Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]02.03.18 12:48

Salon

Przestronne pomieszczenie ogrzewane sporych rozmiarów kominkiem. Składa się z dwóch części, w jednej mieści się duża sofa wyłożona kolorowymi poduszkami, druga, bardziej dzienna, przyozdobiona niewielką fontanną typową dla marokańskiej architektury, mieści kilka foteli oraz stolik kawowy. Tutaj zwykle przyjmowani są goście, jeśli zawitają do rezydencji, częstowani aromatyczną kawą, herbatą i przekąskami. W pomieszczeniu nie mogło zabraknąć zieleni i dużej ilości świec.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]16.05.18 23:07
8 lipca

Laska uderzała miarowo w posadzkę domostwa na wyspie, zapowiadając przybyłego gościa oddelegowanego do salonu, gdzie miał oczekiwać przybycie odpowiedniego członka rodziny. Pojawił się zgodnie z tym co dyktowało mu nie tylko wychowanie, ale również i sumienie. Faktycznie Nephthys wspominała mu o książce, która w ferworze ostatnich wydarzeń popadła w niepamięć, lecz czy można było go za to obwiniać? W oczach kogokolwiek innego byłby jedynie rozkapryszonym szlachcicem, któremu nie chciało się podnieść pióra, by napisać paru słów do dziedziczki wielkiego nazwiska w celach odebrania prezentu, ale wiedział, że pomimo opryskliwego tonu, który serwowała mu w liście, nie miała do niego żalu o to, że się nie odzywał. Lub że się odezwał dopiero teraz. Dla Morgotha od nocy spędzonej w labiryncie minęły całe wieki, a zobaczenie ponownie znajomej twarzy miało w nim wzbudzić emocje, o których jeszcze nie wiedział. Prawdziwa tęsknota za najbliższymi po raz pierwszy rozdźwięczała wraz z imieniem Cynerica wymawianego przez Lupusa. To wtedy Yaxley zdał sobie sprawę, że rodzina była jego największą słabością, ale również i największą siłą. Coś znajomego uświadomiło go, że wrócił. Że udało się i był w domu. W pewnym sensie ulgą była możliwość dzielenia tej świadomości, chociażby z jedną osobą - jego starszy kuzyn nie musiał nic mówić. Wiedział o tym, że młodszy z nich udał się do Azkabanu i nie wymienili ani jednego słowa, starczyło spojrzenie. Gdy stanął w progach Yaxley's Hall, zauważył uśmiechniętą Rosalie, czytającą w salonie obok jego siostry, a także matkę, która na jego widok, upuściła pióro i szybko podeszła, by go przytulić. Po raz pierwszy od dawna Morgoth pozwolił sobie na taki rodzaj ciepła. Beatrice nigdy o nic nie pytała, przeczuwała, wiedziała, co robił jej mąż, a teraz syn. Nie wtrącała się, akceptowała, lecz zawsze z trwogą wyglądała ich powrotu. Zdawać by się mogło, że minęło wiele lat nim ostatni raz był w posiadłości rozległej pomiędzy bagnami. Bezsilność którą czuł w murach Azkabanu, była prawdziwa i chociaż nie powinno nigdy dojść do takiej sytuacji - zdarzyło się. Pamiętał o bolesnych wspomnieniach związanych z pomijaniem prawdy na temat własnego brata, lecz posiadając już trzeźwy umysł, nie obwiniał o to rodziców. Była to wina tych, którzy próbowali przejąć ich świat. Mugolaki panoszyli się na każdym kroku i wystarczyło sięgnąć do wydarzeń sprzed kilku miesięcy, gdy był świadkiem zaaresztowania młodej szlachcianki w miejscu publicznym pod zarzutem przetrzymywania przedstawiciela nieczystej krwi. Był to policzek nie tylko w stronę jednostki, jaką była córka jednego z silnych rodzin arystokratycznych. Godziło to w całą szlachtę. Jeśli chociaż jeden ze szlachetnie urodzonych dał się ugodzić w taki sposób i nie wniesiono za to odzewu, oznaczało to, że każdego z nich można było stłamsić. A na to pozwolić nie mogli. Morgoth nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, że jego ojciec od razu by zadziałał, gdyby ktoś bezwstydnie oskarżał jego rodzinę. Nie mógł sobie pozwolić na to, by wychodzić na słabego. Nie przed innymi, nie przed swoimi krewnymi. Po prostu nie mógł być słaby. I nie był. Bijąc się z owymi myślami, udał się na wyspę Man do siedziby egipskiego rodu. Nie zapominał o spotkaniach. A na pewno nie o tych, które sam poniekąd zainicjował. Dlatego razem z odpowiednim terminem umówionego spotkania pojawił się przed wejściem do posiadłości, wpatrując się w ozdobne firmamenty - tak inne od tradycyjnych saskich, które zdobiły domostwo saskich potomków. Odetchnął, przejeżdżając dłonią we włosach, czekając, aż Nephthys się zjawi. Lub ktokolwiek inny kto byłby skory do chwili spędzenia czasu z neutralnym szlachcicem. Wchodząc na teren majątku, zdał sobie sprawę, że ostatnim razem był tutaj jako mały chłopiec. I to tylko na chwilę z powodu spraw biznesowych ojca. Ne miał więc możliwości dokładnego rozejrzenia się po wnętrzu. Jedyne co zostało w dziecinnym umyśle to ogrom zdobień i ornamentów przypominających wzory na materiałach sukien przyjaciółki z dzieciństwa. Złoto, bogactwo i kwiaty. Właśnie to kotłowało się w jego myślach i zanim otwarto przed nim drzwi, zawahał się czy aby na pewno zapamiętał to tak dobrze jak sądził. W końcu mimo wszystko umysł dziecka lubił wszystko wyolbrzymiać i przetwarzać to niemal do niemożliwych rozmiarów. Jednak to nie posiadłość się zmieniła. Polityka rodów, polityka całego Ministerstwa Magii, przemianowanie systemu władzy, jego podejście. Czuł się starzej, ale nie przez wiek. Kilkugodzinny pobyt w najmniej przyjaznym człowiekowi miejscu na świecie odebrał mu siły i spokojny sen, ale dał również poczucie tego, że był jednym z nielicznych ludzi, którzy weszli i wyszli stamtąd w jednym kawałku. Miał to być dar czy przekleństwo? O tym miał się przekonać już wkrótce.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Salon [odnośnik]18.05.18 14:49
Ostatnie dni przyniosły Nephthys tylko i wyłącznie niepokój. Ministerstwo legło w gruzach, zewsząd docierały coraz bardziej martwiące doniesienia o istotach, które nie miały prawa pojawiania się tak blisko czarodziejów. Wyglądało na to, że cisza przed burzą, o której mówiono tak często, w końcu dobiegła końca, a to, co obserwowali teraz, to pierwsze błyskawice. Zwiastun nadciągającej nawałnicy. Nie mogła zrobić praktycznie nic, targana ciągłymi obawami dotyczącymi tego, co czeka ich wszystkich. Odwróciło to jej myśli od bardziej przyziemnych problemów, ale poskutkowało bezsennością i rozdrażnieniem, a choć panowanie nad emocjami należało do jednego z największych atutów alchemiczki, ostatnio nawet to nie dawało wytchnienia i ulgi zagalopowanym myślom. Maj wydawał się zaledwie preludium do czerwca obfitującego w wydarzenia, które kumulowały się, by znaleźć upust dwudziestego piątego czerwca, nocy, w której nieprzeniknioną ciemność nieba nad Londynem rozświetliła łuna pożaru. Jej ojciec nie ucierpiał; od tamtego czasu zamknął się jednak w komnatach i niemal z nikim nie chciał rozmawiać, nie wspominając nawet słowem odnośnie swoich podejrzeń, co mogło się tam stać. Nie żeby sądziła, że ktokolwiek ją o tym poinformuje. Chcąc chronić jej wrażliwe, kobiece serce, zatajano przed nią i siostrami takie informacje, całkowicie zamykając oczy na fakt, że nie należała do trwożliwych panien, które można przestraszyć samymi słowami. Musiała to jednak zaakceptować w taki czy inny sposób i zbierać okruchy informacji z innych źródeł. Pod tym względem pomocnymi okazali się jej kuzyni, ale to wciąż nie rozwiewało jej obaw.
Kiedy kilka dni temu do jej uszu dotarło nieśmiałe skrobanie w szybę okna jej sypialni, mogła jedynie domyślać się, kto postanowił do niej napisać. Wątpliwości rozwiały się prędko. Lakoniczna wiadomość była nawet bardziej niż wymowna, nawet jeśli nieopatrzona podpisem. Obawy, które odnalazła w labiryncie pewnych zielonych oczu znowu do niej powróciły, wraz z przeświadczeniem, że jakieś ciemne chmury zbierają się nad Yaxleyem. Odstęp czasu pomiędzy pożegnaniem, a wiadomością, obejmował idealnie wszystkie te wydarzenia, które być może ukształtują nowy świat. Zbieg okoliczności, nadinterpretacja? Nie mogła tego wiedzieć, nie zamierzała pytać, ale nie była ślepa ani naiwna. Wpadli w machinę pozorów, świadomi tego, że nie można inaczej. Książka stanowiła pretekst, list o dość gniewnym wydźwięku znak, że pośpiech jest wysoce wskazany. Tak naprawdę nie była zła; złość i nabzdyczenie nie leżały w jej naturze. Nie była również na tyle przekonana o własnej wyższości by zakładać, że jakikolwiek jej foch sprawi, że inni zaczną tańczyć jak im zagra. Daleka od podobnych zapędów pragnęła jedynie upewnić się, czy wszystko w porządku, bo ich ostatnie spotkanie, tak odległe i nierzeczywiste, zdawało się stanowić odległe echo wydarzeń, które mogły zaowocować czymś nieodwracalnym. Poinformowana o przybyciu lorda, zabrała książkę, i niespiesznie udała się w towarzystwie służki do salonu.
Mistrzowsko panując nad mimiką twarzy zjawiła się po kilku minutach, powiewając za sobą połami żółtej, zwiewnej sukni, przyozdobionej złotymi wstawkami, która podkreślała kolor jej skóry i stanowiła kontrast dla puszczonych wolno, ciemnych włosów. Podzwaniając bransoletami, których nadmiar grzechotał wokół jej nadgarstków, stanęła naprzeciwko Morgotha, wlepiając w niego piwne spojrzenie znacząco. Wyjątkowo nie wyglądała jak plama koloru na tle stonowanych, angielskich wnętrz; choć raz wydawało się, że w końcu jest w odpowiednim miejscu. Jednak stojąca nieopodal służka przypominała, że to nie labirynt, nawet jeśli jej wzrok był opuszczony na podłogę, a beznamiętna mina wskazywała, że nie słucha.
- Lordzie Yaxley - przywitała się, dygając elegancko. - Cieszę się niezmiernie, że w obliczu wydarzeń ostatnich dni, cieszy się lord dobrym zdrowiem - rzekła, a choć na pierwszy rzut oka nie można było dopatrywać się w tym drugiego dna, jej oczy w dość oczywisty sposób sugerowały co innego. Gdy prostowała sylwetkę, na jej ustach zatańczył uśmiech, ale tak naprawdę niepokój złapał ją za serce. Morgoth wcale nie wyglądał dobrze; przeciwnie, jeśli wówczas w labiryncie wydawało jej się, że coś uległo zmianie, tak obecnie miała nieodparte wrażenie, że stoi przed nią obcy człowiek. - Usiądźmy, nim przekażę lordowi obiecaną księgę - zaproponowała, gestem wskazując niską sofę, na której pyszniła się feeria barwnych, atłasowych poduszek. Zajęła miejsce po drugiej stronie równie niskiego stołu, charakterystycznego dla stylu, w którym urządzona została cała rezydencja, kładąc księgę oprawioną w skórę przed sobą. Obserwowała go uważnie, chwilowo jeszcze nic nie mówiąc, nim służba nie przyniosła poczęstunku składającego się ze świeżych, egzotycznych owoców i herbaty, której aromat bardzo prędko rozniósł się po przestronnym pomieszczeniu. Nephthys odprowadziła służbę wzrokiem, by po chwili przenieść uwagę na Morgotha.
- Jak udała się podróż? - Zapytała w końcu. Miała mnóstwo pytań, które pragnęła zadać, wiedziała jednak, że to całkowicie bezcelowe. Yaxley nigdy nie był rozmowny, a coś w jego postawie, choć nie potrafiła określić, co dokładnie, sugerowało, że spotkało go coś niedobrego, gdziekolwiek był przez ostatnie dni i cokolwiek robił. Więcej było w tym jej domysłów, niż faktów, zwykle jednak ufała swojej mglistej intuicji. Najpewniej zdawał sobie sprawę, że ze względu na charakter tego spotkania jest zmuszona trzymać się etykiety. Nie wchodziło w grę wspólne milczenie, nie dzisiaj, nawet jeżeli by tego pragnęła.



شاهدني من فوق
Nephthys Shafiq
Nephthys Shafiq
Zawód : Alchemik, arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's dark in my imagination.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon 555b1b1a8fc42da72bdbf7456ee9a796
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5796-nephthys-shafiq#137060 https://www.morsmordre.net/t5820-amara#137531 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5861-skrytka-bankowa-nr-1433#138716 https://www.morsmordre.net/t5821-nephthys-shafiq#137533
Re: Salon [odnośnik]21.05.18 21:00
Zmęczenie odbijało się na jego twarzy i ciele, które chociaż podtrzymywane odpowiednimi zaklęciami i eliksirami, nie były jeszcze w pełni sił. Mogły być już wyleczone, ale czarna magia wciąż dawała o sobie znać - osłabiała nie tylko fizyczność, ale również i psychikę, a to właśnie ona była największą siłą Yaxleya. Pod pewnymi względami obawiał się spotkania z Nephthys i miał ku temu dość solidne powody. Od powrotu nękały go nie tylko koszmary, ale również pewnego rodzaju zmiany, które wyczuwał w swoim zachowaniu. Stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie, bardziej mrukliwy i wolący przebywać samotnie niż nawet z najbliższym, ukochanym kuzynem. Cyneric wiedział, co zaszło - był na spotkaniu i słyszał wszystko. I chociaż nie z ust młodszego Yaxleya to znał prawdę na tyle, by zdawać sobie sprawę, że opiekun smoków jeszcze jakiś czas miał dochodzić do siebie. Morgoth spędzał więc całe dnie na spacerach po Fenland, a nocami wymykał się, by zaczerpnąć świeżego powietrze, lecz płucami zwierzęcia. Pod postacią wilka miał więcej sił, jego myśli były ukierunkowane na jednym torze i nigdy nie czuł niczego więcej poza pojedynczymi pragnieniami. Jeść. Pić. Biec. I nigdy nie przestawać czuć się wolnym. Ale gdy wracał, wspomnienia, zmartwienia i myśli również. Nie wiedział jak inni towarzysze radzili sobie z pozostałościami po czarnomagicznej aurze, ale zgodnie ze słowami Lupusa musieli czekać, aż wszystko minie. Żadne z nich nie wiedziało kiedy, jak i gdzie, ale nie mieli wyjścia. Dlatego właśnie obawiał się tego, że stanie naprzeciw Shafiq jako ktoś obcy. Znajdując się w jej rodowej posiadłości była to już nie obawa, a pewność. Słysząc jej nadejście, odwrócił się w tamtą stronę i czekał, aż kobieta wyłowi jego spojrzenie, by odpowiednio się skłonić. Nauczeni od maleńkości etykiety grali i bawili się nią doskonale, a mistrzostwo osiągnęli już wiele lat temu. I chociaż tego wieczora Morgothowi daleko było do nastroju z nocy, którą spędzili w labiryncie, tak nie mógł się pozbyć uczucia, że tamto wspomnienie miało być ostatnim dobrym, które wspólnie posiadali. Z jego ust wybrzmiało lakoniczne powitanie, lecz nie skomentował jej słów odnośnie swojego stanu zdrowia. Wiedziała lepiej niż inni, że daleko było mu do ideału - urodzony z klątwą od zawsze znajdował się na przegranej pozycji. Coś w nim zgrzytnęło, gdy Nephthys posłała mu uśmiech, a on nie potrafił na niego odpowiedzieć. Nie drgnął mu nawet jeden mięsień mimiczny, sprawiając wrażenie pustego i niewzruszonego. Takiego jakim zawsze powinien być, prawda? W ciągłym milczeniu skierował się za nią, by zająć odpowiednie miejsce i przez moment wpatrywać jedynie w jedynie sobie znany punkt. Był tylko powłoką i gdyby był w stanie cokolwiek teraz czuć, poczułby się źle za to, że musiała go takim oglądać. Że zawracał jej głowę...
Jak udała się podróż?
Nie drgnął. Nie odezwał się. Jedynie podniósł wzrok. W tej chwili jego spojrzenie nie mogło być bardziej bolesne i jeśli Nephthys zamierzała chociażby przez moment się na nim skupić, dojrzałaby, że jej przyjaciel nie chciał niczego innego nad oddalenie się od ów tematu, by skupić się na czymś bardziej przyjemnym. Bardziej trywialnym. - Nieprzewidywalna - odparł jej zdawkowo, chcąc tym samym zakończyć dalsze dociekania dotyczące czegokolwiek, co wydarzyło się między ich ostatnim spotkanie do teraz. W pewnym sensie nieco się zirytował jej słowami, gdy spytała jak gdyby nigdy nic, widząc, że nie był w pełni sobą, ale zaraz mu przeszło, a zrezygnowanie i obojętność na powrót go wypełniły. Jego spojrzenie, jak dotąd przy niej żywe, teraz było puste i wyblakłe, nieobecne. Dryfował gdzieś pomiędzy dwoma jaźniami, a uczucie unoszenia się ponad tym światem nie odchodziło go ani na krok. Nawet najdrobniejszy szelest sukni czy materiału przypominał mu o czarnej szacie strażników więziennych gotowych w każdym momencie odebrać mu duszę, a przy okazji pozbawić ostatniej możliwości obrony. Jego patronus przepadł wraz z pojawieniem się mrocznego znaku na jego przedramieniu, który towarzyszył mu od jakiegoś czasu ukryty pod rękawami koszuli i marynarki. Pamiętał go jeszcze - świetlistego jaguara poruszającego się między ciemnościami podziemnej jaskini, w której kryło się przejrzyste jezioro. Skradał się niczym prawdziwe zwierzę, by zaraz zniknąć mu z oczu i zawiadomić kogoś, kto w tamtym czasie był bliski jego sercu. Kiedy to wszystko się rozpłynęło? Kiedy stał się człowiekiem, którym był w tym momencie? - Nie chcę zajmować czasu - kontynuował zachrypniętym ze zmęczenia głosem, czując, że już samo odezwanie się wiele go kosztowało. Spotkanie z Rycerzami Walpurgii zabrało mu znacznie więcej sił niż się spodziewał, lecz to nie ono dawało się we znaki. Czarna magia wciąż krążyła po jego ciele, szukając słabości i nie zważając na to gdzie, kiedy ani z kim znajdował się Morgoth - potrafiła uderzyć z podwójną mocą, zrzucając na barki ogromne brzemię. Miał mieć na tyle siły, by temu sprostać?



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Salon [odnośnik]22.05.18 16:11
Miała wiele złych przeczuć. Choć całkowicie pozbawiona wewnętrznego trzeciego oka, całkiem ślepa na wróżby i na przyszłość zapisaną rzekomo w gwiazdach, wiedziała, że coś jest nie tak. Wiedziała o tym już wtedy w labiryncie, kiedy choć nie padło ani słowo pożegnania, tamta sytuacja tym właśnie była. Nie sądziła tylko, że ponownie zobaczą się tak prędko. Nie sądziła, że to, co zobaczy, przerośnie po stokroć jej najgorsze obawy. Nie uwierzyłaby najpewniej, gdyby ktoś jej powiedział o człowieku, który umarł za życia. I żył dalej, choć martwy. A takie właśnie miała wrażenie, gdy jej wzrok wiercił dziurę w spojrzeniu Yaxleya. Nie było tam nic. Pustka. Wszystkie tajemnice, niedopowiedzenia, to wszystko zniknęło, pozostawiając po sobie tylko chłód, jakby wpatrywała się w otchłań. I każdy, kto znał lorda powierzchownie, mógł tego nie dostrzegać. Być ślepym na wszelkie odstępstwa od normy, bo można było uznać, że to, co widzi się na pierwszy rzut oka, wciąż było normą. Wszak Morgoth nigdy nie był wylewny, energiczny czy wygadany, przynajmniej nie od razu. Ale o ile dwa tygodnie temu sądziła, że już wówczas coś uległo zmianie, tak obecnie nie dostrzegała już zmiany - dostrzegała tylko i wyłącznie całkowite unicestwienie tego, co było. Zdeptanie nawet tych resztek, które pozostały w nim w trakcie ich ostatniego spotkania. Żal straty był niczym, w porównaniu do świadomości, która majaczyła gdzieś na powierzchni jej umysłu. Coś się stało. I nie chodziło tu o to, że nie odwzajemnił uśmiechu. Że poruszał się i wyglądał jak cień samego siebie. Że spoglądając mu w oczy, nie mogła pozbyć się wrażenia, że zagląda przez zasnute mgłą okna do dawno już opuszczonego domu. Już w trakcie Sabatu czuła, że jego zachowanie to raptem preludium do czegoś, co może nastąpić i wszystko zmienić. Jednak żadna z wersji nie zakładała, że powinna sobie dobrze zapamiętać to, co zaszło w labiryncie, bo drugiej takiej okazji już nie będzie. Bo cokolwiek się stało, Morgotha już nie ma. Tak wiele zmartwień trapiło ją ostatnio, że nauczyła się już z nimi żyć. Wieczny lęk o rodzinę, o bliskich, anomalie, Ministerstwo w gruzach, atak na ulicy... Dobrze oboje wiedzieli, że konieczność odbioru książki była wyolbrzymiona. Poczekała dwa miesiące, mogła poczekać kolejne dwa. A jednak z jakiegoś powodu uznali za słuszne się spotkać. Już po raz kolejny na jej usta cisnęły się pytania, które koniec końców nie padną. Mogła jedynie patrzeć, przyglądać się, jak resztki emocji rozpływają się na wietrze. Nie była głupia. Może nikt nie dzielił się z nią wieściami ze świata polityki. Może ojciec unikał ich wszystkich, by nie wspominać, co zaszło w rządowym gmachu. Jednakże i tak wiedziała, że to wszystko to nie jest przypadek, a podróż Morgotha w tym właśnie terminie, również nim nie jest. Nosiła się z tą myślą, odkąd odwiązała z nóżki sowy, którą znała wszak tak dobrze, lakoniczną wiadomość. Nagle żałując oficjalnego tonu, jakim posłużyła się w odpowiedzi. Wpatrywała się później w ten skrawek pergaminu niezliczoną ilość razy, jakby samym tylko wzrokiem zamierzała odkryć, co kryło się za tym jednym, zdawkowym słowem. Chciała wierzyć, że nie może być aż tak źle, skoro w ogóle dał znać, że wrócił, ale wystarczył jeden rzut oka, by stracić wszelką nadzieję.
Wpatrywała się w niego ze spokojem, który był tylko pozorny. Myśli kotłowały się i zdawały wydostawać na zewnątrz. Nie próbowała ich pochwycić, bo i tak wymknęłyby się między palcami. A jednak dłuższą chwilę nic nie mówiła. Podchwyciwszy spojrzenie, które mogła odczytać tylko w jeden, właściwy sposób, serce w niej zamarło. Jak nigdy dotąd zapragnęła poznać tajemnice przekazywania wiadomości drogą telepatii. Nie powiedziałby jej oczywiście, co takiego się stało, ale mogłaby należycie się zachować, nie mając związanych rąk i języka etykietą, przestrzeganą przez służącą stojącą nieopodal. Zacisnęła dłoń nieco mocniej na podłokietniku, a choć panowała nad swoją mimiką nie pierwszy i nie ostatni raz, warga drgnęła jej niemal niedostrzegalnie.
- Jak cały nasz świat w ciągu ostatnich dni - odparła w końcu, odchrząknąwszy cicho. Było w tej chwili wiele rzeczy, które powinna dodać, gdyby dalej tak kurczowo trzymała się etykiety. Powinna zapytać, czy nikt z rodziny nie ucierpiał w pożarze. Powinna też zapytać jak zdrowie siostry. Ale jak mogłoby być, skoro spoglądał na nią wrak człowieka? Miała wrażenie, że jakiekolwiek słowa nie opuszczą jej ust, będą jedynie szpilką wbitą prosto w serce. Pożałowała, że w ogóle go o to zapytała; wyczuwając na jakimś poziomie podświadomości jego irytację, być może wywołała ją niemal celowo, jakby chciała namacalnie przekonać się, czy naprawdę jest aż tak źle. Wtedy dotarło do niej, że tak naprawdę gorzej byłoby już tylko, gdyby sowa przyniosła wiadomość o jego śmierci. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, kiedy świat zwariował na tyle, by w ogóle należało myśleć o takich sprawach. Musiała przemianować całe swoje dotychczasowe rozmyślania. Wszystkie założenia, cały porządek burzył się cegła po cegle, odkąd tylko wraz z początkiem maja wróciła do kraju. Zupełnie, jakby wracając z Egiptu pomyliła świstoklik, który przeniósł ją w alternatywną wersję rzeczywistości, gdzie nic nie było, jak należy.
- Nonsens - ucięła krótko, kryjąc się na chwilę za filiżanką herbaty. Włożyła w to słowo sporo siły, akcentując, że cokolwiek wyczytał w jej liście, nie było prawdą, a stanowiło tylko pretekst. Niepotrzebne były więc sugestie o zajmowaniu czasu. Oboje wiedzieli, że tego Nephthys ma nadmiar. - Odkąd anomalie utrudniły podróżowanie, rzadko opuszczam wyspę. Dobrze widzieć w końcu kogoś spoza kręgu krewnych i dowiedzieć się, jak miewają się sprawy na lądzie - dodała, pomijając już całkowicie fakt, że jej rzadkie opuszczanie rodowych włości było też podyktowane czerwcowymi przygodami. To nie stanowiło jednak tematu dyskusji; ton zachowała rzeczowy, choć zakrawał niemal na pogodny. Niemal, bo Morgoth bez trudu mógł wyczuć, że to tylko pozór. Nawet jeśli jej "dobrze widzieć w końcu kogoś spoza kręgu krewnych" było zawoalowanym "dobrze widzieć ciebie". Nie było jednak miejsca na pogodę ducha, nie w tej chwili. Ostatnie tygodnie przyniosły jej tylko frustrację i przeżywała prawdziwe katusze, miotając się i nie mogąc zrobić nic. To spotkanie tylko ją w tym utwierdziło. Tak żenująco bezsilna, nie znajdowała sposobu, w jaki mogłaby pomóc. Tak naprawdę nie mogła nawet po prostu być dla niego, nawet to jej zabrano. Czuła to wraz z każdym spojrzeniem służącej. Niby nienachalnym, pozornie niezainteresowanym, a tak naprawdę bezczelnie oceniającym każdy jej ruch. Nienawidziła się tak czuć. W takich chwilach chętnie poświęciłaby wszystko, co miała, byle tylko być w stanie podjąć konkretne działania. Ale to było tylko myślenie życzeniowe, gdybanie, które nie ma prawa się ziścić. Gdyby było inaczej... A jednak nie było. I nie będzie nigdy. Dla własnego spokoju ducha powinna się z tym pogodzić, ale każda komórka jej ciała buntowała się przeciwko bierności. Ale co mogła tak naprawdę zrobić? Obecnie tylko patrzyła, dopatrując się w tym obrazie nędzy i rozpaczy namiastki swojego przyjaciela, ale z każdą chwilą pojmowała, że cokolwiek się wydarzyło, zmieniło wszystko. Coś ty narobił, Morgo? Co cię spotkało? Cisnęło się na usta, ale wiedziała, że to wszystko pytania, które nie padną ani teraz, ani nigdy. Nawet gdyby mógł, to by jej tego nie powiedział - uderzyło ją to, ale nie zdziwiło. Czyż nie zawsze tak właśnie było?
- Pozwoliłam sobie przełożyć tę książkę z arabskiego na angielski. Proszę wybaczyć ewentualne niezręczności językowe - zmieniła całkowicie temat, tylko na chwilę opuszczając piwne spojrzenie na okładkę leżącej pomiędzy nimi na stole książki. Znała ją teraz niemal na pamięć; dwujęzyczność miała swoje plusy, a jednym z nich było bez wątpienia to, że była w stanie pokusić się o takie tłumaczenie, nawet jeżeli nie było idealne. Przynajmniej miała czym zająć rozbiegane myśli.



شاهدني من فوق
Nephthys Shafiq
Nephthys Shafiq
Zawód : Alchemik, arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's dark in my imagination.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon 555b1b1a8fc42da72bdbf7456ee9a796
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5796-nephthys-shafiq#137060 https://www.morsmordre.net/t5820-amara#137531 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5861-skrytka-bankowa-nr-1433#138716 https://www.morsmordre.net/t5821-nephthys-shafiq#137533
Re: Salon [odnośnik]26.05.18 13:52
Gdyby tamtej nocy w labiryncie, wiedział to, co wiedział teraz - ów spotkanie przeminęłoby w zupełnie innym toku. Bardziej wyciszonym, wycofanym, chłodniejszym, chociaż sprawianie bólu Nephthys nie było jego intencją i nigdy by sobie nie wybaczył, jeśli stałby się przyczyną podobnych emocji. Ale teraz nie potrafił tego kontrolować, spychając wszelkie ludzkie odruchy na bok, zostawiając w sobie jedynie pustkę i próbując odbudować się na nowo po wydarzeniach z więzienia. One wciąż mąciły jego umysł i ciało. Za jakiś czas siły miały do niego wrócić, a wpływ czarnej magii osłabnąć, lecz póki co nie przypominał siebie w żadnym z odniesień. Dobitnie zmęczony po wątpliwym zebraniu Rycerzy Walpurgii, nie wiedział już sam, co o nich sądzić. Zbieranina przeróżnych czarodziejów i czarownic podobno złączonych w jednym celu była jak banda rozkrzyczanych dzieciaków, pragnących dopchać się do piaskownicy, nie bacząc na resztę. Byli bezmyślni, pochopni, niekonsekwentni. Nawet ci, którzy trwali w organizacji już jakiś czas, nie znali podstawowych zasad. Złaknieni uderzania we wszystko naokoło tracili rezonans i rozpoznanie, zapominając o tym, że bezmyślne zabijanie do niczego nie prowadziło, a branie zemsty i wymyślnej sprawiedliwości rodzących się w ich urojonych umysłach, nie czyniło z nich niczego więcej nad chmarę szarańczy. Nie mógł ich słuchać już w pewnym momencie, zdumiewając się głupotą i bezmyślnością. Czy właśnie tym byli? Tępym tłumem, który biegł bezmyślnie na zatracenie, zbyt łatwo krztusząc się kilkoma pomyślnymi sukcesami? Rozumiał, dlaczego Riddle miał tak wielu popleczników - wszak czarna magia ze względu na możliwość zaoferowania prostych i skutecznych rozwiązań oraz poprzez opieranie się na negatywnych emocjach była ścieżką, którą o wiele łatwiej było podążać. Kusiła możliwością spełnienia pragnień oraz rozwiązania problemów, które jej przeciwnicy musieli nosić na swoich barkach. W efekcie każdy Rycerz mógł się wydawać potężniejszy od członka Zakonu Feniksa, lecz w rzeczywistości wcale tak nie było. Użytkownicy magii, którzy dali się skusić mrokowi stopniowo poddawali się chciwości i nienawiści stopniowo tracąc wyższe ideały oraz wszystko i wszystkich, na których im zależało, w zamian za własne korzyści. Zaślepieni ambicjami i władzą zatracali równocześnie odpowiedni osąd sytuacji. Bezrozumne bestie między którymi musiał stąpać, równocześnie nie znienawidzając przy okazji samego siebie. Nie pragnął zabijać. Nie chciał być jedynie bezmyślnym sługusem. Bał się o Cynerica, o Lupusa. I chociaż żaden z jego kuzynów nie należał do ścisłego grona Śmierciożerców, wciąż się narażali. Jeden bardziej, drugi mniej, lecz mając ich w świadomości, Morgoth również postępował inaczej niż gdyby był sam w organizacji. Wszak jego działania również promieniowały na najbliższych, a każdy jego błąd miał się na nich odbić. Przebywał wszak między Rycerzami Walpurgii o wiele dłużej od swych kuzynów, dostrzegając zagrożenie czające się w ich szeregach. Zwolennicy Riddle'a myśleli wyłącznie o własnych korzyściach i nie interesowali się losami innych istot, które w najlepszym wypadku mogły być dla nich narzędziami do realizacji celów, a w najgorszym zawadą, którą należało zniszczyć. Słudzy ciemności w swoim działaniu kierowali się pasją oraz egoizmem i dążyli do zdobywania jak największej władzy władzy oraz potęgi. Podświadomie lub też i świadomie dążyli do poddania swoich umysłów negatywnym emocjom takim jak strach i przekucia ich w gniew oraz nienawiść. W efekcie stawali się zimni i bezwzględni, kompletnie nie licząc się z życiem innych istot rozumnych i nie tolerując najmniejszych przejawów sprzeciwu czy niekompetencji. Nietrudno było mu sięgnąć pamięcią do chwili, w której obwieścił przed Czarnym Panem i resztą jego popleczników, że nie uśmiercił młodej dziewczyny noszącej w sobie dziecko. Każdy przy tamtym stole bez wahania uśmiercał każdego, kto podpadł mu w najmniejszym stopniu i otwarcie się do tego przyznawał. Ich ścieżka polegała na narzucaniu otoczeniu swojej woli i byciu zdobywcą. Miało to również poważne skutki uboczne, ponieważ zwolennicy ciemności kierując się chciwością i gniewem potrafili zwracać się przeciwko sobie - już teraz Morgoth dostrzegał wiele zgrzytów i konfliktów rodzących się między Rycerzami. Daleko było mu do zaciekłości, lecz nie potrafił się nią nie kierować, mając dokoła jej wyznawców.
Nepthys miała po części rację - po raz kolejny stary Yaxley umierał, by dać początek czemuś nowemu. Czemuś, co nie do końca było w całości nim z wcześniejszych dni, lecz nie wszystko zostało zniszczone. Czarna magia chwilowo zagościła w jego ciele oraz myślach, przedstawiając obraz zawieszony między życiem a śmiercią. Czy wkrótce miało się to zakończyć? Ciężko było powiedzieć, szczególnie gdy patrzył na osoby mu bliskie, gdy patrzyły na niego z przerażeniem. Chciałby im coś powiedzieć, zareagować, ale był pusty. Nie czuł nic, a rzucanie słów bez znaczenia i dla samego faktu ich wypowiedzenia mijało się z celem. Zmarkotniał, posmutniał, zamknął się w sobie. Być może była to jedyna nadzieja na odzyskanie własnego rozumu, a może była to prosta droga do zatracenia. Cokolwiek miało na niego czekać na końcu tej ścieżki, decydowało o jego dalszym losie. Widział to samo zawieszenie u Śmierciożerców, którzy brali udział w misji ratunkowej w Azkabanie, lecz nikt o tym nie rozmawiał. Nie przyznawali się do słabości, nosząc je w sobie. Morgoth być może pospieszył się z wizytą u Shafiqów, pojawiając się na ich terenach w takim stanie. Być może wystarczyłoby poczekać kilka dni, być może powinien był wrócić do spędzania wolnego czasu i regenerowania sił trzymając się rodzinnych ziem. Dobrze widzieć w końcu kogoś spoza kręgu krewnych i dowiedzieć się, jak miewają się sprawy na lądzie. Podniósł wolno spojrzenie ze środka stołu na kobietę naprzeciwko, odnajdując w jej mimice delikatne, praktycznie niezauważalne drgania, mówiące o wiele więcej niż mogła wyrazić słowami. Było to w pewnym sensie zaskakujące, że po tylu latach potrafił wciąż odnaleźć odpowiedź w jej twarzy. Nigdy nie potrafiła odpowiednio maskować się z emocjami, a przy nim poprzeczka jedynie się podnosiła. Im bardziej się starła przed nim skryć, tym więcej wychodziło na wierzch. Bardzo chciał jej w tym momencie powiedzieć, żeby sobie tego nie robiła. Żeby nie patrzyła na niego w ten sposób. Żeby lepiej próbowała zapomnieć. Byłoby jej łatwiej sobie z tym poradzić, nawet gdyby zaczęła go o wszystko obwiniać. Wiedział, że nie był to dla niej naturalny stan - czekania i obserwowanie, nie mogąc zrobić absolutnie nic. Szczególnie w sprawach, które wydawały się być jej istotne. Morgothowi zawsze przychodziło łatwo być obojętnym - mało co go obchodziło prócz rzeczy istotnych dla rodziny. Dla dobra Yaxleyów. Do Nephthys miał oczywistą słabość i możliwe, że jego umysł nawet przyćmiony, szukał podświadomie ukojenia w jej towarzystwie. - Dziękuję - odpowiedział jedynie przez chwilę znów nie wypowiadając słowa. Trwali w niezręcznej cichy, której nie dostrzegał w ten sposób Yaxley, przebywając we własnym świecie rozmyślań i mrocznych wspomnień. Dopiero po jakimś czasie jego usta się otworzyły, by powoli wylały się z nich słowa, które mimo obojętnego wydźwięku, były szczerym echem tego, kogo Nephthys uznawała za dawnego przyjaciela. Jego spojrzenie spod lekko pochylonej głowy padało na nią na wskroś. - Nie powinna lady przejmować się sprawami, które wkrótce przestaną być jej zmartwieniem - mruknął, chowając w tym nie tylko odniesienie do książki. Ludzie przychodzili i odchodzili. Im szybciej miała się z tym pogodzić, tym lepiej. Nawet jeśli miało to boleć odpowiednie ze stron.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Salon [odnośnik]01.06.18 17:00
Może. Gdyby. Dwa słowa, których między nimi było z jakiegoś powodu za dużo, by uznać je za przypadek, ale i za mało, by się nad nimi głębiej pochylić. Wiedziała przecież, że tak naprawdę istotnie nie powinna się Yaxleyem martwić, bo cokolwiek robił i uważał za słuszne, pozostawało tylko i wyłącznie kwestią jego sumienia bądź przekonań. Tak naprawdę nie mogła nawet obserwować, czekać i martwić się. Ten luksus też już wkrótce miał jej zostać odebrany, co dość łatwo i jasno wyczytała ze słów tylko pozornie dotyczących tej nieszczęsnej książki, która urosła nagle do rangi ogromnego problemu. Tylko patrzyła na Morgotha, przedłużając tę ciszę. Nie była niezręczna, nigdy się taką nie wydawała. Nieważne, czy szli ramię w ramię prosto w czeluści Charnwood, czy zgubiła szal wśród bagien. Czy przeprawiali się przez labirynt lady Nott, czy może skryli się na chwilę na tyłach sali bankietowej, bo kuzynki próbowały go zmusić do tańca. Milczenie nie wisiało między nimi jak kurtyna. Tak już z jakiegoś powodu było, powodu, którego nie znała, podobnie jak logicznego wyjaśnienia na to, dlaczego za punkt honoru postawiła sobie zastanawianie się, w jakie problemy wplątał się lord Yaxley. Ceniła tę znajomość, może też dlatego, że jako jedna z nielicznych mimo wszystko przetrwała ząb czasu. Mogli się nie widzieć długo, a gdy już się spotykali, zwykle było jak dawniej. Dopiero od ostatniego czasu zmieniło się coś więcej niż proste przekonanie, że ludzie dorastają i zmieniają się. Niejasne przeczucia krążyły jej nad głową, a nieprzypadkowość jego wyjazdu były wymowne, ale zbyt mało klarowne, by mogła nadać im jakiś wyraźny kształt. Drażniło ją to, tym bardziej że nie było kwestią przyziemnej ciekawości. I choć nigdy nie odważyłaby się zapytać, jeszcze wielokrotnie się nad tym zastanowi. Bo myślenie o tym, że należał do organizacji, o której jeszcze świat z pewnością usłyszy, leżało poza jej zasięgiem. Nie chodziła do Hogwartu, całe zamieszanie z Tomem Riddle ominęło ją szerokim łukiem. Ba, była w wieku, który jej tę możliwość odbierał niezależnie od tego, czy uczęszczała do szkoły Magii i Czarodziejstwa. To nie były informacje przeznaczone dla jej uszu, a choć obecnie mogło ją to drażnić, być może z czasem przekona się, że tak było jednak lepiej. Chociaż czy aby na pewno? Czyż nie dotarłoby do niej wówczas, że naprawdę martwi się o coś, na co nie ma wpływu? Ogromna machina ruszyła i potrzeba więcej wysiłku, by tak po prostu ją zatrzymać. Machina, która staczała się po równi pochyłej, prosto na spotkanie wojny. Anomalie miały stanowić jedynie tej wojny preludium. Ministerstwo leżało w gruzach, a połowa społeczeństwa zastanawiała się, jaki strój włoży na festiwal lata. Problem sięgał tak głęboko, że już nie dało się go zdusić w zarodku. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele osób jest w to zamieszanych i jak każdej nocy ważyły się losy i kształty granic świata w takiej postaci, w jakiej go znała. I to nie był dobry świat, choć potrzebowała przykrych doświadczeń, by to w końcu zrozumieć. Musiała zostać zaatakowana w biały dzień i spotkać się z niemal całkowitym brakiem reakcji ze strony przechodniów, by dotarło do niej w końcu, że to wszystko to nie są przelewki. Jakże głupia i naiwna nagle się sama sobie zdała; zawsze tak wzniośle powtarzała, że potrafi uczyć się na cudzych błędach. Że mimo ciekawości świata, potrafi zachować zdrowy rozsądek. Okazało się jednak, że jest zupełnie inaczej i musiała zweryfikować to, co o sobie myślała. Wracając w pamięci do majowej rozmowy z Ramesesem uświadamiała sobie coraz boleśniej, jak ślepą wiarę pokładała we własne bezpieczeństwo. Jak wiele uwagi przykładała do tego, że przecież nikt nie jest na tyle niemądry, by podnieść rękę na Shafiqa. Oczywiście, każdy popełnia błędy, ale jej błąd mógł zakończyć się tragicznie. Nie chciała nawet myśleć o tym, co stałoby się, gdyby świstoklik od napastnika przeniósł ją i Ollivandera kawałek dalej, tuż za krawędź skał. Wyszliby na spotkanie ostrym kamieniom i spienionym wściekle falom, które z pewnością ani myślały czynić komukolwiek taryfy ulgowej. Drżała, ilekroć przypominała sobie pobudkę na wybrzeżu.
Ceniła, że Morgoth nie rzucał banalnych słów na wiatr, te zresztą potrafiła wyczuć z odległości mili. Nie mogła jednak wiedzieć, że to co widzi przed sobą to stan przejściowy, bo nie miała ku temu żadnych podstaw. Swoją obecną wiedzę mogła opierać tylko na tym, co widzi, a obraz ten nie podobał jej się ani trochę. Nie rościła sobie nigdy prawa do nazywania się kimś, kto go rozumiał, jak się właśnie okazywało, całkiem słusznie. Bowiem cała ta pustka była tak przejmująca, że i ją zdawała się pochłaniać, ale nie miała pomysłu, skąd mogła się wziąć, prócz oczywistego przeświadczenia o tym, że skądkolwiek nadeszła, była potworna i destrukcyjna. Skłamałaby twierdząc, że nie pomyślała o tym, że Yaxley zaplątał się w coś, co miało związek z takimi arkanami magii, których nikt nie uczy powszechnie, na które nie ma miejsca w szkołach, gdy u władzy stoi ktoś praworządny i przepełniony liberalnością poglądów. Tych jej aspektów, które sama liznęła, głównie dzięki uprzejmości swojego nauczyciela. W jej rodzinie o czarnej magii nie mówiło się szeptem, była dziedziną straszną, ale dostępną. Czynienie z niej owocu zakazanych praktyk przynosiło efekt odwrotny od zamierzonego. Nephthys sama była tego dobrym przykładem; zachowując umiar, dało się zaspokoić własną ciekawość bez konieczności narażania się na pełne trwogi spojrzenia. Nie mogli jednak dyskutować z praktykami angielskiego ministerstwa, wszak jakkolwiek szanowani, byli im winni taką czy inną aprobatę. Za herb. Choć dyskutowałaby, czy część starszyzny z jej rodu nie przebolałaby jego braku, byle tylko nie musieć w tak oczywisty sposób podlegać angielskiej jurysdykcji. W białej rasowo Anglii mieli związane ręce, bo niezależnie od udziałów w banku Gringotta i tak byli zawsze obcy i często niemile widziani. A wszyscy ci, którzy nie dali jej tego nigdy odczuć, zajmowali w jej sercu specjalne miejsce. Ci, którzy sprawiali, że jej dzieciństwo nie było naznaczone tylko pasmem docinków sióstr i nieobecnym spojrzeniem ojca. Którzy widzieli w niej więcej niż egzotyczną ciekawostkę na salonach. A uosobienie tego wszystkiego, siedziało właśnie naprzeciwko niej, skonfrontowane jej spojrzeniem przepełnionym intensywnością, której nie rozumiała. Czytał w niej zawsze jak w otwartej księdze, tak, jak i ona często nie miała problemu z rozszyfrowaniem jego intencji, mimo że tak niewiele mówił. Nie wiedziała, jak to do niego niepodobne, dopóki swoim złośliwym zachowaniem nie uświadomiła jej tego kuzynka Yaxleya, Rosalie, która być może uprzykrzyłaby jej życie bardziej, gdyby nie to, że siostry zaprawiły ją w boju. To była prozaiczna zazdrość o dobry kontakt. A teraz miała wrażenie, ze wszystko leżało strzaskane na podłodze tak bardzo, że byle wiatr był w stanie zdmuchnąć resztki i nikt ich już nie odnajdzie.
- Nie ma za co, przecież to nic takiego - odparowała od razu, gdy padło podziękowanie. Banalność konwersacji tego typu stanowiła ujmę dla ich wzajemnych relacji, ale w tej chwili była konieczna. Oboje wiedzieli, że naprawdę nie było za co dziękować. To tylko książka. Ale przecież miał rację. Wkrótce przestanie być jej zmartwieniem. Z odejściem ważnych w jej życiu ludzi zdążyła się już pogodzić, bo podobnej straty zasmakowała już niejednokrotnie. Tu nie chodziło o lęk, że ten kontakt się kiedyś urwie. Taka była naturalna kolej rzeczy; chodziło o to, że jeśli cokolwiek się stanie, przy takim obrocie spraw nigdy nie pozna przyczyny, dla której to się stało.
- Z całym szacunkiem, lordzie Yaxley, ale powinien lord wiedzieć, że gdy poświęca się czemuś tak wiele czasu, nie da się uniknąć zmartwień. Nawet jeśli ktoś to zmartwienie zacznie z nami dzielić i nawet jeśli wydaje się, że straciło ono przez to na znaczeniu. Troski rzadko, kiedy dotyczą spraw przyziemnych, jaką miałyby wartość, gdyby dało się ich tak łatwo wyzbyć? - Odparła, unosząc lekko kąciki ust, choć nie poruszyła się nawet. Jakby chciała powiedzieć nic z tego Yaxley, nie dasz rady zbyć mnie tak łatwo. Dwuznaczność za dwuznaczność, niemożliwą do wychwycenia dla niewprawionych uszu. To, że pewnego znikną wzajemnie ze swoich żyć, było rzeczą całkowicie oczywistą. Nie znaczyło to jednak, że zamierzała o tej znajomości zapomnieć. Byłoby to niemal obrazą, obelgą rzuconą w twarz przeszłości. I tak naprawdę tylko zapomnienie było drogą ku temu, by całkowicie się pogodzić z zaistniałą sytuacją, gdy już nadejdzie odpowiedni czas. Wszak, nawet gdyby stąd wyszedł i mieli się nigdy więcej nie zobaczyć, nie zmieniłoby to w żaden sposób tego, że jej myślom zdarzało się krążyć wokół tego, w jakie problemy wpadł. I przede wszystkim, czy uda mu się z nich wyplątać. - Nie chciałabym być odpowiedzialna za to, że coś opacznie lord zrozumiał, przez moje niezręczne, czy nazbyt dosłowne tłumaczenie. To niepowtarzalna okazja, by smoki Egiptu stały się obiektem szerzej zakrojonej dyskusji. Jak dotąd kojarzono te rejony jedynie ze sfinksami - dodała, już bardziej neutralnie, może trochę kąśliwie, jakby chcąc przerwać ciszę, choć i tu można by podjąć polemikę, czy chodziło o tłumaczenie książki, czy może raczej kwestię chłodnego wydźwięku listu. To, że dla nich milczenie było naturalnym, nie znaczyło, że było takim dla stojącej nieopodal służki. I choć wiedziała, że w normalnych warunkach naprawdę mogliby teraz porozmawiać o tej książce, to nie były normalne warunki. Tak naprawdę jej myśli nie mogły być bardziej odległe od piaszczystych wydm Egiptu.



شاهدني من فوق
Nephthys Shafiq
Nephthys Shafiq
Zawód : Alchemik, arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's dark in my imagination.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon 555b1b1a8fc42da72bdbf7456ee9a796
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5796-nephthys-shafiq#137060 https://www.morsmordre.net/t5820-amara#137531 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5861-skrytka-bankowa-nr-1433#138716 https://www.morsmordre.net/t5821-nephthys-shafiq#137533
Re: Salon [odnośnik]04.06.18 10:30
Musieli zrozumieć, że cokolwiek co sobie myśleli, nie mogło zaistnieć z kilku powodów, z których oboje doskonale zdawali sobie sprawę. Byli poddani większym, znamietniszym, bardziej doświadczonym postaciom, które wiedziały, co należało zrobić, by osiągnąć wskazaną potęgę. Zdawali sobie z tego sprawę od zawsze, a mimo to pozwolili sobie na dziwne nadzieje, że wciąż będą mogli utrzymywać kontakt tak swobodnie jak wtedy gdy byli dziećmi. Skąd się wzięła ta pewność? Ta wyimaginowana teza, że się im uda? Gdyby należeli do jednej płci może i tak właśnie by było, ale więź międyz chłopcem a dziewczynką zawsze kiedyś musiała się zakończyć. Ich przyjaźń była cenna, lecz nie mogła zostać przełożona nad obowiązki wobec rodzin i zobowiązań. Gdyby w tym momencie Morgoth cokolwiek odczuwałby, poczułby żal i smutek, ale wyprany z wszeliich emocji nie mógł zdobyć się na zadną z nich. Wiedział, że powinien coś czuć. Ale nic takiego się nie działo, zostawiając go jedynie z pustką w sercu, pustką w spojrzeniu, pustką w umyśle, który należał do ciemności i dopóki nie miał wywalczyć sobie wyjscia z tej pułapki, miał pozostać osowiały i beznamiętny. Wiedział, że spisywał słowa skierowane do Shafiq, które były dla niej ważne. A przynajmniej to jedno lakoniczne oznajmiające powrót. Lecz to, co wróciło nie było jej przyjacielem. Z każdym kolejnym nastawianiem się ku czarnej magii, czuł jak zostaje mu odbierana część człowieczeństwa, a dochodzenie do siebie zabiera o wiele więcej czasu niż wcześniej. Zabicie strażnika latarni, wyjazd do dalekich czeluści Rumuni, próba Rycerza, napiętnowanie Mrocznym Znakiem, Azkaban, a wcześniej jeszcze odebranie zdrowia tamtej dziewczynce. Znał ją. Widywał ją na Sabatach. Była w końcu żoną jego kuzyna, przebąkiwano, że powinien zostać ojcem chrzestnym ich nienarodzonego jeszcze dziecka... Kim był właśnie w tym momencie, jeśli nie wynaturzeniem? Czy właśnie tego pragnęła dla siebie Neph? Takiego przyjaciela? Co jeszcze miało się stać, by przestał szukać z nią kontaktu? Przecież doskonale wiedział, za co był odpowiedzialny i co jeszcze przyjdzie mu poświęcić dla idei, którą popierał. Przed którą nie było już odwrotu. Podjął ów decyzję i musiał liczyć się z tymi konsekwencjami. Czuł, że jej związanie z nim powinno zakończyć się już teraz, bo sami zastawili na siebie pułapkę, w którą wpadli już wtedy w labiryncie. Książka... Przedmiot nie mający wielkiego znaczenia, lecz potęga skrywana w tych stronach była nagle nie do poskromienia. Gdyby nie ona, Morgoth powstrzymałby się przed odwiedzinami, wiedząc, że tak być nie mogło. Powinni przestać dla jej dobra. Możliwe, że Nephthys miała wyjechać do Egiptu z uwagi na pogarszające się wciąż stany związane z polityką nie tylko między rodami, ale również lub w szczególności czarodziejskiej społeczności. Yaxley nie miał pojęcia o ataku na nią, lecz jeśli w jakikolwiek sposób miało to zmusić opiekuna jej rodziny do tej decyzji, to tak właśnie być powinno. Igranie z siłami których się nie rozumiało było niebezpieczne i jakiekolwiek relacje z kimś, kto dał się przez nie pochłonąć musiały zostać zerwane. Wiedział, że szlachcianka nigdy sama z siebie nie porzuciłaby tego, co stworzyli przez te wszystkie lata, dlatego odesłanie jej byłoby najwłaściwsze. Bo czy jeśli na kimś człowiekowi zależało, nie chciał dla niego jak najlepiej? A Morgoth nigdy nie mógłby walczyć również i za nią, mając już swoją własną batalię, która dotyczyła jego rodziny. Neph nie była Yaxleyem i nigdy nim nie miała się stać. Równocześnie za jej bezpieczeństwo byli odpowiedzialni mężczyźni z silnego, starego rodu - jego pobożne życzenia nic by tu nie zmieniły. Musieli myśleć realistycznie, podczas gdy wciąż zdawało mu się, że jakaś część tej jaźni dryfuje pomiędzy wyobrażeniem, a naginającą się wedle ich woli rzeczywistością.
Czarna magia była kultywowana przez lordów Cambridgeshire od wieków i mimo że wszyscy o tym wiedzieli, nikt nie zamierzał powiedzieć o tym choćby słowa. Nikt nie mógł tego udowodnić. Zresztą nie o to nawet chodziło. Pomimo że byli niewielkim rodem szlacheckim, odczuwano przed nimi respekt jako przed starymi, saskimi korzeniami. Otoczka, która trwała dokoła nich była również wyjątkowo silna jak obraz rodzinnych strażników bagien mogących zmieść niechcianych gości z powierzchni ziemi. Byli dumni, ale nigdy o tym nie mówili. Nie musieli. Widać było to po ich stylu życia. Po zachowaniu. Po wychowaniu pociech. Nawet po sposobie w jakim się poruszali. Nigdy nie zawierali zbytecznych znajomości, a jeśli ktoś zdobywał ich zaufanie i szacunek to na zawsze. Ich słowa były wiążące. Żadne kłamstwo nie przeszło im przez gardło, a milczenie jedynie sprawiało, że byli jedną wielką zagadką dla otaczających ich ludzi. Wyrachowani, ale nie do okrutnego stopnia. Zachowawczy i spostrzegawczy. Robili dokładnie to, co było dla nich najlepsze. Dzięki czemu mieli przetrwać przez następne wieki równie silni, co ich przodkowie lata temu. Czuł na sobie tę odpowiedzialność i nie zamierzał jej porzucać. Jedno słabe ogniwo i pękał łańcuch, jakim było dziedzictwo. Nie zamierzał być tym, który sprowadzi rozłam przez coś, co nie istniało. Miał być posłuszny i nic nie miało się w tym temacie zmienić, bo wiedział, że było to jedyne wyjście. Jedyne słuszne i takie, które miało odbicie w rzeczywistości. Wszystko miało przeminąć, ale czystej krwi i żelaza moc nieugięta nie. Nie teraz. Nie za dziesięć lat. Nie nigdy.
Spojrzał na kobietę naprzeciwko, która równie sprawnie posługiwała się ukrytym znaczeniem wplecionym w słowa co on. Nigdy w to nie wątpił, a jako dzieci umieli nawet prowadzić zawody o to, które z nich osiągnęło wyższy poziom retoryki. To powinni umieć doskonale, prawda? A jednak umieli opowiedzieć zawoalowane treści innym, a sobie nawzajem nie. Wyczytywali z siebie odpowiednie znaczenie, zanim jeszcze słowa chociażby padły pomiędzy nimi. Po prostu się znali, a Morgoth nie zamierzał w żaden sposób tego zmieniać, mimo że czuł, że gdyby przyszło im się spotkać sam na sam, w jego zachowaniu tego dnia nie byłoby widać różnicy. Jak bardzo by ją wtedy tym skrzywdził? Jeszcze mocniej niż teraz, dlatego pod pewnym względem dziękował, że jej to odebrano. Był bardzo zmęczony wszystkim... Nie potrafił tego określić, ale tak właśnie było, gdy część osobowości umierała. Porwana i zamknięta pomiędzy ponurymi murami więzienia, z którego podobno nie było ucieczki. Ich ciała wróciły. Dusze jeszcze nie. Kąciki ust zadrżały mu na chwilę jakby miał się uśmiechnąć, słysząc jej słowa, ale było to tylko chwilowe. Przebłysk dawnych czasów? - Ufam, ze wszystko jest doskonałe - odezwał się spokojnie, przenosząc na chwilę spojrzenie z książki na Nephthys, po czym skinął delikatnie głową w podziękowaniu. Ich czas dobiegał końca - jego wizyta dobiegała końca. Potwierdziła to służąca, która nie odezwała się, lecz poruszyła niespokojnie i jakby wymownie odchrząknęła. A może to było jedynie złudzenie? W każdym razie powinni się rozejść. W końcu miał to, po co przyjechał.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Salon [odnośnik]08.06.18 12:04
Ufam, ze wszystko jest doskonałe.
Nic nie było doskonale, wiedzieli o tym oboje, a irytację Nephthys wzbudzał fakt, że okoliczności wymagają na nich taką, a nie inną formę tej rozmowy. Irytacja była jej uczuciem obcym; nauczono ją powściągać emocje, zwłaszcza tak przyziemne, jak gniew, który nie dosyć, że nie przystoi damie, to popychał na sam skraj postępowania w sposób nieodpowiedzialny i kolokwialnie mówiąc: zwyczajnie głupi. Po chwili uświadomiła sobie jednak, że nawet gdyby okoliczności ich spotkania były inne, to niewiele by to w tej kwestii zmieniło. Tajemnice miały tendencję do nawarstwiania się, a teraz osiągnęły punkt kulminacyjny i nie było nawet mowy o tym, by cokolwiek miało wyglądać tak, jak wcześniej. Nie byli już przecież dziećmi, a konieczność podążania ścieżką ich własnych zobowiązań nie wypływała już na wierzch ich świadomości powoli; odsłaniał się już bowiem w pełnej krasie, a biorąc pod uwagę to, że oboje nie zamierzali iść na ustępstwa od swoich obowiązków, rozwiązanie tej sytuacji rysowało się tylko w sposób raczej mało satysfakcjonujący dla obojga z nich. Przecież tak naprawdę chyba wiedzieli od dawna, że prędzej czy później nadejdzie moment, kiedy przyjdzie im pożegnać się, tak naprawdę wcale się nie żegnając. Bo będą się widywać, świat czarodziejów był zbyt mały, by nie posłać sobie nawet przelotnego spojrzenia z drugiego końca sali, na kolejnym z nudnych sabatów. Tym razem jednak nie będzie nawet mowy o zbieganiu cichaczem do ogrodów czy biblioteki, byle jak najdalej od tłumu i niewygodnych pytań, by na chłodnym powietrzu pozbyć się uczucia stłamszenia, które towarzyszyło im, ilekroć dochodziło do większych przyjęć. Byłaby rozgoryczona, znając myśli Morgotha, z drugiej strony by im przytaknęła. Choć jeszcze to do niej nie docierało, zaplątała się w pewien impas, którego chyba żadne z nich nie rozumiało. Nie wiedziała skąd się wziął i kiedy się pojawił, bo wbrew pozorom mniemała, że znacznie wcześniej, niż ich ostatnie spotkanie pod osłoną zielonych ścian labiryntu lady Nott. Tak naprawdę przecież nic się nie stało, dlaczego zatem cała ta sytuacja nie dawała spokoju? Zupełnie, jakby za sprawą anomalii coś się zmieniło, jakby zdradziecka moc osiadła jej w piersi i zatruła ją swoim działaniem. Jak nie tak przecież dawno w Walii, gdzie elektryzująca magia całkowicie wyrzuciła z głowy jej i lorda Ollivandera pomysł o użyciu magii, czy teleportacji. Zwalanie winy na czynniki zewnętrzne nie było czymś, do czego przywykła, a jednak przyniosło jej to na chwilę irracjonalną ulgę, nawet jeżeli wiedziała jak złudna ulga to jest. Być może właśnie ten brak logicznego wyjaśnienia na pułapkę, w którą wpadła sprawiał, że niczym drzazga wbita w palec sytuacja ta nie dawała o sobie zapomnieć, mimo swojej pozornej błahości. Nie mogli przecież oszukiwać się i przypisywać temu wszystkiemu znaczenia większego, niż miało w rzeczywistości, a Nephthys nie wiedziała przecież, że zachowanie Yaxleya to wynik czegoś znacznie mroczniejszego, niż mogłaby sobie wyobrazić. A mimo to dostrzegała tę pustkę w jego postaci i trochę ją to przerażało. Nie pustka w samej sobie; do tej przywykła, bo nie tylko w jego oczach ją dostrzegała. To raczej świadomość, że pojawiła się tam raptem na przestrzeni kilku dni, bo w labiryncie jej nie dostrzegała. Może nie chciała dostrzegać, zaślepiona wciąż obrazem dawnego Morgo? Nie, to nie było możliwe. Przecież nawet teraz dawał do zrozumienia, że cokolwiek się stanie, nie wszystko jest stracone. A choć wciąż pozostawało pole do niedomówień, już wkrótce zrobi się ich niewiele. Ich drogi zaczęły się rozchodzić, choć zanim znikną sobie całkowicie z oczu, minie jeszcze chwila.
Skrzywdzić Shafiq wbrew pozorom wcale nie było łatwo. Sprawiała wrażenie bardzo delikatnej, ale to, co kryło się głęboko w jej umyśle, należało tylko do niej i potrzeba by sprawnego legilimenty, by wyciągnął z niej wszystkie te myśli, które kłóciły się z obrazem i sposobem, w jaki postrzegali ją inni. Wszystkie wątpliwości zepchnęła gdzieś daleko, żal do ojca i przede wszystkim do sióstr, ukryła głęboko. Nie brała pod uwagę, że nagromadzone pokłady wątpliwości mogą pewnego dnia wybuchnąć, pozostawiając ją na pastwę losu konsekwencji, które wówczas mogłyby z tego wyniknąć. Co komu po wiedzy na ten temat? Tak naprawdę zwykle i tak mało kogo to obchodziło. Któż dbał o to, co kobieta ma do powiedzenia? Bagatelizowanie ich problemów sprowadzano do histerii, nawet jeżeli tak naprawdę nigdy nie dała nikomu powodów, by brać ją za histeryczkę. Nauczyła się z tym żyć, przyzwyczajając do pewnych aspektów swojej egzystencji, z którymi nie sposób walczyć. Mogła zwalczać swoje wady, ale nie wpłynie na otoczenie, nie była przecież naiwna.
- Zaufanie ma to do siebie, że bardzo łatwo je zawieść - odpowiedziała z równym spokojem, choć odwzajemniła to ledwo dostrzegalne skinienie, które można było zinterpretować na milion sposobów, a stanowiło jedynie podziękowanie. Również dostrzegła, że służąca się niecierpliwi, ale jeszcze krótką chwilę postanowiła całkowicie to ignorować. W zamyśleniu spoglądając na Yaxleya, zabębniła palcami w kolano, by w końcu pochylić się nieznacznie do przodu.
- Dziękuję, że lord znalazł chwilę, by przyjechać - odezwała się w końcu po dłuższej chwili ciszy. - Mam nadzieję, że siostra wraca już do zdrowia i przypominam, że jeżeli tylko zaistnieje taka konieczność, służymy naszymi uzdrowicielami - dodała w neutralnym tonie. Czuła w kościach, że to najwyższy czas się pożegnać, nawet jeżeli bynajmniej nie czuła się spokojniejsza dzięki tej rozmowie. Przeciwnie, wzbudziła tylko więcej jej wątpliwości i bliżej niesprecyzowanych niepokojów. Wszystko zmieniało się tak szybko, że nie sposób ocenić, czy to przez to, że jej punkt widzenia zmienił się wraz z wkroczeniem w dorosłość, czy może świat postawił sobie za punkt honoru udowodnić im wszystkim, że to, co brali za pewnik, bynajmniej nim nie jest.



شاهدني من فوق
Nephthys Shafiq
Nephthys Shafiq
Zawód : Alchemik, arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's dark in my imagination.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon 555b1b1a8fc42da72bdbf7456ee9a796
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5796-nephthys-shafiq#137060 https://www.morsmordre.net/t5820-amara#137531 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5861-skrytka-bankowa-nr-1433#138716 https://www.morsmordre.net/t5821-nephthys-shafiq#137533
Re: Salon [odnośnik]08.06.18 12:53
Był zmęczony. Nie czuł nic więcej od tych kilku dni jak wieczną ociężałość, która nie miała ustąpić jeszcze przez długi czas bez względu na to, co robił. Była niczym głaz na jego piersi, który ograniczał oddychanie, ale sam sobie nie był w stanie poradzić. Ani z pomocą kogoś innego. Musiał czekać, aż sam zniknie. A kiedy miało to nadejść, ciężko było powiedzieć... Boleści nie były związane z jego ciałem, bo ów wyleczono bardzo szybko i które doszło do siebie w zadziwiającym tempie. To wszystko tkwiło w jego umyśle, który zagubiony jeszcze nie rozpoznawał rzeczywistości, pozostając jakąś częścią jaźni w przeszłości. Strasznej i nieprzewidywalnej. Zupełnie jakby przeszłość mogła go jeszcze teraz skrzywdzić dotkliwie i zniszczyć w sposób, którego nikt się nie spodziewał. Oszalały z niemocy nie potrafił wyjść na prostą, bo wiedział, że powinien coś czuć, ale nic takiego nie przychodziło. Nie było zbawienia. Nie było osoby, która jednym ruchem mogła odegnać wszelkie zmartwienia i niepewności. Pozostawał jedynie czas i myślenie, że coś się zmieni na przestrzeni następnych tygodni, zupełnie jakby one potrafiły uzdrawiać, gdy poprzednie jedynie zatrzymywały go w stagnacji. Yaxley widział niepokój na twarzy ojca, który może i nie chciał, by syn go dostrzegał, ale obaj znali się lepiej niż mogliby przypuszczać. A właściwie to Morgoth znał ojca, bo nestor nie był już tego taki pewny. Nie wątpił w lojalność i oddanie syna, w jego poświęcenie i zainteresowanie interesem rodziny, ale czy mógł wiedzieć, co się działo tamtej nocy? Co dokładnie przechodziło jego dziecko? Z czym się mierzyło? Co zobaczyło? Był pewien tylko jednego - że to, co się wydarzyło, zmieniło jego pierworodnego i nic nie mógł z tym zrobić. Sam wszak wprowadził zupełnie młodego opiekuna smoków w towarzystwo Rycerzy. Czy przewidział, że zajdzie tak wysoko? Że przegna własnego rodzica, stając się kimś, kim tamten nie był w stanie zostać? Teraz na pewno unikano towarzystwa najmłodszego z mężczyzn mieszkających w Yaxley's Hall, bo przerażał swoim brakiem emocji. Inni by tego nie dostrzegli, lecz rodzina wręcz przeciwnie. Matka patrzyła na niego ze smutkiem, Liliana udawała, że bywa zajęta od dłuższego już czasu, Cyneric właściwie trzymał swoją żonę z daleka, samemu lecząc rany po swojej misji. Oto wrócili zwycięzcy. Dlaczego więc Morgoth czuł się jak przegrany?
Wyłączył się w pewnym momencie. Nie było obok niego lady Shafiq, nie był na wyspie Man, nie było nawet powietrza. Nic nie istniało. Zupełnie nic. Wstał jako pierwszy, dostrzegając w końcu, że wciąż tkwił w towarzystwie i to nie we własnej posiadłości. Gdyby nie osłabienie, zerwałby się szybciej niż by wypadało, chociaż i tak Neph mogła dostrzec w jego ruchach niecodzienny, niespotykany dla niego pośpiech. - Dziękuję za wszystko - powiedział obojętnie i odpowiednio pożegnał się ze swoją gospodynią. Chciał stąd uciec i znaleźć się jak najdalej od ludzi. Od domów, posiadłości, od cywilizacji. Gdzieś, gdzie czuł się bezpiecznie i nie musiał czuć nachalnej, irytującej wręcz obecności. Wszystko go drażniło i równocześnie nie interesowało. Pustka potrafiła również nieść ze sobą echo najmniejszego szmeru, potęgując go do stanów wręcz nie do zniesienia. Jeśli już miała trwać, wolał ją przetrwać w lesie pod postacią zwierzęcia, które jeszcze nie raz miało mu ocalić życie.

|zt



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Salon [odnośnik]16.06.18 13:23
Znów to nieprzyjemne uczucie, które swój początek brało co prawda w mózgu, ale zdawać by się mogło, że żołądku. Ciężkość; poczucie nieodwracalnych zmian, od których nie ma już ucieczki. Tęsknota za rozdziałem, którego być może nie była jeszcze gotowa zamykać, a została postawiona przed faktem dokonanym. To już jednak było bez znaczenia, co uświadomiło jej chyba to spotkanie. Jakże dziwnie było patrzeć na osobę, która choć bliska, zupełnie nagle stała się daleka. Kiedy to się zaczęło? A może wynikało tylko stąd, że cokolwiek się stało, potrzebował teraz zaczerpnąć powietrza, a później będzie jak dawniej? Czy jednak kiedykolwiek jeszcze miało tak być? Zegar tykał. Młodzi dorośli, tuż u progu wypełnienia przeznaczonych im obowiązków. Nie czuła jednak żalu, jedynie niepokój i przeświadczenie, że to jeszcze nie koniec. Nie wątpiła, że jego rodzina się niepokoi, mogła się jedynie domyślać, jak muszą to wszystko postrzegać, skoro nawet ona jak na dłoni widzi, że coś jest nie tak. Świadoma, że coś niedobrego targa Yaxleyem, nieświadoma jednak, z czego to może wynikać, poza mglistymi domysłami i podszeptami intuicji. Miała zbyt mało faktów, by połączyć tę układankę w jedno. Rozrzucone niedbale puzzle, gdzie brakowało zbyt wielu elementów, by móc ujrzeć cały pejzaż umieszczony na tychże. Coś jej podpowiadało, że ten obraz, gdyby ukazał się w pełnej krasie, niezbyt by się jej spodobał. Zaczęła tęsknić do podejścia bardziej odpowiedniego dla jej rodu, które zakładało ograniczanie mieszania się w sprawy Anglików do niezbędnego minimum. Tak, by nie zostać uznanym za ignorantów, ale również tak, by nie można im zarzucić stronniczości. Dostrzegała ten dziwny, niecodzienny pośpiech Morgotha, który gdyby go nie znała (choć to wyrażenie jest tu raczej nie na miejscu, wszak nie znała, a przynajmniej nie tak, jak sądziła), mogłaby uznać za mało taktowny. Miała jednak wrażenie, że to nie gra teraz dla niego roli, nie miała mu tego zresztą za złe. Konieczność prowadzenia rozmowy w sposób, do jakiej została sprowadzona, wzbudzało i jej irytację, ale niewiele mogli z tym tak naprawdę zrobić. Narażać na szwank czegokolwiek również nie zamierzała; nie ważne, czy chodziło o przekraczanie pewnych granic, czy przyjaźni z Yaxleyem. Tutaj jednak pojawiał się swego rodzaju impas.
Również wstała ze swojego miejsca, wciąż obserwując go czujnie, nawet jeśli uciekał spojrzeniem, by zaraz zniknąć. Miała ochotę dodać jeszcze wiele rzeczy, ale zrezygnowała, widząc przecież, w jakim jest stanie. Potrzebował spokoju, a nikt nie mógł mu go dać. Niestety ona również nie. Były takie momenty, kiedy trzeba było dać za wygraną, a to był właśnie jeden z nich.
- Do widzenia, lordzie Yaxley. Niech pokój ci sprzyja - odparła jedynie, choć jej głos brzmiał obco, jakby nie należał do niej, a kopii czy iluzji, którą ktoś podstępnie umieścił zamiast niej. Kopii, która zaprzedała własne zdanie na rzecz konwenansów. Mogła sobie to wyrzucać, pewnie zresztą będzie. Miała obecnie na to ogrom czasu, który choć starała się spędzać w pracowni, silnie pachnącej ziołami, nawet tam nie mogła znaleźć ucieczki od trosk. Odprowadziła jego sylwetkę wzrokiem, dopiero gdy się odwrócił pozwalając sobie na zdjęcie tej maski, któą i tak bez trudu przejrzał. Nie po raz pierwszy i nie ostatni przez jej głowę przebiegło pełne wyrzutu coś ty narobił. Szybko wzięła się jednak w garść, kiwając głową służącej, która dopytała, czy lord już wyszedł. Nephthys musiała się ugryźć w język, by zgryźliwie nie odpowiedzieć, że przecież dobrze wie, bo podsłuchiwała każde słowo; niemniej, zachowując na powrót kamienną twarz odparła jej grzecznie, że owszem, by znów w akompaniamencie podzwaniających bransolet zniknąć w swoich komnatach. Zaczynała się czuć we własnym domu jak w więzieniu, z którego nie ma ucieczki, a którego kraty z każdym dniem przysuwają się o centymetr, wzbudzając niepokój; co będzie, gdy zacisną się do końca?
    | z/t



شاهدني من فوق
Nephthys Shafiq
Nephthys Shafiq
Zawód : Alchemik, arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's dark in my imagination.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon 555b1b1a8fc42da72bdbf7456ee9a796
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5796-nephthys-shafiq#137060 https://www.morsmordre.net/t5820-amara#137531 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5861-skrytka-bankowa-nr-1433#138716 https://www.morsmordre.net/t5821-nephthys-shafiq#137533
Re: Salon [odnośnik]28.03.19 1:19
| 03.11?

Za oknami od wczoraj intensywnie padało, a ołowianoszare chmury co jakiś czas przecinały jasne zygzaki błyskawic. Odległe pomruki grzmotów były słyszalne nawet przez mury rezydencji, napawając wątłe dziewczątko niepokojem, bo miała dziwne wrażenie, że trwająca już ponad dobę burza nie jest zjawiskiem naturalnym, że to kolejna anomalia. Jedno z drzew w ogrodzie rażone piorunem złamało się wpół, i jego resztki żałośnie spoczywały na mokrym trawniku. Cressida bała się, ale pojawienie się znajomej sowy Nephthys oraz listu napisanego jej pismem wlało w jej serduszko odrobinę radości. Tak bardzo stęskniła się za przyjaciółką! Ostatni raz widziały się jeszcze w sierpniu, podczas Festiwalu Lata, kiedy miały okazję razem szukać kwiatów na swoje wianki. Później dowiedziała się, że lady Shafiq wyjechała do swojej ojczyzny i było jej z tego powodu smutno, ale jednocześnie cieszyła się, że chociaż ona była z daleka od tego całego zamieszania z anomaliami oraz politycznymi niepokojami. Ciekawe, czy i do Egiptu dotarły wieści o szczycie w Stonehenge, w którym Shafiqowie ponoć też uczestniczyli? Nie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczą, bo być może Nephthys wyszła już za mąż i pozostała w głównej siedzibie swego rodu, ale czym prędzej rozwinęła wiadomość, wczytując się w kolejne słowa, z których wynikało, że przyjaciółka wróciła do Anglii, że znowu była na wyspie Man.
Cressie czym prędzej napisała odpowiedź, mając nadzieję, że taka wizyta będzie możliwa. Ubłagała męża, by pozwolił jej udać się z krótką wizytą do rezydencji Shafiqów, i następnego dnia, trzeciego listopada, jeden ze skrzatów domowych teleportował ją na wyspę Man. Ich magia działała zupełnie inaczej niż magia czarodziejów, dlatego Cressida mogła znaleźć się w miejscu dość oddalonym od dworku męża, w scenerii wzorowanej na egipskiej, która jednak wyglądała naprawdę przygnębiająco w strugach deszczu zamiast promieniach słońca. I wyspy nie ominął bowiem deszcz, i również tutaj słyszała nad głową grzmoty. Dziwne i niepokojące, dlatego ulżyło jej, gdy tutejsza służba wprowadziła ją do środka i zaprowadziła do salonu, gdzie miała oczekiwać jej Nephthys.
Na widok przyjaciółki na bladej, piegowatej twarzy dziewczątka pojawił się pełen ulgi uśmiech.
- Tak się cieszę, że cię widzę – szepnęła, podchodząc bliżej i lustrując ją wzrokiem, zastanawiając się, czy bardzo się zmieniła przez te trzy miesiące. – Wiele się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania. Aż tęsknię za beztroską Festiwalu Lata. – Już wtedy poza tą fasadą spokoju i sielankowej zabawy czaiły się niepokoje, ale teraz było gorzej, chociaż Cressie liczyła na to, że ich rozmowa mimo wszystko będzie zdominowana przez miłe tematy. Nie spotkały się przecież po to, by się smucić. – Jak było w Egipcie? Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Stęskniłam się za tobą, choć jednocześnie cieszyłam się, że jesteś daleko od anomalii. A jak twój narzeczony? – dopytywała, chcąc dowiedzieć się wszystkiego. Musiały nadrobić czas, kiedy się nie widziały, a Cressie bardzo brakowało przyjaznych dusz, które znała od lat i z którymi mogła porozmawiać o wszystkim, a z którymi przyjaźń nie budziła kontrowersji. Bo z niektórymi dawnymi przyjaciółmi już niestety nie wypadało utrzymywać znajomości otwarcie, choć ubolewała nad tym – ale polityka wchodziła z buciorami w każdą sferę życia, choć jeszcze kilka miesięcy temu myślała, że jej to nie dotyczyło i mogła przyjaźnić się z każdym bez względu na rodową przynależność.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Salon [odnośnik]28.03.19 22:54
Paskudna pogoda, choć zdecydowanie mogłaby psuć Nephthys dobre skojarzenia związane z powrotem, była dokładnie tym, czego potrzebowała. Nie sądziła, że przyjdzie jej kiedykolwiek zetknąć się z sytuacją, gdy deszcz i błyskawice będą dla niej wybawieniem od permanentnego słońca i ukropu. Zupełnie jakby potrzebowała ulewy, by zmyć z siebie wszystko to, czego chciała się pozbyć. Bezskutecznie. Wyczekiwała jednak z niecierpliwością spotkania z Cressidą, kreśląc list niemal natychmiast po rozmowie z Zacharym, który wspomniał jej, że lady Fawley pytała o nią; rozgoniło to chociaż na chwilę troski, które ogarnęły jej serce i otuliły szczelnie niczym ciemne, burzowe chmury za oknem. Choć od ich ostatniego spotkania minęły nieco ponad trzy miesiące, czuła się jakby tak naprawdę minęły wieki. Tak wiele zdążyło się zmienić w tym czasie, że nie odnajdowała odpowiednich słów, by wystosować je w liście. Pozostawiła je zatem na właściwie spotkanie licząc, że Cressida znajdzie chwilę oraz uzyska aprobatę małżonka i zjawi się na wyspie Man. Mogła jedynie żałować, że Cressida nie miała okazji zobaczyć ich włości właśnie w promieniach słońca, kiedy ich prezencja zdecydowanie malowała się lepiej niż to, co mogła zaobserwować teraz. Niemniej, było jak było; niewiele dało się w tej kwestii zmienić.
Wieści o Stonehenge dotarły i tam. Niepokój który ogarnął Nephthys na te wieści nie rozwiał się, przeciwnie, został jedynie ugruntowany rozmową z kuzynem, który przedstawił jej pokrótce całą tę sytuację oraz nieodwracalne zmiany, które ze sobą niosła. Przykrym było, że już po raz kolejny nie mogły rozmawiać spokojnie, bez widma takiego czy innego zagrożenia nad głową. Wciąż pamiętała ich rozmowę z wiosny, kiedy na tapecie znajdował się temat anomalii. W porównaniu do tego, co miało miejsce teraz, tamto zagrożenie wydawało się raptem bajką dla dzieci. Świat pędził do przodu, nie przejmując się nieobecnością panny Shafiq. W otoczeniu architektury nieco bardziej zbliżonej do rodzinnych stron, nie wyróżniała się tak bardzo, jak zwykle na angielskich salonach. Nawet malinowa barwa sukni nie wydawała się krzykliwa w tym otoczeniu.
- I wzajemnie! - Odparła, wstając z zajmowanego na sofie udekorowanej różnobarwnymi poduszkami miejsca. Nawet salon jej własnego domu był skażony wspomnieniami, do których nie chciała nie wracać. Niesprawiedliwość tej myśli uderzyła ją, ale prędko rozwiała się na wietrze natłoku innych myśli. Teraz skupiała się całkowicie na Cressidzie. Uśmiechnęła się szeroko, rozkładając dłonie, podzwaniając tym samym bransoletami, które zdobiły jej nadgarstki. - Nie mogłam się doczekać, aż będę mogła w końcu z tobą porozmawiać - przyznała. A choć festiwal lata istotnie jawił się teraz jako okres takiej czy innej beztroski, wciąż pamiętała dławiące poczucie złapania w sidła, które jej wtedy towarzyszyło. Nie wróciłaby do tego.
- Usiądź proszę - wskazała miejsce na wygodnej, rozłożystej sofie naprzeciwko siebie, nim przeszły do dalszej rozmowy. Służba podała przekąski w postaci świeżych i suszonych owoców oraz herbaty. - Przyjemność podróży dość szybko ustąpiła poczuciu izolacji. Kiedy tylko dotarły do mnie wszystkie te wieści ze Stonehenge... - Pokręciła lekko głową, po czym odrzuciła na plecy ciemne włosy. Przyjrzała się Cressidzie uważnie, jakby wypatrując wszelkich oznak zmęczenia czy trosk, które mogły odmalowywać się na jej twarzy.
- Z przyjemnością opowiedziałabym ci o jego samopoczuciu, gdybym tylko go miała - odparła, tylko odrobinę bardziej żartobliwie, niż miała w zamiarze. Zdawała sobie sprawę z tego, że takie pytania padną; ze strony Cressidy były one na tyle uzasadnione, że przecież znały się już trochę i nie był to dla Nephthys temat w żaden sposób krępujący, nawet jeżeli być może tego by od niej oczekiwano.
- Stan zdrowia mojego ojca uległ pogorszeniu, co skłoniło mnie do powrotu. Lord Shafiq z kolei był potrzebny w Egipcie. Uznano zatem, że za obopólną zgodą lepiej będzie, jeśli zaręczyny zostaną zerwane - wyjaśniła. Nie miała żadnych powodów, by zatajać cokolwiek przed lady Fawley. Nephthys nie wyglądała jednak na szczególnie zasmuconą takim stanem rzeczy, a o ile Cressida pamiętała ich rozmowę przy pleceniu wianków wiedziała, jakie wątpliwości targały panną Shafiq. Było to tylko odwleczeniem pewnego problemu w czasie, ale nie zamierzała się tym teraz zajmować.
- Jak się miewasz? Co u twoich krewnych? Czy dzieci chowają się dobrze? - Zapytała, opierając się swobodnie o poduszki.



شاهدني من فوق
Nephthys Shafiq
Nephthys Shafiq
Zawód : Alchemik, arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's dark in my imagination.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon 555b1b1a8fc42da72bdbf7456ee9a796
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5796-nephthys-shafiq#137060 https://www.morsmordre.net/t5820-amara#137531 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5861-skrytka-bankowa-nr-1433#138716 https://www.morsmordre.net/t5821-nephthys-shafiq#137533
Re: Salon [odnośnik]29.03.19 1:40
Pewnie trudno było wrócić z gorącego Egiptu do Anglii, która była deszczowa w znacznie większym stopniu niż zazwyczaj. Deszcze nie były w tym kraju niczym rzadkim, ale burze w listopadzie za jej życia raczej miejsca nie miały, zwłaszcza tak długie. Dlatego się niepokoiła, ogarnięta dziwną pewnością, że to anomalie. To musiały być one, tak jak ten śnieg w czerwcu, który też nie był normalny. Wszystkie prawa natury ulegały wypaczeniu, zarówno magia, jak i pogoda. Jak to wpłynie na ich życie? Jak wpłynie na rośliny i zwierzęta, na wszystkie składowe elementy ich świata? Zastanawiała się nad tym, stojąc przy oknie w swoim pokoju i patrząc na burzowe chmury pokrywające niebo tak szczelnie, że nie było widać ani jednego fragmentu błękitu.
Łudziła się że może na wyspie Man tak nie będzie, że rezydencja Shafiqów powita ją dobrą pogodą, ale tak się nie stało. Tutaj też dobiegały jej gniewne pomruki nawałnicy, a z nieba lał deszcz. Szarości przygaszały zapewne barwne kolory ogrodów i samego domostwa, choć to miejsce w blasku słońca z pewnością wyglądało przepięknie. Chyba nawet pamiętała jak miała okazję gościć tu kilka lat temu, jeszcze z ojcem, gdy ten odwiedzał ojca Nephthys, a dziewczynki mogły spędzić czas razem w stylizowanych na egzotyczne ogrodach. Teraz to miejsce wyglądało bardziej ponuro, przynajmniej na zewnątrz, bo w środku powitała ją feeria kolorów i kształtów niespotykanych w angielskich dworach.
Była bardzo stęskniona za Nephthys, nic więc dziwnego, że spotykając we wrześniu Zachary’ego, jej krewnego, pytała o nią, ciekawa jak się miała. Na jej bladej buzi od razu pojawił się szczery uśmiech, na moment zapomniała o swoich niepokojach, szczęśliwa na widok kogoś, kogo uważała za swoją przyjazną duszę.
- Ja też. Nawet nosiłam się od dłuższego czasu z zamiarem napisania listu i załatwienia wytrzymałego ptasiego posłańca zdolnego dolecieć do Egiptu, ale zanim udało mi się takowego znaleźć, zobaczyłam na parapecie twoją sowę – odezwała się. Bardzo się ucieszyła, widząc sowę Nephthys oraz list napisany jej pismem, dobrze jej znanym, bo przecież w czasach jej nauki w Beauxbatons korespondowały ze sobą bardzo dużo i często.
Przysiadła na zaścielonej poduchami sofie, częstując się owocami oraz herbatą.
- A więc wieści o tym wydarzeniu dotarły i tam? – spytała. Było to w końcu wydarzenie, które z pewnością rozeszło się szerokim echem i dotarło również za granicę. – Nie miałam okazji tam być, ale oczywiście słyszałam o tym, co się tam wydarzyło od ojca mego męża, resztę dopowiedziały gazety i szepty na salonach. – Z tego co było jej wiadomo, przedstawiciele egipskiego rodu również byli tam obecni. Uniosła jednak brwi, dowiadując się, że zaręczyny Nephthys zostały zerwane i że nie miała już narzeczonego. Miała nadzieję, że między nimi nie wydarzyło się nic nieprzyjemnego. Spojrzała na nią uważnie, próbując coś wyczytać z jej twarzy. Niepokojąca była także wieść o pogorszeniu zdrowia jej ojca. – Och, rozumiem, że niepokój o zdrowie bliskiej osoby musiał być nieznośny, sama czułabym się podobnie, gdyby chodziło o mojego ojca. Oby uzdrowiciele szybko poradzili sobie z jego dolegliwościami. A co do ciebie i twego narzeczonego... mam nadzieję, że nic złego się nie wydarzyło i że nie spotkało cię nic przykrego w związku z zerwaniem zaręczyn. – Dla wielu kobiet byłby to w końcu cios. Cressidy nigdy to nie spotkało, ale gdyby jakiś mężczyzna zerwał układ, z pewnością doszukiwałaby się winy w sobie i jej i tak niska samoocena ucierpiałaby jeszcze bardziej. Ale pierwszy mężczyzna, który poprosił ją o rękę był już tym, którego poślubiła i któremu dała dzieci. Jak było w przypadku Neph? Cressida miała okazję niegdyś poznać jej narzeczonego i wydawał się całkiem w porządku, nakrył ją na ostrzeganiu ptaków przed polowaniem, ale nie wydał ojcu. A jednak z jakiegoś powodu im nie wyszło, choć wiedziała, że niegrzecznym byłoby zadawanie zbyt dociekliwych pytań. Nie była w końcu wścibska.
- Moi bliscy mają się dobrze, na tyle na ile jest to możliwe. Mnie ani męża nie było w Stonehenge, ale anomalie nadal stanowią niebezpieczeństwo – westchnęła. Brakowało jej możliwości swobodnego czarowania, chciała bezpiecznie pouczyć się transmutacji, tym bardziej że miała marzenia i ambicje zostać animagiem, i czuła że niewiele dzieli ją już od sukcesu, ale na szczęście do przemiany nie trzeba było używać zaklęć, a więc i bać się anomalii. Najbardziej jednak drżała o swoje dzieci, do tego stopnia, że nawet nie miała odwagi zbyt wiele mówić o ich zdrowiu, jakby w obawie, że może przyciągnąć jakieś nieszczęście. – Przez problemy z transportem nie podróżuję do rodzinnego domu tak często, jak bym chciała, ale staram się to robić regularnie. Większość czasu spędzam w posiadłości męża, nawet w Londynie nie byłam od dobrych paru tygodni.
Brakowało jej możliwości swobodnego opuszczania dworu, ale nie było bezpiecznie, nie tylko przez wzgląd na anomalie, ale także niespokojną sytuację polityczną po szczycie.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Salon [odnośnik]01.04.19 16:52
Prawdę mówiąc Nephthys zarzuciła już tęsknotę do nagrzanego bezkresu piasku i słońca pieszczącego skórę bezlitosnymi promieniami. Piękno rodzimego kraju okazało się niewystarczającym argumentem na to, by tam pozostać; przeważyła troska o bliskich. Potrzebowała kolejnego wyjazdu, tym razem w okolicznościach zgoła innych niż poprzednio by zrozumieć, że mimo wszystko to Anglia miała pozostać jej domem, niezależnie od tego, jak bardzo w przeszłości mogła odczuwać, że tak nie jest. Złożyło się na to wiele czynników, które koniec końców miała odkryć dopiero teraz, zupełnie tak, jakby stanowiło to jakąś niesamowitą wiedzę tajemną. Tak naprawdę jednak, ta cały czas pozostawała na wyciągnięcie jej ręki.
Również wyspy Man nie ominęła nawałnica, która przetoczyła się przez angielskie niebo i rozgościła na nim na dobre. Zupełnie jak znak zwiastujący jakieś nieszczęście, pojawiła się w dzień jej powrotu. Z niepokojem obserwowała kolejne błyskawice które rozdzierały nieboskłon, przecinając go na pół. Rozszalałe fale odbijały się od brzegów wyspy, ale tutaj, wewnątrz, istniała jeszcze ułuda normalności. Wszystko wyglądało tak, jak Cressida mogła pamiętać z dzieciństwa.
- Owszem - skinęła głową Nephthys. Choć wydawać by się mogło, że tak odległe kraje będą milczały na temat tych wydarzeń, tak się nie stało. - Natrafiłam na informację w gazetach, część wyjaśnił mi również mój ojciec listownie, ale dopiero po powrocie miałam okazję porozmawiać z Zacharym i dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki - wyjaśniła. Nephthys nie miała jeszcze okazji do żadnego publicznego wyjścia, więc prawdę mówiąc akurat salonowe szepty do niej nie dotarły. A choć zazwyczaj stroniła od plotek, które wszak nierzadko opiewały tylko to, co kto zrobił nie tak, tutaj wykraczały gdzieś znacznie dalej. Pamięć podsunęła słowa kuzyna o lordzie Macmillanie, a nieprzyjemne, bliżej nieokreślone uczucie, starło jej uśmiech z twarzy. A zatem tak będzie to teraz wyglądało?
- Dziękuję za miłe słowa. Też mam nadzieję, że kryzys zostanie szybko zażegnany. Uzdrowiciele robią co mogą - powiedziała, odwlekając nieco w czasie słowa o swoim narzeczeństwie. Choroba ojca była czymś zupełnie niespodziewanym. Chyba większość rodziców jest w oczach swoich dzieci niezniszczalna, niezależnie od tego, jakie stosunki by między nimi nie panowały. Zobaczenie ojca w takim stanie było czymś wykraczającym poza spektrum poznania; z drugiej strony zdawała sobie przecież sprawę, że piętno czasu odbijało się na każdym. Nie umknęła jej zdziwiona mina Cressidy, ale sama Nephthys nie wydawała się przygnębiona; przeciwnie, w kącikach ust zatańczył jej uprzejmy uśmiech.
- Ależ skąd. Lord Shafiq wykazał się ogromnym zrozumieniem i będę mu z tego powodu dozgonnie wdzięczna. Nie wytrzymałabym tam ze świadomością tego, co dzieje się tutaj, a lord nie mógł pozwolić sobie na powrót do Anglii. - Zdawała sobie sprawę, że dla wielu kobiet taka sytuacja byłaby końcem świata. Kwestia zerwanych zaręczyn nie spodobała się też ojcu Nephthys, jednak zamążpójście najstarszej z córek nieco złagodziło niesmak i odwróciło uwagę od sytuacji najmłodszej z latorośli. Wiedziała, ze prędzej czy później temat znów wypłynie, a wówczas kandydat może okazać się kimś, kogo znieść będzie trudno. Rameses choć starszy, mimo zapracowania, był człowiekiem, któremu niewiele dało się zarzucić. Mgliście przypominała sobie jak tuż po zaręczynach, strasznie ją to irytowało; dużo łatwiej byłoby go bowiem w pełni nienawidzić. Nie udała jej się ta sztuka, a sytuacja i tak znalazła inne rozwiązanie. A ona znów była tutaj.
Miała niejednokrotnie ochotę zapytać Cressidę, czy kwestia jej zaręczyn była prosta. Niejednokrotnie zastanawiała się z zupełną prostotą, czy lady Fawley na początku swego narzeczeństwa również nie czuła żadnych galopujących emocji. Czy to była miłość? Czy w życiu szlachty było w ogóle na nią miejsce? Wiedziała przecież, że nie, a w każdym razie nie od samego początku. Nephthys nie była naiwna; nie była też wścibska, dlatego takie pytanie koniec końców nigdy nie padło. Niemniej, było w tym coś interesującego, co męczyło ją od sierpnia. I sądziła, że nie była pod względem specjalnie wyjątkowa.
- Martwi mnie, jak sukcesywnie wszystko to narasta - westchnęła, sięgając po winogrono. - Spójrz, dopiero co rozmawiałyśmy o anomaliach, a teraz to jedynie część większego problemu. Lękam się myśleć, co czeka nas jutro. Cieszy mnie jednak, że twoi bliscy cieszą się dobrym zdrowiem i oby pozostało tak jak najdłużej - odparła. Słodycz owocu nie była w stanie przyćmić goryczy, która towarzyszyła jej z każdymi kolejnymi przykrymi wieściami.
- Właściwie też nie miałam okazji opuścić jeszcze rezydencji od czasu powrotu, choć pogoda nawet nie nastraja mnie na spacery. Wyprawy do Londynu w obecnej sytuacji chyba też są raczej ryzykowne, choć chętnie zobaczyłabym, co dzieje się w mieście. Przypuszczam, że nastroje są burzliwe - zaryzykowała stwierdzenie, sięgając po herbatę. Miała silny, ziołowy aromat.



شاهدني من فوق
Nephthys Shafiq
Nephthys Shafiq
Zawód : Alchemik, arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's dark in my imagination.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon 555b1b1a8fc42da72bdbf7456ee9a796
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5796-nephthys-shafiq#137060 https://www.morsmordre.net/t5820-amara#137531 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5861-skrytka-bankowa-nr-1433#138716 https://www.morsmordre.net/t5821-nephthys-shafiq#137533

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach