Wydarzenia


Ekipa forum
well, are you out tonight? | 1957
AutorWiadomość
well, are you out tonight? | 1957 [odnośnik]12.09.23 14:44
Zaakceptowana podpisem starszyzny lista gości i tiul liczony w kilogramach uchodził od zawsze za synonim sukcesu. Kryształowe kieliszki dobierano w zgodzie z kryształowym żyrandolem, obrusy w harmonii z burgundowymi chodnikami, świeże kwiaty na stołach w pełnej zgodzie z tymi, które rozkwitały w rabatkach przy wejściu. Niezbyt dużym, bliżej tych skromnych, choć przyozdobionym na tyle, by móc choć przez moment imitować wzniosłe ego właścicieli pragnących sięgnąć pałacowych luksusów.
Nazwisko mało finezyjne, znaczące co najwięcej tyle ile miejsce w sklepowej kolejce, pozbawione tytulatury możnych tego brzydkiego kraju, na tyle jednak istotne, by zgromadzić w swoich włościach kilkadziesiąt sylwetek rozrzuconych po archipelagu pozorów i gierek natury wszelakiej. Odrobina pospólstwa, kropla krwi czysto błękitnej, cała rzeka tych będących pośrodku; i choć należała do grupy tej najliczniejszej, imitowała zacne korzenie lepiej, niż dobrze.
W ciemnozielonej sukni zaczarowanej na tyle obficie, by odbijała, odbite już przez kryształki wysokich ozdób, płomienie wysokich świec ustawionych w nadmiarze wzdłuż i wszerz całego pomieszczenia jadalnianego, korytarzu i dość obszernego – jak na standardy klasowego budownictwa – przedpokoju. W wysoko spiętym koku, w który wplotła spinkę ze złotą pszczołą, prezent od matki, znienawidzony na tyle, by w drodze na przyjęcie podjęła cztery próby wyswobodzenia błyskotki z ciemnym pasm potraktowanych lakierem do włosów. Bo choć matula nie widziała – a co oczy nie ujrzą, rzekomo sercu miało być nie żal – wciąż musiała zachowywać odpowiedni ton. Wygląd. Buzię. Słowa, które z tej buzi uchodziły – te na języku młodej Dolohov smakowały kwaśnością i rozeźleniem.
Gospodarz całego przedsięwzięcia interesował ją tyle, ile baranina w jabłkach na długim stole; nie znosiła baraniny. Przemykające zewsząd sylwetki zdawały się na tyle miałkie, że po kilkunastu minutach dogłębnych oględzin każdego nowego przybysza, straciła zapał i porzuciła nadzieje na kieliszek wódki z cytryną w towarzystwie młodego lorda, którego żona bardziej zajęta była rechotaniem i truflami z kremem na deser.
Anglia była zawodem; nużącą pierwszą stroną nowego rozdziału, do którego ktoś postanowił ją wkleić, bez wiedzy samej zainteresowanej – spleść scenariusz, nakreślić słowa, trywialne i interesowne, między którymi przemykała matczyna duma, pokrewieństwo z brytyjską arystokracją i nader wszystko lukratywne idee ojca.
Pierwsze tygodnie kaleczenia kanciastego języka, przeklinania w najmniej odpowiednich momentach, wysłania kilku listów na dłonie nazwisk ważnych i wpływowych; zupełnie jakby obsadzono ją w głównej roli pewnej operetki, tragi-komedii na deskach londyńskich teatrów – jedynym, czym nadrabiała była uroda i nader śmiałe (jak na prawie szlachciankę) stroje. Pierwsze tygodnie podrygów, podwieczorków, uściśnięć dłoni i później bardzo śmiałego – nawet w jej odczuciu – zestawu pocałunków w policzki wymienianych z lordem Lestrange – owoce dojrzewały prędko, obfitując w kolejnych zaproszeniach, takich jak to, skazujące ją paradoksalnie na kolejną z prób charakteru i hartu ducha. Finalnie – czystej przyzwoitości.
Tym razem pozbawiona towarzystwa rodziców i brata zdana była tylko na własny instynkt i kulawe próby trzymania własnego temperamentu na uwięzi; obracając w dłoniach niską szklankę z alkoholem cudem uniknęła pierwszego sparzenia, kiedy czarodziej w podeszłym wieku zaczął trajkotać w jej kierunku irlandczyzną, w międzyczasie krojąc mięso na swoim talerzu.
Z bełkotu zrozumiała niewiele, z cierpliwości zostało równie mało – gwałtowne wstanie ze swojego krzesła, brak jakiejkolwiek próby uśmiechu i ostentacyjny krok w przód zdradzały aż nadto, że nie miała ochoty na wchodzenie w dyskusje.
Sala wciąż napełniała się spóźnionymi gośćmi; i kiedy już bliska porzucenia nadziei wszelakiej gotowa była zaszyć się w pobliskim pokoju, obowiązkowo z nieelegancko pełną lampką wina, znajomy rys mignął gdzieś pomiędzy siwizną czyiś włosów, a pomarańczem damskiej kreacji.
Los potrafił być łaskawy. Los potrafił wręcz spełniać marzenia – fakt, któremu musiała przyznać rację, kiedy on zszedł z głównego toru wędrówki do jadalni na bok, chowając coś co wzięła za papierośnicę do kieszeni.
To przeznaczenie, czy wybitnie nie kryjesz się z chęcią śledzenia mnie? – odświeżenie norweskiego miało smak lepszy od serwowanych na przyjęciu potraw; po kilku krokach, zejściu na bok, tam gdzie komódka, lustro i wazon z suchymi kwiatami; pojawiał się w zasięgu jej wzroku po raz kolejny, następny i ponowny, stanowiąc most, jeden z niewielu łączący ją z tamtym życiem. Miejscem. Światem.
Przyjemne wspominki, przyjemny sprzymierzeniec na obcej ziemi.





will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczona
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/t8949-russian-doll#267610 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: well, are you out tonight? | 1957 [odnośnik]13.09.23 0:14
Zewsząd łypał nań przepych, fatalny splendor, kryształowe świadectwa niedomagającego ego, wysokie mury i fikuśne sufity, ekscentryczne dzieła sztuki i jeszcze ekscentryczniejsi goście. Jak dziwnym było istnieć w tutejszej pozowanej elegancji, jak dziwnym odnaleźć się było pośród obfitości, od których odzwyczaił go opuszczony niedawno ląd. Norwegia, jego druga ojczyzna i chyba jedyna prawdziwa, jego prawdziwe i chyba jedyne słuszne miejsce w całym ogromnie wszechświata, w całym Midgardzie, przepełnionym szarymi masami niekonkretności. W niemej rozpaczy tęsknił do tamtej izolacji, w pozbawionej wyrazu szarości tęczówek gdzieś głęboko majaczyła reminiscencja ostatnich miesięcy, kiedy to jeszcze tak beztrosko, a zarazem z przejęciem, hasał sobie w śniegu do pasa, z rozświetloną bladym światełkiem różdżką, na próżno szukając mączystych korzonków albo nieznanego pochodzenia grzybków. Te ostatnie wpadły raz do garnuszka nieświadomie tworząc zupkę nieprzyzwoitości, niosąc się później echem nienormalnych halucynacji i synestezyjnych doświadczeń. Przeklinająca niepełną sylabą papuga cudacznie zmieniła wtedy swój kolor, a jej właściciel, dogorywający dziadyga-mentor, uciekający przez całe życie przed sprawiedliwością, uśmiechał się wtedy nad wyraz szeroko, wyjątkowo chyba nie mając ochoty na marudzenie o ostatnią przegraną w karty. Jakie to było dzikie, jednocześnie dziwacznie pociągające jestestwo, tak skromne i proste, tak autentyczne i skupione na poszukiwaniu zaradności. Z dyskretną nostalgią, znudzony siedzeniem przy stoliczku nadętego towarzystwa, wspominał sobie teraz tamte kruche pozostałości nordyckich zgliszczy, myślami wracając do ich samego serca. Podbródek beznamiętnie spoczywał na dłoniach, łokcie nieelegancko zajmowały fragmenty obrusu, niebrzydkie panienki nieopodal dywagowały o zupełnie nieabsorbujących sprawach wątłej wagi, skarżąc się na nieobyczajność bliżej nienazwanego kawalera, sugestywnie zapraszającego którąś z nich do alkowy w trakcie balowego tańca. Rozczulająco infantylne wydawały mu się ichniejsze, brytyjskie problemy; być może nie potrafił odnaleźć się w fałszu koniecznej dla tej szopki kurtuazji, być może niedokładnie wyłapywał też fragmenty cudzych rozmów, nie czując się jeszcze dostatecznie pewnie w angielskiej mowie. Już raz kiedyś całkiem pokracznie w próbie ckliwego romantyzmu przeinaczył poetyckie słowa w coś duszącego kwasotą; tak też chyba na rękę było mu wymowne milczenie, skwitowane ciągłym podjadaniem stojących pod samym nosem słodkości, zapijanych cierpkością dolewanego raz po raz wina. Nagląco spojrzał na zegarek, zupełnie machinalnie poprawił ciasno uwiązany, czarny krawat; walcząca o świetność rodowego nazwiska matka wysłała go tutaj z misją samej bodaj obecności, licząc przy tym zapewne, że wśród kobiecych twarzy dojrzy potencjał na żonę, albo nawiąże inne, znaczące dla tej sprawy kontakty. Kiepsko się w tym wszystkim sprawował, przysypiając zgoła pośród damskich rozmówek o najnowszym, babskim pisemku; kiepsko się w tym wszystkim sprawował, nie lawirując między gośćmi pompatycznego przyjęcia, nie wylizując większości nieszczerym komplementem, nie zabawiając okropnym żartem albo plecioną pychą opowiastką o własnych dokonaniach. To wszystko, ten dżdżysty kraj, jego obywatele, ichniejszy język, wydawało mu się jakoś odpychająco inne; to wszystko nijak przypominało nordyckie fiordy, zatrważająco grożące śmiercią, przerażająco przekonujące o potędze natury, względem której człowiek okazywał się zupełnie maluczkim. Zza powiek przenikał znudzony wzrok, tak też, coby wyrwać się z tego cukrowego otępienia, chwilowo podniósł się z miękkości krzesełka, zmierzając do intymniejszej części błyszczącego szykiem pałacyku. Leniwie zdążył wetknąć papierosa między wargi, leniwie zdążył otworzyć przed sobą wrota prowadzące do magicznie kolorowego ogródka, gdy przed twarzą wyrosła mu ona. Dawna znajoma z wieloletniej, szkolnej wspólnoty, nigdy nim wtedy niezainteresowana, bo wleczona zobowiązaniem wobec młodzieńczej miłostki. O ile tamta w ogóle nią była, zapamiętał ją wszakże w charakterze niebywale imponującego buntu, nieposzanowania zasad, siły indywidualności. Postura i lico zdążyły nieco dojrzeć, uszlachetniając tylko rysy imigranckiej urody; szmaragdowa suknia spójnie trzymała się kształtów ciała, w obowiązującym zimnie obnażając jednak nieschronione przed chłodem, szczupłe ramiona prężące się w wyuczonej manierze ruchów. Mogła okazać się kojącym uśmierzeniem dla odczuwanej tu egzotyczności, na łamach tego jednego bankietu, albo w ogóle, pośród królewskiej wilgoci tej stolicy, tego państwa.
Los nie bywa tak sprzyjający. Musi zatem chodzić o moją obsesję — stwierdził w dobrze im znanym smaku skandynawskiego brzmienia, przyjemnie przypominając sobie głos tychże głosek; na twarzy zabłąkało się łagodne rozbawienie, gdzieś w powietrzu zamigotała jej kreacja i zapach spalanego tytoniu. — Co tutaj robisz? — podpytał w bezwstydnej bezpośredniości, wzrokiem lustrując połacie otoczenia, wreszcie — strącając z barków materiał ciemnej marynarki. — Zmarzniesz — dodał zaraz, choć w tonie nie było przesadnej troski; nie znosząc sprzeciwu, uprzejmie zakrył goliznę kobiecych pleców, przy tym podziwiając przez chwilę spinkę w formie pszczoły. Trafne, chciałoby się rzec, bo dobrze wiedział, że potrafiła podobnie żądlić, albo przewodzić stadem, niczym władcza matka owadziej rodziny. Chyba nic się w tym względzie nie zmieniło?
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
grafa inn rönum sínum
ok harðliga hváta
hafa mik sogit, ormar
nú munk nár af bragði
ok nær dýrum deyja
OPCM : 5
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t11811-igor-karkaroff#364858 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: well, are you out tonight? | 1957 [odnośnik]13.09.23 15:46
Gdy bywała niezadowolona, nie wybierała chłodnego milczenia maskowanego kreską zaciśniętych ust; po stronie opozycji zuchwale sięgała po głośne metody wyrażania swojego łuskowatego rozgoryczenia – stanowiło to problem na tyle drażniący, że kilkanaście pierwszych starć z osobami rzekomo-bardzo-istotnymi traktowano jak swoistą próbę przetrwania – naburmuszona była nastolatka na matczynej smyczy, szepczący do ucha ojciec ze słowami mówiącymi o tym co się opłaca, a co popłaca i wielkie arystokratyczne nadzieje po drugiej stronie barykady.
Z czasem, który upływał na odgrywaniu następnych wątłych ról i przypadkowych rolek na lśniących parkietach, oblodzonych chodnikach nieplanowanych spotkań i wśród historii na tyle zawile nieciekawych, nauczyła się milczenia. Nie całkowitego, na tyle jednak wygodnego by wszelkie próby podobne do tej, którą wystosował w jej kierunku Irlandczyk, nagradzać zimną ignorancją, niźli jawnym sprzeciwem.
Było w tym miejscu gości na tyle dużo, by nie rościła sobie prawa do nadmiernych wyrzutów sumienia czy malutkich ukłuć rodzicielskich powinności gdzieś na zboczach własnych myśli; tym razem znużonych, znudzonych, kołyszących się od sylwetki i sylwetki, wspomnienia do następnego, przypuszczania, kim mógł być następny przybysz i jak wiele kieliszków należy wypić, by uśpić markotne nastawienie.
W momentach zwykle niespodziewanych działy się ponoć rzeczy niezwykłe, i choć obecność dawnego znajomego – prawie kompana, małej części zakotwiczonej w zimnej Skandynawii, w końcu drygu na tyle pozytywnego, że faktycznie pozwoliła sobie samej na uśmiech – nie była przecież niczym niezwykłym, Dolohov gotowa była przypisać mu zasługi uratowania wieczoru – wieczoru z kategorii tych niemal nie do uratowania.
W obcym kraju przekonywała się dobitnie, jak małym potrafił być świat i jak wiele splotów potrafił pomieścić paradoksalnie nieduży obszar lądu otoczonego wodą europejskich naleciałości.
Zamiast sięgać po szkolne wspominki, po prostu musnęła męski policzek w ramach kurtuazyjnego, a jednak zdradzającego niekrótką znajomość powitania.
– Piję, mówię, próbuję się uśmiechać – odpowiedziała od razu, w zadartym ku niemu spojrzeniu próbując przemycić koślawe rozbawienie, mające przykryć znużenie tego typu uroczystościami – Odpowiadam, komentuję, patrzę za tymi, którzy są warci uwagi. W końcu się zawodzę, bo lady Lestrange, która wybitnie często ostatnimi czasy zaprasza mnie na herbatki i francuskie makaroniki, nie zaszczyciła obecnością tej małostkowej okazji – lady Lestrange i jej mąż, który widocznie zwracał się w stronę panny Dolohov z niegasnącą sympatią, gdzieś pomiędzy niezobowiązujące zaproszenie wplatając pozornie niewidoczną chęć spędzania czasu wspólnie. Choć momentami patrzył na nią zbyt długo, o dziwo lubiła jego towarzystwo.
– A potem pojawiasz się ty – kąciki ust znowu drgnęły w górę, podobnie brwi, które w pytającym wyrazie obserwowały jego ruchy do momentu, aż na nagich ramionach spoczął lekki ciężar męskiej marynarki, a subtelny uśmiech na kobiecych wargach poszerzył się i wpadł w granice tego prawie rozczulonego.
– Ty i twoja obsesja. Miłe towarzystwo, lubię takie połączenia – beztroska zatańczyła w zgłoskach kiedy uniosła smukły kieliszek w kierunku własnych ust, raz jeszcze pozwalając sobie na nutę przyjemnej goryczy na języku. Sylwetka zdawała się rozluźnić, kiedy Dolohov zrobiła dwa kroki i finalnie oparła się o wysoki, prawie barowy stoliczek – zamiast okrągłego wazonu lepiej wyglądałaby na nim karafka; dzban z alkoholem i dwie pary oczu patrzących na siebie z przeciwległych stron.
Zostały im tylko kwiatki.
– Przyszedłeś z damą serca? – oparła podbródek o dłoń, zgiętą w łokciu wpartym o blat stoliczka, a w oczach błysnęło czyste rozbawienie, zaraz potem zatańczyła w nim nuta ciekawskiej protekcjonalności – pamiętała go jako chłopca poruszającego się po tej samej szkolnej orbicie. Teraz ścierała wspomnienia z nową rzeczywistością, którą postanowił odwiedzić – i o dziwo sprawiało jej to jakąś nieopisaną, swobodną przyjemność.
– Ponoć na piętrze mają bardzo ładną biblioteczkę. Neobarokową, niesamowicie romantyczna aura wśród woni starych ksiąg – gdyby przyszło mu na myśl oprowadzanie domniemanej partnerki nużącego bankietu po włościach gospodarzy.



will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczona
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/t8949-russian-doll#267610 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: well, are you out tonight? | 1957 [odnośnik]14.09.23 21:01
Kolejne miałkie przyjęcie, kolejna nużąca stypa, kolejne splatanie interesów nad stoliczkiem obfitości; tak właśnie rysowała się Anglia, dotychczas mu obca, wiedziona głosem znajomego wyłącznie u podstaw języka, niesiona obrazem wyjątkowo drażniących konwenansów. Tutaj nosić się wypadało elegancją, ściskając szyję ciasnym kołnierzykiem gustownej koszuli, związanym misternie krawatem, albo minimalistyczną muchą; tutaj wypadało mówić zawile, sugestywnie, niebezpośrednio, nawet jeśli dzierżona w meandrach umysłu myśl nijak nie zasługiwała na podobny wysiłek. Tutaj zwyczajowo też przyjęło się wszystkim dogadzać, dobierając się do skóry wyuczonym komplementem; tutaj niegodnym było spijać kieliszek za kieliszkiem, używać noża do mięsa przy rybie, tutaj nawet prosta precedensja miała swoje zasady. Jakże męczące stawało się to w obliczu codzienności, jakże nieprzyjemnie spowszechniały mu już wszelkie bale, wszystkie po równo, choć ubrane w zmienną gamę kolorów okoliczności. Niekiedy u boku towarzyszyła matka, nagląco wpychając go w wir zastałych konieczności; niekiedy wypełnienie misji spoczywało tylko na jego barkach, wciąż niepewnych w ichniejszej mowie, wciąż nieznających wszystkich granic faux pas, straszącego widmem potencjalnej plotki o własnym nieobyciu. Ale to była tylko ta mroczna strona zetknięcia z cywilizacją, zaledwie wierzchołek sposobności, kusząco czyhających nań spośród wszystkich alejek śmierdzącej stolicy. Oprócz nich majaczyły jeszcze intratne zjawy — coś, co krzyczało niedostępnością na norweskim lądzie, w zamieszkiwanej przez niecałe trzy lata głuszy. Ileż piękności, niepowstrzymujących się cnotą wstrzemięźliwości, chętnie oplatało go w objęciach sensualnych doznań; ileż naukowych zasobów spoczywało na regałach londyńskiej biblioteki, kusząc swoją dostępnością głodny wiedzy umysł. Ileż obiecujących zmagań czyściło miasto i jego okolice z mugolskiego brudu; iluż intrygujących w swej żądzy krwi pojebów snuło się po tym kraju, drapieżnie poszukując szlamu koniecznego do dewastacji. Obserwowało się to wszystko z nie lada gratką, w gotowości do tego, by czynić pokłony przed nowym, innym od Grindelwalda, Panem Śmierci; aż chciało się uczestniczyć w całym tym procesie asymilacji z nową tradycją i nową władzą, w rękach dzierżąc ogrom perspektyw, napływających nadzieją, ale też napięciem fatalnej presji. Jak wiele oczekiwało się od niego na wyspiarskim gruncie?; jak wiele planów na niego snuto w zacisznym kącie, z dala od chłopięcej świadomości i z dala od przekonania, że miał w steku tych dylematów cokolwiek do powiedzenia? Irina przywiodła go tutaj wiarą, pewnie też matczynym pragnieniem, może również w iluzji bezpieczeństwa, z dala od nienormalnych, bułgarskich łap reszty Karkaroffów, którzy pożreć go mogli w batalii o spuściznę pozostawioną przez żałośnie zmarłego ojca. On, w istocie, nie walczyłby o ten majątek, nie chciałby wcale służyć carowi, ani wiązać się obietnicą z wyznaczoną dlań narzeczoną; on, w istocie, wróciłby najpewniej z powrotem na skalistą Północ, w chęci towarzyszenia podstarzałemu dziadowi w zmierzającej ku końcowi linii jego jestestwa. Nieznane, plecione przez Norny przeznaczenie, ułożyłoby elementy przyszłości w nieprzewidywany schemat, gdzieś w międzyczasie ziszczając treść zasłyszanej wieszczby. Miano zdrajcy ciążyć mu miało jeszcze przez lata, dręcząc umysł niestworzonymi wyobrażeniami; nieznane bliżej brzemię dylematu zniszczyć go miało masą osobistej przewiny.
Dobrze, że cię nie zawstydza.Moja obsesja, winien dodać dla klarowności, choć być może nawiązywał także do towarzystwa, albo innej, dwuznacznej sugestii. Całkiem bezczelnie lustrował ją wzrokiem w zakutym ciemnością ogrodzie; na nieboskłonie jaśniał zaledwie księżyc i kaskada wychylających się zza chmur gwiazd, w pobliżu migały jeszcze blade płomyki strojnych lamp. Wprawne spojrzenie pochłaniało błysk sukni, jasność napiętej skóry nieprzykrytej materiałem, pełne wargi, słowiańskie rysy, nęcące kształty figury, ukontentowaną czymkolwiek szarość błękitnych tęczówek; tak pochłaniał ją całą, w manierze nieobyczajnych oględzin. Reminiscencja zdążyła przykurzyć się zaszłością pod powiekami, chyba dlatego z nienazwaną satysfakcją przypominał sobie teraz krasę jej istnienia, niemo tłumiąc porywy wścibskich pytań, którymi zapewne nie wypadało zasypywać panny analogicznego formatu. Rozmawiali jednak w powszechnie tu obcym głosie, równie germańskim, choć brzmiącym jednak inaczej; w najgorszym scenariuszu wykorzystać to mogli na rzecz bezecnego plotkowania, w najlepszym zaś cieszyć jawę tembrem przaśnej konwersacji, czegokolwiek miałaby nie dotyczyć.
Żadna dama nie usidliłaby tego serca — stwierdził w dyskretnym rozbawieniu, gotów chyba dalej drążyć tę sprawę w podobnym zamiarze. Prędko stwierdził jednak, że potencjalnie snujący się wśród gości wybranek jej preferencji pilnowałby na pewno, w strażniczej wręcz konfiguracji, tak żywiołowej zdobyczy; przezornie wciskałby na pewno palce, zgoła obłąkańczo, w odkryte zalotnie ramię, władczo naznaczając tym samym własną obecność. Może stanowczo zbyt śmiało wysnuwał podejrzenia, w całości zdawało się jednakże tkwić ziarno autentyzmu, z którym ani myślał się teraz spierać. Zaraz już wwiercał żarzący się kraniec papierosa w dno szklanej popielnicy, z namysłem wsłuchując się w trącające wymownością dygresje.
Zatem chodź, przekonamy się, czy to prawda — zadecydował w stanowczym tonie, gotów uciec spośród kwiecistych rzędów, przestrzeni parkietu, wielości stoliczków. Kogoś wypadało tu wszakże zabawić, a w obszerności nieznajomych twarzy padło akurat na nią. Chyba nie miała ciekawszych planów?
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
grafa inn rönum sínum
ok harðliga hváta
hafa mik sogit, ormar
nú munk nár af bragði
ok nær dýrum deyja
OPCM : 5
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t11811-igor-karkaroff#364858 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: well, are you out tonight? | 1957 [odnośnik]15.09.23 13:21
Przyjemnym byłoby zanurzenie się ponownie w odmętach nastoletnich wspominek, poudawać, przez chwilę lub dwie, że nadal była tą samą sobą – sprzed kilkunastu miesięcy, pozornie niedużego odłamka czasu w perspektywie jej wieku, w rzeczywistości zmieniającego więcej niż sama wyprowadzka miała spowodować. Nie była tą samą ze szkolnych korytarzy, tą samą z ocierających się o niebezpieczeństwo wędrówek, w końcu tą samą, która po bolesnym zderzeniu rzeczywistości z miłostkami młodzieńczych serc, gotowa była zatracać się w przypadkowych spotkaniach, przypadkowych przyjemnościach i przypadkowych mężczyznach. W norweskich miasteczkach była przecież nikim – tutaj nosiła na barkach matczyne nazwisko i oczekiwania ojcowskiej dłoni, który snuł plany dalekosiężne i ambitne.
Nie mogła zatem z taką samą frywolną pewnością siebie stawiać kroków pośród znanych sobie person; tutaj status starszej uczennicy otoczonej nazwiskami wzbudzającymi co najmniej respekt jej nie obowiązywał. Nie obowiązywało nazwisko, pokoleniowo wykuwające pewien rodzaj prestiżu w skandynawskiej placówce. Nie obowiązywały jej udogodnienia i wolności, zamiast tego nielimitowany gin i importowany szampan, ze względu na dysproporcję między faktycznym stanem portfela a wybujałym ego właściciela, miałki w smaku.
Wódka z cytryną wydawała się najodpowiedniejszym remedium, a w momencie kiedy trunek tego typu łączyło się z niespodziewanym widokiem, swobodnym słowem, w końcu ze stymulacją obrazów z dawnego życia, czuła coś na kształt zadowolenia.
Poprawiła płowy jego marynarki na swoich ramionach, nachylając się do stoliczka ze specyficznym błyskiem w oku, pomiędzy ciekawością a zwyczajnym ucieszeniem; fakt, że pojawiał się tutaj, jak specyficzna gwiazdka na tle angielskiego nieba, zapewniając łunę nie tylko wspomnień, co faktycznej możliwości nieskrępowania, był powodem do uśmiechu – być może pierwszego szczerego podczas tego wieczora.
– Myślałam, że jesteśmy ze sobą szczerzy – odparła, z równie takim samym rozbawieniem, pomiędzy uśmiechem na ustach a uniesieniem brwi; mogła, i spekulowała, że przyszedł tutaj z kobietą – potencjalną narzeczoną lub zupełnie przypadkową pannicą, ładną, młodą i nieco speszoną, lub zabawnie przejętą całym wydarzeniem – jedynym niepasującym elementem był fakt, że gdyby faktycznie snuł się u jego boku szelest sukni, powinna była dotrzymywać mu tegoż kroku.
Podobnie jak ten, którego pierścionek nosiła na swoim palcu – przekazany z rąk do rąk, o ironio tragicznie nieodpowiednio, bo ten, który był powodem całego jej niefortunnego przyjazdu do Anglii, wolał – musiał, Tatiano, przestań doszukiwać się zdrady tam, gdzie czeka na ciebie szczęście! – osobiście obracać się w sferach Europy centralno-wschodniej, zapoznawcze kolacje wymieniając na intratne interesy.
– W porządku, nie ciągnę cię za język – oznajmiła, stwierdzając swoją kapitulację wobec tematów około matrymonialnych, odpychając się lekko od blatu stolika, by na nowo wyprostować sylwetkę. Puste szkło zostawiła na boku, a dłoń trzymająca do tej pory szklankę prędko oplotła ramię Igora – To w tamtą stronę – na lewo, po schodach, pierwsze drzwi do nieco dusznego pomieszczenia, w którym królował mahoń i zielone lampy – być może biblioteczka była najbardziej, prawdziwie ekstrawaganckim miejscem w tym domostwie; żalem byłoby jej nie zobaczyć.
Żalem byłoby stracić jedyny punkt prowadzący do lichej namiastki intymności i okazji na szczerość w miejscu, które nie znało nawet jej znaczenia; dlatego kiedy pokonali podroż przez schody i zieloną wykładzinę korytarza, znajdując się już w bibliotece, zamknęła za nimi drzwi, a te sprawnie odcięły ich od gwaru niezrozumiałych słów drżących w jadalni na parterze.
Wewnątrz faktycznie królował zapach starych ksiąg – do romantyzmu było temu daleko, przynajmniej w mniemaniu kogoś takiego jak ona – gdyby była trochę mniej Tatianą Dolohov, a bardziej jedną z młodych pannic, które faktycznie mogłyby z całą dozą świergoczącej naiwności pragnąć przytulić się do ramienia Igora, udawałaby, że wyjątkowo rozognia ją cytowanie Szekspira.
Będąc sobą mogła jedynie oddalić się od niego na odległość kilku kroków, przejrzeć pierwszy regał przelotnym spojrzeniem, palcem przesunąć po wyblakłych grzbietach okładek – finalnie, zupełnie jakby dawała wreszcie wyjść na wierzch własnemu znużeniu, przejść w kierunku biurka w centralnej części pomieszczenia i przysiąść na jego boku.
– Tęsknisz? – podniesione spojrzenie krzyżowało to należące do niego, enigma złożoności, która kryła się za jednym słowem mogła przytłoczyć; tęsknić mógł za Bułgarią, za szkolną frywolnością, za chłodem Norwegii i śmiałymi marzeniami o życiu, którego żadne z nich nie dosięgało. Za własnym łóżkiem, papierosem w kąciku ust, zapachem nagiego ciała zmieszanego z różanym kadzidłem.
Czym zajmował się teraz; co wypełniało jego dni, te pozbawione wzniosłych zaproszeń i wymagań matki?
– Chciałbyś wrócić? – wyciągnęła ciało, wspierając dłonie za własnymi plecami, przekrzywiła głowę lekko w bok. Dokąd? – Gdybyśmy zostali, jakby to wyglądało? – jaka byłaby Norwegia w czasach dorosłości, pozbawiona obowiązku narzuconego przez edukację, rodzinę, narzucone zobowiązania?




will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczona
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/t8949-russian-doll#267610 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: well, are you out tonight? | 1957 [odnośnik]18.09.23 21:36
Czas nagląco dobierał się do obu statur, mącąc w głowach kiepskim wyobrażeniem dojrzałości, mącąc w przekonaniach chęcią zmiany, mącąc w systemie wartości prostą hipotezą. Oboje znacznie się zmienili, nie tylko w rysach twarzy czy sylwetek, nie tylko w formule podejmowanej gadki, nie tylko w brzmieniu języka, którym należało posługiwać się w nowej codzienności. Oboje znacznie się zmienili, przybierając na lica i ruchy miałką motywację płynących z nich korzyści, maskując swoje prawdziwe ja kurtuazyjną brytyjskością. Niewiele zapewne pozostało w niej z dawnej, znanej jeszcze ze szkoły, buńczucznej Tatiany, gotowej na szereg niebezpieczeństw i słodkie nocne grasowania. Dobrze jednak pamiętał, jak dała się wreszcie zaciągnąć do ciasnej kanciapy na miotły, gdzie miesiącami z wolna pędził z kolegami nie lada bimber; dobrze pamiętał jednak ten jeden wieczór, gdy w samozwańczej anarchii wyrwał się z nią poza szkolne mury, jakby w geście odkrycia wszystkiego, co było przed ich oczyma do tej pory ukrywane. Sroga kara spotkała ich po tamtej wycieczce, wymierzona przez jedną i tę samą osobę, nietycząca się wcale zawodu oczekujących dyscypliny nauczycieli. On, ta jej młodzieńcza miłostka, to jej oczko w głowie, pokarało ją słowem zwątpienia, a jego celnym ciosem w nos. Szczęśliwie poza strużką krwi nie zostawił po sobie żadnej pamiątki, szczęśliwie nie zostawił jej wtedy, wiedziony zazdrością i brakiem zaufania; jakże rozgoryczona mogłaby wówczas być, gdyby beztroską z przyjacielem zafundowała sobie tak tragiczny koniec romantycznej sielanki. Po wszystkim wygodniej było się zdystansować, nie zaczepiać już zanadto, nie proponować sugestywnych schadzek; po wszystkim prościej było przyjąć w swe ramiona jedną, drugą, trzecią piękność, o które konkurowało wielu, ale żaden z dostatecznym skutkiem. Niespecjalnie interesowały się może jego czupurną stroną osobowości, co jednak doceniały bez skrępowania, to niebrzydkie oblicze czystokrwistego chłopca, potrafiącego zdominować, potrafiącego zawalczyć o swoje. I tak swój podziw zatapiały w nieobyczajnych porywach serc, raptem niedługo później sczeznąc z wściekłości, że już nimi znudzony odważył się je, tak po prostu, porzucić. Nie wierzył wtedy w siłę zauroczenia, nie wierzył wtedy w uczuciowość, chyba zanadto ulegając wyrachowanemu pojmowaniu całej złożoności tego przedsięwzięcia; a może i nawet wierzył, ilekroć łapał się na czystej zawiści, kierowanej dla niego, ustanawianej z jego powodu. Gdzieś w odmętach duszy wiedział, że nie była to wrogość spowodowana tylko tamtym ciosem; gdzieś w odmętach duszy niemo przyznawał, że chodziło w tym wszystkim o co innego. Właśnie to, ta świadomość, rozczłonkowywała go na atomy irytacji, której długo nie potrafił znieść. Czy błąkał się teraz gdzieniegdzie blady uśmiech satysfakcji? Że to nie on towarzyszył jej na dzisiejszym przyjęciu?; że to nie on w każdej chwili porwać ją mógł do tańca, albo zaszczycić prostym aktem nieskrywanej obsesji? Na pewno.
Jesteśmy — skonstatował od razu, porzucając na chwilę aurę rozbawienia. Oparł się ostentacyjnie o blat stoliczka, spoważniał w spojrzeniu i mimice, dodał po chwili: — Więc skorzystam z tej sposobności i również zażądam szczerości. Gdzie jest twój towarzysz? — Zgoła nachalnym wzrokiem wpatrywał się w powiększone od mroku źrenice, desperacko poszukując w nich chyba oczekiwanej prawdomówności. Powiedz, Tati, kto teraz zdołał cię okiełznać, chciałoby się dodać do tego lapidarnego pytania, ale niuanse analogicznej klasy nie miały chyba wielkiego znaczenia. Nie teraz, gdy od nastoletniej sympatii zdołały minąć lata, a on nadaremnie próbował wzmagać się przed degradacją tutejszej cywilizacji. Wiele pomysłów zdążyło wykwitnąć w rozbudzonym perwersją umyśle, o żadnej z nich nie wypadało jednak dywagować pośród otaczającego ich tłumu snobów, nawet w norweskiej, obcej im wszystkim, mowie. Podobne propozycje pozostawiało się na inne, bardziej sprzyjające warunkami okoliczności. Zgodnie z postanowieniem prędko zwieńczyli jednak pogawędkę toczoną w nocnym chłodzie, wspólnym krokiem zmierzając ku prywacie skrępowanej kurzem bibliotecznych regałów. W jej mniemaniu miejsce to nie spełniało chyba warunku melodramatycznej fantazji, ale w gruncie rzeczy każda inna mogła swobodnie się tutaj ziścić. Znacznie lepiej mógł teraz przyjrzeć się blaskowi sukienki, owijającej skrzętnie kobiece krągłości; znacznie lepiej dojrzeć mógł krasę jej słowiańskiej fizjonomii, dużo jeszcze szlachetniejszej, niż zastałej przed laty. Czynił to pewnie z przesadzoną śmiałością, jakby los na powrót odebrać mu miał przyjemność bezwstydnej obserwacji.
Rozczarowana — zauważył bezceremonialnie, widząc jak szybko znużyło ją rozglądanie się pośród tutejszych kątów. — Jest na to tylko jedna rada — kontynuował w pozorowanym nieprzejęciu, spojrzeniem wertując oprawione w skórę grzbiety pokaźnych woluminów. Nie spieszył jednak z odpowiedzią, chwilowo pogrążając się w napływających do głowy meandrach refleksji, aż wreszcie spytała o sentymenty. Targające nim nieprzyjemnie i zarazem duszone milczeniem, bo przecież nie wypadało rzec, że nowy ląd w zupełności mu się nie podobał.
Poniekąd — zaczął zgoła wymijająco, podchodząc do biurka, na skraju którego przysiadła już jakiś czas temu. — Chciałbym. A ty, nie tęsknisz czasem? Nie wolałabyś żyć tam, z dala od tej... angielskiej błazenady? — wydusił z siebie zaraz, w całkowitej rzetelności, którą obiecali sobie jeszcze niedawno, pośród ogrodowego wiatru i jasności księżyca. — Ja byłbym wolny. Ty pewnie też — odparł w zadumie lichego gdyby, które przyjemnie rozrzewniło krew. Nie mógł wiedzieć, że niesiona jest łudząco znajomym problemem zniewolenia, ale kiedyś służyła protestowi, tak samo jak on. Ludzie brzydzący się służalczością nie potrafili zbyt długo podążać wytyczoną przez kogoś innego ścieżką; w innym wypadku ryzykowali sromotnym mianem zdrajcy, hańbiącym całość triumfów i dokonań.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
grafa inn rönum sínum
ok harðliga hváta
hafa mik sogit, ormar
nú munk nár af bragði
ok nær dýrum deyja
OPCM : 5
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t11811-igor-karkaroff#364858 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
well, are you out tonight? | 1957
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach