Wydarzenia


Ekipa forum
[sen] Inferno
AutorWiadomość
[sen] Inferno [odnośnik]24.12.18 10:20
—T H E Y   Y E A R N   F O R   W H A T   T H E Y   F E A R   F O R—

marine & morgoth


Upadł. Ziemia zatrzęsła się w posadach, wybijając w górę płaty gruntu, które na podobieństwo skał trzeszczały i nieustępliwie pochłaniały tych, którzy się na nich znajdowali. Po kolei widział jak czarodzieje upadali, by zniknąć w czerwieni dalekich płomieni, które wybuchały gorącem spomiędzy coraz większych szczelin. Nikt już nie był podzielony - wszyscy próbowali uniknąć okrutnego losu, jednak staczali się jeden po drugim. Ci, którzy zbiegli dalej niż inni, zaraz byli otaczani dementorami, które z wielką rozkoszą delektowały się ich wspomnieniami i doprowadzały na skraj szaleństwa. Wszystkich tych znał, słyszał ich głosy jeszcze niedawno, a teraz upadali i pozwalali żywić się na sobie czarnym zjawom. Chaos, który zapanował, był nie do powstrzymania. Morgoth chciał upewnić się, że chociaż jego najbliżsi zdołali umknąć - dostrzegł jedynie kątem oka mgłę, która zalała miejsca, na których mieli znajdować się mężczyźni, a później nieznana siła zbiła go z nóg i zepchnęła go w otchłań. Tę samą, w którą wpadło już tak wielu.

Ocknął się, gdy potężny huk kazał mu otworzyć oczy. Czuł, że spał, a jednak nie pamiętał, żeby zasypiał. Czy powinien być zmęczony? Nie był. A więc co się działo? Czy chaos, który zapamiętał jako ostatni wydarzył się naprawdę? Bo ból, który wtedy odczuwał był prawdziwy. Realny. A teraz? Co się działo teraz? Zdał sobie sprawę, że wpatrywał się w swoje rozedrgane dłonie, lepiące się od czarnej mazi, której nie potrafił początkowo rozpoznać. Sączyła się ciężko na ziemię, pochłaniającą krople niczym spragniony dawno niedostarczonej wody. Gdy tylko zrozumiał, że była to krew, szybko chciał wytrzeć ręce o materiał szaty, lecz nie natrafił na miękkość tkaniny. Jego ciało pokryte było twardym włóknem lekkiej zbroi, która przypominała bardziej łuskę smoka niż charakterystyczną skórę. Na piersi przyszytego miał turmalinowego wilka, który szczerzył kły ku każdemu, kto miałby stanąć na jego drodze. Co się z nim stało? Gdzie był? Kiedy... Coś zawyło daleko przed nim. Morgoth podniósł spojrzenie na miejsce, w którym się znajdował, starając się odszukać wzrokiem cokolwiek, co przypominałoby mu coś, co znał. Było to jednak czcze życzenie. Stał pośrodku martwej polany w dziwnym lesie grubych konarów skalnych, które wiły się w kuriozalnych kształtach, niekiedy nie przypominając niczego, niekiedy upodabniając się do wystającej z ziemi szponiastej ręki, gdzie indziej do zastygłej w grymasie wycia twarzy cierpiętnika. Wszystko owiane było gęstą mgłą unoszącą się dokoła. Sam widok wywoływał nieprzyjemne uczucie spięcia i niepewności. Gdzieś ponad tą całą upiorną scenerią unosiły się ciche westchnienia. Początkowo Yaxley sądził, że wiatr sunący między drzewami wprawiał w drżenie powietrze, lecz im dłużej się przysłuchiwał, tym był bardziej niż pewien, że był to głos. Przepełniony jakimś smutkiem bez cierpienia. Głos mnóstwa mężów i niewiast, i dzieci. Gdy próbował rozpoznać jakiekolwiek słowa, owiało go zimno i chłód. Przypominające mu spotkanie z dementorami. Chciał zacisnąć dłoń na drwie różdżki, lecz nie ją znalazł w swej garści. Zakrwawione palce zaciskały się bowiem na rękojeści miecza, który pojawił się w nich bez kontroli młodego nestora. Czy wciąż była to rzeczywistość, czy majaki?
- Morgoth - rozległ się nagle czyjś głos tuż nad jego uchem, jednak gwałtowna reakcja nie zarejestrowała niczyjej obecności. Jedynie oddalone nasilenie się niemowlęcego płaczu, który zaraz rozpłynął się w całościowych pojękiwaniach - ani razu nie głośniejszych, a monotonnych i niezmiennych. Yaxley zacisnął mocniej pięść, czując jak krew zaczynała zasychać na jego knykciach - nie przestał mimo to badać spojrzeniem wynaturzonego lasu w poszukiwaniu odpowiedzi na słyszalne majaki. Nie musiał długo czekać, by dowiedzieć się, że się nie przesłyszał, a jego imię wypowiedział ktoś żywy. Odszukał go w linii konarów kuriozalnych drzew - ciemny kształt wyłaniający się powoli z mgielnych oparów przykuł jego uwagę, a gdy ostatnie z mlecznych pasm uległy rozwianiu, dostrzegł siedzącego na jednej z gałęzi mężczyznę. Kucał, uśmiechając się złowieszczo i wpatrując się uważnie w Morgotha. Jego szata lekko powiewała, chociaż Yaxley był pewien, że nie czuł powiewu wiatru ani nie widział ruchu powietrza dokoła. Znał go. Poznawał jego twarz. - To nie twoje miejsce. Nie przejdziesz dalej sam. - Wuj nie przestawał się uśmiechać, a obłąkańczy grymas niemalże przykleił mu się do ust. - Ci, którzy na ciebie czekają, są dalej.
- Czekają... - powtórzył za skazańcem, nie rozumiejąc, z czym przyszło mu się mierzyć. Brat matki był szalony z miłości do siostry i za swoje szaleństwo skazany w odmęty Azkabanu, gdzie tkwił aż do dnia dzisiejszego. Nie mógł znajdować się właśnie tutaj. To nie mogła być prawda, a jednak nią była. Czuł to. Chciał zadać mu pytanie, szybko jednak odwrócił spojrzenie od brata matki, gdy ponownie rozległo się niemowlęce kwilenie tym razem znacznie bliżej niż wcześniej. Wzrok Morgotha trafił na jaśniejący punkt oddalony zaledwie parę kroków w mgielnych oparach - hipnotyzujący, a zarazem wprowadzający w stan niepewności. Gdy tylko znalazł się przy nim, zdał sobie sprawę, że patrzy na leżący na ziemi biały kokon upleciony przez pająka. To właśnie z niego dobywał się płacz. - Dziecko? Tutaj? - Usłyszał swoje słowa, zanim zdał sobie sprawę, że klęczy, odsuwając szybko pajęcze sieci i wydobywając spomiędzy nich niewielkie ciałko, mieszczące się w dłoniach. Dziwnie śpiące, ale wciąż płaczące. Nie otwierało ust, chociaż dziecięce odgłosy były tak dobrze słyszalne.
- Nie spytasz, gdzie jesteśmy, siostrzeńcze? Czyje głosy słyszysz? Chcę, żebyś wiedział, nim pójdziemy dalej - Głos wuja był już tuż obok, nie odstępując Yaxleya na krok. Jego sylwetka zamajaczyła gdzieś po prawej stronie, lecz to nie na nim skupiona była uwaga Morgotha. Nie odpowiedział, a wuj odetchnął, chociaż jego klatka piersiowa nie poruszała się. - Za to nieszczęście bycia odrzuconym, nie za grzech, trafia tu cała gromada. Spadła kaźń na nich, a treścią tej kary jest to, że pożądają wiecznie nadziei, której nie zaznali- wyszeptał znów tuż obok ucha Śmierciożercy, zawieszając na chwilę głos. - Nie przypomina ci kogoś, młody wilku? - dorzucił, chichocząc i oddalając się wolno, niknąc niczym zjawa. Zanucił pod nosem własną przyśpiewkę, pozwalając, by jego towarzysz pozostał sam ze swoimi myślami. Nie pozwalał jednak o sobie całkowicie zapomnieć i w tym piekielnym śpiewie nie omieszkał napomknięć własnym słowom dalej niż przyzwalała jakakolwiek godność. Wyraźnie dało się usłyszeć a w Widmowym Lesie ojciec matkę w ekstazie uniesie.
Morgoth zamarł, nie potrafiąc się poruszyć. Wzrok miał wlepiony w małe ciałko. Drżał. Nie z zimna. Ze wspomnień, które rzuciły jego umysłem ku nocy z Marine. Pamiętał jej dotyk i uczucie, które zapanowało wtedy między nimi. Pamiętał jak sunął dłońmi po krzywiźnie jej talii. Pamiętał jej głos i szept. Czemu... - To... To mój syn? - wykrztusił, czując uścisk w gardle i zanim zdołał coś zrobić, drobne ciałko rozsypało się niczym spopielony papier, nie zostawiając po sobie niczego ponad strach, przerażenie. Jak całe to miejsce.
- Wstawaj. Wiedz, że przed nim w tę otchłań z wtrąconych, żadnych dusz ludzkich nie było zbawionych. Musimy iść dalej. To nie twoje miejsce - rzucił twardo szalony przewodnik i podciągnął Morgotha w górę, wciskając mu w dłonie upuszczony wcześniej oręż. Popchnął oszołomionego czarodzieja dalej przez las. Las duchów, głosów, płaczu.
[bylobrzydkobedzieladnie]



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.



Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 24.12.18 12:54, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: [sen] Inferno [odnośnik]24.12.18 10:29
Cisza, niczym żałobny całun, okryła całą rezydencję rodu Lestrange. Była ciężka, duszna, wibrująca w uszach, doprowadzająca niemalże do szaleństwa. Milczały piękne, zaczarowane instrumenty, milczeli pogrążeni w zadumie członkowie rodziny, milczały syreny i trytony, jak gdyby współodczuwały cały ból, jaki nosiła w sobie Marine. Od wielu dni snuła się między jedną komnatą a drugą, szukając swojego miejsca, wytchnienia i ukojenia; spowita w suknie barwy onyksu, przypominała zjawę. Była w domu, a mimo to nie potrafiła się odnaleźć. Cierpiała w samotności, choć wszyscy byli świadomi jej wielkiej straty i stanu, w jakim się znalazła. Nie pozwalała ciężkim kotarom na wpuszczenie do sypialni choćby odrobiny słońca, a innym razem do później nocy przesiadywała na balkonie, marznąc i narażając się na chorobę z tego tylko względu, że miała ochotę w milczeniu kontemplować gwiazdozbiory rozsiane na nieboskłonie. Zamykała się w łaźni, gdzie godzinami wylegiwała się w gorącej wodzie, za jedyny pokarm mając soczyste winogrona, sprowadzane na jej osobiste życzenie. Dni zlewały się w całość oraz ciągnęły w nieskończoność i nie potrafiła już określić, czy Tragedia wydarzyła się wczoraj, czy przed miesiącem. Liczyło się tylko to, jak bardzo pusta czuła się w środku; gdy rozpacz zamieniła się we wściekłość, czarownicy udało się zdemolować połowę pokoju muzycznego w zachodnim skrzydle rezydencji, zanim ktokolwiek powstrzymał ją przed dalszym czynieniem szkód. Teraz jednak nie czuła już złości, ani żalu, ani nawet rozgoryczenia. Wypłakała już wszystkie łzy i czuła się tak, jakby nie miały one po płynąć po jej policzkach już nigdy więcej.
Rodowe szaleństwo wreszcie ją dogoniło – taka diagnoza padła, gdy Wyspę Wight wizytował jeden z dalszych krewnych. Podczas kolacji zaśmiała mu się w twarz, a wyrażona kpina była jedną z niewielu emocji, jakie w ostatnim czasie okazywała. Najchętniej zamknęłaby już oczy i nie obudziła się nigdy więcej – mogłaby wtedy dołączyć do tego, którego straciła, a perspektywa samotności nie przeszywałaby jej na wskroś w każdej minucie życia. Obiecał. Miał być jej już na zawsze, lecz oddał się Śmierci i Marine nie potrafiła tego przeboleć; przechodzenie przez kolejne etapy żałoby zatracało w niej zdrowy rozsądek i doprowadzało do epizodów, które naprawdę można było określić mianem szalonych.
Tej nocy znowu miała na sobie suknię ślubną, a przeglądając się w przekrzywionym lustrze ignorowała nieułożone włosy i bose stopy, na których okręcała się w rytm nieistniejącej muzyki. Przymknęła oczy, by przywołać w wyobraźni obraz ostatniego wspólnego tańca i dała się ponieść iluzji tak bardzo, że wydawało jej się, że usłyszała swoje imię, wypowiedziane głosem męża. Objęła się ramionami w żałośnie naiwnym geście, lecz wtedy usłyszała głos po raz kolejny i rozsunęła powieki. W sypialni nie było nikogo, lecz firanka falowała na wietrze, a okno było szeroko otwarte, mimo iż Marine pamiętała, by zamknąć je na noc. Podeszła bliżej, po raz pierwszy od wielu dni wychylając się i spoglądając na plażę, a gdy zauważyła na niej znajomą sylwetkę, zdusiła w sobie okrzyk, zasłaniając wiotką dłonią blade usta. Nie namyślała się wcale, chwyciła różdżkę i wybiegła ze swoich komnat, szybko znajdując się na tarasie, z którego pobiegła prosto na wybrzeże. Desperacko rozglądała się dookoła, szukając wzrokiem choćby najmniejszego cienia, a gdy wydawało jej się, że widzi go u podnóża jednego z klifów, puściła się biegiem w znajomym kierunku. Wiedziała, co się tam znajduje, do jakiego miejsca doprowadzi ją ta droga.
Jaskinia była ciemna i chłodna, dokładnie taka, jaką zapamiętała ją Marine z pierwszego współdzielonego snu. Nie było w niej smoka, nie było też mężczyzny, lecz czarownica była pobudzona własną wyobraźnią oraz podjętym wysiłkiem, a jej szybko bijące serce dyktowało dalsze warunki. Szczupłe palce zacisnęła mocniej na różdżce i ruszyła w głąb pieczary, podążając za czymś, co mogło się okazać jedynie iluzją. Nie czuła zimna ani zmęczenia, gdy kroczyła dumnie przed siebie, nie zważając na to, że kręta ścieżka prowadziła w głąb coraz bardziej i bardziej. W pewnym momencie chłód zaczął zanikać, a ciemność rozganiana była przez majaczące w oddali ogniki – na końcu drogi czekało coś, czego się nie spodziewała.
Pogorzelisko wciąż jeszcze dogasało, chociaż podświadomość kazała jej sądzić, ze cokolwiek się tu wydarzyło, miało miejsce wiele miesięcy temu. Dumny kromlech, niemalże narodowe dziedzictwo, teraz był już tylko stertą kamieni, a wyrwy w ziemi, wystające z nich korzenie potężnych drzew oraz krzyki wydobywające się spomiędzy nich wywołały pierwszą falę złowrogich dreszczy, które wstrząsnęły jej ciałem. Przestraszyła się i chciała wracać, lecz wtedy zobaczyła .
- Odwagi, moje dziecko – wyszeptała Odelia, a głos miała tak śpiewny, jak w każdych marzeniach swojej córki; pochyliła się nad dziewczyną z prawej strony i odgarnęła jej rozwiane loki – Jesteś już blisko tego, po kogo tu przyszłaś.
Uśmiechnęła się, lecz zanim Marine zdążyła odpowiedzieć, sylwetka Odeli rozwiała się w mlecznobiałej mgle. Czarownica zacisnęła dłoń w pięść, lecz nie zapłakała za matką. Nie robiła tego wcześniej, więc tym bardziej nie miała zamiaru rozpaczać za nią teraz. Słowa rodzicielki dodały jej jednak otuchy – a więc znajdowała się w dobrym miejscu i mogła osiągnąć cel, który przed sobą postawiła. On gdzieś tutaj był, a jej zadaniem było go odnaleźć i wyprowadzić.
Ruszyła przed siebie, a teraz otaczała ją jedynie cisza. Z gracją omijała głazy, nie zraniła też bosych stóp o ściółkę ani wystające korzenie. Niesiona na skrzydłach nadziei nie zorientowała się, że noc zrobiła się nagle ciemniejsza, bardziej złowroga. Znalazła się w lesie, a pomiędzy cienkimi konarami drzew nie czuła tego samego podniecenia, które towarzyszyło jej pewnego październikowego wieczora na Wyspie Wight. Nie była już sama, wyczuwała to doskonale, lecz nie oglądała się za siebie. Szepty i nawoływania rozlegały się z każdej strony, choć nie zdołała dostrzec ich źródła. Chęć zawtórowania im była silna, zbyt silna… Marine otworzyła usta, wypowiadając imię tego, któremu ślubowała.
Morgoth.
Ledwo to uczyniła, za drzew wyłoniły się dwa cienie, które jednak zdawały się nie zwracać na nią uwagi. Sylwetki połączone w lubieżnym tańcu poruszały się zmysłowo, lecz młoda czarownica miała wrażenie, że niewiele ma to wspólnego z namiętnością. Za chwilę tuż obok pojawiły się nowe, a po nich następne – nie chciała widzieć tego, co właśnie oglądała, nie życzyła sobie tak perwersyjnych obrazów. Zarumieniła się ze złości, ale i z zazdrości. Ruszyła przed siebie, po raz kolejny wypowiadając imię Morgotha; padło ono niczym zaklęcie, wzniecając wichurę, która zaczęła rozganiać rozpustne cienie. Lecz jego samego wciąż nie była w stanie dojrzeć.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
[sen] Inferno 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: [sen] Inferno [odnośnik]24.12.18 12:33
Kolejne kroki prowadziły ich naprzód, gdy w drżeniu ciała Morgoth odszukał pewną równowagę, w której uspokoił rozedrgane członki, lecz było to niczym zdążanie w dół amoku. Bodźce zdawały się bardziej stępione, a jego zmysły uodpornione. Być może dlatego nie zwrócił uwagi na kolejne demony, które pojawiły się im na drodze w obelżywym tańcu, szepcząc kobiecymi głosami słowa, jakie nigdy nie powinny paść z ust żadnej z ludzkich istot. To tam znajdowała się Ginewra, Dydona, Helena Trojańska - skazane na zawsze na męki odczuwania niespełnionej i nigdy nie mającej się ziścić miłości. Wciąż był jednak pochłonięty tym, co zostawił za plecami i gdyby nie popędzający go co chwilę towarzysz, tkwiłby w jednym miejscu. Nie rozmawiali wiele, chociaż Flint nucił pod nosem własne, obłąkańcze słowa pieśni często w nieodgadnionym języku. Gdy tak szli, czasami zdawało się Yaxleyowi, że słyszy znów swoje imię, lecz nie rzucane głosem wuja, a tej, którą zostawił. Żadne rozglądanie się nie pomagało, a jedynie w jego stronę ciągnęły dłonie obłudniczych dusz zaciskających palce na ciele i równie szybko znikające. W końcu otrząsnął się z oszołomienia po doznaniu sięgającym limbo - wciąż jednak wina trawiła go od środka, a uczucie niedowierzania, utracenia części samego siebie, braku świadomości jej istnienia było zniewalające. Przejmujący chłód rozchodził się w nim od środka, utrudniając pokonywanie kolejnych metrów w tym nieskończonym piekle. Złamał słowo, sięgając po spełnienie jeszcze zanim oficjalnie zostali sobie przyobiecani. Nie pamiętał tego. Czy żyła? Czy ślubowanie w Widmowym Lesie było więc jedynie ułudą? Czy w ogóle pamięć go nie zwodziła? Czy popełnili grzech, za który musiał teraz pokutować po wieczne czasy? Czy zatracone życie już zawsze miało wżerać się w jego duszę lub to, co z niej pozostało, nękając go niczym duch? Wiedział, że zasługiwał, a własne pragnienia zaprowadziły nową istotę ku zagładzie. Niewinną, a jednak obleczoną w całun grzechów własnego ojca. Pozostawił jego matkę na pastwę samotności. Kiedy... Żonę czy jeszcze pannę? Obłąkaną czy zdrową? Gdzie była? Czy również w tym szalonym miejscu jak on? Wydawać by się mogło, że odzyskał po godzinach zabłąkane zmysły, jednak z każdym krokiem żal i smutek dosadniej osiadały na jego ramionach niczym niewidzialne brzemię, którego nikt nie był w stanie nieść bez cierpienia.
Zaraz po wyjściu z lasu głosów i kuszących złud, nowy obraz zaczął się przed nim roztaczać; poczęła się jawić czerwień osnuta duchotą i swądem rozkładu. Morgoth przyłożył dłoń do twarzy, by ograniczyć początkową falę ostrej zgnilizny, która niemal materialnie chciała dosięgnąć do jego nosa i ust, by wślizgnąć się przez nie aż do płuc. Gdzie tylko zdołał sięgnąć wzrokiem rozchodziły się przelewające wydmy gęstego piasku, w których zakopywały się wychudzone sylwetki postaci bez oczu; jęczące i krzyczące. Rozrywane każdą kroplą deszczu, który nieustępliwie rozpuszczał ich ciała, by zaraz zregenerować. W kółko niekończący się obraz kaźni.
- Kwaśne deszcze wżerają się im w skórę. Niczym Prometeusz jednak nie umrą skazani na wieczne męczarnie w kręgu ulewnych deszczów - wyjaśnił Morgothowi Flint, idąc utartą ścieżką i przeskakując raz po raz z nogi na nogę, nie przejmując się chaosem dokoła. Yaxley podniósł oczy ku górze, lecz nie widział żadnych chmur, a jednak krople ciężkie i chłodne, zarazem niebywale toksyczne leciały z nieba bez ustanku. Czasem wydawało mu się, że to śnieg z gradem obijał się o jego zbroję, lecz nie znajdywał białych kul ani wgnieceń od uderzenia. W ciemnym powietrzu odgłos deszczu szumiał niczym wodospad; ziemia chłonęła opady, równocześnie oddychając gęstymi obłokami czadu, jednak nie one były z tego wszystkiego najniebezpieczniejsze. W oddali słychać było wzmożone wrzaski rozpaczy, których powodem było dzikie, wielkie monstrum. Potwór. Szczękał troistą paszczą na duchy, które ugrzęzły w bagnistym piasku, by pożreć je i połknąć. Ślepia skrzyły mu się na czerwono, kontrastując z czarną sierścią, której nic się nie imało. Nawet kąsający potępieńców deszcz. Ostre jak brzytwa kły darły w pasy pokrwawione ciała wijących się wciąż zaschłych postaci - jak psy pod deszczem wyły, kręcąc się ciągle w różne strony i tworząc nieregularne morze okrucieństwa. Cerberowy strażnik zajęty swoimi ofiarami, nie zważał na dwie kolejne postaci, które sunęły ponad tym wszystkim, niesione jakąś niewidzialną siłą. - Jego panowanie nie będzie miało końca; pożera bez ustanku tych, którzy oddali się śmierci za życia - powiedział w pewnym momencie Flint i kopnął jedną z postaci, którą zaraz pochłonęły ruchome piaski, by porwać dalej ku trójgłowemu psu. Prosto ku jednej z jego paszcz.
- Kiedy opuściłeś Azkaban? - spytał Morgoth, chcąc odwrócić uwagę od cierpiących i zadać pytanie, na które pragnął poznać odpowiedź. Nie mógł milczeć, bo jego własne myśli chciały go zniszczyć. Im dłużej się znajdował w tym bezkresie, tym bardziej mu ulegał. Nie chciał  Nie mógł przestać myśleć o Marine i dziecku. Nie mógł przestać dawać się owładać wyrzutami sumienia. Nie mógł już się tłumaczyć jak wcześniej. Im bardziej starał się to odepchnąć, tym twarze najbliższych zanikały, ustępując miejsca winie. Dobijającej i wymazującej wszystko inne jak całe to toksyczne piekło. Chciał pamiętać najbliższych, nie chciał zapominać, a jednak coraz wyraźniej widział jedynie mgłę. Jakby znał tylko cierpienie.
- Nigdy tego nie zrobiłem - odparł mu tylko wuj i zachichotał okrutnie, pozwalając, by siostrzeniec zagłębił się we własne myśli, jednak nie trwało to zbyt długo. Chyba jedynie czerwień i ból istniały tam nieprzerwanie. Kawałek dalej, wciąż pomiędzy zasłonami stworzonymi z gęstego deszczu, ujawniła się sylwetka. Powoli materializująca się, aż w końcu wypluta przez cienie na granicy bezkresnej otchłani. Pozbawiona dłoni krwawiła z uciętego kikuta, próbując wycofywać się po ziemi tyłem jak najdalej od nadchodzącej watahy - chociaż ranna nie ustawała w swych próbach. Wilki jednak szły naprzód po brunatnej linii utworzonej na glebie od odgryzionej ręki. Ich ślepia błyskały w ciemności raz po raz, nie robiąc sobie nic z błagalnych nawoływań ofiary. Miały swój cel i nie zamierzały odpuścić.
- Znam to miejsce - szept niemalże wydobył się z ust nestora, gdy przyglądał się tej prześmiewczej scence. Zacisnął dłoń na trzonie miecza, nie mogąc jednak się poruszyć. Coś ciągnęło go ku dołowi, nie pozwalając zareagować. Nie pozwalało robić nic ponad oddech. I pomimo dreszczy bolesnej świadomości i końca, nie mógł oderwać wzroku.
- Nas nie da się wyplemić. Nikt tego nie zdoła zrobić, nawet te twoje kły. Jak zginę, zjawi się kilka innych. Nawet ci fanatycy czarnej magii zbyt wiele nie zdziałają. Przegrają - zajęczał zagoniony duch, nim stado wilków nie wyprężyło ciał i niczym jedno rzuciło się ku niemu. Morgoth postąpił krok w ich stronę, lecz gdy to zrobił, brutalnie zdał sobie sprawę, że już nie był obserwatorem. Stał nad mężczyzną, dzieckiem zaledwie, a jego klinga przebijała jego klatkę piersiową. Coś mówiło mu, że serce było blisko, a jego dudnienie wprawiało miecz w wibracje. Spojrzenie umierającego wbite było w Yaxleya, a przekrwione oczy wybałuszyły się w grymasie zaskoczenia, by powoli zaczynać zachodzić mgłą. - Nas nie da się wyplemić - powtórzyło powietrze głosem nieznajomego. Rycerz nie mógł już patrzeć. Przesunął ciężar na trzon, wbijając broń w drgające ciało. Rudowłosy stęknął, by wykrzywić okrutnie twarz i opaść w bezruchu. I chociaż początkowo Morgoth drgnął z przerażenia nad własnym czynem, czuł jak ów emocja oddalała się od niego. Pustka, która ogarnęła w tamtym momencie Śmierciożercę była niezrozumiana; powinien był się jej bać; powinien bać się swojej obojętności, ale nic takiego się nie stało. To samo czuł i wtedy. Wtedy w lesie, gdy zabijał. Gdy nie było niczego innego nad łaknienie krwi.
- Nie uciekniesz przed samym sobą - zaśmiał się Flint, patrząc jak nieruchome ciało zostało zabrane przez niewidzialne dłonie, które zagarnęły nieboszczyka ku konarom drzewa. Ludożerna roślina przyjęła truchło z lubieżną ciszą. Martwy człowiek miał zostać pochłonięty, strawiony i zapomniany. Morgoth obserwował jeszcze przez moment miejsce, w którym chwilę temu leżał młody chłopak. Gdy wuj rozkazał dalszą drogę, obrócił się ku niemu przez ramię, pozwalając, by klinga uniosła się i odbijała w szkarłacie krwi jego własne oblicze.
- Chodźmy więc - rzucił głucho.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: [sen] Inferno [odnośnik]24.12.18 12:35
Im bardziej starała się ignorować frywolne cienie, tym natarczywiej zachodziły jej drogę, nie pozwalając przedostać się przez las. Cienkie konary drzew stanowiły istny labirynt, a światło księżyca i spowijająca okolicę mgła przynosiły na myśl scenerię Widmowego Lasu, którą Marine zapamiętała przecież tak dobrze. Tym razem jednak towarzyszyły jej zupełnie inne emocje, natężane dodatkowo przez lubieżne duchy, pragnące porwać je do swojej zabawy. Szeptały między sobą, lecz mogła doskonale słyszeć każde słowo; wymieniały się opowieściami tak niemoralnymi i wyuzdanymi, że onieśmieliłyby niejednego bawidamka, a samą czarownicę wpędzały w zawstydzenie. Lecz poza wstydem było coś jeszcze, uczucie, którego dawno już nie odczuwała. Mała iskierka zazdrości dręczyła sumienie młodej dziewczyny, która słuchając o wszystkich przyjemnościach i spełnieniach nie mogła odnieść ich do własnych doświadczeń. Czy rzeczywiście mogłaby odnaleźć się między cieniami, które od wieków ponosiły karę za to, że nie potrafiły zapanować nad swoimi zmysłami? Czy gdyby straciła życie, nie znalazłaby się właśnie tutaj, pomiędzy nimi i otoczeniem do złudzenia przypominającym miejsce, w którym dopuściła do grzechu? Zwiodła go na pokuszenie, w poważaniu mając wszelkie konsekwencje, lecz kara okazała się być sroga. Niewspółmierna do czynu, ale niezwykle bolesna. Powinna żałować tego, że uwiodła go tamtej pamiętnej nocy, że czynem tym przywiązała go do siebie i uczyniła się jego słabością. Nie miał ich wiele, bronił się przed kolejnymi; to ona doprowadziła do tego, że opuścił gardę, a cios nadszedł niespodziewanie, lecz celnie. Czy kilka pocałunków wartych było cierpienia? Czy dreszcze przyjemności i jego niecierpliwy dotyk na rozgrzanej kobiecej skórze mogły doprowadzić do zguby? Spełnienie oznaczało grzech, za który przyszło im zapłacić.
Dłońmi zasłoniła uszy, starając się oddzielić od cieni i duchów, wyminąć je, zapomnieć. Wyobraźnia wciąż podsuwała jej obrazy pełne zmysłowych wspomnień, lecz Marine wiedziała, że nie mogła zatracić się w przeszłości, musiała iść naprzód. Tam czekał na nią ten, po którego tutaj przyszła. Targana wyrzutami sumienia dała radę przebrnąć wreszcie przez las i wydostać się z niego, zostawiając zjawy za sobą. Odetchnęła, lecz szybko okazało się, że droga wcale nie miała zrobić się łatwiejsza.
Uderzył w nią odór martwych ciał oraz krzyki umierających, a pośród tego wszystkiego znajdował się potwór, z jakim nie miała jeszcze do czynienia. Ogromny, trójgłowy pies zagradzał jej drogę, co chwila rozprawiając się z konającymi, których było tu tak wiele, że dziewczynie zrobiło się słabo. Nigdy nie była świadkiem takiej tragedii; rzeź, jaka się tu rozegrała, przekraczała granicę jej pojmowania. Ścieżka spływała krwią, agonalne jęki i krzyki wdzierały się do jej uszu, z każdej strony uderzały w nią obrazy rozczłonkowanych ciał lub widok wnętrzności. Zasłoniła dłonią usta, usiłując nie zwymiotować, lecz chwilę słabości przypłaciła zwróceniem na siebie uwagi przerażającego monstrum. Pies zawarczał i skierował w jej stronę wszystkie pary swoich ślepi, najprawdopodobniej gotowy do potraktowania jej jako swojej kolejnej ofiary. Mimo trzymanej w dłoni różdżki Marine wiedziała, że jest bez szans, magia nie mogła jej teraz pomóc. Olbrzymia psia łapa postąpiła do przodu, potem następna, a po chwili potwór znalazł się tuż przy niej; kropla śliny skapnęła tuż pod bose stopy dziewczyny, gdy trójgłowa bestia obnażyła zęby po obwąchaniu swojej ofiary.
- Wolves asleep amidst the trees, bats all a swaying in the breeze, but one soul lies anxious wide awake - zaśpiewała czysto, początkowo drżącym głosem, lecz już po chwili zauważyła, że jej metoda zadziałała, a jedna z psich głów ziewnęła szeroko. Mogło się udać, wystarczyło tylko, by nie przerywała – Fearing no manner of ghouls, hags and wraiths. For your dolly Polly sleep has flown, don't dare let her tremble alone. For the witcher, heartless, cold, paid in coin of gold; he comes, he'll go leave naught behind but heartache and woe. Deep, deep woe.
Melodia powoli usypiała psa, który ułożył cielsko na ziemi i nie zwracając uwagi na krzyki dookoła, szykował się do snu. Ostatnie nuty czarownica wyśpiewała już wyłącznie dla pewności, a gdy tylko usłyszała chrapanie, czym prędzej wyminęła monstrum, udając się w dalszą drogę.
Stąpanie bosymi stopami po zabrudzonej krwią ścieżce nie było przyjemne, lecz koniecznie; Marine nie zawracała uwagi na takie niedogodności, skoro wiedziała, że niebawem może dotrzeć do celu. Matka przecież ostrzegła ją, że znajduje się już blisko. Słysząc wilczy skowyt rozejrzała się desperacko, próbując dostrzec znajomą sylwetkę – była pewna, że od Morgotha dzieli ją kilka kroków, że już niebawem będzie mogła go ujrzeć. Przyspieszyła, omijając wysuszone konary spróchniałych drzew przyozdobionych wisielcami; odwróciła wzrok gdy jedna z martwych twarzy wydała jej się dziwnie znajoma. Wspięła się na niewielki pagórek, z którego rozciągał się złowieszczy widok na krętą rzekę krwi, płynącą poprzez jałową ziemię. I właśnie tam, nad brzegiem, dostrzegła go wreszcie.
Nie był sam, lecz wcale jej to nie obchodziło. Rozpoznałaby go wszędzie, na jawie i we śnie, znała tę sylwetkę na pamięć i była tak pewna swego, że puściła się biegiem w stronę mężczyzny. Oczy na moment zaszły jej łzami, lecz były to łzy szczęścia na widok tego, którego wszyscy inni dawno już pogrzebali. Lecz on tu był, Morgoth znajdował się już tak blisko, że wykrzyknęła jego imię i nie zważając już na nic, rzuciła mu się w ramiona by poczuć, jak bardzo wciąż jest żywy. Istniał, nic innego się nie liczyło.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
[sen] Inferno 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: [sen] Inferno [odnośnik]24.12.18 12:49
Melkor łaknął krwi. Ciągnął tam, gdzie mógł się jej napoić, a strumienie szkarłatu jedynie go wzmacniały. W dłoni Morgotha trzymał się pewnie i mogłoby się wydawać, że złączył się z ramieniem mężczyzny w jedno - nie zadrgał ani razu. Uderzał tam, gdzie chciał. W tych którzy potracili już swoją nadzieję; którzy stali się dla nich jedynie pożywką. Oni - on i jego pan. Wspólnie niczym złączone ciało. Płonące stosy wewnątrz upadającego budynku wbijały gęste obłoki kadzi ku ministerialnym sklepieniu razem z wrzaskami trawionych przez gorąc. Synchronizowali się wraz z tymi, którzy potracili życie, doznając czym była stal. Żarzący się do białości w płomieniach własnego gniewu i bestialstwa miecz uderzał w stojących mu na drodze wyjących nieszczęśników, nie zatrzymując się. Nie zatrzymując się, aż nie został już nikt, kogo mogło ugodzić jego ostrze. Katedra upadła, chociaż jej walące się mury nie uderzały w stojącego rycerza. Oddychał szybko po męczącej rzezi, a wciąż będący u jego boku Melkor taplał się w zwycięskiej krwi, połyskując szkarłatnym suknem lejącym się z niego na ziemię. Obserwował z dumą dywan ciał leżących w kałużach własnej mazi za plecami jego pana. Wcześniej bał się, że będą słabi. Że kolejny krok będzie pozbawiony śmierci. Lecz zasmakował w zabijaniu, gdy pierwszy z niewolników padł pod jego ciężarem. Wilki nie zatrzymywały się przed nikim, a gdy ktoś chciał im zajść drogę, atakowały, nie bojąc się konsekwencji. Zabijały. Zabijały i zabijać miały. Oni nie byli owcami; wiedział, że należało wpierw złamać ostatnie resztki buntu w mężczyźnie, by w ogniu pożogi dokończyć to, co zaczął wąż na jego przedramieniu. Znak, który wypalił się na skórze rycerza niczym piętno sunął po jego ramieniu, wtapiając się w klingę miecza. Gad zasyczał, wypełzając za czaszkę, jednak nie zrobił nic więcej, czekając wraz z Melkorem na swojego właściciela. Morgoth nie odwrócił się już. Postąpił tylko krok naprzód, by wejść w świecące czernią przejście otchłani.
Czerwień. Dokoła panowała krwista czerwień, której wodospady kaskadami spadały z niewidzialnych klifów i rozpryskiwały swymi wodami na czarnych skałach, do których przybici byli męczennicy - ich ciała rozwarte na zimnie bombardowane były ciśnieniem nieskończonych wód, miażdżących im wnętrza. Yaxley patrzył na nich pustym spojrzeniem, nie zatrzymując się, by użalić się nad ich losem. Jego twarz, jego zbroja, jego dłonie pokryte były krwią jak wszystko dokoła. Zbrukany i plugawy jak imię, które mu nadano. Wielki Nieprzyjaciel, Czarny Król, Czarne Serce, Czarny Władca, Władca Ciemności, Mistrz Kłamstw, Łowca, Czarny Jeździec. Ochrzcili go imieniem szaleńca i okrutnika, wiedząc, że sam się kiedyś nim stanie. Wszystkie te jęki i śmierć należały do niego, bo czy nie był odpowiedzialny za najmniejszy z tych płaczów? Towarzyszący mu Flint nie odzywał się przez dłuższy czas, gdy kroczyli tak przez krainę czerwieni, jednak nie zatrzymywał się. Szedł naprzód, aż doszli do wyjałowionej ziemi, na której krańcu znajdowały się schody prowadzące ku rzece. Rzece brudu, wnętrzności i posoki.
- Za nią znajduje się twoje miejsce - odezwał się w końcu przewodnik, lecz Morgoth nie odezwał się. Patrzył spod przymrużonych powiek na przeciwległy brzeg, gdzie stało wielu. Obserwowali go. Zdawało mu się, że słyszał ich głosy wołające ku niemu. Witaj, bracie. Byli tam wszyscy, których zniszczył i wyciągali ku niemu ramiona w oczekiwaniu. - Flegias nam pomoże. - Gdy tylko słowa wuja ucichły, wielki centaur wynurzył się z wód śmierdzącego Styksu i stanął przed dwójką czarodziejów, patrząc na nich w milczeniu. Tytan przeorał suchą ziemię tuż przed rycerzem ogromnymi kopytami, jakby ponaglał go do usłuchania. Ten jednak nie zamierzał zwlekać. Nie miał, gdzie wracać ani ku czemu. Podejmując się decydującego kroku, zanim pochwycił grzywę aresowego syna, by przejść na drugą stronę Styksu, usłyszał swoje imię. Wykrzyczane, nie wypowiedziane. Głosem, który słyszał już wiele razy podczas wędrówki przez piekło i ku któremu zawsze zwracał spojrzenie. Teraz nie było inaczej. Wolnym ruchem obrócił się ku niej. Potykała się na drodze ich dzielącej; pozwalała by bose stopy raniły się o kamienie; włosy rozwiane na wyjałowionym z powietrza, dusznym podmuchu. Gnała ku niemu w zapomnieniu, będąc coraz bliżej. Morgoth nie powstrzymał jej ani nie wyszedł naprzeciw. Czekał lub właściwie stał obojętnym, czując na plecach ciężkie spojrzenie Flegiasa i wuja. Jednak to nie im poświęcał resztki uwagi, która w nim pozostała. Dziewczyna była już blisko. Delikatne ciało uderzyło w jego klatkę piersiową, oplatając ją ramionami i zaciskając się dokoła zbroi, zupełnie jakby nie chciała go nigdy wypuścić. Drobna, ciepła, pachnąca. Tak boleśnie prawdziwa, a jednak nie odczuwał żadnego nawet zadrgania w sercu, czując ją obok siebie. Nie wymówił jej imienia, nie objął jej ani się nie odsunął. W przejmującej ciszy wrzasków odległych potępieńców powędrował wolną dłonią ku twarzy kobiety, zostawiając na bieli jej sukni krwawe ślady palców, które wsiąkały w materiał, chcąc ją jakby przesycić. Pochłonąć. Przez moment badał uważnie dotykiem łuk żuchwy, tak dobrze mu znany, niemalże w czułym geście, a wzrok utkwiony miał w zaszklonym spojrzeniu. Wyraz jego twarzy nie zmienił się; jego oczy pozostały tak samo nieruchomo puste jak przed chwilą, chociaż zdawać by się mogło, że ją poznawał i doświadczał. Tylko jego dłoń się zmieniła. Nie badał już jej rysów. Przesunął ją niżej i zamiast obdarzyć żonę kolejnym dreszczem, pochwycił ją, mocno zaciskając palce na wąskiej, łabędziej szyi. Melkor w drugiej dłoni zalśnił zuchwale jakby czekając na swoją kolej, lecz Morgoth jeszcze nie zakończył tej ułudy. - Nie jesteś prawdziwa - odezwał się wyprutym z uczuć głosem i nie robiąc sobie nic z faktu, że na twarzy panny młodej lśniły łzy. Była cieniem. Cieniem jego własnej żony. Żony, która go zdradziła i zabiła ostatnią część, która trzymała jego pamięć na powierzchni. Była nikim. Niczym. Kolejnym demonem i wspomnieniem.
- Babilońska dziwka - rzucił mu nad uchem wuj, chichocząc i podsuwając kolejne myśli siostrzeńcowi. Niczym trucizna, która pochłonęła nie tylko serce Yaxleya, ale również i resztki duszy, oddanej już tylko i wyłącznie ciemności. - Zdradziecka morderczyni. - Palce Morgotha zacisnęły się mocniej, a Melkor drgnął, domagając się sprawiedliwości.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: [sen] Inferno [odnośnik]24.12.18 13:18
Powinna była zachować czujność, zwrócić uwagę na wszystkie sygnały ostrzegawcze zawarte w mowie ciała i pustym spojrzeniu. Nie dać się zwieść jego obecności i nie pozwolić, by nagła fala uczuć zalała przytomność jej umysłu. Ale nie potrafiła tego zrobić, niesiona ulgą i radością, jakie wybuchły w niej w momencie, gdy zobaczyła jego twarz. Wszystko przestało się liczyć, złowrogie otoczenie odeszło w cień i biegła do niego tak, jakby w tej fantazyjnej krainie byli tylko we dwoje, sami. Nadzieja, jaką w sobie pielęgnowała, wreszcie mogła się spełnić – wcześniej stłamszona, teraz świeciła tryumf. Bliscy pogrzebali go już dawno temu, lecz ona wciąż wierzyła, że dane im będzie spotkać się raz jeszcze i widząc go wreszcie przed sobą, nie potrafiła powstrzymać emocji. Objęła go mocno, napierając drobnym ciałem na zbroję zbrukaną krwią; oczekiwała, że już za chwilę porwie ją w ramiona, że przywita ją tak, jak należało. Chciała schować głowę na wysokości jego obojczyka i dać się ponieść szlochowi ulgi, lecz obojętność Morgotha wreszcie do niej dotarła. Coś było nie tak, nie przygarnął jej do siebie, nawet się nie ruszył, nie wypowiedział jej imienia, podczas gdy ona szeptała jego niemalże natarczywie. Odsunęła twarz, poszukując jego spojrzenia, lecz nie dostrzegła w nim żadnych pozytywnych emocji. Zdziwienie odmalowało się na jej obliczu i nie ustąpiło nawet wtedy, gdy dłoń mężczyzny poruszyła się wreszcie, wędrując poprzez zabrudzoną już suknię prosto do twarzy czarownicy. Spodziewała się czułego gestu, lecz jego zalążek musiał jej wystarczyć, bo już po chwili silne palce Morgotha zacisnęły się na kobiecej szyi, a z jego ust padły beznamiętne słowa odrzucenia.
Przestraszyła się. To mogła być pułapka, w którą wpadła bezmyślnie, kolejna próba stojąca na drodze sprowadzenia męża do świata żywych. Przeczucie mówiło jej jednak, że oto stoi przed nią właściwy człowiek, a choć ranił ją czynem i słowami, postanowiła zaufać swojej intuicji. Ciężko jej było zaczerpnąć oddech, dlatego szarpnęła się lekko, nie spuszczając wzroku z jego zielonych oczu. Czy nie pamiętał, że ślubowali sobie w Widmowym Lesie? On był jej, a ona jego. Złączeni na zawsze obietnicą silniejszą, niż Przysięga Wieczysta. Wspomniała list, który otrzymała od niego na kilka dni przed Tragedią – wybaczył jej wtedy wszystko i zapewnił o stałości postanowień, nie miał też najmniejszych przesłanek ku temu, by wątpić w jej wierność i lojalność.
Usłyszała bluźniercze słowa i była pewna, że wypowiadane są o niej, lecz nie umiała zlokalizować ich źródła; ktokolwiek znajdował się nieopodal, nie był dla niej widzialny, lecz to napawało ją jedynie jeszcze większym niepokojem.
- Jestem prawdziwa – usiłowała zaprotestować, choć głos wyrwany z gardła był słaby i ochrypły – Proszę, przestań, sprawiasz mi ból – żałosna próba odepchnięcia jego dłoni spełzła na niczym.
Serce znowu zabiło jej mocniej, lecz tym razem niewiele miało to wspólnego z przyjemnym uniesieniem. Bała się, że mężczyzna stojący przed nią spędził w tym piekle zbyt dużo czasu, że zatracił resztki człowieczeństwa, a powrót do rzeczywistości będzie dla niego niemożliwy. Któż miał o tym zdecydować? Nie zamierzała się poddawać, lecz jednocześnie doskonale wiedziała, w jak ciężkim znajdują się położeniu. Czuła bezsilność, bowiem nie znała recepty na jego stan, mogła jedynie improwizować.
Lewą dłonią sięgnęła do miecza, który Morgoth dzierżył przy sobie, szybkim ruchem przejechała po klindze, a ostrze rozcięło jej delikatną skórę. Uniosła rękę, a przedramię spłynęło krwią.
- Jestem prawdziwa – powtórzyła z większą mocą, niż poprzednio – Krwawię, widzisz? Inaczej, niż wszyscy inni, ale tak samo, jak ty – zielone oczy wciąż pozostawały puste, a Marine z każdym słowem bała się konsekwencji coraz bardziej – Przybyłam tu po ciebie, razem damy radę stąd wyjść.
Rana szczypała ją, lecz była teraz najmniejszym z problemów. Złowrogie szepty rozległy się znowu, a nie znając ich źródła, nie potrafiła się ich pozbyć. Rozejrzała się ponownie, lecz otaczała ich jedynie jałowa ziemia oraz szumiący żałobną melodię, krwawy nurt.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
[sen] Inferno 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: [sen] Inferno [odnośnik]24.12.18 13:43
Proszę, przestań, sprawiasz mi ból.
Tu wszystko było bólem. Nic nie było prawdziwe ani nic nie było błędne. Rzeczywistość z kłamstwem mieszały się w jedno, przeplatając się i tworząc prawdziwe oblicze każdego, kto schodził niżej w odmęty piekielnego Azkabanu. Krąg za kręgiem zbliżał się ku centrum i sedna tego wszystkiego. Flint był jedynie przewodnikiem, lecz ukazał mu kim był naprawdę. Kogo chował w sobie pod płaszczem praworządności. Mordercą, który wybielał swoje uczynki, zasłaniając się honorem, opieką nad rodziną, ochroną dziedzictwa. A odbierał życia tak łatwo i prosto. Jego błędy w piekle były niczym niezmącone i spotykał się z nimi tutaj twarzą w twarz. Pamiętna noc, którą spędził w ramionach młodej szlachcianki była jednym z nich. To z niego zrodził się zgniły owoc odrzucony przez własną matkę i nie akceptowany przez nikogo. Zresztą nie było to pierwsze dziecko, które tak skrzywdził. Czy już zapomniał o Megarze i jej synu? Też ich tu spotkał. Ścigał ciężarną dziewczynę jak zwierzynę łowną i jak zwierzynę ją dosięgnął. Zamknął paszczę na napiętym brzuchu, wyciągając niemowlę z ciała kobiety, nie robiąc sobie nic z wrzasków i błagań. Smak krwi, widok wnętrzności na śniegu sprawiał jedynie, że chciał więcej. Pożarł smakowitego noworodka, rozszarpując jego delikatne ciałko i odrywając z łatwością kończyny od torsu. Kwiliło przez jakiś czas. Później przestało. Podobnie zresztą jak matka. Rudowłosy również błagał o litość, a gdy zrozumiał, że to był koniec, wiedział, że chciał żyć. Morgoth odebrał mu tę szansę, zabierając tajemnicę śmierci chłopaka ze sobą. Uratował go przypadek - anomalie, które wybuchły akurat tamtej nocy. Czy i ci, którzy znajdowali się w Ministerstwie Magii nie byli kolejnymi do kolekcji? Okrutnie spalonymi niczym wrzeszczący na katedralnych stosach, a swąd ich palonych ciał wciąż dochodził do nozdrzy Yaxleya, który karmił się ich zaduchem niczym pasożyt swym żywicielem. Czy jego ogon nie sięgnął tego, któremu kazał skoczyć i się utopić w więziennych murach? Czy nie przystał na pozbycie się jednego ze swych kompanów? To wszystko było prawdziwe i w tej prawdziwości demoniczne. Zasługiwał na zejście tutaj. Tak samo jak na to, by przeżywać krwistą rzeź noc po nocy już do końca świata.
Widząc sączącą się posokę z dłoni widziadła, poczuł jak coś złapało go i magiczną siłą nie pozwoliło się ruszyć. Miecz wypadł mu z dłoni, uderzając z pluskiem w kałużę krwi, którą stworzył, rechocząc złowieszczo. Serce zaczęło mu mocniej bić, ale nie zmienił rytmu oddechu - czuł za to jak całe jego ciało się zmieniało. Jak zwiększało swoją objętość, jak pęczniało i nabierało siły. Jak zbroja zmieniała się w pancerz, a zaciśnięte dłonie w szpony. Jak zgarbiona sylwetka wydłużała się i jak twarz przemieniała się w pysk. Jak kości łamały się pod naporem niespotykanej magii. A jednak nie odezwał się, rozsmakowując się masochistycznie we własnej męce. Nie rozwarł warg ani na chwilę. - Moja żona mnie zdradziła. Zabiła mojego syna. - Głos, który usłyszała Marine należał do niego, lecz dobywał się on z samego dna Styksu, a niemal zwierzęcy pomruk wydobywał się spomiędzy ust Yaxleya. Wewnętrzna bestia chciała wydostać się na zewnątrz, rozszarpując człowiecze ciało. Nie przypominał już człowieka. Był poczwarą, która nie przestawała rosnąć, a której ślepia zaiskrzyły się czerwienią wśród czarnych barw. Dym wyleciał spomiędzy jego pyska, gdy odetchnął smoczym powietrzem. Zatęchłym, przegnitym, piekielnym jak on sam. Zakrzywione rogi wyrosły z czaszkopodobnego łba i, chociaż kiedyś tak czule obejmowane przez kobiece dłonie w poszukiwaniu ratunku, zatraciły swoją pokorę, upodabniając się do cierniowej korony. Całe jego ciało stworzone było do cierpienia i temu cierpieniu się poddawał - grube jak konary drzew kończyny; smagający jak bicz ogon, zwaliste rozmiary niczym najpotężniejsze z fortec. Rósł, gdy mała kobieca postać zostawała na ziemi, mogąc jedynie napawać się przerażeniem, którego był powodem. Wszystko czym kiedykolwiek wcześniej był, zniknęło.
- Moje nowe imię to Mustafar - powiedział smok, nie otwierając nabitej ostrymi zębiskami paszczy. Odwieczny Potępieniec takie nadano mu miano w piekielnych czeluściach. Miał pilnować, by żadna niepokorna dusza nie przemknęła się dalej nad Styksem lub nie przedostała się z drugiego brzegu ku nim. Miał tu zostać. Miał zostać już na zawsze, zabijając wciąż tych samych ludzi każdej nocy. Jeśli ona miała być ostatnią z prób, stawał gotowy z nienawiścią przepływającą przez jego żyły. Płonął, a ona miała spłonąć wraz z nim.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: [sen] Inferno [odnośnik]25.12.18 20:23
Obojętność była gorsza od nienawiści. Bierność Morgotha raniła jego żonę bardziej, niż mogło to uczynić każde jego słowo, ponieważ z biegiem lat Marine nauczyła się nie dopuszczać do siebie raniących opinii. Jej powłoka nie była jeszcze tak twarda, jak czarownica by tego pragnęła, lecz przeżyte lata utrwalały ją, hartowały niczym stal, którą pod koniec tego procesu miała się stać. Szepty zazdrosnych kuzynek, opinie niezadowolonych nauczycieli, obelgi szkolnych oprawców – wszystko to, co kiedyś doprowadzało ją do płaczu, pomogło także w ukształtowaniu się pancerza ochronnego. Młoda dziewczyna pozostawała więc niewzruszona na nienawistne spojrzenia, lecz zobojętnienia nie mogła przeboleć. Jego pusty wzrok i beznamiętne gesty sprawiły, że jej serce napełniało się trwogą. Stała przed nim całkiem bezbronna, choć wyposażona przecież w różdżkę; nie byłaby w stanie podnieść jej przeciw niemu, nie to obiecywała w przysiędze składanej w Widmowym Lesie.
Wierność i lojalność nie miały objawić się jedynie w prostych, oczywistych sytuacjach. Nie zamierzała tańczyć z innymi bez jego zgody ani sprzeciwiać mu się publicznie, podkopując jego autorytet, lecz oboje doskonale wiedzieli, że wartości, jakich przysięgali pielęgnować, sięgały głębiej i znaczyły o wiele więcej. Byli młodzi, lecz godzina próby nadeszła o wiele szybciej, niż mogli się spodziewać. Obiecała, a więc zamierzała trwać z nim do samego końca, nawet jeśli wydawał się być całkowicie niewzruszony jej próbami. Czuła, że musi do niego dotrzeć, otrząsnąć go z marazmu, wyprowadzić z tego piekła, w jakim oboje się znajdowali. Wierności nie warunkowała śmierć, bo skoro znaleźli się właśnie tutaj, Marine zamierzała wyciągnąć swojego męża z pandemonium.
W momencie, w którym usłyszała głos, którego źródła nie potrafiła ustalić, zdała sobie sprawę, że oboje z Morgothem, choć przebywają w tym samym miejscu, mogą je widzieć zupełnie inaczej. Jałowa ziemia i krwawa rzeka zdawały się być stałym elementem krajobrazu, lecz w wizji mężczyzny na pewno było coś jeszcze. Piekielna czeluść zmieniała się, była plastyczna, zależała tylko od nich samych. To, czego się bali i przed czym uciekali, wreszcie miało ich dopaść, a w potyczce z własnymi słabościami mieli przegrać i paść na kolana, uznając je. Nie mogła na to pozwolić, nie chciała. Nie po tym wszystkim, co razem przeszli, by dojść do porozumienia, by zawiązać sojusz oparty na tym, co czują.
Wreszcie udało jej się cofnąć i wyrwać z uścisku, a własne dłonie natychmiast przystawiła do obolałej szyi, zostawiając na bladej skórze ślady krwi. Ignorowała rozcięcie ręki, o wiele bardziej przejęta tym, co działo się naprzeciwko niej. Zmiennokształtna natura zwyciężała, brała górę nad Morgothem i wynaturzała go w sposób, który niewiele miał w sobie z poprzednich spotkań w sennych marach. Bestia stanęła przed nią, przerażająca jak nigdy wcześniej. Marine postąpiła dwa kroki do tyłu, lecz nie odwróciła wzroku, desperacko próbując odnaleźć jakąkolwiek pomoc lub wskazówkę odnośnie tego, co powinna zrobić, by przywrócić mężowi spokój. By przeżyć.
Jego miecz znajdował się daleko, lecz nawet gdyby go dobyła, nie potrafiła się nim posługiwać. Nie chciała go krzywdzić, równie dobrze mogłaby od razu dźgnąć samą siebie i skonać u stóp Potępieńca. Różdżka i magia mogły być przydatne, lecz nie prowadziły do ostateczności, pod tym względem wciąż pozostając zbyt słabymi; zaklęcia mogły rozpraszać, lecz młoda czarownica nie ośmieliłaby się przekroczyć granicy. Gdy smoczy oddech owiał jej twarz, a strach powodował, że serce wyrywało jej się z piersi, zrozumiała, że jedyną bronią jest w tej chwili ona sama. Ryzykując wszystkim, wyprostowała się dumnie, układając drżące dłonie wzdłuż tułowia.
- Nazywasz się Morgoth Yaxley – zaprzeczyła jego słowom, zadzierając dumnie głowę, starając się spojrzeć w oczy bestii, choć wewnątrz była sparaliżowana lękiem; powinność była jednak silniejsza od bojaźni – Sanguinem et ferrum potentia immitis – wypowiedziała z mocą słowa, którymi ochrzcił ją w Widmowym Lesie.
Wspomnienie pamiętnego wieczoru na moment znowu zamajaczyło w jej wyobraźni, podsuwając obrazy mogące choć minimalnie podnieść ją na duchu. Improwizowała, grając na czas.
- Jesteś kimś więcej, niż próbują wmówić ci osoby, pragnące cię tu zatrzymać dla własnej korzyści – rzuciła oskarżenie w ciemno, świadomie prowokując duchy towarzyszące zmiennokształtnemu – I znasz mnie oraz moje słabości. Wiesz, że nie zabiłabym nikogo.
Tym bardziej ciebie, nawet gdybym sama miała przez to stracić życie.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
[sen] Inferno 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: [sen] Inferno [odnośnik]25.12.18 22:18
Gdyby cierpienie miało postać materialną, Morgoth czułby uderzenia setek biczy na grubej, smoczej skórze, których koniec związany byłby z przeoraniem ciała i zagłębienia się boleśnie w mięsie. Bombardowany torturującymi bodźcami nie był w stanie przestać odczuwać gniewu, smutku, boleści, nienawiści - emocje opanowały wymiar nie tylko fizyczny, lecz również i psychiczny. Nie mógł sobie z nimi poradzić; przegrał i za to miał odbierać tu karę. I tak nie była ona adekwatna do czynów, których się dopełnił za życia. Wydawało mu się, że to, co czuł, było cierpieniem skumulowanym z serc każdej jego ofiary oraz opłakujących ich bliskich. Dostawał na swoje barki godziny męczarni, których stał się przyczyną. Stał się nimi i nie był w stanie tego zmienić. W pewien masochistyczny sposób czerpał chorą przyjemność z odczuwania tego wszystkiego. Tylko w bezkresnej agonii mógł być świadom, że istniał naprawdę i że przez doznawanie cokolwiek było w stanie utrzymać stan wiecznej śmierci. Lżejszym było ów cierpienie od świadomości zapomnienia, na które mógł liczyć od tych, którzy zostali na powierzchni. Lecz czy miejsce, w którym się znajdował, dało się gdziekolwiek uplasować? Cokolwiek z nim zrobić? Zdefiniować? Oplatały go teraz już inne wartości. Nie chciał pamiętać obietnicy, którą składał wiarołomnej niewdzięcznicy. Nie chciał wspominać tego, co nie było już jego życiem. Nie chciał jej oglądać inaczej jak tylko podczas trawienia przez płomienie. W wyobraźni widział skaczące w dzikim tańcu języki ognia po bieli sukni, po oblanej potem kobiecej skórze. Czarne serce dudniło w wielkiej klatce piersiowej, która unosiła się przy każdym oddechu, będąc jedynie kolejnym okrucieństwem, gdyż okupionym ogromnym bólem. Wiedział, że chciała ponownie zmanipulować całą sytuacją i osiągnąć własny cel. Gdyby cokolwiek odczuwał, gdyby mógł wyrazić swoją pogardę, zbyłby jej słowa głuchym śmiechem. Marne były to próby wpłynięcia na los któregokolwiek z nich. Nawet jeśli była prawdziwa, jak twierdziła, nie miało jej to pomóc. Już nie.
- Morgoth umarł - wybrzmiał głos, a potężne skrzydła rozwarły się na boki jakby na potwierdzenie tych słów. Czy nie była świadkiem przeistoczenia się? Pożarcia człowieka przez bestię tkwiącą w jego wnętrzu? I żadna muzyka nie miała jej ułagodzić. Niepotrzebnie skakała w głąb ziemi jego śladem. Skazała się jedynie na śmierć, gdy tylko pomyślała o ponownym spotkaniu. Pojawiła się bez szans na ocalenie. Na wyjście z samego serca azkabanowej kaźni. Przekraczając granice kolejnych kręgów, zamykała za sobą drogę powrotną i jedyną szansę na ucieczkę. Pozostała jej jedynie zagłada. Jak wcześniej jej mężowi. - Umierał po trochu za każdym razem, gdy odbierał komuś życie, aż nie zostało już nic - dodał po chwili, nie czując niczego prócz pogardy dla tego żałosnego ludzkiego istnienia, które niegdyś w nim tkwiło. Był słaby. Jego unicestwienie było koniecznością. Było przyjemnością, którą sycił się i chciał pamiętać ów spełnienie jeszcze długo. Zamierzał czerpać z tego siłę i motywację. Zamierzał karmić się na cudzym nieszczęściu niczym pasożyt - im bardziej ona cierpiała, tym on stawał się silniejszy.
Znasz mnie oraz moje słabości.
Dałby się zwieść tym słowom? Po raz kolejny? Ufanie kobiecie było zgodą na przegraną. A on nie zamierzał ponownie dać się złamać. Nie tutaj, gdzie znał jej grzechy. Jej oczy były znajome, a jej serce niezmącone. Smok jednak nie był sam.
- Możesz mieć swój piękny głos. Możesz mieć magię, lecz nigdy nic nie zwróci ci mężczyzny, po którego przyszłaś. - Flint stanął między Marine a wielkim gadem, nie bojąc się potężnej bestii za swoimi plecami i nie zważając na to, że w jakikolwiek sposób mógłby zostać przez nią zaatakowany. - Został z nami - zaśmiał się w pewien uroczy sposób, jednak w tej sytuacji, w tych krajobrazach było to jedynie przerażające. Mustafar na potwierdzenie jego słów, postąpił krok w przód, zrównując się z demonicznym szaleńcem i nachylając się ku niemu, lecz nie po to, by mu usłużyć. Wnętrze stworzenia rozgrzało się, a w gardle zajaśniały pierwsze płomienie ognia, zwiastujące nadchodzącą pożogę. - Zwiodłaś go - zaczął Flint, nie odrywając spojrzenia od Marine, jednak równocześnie zdawało się jakby tym samym wydał rozkaz monstrum. Z rozwartej paszczy potępieńca buchnął strumień lawy prostu ku osamotnionej postaci. - Oszukałaś go - kontynuował Flint, nie ruszając się z miejsca, chociaż gorąc od płomieni mógłby z łatwością spopielić go niczym suche drewno. Nie robił sobie nic z szalejącego obok niego piekła. Patrzył jedynie z wyraźnym zadowoleniem na nieujarzmioną bestię, którą stał się syn jego ukochanej siostry. - Tutaj może cię zabijać po tysiąckroć na przeróżne sposoby - dodał, pozwalając, by smok zionął ogniem dalej. Nieprzerwanie. Wytrwale. Bez litości.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: [sen] Inferno [odnośnik]26.12.18 0:43
Drżała, gdy stawała naprzeciw niego, a mimo to nie spuściła głowy. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać czym prędzej i próbować ratować swe życie, choć rozum wiedział już, że nie ma na to najmniejszych szans. Mimo tego nie zamierzała wcale godzić się z takim losem i póki oddychała, zamierzała walczyć o tego, po którego tutaj przyszła. Brudna, bosa i przerażona nie przypominała kobiety, którą znał z rzeczywistości, lecz gdyby tylko zechciał spojrzeć w głąb niej, dostrzegłby, że nic się nie zmieniło. Że nie przekreśliła go, gdy droga zrobiła się zbyt ciężka; gdy pozostanie przy nim zakrawało o głupotę, była gotowa poświęcić własną godność, byle chwycić się ostatniej iskierki nadziei. Ten rodzaj ambicji mógł doprowadzić ją do sukcesu, lub rychłej śmierci.
Bestia poruszyła się, obnażając majestatyczne skrzydła, lecz Marine nie cofnęła się, choć podbródek zadrgał jej niebezpiecznie. Obnażyła przed nim swoje słabości, lecz nie zamierzała płakać ze strachu – tego jednego nie chciała mu oddać, choć mogłaby płaszczyć się przed nim i błagać, by jedna z jego jaźni darowała życie drugiej. Wierzyła, że skrawek jego człowieczeństwa jeszcze gdzieś tam się skrywa, pragnęła dojrzeć go w smoczym spojrzeniu, lecz jedyne, co otrzymywała, to kolejne dreszcze przerażenia, które wstrząsały jej ciałem, gdy kolejny z siarkowych oddechów owiewał ją całą. Symbolicznie, ironicznie. Jakby monstrum drwiło z niej w akompaniamencie swoich słów.
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz – odpowiedziała butnie, wkładając w to resztkę swojego samozaparcia – Zostawił po sobie więcej niż myślisz – jedną z dłoni odruchowo osłoniła swój brzuch – Pamięć o nim będzie żywa, a ja będę przychodzić tu raz za razem, szukać tego miejsca i wyprowadzę go stąd, choćby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobię.
Ucichła wreszcie, przełykając głośno ślinę. Czuła pot na swej skroni, a serce było jej niezwykle szybko, lecz stała w miejscu niewzruszona, poświęcając ostatni moment ucieczki w imię czegoś o wiele ważniejszego. Nie mogłaby odwrócić się do niego plecami i pobiec przed siebie, a przekroczenie rzeki bez Morgotha nie wchodziło w grę. Już raz wskoczyła za nim w bezmiar i jeśli miała zrobić to po raz drugi, postanowiła zaryzykować. Robiła to wbrew własnemu instynktowi i intuicji, a ryzyko doprowadziło ją do zguby.
Na kilka sekund przed końcem zamigotał przed nią złowrogi cień i znajomy głos poczęstował ją ostatnią z obelg, lecz żadna zjawa nie uformowała się pomiędzy nią a smokiem. Widziała tylko jego czarci pysk, ciemne łuski i monstrualną sylwetkę. Jedno uderzenie serca wyznaczyło kres ich spotkania, a razem z rozwarciem się szatańskiego pyska, świat stanął w ogniu.
Nie krzyknęła od razu, jak gdyby zdarzenia dotarły do niej w opóźnionym tempie, jakby była jedynie widzem i oglądała swój własny koniec. Barwy płomienia zachwyciły ją na tyle, że wyraz jej twarzy na moment zmienił się niemalże na błogi, a wzrok podążył w kierunku jałowej ziemi, gorejącej pod bosymi stopami czarownicy. Dopiero po chwili poczuła żar tak niewyobrażalny, że nie przyrównałaby go nawet do Szatańskiej Pożogi.
Zawiodłaś go.
Miał rację, zawiodła. Obiecała, że wyciągnie go z tego piekła, lecz poległa.
Oszukałaś go.
Jedynie nie zdradziła prawdy, o której sama dowiedziała się całkiem niedawno.
Może cię zabijać po tysiąckroć na przeróżne sposoby.
A za tysiąc pierwszym wreszcie miało jej się udać.
Przegrała, lecz emocje nie miały już znaczenia. Bezlitosna bestia wiedziała co czyni, a cios był mocny i ostateczny. Mrożący krew w żyłach krzyk wyrwał się wreszcie z gardła Marine, choć dawno już powinna stracić zmysły, przytomność oraz życie. Coś jednak trzymało ją w tym samym miejscu, nie pozwalając rozpaść się i rozsypać niczym pył na wietrze. Jego karą nie było pozostanie w tym piekle do końca świata – było nią spoglądanie na cierpienie żony. Śmierć była powolna i długa, makabryczny wrzask wciąż i wciąż rozbrzmiewał echem dookoła, a płomienie pochłaniały bezbronne ciało w wężowy, upiorny sposób.
Aż w końcu krzyk ustał, a na Pustkowiu Mustafara zaległa ogłuszająca cisza.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
[sen] Inferno 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: [sen] Inferno [odnośnik]26.12.18 4:53
Tu nic nie miało szczęśliwego zakończenia. Droga nie stawała się łatwiejsza, a ukochani nie wybiegali przed szukających, by wspólnie wrócić do domu, którym była ich prawdziwa rzeczywistość. Nikt nie opuszczał piekła i nikt nie miał dostać pozwolenia na zwiedzenie drugiego zagubionego w tym chaosie. Nikt, kto wkraczał w jego progi, nie miał znaleźć niczego innego nad cierpienie i torturę. Czyżby nie dostrzegła ostrzeżenia, które widniało nad wejściem, a które z taką łatwością przekroczyła? W imię czego? Dziecięcej wiary, a może żałosnej miłości? Gdzie zaprowadziło ją to przywiązanie? Jaki finał miała lojalność, w której pokładała tyle nadziei? Czego dowodem była tęsknota, skoro zakończyła się jedynie niespełnionym cierpieniem? A przecież właśnie tego powinna była się tu spodziewać. Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie. Gdyby wzięła to sobie do serca, nie skakałaby ślepo za mężem, którego już nic nie było w stanie ocalić. Skazany na potępienie miał tkwić tutaj przez wieczność bez szansy na ratunek. Żadne chęci nie miały go stamtąd wyciągnąć, a żadna wiara zbawić. Otrzymał to, na co zasłużył już za życia. Już za życia był wszak martwy, a martwi nie mieli prawa chodzić pomiędzy żywymi. Śmierć prędzej czy później miała się po niego upomnieć, szukając go tyle lat po ziemi i nie odnajdując w wilczej skórze. W końcu dosięgnęła go i odebrała dług, który u niej zaciągnął. To jej dłonie zaburzyły jego równowagę i strąciły w niebyt. Gdyby nie jej pomoc, być może nic z tej okrutnej podróży nie miało by miejsca, a on wciąż znajdował się wśród swoich, spędzając kolejne godziny u boku tych, których nazywał rodziną. Tak nie miało się już stać. Książę Ciemności nie zamierzał oddać jednej ze swoich najcenniejszych zabawek, bo czy nie było wspanialszego widoku nad samopotępiającą się duszą? Do tego patrzenie na cierpienie najbliższej osoby z zaufanych, umiłowanych rąk było czymś, o co nie mógł prosić w najodważniejszych snach. Nic nie było równie piękne, czyste i bardziej demonicznie przyjemne. Dlatego żadna z dusz nie miała pomóc Marine ujarzmić smoczej bestii. Została sama razem z gniewem tego, po którego tak lekkomyślnie przyszła.
Będę przychodzić tu raz za razem, szukać tego miejsca i wyprowadzę go stąd, choćby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobię.
- To giń - odpowiedział jej głos, nim zniknął w szalejących drżeniach ognia, zagłuszających wszystko w okolicy. Tylko jedna rzecz miała być ponad to. Dźwięczny krzyk rozdzierający ludzkie oraz nawet anielskie serca rozbrzmiał po pustkowiu, nie rozmiękczając jednak niczyich zamiarów. Tutaj nie było miejsca na litość, a każda kolejna sekunda, w której agonia w męczarniach trwała, napawała przebywających tu katów słodką nutą dreszczu. Flint wpatrywał się w przedstawienie z sardonicznym uśmiechem chorej satysfakcji; Mustafar zabijał kolejne wspomnienie o sobie samym i nie zamierzał pozwolić na to, by przetrwało. Dusza Marine była dowodem na to, że ktoś taki jak Morgoth Yaxley istniał. A to ubodło w jego własną egzystencję. Bo gdyby wciąż istniał, możliwe było całkowite przeistoczenie się właśnie w Odwiecznego Potępieńca? Czy nie byłoby to zaprzeczeniem samym w sobie? Musiał udowodnić jej i sobie, że na te słabości nie było miejsca. Że ona należała do człowieka, którego ciało niegdyś zamieszkiwał, lecz nie do niego. Dlatego jego płomień był o wiele bardziej rozgrzany niż normalnie; dlatego jego paszcza nie zamykała się po pierwszym morderczym oddechu; dlatego płomienie miały powoli pochłaniać to, co było niegdyś najdroższe Śmierciożercy; dlatego było to najbardziej sowite wynagrodzenie, jakie mógł tu otrzymać. Jego czerwone ślepia nie odrywały się nawet na moment, obserwując jak oparzenia zajmowały coraz większy obszar kobiecego ciała i jak trawiły najmniejszą cząstkę jej jestestwa. Każdy mięsień, każdy fragment skóry, każdy nerw - bombardowane ostrymi niczym szpile bodźcami nie miały zaniknąć już nigdy. Trawiona raz za razem. Bez końca. Wciąż tak bardzo pragnęła trwać przy mężu?
Gdy ostatni krzyk umilkł, smok przestał ziać ogniem. Jego niezmącona niczym uwaga skupiła się tylko na obiekcie, któremu zamierzał poświęcić następną wieczność, a którego prochy tkwiły tuż przed nim. Wciąż wierzyła w to, że lojalnością miała go uratować? Czy pojęła już jak wielką głupotą wykazała się, chcąc do niego dołączyć? Czy dostrzegła to już? - Jesteś naiwną duszą. Przychodzisz tu i żebrzesz niczym robak i jak on wijesz się po ziemi - powiedziała bestia, stając nad nią i widząc jak całe ciało kobiety zaczynało się na nowo regenerować, odbudowywać. Chociaż ziemia dokoła drżała od ruchów smoka, ona pozostawała niewzruszona. Mógł podziwiać piękno stworzenia. Jak znów stawała się zdatna do kolejnych tortur. Gotowa na wydobycie z niej najsłodszej muzyki. A on mógł to zrobić, popychając ją w ramiona obłędu. On i tylko on.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: [sen] Inferno [odnośnik]26.12.18 15:31
Wbrew logice i wszystkim zasadom powracała do życia, stanowiąc zaprzeczenie tego, co można było objąć rozumem. Ten świat rządził się swoimi prawami i nawet śmierć nie była ostateczna. Ile razy Marine miała zapłonąć i narodzić się powoli? Ile razy miała być pożarta, zmiażdżona? Jak często jej zmaltretowane ciało miało dryfować w Styksie i osiadać na mieliźnie? Wszelkie wymyślne tortury, jakie tu na nią czekały, były niczym w porównaniu z niemożnością osiągnięcia swojego celu.
Otworzyła oczy i desperacko zaczerpnęła pierwszego haustu powietrza; nieprzyjemny siarkowy posmak osiadł na jej ustach i języku, co natychmiast kazało jej przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Podniosła głowę i razem z nią resztę obolałego tułowia; usiadła na ziemi, rozglądając się. Znajdowała się w tym samym miejscu, które zapamiętała ze swoich finalnych momentów, a towarzyszyła jej ogromna, makabryczna bestia, będąca jednocześnie jej katem, jak i powodem, dla którego tu powracała. Przegrała, ale otrzymała jeszcze jedną szansę i koło fortuny miało toczyć się nieprzerwanie tym samym torem, dopóki czarownica posiadała w sobie wolę walki.
Obdarzyła zmiennokształtnego zaciekłym spojrzeniem; nie mogła go nienawidzić, skoro w jego wnętrzu wciąż znajdował się ten, po którego przyszła. Marine nie była w stanie pogodzić się z faktem, że Morgotha już tam nie było, że jego część jaźni zanikła, stłamszona przez smoka. Nie przyjmowała tego do wiadomości i naiwnie, arogancko zamierzała dać temu upust.
- Jestem tu z własnej woli – odpowiedziała spokojnie, nie poruszając się. Monstrum znajdowało się blisko, mogło zaatakować w każdej chwili, dlatego nie zamierzała w nieskończoność mierzyć się z nim na spojrzenia - Możesz nazywać mnie naiwną, ale przynajmniej jestem wolna. Nie mogę tego samego powiedzieć o tobie.
Drwina wybrzmiała, stanowiąc doskonały powód do kolejnego ataku. Czarownica mogła być z siebie dumna – przed kilkoma chwilami czuła dokładnie to, co jej przodkinie palone na stosie, a być może za moment płomienie znowu miały wspinać się po jej ciele. Nie bała się bólu – co niewątpliwie było oznaką szaleństwa, jakie otrzymała w genach – jej jedyną obawą był czas, a raczej jego brak. Nie wiedziała ile minut upłynie do kolejnego ciosu, dlatego nie zamierzała się ociągać, podważając wszystko, czego była świadkiem.
- Kim jest ten głos, który rości sobie prawa do wydawania ci rozkazów? – zmarszczyła brwi, podnosząc się z kolan i otrzepując magicznie odrestaurowaną suknię.
Dalej nie była w stanie zauważyć Flinta, lecz nie potrzebowała zmysłu wzroku do szybkiej oceny – nie był jej sojusznikiem. Był wrogiem, jej samej i Morgotha, którego usidlił wizją pokuty.
- Nie musisz go słuchać, nie musisz poddawać się karze, którą sobie wymyślił. Trwała wojna, śmierć była tylko jej konsekwencją. To ty jesteś potężny, to ty powinieneś wymierzać kary. Być może nie widzisz swoich kajdan, ale one tu są. Zerwij je, Morgoth – świadomie wypowiedziała jego imię, przypominając bestii kto krył się w jej wnętrzu.
Wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że ich wizje piekła nie były spójne, lecz na pewno korespondowały ze sobą. Chcąc go wydostać, musiała zrozumieć głębie tego, przez co przechodził. Postawić się na jego miejscu. Czy Prae oculis, o którym wspominał jej w poprzednim życiu, byłoby w stanie jej pomóc? Czy mogło zadziałać jako trzecia jaźń? Nie znała legilimencji, nie miała innego wyjścia, musiała spróbować.
Chwyciła leżącą na ziemi różdżkę i wycelowała w gada, usiłując wedrzeć się do jego umysłu.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
[sen] Inferno 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: [sen] Inferno [odnośnik]26.12.18 18:23
Nie komentował jej słów, bo nie miały żadnego znaczenia. Nie mogła go w żaden sposób skłócić ze swoim wnętrzem ani wywrzeć na nim wrażenia, które pragnęła osiągnąć. Czemu nie chciała pogodzić się ze świadomością, że jej mąż przepadł? Czemu nie chciała się po prostu poddać i zapomnieć? Być może w końcu przestałby czerpać przyjemność z wiecznych tortur i pozwolił usunąć się do mniej okrutnego kręgu, lecz robiła wszystko, by zostać przy nim. Była głupia, a brawura nie miała jej w niczym pomóc. Chwytała się istnienia świadomości Morgotha niczym topiący, jednak zamiast odpowiedzi i ratunku trafiała jedynie na brzytwę, kalecząc się niemiłosiernie. Zrywała wszystkie ścięgna, mięśnie, ostrze ryło jej kościec, ale mimo to brnęła w to dalej. Mustafar nie wiedział czy ją podziwiać, czy oddać szaleństwu miejsca. Ale nie żałował jej ani na chwilę. Mogła uśpić głupią bestię, jaką był Cerber, jednak on nie miał poddać się byle jakiej kołysance. Była niczym mrówka przy jego potędze i mogła obijać się o jego pancerz raz za razem - nie przebiłaby muru nawet, gdyby siła jej woli przewyższała każdą istotę żyjącą. Była prochem. A proch mógł nawet i krzyczeć; nie wpłynęłoby to na kierunek, w którym podążał wiatr. Dlatego jakiekolwiek słowa nie były w stanie niczego zmienić. Niech walczy. Niech pokaże, że nie jest jedynie dzieckiem. Niech da się pochłonąć urokowi pustkowia, w którym się znajdowali i znajdować się mieli.
Prae oculis.
Jednak być może nie docenił motywacji, która pchała niby ducha. Żywi mieli swoje prawa w świecie bez życia, jednak jej wykraczały poza wszystko inne. Pomimo grubej skóry, pomimo pancerza łusek, pomimo wielkiej odporności, nie mógł przewidzieć ataku na własny umysł. Cokolwiek by zresztą zrobił, coś było w tej zbłąkanej postaci, co nie oparło się smoczej tarczy - zaklęcie przeniknęło przez jego rzeczywistość ku zaskoczeniu i opanowało umysł stworzenia. Jedno celne machnięcie różdżką, a promień uderzył w paszczę, powodując zawieszenie ogromnego monstrum i ujarzmiło go, chociaż próbował walczyć. Bezskutecznie. Dziewczyna znalazła w sobie siłę, pomimo wycieńczenia i zagubienia w nowej rzeczywistości. Pomimo cierpienia rozrywającego jej ciało. Podniosła się z kolan, stając, drżąc niczym osika. A jednak nie bała się. Kpiła. Wyzywająco obserwowała swojego oprawcę. I poniekąd zaprowadziło ją to ku zwycięstwu. Zaskoczyła smoka, przejmując tymczasową kontrolę nad jego spojrzeniem. Świst magii przemknął. I zapanowała ciemność.
Mogła otworzyć oczy, lecz zanim to nastąpiło, musiała przejść przez czyściec, jakim było wnętrze pana przestworzy; strażnika rzeki. Dokoła panowała ciemność i niezmącona niczym cisza. Mogła odczuwać, że nie była to kojąca ciemność. Panowała w niej pewna duchota i ciążący smutek, chociaż dokoła niczego nie było. Mogła obracać się wiele razy, lecz horyzont był nienaruszony. Wciąż pusty i tak samo czarny jak każdy poprzedni. A może wciąż stała w miejscu? A może wcale nie stała? Może wcale nie była? Ile zajmowało jej przechodzenie w przód? Krok za krokiem? Być może nie szła, a jedynie lewitowała w niebycie. Nie było wtedy. Nie było teraz. Nie było później. Było po prostu nic. Dopiero po jakimś czasie mogła dostrzec niewielki punkt, który pomimo scalonej z całą resztą czerni wyróżniał się dziwnym rozmazaniem, natężeniem, niczym niewidoczna rysa na obrazie, która początkowo niezauważalna, raz dostrzeżona, mąciła całą spójność. Z niebytu ciągnęły się długie spoiwa, które wisiały w powietrzu i prowadziły w jednym kierunku. Na samym końcu znajdowało się coś. Nie do zidentyfikowania z daleka i nie do rozpoznania z bliska. Karykatura. Zdeformowana skulona istota składała się z samej skóry i kości, których zarys był tak idealnie widoczny pomimo panującej ciemności. Z pyska sączyła jej się czarna maź, a każdym odruchem wymiotnym wilk chudł coraz bardziej, chociaż zdawało się być to niemożliwe. Oddychał ciężko, starając się jakoś łapać powietrze, chociaż utrudniały mu to wnętrzności wydobywające się wciąż na zewnątrz. Czuł jakby za moment miał wypluć płuca, serce, własną egzystencję. Powoli odchodził w niebyt, lecz nie mógł umrzeć. Łańcuch uwiązywał się na jego kruchej szyi, jednak widać było, że ciążył mu niemiłosiernie. Spętany i zapomniany. Nic nie przychodzi bez konsekwencji. Wszystko ma swoją cenę. Usłyszała to czy jedynie sobie wyobraziła? Gdy wyczuł jej obecność, przeniósł obojętne spojrzenie ku kobiecie, jednak znów odwrócił się, by zacisnąć szczęki i starać się powstrzymać śluz. Zza kłów wydobywał się płyn dalej, nie oszczędzając stworzenia, którego całe ciało przeszywały niekontrolowane dreszcze. Chciało uciec przed wzrokiem nieznajomej i skryć jak najbardziej w jednolitej ciemności, której był częścią. Nic tu nie ma. Po prostu zostaw mnie. Samego. Znów znajdował się do niej plecami, jednak gdzie miała odejść? Zwierzę wiedziało, że jakiekolwiek słowa nie mogły jej przegonić nieważne jak bardzo chciało zostać samotnie. Zjawa czy złudzenie? Nie odchodziła. Drgnął, pozwalając, by smoła wylała się z niego wraz z odgłosem dławienia samym sobą. Marine. Uciekaj stąd. Matowe i wyjątkowo smutne oczy znów przeniosły się na nią; wpatrywały się jakby błagalnie w dziewczynę przed sobą. Marine, rozbrzmiał znów ten sam głos w jej głowie, a zwierzę nie przerwało kontaktu wzrokowego. Intensywne spojrzenie zielonych oczu łączyło w sobie coś zwierzęcego, lecz równocześnie było niesamowicie ludzkie. Zrozumiałe. Jakby wszystko, co słyszała, wszystko, co widziała, było podyktowane właśnie przez więźnia ciemności. Skutego jej łańcuchami. Złączonego z nią i dającego jej czerpać z samego siebie. Podtrzymywała go przy życiu, nie zamierzając pozbywać się swej cennej zdobyczy. Należał do niebytu i pustki. Ile to trwało, a ile trwać jeszcze miało? Nieważne. Chciał już tylko jednego. Zabij mnie.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: [sen] Inferno [odnośnik]26.12.18 21:58
Słowa trafiły w próżnię, nie doczekały się odpowiedzi. Bezsilność wzbierała w niej niczym groźna fala, mająca zamiar uderzyć w niewielką łódeczkę, której jakimś cudem udawało się jeszcze dryfować na oceanie emocji. Łódeczką był zdrowy rozsądek, a raczej jego resztki, bo czyż Marine nie zatraciła się ostatecznie, schodząc do tego miejsca? Stąpając po piaskach na plaży Wyspy Wight wiedziała, dokąd idzie i gdzie zawędruje. Nie mogła tłumaczyć się niewiedzą ani ignorancją, była doskonale świadoma swojej drogi i chociaż nie miała opracowanego planu działania, wszystko współdziałało ze sobą niczym dobrze skonstruowany instrument. Brawura, naiwność i głupota mieszały się ze sobą w jej czynach oraz myśleniu, lecz nie mogła uczynić wiele ponad to, czego już dokonała. Czy istniało jeszcze jakieś wyjście, jakiś przepis na zbawienie udręczonej duszy, która najwyraźniej wcale nie chciała zostać uratowana?
Ostatni desperacki krok szarpnął nią niczym gwałtowny świstoklik; strumień światła wystrzelił z różdżki, uderzając prosto w paszczę smoka, a choć Marine tego właśnie pragnęła, zdziwienie odmalowało się na jej twarzy. Zaraz potem poczuła, że kręci jej się w głowie, a obraz dookoła zaczyna się rozmazywać. Jałowa ziemia zanikała, czarownicy robiło się ciemno przed oczami, zapach siarki zniknął, zastąpiony przez… zupełną nicość. Nie widziała obrazu, nie słyszała dźwięków, nie czuła niczego, co mogłoby sugerować jej w jakim miejscu się znalazła, gdy spojrzała na świat oczami bestii. Czy jej zaklęcie naprawdę okazało się być na tyle silne, by wniknąć w umysł gada? Zacisnęła dłonie mocniej na różdżce i chciała się poruszyć, lecz nie była w stanie tego zrobić. Zdrętwiała całkowicie, trwając w zawieszeniu, a w głowie dudniła jej świadomość nicości. Nie miała pojęcia, jak długo trwała w takim stanie, czy minęły godziny, miesiące, czy lata, lecz wydawało jej się, że musiała odczekać wieczność, nim obraz wreszcie zmienił się, a ona odzyskała czucie. Odrętwiała upadła, a wspomnienia wróciły i uderzyły z siłą tak zatrważającą, że podniosła się czym prędzej, ocierając cisnące się do oczu łzy. Przypomniała sobie po co tu przyszła i gdzie dokładnie przybyła, zagryzła wargi i ruszyła przed siebie, wypominając, że jej umysł był zbyt słaby, by przeciwstawić się smoczej pułapce, przez co straciła jedynie cenny czas. Nic innego nie miało wartości w tym miejscu.
Światło załamywało się tu i ówdzie, a cienie tańczyły na ścianach niebytu, przywołując na myśl hipnotyzującą spiralę. Nie poddała się jej, odwróciła wzrok, ruszyła dalej, choć nie widziała jeszcze, gdzie zaprowadzą ją bose stopy. Czuła, że idzie w dobrym kierunku, bowiem serce wyrywało jej się z piersi, a intuicja po raz kolejny odezwała się, nakazując jej ostrożność. I wreszcie z daleka dostrzegła coś, niemożliwą do rozpoznania sylwetkę, którą jednak mógł być tylko on. Oczy widziały konającego wilka, lecz jej jaźń wyczuła drugą, znajdującą się w tym siedlisku rozpaczy. Nie musiała pytać, by być pewną. Nie musiała prosić, by zostać zauważoną.
Wyszeptała jego imię, podchodząc bliżej i spojrzeniem ogarniając wszelkie krzywdy, jakich doznał. Jakie sama mu zadała. Chciała płakać, lecz jej rozpacz na nic by się zdała, stanowiłaby jeszcze jeden cios zadany wątłej, wilczej sylwetce. Nie brzydziła się pokonać dystansu między nimi i znaleźć się w zasięgu makabrycznych widoków; jego konwulsje i ból sprawiały, że pękało jej serce. W tym miejscu miała wrażenie, że jest ono zrobione ze szkła i rozpada się na miliony kawałków za każdym razem, gdy Marine odczuwała jak bardzo zawiodła swojego męża. Był dla niej kimś więcej, zasługiwał na więcej. Na wszystko, czego nie mogła mu dać.
Nie zostawię cię.
Przyklęknęła tuż przy wilku, wyciągając w jego stronę rękę. Wsunęła dłoń pomiędzy pozostałości sierści i delikatnie poruszyła się, pragnąc skupić jego uwagę na dotyku. Byle tylko przez chwilę nie odczuwał bólu. Nachyliła się śmielej, spoglądając na łańcuchy, wywołujące w niej większe obrzydzenie niż każda z okropności, jakie wydobyły się z gardła zwierzęcia. Przytuliła się do jego pleców pewna tego, co zamierzała za chwilę uczynić.
Skoro ich jaźnie były w pewien sposób złączone, przywołała w pamięci widok bagiennego Fenland i posępnego Yaxley’s Hall, które w wyobraźni tętniło życiem. Byli tu wszyscy, których darzył uczuciem – jego rodzice, siostra, kuzyni i kuzynki. Rozmawiali ze sobą, wydawali się być spokojni, ich twarze pozostawały niezmącone najmniejszą nawet troską. Marine przymknęła oczy i uśmiechnęła się, mimo iż po jej policzkach spływały już łzy, których nie potrafiła powstrzymać. Nie po tym, o co ją poprosił.
Miała nadzieję, że podążył śladem jej umysłu i przebywał teraz wśród bliskich. Że ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, był obraz ich szczęścia.
Śpij.
Trzymana w dłoni różdżka nie była już różdżką, a orężem, które miało przynieść im ostateczność. Przytulając się mocniej do wilczych pleców przebiła pierś zmiennokształtnego oraz swoją własną; potok wyimaginowanych wspomnień urwał się w momencie, w którym oboje przestali istnieć. Krew spłynęła wartką strugą, a łańcuchy rozkruszyły się wreszcie, lecz w hadesie nie było już nikogo, kto mógłby słyszeć ich szczęk.


THE END


[bylobrzydkobedzieladnie]



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
[sen] Inferno 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
[sen] Inferno
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach