Wydarzenia


Ekipa forum
Komnaty Marine
AutorWiadomość
Komnaty Marine [odnośnik]16.04.19 1:00

Komnaty Marine

Kompleks pomieszczeń znajdujących się w zachodnim skrzydle posiadłości, oddany do użytkowania nowej lady Yaxley. W jego skład wchodzą sypialnia oraz połączona z nią łazienka, pokój muzyczny i salonik do przyjmowania prywatnych gości. Przeważającymi kolorami są zielenie oraz fiolety, a meble wykonane są w większości z ciemnego drewna; wysokie okna umożliwiają promieniom słonecznym przedostanie się do środka, a w nocy o oświetlenie dbają zaczarowane kandelabry i żyrandole. Okna wychodzą na jezioro, zapewniając malownicze widoki o każdej porze dnia.
Sypialnia jest przestronnym pomieszczeniem, a w jej centralnym punkcie znajduje się oczywiście wygodne łoże. Toaletka, sekretarzyk, biurko oraz liczne fotele i pufy zapewniają pannie młodej mnogość możliwości podczas przebywania w swoich pokojach. Na dwóch ścianach zawieszono duże lustra, a niewielki kominek jest zazwyczaj rozpalony, gdyż Marine wciąż jeszcze przyzwyczaja się do nowego klimatu.
Centralnym punktem łazienki jest oczywiście duża wanna, a w misternie zdobionych szafeczkach pochowano najróżniejsze olejki do kąpieli oraz jedwabne szlafroczki.
Po przekroczeniu progu pokoju muzycznego w oczy rzuca się wspaniały, biały fortepian, wykonany przez dziadka lady Yaxley i nawiązujący do jej korzeni jako potomkini rodu Lestrange. Pomieszczenie jest dość przestronne, by można w nim było ćwiczyć także taniec, jedną ze ścian całkowicie wyłożono lustrami. Goście zasiąść mogą na wygodnych kanapach i wysłuchać fortepianowego koncertu, do którego nierzadko dołączają także inne instrumenty, umiejscowione w strategicznych punktach pokoju.
Salonik posiada funkcję reprezentacyjną, choć na razie przyjmowani są w nim jedynie najbliżsi lady Marine, mogący zająć miejsce na wygodnych fotelach bądź kanapach; rozmowy toczone w tym miejscu są zawsze poufne.
Na pomieszczenie nałożone jest: muffliato
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Komnaty Marine Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Komnaty Marine [odnośnik]16.04.19 21:14
1 listopada

Emocje nie opadły wcale po zamknięciu mahoniowych drzwi nowych komnat, a pierwsze zetknięcie się z pomieszczeniami, które od teraz miały jej służyć, nie przynosiło Marine ukojenia. Było wręcz odwrotnie, serce trzepotało jej w piersiach, gdy wędrowała wzrokiem po zakamarkach nowego miejsca i przez kilka cennych sekund była ze swoim stanem zupełnie sama. Była teraz panią tego miejsca, lecz jeszcze nie czuła się jak w domu – oczy oswajały się z półmrokiem, a gust z wystrojem i chociaż estetycznie nie miała sypialni nic do zarzucenia, niepewność brała górę, a dłonie drżały młodej lady niebezpiecznie. Zaczerpnęła powietrza, lecz zanim zdążyła je wypuścić, w komnacie pojawiła się służąca, której zadaniem było przygotowanie panny młodej do nocy poślubnej. Marine odpowiedziała na uprzejme powitanie skinieniem, lecz zaraz po tym odwróciła głowę – policzki piekły ją z powodu, jakiego jeszcze nie umiała dobrze nazwać, lecz chaos w jej głowie był zbyt wielki, by spróbowała go okiełznać, musiała więc maskować się w inny sposób.
Zanim nieznajoma przystąpiła do działania, nalała swojej lady kieliszek pełen schłodzonego, skrzaciego wina. Nie musiała pytać o pozwolenie, obie wiedziały, że odrobina alkoholu była niezbędna do przeżycia dalszej części nocy dla kogoś takiego, jak Marine. Młoda czarownica sięgnęła więc po trunek i upiła mały łyk, a zaraz potem chwyciła obiema rękoma kolumienkę łóżka i oparła się na niej, pozwalając służącej szybko rozwiązać gorset obfitej sukni ślubnej. Nie protestowała, gdy spódnica znalazła się na podłodze, a delikatny stelaż został powoli rozmontowany – poddawała się tym czynnościom bezwiednie, skupiona na wewnętrznej burzy, jaka opanowała jej drobne ciało.
Ta noc była dla niej mistyczna pod każdym względem, począwszy od pierwszego kroku, jaki wykonała w drodze do ołtarza, poprzez przysięgę, poufność przy obdarowaniu się prezentami, aż po samhainowy rytuał, którego świadkiem była przecież po raz pierwszy. Chłonęła te cuda niczym zafascynowana, była szczerze urzeczona wszystkim, czego przyszło jej być świadkiem. Ceremonia przerosła jej najśmielsze oczekiwania i moment przeistoczenia się w lady Yaxley, choć słodko-gorzki, dokonał się bez jakiegokolwiek wewnętrznego oporu ze strony Marine. Nadchodzący obowiązek nie miał jednak zbyt wiele wspólnego z magią, jakiej doświadczała jeszcze choćby kilkanaście minut temu. Stojąc w cienkiej halce tuż przy swoim nowym łóżku, czarownica odczuwała tylko chłód i niepewność, bo chociaż bardzo próbowała, nijak nie mogła przygotować się na to, co nadejść miało jeszcze przed wschodem słońca. Wiedziała, że nie będzie zdolna do przejęcia kontroli nad sytuacją i nie chodziło bynajmniej o brak doświadczenia w tej kwestii; po raz kolejny doskwierał jej dziś brak matki, która mogłaby przekazać córce kilka cennych rad odnośnie pokładzin.
Służąca gestem zaprosiła ją do łazienki, gdzie Marine wykąpała się w ulubionym francuskim mleczku i nasmarowała polecanym jako zapachowy afrodyzjak olejkiem, a po tym drobnym, kobiecym rytuale, zasiadła przed toaletką i pozwoliła na wykonanie makijażu oraz ułożenie włosów w taki sposób, by przywodziły na myśl naturalność. Służka była zadowolona z efektu, skomplementowała krótko swoje dzieło i podsuwając kieliszek z winem oznajmiła, że ktoś pojawi się za jakiś czas, by zaprowadzić pannę młodą do małżeńskiej sypialni, która miała być miejscem ostatecznego dopełnienia się małżeńskiego obowiązku.
Gdy tylko wyszła, Marine spojrzała w lustro i skrzywiła się, widząc swoje w nim odbicie. Nie podobała jej się maska sztuczności, zbyt duża ilość pudru, fikuśne kokardy przy białej koszuli nocnej ani fryzura, w której wstydziłaby się wejść do alkowy. Sięgnęła po wino i upiła kolejny łyk, a ten dodał jej chyba koniecznej odwagi, bowiem kilka minut później lady Yaxley zmywała ze swojej twarzy nienaturalny makijaż i rozczesywała włosy, pragnąc pozostawić je po prostu rozpuszczone. Ruszyła do szafy, chcąc wybrać strój, w którym będzie się czuła choć odrobinę bardziej pewnie.
Gdzie podziewał się dzielny smoczy jeździec, który we śnie pokonał smoka oraz własne słabości? Gdzie była jej odwaga?
W tiulowej podomce poczuła się nagle zbyt naga, obnażona do tego stopnia, że po raz kolejny musiała odwrócić wzrok od lustra. W desperackim geście ponownie nałożyła welon na głowę i otuliła się jego delikatnym materiałem, usiłując przypomnieć sobie, jak bardzo pewna siebie była w widmowym lesie czy choćby mauzoleum. Ofiara z krwi nie przerażała jej wtedy, czemu więc teraz napawała ją taką trwogą?



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Komnaty Marine 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: Komnaty Marine [odnośnik]16.04.19 21:20
Jaśniejące błękitnym blaskiem zjawy oświetlały pulsującą łuną wnętrze Yaxley's Hall uwieczniając uroczystość swoim przybyciem. To, co się wydarzyło nie było jedynie zwieńczeniem na ślubnym kobiercu ni płonięciem drewnianych stosów — symbolika pomniejszych rytuałów czyniła z tej nocy coś wykraczającego poza pojmowanie niewtajemniczonego czarodzieja. Zdawać by się mogło, że jedynie dwie osoby czerpią z tego garściami, doszukując się w kolejnym kroku zasnutego woalką drugiego dna. Od przecinającego nocne niebo pioruna, przez podarunki współmałżonków, po wspólne przekroczenie granicy świata żywych i balansowanie na krawędzi Awalonu. Tym razem jednak nie skakała jego śladem w ciemność. Utrzymała się na powierzchni zgodnie z jego życzeniem, jego rozkazem, który padł w ciągu sierpniowych dni na ziemiach wrogich im już Prewettów. Pamiętał dokładnie co opuściło jego usta i dlaczego właśnie działo się to wszystko, dlaczego zabrał głos w sprawie, która wtedy wydawała się poza rozumowaniem dziewczęcego umysłu. Letnie miesiące zdawały się odmiennym stanem, od którego odgradzał go mur aktualnej rzeczywistości. Wtedy było inaczej. Kolejny etap zawieszenia. Zanim jeszcze społeczeństwo poznało Lorda Voldemorta i stanęło twarzą w twarz z jedną jedyną prawdą. Prawdą o tym, że czas pokoju się skończył, a oni, arystokraci dowiedli, że to nie rozum i dyplomacja stała na ich czele, lecz szaleństwo i obrzucanie się wzajemnie własnymi przekonaniami. Wszak, gdy rozum spał, budziły się potwory, a ich twarze nie przypominały niczego, co widział wcześniej świat i nie był na to gotowy. Lecz czy oni kiedykolwiek mieli czuć, że to właśnie teraz? Że siła, którą posiedli miała im zagwarantować niepodważalne zwycięstwo i nikt nie był w stanie stanąć im na drodze? Patrząc po niektórych z Rycerzy Walpurgii, po zwolennikach idei, której sam był wyznawcą, nie dostrzegał lęku czy wątpliwości. Widział jedynie pewność. Pewność, że wygrali. Że każdy kolejny postawiony przez nich krok był jedynie dowodem triumfu. Napuszeni panowie z brakiem refleksji szli z uniesionymi podbródkami zupełnie jakby już trzymali berło zwycięstwa, a ich spojrzenia nie przenosiły się nawet na moment w bok. Za nimi znajdowały się kobiety bezrefleksyjnie podążające ich śladem, napędzając własny pustostan i celebrując ów fałszywą rzeczywistość. Bieda temu, kto zadowolony jest z siebie: taki człowiek nigdy nie nabędzie rozumu. Czy zabierając głos na forum, odnalazłby zrozumienie? Szczerze by się zdziwił, gdyby ktoś podzielał jego zdanie, nie oczekując analitycznego myślenia wśród zebranych salonowych pawi. A jednak nie zamierzał rezygnować ze zdania, które utrzymywało się w ryzach jego umysłu. To, co się wydarzyło w Kamiennym Kręgu nic nie znaczyło. Wiedział, że nikt nie chciał się przyznać do błędu, poczytując zebranie nestorów za sukces, lecz prawda była dotkliwsza i leżała po drugiej stronie rwącej rzeki nieporozumień. Daleko im było do zwycięstwa, a finał plasował się wśród szaleństwa i chaosu, którym miała być nowa rzeczywistość. Jak dalece skrajnie od tego, co prezentował sobą nowy opiekun lordów Cambridgeshire...
Po uroczystości weselnej osamotniony Morgoth krążył po korytarzach Yaxley's Hall, starając się odnaleźć miejsca wyludnione i spokojne — potrzebował uspokoić szalejące od miesięcy myśli, żałując, że tej jednej nocy wilcze szczenię musiało kołatać się w jego wnętrzu, zamiast wyskoczyć ku głębokim lasom i rzekom. Zamiast ułożenia palących spraw i skupienia się jedynie na pragnieniu polowania. Zamiast wsłuchaniu się w zew natury, w szybkie i płoche uderzenia serca łani oddalonej od niego kilka mil. To było takie proste — podążanie za instynktami. Nigdy nie zawodziły, wyszukując w ciele i duszy czarnego wilka pragnienia, które w tym momencie się w nim rodziły. Od zakończenia głównej ceremonii i powolnym rozluźnianiu wzniosłej atmosfery czuł rosnącą potrzebę przemiany. Ucieczki poza zasięg uważnych spojrzeń, które nie odstępowały go na krok, śledząc główną figurę tej nocy. Po opuszczeniu gości przez pannę młodą atmosfera zaczynała się rozluźniać, podobnie zresztą jak tłum przybyłych; część jednak wciąż pozostawała, chcąc nacieszyć się ostatkami wyjątkowej nocy wraz z obecnymi przodkami. Morgoth, wychodząc z sali balowe, dostrzegł kątem oka zanurzonych w rozmowie dawnych seniorów, wymieniających się uwagami z młodym pokoleniem. Czy i tak właśnie nie powinno to wyglądać? Czy i on miał kiedyś zasiąść między nimi? Nie wiedział, kiedy jego kroki zaniosły go ku zachodniemu skrzydłu pałacu, a ciało pchało w stronę komnat Marine, tym samym nie współgrając z tradycyjnym obrządkiem. Wiedział, że powinien był poczekać na jej przybycie w przygotowanej na ten moment sypialni, jednak nie czuł się winny, podejmując odmienne od zasad działanie. Nie spodziewał się, że zboczy z obranej wcześniej trasy, lecz tknięty przeczuciem zrobił to i właśnie dlatego znalazł się w skrzydle przeznaczonym wyłącznie dla kobiet z ich rodu. Przeznaczonym, by być ich azylem z daleka od męskiego świata. A jednak tym razem musiał się mierzyć z niezapowiedzianym, dawno niewidzianym gościem, który mimo wszelkich praw, pozostawał tam bytem niepasującym. Wyjątkowym. Mimo to był tam. Patrząc, lecz nie dotykając. Odetchnął głęboko, wpatrując się w drobne ornamenty na drzwiach do komnat Marine jakby doszukując się wśród nich wzoru odpowiedzi, którego nie miał tam znaleźć. Dlatego jego dłoń w końcu znalazła drogę ku gładkiej powierzchni, a gdy usłyszał w następstwie pukania głos zatwierdzający wejście, pozwolił sobie na to.
Komnata, w której się znalazł, była mu dobrze znana, chociaż znajdując się w niej w tym momencie, wracał wspomnieniami do dni dzieciństwa, gdy wraz z Leią i kuzynostwem odkrywali kolejne nieodkryte przez nich pomieszczenia. Był tu, lecz tak dawno temu... Dlaczego więc zapamiętał ją tak dobrze? Ku rzeczywistości sprowadziły go spojrzenia trzech kobiet, które wpatrywały się w stojącego wciąż w miejscu młodego nestora i czekały na dalsze rozkazy. Wszak nie powinno go tu być. To nie był czas. To nie była komnata, w której para miała się spotkać. Niezrozumienie malowało się na twarzach skrytych w nikłym świetle czarownic. Yaxley nie kazał im jednak długo czekać. - Wyjdźcie - nakazał dwóm znajdującym się wewnątrz służkom, które miały wspomóc pannę młodą w przygotowywaniach na ostatni etap domykający ślubną ceremonię. Stały po jej dwóch stronach, jednak słysząc słowa swojego lorda, ukłoniły się nieco zdezorientowane i skierowały ku drzwiom, nie omieszkując rzucić ostatnie spojrzenie młodej małżonce. Morgoth nie odzywał się jednak, czekając, aż ich kroki nie ucichną w końcu korytarza, chociaż jego wzrok utkwiony był w innej postaci. Ukrytej pod mlecznym zarysem welonu, tkwiącej między ułudą a jawą. Kontury jej jakby zamazane mieniły się w delikatnej poświacie, nadając jej pewnego mistycznego wydźwięku i kształtu. Ne forlǽte ic ðé nǽfre, mín meregrot. - Możemy porozmawiać? - Jego głos był spokojny, a aksamit wydobywający się z niższych tonów miał na celu złagodzenie niepewności, pod której znakiem miała stać ów noc. Nie wszedł jednak w krąg światła, które zapewniały przygaszone świece, przyzwalając na to jedynie swej żonie. Bo to właśnie symbolizowali i prezentowali. Dwa przeciwieństwa, których sekretu nikt nie miał odkryć.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Komnaty Marine [odnośnik]16.04.19 21:37
Duchy przodków, zaproszone tej nocy do domostwa Yaxleyów, lawirowały pomiędzy pozostałymi w posiadłości gośćmi, lecz żaden nie odważył się nawiedzić samotni panny młodej. Przez kilkanaście minut towarzyszyły jej tylko odgłosy szalejącej na zewnątrz burzy, a była to dla niej muzyka, która niosła ze sobą pewien rodzaj ukojenia. Bijącego szybko serca nie potrafiła uspokoić na zawołanie, nie tej nocy, dlatego usiłowała skupić się na grzmotach rozbrzmiewających w oddali i błyskawicach przecinających niebo; pomieszczenie co jakiś czas rozświetlała jasna łuna piorunów, lecz poza tym tliły się tylko dwa niewielkie, naścienne kandelabry. Weselne, przytłumione hałasy nie docierały do komnat czarownicy, która znalazła się w pozycji niemal identycznej, jak ta przed ceremonią – spoglądając na swoje odbicie w lustrze widziała już jednak kogoś zupełnie innego, niż wcześniej. Minęło raptem kilka godzin, lecz nieodwracalne zmiany dokonały się, nadając Marine nową rolę do spełnienia. Musiała odegrać ją perfekcyjnie, jeśli nie chciała zawieść innych oraz siebie samej. Mogła marzyć o przygodach, śnić o smokach i syrenach, wspominać nastoletnią błogość, lecz jej powołaniem od zawsze było przecież coś innego – pozycja, z jaką przyszła na świat, niosła ze sobą zarówno obowiązki, jak i przywileje. Była damą i z łatwością odnajdowała się w tej roli, lecz z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień poprzeczka podnosiła się coraz wyżej – zostając żoną nestora miała pełną świadomość życia, jakie będzie teraz wieść, a resztki nadziei gasły w jej oczach, gdy patrzyła teraz na swoje odbicie.
Nigdy nie spodziewała się sielanki, lecz niepewność – karmiona nadmiarem wrażeń i mnogością nowych sytuacji - przejęła kontrolę nad jej umysłem i ciałem. Otulona w welon przyglądała się krzywiznom swojej sylwetki, krytycznie oceniając to, co widziała. Dawno już nie spoglądała na siebie w ten sposób, wyraźnie dostrzegając mankamenty w postaci wysokiego czoła, wąskich bioder, czy pieprzyków w nieodpowiednich miejscach. Brylując w towarzystwie potrafiła osobowością i prezencją zasłonić te niedoskonałości, lecz nadchodziły momenty, w których nie będzie umiała tego zrobić – nigdy nie stawała naga przed kimś, kogo mogło to obchodzić. Spędzając czas z Morgothem nie zakładała masek, nierzadko pozwalając mu czytać z siebie niczym z otwartej księgi, a mimo to drżała przed zbliżającym się obowiązkiem i chwilą, w której ujrzy w jego oczach cień zwątpienia. Nie umiała teraz myśleć o sobie inaczej, choć była niestety boleśnie świadoma krzywdy, jaką sobie przez to wyrządzała. Nigdy nie była szlachcianką, która zaczytywała się w romansidłach i marzyła o miłosnych uniesieniach na ciele i duszy; była dumna ze swojego racjonalnego podejścia, które nijak miało się do obecnej sytuacji. Irytowało ją to, że nie mogła nad sobą zapanować, że nie była w stanie przejąć kontroli nad lękami i niepewnościami – oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko słabość. A Marine ponad wszystko nie chciała być słaba.
Rozsunęła welon, by po chwili ponownie się nim otulić. Stanęła bokiem do lustra, by spoglądać na swój profil. Upiła kolejny łyk wina, by podobać się sobie nieco bardziej. Wiedziała, że jedynym wyjściem z sytuacji było skupienie myśli na czymś tak intensywnym, by zdołało przynieść zapomnienie wątpliwościom. Podeszła więc do okna i rozsunęła zasłony, a widok burzy, szalejącej najpewniej w całym hrabstwie, natychmiast zwrócił jej uwagę. Było coś złowrogiego w potędze, jaką posiadał żywioł, a choć czarownica chciała połączyć to z samhainowymi obrządkami, intuicja podpowiadała jej, że nie był to właściwy trop. Obserwowała więc pajęczą sieć błyskawic i ciemne chmury kłębiące się tuż nad jeziorem, które mogła dostrzec ze swojego okna. Przymknęła oczy, wsłuchując się w spokojną, nostalgiczną niemalże melodię wybrzmiewających co jakiś czas grzmotów – przyroda prezentowała jej własny, prywatny nokturn nocy poślubnej. Nie była już na Wyspie Wight, lecz i tutaj matka natura potrafiła przynieść ukojenie swoimi czarami.
Słysząc pukanie, odruchowo zerknęła w stronę biurka, na którym pozostawiła różdżkę; ku zdziwieniu Marine służące pojawiły się ponownie, przekraczając próg sypialni. Mina jednej z nich wyrażała niezadowolenie, wywołane zapewne ujrzeniem zupełnie innej wersji makijażu niż ta, która nałożona została wcześniej, lecz zgodnie z zasadami nie padło ani jedno słowo, wyrażające choćby najmniejszą wątpliwość. Po niedługim milczeniu lady Yaxley dowiedziała się, że jej ojciec oraz krewni opuścili już posiadłość, lecz zanim padły jakieś dodatkowe słowa, pukanie rozległo się ponownie i w komnatach pojawił się Morgoth, nakazując obu służącym by wyszły. W wyuczonym odruchu Marine spróbowała osłonić się welonem, pod którym pozostawała przecież niekompletnie ubrana, lecz dość szybko przypomniała sobie, że jest przecież teraz jego żoną, a kres niewinności nadchodził szybciej, niż myślała. Opuściła więc ręce wzdłuż ciała, a słysząc jego spokojny głos, miała tylko jedną odpowiedź. Powolne skinienie głowy oznajmiło mu, że wysłucha tego, co miał do powiedzenia.
Dlaczego przyszedł już teraz?
To nie był jeszcze ich czas, to nie było właściwe temu miejsce. Usiłowała dostrzec jego sylwetkę, pogrążoną w cieniu, a panosząca się na zewnątrz burza przypominała jej, że to już nie jest sen. Musiała stawić czoła rzeczywistości, lecz to nie mąż był jej wrogiem.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Komnaty Marine 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: Komnaty Marine [odnośnik]16.04.19 21:50
Byłby głupcem, gdyby sądził, że rytuał świętego ognia był najtrudniejszą z rzeczy, które przyszło mu dziś podjąć. Odprowadzając spojrzeniem oddalającą się Marine, wiedział, że to właśnie stanięcie z nią twarzą w twarz w ostatecznym rozrachunku będzie tym, co sprawi, że jak dotąd niezmącona niczym pewność co do własnych działań miała być wystawiona na próbę. Jej młode, delikatne, dziewczęce ciało mogło zostać zdruzgotane na resztę życia i tylko on miał odpowiadać za to, czy miał nieść w sobie ciężar, czy panna młoda miała później szukać kolejnego wybawienia. Nie oczekiwał, że ostatnia z części ślubnej ceremonii przepłynie między dwójką młodych czarodziejów na podobieństwo poprzednich wyzwań, które nijak miały się do wyzwania stającego bezkompromisowo naprzeciw nich. Otoczeni przez gości pozwalali sobie na słowa i drobne gesty, które miały ich wzmocnić, a samhainowy ogień miał ich przygotować i rozgrzać do rytuału wykucia mocnego oręża. Jednak by miecz był trwały potrzebny był nie tylko płomień — w odpowiednim momencie niemalże czuła i kojąca toń wody musiała pochłonąć rozgorączkowaną stal, by ją zahartować. Czy i to samo nie miało stać się i z nimi, gdzie obietnicę złożoną sobie na weselnym ołtarzu dopełnić miało zanurzenie się w całunie najczystszego z żywiołów? Kowale następnych losów, kształtujący przyszłość, której klingę musieli wpierw stworzyć. Bez pomocy innych, bez gości, bez ojców i matek — mieli zmierzyć się ze sobą twarzą w twarz i odpowiedzieć na końcową kwestię, od której zależała siła i ostrość ostrza, którym zamierzali się posługiwać. Morgoth wierzył w to, że jak niezwykle rozpoczął się początek ich współistnienia, tak samo niecodziennie miało być ono kontynuowane. Potwierdzał to sam obrządek zaślubin. Ta noc nie była kolejną zwyczajną porą oddzielającą jeden dzień od drugiego. Wszystko, co działo się w siłach przyrody, Kole Roku i w samych czarodziejach oraz czarownicach świadczyło o doniosłości i wyjątkowości paktów zawiązywanych jeden po drugim. Każdy krok był jak kolejny węzeł na sznurze łączącym młodych współmałżonków, zaciskający się mocniej i zwięźlej. Noc Duchów miała być momentem, gdy zjednoczenie się miało osiągnąć preludium, lecz ono następowało bezustannie, otwierając drogę do czegoś nadnaturalnego. Oni byli tym przejściem.
Wedle tradycji Samhain otwierał ostatni etap prastarego Koła Roku w momencie, w którym plony przekwitały, umierający bóg został pochowany, a bogini zstępowała do podziemnego świata, by być ze swym ukochanym. To właśnie wtedy ostatnie z kwiatów rodziły swoje owoce, by w przeddzień zimy ukryć się i przeczekać mroźny okres. To właśnie wtedy jałowa ziemia poddawała się władzy Staruchy. Wychodziła spod ziemi, rozsiewając pierwotną magię, dzięki czemu glebę pokrywały jesienne liście na wzór krwistego dywanu, a drzewa wyginały się nagie ku promieniom chłodnego słońca. Wystarczył jeden gest prastarej bogini, by trawa usychała. Od tego dnia poranki miały za sobą nieść białą siwiznę szronu na podobieństwo długich włosów Starowinki. Ostatni dzień października nie był więc w sercach postronnych czarodziejów darem — smutny, ciemny i wyzbyty z wszelkiego ciepła. Morgoth dostrzegał w nim jednak coś więcej, coś ponad zwykłe postrzeganie. Zamieszkali na bagiennych terenach Yaxleyowie nie wybrali tego miejsca na osiedlenie się z uwagi na prostotę życia. Zawsze stawali w szranki z żywiołami, nie bacząc na chaotyczną przyrodę, której okiełznania nawet nie pragnęli. Od wieków współgrali z jej darami, zaskarbiając sobie nawet jej łaski. Trolle wszak nie od zawsze pilnowały dziedziców rodu, stając się sojusznikami i niemymi opiekunami nawet najmłodszych ze szlachciców. Oni dopatrywali się w niechcianych przez nikogo bagnach, źródła życia i potęgi. Podobnie było również z wikańskim świętem zmaltretowanym przez masy do formy Halloween. Czy i ona miała postrzegać to w ten sam sposób?
Nie przyszedł do niej z byle powodu. Wiedział, że Marine była pozbawiona matki i nie miała skąd czerpać odpowiednich ku temu nauk, a odpowiedzialność za dotarcie ku niej miała spaść na jego barki. Nie musiał tego robić. Szacunek wobec niej, pragnienie obopólnej jedności i zrozumienia stawiały go jednak w odwrotnej chęci. Miał być nie tylko tym, który brał, ale też tym który dawał, prowadził, uczył. Okrutne nauki miały przyczynić się do dobra i Morgoth zdawał sobie z tego sprawę. To, co istnieje pomiędzy kobietą i mężczyzną, nie różni się zbytnio od tego, co dzieje się gdziekolwiek indziej w życiu. Może być dobre albo złe. Czy nie te słowa były pierwszymi, które usłyszał? Nie rozumiał ich jeszcze wtedy. Z czasem się to jednak zmieniło i porównanie tych zmagań do szermierki, politycznych zderzeń czy handlowych targów nie robiło na nim wrażenia. To doświadczenie niosło w sobie tak wiele negatywów co pozytywów, przez co było równie potężne, jak i niebezpieczne. Bo czy pożądanie nie zagłuszało wszelkich innych zmysłów? Czy nie czyniło słabym, nieodpornym, wystawionym? Czy nie poczuli tego i sami, będąc tak blisko siebie, mogąc zostawić wszystko, byle tylko doznać ogłuszenia i porażenia wszelkiej maści? Będziesz spotykał wiele kobiet w życiu, Młody Wilku. Jednak tylko jedna stanie się stalą godną stopienia się z twoją krwią. Nie mógł ukruszyć owej klingi, do której wytworzenia był przygotowany całe życie i tym więcej szacunku nabrał, widząc, że to postać tak dobrze mu znana stała naprzeciwko, drżąc lekko od nierozumienia i przerażenia. Uznałby za dziwne, gdyby nie odczuwała strachu i pozostawała niewzruszona zaistniałą sytuacją. Czy i on nie czuł kiedyś się podobnie? Stając przed pierwszym smokiem, którego pazury zostawiły na jego plecach znaki przypominające mu każdego dnia o tamtej pomyłce? Czy strach pomieszany z niewiadomą nie sprawiał jednak, że chwile stawały się nieuchwytne i dzięki temu warte zapamiętania? Chociaż kiedyś przeklinał swoją ignorancję, w bliznach na swym ciele dostrzegał nauczkę, a każda z nich stanowiła część jego samego. Skąpanego w chwale przodków młodego nestora. Nie kazał więc czekać Marine, zabierając ponownie głos, lecz nie krył w swej wypowiedzi nawet cienia fałszu. Właśnie dlatego się tu zjawił, chcąc zapewnić ją, że cokolwiek miało się wydarzyć, dziewczyna nie miała czuć się osaczona. - To nie musi odbyć się teraz - odezwał się, gdy skinęła głową na znak, by mówił. Początkowo się nie poruszył, jednak powoli postąpił pierwszy krok, pozostając na granicy światłocienia, dając żonie bezpieczną przestrzeń, której nie zamierzał naruszać wbrew jej woli. Nie badał spojrzeniem jej sylwetki, a jedynie konfrontował się z lśniącymi w blasku świec oczami. Oto była i ona. Zaledwie osiemnastoletnia małżonka głowy rodu drżąca w chwilę przed pokładzinami. Chciałby ponownie otulić ją własną marynarką, chroniąc nie tylko już przed zimnem, co wstydem i własnymi słabościami. Odtąd jednak musiała wiedzieć, że cokolwiek miało się wydarzyć, ten gest z ich pierwszego spotkania przeradzał się w obietnicę. - Przyjdę, gdy będziesz na to gotowa - wyjaśnił, nie spuszczając oczu z jej twarzy, chcąc dostrzec jakąkolwiek emocję, z której odczytałby odpowiedź. Bo ona znała jego słowa. Odczytywała je z niego, nie musząc wątpić w ich szczerość. Przyjdę, gdy będziesz gotowa mnie przyjąć.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Komnaty Marine [odnośnik]16.04.19 21:57
Podczas nieoficjalnej części wieczoru panieńskiego Marine miała szanse usłyszeć kilka historii rodem z alkowy – rzeczywistej lub książkowej, ale tego nie kwestionowała ani wtedy, ani później. Podczas pożegnania Wyspy Wight nieustannie towarzyszył jej dobry humor oraz odrobina nostalgii, która nie przeszkodziła jej w czerpaniu radości nawet z prostych, dziewczęcych uciech. Jedną z nich było niewątpliwie zapoznanie się z tajemniczą książeczką, traktującą o powinnościach żony, ukazanych jednak w świetle zupełnie różnym od tego, co wcześniej słyszała młoda szlachcianka. Śmiała się wtedy w głos z propozycji sugerującej kuszenie mężczyzny niczym syrena, która przecież nie była tak potulnym stworzeniem, jak niektórzy podejrzewali, a wszelkie podpowiedzi odnośnie potencjalnych afrodyzjaków wypadły z jej pamięci równie szybko, co się tam pojawiły. Nie potrzebowała takich opowieści i historyjek, będąc wtedy święcie przekonaną, że gdy przyjdzie co do czego, poradzi sobie śpiewająco. Rzeczywistość zweryfikowała ten pogląd; najwidoczniej nie bez powodu wszystkie baśnie kończyły się zawsze tylko na pocałunku.
Nie bała się bólu. Kobiety były przyzwyczajone do widoku krwi o wiele lepiej, niż mężczyźni, a choć jej ciała nie znaczyły rozległe blizny, wewnętrzna wytrzymałość pozwoliłaby jej podejść do głównego aktu pokładzin bez strachu przed samym aktem. Trwoga przychodziła, gdy Marine myślała o tym, co będzie działo się później. Gdy już pościel zostanie wymieniona na nową, a oni rozejdą się do swoich sypialni, gdy nastanie nowy dzień i wszyscy dookoła oczekiwać będą, by dał także początek nowemu życiu. Dzisiejszy wieczór oraz noc przyniosły ze sobą tak wiele zmian, że kolejna jawiła się niczym ciężar, którego młoda czarownica nie będzie mogła unieść w pojedynkę. Nie była jednak sama. Pojawienie się męża, choć zaskakujące, nie stanowiło kolejnego powodu do niepokoju.
To nie musi odbyć się teraz.
Nie wiedziała nawet, że wstrzymywała oddech na moment przed jego słowami; wypuściła cicho powietrze, odczuwając ulgę na samą myśl o tym, że Morgoth był w stanie przewidzieć nastrój, w jakim się znalazła. Dlaczego wciąż ją to dziwiło? Przecież już nie raz wykazał się na tym polu, odpowiadając na pragnienia, których nie zdążyła jeszcze wyrazić – dobra wróżba na początek małżeństwa wydawała się teraz wyjątkowo realna. Patrzyła mu w oczy, a nieme podziękowanie malowało się w spojrzeniu niebieskoszarych tęczówek. Nie chciała jednak by sądził, że to jego się bała lub nie pożądała. Jeszcze na Wyspie Wight doszło między nimi do zbliżeń, które w tamtym okresie nie powinny mieć miejsca, a jednak stanowiły odpowiedź na zew wzburzonych instynktów. Pamiętała dotyk jego dłoni na swojej skórze i pamiętać miała już na zawsze, bo to on był pierwszym, któremu na to pozwoliła. Czy i on wspominał później ich pocałunki i wylewne pożegnanie? Jeśli tak, musiał wiedzieć, że jego żona nie obawiała się bliskości samej w sobie, a lekarstwem na niepewność był tylko i wyłącznie czas. Godzina? Jeden dzień? Cały tydzień? Nie chciała prosić o wiele, nie uważając także, by odwlekanie pokładzin w czasie przyniosło im obojgu wiele dobrego. Tu i teraz była wdzięczna mężowi za to, że sama jej obecność była wystarczająca.
Postąpiła więc krok do przodu, nienaumyślnie nadeptując na kawałek welonu; materiał napiął się, a grzebień zaczepiony w rozpuszczonych włosach lady Yaxley szarpnął lekko. Wpadka ta, zamiast strwożyć czarownicę jeszcze bardziej, rozbawiła ją. Marine zaśmiała się krótko, a uśmiech pozostał na jej ustach, gdy w skupieniu rozplątywała delikatną teksturę. Odłożyła welon na leżący najbliżej fotel i ponownie odnalazła spojrzeniem zielone oczy. Dalszym krokom nic już nie przeszkodziło i w mig znalazła się tuż przy mężu, balansując na granicy światłocienia razem z nim.
- Nie chcę, żebyś dziś odchodził – oznajmiła cicho, lecz ton jej głosu nie zadrżał ani razu; położyła dłoń na ramieniu mężczyzny i powoli przejechała nią w dół, by złączyć razem ich palce – Zostaniesz ze mną?
Odłożenie w czasie głównego aktu pokładzin nie musiało wcale oznaczać, że noc poślubna stanie się fiaskiem. Wręcz przeciwnie, Marine miała nadzieję, że uda im się spędzić ją razem, poznając się bliżej i oswajając ze sobą. W tak wielu aspektach życia była jeszcze niedoświadczona, lecz wiedziała już, że w starciu z własnym instynktem jej szanse pozostają marne. W lordzie nestorze dopatrywała odpowiedzi i sposobności do pokonania własnej niepewności. Przymilała się więc, mając szczere intencje lecz jej myśli nie były już tak niewinne i czyste; napływ gorących emocji był tym, czego potrzebowała, by pokonać strach. Pragnęła by ją objął, przyciągnął do siebie i tym samym poczuł, jak bije jej serce. Początkowo strwożone, teraz uczące się zupełnie nowego rytmu.
- Zostań – szepnęła, tym razem nie pytając.
Splecione dłonie przesunęła na wysokość swojej talii, wykonując pierwszy krok do spełnienia niewypowiedzianych, ale jakże oczywistych pragnień.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Komnaty Marine 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: Komnaty Marine [odnośnik]16.04.19 22:01
Żaden nestor potomków Yaxleatha nie objął urzędu seniorskiego będąc kawalerem. Mężczyźni dobierani na głowy rodzin odznaczali się nie tylko charyzmą, dostojeństwem czy wiedzą, co rozumiało się przez sam pryzmat nazwy obowiązku przez nich sprawowanego — przy ich boku zawsze stały kobiety dojrzałe i godne nazywać się silnymi opokami. Stanowiły azyl dla swoich mężów, wspierając ich w trudnym zadaniu niesienia na barkach ciężaru odpowiedzialności za rozległy ród oraz jego interesy. Małżeństwa nie musiały być szczęśliwe, by nazywać się silnymi, a wśród panów hrabstwa, na terenie którego się znajdowali, nie brakowało wybitnych duetów zapisanych i zapamiętanych na kartach historii. To mężczyźni nie zaś chłopcy sprawowali władzę, ustalali ją i wykonywali, nie tłumacząc się z niczego. Nie odpowiadali przed nikim. A jednak zawsze wracali tam, gdzie czekały na nich wyczekujące małżonki i witały w progach posiadłości po trudach wędrówki. Mógłby wymienić wielu małżonków, którzy przyczynili się do szerzenia kultu saksońskich wojowników, lecz tylko jedna historia od zawsze trwała jako wzór, do którego chciał dążyć. Historia Vardy i Manwë zapadła w pamięci kilkuletniego wówczas chłopca, gdy przemierzając nieskończone korytarze pałacu, natrafił na obraz, którego nigdy wcześniej nie widział. Nie zwróciłby normalnie uwagi na płótno, lecz lśniące rycerskie odzienie zahipnotyzowało potomka Leona Vasilasa i zaklęło w czasie. Pochłonęło na tyle, że mały szlachcic zasnął pod ramą, pozwalając na to, by przodkowie strzegli jego sennego oddechu. Rycerzem był Manwë — odziany w zbroję kierował wzrok ku północy, choć jego twarz kryła przyłbica charakterystyczna dla Yaxleyów. Tuż za nim oparta czołem o jego plecy stała srebrnowłosa kobieta, w czułym geście wspierając swojego żołnierza. Dopiero później Morgoth dowiedział się, że było to ostatnie spotkanie lorda Yaxleya i lady Malfoy. Nigdy później się nie spotkali, gdy Manwë zginął, ratując swojego brata przed wrogą armią najeżdżającą ich ziemie. Czy Varda wiedziała, co się wydarzy, żegnając go przed bitwą z olbrzymami? Czy nikły gest oznaczał ostateczność i błogosławieństwo, czy prośbę o pozostanie? Jej mąż poświęcił się dla wygrania wojny, a ona zrodziła silnego dziedzica po jego śmierci, broniąc rodu aż do ostatniego tchnienia. Utrzymała warownię, utrzymała ród. Utrzymała władzę. Utrzymała sojusz i pamięć swojego nestora.
W Stonehenge Morgoth stał sam, wiedząc, że każdy wybrany tam nestor różnił się od niego małżeńską przysięgą. Jednak nie patrzył na związanie rodową wstęgą z Marine w sposób przedmiotowy. Nie była nagrodą w wyścigu czy kolejnym zadaniem, które musiał odbyć na drodze ku staniu się kimś więcej niż jedynie kolejnym młodym czarodziejem, ginącym w tłumie rówieśników. Mieli wspólnie poznawać otwierający się dla nich świat i chociaż w Kamiennym Kręgu był osamotniony, nigdy nie miał pozostać przez nią opuszczony. Od paru godzin w świetle prawa i tradycji byli jednym, a zespolone w ten sposób rodziny mogły poszczycić się prestiżem, które zdobyły ich dzieci. Dzieci. Dwudziestoparoletni syn i osiemnastoletnia córka. W ich oczach mogli tacy być, lecz Śmierciożerca nie zamierzał patrzeć na swoją żonę w ten sposób. Była kobietą gotową do współdzielenia dalszego życia u jego boku, a każde jej słowo, każdy gest uzmysławiał mu, że podjęta za nich decyzja, była właściwą. Czekało ich jeszcze wiele nieznanych wyzwań, o których jeszcze nie mieli pojęcia, lecz mając wizję przebycia tej drogi wspólnie, wszelkie poważniejsze wątpliwości odchodziły w cień. Rozproszenie mroku przez lekką barwę jej głosu nastąpiło w jednym momencie, gdy szczery śmiech rozszedł się po sali, docierając również i do niego. Stał, wpatrując się w unoszące się delikatne ramiona, schowane pod cienkim materiałem. Pomimo tego, co ich spotkało w przeszłości, pomimo dzielenia wspólnych wspomnień, które powinny należeć tylko do jednej osoby, wciąż jednak ich losy przeplatały się ze sobą, nie dając im o sobie zapomnieć. Czy to był przypadek, że dawny sojusz zawarty między ich rodzinami zawierał właśnie ich dwa nazwiska? Czy sen, który ich połączył był zapowiedzią? A może istniało w tym coś głębszego, niespodziewanego, coś, czego nigdy nie mieli pojąć? Może Varda i Manwë znaleźli sposób, by spotkać się ponownie? Postąpił krok, chcąc pomóc żonie, jednak ta tylko śmiała się, a zaraz za perlistym śmiechem zjawiła się i ona, wpatrując się ufnie w jego twarz, wyznając swoje pragnienia. Zostań. Musiała widzieć, że nie chciał odchodzić, a jej odpowiedź spotkała się z uniesieniem kącików ust oraz oddanym ku niej spojrzeniem. Nie zamierzał jednak spełniać prośby, którą niewerbalnie wysunęła wraz ze swymi dłońmi. Morgoth wyswobodził się spod jej delikatnych palców, bo to nie od talii chciał zacząć ją poznawać. Pomimo że w Widmowym Lesie i później w jej własnej pościeli pozwolił sobie na więcej, to nie była ta sama chwila. Celebracja wymagała czegoś więcej. Ujął twarz dziewczyny i złączył ich czoła w geście zawierzenia. Ufała mu? Wierzył, że tak było, dlatego musiała jeszcze przez parę chwil poczuć chłód powietrza na ciele, zamiast ciepła męskich dłoni. Yaxley odsunął się, by, jak podczas zaręczyn, poprowadzić ją kawałek dalej w głąb komnaty, aż nie stanęła przed lustrem. Był tuż za nią i razem mogli wpatrywać się we własne, wspólne odbicie. Przez moment Morgoth nie odrywał wzroku od twarzy Marine, jednak w końcu odgarnął z jej łabędziej szyi włosy, odsłaniając alabastrową rzeźbę kobiecego ciała. - Pani, która zwodzisz wielkiego wojownika bądź łaskawa - zaczął cicho modlitwę do bogini śmierci, której słowa poznał jeszcze zanim zrozumiał co naprawdę oznaczały. Hymn do Morrigan był wygłaszany przez mężczyzn nie tylko podczas Samhainu, lecz również przed walką na znak zawierzenia. Dlaczego sięgnął po nią właśnie w tym momencie? Czy nauki sprawiły, że zrozumiał, co naprawdę miało być wyzwaniem? Czy i życie we dwójkę nie miało być jednym z nich? - Daj nam się poznać na polu bitwy. Jak i w cieniu własnego domu - kontynuował, zagłębiając się w stal spojrzenia stojącej przed nim dziewczyny. W międzyczasie delikatnym gestem osnuł odsłoniętą szyję, przyozdabiając ją naszyjnikiem w kształcie rodowej czapli, który podkreślał nie tylko przynależność do rodu Yaxley, lecz również młodość i urodę posiadaczki. Czy i nawet zwykły podarunek miał być między nimi niczym rytuał? Umysł czarodzieja bombardowany był przez pytania, lecz tym razem znał na nie odpowiedzi. Wiedział. I wiedzieć miał bez końca. Dopiero gdy wisiorek zawisł, oczy i głos Morgotha zmieniły się. Nie można było doszukać się w nich wcześniejszej wesołości spowodowanej zaplątaniem się we własny welon. Na twarzy nestora pojawiło się coś, co Marine mogła już rozpoznać. Widziała to, gdy byli sami na Wyspie. - Z wielkim szacunkiem przyjmiemy twoją przyjaźń - wypowiedział blisko jej ucha, przysuwając twarz do jej włosów. Pachniała tak jak wcześniej, lekko odurzająco, ale było to przyjemne uczucie, w którym chciało się trwać, jednak nie zamierzał poprzestawać już tylko na tym. Równocześnie delikatnie ujął jej dłoń, wyszukując w powietrzu długich palców, by złączyć je ze swoimi, tak jak zrobiła to chwilę wcześniej ona sama. Subtelnie i bez pośpiechu pozwolił sobie badać fakturę bladej skóry w najdrobniejszym miejscu smukłej dłoni. Czuł jak jej mięśnie zadrżały pod jego dotykiem, ale nie musiał, nie chciał przestawać. Mógł na nią poczekać i uszanować jej decyzję, jednak oboje wiedzieli, że w końcu będą musieli stanąć twarzą w twarz z prawdziwością tej sytuacji. Cokolwiek miała postanowić, był przy niej i mogła żądać od niego wszystkiego. Nie oznaczało to jednak, że okazywanie pragnień sobie nawzajem miało pozostać wygłuszone. Mając ją tu przy sobie, wiedział, że rozbudzenie uśpionej pamięci, było tylko kwestią czasu. Dlatego nie spieszył się, pozwalając, by i ona przywykła do nowej sytuacji, która również rano miała wydać im się obca — obca, ale czy i nieprzyjemna? Pozostawiając myśli o przyszłości, skupił się już tylko na czerpaniu i dawaniu Marine subtelnych znaków swojej obecności i zamiarów. Zjechał wolno nosem po prawej stronie od jej ucha ku szyi, nie mogąc nasycić się zapachem, który bił od jej ciała. Rozbudzał w nim chęci dalszej eksploracji, równocześnie chcąc wydłużać ten moment bez końca i równocześnie poddać się narastającemu stopniowo pragnieniu. Nie zamierzał ułatwiać sobie tego zadania ani sobie, ani jej. Chciał cieszyć się jej obecnością tak długo jak tylko był w stanie. Gdy przejechał po jej obnażonym ramieniu, uścisnął również lekko jej dłoń, by wolno przenieść ich złączone dłonie na jej brzuch, gdzie rozplątał wolno uścisk i pozwolił sobie złapać ją nieco pewniej, przyciągając równocześnie do siebie bliżej. Dzięki temu Marine niemal stała mu na stopach, przylegając plecami do jego klatki piersiowej. - Przyjmiemy twoje uda i twoją mądrość - wyszeptał w pewnym momencie, kontynuując modłę i chcąc, żeby się nie bała. Żeby skupiła się na jego głosie, a nie na niepewności. Tak jak wtedy, gdy, pomimo nocnej mary, byli razem, walcząc z przeciwnościami, które przed nimi stanęły. Nie mogli wtedy spodziewać się tego, co miało nadejść, jednak zaufali sobie. On teraz też tego chciał, by zaufała mu i pozwoliła się poprowadzić. Gdy prawe ramię wciąż trzymało ją przy nim, lewa dłoń przesunęła się od boku dziewczyny w górę, wędrując do długiej, łabędziej szyi, którą lekko odsłonił, by móc złożyć na niej pierwszy pocałunek. Delikatny, niemal czuły i wyzbyty grzeszności, a jednak będący preludium do czegoś większego. - To ty jesteś władczynią; kłaniamy się twoim talentom - zakończył, okalając ciepłym oddechem płatek kobiecego ucha i chwytając go na moment bezboleśnie zębami. Zostali związani kolejnym losem — nie snem, nie przypadkowym spotkaniem, nie szukaniem wiedzy, ale ceremonią, która zjednoczyła ich już na dobre. Jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedział o jej istnieniu, a teraz była jego żoną. Była jego. Teraz i tutaj.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Komnaty Marine [odnośnik]16.04.19 22:03
Jego rówieśnicy tytułować się mogli jedynie chłopcami; znakomita większość z nich pojmowała znaczenie obowiązku tylko w teorii, a doświadczenia prawdziwie dorosłego życia policzyć mogli na palcach jednej ręki. Choć metryka Morgotha mu nie sprzyjała, jego żona wiedziała, że ma do czynienia z dojrzałym mężczyzną – nie znała szczegółów jego służby dla Czarnego Pana, o naturze tego powiązania wiedziała wciąż tyle, co nic, a mimo to całą sobą odczuwała zaufanie względem swojego nestora i partnera. Być może posiadał po prostu starą duszę, lecz suma pokonanych przeciwności oraz wychowanie, jakie wyniósł z domu, dawały jej obraz silnego, nieustraszonego lorda, kierującego się przede wszystkim dobrem swojej rodziny. Rzeczywiście był najmłodszy w historii, lecz to on miał ich teraz prowadzić, a Marine wierzyła, że zrobi to doskonale. Ród, w którego szeregi wstąpiła oficjalnie kilka godzin temu, nie tolerował słabości, dlatego nie chciała być jedną z nich. Zamierzała dogonić swojego męża, by móc trwać niewzruszenie przy jego boku, być jego wsparciem i wytchnieniem, osobą godną swojej rangi i pozycji. Nie została żoną zwykłego szlachcica i nie miała być kolejną z mieszkanek tego pałacu – stawała się panią Yaxley’s Hall i choćby tęsknota za Wyspą Wight ciążyła jej na sercu, nie mogła pozwolić, by sentyment zwyciężył ponad obowiązkiem. Miała osiemnaście lat i spełnienie wszystkich postawionych przed nią zadań miało być tytanicznie ciężką pracą, lecz równie dobrze mogliby odebrać jej głos ci, którzy usłyszeliby jej narzekanie – Marine była czarownicą niezwykle ambitną, dlatego choć drżały jej ręce, głowę trzymała wysoko podniesioną i wychodziła naprzeciw wyzwaniom przyszłości. Gdyby była pusta i próżna, dostrzegałaby jedynie wygody płynące z nowej pozycji, a gdyby Morgoth pozostawał jej całkowicie obojętny, okazywałaby mu tylko przyzwoitą dawkę empatii. Było wręcz przeciwnie, dlatego zamierzała dołożyć wszelkich starań, by nie tylko swój żywot uczynić godnym – mąż rozpalił ognisko, którego miała pozostać opiekunką, od teraz aż do momentu swojej śmierci. Wzniosłość wydarzenia nie przebrzmiała wcale, choć emocje sprzed ołtarza zdążyły już zostać zastąpione przez całkiem nowe; te związane z nocą poślubną wzbierały w drobnym ciele panny młodej nowymi falami.
Gdy wyswobodził rękę, nie zwątpiła nawet na moment – podniosła wzrok nie dlatego, by upewnić się, że mąż zostanie przy niej, a po to, by dostrzec, co planuje zrobić. Złączył ich czoła ze sobą, składając pozawerbalną obietnicę, a później poprowadził Marine do lustra i stanął tuż za jej plecami. Spojrzeniem odnalazła odbicie jego oczu i wpatrywała się w nie wyczekująco; niepewność przeistaczała się w zaintrygowanie. Gdy zaczął mówić, początkowo skupiła się na tonie jego głosu, którego kojące właściwości sprawiały, że dłonie przestały jej już drżeć, a zupełnie inny rodzaj dreszczy przebiegł po skórze w miejscu, w którym musnęły ją dłonie męża. Zaczęła oddychać nieco ciężej, lecz w końcu skupiła się na wypowiadanych przez Morgotha słowach i rozpoznała w nich modlitwę, na którą natknęła się podczas pogłębiania swojej wiedzy o tutejszych rytuałach. Wtedy podeszła do niej dość ambiwalentnie, lecz teraz moc wyznania sprawiała, że znaczenie każdego słowa trafiało prosto do serca młodej czarownicy, skąd promieniowało w postaci dreszczy nawet ku nieeksplorowanym wcześniej fragmentom jej ciała. Dojrzała wreszcie wisiorek, który zagościł w okolicach jej obojczyka – czapla, rodowy symbol Yaxleyów, prezentowała się tak dumnie i zarazem delikatnie, że Marine natychmiast chciała się z nią równać. Ponownie odnalazła w lustrze spojrzenie mężczyzny, obdarowując go wdzięcznym uśmiechem, który zniknął, gdy wybrzmiały dalsze słowa modlitwy; każde kolejne sprawiało, że jej serce biło coraz szybciej, a niepewność rozbijała się na małe kawałeczki w starciu z pożądaniem, które zaczęło powoli rodzić się w jej ciele. Czuła to już raz, wtedy w swojej sypialni na Wyspie Wight, lecz teraz nie miała już najmniejszych wyrzutów sumienia odnośnie własnych pragnień. Byli mężem i żoną, a najprzyjemniejsza część tego powiązania pozostawała im jeszcze do odkrycia.
Przysunął ją do siebie i pochylił w jej stronę, a z rozchylonych ust czarownicy wyrwało się ciche westchnienie; bosymi stopami stanęła na jego butach i robiła wszystko, co w swojej mocy, by nie odwrócić się teraz i nie pocałować go. Powoli, nie odrywając spojrzenia od zielonych tęczówek, przesunęła swoją lewą dłonią po biodrze skrytym pod satynowym peniuarem. Zjechała w dół, a później podwinęła materiał, wsuwając swoją dłoń między nogi. Choć zdarzało jej się wcześniej badać własne ciało w ten sposób, nigdy nie robiła tego w tak podniecających okolicznościach. Pierś falowała, a oddech stał się nierównomierny; Marine przygryzła na moment dolną wargę, gdy Morgoth złożył pocałunek na jej szyi. Dłonią wciąż subtelnie gładziła skórę wnętrza swoich ud, ciepłą i drżącą z oczekiwania. Gdy lord Yaxley sięgnął zębami płatka jej ucha, powędrowała palcami do własnego łona, by nakierować tam swoją przyjemność. Poznawała, czym jest intymność, wpatrzona w zielone oczy swojego męża. Wolną rękę uniosła i sięgnęła nią do tyłu, wplatając dłoń we włosy mężczyzny – ruchy palców u obu rąk zgrały się w jeden rytm, a kolejne kobiece westchnienie przecięło ciszę pomiędzy nimi. Przylgnęła plecami do jego klatki piersiowej, opierając się nieznacznie; nie ufała już swoim nogom, ponieważ instynkt powoli zaczynał brać nad nią górę.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Komnaty Marine 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: Komnaty Marine [odnośnik]16.04.19 22:05
Ani przez chwilę nie wątpił w to, że Los postawił przed nim kobietę niebanalną, zdolną na równi stanąć u jego boku, która nie bałaby się z podniesionym czołem przyjmować na barki wyzwań przekraczających zmartwienia typowej szlachcianki w jej wieku. Poznając Morgotha, Marine musiała wiedzieć, że nie zamierzał dawać jej żadnych taryf ulgowych, a wymagania, które stawiał sobie, nie miały ominąć również i jej. Jego ambicje względem samego siebie sięgały wysoko, jednak również i wobec niej oczekiwania nie plasowały się bynajmniej niżej. Przedsmak mogła dostrzec już na Festiwalu Lata, gdzie oczekiwał od niej lojalności — nie zrozumienia, lecz zawierzenia jego słowom. Patrzenia ponad własną dumę i oddanie władzy komuś, kto rozumiał rzeczy schowane pod płaszczem pozorów. Przed Stonehenge nie mógł jej powiedzieć, dlaczego chciał, żeby obiecała mu coś tak trudnego. Miała tylko osiemnaście lat, lecz czasy, w których żyli odebrały jej dzieciństwo, a Morgoth nie mógł jej go zwrócić. Liczył na to, że z każdym kolejnym dniem będzie rozumiała więcej. Jak jego matka, która nigdy nie pytała ojca, co robił ani dlaczego. Po katastrofie w Kamiennym Kręgu wszystko się zmieniło, a część sekretów ujrzała światło dzienne. Jak go oceniała po tym wszystkim? Jakby patrzyła na swojego przyszłego męża, nie mając możliwości chociażby liźnięcia jego charakteru wcześniej? Czy jej zdanie wobec niego się zmieniło? Chciał, żeby tak nie było. Pragnął, żeby zrozumiała. Dlaczego podejmował się tych wszystkich rzeczy i co kryło się w jego wnętrzu. Zanim jeszcze stali się kimś więcej niż dwójką nieznajomych, dostali szansę poznać muśniecie charakterów, które w sobie nieśli. Czy antyczny smok nie był odniesieniem do dojrzałości Morgotha? Czy szalone czyny w akcie wierności nie były tajemnicą czającą się w duszy Marine? Dając ponieść się nocnym marom i sennym marzeniom, mogli sięgnąć po cechy ukryte przed publicznym spojrzeniem. I chociaż w absurdalnym świecie, który nijak miał się do rzeczywistości, metafora czynów, które byli zdolni wobec siebie uczynić, wybrzmiewała głośniej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Klątwa złączyła ich umysły, jednak to oni sami mieli poznać ciąg dalszy. Pokonali Inferno, schodząc do czeluści samego piekła i tam zginęli, lecz życie do nich powróciło. Wolność, która została im odebrana wraz z urodzeniem, mogła rozwinąć się niczym najpiękniejsza wodna lilia i zakwitnąć w postaci swobód, które mogli dać sobie nawzajem. Bo czy tym właśnie nie było małżeństwo? Współistnieniem i zależnościami, lecz równocześnie poświęceniem i zaufaniem? Oddawaniem własnego jestestwa drugiej osobie, by ta mogła poznać czym jest przestrzeń? Sami mieli wyznaczać granice, jednak Yaxley czuł, że nie musiały być one narzucane młodej żonie. Synchronizowali się jak podczas walki z rycerzem i jego rumakiem. Łączyli w jedno jak podczas starcia ze smokiem. Marine swoją kobiecością przebijała się przez gruby pancerz, by dotrzeć do samego wnętrza. I chociaż ją krzywdził, nie ustępowała, oddając mu się w pełni. W przyszłości musiała utrzymywać się na powierzchni. Bo taki miał być jego ostateczny rozkaz. Zew smoka miał zamilknąć, wybierając własne poświęcenie ponad bezpieczeństwo, jednak łabędzi śpiew miał kontynuować jego dziedzictwo. Spuścizna miała zmienić opiekuna, lecz nie zniknąć. Przeistoczyć się w coś więcej; w coś nowego.
Czy i teraz nie byli tym przeciwieństwem, które potrafiło zjednać się dla większej sprawy? Czy patrząc sobie głęboko w oczy, nie wyznawali równocześnie tych samych pragnień, nie wymawiając żadnych słów? Morgoth znał przyspieszony oddech, rozchylone wargi i zamglone spojrzenie — oznaki łaknienia budzącego się w delikatnym ciele syreniej córki. To w jego dłoniach ożywała w zupełnie inny sposób niż wtedy gdy celebrując i lawirując między salonowymi gośćmi, zabawiała ich słowem czy gestem. Oddawała się mu we władanie, a zespolona szarfa, która ich złączyła przed oczami zebranych, pozwoliła na opadnięcie ostatniej z kurtyn, która stała im na drodze do poznania czegoś dotychczas zakazanego. Obrączki na ich palcach lśniły nawet w półcieniu, przypominając o swoim istnieniu i zachęcając do wynoszenia kolejnego rytuału przed siebie. On był jej, a ona jego. Wiedzieli, że pomimo wątpliwości nie mogli nie ulec emocji rodzącej się w Widmowym Lesie. Wystarczyło, by podszedł, a Marine jakby zapominała o swych zmartwieniach, jednak jej obecność i bliskość skutecznie wyrzucała wszelkie troski Yaxleya. W tym właśnie momencie nic innego nie istniało. Nic poza nimi i tą komnatą, w której nie powinni znajdować się razem. A jednak byli tam, odsuwając przyjętą przez ich przodków tradycję i czyniąc to razem. Ten moment był ich wspólny i Morgoth nie zamierzał z niego rezygnować. Czując jak bardzo miękką się stawała w jego ramionach, uchwyt w talii stał się mocniejszy, bardziej pewny, bo to on trzymał ją wciąż w pionie, nie pozwalając osunąć się na ziemię. Nie miał pozwolić, by upadła. Już nigdy. Badał jej ciało, oddając jej moment eksploracji własnej fizyczności, bo wiedział, że ta przyjemność nie miała równać się z nadchodzącą resztą. Resztą, którą zamierzał jej ofiarować. Zaciskające się raz po raz palce w jego włosach mogłyby wydawać się brutalną w niektórych momentach pieszczotą, jednak władcze gesty, których dopuszczała się Marine pobudzały zmysły i chęć masochistycznego przedłużania wspólnych chwil. Westchnienia wydobywające się z jej rozchylonych ust zezwoliły mu na pójście śladami żony, jednak i ten ruch wykonywał powoli, sycąc się najdrobniejszą jego częścią. Przesunął więc dłonią przez ukryte pod cienkim materiałem piersi, pozostawiając je jeszcze nienaruszone i natrafił w pewnym momencie na linię ręki dziewczyny. Wędrował palcami przez jej ramię, łokieć, nadgarstek, by dotrzeć tam, gdzie pragnienie miało wkrótce zapłonąć żywym ogniem. Gdzie ciepło i wilgoć osiągnąć miały apogeum. Cichy pomruk zadowolenia, mający uspokoić galopujące kobiece łaknienie, wydobył się z jego wnętrza, gdy to nie wyobrażenia miały być ich ostoją, a czyny. Pozwolił, by oswoiła się z jego obecnością, zanim wsunął dłoń głębiej. Chciał, żeby stopniała. Żeby ostatnia z barier opadła właśnie teraz. By poznali to kim mogli być. Kim mogli być razem i jak mogło smakować stanięcie się jednością. Wspólnie badali tereny jej kobiecości, podczas gdy jego ciepły oddech nie przestawał owiewać smukłej szyi, darząc ją kolejnymi pocałunkami, pieszcząc ustami i znacząc niewidzialnymi śladami zębów. Delikatność i subtelność nie miała jeszcze przekroczyć pewnego progu, którego Morgoth nie zamierzał od razu narzucać, starając się wywołać w Marine powoli każde z odczuć. By poznała przedsmak, oczekiwanie, niecierpliwe wyczekiwanie. By stopniowo wkraczała w nieznane wprowadzana jego gestami. Musiała być gotowa. Nie tylko dla niego, lecz również dla siebie.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Komnaty Marine [odnośnik]11.05.19 12:46
Małżeństwo było dla obojga nowością, a budować je mieli wspólnie, posiadając zupełnie inne wzorce; mogli przez to polec, lub wręcz przeciwnie, uzupełnić wzajemnie swoje oczekiwania. W wielu kwestiach rozumieli się bez słów i Marine niezwykle szanowała ten rodzaj więzi, lecz zdawała sobie sprawę, że nie wszystko będzie można rozwiązać w ten sposób. Uczona posłuszeństwa wobec najważniejszych mężczyzn swojego życia nie zamierzała kwestionować tego, jak miała wyglądać rola żony; przekraczanie granic w tej kwestii nie leżało pośród jej ambicji, lecz nie była jedną z tych młodych dam, które bezkrytycznie przyjmowały wszystko, co otrzymywały. Lojalność i wierność miała dla niej olbrzymie znaczenie, lecz ślepe posłuszeństwo nie wpisywało się w krój osobowości syreniej córki. Zdążyli już z Morgothem poznać niektóre odcienie swoich charakterów, wyjawić sobie pragnienia i oczekiwania, a mimo wszystko prawdziwa podróż dopiero się dla nich zaczynała – los rzucał ich na głęboką wodę, a tylko czas miał pokazać, czy wyjdą z tej próby zwycięsko. Świadomość tego wszystkiego była kluczem do racjonalnego podejścia, jakim Marine zamierzała się kierować – naznaczona przez krew przodków i dziecięcą chorobę, nie przejawiała już najmniejszych oznak swojego niechlubnego dziedzictwa. Bo przecież jej ambicje nie były szaleństwem, były jedynie projekcją tego, co zamierzała osiągnąć krok po kroku.
Tak więc, chociaż nie zamierzała się przeciwstawiać, podejrzewała, że nadejdą dni, podczas których będzie chciała po prostu zrozumieć, a nie tylko przyjąć do wiadomości. Nie uznawała tego za przekroczenie granicy, a jedynie kolejny z elementów budowania małżeństwa, scalania go. Nie musiała być wtajemniczona we wszystko, ale błądząc po omacku łatwiej było popełnić błąd, dlatego stojąc w swoich nowych komnatach, w objęciach męża ufała, że rozumiał on iż zawsze mógł jej zawierzyć, niezależnie od ogromu problemu. Nie była głupiutkim dziewczęciem, nie była także wyrachowaną egoistką i wiedziała, że od teraz działania obojga zaowocują dobrobytem ich rodziny. Potknięcia miały być dla niej ciosem, a sukcesy budować jej trwałość – do tego zobowiązali się przecież podczas przysięgi.
Przysięgi, która otwierała całkiem nowe możliwości. Czarownica miewała wcześniej momenty niepewności, ba, nawet jeszcze chwilę temu wątpiła nieco we własny urok, lecz teraz, stojąc przed lustrem w objęciach męża i obserwując to, kim się stawała, nie mogła czuć się lepiej. Spojrzenie miała zamglone, gdy wodził dłońmi po jej ciele, a w końcu podążył śladem jej ręki i sięgnął pomiędzy nogi małżonki. Oddychała ciężej, obserwując w lustrzanym odbiciu błogość wymalowaną na swojej twarzy. Niedoskonałości sylwetki przestawały istnieć, Marine zdawała się ich już nie zauważać – widziała jedynie piękną, pewną siebie kobietę, której ciało co jakiś czas przeszywały dreszcze przyjemności. W tym momencie czuła się wszechmocna i choć coraz trudniej było jej ustać na nogach, nie zamierzała przerywać satysfakcji na długo.
Gdy ciche westchnienia stały się już niemalże jej repertuarem, a złączone dłonie męża i żony badały okolice jej łona, lady Yaxley odnalazła w lustrze spojrzenie Morgotha, który po błysku w jej oku mógł domyśleć się nadchodzących zmian. Nadeszły powoli, gdyż kobieta nie zamierzała sięgać po gwałtowność i tym samym od razu przerywać odbierania doznań; spokojnie odsunęła od siebie obie ręce i odwróciła się subtelnie, stając twarzą w twarz z mężczyzną, któremu ślubowała. Jej bose stopy wciąż znajdowały się na jego butach, niemalże tonęła w jego objęciach, przylegała ciałem do jego ciała i ani myślała się odsuwać. Różnica wzrostu działała na jej korzyść, gdy palcem wskazującym dotknęła brody męża i gestem zasugerowała, by uniósł ją do góry. Dzięki temu mogła ustami dotknąć jego szyi i rozpocząć delikatną eksplorację tej części ciała własnymi wargami; delikatność zamieniała się w zachłanność z każdym kolejnym pocałunkiem, których trasa przebiegała także po żuchwie i brodzie, a dzięki wspięciu się na palce nawet w okolicach uszu. Spragnione dotyku dłonie sięgnęły niecierpliwie do mężowskiej koszuli, której rozpięcie oraz zsunięcie postawiła sobie teraz za punkt honoru.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Komnaty Marine 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: Komnaty Marine [odnośnik]27.05.19 11:05
Znał siebie i wiedział, że władza miała pozostać w jego rękach bez względu na to, jak mocno ktoś miałby błagać i domagać się chociażby delikatnej jej cząstki dla siebie. Nie uginał się pod groźbami, prośbami, wiedząc, że to nie było jednoznaczne jedynie z przywilejami, których krucha natura przemijała równie szybko, co wschód i zachód słońca — brzemię oznaczało swoistą trwałość i odpowiedzialność; nie dlatego też ojciec przechrzcił go w tej wierze, a przodkowie nie odebrali mu życia. Nie zrobili tego, by zawodził. Rytuał, próba, której był poddany otworzyła mu oczy i nadała charakter uniesienia, świadomości, że został wybrany nie bez powodu, nie bez świadomości wypełnienia powierzonych mu zadań, a wszystko, co działo się później, jedynie upewniało go w fakcie, że przywódca zawsze był sam. Kuzyni już dawno pozostawili go samego na placu boju i nie zamierzał w żaden sposób ich obwiniać — posiadali wszak własne rodziny, zmartwienia, jednak wkrótce miał od nich wymagać więcej. Nie mogli poprzestawać w tym momencie. Ze smutkiem przyjął obserwacje, że jedność w rodzinie Yaxleyów została zaburzona i widział to aż za dobrze. Odkąd na jego skroniach osiadła korona nestoratu, odczuł dystans ze strony reszty domowników — zachowanie Rosalie nie uszło jego uwadze. Nie wiedział, co leżało u podstaw zmiany tej relacji, lecz na razie milczał, nie zamierzając niepokoić ciężarnej kuzynki. Mimo że traktować ją miał jeszcze kilka tygodni wcześniej niczym siostrę, teraz ich role się zmieniły i nie był jedynie chłopcem, z którym uczęszczała do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Chłopiec zginął, by z ciekłego metalu zacząć wytwarzać zahartowane ostrze. Miała obowiązek być mu oddaną i posłuszną, a z racji wieku czy bliskich więzi Morgoth nie zamierzał nikomu dawać ulg. Lordowie Cambridgeshire nie kontynuowali swojego istnienia pobłażając sobie wzajemnie, lecz wymagając i dając przykład kolejnym pokoleniom.
Wiedział, że od teraz nie miał iść zupełnie osamotniony, mając w pamięci zgranie własnych rodziców, którzy z lekkością egzystowali na samotnych orbitach, jednak równocześnie dopełniając się jako całość. On, jak i ona byli mocni, lecz razem stawali się niezwyciężeni. Istniała realna szansa, że nowy nestor zbuduje na zgliszczach dawnego Yaxley's Hall nie tylko materialną potęgę. Marine nie była chorągwią na wietrze, zmieniającą się pod byle kaprysem i to Morgoth szalenie cenił w młodej żonie. Dla postronnych zostawali jedynie dwójką wrzuconych w aranżowany związek, kolejnych arystokratów. Nigdy nie chciał nikogo wyprowadzać z błędu; szczególnie że nie chciał, by ktokolwiek mógł to wykorzystać. Na przyjęciu weselnym dobiegało do niego wiele głosów, a delikatnie zaostrzone zmysły przyciągały więcej bodźców — Lestrange kłócili się z Burke'ami o charaktery i osobowości państwa młodych. Jedni byli przerażeni ponurą okolicą i równie zamkniętymi mieszkańcami pałacu, drudzy bronili tego dystansu, wróżąc pięknej parze wspaniałej przyszłości. A Morgoth? Maska młodego wilka przeobraziła się dzięki zaklęciom w to, co odpowiadało jego duszy; jej oblicze natomiast zakrywały wtedy łabędzie pióra, które wybrzmiewały mocniej niż wielkie słowa. Podkreślały nie tylko czystość i grację, nie tylko ducha muzyki Apollina. Istniało tam coś jeszcze — mądrość i doskonałość. Czy jednak ilfetu i heoruwearg mieli koniec końców stać się jednym? Wierzył, że tak.
Nie wypuścił jej z ramion, gdy obróciła się ku niemu. Jego dłonie odnalazły ponownie krzywiznę jej ciała, lecz tym razem okraszając ją dotykiem po łuku pleców; trzymał ich razem, zupełnie jakby jeden krok miał zniszczyć świat, który dokoła nich się wytworzył. Znów byli w nim sami, zamknięci w bańce zapomnienia. Odetchnął, czując kobiece wargi wędrujące po jego skórze wpierw niezwykle delikatnie, by później sycić się dosadniej i zachłanniej, w pewien sposób również i drapieżnie. Ta myśl spowodowała, że uśmiechnął się krótko, bo czyje wcielenie w końcu z ich dwójki należało do predatorów, a które do łagodnych stworzeń? Wraz ze śmielszymi ruchami Marine nie mógł, nie chciał pozostawać bierny, dlatego złamał jej rozkaz i odebrał dostęp do szyi, który jeszcze przed momentem posiadała. Pochylił głowę, odszukując kobiece usta i nie czekając na zgodę, odebrał jej wyczekiwany dech. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętał. Mogąc jednak być z nią tak blisko, wydawało mu się, że czuł go po raz pierwszy. Dreszcz przyjemności, który zaczynał się od jednej, małej iskry, porażał niczym rozgrzana do czerwoności stal — wpierw mroziła, a dopiero później przychodziło uderzenie gorąca. Morgoth czuł jak łapie szybciej kolejne hausty powietrza, gdy wróciły do niego wspomnienia z wyspy. Zacisnął palce na materiale peniuara na wysokości ud dziewczyny i przyciągnął ją mocniej do siebie, równocześnie niemal błagalnym wyciem spijając z niej pocałunki. Ich ciała stykały się, tworząc niemalże jedność, jednak to nie było wystarczające. Chciał, żeby go poczuła. I tego, jak bardzo pragnął mieć ją tylko dla siebie. Przez chwilę zawahał się, jednak nie było to nawet uderzenie serca. Wiedział, czego chciał i nie zamierzał już się powstrzymywać. Nie byli na wyspie, gdzie sięgając po ostateczną przyjemność, skazaliby się na zgorszenie. Nie byli zbłąkanymi dziećmi, które dopiero się poznawały. Nie byli narzeczeństwem. Nie byli lady Lestrange i lordem Yaxleyem. Już go to nie interesowało i nigdy nie miało. Nie przy niej, nie z nią. Chciał też, żeby nie tylko dla niej ta bliskość była istotna, bo czy i własne łaknienia miały być grzechem? Wsunął dłoń pod materiał podomki, czując pod palcami gołą skórę, lekko drżącą i ciepłą. Nagą i niczym nieograniczoną. Wędrował wzdłuż linii kręgosłupa, czując jak sam czerpał zachłanną przyjemność z badania niedostępnych dla nikogo rejonów. Równocześnie wraz z zagarnięciem jej nieokrytej niczym cielesności, wydobył się z jego wnętrza głęboki pomruk, od którego przyjemnie drgały mięśnie. Ruchy żony nie pozostawały obojętne i wiedział, czyj początek niosły. Miała zobaczyć jego znamiona. To, co go tworzyło i z czym tworzyły jedność. Sama ich obecność miała jej wskazać kolejną prawdę o nowo poślubionym małżonku — żyli w społeczeństwie czarodziejów, gdzie takie mankamenty można było ukryć, zniwelować, usunąć. On jednak zdecydował inaczej, chcąc, by oznaki błędów były przy nim już zawsze; by mówiły mu każdego dnia, że poległ, by powstać i stać się lepszym niż poprzedniej nocy. Każde wypalone przez rozszalałe stworzenia, pozostawiające w nim swą dawną cząstkę. Wulf sceal on bearowe. Draca ðes ðone ðú ýwodest. Tworzyły opowieść, pieśń o młodym wilku, który pod rozszarpywanym piorunami niebem odrzucał samotność. Jeśli tylko chciała, miała odnaleźć spojrzeniem tam coś jeszcze. Znamię tak różne od innych, tak boleśnie wymowne i okupione utratą własnej duszy. Morgoth zaprzedał ją, sięgając po coś, czego nikt inny, prócz noszących znak Kaina, nie był w stanie pojąć.
Morsmordre.

|zt



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Komnaty Marine
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach