Wydarzenia


Ekipa forum
Główna szklarnia
AutorWiadomość
Główna szklarnia [odnośnik]29.11.23 18:36

Główna szklarnia

Największa chluba Wilhelma. Stworzona według ścisłych wytycznych zielarza, uczestniczącego w sporządzaniu projektu - idealnie dostosowana pod kłaposkrzeczki, które są tu głównym punktem. Szklarnia zapewnia im idealne warunki do wzrostu, dzięki szeregowi udogodnień usprawnia i ułatwia opiekę nad roślinami. Poza kłaposkrzeczkami można znaleźć tu parę innych gatunków, te jednak nie są ani tak liczne, ani tak okazałe, jak najistotniejsza część hodowli. W głównej szklarni panuje porządek - jak na gospodarza wręcz podejrzany - Despenser lubi dbać o odpowiednią prezencję swoich najlepszych roślin. Do pracy w głównej szklarni dopuszczani są tylko najbardziej zaufani i sprawdzeni pracownicy, Wilkie jest trochę przewrażliwiony na punkcie swoich liściastych podopiecznych.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główna szklarnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Główna szklarnia [odnośnik]03.12.23 21:45
3 VII 1958

Kiedy oddalałem się z zaczarowanego sadu w świetle świeżo zajaśniałego dziwu, moje myśli gnały w stronę domu. Po powrocie z Londynu natychmiast musiałem sprawdzić kluczowe punkty, już gorączkowo układałem plan, który miał zapewnić jak najszybsze rozwianie wątpliwości, zapoznanie się ze stanem rzeczy było priorytetem, następnie prędkie działanie, jeżeli cokolwiek było nie tak, jeżeli ktokolwiek ucierpiał - człowiek, roślina, Szałwia... Nie byłem najlepszy w sytuacjach kryzysowych, z nerwów trzęsły mi się ręce, myśli błądziły od tematu do tematu, rozbite po zakątkach hodowli. Co się tam działo? Czy nieszczęście uderzające w jabłoń rozniosło się gdzieś jeszcze, w Szkocji? W moich szklarniach? Czy kometa miała być widoczna zewsząd, jak słońce? Rozum podpowiadał mi, że tak, przecież rano złe omeny sparaliżowały mnie we własnej pościeli, wpełzały wszędzie. Wzdrygnąłem się, zanim pokręciłem głową. Nie, nie, nie, nienienie, nie mogłem teraz panikować, musiałem się uspokoić i umożliwić sobie bezpieczny powrót do domu, w nerwach mogłem rozszczepić się paskudnie, tylko tego brakowało. Miałem swoje mantry, odpływałem w piaszczyste krajobrazy, zwalniałem oddech, który udało mi się opanować dopiero po paru minutach. Teleportacyjny trzask zlał się z moim nawoływaniem, ledwo stawiałem krok ku wejściowej furtce, już szukałem pierwszych oznak życia.
- Szałwia! - musiałem brzmieć okropnie desperacko, ale to nie miało żadnego znaczenia, kiedy zza Klepki wyłoniła się moja najwierniejsza towarzyszka. Cała. Była cała. - Co za ulga, już dobrze, dobrze, dobra psina - witałem ją, pozwalając na wylewne skoki i ślad jęzora na policzku, ale mimo psiego entuzjazmu próbowałem ją zatrzymać i obejrzeć uważnie, musiałem doszukać się niepokojących oznak. Rano była markotna, teraz też coś mi nie grało, po pierwszej fali radości kładła ogon, kuliła się, rozglądała nerwowo. Niby mnie obwąchiwała, ale ciągle pilnowała otoczenia. - Wszyscy są? Chodź, zanim z nerwów zejdę - odezwałem się, jeszcze raz drapiąc psa za uchem, a potem ruszyłem żwawo ku szklarniom, już z daleka starając się analizować, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy coś nie dymi, nie płynie, nie dygocze, czy skądś nie wyłazi kolejny ponurak, czy któreś z drzew nie poczerniało, jak jabłoń w Londynie. Było cicho, podejrzanie cicho, ale nic więcej.
- Szukaj ludzi, mała, szukaj - poprosiłem nerwowo Szałwię. Po drodze zahaczyłem o pracownię w kurnej chacie - nie spodziewając się zastać tam żywej duszy (martwej też, oby), bo beze mnie nikt się tam nie zapuszczał, ale wolałem mieć absolutną pewność i spokojniejszą głowę. Ha, wolne żarty... Do mniejszej ze szklarni wpadłem już nieźle zasapany, nawołując pracowników po imionach, wszystkich, nawet tych, których nie miałem tu dzisiaj ujrzeć. Szlag by to, gdybym nie był umówiony w Ministerstwie akurat tego dnia, od rana krążyłbym tutaj - wiedziałbym, czy i co się wydarzyło, ale z ministerialnymi ustaleniami nie było się co kłócić, skąd miałem wiedzieć... Nie, powinienem wiedzieć, złe znaki od rana sugerowały mi, że lepiej się stąd ruszać, do cholery. Podejrzewałem, że wszyscy zmyli się, kiedy na niebie zajaśniała kometa i miałem nadzieję, że tak właśnie było, że nie ucierpieli i poszli dowiadywać się, co z ich bliskimi, zamiast tkwić tu w niewiedzy, czekając aż wrócę. Po chwili zza sadzonek wyłoniła się jedna, jedyna znajoma twarz, mój najmłodszy asystent, wyraźnie skołowany. Odetchnąłem z ulgą, opierając się dłonią o stół, kiedy łapałem oddech. Nie wyglądał na zranionego.
- Fergus, nic ci nie jest? - wydusiłem, w odpowiedzi dostając energiczne zaprzeczenie, pokręcił głową, podnosząc się z klęczek - akurat szukał czegoś w stosie przyrządów. Trzeba tam zrobić porządek, ale nie teraz, to nie było istotne. - Gdzie jest reszta? Wrócili do domu? Coś się tu wydarzyło? Ktoś ucierpiał? Ktoś nie dotarł do pracy? - rzucałem pytaniami, w stresie mówiąc o wiele szybciej niż zwykle, co chłopak od razu zauważył.
- Wszyscy cali - zrelacjonował równie prędko, pewnie marząc o tym żebym przestał go przepytywać, już bez tego stresował się wystarczająco mocno. Udzielił mi najważniejszej informacji, dzięki której opadłem na wysłużony stołek, zupełnie zapominając, że ten od dawna się chybocze - straciłem równowagę, w ostatnim momencie chwytając się blatu. Jak nic robiłem świetne wrażenie, pełen profesjonalizm szefa - wpada rozdygotany do szklarni, a potem potyka się o własną przestrzeń. Żałosne. Zaśmiałem się nerwowo i przetarłem czoło dłonią, wstając czym prędzej, żeby chociaż nie musiał pomagać mi w tym upokarzającym procesie. Zwykle padałem przez wizje albo nieplanowane drzemki, co za różnica... najważniejsze, że wszyscy cali. - Mówili, że się pan zmartwi, więc zostałem żeby powiedzieć, że nikomu nic się nie stało, tylko kłaposkrzeczki... - o nie, NIE, nienie. Nie-e-e. Proszę. Tutaj widziałem głównie ciemiernika, parę innych kształtów, ziół - nic mnie nie zaniepokoiło, rośliny były nietknięte, a przynajmniej pobieżne oględziny nie dały mi powodów do zmartwień, ale to, co działo się w głównej szklarni... Niewiadoma, zawsze mnie to przerastało, byłem przyzwyczajony do wybiegania w przyszłość. Nie mogłem czekać.
- Co - mruknąłem panicznie, blednąc przy tym. Tylko nie moje cuda! Aż mnie zdusiło. Miałem tam różne odmiany, ledwo ukorzenione, paroletnie, ogromne, malusie, doglądałem ich latami, znałem każdy liść. Nie rób mi tego, przebrzydły wszechświecie! - Co z nimi? - zapytałem półprzytomnie, otępiony wizją nieszczęść w zaczarowanym sadzie, zgniłych owoców rozkwaszonych na trawie. Nie dałem młodemu czasu na odpowiedź; już zrywałem się z miejsca, wypadając z jednej szklarni, aby zaraz wbiec do drugiej, większej. Jeszcze zanim szarpnąłem drzwi, podejrzewałem, że nie czują się zbyt dobrze, słyszałem je i rzeczywiście - przywitał mnie istny lament.
Byłem przerażony, lecz nie zaskoczony, bo zbyt dobrze znałem specyfikę tego gatunku. Reagowały na świat, na otoczenie, nawet na ludzkie emocje, jeśli były dobrze hodowane i zżyły się z człowiekiem. Nie wyobrażałem sobie, by miały zignorować pojawienie się komety na niebie - skoro wyciągała z nas tak przykre emocje oraz była zdolna straszyć poczuciem pustki i beznadziei, musiała oddziaływać też na rośliny. Może samym światłem? Kto wie? Zamarłem w wejściu, zwalniając nagle, przytłoczony przeplatającymi się dźwiękami. Każda? Każda jedna? Merlinie, przez tydzień stąd nie wyjdę. Pytanie, czy to tylko reakcja na nagłe zjawisko, czy coś je już trawiło - wszystkie albo jedną z nich, a reszta reagowała lawinowo, współczując tej pokrzywdzonej. Mogło siedzieć w korzeniach, nie być widoczne. Zapowiadał się okropnie ciężki miesiąc, musiałem być absolutnie pewien, że wyjdą z tego zdrowe.
- ... no, krzyczą - usłyszałem za plecami głos Fergusa. Odwróciłem się, chcąc na niego spojrzeć, ale wzrok przykuła Szałwia - aż kładła uszy, reagując na potworny koncert. Zacisnąłem w zmartwieniu usta, kiwnąwszy głową do asystenta. Najchętniej poprosiłbym go o pomoc, ale nie mogłem trzymać go w pracy, powinien wrócić do domu, jak reszta - to był teraz mój problem, oby kometa nie ściągnęła kłopotów na głowę Fergusa.
- Są wystraszone. Nie przejmuj się tym. Wracaj do domu i upewnij się, że wszystko jest na swoim miejscu, a gdyby coś się działo, gdybyś nie mógł przyjść jutro - poślij sowę, dobrze? - poprosiłem, usiłując zachować w tym wszystkim spokój i rozsądek. Sam musiałem wysłać listy, nagle tyle spraw na głowie, że nie wiedziałem, od czego zacząć, czego się łapać. Już próbowałem ocenić, czego brakuje w zapasach, byle tylko ułatwić roślinom podniesienie się z szoku. Skutki mogły być długofalowe, nawet jeśli uda się prędko je uspokoić, musiałem mieć pewność, że są zdrowe i zapewnić im spokój.
Pożegnawszy się z Fergusem osowiale ruszyłem w głąb szklarni. Zatapiałem dłonie w liściach, błądziłem w zielonym gąszczu, oglądałem purpurowe pąki, doszukując się najmniejszych plamek i oznak zepsucia. Z przestrachem rozchylałem gałązki, lękając się tego, co mogłem dostrzec - czerń, robactwo, zeschłe, zesztywniałe strąki, pleśń, grzyby? Jak szybko mogło się rozwinąć to paskudztwo? Ooo nie, nie miało się rozwinąć - odpukałem od razu w wysłużony amulet, kręcąc głową w zaprzeczeniu, chcąc wymieść z pamięci dzisiejsze obrazy. Zderzałem szept z liśćmi i choć kłaposkrzeczki nie mogły zrozumieć ludzkiej mowy, próbowałem wyjaśnić im, że będzie dobrze, bo sam potrzebowałem w to uwierzyć.

| zt


who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec

and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears

OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11928-wilhelm-despenser https://www.morsmordre.net/t11958-aura#369875 https://www.morsmordre.net/t12167-wilhelm-despenser#374784 https://www.morsmordre.net/f446-szkocja-feldcroft-klepka https://www.morsmordre.net/t11957-skrytka-bankowa-nr-2590#369864 https://www.morsmordre.net/t11961-wilhelm-despenser#369888
Re: Główna szklarnia [odnośnik]03.12.23 23:27

4 VII 1958

Już trochę umilkły, raz na jakiś czas po szklarni falą niosły się westchnienia, jak po płaczu, ale to było ledwie echo przerażającej kakofonii, z tym łatwiej było sobie poradzić. Kłaposkrzeczki dały się uspokoić, choć wymagało to ode mnie długich godzin szeptów i zapewnień. Na początku trzymała mnie adrenalina, co rusz odzywające się wspomnienie rozbłysku komety, echo pieśni lelka, ponuraki - to wszystko wprowadzało w niekomfortowe kołatanie serca, motywowało i utrzymywało w trybie działania, nie myślałem nawet o zmęczeniu. Później, kiedy emocje zdołały trochę opaść, padałem też ja - z sił. Byłem wyczerpany na własne życzenie, upierając się, że osobiście zadbam o rośliny i nie dałem sobie przemawiać do rozsądku, musiałem sprawdzić każdą sztukę osobiście. Szałwia drzemała obok, zrywana raz na jakiś czas, kiedy z rąk wylatywały mi narzędzia albo potykałem się o własne nogi, zbyt zmęczony, by zauważać, gdzie je stawiam. Odsuwałem gęste pędy, marząc o przerwie, na którą nie mogłem sobie pozwolić. Za dużo pracy przede mną. Za mało za mną.
- Lumos - mruknąłem pod nosem, zanim ziewnąłem przeciągle. Przeglądałem akurat jeden z najstarszych okazów, z kwiatami większymi od mojej głowy. Ogromny i zachwycający, ale pięknie splątane gałązki utrudniały mi dostęp do zakamarków, a żeby dostrzec jakiekolwiek plamki na łodygach potrzebowałem więcej światła. - Trzeba cię przyciąć, babciu - westchnąłem, rozważając, czy zająć się tym od razu, czy może lepiej poczekać. Z jednej strony - ryzyko, bo tyle roślin przede mną, z drugiej - nie chciałbym stracić tego konkretnego okazu, naprawdę prezentowała się wspaniale, a jeśli coś przeoczę, bo nie dotrę wystarczająco głęboko? Bądź tu mądry. Zmrużyłem oczy, przypatrując się najgrubszej z łodyg, akurat kiedy stwierdziła, że najchętniej przeszłaby się na spacer. Skupiony na oględzinach nie zauważyłem, jak korzonki, ha, korzonki - korzenie, bo korzonków to już dawno nie miała - wysuwają się z dna ogromnej donicy i wkrótce kłaposkrzeczka uniosła się nieco, gotowa do drogi. Tak przynajmniej jej się wydawało.
- Hej! - zaprotestowałem w niezadowoleniu, aż Szałwia podniosła łeb, obserwując nas z zaciekawieniem. - Już zdrowa? A kto ostatnio wył najgłośniej? Siad mi, ale już - oburzyłem się, stukając w donicę różdżką. Zero reakcji. - Nie mów, że wizja nowej fryzury cię oburza. Chyba nie chcesz wyjść z mody, co? - pytałem, głowiąc się, kogo zawołać do przesadzenia tej kobyły, bo sam wolałem nie ryzykować. Mogłem zasnąć w każdej chwili, jak mi taka wylezie ze szklarni, nie daj Merlinie, to będę ją ganiał po całym Feldcroft, a miałem za dużo pracy... i za słabe nogi, no. Nie żeby Feldcroft było specjalnie duże, ale jej miejsce było tu, w bezpiecznej oranżerii. Niechętnie unieruchomiłem kłaposkrzeczkę zaklęciem, dla jej własnego dobra i swojego spokoju, zanim zabrałem się za dokładne przycinanie najstarszych odnóg, powinna skupić się na świeżych liściach i zyskać trochę przestrzeni, może zaczynała dusić sama siebie. Zadbałem o parę pędów do ukorzenienia, wybierając je z najmniej widocznych miejsc, by mogły zalśnić jako osobne okazy, zamiast chować się w tej plątaninie. Rosła szybko, szybciej niż się spodziewałem, mimo zaawansowanego wieku puszczała sporo liści, jaśniejących świeżą zielenią tu i tam, jeszcze zwinięte w ciasnych rulonikach. Zasługa specjalnej mieszanki, dopracowywanego latami nawozu - widziałem więc, że wysiłki się opłacały i powinienem iść w tę stronę. Zerknąłem na niewielką tabliczkę, chcąc upewnić się, że w tej konkretnej sztuce była stosowana mikstura, którą miałem na myśli. Miałem kilka wersji, różniących się mniej lub bardziej.
- No, może teraz będzie ci lżej - stwierdziłem, oglądając kłaposkrzeczkę raz jeszcze, z każdej strony. Nie znalazłem nic, żadnego robala, ale przede mną jeszcze największe wyzwanie. Korzenie. Przesadziłem już kilka mniejszych sadzonek, bo z nimi sprawa była prosta - wszystkie zdrowe, a jeśli coś mi nie pasowało, nie było na tyle podejrzane, by wiązać to z działaniem nieszczęśliwych omenów i komety. Oby i w tym gigancie czaiło się samo zdrowie.

| zt


who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec

and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears

OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11928-wilhelm-despenser https://www.morsmordre.net/t11958-aura#369875 https://www.morsmordre.net/t12167-wilhelm-despenser#374784 https://www.morsmordre.net/f446-szkocja-feldcroft-klepka https://www.morsmordre.net/t11957-skrytka-bankowa-nr-2590#369864 https://www.morsmordre.net/t11961-wilhelm-despenser#369888
Re: Główna szklarnia [odnośnik]10.12.23 17:16
3 VIII 1958

Zmrużyłem oczy, intensywnie przyglądając się małej plamce - ledwie widocznej, jasnej kreseczce. Miałem zwidy, czy znowu przyplątało się to cholerstwo? Całą siłę woli koncentrowałem na malusim punkcie, z zaciśniętymi w niezadowoleniu ustami próbując ustalić, czy przecinek porusza się po spodzie ciemnozielonego liścia, czy tkwi w miejscu, jawnie sobie ze mnie drwiąc. Powinienem rozejrzeć się za jakimś sprytnym szkłem powiększającym, zamiast kolejny raz zastanawiać się nad tą samą kwestią. Byłoby łatwiej, gdyby siedem poprzednich nie zaginęło w odmętach kurnej chaty, może powinienem przymocować je łańcuszkami do stołów...
- O ty cholero - mruknąłem cicho pod nosem, widząc tego dziada, jak rusza z kopyta i mknie w dół, lgnąc wprost do łodygi, jeszcze sobie wyżerkę zaplanował! Ta roślina ledwo odbiła się po przejściach z kometą. Wydawała się na nią szczególnie wrażliwa, a ja nie potrafiłem ustalić, z jakiego powodu. Dopiero co wróciła z izolacji, chwilę temu przeniosłem ją do reszty, a dzisiaj to. Czyli jednak powinna wrócić do odosobnienia... powoli kończyły mi się pomysły, jak ją pocieszać, ale nie chciałem spisywać żadnej kłaposkrzeczki na straty, czasem odbijały w najmniej spodziewanych momentach, kiedy już wydawało się, że nie pomoże nic. Może powodem nadwrażliwości były właśnie te małe gnidy, ale dopiero teraz się pokazały? Możliwe. Nic dziwnego, że była markotna, skoro uporczywie ją skubały. Liście miała opuszczone, ale nie zwiędłe, nie była przesuszona ani przelana, po prostu smętna - o czym dawała znać wymownie dramatycznymi westchnieniami.
- No już, zaraz je wszystkie wyeksmitujemy, nic się nie martw - odezwałem się do rośliny, łagodnie, by za chwilę mruknąć coś jeszcze do mącicieli. - Pewnie pożarłyście te wszystkie lupy zanim przylazłyście tu, sprytne - burknąłem, dokładnie przeglądając liść za liściem, wstępnie poszukując gniazd i srebrnych, cieniutkich nici, charakterystycznych dla dostrzeżonych pasożytów. Nie wypatrzyłem ich wiele, ale kilka zmykających szkodników przemknęło na tle dojrzałej zieleni, wszystkich i tak bym nie dostrzegł. No nic, czyli czekała mnie standardowa procedura. Zawczasu poleciłem pracowniczce przejrzenie sąsiadujących kłaposkrzeczek, zbyt dobrze wiedząc, jak szybko potrafią podróżować mikroskopijni dewastatorzy. Lipcowy przegląd roślin nie wskazywał na obecność szkodników, ale równie dobrze mogły pojawić się niedawno - tę teorię potwierdzałaby niewielka ilość. Oby nie zdążyły się rozprzestrzenić.
Doglądana przeze mnie kłaposkrzeczka była średniej wielkości, dlatego bez trudu przetransportowałem ją na miejsce docelowe - najwygodniejszy stół, przy którym mogłem oddać się cierpliwemu czyszczeniu liści, jeden po drugim, dokładnie i metodycznie. Po wstępnym przetarciu obejrzałem je jeszcze raz, zanim zdecydowałem się na użycie mikstury ochronnej. Rozprowadziłem ją cienko na powierzchni liści, licząc na to, że oprychy zniechęcą się jej gorzkim smakiem. Na efekt musiałem poczekać, a kiedy sprawdziłem stan rośliny po czasie - niestety mocno się rozczarowałem. Uparte i niegodziwe przecinki wróciły w większej ilości, wyszczerzając do mnie swoje małe kły, których bez powiększającego szkła nie mogłem nawet dojrzeć - nie musiałem, doskonale wiedziałem, że karmią się graniem mi na nerwach... Skoro tak, trzeba było sięgnąć po bardziej drastyczne środki. Roślinę przesadzałem niedawno, z pobieranych próbek ziemi nie wynikało nic niepokojącego, ale potrzebowała jeszcze chwili na przyzwyczajenie do świeżego podłoża. Było mi szkoda opryskiwać ją trucizną, nie miałem jednak innego wyjścia. Nie posiadałem pod ręką armii wrogich roztoczy, gotowych wyruszyć na walkę ze szkodnikami żerującymi na kłaposkrzeczce - piękna wizja, napływające z zakątków świata odkrycia ostatnich lat napawały optymizmem, ale póki co mogłem tylko marzyć, że kiedyś będzie można je wykorzystać w takich starciach. Na tę chwilę zostawało trucie. Rozpyliłem miksturę oszczędnie, zapasy były na wyczerpaniu i widziałem już, że trzeba się o to zatroszczyć. Roślinę mogłem tylko odstawić i czekać, raz na jakiś czas sprawdzając, jak przedstawia się sytuacja.

| zt


who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec

and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears

OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11928-wilhelm-despenser https://www.morsmordre.net/t11958-aura#369875 https://www.morsmordre.net/t12167-wilhelm-despenser#374784 https://www.morsmordre.net/f446-szkocja-feldcroft-klepka https://www.morsmordre.net/t11957-skrytka-bankowa-nr-2590#369864 https://www.morsmordre.net/t11961-wilhelm-despenser#369888
Re: Główna szklarnia [odnośnik]10.12.23 21:59
VIII 1958

Co tu się nie działo... od lipcowej przeprawy minęło sporo czasu, ale miałem wrażenie, że nadal zbieram żniwo lęku, jaki kometa zasiała w kłaposkrzeczkach tamtego dnia. Odwiedzałem je często, sprawdzałem dokładnie, skrupulatnie przesuwając spojrzenie po liściach, jakbym po dwóch dniach od ostatnich oględzin miał znaleźć tam oznaki zaawansowanej choroby. Wpadłem w paranoję, krótko mówiąc, gdzieś w drugiej połowie lipca fiksowałem się na wymyślonych problemach, którym chciałem zapobiec, ot, na zaś, zamiast zająć się rachunkami i uzupełnieniem zapasów. Może powinienem obwiniać kapryśne senne stany, przez które coraz trudniej było się skupić, nie pomagało też uporczywe odcinanie pracowników od głównej szklarni, bo wszystkiego musiałem doglądać sam. Na szczęście opanowałem się w porę, zauważając, że w ten sposób wiele nie ugram, wyczerpanie zaczynało mnie przytłaczać i już byłem pewien, że nie mam ani minuty na festiwal lata, o czym oświadczyłem Marilli, budząc się z krótkiej drzemki nad kupką ziemi. Właśnie wtedy poczciwa kobieta zebrała się na odwagę i wygarnęła mi trochę. Trochę... aż mi się głupio zrobiło, bo pracownica tak trafnie przedstawiła mi opis ostatnich dni, żę trochę to mną wzdrygnęło. A potem uświadomiłem sobie, skąd ten wzmożony pracoholizm - uciekałem od myśli o komecie, od znaków, wróżb, od układów kart, kryształowej kuli, która w piaskowym pyle pokazywała mi zbyt wiele niepokoju. To nie tak, że próbowałem nie myśleć o tym wcale, jednak kiedy zaczynałem odpływać w wizje przeżarte pesymizmem, od razu ruszałem do roboty i tkwiłem w niej, dopóki wyczerpanie nie odbierało mi świadomości. Budziłem się w roślinach co rusz.
Dlatego wybrałem świetne rozwiązanie. Przekierowałem uwagę na czternaście innych spraw, czekających w kolejce do zrobienia - zamiast odpocząć, postanowiłem nadrobić braki. Najpierw pochyliłem się nad księgami rachunkowymi, starając się wypracować nowe sposoby na oszczędności. Zależało mi na tym, by jakość nie spadła, to wyzwanie od dawna snuło się za mną i tylko czekało żeby zalać mnie wątpliwościami. Kiedy już zdecydowałem się na konkretnego dostawcę - ziemi, nawozu, doniczek, czegokolwiek - mój umysł natychmiast podpowiadał, że może to jednak zły wybór, kazał wątpić, więc musiałem trochę ze sobą powalczyć. Oby wyszło mi to na dobre, z tych rozmyślań wyszedł pergamin z rozpisanym planem, dzięki któremu czułem się trochę pewniej. Inna sprawa, że trzeba było go jeszcze zrealizować, ale skoro poczyniłem ku temu pierwsze kroki, śmiało mogłem ruszać do kolejnych. Najlepiej było oddelegować pracowników do konkretnych zadań i choć mogłem zlecić tą niewdzięczną rolę Marilli, usiadłem do tego sam, jej na dobry początek powierzając doglądanie kłaposkrzeczek. Z niemałym trudem, ale był to świetny czas na walkę z przewrażliwieniem na ich punkcie, przecież wcale nie były tak trudne i wymagające.
Kiedy zyskałem pewność, że zmiany są rozpisane i każdy wie, czym ma się zająć, sam mogłem ruszyć do działań bezpośrednio związanych z roślinami. Najwięcej do zrobienia było przy ostatniej dostanie od pana Mulpeppera, który regularnie podrzucał mi różne okazy do odratowania. Jakiś czas temu dostałem od niego figę abisyńską, wspaniały gatunek, ale w naszym klimacie bardzo wymagający. Z figą był jeden problem. To znaczy, nie z tą konkretną, a ogólnie z figą abisyńską - jej korzenie wrastały w ziemię silnie, głęboko i szybko. Donice nieco ją ograniczały, blokując wzrost rośliny, kiedy korzenie docierały do ceramicznych ścianek, ale prędko okazało się, że takie ścianki nie są dla niej żadnym wyzwaniem. Kiedy udało mi się podnieść ją z pierwszej marnoty - a przysięgam, że zajęło mi to całe miesiące, bo pracowałem z nią od zimy, której wcale nie znosiła w Szkocji dobrze - zaczęła sprawiać mi sporo problemów, wyraźnie dając znać, że potrzebuje ukorzenić się gdzieś na stałe zamiast wędrować od donicy do donicy. Żeby było ciekawiej, góra niemal się nie zmieniała, nie rosła, rozpychały się tylko uparte korzenie. Główkowałem nad sposobami - powinienem zadziałać na samą roślinę? Wolałem jej nie ograniczać, nie chciałem ryzykować, że zatrzyma się kompletnie, zrzuci na zimę liście i nie wypuści potem nowych, nie mówiąc już o cennych owocach, na których najbardziej zależało Mulpepperowi, bo były cennymi ingrediencjami. Nie, zdecydowanie nie chciałem uszkadzać ani otępiać korzeni, dlatego zdecydowałem się na wzmocnienie donic. Sam nie mogłem tego dokonać, musiałem zwrócić się do wytwórców obeznanych w ich tworzeniu. Określiłem swoje wymagania, jasno podkreślając ile oraz jaka ilość będzie mi potrzebna, ale zawarcie satysfakcjonującej i opłacalnej umowy zajęło mi dobre parę dni. W dłuższej perspektywie miałem wyjść na tym korzystnie, ale początki zawsze były trochę bolesne, musiałem złożyć spore zamówienie i przez to trochę przearanżować listę najbliższych wydatków - zanim to nastąpiło, zapowiedziałem, że najpierw muszę produkt przetestować, aby mieć pewność, że nie wyrzucam ciężko zarobionych pieniędzy w błoto. Dosyć szybko stało się jasne, że donice rzeczywiście spełniają swoje zadanie - figa tkwiła na swoim miejscu, nic nie pękło, nawet się nie ukruszyło. Ostatecznym dowodem na jakość był niezapowiedziany test wytrzymałości autorstwa Szałwii. Zadziwiała mnie, tym razem pod moją nieuwagę zdołała wywlec cały krzew, zdeterminowana do rozkopania ziemi, z jakiegoś powodu rezygnując z grzebania w grządkach, bo przecież figa bardziej atrakcyjna. Wlazła do donicy, robiąc sobie przebieżkę po ogrodzie, kamykach, wszelkich nierównościach, a kiedy znalazłem ją przy jawnych dowodach zbrodni, okazało się, że donica ledwo się ukruszyła. Wystarczyło jej proste Reparo i była jak nowa. W przeciwieństwie do figi, która teraz była jednostronnie spłaszczona i trochę straumatyzowana kontaktem z moim szalonym psem, ale przetrwała to wydarzenie. Przy okazji mogłem zatroszczyć się o dostawę jakościowego nawozu, mając w tym temacie szczęście pierwszy raz od miesięcy - braki dotykały każdego i choć próbowałem od dawna dostać sprawdzone mieszanki, po prostu nie dało się ich dostać. Lato, mimo piekącego słońca, okazało się łaskawe. Sama figa też skorzystała z upału, czerpiąc z gorąca, ile się dało, i zamierzałem udawać, że po tej niezaplanowanej przesadce sprowokowanej przez Szałwię, krzew będzie się tylko lepiej rozwijał. Ostatecznie, mimo początkowego tragicznego stanu, teraz przedstawiał się naprawdę dobrze. Nie na tyle, by oddać go już Mulpepperowi, ale myślę, że jeszcze parę miesięcy i spokojnie będzie mógł go odzyskać oraz w pełni korzystać z jego owoców. Miał okazję zobaczyć postępy, kiedy dostarczył mi kolejne zmarnowane rośliny, którym przyjrzałem się badawczo.
Nigdy nie wnikałem, skąd brał te biedactwa, ale robił na tym niezły interes. Musiał odkupować je za bezcen, przynosił je do mnie, licząc na to, że uda się je odratować - za co oczywiście brałem solidną zapłatę, bo zazwyczaj naprawdę wyglądały jak nie do odratowania - a potem, po miesiącach, mógł czerpać z ingrediencji. Sam nie był przesadnie biegły w zielarstwie, co jakiś czas wracał z gatunkami, które już wyprowadziłem dla niego na prostą, ale pod jego opieką mizerniały. Miał na tyle oleju w głowie, by nie czekać wtedy do ostatniej chwili. Tym razem zostawił mi cztery donice rzadkich gatunków, na których widok chciało się płakać, lecz uśmiechnąłem się uprzejmie, jak zwykle obiecując, że zrobię co w mojej mocy. Nie chciałem spisywać żadnej na straty, ale dwie z nich przedstawiały się tak źle, że po pierwszych oględzinach nie miałem pomysłu, od czego zacząć, by je uratować. Pozostałe wyglądały ciut lepiej, ale wszystkie, co do jednej, ustawiłem jak najdalej od siebie i innych roślin. Już się wystarczająco zestresowałem szkodnikami, oby na tych nic nie siedziało.

| zt


who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec

and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears

OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11928-wilhelm-despenser https://www.morsmordre.net/t11958-aura#369875 https://www.morsmordre.net/t12167-wilhelm-despenser#374784 https://www.morsmordre.net/f446-szkocja-feldcroft-klepka https://www.morsmordre.net/t11957-skrytka-bankowa-nr-2590#369864 https://www.morsmordre.net/t11961-wilhelm-despenser#369888
Główna szklarnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach