Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia gościnna
AutorWiadomość
Sypialnia gościnna [odnośnik]25.04.23 22:50
First topic message reminder :

Sypialnia gościnna

Sypialnia gościnna utrzymana jest w tej samej estetyce co reszta pomieszczeń posiadłości. Po otwarciu drzwi dostrzega się szczegółowe detale, takie jak witraże w oknach czy dekoracyjne elementy na ścianach. Sufit jest wysoki, a ściany pokryte są farbą w ciemnym odcieniu, która dodaje pomieszczeniu jeszcze bardziej tajemniczego wyglądu. Z jednej strony sypialni stoi łóżko z wysokim, zdobionym wezgłowiem, wykonanym z ciemnego drewna i pokrytym aksamitną, szarą tkaniną. W pokoju znajduje się stara, drewniana szafa na ubrania. W rogu stoi kredens, na którym widać białe, ozdobne doniczki z kwiatami. W północnej stronie pokoju znajdują się drzwi prowadzące do łazienki utrzymanej w tym samym klimacie i barwach.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia gościnna - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]26.03.24 19:17
Lubiłem jak się uśmiechała, choć w ostatnim czasie czyniła to wyjątkowo rzadko. Czyżbyśmy zrobili milowy krok? Może zaś głęboki i spokojny sen przyniósł nieco ukojenia? Mimo małych, jeszcze zaspanych oczu, nie wyglądała na zmęczoną – wręcz przeciwnie, co zdecydowanie mnie ucieszyło. Musiała czuć się swobodniej, porzucić jakikolwiek strach, że ktokolwiek z domowników mógł życzyć jej źle, bowiem inaczej nie zmrużyłaby oka. Znałem ją z tej strony, potrafiła czuwać, pozostawać w napięciu i gotowości do wyciągnięcia różdżki całymi nocami.
-Uwierz mi na słowo, że akurat jakiekolwiek usługiwanie nie jest domeną Macnairów - zaśmiałem się pod nosem będąc przekonanym, że nikt z rodziny nie zgodziłby się na robienie za służkę. Wątpliwym było też czy w ogóle pokusiliby się o jakiś miły gest, bowiem daleko nam było do życzliwych osób. Oczywiście przyniesienie przeze mnie śniadania w teorii temu przeczyło, jednakże nie dało się ukryć, że z winy dziewczyny przekraczałem wiele granic. Pokazywałem inną twarz, czyniłem absurdalne rzeczy i poznawałem sam siebie na nowo. Trudno było mi to wszystko nazwać, tak naprawdę błądziłem niczym dziecko we mgle, ale nie czułem się z tym źle – nie kiedy wpływ miało to jedynie na mnie, a nie całe otoczenie. Złożone obietnice miały zostać spełnione i co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Lojalność stawiałem ponad własne pragnienia. -Chciałem po prostu sprawić ci przyjemność, nic więcej- powiedziałem zgodnie z prawdą posyłając jej lekki uśmiech. -Choć będzie to wątpliwa- przerwałem na moment zaciskając wargi -przyjemność- dodałem wzruszając ramionami. Byłem przekonany, że nikt nie chciałby tego zjeść, ale cóż mogłem zrobić? Naprawdę byłem fatalnym kucharzem i zapewne nigdy miało się to już nie zmienić.
-Czyli nie czułabyś się niezręcznie, gdybym nocą zabłądził w trakcie poszukiwania naszej- urwałem zdając sobie sprawę z tego co właśnie palnąłem. Zamknąłem oczy, nachyliłem, a następnie pokręciłem głową z wyraźnym uśmiechem czającym się w kącikach ust. -Mojej sypialni i trafiłbym tutaj?- poprawiłem się, choć niekoniecznie szczerze. Oczywiście, że wolałbym mieć ją przy sobie i zwolnić w końcu te cztery kąty, ale nie zamierzałem naciskać, a tym bardziej jej do tego namawiać. Przekleństwem mogłem zdobyć jej stronę, lecz nie bezgraniczne zaufanie oraz uczucie. Te drugie drzemało w niej, byłem o tym przekonany. Widziałem jak na mnie patrzyła i zapewne ona dostrzega to samo – tyle, że z mojej strony. Tęskniłem za zapachem jej skóry, za bliskością i rozkoszą, jednak musiałem uzbroić się w cierpliwość. Jak zawsze.
Ściągnąłem brwi udając zdziwionego, choć wprawdzie było odwrotnie. Wiedziałem, iż ją zaskoczę. -Cóż, to prawda- zaśmiałem się pod nosem. Była to typowa ucieczka od natrętnych myśli, od powielania czynności, których miałem już serdecznie dość i przeczuwałem, że mnie rozgryzła. Nie chciałem jednak wspominać o bezsenności, o trudach spędzających mi sen z powiek, bowiem sama borykała się z ogromną ich ilością. Prowadziła walkę, jaką pozornie mogłem jedynie ułatwić, lecz nie wygrać za nią. Kibicowałem jej, pragnąłem tego zwycięstwa równie mocno, co dziewczyna, jednakże nadzieja to jedyne co mi pozostało – a opierania się o nią szczerze nienawidziłem wszak charakteryzował mnie czyn, nie słowo. W tej sytuacji miałem związane ręce.
-Na trzeźwo bym nie przypomniał sobie przepisu- wygiąłem wargi w szelmowskim uśmiechu, po czym sięgnąłem do kieszeni spodni i wyciągnąłem piersiówkę. Nie tą, która towarzyszyła mi przeszło dekadę, a zdobioną wygrawerowanym inicjałem. Pamiętała o tym prezencie? -To była naprawdę miła niespodzianka. Nie spodziewałem się upominków i żałuję, że wtem nic dla ciebie nie miałem- dziękuję rzecz jasna nie przeszło mi przez gardło, aczkolwiek byłem jej naprawdę wdzięczny. Musiała to widzieć w spojrzeniu, które wówczas skupiło się na zielonych tęczówkach.
Zadała celne pytanie, ale nie doczekała się na nie odpowiedzi. Wiedziałem, że żartowała i choć w każdej innej sytuacji uśmiechnąłbym się zaraz po ironicznym komentarzu, to tym razem cicho westchnąłem. Ciążyło mi to, bowiem nie potrafiłem się z tym uporać. Eliksiry były szybkim i prostym sposobem na poradzenie sobie z problemem, jednakże dla mnie sięgnięcie po takowe stanowiło o słabości charakteru. Pokrętnie i nielogiczne, całkiem w moim stylu.
Czując szturchnięcie w łydkę obróciłem głowę i tym samym powróciłem do niej spojrzeniem. Nieustępliwa – jak zawsze. -Już pomagasz- odparłem szczerze. -Naprawdę cieszę się, że tutaj jesteś. Z nami, ze mną- sięgnąłem dłonią do jej ręki i wolno przesunąłem palcem wzdłuż linii papilarnych. -Przede wszystkim ulżyło mi, że w końcu jesteś bezpieczna- dodałem.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]28.03.24 21:41
W jej wspomnieniach był indywidualistą. Działał sam i zwykle na swój własny rachunek. Nigdy nie mówił o swojej rodzinie przez co jej samej było ciężko wyobrazić go sobie w ich gronie. Każdy jakąś posiadał i szczytem ignorancji było założenie, że ten takowej nie ma, ale przez pryzmat własnych doświadczeń sądziła, że postawił na nich krzyżyk, wyrzucił ich ze swojego życia, zapomniał. Na początku znajomości wypytywał ją o rodowe koligacje, był zainteresowany jej statusem i często wracał do jej braku niezależności. Wręcz zachęcał do buntu. Dziwne, że w tym wszystkim nie odniósł się do swoich korzeni, ale nie mogła mieć mu tego za złe. Wszak każdy zdecyduje o tym, którymi fragmentami życia zamierza się dzielić z innymi. – Cieszy mnie to, choć muszę przywyknąć – odparła w odpowiedzi na jego słowa. – Nigdy nie poznałam żadnego innego – musiała poznać ich zachowania, nauczyć się maniery. Dawniej oceniała jego zachowanie jako coś personalnego, a przecież wcale nie musiało tak być. Sztywność zasad, wychowanie, wspólna krew płynąca w żyłach – to wszystko kreowało osobowość. Mogli różnić się od siebie kompletnie, a i tak tworzyć całość. Pokrętnie zamienili się rolami. W końcu to Drew miał zwyczaj pakowania się do jej życia i eksplorowania każdego jednego elementu. Może na szczęścia, a może na jego własne nieszczęście role choć trochę się odwróciły.
Czy miał na to wszystko jakiś plan czy tak jak ona błądził we mgle z nadzieją, że los sam pokieruje ich na odpowiednią drogę? Byłaby głupia myśląc, że nie chce jej tutaj kierując się jedynie litością i współczuciem. Nie był taką osobą. Pomógłby zagubionemu przyjacielowi, ale nie zaryzykowałby tak bardzo, gdyby mu na tym nie zależało. W końcu ofiarując jej własny dom, ofiarowywał również rodzinę i tak jak sam mógł znosić konsekwencje własnych czynów tak nigdy nie zrobiłby nic co mogłoby zaszkodzić reszcie jego rodziny. Wciąż była jednak nieprzyzwyczajona do tej codzienności. Dawniej wyrywali jedynie fragmenty normalności. Budzili się obok siebie by po chwili znów porzucić się wzajemnie. Przyjemność mieszała się więc z innością, a to wzbudzało w niej pewien niepokój. W końcu nie było to coś co znała. – Dlaczego jesteś dla siebie tak krytyczny? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. – Może dziś odkryjemy twoje nowe powołanie? – dodała z przekąsem. Miał wiele ról, wiele twarzy i każda następna zdawała się przeczyć poprzedniej. Już niejednokrotnie powiedziała mu, że jest sprzecznością i może właśnie dlatego tak bardzo przyciągał do siebie ludzi, bo co do tego nie miała żadnych wątpliwości. – Nawet jeśli będzie to niezjadliwe, to wespnę się na wyżyny perswazji by przekonać cię, że mi smakowało – nie będzie to do końca kłamstwo, bo sam czyn definiował już przyjemność.
Na pytanie mężczyzny otworzyła szerzej oczy w zaskoczeniu. – Chyba mylisz niezręczność z przerażeniem – zaczęła kręcąc głową z dezaprobatą. Wyłapała jego zgrabną pomyłkę, ale jej nie skomentowała. Wciąż nie do końca wiedziała, jak odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Jak powinni się zachować i czy powinność grała tu jakąkolwiek rolę. Czy powinna zachowywać się jak zwykle? Czy potrafiła definiować codzienność, normalność, kiedy dział się w ich życiu tak wiele? Zmiana goniła zmianę. Nie wiedziała, czy jest w stanie zmierzyć się z kolejną. – Nieważne jak pewnie bym się przy tobie czuła, gdybyś zaskoczył mnie w nocy prawdopodobnie wyszedłbyś stąd z guzem na głowie. – dodała ze wzruszeniem ramion. Cóż, może nie przystało grozić gospodarzowi domu, ale podejrzewała, że znali się na tyle dobrze, że ten wcale nie byłby nazbyt zaskoczony. Może i kierowały nią pokłady wdzięczności, ale w stosunku do niego mało miała oporów. – Zdarza ci się mylić w nocy sypialnie? – zapytała jeszcze z przekąsem ciągnąć temat, który sam rozpoczął.
Ze skupieniem przyglądała się jak unosi delikatnie piersiówkę i ogląda ją w dłoniach. Dopiero teraz właściwie przypomniała sobie, że mu ją podarowała. Było to prawdopodobnie chwile przed tym nim odpłynęła, a i tak większość wspomnień z tej nocy było zamazanych, niczym za mgłą. Poczuła jak delikatny rumieniec wypływa jej na policzki. Nie miała z zwyczaju obdarowywać ludzi prezentami, nie lubiła ich też dostawać. Ten jednak zdawał się idealnie do niego pasować i trudno było jej się przed tym powstrzymać. Co właściwie miało to oznaczać? Wtedy wierzyła, że to ich ostatnie spotkanie i chciała by ten miał coś co mogłoby o niej przypominać. – Więc i ja umiem wciąż zaskoczyć ciebie – odparła unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. – Choć teraz ten grawer nie spełnia już swojej funkcji – skoro była tutaj, skoro nie miała zamiaru uciekać to nie musiał o niej pamiętać. Z łatwością mogła sama o sobie przypomnieć.
Jak właściwie mógł racjonalnie myśleć, gdy od tak wielu godzin nie zmrużył oka? Sama ledwo już funkcjonowała zanim odpłynęła na te kilka godzin. Godzin właściwie niezbędnych do regeneracji. Skłamałaby mówiąc, że nie martwi się jego stanem, ale ten był uparty. Wolał udawać, że wszystko jest w porządku niż przyznać się do tego, że ma problem. Westchnęła, gdy wspomniał, że już pomaga. Czym właściwie? Tępym wpatrywaniem się przez szybę? Była w tym jakaś logika, której na ten moment nie potrafiła pojąć. Ostatnie słowa mężczyzny sprawiły, że znów przypomniała sobie o tym wszystkim przez co przeszli. Jego poświęceniu i piekle zgotowanym jej na ziemi. Czym sobie zasłużyła? Dlaczego musiała stać się ofiarą obłudy, kłamstwa, nikczemnej zniewagi? Nie chciała pozwolić by te myśli zadomowiły się w niej na dobre. Przez te kilkanaście minut, odkąd otworzyła oczy nie myślała właściwie o niczym. Czy ten stan nie mógł potrwać jeszcze chwile dłużej? – Dzięki tobie. Jestem tu dzięki tobie – odparła spoglądając na ich lekko złączone dłonie. Poczuła przyjemny dreszcz przebiegający jej po skórze i wróciła spojrzeniem do jego tęczówek. – Nie ruszaj się. Chciałabym coś sprawdzić. – szepnęła i przysunęła się do niego bliżej tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Nie odgradzali się barierami, nie budowali na nowo murów choć w jej głowie panował mętlik. W newralgicznych momentach i przesycie emocji pojawiał się niepokój, który zdawał się ostrzegać przed niebezpieczeństwem. Nie rozumiała jego podłoża, nie widziała powodów do lęku, a jednak gdzieś wewnątrz niej ten zaczynał kiełkować. Widząc konsternacje w jego oczach przysunęła się jeszcze bliżej i musnęła wargami jego wargi. To było delikatne, praktycznie niewyczuwalne, ale uczucie niepokoju zastąpiło inne – mocniejsze, bardziej rzeczywiste. Zrobiła więc to ponownie tym razem układając dłoń na policzku mężczyzny, przejeżdżając palcami po jego kilkudniowym zaroście. Odsunęła się dopiero po chwili, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. – Eksperyment zakończony – odparła wciąż szeptem.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia gościnna - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]08.04.24 21:25
Każdy miał jakieś korzenia; jedni o nich wiedzieli i potrafili się nimi szczycić, dla innych pozostawały nieodkrytą tajemnicą, jaką poznać pragnęli lub bez zbędnych sentymentów skreślali, zaś ostatnia grupa, do której sam przynależałem, miała wiedzę w kwestii własnej rodziny, ale niekoniecznie chciała się nią dzielić. Powiedzmy sobie szczerze – nie było czym. A przynajmniej nie było do pewnego czasu. Konfrontacja z Iriną oraz Mitchem wydarzyła się długo po tym, jak przyszło nam rozstać się w Zamglonej Dolinie i nawet gdybym chciał napomknąć jej o krewniakach, to nie miałem stosownej okazji. Widzieliśmy się dosłownie trzykrotnie, z czego pierwsze spotkanie było totalną abstrakcją i zapewne z czasem przyjdzie mi odpowiedzieć na nurtujące pytania. Uwikłany w sieci własnego umysłu nie byłem w stanie kontrolować zachowania, pewnych słów, a w szczególności aparycji, która wówczas przykuła jej uwagę. Nad wyraz elegancki, z irracjonalnie dopasowanym garniturem i bez piersiówki w dłoni, a kielichem rzemieślniczego piwa. Jak tylko sobie o tym przypomniałem to uśmiech sam cisnął mi się na usta, bowiem wbrew pozorom było to z jedno z lepszych wydań – gdyby tylko obudziła się we mnie agresywna natura wszystko mogłoby pójść inaczej. Mówiąc wprost – nie siedzielibyśmy tutaj, bo ktoś przypłaciłby za tę rozmowę życiem. Daleko nie trzeba było szukać dowodów wszak blizny na ciele Iriny były moim dziełem.
-Żałujesz, że nie miałaś okazji?- odparłem będąc ciekaw jej zadania na temat domowników. Igor zdążył już zajść jej za skórę? Mitch wyłożył na blat stos pergaminów i chwalił się nowymi pomysłami na te wszystkie, magiczne bzdety? Irina wyperswadowała dobra płynące z lukratywnego biznesu, jakim był dom pogrzebowy? Czapki z głów, praca z nieboszczykami musiała być naprawdę nużąca. Nie ma z kim porozmawiać, pokłócić się, a co gorsza wychylić czegoś mocniejszego, choć z drugiej strony… im już przecież nic nie zaszkodzi. Nawet te goblińskie siki wciskane przez zaopatrzeniowców Mantykory. -Liczę, że pokazali się z dobrej strony- nie zabrzmiało to jak pytanie, choć nim było. Uniosłem brew mając nadzieję, że zdradzi mi cokolwiek w kwestii tych spotkań wszak dając jej dużo przestrzeni nie miałem nawet pojęcia w czyim towarzystwie przychodziło jej spędzać dni. -Cieszę się, że są tutaj. Naprawdę- rzuciłem po chwili i wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. -Chce im ufać, chce wierzyć w intencje. Macnairowie mają to do siebie, że dokonują złych wyborów i co gorsza czynią to zwykle nieświadomie, acz z pełnym przekonaniem, iż to dla nich jest najlepsza. Egoiści, indywidualiści- nie dało się temu zaprzeczyć, ale być może spotkaliśmy się na rozdrożu i rzeczywiście ruszyliśmy tą samą ścieżką. Przyświecały nam te same cele, podobne idee. Pragnęliśmy tego samego; przynajmniej tak brzmiały oprawione w wyniosłe metafory słowa. Radość lub zawód mogła przynieść jedynie przyszłość, musieliśmy być cierpliwi.
-Krytyczny? Nigdy- zaśmiałem się pod nosem. Poprawiłem poduszkę pod głową i podciągnąłem się nieco wyżej. -Jeśli to sugestia, że mam mieszać w kociołku, to muszę cię rozczarować. Nie pozwolę, żeby kolejny raz wybuchnął mi prosto w twarz- ściągnąłem brwi w rzekomo bojowej postawie, jakoby ta dyskusja faktycznie miała stanowić o pewnych wyborach. -Świadomość własnych słabości jest siłą, nieświadomość rychłym upadkiem- nigdy i przed nikim nie miałem oporów mówić o własnych niedoskonałościach i braku umiejętności, bowiem było to normlane; ludzkie i zrozumiałe. Nie było czarodziejów, poza Czarnym Panem, którzy mogliby poszczycić się wirtuozerią w wielu dziedzinach. -Nie mogę się doczekać- odparłem z szelmowskim uśmiechem. Niech mnie przekonuje, byłem ciekaw na co się zdobędzie, żeby pozbyć się tych posępnych myśli. Może wykona kolejny krok? Oby przed, a nie po jedzeniu.
-Byłabyś przerażona, gdybym zabłądził?- uniosłem wysoko brwi nie kryjąc zdziwienia. Byłem przekonany, że to wspominana niezręczność okazałaby się wiodąca. -Jestem taki straszny, czy co?- spytałem wskazując na siebie palcem. -Daj spokój, złoty chłopak- zaśmiałem się pod nosem – już po raz kolejny dzisiejszego wieczora. -Większego guza niż po tej lampie mieć nie będę, więc jestem skory przyrzec, że przetrwam tę ofensywę- zerknąłem na nią zachowując pewny siebie wyraz twarzy, choć jej fantazja odnośnie broni zdawała się nie mieć granic. Cóż jednak gorszego mogło się przydarzyć? Rozbicie talerza z gulaszem na głowie? Cóż, nieszczególnie zaskakujące. Walory smakowe mówiły same za siebie.
-Owszem, zwykle moja myli mi się z sypialnią Iriny- zacisnąłem wargi w wąską linię pragnąc przez chwilę potrzymać ją w niepewności wszak było to nic innego jak prymitywne kłamstwo. -No już, żartowałem- pokręciłem głową widząc zmieniający się wyraz twarzy; od niezrozumienia, po zniesmaczenie.
Przyglądałem się piersiówce w milczeniu, bo choć znacznie różniła się od wcześniejszej, to właściwie od razu nabrałem do niej większej pewności. Obracałem ją w palcach; oglądałem wygrawerowane inicjały, nieznaczne uszkodzenia w postaci niewielkich wgnieceń oraz rys na powierzchni. Cieszył mnie ten prezent, gest – nie magiczne właściwości. Była znacznie bardziej praktyczna, bowiem sama dbała o poziom trunku, jednakże przez ponad dekadę przywyknąłem do konieczności napełniania jej i przy tym dawkowania. Łyk po łyku, kropla po kropli. Nigdy za mało, nigdy za dużo. -Niezmiennie- przeniosłem na nią spojrzenie i oparłem palce o jej policzek, gdy dostrzegłem lekki rumieniec. -Spełnia- zaprzeczyłem jej stwierdzeniu. Przesunąwszy kciukiem wzdłuż delikatnej skóry po raz kolejny posłałem jej uśmiech, lecz tym razem inny, nie taki jaki nosiłem na co dzień. Tak naprawdę chyba tylko ona go znała.
Nie spodziewałem się konsternacji, zastanowienia. Wpatrywałem się w jej zielone tęczówki, ale nie odnajdowałem w nich odpowiedzi. Jakaś myśl zatruła jej umysł i nie chciała odpuścić, lecz nie zamierzałem jej tego ułatwiać. Nie przez perfidność, ale opiekuńczość – pomocna dłoń była teraz, będzie jutro, ale nie mogłem zapewnić, że zawsze. Musiała ponownie nauczyć się radzić z demonami codzienności, własnych myśli. Musiała przywyknąć do bycia sobą.
Wypowiedziane przez dziewczynę słowa tym razem mnie wprowadziły w pewne osłupienie, choć gdzieś w środku dała o sobie znać satysfakcja. Nie z powodu komplementów, ale swego rodzaju sukcesu, który twardo stąpał po grząskim, pełnym kości gruncie. Upuściłem na materac zakorkowaną piersiówkę, po czym uniosłem dłoń i przesunąłem nią wzdłuż jej policzka zahaczając palcami o kosmyk włosów, jaki zaczesałem za ucho. -Cóż takiego?- ledwie skończyłem mówić i poczułem ciepło jej warg, rękę wędrującą wzdłuż kąta twarzy, brody. Gorąc malinowych ust, które doprowadzały mnie do szaleństwa. Wpiłem się w nie mocniej i intensywniej w akompaniamencie rozbijających się o podłoże planu, odpowiedzialności oraz metody małych kroków. Upadł też spokój, a na piedestale pojawiło się jego zupełne przeciwieństwo. Musiałem złapać oddech i na szczęście dała mi na to przestrzeń, choć zapewne moje oczy mówiły więcej niżeli gesty. Przemknąłem tęczówkami po jej twarzy, a następnie skupiłem się na zupełnie nieistotnym punkcie. Uspokajałem oddech, choć w mych myślach brzmiało to bardziej realnie niż działo się w rzeczywistości. Obróciwszy głowę skupiłem się ponownie na jej oczach i zacząłem liczyć; odliczałem w myślach do stu, jak ostatni kretyn, który pierwszy raz całował się z dziewczyną. Wziąłem ponowny głęboki wdech i nie wytrzymałem. Na nic zdała się liczba, do której doszedłem – osiemnaście, brawo Drew, dotrwałeś do osiemnastu.
Wsunąłem dłoń pod jej włosy i oparłem na karku, po czym pociągnąłem dziewczynę w swoim kierunku, by ponownie złączyć nasze usta w pocałunku. Można rzecz, że stęsknionym, acz ten był pełen namiętności, nad którą przestałem panować zaraz po tym jak dotknęła moich warg. Pragnąłem jej, pragnąłem od chwili gdy spotkaliśmy się na wzgórzach Suffolku. Blef. Od pierwszego spotkania, pamiętnej rozmowy, wyrachowanej kradzieży, problemów z wymówieniem miejsca przy korzystaniu z sieci fiuu, testów lojalności, ratowania życia, krwawych ataków, podróży pełnych przygód, kradzieży artefaktu ze skarbca księcia, jedzenia paskudnej, suszonej wołowiny, kłócenia się o to kto gotuje, licytacji kto ma gorszy gust, dyskusji o rodzinie, o historii i pochodzeniu, definicji marzenia. Od pierwszego pocałunku, po ostatnią namiętność. Jeśli to była rzekoma miłość, o której tak wielu prawiło, to – rzecz jasna tylko sam dla siebie – gotów byłem przyznać, że chyba wiem o czym prawili. Chyba zdałem sobie sprawę o co im chodziło.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]08.04.24 23:23
Temat rodzinnych koligacji rzadko bywał przyjemny, łatwy. Każda krew skrywała w swojej szafie trupy, o których strach było wspominać. Drew jako jedna z nielicznych osób wiedział jakie dokładnie relacje łączą ją z krewnymi, był świadkiem wzlotów i upadków, choć wątpiła by przyczynił się do utraty jej nazwiska. Pracowała na to latami, ale to co przelało czarę goryczy było dla niej aktualnie całkowicie niedostępne – mogła jedynie wnioskować, że miało to związek z przekleństwem splątującym jej zdrowy rozsądek. Aktualnie często w jej myślach pojawiały się wspomnienia z dzieciństwa i wczesnej młodości. Mogło to wynikać z faktu, że wiele wciąż pozostawało dla niej nieodgadnione, a jej psychika czepiała się wszystkie co znajome i pełne. Rozmyślała o rodzinie, o ojcu wymykającym się w pośpiechu z domu, o matce zapatrzonej w czubek własnego nosa, o rodzeństwie, tak różnym od niej samej. Krew pozostawała krwią, lubiła nawoływać, dążyła do spotkania. W końcu musiało dopaść to również Drew.
Nie miała mu za złe, że podczas tych kilku spotkań nie wspomniał o rodzinie. Dlaczego miałby? Wątpiła by w tamtym czasie ufał jej na tyle by dzielić się tak istotną częścią swojego życia. Leżała w tym jakaś okrutna prawda – ludziom łatwiej było oddać własną intymność, własne ciało niżeli skrywane tajemnice. Musiał jej jednak wybaczyć dociekliwość, wiedziała o nim tak wiele, że to co zastała tutaj w Przeklętej Warowni całkowicie ją zaskoczyło. Nie przeraziło, nie rozczarowało, a jedynie zaskoczyło. Wzruszyła nieznacznie ramionami. – Nie wiem czy to by coś zmieniło – odpowiedziała szczerze. – Przynajmniej teraz nie przychodzi mi się nudzić – ludzie mieli w sobie coś co ją przyciągało. Lubiła poznawać ich historię, dostrzegać wyuczone gesty, analizować emocje. Nie, żeby był na to czas czy jakakolwiek przestrzeń, gdy tak wiele się działo, ale z drugiej strony cóż innego mogła robić? Chciała opuści te mury, wspomóc mieszkańców swoją różdżką, ale podejrzewała, że to nie nastąpi zbyt szybko. Wciąż była tykającą bombą. Słysząc nutę pytania w jego głosie zastanowiła się przez chwile. Nie mogła na ten moment powiedzieć złego słowa. Okazali jej swoją życzliwość, nie traktowali jak obcej, wrogiej, nie posyłali w jej stronę nieuprzejmych uwag, choć pewnie by mogli. Może to z litości, uprzejmości, a może ze strachu przed reakcją namiestnika? Tego nie wiedziała. Uniosła kącik ust w uśmiechu, gdy w myślach pojawiło jej się spotkanie z Igorem w kuchni. Tak, pokazali się. – Oblałam Igora winem – zaczęła prychając rozbawieniem.
Wsłuchała się w słowa mężczyzny wyłapując w nich nutę niepewności, rozwagi. – Nie jesteś przyzwyczajony do rodziny, która mogłaby życzyć ci dobrze i chcieć cię wspierać. – stwierdziła odnajdując jego spojrzenie. Ona też nie była i dlatego tak łatwo było jej to dostrzec. – Sami egoiści i indywidualiści? Macie taki kodeks? Charakter to nie wszystko, Drew. Ty jesteś odpowiedzialny za to co będzie oznaczać nazwisko, które nosisz. – odparła chcąc rozbić bańkę, w której tak usilnie się zamykał. Nie byli standardową rodziną i choć nosili to samo nazwisko pochodzili z różnych rodzin, doświadczeń, sposobów wychowania. Nie miała zamiaru zachęcać go do zaufania, bo nie wiedziała o tych ludziach prawie nic, ale to nie ich tak naprawdę się obawiał, a nazwiska. Utkanego stereotypu.
Nie miała oporów przed próbowaniem nowych rzeczy. Lubiła testować własne granice, uczyć się samej siebie. Były jednak rzeczy, których nigdy by się nie podjęła. Nie myślała tu o gotowaniu, ale na przykład latanie na miotle zdawało się być czymś całkowicie niemożliwym do zrealizowała. – Udowodniłeś, że jest niewiele rzeczy, których nie jesteś w stanie zrobić – odparła z uśmiechem. – Może w złą stronę mieszałeś? – dodała z kpiną w głosie. Nie wyśmiewała go, wciąż pozostawała w niemałym zaskoczeniu, ale nie mogła sobie tego darować. Skinęła głową słysząc jego słowa dotyczące słabości. – To, że czegoś nigdy nie robiłeś nie znaczy, że nie potrafisz, tylko, że jeszcze nie próbowałeś. – sam dzisiejszym popisem umiejętności kulinarnych dał temu pokaz. Przyjmowała jednak podobną postawę. Nie było możliwe by znać się na wszystkim, a w jej mniemaniu coś co było do wszystkiego najczęściej było również do niczego.
Pokręciła głową z niedowierzaniem i westchnęła przeciągle. – A masz w zwyczaju przedstawiać się wchodząc do sypialni? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Gdyby byli tutaj sami prawdopodobnie taka pomyłka nie wiązałaby się z lękiem, ale w takiej sytuacji ten był jak najbardziej wskazany. Niepokoju miała w sobie wystarczająco dużo by obdarować nim potrzebujących choć wątpiła by ktokolwiek pragnął go od niej zabrać. Przeklęta Warownia zdawała się być miejscem bezpiecznym i chyba nie powinna obawiać się tu ataku ze strony rebeliantów, ale mózg podpowiadał jej różne scenariusze. Parsknęła. – To od tamtego uderzenia tak się zacinasz przy trudniejszych wyrazach? – zapytała z rozbawieniem dotykając dłonią jego czoła. Nawet nie pamiętała, z której strony go uderzyła. – Przyrzeknij więc – dodała nieco poważniejszym tonem. – Przyrzeknij, że przetrwasz moją ofensywę – nie dziś, nie kiedy w pomyłce przekroczy próg jej sypialni. Chciałaby mieć pewność, że gdy stanie w ogniu całkowicie nieracjonalna, szalona, ogarnięta chęcią odwetu ten się nie wycofa.
Gdy wspomniał, że zdarza mu się mylić sypialnie z sypialnią Iriny rozszerzyła lekko oczy. Tego typu odpowiedzi w ogóle się nie spodziewała. Chwila ciszy dłużyła się w nieskończoność, a jej trudno było znaleźć na to stosowną odpowiedź. Czy jakakolwiek istniała? W końcu szlachetnie urodzonym więzy krwi wcale nie przeszkadzały. Odetchnęła dopiero, gdy wspomniał, że to żart. – Bardzo zabawne. Naprawdę. W duchu popłakałam się ze śmiechu. – odparła przewracając przy tym oczami. Co za niefortunny dobór słów.
Zastanawiała się jak będzie mu się kojarzyć otrzymany prezent. Dla niej miało to być pożegnanie – jedno z wielu, a może to prawdziwie ostateczne? Nie wiedziała. Szła tam z zamiarem spędzenia ostatnich wspólnych godzin, ale on miał inny plan. Kiedy ona rozwodziła się nad sensem przekazywanego podarunku on już wiedział, że jeśli wszystko się powiedzie, to nie będą musieli się żegnać. Dziwne jak bardzo różniła się perspektywa w zależności od posiadanej wiedzy, intencji, emocji. – To źle? – czy wolał by była przewidywalna? Prosta? Czy ona chciałaby taka być? Może wtedy życie byłoby dla niej łaskawsze. Lżejsze. Delikatny dotyk na policzku nie był czymś całkowicie świeżym, obcym, ale miała wrażenie, że poznaje to od nowa. Każdy gest, każda czułość wymagała odczarowania, wszak wciąż przesiąknięte były trudnymi do przewidzenia skutkami ubocznymi. Naprawdę chciała być sobą, nauczyć się siebie od nowa. Ceniła własną niezależność, wolność i ostatnie czego pragnęła to być prowadzoną przez życie. Jakie wtedy byłoby to istnienie? Sztuczne, pełne lęku. Ze złotej klatki do pięknej wieży.
Może nie do końca zdawała sobie sprawę z tego co robi. Jej świat runął, a ona nie wiedziała już czemu i komu powinna ufać. Emocje były niczym sztorm, wprowadzały chaos, niszczyły przekonania, które latami z tak wielkim oddaniem budowała. Czy to co czuła było prawdziwe czy jedynie sobie to wymyśliła? Skoro większość jej wspomnień wyparowała, a te z nim zdawały się wciąż być żywe w jej głowie to skąd pewność czy były one jej własne? Szybsze bicie serca, które przy nim czuła, dreszcz przebiegający po jej skórze, gdy jej dotykał. Czy mózg mógł wytworzyć tak idealną fantazję? Wspomniała o eksperymencie zaledwie szeptem, bo głos uwiązł jej w gardle. Pocałunek oddał z całą zawziętością jakby niekoniecznie się tego spodziewał, ale właśnie na to czekał. Gdy się odsunęła i dała mu przestrzeń na załapanie oddechu zdawał się walczyć sam ze sobą. Przypatrywała mu się z wyczekiwaniem sama uspokajając tłukące się w piersi serce. To nie mogło być kłamstwem, nie mogła wymyślić sobie tej bliskości, troski, pożądania, nie mogła uknuć w fantazjach uczucia tak pełnego doświadczenia. To nie było uczucie zbudowane na kanwie pierwszego spojrzenia i ckliwych uprzejmości, a walki. Ciągłej walki ze sobą, o siebie. Przymknęła oczy, gdy jego dłoń znalazła się na jej karku i już wiedziała co się wydarzy. Swoim małym występkiem zapoczątkowała kolejne trzęsienie ziemi, kolejny chaos. Poczuła wargi na swoich własnych i wiedziała, że nie przyjdzie jej za ten chaos przepraszać. Oddała pocałunek jedną dłoń wplatając w jego włosy, a drugą powolnie przejeżdżając po ramieniu by finalnie zacisnąć na nim palce w przypływie fali pożądania. Nie było w tym łapczywości a czułość jakiej potrzebowała. Odrzuciła krępującą jej ruchy pościel i przylgnęła do niego całym ciałem na chwile przerywając pocałunek. – Chcesz tego? – chcesz mnie? Potrzebowała usłyszeć, że nie jest wybrakowana, gorsza, problematyczna. Stykali się czubkami nosa, oddychali tym samym powietrzem. Sama znała własne pragnienia, uczucia jakimi go darzyła, ale czy on znał swoje?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia gościnna - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]10.04.24 23:23
Może tak naprawdę nie stała za tym liczba naszych spotkań, ale zakorzeniony indywidualizm, który w moim przypadku pokrętnie wykluczał udział rodziny w codzienności. Im dłużej nad tym myślałem, tym większą zyskiwałem pewność, że po prostu nie zwykłem o tym wspominać, a i do podobnych pytań nie byłem przyzwyczajony. Bardziej opierałem się o historię, podkopujące pewność siebie i poczucie własnej wartości wspomnienia, z jakimi pozostawili mnie rzekomo najbliższe osoby – rodzice. Czy będąc w tym miejscu żałowałem ich morderstwa? Nie, tak naprawdę stało się i nie powracałem do tego myślami. Nie przyniosło to oczekiwanej satysfakcji ani szeroko pojętej ulgi, bowiem prawdopodobnie dekada na wschodnich ziemiach wyplewiła ze mnie nienawiść przeobrażając ją w czystą pogardę. Później dochodziły mnie jedynie plotki o znalezionych truchłach, ale urywałem temat kompletnie nie interesując się ich losem. Nigdy więcej nie powróciłem w tamto miejsce uważając ten rozdział za zamknięty. Pozostało wspomnienie Augustusa i choć kilkukrotnie je oglądałem, to moje zaangażowanie w poszukiwanie domniemanej siostry stopniowo gasło, aż permanentnie zniknęło. Być może w przyszłości ponownie zdecyduję się po nie zasięgnąć i spełnić ostatnią wolę ojca – choć do tego określenia podchodziłem z dużą rezerwą, bowiem bardziej wiodła mnie ciekawość oraz więzy krwi, niżeli jakakolwiek powinność.
-Nie wątpię- wygiąłem wargi w uśmiechu. Każdy z nas był inny, nie stronił od towarzystwa, a tym bardziej ciekawości, która z pewnością grała tutaj kluczową rolę. Rad byłem, że przyjęli ją bez zbędnego napięcia i byli skorzy odłożyć waśnie na rzecz ogólnej korzyści, wspólnego dobra. Wbrew pozorom nie było to łatwym zadaniem, rebelianckie okowy miały jeszcze długo ciągnąć się na same brzmienie jej imienia oraz znajomość rysów twarzy. Poniekąd zapomniana, przez gazety uśmiercona, ale przecież wkrótce miała wybrzmieć nowa prawda i liczyłem, że nie będzie nadto zmuszona do mierzenia się z konsekwencjami. Byłem skory uwierzyć, iż dźwignie ten ciężar, utrzyma go na barkach, a z czasem przejdzie z nim do porządku dziennego – jak ze starym druhem, który niczym blizna przypominał o sobie wyłącznie wtem, gdy ktoś o niego zapytał. -Obawiam się, że ciężko tutaj o nudę- zaśmiałem się pod nosem. Jeszcze w lipcu miewałem momenty, w których brakowało mi samotności, ale najpewniej wynikało to ze starych przyzwyczajeń, nie faktycznych pragnień. Zjednoczona w celu rodzina napawała optymizmem, nawet kiedy za oknami Przeklętej Warowni na próżno było go szukać.
-Oblałaś Igora winem- ściągnąłem brwi i pokręciłem głową rozbawiony. -Pewnie był zachwycony- wątpiłem, aby żywił za to urazę, jednakże byłem ciekaw jak w ogóle do tego doszło. -W ramach rewanżu za jego niewyparzoną gębę?- nie tylko w moim charakterze wiodła prym ironia i nieszczególnie byłbym zdzwiony, gdyby uraczył ją jednym ze swych komplementów.
Na jej kolejne słowa nie odpowiedziałem od razu. Przemknąłem wzrokiem po białym suficie i skupiłem się na drewnianym rzeźbieniu ramy obrazu, którego znaczenia nijak nie mogłem pojąć. -Oczywiście, że nie jestem- odparłem zgodnie z prawdą. -Powiedzmy, że pracuje nad tym i myślę, że każdy z nas w pewien sposób jest do tego zmuszony.- dodałem powróciwszy wzrokiem do zielonych tęczówek. Igor miał Irinę i choć na ten moment uważałem tę relację za wybitnie skomplikowaną, to odnosiłem wrażenie, że byli dla siebie niezwykle ważni, być może nawet gotów zrobić wszystko. Ceniłem oddanie, nie dlatego, że nigdy nie miałem podobnej więzi, ale na wspomnianą już lojalność. Zagadką pozostawał Mitch, ale liczyłem na te mury, wierzyłem, iż wkrótce pewne stosunki się zacieśnią i będziemy mogli docenić to, co wcześniej pozostawało jedynie mrzonką. -Wiem. Nic innego jak odpowiedzialność doprowadziła mnie do tego miejsca- nie bez powodu wielokrotnie wspominałem o oczyszczeniu nazwiska i idących za nim stereotypów. Pogłosek i plotek stawiających nas w nędznym świetle, blasku, którego żaden ambity czarodziej nie uznałby za korzystny. -Żaden kodeks, a korzenia- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, jakobym naprawdę wierzył, że te cechy wyssaliśmy wraz z mlekiem matki.
-Czyli jednak trzeba było trzy razy w prawo i raz w lewo? Cholera- pokręciłem głową w lekkim rozbawieniu. -W takim razie oczekuję twoich lekcji, choć- zmrużyłem oczy -to niezbyt ciekawa rozrywka. Zupełnie nie dla mnie. Jestem jednak przekonany, że prezentowałabyś się kusząco przechadzając się po kuchni- rzuciłem nieco dwuznacznie nie kryjąc błądzącego, szelmowskiego uśmiechu. -Oczywiście- zacząłem właściwie od razu -moją wolą nie jest zagonienie cię do kociołka, aczkolwiek musimy coś jeść. Prawda? Nie mogę już patrzeć na suszoną wołowinę- przyznałem przybierając niezadowolony wyraz twarzy, choć był to tylko pozór. Faktem było, że każdy z nas stronił od tego pomieszczenia i polegaliśmy wyłącznie na niewymagających żadnych umiejętności produktach, jakie w prosty sposób można było połączyć, dlatego wizja czegoś smacznego brzmiała wyjątkowo dobrze.
Wpatrywałem się w nią szukając w pozornym żarcie drugiego dna, pewnej głębi, która początkowo zupełnie mi umknęła. Winą mogłem obarczyć krótkowzroczność, ale przecież nie uważałem się za taką osobę; byłem zbyt analityczny, szukający wszystkich za i przeciw, rozstrzygający różne scenariusze. Dlaczego od razu o tym nie pomyślałem? -Nie sądziłem, że muszę to robić- odparłem lawirując na granicy dowcipu, choć po wyrazie mojej twarzy mogła dostrzec, że kryło się za tym coś więcej. Obróciwszy się w jej kierunku oparłem policzek o pięść i zmrużyłem oczy słysząc kolejny komentarz. -Owszem, ale nie widzę, żebyś szczególnie się tym przejmowała- mruknąłem, po czym chwyciłem wolną ręką za dłoń dziewczyny i już chciałem coś powiedzieć, kiedy już w zupełnie innym tonie prosiła, abym przyrzekł przetrwać ofensywę. Nie kryłem zdziwienia tymi słowami, przeczuwałem, że znaczyły coś więcej niżeli niewinny żart, jakich w kontekście samej sypialni padło już dziś wiele, dlatego nie sięgnąłem po pytanie, a jedynie przysunąłem drobną dłoń do własnych ust i oparłem je o jej wierzch. -Obiecuję- szepnąłem, po czym nieznacznie musnąłem wargami delikatną skórę.
-Jeśli dłużej będziesz taka poważna, to uznam, że pokierowała tobą zazdrość Lucindo- rzuciłem powróciwszy do poprzedniej pozycji.
-Oczywiście, że nie- odparłem z przekonaniem w głosie. Gdyby była przewidywalna, można było każdy jej czyn tudzież zamiar odkryć bez większego wysiłku, to znacznie straciłaby na swej atrakcyjności. Właściwie nie byłaby sobą, bo odkąd przyszło nam się poznać nieustannie mnie zaskakiwała. Były momenty, że dominował negatywny pierwiastek, aczkolwiek ta cecha miała dwie strony medalu i należało mieć to na uwadze zwłaszcza, iż wiele nas różniło. Nie tylko sam charakter, ale przede wszystkim to co sprowadziło nas na przeciwległe drogi – poglądy.
I zaskoczyła mnie ponownie – tym razem w ten zupełnie pozytywny sposób. Smak jej warg, słodkość oddechu odbierały mi zdrowy rozsądek, odpowiedzialność, o jakiej zwykle prawiłem pierwszy. Górę wzięła namiętność, ledwie pocałunek, który na nowo obudził czające się w zakamarkach ciała pożądanie, niczym ogień trawiący wszystko na swej drodze. W tym jednym momencie zapomniałem o otaczającej nas rzeczywistości, o planie, o wieczornym spotkaniu i skrzętnie utkanych, przymusowych granicach. W kontekście naszej relacji obiecałem sobie poczekać; dać jej wystarczająco dużo czasu oraz przestrzeni, żeby uniknąć przytłoczenia, pewnego niezrozumienia, jakie w tej sytuacji było jak najbardziej możliwe. Naprawdę rozważałem wiele ewentualności, byłem gotów zmierzyć się z niechęcią i strachem, którego eskalację zaobserwowałem tuż po przebudzeniu i być może, dlatego nabrałem jeszcze większego dystansu. Odległości, którą na powrót zmniejszyła jedną czułością, obdzierając mnie przy tym ze złudnej kontroli. Nie miałem jej, nie przy niej.
Patrząc na nią nie widziałem jedynie wspomnień, ale dostrzegałem przyszłość. Nie było to pragnienie chwilowej rozkoszy, lecz głęboko zakorzeniona potrzeba, która przekraczała fizyczność. Chciałem dać jej coś więcej, być dla niej kimś więcej i pozorne wyobrażenie posiadania tego na wyciągnięcie ręki napawało mnie obawami. Absurdalnym strachem, że kiedyś może się to skończyć – ta bajka, której sam byłem twórcą, acz nie mającym wpływu na jej zakończenie. Do czego jeszcze mogła doprowadzić mnie zachłanność? Żal był ostatnim, co by we mnie wykiełkowało, bo nawet jeśli tło okraszone było fałszem, to łączące nas emocje były jak najbardziej prawdziwe. Musiała to czuć, widziałem to w jej oczach.
Nie odpowiedziałem na jej pytanie. Zamiast tego skupiłem się na jej tęczówkach wiedząc, że jeśli szukała potwierdzenia, to mogła odnaleźć je w moich. Uniosłem się, aby ponownie zasmakować gorących warg w sposób pozbawiający jej jakichkolwiek złudzeń – jeśli takie faktycznie jeszcze istniały. Dłońmi zaś przemknąłem wzdłuż cienkiego materiału, aż do linii pośladków i zacisnąwszy palce na miękkiej skórze podciągnąłem ją wyżej, aby podnieść się do pozycji siedzącej. Przerwałem pocałunek dopiero, gdy rozpalone wargi zaznaczały drogę ku zagłębieniu jej szyi, a spragnione bliskości ręce zacisnęły się na krańcu zbędnego, nocnego odzienia, które z impetem pociągnęły ku górze.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]23.04.24 15:52
W życiu miała niewiele okazji by spotkać rodziny szczerze ze sobą zżyte. Sama też nie mogła się taką pochwalić. Demony poukrywane w szafach wyłaniały swe oblicze w najmniej oczekiwanych momentach. Rozsądniej było zawsze oczekiwać najgorszego. W cieple matczynego pocałunku poszukiwać celu, w ojcowskim słowie ukrytą reprymendę, a w radach udzielanych niby w trosce dopatrywać się jedynie kolejnych zakazów. Nie potrafiła funkcjonować w grupach, oddać się komuś w całości tylko dlatego, że kierowały nią uczucia. Zwykle stała na uboczu, nawiązywała relacje, ale ile z tych było szczerych i pełnych? Wszyscy dostrzegali na jej ustach uśmiech, wiedzieli, że mogą liczyć na jej dobre słowo, jakieś pocieszenie lub radę, ale było to jednostronne, bo nikt nie nauczył jej słabości. Może właśnie dlatego nigdy nie pragnęła rodziny. Nie chciała być żoną, nie marzyła o byciu matką. Czy istniały jakiekolwiek plus takiego układu? Skoro martwienie się o samą siebie zajmowało jej wystarczającą ilość czasu? Potrafiła zrozumieć jego obawy czy obiekcje. Właściwie choć dzieliły ich społeczne światy, to ulepieni byli z podobnej gliny. Nikt nie dbał o ich potrzeby, nie pokazał im zdrowego systemu, nie nauczył kochać, rozumieć, szanować się wzajemnie. Budowali mury, z których sami nigdy nie rezygnowali, pozwalali za to innym od czasu do czasu zerknąć przez poluzowaną cegłę. Wątpiła by oczekiwał rad – właściwie to żadne rady nie mogły zabrać mu tej niepewności. Słodycz zaskoczenia dobrymi intencjami jego bliskich była jedynym lekarstwem i szczerze miała nadzieje, że przyjdzie mu doświadczyć tego czego ją pozbawiono – zaufania.
Czuła się tu dobrze, choć podejrzewała, że Drew miał bardzo duży wkład w to jak przyjęli ją domownicy. Jeśli to wszystko co się od niego dowiedziała było prawdą, to jej przeszłość rzucała mocny cień na wszelkie potencjalne relacje. Starała się nie prowadzić tam swoich myśli. Potraktować ofiarowaną jej wolność jako czystą kartkę, odbudować to co zburzyła lawiną własnych decyzji. Skinęła rozbawiona głową. Zdecydowanie nie przychodziło jej się nudzić, choć nie na takim typie zajęcia najbardziej jej zależało. Naprawdę chciała się przydać, zająć głowę czymś na czym faktycznie mogłaby się znać. Poczucie satysfakcji, zadowolenia z siebie. Może to pomogłoby jej odgonić te czarne myśli. Nie być ciężarem. Blondynka wzruszyła ramionami z niepewnością. Jak właściwie opisać to spotkanie w kuchni? – Takie masz zdanie na jego temat? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. – Właściwie to był przypadek. Wystraszył mnie i kieliszek wypadł mi z ręki. Nie nazwałabym go niezadowolonym z tego powodu. – zaśmiała się, ale już po chwili rozbawienie umknęło z jej twarzy, bo spotkanie w kuchni przypomniało jej o czymś jeszcze. – Dostałam list – odparła i westchnęła przeciągle. Sama nie wiedziała co właściwie powinna o tym myśleć, jak ocenić intencje nadawcy, a przede wszystkim w jaki sposób dopasować twarz do nakreślonych na papierze słów. Może powinna powiedzieć Drew o tym wcześniej? Niczego to nie zmieniało, spodziewała się, że prędzej czy później przyjdzie jej skonfrontować się z przeszłością, ale naprawdę liczyła na to, że stanie się to na jej własnych warunkach. Może chciała to przetrawić? Zrozumieć emocje, których kierunek był jej całkowicie obcy. Nawet jeśli na kopercie widniało jej imię, to czy aby na pewno ten list znalazł odpowiedniego adresata? Podniosła się z łóżka i prędko podeszła do komody, na której zostawiła wygniecioną kopertę. – Właściwie niewiele z niego rozumiem – zaczęła i wyciągnęła w jego kierunku list. Z dozą niepewności wróciła do swoje poprzedniej pozycji lekko opatulając się pościelą. – Co mnie nie dziwi zważywszy na to, że mało pamiętam. Wiesz kim jest ten mężczyzna? – zapytała z jawnym niepokojem. Przeszłość upomniała się o nią o wiele szybciej niż się tego spodziewała. Na Warownią od kilku dni latały sowy. Wcześniej wywoływało to w niej jedynie zdziwienie, ale aktualnie zaczęła się zastanawiać czy te wszystkie listy skierowane były do niej.
Nie było łatwo otworzyć się na innych, gdy przez całe życie dbało się o indywidualizm. Podejrzewała, że po raz pierwszy znaleźli się w sytuacji, kiedy wszyscy zmuszeni byli dzielić jedną przestrzeń. – Wnioskuje, że twoja praca nie idzie na marne. To ty zostałeś namiestnikiem, mogłeś to wszystko zachować dla siebie, ale to twoje decyzje doprowadziły do tego, że jesteście tu teraz razem. – skwitowała unosząc kącik ust w pokrzepiającym uśmiechu. – Ofiarowanie kredytu zaufania nie czyni cię słabszym. – dodała już ciszej, bo wygłoszone słowa równie dobrze mogła przypisać samej sobie. Dawniej o wiele prościej było jej tym zaufaniem się podzielić. Teraz we wszystkim dopatrywała się spisku. Może to przez to co ją spotkało, a może wpływ leżał całkowicie gdzieś indziej tylko nie potrafiła go dostrzec? Skinęła głową, gdy wspomniał o odpowiedzialności. Wewnętrznie cieszyła się, że poruszyli ten temat. Chciała by potrafił dzielić się z nią tym co przeżywa, wątpliwościami i rozterkami. Chciała by ich rozmowy nie dotyczyły tylko tego co zabawne lub absurdalne, ale niosły ze sobą też pomoc, której od nikogo przyjmować nie potrafili. – Korzenie? A co powiesz o moich? Czy to nie ty powiedziałeś, że to w jakiej rodzinie się wychowałam i to jakie zasady ich obowiązywały wcale nie znaczy, że ja muszę taka być?
Stroniła od nudy. Często nie potrafiła usiedzieć w miejscu, potrzebowała ciągłych wzmocnień by faktycznie czuć, że żyje. Gotowanie nie znajdowało się na liście umiejętności, które pragnęła posiąść. Daleko jej było do ignorantki, bowiem wiedziała jak ważna dla domowego ogniska jest kuchnia, ale po prostu nie znajdowała w tym żadnej uciechy. Uśmiechnęła się jednak, gdy wspomniał o kuszących widokach i suszonej wołowinie. – Może w takim razie powinniśmy gotowaniu nadać nowego znaczenia? – zapytała z nutą dwuznaczności w głosie. – Rywalizacja sprawia, że pnę się na wyżyny kreatywności. – podejrzewała, że to zamiłowanie dzielili wspólnie. W poszukiwaniach artefaktów też nie zawsze chodziło o cel – czasem liczyła się jedynie adrenalina płynąca żwawo w żyłach. Bycie pierwszym, najlepszym.
- Nie musisz - odparła nie odwracając spojrzenia od jego tęczówek. Podejrzewała, że minie wiele czasu zanim w pełni poczuje się bezpiecznie. Może pokrętnie wcale tego nie chciała, bowiem wiązało się to z brakiem gotowości, a ona nie chciała ponownie dać się zaskoczyć. Zmarnować sobie kolejnych lat życia, a może i całego, biorąc pod uwagę, że każda potyczka może się skończyć śmiercią. – Ale nieprzyzwyczajona do twojej obecności mogę być lekkomyślna. -dodała i choć jej słowa utrzymane były w żartobliwym tonie, to było w tym wiele prawdy.
Przewróciła oczami na kolejne słowa mężczyzny darując sobie kolejny komentarz. Może nie byli w swoim życiu nader długo, ale zdążyli doświadczyć wielu dziwnych zdarzeń i właśnie te zdarzenia po części ugruntowały ich relacje. Relacje stworzoną z szaleństwa.
Usłyszana obietnica zdjęła część gromadzonego w niej ciężaru. Nie miał powodów by raczyć ją kłamstwem. Poświęcił wystarczająco dużo by mogła znaleźć się u jego boku i jej również zależało by to nie przepadło. Znała jednak dobrze tę część siebie odpowiedzialną za nieprzemyślane decyzje i chciała by miał świadomość tego na co siebie skazuje. Delikatny dotyk warg na skórze był niczym potwierdzenie – przypieczętowanie zawartej umowy. Skinęła głową, a jej ciało ogarnęła dziwnego rodzaju ulga.
- A tobie ta zazdrość się podoba, czyż nie? – odparła siląc się na lekkość. Brew poszybowała do góry w pytającym geście, a na ustach pojawił się kpiący uśmiech. Czyż nie łechtał w ten sposób własnego ego?
Nie starała się go zaskakiwać. Nie robiła tego względem nikogo. Była sobą, a że rzadko coś planowała to też jej reakcje były zwykle spontaniczne. To działało w dwie strony. Nigdy nie potrafiła przewidzieć jego reakcji, nie wiedziała jaką odpowiedź przyjdzie jej usłyszeć i w jaki sposób potoczy się dyskusja. Momentami łapała się na tym, że wolałaby wiedzieć co ją czeka zanim faktycznie się to wydarzy, ale częściej czerpała z tego równie dużą przyjemność co on sam. Nie chciałaby tkwić w relacji z kimś o kim wiedziałaby wszystko, nie marzyła o stagnacji, nudzie. Zdecydowanie bardziej wolała to co mieli aktualnie. Choć nie była wstanie stwierdzić co właściwie mieli i czym ta relacja była.
Zrozumienie swoich emocji zdawało się być dla niej aktualnie o wiele trudniejsze. Nigdy nie była specjalistką od własnego ciała, ale teraz nie do końca rozumiała, dokąd te próbują ją zaprowadzić. Myślała, że potrzebuje tego dystansu by odnaleźć siebie, w zgodzie ze sobą rozpocząć nowy rozdział. Im dłużej jednak przebywali ze sobą tym trudniejsze do wytrzymania stawało się napięcie. Powinna się do tego przyzwyczaić w końcu właśnie tak przebiegała ich cała relacja – kradli zaledwie chwile, drobne pocałunki, przypadkowe muśnięcia dłoni. Odsuwając się od niego czuła, że marnuje wyrwany dla nich czas. Nigdy wcześniej nie znajdowali się w sytuacji, w której bycie ze sobą było tak proste. Kierował nią lęk, obawa przed tym jaką cenę przyjdzie im za to zapłacić, bo przecież zawsze musiała takowa być, prawda?
Nie musiała sprawdzać czy nadal smakuje w ten sam sposób, czy jej ciało wciąż idealnie dopasowuje się do jego. Wiedziała to nawet zanim znów jej serce ruszyło w dzikim galopie. Rozganiał wszelkie złe myśli – tym w jaki sposób na nią patrzył, z jaką uwagą skupiał się na wypowiadanych przez nią słowach, tym w jaki sposób jej dotykał. Czuła się chciana, potrzebna, ważna. Nie mogła przecież sobie tego wyobrazić, jej mózg nie mógł wytworzyć tak idealnej iluzji szczęścia. Choć to ona zrobiła ten pierwszy krok, to teraz pozwoliła mu otulić się w całości, przejąć kontrole. Nie usłyszała odpowiedzi, ale kolejne zetknięcie ich warg sprawiło, że już nie potrzebowała wiedzieć więcej. Odsunęła na bok zachłanność, która na początku pokierowała jej ruchami. Mieli czas, przynajmniej na razie ten zdawał się nie być katem w ich historii. Uniosła ręce, gdy postanowił pozbyć się zbędnego odzienia. Dreszcz przebiegł po jej ciele, ale nie był on spowodowany odsłonięciem skóry, nie drżała z zimna, a z pożądania. Tęsknoty, która wylewała się z każdej komórki jej ciała.
Przesunęła się jeszcze bliżej tak by swoim ciałem przylgnąć do jego wciąż ubranego ciała. Dopatrywała się w tym niesprawiedliwości i w odwecie wsunęła dłonie pod materiał jego podkoszulka. Palcami badała znaną krzywiznę mięśni, paznokciami znaczyła skórę. Na jedną chwile odchyliła bardziej głowę tak by mocniej doświadczyć pocałunków na swojej szyi. Utkwiła w nim spojrzenie, gdy z jej ust wyrwało się westchnięcie. Czuła, że to zbyt mało, potrzebowała go bardziej. Pomogła mu prędkim ruchem pozbyć się wspomnianej odzieży i powróciła ustami do jego warg, by po zaledwie chwili zaznaczyć pocałunkiem szczękę, szyję, obojczyki, pierś. Dłonie odnalazły klamrę od paska, guzik i rozporek. Nie chciała by cokolwiek dzieliło ich od siebie. Zapomniała o wszystkim przez co w ostatnim czasie musiała przejść. Zapomniała o bólu w klatce, o chęci zakończenia swego życia. Teraz czuła, że żyje – serce głośno obijało się o klatkę piersiową, spłycony oddech powodował ból, a pod jego dotykiem drżała od przyjemności. Mógł ją mieć dla siebie. Nie miała zamiaru z tym walczyć, nie chciała z tym walczyć. Wszystkie mury opadły.


pokazuje ten list


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia gościnna - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Sypialnia gościnna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach