Wydarzenia


Ekipa forum
Mniejszy salonik
AutorWiadomość
Mniejszy salonik [odnośnik]27.12.17 14:11
First topic message reminder :

Mniejszy salonik

Znacznie mniejszy od głównego salonu, ale również utrzymany w rodowych barwach i dekoracjach. Znajduje się na piętrze; nie jest tak reprezentatywny, i zwykle służy do mniej oficjalnych spotkań towarzyskich z krewnymi i znajomymi członków rodziny. Znajduje się tu wygodny komplet wypoczynkowy złożony z sofy i foteli, niewielki kominek, stół, parę regałów i fortepian. Za oknami rozciąga się widok na ogrody; pomieszczenie nie jest może zbyt jasne, ale dzięki jego mniejszym rozmiarom jest tu cieplej.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mniejszy salonik - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Mniejszy salonik [odnośnik]28.03.18 18:13
Z uśmiechem wysłuchała opowieści Cressidy, choć zupełnie nie potrafiła zrozumieć o czym mowa i wczuć się w jej rolę. Spojrzeć na to wszystko jej oczami. Nie wątpiła, że uczucie między nimi jest szczere, ale sama chyba nie mogła zobaczyć się w podobnej roli. Czy małżeństwo nie było oddaniem swojej niezależności i złożeniem jej w ręce drugiej osoby? W dodatku jakieś dalekie echa buntu rodziły się w głowie Nephthys ilekroć pomyślała, że ze strony kobiety zwykle wiąże się to z większym poświęceniem. Szybko ucinała jednak takie myśli, zanim zdążyły się rozwinąć w pełne wnioski. Miała słuchać i być posłuszna, czy jej się to podoba, czy nie. Wszak jaki los czekał te, które postanowiły choćby na głos wypowiedzieć swoje myśli? Nie wiedziała co prawda dokładnie, jak wyglądała sprawa jej matki, ale ciotka wtrąciła niegdyś w złości coś, co sugerowało, że nie chciała podążać z nurtem. Znała zakończenie tej historii.
- O tak! - Odparła entuzjastycznie. Swój debiut odczuła o tyle bardziej stresująco, że przyglądano jej się co najmniej jak jakiemuś egzotycznemu stworzeniu, które pojawiło się nagle na środku sali balowej. Zupełnie jakby oczekiwano, że popełni jakiś błąd, a to pozwoli na późniejsze, swobodne plotkowanie o niej. Inność działała na jej niekorzyść, zwracała uwagę, a ona tylko marzyła, by stopić się w jedno z materiałem zasłon. - Choć przez dowcip moich sióstr mój debiut nieco się odroczył - dorzuciła po chwili. Zawsze wyrażała się o tamtym wydarzeniu lekceważąco, nie dając nikomu poznać, jak bardzo ubodło ją to, co zrobiły bliźniaczki. Paskudna klątwa, z której później się wykłamały... Aż do dzisiaj cechował ją pewien uraz do przygotowań do sabatów, jakby sytuacja miała się powtórzyć, choć były przecież starsze i jak Neph miała nadzieję, również mądrzejsze.
Pamiętała też rozdarcie, które towarzyszyło jej pierwszej wizycie na salonach. Łączenie dwóch kultur, w dodatku tak skrajnych, było ciężkim zadaniem. Zachowanie wierności tradycji Shafiqów było jej priorytetem, jednocześnie nie mogła pozwolić sobie również na zniewagę w stosunku do angielskich lordów, wszak wielu z nich stanowiło partnerów interesów jej ojca. A pól, na których mogła popełnić błąd, było wiele. Począwszy od stroju, manier, nawet na tak prozaicznej czynności jak łapanie kontaktu wzrokowego z mężczyznami kończąc.
- To byłoby wygodne, ale zmiany to nieodłączna część życia - odpowiedziała, kończąc już ten temat. Na tym polu się różniły, choć obie trzymane pod kloszem. Cressida wydawała się zamknięta na pewne aspekty świata, bezbłędnie wywiązując się z przypisanej jej roli. Nephthys też się starała, jednak wewnątrz rozdzierały ją wątpliwości, czy aby na pewno dobrze robi. Nacisk otoczenia nie był dobrym doradcą, wiedziała o tym. Jednocześnie tradycje były dla niej ważne. Przecież nie mogłaby tak po prostu zignorować całego dziedzictwa, jakie jej dano.
- Z perspektywy wiecznego widza, zgadzam się całkowicie - przytaknęła, roześmiawszy się serdecznie. Lubiła podziwiać talent innych, była całkiem wrażliwa na piękno sztuki. Starała się zawsze dostrzegać drugie dno, odgadnąć zamiary artysty. O czym myślał, przelewając swój talent na pergamin lub płótno? Co kierowało nim, gdy pisał te wersy?
- Jestem pewna, że będziesz miała okazję do całej gromadki - zapewniła, nachylając się do niej i na chwilę położyła swoją dłoń na wierzchu jej. Nie uważała tego pragnienia za dziwne, w każdym razie nie w kontekście Cressidy. Była szczęśliwie zakochaną mężatką, nic dziwnego, że tak o tym myślała. Jednocześnie mogła jedynie pozazdrościć bliźniętom tak sprzyjających warunków do rozwoju. Nephthys takich nie miała, a ze skutkami tego borykała się do dzisiaj.
- Oczywiście! - Ożywiła się, wstając. Poprawiła kolorowy szal, otulając się nim, by nie plątał się pod nogami i ruszyła za Cressidą do pracowni, ciekawa, co udało się zmalować przyjaciółce.

    | z/t



شاهدني من فوق
Nephthys Shafiq
Nephthys Shafiq
Zawód : Alchemik, arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's dark in my imagination.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mniejszy salonik - Page 2 555b1b1a8fc42da72bdbf7456ee9a796
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5796-nephthys-shafiq#137060 https://www.morsmordre.net/t5820-amara#137531 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5861-skrytka-bankowa-nr-1433#138716 https://www.morsmordre.net/t5821-nephthys-shafiq#137533
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]05.04.18 1:48
| stąd

Cressida pokręciła głową.
- Raczej wątpię. Zwykle zachowuje się jakby miała sto lat. Pewnie prędzej zrobiłaby z Piórka miotełkę do kurzu niż się do niej odezwała – zauważyła; Walburga zawsze jawiła jej się jako poważna, chłodna i całkowicie pozbawiona optymizmu i pogody ducha, które pozwalałyby jej na tak niepoważne zachowania. Przez sporą różnicę wieku nigdy jednak nie miały okazji poznać się bliżej, Cressida nie pamiętała kuzynki jako dziewczynki, a jako stateczną damę, dla której pewnie była irytującą smarkulą. Rozbawiła ją nieco uwaga Alpharda na jej temat i nie zamierzała go ganić. Relacje z rodzeństwem miały to do siebie, że regularnie zdarzały się w nich kłótnie i przytyki, i na tego typu uwagi patrzono chyba z większą pobłażliwością, niż jakby wypowiadano je wobec kogoś obcego. Kiedy była dzieckiem, też często kłóciła się ze swoją siostrą, tą lepszą i doskonalszą. Cressida była najmłodszą córką, tą, która nie była niezbędna dla podtrzymania rodu, jak jej najstarszy brat, ani nie musiała być tak dobrą wizytówką rodziny jak jej siostra. Zawsze była więc w cieniu i nauczyła się tam funkcjonować.
- To tylko ja jestem taką dziwaczką, która mówi do ptaków – westchnęła; w dzieciństwie faktycznie czuła się jak dziwadło, przynajmniej dopóki część kuzynostwa nie uznała, że jej zdolność to znakomita pomoc w leśnych zabawach, chociaż ptasie szepty zawsze należały tylko do niej, i to ona decydowała, co zdradzać innym. – Chciałabym kiedyś poznać kogoś... drugiego. Kogoś, kto też tak potrafi.
To pewnie byłoby ciekawe doświadczenie. O ile napotykała niekiedy na swojej drodze jasnowidzów, półwile czy metamorfomagów, nie miała okazji, by rozmawiać w ptasim języku z drugim czarodziejem, nie z ptakiem.
- Niestety... – westchnęła, bo chętnie by do tamtych czasów wróciła. – Na pewno przesadzasz, Alphardzie – dodała, nie zdając sobie sprawy, jak zawiłe były ścieżki jego umysłu. Była zbyt naiwna i niedoświadczona życiowo, żeby sobie uświadomić, że jej kuzyn nie jest do końca taki, jaki był w jej wyobrażeniach. – Najwyraźniej mam szczęście do nietypowych lordów. – W jej rodzinie ich nie brakowało. Wystarczyło wspomnieć krnąbrnego kuzyna Titusa. A i William, mimo bycia niemalże idealnym szlachcicem, wcale nie był nadęty i sztywny. Oczywiście byli też i tacy typowi, jak choćby poważny brat Alpharda. – Bardzo możliwe, choć pewnie nie potrafiłabym nazwać żadnej z nich. Mój ojciec zawsze mówił, że quidditch to plebejska rozrywka. Nigdy nie byłam na żadnym prawdziwym meczu, nie licząc kilku w Beauxbatons, ale zwykle wolałam zaszywać się gdzieś ze szkicownikiem lub rozmawiać z ptakami w pobliskim lesie niż na nie chodzić.
Coraz bardziej zbliżali się do dworku, wciąż pogrążeni w rozmowie, podczas których dziewczątko mogło niemal zapomnieć o zimnie przenikającym nawet przez ciepły płaszczyk. Przed wejściem do budynku rudzik odfrunął z ramienia młódki, żegnając ją w ptasiej mowie. Po chwili znaleźli się w środku, gdzie Cressida przywołała najbardziej nieśmiałą i małomówną skrzatkę, prosząc, by odwiesiła ich płaszcze.
Wskazała Alphardowi drogę.
- To cudownie – powiedziała. – Wiesz, Aurelii na pewno przyda się teraz towarzystwo kogoś takiego jak ty. Po tym co ją spotkało wciąż się o nią martwię, bo mam wrażenie, że wpłynęło to na jej relacje z otoczeniem. – Zwłaszcza z mężczyznami, pomyślała przelotnie, pełna troski o kuzynkę. – Czy mi też kiedyś pokażesz tę mapę? Może przypomnę sobie co nieco z zakurzonej wiedzy z astronomii. – W końcu nie uchodziło, by była lady Flint była taką ignorantką. – Dobrze to słyszeć. Może powinnam do niej napisać. I tak, na pewno kiedyś się na nią wybierzemy. Gdy byłyśmy młodsze, odbyłyśmy razem niejedną przejażdżkę, a już naprawdę stęskniłam się za dosiadaniem aetonana.
Przemierzali korytarze dworku. Obrazy przyglądały im się ze swoich ram, a policzki Cressie znów pokryły się leciutkim rumieńcem. Jednymi z mniej uczęszczanych schodów dostali się na górę, gdzie młódka poprowadziła Alpharda do komnaty dzieci; zanim wprowadziła tam mężczyznę, upewniła się, że opiekunka drzemie w sąsiednim pokoju, gdzie zwykle sypiała, gdy potrzebowała odpocząć od obowiązków, a jednocześnie być blisko, gdyby trzeba było zadbać o dzieci. Bliźnięta dzieliły jedną sypialnię, dopóki były małe; później, może za parę lat, każde miało otrzymać własną. W pokoiku urządzonym w rodowych błękitach Fawleyów znajdowały się dwa dziecięce łóżeczka wykonane z niezwykle jasnego drewna, w których spał już niejeden mały Fawley. Jedno podobno należało kiedyś do Williama. Jej trzydziestoletni obecnie mąż kiedyś był taki maleńki, jak teraz ich dzieci.
- Ostrożnie, postaraj się ich nie wystraszyć – poprosiła go cicho. – Nie są przyzwyczajone do obcych. – A Alphard był wyjątkowo pokaźnym obcym. Przynajmniej na razie, bo za kilka lat Cressida prawdopodobnie postara się, by jej latorośle miały jakiś kontakt ze swoim wujaszkiem Blackiem, tak jak i z resztą jej rodziny. Chciała od małego wpajać im słuszne wartości, jak na przykład przywiązanie do rodzinnych więzi. – Czy teraz już czujesz, że jesteś wujkiem? – zapytała go, ostrożnie biorąc na ręce małą Portię i kołysząc ją w ramionach. Dziewczynka już teraz miała ciemnorude włoski i zielone oczy po matce, i uśmiechała się do przybysza bezzębnymi ustami. Po zaprezentowaniu jej odłożyła ją delikatnie do łóżeczka, a potem pokazała i synka, który miał ciemne włoski i niebieskie oczy po Williamie. Nie mogli jednak zabawić tu długo, na tym etapie ich życia ograniczała kontakty dzieci z osobami postronnymi do minimum, poza tym nie chciała, by ktoś zobaczył tu Alpharda.
- Chodź, zaszyjmy się w małym saloniku. Jeśli będziesz chciał, skrzatka poda nam herbatę i poczęstunek. Po tym zimnie na pewno marzysz o herbacie, prawda? – zapytała cicho, by nie mącić spokoju dzieci, które kręciły się na swoich posłaniach.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]10.04.18 17:48
Rozbawienie malujące się na twarzy Cressidy uznał za dobry znak i dopatrywał się w nim również świadectwa na to, że niezbyt przychylny obraz jego siostry, który towarzyszy mu właściwie od zawsze, jest jak najbardziej uzasadniony. Skoro kuzynka, nie pozostająca nigdy w bliskich relacjach z jego siostrą, uznawała ją za osobę oschłą, prawdopodobnie taka właśnie musiała być. Lecz nie chciał zajmować już więcej uwagi Walburdze, szkoda było czasu na konstruowanie głębokich psychoanaliz o dość chłodnej postaci. Zaraz jednak poruszyli inny wątek, znów nieco kontrowersyjny w mniemaniu Alpharda.
Nie jesteś dziwaczką – zaprzeczył natychmiast, bo stawiana przez nią teza była tak bardzo nieodpowiednia, co wynikało przede wszystkim z jej błędności. Umiejętność posługiwania się mową ptactwa uznawał za najprawdziwszy dar. Taki drobny dodatek, który, zdawać by się mogło, w żaden sposób nie ogranicza. Rozumiał jednak, że może czuć się nieco samotnie ze świadomością, że nikt inny z jej otoczenia nie rozumie ptasich treli. Ale czy to nie czyniło jej bardziej wyjątkową? Pamiętał jak w dzieciństwie lgnęli do niej podczas różnych zabaw w lesie i prosili o to, aby wysłała ptaki na małe przeszpiegi, a wszystko po to, aby utrudnić rodzicom złapanie ich na gorącym uczynku. Nikt nie chciał zbyt szybko kończyć zabawy.
Cieszę się, że znajomości z dziwnymi lordami uznajesz za szczęście – odrzekł z przyjaznym uśmiechem. A potem zaśmiał się serdecznie, słysząc jej kolejne słowa. – Nazewnictwo akrobacji nie ma znaczenia, liczy się tylko widowisko – oznajmił z niemałym zadowoleniem, a na jego twarzy rozlało się najprawdziwsze rozmarzenie. Jakże chętni znów złapałby za miotłę do latania i wzniósł się w powietrze. Przez chwilę nie miało znaczenia to, że już mu do końca nie wypada szaleć w powietrzu.
Gdy tylko dostrzegł, że Cressida tuż po przekroczeniu progu zdjęła z siebie płaszcz, zaraz poszedł w jej ślady i bez słowa oddał swe odzienie wierzchnie w ręce skrzatki, która spojrzała na niego jakby nieufnie, mimo to próbując zachować maskę życzliwości wobec znakomitego gościa młodej lady Fawley. Lord Black nie poświęcił jej więcej niż jedną myśl, bo już po chwili zniknęła – cicho i niewidocznie. Postacie z obrazów też wyglądałby z nich w jego stronę i żadna nie miała szansy go rozpoznać, co było sprzyjającym czynnikiem w tej delikatnej sytuacji. Miał też nadzieję, że ich rozmowa o lady Carrow nie stanie się tematem plotek dla uwiecznionej na płótnie śmietanki towarzyskiej. Wolał jednak już nic nie mówić o Aurelii, bo jednak ich spotkania wciąż wydawały mu się specyficzne, a wszystko przez wrażenie, iż im nie sprostał w żaden sposób.
Ależ oczywiście – zgodził się natychmiast i to ze szczerą radością. Towarzystwo kuzynki było mu bardzo miłe i jeśli miał szansę znów się nim cieszyć, nie zamierzał zaprzepaścić takiej okazji. – Cieszę się, że będziecie miały okazję się spotkać i razem cieszyć miłą przejażdżką. Ja nie należę do znakomitych jeźdźców, ale posiadam w tym zakresie wystarczające umiejętności.
Posłusznie szedł za prowadzącą go do celu Cressidą, spojrzeniem wodząc po ścianach, a więc i wiszących na nich obrazach umiejscowionych w eleganckich ramach. Podziwiał umiejscowione na sufitach kasetony. Powoli zaczynał nabierać coraz większego uznania dla dużych posiadłości, w których człowiek nie czuje się niczym w ciasnej klatce. Siedziba Blacków przy Grimmauld Place była przez wzgląd na panującą w niej kolorystykę zwyczajnie ponura. Wyniosła, ale mroczna. I otoczona zewsząd przez mugoli. Lecz nigdy nie pomyślał, że mógłby uciec z rodzinnego domu, nawet jeśli nie było w nim za wiele ciepła.
Ostrożnie wszedł do pomieszczenia za młodą matką, od razu kierując całą swoją uwagę na dwa łóżeczka. Starał się być jak najciszej, spłycając nawet własny oddech w obawie przed wystraszeniem małych istot, które, mimo swych niewielkich rozmiarów, zrobiły na nim niezwykle ogromne wrażenie. Nie zbliżył się zbytnio, starał się zachować odpowiedni dystans, choć nie wiedział, jaka odległość była odpowiednia. Spoglądał na dwie istoty ludzkie będące na początku swej życiowej drogi. Były takie kruche, bezbronne, pełne niewinności, bo nieskalane jeszcze cały świat. Zaczął naprawdę się obawiać, że mógł zrobić im krzywdę samą obecnością w komnacie, ale nie potrafił oderwać wzroku.
Już tak – oznajmił szeptem, uśmiechając się przy tym zaledwie kącikami ust. To było niesamowite przeżycie, przez co nie potrafił kryć emocji. Był do głębi poruszony, prawie że wzruszony. – Są takie drobne – dodał po chwili. – Mała odziedziczyła urok po tobie.
Rozumiał, że nie powinno się męczyć dzieci czyimś towarzystwem, były przecież jeszcze tak bardzo małe. Bezszelestnie wysunął się z pomieszczenia, lecz uśmiech wciąż tkwił na jego twarzy. Jakimś cudem był skłonny słuchać o dzieciach, a nawet samemu o nich rozprawiać.
Wydałaś na świat dwa skarby – nie zawahał się powiedzieć, choć obraz brzemiennej Cressidy wciąż wydawał mu się abstrakcją. – Bardzo chętnie napiję się herbaty – przyznał z wdzięcznością, naprawdę nie chcąc tak szybko powracać na mróz. Spokojnym krokiem ruszył wraz z lady Fawley ku innemu pomieszczeniu. Zaraz znalazł się w jednym z tych mniejszych salonów, gdzie można było spokojnie prowadzić prywatne rozmowy. Tutaj z pewnością nikt go nie przyuważy.
Jesteś szczęśliwa, prawda? – spytał bezpośrednio, domyślając się tego, jaka odpowiedź padnie. Był w stanie uwierzyć, że nie każdy węzeł małżeński musi być uznany za niebywały dramat.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]11.04.18 12:40
Cressida mimo wszystko ceniła i lubiła swoją zdolność, która umożliwiła jej znalezienie skrzydlatych przyjaciół i usłyszenia niezliczonej ilości opowiadanych przez nie historii. Ale przez pewien czas, zwłaszcza w dzieciństwie, czuła się dziwaczką, ponieważ jej rodzeństwo ani reszta bliskich tak nie potrafiło. Może dlatego z siostrą w dzieciństwie nie miała zbyt dobrych relacji, bo ta jej zazdrościła? Częściej jednak to Cressida zazdrościła różnych rzeczy jej, ale spora część kuzynów bardzo się cieszyła z jej umiejętności, która pomagała podczas dziecięcych zabaw w lesie. Nikt inny spośród nich nie mógł dowiedzieć się o leśnych skarbach tyle, co Cressida, i nikt nie mógł poprosić ptaków o to, by ich ostrzegły, jeśli zbliżał się ktoś z dorosłych, lub jakieś groźne stworzenie. Ale poza gronem rodziny raczej nie chwaliła się swoją umiejętnością, nawet w szkole starała się z nią kryć, choć niektórych pewnie zastanawiało, dlaczego ptaki, nawet nieoswojone, tak ufnie przebywają w jej pobliżu.
- Naprawdę tak uważasz? – zapytała. – Na salonach coś takiego pewnie budziłoby kontrowersje. W dzieciństwie często czułam, że odstaję od rodzeństwa, ale czasami cieszyłam się też, że była choć jedna rzecz, w której byłam lepsza od nich. To ja rozumiałam, o czym mówią ptaki, a oni nie.
Cressida dorastała w poczuciu, że w większości rzeczy jest mniej dobra od brata i siostry. Ale Alphard pewnie czuł się podobnie, będąc w cieniu swojego starszego rodzeństwa. To zapewne było normalne, i mimo wad miało też pewne zalety.
- Cóż, to chyba dobrze, że nie wszyscy lordowie są tacy sztywni – zastanowiła się. Choć Cressida przykładała wagę do obyczajów i nie pochwalała ich drastycznego łamania, cieszyła się też, że nie wszyscy stale zachowują się jakby połknęli bardzo sztywny kij. – Jak tak mówisz, to w sumie żałuję, że nigdy nie widziałam cię w akcji, nie licząc jakichś momentów w dzieciństwie.
Gdy znaleźli się w dworku, Cressida zaczęła go prowadzić w odpowiednie miejsce, nie przejmując się zbytnio obrazami. Te zawsze przyglądały się każdemu, kto przechodził, ale przecież nie robili nic złego. Przecież mogła spotkać się z własnym kuzynem, wujem jej dzieci. William wyraził na to swoje przyzwolenie; to, że Fawleyowie niezbyt interesowali się polityką, miało swoje zalety i mogła utrzymywać bliskie stosunki z rodziną.
- O tak, już się nie umiem doczekać. W ostatnich miesiącach zbyt rzadko siedziałam na końskim grzbiecie, ale z Aurelią na pewno będziemy się świetnie bawić – westchnęła; bardzo brakowało jej tej aktywności, którą zawsze ceniła znacznie wyżej niż miotły, była w końcu Flintem. – Może też kiedyś chciałbyś się skusić na przejażdżkę, gdy sytuacja pogodowa się unormuje? Oczywiście w Charnwood – dodała; w rodzinnym dworze Flintów oboje zawsze byli mile widziani bez żadnego cienia kontrowersji. A jej brat i reszta rodziny wciąż mieszkających w rodzinnym domu na pewno chętnie by się przyłączyli.
W przeciwieństwie do ponurej i ciemnej rezydencji Blacków w Londynie, dworek w Ambleside był jasny, przestronny i elegancki. Może nie był tak ogromny, jak niektóre z innych posiadłości, ale dominowały w nim jasne, pastelowe barwy, które dawały złudzenie, że przestrzeń jest większa niż w rzeczywistości.
Pokoik dziecięcy nie był bardzo duży, ale równie jasny i pogodny. To tu jej dzieci spędzały większość dotychczasowego życia. Sporą część doby przesypiały, ale kiedy podrosną i nauczą się chodzić, pewnie zaczną poznawać cały dworek, tak, jak ona niegdyś Charnwood. Już się nie mogła doczekać tupotu małych stópek i widoku dziecięcych sylwetek biegających po ogrodach. Choć tak wiele panien pragnęło niezależności i odwlekało zamążpójście, Cressida w głębi duszy marzyła o licznej rodzinie, kiedyś w przyszłości, kiedy anomalie się uspokoją. Teraz priorytetem było zadbanie o dobro i bezpieczeństwo bliźniąt, tak niewinnych i bezbronnych.
- William też mówi, że jest podobna do mnie. Za to mój syn to cały tata – uśmiechnęła się. – I pomyśleć, że my kiedyś też tacy byliśmy – powiedziała, spoglądając z czułością na swoje dzieci. – Tak często się zastanawiam, jakie będą za kilka, kilkanaście lat. Czy będą podobne do mnie i Williama? Czy pokochają sztukę? A może któreś z nich też będzie potrafiło rozmawiać z ptakami? – Ale o tym przekonają się dopiero za parę lat, kiedy dzieci zaczną ujawniać magiczny talent, a może i tę dodatkową zdolność, którą miała ona. Cieszyłaby się, gdyby się okazało, że talent nie będzie czekać parę pokoleń na następne ujawnienie się. – Nie umiem się doczekać, kiedy będę mogła zacząć pokazywać im to wszystko, co moi rodzice pokazywali mnie, kiedy byłam dzieckiem.
Nie mogła się doczekać, kiedy kupi córce pierwszą sukienkę czy komplet pędzli, kiedy nauczy ich oboje szkicować zioła, malować obrazy i jeździć konno, a także wytłumaczy im zawiłości historii rodów, z których się wywodzili. Tak wiele rzeczy pragnęła robić ze swoimi dziećmi, by były szczęśliwe i wyrosły na wartościowych członków ich szlachetnej społeczności.
Przeszli do małego saloniku, gdzie skrzat podał im herbatę. Było to spokojne, niewielkie pomieszczenie, gdzie rzadko ktoś zaglądał.
- Tak, jestem szczęśliwa – odpowiedziała, sącząc łyk herbaty. Ona nie marzyła o niezależności i zawojowaniu świata. Chciała być szczęśliwą żoną, matką, damą i malarką. – Może pewnego dnia ty też będziesz. Pozostaje mi mieć nadzieję, że trafisz na odpowiednią żonę, z którą znajdziesz wspólny język i która cię zaakceptuje. Może za parę lat to ty będziesz ukradkiem przemycać mnie do rezydencji Blacków, by pokazać mi swoje dzieci?
Pomyślała przelotnie, że Alphard cudownie prezentowałby się u boku Aurelii. Jej kuzynka po swoich trudnych doświadczeniach też zasłużyła na szczęście u boku dobrego mężczyzny.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]15.04.18 22:55
Czy naprawdę najważniejsze jest to, jak coś prezentuje się na salonach? – burknął pod nosem jawnie niezadowolony, po czym westchnął cicho, gdyż znał doskonale odpowiedź. Dla osób z ich sfery to właśnie salonowe pozory miały największą wartość, według nich wystawiano oceny i opinie, nie próbując doszukiwać żadnej głębi w nie do końca poprawnym zachowaniu. Przecież nieraz musiał mierzyć się z powierzchownością innych. Ale czy powinien to po sobie zdradzać, zwłaszcza w czasie miłego spotkania z Cressidą? Miewał momenty, w których czuł się mocno wyobcowany, właściwie jego życie składało się przede wszystkim z takich momentów. Chciał wierzyć, że jego kuzynka miewa takich chwil zdecydowanie mniej od niego, że podejrzenie o własnej dziwności nie zaprząta jej myśli zbyt często. – Naprawdę uważam, że nie jesteś dziwaczką. Może wyróżnia cię dar zwieczęcoustności, ale to nie czyni cię dziwną, prędzej wyjątkową – posłał jej ciepły uśmiech, którym zwieńczył swą wypowiedź.
Rozprawianie o dzieciństwie, najbardziej beztroskim czasie w życiu, było miłe. Wiedział jednak, że powrót do pięknych wspomnień za dnia i w przyjemnym towarzystwie sprawi, iż znów do nich wróci, lecz już wieczorem i w pełnej samotności, gdy tylko zaszyje się w swojej sypialni. Będzie katował się nimi, spoglądając na nie przez pryzmat dorosłego życia, w którym jeszcze nie potrafił się odnaleźć. Uwięziony w klatce stworzonej z oczekiwań płynących ze strony rodziny, Ministerstwa, całego otoczenia. Desperacko próbował odnaleźć dla siebie jakiś cel, marząc, aby był on większy od niego samego. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu, dostrzegał znaki zwiastujące zmiany, jednak te wciąż nie objawiły się w jego życiu.
Wizja przejażdżki rzeczywiście wydaje się całkiem kusząca – przyznał nieco zamyślony, w głowie widząc siebie, lecz nie na końskim grzbiecie a na miotle, unoszącą się dwa metra od ziemi, lecącą powoli, tuż przy klaczy, którą dosiadała Cressida. Już od kilku lat nie miał sposobności dotknąć miotły, co najwyżej sunął po nich tęsknym spojrzeniem podczas każdego meczu quidditcha, jaki miał sposobność widzieć na własne oczy. – Miejmy nadzieję, ze pogoda szybko powróci do normalność – dodał ze spojrzeniem wycelowanym w niebo, jakby upewniał się, że nie zanosi się na żadne opady. Jednak wieczorem znów spadnie śnieg albo grad, niby zaskakując już mniej, a mimo to budząc skrajne emocje.
W jednej chwili zalała go fala troski o dwie kruche istoty i przypuszczał, że nie jest osamotniony w tym doznaniu, a raczej należy do szerokiego grona osób oczarowanych urokiem bliźniąt od pierwszego wejrzenia. Sam był ciekaw, jak przyjdzie im się rozwijać, jak będą wyglądać z biegiem czasu, choć był pewien, że mała złamie przynajmniej kilka męskich serc i wcale nie było mu żal tych paru nieszczęśników na jej drodze.
Na pewno będziesz z nich dumna – stwierdził pewny swej racji, nie przestając uśmiechać się ciepło. – Na wszystko przyjdzie czas. Pokażesz im ze swym mężem cały świat, w tym uroki sztuki. Najważniejsze, żeby były zdrowe i szczęśliwe, czyż nie?
Cóż mógłby pokazać własnym dzieciom, jeśli ich się doczeka? Stare księgi i artefakty, pośród których czuł się najlepiej? Kilkuletnie brzdące miałby zabrać na polowanie i pokazać im, jak obdziera się ze skóry królika? Z domu wyciągnął wiele wzorców, jednak pozbawione były czułości i ciepła. Matka próbowała zapewne mu i reszcie jego rodzeństwa rekompensować to wyprawami do lasu wokół rezydencji rodowej Flintów, tym samym zapewniając im wiele miłych wspomnień. Jednak w domostwie o mrocznych tonach radość płynącą spoglądania na różne odcienie leśnej zieleni szybko ginęła.
Wymknęli się ostrożnie pokoju dziecięcego i w końcu zasiedli w jednym z salonów do aromatycznej herbaty. Ostrożnie ujął porcelanową filiżankę, na razie tylko przyglądając się wymalowanym na niej wzorom. Kiedy jednak usłyszał odpowiedź na swoje pytanie, pozwolił sobie upić pierwszy łyk naparu. Jak to dobrze, że jest na tym świecie osoba szczęśliwa, w tej myśli było coś niezwykle kojącego, przynajmniej dla Alpharda. Ale gdy rozmowa zwróciła się ku niemu, a może nawet przeciw niemu, o mało się nie zakrztusił.
Już jestem szczęśliwy – mruknął pod nosem niewyraźnie, jakby nie mając wystarczająco śmiałości, aby odpowiednie wyartykułować to kłamstwo. Nie sposób było go zamaskować uśmiechem. – Widzisz, nie śpieszy mi się do ożenku. Posiadanie potomstwa nie wydaje mi się niczym złym, lecz mam pewne obawy co do budowania szczęścia z drugą osobą przy boku. Ja po prostu… – nie rozumiem siebie, więc jak mam zrozumieć inną osobę?Nie rozumiem kobiet, moja droga.
Tak właściwie to nie rozumiał całego ogółu ludzkiego, ale dziwnie by było się do tego przyznać. Równie wielką niewiadomą były dla niego zachcianki szlachetnych dam. Nieco czerwony na twarzy z zażenowania, w końcu przyznał się do dużej słabości, obracał w palcach filiżankę, wzrokiem błądząc po ścianach, aby tylko nie spotkać rozbawionego jego postawą spojrzenia kuzynki.
Może nigdy nie uda mi się zrewanżować za twoją przychylność tym samym. Oczywiście, mogę obiecać już teraz, że w odpowiedniej chwili dokonam wszelkich starań, żeby przemycić cię do rezydencji Blacków, o ile doczekam się własnych pociech.
Wziął spory łyk herbaty, po czym skrzywił się lekko, parząc się w język. Odłożył ostrożnie naczynie na odpowiedni spodek, aby zapleść palce z pewną niezręcznością. Kompletnie nie wiedział, co ma powiedzieć.
Czy udało ci się ostatnio namalować jakiś obraz? – spytał niby konwersacyjnym tonem, choć naprawdę ciężko przychodziło mu podtrzymywanie rozmowy.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]17.04.18 14:48
Westchnęła cicho.
- Czasem zbyt mocno przejmuję się innymi – przyznała.
Cressida niestety często przejmowała się zdaniem innych. W obliczu krytyki łatwo traciła pewność siebie, obawiała się kontrowersji i problemów. Poza gronem rodziny i najbliższych przyjaciół nie obnosiła się ze swoim darem, wiedząc że wielu by tego nie zrozumiało. Także w swoim malarstwie bała się kontrowersji, to tyczyło się wielu sfer jej życia, bo nie lubiła być źle postrzegana. Może to było trochę płytkie, ale Cressie mimo trzymania się na uboczu, zawsze bała się braku akceptacji otoczenia. Alphardowi jako mężczyźnie uchodziło znacznie więcej, niż mogłoby ujść jej, choć zarazem ciążyła nad nim większa presja, by być przykładnym członkiem swojego rodu i podarować mu potomków.
- Ale... cieszę się, że tak uważasz, Alphardzie, dziękuję – dodała, ciesząc się z jego akceptacji.
Chętnie powracała myślami do czasów dzieciństwa i młodości. Nie do końca poczuwała się do roli dorosłej osoby, nadal nie była z tym w pełni oswojona, ale pozostawało jej się cieszyć, że jest damą i wszelkie zawiłe sprawy i tak spadają na męskie barki.
- Też na to czekam. – Och, jak tęskniła za tą cudowną normalnością, w której ani z magią, ani z pogodą nic się nie działo, i można było bez obaw używać magii czy opuszczać dworek na dłużej.
Przyszłość dzieci była czymś, co często ją zastanawiało, ilekroć na nie patrzyła lub myślała o nich, zasypiając. Od maja prawie nieustannie się o nie martwiła. Niełatwo było zostawać matką w takich czasach.
- Na pewno. – Pragnęła w to wierzyć. – To najważniejsze. Wraz z Williamem zrobimy co w naszej mocy, żeby tak było. Niczego tak nie pragnę.
Sama ze strony matki otrzymała sporo ciepła i zrozumienia. Ojciec był bardziej zasadniczy i poważny, ale i on zadbał o dzieci najlepiej jak umiał, może nie ofiarując im wylewnie uczuć, ale dając potrzebne umiejętności. Cressida była szczęśliwym dzieckiem i chciała, żeby jej własne też były równie szczęśliwe, a może nawet bardziej. Zdawała sobie jednak sprawę, że Alphard nie otrzymał zbyt wiele troski i ciepła. Blackowie zazwyczaj byli równie sztywni i posępni jak ich rezydencja, więc mężczyzna mógł nawet nie znać innych wzorców. W takich rodzinach najważniejsze były obowiązki wobec rodu, nie uczucia, ale Cressida wierzyła, że to można pogodzić, że można wpoić dzieciom właściwe wartości, jednocześnie nie szczędząc im troski i uczuć.
Młódka nie miała żadnych złych zamiarów. Naprawdę naiwnie wierzyła, że Alphard też może być szczęśliwy i nie rozumiała jego obaw, choć z drugiej strony... czy sama nie obawiała się kiedyś, jak to będzie zostać czyjąś żoną?
- Małżeństwo wcale nie jest tak straszne, jak może się wydawać – pocieszyła go, zaciskając szczupłe palce na uszku filiżanki i unosząc ją do ust. – Też nigdy nie rozumiałam mężczyzn. Wydawało mi się, że żyją w nieco innym świecie niż my, kobiety. Rumieniłam się, gdy tylko patrzył na mnie mężczyzna spoza rodziny i znajomych. A potem... dowiedziałam się, że ojciec oddał moją rękę Williamowi. Dopiero po zaręczynach i ślubie poznaliśmy się lepiej, bo początkowo... No cóż, był mi prawie obcy. Większość aranżowanych par na początku jest sobie obca, poznają się dopiero później, żyjąc razem.
Tak już po prostu było. Często swojego małżonka poznawało się dopiero po zaręczynach, a nawet ślubie. Nie inaczej było z Cressidą, która początkowo czuła się przy narzeczonym onieśmielona.
Dostrzegła jednak, że Alphard zarumienił się, tak jak ona często się rumieniła.
- No cóż, ty przynajmniej nie będziesz musiał rodzić dzieci. Twoją rolą będzie przynoszenie do domu złota i rozpieszczanie małżonki podarunkami, a także dbanie o bezpieczeństwo twojej rodziny – powiedziała głosem podszytym rozbawieniem. – Nasi ojcowie i mój mąż jakoś sobie z tym radzą, więc czemu ty masz sobie nie poradzić? – uniosła lekko brwi. – Lupus chyba też jakoś sobie radzi w nowej roli? I trzymam cię za słowo, że kiedyś pokażesz mi swoje pociechy.
Znowu napiła się herbaty.
- Tak, staram się malować. Chciałabym w lecie wziąć udział w jakimś wernisażu, więc każdego dnia staram się poświęcić trochę czasu nowym obrazom. Niestety twórcze soki nie płyną we mnie tak, jak należy... – westchnęła. Niestety stres nie miał najlepszego wpływu na jej natchnienie.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]21.04.18 19:25
Podstawowe wartości wynosi się z domu, to nie ulegało żadnej wątpliwości. Dzieci najłatwiej i najchętniej pochłaniają nową wiedzę dotyczącą świata, zwłaszcza tego im najbliższego. Zaczyna się od domowego zacisza, poznania reguł, według których funkcjonuje domostwo i rodzina, pierwotna i podstawowa komórka życia społecznego. To rodzice ukazują jako pierwsi pewne wzorce, uczą ich własnym przykładem. A potem dziecko, gdy przyjdzie mu już samodzielnie stawiać czoła światu, napotyka na inne wzorce, co może tworzyć ogromny dysonans. Czasem trudno jest pozostać wiernym rodzinnym ideałom. Alphard wiedział doskonale, jak powinna wyglądać rodzina w wydaniu Blacków i wahał się przed uznaniem, że to najlepszy model funkcjonowania bliskich sobie osób. Może to było niewdzięczne z jego strony, w końcu otrzymał jak najbardziej rzetelne wychowanie.
Lupus jest… – urwał, gdy dotarło do niego, że naprawdę nie wie, jak powinien opisać młodszego brata. Od zawsze był mu najbliższy spośród rodzeństwa, łączyła ich potrzeba zwrócenia na siebie uwagi ojca, a może bardziej odwrócenie jej od Cygnusa, który miał jej za wiele w ich mniemaniu. Jednak Alphard oddał się w pełni podróżom do różnych zakątków Europy, przez cztery lata znajdując nieliczne chwile na odwiedzenie rodzinnego domu. Wielu chwil nie dzielił z najbliższymi i dopiero po swoim powrocie do Anglii dostrzegł, iż Lupus wydoroślał. Zawsze był dojrzały, jednak nabrał jeszcze więcej dystansu i chłodu, idealnie wpasowując się w ramy nałożone przez  ojca, tworząc tym samym wizerunek przykładnego syna. Trzecie dziecko Polluxa i Irmy Black odebrało swobodę czwartemu, tak przynajmniej czasem myślał domniemany winowajca. – To prawdziwy Black, który poradzi sobie w każdej roli. I w tej najnowszej, jaka mu przypadła, radzi sobie wyśmienicie. Uważam, że jest sporym oparciem dla swojej narzeczonej. Zresztą, przekonasz się na sabacie, gdy tylko zobaczysz tę dwójkę w swoim towarzystwie.
Chciał wierzyć, że tak właśnie będzie – Victoria zaprezentuje się z niebywałym wdziękiem u boku Lupusa, zaś postawa jego brata będzie równie nieskazitelna, jak zawsze. Sam się o tym nie przekona, bo wciąż nie zmienił zdania o swoim uczestnictwie w tym przyjęciu organizowanym przez lady Nott.
To niezrozumienie dwóch światów, że się tak wyrażę, ma długie korzenie. Czy nie jest ono widoczne już od najmłodszych lat, gdy zaczyna się prawdziwe wychowanie dzieci? Synowie zawsze pragną uwagi ojców, zaś córki pragną być blisko swych matek – podzielił się swoim zdaniem, jednocześnie nie chcąc zagłębiać się w temat, omawiać szeroko tego, jak różne role w społeczeństwie przypadają szlachetnie urodzonym osobom w zależności od płci. Dostrzegał zarówno wady, jak i zalety patriarchatu, wszystko przecież ma dwie strony medalu. – Widzisz, nie wydaje mi się, abym był dla jakiejkolwiek szlachetnie urodzonej panny idealnym wyborem. Sama wiesz, że czasem nie przywiązuję należytej wagi do etykiety. Wzajemne poznanie przychodzi z czasem, zdaję sobie z tego sprawę, jednak nie wydaje mi się, aby można przyzwyczaić się do przywar drugiej osoby.
Być może nie powinien zdradzać swoich wątpliwości. Westchnął cicho, potem pokręcił głową, a następnie upił łyk herbaty, dając sobie małą przerwę na rozważania.
Wierzę, że natchnienie szybko do ciebie powróci, gdy również świat z powrotem osiągnie równowagę – rzekł jak najbardziej życzliwie, kolejny już raz posyłając jej jeden z tych subtelnych, ciepłych uśmiechów, które nie wynikały jedynie z samej grzeczności. Nie ze wszystkim krewnymi potrafił się porozumieć, nawet znalezienie wspólnego języka z najbliższymi było trudne, lecz Cressida była tak delikatna i serdeczna, w całym swym jestestwie skrajnie dobra, że nie sposób było nawet próbować być dla niej oschłym. Nikt nie chciał kalać złem świata tej jednej z ostatnich ostoi niewinności, więc i Alphard zgrabnie unikał przykrych tematów. Zdołał z siebie nawet wykrzesać entuzjazm, żywiąc nadzieję, że sytuacja ustabilizuje się w najbliższym czasie, co nastąpi wówczas, gdy anomalie przestaną być dokuczliwe lub znikną całkowicie. – Dlatego liczę na eleganckie zaproszenie na letni wernisaż spisane twoją ręką – dodał po chwili z wyraźnym zadowoleniem, a w jego ciemnych oczach rozbłysły iskierki rozbawienia. – Chociaż mogę i na twoją wystawę się przekraść – zażartował śmiało. Nawet zaczął czynić wstępne postanowienie, że zakupi jeden z obrazów, jeśli tylko będzie taka możliwość. Naprawdę cenił sobie twórczość kuzynki, na tyle, aby sięgnąć do swej sakwy.
Dopił herbatę, po czym odłożył porcelanowe naczynie, katem oka zerkając na ułożenie fusów. Był jednak zbyt roztargniony, aby rzeczywiście dostrzec jakikolwiek symbol, zresztą, zawsze sceptycznie podchodził do samej idei doszukiwania się wszędzie znaków od losu dotyczących przyszłości. Ostrożnie powstał z miejsca, kierując na lady Fawley spojrzenie pełne wdzięczności.
Droga kuzynko, serdecznie dziękuję za to spotkanie – zaczął oficjalnym tonem. – Mam nadzieję, że było ci ono miłe w równie wielkim stopniu, co mnie. Jak się domyślam, powinienem odejść równie ostrożnie, co wkroczyłem do twego domostwa, czyż nie?
Skrzatka zaraz pojawiła się z jego płaszczem, a gdy tylko mu go wręczyła, natychmiast założył go, następnie wygładził dłońmi materiał. Ruszył za młodą panią domu, po czym opuścił progi rezydencji, energiczny krokiem umykając ku jezioru, gdzie spotkali się najpierw. A potem zniknął, teleportując się z powrotem do Londynu.

| z tematu
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]22.04.18 18:26
Cressida nawet po zderzeniu z innym światem, jaki spotkała w szkole, pozostała wierna rodzinnym ideałom. Nie odczuła pokusy, żeby zdradzić swoich bliskich i zasady, które jej wpoili, choć dla wielu pewnie było to kuszące, kiedy przekonywali się, jak wygląda świat poza murami rezydencji. Nie dla Cressidy, która zawsze była spokojna, nieśmiała i zrównoważona, i nie potrzebowała szukać silnych wrażeń ani zakazanych owoców. Poza tym kochała swoją rodzinę i swoje szlacheckie życie, i nigdy nie potrafiła zrozumieć dziewcząt, które rezygnowały z tego wszystkiego w imię miłości do kogoś z innego świata.
U Blacków mimo wszystko było nieco inaczej niż u Flintów. Kiedy w dzieciństwie bywała w ich londyńskiej posiadłości, zawsze uderzała ją ta ponurość i chłód. Lupus zdawał się uosobieniem typowego Blacka, sztywnego, posępnego i zasadniczego. Ale Alphard był inny, może dlatego to jego Cressida lubiła najbardziej spośród swoich kuzynów Blacków.
- To dobrze – przytaknęła. – Dawno go nie widziałam. – Niestety zdawała sobie sprawę, że nie każdemu w rodzinie odpowiada fakt, za kogo ją wydano. – Może będę miała okazję się przekonać na sabacie. Już nie mogę się go doczekać. – Cressidzie bardzo brakowało towarzyskich wyjść i tego typowego salonowego życia.
Zastanowiła się nad jego słowami.
- I u mnie tak było. Mój brat lgnął do ojca, ja do matki. Każde z nas odbierało wzorce właściwe dla swej płci – przyznała. Ale nie było też tak, że tylko matka uczestniczyła w wychowaniu córek, ojciec też miał w tym swoją rolę, wpajając im zasady Flintów i ucząc odpowiednich aktywności. Ale to do matczynego ciepła wrażliwa młódka lgnęła bardziej. Było też dla niej naturalne, że chłopcy uczą się nieco innych rzeczy, a dziewczynki innych, bo każde z nich miało w dorosłości przyjąć odpowiednią rolę. Cressida nie miała pracować i utrzymywać swojej rodziny; miała wyjść za mąż, rodzić dzieci i ewentualnie spełniać się jako artystka.
- Może dlatego tak się różnimy, i to nie tylko w kwestii tego, że przyjmujemy określone role. Może faktycznie trudno nam sobie wyobrazić świat od tej drugiej strony. Męski punkt widzenia zawsze był dla mnie... abstrakcyjny – przyznała. Mężczyźni interesowali się polityką, lubili waśnie i spory, mieli skłonności do agresji. Cressida natomiast była niemal typową szlachecką panienką, która interesowała się sztuką, malowała, grała na fortepianie, haftowała, spotykała się z koleżankami na podwieczorkach przy herbatce i towarzyszyła mężowi. Tak upływało jej większość dni, choć od maja były one nieustannie podszyte czającym się w sercu strachem przed anomaliami.
- Małżeństwo polega też na tym, że obie strony muszą się nie tylko poznać, ale i dopasować do siebie – zauważyła. Oboje z Williamem musieli się do siebie dostroić, choć w ich przypadku było o tyle łatwo, że nigdy nie występowały pomiędzy nimi poważniejsze tarcia charakterów. Dobrze się uzupełniali. – Może akurat uda ci się znaleźć pannę, która zaakceptuje twoje przywary i to, że czasem bywasz na bakier z niektórymi zasadami?
Prawdę mówiąc, w ostatnich latach Cressida widywała się z Alphardem rzadziej niż w dzieciństwie, więc wielu jego przywar nie była do końca świadoma, dlatego wciąż nie dowierzała jego słowom i myślała, że mógłby być dobrym mężem dla jakiejś panny. Wciąż patrzyła na niego przez pryzmat dzieciństwa i dawnej sympatii, którą do niego czuła. Poza tym, skoro nie został wyklęty przez swoją rodzinę, to znaczyło, że jego nagięcia zasad nie wykraczały poza akceptowalną normę, a wiedziała przecież, że Blackowie łatwo wymazują z rodowego drzewa wszystkie wątpliwe przypadki. Dużo bardziej niż o niego mogła się obawiać, że to Titus zbłądzi na złą drogę.
- Mam taką nadzieję. Czekam na to – powiedziała cichutko, choć jej dłoń lekko zadrżała, gdy zacisnęła ją na uszku filiżanki. Obecnie niczego tak nie pragnęła jak powrotu świata do wcześniejszej równowagi. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze i do wernisażu dojdzie, z pewnością cię zaproszę – obiecała mu.
Po chwili i młódka skończyła herbatę. Rozmawiało im się bardzo miło, ale wiedziała, że Alphard był dużo bardziej zajętym człowiekiem niż ona i zapewne spieszył się do swoich obowiązków.
- Ja także dziękuję, Alphardzie. Cieszę się, że mogliśmy się spotkać i porozmawiać – rzekła, wstając. – Pozwól, że cię odprowadzę – dodała. Chciała go kawałek odprowadzić, by móc jeszcze chwilę przeciągnąć to spotkanie i rozmowę, a potem pożegnali się i dziewczę wróciło do domu.

| zt.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]01.10.18 18:14
| sierpień

Niezbyt upalne lato, momentami bliższe okrutnej zimie, dobiegało końca – o ile w obecnym czasie anomalijnej burzy i politycznego naporu można było wierzyć w nieubłagany krąg przyrody, mieniący się odmiennymi porami roku. Aura mogła płatać figle, lecz kalendarz szczęśliwie pozostawał, przynajmniej na razie, niezmienny. Po lipcu następował sierpień, a to oznaczało, że beztroskie wakacyjne dni niedługo wypełnią się pilną nauką. O ile miało się piętnaście lat oraz nieskoordynowane ruchy zabiedzonego źrebięcia, wypuszczonego w końcu na rozległy padok. Tymi dwoma cechami charakteryzowała się młodziutka lady Fawley, dziecię jeszcze, nad którym Lysander zobowiązał się roztoczyć taneczną opiekę. Opłacano go hojnie, chcąc oddać niewinną dzierlatkę w ręce kogoś zaufanego, o doskonałych manierach i jeszcze lepszym pochodzeniu. Krygował się przed przyjęciem zapłaty, nie zależało mu na pieniądzach a raczej na rozszerzaniu swych arystokratycznych przyjaźni, ale i tak nie zwracał uwagi na zasoby swej skrytki Gringotta. Nigdy nie kłopotał się pieniędzmi, robił to, co kochał niezmiennie od dwudziestu lat, a jeśli mógł zrobić przy tym dobry uczynek – tym lepiej dla jego przesączonej alkoholem i wypełnionej odłamkami połamanych, niewieścich serc, duszy.
Uczył Danielle już od kilku tygodni. Rodzina dziewczyny wykorzystywała wakacyjną przerwę, by podszkolić jej taneczne umiejętności a Lysander pochwalał taką zapobiegawczość. Co prawda od uroczystego Sabatu, na którym brunetka miała zadebiutować, dzieliły ich jeszcze dwa lata, ale jeśli chciała olśnić zgromadzonych dopracowanymi figurami, musiała pilnie ćwiczyć. Z początku ich lekcje polegały jedynie na teorii, przyprowadzał do pokoju muzycznego w posiadłości Fawleyów swą partnerkę taneczną z Francji, prezentując poszczególne kroki walca wiedeńskiego w ruchu. Pozwalał przyjrzeć się im Danielle, oswoić z muzyką, z rytmem i uważnie obserwować poziom, do którego zamierzał ją doprowadzić. Nie epatował mistrzowskimi ruchami, nie zamierzała stawać w konkury tanecznych maratonów a jedynie olśnić arystokrację. Dziewczyna była wątłego zdrowia, chudsza niż powinna dama w jej wieku, do tego dość nieśmiała, skupiona wyłącznie na sztuce. Taniec miał ją otworzyć, podkreślić kwitnącą kobiecość. Dużo uczyła się wzrokowo, obserwując poszczególne figury, przejścia, kroki. Po kilku spotkaniach tego typu przeszli do praktyki. Części, którą Lysander lubił najbardziej. Nic nie cieszyło go bardziej od obserwowania, jak nastoletnia poczwarka rozwija skrzydła. Zaaferowanej Fawleyównie szło naprawdę kiepsko, w niczym nie przypominała swych kuzynek, owszem, bujających z głową w chmurach, ale potrafiących odkryć także piękno wyćwiczonego ciała. Oswajał ją powoli, choć dość niecierpliwie, oczekując już odpowiednich efektów.
Zwłaszcza tego popołudnia, mającego być finałem ich wakacyjnego nauczania. Udowodnieniem, że nauka Lysandra była warta wszystkich wydanych przez jej rodziców galeonów oraz wielu godzin pracy w pocie czoła. Wszedł do pokoju muzycznego odpowiednio wcześniej, rozsuwając zasłony, by wpuścić na parkiet więcej światła. Płynnym gestem różdżki nastawił magiczny zestaw instrumentów, dbając o to, by muzyka nie była ani za głośna ani zbyt cicha, pozwalając porwać się jej rytmowi przy jednoczesnym niezakłócaniu profesorskich sugestii lub wskazówek. Mówił je pewnym, donośnym tonem: zmysłowe szeptanie do ucha zostawiał dla dziewcząt bardziej w jego guście, zresztą, znajdował się w pracy, a wtedy rzadko pozwalał sobie na swawole. W każdym razie rzadziej niż podczas reszty swego hulaszczego życia. Uważnie obszedł parkiet, mniejszy niż w salach balowych, ale na razie uczyli się podstaw: może w przyszłym roku przejdą do opanowywania przestrzeni poruszania się i dopracowywania współpracy na prawdziwych scenach. Upewnił się, że dębowa podłoga spełnia jego wymagania, po czym ubrał idealnie wyprofilowane buty do tańca, podobne – te przeznaczone dla Danielle – kładąc obok błękitnej pufy.
Nie czekał na swą podopieczną długo, weszła do sali wraz z jedną z przyzwoitek. Starą kobietą – naprawdę ufali Nottowi, staruszka szybko zasypiała, opierając głowę o ścianę tuż nad krzesłem, które zajmowała, i gdyby tylko chciał, mógłby zachować się nieodpowiednio. Dani dygnęła a on podszedł do niej, oddając panience należne honory, po czym zabrali się do ciężkiej pracy. Brunetka założyła buty na wysokim obcasie i stanęła tuż przy nim, dalej odrobinę zarumieniona. Ćwiczyli już tak długo, a dalej peszył ją bezpośredni, cnotliwy przecież kontakt – dobrze. Wychowano ją na cnotliwą panienkę, będzie cieszyć się wielkim szacunkiem.
- Pamiętasz naszą ostatnią lekcję? – spytał retorycznie, spoglądając na nią z góry. – Plecy proste, podbródek wysoko, ale nie zbyt wysoko. Dumna, ale nie zadufana. Odważna, ale pokorna – kontynuował stawianie nierealnych wymagań wobec przedstawicielek płci pięknej: wymagań przydatnych także w tańcu. - Łopatki spięte, mięśnie nóg także napięte. Biodra bardziej do przodu – przypomniał, lekko przesuwając dłonią po talii dziewczyny, by przybrała odpowiednią postawę ciała. Szybko wykonała odpowiednie poprawki. Pochwalił ją skinięciem głowy. – Świetnie – skwitował, ujmując delikatną dłoń Danielle. Była lekko spocona: zdecydowanie powinna nosić koronkowe rękawiczki, ale zachował tę uwagę dla siebie, ewentualnie na materiał do plotek w zaufanym towarzystwie. – Zaufaj mi, daj się poprowadzić, dotrzymuj rytmu. Zaczniemy powoli, przesadnie powoli, żeby utrwalić podstawy z poprzednich spotkań – zakomenderował układając odpowiednio palce Fawleyówny w swoich, drugą dłoń kładąc w odpowiednim miejscu na jej ciele. – Kroki w przód stawiamy od pięty, boczne z naciskiem na podeszwę – dodał, po czym, gdy muzyka wybrzmiała z odpowiednią siłą, rozpoczął taniec. Prowadził pewnie, a wieloletnie doświadczenie pozwoliło mu na sprawną kontrolę nad partnerką. Wspaniałomyślnie nie przerwał tańca przy pierwszej pomyłce – ani nawet przy drugim potknięciu, po prostu poprawił ramę i pewniej ujął jej ciało w swych sztywnych ramionach. Intensywny rumieniec wykwitł na policzkach Danielle, co go ucieszyło. Nie tylko dlatego, że wyglądała niezwykle uroczo, ale także, że świadczyło to o tym, że zauważała swe błędy. Świadomość swych niedoskonałości była niezwykle przydatna w tańcu. Przerwał dopiero pod koniec utworu, gdy Danielle dziwnie szarpnęła się w drugą stronę. Tak zauważalnej pomyłki nie mógł już zignorować. Przystanął i machnięciem różdżki zatrzymał muzykę. – Co się stało? – spytał, nie kryjąc niezadowolenia. Danielle wygięła usta w podkówkę i odpowiedziała coś o pomieszaniu się figur. Sądziła, że zakręcą się w drugą stronę. – Danielle, walc wiedeński ma tylko pięć figur. To jeden z najprostszych tańców, natural fleckerl i reverse fleckerl też nie są trudne do pojęcia i wykonania – skrytykował ją delikatnie, ale jednocześnie stanowczo. Słabo radziła sobie z presją i stresem, a taniec powinien być przyjemnością, falowaniem razem z nutami, oddaniem się drugiej osobie lub wzięciem jej we władanie. Panienka Fawley była zbyt młoda, by to zrozumieć, podchodziła też do zajęcia technicznie, zapewne odtwarzając w głowie poszczególne figury i następne kroki podstawowe w tempie trzy czwarte. - Serce, ciało, głowa - powtórzył swoją maksymę. - W tej kolejności - zastrzegł: najpierw powinna poczuć muzykę, potem wprawić ciało w ruch a dopiero później zacząć myśleć. Tak wyglądało to u niego, inaczej byliby zbyt mechaniczni, sztuczni. A to sprawdzało się na wymagających konkursach tanecznych a nie na Sabacie, gdzie miała jedynie zachwycać. - Spróbujmy jeszcze raz - zaproponował swej uczennicy, znów porywając ją do walca. Ćwiczyli jeszcze długą chwilę a magiczna muzyka przygrywała im, raz po raz przerywana na drobne komentarze. Danielle radziła sobie coraz lepiej, a gdy po raz ostatni w wirowych ruchach okrążyli salonik.
- Całkiem nieźle, lady Fawley. Tego lata zrobiłaś duże postępy - pochwalił ją na koniec, chcąc, by zapamiętała go dobrze i być może pochwaliła rodzicom. Nie pobłażał uczennicom, ale też ich nie gnębił: lubił widzieć, że to, co robi, wywołuje uśmiech na twarzach kobiet. - Pamiętaj o rozciąganiu. Dokładnie, wszystkich grup mięśni – polecił jej, rzucając surowe spojrzenie. Takich widowiskowych figur nie mógł widzieć obcy mężczyzna, ciężko było także wykonać je w sukience, którą miała na sobie Danielle. Nie mógł mieć kontroli nad tym, co działo się po ich zajęciach, ale i tak czuwał nad ich wykonaniem, przestrzegając ją przed skutkami zastanych mięśni i nieodpowiednio pielęgnowanego ciała. Skłonił się damie, machnięciem różdżki zabezpieczył sprzęt, rozsunął meble na dawne miejsca i opuścił dwór Fawleyów, mając w planach napisać jeszcze podsumowujący list do rodziców panienki, by złożyć relację z jej postępów i zaprojektować zajęcia na następne wakacje.

| zt
Lysander Nott
Lysander Nott
Zawód : mistrz tańca
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Almost nobody dances sober, unless they are insane.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6435-lysander-nott#164145 https://www.morsmordre.net/t6486-cornelius#165528 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t6483-skrytka-bankowa-nr-1625#165520 https://www.morsmordre.net/t6484-lysander-nott#165521
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]08.01.19 2:26
| 22.09?

Od czasu wybuchu anomalii Cressida większość dni spędzała w dworze Fawleyów, opuszczając go stosunkowo rzadko i tylko w razie potrzeby. Czasem jej to doskwierało – szczególnie rzadsze niż wcześniej wizyty u rodziny. Była bardzo stęskniona za częstym kontaktem z rodzeństwem i resztą najbliższych, a kreślone często listy nie mogły zastąpić kontaktu twarzą w twarz. W takich chwilach bardziej niż wcześniej dręczyła ją myśl o tym, że mieszkała osobno, że nie było jej przy bliskich w trudnych czasach. Ale taka już była powinność każdej kobiety, musiały poślubiać mężczyzn wskazanych przez rodziny i posłusznie spełniać obowiązek wobec rodu. Nie była jednak krwią z krwi Fawleyów, jej rodziną byli Flintowie, choć niewątpliwie udawało jej się całkiem dobrze dogadywać z mężem. Starała się też zaadaptować w nowym otoczeniu i dogadywać się z nową rodziną, choć Fawleyowie w wielu kwestiach ją zaskakiwali. Jako artystyczne dusze pod wieloma względami różnili się od jej ojca, konserwatywnego i twardo stąpającego po ziemi Leandera Flinta, któremu obce były artystyczne wynurzenia i malarstwem interesował się jedynie w aspekcie ilustrowania rodowych zielników – ale i to zwykle robiła Cressida, najbardziej uzdolniona malarsko z całej gromady leśnych Flintów.
Cressie była wyjątkowo wrażliwym dziewczątkiem. Przed ślubem jej matka wyrażała nadzieję, że odnajdzie się z tą wrażliwością wśród Fawleyów. Młódka w ubiegłych miesiącach miała pewne wątpliwości, przynajmniej dopóki Fawleyowie nie opowiedzieli się po stronie tych samych słusznych wartości, co Flintowie i większość rodów. Nie chciałaby zostać oddzielona od najbliższych przez kaprysy polityki, choć ta i tak poróżniła ją z częścią krewnych ze strony matki oraz znajomych. Dawniej kwestie polityki i relacji międzyrodowych były jej obojętne. Gdy była uczennicą Beauxbatons, nie mogła być wybredna, skoro uczniów z brytyjskich rodów było stosunkowo niewiele, więc rodowe podziały musiały zejść na dalszy plan. Ale teraz o wiele trudniej było to całkowicie bagatelizować, zwłaszcza w obliczu zbliżającego się wielkimi krokami szczytu w Stonehenge. Cressida oczywiście nie miała być obecna, ale wiedziała, że ojciec jej małżonka się tam wybiera. Wiedziała też, że dobrze wychowanym damom nie przystoi utrzymywać bliskich relacji z osobami, które przyjaźniły się z mugolakami. Nie pojawiła się nawet na ślubie własnego dalszego kuzyna od strony matki, który zaprosił gmin i doprowadził do głośnego skandalu.
Mimo trudów ostatnich miesięcy nadal starała się malować i szlifować swoje umiejętności, choć czasem nasilający się momentami niepokój nie sprzyjał twórczemu natchnieniu. Niemniej jednak jedna z jej salonowych znajomych postanowiła zamówić u niej obraz, więc Cressie za zgodą męża zaprosiła ją do dworku i gdy przybyła, wyszła po nią i poprowadziła ją w stronę urokliwego, niewielkiego saloniku, który najczęściej wykorzystywała do spotkań z koleżankami. Lady Callisto poznała krótko po ukończeniu Beauxbatons i swoim debiucie, jeszcze będąc lady Flint, i mimo istniejących różnic udało im się znaleźć wspólny język. Kontynuowały znajomość również po ślubie Cressidy.
- Och, dawno się nie widziałyśmy, droga Callisto. Co u ciebie słychać? Mam nadzieję, że wszystko w porządku – przywitała ją z entuzjazmem. Rzeczywiście trochę minęło od ostatniego spotkania, lady Malfoy zapewne była zajęta własnymi obowiązkami, ponadto do dziewczęcia dotarły pogłoski o jej niedawnych zaręczynach. – Napijesz się herbaty? Skrzat zaraz poda poczęstunek, którym będziemy mogły się raczyć, omawiając szczegóły obrazu.
Nowe malarskie wyzwanie dawało jej szansę, by trochę oderwać się od ponurych myśli. Sztuka zazwyczaj dobrze rozpraszała niepokój, przynajmniej czasowo. Spotkania towarzyskie również zazwyczaj pozwalały jej nie myśleć, przynajmniej dopóki tematy rozmów pozostawały typowo kobiece i nie zahaczały o trudne, przykre kwestie nierzadko doprowadzające delikatne dziewczątko do łez lub przynajmniej poczucia smutku i niepokoju.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]22.02.19 20:45
Wielu z opiekunów i nauczycieli zatrudnianych do pracy przy synach i córkach najznakomitszych rodzin Wielkiej Brytanii zgodzi się, że nie ma lepszej metody, by młodą damę nauczyć cierpliwości niż kazanie jej pozować do portretu. Callisto miała już wiele okazji, by wyćwiczyć u siebie tę cechę; od najmłodszych lat jej portrety malowano i kreślono na życzenie bliższych i dalszych krewniaków. O płótno, które miało wyjść spod ręki Cressidy poprosił lord Malfoy, by uczcić nim zaręczyny swej najmłodszej córki. Callisto przyjęła tę wieść bez większego entuzjazmu – mógł równie dobrze kupić z tej okazji białego pawia do ogrodów albo posadzić różany krzew. Cóż to znaczy dla Callisto, skoro niedługo już miała wyprowadzić się z Malfoy Manor i tę wspaniałą pamiątkę zostawić na zawsze? Nie śmiała jednak odmówić prośbie ojca, więc otrzymawszy zaproszenie od lady Fawley w dogodnym dla niej terminie, stawiła się gotowa, by wysłuchać artystki.
- Kochana Cressie – zaszczebiotała słodko Callisto, witając się z zaprzyjaźnioną malarką, kiedy już przyprowadzono ją do saloniku, gdzie czekała gospodyni. Pokazać się u Fawleyów to teraz niby mniejszy wstyd, wolno wybaczyć sobie taką wizytę, jeśli tylko przyświeca jej odpowiednio poważny cel. A że w życiu młodej szlachcianki niewiele znajdzie się ważniejszych spraw niż pięknie sprawiony portret, Callisto zjawiła się w gościnie u Cressidy z zupełnie spokojnym sumieniem. Przywitała się z młodą damą z całą wymaganą przez etykietę wylewnością. Ilość grzecznościowych zwrotów i udawanych całusów była wprost proporcjonalna do czasu minionego od ostatniego spotkania, a rzeczywiście – nie widziały się już kawał czasu. Lady Malfoy nie stęskniła się za artystką, gdyż nigdy właściwie się nie przyjaźniły, ale skoro już miała pretekst, by wyjść na jakiś czas z domu i kolejnej, tylko pobieżnie zorientowanej w kolejach jej życia, osobie opowiadać z przejęciem o swoich sprawach, to przecież musiała zeń skorzystać. Ze względu na niebezpieczeństwo anomalii i panujący w kraju stan wojenny, każde wyjście z domu musiało być obarczone dodatkowymi wyjaśnieniami, wymagało przygotowań świstoklika, powozu lub innego środka transportu, który musiał zastąpić teleportację, ale Callisto pokonała te trudności. Zobowiązania towarzyskie były od dawna najważniejsze w jej życiu, jakkolwiek nie próbowałaby temu zaprzeczyć.
- Mam się bardzo dobrze, dziękuję. Nie wiem, czy już słyszałaś – urwała znacząco, czujnie przypatrując się twarzy młodej lady Fawley. Może zobaczy błysk zazdrości w oczach znajomej? Nie byłoby niespodzianką, że bardzo ucieszyłoby ją podobne odkrycie. Chociaż obawiała się przyszłości nieuchronnie przybliżającej dzień jej ślubu, reakcje dam z towarzystwa na przekonująco odgrywany zachwyt nowym narzeczonym zdecydowanie poprawiały jej humor. Uśmiechnęła się dumnie, okropnie z siebie zadowolona. Jakże kiedyś zazdrościła Cressidzie, kiedy jeszcze malarka nosiła nazwisko Flint, zamążpójścia w tak młodym wieku... – ale pod koniec lipca przyjęłam oświadczyny lorda Notta. – zakończyła spokojnie, ale z nutką triumfalnego tonu. Łudziła się, że podjęcie prestiżowej pracy wystarczy jej za sukces i jak dotąd udawało się jej ignorować krytyczne komentarze, jakie na pewno wzbudzało jej zachowanie na salonach. Nie narażała swojej reputacji, ponieważ staż w komisji handlu nie był pierwszym z brzegu plebejskim zajęciem, ale niektóre towarzystwa były skłonne krytycznie patrzeć na każdy przejaw inicjatywy młodej kobiety, jaki wykraczał poza płótno na sztaludze czy arkusz z nutami. Jej wyobrażenia zostały jednak zweryfikowane w momencie zmiany stanu cywilnego –dopiero wtedy poczuła się pełnowartościową przedstawicielką czarodziejskiej szlachty, jakaś część jej osoby wreszcie uspokoiła się, wiedząc, że zaczęła wypełniać główną z powierzonych jej w życiu ról.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]23.02.19 2:00
Cressida wiedziała, jak to jest żyć w poczuciu, że już wkrótce opuści się rodzinny dom i zamieszka gdzieś indziej. Została zaręczona bardzo szybko po skończeniu szkoły i wiosną następnego roku, jedenaście miesięcy po powrocie z Beauxbatons, wyszła za mąż za mężczyznę, któremu zgodził się oddać ją ojciec. To wiązało się z nowymi obowiązkami, ale od dziecka wychowywano ją na przyszłą żonę i nie oczekiwano od niej niczego więcej – dlatego Cressie w swoich dawnych, nastoletnich kompleksach czasem bała się, że okaże się zbyt niedoskonała, by dobrze wypełnić swój najważniejszy obowiązek i że zawiedzie rodziców oraz przyszłego męża, o ile jakikolwiek mężczyzna zechce ją poślubić. Poczuła się bardziej wartościowa wtedy, kiedy została mężatką, a jeszcze bardziej, gdy urodziła mężowi dzieci i to aż dwoje, mimo to wciąż sporo kompleksów w jej umyśle zostało.
Gdzieś już słyszała o zaręczynach Callisto, w świecie salonów pogłoski rozchodziły się dość szybko, mimo że Cressida trzymała się na uboczu i zawsze unikała bycia na świeczniku, nie interesowały jej też złośliwe przytyki i tworzenie oderwanych od rzeczywistości plotek. Jej własne zaręczyny nie budziły wielu emocji, bo unikała robienia rzeczy niestosownych i była typowym przykładem szarej myszki, zbyt nudnej, by o niej plotkować. Była tylko kolejną panną zaręczoną w młodym wieku i oddaną na żonę w ramach aranżowanego małżeństwa, jedną z wielu młódek wypełniających przypisany im schemat. Również ślub nie budził wielu emocji, nawet jeśli na pewno byli i tacy, których zaskakiwał mariaż Flintówny z Fawleyem, bo oba rody były, potocznie mówiąc, z zupełnie innej bajki i był nawet czas, gdy niektórzy w rodzinie uważali, że Cressida poszła na zmarnowanie – przynajmniej dopóki Fawleyowie nie zawrócili z kontrowersyjnej ścieżki.
Powitała lady Malfoy z należnym szacunkiem, bo chociaż nigdy nie były szczególnie blisko za sprawą różnych szkół, przez co nie mogły dzielić ze sobą wspomnień z tak ważnego etapu życia, to liczyła na to, że może uda im się znaleźć wspólny język, zwłaszcza jeśli Malfoyówna wkrótce miała zostać lady Nott, a wtedy ich znajomość nie będzie już budzić żadnych kontrowersji. Cressida była nieśmiałą szarą myszką, ale zdawała sobie sprawę, że musiała dbać o relacje z innymi przykładnymi młodymi lady, i że to w otoczeniu dziewcząt takich jak Callisto powinna być widziana jak najczęściej, to dobrze wyglądało na salonach, zwłaszcza w świetle tego, że Fawleyowie niedawno się nawrócili. Miała też świadomość, że w tych wszystkich wylewnych powitaniach ze strony Callisto prawdopodobnie nie było wiele prawdziwości, choć sama jak na szlachciankę pozostawała wyjątkowo prostolinijna i nie umiała zbyt dobrze udawać – jej radość była zresztą całkiem szczera, bo brakowało jej towarzystwa spoza rodziny.
- Słyszałam, i jako że jeszcze nie miałam okazji ci pogratulować tej wspaniałej nowiny, zrobię to teraz – powiedziała z uśmiechem. Nie była zazdrosna, nie musiała, bo w końcu sama zdążyła wyjść za mąż już ponad rok temu, a nawet powić dwójkę dzieci. Czuła się już zwolniona z konieczności zazdroszczenia innym damom, tym bardziej, że William traktował ją naprawdę dobrze i szanował ją, istniała między nimi szczera przyjaźń, a może nawet coś więcej. – Choć Eddard jest moim dalekim krewnym, z racji różnicy wieku nigdy nie miałam okazji poznać go bliżej, ale mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi. Kiedy planujecie ślub? – spytała z ciekawości.
Rzadko którym małżeństwom układało się tak jak jej i Williamowi, ale życzyła lady Malfoy dobrze, nawet jeśli ich związek był powodowany pobudkami czysto politycznymi.
- Jeśli chodzi o portret... Chcesz pozować już dziś, zaraz po herbatce i poczęstunku, czy przybyłaś w celu omówienia szczegółów? – zapytała, zahaczając już o konkretny temat. Oczywiście była przygotowana, by zacząć dziś.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]24.02.19 19:53
Callisto uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową na znak przyjęcia gratulacji. Cressida nie była aż tak zaaferowana, by lady Malfoy chciało się ciągnąć rozmowę o narzeczonym, zwłaszcza że z racji pokrewieństwa między nim a Cressidą mimo wszystko prawdopodobnie wiedziała o nim więcej niż Callisto miała okazję usłyszeć.
- Nie ustaliliśmy jeszcze daty. – a raczej: nie ustalono jej jeszcze za nich. Przyszli małżonkowie mieli w tej sprawie mało do powiedzenia, a choć niewielki wpływ, jaki mogliby wywrzeć na razie zdawał się zbyt wielkim wysiłkiem dla obojga. Callisto nie mogła wyjechać nigdzie daleko bez pozwolenia ojca, ani w zasadzie zrobić nic ważnego, więc ewentualne zmiany zależały od Eddarda. A o nim nie wiedziała prawie nic, nie mogła więc nic przewidzieć. Gdy myślała o ceremonii zaślubin, pocieszała się myślą, że pozwolą jej przynajmniej wybrać suknię, w jakiej wyjdzie za mąż, bukiet i druhny. Marna pociecha, ale na moment słabości doskonale wystarczy. Przybycie skrzata i herbaty przyjęła z wdzięcznością, uznając temat jej narzeczeństwa za zamknięty. Sięgnęła po filiżankę.
- Jak mają się twoje maleństwa? – zapytała z obowiązku, tylko dlatego, że wypadało poruszyć ten temat. Musiała czymś urozmaicić picie herbatki i dzielnie podjęła się tego zadania, ale była wdzięczna wytycznym dobrego stylu prowadzenia domu za niewielki rozmiar ręcznie malowanych naczyń. Nie zdzierżyłaby dłuższego niż kilka łyków herbaty słuchania o raczkowaniu, gaworzeniu i innych rzeczach, jakimi zajmują się na co dzień niemowlęta (nie wiedziała dokładnie, w jakim wieku są pociechy lady Fawley, ale ona sama była taka młoda, że chyba nie mogły już urosnąć?). Rodzenie dzieci zupełnie jej na razie nie interesowało, chociaż poprzez zawarcie zaręczyn niewątpliwie wstąpiła na ścieżkę biegnącą przez to ważne w życiu każdej szlachetnie urodzonej kobiety wydarzenie. Cressida była młodsza od lady Malfoy aż o dwa lata, a już miała dwójkę dzieci. Callisto z trudem wyobrażała sobie siebie samą w roli matki. Nie miała szczególnie dobrego wzorca, czemu trudno się dziwić. W większości starych rodzin dzieci jak najszybciej przechodziły pod opiekę nianiek, niemalże separowano je od matek i ojców. Będąc ostatnią już, najmłodszą córką Cronusa Malfoya, Callisto przez wszystkie dziecięce lata znała ojca jedynie jako surową figurę siedzącą u szczytu stołu albo w gabinecie, do którego nie miała wstępu. Tylko przy okazji świąt stawał się dobroczyńcą sprawiającym jej najwspanialsze prezenty. Ich relacje poprawiały się z biegiem czasu, zbliżały ich do siebie trudne doświadczenia, ale wciąż było między nimi wiele nieprzekroczonych granic. Nie miała szans na rozmowę z nim o wszystkim, czego się obawiała. Rozmowy o polityce zawsze kazał jej traktować jak lekcje, nie pozwalając, by do głosu doszły emocje, a uczuciami Callisto poza tym nigdy nie przejął się zbytnio. Wiedziała tylko, że nie lubił, gdy płakała jako dziecko, ale nie pamiętała, by kiedykolwiek ocierał jej łzy z pucołowatych policzków.
Nie przyszła tu jednak rozmyślać o rodzicielstwie i trudnościach, jakie ją czekały. Jeszcze nabawiłaby się od tego zmarszczek, a przecież musiała dzisiaj wyglądać absolutnie najlepiej, jak tylko potrafi. Była dobrze przygotowana – starannie ułożyła fryzurę przed wyjściem, wybrała elegancką suknię w rodowych barwach i włożyła cenną broszę z emblematem w kształcie litery M; wszystko, by wyglądać godnie, kiedy zostanie uwieczniona na portrecie.
- Im szybciej, tym lepiej. – odpowiedziała, nie kryjąc się z pragnieniem, by ten ambaras z portretem mieć jak najprędzej za sobą. – Nie mogę się doczekać, by zobaczyć wschodzącą gwiazdę sztuki malarskiej w akcji. Jestem bardzo wdzięczna, że zgodziłaś się przyjąć prośbę mego ojca. – dodała po chwili z grzeczności, uznawszy, iż szczególnie teraz powinna zwracać więcej uwagi na poprawność swojego zachowania.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]25.02.19 23:18
Cressida nie należała do tego typu dziewcząt, które były łase na gorące ploteczki i ekscytowały się nimi, więc choć zainteresowała się kwestią zaręczyn Callisto, nie okazała jakichś wielkich emocji. Zbyt słabo znała Eddarda, by móc powiedzieć o nim cokolwiek więcej. Tak czy inaczej o ich ślubie pewnie wszyscy się dowiedzą, a Cressie po cichu zastanawiała się, czy zostanie zaproszona. O ile niestosowny ślub swojego dalekiego kuzyna, który zaprosił gmin ominęła, nie chcąc brać udziału w skandalu, chętnie pojawiłaby się na uroczystości na której szanującej damie pojawić się wypadało. Na szlacheckich ślubach pojawiała się większość magicznej socjety, bo zawsze była to dobra okazja do zabawy i oderwania od trosk codzienności.
Wyczuła, że Callisto zapytała o jej dzieci tylko dlatego, że wypadało a nie dlatego, że ją to rzeczywiście interesowało.
- Dziękuję, dobrze – przytaknęła z uprzejmym uśmiechem. – Jakoś sobie radzimy, choć to jeszcze etap, kiedy spędzają większość doby w kołyskach.
Jej odpowiedź była lakoniczna, bo choć dla Cressidy małżeństwo i macierzyństwo było najważniejszym życiowym priorytetem, nie należała do kobiet, które zamęczały każdego rozmówcę opowieściami. Tym bardziej, że jej dzieci miały dopiero niecałe siedem miesięcy i większość czasu przesypiały, ale może za kilka lat, gdy zaczną pobierać szlacheckie nauki, będzie o czym rozmawiać, zwłaszcza z innymi młodymi matkami, z którymi będą mogły porównywać postępy swoich latorośli. Odnosiła jednak wrażenie, że Callisto wcale ten temat nie interesuje, więc nie wgłębiała się w szczegóły, tym bardziej, że w obecnych czasach starała się trzymać swoje dzieci pod bardzo szczelnym kloszem i praktycznie nikt poza najbliższą rodziną i opiekunkami nie miał do nich dostępu. Rzecz jasna to na ich barkach spoczywały nieodpowiednie dla damy obowiązki takie jak karmienie i przewijanie, Cressida ograniczała się do odwiedzania dzieci i śpiewania im, by czuły matczyną obecność, a kiedy będą starsze, chciała czynnie uczestniczyć w ich naukach i pokazywać im to, co sama umiała, żeby nie zrzucać tego wyłącznie na barki guwernantek. Choć jej ojciec również był bardzo konserwatywny i surowy, faworyzujący jej brata i siostrę, ze strony matki zaznała dużo ciepła i troski, i chciała być równie dobrą matką dla swoich dzieci. To z matką mogła porozmawiać o wszystkim, bo ojciec był zbyt odległy i również nie akceptował jej słabości i miękkości charakteru, wymagał za to rozwijania niezbędnych umiejętności, zwłaszcza tych zielarskich.
Także piła herbatę, w duchu zastanawiając się, jaką kobietą jest Callisto i czy miałyby szansę się zaprzyjaźnić. Ile prawdziwości było w jej zachowaniu i słowach? Czy może należała do dziewcząt biegłych w grze pozorów i tak naprawdę wcale nie myślała o Cressie z sympatią?
- Mam nadzieję, że zarówno ty, jak i twoi bliscy będziecie zadowoleni z efektu mojej pracy – powiedziała jednak. – Jestem pewna, że kobieta o twojej urodzie będzie pięknie wyglądać na obrazie – dodała, pamiętając o tym, że inne dziewczęta lubiły być komplementowane. Ale nie było w Cressidzie fałszu, naprawdę uważała, że Callisto jest piękną lady o szlachetnej urodzie. Nie to, co ona sama, rudy i piegowaty wybryk natury. Wygląd tak odmienny od reszty rodziny w dzieciństwie i wieku nastoletnim przyczyniał się do kompleksów, tym bardziej że jej siostra miała o wiele bardziej szlachecką aparycję.
- Możemy więc przejść do pracowni, chyba że bardzo chcesz pozować tutaj, to skrzat zaraz przyniesie mi wszystkie niezbędne rzeczy i od razu zabierzemy się do pracy. Uprzedzam tylko, że mimo użycia magicznych, szybkoschnących farb olejnych, pozowanie potrwa kilka godzin, ale będziemy robić przerwy kiedy będziesz zmęczona siedzeniem w jednym miejscu – zaznaczyła. Czarodziejskie farby znacznie ułatwiały i skracały czas pracy, ale pewnych rzeczy i tak nie dało się przeskoczyć, i nie dałoby się wykonać takiego portretu w godzinę, więc lady musiała liczyć się z tym, że będzie tu musiała posiedzieć nawet do wieczora.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Mniejszy salonik [odnośnik]26.02.19 22:33
Kiedy ma się tak łatwy dostęp do bogactw materialnych jak mają potomkowie arystokratycznych rodów, trzeba znaleźć sobie kolejne cenne waluty. W kręgach, w jakich obracała się Callisto i inne młode szlachcianki najbardziej pożądana stawała się informacja. Pozornie nieznacząca, kto gdzie przyszedł w jakiej sukni, z kim i którędy wyszedł na koniec wieczoru. Na każdym kroku czujnie obserwowano i trzeba było mieć świadomość, że również jest się obserwowanym.
Jeżeli na swój ślub nie zaproszą wszystkich odpowiednich krewnych i przyjaciół, narażą się na miesiące obmawiania za plecami gdziekolwiek się nie pojawią. Zawsze znajdzie się ktoś pokrzywdzony przez zapominalstwo lub osobiste sentymenty, będą musieli więc upewnić się wielokrotnie, że ani jedno ani drugie nie pozwoli na zawężenie listy gości. Callisto nie zamierzała dopuścić, by cokolwiek poszło nie po jej myśli, by potem ciągnąć się za nią miesiącami pełnymi przykrych wspomnień, a może i dłużej, tak długo, aż na horyzoncie nie pojawi się kolejny problem. Jak na przykład dzieci.
- Wspaniale to słyszeć. – to wcale nie tak, że Callisto ich nie lubiła. Dla pociech swego brata była najukochańszą ciocią. Na każde święto, a często także bez okazji, kupowała im prezenty; zaglądała do dziecięcych pokoi przez uchylone drzwi, zatrzymywała się, wpatrzona w beztroskę ich zabaw. Nie mogła po prostu zmusić się – kiedy jej uwagi wymagało tak wiele spraw ważniejszych – do interesowania się zawartością pieluszek i częstotliwością płaczu obcych maluchów. Odkąd anomalie zaczęły dawać się Anglii we znaki, żaden troskliwy przyjaciel domu, w którym wychowywano dzieci nie zapomniał poruszyć także tego tematu z młodą mamą; Callisto nie wspomniała o nim ani słowem. Może i dzieci, także Cressidy i jej własne w przyszłości, są i będą przyszłością narodu, ale dopóki śpią szczelnie owinięte w kocyki pod okiem nianiek, trzeba zająć się tym, co tutaj i teraz.
- Nie mam co do tego wątpliwości. – Callisto mogła wyolbrzymiać swoją sympatię do malarki podczas rozmowy, ale uznanie dla jej artystycznych zdolności było całkowicie szczere. – Miałam przyjemność oglądać twoją ostatniej wystawy. Wiele z twoich obrazów zrobiło na mnie duże wrażenie, masz prawdziwy talent, moja droga. – a jeśli na dodatek ojciec lady Malfoy także zwrócił uwagę na prace Cressidy (nie był co prawda znawcą, ale z wieloma ekspertami utrzymywał regularne kontakty, nieraz zatrudniając ich, by wyszukiwali kolejne dzieła do jego kolekcji), doprawdy miała szansę zrobić karierę. – A na prawdziwy talent nie wolno skąpić czasu. – uprzejmość wobec lady Fawley nie wymagała żadnego wysiłku. Cressida była przemiłą osobą, niemal do tego stopnia, by Callisto – przyzwyczajona do bezwzględnego otoczenia pracowników ministerstwa i własnej, chłodno postępującej z sobą nawzajem, rodziny – zaczęła jej żałować. Powinna być może żałować w tym czasie sama siebie, a w życiu malarki szukać elementów, których warto byłoby nauczyć się, zabrać z powrotem do swojego świata razem z portretem, ale by wyciągnąć taki wniosek, musiałaby być dalece bardziej samokrytyczna, na co szanse były znikome.
- Dostosuję się do twoich wskazówek, moja droga. Najlepiej będzie, jeśli to ty wybierzesz miejsce. – Callisto najchętniej przyjęłaby artystkę u siebie i tam pozowała do portretu. Pamiątka z ostatnich miesięcy spędzanych w domu rodzinnym miała pochodzić z obcego dworu w Ambleside – lady Malfoy nie do końca podobał się ten pomysł, ale skoro tak postanowił jej ojciec, nie sprzeciwiła się jego zdaniu. Zresztą ze względu na kapryśną w ostatnich dniach pogodę, i tak nie mogłaby pozować o ogrodach Malfoy Manor, co najbardziej by się jej podobało. W swoich pokojach zanudziłaby się na śmierć, na salonach nieprzerwanie toczyło się rodzinne życie (spotkania ojca z ważnymi gośćmi, pogonie dzieci za domowymi skrzatami, długie rozmowy sióstr gotowe w każdej chwili przerodzić się w kłótnie), a w ogrodach panował spokój urozmaicony w sam raz podmuchami wiatru, rozkwitami roślin i przechadzaniem się oswojonego ptactwa. Callisto westchnęła z cicha, próbując skryć chwilę smutku pod pozorem wzięcia łyku herbaty. Ach, żal będzie jej zostawić to wszystko za sobą.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Mniejszy salonik
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach