Wydarzenia


Ekipa forum
Gabinet
AutorWiadomość
Gabinet [odnośnik]25.04.23 22:58

Gabinet

W centrum pokoju znajduje się pokaźnych rozmiarów biurko. Zbudowane jest z ciężkiego, masywnego drewna o ciemnym odcieniu. Posiada ono wiele przegródek, półek i szuflad, co pozwala na organizację wielu dokumentów, papierów i innych przedmiotów potrzebnych do pracy. Na jego powierzchni leżą złożone manuskrypty i dokumenty. Obok biurka mieści się wykonany z ciemnej, gładkiej skóry fotel. Tapeta w gabinecie ma brązowy kolor i jest ozdobiona ciemnymi wzorami. W rogu pokoju usytuowany jest kominek, a jego konstrukcja wskazuje, że był on już wiele razy używany w przeszłości. Na przeciwległej ścianie znajduje się duży regał z ciemnego drewna, wypełniony starożytnymi książkami i dokumentami. Wszystkie z nich są pełne historii. Regał jest jednym z najważniejszych elementów pokoju, dodając mu jeszcze więcej charakteru.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet [odnośnik]21.11.23 23:01
14.07
Byłem poszukiwaczem artefaktów. Byłem kłamcą, zaklinaczem i wojownikiem, lecz nigdy nie przypuszczałem, że sięgnę wyżej, dalej i głębiej. Po sztukę nad wyraz mroczną, przekraczającą granice rozsądku, niebezpieczną, ale iście kuszącą, budzącą pożądanie i pragnienie, których nie byłem w stanie opisać. Plany ograniczał realizm, trzeźwe podejście, lecz kiedy spojrzałem na pergamin z rozpisanymi runami uzmysłowiłem sobie, że kryło się za tym coś znacznie więcej – ciekawość. Chęć udowodnienia, że moje umiejętności, kunszt i doświadczenie nie były wyłącznie przypadkiem, ale swego rodzaju przeznaczeniem, wirtuozerią, jaką w tym aspekcie nie mogło pochwalić się wielu. Cel był jasny, wiedziałem co pragnę uzyskać i za wszelką cenę chciałem to osiągnąć. Wykraczałem poza własne granice; nigdy nie przeszedłem przez niewidzianą barierę jednostki, jej decyzji i poczucia własnego ja, lecz ten przypadek zdawał się stracony. Wiódł mną nie tylko egoizm, nie tylko korzyści Rycerzy, ale jej dobro, jej życie. Tchnienie człowieka, którego minuty były już dawno policzone, a ja – być może na próżno – liczyłem, że uniknę wybicia zegara. Była dla niej szansa, każdy zasłużył na drugą próbę, nawet jeśli takowa miała wiązać się z odebraniem pełni świadomości, przyczepienia lin przypominających marionetkę. Sznurów, jakie miały zostać w odpowiednim czasie odcięte, porzucone na pastwę losu - losu, jaki zacznie nam sprzyjać. Nie musiała mnie akceptować, mogła po czasie dowiedzieć się prawdy, mogła zaniechać kontaktu, znienawidzić i pragnąć mej głowy, ale ja będę spełniony. Poczuję ulgę, wypełni mnie przekonanie, iż zrobiłem wszystko, co mogłem, aby nie oglądać jej na palu lub w samym centrum szafotu.
Odgarnąłem ręką dym z papierosa i nachyliłem się nad wypełnionym wcześniej pergaminem. Zacisnąłem wargi w wąską linię, a wolną dłonią sięgnąłem po ognistą, której upiłem znacznie więcej niżeli miałem w zwyczaju. Początki zawsze były najtrudniejsze, szczególnie kiedy na szali stało całe powodzenie nowego przekleństwa wszak to na przyjętym wzorze miały opierać się detale. Nigdy wcześniej nie przyszło mi pracować nad równie skomplikowaną strukturą, bazowałem na prostszych układach opierających się zwykle o potrzeby klienta tudzież cele naukowe. Nie wątpiłem w swoje możliwości, zaniechałem też prób celowej demotywacji – wiedziałem co chciałem osiągnąć, wiedziałem do czego dążyłem i choćbym miał tę drogę przejść po trupach, to nie wyobrażałem sobie polec na ostatniej prostej. Musiałem to uczynić, być może coś sobie i światu udowodnić.
W pierwszej fazie skupiłem się na wiodącej runie, od której rozchodziły się wicie prowadzące do kolejnych dwóch. Próbowałem rozgryźć połączenie, wyciągnąć z niego jak najwięcej i im dłużej się przyglądałem tym większą zyskiwałem pewność wielkości drzemiącej w tym przekleństwie. Jaki ogrom precyzji i wiedzy musiał włożyć w nią twórca, aby najistotniejszą z run, swoisty rdzeń poprzedzić dwoma idealnie scalającymi się ze sobą znakami. Współgrały nie tylko osobowościowo, ale i fizycznie. Wzmacniały się wzajemnie; w symbolice, w znaczeniu, a przede wszystkim działaniu. Współtworzyły idealny obraz, poruszały najtwardsze ze strun; od lojalności i przywiązania, po wewnętrzne blokady i oziębłość. Stagnację wzmacnianą swoistą pogonią za marzeniami. Rzadko zdarzało mi się skupiać na podobnych szczegółach – byłem człowiekiem czynu, robiłem to w czym byłem najlepszy i choć miałem za sobą niezliczenie wiele przeczytanych oraz przeanalizowanych manuskryptów, to zwykle nie rozkładałem każdej z klątw na czynniki pierwsze. Znałem ich strukturę, z zamkniętymi oczyma mogłem spisać symbole, ale wnikliwe rozważania pozostawiałem tylko na te, które do tej pory stanowiły zagadkę.
Chwyciwszy wolny pergamin zamoczyłem kraniec pióra w kałamarzu i narysowałem pierwszą z run podrzędnych – Eihwaz. Symbol drzemiącej w jednostce siły, długowieczności, mądrości. Granica między życiem, a śmiercią, chorobą i pełnym zdrowiem. Yggdrasil – legendarne drzewo nie bez przyczyny było łączone właśnie z nią. Rozpisywano się o nim jako o moście łączącym światy, równowadze emocjonalnej, którą klątwa Eris zupełnie zaburzała. Nakazywała zawrócić, zmienić nastawienie, stać się agresywnym, czynić wszystko, aby uniknąć konieczności przejścia przez wspomniany most – drogę prowadzącą wprost w sidła ciemności. Stamtąd nie było już odwrotu. Nie istniały sojusze, nikomu niedane było czuć się bezpiecznie, dlatego liczyła się jednostka spotęgowana emocjami napływającym z mocy Isy, kolejnego ze znaków podrzędnych. Nawiązywała do samotności, wzmacniała to poczucie, jakoby wszyscy ludzie wokół byli tylko tłem szarej, ponurej codzienności. Rozbudzała nadzieję na zmiany, ale fundamentem ich był własny komfort, dobro i niezwykle wysokie ego. Cierpliwość i wewnętrzny spokój odgrywały wielką rolę, podobnie jak determinacja motywująca do pokonywania wszelkich przeszkód bez względu na poniesioną cenę. Zmuszała do zatrzymania się, odkrycia nierzadko ukrytych pragnień, życiowej drogi nieokraszonej potrzebami innych, tylko własnymi.
Połączenie tych znaków zapewniało pewną harmonię, równowagę między różnymi aspektami codzienności i to właśnie takową miała zaburzyć odwrócona, niezwykle silna Thurisaz. Swoiste narzędzie chaosu, burzy i zamętu. Niszczyła wszelkie bariery ochronne, kreowała świat jako pole bitwy, walki o własne zdrowie, a przede wszystkim życie. Wzniecała ogromne pokłady strachu, podejrzliwości i rozgoryczenia. Kładła nacisk na przeświadczenie, iż najlepszą obroną był atak. Osłabiała psychikę czerpiąc energię z runy Eihwaz, podobnie jak kontrolowała agresję i napędzała strach mając pod sobą Isę. Wypełniała ofiarę bezwzględnym cierpieniem, potrafiła doprowadzić do załamania i kompletnej autodestrukcji.
Niżej w strukturze znajdowały się także Nauthiz, Sowilo i Wunjo. Odpowiadały między innymi za adrenalinę, odwagę, szybkie działanie w niebezpiecznej sytuacji, potrzeby, los i szczęśliwe rozwiązanie. W perspektywie runy wiodącej, która nasycała się ich siłą tworzyły wyjątkowo niebezpieczną mieszankę. Thurisaz nie pochłaniała z nich równie wielkiej mocy, co z tych znajdujących się najbliżej, lecz wybierała elementy niezbędne do osiągnięcia celu klątwy. Bawiła się niezłomnością, wzmacniała zuchwałość, napędzała wrogość i gniew. Dążyła do tego, aby nienawiść rozbiła ofiarę od środka, skruszyła w pył zdrowy rozsądek, wszelkie bariery i opory.
W dalszej części inskrypcji znajdowały się znaki pochodzące z trzeciego Aettu, które w tym konkretnym przypadku nawiązywały w głównej mierze do osłabienia magicznej energii danego miejsca oraz poczucia przynależności ofiary. Miało to na celu uniemożliwienie odróżnienia rzeczywistości od fikcji wytworzonej przez runiczny krąg. Zdawałem sobie sprawę, że przy modyfikacji będę musiał poświęcić tej części bardzo dużo uwagi, bowiem nie zależało mi na splugawieniu wybranego obszaru, a uderzeniu bezpośrednio w Lucindę, co znacznie zmieniało kolejność, jak i konkretne połączenia między znakami. Musiałem jednak mieć odpowiednie notatki, rzeczowo spisać możliwości i podzielić całe przekleństwo na konkretne etapy, aby finalnie nie musieć zaczynać wszystkiego od początku. Tak naprawdę nie miałem przestrzeni na błędy – mogłem wyłapać je jedynie w trakcie procesu tworzenia nowej inskrypcji. Oczywiście istniała możliwość zdobycia krwi innego czarodzieja, przypisania jego cech osobniczych, słabości i mocnych stron do odpowiednich run, które by je odpowiednio wzmacniały tudzież osłabiały, jednakże czas i ilość pracy, jaką musiałbym w to włożyć sprawiłby, że plan rozciągnąłby się na wiele miesięcy – jeśli nie lat. Gdybym tak dobrze jej nie znał, nie wiedział o chorobie, atutach oraz wadach, to zapewne stworzenie czegoś podobnego byłoby po prostu niemożliwe. Zadziałać – zapewne by zadziałało, lecz czy odniosło pożądany skutek? Nie chodziło tu w końcu o założenia, które działały podobnie na wszystkich jak likantropia, czy zaburzenie zmysłów. Klątwa wymagała więcej, znaki musiały wiedzieć, w jakie punkty uderzyć, aby doszczętnie zaburzyć jej pamięć, zasady oraz podejście do otaczającego świata i osób.
Przesunąłem dłonią wzdłuż czoła, po czym oparłem się o drewniane oparcie krzesła. Zamieniwszy pióro na szklankę wypełnioną ognistą upiłem łyk, a następnie chwyciłem między palce pergamin z notatkami. Przemknąłem wzrokiem po każdej linijce pragnąc upewnić się, iż o niczym nie zapomniałem. Odpowiednie powiązania, wyszczególnione funkcjonalności, podział na grupy – na pierwszy rzut oka miałem wszystko, co było mi niezbędne do wykonania kolejnego kroku.
Kroku ku zwycięstwu.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gabinet [odnośnik]21.11.23 23:10
15 lipca

Początkowo rozważałem spotkanie z Oyvindem, który prawił o swej wiedzy na temat nordyckiej kultury na kwietniowym spotkaniu w Wenus. Finalnie jednak doszedłem do wniosku, że jego rzekome doświadczenie mogło pomoc, ale nie na tyle bym był gotów mu zawierzyć i opowiedzieć o mozolnie utkanym planie. Wiedza o nakładaniu run bezpośrednio na skórę nie była tajemna, nie miała też związku z niczym innowacyjnym – wręcz przeciwnie. Tę metodę opisywano w najstarszych księgach i choć obecnie zastąpiły ją głównie amulety, to wciąż można spotkać osoby parające się tą wymagającą, a przede wszystkim ryzykowną sztuką. Ustawiłbym ich w szeregu ze swego rodzaju fanatykami, czarodziejami pragnącymi podtrzymać tradycje, mimo powszechnej wiedzy o znacznie bezpieczniejszej mocy zaklinania przedmiotów, a nie własnego ciała. Czymże było zmarnowanie kilku składników oraz bezwartościowej rzeczy w porównaniu z własnym zdrowiem? Źle nałożone runy ochronne tudzież wzmacniające były równie niebezpieczne, co te opowiadające za przekleństwa. Nierzadko jeden błąd wiązał się z ogromem paskudnych konsekwencji, które skrupulatnie opisywano w licznych manuskryptach. Najłagodniejszą była kilkudniowa choroba, najgorszą działanie odwrotne do zamierzonego, jakie nierzadko kończyło się śmiercią ofiary. Nie było tajemnicą, że najczęściej kreślone były podczas wojen, wielkich bitew, a zatem w pośpiechu, przy ogromnym zmęczeniu zaklinaczy. Nie musiałem nawet sięgać po księgi w poszukiwaniu potwierdzenia, bowiem moi przodkowie przodowali w tego typu rozwiązaniu – to między innymi dzięki niemu fetowali po licznych walkach i ostatecznie zyskali ziemię. Jak wielu ucierpiało? Jak dużo osób musiało mierzyć się z następstwami? Tego nigdy nie przyjdzie mi się dowiedzieć, gdyż o wiele prościej spisywało się sukcesy, nawet jeśli za tusz służyła krew poległych.
Bezsprzecznie ta forma miała o wiele więcej negatywów, ale to właśnie ten jeden konkretny pozytyw sprawiał, iż w cuchnących nieustannymi konfliktami czasach, podejmowano ryzyko – siła działania. Spotkałem się z potężnymi amuletami, ale zgodnie z wiedzą przodków nie miały one równie wielkiej mocy przez brak swego rodzaju symbiozy z – nazwijmy go roboczo – nosicielem. Podobnie działo się z klątwami, na których najbardziej poznali się jeńcy. Umiejętności twórcy nie miały tutaj nic do rzeczy, podobnie jak osoby, która weszła w jego posiadanie, co było kluczowe w przypadku kreślenia znaków na skórze. Zaklinacz i czarodziej wzmacniali się wzajemnie przez siatkę niewidzialnych połączeń i tym samym runa czerpała z ich magicznej energii. Nabierała specyficznych właściwości, działała najsilniej w obszarach przypisanych dla jej umiejscowienia na ciele. Prawa strona oddziaływała na otoczenie, ludzi dookoła, którzy pod wpływem znaku byli skorzy inaczej odbierać nosiciela, zaś lewa miała wpływ wyłącznie na niego. Mimowolnie wziąłem głęboki oddech, bowiem zdałem sobie sprawę, że zbliżałem się do obszarów, które ciekawiły mnie najbardziej. Chwyciłem szkło, upiłem łyk ognistej i przetarłem brodę wycierając krople spływającego alkoholu. Pochłonięty księgą, a także tworzeniem notatek ignorowałem zegar, a nawet sam trunek, który zdążył nabrać pokojowej temperatury. Nawet przez myśl mi nie przeszło, aby ochłodzić go zaklęciem.
Skrupulatnie, słowo po słowie. Cholera, nawet obrazowo. Tak, naszkicowałem sobie człowieka i strzałkami wskazywałem cechy charakterystyczne. Przedramiona i dłonie wykorzystywano do wzmacniania społecznych aspektów, liderzy, dyplomaci i wodzowie zdawali się nie wychodzić bez nich ze swoich czterech kątów. Nogi, czysta fizyczność. Siła mięśni, wytrzymałość, odporność. Im bliżej serca, tym większa gra na emocjach, głowa i szyja pamięć oraz psychika – między innymi odwaga oraz honor. Rzecz jasna nie mogli zapomnieć o wzmiance o narządach płciowych, nawet idiota by wiedział, że znak na kutasie zwiększał szanse na syna i zdrowe potomstwo, ale jeszcze większy pozwoliłby sobie go tam narysować.
Ale to nie wszystko. Miejsce, choć ważne, było składową, której uzupełnienie stanowiły kolejność, a także pozycje starożytnych run. Po zapoznaniu się z tą informacją spojrzałem się centralnie w dół i zacząłem szybką analizę zysków oraz strat szaleńców, którzy gotów byli zaryzykować swoją męskością. Ułożenie? Więcej niż jeden znak? Aż się wzdrygnąłem na samą myśl. Ironiczny uśmiech mimowolnie wkradł się na wargi, podobnie jak pokręcenie głową, które idealnie oddawało moje podejście do tego tematu. Za nic.
Dozowano moc. Dozowała ją wspomniana pozycja. Czym bliżej północy znajdowała się górna krawędź, tym silniejsze miało być jej działanie. Każdy niewtajemniczony, pomyślałby dość racjonalnie, że było to bezsensowne, bowiem na niczym innym nie powinno zależeć bardziej, jak na mocy magii runicznej. Było to błędne myślenie. Tworząc pewne sekwencje należało zachować umiar, aby potencjał danego czarodzieja udźwignął potęgę płynącą ze znaków, bowiem te tworzone na stałe, z krwi nosiciela, stawały się – w teorii – cóż, pasożytem. Czerpały energię bezustannie, jeden nie wyciszał żadnej innej. Należało z rozwagą podejść do własnych możliwości i krytycznie oceniać konieczność dokładania kolejnych.
Czym zatem zamierzchłe praktyki różniły się od stosowanego obecnie sposobu nakładania przekleństw bezpośrednio na osobę? W obu przypadkach niezbędny był spisany manuskrypt za pomocą bazy z krwi nosiciela lub ofiary, który precyzował jego konkretną funkcję, ale inaczej była ona aktywowana. Wpierw należało wypalić – tak to chyba dobre słowo – runę wiodącą na ciele, a następnie niezwłocznie bezpośrednio na pergaminie. Czas grał tutaj kluczową rolę, bowiem magia płynąca z kreślonego na skórze znaku tylko przez chwilę zachowywała swoje właściwości oraz stosowne połączenie. Jednak nie tylko to było niezwykle istotne, bowiem należało zachować właściwą pozycję oraz wielkość runy. Musiały być one tożsame.
Jeśli znak wpierw rozbłysnął szkarłatną barwą, a następnie wyraźnie zbladł świadczyło to o sukcesie, natomiast odwrotna kolejność zwiastowała porażkę. Identycznie zależność można było zaobserwować w przypadku klątw.
Zainteresowany historią mógłby obalić tę teorię wszak na starych obrazach nordyccy wojownicy posiadali wyraźne, czarne kreślenia, lecz i ten fakt został racjonalnie wyjaśniony. Oni nie chcieli się z nimi ukrywać, wychodzili z założenia, że te budziły grozę wśród wrogów, dlatego podkreślali je barwnikami lub – ci najbardziej zagorzali – czynili to krwią złożonej przed bitwą ofiary. Przeklęci zazwyczaj nie mieli pojęcia o swej przypadłości, a bladość znaku nie ułatwiała im ani ludziom, pośród których mieli się znajdować, identyfikacji.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gabinet [odnośnik]21.11.23 23:30
19.07
Ciężki dym z papierosa osiadł na meblach w gabinecie, kiedy to kolejna już nadpalona bibułka znalazła się w szklanej popielnicy. W pomieszczeniu na próżno było szukać świeżego powietrza, tak naprawdę samemu coraz ciężej było mi oddychać, dlatego odrzuciłem notatki na blat biurka i ruszyłem do szerokiej okiennicy. Jednym ruchem przesunąłem ciężką kotarę, a następnie szarpnąłem za rączkę okna pozwalając, aby ciepły powiew wiatru wdarł się do środka. Wcale nie musiałem dźwigać się z krzesła, przecież od równie prostych czynności miałem wężowe drewno, ale chyba potrzebowałem chwili przerwy. Czasu na zebranie myśli. Zmęczenie coraz mocniej dawało się we znaki; podkrążone oczy, uporczywa ospałość i pusty żołądek, który nieustannie mi o sobie przypominał. Nie miałem jednak ochoty na jedzenie, mimo że nie musiałem marnować czasu na jego przyrządzenie, bowiem to Irina przynosiła mi je pod same drzwi. Zapukała, ale nie wchodziła do środka. Podobnie czynił Igor. Niekiedy coś tam skubnąłem, a piramidka brudnych, nierzadko pełnych talerzy rosła, ale nikt tego nie skomentował tylko uprzątnął. Ciotka miała pojęcie nad czym pracowałem, co pochłaniało godziny przeradzające się w dni i poznając się na moim charakterze najwyraźniej odpuściła debatę. Rzucanie w przestrzeń argumentów nie miało najmniejszego sensu, bowiem pochłonięty analizą roztaczałem dookoła siebie mur, przez który nie przebijały się najcichsze dźwięki. Potrafiłem się skupić, oczyścić umysł i skoncentrować wyłącznie na obiekcie badań tudzież rozważań. Mimo to byłem wdzięczny za okazany szacunek, bo bez niego z pewnością wybuchałby awantura lub została podjęta próba wyciągnięcia mnie z tych czterech ścian.
Rzecz jasna nie zabrakło przy mnie ognistej. To właśnie ten wykwintny, bursztynowy trunek chwyciłem w dłoń, gdy tylko wróciłem do drewnianego stołu. Obróciłem w palcach szklaneczkę, po czym uzupełniłem ją do połowy i prostym zaklęciem ochłodziłem zawartość. Odstawiwszy na blat butelkę opadłem na stojący nieopodal fotel i oparłem dno tumblera o podłokietnik. Wolną ręką przesunąłem wzdłuż brody mierzwiąc przy tym dłuższy niż zwykle zarost i zastanawiając się jak zmienić jedno cholerne połączenie, które od kilku godzin nie dawało mi spokoju. Mogłem pójść na łatwiznę i po prostu je pominąć, jednakże podobne praktyki były zbyt ryzykowne. To jakby z ustalonej sekwencji usunąć jeden znak i upierać się, że pozostaje identyczna jak wcześniej. Oczywiście – istniała szansa, że zadziała, ale błąd prawdopodobnie pozostawiłby rysę, której skutkiem mogła być mniejsza siła tudzież dodatkowe, niechciane efekty. W klątwach nie chodziło o to, aby wszystko co złe spotkało ofiarę - wręcz przeciwnie. Osoba odpowiedzialna rozkoszowała się w tym cierpieniu, w tej paskudnej drodze, jaką zafundowała swemu, jak można się domyślać, wrogowi. Złamane serca radowało bezowocne i apatyczne pożycie seksualne, rządnych zemsty psychiczne fiksacje, które po wielu wykańczających tygodniach najczęściej doprowadzały do szaleństwa lub samobójstwa. Żartownisiów? Ośle uszy, siwizna i brzydota. Były to jedne z wielu przekleństw, ale żadne z nich nie miało w sobie wszystkiego – każdego negatywu będącego gwarantem natychmiastowej śmierci. Cóż to była za przyjemność? Prościej było zdobyć truciznę lub dla odważniejszych skrzyżować różdżki. Zatracając się we własnych myślach, wertując znane mi rytuały, momentalnie zerwałem się na równe nogi o mało nie wylewając trzymanego trunku. Żwawym krokiem podszedłem do sięgającego sufitu regału i od prawej do lewej zacząłem przeglądać grzbiety czarnomagicznych ksiąg. Chwyciłem między palce jedną z nich, po czym zniecierpliwiony rzuciłem ją na blat biurka odstawiwszy nieopodal tumbler. Wertowałem stronice w poszukiwaniu – co najzabawniejsze – klątwy zapomnienia. Jak mogła mi ona uciec? Jak mogłem ją pominąć? Być może strzał okaże się niecelny, ale gdzieś z tyłu głowy kotłowało mi się wspomnienie wypełnionego manuskryptu, gdy przyszło mi zmierzyć się z jej nałożeniem. Potężne, niezwykle paskudne w skutkach przekleństwo.
Entuzjastyczny okrzyk ugrzązł mi w gardle, kiedy mym oczom ukazał się schemat swoistej hybrydy. Zacisnąłem dłoń w pięść, wykonałem charakterystyczny, zwycięski ruch, po czym od razu opadłem na krzesło i chwyciłem za pióro.
Hybryda zawierała połączenia, które umożliwiały użycie dwóch nosików – przedmiotu lub bezpośrednio ciała. Nigdy razem; decydowały o tym domieszka krwi w miksturze oraz nadrzędna runa, która po nałożeniu na powierzchnię artefaktu tudzież drugiej strony manuskryptu uruchamiała odpowiedni kanał. Działało to niczym siatka – aktywowały się tylko znaki odpowiedzialne za dany nośnik, zaś te drugie zostawały permanentnie wyciszane. Istniały też inne rytuały, które miały podobne właściwości, jednak tylko ten był na tyle silny, aby dostatecznie wzmocnić Thurisaz, czyli wiodący symbol celu prowadzonych badań. Ponadto ważnym elementem było włókno z ludzkiego serca stanowiące fundament bazy.
Im dłużej zastanawiałem się nad modyfikacją tym większą zyskiwałem pewność, że nie miała ona większego sensu. Wystarczyło, abym skopiował sekwencję odpowiedzialną za przepływ runicznej energii pomiędzy ofiarą, a znakiem wiodącym. Dzięki temu nie musiałem nadto mieszać w fundamentach, co zwiększało szansę na sukces. Prześledziwszy dokładnie cały schemat rozgraniczyłem połączenia konkretnych nośników i skrupulatnie zacząłem przenosić ten interesujący mnie na czysty manuskrypt. Czyniłem to wolniej niżeli zwykle, ale nie chciałem pozostawić sobie przestrzeni na błąd. Upewniałem się co do każdej krawędzi, położenia oraz odległości. Te ostatnie w teorii nie miały większego znaczenia, choć nigdy nie znaleziono na to naukowego potwierdzenia. W kwestii tak trudnej magii nie trzymałbym się domysłów, a zatem stawiałem na precyzję.
Wplecenie wyodrębnionej siatki nie wydawało się trudne – wystarczyło zasugerować się każdą inną hybrydą. Jej budowa przypominała drzewo, a nośniki pień, gdzie pomiędzy nimi dwoma nie było żadnych gałęzi. Płynnie łączyły się z korzeniami oraz koroną, które obrazowały znaki odpowiedzialne za inne elementy przekleństwa. Wystarczyło zatem dodać rozpisaną sekwencję i zapewnić klątwie Eris dwie, odrębne drogi prowadzące do aktywacji. Tak też uczyniłem będąc przekonanym, że ta zmiana nie miała żadnego wpływu na konsekwencje przekleństwa. Nie musiałem zmieniać żadnych run trzeciego Aettu, jakie wiązały krew ofiary z mocą manuskryptu dzięki wspomnianej już bazie – włókna z ludzkiego serca. Oba rytuały wymagały właśnie tej, niezwykle rzadkiej ingrediencji.
Opałem się o oparcie krzesła i ponownie sięgnąłem po szkło. Upiłem łyk trunku, po czym prześledziłem wzrokiem przepisany schemat. Laguz osłabiający percepcję i intuicję, Tiwaz wprowadzający zamęt, zduszający instynkt samozachowawczy. Na końcu – Ehwaz podkreślający uczucie pustki, jaką należało czym prędzej wypełnić. Razem potrafiły przebić się przez każdy umysł i stworzyć most pomiędzy magią płynącą z manuskryptu, a ofiarą.
Odetchnąłem. Jeden problem zdawał się zostać rozwiązany, dlatego pozostało mi przejść do znacznie ciekawszej części zadania – modyfikacji run podrzędnych. Te musiałem dobrać z rozwagą, bowiem w głównej mierze od nich uzależnione było działanie znaku wiodącego. Tutaj nie było już drogi na skróty, musiałem wszystko skrupulatnie przemyśleć, bowiem konsekwencje Eris różniły się od planowanych. Sięgnąłem po notatki, gdzie już wcześniej dokładnie rozpisałem cały schemat i przerysowałem go na czysty papier, aby móc nanieść niezbędne zmiany.
Eihwaz przeniosłem do trzeciego rzędu, nie chcąc aby agresywny czynnik grał kluczową rolę, podobnie jak Isę pragnąc zaczerpnąć z niej głównie egoistycznego pierwiastka. Umocnienie w Lucindzie przekonania, że jej potrzeby są ponad innymi było istotną kwestią, bowiem chciałem zagłuszyć jej altruistyczną naturę. W ich miejsce bez zawahania wstawiłem Othalę nawiązującą do dwóch, niezwykle ważnych elementów – zdrowie oraz dom. Jako jedyna posiadała moc ingerującą w choroby genetyczne, a właśnie z taką w przypadku ofiary miałem do czynienia. Spotkanie z Cassandrą było jeszcze przede mną, ale już teraz wiedziałem, że uderzenie w najsłabszy punkt przyniesie najlepsze rezultaty. Osłabiony organizm stanie się podatniejszy na wpływ magii, co zwiększy szansę na powodzenie przekleństwa. Zdawałem sobie sprawę, że musiałem być z tym ostrożny, jednak pewną kontrę, swego rodzaju barierę mogłem dobrać dopiero po wnikliwym zapoznaniu się ze specyfiką schorzenia. Nie miałem o nim żadnego pojęcia – Śmiertelną Bladość znałem jedynie z nazewnictwa i ilości krwi, jaka pojawiła się tamtego pamiętnego dnia.
Kwestia domu i przynależności również miała priorytetowe znaczenie. Othala zaburzała te dwa aspekty czyniąc z bezpiecznej przystani siedlisko niezgody. Rozbudzała uczucie niechęci, przekonanie, że najbliżsi ludzie dopuszczali się licznych manipulacji, byli nieszczerzy i gotów zrobić wszystko dla własnej korzyści. Rozbijała rodziny, sojusze i wieloletnie przyjaźnie. Brak poczucia jakiejkolwiek przynależności zapewniał czystą kartę, którą ofiara mogła zapełnić w dowolny sposób i dokładnie o to mi chodziło. W końcu to Suffolk miało stać się miejscem najbliższym jej sercu.
Nie istniała runa, której energia wpływała bezpośrednio na pamięć, lecz i na to znaleziono sposób. Wetując strukturę klątwy Zapomnienia upewniłem się w swych początkowych założeniach – należało stworzyć silne połącznie runy Ansuz z Gebo. Pierwsza z nich odpowiadała za mądrość, klarowność myśli, doświadczenie płynące ze wspomnień, zaś druga zapewniała spełnienie nie pozostawiając przestrzeni na pustkę. Oczywiście w przypadku przekleństw te wartości zostawały odwrócone, a zatem blokowały dostęp do konkretnych reminiscencji. Nie chcąc, aby ofiara utraciła pamięć, a jedynie zostały naniesione zmiany związane z nastawieniem do sojuszników musiałem ukierunkować moc zespojonych run na działanie Othalii. Czyniąc to zdawałem sobie sprawę, że istniało spore ryzyko faktycznego powstania ewentualnej blokady, bowiem znak odpowiadał za szeroko rozumiany dom – czyli przede wszystkim ludzi, a nie miejsce, ale znacznie bardziej zależało mi na twarzach wrogów, jak przestrzeni. Całość podkreślał Dagaz będący swoistym symbolem zmiany, podatności na manipulacje. W połączeniu z przeniesionymi niżej Eihwaz oraz Isą nawiązywał do nieprzyjaciół, którzy po uaktywnieniu mocy Ansuz, Gebo oraz Othalii mieli stać się sojusznikami.
Schemat zaczynał się coraz bardziej komplikować, jednak nie chciałem pozostawiać sobie przestrzeni na jakiekolwiek wątpliwości. Byłem pewien własnej wiedzy oraz doświadczenia – nawet jeśli miały pojawić się dodatkowe, niezałożone wcześniej konsekwencje, to najważniejszy cel miał zostać spełniony. My byliśmy przyjaciółmi, oni wrogami.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gabinet [odnośnik]22.11.23 0:01
29.07
Efekty spotkań z Zacharym oraz Cassandrą były bardziej owocne niż początkowo zakładałem. Oboje dostarczyli mi informacji umożliwiających nie tylko bezpośrednie połączenie znaków ze specyfiką krwi, co wzmocni działanie przekleństwa, ale i uderzenie w jej najsłabsze punkty. Miałem wiedzę dotyczącą choroby genetycznej dziewczyny, ale nie znałem genezy oraz szczegółowych objawów. Wieść, że w okresie zaostrzenia powoduje otępienie oraz dezorientację nakłaniała mnie do przejrzenia schematu klątwy Błękitnej Krwi. Rzecz jasna nie zależało mi na aktywacji, a sprawdzeniu połączeń oraz użytych run, aby móc w najlepszy możliwy sposób wzmocnić działanie znaku wiodącego przekleństwa Fałszywego Sojusznika. Właśnie taką nazwę roboczą przyjąłem i choć nie było to w żaden sposób konieczne, to każdy zaklinacz lubił operować nazewnictwem. Poniekąd – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – badania będą moim naukowym dorobkiem, dumą i owocem wieloletniej nauki oraz pracy. Mogłem rozwodzić się nad etyką, ale tak naprawdę ta wartość nie miała żadnego zastosowania w przypadku czarnomagicznych rytuałów. Mogłem zastanawiać się nad własnymi przekonaniami, które ewidentnie naruszyłem, jednak od samego początku znałem cenę. Wiedziałem jak wiele przyjdzie mi zapłacić za stworzenie czegoś, co zmieni życie drugiej osoby u samych fundamentów. Co, jeśli przyjdzie jej kiedyś pozbyć się ukrytego znaku? Co, jeśli pozna prawdę? Te pytania pozostawały bez odpowiedzi. W tym przypadku nie liczyłem strat, patrzyłem wyłącznie na zyski, a te były ogromne. Dla mnie, dla Rycerzy i poniekąd również dla niej. Nie chciała dobrowolnie poznać mojego świata, a zatem nie miałem innego wyjścia.
Powrót do czterech ścian gabinetu nie był udręką. Przekroczyłem progi z pełnym satysfakcji uśmiechem, bowiem mimo pozoru towarzyskiego człowieka lubowałem się w ciszy i samotności. Tradycyjnie rozpocząłem pracę od chwycenia za butelkę ognistej, której zawartością wypełniłem po brzegi szkło stojące na drewnianym stole. Ująwszy w dłoń tumbler upiłem trunku i w tym samym czasie palcami drugiej ręki przerzucałem rozpisane manuskrypty. Szczegółowe notatki pochłonęły wiele godzin, ale dzięki temu nic nie mogło mi uciec, żaden, najmniejszy detal. Zapisywałem wszystko; od genialnych rozwiązań, po luźne myśli i wątpliwości, od szczegółowych schematów po krótkie połączenia i blokady. Byłem skrupulatny, miałem olbrzymie pokłady cierpliwości. Wierzyłem, że dzięki temu uniknę błędów oraz przeoczeń, a ekscytacja w trakcie nakładania przekleństwa nie pokrzyżuje moich planów. Po zaatakowaniu umysłu przez pradawny byt o wiele trudniej było mi panować nad emocjami, praktycznie niemożliwym wydawało się – co kiedyś zdarzało się często – zdusić je w zarodku. Starałem się to trenować, lecz stare metody zawodziły. Pozostało mi nauczyć się z tym funkcjonować i możliwie długo zachowywać kontrolę. Ta była moim sprzymierzeńcem, ale rzadko można było oszacować ilości bodźców. Musiałem być ostrożniejszy.
Thurisaz była niezwykle silną runą ochronną, która miała za zadanie chronić psychikę jednostki przed czynnikami zewnętrznymi. Żadna inna nie posiadała tak wielu energetycznych powiązań z umysłem człowieka, dlatego gros przekleństw bazujących na zmysłach, wyobrażeniach czy manipulacji opierała się właśnie o ten znak wiodący. Odwrócona pozycja świadcząca o negatywnym działaniu zaburzała ład i porządek, tworząc swoisty chaos, który dział się wyłącznie w głowie ofiary. Za konkretne ukierunkowanie odpowiadała reszta schematu, ale to właśnie ona stawała w szranki z psychiką pozostawiając ciało i otoczenie wolne od konsekwencji. Znałem tylko jedną klątwę, w której to na skórze widoczne były uszkodzenia, a mianowicie czarne, paskudnie wyglądające plamy – Tellus. Mógłbym szukać motywacji wybrania akurat tego znaku na wiodący w tym konkretnym przypadku, ale konsekwencje mówiły same za siebie. Ofiara miała cierpieć fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.
Wzmocnić poszczególne efekty mogłem wyłącznie za pomocą run podrzędnych, które były niejako definicją znaku wiodącego. Stanowiły drogowskaz mający za zadanie ukierunkować działanie i przynieść oczekiwane – rzecz jasna dla zaklinacza – rezultaty. To poniekąd wyjaśniało rozmaitość oraz ilość przekleństw przy stosunkowo wąskim, starożytnym alfabecie. Pragnąc wpłynąć na ofiarę w konkretny sposób należało odpowiednio poprowadzić linie, przemyśleć każde z połączeń i wyprowadzić do symbolu głównego tylko te, które niosły „odpowiednie informacje”. Scalenie całej inskrypcji niosło za sobą zgubę, podobnie jak zbyt wielka ilość nośników wzmacniających bezpośrednio – w tym przypadku – Thurisaz, dlatego zmuszony byłem ponownie prześledzić drugą linię schematu.
Bez zastanowienia wyprowadziłem linię od Othali. Informacje uzyskane od Cassandry upewniły mnie, że atak tą runą nie będzie nadto ryzykowny, a znacznie osłabi ofiarę i tym samym uczyni ją podatniejszą na działanie przekleństwa. Nie wahałem się również przy Dagaz, pragnąc aby poczucie nagłej zmiany wzmocniło w niej przekonanie, że była ona słuszna i niezbędna, nawet jeśli niosła za sobą niezrozumienie, złość, a nawet zagubienie. Był to silny znak, ale po krótkim namyśle wyprowadziłem od niego łącznik i narysowałem Halagaz. Znający się na sztuce zaklinania z pewnością odradziliby mi to posunięcie, bowiem symbol ten nawiązywał przede wszystkim do podziału, zniszczenia i przewartościowania życia, jednakże zależało mi, aby drzemiące w niej emocje i podejście względem mugolskiej społeczności dostatecznie zdusić. Musiała zmienić swoje postrzeganie świata, ujrzeć go w naszych barwach i uwierzyć – bo tego obawiałem się najbardziej – że przed rzekomym przeklęciem jej przez Zakon Feniksa podzielała nasze normy i pojęcie moralności. Nie mogła wkroczyć do naszego świata dzierżąc w sobie pierwiastek wspomnianego już altruizmu tudzież szeroko rozumianej litości. Znałem ją na tyle, aby wierzyć, że nawet wieść o wielkiej obłudzie i manipulacji pozwoli jej wybaczyć i zaniechać krwawego rozwiązania. Gdyby nie ten jeden problem, nie miłość do wszystkich otaczających ją osób – nawet tych nieznanych – zapewne już dawno trwałaby u mego boku. Lucinda była trudnym przypadkiem, bowiem nigdy nie walczyła o siebie, a o innych. Halagaz miał to zmienić. Zadbać, by przekształciła swe podejście u samych fundamentów. Ryzyko opiewało o osłabienie mocy Isy i tym samym wewnętrzną niechęć do sojuszników, ale starając się temu zapobiec nie połączyłem nowo nakreślonej runy z bezpośrednio z Thurisaz. Wzmacniała ona jedynie Dagaz i celniej ukierunkowywała niosące za nią zmiany.
Nie mogłem także zapomnieć o silnym przesłaniu Ansuz wspieranym przez Gebo. Zapomnienie beztroskich chwil w towarzystwie najbliższych było priorytetem. Nie mogłem dopuścić do tęsknoty i melancholii, nie mogłem pozwolić jej na słabość i myśli, że nawet jeśli czas spędzony w szykach wroga był ułudą, to wartą zrozumienia i pogodzenia się z podstępem. Im głębiej wchodziłem w strukturę tym większą zyskiwałem pewność, że jej pamięć będzie niczym szwajcarski ser. Beztroska, bezpieczna i wolna była szczęśliwa, a szczęście było w oczach wielu najcenniejszym towarem, dlatego nie mogła mieć tych wspomnień. Musiałem je wyciszyć nawet kosztem cennych informacji. Nie taki był jednak cel, nie zależało mi na wieściach z obozu wroga, a uderzeniu w ich najczulszy punkt.
Pozostawało jedno pytanie – czy będzie pamiętać mnie? Mimo zażyłości byłem jej nieprzyjacielem, a zatem tak. Doświadczenie oraz wiedza podpowiadały mi, że nic co związane z szeroko rozumianym wrogiem nie będzie utracone, nawet jeśli wiązało się z uśmiechem i radością.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gabinet [odnośnik]22.11.23 0:01
4.08

Piętnasty sierpnia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego dziewiątego roku – ta data miała na długo zapisać się w mojej pamięci. Nie ze względu na zakończenie zawieszenia broni, nie przez powrót bólu, cierpienia i rozlewu krwi, ale dziecko, w które za pomocą wężowego drewna miało zostać tchnięte życie. Klątwa. Nie było już odwrotu, nie mogłem pozwolić sobie nawet na chwilę zwątpienia. Byłem niezwykle blisko, cel był na wyciągnięcie ręki, a mi pozostało wierzyć, że praca przyniesie soczyste owoce. Miałem wiele wątpliwości, skrupulatnie je notowałem, lecz nie były one na tyle poważne, aby zaniechać misternego planu, który miał być swego rodzaju przełomem. W prywatnym życiu, osiągnięciach, a przede wszystkim politycznym konflikcie.
Rozłożyłem na drewnianym blacie notatki zawierające wcześniejsze opracowania oraz te powstałe w wyniku spotkań z Cassandrą oraz Zacharym. Nie odstraszała mnie ilość treści, czytałem je już wielokrotnie. Wolałem się nimi wspomóc, zajrzeć w razie jakiejkolwiek wątpliwości, bowiem opracowanie finalnego zapisu wymagało perfekcji i nie pozostawiało przestrzeni na błędy. Nie byłem w stanie na szybko nic zmienić, zareagować w przypadku niepowodzenia tudzież nieprzewidzianych skutków przekleństwa. Nałożenie drobnych poprawek rzecz jasna było możliwe, ale to wymagało czasu, a ja nie byłem w stanie określić jak wiele go miałem. Mogłem nastawić się optymistycznie i założyć, że będzie go wystarczająco na spisanie nowego manuskryptu, lecz gdzieś z tyłu czaiła się ta pesymistyczna wersja krzycząca o sekundach. Ponadto wątpiłem, że pozostanie mi wystarczająco bazy. Nie przywykłem ukierunkowywać swych działań na najlepszą z możliwych opcji – czyniłem dokładnie odwrotnie, dlatego też pragnąłem wykluczyć wszelkie potknięcia już na starcie. Oczywiście nie wszystko byłem w stanie przewidzieć, ale to czemu mogłem wolałem zapobiec na starcie.
Chwyciłem w dłoń czysty pergamin i zanurzyłem kraniec pióra w kałamarzu. Rozpocząłem tworzenie szkicu od samych podstaw klątwy, które były zapożyczone z Eris i zatrzymałem się dopiero, gdy doszedłem do opracowanej już hybrydy. To właśnie w tamtym miejscu runy, a także sposób ich połączeń uległ drastycznej zmianie.
Kolejno – Laguz, Tiwaz, Ehwaz. Osłabienie intuicji, zamęt i zaburzony instynkt samozachowawczy. Nośnik umożliwiający połączenie przekleństwa z ofiarą za pomocą jej krwi oraz bazy z włókna ludzkiego serca. Ułożone szeregowo ściśle współpracowały przekazując swoją moc poprzez Tiwaz do kolejnych, runicznych sekwencji. Punkt wspólny znajdował się pomiędzy Eihwaz oraz Isą. Odpowiedzialne za wzbudzenie agresji, obaw o własny los oraz życie, potęgujące egoistyczne zapędy i ukierunkowanie na własne potrzeby. W przypadku klątwy Eris stanowiły o jej sile, natomiast w tworzonym przekleństwie zależało mi, aby zdusić ich potęgę i zepchnąć na dalszy plan. Płynąca z nich energia nie miała prawa zaburzyć właściwego działania wyższych w hierarchii znaków. To właśnie przez potęgę Eihwaz zdecydowałem się wyodrębnić Hagalaz. Nie poprowadziłem linii pomiędzy nimi, gdyż emanujący chaos mógł zrujnować podstawowe założenia. Drugą ze wspomnianych zespoiłem z Dagaz, która była częścią run podrzędnych, ale jako jedyna pozostawała wolna – połączona już bezpośrednio z Thurisaz. To właśnie jej manipulacyjny czynnik pragnąłem wzmocnić, aby znacząco wpłynąć na ofiarę. Ta musiała poddać się fałszywej rzeczywistości, zaniechać w sobie prób dojścia do prawdy, chęci wysłuchania ewentualnych argumentów. Zdawałem sobie sprawę, że był to jedynie początek długiej drogi ku wewnętrznej przemianie – jeśli takowa w ogóle miała nastąpić – ale musiałem uczynić wszystko, by pomóc pierwszym krokom. Te były najtrudniejsze, bowiem to właśnie one najczęściej były powodem odwrotu. Wiedziałem, że była to bujda, wykreowana przez plugawą magię wizja, ale gotów byłem stawić temu czoła, wziąć na barki odpowiedzialność za przekroczenie własnych granic.
Othala, a obok niej połączone Ansuz i Gebo. Cios bezpośrednio w chorobę, irracjonalne przywiązanie i wysoki mur otaczający wrażliwe wspomnienia. Ostatnie trzy runy podrzędne prowadzące do finalnej, najważniejszej i najsilniejszej ze wszystkich – Thurisaz. To ona figurowała na szczycie manuskryptu i to właśnie ona miała znaleźć się na ciele Lucindy. Wypalona moją różdżką za pomocą jej własnej krwi.
Lewa strona ciała, głowa, najlepiej tuż za uchem – to właśnie tam planowałem umiejscowić znak wiodący. Nie był to strzał na ślepo, a informacje zaczerpnięte wprost ze starych ksiąg opisujących stosowane techniki i wierzenia. Pozycja rzecz jasna odwrócona, dolny kraniec możliwie bardzo skierowany na północ, byle tylko wzmocnić działanie przekleństwa. Nie wiedziałem na ile pokładać w tym wiarę, ale wolałem zastosować się do wszelkich zasad, które w najgorszej sytuacji po prostu nie dadzą żadnych dodatkowych efektów. Liczył się tylko ten najważniejszy – łączący ofiarę bezpośrednio z manuskryptem i tutaj kluczową rolę grał czas. Niezwłocznie musiałem tożsamą runę nakreślić na spisanym pergaminie, bowiem tylko to zapewniało permanentne połączenie. Ostrożnie i z dozą spokoju postarać się przenieść kształt oraz wielkość jeden do jednego, ale pamiętając przy tym, że każda upływająca sekunda zmniejszała jej moc.
Wcisnąłem plecy w oparcie krzesła i odchyliłem głowę ku tyłowi. Przymknąłem powieki pragnąć pokrótce przeanalizować zapiski i upewnić się, że o niczym nie zapomniałem. Miałem szczegółowe notatki, analizy ryzyka, wiele wniosków i wątpliwości. Chciałbym przyznać sam przed sobą, że niezawodność planu oceniam na najwyższą ocenę, aczkolwiek byłem realistą – zawsze mogło coś pójść nie po mojej myśli. Może i można było zrobić więcej, inaczej dobrać runy, zdecydować się na przedmiot tudzież miejsce, a nie bezpośrednio ciało, jednak wierzyłem swojej intuicji. Ufałem doświadczeniu.
Zbyt długie rozmyślanie potęgowało niepewność, budziło wątpliwości, a tego wolałem uniknąć, dlatego złożyłem na stos wszystkie notatki i wrzuciłem je do jednej z szafek. Na blacie pozostał już tylko uzupełniony pergamin, który w najbliższym czasie zostanie przepisany, ale tym razem nie za pomocą tuszu, a krwi ofiary.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Gabinet [odnośnik]13.12.23 22:57
Zjawiłem się w domu na chwilę, na moment. Miałem proste zadanie – zabrać fiolkę z cennym antidotum, nic więcej. Starałem się nie rozglądać, nie patrzyć na to, co działo się pode mną, pod przestrzenią okraszoną czarną mgłą. Wiedziałem, że to będzie trudne, zdawałem sobie sprawę, iż katastrofa również na tych ziemiach odcisnęła swoje piętno, a ludzie po raz kolejny będą zmuszeni zmagać się z niewyobrażalną tragedią. Musiałem im pomóc, pokazać, iż nie pozostawiłem ich sobie samym – lecz wówczas działa się rzecz istotniejsza, niecierpiąca zwłoki. Wątpiłem, abym był ich pierwszą myślą, priorytetową deską ratunku wszak byłem tylko czarodziejem z tytułem, nic więcej. Mnie też mógł pochłonąć ten ogień.
Zatrzymałem się przy niewielkiej gablotce i uchyliłem drzwiczki, aby sięgnąć po wysłane przez Cassandrę antidotum. Eliksir Przebudzenia. Oznaczyłem go wiedząc, że brak doświadczenia oraz fundamentalnej wiedzy mógł mnie pogrążyć. Czyniłem tak z każdą fiolką; czy to bazą, czy inną bojową lub leczniczą miksturą; tak było po prostu prościej. Obróciłem ją w dłoni i na moment przymknąłem oczy doskonale pamiętając pozostawiony za sobą obraz run, które nie zareagowały tak jak powinny. Tak jak było w założeniach. W zasadzie nie wiedziałem czego się spodziewać i brałem pod uwagę fakt, że podanie eliksiru mogło wiązać się z porażką, obudzeniem jej ze snu, jaki nie przyniesie nic poza otwartą walką, kolejną katastrofą. Nie byłem w stanie tego zataić, wyrzucić z jej pamięci, bowiem wymazanie tego wspomnienia nie wchodziło w grę – nie miałem ku temu dostatecznych umiejętności. Zapomniałem, dawno temu wypowiadałem te zaklęcie i wątpiłem, aby służyło mi do dziś.
Nie było już jednak odwrotu, musiałem doprowadzić to do końca. Chowałem szkło w kieszeń i wziąłem jeszcze głęboki oddech nim ponownie zacisnąłem różdżkę w dłoni oraz obróciłem się dookoła własnej osi pragnąć zmienić się ponownie w kłąb czarnego dymu. W niematerialną formę, która pozwoli mi szybko wrócić do Iriny, Corneliusa oraz Lucindy. Nagłe zmiany w planach nie pomagały, nie rokowały dobrze, ale tylko wiara w to czego dokonałem mogła doprowadzić mnie do końca. Wciąż wierzyłem, że niósł on za sobą sukces.

/zt

| wracam tu - tu




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Gabinet
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach