Wydarzenia


Ekipa forum
Przed domem
AutorWiadomość
Przed domem [odnośnik]14.11.23 20:25

Przed domem

Azyl początkowo nie posiadał żadnej nazwy, gdy był jeszcze zamieszkiwany przez samotnego Blythe’a. Dopiero po przeprowadzce jego żony i okazjonalnej pomocy uzdrowicielskiej, którą oferowała mieszkańcom wioski, nazwa sama przylgnęła do domu znajdującego się na uboczach Feldcroft. Prowadzi do niego kręta, wydeptana droga. Sam dom sprawia wrażenie starego, ale przytulnego; nad wejściem zwisa bluszcz, pod zewnętrznymi ścianami rosną ozdobne rośliny, w tym róże w różnych kolorystycznych odmianach.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przed domem Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przed domem [odnośnik]23.11.23 14:50
13 sierpnia 1958


Pierwsza połowa sierpnia powoli chyliła się ku końcowi — Oliver nie był z tego powodu smutny, nie żałował letnich dni beztroski — może byłoby inaczej, gdyby mógł ich doświadczyć, w tej najpiękniejszej i najczystszej formie, niezmąconej kolejnym rozdarciem serca, wyrwaniem siłą spokoju z własnych objęć. A jednak była w nim jakaś zadra, jakiś płomień niezgody na to, że już jutro wszystko wróci do okrutnej normy. Zadra ta miała piękne, złote włosy i kontrastujące z nimi barwą oczy, zadra ta zaprosiła go do swojego domu na obiad i utrzymała w nim aż do chwili, gdy słońce powoli poczęło chować się za horyzont, zapraszając na niebo księżyc. Myśleć o Sohvi jak o zadrze było prosto. Pasowała też do rysy, rysy na obrazie świata, który chciał widzieć Oliver. Wypranego z ciepłych uczuć, szaroburego, odwróconego od niego plecami. Bo Sohvi... Sohvi taka nie była. Jaśniała w niezrozumiany przez niego sposób i niosła to światło całą sobą, nawet jeżeli zdarzały się momenty, gdy w trwodze i przestrachu skrywała się za chmurami własnego smutku. Tak samo, jak pragnął jej towarzystwa, tak samo starał się go unikać, jak tylko mógł — znał się za dobrze i nie potrafił oszukiwać, że nie przyzwyczai się do niej. Do dobrego, do prostego szło wszak przyzwyczaić się niezwykle prędko.
I tak oto znalazł się na stopniu oddzielającym grunt od fundamentów domu Sohvi. Długie patyki nóg wyciągnął przed siebie, a sam oparł łokcie na kolanach. Tak przygarbiony, z brązową szatą zarzuconą na ramionach bawił się w milczeniu wisiorem w kształcie liścia klonu, z którym nigdy się nie rozstawał. W kieszeniach ciążyły dwie fiolki z eliksirami, zawsze trzymał je pod ręką, nauczony już wojennym doświadczeniem, że zło czychało wszędzie, nawet — a może przede wszystkim — tam, gdzie się tego nie spodziewał.
— Już jutro wszystko stanie w ogniu — przez przedłużające się milczenie głos zaszedł charakterystyczną chrypką. Przysunął dłoń zaciśniętą w pięść do ust, zakaszlał kilkukrotnie, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. — I wiem, że proszę cię o wiele, ale nie ufaj pięknym oczom, pięknym słowom i dobrym manierom — sam musiał się tego nauczyć, a nauka ta przychodziła opornie, wciąż wystawiając go w pozycję idealną do popełnienia kolejnych błędów. Westchnął głęboko, opuszczając głowę w dół, aby spojrzeć na wydeptaną ścieżkę pomiędzy swymi kolanami. — A w szczególności już nie ufaj obcym. Okazje za dobre, by mogły się wydarzyć to nie cud, tylko pułapka — dzielił się z nią swym doświadczeniem, choć w ogóle o to nie prosiła. Ale widział w niej siebie. Puchoni mieli pewien charakterystyczny zestaw cech, które współdzielili ze sobą w różnym natężeniu. Widział w Sohvi jej zapał do pomocy, jej ręce wyciągające się do pomocy na każde wezwanie, nieistotne jak błahe czy poważne. Widział też ludzi, którzy chcieliby zrobić sobie z niej użytek, wykorzystać do własnych celów, skrzywdzić, omamić, złamać. Ten świat nie był stworzony dla takich, jak oni, ale musieli przetrwać. Jakoś. Jakkolwiek.
Miodowe loki opadły mu na twarz, chwilowo przysłaniając pole widzenia, w szczególności przestrzeń, w której powinna zajmować się Sohvi. Dzisiejszy wieczór pachniał resztkami ze zjedzonego wcześniej obiadu, pachniał różami rosnącymi po jego lewej stronie, pachniał chłodniejszym niż to w Dorset, acz wciąż letnim powietrzem. Likantrop zapamiętywał zapachy, odczuwał je wszak mocniej niż zwykły człowiek. I ten dzień, trzynasty sierpnia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego roku już na zawsze zwiąże się w jego pamięci z tą mieszanką.
— Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać — odezwał się raz jeszcze, prostując plecy. Tym razem spoglądał na Sohvi z pełną powagą, nie uciekając nigdzie wzrokiem, nie chowając się za murem niedostępności i niezręczności, który rozbijał się i odbudowywał na nowo w niemalże każdej ich rozmowie. — Proszę — dodał, wyciągając w kierunku kobiety dłoń. Jeżeli będzie chciała, jeżeli złoży przysięgę, zaprosi ją do spocznienia obok. Jeżeli nie, opuści rękę, wracając do swych myśli.
I może do domu. Do Doliny Godryka.
Jeszcze chwila.

| ekwipunek we wsiąkiewce


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Przed domem [odnośnik]25.11.23 1:13
Nic nie zapowiadało nadciągającego kataklizmu. Niebo eksplodowało feerią barw w chwili, kiedy słońce tonęło na linii horyzontu. Czerwienie przerodziły się w fiolety, a fiolety w granaty zalewając świat przyjemnym ciepłem, wieńcząc dzień słodkim wspomnieniem. Przyroda wydawała się szykować do snu w swym nieskończonym rytuale, by zbudzić wszystkich poranną mżawką i lekkim gradem. I tak miał wyglądać każdy następny dzień, gdyby nie wisząca od przeszło miesiąca na niebie kometa, w dziwny, niewyjaśniony sposób zastygła na nieboskłonie w jednym miejscu. Zwiastun Śmierci, od zarania dziejów uznawany przez wieszczów i jasnowidzów za przepowiednię nieszczęścia. I ta, wraz z początkiem wieczoru miała się ziścić.

Olivera otoczył dziwny niepokój. Kiedy wyjątkowy spektakl kolorów zastąpiła szarówka nadchodzącej nocy, a niebo roziskrzyło się pierwszymi gwiazdami, wisząca na firmamencie kometa rozbłysła intensywnym, oślepiającym blaskiem. Światło było tak mocne, że Oliver i Sohvi musieli zasłonić na chwilę oczy. Pojawiło się znikąd, niespodziewanie i nagle. A kiedy już wszystko zgasło, musieli przywyknąć do matowej ciemności. Przyzwyczajeni do obecności komety na niebie ludzie z trudem upatrywali w niej źródła świata, a jednak każdy kto tylko spojrzał w górę mógł zrozumieć, że zabrakło na nim nieodłącznego elementu — długiego, błyszczącego warkocza. Pozostała tylko mała iskrząca kropka, znacznie jaśniejsza od gwiazd, ale ciemniejsza i mniejsza od wstającego po drugiej stronie księżyca. Ziemia pod stopami zaczęła wpierw wibrować a potem niespokojnie drżeć. Drżały też szyby w oknach domu dziewczyny, trzęsły się drzewa, trzeszczały pnie i łomotały ściany budynku. Kiedy Oliver i Sohvi spojrzeli ponownie w niebo, ujrzeli dziesiątki połyskujących gwiazd, ale wśród nich zgubili tę, która jeszcze chwilę wcześniej była wiszącą nad głowami kometą. Przedziwne zjawisko przyciągnęło uwagę na nieco dłużej, bo przecież wiedzieli, że nie tak wyglądało niebo każdej poprzedniej nocy. Dziesiątki, a może setki roziskrzonych gwiazd migały jak płomienie w oddali, ale wciąż patrząc i wsłuchując się nieruchomo w nachodzące przeznaczenie, Summers, mógł dostrzec, że niektóre z nich powiększają, a potem powiększają wszystkie ale jedne szybciej od innych. Czy to było złudzenie? Czy jakaś fatamorgana? Czy zwariowali, czy padli ofiarą paskudnej klątwy? Wiele myśli mogło przychodzić do głowy, kiedy błyszczące plamki na niebie stały się kulami, za którymi ciągły się dziesiątki, a potem setki warkoczy podobnych do tego, który wisiał od pamiętnej lipcowej nocy. Ciemne niebo pojaśniało od gwiazd i ciągnących się za nimi świetlistych smug.

I tak rozpoczęła się Noc Tysiąca Gwiazd.

Spadały, jedna po drugiej, pokrywając całe niebo, które mieli w zasięgu swojego wzroku. Piękny i niecodzienny widok potrafił zatrzymać w miejscu i zachwycić, ale musiał także przerazić, uświadamiając, że połyskujące gwiazdy bardzo szybko zwiększały swoją wielkość, aż w końcu jedna z nich runęła prosto nad ich głowami, a wraz z nią, kilka mniejszych odłamków. Płonęła. Zdawała się być kulą ognia, za którą ciągnęły się dymiące smugi przypominające ogniste burze. Leciała prosto w Feldcroft. Jakże potworny był dym, iskry, wyraźne eksplozje wewnątrz kotłujących się czarnych smug? Przez chwilę nie docierało do dwójki czarodziejów nic. Tik tak. Tylko tykanie zegara. Tik tak. Jakby ktoś odmierzał im czas. Tik tak. W sekundzie lub dwóch spadający meteor podwajał swoją wielkość, aż runął nieopodal. Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że zachwiali się, choć w uszach była jeszcze tylko cisza. Impet uderzenia, który dotarł po chwili przewrócił czarodziejów. Sohvi runęła na schody, na kolana. Oliver padł na plecy. Oboje na moment zamroczyło, a kłęby kurzu objęły wszystko wkoło. Cisza. Świszcząca, okropna cisza i pisk w uszach. Tyle słyszeli, nie widzieli nic więcej, bo wszystko wokół utonęło w kłębach szarego i czarnego dymu. Dopiero po chwili zaskoczył ich okropny i ogłuszający dźwięk, potworny huk. Świat się trząsł, świat dygotał. Wokół znów wszystko zamarło.

To nie był koniec. Noc dopiero się rozpoczęła.

Kiedy kłęby dymu zaczęły się przerzedzać. Wtedy też Sohvi, powoli dochodząc do siebie mogła spojrzeć w niebo raz jeszcze, z żalem doświadczając potwornego deja vu. Setki, dziesiątki a może tysiące identycznych gwiazd spadały na ziemię. Gdzieś w okolicy uderzyło coś mniejszego, nie wiedzieli jeszcze gdzie, ale jedno było pewne — nigdzie nie było bezpiecznie, a niebo dosłownie waliło się im na głowę.

Mistrz Gry wita w nowym okresie deszczem meteorytów. Nie kontynuuje rozgrywki.

Przed podjęciem się jakiejkolwiek aktywności fabularnej w tym okresie należy dopełnić swojego obowiązku w tym temacie (każdą postacią osobno).

Sohvi - obrażenia tłuczone -30; obrażenia psychiczne -10
Oliver - obrażenia tłuczone -15; obrażenia psychiczna -10

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przed domem Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przed domem [odnośnik]27.11.23 4:34
Starała się nie myśleć. Letnie dni powoli dobiegały końca, a wraz z nimi dni spokoju, względnego, bo przecież nie potrafiła tak o tym myśleć; zawieszenie broni wciąż było przypomnieniem, że widmo wojny wisiało nad nimi wszystkimi, bezlitosne i nieubłagane. Widziała je i czuła nawet wtedy, gdy szykowała obiad, a przynajmniej próbowała, bo co i rusz orientowała się, że każdy jej pomysł spełzał na niczym, gdy brakowało jej kolejnego składnika. Strasznie to głupie. Starała się, dwoiła i troiła, kiedy w jej głowie jaśniała świadomość, że nie każdy miał taką możliwość, by w ogóle jakkolwiek wybierać. Że nie każdy miał ten luksus chcieć, by było idealnie.
Nie było. Miała tego świadomość, kiedy podawała Castorowi obiad. Dawno się tak nie czuła, dawno nie bała się po prostu o to, co ktoś pomyśli o jej wysiłkach. Łapała się na tym, że zakładała z góry najgorsze, że zaraz usłyszy, że nie postarała się wystarczająco, ale on nic nie mówił. Nie wiedziała czy dlatego, że zwyczajnie doceniał jej starania (dziwna myśl, zupełnie się od niej odzwyczaiła), czy może dlatego, że nie wypadało. Jednak nie tylko jej nie krytykował; został także dłużej, aż słońce powoli przestawało jaśnieć na niebie, pozwalając jej faktycznie zapomnieć o tym, jak wyglądał świat.
Świadomość, że nie chciała, by to się skończyło, zaczęła ją dusić w momencie, gdy wyszli przed drzwi wejściowe. Przystanęła za nim, obserwując uważnie jego miodowe loki, gdy wyciągnął nogi na uklepanej ziemi. Milczał i ona również, chociaż jej myśli szalały wokół absurdalnych chęci, które jednak zaraz odrzucała od siebie; nie miała prawa prosić o to, by nie odchodził, więc postanowiła trzymać się kurczowo tych ostatnich chwil normalności... Ale i ona zniknęła, kiedy się odezwał. Pochyliła głowę, wzdychając ciężko. Chłonęła jego słowa, a niepokój na nowo zaczął zakradać się do jej serca, powoli zaciskając na nim swoje szpony. Wahała się pomiędzy wdzięcznością za ten gest, prosty przejaw troski, a między mimowolnym niezadowoleniem, że poruszał temat, którego chciała uniknąć. Ale nie mogła unikać go w nieskończoność.
Obiecuję — szepnęła wreszcie wolno, postępując krok bliżej. Przyglądała się jego dłoni jedynie przez kilka sekund, nim pochwyciła ją i zacisnęła lekko. — Ale — dodała zaraz prędko, wlepiając w niego błagalne wręcz spojrzenie — ty też o... — I urwała, kiedy niebo błysnęło oślepiającym blaskiem. Momentalnie uniosła drugą dłoń, zasłaniając oczy, a ta, która trzymała Castora, zacisnęła się jeszcze bardziej, z całych sił. W pierwszej chwili nie rozumiała, co się właśnie stało, kiedy nagle otoczyła ich ciemność. Zastygła, tak samo jak jej serce, gdy świadomość tego, co się stało, powoli zawładnęła jej umysłem. Uniosła spojrzenie na niebo, nie dostrzegając na nim tego, co stało się nieodłącznym dotąd elementem nocy. Zabrakło jej słów, gdy rozwarła wargi, ale nawet nie było jej dane zareagować. Poczuła wibracje, potem pełnoprawne drżenie.
Strach sparaliżował ją całkowicie. Mimowolnie skuliła się w sobie, ledwo rejestrując to, co działo się na niebie, całkowicie zaaferowana dźwiękami, jakie zaczęły ich otaczać. Dom drżał, drżały też okoliczne drzewa, trzeszczały. Kiedy wreszcie dostrzegła na niebie setki warkoczy na niebie i kulę, która runęła nad ich głowami. Widok zbyt nierealny, by jej umysł wiedział, jak w ogóle pokierować ciałem. Przestała oddychać, wszystko działo się zbyt szybko i zbyt wolno jednocześnie. A potem kula runęła, ziemią wstrząsnęło i gdy impet posłał ją na ziemię, zmuszając ją do puszczenia dłoni Castora, wreszcie wydała z siebie pierwszy dźwięk. Pisnęła, upadając na kolana, odruchowo kuląc się w przerażeniu na ziemi, nawet nie rejestrując bólu, jaki powinien rozlać się po jej kolanach. A potem krzyknęła, gdy dotarł do nich przeraźliwy huk; zasłoniła uszy, zamknęła oczy, a w głowie rozbrzmiewała tylko jedna myśl: to się nie dzieje.
Kiedy zaczęła dochodzić do siebie i otworzyła na nowo oczy, spostrzegła kolejne gwiazdy spadające na niebo. Nigdy nie czuła takiego strachu, jak teraz, nawet nie wtedy, gdy Munga zalewali kolejni ranni, niedoszłe i przyszłe ofiary rzezi. Nawet wtedy, gdy usłyszała o śmierci Ansela.
Może to adrenalina popchnęła ją do działania, a może świadomość, która w końcu do niej dotarła. Jej Feldcroft. Jej dom, jej ostoja. Nie, nie, nie, nie. Serce rwało się w głupim odruchu, by rzucić się w kierunku kłębów dymu, myśli skakały po wspomnieniu każdego z sąsiadów, ale kiedy jej spojrzenie spoczęło na Castorze, to do niego dopadła w pierwszej kolejności.
Castor! — Chyba znowu krzyknęła, kiedy, wciąż na kolanach, znalazła się obok niego, a dłonie pochwyciły za jego szatę. W uszach wciąż jej piszczało, a umysł chyba zaczynał płatać jej figle, bo już widziała najgorsze, ale wtedy dostrzegła, że wcale nie zastygł, ruszał się. Nie była w stanie nic z siebie wydusić poza jednym: — Feldcroft, ja... muszę... — zająknęła się w panice, już samej nie wiedząc co musiała. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, więc zrobiła jedyną rzecz, na którą pozwoliło jej ciało - dopadła jeszcze bliżej do Castora, ale nawet on nie mógł przynieść jej nawet namiastki bezpieczeństwa.


retrouver le soleil qui nous manque, qui va brûler toutes nos peines
le soleil qui nous hante
Sohvi Blythe
Sohvi Blythe
Zawód : zielarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
serce w strzępy potargane
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
OPCM : 3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 20 +3
TRANSMUTACJA : 5 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11937-sohvi-blythe https://www.morsmordre.net/t11950-soleil#369681 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f453-szkocja-feldcroft-azyl https://www.morsmordre.net/t11999-skrytka-bankowa-nr-2594 https://www.morsmordre.net/t12089-sohvi-blythe#372644
Re: Przed domem [odnośnik]27.12.23 16:42
Jakże mógłby kiedykolwiek pomyśleć, że starania Sohvi były niewystarczające? Sama jej obecność była dziwnie kojąca — nie potrafił powiedzieć, dlaczego tak się właśnie działo, że w jej towarzystwie czuł się jednocześnie niezwykle odprężony, jak i napięty podobnie do struny instrumentu. Dlatego właśnie chciał tutaj zostać. W Azylu, gdzieś w Szkocji, którą odwiedzał właściwie dość rzadko, skupiając swoją uwagę przede wszystkim na Anglii, w szczególności zaś jej południowej części. Ale też przy niej, po prostu. Może przy wspomnieniach z dawnych lat, sylwetkach, które stały obok nich, długich cieniach przeszłości rozciągających się po ziemi przy zachodzie słońca.
Nie chciał jej straszyć. Nie chciał nakładać na wątłe ramiona więcej trosk, ale czuł, że musi. Że to przykre, oczywiście, ale dzięki temu będą spokojniejsi. Oboje. Ona zrozumie, że nie działał impulsywnie, jak ledwie wyrostek, że skoro już odnalazł się w jej życiu, zaczepił jedną, młodą gałązką, to nie zniknie z niego nagle, bez wytłumaczenia. On będzie mieć pewność, że jego słowa trafiły na podatny grunt, że dobroduszna natura Sohvi nie doprowadzi jej prostą drogą do przepaści.
Ciężko było mu obserwować ją, gdy zwieszała głowę. Gdyby tylko wyostrzył swą wyobraźnię, był przekonany, że mógłby usłyszeć jej myśli. Te kołaczące się gdzieś pod kaskadą jasnych włosów, nie przejmuj się, dam sobie radę, na pewno nie będzie tak źle. W pewnym momencie nie wiedział już, które z tych myśli przypisywał jej, a które były jego własnymi, sprzed kilku miesięcy. Byli do siebie niezwykle podobni i to właśnie przerażało go najbardziej. Najgorsze, co mogło się wydarzyć to Sohvi popełniająca wszystkie jego błędy. Musiał — chciał — ją przed tym ochronić. Póki była bezpieczna w Szkocji, pod czystokrwistym nazwiskiem i protekcją ojca—urzędnika, póty on sam był spokojny. Nie każdy chciał i nie każdy musiał być zmuszony do bohaterstwa. Dla niego... Nie było po prostu wyboru. Ale Sohvi taki miała. Oby jak najdłużej. Oby podjęła słuszną decyzję.
Uśmiechnął się wreszcie, gdy dotknęła jego dłoni, gdy uścisnęła ją, chyba w geście przysięgi. Słyszał oczywiście wcześniejsze słowa, nawet to ale, lecz to gest był dla niego istotniejszy, przez sekundę, jej ułamek, był bowiem prawdziwie spokojny. Niemalże szczęśliwy.
Ale wszystko, co dobre, musiało się kiedyś zakończyć.
Czuł pod skórą narastający niepokój. Szarość wieczora poczęła dominować w przestrzeni, nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego, gdyby nie to przeczucie, że coś jest nie tak. Starał się ufać swojej intuicji, choć nie zawsze mu się to udawało. Odruchowo zacisnął palce na dłoni Sohvi, drugą dłonią trzymając mocno różdżkę. Dwie kotwice w rzeczywistości jednak nie wystarczyły, aby przygotować go do tego, co nadejdzie. Jaskrawy blask zmusił oczy nie tylko do zamknięcia się, ale także zaciśnięcia.
— Cholera, co jest — zdążył wydusić z siebie, przez moment absolutnej ciemności. Czuł jednak wciąż dłoń Sohvi we własnej, była obok, cokolwiek się nie działo, to właśnie ona była najważniejsza. Widział już przecież wiele okazów czarnej magii. Dziwne, niemalże humanoidalne stwory zawodzące do kwiatów i roślin. Czarnomagicznego jelenia ze strzępkami mięsa i skóry zwisającymi z rogów. Wilcze bestie utkane z cienia, siejące zło, smutek, beznadzieję gdziekolwiek się pojawiły.
Tylko nie tutaj, szeptał w myślach, niemalże błagalnie. Wszędzie, tylko nie tutaj, jeżeli chcecie mnie dorwać, oddam się po dobroci, tylko j ą oszczędźcie.
Otworzył oczy, od razu kierując spojrzenie w górę. Posiadał wystarczającą wiedzę astronomiczną żeby wiedzieć, że cokolwiek się działo — nie było niczym dobrym. Stawiało ich w okropnym niebezpieczeństwie, które zmaterializowawszy się w myślach, nie chciało uciec do świata przez suche gardło, spierzchnięte ze stresu wargi. I tak by nie zdążył; ziemia poczęła drżeć, następnie trząść. Pierwszy raz w życiu miał wrażenie, że świat naprawdę postanowił się zawalić, lecz on mógł tylko wpatrywać się — z przeraźliwą fascynacją, próbą odgadnięcia tego, co doprowadziło do takiego stanu rzeczy — w niebo, w jaśniejące, powiększające się co raz, aby zaraz zniknąć, punkty. Czuł, jak realizacja spływa na niego w falach zimnego potu. Nie było odwrotu. Katastrofa nie wisiała już nad ich głowami, ona pędziła w stronę ziemi, w ich stronę.
I nie było ratunku.
Nie odzywał się już wcale, wzrok — chyba bardziej ciekawy, niż przerażony, bowiem prędko przyszło mu pogodzić się z losem — kierując na podążającą, wydawało się, że prosto na nich, odłamek meteorytu. Zacisnął mocniej palce na dłoni Sohvi, już niedługo będzie po wszystkim, chciałby jej wyszeptać, może ucałować w czoło, ostatni raz, na pożegnanie. Lecz kometa prześlizgnęła się nad nimi, czuł jej ciepło na swojej skórze tak wyraźnie, jak nigdy wcześniej. Martwa cisza nie dawała przestrzeni na oddech, więc czekał. Czekał na ramiona Śmierci, starej przyjaciółki, lecz do niczego nie doszło. Przez kilka chwil, rzecz jasna.
Potem wszystkim wstrząsnęła uderzeniowa fala. Ręka Sohvi wymsknęła się z jego uścisku, on sam padł na plecy, szczęśliwie nie uderzając głową o schody, na których siedział. Słyszał huk za sobą, ale był zamroczony, nie zdążył zareagować od razu. A gdy wreszcie nabrał świadomości, wtedy huk rozdzierał mu głowę, zapach spalenizny drażnił nozdrza, ale to cisza, martwa cisza, była w tej chwili najgorsza.
— Nic mi nie jest — skłamał, poprawiając okulary, które niemal spadły mu z twarzy. Podniósł się wreszcie, sam na klęczkach skrócił dystans między nimi do minimum. Drżącą rękę podniósł w górę, ułożył na policzku Sohvi, już pokrytym pyłem, starał się zetrzeć jego część. Bez słowa objął ją mocniej, gdy znalazła się bliżej. Musiała czuć, jak prędko biło jego serce, ale słyszeć słowa przepełnione spokojem i pewnością siebie. Nie mógł panikować. Nie teraz. Nerwy trzymane na wodzy były podstawą żywotu wilkołaka, podstawą żywotu sanitariusza.
— Za chwilę, Sohvi, najpierw musimy mieć pewność, że będziesz w stanie pomóc. Nie zostawię cię samej — mówił powoli, niezbyt głośno, lecz to dlatego, że jego usta znajdowały się bardzo niedaleko ucha blondynki. Przyłożył do jej ciała różdżkę, musiała się uspokoić, jeżeli jej się uda, będą mogli w rozsądny sposób pomóc Feldcroft. Ale tylko jeżeli. Paxo Maxima wyszeptał, lecz tak bliska pozycja, uścisk, w jakim trzymał Sohvi nie pomagała w swobodzie ruchu, co odbiło się na nieskuteczności zaklęcia. Z trudem powstrzymał się od przekleństwa, nim odsunął się od niej o tyle, o ile musiał, aby tym razem przyłożyć różdżkę wprost do jej klatki piersiowej, na wysokości serca, by móc swobodnie nią operować. Paxo Maxima tym razem kojąca, błękitna mgiełka rozlała się wokół Sohvi, wsiąkając wreszcie w jej ciało. O siebie Oliver zawsze dbał na końcu, teraz pewnie dlatego, że gdzieś z tyłu głowy wiedział, że Sohvi nie pozwoli mu na pójście w teren bez odwdzięczenia się. — A teraz głęboki wdech i powiedz mi, co cię jeszcze boli. Kolana? Upadłaś na plecy? Uderzyłaś w głowę? — determinacja w słowach i spojrzeniu mówiła, że nie odpuści, póki nie uzyska odpowiedzi. Nawet, jeżeli właśnie walił się świat.

| Drugie, udane Paxo Maxima leczy 21 (czyli wszystkie, ze sporym zapasem) obrażenia psychiczne Sohvi.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Przed domem [odnośnik]06.01.24 22:00
Sohvi nawet nie próbowała analizować spokoju, jaki ją ogarniał w towarzystwie Castora. Czy wywodził się ze wspomnień lepszych czasów, czy jego uosobienia, zrozumienia, jakie za sobą niósł — nie doszukiwała się źródła, gdy kurczowo próbowała trzymać się stanu, którego tak bardzo w ostatnim czasie jej brakowało; którego nic ani nikt od śmierci Asnela nie potrafił zapewnić.
Nie chciała być sama. Nie, kiedy mogła być razem z nim. Powrót do samotności przerażał jeszcze bardziej, gdy zasmakowało się jej przeciwieństwa.
Nie broniła się przed nakładanymi troskami na jej ramiona, bo tak już musiało być; nie było sensu z tym walczyć, ani z niepokojem, który zawładnął jej sercem. Chciała tego uniknąć, ale nie mogła, oboje o tym wiedzieli, i mimowolnie to właśnie wdzięczność przeważała nad niezadowoleniem. Nie zdążyła jednak rozbudzić się w pełni. Przyjęła na siebie ciężar jego słów i obietnicy, jaka opuściła jej usta, chociaż nawet nie miała pewności czy potrafiła ją wypełnić; czy nie była zbyt naiwna, zbyt słaba i głupia. Nikt nie był dostosowany do życia w takim świecie, ale ona, miała wrażenie, już w szczególności.
Kiedy umysł Castora pracował na najwyższych obrotach, jej własny przestał współpracować, całkowicie zagarnięty przez strach. Czuła się jak zwierzę w potrzasku, bez drogi ucieczki, z przeraźliwą beznadzieją przepełniającą jej wnętrze. Serce obijało się o żebra, miała wrażenie, że zaraz całkowicie wysiądzie przez ten szaleńczy bieg. Nawet nie zarejestrowała, kiedy jego dłoń spoczęła na jej poliku, bo zaraz już wciskała twarz w jego klatkę piersiową, nie potrafiąc opanować, a oddech przyspieszył tak bardzo, że nie potrafiła złapać porządnie tchu. Wdech za wydechem, bez chwili odstępu. Zamknęła oczy, ale i tak miała wrażenie, że wiruje. Słyszała go, ale nie rozumiała. Myśli na zmianę odpływały ku Feldcroft, by zaraz gwałtownie się rozpierzchnąć i zostawić ją z niczym. Gdy się odsunął, w pierwszym odruchu przylgnęła do niego na nowo; dopiero po chwili resztki rozsądku upomniały ją, że próbował jej pomóc.
Paxo Maxima rozlało się po jej ciele uspokajającą falą i wreszcie nabrała porządnego oddechu. Zastosowała się do jego poleceń, wolną ręką próbując namierzyć swoją różdżkę w fałdach spódnicy, choć jej ruchy wciąż były dalekie od opanowanych; drugą wciąż go trzymała, ani myśląc o tym, żeby go puścić. Był jedyną stałą w otoczeniu chaosu i czuła, że gdy tylko go puści, rozpadnie się na milion kawałeczków.
Kolana — sapnęła niewyraźnie, a jej spojrzenie namierzyło jego niebieskie oczy. Wzdrygnęła się mimowolnie, jakby zaskoczona wszystkim, co tam ujrzała. Poczuła się jeszcze słabsza, jeszcze bardziej bezradna, niż w rzeczywistości była. — Kolana — powtórzyła wyraźniej, płaczliwie, bo chociaż zaklęcie zdołało przełamać się przez grubą warstwę paniki, nie odjęło jej przerażenia całkowicie. Ale przynajmniej była w stanie myśleć i oddychać. Gorzej z mówieniem, bo kiedy rozwarła wargi, nie wydała z siebie żadnego dźwięku; zamiast tego spojrzenie powędrowało po ciele mężczyzny, próbując namierzyć jego obrażenia.
I z całej siły próbowała odepchnąć kolejną falę przerażenia, gdy jej palce wreszcie chwyciły za różdżkę.


retrouver le soleil qui nous manque, qui va brûler toutes nos peines
le soleil qui nous hante
Sohvi Blythe
Sohvi Blythe
Zawód : zielarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
serce w strzępy potargane
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
OPCM : 3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 20 +3
TRANSMUTACJA : 5 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11937-sohvi-blythe https://www.morsmordre.net/t11950-soleil#369681 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f453-szkocja-feldcroft-azyl https://www.morsmordre.net/t11999-skrytka-bankowa-nr-2594 https://www.morsmordre.net/t12089-sohvi-blythe#372644
Re: Przed domem [odnośnik]22.01.24 18:10
Czuł, że musi być za nich odpowiedzialny. Nich, ich dwoje, to brzmiało tak irracjonalnie, tak lekko, tak... Niespodziewanie, że zupełnie nie mógł przyzwyczaić się do tego słowa. Nie powinien zresztą tak myśleć — nie mieli wszak być żadną jednością, kiedyś łączyła ich przyjaźń, dziś z tej przyjaźni zostały tylko nerwowe, boleśnie niezręczne spotkania. Nie mógł robić sobie nadziei, nie tak szybko, nie teraz, kiedy kończył się świat. Ale obiecał sobie — i jej, przede wszystkim jej — że będzie uważał. Na nich. Cokolwiek się nie stanie.
Widział przecież w jej oczach, że nie miała pojęcia, co robić. Musiała znajdować się w takim niebezpieczeństwie po raz pierwszy. Z trudem zepchnął myśli o innych katastrofach, mniejszych końcach świata, z których szczęśliwie wyszedł cało. Teraz liczyła się tylko ona, jej drobna sylwetka drżąca w przestrachu, twarz wciśnięta w jego zapadłą klatkę piersiową.
— Jesteśmy razem, Sohvi — szepnął, w ciszy głosu próbując ukryć jego drżenie, które najpewniej objawiłoby się, gdyby tylko mówił normalnym tonem. Objął ją jednocześnie w pasie jedną ręką, drugą powoli, uspokajającym gestem gładząc ją po włosach. Czuł, że cała się trzęsła, czuł też nierówny oddech, musiał pomóc jej poradzić sobie z paniką, chociaż jego własna pragnęła wziąć nad nim górę. — Wszystko będzie dobrze, wyjdziemy z tego cało — dodał, pochylając się nad nią na tyle, aby jego wargi musnęły ledwie czubek jej głowy. — Zaufaj mi.
Gdy nareszcie wiązka zaklęcia objęła Sohvi, gdy pozwoliła mu pozostać odrobinę od niej oddalonym, posłał jej najszczerszy i najszerszy uśmiech, na jaki było go stać. Niebo co jakiś czas wciąż jaśniało od gwiezdnych odłamków przebijających się przez atmosferę, ale trafiających znacznie dalej, niż leżało Feldcroft. Musiał wyprosić w blondynce jeszcze trochę czasu, jeszcze trochę cierpliwości. Musiał się nią zająć tak, jak tylko potrafił.
— Kolana — powtórzył po niej, z wdzięcznością za udzieloną mu informację. Pozwalał jej w dalszym ciągu się trzymać, gdy jego dłoń po omacku odnalazła fałdy jej spódnicy, palce chwyciły za jej krawędź. — Przepraszam, muszę je zobaczyć — szepnął, nie potrafiąc powstrzymać wzrastającego zawstydzenia. Na bladej twarzy pojawił się ledwie widoczny w ogarniającej ich coraz śmielej ciemności rumieniec. W normalnych warunkach nigdy w życiu nie pozwoliłby sobie na taką śmiałość, lecz teraz ledwo mógł znieść jej płaczliwe słowa, spojrzenie, jakim go obdarzała, tak prawdziwie przerażona. — Za chwilę mi pomożesz, dobrze? A potem Feldcroft — zaproponował, mając nadzieję, że odwróci jej myśli od tragedii i ich po raz kolejny niezręcznego położenia. Wrażliwy na każdy dźwięk czy wyraz oporu i niezgody, powoli i ostrożnie uniósł materiał jej spódnicy, tylko na tyle, aby móc dojrzeć jej kolana. Nie wyglądały bardzo źle, ale musiały przyjąć na siebie większość jej ciężaru, gdy opadła.
Episkey maximaledwo wymamrotał, wciąż onieśmielony tą bliskością; nic dziwnego, że zaklęcie rozmyło się w drobnej ledwie mgiełce, nie przynosząc blondynce żadnego komfortu. W odpowiedzi zagryzł mocno dolną wargę, przymknął na kilka chwil oczy, próbując przywrócić swoje myśli na właściwe tory. Zagrożenie. Jej ból. Na tym musiał się skupić, nie zaś myśleć o tym, że miał przed sobą chyba najbardziej perfekcyjną istotę na całej ziemi; istotę, którą obiecał sobie chronić, istotę, której przeżycie i komfort liczyło się o wiele bardziej niż jego własne.
Episkey maxima tym razem poprawnie wypowiedziana inkantacja sprawiła, że lewe kolano Sohvi objęte zostało działaniem zaklęcia. Obtarcie, które do tej pory nosiło, zniknęło, a krwiak, który musiał przecież powstać, pewnie już za kilkanaście minut, został zniwelowany poprzez działanie zaklęcia. Episkey maxima powtórzył zaklęcie ostatni raz, tym razem jego działaniem obejmując prawe kolano, równie skutecznie, jak przy drugiej turze. Wtedy też dostrzegł, że Sohvi trzymała już w dłoni różdżkę. Nie był pewien, czy była gotowa rzucać zaklęcia, ale o tym wolał się przekonać na własnym przykładzie, niż przypadkowej ofierze katastrofy.
— Upadłem na plecy. Pomożesz mi? — spytał łagodnie, spoglądając w jej ciemne oczy. Po omacku ponownie nakrył jej kolana materiałem spódnicy. Jeszcze przez moment uważał za stosowne pokierowanie jej działaniami. Może powrót do znajomej rutyny — w Mungu też nader często zdarzały się ofiary magicznych wypadków — uruchomi w Sohvi uśpione nawyki?
Miał taką nadzieję.

| Pierwsze episkey maxima nieudane. Drugie i trzecie leczy 43 obrażeń tłuczonych, czyli wszystkie obrażenia Sohvi z zapasem.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach