Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]30.06.19 18:54

Salon

Salon, nieoddzielony w żaden sposób od kuchni (o ile zmianę materiału podłogowego nie uznajemy za barierę), kolorystycznie zdaje się z nią zlewać - dominacja ciepłych barw, podsycanych przez światła żarówek, wydobywających się spod kremowych abażurów lamp, sprawia że pomieszczenie staje się przytulne. Tutaj, w przeciwieństwie do kuchni, można znaleźć naturalne, acz mugolskie, ozdobne rośliny doniczkowe, niewymagające od Michaela przesadnej opieki. Za dnia, Mike używa kanapy do celów głównie czytelniczych (choć czasem zdarza mu się na niej zdrzemnąć); wieczorem zaś ją rozkłada, by nadać jej wymiary dwuosobowego łóżka. Co prawda materac nie należy do tych z kategorii miękkich, jednak Scaletta nie ma z tym większego problemu - wszystko jest dla niego kwestią przyzwyczajenia. Drewnianą podłogę częściowo przykrywa tani dywan z bazaru; na stole zawsze można znaleźć najświeższe wydanie Proroka i popielniczkę. W kącie natomiast stoi niewielka szafa z drewnianej sklejki, gdzie mężczyzna trzyma wszystkie swoje ubrania, a pomiędzy nimi - niewielką sumę zaoszczędzonych przez niego galeonów. W salonie okno znajduje się na wschodniej części budynku, więc promieni słonecznych można tam znaleźć więcej; pomimo tego, pokój jest dużo zimniejszym od kuchni. Część ciepła płynącego z pieca ociepla salon, jednak nieszczelne okno i średnio zaizolowane mury kamienicy wpływają na duże amplitudy temperatur, w zależności od pory roku.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]28.04.20 23:54
20 kwietnia


Po powrocie Londyn był jak chorujący organizm. Żałośnie marniał, w kilka dni przemienił się w zdychającą masę, pouciekali z ulic ludzie, zdmuchano światła z okien, wyciszono rozpasane kociska. Zatęchły zapach więzienia unosił się nad miastem, a odgłos kroków brzmiał jak podła groźba: bałeś się odwrócić, ale czujność nakazywała ci słuchać. One nie cichły, kiedy ucho wciskało się w senne poduszki, nie cichły, kiedy myśli wytrącone z uwagi pełzły w zupełnie innym kierunku. Kilka dni temu myślała, że to wystarczy – spakować się i wymknąć tajemnym wyjściem poza wysokie mury, a potem powrócić i spróbować rozejrzeć się ponowie. Widok, owszem, zmienił się, ale tylko rozrosły się rany od zadanych wraz z początkiem kwietnia ciosów. Nie była głupia, nie wierzyła, że wróci dawny porządek, jeśli sama ucieknie na tydzień. Wmawiała sobie, że chodziło o wojnę, o niepokoje i tęsknoty za krewnymi, ale tak naprawdę chciała wygasić pewien upierdliwy pożar we własnej duszy. To też nie pomogło. Myśli nie ostudziły się po paru kąpielach w nocnym jeziorze. Rozdrażnienie nie minęło, choć płuca wygłodniałe połykały świeżości wiejskich zakamarków, a wieczorami, które jaśniały nienormalnym słońcem, wędrowała po obcych polanach i ścieżkach, jakby dokądś szła, czegoś szukała. Niczego tam jednak nie znalazła prócz kolejnych kłębów frustracji i jednego nagiego wilkołaka. Przyjemnie móc czasem wbić pazury w czyjąś skórę, przyjemnie okazać się wybawicielką, władczynią czyjegoś zniewolonego przez wieczną klątwę ciała. Jednak dobroci i ekscytujące przygody szybko wyparowały. Parę poranków mignęło, a potem znów pakowała walizkę i spieszyła do domu, nie wiedząc tak naprawdę, czy będzie miała dokąd wrócić. W tobołku chowała listy podrzucone do Yorku przez różne sowy, na żaden z nich nie odpisała, choć niektóre krzyczały głośno, nie tamując swojego zburzenia. Gdyby tylko papier mógł, to sam siebie rozerwałby na strzępy – ale nie mógł, bo nie był zuchwałym wyjcem. Ona nie dostawała takich wiadomości, ona je wysyłała, dając upust rozdrapanym emocjom. Nie tym razem.
Dom był nienaruszony. Cały. Wypuszczone z torby niuchacze z radością pobiegły w szczeliny i przesmyki, mając dość ciasnych pakunków i ledwie jednego naszyjnika, w dodatku marnej podróbki. Pootwierała okna, ponaciskała na bardziej ruchome deseczki w podłodze, a potem wzięła długą kąpiel. Woda zaszurała w rurach, odmawiała ciepła i pienistości, ale w końcu i z tym sobie jakoś poradziła. W lustrze przemieniała się znów w syrenę. Choć zdecydowanie bardziej bezwstydny okaz. Układała włosy, zmazywała z twarzy ślady zmęczenia po podróży. Popołudnie było ciepłe. Sprana kremowa koszula i zielona spódnica otuliły jej ciało. Panoszyła się po wnętrzu przez dłuższą chwilę, poszukując zajęcia, poszukując sensu w samotnych ścianach. Nie wytrzymała zbyt długo, tęskniła za srogimi uliczkami portu i za gębami z Parszywego. Kiedy ostatnim razem świat wyrwał ją z tego miejsca na tak długi czas? Nędzne mieszanko nie nacieszyło się jej obecnością. Za chwilę mknęła po schodach kamienicy, a potem brudziła buty błotem z dokowych uliczek. Nie mogła się teleportować, nie mogła też zostać złapana po drodze przez niewiadomego typa. Brakowało jej świstków, łapówek i prawdy. Miała jedynie swój słodkawy uśmiech i pyskatą duszę. Szkoda, że nie działała na bestie, dementory i inferiusy.
Adres znała, poznała właściwie już wcześniej. Nie tak łatwo go znaleźć, ale nie był to pierwszy raz, kiedy bawiła się w poszukiwania. Wystarczyło ścisnąć parę języków i poczarować – z pewnością nie różdżką. Gdy szła między rzędami kamienic, zachodzące słońce raziło ją w oczy, choć miło grzało policzki. Zupełnie jakby wcale nie wróciła do cuchnącego, krwawego Londynu.
Łomot. Niewdzięczne było to trzaskanie delikatnej pięści w bardzo niedelikatny sposób. A kiedy otworzył, uśmiechnęła się zadowolona. Jak wiele dni minęło? Jak wiele tygodni? Miesięcy? Pamiętał zapach wina i jej uda okalające chętnie jego biodra? – Wpadłam się rozejrzeć – oznajmiła na wejściu i wkroczyła od razu do środka. Jasno. Dość cicho. Męski zapach wdzierał się chętnie do jej nosa, ale przywykła, prawie zupełnie ignorowała samcze ślady. Zuchwale pozerkała do wszystkich pokoików, a potem rzuciła się na zgrabną sofę, ale wcześniej grzecznie zsunęła buty. Zwycięski uśmiech nie zniknął. Popatrzyła mu w oczy. Wciąż nie była pewna, czy był tym dobrym czy złym chłopcem. Ale pamiętał o niej, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Stosownie byłoby się napić i znów przełamywać lody, ale piła za dużo. Wolała więc poodkrywać go na trzeźwo. – Tu jest zbyt pusto i cicho. Nudno. Potrzebujesz mnie – oznajmiła bezczelnie, nogi układając już na całej sofie. A może to ja potrzebuję ciebie?


Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 15.06.20 22:55, w całości zmieniany 1 raz
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]01.05.20 20:53
W kuchni rozbrzmiewała jazzowa melodia; przerwana bajdurzeniem radiowego prezentera i późniejszym spotem reklamowym wzbudziła instynktowną irytację, a w konsekwencji leniwy ruch gałki od głośności. Momentalna cisza nie trwała zbyt długo, wnosząc falę zintensyfikowanych dźwięków. Otwarte na oścież okno w salonie wpuszczało do środka rześki, kwietniowy wietrzyk, szczegóły zasłyszanej już przedtem awantury, ostatki wieczornego ciepła. Panele znajomo skrzypiały, sofa znamiennie westchnęła pod jego ciężarem, a zachodzące słońce złociło skórę i rozwichrzone brązowe włosy. Na stoliku leżało wzniosłe dzieło nauki - to samo, które niechlubnie kurzyło się miesiącami na półce. Silna wola oraz chęć zrozumienia przewyższyły wstydliwą niemrawość, stąd też przypadkowa zakładka z wolnej od tytoniu bibułki zajęła miejsce między stronami pięćdziesiąt trzy i pięćdziesiąt cztery. Męcząca była ta celowość, zarazem dziwny trening własnej motywacji; chyba niestworzony był do tak szczytnej analityki, a może chodziło tylko o nonsens samego zmuszenia. Nie sięgnął po książkę, sprytnie pochwyciwszy znajdującą się obok popielniczkę; powstał ponownie, jakby nie mógł w spokoju wysiedzieć w miejscu. Pokonał raptem cztery stopy, na parapecie oparł łokcie i osyfione naczynie, uprzednio znajdując jeszcze wysłużoną papierośnicę. Między wargi włożył luźno uzależniający wyrób, podpalił koniec różdżką, spojrzenie kierując na niewyraźny, zwykle odgrodzony szybą obraz. Zmrużone oczy ograniczyły widok na parszywą okolicę, choć w jego mniemaniu i tak nie było na co patrzeć. Swobodnie rozpięta koszula, a pod nią t-shirt w tym samym odcieniu bieli, oba napięte w zetknięciu z podokiennikiem; do tego wzburzony dym, pomarańczowe smugi światła, znudzone oblicze. Wyglądał majestatycznie w atypowej staturze luzu, odległej znamiennemu mu udręczeniu. Wyjątkowo wolny od kołatających się w głowie zmartwień, wyjątkowo pozbawiony trosk codzienności, palił, tak po prostu. Bez żadnej górnolotności czy stresu. Nieznaną pozostawała przyczyna tych nienormalności, choć prawdopodobnie chodziło o wyczekiwaną chwilę spokoju. Z jakiegoś powodu optymistycznie uznał, że odpowiedź na gorzką rzeczywistość jest tuż na wyciągnięcie ręki; zimne dłonie zdawały się pochwycić tę małostkową pogodę ducha, odstawiwszy na chwilę pragmatyczność rozumu. Być może był to ten jednostkowy moment powstania przeciw zastałemu kryzysowi, swoisty rodzaj chwilowego, wiosennego odrodzenia, które następuje po zimie. Na pewno przejdzie dnia następnego, wnosząc w myślenie nieco więcej realistycznego rozsądku; niemniej jednak sterczał tam teraz w aurze beznamiętnie rozmarzonej bańki - była pokracznie idealna i bez skaz, choć martwo zwyczajna. Do uszu dobiegł pijacki krzyk, a najbliższa alejka zatłoczona była truposzami. Zgasił niedopałek, niedbale i bezwstydnie wyrzucając go na zewnętrzny chodnik. Przymknął okno, fajki schował z powrotem do kieszeni ciemnych spodni, a potem znów znalazł się w kuchni. Na ogniu kuchenki znalazł się czajnik pełen wody, od tak, bo zachciało mu się herbatki. Oczekiwanie na wrzątek objawiło donośny i niespodziewany łomot. Kilkanaście sekund później był już przy wejściowych drzwiach, manewrował zamkiem, przyciągał klamkę w swoją stronę. Pomyślał o każdym prawdopodobnym gościu, lecz jej na liście nie uwzględnił. Nie ze względu na niepamięć, a naturalny bieg minionego czasu. Najprędzej posądzałby o jej wizję tawernę, w której nieczęsto przecież bywał; tymczasem jednak stała w progu jego niedużej klitki, zuchwale wkroczyła do środka i wysnuwała odważne sugestie. Druga z nich była wcale nie tak daleka faktom, wprawdzie w życiu nie przyznałby jej w tym względzie racji.
- A może jednak ty mnie? - zaczął, bynajmniej nie oczekując żadnej odpowiedzi. Imbryk zapiszczał przeraźliwie, jakby wyczuł czyjąś obecność; nie pytając jej o zdanie, po prostu przygotował napar, dla niej i dla siebie. Nie proponował niczego mocniejszego, w myślach mając winny wieczór sprzed miesięcy (zaledwie dwóch, choć dla niego były to wieki). Kubki postawił na drewnianej płycie ławy, zajął miejsce na fotelu obok sofy. Milczał, bo nie wiedział co właściwie winien powiedzieć, a częściowo dlatego, że to ona miała być lekiem na jednostajną powszedniość. Niech zatem rozweseli tę zwyczajność.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]02.05.20 15:28
Resztki tytoniowych grzechów drapały jej nos, przyjemnie, na pokuszenie. Zupełnie jakby minęły setki lat od jej ostatniego papierosa, a przecież to nieprawda. Śmiech zawstydzał zastygłą rzeczywistość Michaela Scaletty. Tak kiedyś jak i dziś, kiedy sprytnie zakradała się do nieodkrytego wnętrza, by dać znać, że wcale nie zapomniała, chociaż możliwe, że pod jego powiekami odnalazłaby już przykurzone popiersie dziewczyny z tawerny. Wojenne tygodnie mogły mu dać nieźle w kość, okolica zachęcała jedynie do mroźnego wyobrażenia postępującej zbyt nagle i krwawo przyszłości. On sam nie wyglądał, jakby mroki zdołały go spętać swymi zwodniczymi ramionami. Nie mroki, więc może planował skok życia albo któreś dziewuszysko wreszcie dorwało się do jego niemrawej powłoczki. Ciekawiło ją to, nie ustało zrodzone kilka miesięcy temu zaintrygowanie, nawet mimo braku współpracy. Na dłużej zatrzymała się na ciaśniejszej koszulce, myśląc jednak nie o tajemniczych dolinach, a o czymś zupełnie obcym jego przypuszczeniom. Prywatne dywagacje z samym sobą przeskakiwały z żywiołu w żywioł. Dopiero łomot z ulicy rozmył ich natrętne pozy. Gdzieś waliły się mury, może kolejna bombarda dewastowała bezczelnie rzeczywistość, może ktoś konał pod gruzami, brudząc kamienie mugolską krwią.
Niedomknięte okno pozwalało tragicznym dźwiękom przeszkadzać w tym spotkaniu, ale świeżość uliczna trzeźwiła rozkojarzoną duszę Moss. Połowicznie, ale zawsze. Pogłaskała z namysłem wygiętą łydkę, hacząc pazurem o cienką mgiełkę rajstop. Zniknął gdzieś bez żadnego słowa, jakby musiał w pokoiku nabrać paru głębszych wdechów. Mimo to wcale nie wydawał się zestresowany. Nie wyglądało na to, by przeszkodziła mu w czymś innym niż nudne dysputy o niczym. W dodatku z własnym odbiciem lustrzanym. Mógł chociaż zostawić to radio, zakneblowane błagało o ponowne odkorkowanie irytujących historyjek ze świata wielkich emocji. Tak mieszkał, kawalersko, z samym sobą. Dobre miejsce do obmyślania skomplikowanych przekrętów. Popatrzyła na stolik, szukając chociaż tam jakiejś wymownej wskazówki, ale nic. Scaletta widocznie chował swoje tajemnice o wiele głębiej, nawet w kątach własnego mieszkania. Wkroczył do saloniku jakby od niechcenia, bez dumy zachwyconego gospodarza.
– Poisz mnie ziółkami – zauważyła, gdy postawił przed nią parujące naczynie. Zapachniało sklepikiem zielarza. Rzadko bywała w takich miejscówkach. Pstryknęła palcem w uszko od kubka, a potem popatrzyła na zanurzonego w fotelu mężczyznę. – Podejrzewasz, że ich potrzebuję. I ciebie również – kontynuowała wyjątkowo zamyślonym tonem. Może myślał, że przychodziła w interesach. Tylko, na Merlina, jaki mogła mieć do niego interes? Służył jej jedynie paczką fajek, młotkiem i towarzystwem. Tak, mogło właściwie chodzić o to ostatnie. Odwracał kota ogonem, bo nie znał myśli, które tego dnia przygnały ją właśnie do niego.
Odgarnęła włosy z pleców, kiedy gniotły się do oparcia sofy. Pozwoliła im opaść na jedno ramię i przemknęła dłonią po odsłoniętym obojczyku, jakby mimowolny gest pomagał uporządkować myśli. – To zależy, co możesz mi zaoferować. Powiedz mi, mamy wojnę. Co Scaletta robi? Chętnie posłucham, jak okradasz trupy i przetrzepujesz opuszczone lokale. Niektórzy powiadają, że właśnie tym się zajmujesz, ale mi nigdy nie zdradziłeś tej słodkiej tajemnicy, więc pewnie na nią nie zasłużyłam – przyznała, wznosząc charakterystycznie jedną z brwi. To nie pułapka, ale zachciało jej się nagle wyciągnąć kilka kart na wierzch. Tego się spodziewał? Wstała nagle i zrobiła powolne kółko między meblami. Palcem wyznaczyła długą linię na oparciu jego fotela, a potem podeszła do okna. – Co się z tobą działo? – zapytała wprost. Przez te miesiące. Tygodnie, wieczory i poranki, kiedy ona dogasała gdzieś w ciemnych zakamarkach portu, kiedy w morderczych treningach pozwalała, by ciało rwało się na strzępy, bo tylko tak mogła wreszcie dostać siłę, bez której nie dało się poczynić kolejnych kroków. A on? Palił fajki na podwórzu, pił czarną kawę do codziennej prasy i czasem wpadł na drinka lub dwa do taniej speluny. Zawsze ją interesowało to zagadkowe milczenie. Mało mówił, ale wyglądał na inteligenta. Dlaczego tak rzadko myśli wydostawały się z tych ust? Nie wydawał się nawet wzburzony tym wtargnięciem. Posłusznie rozlał herbatę i patrzył. Jeszcze chwila, a mogłaby zasnąć na tej sofie, daleko od domu, przy chłopcy o wątpliwej reputacji. Czy pierwszy raz?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]03.05.20 23:50
Kryzys zdawał się być pojęciem względnym, podbudowywanym przez mocny dźwięk walących się na głowę gruzów, alkoholowych przyśpiewek iluzyjnego zadowolenia albo cierpkich, małżeńskich wyzwisk. Kamienice tej parszywej dzielnicy żywiły się każdą ludzką degradacją. Ta o numerze jedenastym, skrywająca w swych murach enigmatyczną staturę młodego złodziejaszka, satysfakcję czerpała z kontrastowego deficytu - grzesznego brzmienia zaplutych monet. Brzęczenie oznaczało dobrobyt, cisza stopniową zapaść. Nie było to niemożliwym, ostatnio wręcz wielce prawdopodobnym, zważywszy na ten niechciany układ z popieprzonym rządem. W istocie jedynak mroki te wcale nie dopadły jeszcze jego duszy, bynajmniej nie w tej odmiennie optymistycznej dzisiejszości; dziwnym był w tej swojej całej beztroskiej pozie, dziwnym w tej nierealistycznej wizji bezstresowego świata. Ale kiedyś musiał w końcu odpocząć, odrzuciwszy pozornie szczytne myśli z zakłopotanego łba; w gruncie rzeczy sam buntowniczo, acz bez wzniosłej idei, pracował na te cholerne zmartwienie. Sam doprowadzał do momentów refleksyjnego przestoju, kiedy to indywidualnie rozpracowywał błędy i porażki, dumał nad niepoprawnością własnej moralności lub po prostu obawiał się o przyszłość. Nie ogólną, określającą środowisko, lecz jednostkową - tą, która dotyczyła jego egoistycznego tyłka. Atmosfera politycznego niepokoju nijak go obchodziła, nawet jeśli obiektywnym okiem czytywał propagandowe rubryki gazet. Posępność znajdowała swe korzenie w nieokreślonym lęku przed konsekwencjami, ale też rozliczeniem win, trochę jakby brak etyczności podświadomie dawał w kość. Na szczęście nie przyszło jej oglądać tych niuansów, a obojętnego Scalettę w szczycie samopoczucia i dobrego humoru, może też w niewypowiedzianej potrzebie czyjegoś towarzystwa. Słusznie zauważyła te proste zależności: nieistniejące w nim napięcie czy nieco atypową pogodność. Egzystował wbrew przytłaczająco krwawej codzienności; objawy absolutnego narcyzmu czy nikczemnej ignorancji? Zapewne oba, choć łagodne oblicze i niezbyt wylewne usposobienie jeszcze jej tego nie zdradziły. Wszakże ziółka nie były z kategorii tych co najmniej intrygujących, a on do reszty jeszcze nie zwariował. Nie pisał się na tak szczegółowy wywiad. Wprawdzie jego nudny żywot bynajmniej nie nadawał się na taki rodzaj wypytywania, więc wypadałoby nazwać to raczej niepokojącą spowiedzią; niemniej jednak wciąż nie ufał tej podstępnej pułapce w kobiecej postaci, i nawet habit by tego nie zmienił.
- Czym teraz miałabyś na nią zasłużyć? - odpowiedział niegrzecznie pytaniem na pytanie, z beznamiętną mimiką łamiąc kości długich palców. Robił tak w obliczu nerwów lub martwej niezmienności. Teraz chodziło o to drugie, wynikające z usilnych poszukiwań obiektu, na którym mogłyby osiąść oczy. Coby to nie zerkać przypadkiem na rozłożoną na sofie Moss. Efemeryczny był ten jej relaks, bowiem chwilę później już przechadzała się swobodnie po niedużym pokoiku. On siedział dalej, jedynie złapał w ręce gorący kubek, upił niewielki łyk wrzącej herbatki, potem odstawił z powrotem. Znów bezwstydnie pytała, jakby faktycznie ją to wszystko interesowało. Nie chciał w to wierzyć.
- Nic tylko same pierdoły. Nudne rzeczy - stwierdził z wcale tak niedaleką temu szczerością. Poza tą okrutną rejestracją, tkwił w nieustającej monotonii; doliniarskie ekscesy z niechlubnej rozrywki przekształciły się w ryzykowną walkę o przetrwanie. Ale tego nie mógł przecież powiedzieć, a nawet gdyby czuł, że może, i tak odpowiedź byłaby ta sama. To już kwestia natury, nieprzyzwyczajonej do opowiadania o sobie, nie tyczącej się tej pozornej inteligencji lub skromności. Faktycznie palił fajki, rzeczywiście pił kawusię do porannej prasy, istotnie wpadł czasem na drinka do speluny. Zero górnolotności czy choćby namiastki namiętności. - Teraz ty mi powiedz, co działo się u ciebie - dodał po krótkiej chwili, stanąwszy przy oknie tuż obok niej. W końcu spojrzenie skierował w jej stronę - trochę nieobyczajnie stanowczo, ale nie znał przecież tych wszystkich społecznych konwenansów. Nie sądził też, by i ona o nie dbała. Skrzyżował ramiona, milcząco oczekiwał kłamstw lub nienormalnej prostolinijności. Chciał wiedzieć to samo co ona, a ile krótszym okazało się to pragnienie. Oszczędny w słowach i gestach, spoglądał przez okno i na nią, przypomniawszy sobie okoliczności ostatniej, okraszonej winem posiadówki. Wtedy była obrażona, niestabilna i niezrozumiała. Czy coś się w tym względzie zmieniło?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]08.05.20 16:04
Wcale nie dumała nad moralnością, nie chudła w obrzydliwym stresie, kiedy myśli pałętały się wyłącznie wokół wątków niepewnej przyszłości. Porzucała analizy wielkie, górnolotne, światowe. Dbała o swoje parszywe gniazdo, o tych, z którymi łączyła ją wzajemna relacja – coś więcej niż kilka zaplutych słów i kpiących przytupnięć. Lęk o przyszłość wiązał się z poczuciem możliwej utraty, bo przecież musiała dać wiele, przetrzymać lata i zdradliwe wieczory, kiedy los wytykał ją palcem, gdy niekorzystnie plątały się scenariusze. Wywalczone życie osiągnęło więc wartość niesamowitą, prawie czuła, jak pulsowało w niej mocno, jak formułowała się dumnie wieża jej własnej mocy. Tymczasem dziś ktoś chciał od ziemi, od dna podkopywać i mataczyć w imię durnowatych idei, które w jej otoczeniu wszyscy mieli w nosie. Przynajmniej tak sądziła, nie znając wcale tych, którzy działali w ukryciu, a potem przychodzili pod dachy portu, by wspólne zanucić jedną z ulubionych morskich ballad. Rzeczywistość stawała się surowa, ktoś z góry pociągał za sznurki tanich marionetek, wabiąc je złą emocją i nienazwaną potęgą. Tak zaplatały się w mocne warkocze losy obcych. Prawie jak w porcie, choć z zupełnie inną energią. Świat się łamał, świat zamiast błyszczeć w wojennej barwie, to bladł, tracąc przy okazji rozum – tracąc siebie. Ilu to widziała takich, którzy wierzyli, że przeskoczą górę, że na każdego znajdą sposób. Ona również podpisałaby się pod tymi hasłami, ufając swoim doświadczeniom i perfidnym kobiecym sztuczkom, jakby faktycznie w złej godzinie mogły stać się niepowstrzymana tarczą i ostatecznym uderzeniem. Do niedawna nikt nie miał takich wątpliwości, każdy chciał się po prostu wyspać, wypić kielicha i mieć kogoś, do kogo mógł otworzyć paszczę. Otoczenie Moss nie było aż tak skomplikowane, ale przypatrywanie się tym cwanym okazom nauczyło ją, że nie należy go lekceważyć. Teraz oczywiste kształty zaczęły się materializować. Teraz pogodzona ze swoim duchem Filipa zaczynała błądzić myślami w zakątkach, do których nigdy nie spodziewała się dotrzeć.
Tylko Scaletta nie miał o niczym bladego pojęcia. Sprawa byłaby łatwiejsza, gdyby chodziło o naturalne lęki wojenne, ale z tym umiała sobie radzić. To, co tkwiło o wiele głębiej i wywierało na nią większy wpływ, przerażało bardziej. Wykraczało daleko poza port, daleko ponad świetnie okiełznane emocje. Bezpieczne pozy kruszyły się, krzyczące usta milkły, a oczy bladły, wypuszczając moce złośliwych promieni. Czuła za dużo, nie znajdywała nazw i rozwiązań. Ucieczka fizyczna i zarazem duchowa wydawała się jedną z najlepszych opcji.  – To musi być coś, jednak muszę jakoś zasłużyć – potwierdziła, powtarzając za nim z profesorskim zamyśleniem. No tak, jakże inaczej. Nie zamierzał niczego potwierdzać, ale za to chętnie łapał się punktów, które pozwolą mu odbić jej zagrywki. Uśmiechnęła się znów, ale tym razem dość gorzko. Za chwilę wędrowała już po salonie, zbierając słowa. – Nie będę cię zmuszać i nie myśl, że będę się starała zasłużyć  – odpowiedziała jakże łaskawie. – Już wiem, chociaż wolałabym poznać całą historię po twojemu, jakbyśmy byli dwójką przyjaciół, którzy piją herbatę i gadają o życiu – odparła serdecznie. Rozczarowanie gniotło jej duszę, ale nieokazała tego. Przez chwilę uwierzyła, że ta znajomość jest głębsza od byle kieliszka. Szkoda. Musiała jednak przyznać, że wciąż pozostawał mistrzem zdawkowych odpowiedzi. Mężczyźni tak mieli. Może z wyjątkiem Keatona i Steffena.  – Kim jestem, Michaelu? – rzuciła nagle, krótko po jego nudnych wypowiedziach o nudzie. – Jak o mnie myślisz? Przyjaciółka? Kochanka? Byle barmanka? Nikt? – zapytała ciekawa, wciąż ciągnąć temat zasług i jego nieufności. Bo to jedno z drugim aż za bardzo się łączyło. Ostatnie określenie nie padło bez powodu.
A kiedy tylko stanął przy niej, obdarzyła go leniwym dość spojrzeniem. Skąd to zbliżenie? Osobiste pytania rzucone krótko po mdłych odpowiedziach na odczepnego. Ona nie mogła dowiedzieć się o niczego, ale on pięknie grał, że jakkolwiek interesuje się nią. Naprawdę był aż takim zatrzaśniętym w swoich tajemniczych myślach nudziarzem, czy faktycznie prawda była bliska jej rozważaniom? – Wyjechałam na parę dni, widoki portowe mi zbrzydły, musiałam poszukać innych. Nocą pływałam nago w jeziorze, a potem cholernie marzłam, bo woda wcale nie jest dobra – odparła, dając mu to, czego on nie potrafił podarować jej. Specyficzny duch Scaletty powinien zostać w końcu porzucony przez Moss, ale lubiła go. I nie miała większych oporów, by podarować mu te kilka obrazków z ostatnich dni. – Spuściłam łomot paru gamoniom, czuwam nad rozkwitającym Pasażerem, zmierzyłam się z inferiusem i jestem… – zagubiona. – Dumna. To dość dobre dni, biorąc pod uwagę to całe bagno, w jakim utknęliśmy. A ty co? Dalej twierdzisz, że naprawdę nie wydarzyło się nic? Wygodne.
Przecież to niemożliwe.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]13.05.20 0:24
W jego refleksjach było zapewne nieco więcej dręczącej, choć bynajmniej niewzniosłej troski. Ciążącego zmartwienia o niestabilną przyszłość, czasem też o własną, nadto elastyczną moralność, której ostatecznie wcale nie starał się usztywnić. Niełatwym było absolutne poddaństwo zmianom, zwłaszcza tym niechcianym, stąd też całe to pseudointelektualne dumanie było tylko iluzyjnym substratem w niekończącym się procesie podbudowywania wygłodniałego ego. Tego, które machinalnie oddzieliło się od nieautentycznego obrazu charakteru, pokazu temperamentu, osobowościowej pieśni; wprawdzie w życiu nie nazwałby się artystą, nawet jeśli pokrętnie wyrzeźbił prawdziwie odrębną personę. Ta bezwstydnie tkwiła w jego smukłym ciele, świadoma wszystkich niuansów, bowiem to przecież sam Scaletta, niczym wrażliwy fachowiec, regulował każdą zależność. Napisał scenariusz, który nie konkretyzował perspektyw, a jedynie dawał celne wskazówki, coby to nie pogubić się wśród tych chaotycznych ograniczeń. Wszystko to dla marnej fikcji, powstałej w imieniu tej banalnej transparentności. Chciał wierzyć w skuteczność całej tej aktorskiej gry, w te, niekiedy dokuczliwe, wyrzeczenia; chciał sądzić, że całokształt udawania, tej beznamiętnej nudy i bezbarwności jest konieczny. Nieistotnym było rozmyślanie o konsekwencjach czy metamorfozie, jakiej automatycznie uległ w trakcie zastałego procesu; sobą był jedynie w zaufanym gronie, a przecież takowe w jego podejrzliwym łbie nawet nie istniało. To te samotne, zamglone odbicie w lustrze miało być decyzyjnym osądem, to te hipotetyczne rozliczenie z własnymi grzeszkami miało oddzielać fałsz od realizmu; on tymczasem swobodnie oceniał widok w zwierciadle, bezkrytycznie odsiewał ziarna od plew. Nierzadko przy tym dochodziło do ewidentnej pomyłki - niektóre z nich frywolnie ignorował, reszty może rzeczywiście nie zauważał. Czasami sprawiał wrażenie już do reszty zepsutego, w zupełności innego,   jakby dobrowolnie oddał swą młodość, a razem z nią ludzką emocjonalność, przejęcie i zaangażowanie. Zapewne też dlatego rozczarowywał ją z każdym oszczędnym słowem, dlatego też był fatalnym wyborem w kwestii duchowej ucieczki. O ile nie oczekiwała właśnie czegoś kontrastowego, wstępując w progi pozornie jej znajomego kieszonkowca - tego milczącego letargu, chłodnego dystansu, do tej pory skąpanego w dźwięku młotka, filmowych dialogów czy winnych pogaduszek. Ani ona, ani nikt inny nie znał tej skrywanej normalności, co najwyżej rzeczowo zdeterminowaną kreację. Przekonywująca gadka czy krótkowzroczna bańka dobrego humoru nie miały tego zmienić.
- Niekoniecznie. Od razu wyszłaś z założenia, że to co nieznane musi być czymś. Może niesłusznie? - Poddał jej odważne stwierdzenie w wątpliwość, bo zawadiacko panoszyła się z przemyśleniami. Nie frasował się jej domysłami (bynajmniej nie teraz), chyba po prostu chciał trochę namącić, bez względu na to, czy Moss w ogóle weźmie jego słowa pod uwagę. Później już tylko przysłuchiwał się jej znamiennie brawurowym oznajmieniom; chlubny był ten surrealistyczny miraż wiążącej wierności oraz sensownej relacji. Nic w tym niewypowiedzianym głośno stwierdzeniu nie było gorzko osobistego, taki to tylko ogólnikowy komentarz; pominąwszy już jego stosunek, nie umiał też uzmysłowić sobie jej statury w tym wspólnym popijaniu herbatki i rozmówkach o życiu. Zabawny absurd, choć wcale nie miało mu być do śmiechu. Ten fantazyjny ton rozbiła nagłym pytaniem, zupełnie niespodziewanym. A co jeśli już dawno nie myślę? Chwila namysłu przyniosła na język nietypowo odpowiednią, jednocześnie też sprytną odpowiedź:
- Do przyjaciółki pisywałbym nawet listy - zaczął, znów upijając łyk naparu. Nie mogło zaschnąć mu w gardle, bo nie gadał przecież tyle co ona. Może wydłużał specjalnie, żeby ciekawiła się mocniej. A może po prostu sam nie wiedział, co właściwie powinien jej dalej powiedzieć. - Kochanki nie widywałbym raz na parę miesięcy - kontynuował, wciąż poszukując tego finalnego określenia. Wszakże to jego oczekiwała prawdopodobnie najbardziej. - Barmanką - fakt - jesteś. Ale nie taką byle, już sobie nie umniejszaj, Moss. - Chciała jakiegoś bardziej spektakularnego komplementu? Nie z jego ust, bowiem te znały najlepiej obelżywe wulgaryzmy. A to krótkie nikt zręcznie olał, licząc na to, że nie będzie drążyła tematu. Mógłby w ramach defensywnej obrony spytać o to samo, ale chyba nie chciał wiedzieć. Nie mógł przecież podmienić barmanki na złodzieja, wszak wówczas cała ta dotychczasowa pozoracja nie miałaby sensu. Bez względu na zainteresowanie lub jego brak, o wydarzenia ostatnich dni był w stanie podpytać. Wbrew oczekiwaniom otrzymał szczere zeznanie; niewykluczone, że było niewymuszone. Tak przynajmniej odczuł, usłyszawszy te parę prostolinijnych faktów. - Owszem, wygodne. Przede wszystkim dla mnie, ale i dla ciebie właściwie też, bo nie musisz słuchać tego nieistotnego pieprzenia - odparł, wzrok kierując na irytująco migoczącą latarenkę za oknem. Toć miał być taki nudny i nijaki, toć miał nikogo nie obchodzić. Czyżby coś się w tym względzie zmieniło? Nie chciało mu się w to wierzyć. Równie nieprawdopodobne, co jej herbaciane posępności i akty przyjaźni.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]17.05.20 14:46
O autentyczność nie wołała, dawno pozbawił ją tego złudzenia. Michael Scaletta raczej nie był zdolny do szczerych wyznań. Filipa zresztą też nie nosiła tytułu prawdomównej królowej, ale jako całość istniała faktycznie, pogrywała, ale to nie ta fałszywa skorupa, nie na tyle, by akurat teraz grała z czystą, wysmakowaną premedytacją. To nie zagrywki między stolikami w Parszywym, kiedy potrzebowała zdobyć coś. Dowiedzieć się czegoś, wkopać gnoja w zwodnicze sieci i nadać rzeczywistości kształty wygodne, zgodne z potrzebą, ale za to odległe realnym formom, nieprzesiąkniętym kłamstwami głosom. A teraz?
Teraz wpadła tu zwabiona, choć wcale nie poprosił, nie spróbował jej przyciągnąć. Zwabiona zaskakującą tęsknotą za minionymi zderzeniami z Michaelem, poczuciem pełni, jaką niejednokrotnie zdołała przy nim poczuć. Milczał, dogryzał, odpychał, a jednocześnie lubiła wciąż wsuwać dłonie do jego kieszeni i zaglądać bardzo głęboko w oczy, jakby na ich dnie spodziewała się odnaleźć niesamowity kąsek. Pochmurny musiał być to dzień, nie tylko jednak na ciemniejącym niebie, ale i w jego myślach. Nie tryskał dobrą energią, ale cóż, nigdy nie okazał jej przesadnego uwielbienia, zbyt wyraźnych oznak ekscytacji we wspólnych starciach. Czym więc miało się różnic to spotkanie od poprzednich? Lubiła go, chociaż nie dawał się rozszyfrować. To rozpracowywanie było przyjemne, choć równie irytujące. Nie o to jednak chodziło, nie tego teraz pragnęła, mimo wyraźnego przybrania właśnie tej pozy. Powrót przyniósł jedynie nasilone uczucie dziwności, myśli splątały się jakby bardziej, nowe uczucia przelewały się przez nią jakby bardziej świeże, bo odpędziła kłęby dusznych obłoków, bo popatrzyła pierwszy raz od dawna na coś innego niż ten przeklęty Londyn. Bo zmierzyła się z przekleństwami nocy, pozwalając sobie na niespodziewany test, akt wielkiej dobroci. Ciągłe decyzje łączyły się w całość, ale Filipa dalej nie była poukładana. Marne to oblicze migoczące co jakiś czas w popękanych zwierciadłach, marne te prujące się sukienki i umazane oczy. On mógł wybawić, zahaczała o niego, wpadając nagle, nie zapowiadając czegoś, czego sama nie potrafiła przewidzieć. Podobała jej się ta znajomość, choć wyglądało na to, że Scaletta układał ją w zupełnie inne ramy. Szkoda.
Cholerny facet, musiał owijać w bawełnę, musiał niepotrzebnie komplikować. Bawił się w filozofa, drażniąc ją tylko niepotrzebnie, a to nie był dobry moment na wysmakowane interpretacje. Westchnęła więc zniecierpliwiona. – To co jest słuszne? Co jest prawdą? – zapytała trochę zrezygnowana, gdzieś zdołała ulecieć garść jej determinacji. Może faktycznie minione tygodnie odebrały jej więcej energii, niż mogła podejrzewać. Prawie nieruchomo, w bezgłośnie rozłupywał to, z czym przyszła. Burzył te wymysły, może gardził obrazkami, które tak śmiało próbowała zaprezentować. Niech mu będzie. Ściśnięte w ciasnej linii usta gniotły jego spojrzenie. Odbijał te wyzwania, jakby nie miała dla niego ta wizyta żadnego znaczenia, jakby nigdy nie poczuł powiewu nostalgii, nie przywołał oblicza panny Moss. Czyżby? Gniew tłumiła skutecznie. On już wybrał.
Pierwsza odpowiedź, świst śmiechu wydostały z kącika uniesionego ponad kreskę ust. Nie stać go więc było na list. A może nie zasługiwała. On w przeciwieństwie do niej znał dokładny adres. Kiedyś przyszedł z pomocą. Teraz wzbraniał się przed jakakolwiek relacją. Nie odpowiedział, choć powiedział więcej, niż spodziewała się kiedykolwiek usłyszeć. – To wiele słów, jak na ciebie, Scaletta  – skomentowała niezraniona specjalnie treścią tej chlubnej przemowy. – Ale jesteś też piekielnie cwany. Łatwo jest omijać rzeczywistość. Nie mówić lub mówić tak, by nie dosięgnąć… – A w tych słowach skryło się coś więcej, ale o tym nie wiedział. Poniekąd mówiła o sobie, idealnie zgrywając własne wrażenie z jego wyborami. – Ale dalej stoimy w miejscu – mruknęła zagubiona gdzieś w tym obcym salonie. Z człowiekiem, który nagle stał się daleki. – Zapytałam po to, by usłyszeć to bezsensowne pieprzenie, ale ty wolisz mi nie ufać – wydedukowała, kręcąc lekko głową. Próbował ją zniechęcić świadomie, czy to się działo poza jego kontrolą? Raczej to pierwsze, chciał rozgrywać po swojemu, ale ona wymagała. Szkoda tylko, że nie wierzył, że warto. Że ona jest warta sympatii. Może okazane dawniej akty przyjaźni nie miały już znaczenia. Świetnie. Schodził z planszy.  – Nie chcesz rozmawiać, ale robisz mi herbatę i nie powstrzymujesz, kiedy włażę ci do domu. Siadasz naprzeciw i pytasz, co u mnie, a potem masz to w dupie – podsumowała punkt po punkcie wydarzenia z ostatnich minut. Dawał jej do zrozumienia, że jest niechciana. Może błędnie go oceniła. – A teraz czekasz, aż wyjdę i znów będziesz miał święty spokój. Przyznaj – dopowiedziała, siadając znów wygodnie na sofie. Popatrzyła mu w oczy. Dobrze mu było w swojej samotni, a ona się wpieprzała, więc mącił. Tylko że ona w przeciwieństwie do niego wiedziała, czego chce i po co tu przyszła.
Jeszcze chwila i stąd zniknie. Nie zobaczą się już nigdy więcej. Bardzo źle znosiła w ostatnim czasie uczucie bycia niepotrzebną, wzgardzoną, porzuconą. Odwiedzała znajomego, zastała obcego. Szkoda. Trzy kroki i znajdzie się znów za drzwiami.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]20.05.20 0:25
Nie chciała autentyczności, nawet jej nie oczekiwała, a jednak wciąż dociekała. Pokrętnie i w wątpliwym tonie, co być może podświadomie potraktował w ramach nieludzkiej podejrzliwości. Lecz z drugiej strony istotnie miał do tego prawo, zdawałoby się, że ten nieprzerwany rozsądek jest wręcz kluczowym w tym nieistotnym steku pytań i odpowiedzi. Zuchwale mógłby podzielić się z nią jakimś nieważnym kłamstewkiem, ale ewidentnie cierpiał na deficyt kreatywności; łatwiej było wygodnie uznać, że życie toczy się monotonnie nudnym kołem, aniżeli dać upust bzdurnym wytworom własnej wyobraźni. W tę nijaką jednolitość nie wierzyła, wydumanych bajek zapewne również nie chciałaby słuchać, a przecież nie chodziło też o tę prostolinijną szczerość skąpaną w krótkim wyznaniu. Przeceniła go, tę relację, lub po prostu żądała zbyt wiele. Dziwić się mógł temu niezrozumiałemu zwabieniu, tej niematerialnej sympatii, które przykrył już nieświeży kurz, pelerynka mijającego czasu. Bynajmniej jednak nie zapomniał, kalendarz nie wskazywał niezręcznych lat, a zaledwie kilka tygodni uderzającego kryzysu. Nie poznała też rzadkiej strony radykalnego entuzjasty, co najwyżej jakiś momentalny urywek wesołości przedzierającej się zza zwykle rozlazłej oprawy. Humor miał nawet przedni, skąpany w powłoczce rozmarzonej beztroski, gdzie realizm blaknie w obliczu sennych wizji. Wciąż był jednak na jawie, świadomy i ze sprawnym, nieodurzonym niczym umysłem. Obok ona, fizyczna i faktyczna, niezadowolona, niebezpośrednio rozczarowana. Bywał cholernie bezkrytyczny, jednocześnie też lekceważąco obojętny, jak gdyby z największą satysfakcją i zdecydowaniem odsuwał od siebie empatyczne pobudki. Nie dzisiaj, nie kiedy ona tak sprawnie odgrywała przed nim cwaną rolę. Zabrakło domyślności, znajomości cudzej gry pozorów i dawnej swobody, kiedy nie dbał aż tak przesadnie o ten apatyczny dystans. Może poza stanowczości, może obraz frywolności przypomniał mu o rezerwie, wytłumiając przy tym głuche wołanie o pomoc. Bowiem jakie dziewuszysko, zagubione w krzywdzącej rzeczywistości, zerkało w te progi, krzyczało o nostalgiczne wspomnienia, żądało prostych słów uznania? Na pewno nie Moss. Fatalny był z niego przyjaciel, bo nie rozumiał nieskomplikowanych naturalności; paradoksalnie okropny był też z niego nawet transparentny obcy, zwykły przechodzień, wszak czyhał tylko na te pełne sakiewki.
- Ponoć już wiesz, co nią jest, a co nie - stwierdził krótko, obronnie przypomniawszy jej o absolutnych oskarżeniach sprzed chwili. Być może zbytnio wczuł się w rolę irytującego filozofa, a być może to przez te całe złodziejskie domniemanie okraszone nutą roszczeniowej pretensji. Coś go ewidentnie poruszyło, coś popsuło ulotnie idealny świat. Z wolna sączył gorzką herbatkę, równie niesłodko odpowiadając na zarzuty, które podobno miał gdzieś. Walczyli, nawet jeśli nie wiedzieli o co i dlaczego. Trochę machinalnie, zgoła też celowo, jakby dotychczasowy sojusz zniknął wraz z narastającym politycznym niepokojem. Westchnął cicho, spojrzenie utkwił w niewyostrzonym środowisku gdzieś za szybą, gdzie rozgrywały się inne awantury. Zapomniawszy o oszczędności czy pragmatycznych wyliczeniach wyciągnął papierosy, w końcu zapalił. Nie ze stresu czy narastającej złości, a wymuszonym skupieniu, którego od niego chyba oczekiwała. Słuchał jej cierpkich w tonie oświadczeń, przyjął zniechęcenie wywołane jego chorobliwą nieufnością, zagęszczał atmosferę dymem i milczeniem. Do momentu automatycznej reakcji, kiedy to zmarszczył brwi, spojrzał twardo w jej stronę, a na twarzy wyrósł uśmieszek - dość kpiący, choć raczej niezłośliwy.
- Moss, spójrz na to z innej perspektywy... Chyba nie powiesz mi, że na moim miejscu byłabyś względem samej siebie tak ufna, jak tego ode mnie wymagasz? - Dziwne to było - ta sytuacja, ona, surrealistyczna przyjaźń i pojednanie po latach (a właściwie miesiącach, zaledwie dwóch). Nie był przyzwyczajony do czyichś mrzonek, nie znał konieczności istnienia w dzisiejszości dążeń czy zasad. Nie umiał się dostosować. Zniechęcał ją z premedytacją, acz nie dążył przecież do tej osobliwej konfrontacji. Wychodziłoby na to, że wszystko umiał spieprzyć.
- Gdybym miał, to przecież bym nie pytał - oznajmił z typową dla siebie logiką. I wyjątkową prawdziwością, a że konwenansów nie znał, nie powiedział tego ze zwykłej grzeczności. Dalej sterczał przy oknie, dalej nie widział powodu tychże nieścisłości. Winą najprędzej obarczyłby jej ciekawość, nie własny cynizm. Na wyzywające domyślenie początkowo nie zareagował; jedynie wciskał w popielniczkę resztki fajki, tępo wpatrując się w parapet. Aż w końcu odwrócił się w jej stronę, powrócił do fotela i wydusił: - Przesadzasz. - Tak istotnie uważał. Chciała bezceremonialności, to ma. - Jak zwykle brak ci pokory. Zawsze twierdzisz, że masz rację i wkurwiasz się, kiedy mówię ci, że jej nie masz. Przyznaj. - Przybrał obronną postawę, albo był dziś wyjątkowo denerwującym skurwysynem. Albo oba naraz.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]25.05.20 23:19
O tak, wyobraźnia sprawiła jej psikusa. Słabła, kruszyła się, wchodziła we własne pułapki, co kończyło się tumanami ohydnej irytacji – wdzierały się przez nos, przez uszy, łzawiły wściekłe oczy i dusiły i tak już poharataną aurę. Co z tego wszystkiego miała? Nic. Idealnie, Scaletta, baw się dalej. Beze mnie.
Zahaczyła, przerwała milczenie, postanowiła grać dobrze naturalność całego spotkania, może nawet wczuwając się za mocno. Mieli za sobą kilka niegłupich ekscesów, które mogła wspomnieć z nutą nostalgii, ale nie na tyle, by zaczęła płakać, widząc jego chłodne grymasy. W dość charakterystycznym geście ta brew co chwila podskakiwała wyżej, okazując wyraźne zdziwienie, kpinę. Bawił się z nią w pieprzonego kotka i myszkę, ale kończyły się jej i tak skąpe pokłady cierpliwości. Wybuch był bliski, zegar tykał, odmierzając ostatnie oddechy przed ostatecznym łomotem. Odbijała jego chłód, jego wstrętną ignorancję. O tak, możliwe, że w jej zachowanie wkradł się chaos, gwałtowność, która nie pozwalała na podejmowanie dobrych, przemyślanych decyzji. Ten impuls dyktował warunki, dobierał słowa, dłubał mu niewerbalnie w oczach, a ją samą prowadził przez labirynty. Nie opuszczała głowy, nie pozwalała, by to mierne milczenie ją pokonało. Zignorowała jego odzywkę, bo byłoby to znów odbijanie piłki, a przecież rozmawiali, przynajmniej próbowali. Odgradzał się murem, przez który nie mogła przeniknąć. Nie chciał wdawać się w dyskusje, nie chciał dać się poznać, wyjść z dawnych gierek na nieco bardziej codzienną płaszczyznę. Szkoda. Być może tylko traciła czas, wykazując jakieś starania. Miał tyle tygodni, tyle chwil, kiedy mógł zajrzeć do Parszywego, znał jej adres, wcale nie miał powodów, by sądzić, że byłby niemile widziany. Ona również, ale właśnie dawał jej do zrozumienia, że nie zachwyca go ta wizyta, ta rozmowa, ta kobieta. Trudno.
Może tak miało być, może znaczył tyle, co pył opadający na ich ciała w chwili, kiedy powiększali dziurę w ścianie, kiedy przedostawali się do nieoczywistych sekretów. Philippa mogła ofiarować wiele, mogła okazać przyjaźń i lojalność, być jednością i współdziałać. Dobrze było mieć ją w swoich szeregach, ale widocznie dla niego stanowiła jedynie błahą znajomość. Nie spodziewała się skruchy, nie spodziewała się po swoich słowach wielkich wyjaśnień i dwóch kroków na przód. Postanowił znów otoczyć ją winą za swoją nieufność, cóż, musiała przyznać, że dość słusznie, bo była kombinatorką, bo kłamała, knuła i układała zwykle świat pod siebie. Płacić miała jego zadymionym milczeniem za swoją dumną postawę. Chciał tylko aniołów? One były nudne, one mogły prasować mu koszule i głaskać do snu, choć akurat ten wariant wiązał się z relacją bliższą, niż kiedykolwiek łączyła i łączyć miała ją ze Scalettą. Rozlane jakiś czas temu wino dawno wyparowało. Niepotrzebnie przylazła pognana chorym uczuciem.
– Bliskie są sobie nasze światy, o wiele bardziej niż myślisz. Moje dłonie bawią się w ciebie, znam to uczucie i znam to ryzyko. Choć zapewne ty jesteś o wiele bardziej… doświadczony, Michaelu –
skwitowała, snując sennie po jego palącym obliczu. Oczywiście, że wsadzenie sobie w usta fajki mogło go uwolnić od spływającej irytacji, od kolejnych słów. Cały Scaletta. – I chociaż marzę o skopaniu ci tyłka, moja intencja jest dobra. Raczej nie jesteś tym, którego sprzedałabym od niechcenia. Jeszcze. Ciężko cię lubić – mruknięcie końcowe, a potem spojrzenie, które mocno wbiła w przypadkowy mebel. Znów uderzenie w jego stronę, wiązka słabości, przyznanie się do sympatii, którą i tak miał w nosie. Rozpuszczała się, tak piekielnie rozpuszczała, wołając o nieoczywisty kontakt. – Ach, tak? – prychnęła, nie wierząc, że cokolwiek go obchodziła. – A jednak to ja jestem tu, a nie ty  u mnie – zauważyła, wiercąc się na sofie, ale wcale nie w nerwowym ruchu. Niby dla zabawy.
– Ty niby masz rację? Utknąłeś w jakimś pochrzanionym obrazku, Scaletta. Sam. Dobrze ci w nim, nie ruszasz się, nie posuwasz na przód i nie masz planu i za nic nie zgodzisz się, że to nie jest szczyt twoich marzeń. Obydwoje uparcie się trzymamy swojego. Nie zamierzam być pokorna, wystarczająco już wychodzę tobie naprzeciw. I mylisz się, bo ten jeden raz mam rację, ten jeden raz burzę się o coś. O ciebie, durniu – burknęła, podrywając się jednak z miejsca. – Ale to jest bez sensu... – przyznała, czując zmęczenie zerowymi postępami w sprawie. – Dziękuję za herbatę – rzuciła, mknąc do wyjścia.
Powrót niczego nie zmienił, wcale nie czuła się lepiej.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]30.05.20 23:58
W odważnym tonie wygłaszała swoje wymowne sugestie, później już jedynie pełne pretensji wyrazy irytacji. Tak jakby w istocie zrobił coś złego, namieszał, rzucił gromadą bezwstydnych złośliwości, i miał za co przepraszać. A chodziło tylko o wygodną ucieczkę od niewygodnej prawdy, o leniwe uśpienie kreatywnych kłamstewek, o nieznaczące bajdurzenie. Chyba było coś konfliktowego w jej naturze, dotychczas zamroczonego beztroską dzisiejszością; w obliczu wojny i nagich ucieczek nad jezioro cała ta skłonność aktywowała się ze zdwojoną siłą. Ciężko było mu dojrzeć w tym własną nieprawidłowość, choć nigdy nie był dobry w tak skrupulatnych obserwacjach. Nie skupił się nawet na pojedynczym słówku krytyki, nie przeanalizował niczego w odniesieniu do któregoś z nich. Oszukiwał sam siebie, udając że nie rozumie tych nonsensownych zarzutów lub stał się już kompletnym ignorantem. Autentyczność nie uderzyła gorzko w twarz, wciąż jeszcze nie spięła żadnego mięśnia ani nie wkurzyła doszczętnie. Ale bliski był tej zdenerwowanej radykalności, obcej mu furii, bo nie znosił takiego mętnego marudzenia. Zwłaszcza w sytuacji oskarżycielskich głosów prawd objawionych czy innych pierdół tego pokroju, których nie chciało mu się wysłuchiwać. Nie po to zaparzył herbatki, nie dla tych smętnych durnot, które próbowała mu wcisnąć. Chciała wywołać w nim zawstydzenie, poczucie winy czy po prostu uległa kuszącej potrzebie rozwinięcia jakiejś fatalnej kłótni? Właściwie to go to nie interesowało, tak samo jak jej wyrokujące pieprzenie i przerośnięte ego. Hipokryzja osiągnęła w tym względzie apogeum, ale to również miał gdzieś. Najwyraźniej nie mogła znieść dręczącej niecierpliwości i dziwacznego dystansu. Dziwne, od dawna sądził już, że do nich przywykła, niezależnie od tego, jak niestabilną bywała. Nigdy nie posądziłby ją również o angaż większy niż minimalny, wszak wydawało mu się, że chociaż w tej materii pozostają zgodni. Albo to wszystko inaczej odbierał, albo ona przeżywała jakiś tożsamościowy kryzys. Bowiem miał być tylko tym chłystkiem od dziury w ścianie, tym przypadkowym towarzyszem z sali kinowej, który narzekał posępnie na ckliwe komedyjki. Skąd więc całe to nieporozumienie, skąd to kapryśne grymaszenie? Skąd nieuzasadnione oczekiwania? W duchu sama przyznawała mu rację, werbalnie dziwowała się nad zastanym standardem. A jemu chodziło tylko o niedosłowną obronę, przeciw której nie wystosowała żadnego pragmatycznego argumentu. Jedynie atakowała tymi łaskawymi intencjami, określała samoświadomość i mówiła, jak bardzo go nie znosi. Zatem co tu jeszcze robisz? Westchnął cicho, palił nieprzerwanie dalej, znów się nie odzywał. Niech się wygada, nawrzuca do woli, markotnie powybrzydza. I zapewne sterczałby tak dłużej, gdyby tylko nie zaatakowała absurdalną teorią.
- Co to za chujowy argument? - wydusił, skupiwszy wzrok na jednym obiekcie. - Poza tym to ja ostatnio odwiedziłem ciebie, i wtedy też byłaś niezadowolona. Nic to nie zmienia, bo i tak wiecznie masz te swoje humory. Jesteś po prostu cholernie wybredna - dodał, patrząc z powrotem na nią. Sam nie wiedział skąd u niego ta wola walki, ta dziwna aktywność we wzajemnym zauważaniu wad. I tak nie podejrzewał, by którąkolwiek z nich wzięła pod uwagę, tak samo jak on zręcznie ignorował jej przytyki.
Wierciła się na sofie, jak zwykle podważała jego racje, znów wyciągała na wierzch rzeczywistość jego jestestwa. I mówiła o tym tak dziwnie, jak gdyby przeszkadzał jej cały ten stan rzeczy. Oboje wiedzieli, że tak nie jest, ale zagubiona szukała chyba sensu tej konwersacji, przy tym wcale nie łagodząc burzliwej awantury. Już mknęła zła i zmęczona do wyjścia, już otwierała porywiście drzwi, coby to prędko prześlizgnąć się przez zbawcze wrota, kiedy stanowczym ruchem pokrzyżował jej plany. Domknął dosadnie ten drewniany wyłaz, spojrzał z góry na stojącą obok Moss, w końcu burknął coś niepodobnego obojętności:
- Koniec tych głupot. - Beznamiętna twarz nie zdradzała zirytowania czy wątpliwości, raczej przypominała o tych wszystkich dotychczasowych sentymentach. Wciąż mogła wyjść, zostawiwszy go w tym samotnym, zarazem pochrzanionym obrazku, ale ta była ostatnią z jego inicjatyw. Na następną już raczej się nie odważy, nawet jeśli nie będzie mu wcale ta obojętna.

Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]07.06.20 18:42
Wzdychał, szukał, analizował, koił się tytoniem, a ona patrzyła. Iskrzyła się, jakby co najmniej zafundował jej commotio prosto w twarz. Może nawet to uczynił nieświadomie, bo przecież wbrew jej oczekiwaniom (tym bardziej naiwnym) zarzuty odbijały się od niego jak piłka od kawałka obdrapanej ściany. Nie kruszył się, nie zmieniał pozy i nie pozwalał, by w końcu wypełniane złością naczynie przelało się, by emocje poruszyły nim i doprowadziły do pikantnej, dwustronnej wymiany zdań. Na nic te wnioski, skoro tylko ona zdawała się je dostrzegać, na nic burze próbujące zasłonić prawdziwe powody niekontrolowanego rozczarowania. On przyjął wyzwanie w ciszy, śledził ją, rozbierał w niewidzialnej analizie, wymyślając kolejne przyczyny. Robił to, choć pewnie wierzył, że ma to gdzieś, chciał, by tak właśnie pomyślała, kiedy minuta po minucie traciła cierpliwość, kiedy oddawała mu zwycięstwo w chorej batalii… o nic.
Philippa tak naprawdę chyba niczego nie chciała. Szukała kontaktu, obietnicy spełnienia się pewnej relacji, która wydawała się jedną z wolnych, przyjmowanych jak przyjemną odskocznię, rozrywkę, odrobinę zdrowych przekomarzanek, jedną z tych luźniejszych relacji, które mimo wszystko nie były aż tak papierowe, aż tak słabe, aż tak ulotne. Pomyłka. Przestała się już łudzić. Przestała wymagać, oczekiwać nie wiadomo czego. Złapała się na tym, że ożywiane dotąd nadzieje faktycznie były do dupy. On tego nie rozumiał. Ona chyba też nie. Świat w ciągu ostatnich tygodni cholernie się skomplikował. Gdzieś gnała, w coś wierzyła, z czymś się kłóciła, ale właściwie to nie była pewna, dla kogo gra, jaki jest cel i gdzie się chowa źródło frustracji. Wojna z pewnością dolewała oliwy do ognia, strach o portowych braci i poczucie osaczenia we własnej dzielnicy przyczyniały się do tego, że po drodze gubiła Filipową siłę, na dziecięcych paluszkach Ania zakradła się nocą, by zgarnąć dla siebie trochę kołdry, przygnieść poduszkę, wrócić na miejsce, z którego została wygoniona. Świat kręcił się dalej, karuzela nie zatrzymywała się z powodu tak błahych rozterek, bo Philippa wciąż nie pozwalała, by to ją całkowicie rozłożyło na łopatki. Szła, szła dzielnie, odważnie, wytykała język wrogom i machała różdżką, by bronić swojego domu i swojej tożsamości. Tylko co z tą tożsamością się teraz podziało? Może część jego cichych obserwacji miała rację bytu.
- Tak samo słaby jak twoje milczenie – odparła lekko, nim jeszcze zerwała się z miejsca. – Wybredna? Na pewno nie w tej kwestii – burknęła na koniec. O cokolwiek mu chodziło – nie miał racji i właśnie tej wersji należało się w tej chwili trzymać. Czuła, że go drażni, że jej absurdy zaczynają przypominać niezrozumiałą papkę, że ta dyskusja dawno przestała być… merytoryczna. Przyszła do niego wypełniona złą energią, a przecież ten powrót nie tak miał wyglądać, przecież chciała się oczyścić, zwolnić, obmyć, odnaleźć priorytety i, cholera, uspokoić się. Nic nie szło, a Scaletta wcale jej nie ułatwiał. Chciała rozmawiać z nim normalnie, znów podpuszczać, prowokować i gadać o głupotach. Zmarnowali tę szansę.
Nie pozwolił jej odejść. Uniosła brodę, zaskoczona zajrzała mu prosto w oczy. Co znów kombinował? Straciła siłę na walkę z tym gburem. Wyraził protest, który nigdy miał nie nastąpić, a jednak odważył się, okazał emocje zupełnie niespodziewanie. Zastygła, poszukiwała podstępu, dowodów na iluzyjność całego zdarzenia, ale niczego takiego nie wyłapała. No proszę, więc jednak znaczyła coś. W innym wypadku nie kiwnąłby palcem. Usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu, choć tak naprawdę czuła zmęczenie i gorycz. Wcale nie odpoczęła, wróciła do jeszcze gorszej wojny niż ta, którą porzuciła. Portowe kamienice sypały się jak domki z kart, a pod nimi gniotły się marynarskie serca. Co to w ogóle za rzeczywistość? Londyn przestał być przyjacielem, przestał być azylem dla sierot – stał się ich twórcą. – Dobra, Scaletta – rzuciła cicho, unosząc obronnie dłonie i elegancko obróciła się, by wrócić na swoje miejsce. – Zrób mi jeszcze jedną herbatę, a potem zobaczymy – rzuciła, jakby przed chwilą nie była gotowa rozszarpać go na strzępy. Wyglądało na to, że pomogła mu zadeptać ognisko. Na jak długo?

zt x2
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]13.06.21 1:12
22 listopada

Zawsze błądziła myślami tam, gdzie czyhało największe rozczarowanie. Głębia tej prostoty była komiczna, pełna marazmu i naturalnego hamulca, który blokował rację myślenia. Alex przez te wszystkie miesiące stała w martwym punkcie, rzeźbiąc oczami wyobraźni irracjonalne obrazy codzienności, w której pragnęła przebywać. Nikła była jednak jej determinacja. Bynajmniej nie motywowała jej znaczącymi wartościami, jak przystało na przykładną sentymentalistkę. Trwając w tym marazmie, myślała o dalekim skoku społecznym, czy zawodowym, jednak nic nie wskazywało na to, by miała podjąć jakiekolwiek środki. Zmiana ponoć była nieuchronna, błyskawiczna i nieodwracalna, lecz nie w jej przypadku. Trzymała za sznurki lalkę konserwatyzmu, który ją przytłaczał, zmuszał do bierności i zbędnej ostrożności. To była dopiero głupota. W pewnym momencie myślała nawet, czy z jej rozumiem jest na pewno dobrze. Sama nie mogła zrozumieć drżących w jej głowie myśli, które bezcześciły od niedawna odczuwane szczęście. Paradoks myślenia coraz bardziej się uwydatniał, a ona nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Jedynie głaskała grzbiet wijącego się przy jej nogach kocura, patrząc tępym wzrokiem w pustkę, która się przed nią otwierała. Czasem chciała jedynie zrobić dwa kroki do przodu, wejść w nią i oddać się nicości. Nie zrobiłoby to znaczącej różnicy, ponieważ już teraz oblana nudą własnego życia i spapranych ambicji, nie potrafiła odbić się od dna, które (według niej) osiągnęła. Nie zwracała uwagi na własną zaradność, zdobytą na kradzieżach. Mogła być dumna, ot co... Świadomość, że zarabia nędzne grosze, bo kradnie, była jeszcze bardziej przytłaczająca niż kiedykolwiek. Nie miała ostatnio czasu na nocne eskapady, na spędzanie czasu Pod Świńskim Łbem. Od czasu akcji z Gilesem, była po prostu mało produktywna, jakby wszystkie siły z niej uleciały, nie chcąc zmotywować się nawet do najprostszych czynności. Omamiła ją głupota i bierność, które zresztą wyśmienicie ze sobą współgrały i wystawiały charakter Davies na próbę.
━  Już wystarczy Ateno.  ━  zabrała rękę z grzbietu kota. Ta zdawała się być jednak niepocieszona, patrząc się na Alex zabójczym wzrokiem.  ━  Nie dąsaj się, mam coś ważnego do załatwienia.  ━  sam fakt, że gawędziła sobie ze zwierzęciem był już iście śmieszny. Może liczyła, że jej odpowie? Nieważne. Zebrała się w duchu, nie zważając na towarzyszkę, która chwilę później zawiesiła się na jej nodze, domagając się dalszych pieszczot.
━  Obiecuję, że jak będzie stać mnie na drapak, to ci go kupię.  ━  przewróciła oczami na zakończenie tej komedii, uwalniając się z kociego przytulenia. Musiała w końcu wybrać się do Scaletty. Zostawiła u niego naszyjnik, ten z różą. Nie mogła więc pozwolić, aby długo leżał w jego dobytku. Jeszcze by go sprzedał, a wtedy musiałby zapłacić Davies złamanym obojczykiem. Ten kawałek pozłacanego metalu wiele dla niej znaczył. Przypominał o czasach, kiedy zahaczała o zalążek szczęścia, kiedy widziała przed sobą wiele perspektyw i przede wszystkim wierzyła, że może wiele osiągnąć - na wzór ciotki, którą szczerze podziwiała. Co prawda, brzydziła się arystokratami, lecz Eleonora mogła stać się nawet dla kogoś takiego jak Alex wzorem kobiecości, gracji i elegancji. Bibelot przypominał jej też o tym, ile z tego o czym marzyła, zostało zaprzepaszczone. Cóż, może nawet obwiniała o to samą Eleonorę. W końcu to ta przeklęta baba kazała jej gonić za niemożliwym. Desperacja Davies pociągała do odpowiedzialności nawet tę, która była jej autorytetem. W końcu trzeba było coś zmienić, nie tylko patrzeć na innych z oddali, licząc na to, że życie, którego pragnie przyjdzie do niej samo...

Liczyła kroki, by jakoś stłumić myśli. Z każdym kolejnym, chciała zawrócić. Nie miała ochoty na szemrane komentarze Michaela, który swoją drogą zaczął ją od pewnego czasu onieśmielać. Ich ostatnie spotkanie, choć było już dawno, z perspektywy czasu zdawało się doświadczeniem niezręcznym. Sama wyszła ze strefy komfortu, zaproponowała mu taniec. Sama przecież chciała siedzieć u niego tyle godzin i palić to cholerne gówno. Byli idealnie dobrymi przyjaciółmi, chociaż myślała o nim w kategorii czegoś większego, co z jednej strony stało się idealnym scenariuszem i planem, z drugiej zaś przyprawiało o wymiotny odruch.
━  Scaletta! Stara znajoma przyszła cię odwiedzić.  ━  krzyknęła, gdy tylko otworzyła drzwi do jego mieszkania. Nie zdziwiło jej, że były otwarte, złodziei raczej nie musiał się obawiać. Nie mieliby raczej czego kraść, no chyba, że wzięliby jego kota na okup. Michael się nie odezwał. Nie była nawet pewna czy jest w domu, ale wywnioskowała, że zaszył się po prostu w jednym z pokoi, paląc lub użerając się ze swoim pupilem.
━  Sama sobie poradzę. Możesz później na mnie nakrzyczeć za grzebanie w twoich rzeczach.  ━  Rozpoczęła poszukiwania, licząc, że okażą się owocne. Była prawie pewna, że musiała go tutaj zgubić, w końcu później nie wychylała zbytnio nosa za własny próg. Nic jednak nie wskazywało na to, aby miało pójść łatwo. Klitka stała się labiryntem, a fantu nie było. Co za ironia. Chwilę później obiła się o zgrabną komódkę, do której wcześniej nie zajrzała. BINGO! - krzyknęła w myślach. I faktycznie, gdy otworzyła jedną z szuflad znalazła naszyjnik, no i coś jeszcze...
━  Powiedz, że mam omamy. No chyba, że zbajerujesz mnie porywającą historią, to może spróbuję ci uwierzyć. ━  rzuciła z pretensją, gdy Scaletta w końcu się pojawił. Zguba się znalazła i to niejedna, biorąc pod uwagę biżuterię oraz jego w pełnej okazałości. Gniewnie czekała na jego reakcję, ściskając w dłoni woreczek z pokaźną sumą pieniędzy, które uprzednio znalazła w rzeczach Michaela.


Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.


Alex Davies
Alex Davies
Zawód : złodziejka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Wyglądaj jako kwiat niewinny,
ale niechaj pod kwiatem tym
wąż się ukrywa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8378-alex-davies#243400 https://www.morsmordre.net/t8390-kontakt-listowny#243696 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f166-crimson-street-3-2?fbclid=IwAR2pgqNrs8LyM0RQ9UySn1DwTO4iunwHMw6k08mJrAYDlyMPvO0ZCDlko2c https://www.morsmordre.net/t8391-skrytka-bankowa-nr-2005#243697 https://www.morsmordre.net/t8389-alex-davies#243694
Re: Salon [odnośnik]13.06.21 19:53
Tu i ówdzie walał się tynk o wieloletniej historii. Wszechobecny kurz mieszał się z powietrzem. Docierał do nozdrzy, razem z dusznym smrodem wilgoci. Na niedziałającej, zawieszonej pod sufitem lampie pająk o długich odnóżach wił właśnie cienką sieć. Być może zamierzał złowić w nią pałętającego się po ciemnej piwnicy chłystka.
- Lumos. - Wyjęta z kieszeni spodni różdżka zaczęła jarzyć się strugą zimnego światła. Zagracone pomieszczenie rozbłysło kolorami, cień przedmiotów zarysowywał natomiast wyraźny kontur pobliskich bibelotów. Czujny wzrok wypatrywał pośród sterty gratów sporawego kartonu z niechlujnym podpisem. Wprawiony był w szukaniu. Zwykle chodziło o uliczne okazje, jednak i tutaj spostrzegawczość go nie zawiodła. Otworzył brudny kawał tektury, potem wyjął ze środka dwa stare hantle z regulacją. Różdżkę wcisnął między zęby, a na ciężarki założył dodatkowe obciążenia. Zaraz zostawiał już chłód podziemia za plecami. Zakwasy od wczorajszych ćwiczeń dawały się we znaki przy każdym stopniu stromych schodów. Zapuścił się. I zestarzał. Już nie miał tyle siły, kondycja też nie była ta sama. Postanowił, że musi w końcu coś ze sobą zrobić, jakoś pożytecznie wykorzystać ten ponury czas wojny i zimnego listopada. Szukanie zapasów nie szło mu najlepiej, coś bowiem wewnętrznie powstrzymywało go przed włamywaniem się do cudzych mieszkań. Bulwarowe łowy przynosiły czasem parę groszy, ale nie były bezpieczne. I tak najczęściej w przejęciu przesiadywał dni i noce w swojej klitce, trochę głodny, trochę wkurwiony, przede wszystkim jednak trochę znudzony. Dobrze było w tym chaosie wylać z siebie ostatnie poty, bo później nie miał już nawet siły myśleć. A i ochota na kolację mijała jakoś naturalnie. To mugolskie ustrojstwo, które dźwigał teraz w rękach, miało pomóc mu w karierze sportowca. A raczej w chwili, gdy siła mięśni okaże się decydującą w ewentualnym starciu o życie. W tych czasach przemoc była odpowiedzią na wiele zagadnień. Nie chciał się z tym zgadzać, ale chyba musiał.
Stanął przed drzwiami do własnego mieszkania; na gładką, drewnianą płytę padało światło rzuconego w piwniczce zaklęcia. Łokciem nacisnął klamkę, prędkim krokiem wlazł do środka, pchnięciem tułowia zatrzasnął za sobą wejście. Między nogami snuł się gdzieś czarny kocur, mrucząc irytująco; łapy prawie odpadały już mu od targania fatalnych kilogramów, stąd też pospieszył przez niewielką sień do saloniku. Tam chciał zrzucić z siebie zbędny ciężar, wyjąć z ust magiczny patyk, być może nagrodzić się nieprzysługującym mu dzisiaj sucharem i filiżanką obrzydliwego naparu, który Davies podrzuciła mu kiedyś do kuchennej szafki. Dawno jej zresztą nie widział, ani tu, ani na żadnej z parszywych alejek Crimson Street. Niczym duch nawiedzała czasem jego myśli, ale pamięci o niej nie odświeżało nic poza tym nikłym wspomnieniem i podłą herbatą. Do czasu, gdy nie wyrosła mu teraz przed oczyma, szperając bezwstydnie wśród zawartości starej komódki. Odchrząknął wymownie, zaraz położył hantle na podłogę, różdżkę przełożył sobie w prawą rękę. Ciche Nox i lśnienie przestało razić.
- Szukałaś czegoś? - zaczął bez ogródek, wyjmując z kieszeni lichego papierosa. Mało ich teraz miał, toteż zmuszony był ograniczyć swoje zapędy, ale jakoś musiał odreagować. Jej widok radował i jednocześnie wkurwiał. Dobrze, że raczyła zaszczycić go w końcu swoją obecnością, ale mogła odpuścić sobie to myszkowanie. Niechże okrada portowych łebków, nie tego, którego zwykła nazywać bliskim znajomym, a niekiedy nawet przyjacielem. - Omamy to chyba mam ja. Nie widzieliśmy się tyle, a teraz jak gdyby nigdy nic zastaję cię grzebiącą mi po szufladach - odpowiedział pół żartem pół serio, patrząc na nią z miną pozbawioną zrozumienia. Co ona tu robiła? Zostawił chałupę otwartą raptem na pięć minut, a ta już zdążyła przetrzepać większość zakamarków. I jeszcze z pretensją pytała o zgromadzone w jednym woreczku fanty ostatnich miesięcy. Jaki tupet. - Żadna porywająca historia, a samo życie, Davies. Niektórzy nazywają to oszczędnościami - dodał po chwili, przeciągnąwszy sztucznie ostatnio słowo, z tym swoim nikłym uśmieszkiem złośliwości i jednoczesnym grymasem zdezorientowania. No dalej, niech zajrzy głębiej, to znajdzie perły - kolejny błyszczący dowód zbrodni, wyjątkowo niepasujący do zasobów biednego chłystka. Gdzieś na dnie półki leżała też nieprzyzwoita gazetka, czyli przywłaszczony prezent od roztrzepanego mugola z King's Cross i może pozostałości parszywego suszu, którym spalili się razem w wakacje. Ciekawe czy w ogóle coś z wtedy pamiętała. I ile z tych wspomnień respektowała, kiedy to dosłownie włamała mu się dziś do chaty.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]13.06.21 21:08
Zimny cios powietrza odświeżał jej lekko zaniedbaną cerę. Jednak klitka przy Crimson Street jak zwykle była charakternie upalna. Być może wynikało to ze zlepu emocji, który teraz myszkował pod skórą Davies. Tysiąc sprzecznych myśli nawiedzało ją w jednym momencie. Chciała się obudzić, zbić już z siebie obraz cholernego krętactwa i znów znaleźć się na jawie - bardziej stabilnej, choć zależy dla kogo. Oddech powoli się wyrównywał, jednak wszystko pozostało takie samo, nietknięte. Doskonale o tym wiedziała, chociaż miała nadzieję, że za chwilę ktoś zbudzi ją z tego letargu. Nie, ta kuriozalność kurczowo się jej trzymała. Tym właśnie teraz była - intruzem, nieproszonym gościem. Szkoda, że to on zostawił tę swoją melinę otwartą. Różne demony nawiedzały teraz Davies. Miała ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek lub po prostu wyjść z klasą. Ale nie, za bardzo zależało jej bowiem na prawdzie, która się jej przecież należała. To dziwne, bo myślała, że znalazła w nim człowieka godnego zaufania. Nigdy się przed nim do tego nie przyznała. Znając Scalettę na ciepły i dołujący wywód o wartościach, w tym przyjaźni, prawdopodobnie roześmiałby się jej w twarz. Właściwie nie wiedziała, czego może od niego oczekiwać. Powoli się przed nim otwierała - tak bezbronnie, błaho, mimo to, czuła się wykorzystana. Jakaś część jej zaufania została nadwyrężona, a sama chciała dać mu do rozumienia, że nie będzie teraz tak łatwo tego odbudować, choćby miałby jej odpłacić z nawiązką. Wszystko wydawało się tak względne. Jego ton, choć zapewne sama nie brzmiała zbyt klarownie. Ciężar tej sytuacji był po prostu komiczny, a zarazem niekomfortowy, z nutą zawodu, który dominował cały dotychczasowy obraz ich relacji. Pot, który oblewał teraz jej dłonie był najbardziej łagodną z reakcji. Każda kropla, która padała u jej stóp, zwiastowała nadchodzący wybuch. Starała się być zanadto powściągliwa, lecz z każdym słowem Scaletty wrzało w niej coraz bardziej. Czego tak właściwie oczekiwał? Że uwierzy w jego bajkę o oszczędnościach. Akurat! Michael swego czasu nie miał nawet na papierosy, a przy takiej sumce jaką tu gromadził kupiłby ich sobie przynajmniej dwadzieścia albo więcej.
━  Szukałam naszyjnika, kretynie.  ━  pół żartem, pół serio. Bawiła się nim tak samo, jak on nią przez ten cały czas. Kameralność mieszkania zamykała się w atmosferze czystej niechęci, zniesmaczenia i nieudolnego kłamstwa. Sama w końcu była złodziejką i dobrze znała paletę wymówek, z której teraz wyciągał karty. Nie była amatorką, tylko pokerzystką, a co do tego, że Scaletta również węszy po kieszeniach przechodniów, nie miała żadnej wątpliwości...

Noc zdawała się pokrywać już codzienny wachlarz. Nadchodził wieczór. Sen już zazwyczaj ciążył na jej powiekach, jednak chwila, w której trwała teraz - zupełnie jakby pod kluczem - nie pozwalała jej na mozolny ruch, czy ociężałość w myśleniu. Zmysły były bowiem bardziej wyostrzone, zupełnie jakby słyszała najcichszy szmer, choć wszystko stało w jednym punkcie, bezszelestnie. Nadwrażliwość została wywołana tandetną postawą Michaela. Pogrążał się jeszcze bardziej, choć pozwoliła mu przez chwilę trwać w przekonaniu, że być może uwierzy i rzuci się na niego z przeprosinami. Nic nie zostało z dawnego Scaletty, choć pozornie nie zmieniło się nic. Okłamał ją, nadwyrężył zaufanie i wystawił jej powoli rozwijające się przywiązanie na szalenie trudną próbę. Kto jednak tu zwycięży? Niezależnie od dalszego przebiegu tej słownej szamotaniny, Davies wiedziała, że przegrała w chwili, gdy znalazła sakiewkę. W złości rzuciła nią o podłogę.
Nie odwracaj kota ogonem. Tym razem nie dam się tak łatwo zwieść, ale chyba tak uważasz prawda? Głupia Alex, wystarczy wydłubać jakąś zawszoną historyjkę, a ona uwierzy. Brawo, udało się.  ━  była pretensjonalna, zła i oszukana. Jeśli myślał, że postawi się w roli ofiary, bo rozgrzebała kilka zlepów kurzu, to się mylił. Bycie ofiarą jest przykre, lecz robienie z niej siebie bardziej niebezpieczne niż mogło mu się wydawać. Po chwili odetchnęła, oczekując, że nadmiar emocji po prostu się rozpłynie. Spoglądając w kierunku podłogi, dostrzegła perłowy skraw światła. Dobrze wiedziała co to jest, w końcu była kobietą.
━  Jesteś po prostu świnią Scaletta.  ━  rzuciła już na zakończenie. Spojrzała się jedynie wymownie, próbując odczytać jego myśli. Cóż, tak naprawdę miała gdzieś co myśli, była na niego cholernie wściekła. Znali się już trochę, tyle o niej wiedział... Było to ciężkie do przełknięcia. Szczelna szuflada, w której zamknęła wszystkie negatywne emocje, po prostu otworzyła się z przytupem. Michael znalazł klucz i perfidnie ją otworzył. Nie miała już ochoty ciągnąć tej maskarady. Byli poprzebierani w różne wersje siebie, lecz on dalej odgrywał swoją nieudaną kwestię. Deski teatru zaczęły się pod nim łamać i tylko czekała, aż się zorientuje. Gdy już nie będzie odwrotu i postanowi wszystko wyśpiewać. Właściwie nie za bardzo ją to interesowało, jednak nie chciała zostawiać go bez możliwości rehabilitacji. Dobrze wiedziała jakie mamy czasy, jednak Scaletta nie wyglądał jej na okazjonalnego złodzieja. Taką sumę musiał wszak zbierać jakąś chwilę, a nawet gdyby pochodziła z przypadkowej eskapady, nie dałby sobie tak dobrze rady bez doświadczenia. Marne były bowiem szanse na taki łup dla amatora, do tego bez asysty. Nie wiedząc co zrobić, po prostu wolnym krokiem zaczęła iść w stronę drzwi. Coś jednak ją wstrzymywało. Być może miała nadzieję, że ją zatrzyma, złapie za rękę.


Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.


Alex Davies
Alex Davies
Zawód : złodziejka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Wyglądaj jako kwiat niewinny,
ale niechaj pod kwiatem tym
wąż się ukrywa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8378-alex-davies#243400 https://www.morsmordre.net/t8390-kontakt-listowny#243696 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f166-crimson-street-3-2?fbclid=IwAR2pgqNrs8LyM0RQ9UySn1DwTO4iunwHMw6k08mJrAYDlyMPvO0ZCDlko2c https://www.morsmordre.net/t8391-skrytka-bankowa-nr-2005#243697 https://www.morsmordre.net/t8389-alex-davies#243694

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach