Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Moczary Queerditch Marsh
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Queerditch Marsh
Sławetne moczary, na których już w XI wieku grywano w prymitywną wersję Quidditcha. Choć minęło już tyle długich lat, utworzone na nich boisko - traktowane jako symbol, pamiątka - wciąż nadaje się do gry; wszak Macmillanowie dbają o to, by pozostawało w jak najlepszym stanie.
Queerditch Marsh trudno nazwać pełnoprawnym obiektem sportowym - wszak mimo upływu czasu nijak nie zostało ono zmodernizowane. Obręcze umieszczone zostały na gałęziach dwóch wysokich, potężnych drzew, zaś granice pola walki oznaczono większymi kamieniami i piaskiem. Wokół miejsca gry wybudowano także kilka prymitywnych trybun, gdzie może zasiadać niewielka ilość widzów czy też sprowadzony specjalnie na tę okazję komentator. Trzeba jednak pamiętać, że jego powierzchnia jest nierówna, naznaczona najróżniejszymi skałami czy pieniami przewalonych drzew, a upadek na takową może okazać się szczególnie niebezpieczny. Gdy przyjdą ulewne deszcze, boisko robi się podmokłe, grząskie, co stanowi dodatkowe utrudnienie dla grających tam śmiałków.
Queerditch Marsh trudno nazwać pełnoprawnym obiektem sportowym - wszak mimo upływu czasu nijak nie zostało ono zmodernizowane. Obręcze umieszczone zostały na gałęziach dwóch wysokich, potężnych drzew, zaś granice pola walki oznaczono większymi kamieniami i piaskiem. Wokół miejsca gry wybudowano także kilka prymitywnych trybun, gdzie może zasiadać niewielka ilość widzów czy też sprowadzony specjalnie na tę okazję komentator. Trzeba jednak pamiętać, że jego powierzchnia jest nierówna, naznaczona najróżniejszymi skałami czy pieniami przewalonych drzew, a upadek na takową może okazać się szczególnie niebezpieczny. Gdy przyjdą ulewne deszcze, boisko robi się podmokłe, grząskie, co stanowi dodatkowe utrudnienie dla grających tam śmiałków.
Możliwość gry w quidditcha
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 10.10.16 20:35, w całości zmieniany 2 razy
Musiałem zobaczyć mecz Rudolfa. Niedługo pojedziemy do Hogwartu (do trzeciej klasy!) i nie bedę mógł oglądać jego wyczynów. Może on przyjdzie zobaczyć jakiś mój mecz. Tak bardzo bym chciał, żeby mi przyjechał kibicować. Ale wiem, że wtedy wszyscy skupiliby swoją uwagę na moim bracie. W końcu jest wielką gwiazdą. Ale może się przecież przebrać. Jakby pomalował sobie włosy na pomarańczowo, to wszyscy by go wzięli za profesora Bartiusa od transmutacji i może nie wiedzieli, że to tak naprawdę sam Rudolf Brand!
Oczywiście, że widziałem Benjamina. Słyszałem jak Fretka się wydarła. Aż mnie uszy rozbolały, bo była tuż obok mnie. Uśmiechnąłem się do byłego gracza i energicznie pomachałem mu ręką. A tato ochrzanił Freykę. Na szczęście nie jakoś bardzo.
- Bzdury gadasz - mówię do Olgiego. - Rudolf już dawno Benjamina doścignął. I to wcześniej niż w ostatnim sezonie.
Ta Parkinson, która była z Wrightem naprawdę była ładna. I chyba się Benjaminowi podobała, bo trzymał rękę na jej nodze. Tak wysoko jak czasem starsi chłopcy z koleżankami. I wtedy nauczyciele na nich zwykle krzyczą. Ja już wiem, co to oznacza. Z dziewczyną się jednak nie przywitałem, zupełnie mnie nie obchodziła. Bo zobaczyłem Clarissę! Leciałą w kierunku znicza. Kibicowałem jej z całych sił podziwiając jej wyczyny na miotle. Kiedy przeleciała blisko nas nawet się do niej uśmiechnąłem, ale chyba nie zauważyła. Miałem nadzieję, że mój ostatni list do niej doszedł. Wysłałem jej najnowszą piosenkę, którą napisałem specjalnie dla niej. Jeśli będzie chciała, to zagram ją dla niej nawet dzisiaj! A raczej zaśpiewam, bo nie wziąłem gitary z domu.
Olgierd wyrwał mnie z rozmyślań o pięknej Clarissie i kazał spojrzeć na Parkinson. Przywitałem się z nią półgębkiem i wróciłem do obserwacji meczu. Wyglądało na to, że Rudolf gra z Clarissą. Ale jazda! We dwójkę na pewno wygrają! Szkoda tylko, że Gwen była w przeciwnej drużynie. Ciekawe czy znowu się z moim bratem pocałują po meczu. Może po raz kolejny gazety będą o nich pisać?
- Dalej Rudolf!
Oczywiście, że widziałem Benjamina. Słyszałem jak Fretka się wydarła. Aż mnie uszy rozbolały, bo była tuż obok mnie. Uśmiechnąłem się do byłego gracza i energicznie pomachałem mu ręką. A tato ochrzanił Freykę. Na szczęście nie jakoś bardzo.
- Bzdury gadasz - mówię do Olgiego. - Rudolf już dawno Benjamina doścignął. I to wcześniej niż w ostatnim sezonie.
Ta Parkinson, która była z Wrightem naprawdę była ładna. I chyba się Benjaminowi podobała, bo trzymał rękę na jej nodze. Tak wysoko jak czasem starsi chłopcy z koleżankami. I wtedy nauczyciele na nich zwykle krzyczą. Ja już wiem, co to oznacza. Z dziewczyną się jednak nie przywitałem, zupełnie mnie nie obchodziła. Bo zobaczyłem Clarissę! Leciałą w kierunku znicza. Kibicowałem jej z całych sił podziwiając jej wyczyny na miotle. Kiedy przeleciała blisko nas nawet się do niej uśmiechnąłem, ale chyba nie zauważyła. Miałem nadzieję, że mój ostatni list do niej doszedł. Wysłałem jej najnowszą piosenkę, którą napisałem specjalnie dla niej. Jeśli będzie chciała, to zagram ją dla niej nawet dzisiaj! A raczej zaśpiewam, bo nie wziąłem gitary z domu.
Olgierd wyrwał mnie z rozmyślań o pięknej Clarissie i kazał spojrzeć na Parkinson. Przywitałem się z nią półgębkiem i wróciłem do obserwacji meczu. Wyglądało na to, że Rudolf gra z Clarissą. Ale jazda! We dwójkę na pewno wygrają! Szkoda tylko, że Gwen była w przeciwnej drużynie. Ciekawe czy znowu się z moim bratem pocałują po meczu. Może po raz kolejny gazety będą o nich pisać?
- Dalej Rudolf!
Gość
Gość
| Charlus, Melvin, Padraig, Gwen i Druella nie napisali, lecz ruszamy dalej. Ponadto - by nie przeciągać tego w nieskończoność - od teraz kolejka będzie teraz trwać nie dłużej niż trzy dni. W przypadku meczu wystarczą krótkie, treściwe posty, więc nie powinno być tak źle. Zaś ci, którzy nie będą pisać, muszą liczyć się z tym, że tłuczki bywają szalone, zaś kiedy stoi się w miejscu i nawet nie próbuje ich unikać, są jeszcze gorsze.
KAFLA OD ŚCIGAJĄCYCH WŁASNEJ DRUŻYNY MOŻNA ODEBRAĆ BEZ RZUCANIA NA TO KOŚCIĄ I BEZ WYKORZYSTYWANIA RUCHU.
Diana dopadła do kafla jako pierwsza i prędko pognała w kierunku bramek drużyny przeciwnej, lecz jej radość nie trwała długo, gdyż Selina przejęła piłkę bez większego problemu, dając upust całej swej zaciekłości i złości na swą, przegraną przy tym starcie, panią kapitan. Inara podjęła próbę ataku, lecz zakończyła się ona niepowodzeniem.
- Selina znajduje się coraz bliżej obręczy drużyny przeciwnej, może podjąć próbę rzutu na bramkę
Soren odbił lecącego w Gwen tłuczka i skierował go ku pilnującej bramek Dianie; na ratunek przybył jej Parys... który zawiódł. Złośliwa piłka popędziła dalej, w kierunku obrończyni, i uderzyła ją w obojczyk - niezbyt miły początek rozgrywki.
Niemałym zaskoczeniem - również dla samego zawodnika - musiało być to, że pędzący w kierunku Rudolfa tłuczek ześlizgnął się po pałce i boleśnie uderzył go w ramię. Na szczęście nie był to uraz, który mógłby wykluczyć go z dalszej gry.
- tłuczki atakują tym razem Gwen i Selinę
Tristan wykazał się niemałą spostrzegawczością, kiedy ujrzał błysk znicza już na samym początku meczu i pognał za nim, nie nękany żadnymi złośliwymi tłuczkami; był blisko, przerażająco blisko, co musiało stresować całą drużynę przeciwną, jednak najbardziej - drugą z szukających, łapiącą znicze zawodowo. Również Clarissa dostrzegła jakiś znajomy ruch, lecz jej reakcja była wolniejsza; najwidoczniej panujące na boisku zamieszanie musiało ją nieco rozkojarzyć. Poleciała za Rosierem, zostając jednak za nim w tyle.
KAFLA OD ŚCIGAJĄCYCH WŁASNEJ DRUŻYNY MOŻNA ODEBRAĆ BEZ RZUCANIA NA TO KOŚCIĄ I BEZ WYKORZYSTYWANIA RUCHU.
Diana dopadła do kafla jako pierwsza i prędko pognała w kierunku bramek drużyny przeciwnej, lecz jej radość nie trwała długo, gdyż Selina przejęła piłkę bez większego problemu, dając upust całej swej zaciekłości i złości na swą, przegraną przy tym starcie, panią kapitan. Inara podjęła próbę ataku, lecz zakończyła się ona niepowodzeniem.
- Selina znajduje się coraz bliżej obręczy drużyny przeciwnej, może podjąć próbę rzutu na bramkę
Soren odbił lecącego w Gwen tłuczka i skierował go ku pilnującej bramek Dianie; na ratunek przybył jej Parys... który zawiódł. Złośliwa piłka popędziła dalej, w kierunku obrończyni, i uderzyła ją w obojczyk - niezbyt miły początek rozgrywki.
Niemałym zaskoczeniem - również dla samego zawodnika - musiało być to, że pędzący w kierunku Rudolfa tłuczek ześlizgnął się po pałce i boleśnie uderzył go w ramię. Na szczęście nie był to uraz, który mógłby wykluczyć go z dalszej gry.
- tłuczki atakują tym razem Gwen i Selinę
Tristan wykazał się niemałą spostrzegawczością, kiedy ujrzał błysk znicza już na samym początku meczu i pognał za nim, nie nękany żadnymi złośliwymi tłuczkami; był blisko, przerażająco blisko, co musiało stresować całą drużynę przeciwną, jednak najbardziej - drugą z szukających, łapiącą znicze zawodowo. Również Clarissa dostrzegła jakiś znajomy ruch, lecz jej reakcja była wolniejsza; najwidoczniej panujące na boisku zamieszanie musiało ją nieco rozkojarzyć. Poleciała za Rosierem, zostając jednak za nim w tyle.
Nie zauważyła już jak trybuny zaczynają się wolno uginać pod całym tym tłumem, jak wypełniają się rodziną Brandów, która była tragicznie dla niej zakochana w nieudolnej pani kapitan, który błąd właśnie próbowała naprawić ta ładniejsza blondynka. Nie usłyszała pisku młodej podlotki na widok idola, nie widziała jak Tristan mknął za zaledwie złotym przebłyskiem. Za to dobrze dostrzegła jak tłuczek uderza w obrońcę przeciwnej drużyny. Jeżeli to nie był dla niej sygnał i znak od losu, to... cóż, musiałby to być spory żart, jeśli by w tym momencie zawiodła. Nie miała pojęcia kto posłał tłuczka w kierunku brunetki, jednak bez wątpienia ta osoba miała odrobinę pomyślunku. Choć chyba sama celowałaby bardziej w szukającą. Ale, cóż, pozbycie się przeszkody przy bramkach to połowa sukcesu, prawda? Słyszała świst bezlitosnych kul, które wydawały się wyjątkowo rozwścieczone dzisiejszego popołudnia. Zupełnie jak osy w ulu. Nie rozglądała się jednak, przekonana, że nic nie jest jej w stanie teraz przeszkodzić. Uśmiechnęła się do siebie na moment, gdy tak pędziła w stronę przeznaczenia, nie czując, że ma przed sobą jakąkolwiek przeszkodę. Zupełnie nie zdając sobie sprawy z faktu, że jednak nie jest nietykalna i nawet jej może się coś za niedługo przytrafić!
Rzuciła wściekłe spojrzenie dziewczynie, która próbowała odebrać jej kafla, jednak oczywiście bez powodzenia. Gdyby się zbliżyła, była gotowa na nią prychnąć niczym wściekła kocica i szturchnąć ramieniem. Brała tą grę nad wyraz poważnie. Ale czy mogła inaczej? Emocje kompletnie ją poniosły, a ona sama nie wiedziała czy to na jej korzyść czy klęskę.
Obejrzała się za siebie, jakby reflektując się, że nie gra sama, ale jej drużyna została gdzieś w tyle, w ogóle najwyraźniej nie interesując się tym, by zdobywać punkty.
-Pewnie, sama rozegram cały mecz!-żachnęła się głośno, w stronę resztę ścigających, którzy powinni grać po ich stronie, by potem w końcu zbliżyć się z dużą prędkością do bramek i spróbować przerzucić kafla przez obręcz, której obrona wymagałaby od Diany użycie ręki, po której stronie została uderzona tłuczkiem. Cóż, może jednak rozegranie całego meczu samotnie nie będzie takim złym pomysłem? Oby.
Rzuciła wściekłe spojrzenie dziewczynie, która próbowała odebrać jej kafla, jednak oczywiście bez powodzenia. Gdyby się zbliżyła, była gotowa na nią prychnąć niczym wściekła kocica i szturchnąć ramieniem. Brała tą grę nad wyraz poważnie. Ale czy mogła inaczej? Emocje kompletnie ją poniosły, a ona sama nie wiedziała czy to na jej korzyść czy klęskę.
Obejrzała się za siebie, jakby reflektując się, że nie gra sama, ale jej drużyna została gdzieś w tyle, w ogóle najwyraźniej nie interesując się tym, by zdobywać punkty.
-Pewnie, sama rozegram cały mecz!-żachnęła się głośno, w stronę resztę ścigających, którzy powinni grać po ich stronie, by potem w końcu zbliżyć się z dużą prędkością do bramek i spróbować przerzucić kafla przez obręcz, której obrona wymagałaby od Diany użycie ręki, po której stronie została uderzona tłuczkiem. Cóż, może jednak rozegranie całego meczu samotnie nie będzie takim złym pomysłem? Oby.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Selina Lovegood' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 9
'k100' : 9
Szybował za zniczem, był pewien, że Clarissa siedziała mu gdzieś a ogonie, a może już dawno zostawił ją w tyle - czy to ważne? Był pierwszy, pierwszy spostrzegł znicza i prawie go dogonił. Jego usta wygięły się w paskudnym uśmiechu, prawdopodobnie niezauważalnym dla nikogo - ciął powietrze zbyt szybko, by ktokolwiek mógł przyjrzeć się jego twarzy. Nie myślał nawet o tym, kiedy ostatnio rozpędzał się na miotle, nie myślał wcale o tym, że dawno temu mógł już wyjść z wprawy. Wyjść z wprawy? Dobre sobie, przecież szło mu doskonale! Ale doskonale to za mało, nie mógł przecież lekceważyć Clarissy.
Nie widział, co działo się z kaflem. Początkowo chciał mieć kontrolę nad sytuacją na boisku, niedoświadczony na stanowisku szukającego, ale przecież to go tylko rozpraszało. Nie rozpraszał się również widokiem trybun, nie dostrzegając rzęs słodkiej Venus. Na Bena jeszcze się napatrzy - pewnie nawet dziś po meczu.
Przyśpieszył, usiłując złapać znicz.
Nie widział, co działo się z kaflem. Początkowo chciał mieć kontrolę nad sytuacją na boisku, niedoświadczony na stanowisku szukającego, ale przecież to go tylko rozpraszało. Nie rozpraszał się również widokiem trybun, nie dostrzegając rzęs słodkiej Venus. Na Bena jeszcze się napatrzy - pewnie nawet dziś po meczu.
Przyśpieszył, usiłując złapać znicz.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 97
'k100' : 97
No w każdym razie mecz był wazniejszy niż ktokolwiek inny, ale gdybym wiedział, że moje rodzone rodzeństwo tak się kocha w kolejnych ludziskach, to chyba bym się powymiotował. Z drugiej strony miałem łatwiej, bo ich krasze latały na miotłach, a Venus siedziała półtora metra dalej. Wtóruję w kibicowaniu i co jakiś czas krzyczę RUDOLF RUDOLF, ale to i tak musi trochę odejść, kiedy czas przyszedł na dykutowanie o zawodnikach!
- Nie wdziałeś statystyk, Rudolf nie ma takiej sukteczności jeszcze. Jakby wychodził grać o połowę mniej i robił w tym czasie to co robi, to rzeczywiście by prześcignął go! - przemądrzam się i wzrok odwracam od brata, żeby spojrzeć co się dzieje na boisku i AŻ PODSKOCZYŁEM.
- ZŁAPAŁ GO !?!?! - pytam kogoś kto ma lepszy wzrok, bo mi mieli kupić omnikulary, ale nikt mi nie kupił ich wcale.
- Nie wdziałeś statystyk, Rudolf nie ma takiej sukteczności jeszcze. Jakby wychodził grać o połowę mniej i robił w tym czasie to co robi, to rzeczywiście by prześcignął go! - przemądrzam się i wzrok odwracam od brata, żeby spojrzeć co się dzieje na boisku i AŻ PODSKOCZYŁEM.
- ZŁAPAŁ GO !?!?! - pytam kogoś kto ma lepszy wzrok, bo mi mieli kupić omnikulary, ale nikt mi nie kupił ich wcale.
Gość
Gość
Widok rodzinki Brandów zawsze wywoływał w ciele Benjamina falę ciepła, przypominającego mu słodkie czasy Hogwartu. Nie, nie rodzinnego domu, tam czuł się niezbyt komfortowo, ale właśnie okresu gryfońskich zabaw, grania w eksplodującego durnia, meczy Quidditcha, skradania się do krawędzi Zakazanego Lasu. Naprawdę zazdrościł trojaczkom, że przeżywają teraz to, co on sam, dobrych kilkanaście lat temu. Oddałby wszystko, żeby móc cofnąć się do tamtych czasów - czy to znak, że naprawdę się starzał? - kiedy jeszcze czuł się ze sobą naprawdę dobrze. Teraz oczywiście nie narzekał i nie giął pod ciężarem problemów, nie był jakimś artystycznym wymoczkiem, biadolącym nad złym losem. Spoglądał jednak na urocze rodzeństwo z mieszaniną czułości, podkręcaną tylko atmosferą trybun.
Postanowił na razie dać spokój Frei, chociaż wywoływanie rumieńca na jej twarzyczce wyjątkowo poprawiło mu humor. Prawie na równi z komentarzami pana Branda, na które zareagował cichym rechocikiem, kompletnie nie na miejscu w towarzystwie szlachcianki i siwowłosej głowy rodu, ale Wright kompletnie nie przejmował się konwenansami. Nie obawiał się także utraty czci swojej drogiej przyjaciółki: Fridtjof nie stanowił zagrożenia dla jej opinii.
- Jestem opiekunem smoków w Peak District. Chętnie zabrałbym tam kiedyś chłopców. I Freyę. Widzieliście kiedyś z bliska trójogona edalskiego? - spytał, zasugerował i odpowiedział w jednym, nie komentując dyskusji pomiędzy braćmi, chociaż racja należała się beztroskiemu Olgierdowi. Widocznie zachwyconemu Venus. - O to musisz spytać już panienkę Parkinson. Jeszcze nie dostąpiłem zaszczytu poznania jej rodziny - odparł wesoło, patrząc sugestywnie na blondynkę, zapatrzoną pewnie w Tristana. On jednak całkowicie poświęcił się radosnemu wsiąkaniu w atmosferę brandowskiej rodziny, prawie całkowicie zapominając o wyrwie, jaka oddzieliła go od Rudolfa.
Dopiero krzyk Olgierda znów przyciągnął wzrok Benjamina na boisko. - Na pewno nie, Olgierdzie, Tristan jest... - zaczął dość pobłażliwym tonem - przybył tutaj przecież pośmiać się z drogiego kompana, startego na pył przez zawodową szukającą - ale reakcja trybun nakazała mu uważniej przyjrzeć się Rosierowi. Wstał z ławki i skupił wzrok na brunecie, który faktycznie ściskał w dłoni złotego znicza. - No to jest niemożliwe - powiedział słabym głosek, po czym zaczął wesoło rechotać, coraz głośniej wyrażając swoje niedowierzanie pomieszane z irracjonalną dumą, jakby to jego obecność na trybunach dodała skrzydeł młodemu padawanowi sztuk niebezpiecznych.
Postanowił na razie dać spokój Frei, chociaż wywoływanie rumieńca na jej twarzyczce wyjątkowo poprawiło mu humor. Prawie na równi z komentarzami pana Branda, na które zareagował cichym rechocikiem, kompletnie nie na miejscu w towarzystwie szlachcianki i siwowłosej głowy rodu, ale Wright kompletnie nie przejmował się konwenansami. Nie obawiał się także utraty czci swojej drogiej przyjaciółki: Fridtjof nie stanowił zagrożenia dla jej opinii.
- Jestem opiekunem smoków w Peak District. Chętnie zabrałbym tam kiedyś chłopców. I Freyę. Widzieliście kiedyś z bliska trójogona edalskiego? - spytał, zasugerował i odpowiedział w jednym, nie komentując dyskusji pomiędzy braćmi, chociaż racja należała się beztroskiemu Olgierdowi. Widocznie zachwyconemu Venus. - O to musisz spytać już panienkę Parkinson. Jeszcze nie dostąpiłem zaszczytu poznania jej rodziny - odparł wesoło, patrząc sugestywnie na blondynkę, zapatrzoną pewnie w Tristana. On jednak całkowicie poświęcił się radosnemu wsiąkaniu w atmosferę brandowskiej rodziny, prawie całkowicie zapominając o wyrwie, jaka oddzieliła go od Rudolfa.
Dopiero krzyk Olgierda znów przyciągnął wzrok Benjamina na boisko. - Na pewno nie, Olgierdzie, Tristan jest... - zaczął dość pobłażliwym tonem - przybył tutaj przecież pośmiać się z drogiego kompana, startego na pył przez zawodową szukającą - ale reakcja trybun nakazała mu uważniej przyjrzeć się Rosierowi. Wstał z ławki i skupił wzrok na brunecie, który faktycznie ściskał w dłoni złotego znicza. - No to jest niemożliwe - powiedział słabym głosek, po czym zaczął wesoło rechotać, coraz głośniej wyrażając swoje niedowierzanie pomieszane z irracjonalną dumą, jakby to jego obecność na trybunach dodała skrzydeł młodemu padawanowi sztuk niebezpiecznych.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chyba nikt nie spodziewał się tak szybkiego zakończenia spotkania - pałkarze jeszcze nie zdążyli się rozgrzać, a ścigający przeprowadzić kompletnej akcji - lecz fakt pozostawał faktem. Debiutujący na tej pozycji Tristan złapał znicza w rekordowym wprost czasie, zawstydzając tym samym Clarissę będącą szukającą Harpii; szczęście nowicjusza?
Sędzia Macmillan odgwizdał koniec meczu, trochę nie dowierzając, że to już koniec - lecz deszcz przybierał na sile, pogoda pogarszała się z każdą kolejną chwilą, więc może lepiej iść do knajpy i napić się czegoś, celebrować zwycięstwo lub planować rewanż?
| Punkty za event:
Drużyna pierwsza
Selina, Soren, Tristan - 30
Melvin, Gwen, Charlus, Padraig - 5
Oprócz tego każdy zawodnik zwycięskiej drużyny dostaje pastę Fleetwooda!
Drużyna druga
Diana R., Diana C., Inara, Rudolf - 25
Druella, Clarissa, Parys - 5
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sędzia Macmillan odgwizdał koniec meczu, trochę nie dowierzając, że to już koniec - lecz deszcz przybierał na sile, pogoda pogarszała się z każdą kolejną chwilą, więc może lepiej iść do knajpy i napić się czegoś, celebrować zwycięstwo lub planować rewanż?
| Punkty za event:
Drużyna pierwsza
Selina, Soren, Tristan - 30
Melvin, Gwen, Charlus, Padraig - 5
Oprócz tego każdy zawodnik zwycięskiej drużyny dostaje pastę Fleetwooda!
Drużyna druga
Diana R., Diana C., Inara, Rudolf - 25
Druella, Clarissa, Parys - 5
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 17.09.15 22:02, w całości zmieniany 1 raz
- Chłopcy, spokojnie. - zwrócił synom uwagę - Powinniście więcej zajmować się samą grą niż rozstrzygać kto jest od kogo lepszy i spekulować dlaczego. - spojrzał nerwowo na Benjamina, w końcu to na jego temat toczyła się rozmowa.
Ach, te dzieci, w ich wieku jest się bardzo mało dyskretnym. Ale, chociaż przez ich brak dyskrecji może powstawać wiele problemów, jest w tym coś pięknego. A przynajmniej Fridtjof to widział. Może to po prostu wzbudza w nim nostalgiczne uczucia?
Nagle na boisku zaczęło dziać się bardzo dużo, czego starszy Brand bardzo nie chciał przegapić. Dlatego nie spuszczając oka z gry, wsłuchiwał się w odpowiedź Wrighta na temat jego nowego zajęcia. Kiedy ten doszedł do tej części wypowiedzi, w której proponował dzieciom odwiedziny w "smoczym zoo", ojca przeszedł silny dreszcz. Przed jego oczami od razu ukazał się widok ogromnego Rogogona Węgierskiego, którego bał się nad życie. Otrząsając się impulsywnie, przejechał ręką po swojej siwiźnie, odgarniając długie, jak na pięćdziesięcioletniego mężczyznę, włosy do tyłu.
Chrząknął i odpowiedział:
- Całkiem, hmm, interesujące zajęcie. Myślę, że możemy tam zabrać całą rodzinę, o ile macie dobre zabezpieczenia.
Od tego momentu przez jakiś czas nie powiedział ani słowa. Nie zwracał uwagi na Benjamina, jego "przyjaciółkę", Emily, Fryburga, Olgierda czy Freyę. Śledził Rudolfa, sunącego po boisku i byłby go oglądał cały czas, gdyby nie to, że zauważył szukającego z przeciwnej drużyny, który ewidentnie był już na tropie znicza, a nawet latał niebezpiecznie blisko tej fruwającej, złotej kuleczki. Nie krzyczał, nic nie mówił. Jego oko wędrowało za Tristanem i notowało każdy jego ruch. Zachowywał spokój, tylko pocił się nieco z tych wszystkich emocji.
No i stało się.
- Cóż... Szkoda. - skomentował, wzdychając.
Teraz już tylko brać rodzinkę na lody.
- Nie tym razem, Rudolf. Dobrze, że to nie był rankingowy mecz. - powiedział, wstając powoli z siedzenia.
Ach, te dzieci, w ich wieku jest się bardzo mało dyskretnym. Ale, chociaż przez ich brak dyskrecji może powstawać wiele problemów, jest w tym coś pięknego. A przynajmniej Fridtjof to widział. Może to po prostu wzbudza w nim nostalgiczne uczucia?
Nagle na boisku zaczęło dziać się bardzo dużo, czego starszy Brand bardzo nie chciał przegapić. Dlatego nie spuszczając oka z gry, wsłuchiwał się w odpowiedź Wrighta na temat jego nowego zajęcia. Kiedy ten doszedł do tej części wypowiedzi, w której proponował dzieciom odwiedziny w "smoczym zoo", ojca przeszedł silny dreszcz. Przed jego oczami od razu ukazał się widok ogromnego Rogogona Węgierskiego, którego bał się nad życie. Otrząsając się impulsywnie, przejechał ręką po swojej siwiźnie, odgarniając długie, jak na pięćdziesięcioletniego mężczyznę, włosy do tyłu.
Chrząknął i odpowiedział:
- Całkiem, hmm, interesujące zajęcie. Myślę, że możemy tam zabrać całą rodzinę, o ile macie dobre zabezpieczenia.
Od tego momentu przez jakiś czas nie powiedział ani słowa. Nie zwracał uwagi na Benjamina, jego "przyjaciółkę", Emily, Fryburga, Olgierda czy Freyę. Śledził Rudolfa, sunącego po boisku i byłby go oglądał cały czas, gdyby nie to, że zauważył szukającego z przeciwnej drużyny, który ewidentnie był już na tropie znicza, a nawet latał niebezpiecznie blisko tej fruwającej, złotej kuleczki. Nie krzyczał, nic nie mówił. Jego oko wędrowało za Tristanem i notowało każdy jego ruch. Zachowywał spokój, tylko pocił się nieco z tych wszystkich emocji.
No i stało się.
- Cóż... Szkoda. - skomentował, wzdychając.
Teraz już tylko brać rodzinkę na lody.
- Nie tym razem, Rudolf. Dobrze, że to nie był rankingowy mecz. - powiedział, wstając powoli z siedzenia.
Gość
Gość
Mecz się skończył, kiedy usłyszałam gwizdek nawet nie do końca wiedziałam o co chodzi. Okazało się, że szukający drużyny przeciwnej złapał znicza. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, nic jednak nie mogłam zrobić. O wiele chętniej polatałabym jeszcze na miotle, po przepychała się z kaflem i pouciekała przed tłuczkiem, ale cóż zrobić. Podleciałam na miotle do szukającego, posłałam mu szeroki uśmiech i wyciągnęłam rękę.
- Gratuluje! Naprawdę dobra gra! Nie myślałeś o tym, aby zostać szukającymi? - zapytałam.
Gdy tylko na horyzoncie pojawiła się Gwen do niej też szeroko się uśmiechnęłam. Miała dziewczyna farta z drużyną, ale nie wiem czy gdyby nie Tristian, to by sobie tak genialnie poradzili.
- Gratuluje Gwen, aczkolwiek i tak uważam, że gdyby nie złapany znicz, to by wam tak super nie poszło. Szkoda Clar, ale też dawała z siebie wszystko - stwierdziłam.
Podleciałam do swojej drużyny, deszcz coraz bardziej zaczynał padać i już chyba znałam odpowiedź na to pytanie.
- Drużyno! Chcemy rewanżu czy wspólnego świętowania w pubie? - zapytałam.
- Gratuluje! Naprawdę dobra gra! Nie myślałeś o tym, aby zostać szukającymi? - zapytałam.
Gdy tylko na horyzoncie pojawiła się Gwen do niej też szeroko się uśmiechnęłam. Miała dziewczyna farta z drużyną, ale nie wiem czy gdyby nie Tristian, to by sobie tak genialnie poradzili.
- Gratuluje Gwen, aczkolwiek i tak uważam, że gdyby nie złapany znicz, to by wam tak super nie poszło. Szkoda Clar, ale też dawała z siebie wszystko - stwierdziłam.
Podleciałam do swojej drużyny, deszcz coraz bardziej zaczynał padać i już chyba znałam odpowiedź na to pytanie.
- Drużyno! Chcemy rewanżu czy wspólnego świętowania w pubie? - zapytałam.
Gość
Gość
Mecz który kończy się wynikiem 150 do 0 nigdy nie jest zadowalający. Gdy zabrzmiał gwizdek Gwen skrzywiła się minimalnie czując ukłucie zawodu. Jeszcze chwilę temu ściskała dłoń Diany, życząc jej powodzenia, a teraz trzeba już schodzić z miotły? Nie pamiętała kiedy ostatni raz była świadkiem tak błyskawicznego złapania znicza w wykonaniu kogoś innego niż Clarissa. A w wykonaniu amatora? To już zakrawa na cud. Odgoniła od siebie te myśli, bo upierdliwy tłuczek, który prześladował ją już od dłużej chwili, znów wrócił. Na boisku pojawili się właśnie chłopcy od piłek, więc zanurkowała w kierunku murawy by ściągnąć tłuczek za sobą w dół i ułatwić im zadanie. Gdy pozbyła się już natręta, znów wzbiła się w powietrze, by dogonić Dianę.
- Gdyby nie złapany znicz, poszłoby nam nawet lepiej. - oburzyła się żartobliwie w imieniu swojej drużyny, lekko szturchając młodszą koleżankę ramieniem. - Na następnym treningu sobie odbijemy, zamęczę nas na śmierć. - obiecała jeszcze z uśmiechem, a potem zebrała swoją drużynę. Pogratulowała doskonałej akcji Tristnowi, skinęła głową Sorenowi (dziękując bezgłośnie za ratunek przed tłuczkiem), a potem podziękowała wszystkim za spotkanie. Łatwo było dostrzec na jej twarzy odrobinę żalu, że mecz skończył się tak szybko. Ale deszcz padał coraz mocniej, a jej zaczynało się robić zimno. Nie miała też ochoty na przebywanie w towarzystwie Lovegood dłużej niż to konieczne. Po szybkim pożegnaniu ze zwycięską drużyną, odnalazła w powietrzu Rudolfa.
- Cały i zdrowy? - zapytała, obrzucając jego ramię badawczym spojrzeniem. Oczywiście jego przykre spotkanie z tłuczkiem, nie umknęło jej uwadze. Tak samo jak nie przegapiła pojawienia się na trybunach niemal całej familii Brandów. Wcześniej nie miała okazji, ale teraz pomachała im wesoło z powietrza. Razem z nimi był chyba Ben, którego widok też ją ucieszył.
- Nie popisaliśmy się dzisiaj. - mruknęła do Rudolfa, nie kryjąc przed nim swojego rozczarowania. Razem skierowali się w dół, ku błotnistej murawie Queerditch Marsh. Gwen marzyła teraz o suchych ciuchach, ciepłej herbacie i miejscu, w którym mogłaby się schować przed deszczem.
- Gdyby nie złapany znicz, poszłoby nam nawet lepiej. - oburzyła się żartobliwie w imieniu swojej drużyny, lekko szturchając młodszą koleżankę ramieniem. - Na następnym treningu sobie odbijemy, zamęczę nas na śmierć. - obiecała jeszcze z uśmiechem, a potem zebrała swoją drużynę. Pogratulowała doskonałej akcji Tristnowi, skinęła głową Sorenowi (dziękując bezgłośnie za ratunek przed tłuczkiem), a potem podziękowała wszystkim za spotkanie. Łatwo było dostrzec na jej twarzy odrobinę żalu, że mecz skończył się tak szybko. Ale deszcz padał coraz mocniej, a jej zaczynało się robić zimno. Nie miała też ochoty na przebywanie w towarzystwie Lovegood dłużej niż to konieczne. Po szybkim pożegnaniu ze zwycięską drużyną, odnalazła w powietrzu Rudolfa.
- Cały i zdrowy? - zapytała, obrzucając jego ramię badawczym spojrzeniem. Oczywiście jego przykre spotkanie z tłuczkiem, nie umknęło jej uwadze. Tak samo jak nie przegapiła pojawienia się na trybunach niemal całej familii Brandów. Wcześniej nie miała okazji, ale teraz pomachała im wesoło z powietrza. Razem z nimi był chyba Ben, którego widok też ją ucieszył.
- Nie popisaliśmy się dzisiaj. - mruknęła do Rudolfa, nie kryjąc przed nim swojego rozczarowania. Razem skierowali się w dół, ku błotnistej murawie Queerditch Marsh. Gwen marzyła teraz o suchych ciuchach, ciepłej herbacie i miejscu, w którym mogłaby się schować przed deszczem.
Gość
Gość
Cieszyła się. Śmiała się do siebie, mimo coraz mocniej pocinającego deszczu. Była mokra, z lepiącym się do ciała ubraniem i ciężkimi puklami, splecionych włosów. A mimo to, zachowywała się zupełnie jak za pierwszym razem, gdy wsiadła na miotłę. Nawet wrogie spojrzenie ścigającej, która trzymała kafla, nie zrobiło na niej wrażenia. Wiedziała, że to gra, więc skwitowała to, tylko szerszym uśmiechem. I już, już chciała sięgnąć po kafla, gdy Selinie nie udał się rzut do obręczy, gdy usłyszała gwizdek. Co? Przez chwilę rozglądała się, by w końcu dostrzec winowajcę. Zwróciła się na miotle, by z daleka wyciągnąć w stronę zwycięzców rękę, w geście gratulacji. Nie kto inny, jak Tristan - zakończył całą zabawę, w zastraszającym tempie przechwyciwszy znicz. Mogła się spodziewać, że znowu będzie błyszczał. Skubaniec, chyba zawsze osiągał to co chciał. No...może nie zawsze. Inara błysnęła kolejny raz łobuzerskim uśmiechem i zwróciła się do swojej drużyny, i kapitanki, która pojawiła się obok.
- Ja skusiłabym się na obie opcje - zaśmiała się i przetarła zaróżowione policzki, odsuwając kilka pasm ciemnych włosów - ale na ten moment, chyba tylko pub się przyda - rozejrzała się po pozostałych, zatrzymując spojrzenie dłużej na Druelli. Mrugnęła porozumiewawczo. Tak. Z nią zdecydowanie musiała się jeszcze spotkać. trzeba było nieco nadrobić czas, w którym się nie widziały (rozrabiały), a nocy wypad na miotłach, brzmiał niezwykle kusząco.
- Ja skusiłabym się na obie opcje - zaśmiała się i przetarła zaróżowione policzki, odsuwając kilka pasm ciemnych włosów - ale na ten moment, chyba tylko pub się przyda - rozejrzała się po pozostałych, zatrzymując spojrzenie dłużej na Druelli. Mrugnęła porozumiewawczo. Tak. Z nią zdecydowanie musiała się jeszcze spotkać. trzeba było nieco nadrobić czas, w którym się nie widziały (rozrabiały), a nocy wypad na miotłach, brzmiał niezwykle kusząco.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Blondynka zacisnęła usta z niezadowoleniem, już w momencie wyrzutu kafla, przewidując, jaki będzie tego efekt. Co najmniej słaby. Już ruszała w kierunku piłki, nie mając zamiaru się poddawać, gdy nagle tą ciszę, która jej aż dudniła w uszach, przerwał ostry gwizd. Zdołała przechwycić kafla, by z zaskoczeniem obrócić się i zobaczyć co się stało. Ktoś złapał znicz, bez wątpienia. Ale kto? Ustalenie tego zajęło jej zaledwie chwilę. Roześmiała się, widząc Tristana, któremu coś złotego pobłyskiwało w garści. Podleciała do niego, ignorując wszystkich innych, z szerokim uśmiechem na twarzy, który, im bardziej się zbliżała, jakby przypominając sobie o naturze ich dotychczasowej, dawnej relacji, starała się coraz bardziej maskować tą zadowoloną minę.
-Nieźle jak na amatora.-zagadnęła, ostentacyjnie akcentując ostatnie słowo, gdy już zbliżyła się do niego na odpowiednią odległość, pod pachą dzierżąc kafla, a drugą ręką obejmując trzon miotły. Komplement z jej ust, mimo że teoretycznie nieco pogardliwy (w końcu sugerowała amatorszczyzną bardziej łut szczęścia jak prawdziwe umiejętności), o tym charakterystycznym słodko-kwaśnym smaku, sprawił, że kąciki jej ust uniosły się ponownie.
-Nie sądziłam, że nasze kolejne spotkanie odbędzie się właśnie na boisku.-podzieliła się z nim po chwili, nieco poważniej, przyglądając się jego twarzy.
Definitywnie dorósł od momentu, gdy się ostatni raz widzieli. Nie był już chłopcem, a mężczyzną. Mimo że ciągle od niej młodszym. I chwilę patrzyła na niego z niejakim zaciekawieniem, gdy przez głowę przechodził jej szturm słów, które miała ochotę wypowiedzieć na głos. Ale jednocześnie nic z tego nie zostało powiedziane. Chwila została uhonorowana przez milczenie, które dla Lovegood było przecież tak rzadkie. Czyżby wzięło ją na refleksje?
Zaraz jednak odwróciła wzrok, jakby wracając do rzeczywistości, która w końcu działa się teraz, a nie 12 lat temu.
Zmrużyła lekko oczy na widok Morgan, która bezobcesowo postanowiła afiszować się najwyraźniej odnowionym romansem z Brandem. Selina była kompletnie rozdrażniona przez jej nieudolność. Bo przecież to nie była zazdrość, prawda?
Zaczęło padać, więc obniżyła lot, by w końcu zetknąć swoje stopy z ziemią. Wylądowała dziwnie blisko uroczej pary, której widok zapewne ucieszy Proroka Codziennego. Zdecydowanym ruchem zbliżyła się do nich i chyba nawet te kilka metrów od niej mogli dostrzec jej wściekłość. O ile oczywiście nie byli za mocno zajęci sobą.
-Faktycznie się nie popisałaś, Morgan.-powiedziała, skupiając na niej piorunujący wzrok, by po chwili przenieść jego łagodniejszą wersję na jej towarzysza.-Musiałaś być chyba rozproszona. Chyba ci to nie służy.-zauważyła, mierząc ją wzrokiem. Niezbyt przychylnym. Cmoknęła.-Cóż, najwyraźniej na boisku mieliśmy więcej amatorów niż myślałam.-skwitowała luźno, wzruszając ramionami od niechcenia, by potem rzucić niewinny uśmiech Rudolfowi.
I była gotowa się oddalić. Mała, zjadliwa złośnica.
-Nieźle jak na amatora.-zagadnęła, ostentacyjnie akcentując ostatnie słowo, gdy już zbliżyła się do niego na odpowiednią odległość, pod pachą dzierżąc kafla, a drugą ręką obejmując trzon miotły. Komplement z jej ust, mimo że teoretycznie nieco pogardliwy (w końcu sugerowała amatorszczyzną bardziej łut szczęścia jak prawdziwe umiejętności), o tym charakterystycznym słodko-kwaśnym smaku, sprawił, że kąciki jej ust uniosły się ponownie.
-Nie sądziłam, że nasze kolejne spotkanie odbędzie się właśnie na boisku.-podzieliła się z nim po chwili, nieco poważniej, przyglądając się jego twarzy.
Definitywnie dorósł od momentu, gdy się ostatni raz widzieli. Nie był już chłopcem, a mężczyzną. Mimo że ciągle od niej młodszym. I chwilę patrzyła na niego z niejakim zaciekawieniem, gdy przez głowę przechodził jej szturm słów, które miała ochotę wypowiedzieć na głos. Ale jednocześnie nic z tego nie zostało powiedziane. Chwila została uhonorowana przez milczenie, które dla Lovegood było przecież tak rzadkie. Czyżby wzięło ją na refleksje?
Zaraz jednak odwróciła wzrok, jakby wracając do rzeczywistości, która w końcu działa się teraz, a nie 12 lat temu.
Zmrużyła lekko oczy na widok Morgan, która bezobcesowo postanowiła afiszować się najwyraźniej odnowionym romansem z Brandem. Selina była kompletnie rozdrażniona przez jej nieudolność. Bo przecież to nie była zazdrość, prawda?
Zaczęło padać, więc obniżyła lot, by w końcu zetknąć swoje stopy z ziemią. Wylądowała dziwnie blisko uroczej pary, której widok zapewne ucieszy Proroka Codziennego. Zdecydowanym ruchem zbliżyła się do nich i chyba nawet te kilka metrów od niej mogli dostrzec jej wściekłość. O ile oczywiście nie byli za mocno zajęci sobą.
-Faktycznie się nie popisałaś, Morgan.-powiedziała, skupiając na niej piorunujący wzrok, by po chwili przenieść jego łagodniejszą wersję na jej towarzysza.-Musiałaś być chyba rozproszona. Chyba ci to nie służy.-zauważyła, mierząc ją wzrokiem. Niezbyt przychylnym. Cmoknęła.-Cóż, najwyraźniej na boisku mieliśmy więcej amatorów niż myślałam.-skwitowała luźno, wzruszając ramionami od niechcenia, by potem rzucić niewinny uśmiech Rudolfowi.
I była gotowa się oddalić. Mała, zjadliwa złośnica.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jednak pamiętał, jak się siedzi na miotle. Mknął za złotym błyskiem, tak prędko, jak prędko jego stara miotła mknąć potrafiła - i sięgnął po znicz, zamykając go w dłoni; trzepoczące skrzydełka delikatnie łaskotały jego skórę. Miał go? Naprawdę? Powoli zwalniał, okrążając teren boiska z wysoko uniesioną ręką, w której błyszczał złoty znicz, powoli zwalniając tempo. Naprawdę go złapał, kilka minut po rozpoczęciu meczu, mimo słabszej miotły, braku regularnych treningów... w szkole był naprawdę dobry, może jednak minął się z powołaniem? Zaciskał dłoń mocno, jakby bał się, że maleńka latająca piłka jeszcze mogła od niego uciec. Sędzia gwizdnął, koniec meczu. Wygrali, kafel ani razu nie zdążył przelecieć przez żadną z bramek. Uścisnął dłoń Diany, gdy ta pierwsza do niego podleciała; wciąż nieco oszołomiony szaleńczym pędem oraz smakiem zwycięstwa. Ścigająca Harpii właśnie proponowała mu zawodowstwo?
- Dziękuję - odparł jednak krótko, nie do końca będąc myślami wciąż na moczarach. Deszcz dżdżył, ociekając już z jego włosów drobnymi strużkami, ale nie zwracał na niego uwagi. Skinął głową Gwen na jej gratulacje, poniekąd rozumiejąc jej żal - mógł dać fory pannie Rookwood. Odnalazł spojrzeniem Inarę i Druellę, siostra zapewne również będzie zawiedziona zbyt krótką rozgrywką. Już ze spokojnym oddechem wzniósł wzrok na Selinę, niewiele się zmieniła od szkolnych czasów. Jego usta wygięły się w nieco kpiącym uśmiechu, zapewne pamiętanym przez nią z Beuxbatons; wiedział, że samo szczęście to za mało, żeby złapać znicz, a już na pewno - żeby złapać znicz przed zawodową szukającą Harpii. Skinął głową, rozbawiony drwiącym wydźwiękiem, bo i drwina ta o wiele mocniej uderzała w Clarissę, niż w niego.
- Tym razem po tej samej stronie boiska - odparł, również nieco poważniejszym tonem, również przyglądając się Selinie. Wydoroślała i dojrzała, niektórym kobietom czas wyłącznie służył. - Kiedyś sądziłem, że po szkole dołączysz do Harpii. Teraz rozumiem, czemu Osy były lepszym wyborem. - Uszanował jej milczenie, również nie mówiąc nic więcej. Kłębiło się w nim zbyt wiele zbyt trudnych do uporządkowania emocji. Ile lat minęło od ich ostatniego spotkania? Zabawne, rzeczywiście nigdy by nie przypuszczał, że po latach spotkają się akurat na miotle, podczas meczu. Kiedy odleciała, przez krótki moment wpatrywał się w jej plecy; zakuło go poczucie żalu. Mógł powiedzieć coś więcej, mógł spróbować ją zatrzymać. To wszystko wyglądało jak sen, z które zaraz miał się przebudzić. Jego spojrzenie raz jeszcze uciekło w kierunku Inary, później przeniosło się na trybuny. Kącik jest ust uniósł się wyżej na widok Bena; nie wierzyłeś we mnie, przyjacielu, co? Spojrzał na niego wyzywająco, Tristan był zbyt ciężki i zbyt duży na szukającego; jego atutem była siła, nie lekkość, a przy kruchej i drobnej Clarissie ta różnica musiała byś jeszcze bardziej uwydatniona. Ale powietrze wciąż pozostawało jego ulubionym, obok ognia, żywiołem, a siła wciąż pomagała utrzymać się na miotle podczas zawrotnych prędkości. Latanie na miotle niewiele różniło się od latania na aetonanach; z tą różnicą, że miotły były mniej humorzaste.
Wyraz jego twarzy złagodniał, gdy oczy Tristana napotkały wciąż stojącą u boku Benajmina Venus, dopiero teraz dostrzegając jej słodkie spojrzenie spod kurtyny czarnej, gęstej rzęsy; nic nie dodawało skrzydeł równie skutecznie, co towarzystwo pięknej kobiety. Skinął głową również jej, niemo - bo i znajdował się zbyt wysoko pod niebem, by mogła go usłyszeć - dziękując jej za ten doping. Z uznaniem zwrócił się do pozostałych członków drużyny, niemo dziękując za towarzystwo, pytająco zerknął na Dianę, która oberwała tłuczkiem, najwyraźniej zmartwiony jej zdrowiem. I sam również jął sunąć na murawę, po drodze nieprzypadkowo mijając Clarissę.
- Zwykle tego nie robię, ale mogę udzielić ci kilku prywatnych treningów - rzucił mimochodem z rozbawieniem, zrównawszy się z nią wysokością. Minęły całe wieki, od kiedy ostatnio widział tę dziewczynę - ale nie sądził, by przez te lata choć odrobinę stępił się jej charakter.
- Dziękuję - odparł jednak krótko, nie do końca będąc myślami wciąż na moczarach. Deszcz dżdżył, ociekając już z jego włosów drobnymi strużkami, ale nie zwracał na niego uwagi. Skinął głową Gwen na jej gratulacje, poniekąd rozumiejąc jej żal - mógł dać fory pannie Rookwood. Odnalazł spojrzeniem Inarę i Druellę, siostra zapewne również będzie zawiedziona zbyt krótką rozgrywką. Już ze spokojnym oddechem wzniósł wzrok na Selinę, niewiele się zmieniła od szkolnych czasów. Jego usta wygięły się w nieco kpiącym uśmiechu, zapewne pamiętanym przez nią z Beuxbatons; wiedział, że samo szczęście to za mało, żeby złapać znicz, a już na pewno - żeby złapać znicz przed zawodową szukającą Harpii. Skinął głową, rozbawiony drwiącym wydźwiękiem, bo i drwina ta o wiele mocniej uderzała w Clarissę, niż w niego.
- Tym razem po tej samej stronie boiska - odparł, również nieco poważniejszym tonem, również przyglądając się Selinie. Wydoroślała i dojrzała, niektórym kobietom czas wyłącznie służył. - Kiedyś sądziłem, że po szkole dołączysz do Harpii. Teraz rozumiem, czemu Osy były lepszym wyborem. - Uszanował jej milczenie, również nie mówiąc nic więcej. Kłębiło się w nim zbyt wiele zbyt trudnych do uporządkowania emocji. Ile lat minęło od ich ostatniego spotkania? Zabawne, rzeczywiście nigdy by nie przypuszczał, że po latach spotkają się akurat na miotle, podczas meczu. Kiedy odleciała, przez krótki moment wpatrywał się w jej plecy; zakuło go poczucie żalu. Mógł powiedzieć coś więcej, mógł spróbować ją zatrzymać. To wszystko wyglądało jak sen, z które zaraz miał się przebudzić. Jego spojrzenie raz jeszcze uciekło w kierunku Inary, później przeniosło się na trybuny. Kącik jest ust uniósł się wyżej na widok Bena; nie wierzyłeś we mnie, przyjacielu, co? Spojrzał na niego wyzywająco, Tristan był zbyt ciężki i zbyt duży na szukającego; jego atutem była siła, nie lekkość, a przy kruchej i drobnej Clarissie ta różnica musiała byś jeszcze bardziej uwydatniona. Ale powietrze wciąż pozostawało jego ulubionym, obok ognia, żywiołem, a siła wciąż pomagała utrzymać się na miotle podczas zawrotnych prędkości. Latanie na miotle niewiele różniło się od latania na aetonanach; z tą różnicą, że miotły były mniej humorzaste.
Wyraz jego twarzy złagodniał, gdy oczy Tristana napotkały wciąż stojącą u boku Benajmina Venus, dopiero teraz dostrzegając jej słodkie spojrzenie spod kurtyny czarnej, gęstej rzęsy; nic nie dodawało skrzydeł równie skutecznie, co towarzystwo pięknej kobiety. Skinął głową również jej, niemo - bo i znajdował się zbyt wysoko pod niebem, by mogła go usłyszeć - dziękując jej za ten doping. Z uznaniem zwrócił się do pozostałych członków drużyny, niemo dziękując za towarzystwo, pytająco zerknął na Dianę, która oberwała tłuczkiem, najwyraźniej zmartwiony jej zdrowiem. I sam również jął sunąć na murawę, po drodze nieprzypadkowo mijając Clarissę.
- Zwykle tego nie robię, ale mogę udzielić ci kilku prywatnych treningów - rzucił mimochodem z rozbawieniem, zrównawszy się z nią wysokością. Minęły całe wieki, od kiedy ostatnio widział tę dziewczynę - ale nie sądził, by przez te lata choć odrobinę stępił się jej charakter.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Moczary Queerditch Marsh
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia