Kuchnia i spiżarnia
AutorWiadomość

Kuchnia i spiżarnia
Kuchnia w Sallow Coppice jest przede wszystkim ulubionym pomieszczeniem służącego rodzinie skrzata domowego — Beksy. Rzadko kiedy można spotkać tam któregoś z domowników, a jeżeli już ktoś zawita do kuchni, jeszcze rzadziej sam zajmuje się przygotowaniem posiłku. Poza standardowym wyposażeniem, w rogu kuchni, schowany jest siennik, na którym śpi skrzat domowy Beksa. Nie jest on dostrzegalny, dopóki nie przejdzie się przez całą długość kuchni, a w trakcie wizyt gości Beksa ukrywa go pod zaklęciem. Valerie próbowała uzyskać zgodę skrzata na jego wymianę, lecz próby te za każdym razem kończyły się płaczem istoty.
Magiczne konstrukcje: zaklęcie uszczelniające, zaklęcie konserwujące
Magiczne konstrukcje: zaklęcie uszczelniające, zaklęcie konserwujące
stąd
Ostry ton, właściwie rozkaz, próbował przedrzeć się przez pylisty, biały deszcz, próbował zadrapać i pchnąć do działania Drew. Chciałam zobaczyć, czy uderzony wstrząsem i walącym się na głowy kosmosem był w stanie kontynuować. Trwał obecny tu przy mnie i wciąż zdolny sprostać zadaniu, które sam sobie wyznaczył. Zewsząd sypała się histeria, wyobrażałam sobie, że cała okolica tonęła w krzykach i krzywdach. W innych okolicznościach być może i napawałabym się sianym przestrachem, ale teraz liczyło się dobro bliskich i powodzenie sprawy. Cokolwiek się stało, my musieliśmy iść dalej. On musiał być zdolny do dokończenia dzieła. Teraz.
Gdy przemówił, poczułam ulgę. Najwyraźniej nie zdołał postradać zmysłów, a ciało potrafiło, mimo niedawnych uderzeń, ustawić się na dwóch nogach. Pamiętał i ku zadowoleniu wcale nie zamierzał buntować się wobec mojej propozycji. Byłby szaleńcem, gdyby skryty pod groźbą dachu mogącego za chwilę zwalić się łeb, zamierzał pieścić się z runiczną obietnicą. Musieliśmy znaleźć się w bezpieczniejszym pomieszczeniu. Prędko poczęłam więc pakować do torby wszystkie przytargane przez niego przedmioty, przy okazji badając, czy nie doszło do znaczących uszkodzeń. Obróciłam głowę lekko do boku, szukając go w polu widzenia. Był z Lucindą. Nic jej nie było. Ba, pozostawałam nawet przekonana, że zniosła te wstrząsy znacznie lepiej od nas. Wiedziałam, że później przyjdzie nam przeanalizować falę dziwacznych zjawisk, lecz teraz zupełnie na tym się nie skupiałam, choć część myśli naturalnie zdawała się skręcać w stronę syna, w stronę domu. Dokąd sięgały ramiona makabry? Nie chciałam teraz poznawać odpowiedzi. Chwyciłam mocno pas od torby i ruszyłam do drzwi, głośne słowa Drew nie trwały w sprzeczności z moimi zamiarami. Wystąpiłam pierwsza i bez zbędnych komentarzy ruszyłam w otchłań poturbowanego korytarza, który nie przypominał już tego, po którym przechadzałam się kilkadziesiąt minut temu. Będziesz je miał, pomyślałam jedynie, nie zwracając jednak ku niemu już żadnego spojrzenia. Szkoda mi było czasu.
Wtedy jednak wyłonił się Sallow. Uniosłam brodę wyżej, taksując go czujnym okiem. Był w jednym kawałku, ale i tak wyglądał marnie. – Już – wymówiłam soczyście. – Prowadź, prędko – nakazałam, czyniąc w jego stronę spory krok. Zjawił się o właściwej porze. Mogliśmy oszczędzić bezsensownego biegania od drzwi do drzwi w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca. Prawie zrównałam się krokiem z Corneliusem, słuchając z ciekawością jego rewelacji. Wolna dłoń ścisnęła materiał spódnicy i wzniosła tkaninę tak, by ta pozwoliła na płynniejsze ruchy. Musieliśmy dynamicznie przedostać się na dół, do kuchni. – Więc nie tylko tutaj. Jak udało wam się przedostać? Nie ma problemów… z magią? – zadałam kontrolne pytanie, mając na uwadze i nasz powrót. Powodzenie rytuału, który wkrótce miał zostać uczyniony. – Skala zniszczeń musi być potężna. Nasi ludzie… - urwałam, zaciskając usta w wąską linię. Nasi sojusznicy i bliscy. Wtedy też powiedział o Multon. Współpracowałam z Elvirą, znałam tę dziewczynę. Była oddana sprawie, zdolna. Nie poczułam poruszenia na wieść o jej możliwym odejściu. – Śmierć zbiera nieskończone żniwo. Nie zjawiła się bez powodu – dodałam ciszej z nutą zastanowienia. Nie chciałam też, by Drew nadto się rozpraszał pod napływem coraz to mroczniejszych informacji. Wracaliśmy do pory wojny, rozpoczynaliśmy ją armagedonem, którego prawdziwy krajobraz przyjdzie nam dopiero oglądać. Wszystko jednak miało być później.
W kuchni podeszłam do blatu i zaczęłam znów wyciągać fiolki, które przyniósł ze sobą Drew, nie rozglądałam się, płynne, machinalne ruchy opróżniały zawartość torby, aż wreszcie obróciłam się w stronę pozostałych. Ograbione ze szkła okno przepuszczało do wnętrza nienormalne świetliste warkocze. Sklepienie wciąż iskrzyło się groźbą. – Potrzebujemy dokończyć w spokoju, Corneliusie. Niech nikt nie śmie wejść. Zbyt dużo już napotkaliśmy przeszkód – oznajmiłam, podchodząc do spoczywającej na drewnianym stole dziewczyny. Twarde podłoże było o wiele mniej przyjemne od materaca, lecz prawdziwa… udręka dopiero miała zamknąć ją w czułym ścisku. – Po wszystkim przyda się szklanka dobrego alkoholu – rzuciłam nieco luźniej, przelotnie prześlizgując się okiem po uposażeniu tego miejsca. Być może miał coś pod ręką, jednak… - Po wszystkim – podkreśliłam raz jeszcze i poszukałam Drew. – Zrób to – wymówiłam zachęcającym głosem. Słowa kierowałam do Drew. W pokusie, nakazie, obietnicy. Mieszanina emocji łączyła się w niebezpiecznym wywarze.
Ostry ton, właściwie rozkaz, próbował przedrzeć się przez pylisty, biały deszcz, próbował zadrapać i pchnąć do działania Drew. Chciałam zobaczyć, czy uderzony wstrząsem i walącym się na głowy kosmosem był w stanie kontynuować. Trwał obecny tu przy mnie i wciąż zdolny sprostać zadaniu, które sam sobie wyznaczył. Zewsząd sypała się histeria, wyobrażałam sobie, że cała okolica tonęła w krzykach i krzywdach. W innych okolicznościach być może i napawałabym się sianym przestrachem, ale teraz liczyło się dobro bliskich i powodzenie sprawy. Cokolwiek się stało, my musieliśmy iść dalej. On musiał być zdolny do dokończenia dzieła. Teraz.
Gdy przemówił, poczułam ulgę. Najwyraźniej nie zdołał postradać zmysłów, a ciało potrafiło, mimo niedawnych uderzeń, ustawić się na dwóch nogach. Pamiętał i ku zadowoleniu wcale nie zamierzał buntować się wobec mojej propozycji. Byłby szaleńcem, gdyby skryty pod groźbą dachu mogącego za chwilę zwalić się łeb, zamierzał pieścić się z runiczną obietnicą. Musieliśmy znaleźć się w bezpieczniejszym pomieszczeniu. Prędko poczęłam więc pakować do torby wszystkie przytargane przez niego przedmioty, przy okazji badając, czy nie doszło do znaczących uszkodzeń. Obróciłam głowę lekko do boku, szukając go w polu widzenia. Był z Lucindą. Nic jej nie było. Ba, pozostawałam nawet przekonana, że zniosła te wstrząsy znacznie lepiej od nas. Wiedziałam, że później przyjdzie nam przeanalizować falę dziwacznych zjawisk, lecz teraz zupełnie na tym się nie skupiałam, choć część myśli naturalnie zdawała się skręcać w stronę syna, w stronę domu. Dokąd sięgały ramiona makabry? Nie chciałam teraz poznawać odpowiedzi. Chwyciłam mocno pas od torby i ruszyłam do drzwi, głośne słowa Drew nie trwały w sprzeczności z moimi zamiarami. Wystąpiłam pierwsza i bez zbędnych komentarzy ruszyłam w otchłań poturbowanego korytarza, który nie przypominał już tego, po którym przechadzałam się kilkadziesiąt minut temu. Będziesz je miał, pomyślałam jedynie, nie zwracając jednak ku niemu już żadnego spojrzenia. Szkoda mi było czasu.
Wtedy jednak wyłonił się Sallow. Uniosłam brodę wyżej, taksując go czujnym okiem. Był w jednym kawałku, ale i tak wyglądał marnie. – Już – wymówiłam soczyście. – Prowadź, prędko – nakazałam, czyniąc w jego stronę spory krok. Zjawił się o właściwej porze. Mogliśmy oszczędzić bezsensownego biegania od drzwi do drzwi w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca. Prawie zrównałam się krokiem z Corneliusem, słuchając z ciekawością jego rewelacji. Wolna dłoń ścisnęła materiał spódnicy i wzniosła tkaninę tak, by ta pozwoliła na płynniejsze ruchy. Musieliśmy dynamicznie przedostać się na dół, do kuchni. – Więc nie tylko tutaj. Jak udało wam się przedostać? Nie ma problemów… z magią? – zadałam kontrolne pytanie, mając na uwadze i nasz powrót. Powodzenie rytuału, który wkrótce miał zostać uczyniony. – Skala zniszczeń musi być potężna. Nasi ludzie… - urwałam, zaciskając usta w wąską linię. Nasi sojusznicy i bliscy. Wtedy też powiedział o Multon. Współpracowałam z Elvirą, znałam tę dziewczynę. Była oddana sprawie, zdolna. Nie poczułam poruszenia na wieść o jej możliwym odejściu. – Śmierć zbiera nieskończone żniwo. Nie zjawiła się bez powodu – dodałam ciszej z nutą zastanowienia. Nie chciałam też, by Drew nadto się rozpraszał pod napływem coraz to mroczniejszych informacji. Wracaliśmy do pory wojny, rozpoczynaliśmy ją armagedonem, którego prawdziwy krajobraz przyjdzie nam dopiero oglądać. Wszystko jednak miało być później.
W kuchni podeszłam do blatu i zaczęłam znów wyciągać fiolki, które przyniósł ze sobą Drew, nie rozglądałam się, płynne, machinalne ruchy opróżniały zawartość torby, aż wreszcie obróciłam się w stronę pozostałych. Ograbione ze szkła okno przepuszczało do wnętrza nienormalne świetliste warkocze. Sklepienie wciąż iskrzyło się groźbą. – Potrzebujemy dokończyć w spokoju, Corneliusie. Niech nikt nie śmie wejść. Zbyt dużo już napotkaliśmy przeszkód – oznajmiłam, podchodząc do spoczywającej na drewnianym stole dziewczyny. Twarde podłoże było o wiele mniej przyjemne od materaca, lecz prawdziwa… udręka dopiero miała zamknąć ją w czułym ścisku. – Po wszystkim przyda się szklanka dobrego alkoholu – rzuciłam nieco luźniej, przelotnie prześlizgując się okiem po uposażeniu tego miejsca. Być może miał coś pod ręką, jednak… - Po wszystkim – podkreśliłam raz jeszcze i poszukałam Drew. – Zrób to – wymówiłam zachęcającym głosem. Słowa kierowałam do Drew. W pokusie, nakazie, obietnicy. Mieszanina emocji łączyła się w niebezpiecznym wywarze.
Irina Macnair

Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 20 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii


Kuchnia i spiżarnia
Szybka odpowiedź