję, że nigdy nie będzie musiała spełnić obietnicy, którą właśnie składała. – W porządku. – Oderwała palce od szklanki, której nawet nie podniosła do ust, dokładając je do drugiej dłoni. Oto właśnie doganiało ją to wszystko, od czego pierwotnie uciekła i gdyby tylko umiała docenić czarny humor, zapewne roześmiałaby się sama z siebie. Tymczasem tylko biła się z własnymi myślami, przekonywującymi ją złośliwie, że jedynym, co osiągnęła, było zniszczenie wszystkiego po drodze. – Ale będziesz na siebie uważać? – Mogła powiedzieć po prostu uważaj na siebie, ale celowo przekształciła aż za dobrze znajomą formułkę w pytanie. Potrzebowała potwierdzenia, obietnicy (nawet jeżeli na takową nie zasługiwała), trochę jak dziecko wierząc, że słowne zapewnienia miały mimo wszystko moc sprawczą.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Kuchnia [odnośnik]18.05.16 19:44
Spędzał kolejne sekundy na poszukiwaniu w rysach Margie zmian, a przy tym wcale nie miał wrażenia, że marnotrawi czas; nie potrafił uciec od badania spojrzeniem linii jej żuchwy, ułożenia kości policzkowych, barwy tęczówek i sposobu, w jaki jej włosy zawijały się w okolicach uszu. A im dłużej szukał nowości różniących Margaux Vance, którą znał kiedyś, od tej siedzącej teraz na przeciwko niego, uświadamiał sobie, że być może nie zmieniło się tak wiele, jak pierwotnie myślał.
To właściwie zabawne, że tyle czasu poświęcił próbie zamazania przeszłości i pogodzenia się z upływem czasu, skoro wszystko mógł zniszczyć jeden uśmiech, jedno spojrzenie, jedno nieporadnie wymówione r w jego imieniu. A choć uważał się za względnie racjonalnego człowieka, nie chciał za grubą barierą roztropności osłaniać się przed jedyną osobą, która już od samego początku potrafiła w każdej sytuacji przynieść mu spokój i ukojenie. Potrzebował tego; potrzebował jej, ale nawet nie przeszło mu przez myśl, żeby jakiekolwiek swoje słowo lub gest rozpatrywać w kategoriach egoizmu. Coś, co przychodziło mu tak naturalnie, nie mogło być złe - nie mógł popełniać błędu, pierwszy raz od dłuższego czasu czując, że wreszcie znajduje się w miejscu, w którym powinien być.
Nawet jeżeli to miejsce było mu kompletnie obce, brutalnie różne od czterech ścian, do jakich codziennie wracał po wyczerpującym dniu spędzonym w chłodnym budynku Ministerstwa. Choć na St. Martin's Lane już dawno wygasł pierwiastek, dzięki któremu zasługiwało na miano domu, to mieszkanie Margaux przepełniało wszystko to, za czym tęsknił - kwiatowa woń kłębiąca się gęsto w powietrzu, pozorny nieład będący w rzeczywistości skrupulatnie zbudowaną konstrukcją, węgle do rysowania i zapełnione nieprzypadkowymi liniami kartki znajdujące się w miejscach, w których nikt nie spodziewałby się ich znaleźć.
Być może był po prostu złym człowiekiem, pomimo wyciągniętej z przeszłości lekcji nie wahając się przed popełnianiem dokładnie tych samych błędów - przecież wiedział, jak to musi się prędzej czy później skończyć. Ucieczka od wspomnień ewoluowała - aktualnie wypierał je z pamięci, tego jednego wieczora okłamując się i udając, że były tylko złym snem, koszmarem, z którego wreszcie się wybudził. Chciał powiedzieć tak wiele, ale ubieranie emocji w słowa wychodziło mu coraz gorzej; podczas gdy kiedyś zawsze wiedział, co powinno spłynąć mu z ust, z czasem zaczął gubić się wśród własnych myśli. Zwłaszcza teraz, gdy każde z potencjalnych uczuć mogło być wykorzystane jako broń o ostrzu skierowanym na niego samego.
Było mu łatwiej, gdy odpychał od siebie troski i wątpliwości, zwłaszcza teraz, kiedy znalazł doskonałą wymówkę, by nie wspominać o rzeczach, które doskwierały mu najbardziej. Niesmak był ostatnim uczuciem, którego aktualnie pragnął; porywając się na tak bezcelową i lekkomyślną misję, jaką było wdarcie się do strzeżonego pilnie Tower, musiał przewidywać najgorsze scenariusze. W tym taki, że właśnie spogląda na Margaux ostatni raz. Nie był głupi, zdawał sobie sprawę, jakie skutki przyniesie ze sobą wysoko prawdopodobna klęska, ale i tak pchał palce między drzwi, nie potrafiąc wyobrazić sobie innego rozwiązania.
Nie umiał i nie chciał trwać w bezczynności, w ciszy przyglądać się, jak wszystko runie.
Uśmiechnął się lekko i choć ten uśmiech nie należał do najszczęśliwszych, podszyty był całym ciepłem, jakie umiał jeszcze z siebie wydobyć. Ależ oczywiście, że się obwiniał - o to i o wiele więcej. Nie tylko o zniknięcie Diany, które, choć nie miał na to najmniejszego wpływu, wciąż kłuło jego sumienie niewidzialnymi szpilkami, ale też o to, że musiała przechodzić przez całe to bagno. Zasypiać z myślą, że zbliży się do ślubnego kobierca z osobą, która nie dość, że jest jej obca, to skaże ją jeszcze na nieuniknioną degradację społeczną. Skoro Crouchowie zaaprobowali ślub swojej córki z Weasley'em, musieli nienawidzić jej na tyle, że jej późniejsze zniknięcie nie obeszło ich najpewniej tak, jak obejść powinno. - Staram się o tym po prostu nie myśleć - rzucił wymijająco, choć wcale nie kłamał; to, że jego starania spełzały na niczym, to już zupełnie inna sprawa. - Ale nie rozmawiajmy o tym - bo chciał powiedzieć tak wiele, a marnowanie potencjalnych ostatnich chwil (nie był pesymistą, po prostu wolał uniknąć niemiłego zaskoczenia) na roztrząsanie przyszłości nie należało do tematów, które pragnął dzisiaj choćby poruszyć.
Uciekali od przeszłości przez dwa lata, czy nie mogli pouciekać jeszcze chwilę?
Zamknął dłoń Margie między swoimi palcami jakby w odpowiedzi na jej słowa. Desperacja i brak rozsądku nie odbijały się jednak na jego twarzy cierpiętniczym grymasem, a wyłącznie łagodnym spojrzeniem, którego nie potrafił ani kontrolować, ani tym bardziej odwrócić. Sięgnął wolną ręką po wypełnioną pitnym miodem szklankę, ale zatrzymał ją w połowie drogi do ust. - Czuję się przy tobie jak jakiś alkoholik - mruknął pół żartem, pół serio, zanim zatopił usta w trunku, który zaskakująco szybko zaczął go uspokajać. Choć równie dobrze mogło tak działać ukochane spojrzenie szaroniebieskich oczu.
Nie lubił obietnic, odkąd zdał sobie sprawę, że świat z niego drwił i nie pozwolił mu wypełnić chyba żadnej spośród tych, do których wspaniałomyślnie się zobowiązał. Przyrzeczenia zdawały mu się kuszeniem losu, zwłaszcza wtedy, gdy powaga zagęszczała powietrze i zmuszała go do szczerych wyznań. Spróbował rozgonić trudne emocje uniesionymi kącikami ust. - Słowo Gryfona - zaśmiał się, nawet nie zdając sobie sprawy, że nieświadomie zaczął zakreślać kciukiem okręgi na wierzchu dłoni Margie.
Przypatrywał jej się chwilę w ciszy, nie zdejmując z ust delikatnego uśmiechu; nie sądził, że jakiekolwiek słowa były potrzebne. Wierzył, że Margaux wiedziała, co miał na myśli, ale w końcu jedno zdanie i tak wypadło mu z ust. - Brakowało mi tego - powiedział zaskakująco lekko, nie wyzbywając się żartobliwego tonu naznaczającego zgłoski, choć nie pamiętał, kiedy ostatnio powiedział coś tak szczerego.
Nie oczekiwał żadnych zapewnień, obietnic, których się bał, ani ciężkich, wyważonych słów; wolał meandrować między nic nieznaczącymi tematami, które znaczenia nie miały wyłącznie z pozoru. Wierzył w siłę małych rzeczy i nie pragnął niczego więcej, niż wymieniać się prostymi słowami i odkrywać, że tak naprawdę nie zmieniło się zupełnie nic. Zupełnie. Zdawał sobie sprawę, że nie był to odpowiedni moment, by powiedzieć to na głos - czy kiedykolwiek taki nadejdzie? - ale i tak musiała zdradzać go ta drobna, ledwie zauważalna iskra czająca się gdzieś w spojrzeniu.
Dawno tak bardzo nie pragnął spędzić wieczora na zakrzywianiu rzeczywistości i okłamywaniu się, że wszystko jest w porządku.
A może wreszcie było?

| zt <3


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Kuchnia [odnośnik]01.10.16 23:12
4 marca

Zima szybko minęła. Tak naprawdę zawsze mi pory roku mijały szybko. A zaraz po nich mijał cały rok i byłam starsza. Nie bardzo było się z czego cieszyć. Niby kariera rozwijała mi się dobrze, ale nadal sama jak palec byłam. Chociaż wróć. Każdy palec miał to towarzystwa czterech kolegów - przynajmniej jeśli idzie o ludzkie palce.
Chwila, czemu ja na ten wątek weszłam to w ogóle nie wiem. Ogólnie cieszyłam się na marzec. Zima była do przeżycia, ale męczyły mnie te kilogramy ubrań w które trzeba było się owijać by nie zmarznąć. Wraz z marcem nadchodziła informacja, że już za chwilę kurtki będzie można w kąt odrzucić i zamienić na coś cieńszego i lżejszego.
Moja dzisiejsza niedziela była tych z grona leniwych. Znaczy miała być bo jak zwykle nie umiałam w miejscu usiedzieć. Zerwałam się rano z łóżko bo w tym tygodniu na ranną zmianę chodziłam więc mi się do niej właśnie organizm przyzwyczaił i nie bardzo wiedziałam co z sobą zrobić. W końcu rodziców postanowiłam odwiedzić. Niby byłam niecały tydzień temu u nich ale wtedy taty nie było a z nim też rozmawiać lubiłam. Mama zmusiła mnie żebym na obiedzie została i wmusiła we mnie dokładkę opowiadając coś o synu sąsiadów który tylko rok starszy jest, ale nadal wolny i że może bym chciała żeby ustawiła mnie z nim na jakąś kawę czy ciastko. Podziękowałam, ale nie zgodziłam się. Nie byłam desperatką. Poza tym, jeszcze tego brakowało żeby mi moja rodzicielka randki ogarniała. Sam pewnie padłby ze śmiechu jakby o tym usłyszał, zresztą nie tylko on.
Do domu wróciłam popołudniu. Usiadłam w kuchni i chciałam oddać się lekturze Proroka, ale przypomniałam sobie o śnie który właśnie tej nocy mi się śnił. Na mocny koszmar się zapowiadał przeplatany kolorem światła z zaklęć niewybaczalnych, ale potem jakby zmieniło się wszystko za sprawą śpiewu feniksa. O sto osiemdziesiąt stopni nawet, jakby dźwięk który wydobywał się z gardła tego stworzenia miał taką moc sprawczą by nie tylko rany zasklepiać, ale i cały świat naprawić potrafił. I wtedy go dostrzegam, w tym śnie, na tel ciemnego nieba i wlewa ten widok mi w serce jakąś ulgę nieopisaną. A może nawet nadzieję bardziej i przeświadczenie że dobrze będzie. I smutno mi później, ale tylko dlatego że budzę się w środku tego snu i nie dane mi jest zobaczyć jak się skończy.
Wcześniej nie miałam chwili żeby nad tym pomyśleć więc teraz to robię. Nad kubkiem herbaty z zdecydowanie za dużą ilością cukru patrzę na rysę w ścianie i zastanawiam się czy sen ten jakieś znaczenie ma. Jakoś przesądna mocno nie jestem, ale od rana mam wrażenie że coś ważnego stanie się niedługo. A wcześniej żaden sen nie niósł ze sobą tak mocnego i pewnego przekonania o czymś. Właściwie ogólnie wcześniej to raczej dość ponure sny moje noce wypełniały. Upijam trochę z kubka od nowa odtwarzając w głowie sen. Może jak drugi raz nad nim pomyślę to do lepszych wniosków dojdę.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.


Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 20.01.17 16:56, w całości zmieniany 2 razy
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach