Wydarzenia


Ekipa forum
Polana dmuchawców
AutorWiadomość
Polana dmuchawców [odnośnik]24.02.20 13:14

Polana dmuchawców

Wiecznie porośnięte dojrzałymi mleczami pole znajduje się w niedalekiej okolicy od domu. Polana leży na wzgórzu półwyspu, który z trzech stron otoczony jest wodami Upper Lake. Umożliwia wspaniały widok na rozciągające się jezioro, a ciągły dostęp słońca zapewnia jasność i ciepło. Przy lekkim wietrze w powietrzu unoszą się tysiące nasion dmuchawca, upodabniając się do gęstej chmury leniwie wijącej się tuż nad ziemią. Ze względu na odizolowanie od siedlisk ludzkich łąka jest idealnym miejscem dla pasących się na niej, dzikich aetonanów.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 26.02.20 11:43, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Polana dmuchawców [odnośnik]25.02.20 15:11
|z dorset

Trzymając ciepłą, kobiecą dłoń w momencie, w którym przenosili się świstoklikiem do Irlandii, Jayden poczuł, że nie tylko wracał do domu — domu, który kiedyś należał do jego pradziadków, a teraz do niego i Pomony. Za tym odczuciem kryło się coś więcej, coś, czego nie potrafił nazwać prostymi słowami, ale co promieniowało na całe jego ciało, sięgając aż do psychiki i umysłu, wzbudzając ukryte pokłady dawnych wspomnień. Zupełnie jakby znów odżywał w nim mały chłopiec zafascynowany historiami o irlandzkich wróżkach na mglistych wzgórzach, bogach skrywanych w najstarszych z drzew i zamieszkujących tęcze leprechaunach. Chciał się tym dzielić z najbliższą mu osobą, a równocześnie przedstawiać ją kulturze, którą przesiąknęła rodzina Vane. Bo wierzył, że ona żyła — matka natura Irlandia mogąca dać jego nowej rodzinie schronienie oraz możliwość spokojnego istnienia. Czuł całym sobą, że wracał na ziemie swoich przodków, równocześnie niosąc w sobie coś więcej niż za każdym razem, gdy się tam pojawiał. Trzymając za rękę Pomonę obleczoną w materiały sukni, wiedział, że był na swoim miejscu. Pomimo wojny panoszącej się dookoła, pomimo niestabilności polityki, pomimo niepewności pojawiających się w codziennych trudach, nie bał się. Nie bał się tego, co nadchodziło, bo wiedział już dla kogo miał stawać się z każdym dniem silniejszą wersją siebie samego. W końcu nadawała znaczenia jemu samemu, jaśniejąc jak na najjaśniejszą jego gwiazdę przystało. Jayden chciał dać jej jak najwięcej ciepła i szczęśliwych chwil, podkreślając, że nieważne, w jakim świecie przyszło im żyć, najważniejsze dla niego było to, by byli razem. Nie byłby w stanie poradzić sobie już bez towarzyszki, którą wybrał i która wybrała również i jego i nie chciał nawet myśleć o życiu pozbawionym jej towarzystwa. Może i dopiero parę chwil wcześniej złożyli swoje ślub, ale znali się dłużej niż to było przewidywane. Pałali do siebie uczuciem już od samego początku i dopiero z czasem rozszerzyło się ono o następne emocje, nie kolidując z pierwszymi. Zawsze nazywał ją swoją Pomoną, zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy, że następne lata pokażą jak bardzo znamienne były te słowa. Nie mogli wiedzieć, skąd mieli wiedzieć, ale z aktualnej perspektywy wydawało się to oczywiste. Zabawne wręcz, że nie dostrzegali przyszłości i tego, co ze sobą niosła.
A tego dnia szykowała dla nich jeszcze coś innego niż jedynie skromną ceremonię zaślubin. Gdy ich stopy opadły na miękkość traw niedaleko Upper Cottage, Jayden odetchnął głęboko i spojrzał na stojącą obok niego Pomonę. To dalej go zaskakiwało, że była tam razem z nim i że miało się to już dziać do końca. Wspólnie mieli stać niedaleko własnego domu, ciesząc się swoim towarzystwem — czy to milcząc, czy rozmawiając. Astronom posłał uśmiech żonie i zrobił pierwszy krok w przeciwną stronę od ich domu. - Obiecałem ci coś, prawda? - rzucił, nie wyjawiając całej prawdy, tylko czekał, aż Pomona pozwoli mu się prowadzić dalej. Bo to nie był ich końcowy przystanek — w końcu po każdym ślubie następowało wesele, prawda? A dotarcie do wyznaczonego miejsca miało im trochę zająć. Nie przeszli daleko, gdy Jayden wziął panią Vane na plecy i kontynuowali tę wędrówkę już w ten sposób. Podziwiali równocześnie piękne tereny, pozwalając, by wiatr napływający z jeziora owiewał ich w swoim miłym powiewie napływającej wiosny i umacniał wspomnienia mające już zawsze towarzyszyć im przy pamiętaniu tego dnia. Jay, doświadczając przyjemnie kojącego ciepła bijącego od Pomony, czuł się idealnie. Oplatające jego szyję drobne ramiona znajdowały się w najwłaściwszym miejscu na ziemi i nikt nie mógł go przekonać, że było inaczej. Bo nie chciał być nigdzie indziej. Z nikim innym. Tylko z nią właśnie tam — pośrodku falujących w pomruku powietrza trwa, które upodabniały się do poruszającego się bez ustanku morza. Nie wiedział, ile czasu minęło, gdy znajdowali się niedaleko szczytu, a on poprosił ją o zamknięcie oczu. - Nie podglądaj. Nie masz prawa, jasne? - rzucał co chwilę przez ramię, przemierzając kolejne etapy drogi prowadzącej ich na wzgórze, równocześnie zastanawiając się, jak miała zareagować na końcowy efekt. Sam zastanawiał się, czy trafią na odpowiednią porę, ale sądząc po poziomie słońca, mogli trafić idealnie w czas. Przez jakiś moment szli w całkowitym milczeniu i Jayden słyszał tylko delikatny śmiech Pomony, która oplatała go z całym zaufaniem, czasami zostawiając na jego szyi drobne pocałunki. Vane czuł się przepełniony uczuciem względem niej i gdyby mógł, na zawsze zawiesiłby ich właśnie tam — zmierzających ku szczytom własnej przyszłości, wspólnie się wspierających. Nigdy nie powiedziałby, że potrzebował jednej, odpowiedniej osoby, żeby osiągnąć szczęście, lecz to było tak dawno temu... Czasy, w których pozostawał kompletnie odcięty od spraw dotyczących jego rówieśników zdawały się oddalone, chociaż nie było to wcale takie odległe. Wiedział jednak, że nie mógł uznać tamtych doświadczeń za zmarnowane, bo wcale takie nie były. Dzięki nim poznał Pomonę. Dzięki nim pojawił się w Hogwarcie. Dzięki nim poznał przyjaciół. Dzięki nim rozwinął pasję i wciąż czerpał radość z nauczania. Zdobywał kolejne góry, żeby ułożyły się w całe pasmo — pasmo prowadzące ich właśnie tam.
Gdy Jayden doszedł na samą górę, poczuł mocniejszy powiew wiatru, który momentalnie uderzył go prosto w twarz. Kryjące się za wzgórzem dotychczas słońce, oślepiło czarodzieja na tyle, że musiał się zatrzymać, by nie stracić równowagi. Vane miał nadzieję, że żona go posłuchała i faktycznie ciągle miała zamknięte oczy, bo sama naraziłaby się na ten świetlany efekt. I chociaż początkowo nie było to przyjemne, czarne mroczki zaczęły ustawać, a polana pełna dmuchawców zaczęła się pojawiać w pełnej okazałości. Tak samo jak miejsce z przygotowanym jedzeniem oraz majaczące w oddali sylwetki nadlatujących aetonanów. - Musisz być cicho, bo je spłoszysz - mruknął do Pomony tak, by tylko ona go usłyszała i dopiero wtedy powoli ugiął kolana, pozwalając, by trzewiki panny młodej dotknęły miękkiego puchu dmuchawców. Gdy zsunęła swoje ramiona z jego szyi, powoli przeszedł za nią i sam otulił ją ciałem od tyłu, wtulając na chwilę twarz w kobiece włosy. Musiał na moment odetchnąć tym cudownym zapachem i dopiero wtedy pozwolił jej otworzyć oczy. Na jawiące się przed nimi słońce, dmuchawce, skrzydlate konie, oddalone jezioro i panującą nad tym wszystkim naturę. Naturę złożoną z ich żywiołów. Vane odszukał dłońmi te należące do Pomony i splótł ich palce na jej brzuchu — trzymał w ten sposób cały swój świat w ramionach, nie zamierzając się cofać. Nie puszczając z objęć małżonki, Jay nie odrywał spojrzenia od tego, co było przed nimi i zanim się poruszyli, opierał brodę o jej ramię. - Czarodziejskie i mężne rumaki celtyckich herosów potrafiły wiele — unieść na swoim grzbiecie naraz piętnastu ludzi, latać, mężnie walczyć w bitwach, stawać się niewidzialnymi. I tylko ci, którzy naprawdę na to zasługiwali, mogli je zobaczyć i dosiadać. Istnieje opowieść o irlandzkiej bogini Anu, która objawiała się tutejszym mieszkańcom pod postacią skrzydlatego konia pasącego się pod jabłonią. Tamtą w oddali. Widzisz? - spytał, wskazując ich splecionymi dłońmi potężne drzewo, dające cień opadającym na ziemię aetonanom. - Zupełnie jakby sama Anu przyszła się nami opiekować - dodał nieco zamyślonym tonem, odetchnąwszy głęboko. - Już ci to mówiłem, ale kocham cię, wiesz?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Polana dmuchawców [odnośnik]10.03.20 12:30
To nic, że nie bywałam w Irlandii zbyt często. To nic, że nie wychowałam się na tutejszych terenach, nie przesiąkłam historią tego miejsca - coś w uścisku Jaydena sprawia, że te wszystkie pominięte w umyśle stulecia wracają do mnie z podwojoną siłą. Lądując na niemal nieznajomej ziemi zaczynam czuć coś innego. Nutę zgodności, wręcz pewności siebie, jaką mogłabym zaskarbić sobie jedynie poprzez zamieszkanie w tym konkretnym miejscu. Tak, tak czują się ludzie powracający do domu po długiej wędrówce. Stęsknieni, złaknieni poczucia swobody jaką daje im własne lokum. Centrum ich życia, może nawet wszechświata, w którym mogą być sobą i nikim innym - to jedno z najpiękniejszych uczuć. Przepływa ono przeze mnie bez zahamowań, początek mając właśnie w tym znamiennym geście. Zamknięcia jednej dłoni w drugą, potem ciepłego spojrzenia, aż wreszcie kończącego się w delikatnym uśmiechu. Mówi on więcej niż tysiąc słów, potrafi wyrazić to, co niewyrażone - na co brakuje umiejętności. Bo jak można opisać nieskończoność miłości wybuchającą ekscytacją w każdej komórce nerwowej? Jak powiedzieć te wszystkie rzeczy, które czynią mnie niezwyciężoną? Tak się właśnie czuję, chociaż jedyne, co zdołałam zrobić, to postawić nogi na zielonej trawie. Wcale nie zastanawiam się nad stoczonymi na wzgórzach bitwami, nad historiami zapisanymi na firmamencie, po prostu trwam. W najlepszej chwili swojego życia, jestem tego pewna. Przecież nigdy wcześniej nie czułam się tak szczęśliwa - emocje nie potrafią kłamać. Są najszczerszym, co mamy; nie bez powodu niektórzy wolą je ukrywać przed światem. Dziś nie mamy nic do ukrycia, możemy szczerzyć się do siebie cały dzień. A w zasadzie… całą wieczność. Nie mniej i nie więcej, bo tyle czasu będziemy razem. Nawet, gdy zamienimy się tylko w kupkę prochu, dusze niełatwo od siebie odseparować. Również śmierć nie da sobie z tym rady.
Tak, jestem dziś optymistką. Dziś nie wierzę w wojny, w stratę, strach. Dziś wierzę w nieskończoność emocji, w szczęście, we wspólną walkę przeciwko złu. Wierzę w to, że oboje wspomożemy siebie nawzajem, że tak będzie już zawsze. Ja z troski o niego i on z troski o mnie. Teraz potrzebujemy jej szczególnie dużo, bo niebawem te ziemie przywitają kolejnego członka rodziny. Historia znów zatoczy koło, zaś pamięć o korzeniach nigdy nie zginie.
Nie myślę o tym, że nasz nowy dom powinnam właśnie pokazywać rodzinie. Teraz to Jayden nią jest; moim priorytetem, kimś, z kim zbuduję przyszłość dla nas i dla naszego dziecka. Wszystko inne powinno zostać odrzucone na drugi plan i tak poniekąd jest. Bo wdycham świeże powietrze w płuca, słońcu pozwalam muskać zaczerwienione z emocji policzki, oczyszczam się ze zbędnych myśli. Jesteśmy już tylko my, tutaj, razem i dzisiejszego dnia nic więcej się nie liczy.
Pewnie stałabym w tym zadowoleniu do wieczora, gdyby nie zaskakujące szarpnięcie ręki. Spoglądam na męża leniwie, spod przymkniętych powiek, aż wreszcie wybudzam się z delikatnego letargu. Kąciki ust unoszą się jeszcze wyżej. - Och, tak, naprawdę liczę na tę bezę z ogórkiem - paplam wesoło i bez sensu, dając się wreszcie pociągnąć w przeciwną stronę. Więc jeszcze nie wracamy do domu; co brzmi dziwnie, bo przecież dom jest tuż obok. Czuję jego ciepło, najpierw dłoni, potem całego ciała, gdy zastygam na jego plecach. Myślałam, że nie dam rady udźwignąć wyższego stężenia ekscytacji, ale jednak, co chwilę zachwycam się czymś innym. - Jakie piękne jezioro! Ooo jakie wspaniałe drzewo, musimy się tam kiedyś rozłożyć z kocem. Ooo to z daleka wygląda na krokusa! - trajkoczę dalej, gdy rozglądam się wokół. Naprawdę piękne miejsce. Chociaż piękniejsza wydaje się odsłonięta skóra szyi i uszu, na których lądują niezdarne pocałunki. Tak od czasu do czasu tylko, żeby Jay nie zrzucił mnie przypadkiem na ziemię z tej dekoncentracji. Mój tyłek mógłby tego nie przeżyć.
- Ale jak to? To moje oczy i mogę robić z nimi co chcę! - odpowiadam oburzona. Niestety naciski z jego strony są tak intensywne, że wreszcie zamykam powieki, ale jestem obrażona jak małe dziecko, tak właśnie. Bo nie może mi psuć całej zabawy! Przecież chodzi o to, żebym poznała te tereny wokół, a nie żebym chodziła w zupełnych ciemnościach, to naprawdę nie ma żadnego sensu! Nadymam więc policzki i nie mówię już nic, niech wie, jak bardzo mnie zranił, o! No, dobra, trwa to może kilka sekund nim znów się śmieję i powracam do przerwanego brutalnie zajęcia, ale to było kilka sekund poważnej grozy!
Wreszcie trochę zaczynam się bać, że mój astronom za moment padnie od tego dźwigania jakby nie patrzeć dwojga osób, ale wtedy mordercza wędrówka dobiega końca. - Już? Już mogę spojrzeć? Już? A teraz? - Nie. Nie, nie i nie, dalej nie mogę patrzeć. - Kogo spłoszę? - dopytuję przejętym szeptem, nadal nie potrafiąc rozgryźć tej tajemniczej zagadki jaką zadał mój własny mąż. Takie katusze, kto by się tego spodziewał! Jeszcze chwila i zaczęłabym się wiercić w miejscu niecierpliwie, ale kojąca obecność ukochanego uspokaja wszelkie nieracjonalne zrywy ciała. Oddycham równomiernie, pozwalając sobie trwać w tym uścisku. Dłonie przesuwam na te należące do Jaydena, aż wreszcie otwieram oczy - i słowo daję, jakbym słyszała, jak szczęka uderza mi o trawę! Jest tu a b s o l u t n i e przepięknie, więc przez długi czas milczę podziwiając scenerię dookoła, szukając właściwych słów, żeby wyrazić targające mną emocje i słuchając wypowiedzianej historii. Tak, robię to wszystko na raz, właśnie tak. - Czyli jesteś mężnym rumakiem herosów. Kto inny zdołałby nas tu wtargać? - rzucam żartobliwie, ale czule. - Nie, myślę, że to ty. - Bo jakkolwiek szanuję historię, to żadna Anu nie ma tu nic do rzeczy. To on sprawia, że czuję się bezpiecznie, nie bogini. Dlatego odwracam się, żeby być twarzą do mego wybawcy. Żeby móc zadrzeć głowę do góry i spojrzeć mu w oczy. - Wiem, tak jak ja ciebie. Dziękuję. Jest cudownie - dodaję cicho, po czym staję na palcach w celu złożenia krótkiego pocałunku na ukochanych ustach. Wiem, że dalej powinnam podziwiać wszystko wokół nas, ale po prostu nie mogę się powstrzymać. Przed wdzięcznością, szczęściem i miłością. Jak nie przekażę mu chociaż odrobiny, to mogę wybuchnąć! A to byłoby dość nieciekawe zdarzenie, jestem tego pewna.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Polana dmuchawców [odnośnik]11.03.20 20:16
Właśnie to, że nie pochodzili z tych samych terenów i posiadali inne przywiązania do ziem sprawiało, że Jayden tym bardziej chciał się z nią dzielić tym, co dla jego przodków oznaczało świętość. Co kształtowało historię jego rodziny, a także rzeczywistość, w której przyszło mu się wychowywać, bo przecież legenda o Revanie i tajemniczym starcu wciąż sprawiała, że jego serce mocniej biło, a wyobraźnia leciała na łeb na szyję jak szalona. To płynęło w jego żyłach i pragnął, żeby i ona to zrozumiała, poznała tę część jego, której jeszcze przed nią nie odkrył. Ich dzieci miały również zostać zanurzone w ich wspólnych, mieszających się kulturach i iść przez życie z ów wychowaniem. Miały patrzeć w przyszłość przez pryzmat wiary i doświadczeń wpojonych im w rodzinnym domu. Miały poznawać rzeczywistość oczami odkrywców. Wpierw jednak rodzice musieli doświadczyć pełni siebie nawzajem — zaczynając od kolebki, z których wywodzili się przodkowie, a kończąc na sobie samych. I tak jak Jay wręcz palił się do ukazywania części siebie Pomonie, tak wiedział, że wkrótce i ona miała mu opowiadać, co kryło się za nazwiskiem Sprout. Nie przypominał sobie nigdy, żeby się tym dzielili, bo nie zatapiali się aż tak w przeszłość, woląc czerpać z teraźniejszościami pełnymi garściami. Byli ośrodkami ciepła oraz wspólnej radości i to nie tylko wtedy, gdy zrozumieli, że łączy ich coś innego od przyjaźni. Właśnie tamte momenty ze wzrastania przy swoich bokach ukształtowały tę relację w najdokładniejszym stopniu, bo jeśli nie przykładaliby się od samego początku, nie osiągnęliby tego, co mieli teraz. Tamta Pomona i tamten Jayden wiedzieli, że byli sobie pisani, by współistnieć — nie jako kochankowie, lecz jako bliscy sobie ludzie i dlatego nie przestawali do siebie dążyć. Czy właśnie to nie było najistotniejsze? Dać porwać się naturze i nie myśleć zbyt wiele o tym, co się powinno, a czego nie należało robić? Nie zaszliby tak daleko, ograniczając swoje myślenie schematami, które otaczały ich z każdej strony. Nie zbłądziliby tak pięknie i nie byliby świadkami tworzenia się życia w łapczywie chwytanych oddechach. Nie poczuliby swojego ciepła i wzajemnego drżenia. Nie szliby przez wysokie trawy wzgórz, dążąc do kolejnego, upragnionego celu symbolizującego ich własne osiągnięcia. Właśnie dlatego chciał pokazać jej to miejsce. Połacie nieprzebranych trawiastych mórz, gdzie jako chłopiec wędrował z kuzynami i odkrywał co oznaczało bycie naprawdę wolnym. Miejsce, gdzie zakochał się w wietrze i gdzie wpatrywał się w gwieździste niebo, marząc o kosmicznych podróżach podniebnymi statkami. Miejsce, które teraz mieli nazywać swoim.
Ich dom. Mieszkali w nim już tydzień, ale budzenie się w towarzystwie wtulonej w niego Pomony i leżąc w sporej sypialni, wciąż było nowym doświadczeniem. Zaskakującym i niesamowicie odmiennym. Jednak nie nieprzyjemnym, wręcz przeciwnie. Dokładnie takim, w którym chciałby się zatracić już na zawsze. Każdego następnego ranka i każdego mijającego wieczoru. Zasypiać z głową ukochanej na piersi i budzić się z twarzą w jej rozlanych na poduszce włosach. A w tym wszystkim towarzyszyła im pamięć — pamięć o tych, którzy kiedyś tam mieszkali. Bardziej z opowieści niż własnych wspomnień kojarzył jeszcze żywe ściany pradziadkowego domostwa, które wybudowane na własne życzenie Jaydena Castusa Vane, miały być bezpiecznym, rodzinnym azylem. To właśnie po nim, po wybitnym uzdrowicielu astronom dostał swoje imię i chociaż nie podążył śladami pradziadka, również  jemu przyświecał cel ochrony nad najbliższymi. Bez względu na to, co nadchodziło, wiedział, że nie było nic ważniejszego i chociaż miałoby go to kosztować życie, nie zamierzał się tego faktu wypierać. Idąc przez łąki z Pomoną na plecach, doceniał najdrobniejszy moment z nią spędzony, a bliskość ukochanego ciała dodawała upragnionej otuchy. Śmiał się, słysząc jej kolejne słowa i padające z ust zachwyty, które tylko jeszcze bardziej sprawiały, że się w niej zakochiwał. Czy to miało się kiedyś zakończyć? To pragnienie i bezgraniczna miłość, którą pragnął ją otaczać każdego dnia? - Zobaczysz - odpowiadał zawsze, chcąc ostudzać, a równocześnie wzburzać ciekawość. Bo nawet jeśli początkowo udawała obrażoną, było warto. Warto było przekręcać głowę, gdy na odsłoniętej szyi padały ciepłe pocałunki. Warto było słyszeć tak dobrze znany sobie głos, w którym słychać było autentyczność i podziw. Ona. Jedno słowo potrafiące zmieniać wszystko, bo gdyby nie właśnie ona, nie byłoby go tutaj. Wtulonego w nią, obejmującego nie tylko kobiece ciało, lecz również i to skrywające się pod materiałem jej sukni. To nadchodzące. To wyczekiwane. Ona. Rozpoczynająca i wieńcząca jego istnienie, które dopiero przy niej nabierało znaczenia. Tylko ona mogła wprawić go w zawstydzenie i tak było i w tamtej chwili, gdy odwróciła się do niego, zaprzeczając legendom. Powodowała, że nie tylko rumieniec pojawił się na jego twarzy, lecz również dreszcz uwielbienia oraz dumy z własnej żony — przebiegł on przez ciało mężczyzny, wprawiając go w zachwyt. - Skoro tak, jesteś moim bohaterem - odparł cicho, tuż przed tym jak złączyła ich usta w pocałunku, równocześnie odcinając ich od otaczającego ich świata. Dłonie Jaydena zawędrowały do pomonowych policzków i ujęły ciepłą twarz w chwili czułego gorąca, które współdzielili. Wiedział, że kocha i że jest kochany, bo nie umieli kłamać. Nie umieli kłamać sobie nawzajem i nie zamierzali tego robić. Tak jak nie mogli przegapić czekającego na nich jedzenia, które dzięki magii nęciło wspaniałymi zapachami oraz uroczą prezencją. Nic dziwnego, że w połowie pocałunku Jay zastygł, czując to przyciąganie. - Czujesz? - wymruczał prosto w usta małżonki i kradnąc jej jeszcze jedno liźnięcie wargi. - I nigdy nie dziękuj. Zasługujemy na wspólne świętowanie tego dnia. I wszystkich następnych. - Oderwał się od niej, by spleść swoje palce z należącymi do kobiety, a później już wspólnie przeszli kilka kroków do przygotowanego wśród traw miejsca mającego być ich skromnym weselem. Może i mógłby żałować. Żałować, że nie było jego rodziców, przyjaciół, że nie było tych, którzy byli ważni dla Pomony. Że nie było otaczającego ich grona. Ale jak mógł żałować, skoro to nie oni byli najważniejszymi elementami? Skoro to nie oni byli jego celem i pragnieniem. To nie oni byli jego wszystkim. Ona. Bo kiedy się kocha, wszystko dookoła nabiera coraz głębszego sensu. W końcu kochał ją za nic i nie istniał żaden powód do miłości. Po prostu ona. Tak jak w tamtej chwili. Jayden włożył sobie do ust cytrynowe ciastko i przez chwilę wpatrywał się w Pomonę z wypchanymi jedzeniem policzkami, ale nie miało znaczenia jak wyglądał. W końcu był szczęśliwy i tylko to się liczyło w tym wszystkim. Nawet to, że nic nie mówił tylko obserwował z uwielbieniem to, co pokochał. Ona mówiła, a on słuchał i nie chciał, żeby się to kiedykolwiek kończyło. W końcu ułożył się plecami na kocu, podpierając głowę dłonią i zerknął ku zielarce. Czy to nie przypominało tamtego dnia w parku? Odległego i jakoby nieprawdziwego, a równocześnie niesamowicie realnego? Odmiennego, ale znamiennego? Chciał poczuć pod skórą ciepło ukochanej kobiety, dlatego odnalazł jej dłoń i zaczął bawić się drobnymi palcami, już nienagimi jak wcześniej. Zaobrączkowanymi czterema pierścieniami oznaczającymi, że należała już tylko do niego. - Pomi... - zaczął cicho, patrząc jeszcze na ich poruszające się palce. Gdy poczuł na sobie spojrzenie uważnych oczu, sam również przeniósł wzrok na nią. Spokojny, ale też szczęśliwy. Dokładnie taki, jaki czuł będąc tuż obok. Orzechowe tęczówki z zieloną nutą czekały. - Myślałaś nad imieniem?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Polana dmuchawców [odnośnik]28.03.20 21:49
Przeszłość nie była ważna. Chcę w to wierzyć, bo wszystkie popełnione niegdyś błędy musiałyby mnie definiować, a ja musiałabym im na to pozwolić. Żeby przemawiały przeze mnie, w moim imieniu. Świadczyły o tym, kim i jaka jestem. Wolałabym przedstawiać się światu z tej dobrej strony - podyktowanej sukcesami, pomocą innym, planami na przyszłość; jak zmienić rzeczywistość w lepsze miejsce? Tak, to brzmi rozsądnie. Jak obraz, który chciałabym namalować, chociaż wiem, że to tylko czcze marzenia. Nie da się wymazać historii, zapomnieć o minionych wydarzeniach - zwłaszcza, jeśli jest się ich uczestnikiem. Powinnam trzymać w pamięci wszelkie pomyłki oraz wyciągać z nich cenne nauki, ale to nie jest takie proste. Może dlatego zamykam się na to, co już miało miejsce, a czego zwyczajnie nie da się zmienić. Odkrywanie zamierzchłej opowieści tych terenów jest jak zachęta do tego, żeby zaufać przeszłości. Skąpać się nawzajem w informacjach, które dotąd nie ujrzały światła dziennego. Schowane gdzieś na dnie, nieświadomie lub z premedytacją, powinny odnaleźć drogę do nas nawzajem. Przecież nie lubię tajemnic - są ciężkie, trudne do okiełznania. Plączą się na sercu i umyśle, nie dają wytchnienia. Muszę więc stawiać drobne kroki, zanurzyć w tym, co leży u stóp rodziny Sprout; najlepiej zaczynając od tego, co jest pozytywne, miłe w obyciu, co może złagodzić nadchodzący upadek czających się negatywów. Wiem, że ten w końcu nastąpi. Mawiają, że nic nie trwa wiecznie, zaś szczęście lubi zmieniać właścicieli. Dlatego cieszę się teraźniejszością próbując nie oglądać się przez ramię. Nie zastanawiam się też intensywnie nad tym, co ma dopiero nastąpić. W umyśle istnieje świadomość, negatywne scenariusze lub piękne marzenia czekające na spełnienie, owszem, ale mocniej zakotwiczam się w dniu bieżącym. W najwspanialszych porankach i równie cudownych wieczorach oraz wszystkim, co jest pomiędzy. Lubię napotykać ustami na te drugie, ukochane; wsłuchiwać się w równomierny oddech unoszącej się i opadającej klatki piersiowej, chłonąć coraz intensywniejsze promienie słońca w zaróżowione policzki. Każdy dzień wygląda pozornie tak samo - sielsko i spokojnie. Mijają kolejne pełne zadowolenia godziny, a nuda wcale nie puka do naszych drzwi. Jak to w ogóle możliwe? Sama nie wiem. Przecież według wszystkich praw oraz znaków na niebie i ziemi powinniśmy zacząć odczuwać wzajemne znużenie. Bać się zabijającej uśmiech rutyny, problemów intensywnie zwalających się na głowę. Tkwimy we wzajemnym zaufaniu i szczęściu nieprzerwanie, wbrew zasadom logiki. To niesamowite. Dzięki temu naprawdę mogę otworzyć się na złamanie uprzednich zakazów, jakie sama sobie nałożyłam. Przestać się bać jak spojrzy na mnie Jayden, bo przecież nic się nie zmieni, czyż nie? Nadal będziemy dwiema duszami złączonymi w jedną. Przyjaciółmi gotowymi zrobić dla siebie absolutnie wszystko.
Z tego powodu kocham wszystko, co nas otacza, nawet jeżeli nie jest mi to dokładnie znane. Lubię dopiero odkrywać coś, co istnieje od wieków, ale dopiero teraz jest dla mnie dostępne. Dla zmysłu wzroku, słuchu, dotyku, powonienia. Doceniam zarówno stare meble jak i jeszcze starsze drzewa porastające pękate wzgórza. Historię zaklętą dookoła, żyjącą dalej, tym razem w osobie pewnego astronoma. Czy raczej powinnam powiedzieć dzielnego rumaka niosącego na grzbiecie damę w opresji? Śmieję się do własnych porównań godząc się na tę przejażdżkę i sprawiony weselny prezent. Chociaż wspaniały, przykuwający uwagę, to przecież teraz on, mój mąż, jest centrum mego wszechświata. To jemu pragnę dziękować, z nim dzielić mijające chwile. Potrzebuję zatem jego ciepła, czułości, pocałunków, które nigdy nie mają się znudzić; jakie to zabawne, że nie tak dawno temu drżałam o to, czy w ogóle będzie chciał na mnie patrzeć. Dziś wydaje się, jakby to były czasy prehistorii, całkowicie odmienny świat. Tak dziwne, że aż nierealne. Czy to naprawdę się wydarzyło?
Kręcę z niedowierzaniem głową, ale nie wszczynam kłótni. Nie chcę. Zamierzam kąpać się w cieple naszych ciał oraz uczuć, nie będę ich mącić jakąś błahostką. Czujesz? Och, naturalnie, że tak. Ślinianki zaczynają intensywnie pracować. - Jedzeeeenieee - rzucam rozmarzona, zachwycona i niesamowicie wdzięczna za przygotowanie tej cudownej uczty. Żołądek donośnie domaga się pożywienia, usta z kolei wyginają się w łagodny łuk. - Wszystkich następnych - powtarzam dziwnie rozczulona, szybkim cmoknięciem kończąc wzajemne zadowolenie. Zamiast tego pozwalam prowadzić się na koc, gdzie wreszcie daję upust swojemu apetytowi. Wstyd się przyznać, ale jem zdecydowanie więcej niż Jay; zawsze jednak wmawiam sobie, że to dlatego, że muszę jeść za dwoje! Dwie? Tego nie wiem, ale czuję się usprawiedliwiona, także kolejne maślane ciastko porywam bez większych skrupułów. W międzyczasie opowiadając o najdziwaczniejszych rzeczach zaobserwowanych przeze mnie w Hogwarcie. Jak uczeń gryfonów postanowił zjeść skaczącego pykostrąka. Dziecięca wyobraźnia nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
Tak samo jak obłoki mknące po jasnym niebie. Jest ich tyle kształtów, form, rodzajów - jak to się dzieje, że nigdy nie dostrzeżesz dwa razy tej samej chmury? Wpatruję się w nie z intensywnością godną detektywa, dość nieobecnie kreśląc kciukiem okręgi na mężowskiej dłoni, ale rozpoczęty temat wyrywa mnie z bezsensowności rozmyślań. Obracam więc głowę, trochę bojąc się poważnego tonu przecinającego ciszę, ale wkrótce okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie. - Ale mnie przestraszyłeś. - Z gardła wydobywa się cichy chichot. Przysuwam się bliżej do ciepłego ciała, żeby złożyć na nosie krótki pocałunek. - Nie, właściwie… nie miałam do tego głowy ostatnio. Myślałam, że zabierzemy się do tego wspólnie? Nie jestem pewna czy powinno być bardziej roślinne czy irlandzkie… - wyjaśniam w lekkim zamyśleniu. - Chcesz to przedyskutować teraz? - dopytuję, cały czas patrząc się w jaydenowe oczy. Myślałam, że będziemy robić coś bardziej weselnego. - Zawadiacki uśmiech. Oboje wiemy, co to oznacza. - Zatańczysz ze mną, panie Vane? - Trochę tak jak w Hogmeade. Trochę tak jak w mojej sypialni. Trochę… ale zupełnie inaczej. Ściskam więc męską dłoń, trochę wiedząc, co odpowie. Jednak przecież żadne z nas nie potrafi tańczyć, to akurat nic nowego. Kto nam zabroni na naszym ślubie?



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Polana dmuchawców [odnośnik]27.06.20 21:31
tworzenie świstoklika1 kwietnia
Odkąd przenieśli się do Irlandii, Jayden wiedział, że będą musieli podróżować świstoklikami. Nie mieli zresztą innego wyjścia, bo teleportacja nie działa na tak duże odległości, a sieci kominowa wciąż pozostawała w rozstrojeniu. Aktualne prowadzone badania nie działy się z prędkością światła. Do tego doszły moralne rozterki astronoma, co do słuszności jego działań. A przy okazji działań również innych ludzi, bo przecież był za swoją grupę naukowców odpowiedzialny. Ministerstwo Magii mogło wykorzystać Fiuu w przeróżny sposób, a ich ostatnie cele nie były szlachetne. Ale czy ktokolwiek mógł się teraz nazywać w ten sposób? Vane nie chciał jednak zbyt długo o tym myśleć, bo nie po to zaszedł na polanę dmuchawców. Musiał oczyścić umysł, podobnie jak do oklumencji, bo przecież zamierzał zabrać się za coś, czego jeszcze nigdy nie robił. Miał ze sobą książkę numerologiczną, kamień rzeczny pochodzący z brzegu Upper Lake, księżycowy pył i różdżkę. Tylko to było potrzebne do stworzenia świstoklika lub do zaklęcia go w zwyczajnym przedmiocie. Profesor rozejrzał się po polanie - wyglądała dokładnie w ten sam sposób, gdy przyprowadził tu po raz pierwszy Pomonę. Usiadł pod sporą jabłonią, rozłożył przed sobą odpowiednie elementy, otworzył książkę i zaczął postępować zgodnie z wypisanymi w niej instrukcjami. Wpierw niespiesznie musiał odtworzyć okolicę, do której miał prowadzić świstoklik. Wybrał właśnie ów polanę, bo była ucieleśnieniem dobrych chwil. Już zawsze miało tak zostać? Chciałby. Chciałby zachować ten obraz w pamięci, zanurzyć się w otaczających dźwiękach, zapachach - niejako przekalkować sobie to wszystko do umysłu. Nie spiesząc się, pozwolił, by kolejne minuty leciały, gdy on chłonął naturę. Dobrze znał to miejsce, dlatego nie było z tym problemu, jednak to było najprostszą częścią tego wszystkiego. Później przyszła kolej na zaklinanie reszty... A to zajęło mu chyba z kilka godzin. Jayden czuł, jakby siedział tam całe wieki, gdy w końcu poczuł, że mógł przejść do ostatniego etapu. Zmęczony intelektualnym i magicznym wysiłkiem odetchnął głęboko, wpatrując się w przygotowany już odpowiednio kamień. Teraz mogło się udać lub... Całkowicie się rozpaść. Zacisnął dłoń na różdżce, uprzednio zapoznając się z odpowiednim gestem, który musiał wykonać. - Portus - wypowiedział uważnie, chcąc skupić się na zgromadzonej w sobie magii i przelać ją na świstoklik.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Polana dmuchawców [odnośnik]27.06.20 21:31
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 87
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana dmuchawców Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Polana dmuchawców
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach