Wydarzenia


Ekipa forum
Zagrody zwierząt
AutorWiadomość
Zagrody zwierząt [odnośnik]18.10.20 18:07

Zagrody zwierząt

★★
Drewniane baraki otoczone wysokimi płotami, w których przetrzymuje się zwierzęta cyrkowe; ponoć ich rodzaj i liczba jest zmienna, jedne się starzeją i odchodzą, inne znów trafiają do cyrku jako świeże. Jego najstarszym mieszkańcem jest rogaty słoń Ollie, który potrafi stać na przednich nogach i ciskać z trąby - zamiast wody - efektem różowego fae feli. Stajnie zapełnione są aetonanami, w mniejszych zagrodach można znaleźć tresowane psidwaki, małe czupakabry i dorastającego zouwu, którego tresura jeszcze nie została ukończona. Niekiedy w klatkach syczą dzikie koty, świergoczą sowy i magiczne papugi o krzykliwym upierzeniu.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:24, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zagrody zwierząt Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]12.01.21 1:12
Jedna z licznych szarych sów przemierzała tej nocy Londyn. Nie wyróżniała się niczym od innych pocztowych ptaków. Przeciętnej wielkości i szybkości, niosła w dziobie starannie zapieczętowany list. Leciała wysoko, nie zniżając lotu i nie zważając na świszczący dookoła wiatr. Gdy pod nią zaczęły migotać światła latarni, zapikowała w dół. Przez chwilę krążyła nad ulicami miasta, aby ostatecznie otworzyć dziób i wypuścić z niego list, który po chwili tańczenia w powietrzu opadł na ziemię.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący pomiędzy zagrodami list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:

Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:

  • Elizabet Blackwood – mugolska studentka, zamordowana przy próbie ucieczki z miasta. Nim dosięgło ją zaklęcie przynoszące śmierć, została prawdopodobnie wielokrotnie zgwałcona.
  • Dorian Avery – arystokrata, zmarły na skutek działań wojennych. Według oficjalnych informacji stracił życie przez działania członków Zakonu Feniksa.
  • Daniel Wood – pracownik Ministerstwa Magii, który w lipcu sprzeciwił się swojemu przełożonemu, gdy ten rozkazał mu fizycznie ukarać mężczyznę nieposiadającego dokumentów. Jego ciało zostało znalezione dwa dni później, nosiło na sobie ślady czarnomagicznych tortur.


Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?




I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zagrody zwierząt 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]07.03.21 2:55
08.10

Popołudnie powoli dobiegało końca, wkrótce bezpowrotnie przemieniając się w wieczór; jedli właśnie ostatnią strawę dzisiejszego dnia. W tłumie barwnych osobowości, gwarze rozmów, cichych śmiechów, zmęczonych od pracy westchnień. Nic szczególnego, pieczona ryba z kaszą pojawiająca się w menażce któryś już raz - straciła rachubę, posiłki zlewały się w całkowicie nieatrakcyjną breję wspomnień, do których nie wracała w żadnym momencie swego istnienia. Byleby posilić nadwyrężone od ćwiczeń ciało i wreszcie zapomnieć. Podnosząc widelec do ust obserwowała otoczenie, nadstawiała uszu. W przeciwieństwie do niezainteresowanego hałasem Qadira, który właśnie zajmował się pożeraniem swojej drugiej, kilogramowej porcji mięsa; Olorun jej świadkiem, że to zwierzę karmiono lepiej niż ich wszystkich razem wziętych. Jednak tym razem nie to zaprzątało teraźniejszy chaos myśli - a reakcje cyrkowców, ich chichoty oraz beztrosko rozsiewane plotki. Czarne oczy zogniskowały się na (zmęczonej?) twarzy Sallowa. Słyszał czy udawał, że wcale tak nie jest? Westchnęła raz drugi i trzeci, w głowie układając dalekosiężne plany, ale żaden z nich nie podbił serca. Nie nadawała się do podobnych rozmów, ale matczyne instynkty wzięły górę nad wewnętrznym zażenowaniem. Musiała pomóc, wskazać drogę, bez względu na to jak mocno była wyboistą.
- Marcel - odezwała się spokojnym, zwyczajowym tonem, gdy wszyscy, już posileni, rozchodzili się do swoich zajęć. Musiała zareagować nim i on czmychnie w swoją stronę. - Pomożesz mi. - Chociaż w tonie głosu pobrzmiewała zarówno prośba jak i antagonistyczna stanowczość, próżno doszukiwać się w tym krótkim zdaniu pytania. Potrzebowała go na osobności, najlepiej teraz, gdy i tak czekał ją ogrom pracy. Nie przejmowała się obowiązkami mężczyzny, jakby spychając je na dalszy plan; zresztą najprawdopodobniej był już wystarczająco zmęczony całodniowymi akrobacjami. - Idziemy - mruknęła do najedzonego już jaguara; zwierzę zwinnie poderwało się z miejsca i dumnym krokiem podążyło za Jones. Musiała zabrać go ze sobą, pozostawienie kota samemu sobie mogłoby skończyć się różnie. Zwykle nie polował na ludzi, ale jeśli wyczułby zagrożenie mógłby zrobić coś nieoczekiwanego. Oczami wyobraźni widziała już purpurową twarz Carringtona plującą ze złości na wszystkie strony: chodzące worki z pieniędzmi musiały pozostać nietknięte.
Nie zaczekała, nie obejrzała się, czy mężczyzna w istocie szedł za nią, jakoś instynktownie założyła, że tak. Wymyślny tren pstrokatej, scenicznej sukni teraz ciągnął się po ziemi, wykazując wysoką niepraktyczność; kolejny wymysł szefa bazujący na efektowności, nie efektywności. Nie zwracała na to uwagi prowadząc ich do zagrody zwierząt. Na miejscu ich oczom ukazał się na wpół śpiący zouwu - Nailah otumaniła go wyłącznie znanym sobie sposobem jeszcze przed posiłkiem z zamiarem upewnienia się, że stworzenie dostatecznie uspokoi się przed ich przybyciem. Zgodnie z krótką komendą Qadir ułożył się grzecznie na zimnym gruncie, ale ogon z werwą zamiatający piach oraz nastroszone uszy zdradzały podekscytowanie. Jednak to na akrobacie skoncentrowała uwagę. - Musimy wyczesać mu grzywę - poinformowała neutralnie, krytycznym wzrokiem obrzucając masywną sylwetkę. Jak jedno zwierzę mogło posiadać tyle sierści i włosów? - Uspokoiłam go na wszelki wypadek, zouwu w szarży jest niebezpieczny, lepiej dmuchać na zimne - dodała po chwili. Na ciemnej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, jakby bawiła ją podobna wizja. - Zaczniemy od dołu, na koniec przejdziemy do góry - kontynuowała wręczając Sallowowi szczotkę: większą niż przeciętna, przez co dość niewygodna w uchwycie. Szczerze liczyła, że zrozumie aluzję; nie uśmiechało jej się wdrapywanie na grzbiet Qianga. Grunt pod stopami zapewniał bezpieczeństwo, powietrzne wygibasy wymagały od niej niezrównanych pokładów odwagi, a tej chwilowo posiadała niewiele. - Musisz najpierw przytrzymać pukiel w garści i dopiero potem czesać. Dzięki temu nie będzie go tak boleć, my zaś nie ryzykujemy jego gwałtownymi ruchami - wytłumaczyła cierpliwie i od razu zabrała się do pracy. Zgodnie z instrukcją jedną dłonią przytrzymywała kępkę owłosienia, drugą z kolei zawzięcie rozczesywała nieco skołtunione pasma. Milczała dobrą chwilę, w myślach układając plan podejścia do tematu jaki zamierzała poruszać. Wnętrzności skręcały się nieprzyjemnie na samą myśl; paliło zażenowanie ścierające się z realną troską. Dość głośno przełknęła własną dumę, po czym zaprosiła w płuca rześkie powietrze. - Marcel - zwróciła jego uwagę, najprawdopodobniej odruchowo podchodząc jak do zwierzęcia, które reagowało na konkretne słowa: czasem imiona, czasem komendy. - Powiedz mi… - zaczęła niepewnie, co kilka sekund zerkając na niego z ukosa. - Co u ciebie słychać? Znaczy… w życiu prywatnym. - Postanowiła nie ciskać od razu eliksirem buchorożca, tylko rozpocząć niewinnie, łagodnie, stopniowo nakierowując rozmowę na docelowe tory.
Zdecydowanie nie miała planu na tę konwersację.



czasem patrzył na nia
siedzącą na swoim posłaniu, i niemal słyszał rozpaczliwy zew tęsknoty zamkniętego w klatce drapieżnika.
Nailah Jones
Nailah Jones
Zawód : treserka zwierząt w cyrku, początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

dzikie to, spazmatyczne
pstrokate jak całe ich życie

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9527-nailah-jones#289763 https://www.morsmordre.net/t9532-malika#289971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-11 https://www.morsmordre.net/t9535-skrytka-nr-2184#290002 https://www.morsmordre.net/t9533-nailah-jones#289995
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]21.03.21 3:15
Znów ta sama ryba - rzygał już nimi -  chodził zresztą jak struty i w ogóle nie był głodny; jak głuchy na otaczający go gwar zawisł nad talerzem, z porzuconym widelcem, głową wspartą o łokieć na stole, obracając między palcami błękitną dziewczęcą wstążkę do włosów. Zniknęła bez pożegnania, czy zrobił coś nie tak? Na pewno zrobił, ciągle coś pieprzył. Czy było coś dziwnego w tym, że nie zaczekała na niego rano? W jego wagonie panował bałagan, jego wagon był tylko wagonem, a cyrk nie był miejscem dla takich jak ona. Zniknęła, zostawiając po sobie kilka słodką bułeczkę i znacznie słodszy zapach. Gdzieś wyłapał swoje imię, nie odwrócił głowy, nieszczególnie chyba zainteresowany, owinął wstążkę wokół dłoni zmuszając się do przełknięcia posiłku, mięso było niedobre, smakowało tak samo jak wczoraj i przedwczoraj, mętna kasza była bez smaku, a sałata wyglądała jakby przed podaniem przeżuły ją ślimaki. Ale jeść musiał, jeśli nie chciał omdleć na wysokości.
Podniósł głowę dopiero, kiedy usłyszał Nailah, w zasadzie nie zauważając, że większość już się rozeszła; porzucił talerz i bez ociągania ruszył za nią, za naturalny przyjmując fakt, że kiedy prosiła - pomagał i ni myślał o odmowie. Na dziś skończył już ćwiczenia, może wróci na koło wieczorem, ale teraz rozgrzane mięśnie i tak musiały odpocząć. Obejrzał się na zwierzę, do którego zwróciła się Jones, z podziwem przyglądając się lśniącej złocistej sierści jaguara i sprężystości ciała, gdy bez zawahania podążyło za swoją panią; złośliwy obserwator przyznałby, że na swój sposób tych dwoje było do siebie podobnymi. Nie bał się dzikiego kota - cóż, zawsze miał więcej szczęścia niż rozumu a trzeba zaznaczyć, że tego pierwszego też nie ma w nadmiarze - lata w cyrku nauczyły go, że kiedy coś chodziło między ludźmi, nie zamierzało zrobić im krzywdy - nie wykonywał przy nim gwałtownych ruchów i nie szukał z nim kontaktu wzrokowego. Bliskość jego pani zapewniała całkowite bezpieczeństwo. W końcu Nailah zaprowadziła go do zouwu, które wywołało na twarzy Marcela odruchowy uśmiech, który nie zszedł z twarzy, kiedy otrzymał szczotkę.
- Jak sobie radzi? - zapytał, szczerze zainteresowany jego losem. - Kiedy zacznie pojawiać się na scenie? - Ponoć nie był jeszcze całkiem ułożony, ale Nailah potrafiła przecież działać cuda: był absolutnie pewien, że szybko doprowadzi go do porządku. - Mam na niego wejść? - upewnił się, czy dobrze zrozumiał. - Na grzbiet? - Jego twarz prędko rozjaśnił uśmiech nie zdradzający nic ponad szczerą radość, tak inną od strutej miny sprzed paru chwil. - Naprawdę mogę? - A w oczach - błysnęła równie szczera ekscytacja.
Ale najpierw obowiązki, a potem przyjemności, skupił uwagę na jej dłoniach, kiedy zaprezentowała jak prawidłowo czesać to zwierzę. Obrócił niewygodną szczotę w dłoniach, podglądając układ palców kobiety, by uchwycić ją prawidłowo. Skinął głową na znak, że rozumie jej wskazówki. W pierwszej chwili spojrzał na jej dłonie, kiedy zabrała się do pracy, potem na pysk monsturalnej bestii - z podziwem - by na koniec samemu wziąć się do pracy, dokładnie tak, jak go instruowała, chwytając wpierw pęk sierści do dłoni  - a dopiero później szczotkując. Był zafrasowany samym zouwu, ale wkrótce jego myśli uciekły też do pozostałych zdarzeń; niecodziennie jak na siebie nie przerywał nastałej ciszy, pogrążając się w niej również samemu - niechętnie wyrywając się z letargu, kiedy dotarł do niego jej głos.
- Co? - mruknął odruchowo, choć doskonale usłyszał jej słowa. Co miał na nie odpowiedzieć - że niebo złamało się w pół, a jego świat rozsypał się na tysiące drobin? - Chyba nienajlepiej - przyznał, ostrożnie wyczesując kolejnego kłaka z zaschniętych grudek twardego błota. Nie wyczuł w jej słowach nic podejrzanego. - Moja dziewczyna wyszła za mąż - rzucił z konsternacją - wciąż się jej w pełni nie wyzbył - zatapiając wolną dłoń w głębokim futrze, by móc wydzielić z niego kolejna parte sierści.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]01.04.21 1:18
Zwykle ostrożnie stawiała życiowe kroki, zastanawiając się nad następnym ruchem, analizując opcje oraz możliwe konsekwencje - jednak z niektórymi sprawami nie została zaznajomiona. Minęło już kilka lat odkąd nieformalnie objęła pieczę nad częścią młodych cyrkowców, z czasem zaczynając upatrywać w nich rodzinę. Nie taką na papierku oraz wystudiowanych zdjęciach, a taką prawdziwą, żywą, z krwi i kości. Pełną wsparcia oraz zrozumienia, to właśnie tym chciała ich obdarowywać. Wydawało się, że mając nad nimi przewagę wiekową, mniej więcej dziesięcioletnią, stanie się skarbnicą wiedzy oraz dobrych porad; dzięki temu zaś pomoże każdemu, a żaden problem nie okaże się tym nie do przeskoczenia. Niestety wojenna zawierucha mocno namąciła w jakże śmiałych marzeniach sprawiając, że coraz częściej argumenty wyślizgiwały się z rąk. Jak gdyby nagle cały wszechświat zwrócił się przeciwko niej - nie narzekała sądząc, że oko cyklonu szczodrze wyminęło skromną osobę Jones, ale pomimo względnie stabilnego życia pech ciągnął się za nią jak ten tren niedobranej sukni. Nie zdobyła upragnionej mądrości, snute plany obracały się w proch, dobre chęci niezmiennie brukowały drogę do piekła. Piekła, z którego nie znajdowała ucieczki. Przeżyła wiele niekorzystnych wydarzeń, właściwie wyłącznie na własną rękę; a jednak najprostsze rozwiązania przynosiły najwięcej bolączki. Z plotkarzami zamierzała rozprawić się w stosownym terminem, ale co z rozmową jaką miała przeprowadzić z Marcelem? Troska pobłyskiwała w spojrzeniu czarnych oczu, jak dotąd niewypowiedziana. Napięty grafik ich obojga nie sprzyjał nadrobieniu straconego czasu. Umysł poddawała domysłom, jedynie klucząc pomiędzy prawdą, tak dobrze znaną chłopakowi - w tym wszystkim brakowało dla niej miejsca. Starała się to zrozumieć, przecież dorósł, nawet jeśli ta dorosłość była jedynie rubryką zapisaną na dokumentach. Skąd zatem ten dziwny zawód, niedosyt jakiś? Pękła wreszcie, zrywając między nimi nić obojętności, porywając się na coś, czego nie potrafiła. Na rozmowę, jakiej nigdy nie przeprowadziła. Na próbę własnych możliwości. Nie było już odwrotu - pora przestać być sobie obcymi ludźmi.
Stres napędzał organizm, w żyłach krążyła niepewność rozgrzewająca organizm od środka, przyćmiewając w ten sposób chłód jesieni. Leżący na ziemi Qadir napiął się, bezbłędnie odczytując kotłujące się w Nailah emocje; znali się już zbyt długo, żeby nie dostrzegać w sobie podobnych sygnałów. Ona jednak całkowicie skoncentrowała się na zadaniu czesania zouwu, chociaż to tak naprawdę wymówka. W dużej mierze. Poradziłaby sobie sama z tą przeklętą grzywą, wdrapałaby się nawet na grzbiet i to nic, że unikała ziszczenia tej wizji jak ognia. Nadrzędnym celem była rozmowa, jaką starała się subtelnie zagaić, ale skutek okazał się dość lichy - zastanawiające. Szybkim, zdecydowanym ruchem pociągała szczotką po sierści, myślami będąc całkowicie gdzie indziej, ale rozmówca skutecznie sprowadzał czarownicę na ziemię. Przynajmniej w momentach, gdy mówił cokolwiek. A mówił niewiele, co powodowało zmarszczenie kobiecych brwi. - Jest dość oporny - przyznała z niechęcią w głosie, czemu towarzyszyło bezpardonowe westchnięcie. - Postępy są raczej niewielkie. Gdybym tylko mogła z nim porozmawiać, jak z innymi kotami, sprawa przedstawiłaby się dużo prościej - stwierdziła rzeczowo, chociaż zawód nie znikał z tembru głosu. - Rozważam wzięcie kogoś do pomocy, żeby zastanowić się nad strategią, wymyślić plan. Może powinnam poszerzyć swoje umiejętności, a może przyda mi się inna perspektywa. - Zastanowiła się na głos, przechodząc w międzyczasie do innej partii włosia. - Tylko nie wiem jak temu komuś zapłacę, Carrington nie będzie chętny na sponsorowanie badań naukowych. - Wywróciła oczami. Trochę go rozumiała, a trochę powinien patrzeć na to, że obecnie trzymał w cyrku magiczne stworzenie, które na siebie nie zarabiało. Ona zaś nie była pierwszą podejmującą się próby tresury Qianga. - No jasne - przytaknęła, uśmiechając się na widok ekscytacji Marcela. - Chyba, że wiesz, tchórzysz - dodała zaczepnie, siląc się na sztuczną powagę; drżenie kącików ust ją zdradzało. Niestety, dobry humor, chwilowy, zniknął między nimi szybko. Domyślała się, że coś go trapi, ale jedno zdanie okazało się fajerwerkami, na które zdecydowanie nie była gotowa. Zamilkła na kilkadziesiąt sekund zbierając myśli. - Nie wiedziałam, że miałeś dziewczynę - rzuciła wreszcie, siląc się na neutralny ton, ale miał on w sobie pewne nuty rozczarowania. Z drugiej strony… może bohaterka tej rozmowy też o tym nie wiedziała? Nie, to nonsens… - Dlaczego nie wyszła za mąż za ciebie? - Potrzebowała więcej informacji. Z jednej strony miała nadzieję na szczerą konwersację, z drugiej bała się, że ta odwodziła ich od tematu jaki Jones pierwotnie zamierzała poruszyć. Nic na siłę, przekonywała samą siebie w myślach. - Ta wstążka, którą się bawiłeś, to od niej? - zadała kolejne pytanie, od czasu do czasu odrywając wzrok od pracy i koncentrując go na męskiej twarzy. Musiała ułożyć sobie obraz sytuacji, na razie zbyt wiele w nim luk, żeby pokusić się o jakikolwiek komentarz.



czasem patrzył na nia
siedzącą na swoim posłaniu, i niemal słyszał rozpaczliwy zew tęsknoty zamkniętego w klatce drapieżnika.
Nailah Jones
Nailah Jones
Zawód : treserka zwierząt w cyrku, początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

dzikie to, spazmatyczne
pstrokate jak całe ich życie

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9527-nailah-jones#289763 https://www.morsmordre.net/t9532-malika#289971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-11 https://www.morsmordre.net/t9535-skrytka-nr-2184#290002 https://www.morsmordre.net/t9533-nailah-jones#289995
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]06.04.21 19:26
Własnej rodziny w zasadzie już nie miał, matka została zamordowana, a poza nią nie miał już nikogo. Nikogo prócz ojca - którego imienia wolałby nie wspominać, a dla którego był ledwie niefrasobliwą konsekwencją przeszłych romansów. Właściwie zawsze znacznie wyżej cenił sobie przyjaciół, a cyrkowa rodzina dawno już zaczęła znaczyć dla niego więcej niż więzy krwi, o które nigdy nie prosił. Nailah należała do osób, które okazywały mu wiele życzliwości, może nawet więcej, niż na to zasłużył, a on zawsze był jej za to wdzięczny. Za wsparcie i ciepłe słowa, którymi zawsze gotowa była podnieść go na duchu - chciałby móc odwdzięczyć się jej tym samym, choć bledsza jeszcze wiedza o świecie i jeszcze mniejsze możliwości nie dawały mu bynajmniej dużego pola do manewru. W ostatnim czasie rzeczywiście był bardziej z boku - ale nie robił tego świadomie, jego myśli targała bezlitosna wojenna zawierucha, gniew, sprzeciw na to, co działo się na ulicach miasta. Albo całego raju. Targała tak serce jak głowę, podążał za nią z lekkim ociąganiem, ale sprężystym i posłusznym krokiem, bliźniaczo do pantery stąpającej śladem swojej pani. Markotny i milczący, również wtedy, gdy przeczesywał już sierść najbardziej majestatycznego stworzenia na Arenie. Zouwu był naprawdę niesamowity, sięgał po kosmyki jego grzywy, zgodnie z jej wskazówkami rzeczywiście starając się nie podrażnić skóry zwierzęcia, nie szarpnąć za sierść zbyt mocno.
- Trudniej ci go zrozumieć? - zapytał, po prawdzie niewiele wiedząc o możliwościach niesamowitego talentu Nailah. Dłoń sięgała jedwabistych kosmyków, subtelnie rozczesując je również palcami, ścisnął grudę błota między opuszkami, krusząc brud. - Może potrzebuje po prostu więcej czasu, niż inne koty - Instynktownie wziął go w obronę, bo w zasadzie to w Hogwarcie sam nie uczył się najszybciej. Trudno mu się było skoncentrować, choć może wszystko zależało od podejścia; kiedy trafił na Arenę, jego postępy okazały się błyskawiczne. Nie zwykł mówić o zwierzętach w cyrku inaczej niż u pracujących tu czarodziejach. I miał wrażenie, odnosił je na podstawie własnych doświadczeń, że tych drugich też najlepiej rozumie tutaj Nailah. - Masz na oku kogoś konkretnego? - zapytał, zastanawiając się nad tym, czy w ogóle widziała widoki na kogoś, kto mógłby jej pomóc. Jemu samemu trudno było sobie wyobrazić, by ktokolwiek posiadał wiedzę równie olbrzymią, co ona sama. Zwierzęta jadły jej z ręki, były posłuszne i podążały za jej życzeniami jak marionetki uwieszone na sznurkach - ale kto by tego dla niej nie zrobił? Gdyby kazała skakać jemu przez płonące obręcze, pewnie też by to zrobił. - Rozmawiałaś już z nim? - zapytał, fundusze cyrku zawsze były drażliwym tematem. Pan Carrington nie należał do hojnie szastających złotem czarodziejów, Marcel nawet wierzył, że rzeczywiście nie miał aż tak dużej gotówki. Nie bardzo znał się na pieniądzu, a sam zawsze miał go niewiele. - Qiang zarobi majątek, kiedy nauczy się wszystkiego, czego powinien. Zostanie ulubieńcem publiczności, gdzie indziej można zobaczyć żywe zouwu? - Czy w ogóle takie miejsce w kraju istniało? Spojrzał pytająco na Nailah, ona z pewnością wiedziała. Jego wiara w przyszłość stworzenia wydawała się niezachwiana, jego ulubieńcem chyba już był. - Coś ty! - zaprzeczył jej słowom o tchórzostwie, wyraźnie ożywiony, bez zawahania spoglądając na grzbiet olbrzymiego kota. Cofnął się dwa kroki, potem jeszcze trzy, wciąż ściskając w dłoni szczotkę, i z rozbiegu wybił się na silnych nogach tuż przed jego ciałem, z gracją wyskakując na grzbiet, opadając lekko: praktyka woltyżerki nauczyła go robić to w sposób, który nie naraża kręgosłupa stworzenia na nadmierne obciążenie. Sam był zresztą bardzo lekki, dla zouwu musiał ważyć tyle co pchła. Niech będzie: bardzo duża pchła. - Duże koty też lubią się tarzać w błocie? - zapytał, sadowiąc się na grzbiecie zouwu i przyglądając się kołtunom wyżej, na jego karku. - Myślałem, że potrafią się umyć same - zdziwił się, poszukując spojrzeniem wzroku opiekunki stworzenia. Położył dłoń na jego futrze, wyczuwając ciepło skóry i siłę jego mięśni. Oszołomione zwierzę go nie poniesie, ale podobna myśl zrodziła się w jego głowie wyjątkowo kusząco. Sięgnął futra szczotką, ostrożnie przeczesując pasmo za jego olbrzymim uchem, przez chwilę udając, że wcale go tam nie ma, kiedy rozmowa zeszła na niewygodny temat. Milczał, rzeczywiście nie wiedziała. Nie zdążył jej powiedzieć, nie było okazji.
- To nie trwało długo - przyznał w końcu, nieznacznie wychylając się zza łba zwierzęcia. - Zaczęło się krótko zanim... no wiesz - wykonał przy krtani niedbały gest, blizna wciąż była brzydka, kiedy wrócił do cyrku. Od tamtej chwili zakrywał ją ciężkim pudrem na występach, ale na co dzień nie dało się jej przeoczyć. Ciągnęła się przez szyję. - Chyba miała mi za złe, że zniknąłem - Nie ona jedna, pan Carrington też. Tylko że on wcale tego nie planował. Umilkł znów, zbierając siły przed jej kolejnym pytaniem. Znał odpowiedź, ale wypowiedzenie jej na głos było trudniejsze, niż mu się wydawało. - Bo nie mam pieniędzy - odparł w końcu, pozornie obojętnie, ale nawet głuchy usłyszałby w tej pozorności wstyd. I ból. Nie miał się czego wstydzić przed Nailah, żyła tu jak on, ale Frances... - A ona nosi jedwabne rękawiczki nawet latem i białe perły na szyi do bardzo eleganckich strojów. - Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby żyć jego życiem, tu, na Arenie. I chyba nie mógł tego od niej oczekiwać, a jednak - przełknąć też nie potrafił. - Chciała też lepsze nazwisko - dodał, jeszcze słabiej niż wcześniej kryjąc gorycz - wylewała się z każdego słowa. - Chyba nie wiedziała, że moje jest czystokrwiste. - Ale może to nie miało znaczenia, bo miał dopiero dziewiętnaście lat. Żeby się ożenić, musiałby dostać zgodę pana Carringtona, który go oficjalnie usynowił, a on by się na to nigdy nie zgodził. Nie chciałby, żeby coś rozpraszało go przy kolejnych wykańczających treningach. Żeby jego życie nagle zaczęło kręcić się wokół czegoś innego niż Arena. Nie doszedł tu jeszcze na szczyt swoich możliwości, każdy z nich o tym wiedział. Nie skomentował swoich wynurzeń w żaden sposób, wiek nie pozwalał mu spojrzeć na to pragmatycznie, życie w cyrkowej komunie też nie - to nie było zwykłe życie. Był zresztą artystą. Wierzył w siłę uczucia łączącego dwojga ludzi niezależnie od przeciwności losu. Frances tej wiary nie podzielała. - Mówiła, że się z nim rozwiedzie - dodał ze zrezygnowaniem, chyba zastanawiając się, co mogła powiedzieć na ten temat Nailah. Nie podejrzewałby, że chciała go oszukać, zatrzymać przy sobie mimo ślubu z innym mężczyzną, miał o niej zbyt wysokie zdanie. Ale wydawało mu się, że było w tym coś... niewłaściwego.
- Jaka wstążka? - zapytał bezwiednie, ze wspomnieniem utkwionym w sercu Frances nie potrafiąc tak łatwo wyłapać innego elementu krajobrazu. - Ach, ta - mruknął pod nosem, należała do Anne. - Nie - dodał zdawkowo, jakby miał nadzieję, że nie usłyszy odpowiedzi, z powrotem chowając się za uchem zouwu, gdzie przeczesał kolejną kępkę sierści.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]07.05.21 20:50
Czy tym mieli być, dzieci przypadku kręcące się po arenie? Wyrzutkami, wybrakowanymi towarami, dla których cyrk miał być jedynym ratunkiem? Nie, miała przecież piękne życie - samotne nawet wśród rodziców, ale niesplamione przecież niczym złym ani okrutnym. Mogła na wieczność zaszyć się w ich niewielkim, londyńskim mieszkanku i po prostu żyć. Nawet z tak wyrazistą barwą skóry znalazłaby jakąś pracę; niezbyt prestiżową, pewnie bez większych perspektyw rozciągających horyzont, ale nadal istniejącą, zajmującą pewne miejsce w okrutnym świecie. Zrezygnowała z tego wszystkiego z wielu powodów i chociaż te prawdopodobnie pokrywały się z tymi marcelowymi, to ostatecznie i tak skończyli w tym samotnie. Coś, co miało być możliwością ekspresji samego siebie, sięgnięciem po niemożliwe, wyrażeniem pasji drzemiącej w ciele, na sam koniec i tak okazało się ślepym zaułkiem. Nie mieli już do czego wracać, historia z wolna bledła, a oni musieli w jakiś sposób iść dalej na przód. Nie miała jeszcze tej świadomości, nadal wierząc, że Sallow jeszcze gdzieś tam miał swój odrębny świat, do którego mógłby uciec w chwilach zwątpienia. Nie przypuszczała, że ostatnie dni oraz tygodnie układały się w jeden wielki, krwawy koszmar odcinający drogę powrotną już na wieki. Nie wziąwszy pod uwagę tych faktów poczuła rozczarowanie wymieszane z żalem, że dotknęła ją niewiedza. Nie potrafiła już utrzymać w ryzach bliskich osób, każdy po kolei wyślizgiwał się z rąk krocząc własną ścieżką. Rozumiała to i nie zgadzała się z tym jednocześnie, czując dziwne rozdarcie w klatce piersiowej. Mimo to skrupulatnie wypychała natrętną świadomość uznając, że powinna przynajmniej kontrolować swoje własne istnienie. Uważnie stawiała kroki, usiłując władać tym samym orężem w rozmowie z mężczyzną, ale to trudne. Trudno kierować się troską oraz samokontrolą jednocześnie.
Poczułaby wstyd na myśl, że zmartwienia dotyczące Qianga przyćmiewają Nailah na tyle, żeby nie spróbować dowiedzieć się czegoś więcej o rozmówcy, tak dzielnie pomagającym przy rozczesywaniu bujnej grzywy zwierzęcia. Te z kolei zakołysało się lekko i mruknęło pod wielkim nosem, jakby nagle świadome, że rozmawiają o nim; na szczęście sen spłynął gładko i prędko, ponownie pogrążając zouwu w nieświadomym letargu. Przez cały czas obserwowała reakcję zawieszając szczotkę parę centymetrów w powietrzu, napięta. Wreszcie rozluźniła mięśnie powracając do przerwanej czynności. - Tak. Tak jakby jego magia… blokowała naszą komunikację. Jakbyśmy rozmawiali ze sobą przez grubą szybę nie rozumiejąc się wzajemnie - wyjaśniła najlepiej jak umiała, w koncentracji marszcząc przy tym czoło. Trudno tłumaczyć coś, co dla jednej strony jest oczywiste; postawić się w sytuacji tej drugiej, która nie posiadała podobnych doświadczeń. - Może - przytaknęła, nie kryjąc niechęci. - Tylko to trwa już kilka dobrych lat. Z jednej strony jestem w stanie to zrozumieć, z drugiej… ogarnia mnie frustracja, rozumiesz? - zagadnęła z ciężkim westchnieniem, nieco mocniej przez to przeczesując następny pukiel sierści. Czuła się tak, jakby cokolwiek nie robiła, prowadziło donikąd. Mimo tego, że pracowała ciężko, zaś rezultaty pojawiały się. Niewielkie, bo niewielkie, ale nie powinna narzekać. Przesadna ambicja podżegała do większych czynów, spektakularnych efektów, czegoś, co przyniesie dumę oraz samozadowolenie. Zwłaszcza, że stworzeniu nic się nie działo, a wina spoczywała na barkach Jones. Wina, której Carrington nie popuści. - Jeszcze nie, rozglądam się na razie - przyznała z ciężkością w głosie. Tak samo pokręciła głową, gdy następne pytanie dotyczyło już ich pracodawcy. - Chcę do nim przyjść z konkretnym planem i konkretnymi nazwiskami - stwierdziła już bardziej pewna siebie. Temat był dość skomplikowanym, dlatego ostatecznie machnęła lekceważąco wolną dłonią jakby odganiała sprzed twarzy natrętną muchę. Dała w ten sposób znać, że to nieważne, nie powinien zaprzątać sobie tym głowy. Akurat tym powinna zająć się sama. - Zapewne w Chinach - odparła; kąciki ust zadrżały w rozbawieniu. Wiedziała, o co mu chodziło, w Wielkiej Brytanii ciężko znaleźć zouwu, ale poczuła potrzebę droczenia się, tak po prostu. Chcąc na chwilę oderwać zbędne myśli od pesymistycznych scenariuszy wykwitających w głowie jak grzyby po deszczu. Zawiesiła się na moment obserwując akrobatyczną wspinaczkę na grzbiet Qianga, aż wreszcie z letargu wyrwało ją kolejne pytanie. - I to jeszcze jak - powiedziała całkiem wesołym tonem. - Jest bardzo żywiołowy - doprecyzowała, powoli wracając do porzuconego zajęcia. - Potrafią, ale przez jego rozmiary ciężko mu dotrzeć we wszystkie miejsca. - Pokiwała głową na wyjaśnienie. Ostatnie chwile względnej beztroski przed poważnymi tematami jakie zostały poruszone. Starała się sprawiać wrażenie neutralnej, zajętej pracą, ale uważnie słuchała odpowiedzi Marcela, tak jak co jakiś czas zadzierała głowę do góry pragnąc poznać jego emocje. Niestety, z tej odległości dostrzegała ledwie ułamek prawdy. Głowa ponownie przytaknęła, bezgłośnie potwierdzając nieme wiem, usiłując nie rozdrapywać tak świeżych ran. Nie na siłę, jeśli chciał porozmawiać o tym zdarzeniu, zawsze mógł się odezwać. Wiedział o tym.
Nie przerywała mu ani razu, po skończonych wyjaśnieniach jeszcze długo mieląc zasłyszane informacje w umyśle, analizując oraz ostrożnie dobierając słowa mające wydostać się na światło dzienne. - Powinna akceptować cię takiego, jaki jesteś. Obojętnie czy konkretnie ona czy jakakolwiek inna. Obiecaj mi, że nigdy nie zwątpisz w siebie przez oczekiwania innych. - Mówiła poważnie, usiłując poważnym spojrzeniem przekazać, że nie żartowała. Ten temat okazał się dla niej wyjątkowo drażliwy; ograniczał wolność, nakazywał podporządkowywać się opinii publicznej. Nie powinni tego robić, nigdy. Nie byli gorsi wbrew temu co mówili inni.
Nie chciała przy tym oceniać tej kobiety - nie znała jej, tak jak nie znała drugiej wersji wydarzeń. Nailah nie lubiła nie mieć pełnych informacji, była w tej materii zachowawcza, wydając raczej przemyślane opinie. Jednak matczyna troska o członka rodziny okazywała się silniejsza niż przypuszczała. - Wygląda na to, że chciała, żebyś został jej opcją awaryjną. - W spokojny, rzeczowy dotąd głos wdarła się złość. Złość, że musiał przez to przechodzić. Jasne, że myślała sobie o tym, że Carrington i tak nie pozwoliłby na ten związek i tak naprawdę cała ta dyskusja nie miała sensu, bo tak czy inaczej nie miał on żadnej przyszłości, ale złamane serce odznaczało się nadzwyczajną delikatnością. Wiedziała o tym zbyt dobrze. - Nie warto. Jesteś jeszcze młody, znajdziesz kogoś, kto będzie kroczył z tobą tą samą ścieżką. Nie, że któreś z was będzie musiało poświęcić się i zejść ze swojej - dodała, mając nadzieję, że zrozumie to przesłanie. Może nie teraz, nie od razu, ale za jakiś czas…
Zdziwiła się, że wstążka należała do innej dziewczyny i umilkła na moment. - Wiem, że jesteś w takim wieku, że buzują ci hormony… - zaczęła niepewnie, udając niezwykle skoncentrowaną na zadaniu czesania zwierzęcej grzywy. Olorunie, jakie to było żenujące! Dobrze, że skóra nie była zdolna do rumieńców. - Ale wiesz, nie popełniaj z tego powodu głupot. Wydaje ci się, że bliskość fizyczna to nic złego, ale tak naprawdę to nieprzemyślana może spowodować wiele szkód. Wiesz o czym mówię, prawda? - Nie dało ukryć się zdenerwowania, szybkości wyrzucanych słów, zakłopotania. Nie wiedziała jak rozmawia się z młodym mężczyzną o sprawach intymnych, a jednak czuła, że powinna, bez względu na to czy było już za późno czy nie. Wmawiała więc sobie, że tak powinno być, że wszystkie takie konwersacje przebiegają w podobny, żałosny sposób. To miało być pocieszeniem.



czasem patrzył na nia
siedzącą na swoim posłaniu, i niemal słyszał rozpaczliwy zew tęsknoty zamkniętego w klatce drapieżnika.
Nailah Jones
Nailah Jones
Zawód : treserka zwierząt w cyrku, początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

dzikie to, spazmatyczne
pstrokate jak całe ich życie

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9527-nailah-jones#289763 https://www.morsmordre.net/t9532-malika#289971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-11 https://www.morsmordre.net/t9535-skrytka-nr-2184#290002 https://www.morsmordre.net/t9533-nailah-jones#289995
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]24.06.21 1:19
Rozumiał. Nie trzeba było mieć specjalnych zdolności, by rozumieć - po prawdzie zdarzało mu się to często. Rozmawiać z kimś przez grubą szybę, widzieć się wzajemnie, wiedzieć, że wzajemnie się coś mówi, ale wcale tego nie słyszeć - lub nie chcieć słyszeć. Rozmawiał w ten sposób z własnym ojcem, ale i z tak wieloma osobami w ostatnim czasie, że nie byłby w stanie chyba zliczyć ich wszystkich na palcach jednej ręki. I chyba też ogarniała go frustracja - wywołana absolutnym brakiem zrozumienia. Markotność odmalowała się na jego twarzy, kiedy zastanowił się nad samym stworzeniem - z nim było pewnie trudniej, nie potrafił jak człowiek przetłumaczyć sobie tego w żaden sposób. Był pogrążony w samotności i zdany na łaskę tych, którzy go nie rozumieli i których sam zrozumieć nie potrafił. Przeciągnął szczotką po jego grzywie raz jeszcze. Co w takiej sytuacji było kluczem do porozumienia? Sam chciałby wiedzieć.
- Wydaje mi się, że rozumiem - przyznał. - Przykro mi - Co więcej mógł powiedzieć? - Ale jemu pewnie bardziej - Skinął głową na zwierzę, na którym siedział. - Jesteś kocią zaklinaczką, Nailah, na pewno znajdziesz rozwiązanie. Zawsze znajdujesz. Może ktoś lepiej zaznajomiony z jego rodzinnymi stronami mógłby pomóc? Wiesz, nie mamy wielu zwierząt z dalekiej Azji. Ludziom czasem trudno jest się dogadać  - Czy mogło mieć to kalkę na zwierzęta, nie wiedział i nie mógł wiedzieć - ale takie było jego pierwsze skojarzenie. - A co z pudełkami? - zapytał, gdy Nailah rozjaśniła kwestię błota. Na jego twarzy zagościł szelmowski uśmiech. - Pan Carrington załatwi mu takie? - dopytywał, półżartem, to o czym mówił nie było niemożliwe, ale jednocześnie wydawało się mało prawdopodobne. - Takie, do którego się zmieści? Myślisz, że mógłby to polubić? - Wszystkie koty kochały pudełka, niezależnie od tego, czy się w nich mieściły, czy nie. Ale te lekkie rozmowy prędko ustąpiły poważnym rozważaniom, kiedy zeszli na tematy dziewcząt; nie potrafił jej odmówić, choć myśli wracające do Frances wydawały się trochę uciążliwe. Jeszcze czuł sentyment, jeszcze było mu żal. Jeszcze nie wiedział, że jego była dziewczyna wkrótce wyśle na niego zmyślony donos Ministerstwu Magii. Uśmiechnął się, tak po prostu, spoglądając na Nailę. Całe życie nie spełniał cudzych oczekiwań, czemu miałby nagle zacząć to robić? Podobna myśl nie sprawiała wcale, że było w tym coś prostszego, ale w przewrotny sposób dodawała otuchy - zwłaszcza, gdy w tle wybrzmiewały zdecydowane przekonania Naili. Tak naprawdę, żeby zwątpić w siebie, trzeba było najpierw uwierzyć. Jemu całe życie skutecznie podcinano skrzydła, to samo zrobiła Frances.
- Czułaś się kiedyś w ten sposób? - zapytał, bo jej słowa brzmiały zaskakująco prawdziwie. Szczerze, a może też trochę otwarcie. Jakby naprawdę wiedziała, o czym mówiła. Kochał Arenę również za to, że wszyscy mieli tutaj podobne problemy - ze umykali ramom, które inni uważali za normalność. Zwyczajność, cyrk zwyczajny być nie mógł. Przerabiał ich dotychczasowe słabości na atuty obnażane na scenie. Opcja awaryjna. W zasadzie miała rację, tak to wyglądało. Nie chciała zamykać sobie do niego drogi, choć zamierzała poślubić kogoś innego. - Wiesz, kiedy mi o tym mówiła - zaczął bez przekonania. - Kiedy mnie odrzuciła - skonkretyzował, niechętnie nazywając rzeczy po imieniu. - Ona powiedziała mi, że za mnie nie wyjdzie, że woli spędzić życie z tym drugim gościem, ale... Ale nie chciała też odejść. Rozsiadła się u mnie wygodnie, patrzyła na moje - cierpienie? urwał w pół słowa, chyba zawstydzony własną otwartością - ale nie zamierzała mnie zostawić samego. W końcu to ja ją zostawiłem, na dachu mojego wagonu. Bez pomocy. - Po prostu zeskoczył i sobie poszedł. Wziął też wino. - Trochę mi głupio - zdradził, nigdy jej za to nie przeprosił, czy powinien? Pewnie tak, ale było mu potwornie głupio. Nailah zawsze potrafiła znaleźć właściwą radę. Takie jak kolejna, choć wciąż nie był przekonany. Czy kiedykolwiek zdoła znaleźć kogoś, kto będzie kroczył tą samą ścieżką co on? Spojrzał na nią z roztargnieniem, ściągając brew, gdy wspomniała o hormonach. Chwila, chwila...
- Nic mi nie buzuje, a już na pewno nie hormony - zaprzeczył od razu, z przekonaniem, z jakim pies gonił własny ogon gotów przyrzec, że ten nie należał do niego. Spojrzał na nią podejrzliwie, chyba nie od razu pojmując, do czego właściwie zmierzała. Jakie znowu szkody? - Nie - odparł zatem, krótko, bez przekonania. - Chyba nie wiem - dodał, czy miała na myśli to, że narażał innych nieczystym pochodzeniem? Że miał to przemyśleć i trzymać się z dala już na zawsze, bo w każdej chwili mogło go rozszyfrować Ministerstwo Magii? Nailah nie byłaby chyba tak perfidna, żeby go o to prosić. A jednak!


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]13.08.21 9:24
Madame V nie miała za grosz cierpliwości. Czas to pieniądz, została wychowana w takim przekonaniu, dlatego każda sekunda była na wagę złota, zwłaszcza w tak wymagającym biznesie jak cyrkowy. Nie tylko ze względu na mozolne przygotowania do każdego występu i perfekcjonizm, nie dopuszczający do opóźnienia. Chodziło tu przecież o życie i śmierć; wystarczył ułamek mrugnięcia, by minąć się z chwiejącym się trapezem albo, co gorsza, z wyciągniętą ręką drugiego akrobaty. Każde działanie musiało być dopięte na ostatni guzik, zsynchronizowane niczym w magicznym szwajcarskim zegarku, bez jakiegokolwiek miejsca na zawahania czy relaks. Tak, Ksenia była chorobliwe skupiona na czasie, a więc i na punktualności, więc gdy jeden z jej dzisiejszych podopiecznych nie stawił się z odpowiednim, pięcio minutowym zapasem, na popołudniowy trening, jej pomarszczona wiekiem i doświadczeniem twarz wykrzywiła się w grymasie nie niezadowolenia, a furii. Od razu ruszyła pomiędzy namiotami i wagonami, jastrzębim wzrokiem wyszukując wśród cyrkowców znanej na wylot sylwetki Marcela, a pozostali akrobaci uciekali w popłochu, radzi, że to nie na nich spadnie dziś ogień gniewu morderczej Ksenii. Szpiczastymi palcami chwyciła za ramię jednego z koleżków najmłodszego Carringtona, a ten wybełkotał, że widział blondyna kierującego się w stronę zagrody zwierząt. Tam też udała się madame V, a spod jej drobnych stóp umykały w powietrze drobinki ziemi.
- Co, Marcel, zachciało ci się przebranżowić? Jednak chcesz stąpać twardo po ziemi, a nie sięgać niebios? - wysyczała już w chwili, w której ujrzała pochylonego nad jakimś zwierzakiem Marcela. - Spóźniłeś się, łachudro - krzyknęła oburzona, choć nie była to do końca prawda, trening miał zacząć się dopiero za trzy minuty i trzydzieści pięć sekund, ale Marcel już powinien stać na macie ćwiczebnej, wyciągnięty jak struna. Lubiła tego chłopaka, był zdolny i dobry, ale nie miała litości dla opóźnień. - Rusz swój carringtoński tyłek, ale to już, bo będziesz robił salto czwórkę przez całą arenę - poleciła, mrużąc wąskie oczy i podpierając się rękami o chudziutkie jak u nastoletniego chłopca biodra.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zagrody zwierząt 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]15.08.21 3:08
Nic co piękne nie może trwać wiecznie, z rozmowy z Nailą momentalnie wytrącił go znajomy kobiecy głos; rozpoznałby ją wszędzie i o każdej porze po jednej wypowiedzianej literze, a już na pewno po tych wyzwiskach; nie czekał ni chwili, ześlizgnął się po futrze olbrzymiego śniącego kota i stanął na równe nogi, oglądając się przez ramię na madame V. Spóźnił się, naprawdę? Był pewien, że miał jeszcze masę czasu, musiał się zagadać, spędzić tu zbyt dużo czasu. Rzucił jeszcze Naili przepraszające spojrzenie, nim porwał się na nogi i pomknął za trenerką; nie zdążył się przebrać, caly był w kociej sierści. Świetnie.
- Nie zamierzam się przebranżawiać - odpowiedział butnie, doganiając ją biegiem; dopiero wówczas zrównał się z nią rokiem. - Naila poprosiła mnie o pomoc. Przepraszam, myślałem, że... - Chyba nie myślałem wcale, jak zresztą zawsze. Albo przynajmniej często, przepraszam. Madame V nigdy nie była przystępna, a on nigdy nie brał do siebie aż tak jej słów. Przecież wiedział - był tu najlepszy. Nieważne, chyba nie chciała słuchać tych tłumaczeń. Przyśpieszył kroku, by kątem oka móc obserwować mimikę jej twarzy. Tak było bezpieczniej, przynajmniej przeważnie. - Zrobiłem piątkę - pochwalił się dla udobruchania wiedźmy, z saltami radził sobie najlepiej, bo skakać lubił najbardziej, a jednak we wszystkim należało mieć jeszcze subtelny umiar. Madame V zwykle nie miała go wcale. - Wczoraj - dodał, z niekrytą dumą. - Z liny, nie z wyskoku, ale po stanąłem na nogi i nawet się nie zachwiałem - mówił dalej, gdy przed nimi zamajaczył namiot, w którym zwykle przeprowadzali ćwiczenia; pod sklepieniem lewitowały magiczne trapezy i koła. - Co na przyszły tydzień? Program bez zmian? - dopytał, w dotychczasowym był rajskim ptakiem, towarzyszem małej elfiej królewny. Role pobocznych zwierząt miał opanowane do perfekcji, choć wierzył, że w końcu będzie mógł wreszcie zagrać i księcia. Miał trudności z momentem, w którym saltem przechodził z koła na koło, drugie było w tym czasie rozchwiane, a rozchwiane zachowywało się w sposób trudny do przewidzenia. Już dwa razy na próbach zdarzyło mu się nie chwycić go w porę.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]15.08.21 11:29
Madame V machnęła zniecierpliwona dłonią, jakby szybciutkie wyjaśnienia Marcela denerwowały ją na równi z upierdliwymi muchami, brzęczącymi wokół nosa. Nie znosiła wymówek równie mocno, co spóźnialstwa, młodzieniec więc tylko sobie grabił tą gadatliwością. - Nie obchodzą mnie twoje powody, masz stawiać się punktualnie. Na twoje miejsce mam dwudziestu takich, Carrington, a twoje nazwisko cię nie chroni, a wręcz przeciwnie, sprawia, że powinieneś starać się trzykrotnie mocniej - przerwała mu ostro, udzielając reprymendy, podyktowanej jednak słabością do tego brzdąca i jego talentu. Bywała złośliwa, czasem wręcz nieprzyjemna, ale tak ją wychowano. I tak też zamierzała wychować kolejne pokolenia diabelsko zdolnych cyrkowców, wyczyniających prawdziwe akrobatyczne cuda, zarówno w powietrzu, na trapezach, jak i na koniach czy wprost na ziemi. Bez łez, potu i krwi nie było prawdziwej sztuki, a taką przecież prezentowali; nie było to wiejskie byle-co, nie byli trupą rzezimieszków, którzy potrafili tylko stawać na głowach, by ich towarzysze przetrzepywali kieszenie widzom: byli, na Merlina, Areną Carringtonów. A każde takie spóźnienie obniżało ich szansę na perfekcyjny występ.
- Nie udobruchasz mnie, cwaniaczku. Do roboty, rozgrzewaj się - mruknęła niechętnie, gdy już zakończyli krótką podróż do namiotu gimnastyków. Zmarszczyła brwi z niezadowoleniem, do którego jeszcze nie miała żadnych powodów, po czym znów przystanęła z rękami wspartymi o biodra, obserwując uważnie chłopaka. - Bez zmian, podoba się, ale musimy go dopracować. Daleko nam do perfekcji. To znaczy -wam - poprawiła się donośnym tonem, doskonale zdając sobie sprawę z okrutnych niepowodzeń. Dla widowni niedostrzegalnych, nikt nie zwracał uwagi na opóźnienia czy ześlizgnięcia, zbyt wiele działo się na arenie, ale Ksenia zawsze je dostrzegała, traktując je jak własną porażkę. Do tego, oprócz perfekcji występu, bardzo zależało jej na tym, by wszyscy akrobaci zeszli z trapezów o własnych siłach. Magia potrafiła nastawiać kości, leczyć ścięgna i goić stłuczenia, lecz bywały urazy, po których z trudem wracało się do dawnej sprawności, a połamany kark na pewno nie był czymś przyjemnym. - Raz-raz, Marcel, pokaż mi ostatnią główną sekwencję - poleciła, przechadzając się wzdłuż areny ćwiczebnej, śledząc każdy ruch akrobaty.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zagrody zwierząt 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]15.08.21 14:59
Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk; dwudziestu takich jak ja? Serce zabiło mocniej, zapulsowało aż przy krtani, krew zaszumiała w uszach, a sprzeciw wyraźnie objawił się na twarzy, a jednak ostatecznie Marcel nie znalazł w sobie odwagi, żeby odpowiedzieć; nikt mu nie dorównywał, nigdzie nie znajdzie takiego jak on, nigdy nie chował się za nazwiskiem, bo przemawiały przez niego umiejętności; madame V podważała je często, ale zawsze wiedział, że jest w stanie udowodnić jej, że trwała w błędzie. Bo trwała. Bo był najlepszy. Bo nie było drugiego takiego jak on. - Wcal...emhmpf - odburknął, ucinając w porę negujące wcale nie; głos szybko zamienił się w mało zrozumiały bełkot. - Jasne - skapitulował na kolejne wydane polecenie, nie przedłużając nieuniknionego. Podskoczył parę razy, na arenę wpadł z rozbiegu, by ostatecznie wylądować na scenie na rękach, płynnie przechodząc w trzykrotnie powtórzoną gwiazdę, wpierw na rękach, na koniec bez nich, nim stanął - już nie chwiejnie, stabilnie - na obu nogach, rozkładając ramiona na boki, płynnie, by ostatecznie objawić się przed madame V w triumfalnym i przepełnionym gracją ukłonie. Zawiedziony brakiem entuzjazmu bez słowa wykonał parę skłonów i rozciągnięć, nim chwycił się jednaj ze spuszczonych na dół lin, po której wydrapał się w parę susów na górę, zaraz przechodząc na koło, które rozbujał w kilka susów. - Bez muzyki? - zapytał, w zasadzie retorycznie, skoro je nie puściła, to pewnie bez. Ale tak było znacznie trudniej, łatwiej wychodziło się z rytmu. - Tajest - dodał z westchnieniem, zrzucając się z koła, pozostał zawieszony kolanami o jego dolną obręcz, wyciągając się w dół, skąd obrócił się od drugiej strony, wyciągając łonie ku górnej. Podciągnął się na niej dłońmi, nogi rozciągnęły się w szpagacie, z którego - trochę za wolno - przeszedł na górą obręcz. Z niej wybił się do potrójnego salta, by, opadając, sięgnąć koła ; dłonie oślizgnęły się jednak na obręczy - poleciał w dół, na arenę, wzniecając wokół siebie tabuny kurzów. Podczas ćwiczeń koło było zawieszone na tyle nisko, żeby się nie zabił, ale mimo tego, że opadł na zgięte kolana i wyciągnięte dłonie, jego ciało przeszło bólem. Jęknął coś niewyraźnie, niezadowolony z porażki. Ta wiedźma mu tego nie zapomni do końca dnia. Bolał go bok, mógł iść odpocząć? Pewnie nie. Niechętnie zebrał się, żeby wstać.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]15.08.21 15:49
Cieszyło ją, że Marcel nie wdał się z nią w żadne pyskówki, szkoda było tracić czasu na czcze pogawędki, gonił ich czas, a im więcej marnowali go na dyskutowanie o tym, czy faktycznie był najlepszy, tym trudniej będzie udowodnić mu to na trapezach, wśród skrzyń i równoważni. - Do roboty, mniej gadania, więcej ćwiczeń - ponowiła wezwanie surowo, unosząc ostrzegawczo w górę sękaty palec wskazujący, nieco wygięty po dekadach akrobatycznej praktyki. Pogroziła nim młodzieńcowi, a potem w skupieniu obserwowała jego poczynania, wywracając otoczonymi siateczką zmarszczek oczami nad głupim pytaniem Carringtona. - Oczywiście, że bez. Jak opanujesz równowagę i perfekcyjne dopasowanie bez muzycznego rytmu, poradzisz sobie w każdych warunkach - odparła cierpliwie, wiedząc, że stawia poprzeczkę niedorzecznie wysoko. Dosłownie i w przenośni; chciała, by jej uczniowie nie polegali ani na zabezpieczeniach, ani na zaklęciach ochronnych, ani na równych dźwiękach muzyki, pozwalającym zaplanować kolejne ruchy mięśni. Ceniła każde swoje dziecko i chciała przygotować je na najgorsze, tworząc jednocześnie najlepszych akrobatów w tej części Europy. - Szybciej, Marcel, nie guzdraj się - krzyknęła w stronę podciągającego się na trapezie w szpagacie blondynowi, obserwując z dołu dokładnie każdą figurę, jaką wykonywał. Nie mogła się do nich przyczepić, chłopak był naprawdę zdolny, gibki, wytrzymały, pełen niemożliwego do wyuczenia wigoru oraz odwagi. To właśnie te dwie ostatnie cechy sprawiały, że należał do jej ulubieńców. I dlatego każdy jego błąd odczuwała niemalże na własnej skórze. Odruchowo syknęła, widząc, jak obręcz wymyka się z jego uścisku, a Marcel ląduje na ziemi. Na czterech łapach, nie stało się mu nic poważnego, żadnej wystającej ze skóry kości i wymiotów wskazujących na wstrząs mózgu. Coś zapiekło madame V w sercu, ale nie rozczulała się nad akrobatą, klaszcząc tylko zachęcająco w ręce. - Dalej-dalej, nie poddajemy się. Raz jeszcze. Wsłuchaj się w rytm swojego serca, skup się na środkowej części dłoni przy chwycie - rzuciła głośno, podchodząc do podopiecznego, by klepnąć go pokrzepiająco w bark. - Na górę - poleciła jeszcze, po czym znów przyglądała się ćwiczeniom, dopilnowując, by jej komentarze pomagały Carringtonowi w poprawieniu błędów oraz udoskonalenia dotychczasowo wyuczonych technik.

| ztx2


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zagrody zwierząt 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]06.11.22 21:10
4  maja 1958 r.

Założyłam sobie, że każdego dnia przejdę nową ulicą. Trudno pojąć całe miasto bez zapoznania się z jego zakrętami. Te w dodatku na pierwszy rzut oka wydawały się jednakowe. Pozorne było to wrażenie – pojęłam to nader szybko. Zwiedzanie dzielnic, choć nie miałam pewności, czy było mi aż tak potrzebne, skoro planowałam wkrótce stąd wyjechać, przypominało wyjścia w teren. Za każdym razem odsłaniałam kolejny kawałek mapy. Zaczynałam odnajdować gniazda potworów, gryzące pieczary i przyzwoite miejsca na ewentualne schronienie. Tutaj ludzie poruszali się wąskimi tunelami, tam świat był niezmierzony, otwarty. Obcy nie odróżniali kamieni i nie odliczali kroków do domu po drzewach. Prawie tak jak dla mnie marną wskazówką były nazwy ulic i sklepowe ekspozycje. Do czasu. Przy kolejnych spacerach rzeźby zaczęły się powtarzać, kolory drzwi wywoływać skojarzenie, a głos tego jednego piekarza był jak żywy drogowskaz. Chodzić musiałam po nich jak po śladach stworzeń. Dziwni byli ci londyńczycy. Na ulicach porzucali jeszcze całkiem solidne krzesła, a ponad głową zawieszali buty. Ubierali się elegancko, a piękne stroje moczyli potem w miejskim błocie. Ich inność mogła być zagadką dla badacza, ale ja nie byłam żadną badaczką. Ani nawet nie interesowałam się nimi aż tak. Robiłam to, co należało robić, aby przetrwać i nauczyć się tutejszej mowy odpowiednio.
Moim obowiązkiem było również zarobić. Niewystarczające były moskiewskie monety. Rodzina potrzebowała mojego wsparcia, a ja w ręku miałam fach, który mógł się temu przysłużyć. Nie odwiedziłam wielu mieszkań, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tutejsi obywatele nie znają ozdób pod postacią naściennych, rogatych trofeów albo wielkich kudłatych rzeźb. Mogłam więc ofertę swą wykorzystać sprytnie i wzbogacić niedźwiedzi skarbiec. Tego dnia zmierzałam do cyrku zachęcona przylepionym do mrugającej latarni ogłoszeniem. Szczegółów nie potrafiłam odczytać, nie rozumiałam, jakie truchło mieli na zbyciu, ani jak długo przeleżało. Wiedziałam, że mieli… coś. Szłam więc, uznając, że na miejscu otrzymam wszelkie niezbędne odpowiedzi. Zazwyczaj oporządzałam wyłącznie to, co sama upolowałam lub to, co przytargali krewni. Tutaj mowa była o morderstwie obcym, może tak ślamazarnym, że na nic nadadzą się zwłoki. Istniała jeszcze możliwość, że stworzenie owo padło chore lub stare, a wtedy mogło być zupełnie bezużyteczne, niewarte złamanego rubla. Nie nawykłam jednak do bezmyślnych dywagacji. Sprawie chciałam przyjrzeć się osobiście. Dlatego więc wyposażona w mapę poruszałam się po brytyjskich alejach z zamiarem dostania się do cyrku. Z rozgniewaniem przyjmowałam fakt, że moja własna orientacja w terenie zdawała się w ścisku miasta szwankować. Późno już było, ptaszyska przestały krakać. Pergamin pozapisywany po rosyjsku zwinęłam w rulon. Ostatni zakręt w prawo.
Okolica, w której rozstawił się błazeński namiot, była jednym z gorszych, odstających zakamarków. Fraki bardziej starte, odór upierdliwie drażniący nos. Tutaj mniej było tego, co widziałam w centralnych częściach. Mniej pokazowej finezji. Bardziej rosyjsko, choć pijane chłopy bełkotały znów po angielsku. Z ulgą przyjęłam fakt, że nie muszę ich rozumieć.
Parsknięcie aetonana pogalopowało wzdłuż ulicy. Zmierzałam we właściwym kierunku. Jeżeli dzisiaj zdobyłabym interesujące zwłoki, jeszcze tej nocy będę mogła zacząć je szykować. Od przyjazdu do Europy nie tknęłam drutów. Drażnił mnie niezmiernie widok bezużytecznych narzędzi. Zapolowałam raz tylko, ale zdobycz nadawała się bardziej na kolację niż do rzemiosła. Wyczyszczone okolice Londynu dawały tylko ohydną rybę i kundle, które nie nadawały się nawet na domowe pantofle. Niedźwiedź apetyt miał znacznie większy.
Pchnęłam bramę cyrkową, natychmiast kierując się za odgłosami stworzeń ściśniętych w surowych klatkach. Zwierzęta, które znałam, swe krótkie życie przeżywały na wolności. Były to wspaniałe okazy, o cennym wizerunku i lśniącej sierści. Widok tych zagród sprawił, że zwątpiłam. Nie zamierzałam jednak żałośnie odchodzić z niczym.
Smród rozkładającego się ciała prowadził mnie we właściwym kierunku.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Varya Mulciber dnia 10.01.23 17:31, w całości zmieniany 1 raz
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Zagrody zwierząt [odnośnik]09.12.22 11:46
Ściany drewnianych baraków zdawały się sięgać nieba; najczęściej przemykał ścieżką pomiędzy nimi, nie zastanawiając się nad tym, co znajduje się tam, po drugiej stronie. Czasem odprowadzało go ostrzegawcze powarkiwanie, dobiegające zza ogrodzenia, nierzadko towarzyszył mu ptasi trel, smutny, cichy, jemu samemu bardziej przypominający lament, często także nawet w nocy, w wagonie, słyszał ryk zouwu, którego dzika natura nie odnajdywała się najlepiej w niewoli.
Tego jednego wcale tu nie lubił; unikał patrzenia w oczy zwierząt wciśniętych w niewielkie przestrzenie, tresowanych długo, całymi godzinami, by następnego dnia ku uciesze gawiedzi wybiły się wyżej, by ich skrzydła sięgnęły trapezów i lin; nie z własnego wyboru się tu znalazły.
Ich też tresowano każdego dnia, ale decyzja o pozostaniu w tym miejscu była świadoma, podjęta osobiście; może romantyzował to wszystko, może poza cyrkiem stworzenia te wcale nie czekałoby nic lepszego, w gruncie rzeczy opiekunowie dbali o nie najlepiej, jak potrafili. Ale gdy tylko mógł, wymigiwał się od obowiązków związanych z opieką nad nimi; wolał jedynie słyszeć je zza drewnianych ogrodzeń, nie zakłócać ich przestrzeni.
Dziś wymigać się nie mógł.
Sadie wcisnęła mu w dłonie jakiś eliksir, który miał zneutralizować mdlącą woń truchła tygrysiego samca, zmarłego ze starości dzień temu; roztarł na dłoni kilka kropel, a potem wtarł je w skrzydełka nosa i łuk kupidyna. Sama buteleczka zniknęła w kieszeni spodni, mogła się jeszcze dzisiaj przydać.
Bez słowa wysłuchał tego, czego od niego oczekiwano, z początku jedynie z dystansu przyglądając się potężnej sylwetce zwierzęcia, które wciąż wyglądało, jakby zapadło jedynie w długi sen.
Nie mógł przestać myśleć o tym, że jeden skok wystarczyłby, żeby potężna łapa znalazła się tuż obok niego.
Miał zająć się tygrysem, przygotować go na sprzedaż, doprowadzić pustą zagrodę do takiego stanu, by ewentualni nabywcy byli w stanie wytrzymać tu choć naście minut, przeprowadzić w spokoju oględziny.
Z początku zajął się samym zapachem; odore mutatio nie rozwiąże całkiem problemu z przytłaczającym smrodem, ale być może choć trochę przełamie dominującą w powietrzu nutę. Rzucił jeszcze kilka zaklęć czyszczących, krążąc wokół wyłożonego na drewnianych deskach tygrysa, wciąż oswajając się z jego obecnością.
Wywleczono go tu dzisiaj, wcześniej przechowywano w zamkniętej skrzyni, schłodzonej zaklęciem; nawet po śmierci nie zakończył swojego występu, czekał na widownię. Rozumiał, że sytuacja finansowa cyrku nie była najlepsza, ale monetyzowanie śmierci wydawało mu się już przesadą - chociaż teraz to stworzenie powinno móc w końcu spocząć, znaleźć spokój.
- Caeli fluctus - zakreślił różdżką obszar wokół tygrysa, chcąc obniżyć temperaturę wokół zwierzęcia o całe dziesięć stopni. Zajęty pracą, z początku nie usłyszał kroków zwiastujących czyjeś nadejście; drzwi do zagrody pozostawały wprawdzie otwarte, ale nie spodziewał się jeszcze żadnego z wizytatorów.
Ale jednak znalazła się tu.
Obca mu kobieta, a może jeszcze dziewczyna, z tej odległości nie był w stanie rozpoznać. Nie wyglądała chyba na potencjalnego kupca. - Czy mogę w jakiś sposób pani pomóc? - wyważona uprzejmość nie objęła oczu, nie przepadał za nieznajomymi kręcącymi się po tych terenach cyrku, które nie były przeznaczone dla odwiedzających.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Zagrody zwierząt
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach