Wydarzenia


Ekipa forum
Przed domem
AutorWiadomość
Przed domem [odnośnik]08.08.21 15:32
First topic message reminder :

Przed domem

Chatka porzucona w krzaczej gęstwinie, w cieniu drzew, z widokiem na zaklęte w dolinie jezioro. Nie ma tu zbyt wiele, zdaje się, że natura dawno temu przejęła okolice domu. Porośnięty bardzo ogród kryje swe tajemnice, gdzieniegdzie natrafić można na porzucony konar czy niewielki dół wykopany przez tajemnicze stworzenie. Kawałek jednej ze ścian chatki porośnięty jest dzikim pnączem. By dostać się do głównego wejścia od leśnej dróżki, należy obejść dom dookoła. Nie chronią go płoty, całość wygląda na dość zapuszczoną. To miejsce zdecydowanie potrzebuje odświeżenia. O poranku pukają w szyby chłodne wiatry znad wody, a nocami gałęzie postukują w starą, drewnianą konstrukcję.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss

Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 12:43
Ostatki lata bluźnierczo dostawały się do skóry, jasne promienie słońca naiwnie wyglądały zza pokaźnych kłębów piętrzących się na nieboskłonie. Gdzieś niedaleko majaczyło jeszcze nie lada jezioro, z wodą na pozór nieskażoną obecnością człowieka; ta musiała być jednak stanowczo za chłodna, by móc wejść beztrosko w odmęty regularnej toni. Przenikający każdy skrawek ciała dreszcz bez zwłoki dopaść mógł męskie, przemądrzałe oblicze. Może tak powinien odwdzięczyć się temu gamoniowi, może tak właśnie podziękuje za niezgrabne lądowanie, które raczył mu zafundować ― wpychając go, bezczelnie i bez zapowiedzi, do głębokiego zalewu. Dziwaczna litość obudziła się jednak w cierpliwej staturze portowego złodziejaszka; nie będzie tak infantylnie fundował tamtemu kataru, a sobie podobnego odwetu, przeprowadzonego przy możliwej sposobności. Skurczybyk był pamiętliwy i wyczekiwałby pewnie dnia jawiącego się szansą zemsty. Co gorsza, z pewnością by rzeczonej ewentualności nie przegapił. Szybko więc podniósł się na nogi i niemo począł oceniać straty. Nieduży kufer z ich leciwymi szmatami otworzył się przy upadku; gdzieniegdzie znaleźć można było ichniejszą skarpetę, albo którąś z tych jego nudnych, znoszonych koszuli, więc konsekwentnie zabrał się zbieractwo. Zielona, trochę wilgotna trawa zgoła odznaczyła się obecnością na ciemnych spodniach; tym nie przejął się jednak zanadto, porządne, poniedziałkowe pranie winno wszakże załatwić sprawę. Gorzej wyglądała cudza posesja, zaorana od uderzenia dwóch masywnych sylwetek, skąpej walizeczki, podniszczonej zębem czasu miotły. Spadamy stąd dudniło głośnym echem we łbie bynajmniej nieszukającym przecież zwady; na takim odludziu mieszkał zapewne nie lada wariat, którego trochę naruszonej ziemi mogło wyjątkowo mocno poruszyć. Bezwładnie wepchnął do torby porozwalane manatki, a zaraz już gotów był na powrót wsiadać na tę ich nędzną szczotę, coby dostatecznie dobrze zmyć stąd ślady swojej niedawnej obecności; nie zdążył mrugnąć, a na horyzoncie zjawił się natarczywy świadek ich przypałowego lądowania. Psidwak złośliwie uczepił się czarnej nogawki, zacisnąwszy na niej zęby szarpał nieznośnie; niedokładnie wiedział, jak należało obchodzić się z podobnie furiackimi zwierzętami, samemu posiadając zaledwie mrukliwego, leniwego kota, więc nienormalnie biernie pozwolił Nochalowi rozrywać na strzępy ostały przy kostce materiał. I własną skórę, z wolna krwawiącą już od wczepionych w nią kłów.
A potem wyrosła mu przed oczami ona. Prawdziwa, nieprzypominająca zjawy, niewidziana chyba całe wieki. W rzeczywistości minął może rok, odkąd spotkali się po raz ostatni nad śmierdzącą trupem Tamizą. Była wtedy nieswoja, jakby czymś skrzywdzona, ukryta emocją pod masywnym płaszczem niepasującym do ciepła ówczesnej jesieni. Zapowiadała walkę, o idee i o siebie, więc nakazał jej wtedy nie dać się zabić. Po czasie dopadła go wreszcie tęsknota, więc wykrzesał z siebie nawet jakiś leciwy list, całkiem do niego niepodobny. Tępa sowa najwyraźniej nie mogła jej odnaleźć, albo zgubiła gdzieś po drodze ten ckliwy słowotok troski, więc założył najgorsze. Że go wtedy nie usłuchała i tak po prostu pozwoliła im się zakatować. Miałki sentyment dopadał go, ilekroć w Parszywym rumu nie nalewała mu już ta znajoma, wyszczekana barmanka; mgliste wspomnienie dręczyło ducha, ilekroć przypominał sobie o marnych próbach wyciągnięcia z jego spiętego umysłu czegokolwiek więcej. Port stał się bez niej inny, cichszy i chyba zdecydowanie brzydszy. Niektórzy zwykli mawiać, że pewne rzeczy doceniało się dopiero po ich stracie; podobny zwiastun pustki majaczył pod przykrytymi kurzem reminiscencjami Philippy Moss. Bo dopóki nie rozpłynęła się w powietrzu, nie ufał jej prawie wcale, a i za jawne nadwyrężenie uznałby pewnie nazwanie jej przyjaciółką. Tak też najpierw dopadł go żal, że wszystko to potoczyło się jakoś tak głupio; później istniała już tylko złudna nadzieja, że gdziekolwiek teraz była, duchem i ciałem, było jej teraz lepiej. Czy rzeczywiście było?
Philippa ― wydusił tylko, kiedy przemówiła do brutalnego czworonoga; wyrządzona przez niego rana jakby od razu przestała dokuczać, a w mimice wiecznej beznamiętności rozkwitł machinalny, szczery uśmiech. Bo ucieszył się, że ją widzi, że jest cała i jeszcze jakoś dycha na tym przebrzydłym świecie. I chyba też dlatego, że los zwiódł ich wreszcie w to samo miejsce, po miesiącach stłamszonej niewiedzą, podbudowywaną przez pesymistyczną ciszę, suchej egzystencji. Trochę w geście niedowiarka, trochę w akcie rozładowania napięcia, bezwstydnie uściskał ją na powitanie. Ciasno złapał ją w sidła osobistego strapienia, jakby milcząco chciał przelać w nią drzemiącą głęboko gorycz. Jakby w ciszy pragnął udowodnić, że zawsze znaczyła więcej, tylko on bardzo długo tej zawiłości nie rozumiał. Puścił ją w końcu i pozwolił dać upust złości, wysłuchując pasywnie steku zaległych w powietrzu pytań. Nie zamierzał się odzywać, samemu zresztą nie znając bliżej motywacji stojącego nieopodal Argusa; niech on się tłumaczy i gada po co, tak naprawdę, zaciągnął go dziś do Devon. A on sugestywnie poobserwuje cały ten mętlik.
Nic się nie zmieniłaś.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 13:51
Gdyby oznaki litości zajaśniały na znajomym, parszywym licu, Argus byłby bliższy ukręcenia jego przebrzydłego łba, niż po niespodziewanej kąpieli w zimnym jeziorze. Marzył o zmyciu z siebie trudu podróży, zaś o korzeniu się przed możliwościami magicznych - niekoniecznie. Niemoc była upokarzająca, trudna i niewygodna, godziła w poczucie godności starannie wypolerowanym ostrzem, aktami łaski, jakby był zdany na ich cholerne zdolności i nie mógł bez nich funkcjonować. Cierpkim charakterem bronił się przed wielkodusznie litościwymi spojrzeniami, wolał wkurwiać i mącić, zostawiać po sobie złe wrażenie z gorzkim posmakiem porażki, gdy triumfował w słownej potyczce. To było lepsze niż miłosierdzie, współczucie i użalanie się nad losem wadliwego ciała. Dobrze więc, że otoczenie pochłaniało pianistę bardziej niż przemyślenia skołowanego nędznika; poprowadził spojrzenie po drewnianej konstrukcji, okiem laika próbując ocenić jej stan, ale nie wyglądała jakby miała zawalić się na łeb właścicielki. Na szczęście.
- Zluzuj - zdążył prychnąć, obserwując chaotyczną szamotaninę Scaletty z elementami garderoby. W kufrze, w którym przed wylotem zrobił idealny porządek, ubrania lądowały na bezkształtnej kupie, wymiętolone i wymieszane. Niezadowolenie momentalnie powlekło rysy chudej twarzy, ale niedługo poświęcał uwagę tej scenie, bo otoczenie, a raczej psi huragan, zaskarbił sobie pierwszeństwo. Filch, oczywiście, był przodownikiem empatycznych zachowań - krótki śmiech wzburzył struny głosowe z wzorową nikczemnością, zaś niewiedza przyjaciela dolewała oliwy do ognia; wkrótce miał wszystko zrozumieć, dlatego nie zamierzał przejmować się jego chwilowym nieszczęściem. Mimo skoku adrenaliny, pierwsze warstwy wyczerpującego niepokoju opadły - paradoksalnie - na widok psa. Skoro kundel pełnił straże, bronił nie tylko posesji, ale i szanownej opiekunki. Spodziewał się, że i ona wyjrzy niebawem zza framugi, w jednej dłoni dzierżąc różdżkę, a w drugiej wałek albo inną prowizoryczną broń, którą mogłaby wbić intruzom rozsądek do głów - uparcie przewiercał drzwi spojrzeniem, wsłuchany w powarkiwania - jak się domyślał - Nochala.
Ulga nadtopiła stwardniałe serce, na moment przejmując kontrolę nad spiętymi mięśniami, by wycisnąć z płuc wstrzymany oddech, kiedy Philippa przemykała po niepewnych schodkach. Przyjrzał jej się uważnie, doszukując się niepożądanych oznak napadu - siniaków, rozcięć, otarć - ale nie dostrzegł nic niepokojącego. Poza samym spojrzeniem, rzecz jasna, na które cwany uśmiech sam wykrzywiał usta. W milczeniu pozwolił kobiecie na przywołanie do porządku kundla i w mig zarejestrował szok odmalowany w oczach złodzieja (aż uniósł brew na ten widok) i klepnął go krótko w ramię - w ramach otuchy, niech sobie biedaczyna wszystko na spokojnie przetrawi.
- Też się dziwię - przyznał, mrużąc oczy nie tyle na pytania, co na podejrzliwość Phils, ekspresowo wypierającą zaskoczenie. Dobrze, powinna się martwić, do kurwy nędzy - on też się martwił, kiedy obdarta z piór sowa łomotnęła o szybę z podziurawionym pergaminem. Ostrożność w tych czasach była konieczna, nie winił jej, zwłaszcza że mieszkała tu samotnie. Charakter wyciosała już dawno - ledwo pamiętał ją z okresu, w którym nie emanowała taką pewnością - jednak okrutna rzeczywistość lubiła uderzać w najtwardsze charaktery, znienacka i boleśnie. Nie uciekał, gdy niewielkie dłonie zaciskały się ciasno na materiale i ani myślał darować sobie bezczelnie cwany uśmieszek, wlewający w jasne spojrzenie zwodnicze podszepty wyzwania. Po tym mogła go poznać w ćwierć sekundy. - Zrób - rzucił, unosząc brew i zadzierając brodę, zaś chwilę później uaktywnił się zszokowany śpioszek, wyduszając znajome imię ze ściśniętego gardła. Argus nieznacznie odwrócił się w jego stronę, obserwując kątem oka reakcję przyjaciela. Tak sądził, że tajemniczą wyprawą wyświadczy mu przysługę. Wzrok przesunął się znów na Philippę, zanim utonęła w wylewnym uścisku, którego nie spodziewał się nawet Filch - powstrzymał kąciki ust przed uśmiechem, cierpliwie czekając, aż poświęcą sobie wystarczającą ilość uwagi, zanim sam postanowił przywitać się po ludzku.
- Coś taka kudłata? - rzucił, dłonią sięgając kobiecego podbródka, by pociągnąć go lekko do góry i obrócić trochę w lewo, trochę w prawo, urządzając sobie krótkie oględziny. Nie, żadnych śladów - dobrze. Zgiętymi palcami zgarnął kołtuny sierści z jej policzków. - Nie gadaj, że z nudów tarzasz się po dywanach. Wariujesz na tym zadupiu, ot co - przewrócił oczyma, wygłaszając wnioski. - Zamierzasz nas tu trzymać o suchym pysku? - pragnienie rzeczywiście drapało gardła.


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 13:56
Kiedy opuszczaliśmy port, na moich nadgarstkach widniały sine pręgi po więziennych kajdanach. Kiedy opuszczaliśmy port, byliśmy głodni i zmęczeni. Zmarnowani ciągłą walką, niesprawiedliwością dla braci i niemożliwością działania, które mogło coś znaczyć. W pierwszych tygodniach broniłam się przed światem pozostawionym za plecami, starając się zaczerpnąć nowej, zielonej rzeczywistości. Bose stopy nie pamiętały rześkiego uczucia przedzierania się przez trawiaste pola. Dziwiłam się, gdy świt witał mnie ptasim koncertem, kiedy nikt nie dobijał się do drzwi – kiedy przez kilka chwil dane nam było zupełnie schować się przed światem. Niewiele było wzmianek, ledwie kilka milczących sów i rzadkie spotkania z bardziej znajomymi twarzy. Aż do końca zimy prawie nie wychodziliśmy z chaty. Skryci w ogniu, bezpieczni i spokojni uczyliśmy się wieść życie bez tej igraszki, bez cholernej prowokacji i nieustannie wyrzucanych sobie wyzwań. Dni nudne, odizolowane, pełne wyszeptanych przy trzaskającym kominku planów, jak naprawiać świat po swojemu. Rany musiały się zagoić, nieprzespane godziny należało uzupełnić. Próba, nadzieja, szaleństwo? Ucieczka miała milion określeń i żadne z nich do końca mi się nie podobało. Nie potrzebowałam jednak tego definiować. Wtedy gnałam za uczuciem, za pieprzonym świętym spokojem – by zdążyć przed dłońmi przepracowanymi do krwi, by zdążyć, nim umysł frustracja pokrzywdzi duszę i wszystkich tych, którzy znajdą się przy niej. Takich jak na przykład oni dwaj.
Dwie cholernie zdeterminowane przybłędy, które nie miały prawa wylądować na moim ganku. Nie widziałam ich od tych kilku miesięcy, nie wiedziałam, czy żyją, czy zgnili z głodu albo czy nie odbiła im szajba w tym wojennym gównie. Ostatnie miesiące dojeżdżały nas bezlitośnie. Na pierwszy rzut oka wydawało się jednak, że prezentowali się raczej… jak to oni. Pierwsze podejrzliwe, zdziwione spojrzenia ustępowały czemuś łagodniejszemu. Pokrętnej, niewykrzyczanej uldze, tęsknocie za kimś, kto pachniał jak dom, który ukochałam. Jak port i wyrzygane w szantach historie. Jak przeszłość, której nigdy nie umiałabym się wyrzec. Byłam trzeźwa, a oni byli dotykalni. Trudno było dłużej zwalać na jakieś cwane podłe sztuczki.
- Za wylewni to wy nie jeste…. – I już miałam zmarszczyć czoło, wepchnąć ich dwóch w oskarżycielską pułapkę, albo może nawet do jeziora, gdyby tylko Nochal by mi pomógł (a wyglądał na całkiem gotowego na taką akcję), ale wtedy Scaletta żarliwie ścisnął mi żebra, poprzedzając miażdżący uścisk jakimś sentymentalnym uhonorowaniem mojego imienia. Chyba nie tylko ja testowałam trzeźwość własnego osądu. Zamknięta w tych ramionach odruchowo musiałam uwolnić Filcha i pozwolić temu złodziejskiemu gamoniowi wyciskać ze mnie powietrze. Dłonie pomknęły jednak dość ochoczo na plecy stroskanego, by wycisnąć tam swój niewielki – ale miałam nadzieję, że znaczący – ślad obecności. Czy on zaniemówił? Znajome zapachy jeszcze głębiej wdarły się do nosa, ścierając się z moim devońskim wcieleniem. Spróbowałam wziąć wdech, spróbowałam opuścić całe stopy na trawę, spróbowałam nie wymykać się aż tak i pozostać. – Cholera, Scaletta – burknęłam ni to w oburzeniu, ni to w rozczuleniu, bo kompletnie nie wiedziałam, jak się powinnam czuć. I jak się czułam, kiedy portowe ramiona łakomie wciągnęły mnie pomiędzy wspomnienia o parszywej epoce. – Czuję, że bardzo się stęskniłeś. Oj, bardzo wypowiedziałam ulubionym, nieco zaczepnym tonem. A teraz bądź grzecznym chłopcem i mnie ładnie wypuść, dodałam w myśli, choć na tyle skutecznie, że zaraz już stałam bezpiecznie, wolna, dumna, gotowa zaraz pozamiatać ten burdel, bo przecież chwilę wcześniej im to głośno obiecałam.
- Psy mają sierść, Argusie – postanowiłam elegancko wyłożyć mu prawdę o świecie, obejmując go przy tym upominającym spojrzeniem, choć niewielki miało ono efekt, kiedy tak sobie rozporządzał moją buzią jak własną. – Porządnicki – mruknęłam nieco rozbawiona, kiedy tak pościerał ze mnie psidwacze ślady. – I jak? Teraz podobam ci się bardziej? – podpytałam Filcha, skoro już zabrał się za pielęgnowanie mojego wizerunku. Prędko jednak moje oczy pomknęły ku Michaelowi, który załapał się na dość niespodziewany bonus w postaci niecnego uśmieszku. – No chodźcie, chłopaki – odezwałam się wreszcie, a całkiem zachęcającemu tonowi głosu towarzyszyły dwie ręce zapętlające się wokół ich ciał. – Zdziwiłbyś się, co można robić z dywanami – dodałam przekornie gotowa jednak zaprezentować mu namiastkę moich durnych domowych wojaży. - Włazimy do środka, szczawiowa na ogniu. Mam nadzieję, że smakuje wam zielsko w zupie. Przepis prosto z Parszywego… Dostaniecie po misce, ale potem chcę wiedzieć wszystko. Zrozumiano, czy trzeba wam powtarzać dwa razy? – podpytałam kontrolnie, a do ostatnich słówek zakradł się nieco teatralny, złowrogi ton. Nochal podreptał za nami, zapewne wciąż chętny do posmakowania złodziejskiej łydeczki.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 15:19
Doświadczone wojną ciało i umysł nie trwożyły się już na widok bladej strużki krwi, ściekającej leniwie po łydce; doświadczony zimnem i brudem celi złodziejaszek nie cieszył się już nikczemnie ulicznymi łowami. Dużo zdążyło się od ostatniego razu pozmieniać: w dobrze jej znanym porcie, gdzie coraz częściej echem odwetu wsłuchiwano się w pękające czaszki; w dobrze jej znanym chłystku, który z większą jeszcze ignorancją swawolnie traktował życie. Bo przecież teraz każdy dzień mógł być ostatnim, bo przecież pochłonąć go mogła żałosna niemoc, dręczący ducha wyrzut, albo inny, fatalnie dojmujący, koszmar na sennej jawie. Pewnie dlatego w czyn wkradła się dziwaczna doza bezinteresowności, nad wyraz często kierowana porywem, w istocie łagodnego, serca; pewnie dlatego jakoś łatwiej myślało się o relacjach, te wszakże i tak migały frustrującym omamem, przypominając o sobie w najmniej sprzyjających temu momentach. Jakby dla zażegnania samotnej matni zawitał więc niedawno w Łupince, nowym kącie tego zdolnego łachudry, który szczerzył się teraz w geście głupawego rozbawienia. Jakby dla wyrwania się z wszechogarniającego letargu wyłaził powolutku w toń tłumu, rozwagę którego zdołała uśmierzyć ta miałka wizja optymistycznego rozejmu. Czasem jeszcze żywot niósł się hajem jakiegoś taniego ścierwa, albo goryczą sztucznie pędzonego sikacza; czasem jeszcze żywot stawał się przyjemniejszy pośród niewielkich triumfów codzienności, osadzonych w sprytnym karcianym szachrajstwie, albo cudem skądś wygrzebanej paczki fajek. Jakże smutnym minimalistą stał się w ciągu ostatnich miesięcy; jakże przejmująca była ta zmierzająca ku dnu ścieżka jego przeznaczenia. Argus istniał po swojemu, jakoś całkiem normalnie, konsekwentnie robiąc swoje; Philippa zaszyła się w tutejszej izolacji, oderwana od portu, zanadto ostatnimi czasy śmierdzącego, ale wciąż wydawała mu się znajoma, bliska, swoja. Może to wynik ckliwej próby tęsknoty, która skutecznie namieszała mu we łbie; może to jednak stateczna prawda, swoiste świadectwo tego, że nie zapomniała doszczętnie o dawnym schronieniu, o przytulnie bezpiecznym gniazdku, o nim.
Nie bardziej od ciebie ― stwierdził zaborczo, jakoś niechętnie dopuszczając do siebie myśl, że w istocie dopadła go taka nostalgia. Czym byłby zresztą ten niespodziewany wywód emocji, jeśli nie pokusiłby się o przekorność? Tak zwykli już funkcjonować, tak drażnili się ciągle nawzajem, szybko zawsze zmęczeni wzajemnym widokiem opętanym złośliwością; dziś nie zamierzał jednak odwoływać się do starych kąśliwości, chyba z racji ciążącego na rysach wnętrza sentymentu. Bo tak zupełnie prawdziwie myślał o niej od czasu do czasu, w niemej nadziei, że spotkają się jeszcze kiedyś na jednej linii losu, albo chociaż w wierze, że jej jestestwo stało się teraz lepszym. No właśnie, udało się zwieść ich na jedną posesję, pośrodku niczego, tak nagle, w jednej godzinie, w jednym dniu.
Filch.
Więc ty wiedziałeś...Że ona żyje, cała i zdrowa, dokładnie tutaj, chciałoby się uzupełnić ten niespecjalnie zrozumiały wykwit oburzenia, co to obudził się w nim dopiero po oniemiałym uścisku. ― I nic nie powiedziałeś? ― dodał zaraz, porzucając poprzedni ton w mgle niezrozumienia. Wystarczyłoby wydukać wątłe nic jej nie jest i tak myśl stałaby się jakaś spokojniejsza; wystarczyłoby wyjaśnić krótko, po jakiego chuja ciągnie go na tej beznadziejnej miotle przez pół kraju, a miałby do tego wszystkiego trochę więcej motywacji. Miast tego wybrał jakąś dziwaczną formę niespodzianki, bo i ona pojęcia nie miała o żadnych odwiedzinach. Cieszył ją w ogóle ten przebrzmiały już w podświadomości zapach i obraz porzuconej sadyby? Wszakże tylko z tym kojarzyć mogła jego twarz, tylko o tym przypominać jej mogło widmo jego statury, bezczelnie podrzucone jej pod sam próg. ― Kawał z ciebie chuja ― skwitował z grymasem niezadowolenia, zaraz całkiem wścibsko, acz milcząco, przyglądając się ichniejszym, zalotnym dywagacjom o sierści i dywanach. Coś ich kiedyś łączyło? Nieprawdopodobnie mocno chciałby chyba o to spytać, kiedy tamten bezwstydnie łapał ją za podbródek, a ona flirciarsko bajdurzyła o podobaniu się, ale to przecież nie jego sprawa. Mógł zaledwie posłać obydwojgu sugestywne spojrzenie, iskrzące trochę zazdrością, trochę dociekliwością; przed tym nic już nie raczyło go powstrzymać. Spostrzegawczo wyłapał zresztą jej niecny uśmieszek, więc podobny wykwitł i na jego twarzy; miseczka treściwej zupki brzmiała nad wyraz zachęcająco, zwłaszcza że po tej pieprzonej podróży trzewia wykręcały mu się do góry nogami.
Nieźle się tu urządziłaś ― skomentował po chwili zadumy nad okolicznym krajobrazem, bo w istocie ładniejsze to było miejsce od leciwej klitki w starej kamienicy. Nigdy nie zebrał się do czekającej tam na niego robocizny, pozostawiwszy po sobie wytłuczoną z namysłem dziurę w ścianie, prowadzącą ku tajemniczym zgliszczom syfiastego strychu. Chyba się za to nie gniewała? Winna była mu o sobie przypomnieć, w chaotycznym amoku zapomniał o swojej obietnicy. Albo nie, bynajmniej nie musiała bezczelnie włazić mu do życia z butami, bo ilekroć próbowała to zrobić, z premedytacją rzucał wtedy odpychającą tezą. Jakże głupim było jej wtedy nie ufać, jakże głupim było trzymać ją na dystans. Istna żałość, tylko tak mógł obecnie o sobie myśleć. Ale może i w tym chował się jakiś urok. ― Ale tym to chyba trzeba by się zająć? ― uznał retorycznie, wzrok kierując na stos drewna czekający na porąbanie. Zaraz jesień i zimne wieczory, nie mogła się tu, biedaczka, zaziębić. ― Ogarniemy ― dopowiedział od razu, przy okazji niezdarnie potykając się o leżący u wejścia dywanik. Nosem wpadł w zawieszone na lince pranie; jakieś prześcieradło, jakaś znoszona sukienka i figlarne majteczki. Parsknął cicho i wlazł do środka, już ciesząc nozdrza wonią pyrkającej na kuchni szczawiowej. Chyba nic się nie przypalało?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 15:31
Kiedyś Londyn wymalowano wdzięcznymi barwami szansy, obiecującym mirażem kuszących wizji lepszego życia oraz nowych początków. Argus przenosił się do miasta ze złamanym sercem, lecz i wielkimi marzeniami, którym poświęcał się bez pamięci, dzień po dniu zapoznawał się z rzeczywistością oderwaną od dotychczasowych doświadczeń. Londyn pęczniał od bogactwa i gnił od biedy, był fascynującym artystę połączeniem światów, był kontrastowy, inspirujący; pozwalał zachłysnąć się wszechobecną sztuką, wspaniałymi teatrami, zimnym marmurem rzeźb, koncertami najwyśmienitszych artystów z całego świata i zupełnie innym wymiarem ludzkich tragedii. Korzystał z tych dobroci (i dramatów), gdy nadarzała się okazja, a portfel nie świecił pustkami, lecz to portowe towarzystwo, osobliwa mieszanka poturbowanych istnień, właśnie to trzymało go w ludzkich ryzach. Uwielbiał pławić się we własnej niezależności, głęboko wierzył w przekonanie, że ludzie nie są mu potrzebni, a jednak wracał do tych zaszczanych spelun przeżartych wonią zgniłej ryby i człowieczego zepsucia, wracał nawet po zmianie ciasnego portowego gniazda na nieco wygodniejsze mieszkanie - wracał, bo miał do kogo. Ten czas wydawał mu się wyjątkowo żywy, jednak mgła coraz ciaśniej osnuwała wspomnienia, zaś teraz byli rozbitą zgrają, każdy we własnym kącie, każdy skopany trudami konfliktu. Brakowało mu tego, spotkań bez celu, trwonienia czasu nad lepiącym się od alkoholu barem, który zawsze musiał przetrzeć, wzburzając salwę śmiechu i lawinę wrednych żartów, te pijane gęby wręcz na to czekały, układając je sobie z wyprzedzeniem, a on zawsze wkurwiał się teatralnie, wyzywając każdego po kolei zmyślną wiązanką. Towarzystwo tej dwójki było ożywcze, oderwane od trudności i dylematów ostatnich miesięcy.
Obserwował zaskakujący uścisk, w nieskrępowanej próbie wyczytania wskazówek z mowy ciała obojga - ze znajomych rysów twarzy, powyciąganych w emocjach, oraz ze słów, choć nie padło ich wiele. Zza zmrużonych powiek próbował wychwycić, co w zasadzie ich łączyło, ale w końcu odpuścił ze znudzeniem, bo czas i Mojry zawsze robiły swoje, sterując tym pierdolonym padołem, jak żywnie im się podobało (jednego dnia idziesz do lasu, odpocząć od ludzi i kończysz obścisk... nieważne, przecież o tym miał nie myśleć). On mógł tylko obserwować spektakl, czasem kogoś popchnąć albo zrzucić z miotły, jak się dziś nauczył. Cierpliwie odczekał aż Scaletta połączy kropki, niczym dwulatek uczący się prowadzić krzywe linie od punktu do punktu. Nie mówił, bo wiedział zbyt mało. Może Philippa celowo unikała kontaktu z tym szczylem? Może znalazła sobie jakiś absurdalny powód żeby zostawić go w głębokim poważaniu i zbywać listy? Nie zdążył się dowiedzieć, a co było lepszego od bezpośredniej konfrontacji? Prędzej czy później zamierzał zdradzić przyjacielowi, po co wlecze go aż do Devon, ale najpierw wolał upewnić się, że Phils niestrudzenie siedzi na swoim zadupiu. Wysłuchał kretyńskiego dukania, by na niezadowolone inwektywy rozciągnąć usta w uśmiechu i odpowiedzieć mu krótkim - Dzięki - jakby właśnie usłyszał komplement.
Uważne spojrzenie nie odpuszczało pannie Moss, niepomne na wzrokowe upomnienia - zmarszczone brwi i wpisana w tęczówki determinacja wyraźnie wskazywały na istotność przeprowadzanych oględzin. Powagę skruszyło dopiero pytanie, na które uniósł brew, prędko rzucając odpowiedź ubraną w sprytny ton. - A podobałaś mniej? - czyżby próbował sobie udowadniać, że pewne dumne oczy wcale nie wciskały się w myśli z coraz większym uporem? Że dało się je wyprzeć każdym innym spojrzeniem? Przecież się dało, żaden problem, Philippa mogła panoszyć się w myślach dokładnie tak samo, jak Leta - każda inna mogła. W sugestywnej odzywce nie sposób było dopatrzeć się niczego dziwnego (chyba że było się Scalettą, wtedy zapewne było można) - żywił się prowokacją, była dla niego naturalną formą wyrazu.
- Musisz mnie oświecić, Moss. Nie mów tylko, że zaczęłaś na nich latać, jak te egipskie paniątka - rzucił na wspomnienie dywanów, ciekaw co tam sobie umyśliła, gdy tak zaborczo ciągnęła ich w objęciach. - Jak powtórzysz trzy razy, to być może zmusisz złodzieja do gadania - podpowiedział konspiracyjnie, udając, że wspomniany złodziej nie zdążył jeszcze zdradzić się ze swoją niewiedzą. Niech się pogłowi nad zagadką, a co! W międzyczasie wzrok Argusa prześlizgnął się po wskazywanych przez przyjaciela sprawunkach, czyhających na pomoc męskich ramion. - Ogarniemy - potwierdził solidarnie, moment później parskając krótkim śmiechem na majtki zawieszone na nosie Scaletty. Nie próżnował. - Szybki jesteś - stwierdził, schyliwszy się, by oszczędzić sobie guza od framugi, nieco za niskiej na upierdliwie wysoki wzrost. Na szczęście wnętrze chatki nie atakowało czerepu sufitem - rozejrzał się po nim, przez chwilę ignorując leżący u stóp dywan, lecz i na niego kiedyś musiał zwrócić uwagę. - To co można robić z dywanami? Potykacz? - skomentował, nie rozumiejąc zawiłości tego procesu.


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 16:32
Pomiędzy dziurawą beczką a workiem ziemniaków (pustym, bo dawno już nie widziałam na oczy całego wypchanego), u boku żywo obwąchującego niezapowiedziane towarzystwo psidwaka, tłumiłam tylko śmiech, przysłuchując się jakże uszczypliwej rozmowie. – Co niby miał powiedzieć? – Brew pędem wzbiła się do chmur, bezskutecznie starając się dosięgnąć linii włosów. W tym czasie dłonie wbiłam w talię i prześwidrowałam Scalettę ostrym okiem. Potem popatrzyłam na tego drugiego, ale wyjaśnienie nie nadeszło. Durni. Mogłam się jedynie domyślać, co im się tam w łbach toczyło. Zarzuty jednak zdawały się w Michaelu narastać, bo oto przeszedł do całkiem niewybrednych epitetów, na co ja… wreszcie parsknęłam śmiechem. – Jesteś bardzo milutki, Michaelu – podsumowałam, gryząc się w język, by nie dodać, że kompletnie nie takiego go zapamiętałam. A może jednak zawsze taki właśnie był? Skłócone ze sobą dwa głosy, przymglona wizja jego szorstkiej, odpychającej postawy i… i coś jeszcze, czego nie umiałam nazwać, zdawały się dyktować moim myślom zupełnie chaotyczne interpretacje. By uniknąć bólu głowy, rzuciłam te wszystkie dywagacje w cholerę i postanowiłam już całkowicie skupić się na moich pięknych gościach. Przynajmniej w tym względzie nic się nie zmienili, choć nawet w tych łachmanach dało się wyłapać, że tu i tam ubyło im trochę tłuszczu. A czy przybyło mięśni? Chyba musiałabym jednak dotknąć.
Chwilę później Argus Filch i ja spoglądaliśmy sobie głęboko w oczy, a we mnie wzniecało się dziwne przykurzone uczucie, nieco figlarna nuta, ulubione ciepło potrafiące przemknąć nawet bez cna dotyku. Niewinne zadręczenie, pogodna drobnostka, śmiała prowokacja. Wszystko w jednym. – Mam nadzieję, że zawsze ci się podobam tak bardzo – wymówiłam z dostrzegalnym nasyceniem, a potem tylko moja dłoń przemknęła od jego ramienia aż po czubki palców. Jak czarna kreska pod nabazgranym na pergaminie pozdrowieniem. Dopiero po chwili przekręciłam głowę, by spojrzeć na mojego ulubionego złodziejaszka. Ciekawa byłam, jak mu się podobał ten mały, niewinny popis. Zwykle jednak miał to głęboko w nosie. Nawet jak sam w podobnym funkcjonował jako aktor tej głównej roli.
- Popatrzcie dobrze, bo trochę tu ze mną posiedzicie – wygłosiłam przemądrzałą przestrogę, groźbę i obietnicę w jednym. Wszyscy w trójkę jednak doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że prędko nie opuścimy tego domu i tego ogrodu. Zamierzałam ich przetrzepać jak ten dywan. Albo i dogłębniej. Nie widzieliśmy się wieki, a ja byłam mocno nienasycona wieściami ze świata.Wieloma rzeczami trzeba… się zająć – odpowiedziałam sugestywnie, ledwie przelotnie zawieszając oko na Michaelu. Poza ich spojrzeniami, od środka przygryzłam wargę, po czym brnęłam dalej w głąb drewnianego domku. – Nie mam bladego pojęcia, co robią egipskie paniątka. Raz tylko widziałam jednego… księcia, francuskiego, ale też latał na dywanie. A potem zniknął, zanim namówiłam go, by wziął mnie na przejażdżkę – skomentowałam dość nostalgicznie, bo i widmo zaginionego Francisa mimowolnie zakradło się przed moje oczy. Przyleciał wtedy na dywanie do mojego okna z koszem jedzenia. Kilka dni po. Potrzasnęłam głową, by pozbyć się tego smutku. – Ten złodziej nie jest taki chętny, by ze mną współpracować, Argusie. Stawia opór. Wciąż nie mam na niego metody… - przyznałam poniekąd zupełnie zgodnie z prawdą, ale jednocześnie posłałam temu gagatkowi dość pogodne spojrzenie. Daleko było tym słowom do zarzutu.
W saloniku, przed fotelami nie do pary i zawaloną poduszkami kanapą stała Szanta. Machała ogonem i z przekręconym charakterystycznie łbem wyraźnie wpatrywała się w Filcha. Zignorowałam to, zamierzając panów zaprosić do wygodnego rozgoszczenia się w przytulnej głębi mojego domu, lecz coś stanęło nam na przeszkodzie. Zmarszczyłam lekko czoło, patrząc, jak nos topi Scaletty topi się w mojej jedynej parze tych frywolnych majtek. Porządnie musiałam się namęczyć, by je zdobyć. Obydwaj wydawali się dość oswojeni z tym widokiem i próżno było szukać na tych męskich policzkach zdradliwego rumieńca. No proszę, kto by przypuszczał? Widzieli już podobne? – Gustowne, prawda? – zapytałam nieskromnie, wcale nie czując wstydu, że o to moja bielizna wyeksponowana ponad głowami wciskała im się nachalnie przed oczy. – Och, te dywany – wymówiłam z przesadzoną żałością. – Miałam trzepać, ale wtedy zjawiliście się wy – wyjaśniłam, podchodząc do gara z zupą. Płomień pod nim delikatnie rozgrzał wywar, a przyjemny zapach wypełnił już wszystkie kąty w domu. – No, siadajcie. Zaraz naleję – ponagliłam, gestem wskazując na stół otoczony krzesłami, każde wydawało się pochodzić z zupełnie innego kompletu. Dokładnie tak jak w mieszkaniu na Pont Street.
Wkrótce gorące misy rozgościły się na blacie tuż przed nimi, a ja usiadłam naprzeciwko. Psy natychmiast zbliżyły się do stołu, wypatrując dobrej okazji do pożebrania. Pod niewielkim stołem moja noga lekko trąciła kostkę Scaletty. Ja jedynie uśmiechnęłam się i zaczęłam jeść. – Tylko powiedzcie, że jest pyszna – wtrąciłam, nie mogąc się jednak powstrzymać. – Chyba że chcecie spać w drewutni…
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 17:18
Ostatki letniego ciepła kojąco osiadły na sprzężonych wzruszeniem ramionach; spojrzenie ciemnych tęczówek w niemym podziwie doceniało zaklęte w dolinie połacie jeziora. Woda była już zapewne zbyt zimna, gęstwina krzaków plącząca się u brzegu nie ujawniała zaś żadnej, choćby lichej, plaży, ale majacząca zaniedbaniem działka, łypiące nań gdzieniegdzie dziury w ziemi, wreszcie ― porośnięta wijącym się skrzętnie pnączem chatka, skrywały w sobie coś na wzór nieprzeciętnego uroku. Zewsząd wyłaziła na wierzch siła przyrody, zewsząd atakowała również cisza istnienia, niekiedy tylko przetykana skrzeczeniem jakiegoś ptaszyska, albo jęczeniem zagubionego tu i ówdzie ogrodowego gnoma. W takim miejscu znajdywało się najpewniej spokój ducha; w takim miejscu największym przejęciem okazywało się najpewniej rozgrzanie komina i podlewanie poletka z własną marchwią. Czy słusznie lokował w analogicznej głuszy źródło potencjalnego szczęścia? Czy słusznie, zalana krwią rebeliantów i śmierdząca trupem stolica instynktownie zbrzydła mu w porównaniu z tutejszymi widokami? Marzenia o włoskim kawałku gruntu, ułożonych w rzędzie cytryn albo winorośli, skromnych murach śródziemnomorskiego domku, uśmierzająco łagodziły obarczony grzechem łeb; naiwny sen o lepszym jutrze, swoistej zmianie ścieżki własnego przeznaczenia, jakiejś niedosłownej spłacie zaciągniętego u setek ofiar długu niekiedy motał goryczą aktów doświadczanych na jawie. Ale tylko tyle pozostawało z ułudnych miraży, tylko doraźne pocieszenie wyciągał z meandrów samosądów, dokonywanych raz po raz w samotni czterech ścian bezgłosej kawalerki. Tak doszczętnie zepsuty, tak okropnie rozżalony i wkurwiony, snuł się jednak dalej pośród zawiłych alejek huczącego zbrodnią miasta. Bo musiał, bo nieprzerwanie walczył o przetrwanie w samym centrum malowanej okrucieństwem wojny. U jej krańca, o ile ktoś zniesie despotyczne rządy, o ile ktoś znajdzie w sobie wystarczającą potęgę triumfu, być może i on odnajdzie wreszcie swój wierzchołek skrajności. Znudzony był już życiem w formule marginesu, sfrustrowany był już nieodstępującym na krok, wieńczącym jestestwo koszmarem; dojmującym stało się sięganie w toń gryzącego mocą kielicha, albo odeń bardziej niebezpiecznego, pozbawionego kontroli haju. Źle się u niego działo, zwłaszcza ostatnio, ale oboje nie mogli mieć o tym pojęcia. Dzisiejszy przejaw szczerości zdradzał zresztą coś zupełnie innego ― dziwne ożywienie, cudackie natchnienie ducha, swoiste zadowolenie. Burzyć się mógł, że kumpel nie pisnął o wszystkim ani słowa; kwieciście określać go mógł stekiem różnorakich wyrazów złości, ale w istocie radował się chyba w milczącym zachwycie. Że żyła i przesiadywała w tej bezstresowej izolacji, czerpiąc wyłącznie najlepsze, z dala od gwaru tawerny i portowych szumowin; że jej niedookreślone bliżej serce dalej biło rytmicznie, niosąc się echem kąsających tęsknotą reminiscencji dawnych, znacznie lepszych czasów. I on, ten wygadany skurwysyn, znalazł sobie klitkę podobnej klasy, z dala od obmierzłych, londyńskich uliczek, w pełni bezpieczny, w pełni gotowy do korzystania z pasji egzystencji. Głupia myśl niewinnej, zarazem nieszkodliwej zazdrości, wyrosła mu teraz w umyśle, cicho pragnącym przecież tego samego. Na nich czekało jeszcze wiele; a na niego?
Że żyjesz! Szczerze powiedziawszy, po części spisałem cię już na straty... ― wytłumaczył lakonicznie, już zaraz dziwiąc się, że tak chętnie spowiada się tu ze wszystkiego. Wysłał jej wszakże, jakiś czas temu, miałki list, pytający bez przesadnej zawiłości o oczywiste w zastałej sytuacji okoliczności. Wiedział, że wyjechała, wiedział również, że zamierzała walczyć, o innych, ale przede wszystkim o siebie. Nigdy nie otrzymał jednak choćby znaku istnienia, nie mówiąc już o wiadomości zwrotnej. Niedługo później obserwował już tylko wymowną grę pozorów tamtej dwójki, później potykał się o leżący w progu dywan, twarzą lądując w prześcieradle i kobiecej bieliźnie. Ekstrawaganckiej, nieprzystającej do założeń mody ostatnich lat, nienormalnie nowoczesnej.
Tak, bardzo szykowne ― przyznał z dyskretnym rozbawieniem, wyswobadzając się z rozwieszonych na sznurku materiałów. Intrygujący gust, chciałoby się jeszcze dodać, bo u innych panienek widywało się raczej banalne majteczki w bladych kolorach; z drugiej strony coś niechybnie podpowiadało, że podobna preferencja była w jej przypadku całkowicie uzasadniona. ― A poplotkujemy przy obiadku ― dodał wreszcie, jakby w chęci odroczenia wylewu wyczekiwanych informacji. Co on miałby im niby opowiedzieć? O swoich złodziejskich sukcesach i porażkach? Albo o tym, jak obrzygał kwiatki przy furtce wejściowej pod gabinetem takiego jednego doktorka?
My nie z tych, co wybrzydzają, co nie, Argus? ― uznał wymijająco i na pozór złośliwie, szczerząc się jednak z ochotą do dobrze pachnącego półmiska. Szczawiowa wyszła jej całkiem dobrze, dawno nie jadł już zresztą niczego domowego, więc treściwa zupka smakowała mu aż za bardzo. Ale to Moss, jej nie należało przesadnie chwalić, ani dogadzać, bo jeszcze zacznie zadzierać nosa i panoszyć się w manierze wybujałego ego. Od tego mieli w tym zestawieniu Filcha.
Miałem jechać na poszukiwania mugolskiego skarbu, ale wycieczka się nie udała. Niedawno przez kilka dni pomieszkiwała u mnie mugolaczka ― wypalił w końcu, zagłuszając tym samym na moment stukanie sztućców o szkło talerzyków. ― Argus ma nową chatę, wiesz? Odpicowaliśmy ją trochę i prawie umarłem od tamtego spirytusu ― gadał dalej, bo wygłodzony pochłonął porcję aż za szybko. Z kieszeni spodni wygrzebał ostatki papierosków; wymięty kartonik rzucił na stół, z pustej miski uczynił zaś prowizoryczną popielniczkę.
A co u was? Dowiem się czegoś?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Przed domem [odnośnik]14.01.24 20:59
Próba zamknięcia mimiki w okowy niewinnego grymasu spełzła na niczym... może dlatego, że Filch nie podjął wyraźnych wysiłków - na wymianę zdań usta zawiązały się w cwany uśmieszek, a zmrużone oczy błysnęły badawczo. Ograniczył swój udział w wyznaniach, oddając głos zaskakującej wylewności przyjaciela. Ciekawie było obserwować Michaela w takim wydaniu, stawiając go przed obliczem Philippy dostawał autentyczną reakcję na niespodziankę, zamiast pytać i narażać się na mętne półprawdy mógł obserwować i wyciągać wnioski, na własne oczy zobaczyć, jak ta dwójka na siebie reaguje. Każde z nich było mu (na swój sposób) bliskie, ale ich ścieżki przecinały się pokrętnie, dziwnie obok, krążyły wokół tych samych punktów, lecz wymijały się czasowo. Wiedział o ich relacji zbyt mało. Trochę wiodło go przeczucie, w wewnętrznym monologu kwitowane najwyższą pogardą - przecież miał lepsze rzeczy do roboty niż dociekanie, jak złodziej ma się do barmanki - a jednak postanowił przytargać ten parszywy zad do jej kryjówki, zamiast kompletnie odciąć od całej sprawy. Teraz, kiedy wiedział już, że Phils jest bezpieczna, mógł szukać nowych uzasadnień swoich pobudek - przecież nic nie robił z dobroci serca, ot co, ułatwiał sobie życie, niech się zajmą sobą, wtedy on będzie miał spokój, a przy okazji odetchnie z dala od Lety Doliny Godryka, nabierze dystansu, upewni się, że ma dodatkowego haka na Scalettę - Łupinka się sama nie poskłada. Na wszystko dało się znaleźć idealne uzasadnienie.
Ależ moment, chwila - że co? Po części spisałem cię już na straty? Może jednak pięść powinna znaleźć zajęcie o wiele szybciej niż zakładał? Ją na straty, gnoju? Palce stłoczyły się mimowiednie, sprowadzone w nagły ścisk uwierającą wizją, aż świerzbiło żeby się wtrącić, ale w porę powściągnął idiotyczny instynkt, wzbroniwszy się przed odwarknięciem pociesznemu łachmycie żeby lepiej już nic nie spisywał. Zerknął za to na Philippę, wspaniałomyślnie pozostawiając rozterki między nimi - nie dość, że wcale go nie obchodziły, wolał zakładać, że Moss miała powody, aby miesiącami zadręczać Michaela niewiedzą. Co za różnica, prychał w myślach, w końcu znajdując moment na upewnienie się, że jest cała i zdrowa, wtedy też typowo chmurna mina ustąpiła wymownym spojrzeniom. Doskonale wiedziała, jak wieść prym w spektaklu; chętnie oddał się jej czarom, z cieniem uśmieszku nachylił nad uchem, wypowiadając krótkie i ciche - Coraz bardziej - zanim odsunął się z trochę wyzywającym, a trochę rozbawionym błyskiem w oku.
Na śmiałe stwierdzenie, zakładające wydłużenie pobytu, tylko uniósł brew. Planował wrócić nazajutrz, ale nie dało się ukryć - był zależny od złodziejskich kaprysów, jeśli nie on i jego licha szczota, musiałby zorganizować sobie inny transport. Świstoklik, rower, cokolwiek - każda wersja mogła okazać się trudna do realizacji. To był jednak temat na później - ledwo wylądowali, nie zamierzał od razu myśleć o powrocie. Kobieta całkiem wymownie przeszła od sugestywnych podtekstów do współpracy ze złodziejem, aż zerknął na niego z nutą oceniającej podejrzliwości, nie przejmując się jego interpretacją tego stanu. - Moje metody na wiele ci się nie zdadzą, musisz coś wymyślić - stwierdził, rozłożywszy lekko ręce, ale moment później uwaga już rozpraszała się koronką, zamiast krążyć wokół sposobów na złodzieja. Ten wydawał się całkiem sprytny. Sposób-koronka, oczywiście, choć złodziejowi też nie dało się sprytu odmówić. - Na tobie z pewnością gustowne - dorzucił, w odróżnieniu od drugiego parszywca nie siląc się na dyskrecję, kiedy doprawiał kwestię znaczącym spojrzeniem. Potrafiła poruszyć wyobraźnię; gorzej, że jego własna niepostrzeżenie przeplatała się z powidokami odciśniętymi płomienną poświatą festiwalu lata. Atakował je wewnętrzną irytacją, też coś. Grymas dało się uzasadnić tymi przeklętymi dywanami.
- Ręcznie? Zmysły tu postradasz, różdżkę zgubiłaś? - zapytał, kompletnie nie potrafiąc zrozumieć, skąd tak absurdalny pomysł. Namęczyłaby się tylko, a efekty i tak nie dorównałyby działaniu krótkiej inkantacji, góra dwóch. Może właśnie w tym sęk - potrzebowała się wyżyć? Istniały lepsze sposoby niż trzepanie dywanów, z pewnością mniej frustrujące. Wplótł już nieco bezczelności we wcześniejsze odzywki, ugryzł się więc w język przed kolejną, już cisnącą się na usta - chociaż nie wątpił, że Moss świetnie wykorzystałaby okazję do pociągnięcia tematu, zaś drażnienie Michaela pięło się w rankingu licznych pomniejszych hobby Filcha. Kiedy zupa lądowała na stole, lustrował czujnie każdy kąt chatki, jakby próbował znaleźć w niej odbicie samopoczucia Philippy, ale ostatecznie wzrok utkwił najpierw na niej samej, a później na jednej z kudłatych podopiecznych. Argus zmrużył oczy, wpatrując się podejrzliwie w wyraźnie zaciekawione ślepia Szanty. Koty chętnie się za nim snuły, ale zainteresowanie ze strony psa było niecodziennym zjawiskiem, lecz czy tak nietypowym, jak opowieść Michaela?
- Mugolaczka? W Londynie? To se gniazdko wybrała... macie jakiś układ, czy co? Czego ona tam szuka? - wyburkiwał lawinę pytań, doszukując się sensu i powodu, choć przecież mógł z góry założyć powszechną ludzką przypadłość. Głupotę. Na wzmiance o nowej chacie zgarnął rzucone przez Scalettę opakowanie ze stołu, przerywając jedzenie w połowie - na myśl o tym domu żołądek kurczył się momentalnie. Z kieszeni wydobył zapalniczkę - gdyby nie miał świadków, spróbowałby użyć swojej marnej magii zamiast mugolskiego ustrojstwa, lecz jakkolwiek tolerował obecności tej dwójki, każda próba wykrzesania z siebie mocy uskuteczniana przy czarodziejach wydawała mu się do cna upokarzająca. Ryzyko litościwych spojrzeń - uwłaczające. Nie, wolał polegać na pewniejszej iskrze. Otworzył pudełko przed Philippą, w milczeniu odpalając najpierw jej papierosa, jeśli miała na takiego ochotę - dopiero później sam uraczył się tytoniem. Odchylił się na krześle, potrząsając głową z wyraźną irytacją. Łatwiej było uczepić się spirytusu.
- Za słabo oszacowałem twoją podatność, jeszcze chwila i zaczniesz dolewać go do zupy - prychnął, gdy zmrużył oczy przypatrując się badawczo przyjacielowi. Nie przekraczał już granicy? Mógłby się, kurwa, nauczyć na jego własnych błędach, ale jeszcze tego brakowało żeby Argus Filch prawił komukolwiek kazania. - Drewno zamokło po ostatniej burzy, dach nadal gdzieś przecieka, tylko czekać aż wszystko piorun strzeli - burknął pod nosem, niezmiennie rozdrażniony stanem Łupinki i przeciwnościami zrzucanymi przez Mojry prosto pod nogi.
Co jeszcze? Poza nierównymi ścieżkami Doliny? - Trafiłem wczoraj na pseudonaukowca w okolicy, zaszył się na odludziu, co za typ, zwariował do reszty - ocenił, zerkając przy okazji na Philippę, w którą wycelował ostrzegawczo chudym palcem - dlatego powinnaś uważać na odludziu, on pewnie też zaczynał od trzepania dywanów. Miał mnóstwo dziwnych wynalazków, a na środku cholerną parodię pianina, powinni go za to poćwiartować, przysięgam - stwierdził, wywracając oczyma. Nie rozwlekał się, czerpiąc inspirację ze szczątkowych opowieści Scaletty. - Twoja kolej, opowiadaj, co w trawie piszczy - skinął głową do Philippy.


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach