Wydarzenia


Ekipa forum
Howl Street 5a/6
AutorWiadomość
Howl Street 5a/6 [odnośnik]17.04.12 21:49
First topic message reminder :

Howl Street 5a/6

Jest to niewielki, porośnięty bluszczem domek na przedmieściach Londynu. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zbudowany z czerwonej cegły, odrapany i wiekowy, czasy swej świetności ma już dawno za sobą. Chroniący prywatności domowników wysoki płot spróchniał, przez lata niekonserwowany - w niektórych miejscach rozpadł się zupełnie, nie stanowiąc już żadnej przeszkody dla jakichkolwiek nieproszonych gości, którzy tylko zechcieliby zjawić się w tej okolicy.
Ciężko dostrzec coś przez brudne, niewielkie okna, jednak każdego wieczoru we wnętrzu domu pali się światło. Powiadają, że zamieszkuje go sędziwa rodzina mugoli - podobno muzyków, a może nauczycieli?, którzy wprowadzili się tu przeszło pięćdziesiąt lat temu i dziś rzadko kiedy wynurzają nosy na zewnątrz, nieufni wobec nikogo. Kręta ścieżka prowadząca do drzwi wejściowych zarosła zielenią, a schodki na werandę zapadły się ze starości. Na drzwiach wciąż wisi bożonarodzeniowy wieniec, brzydki, zniszczony i wyblakły. Daremnie próbować dostać się do środka, daremnie wołać gospodarzy. Wygląda na to, jakby w tym miejscu zatrzymał się czas.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Howl Street 5a/6 - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Howl Street 5a/6 [odnośnik]09.02.17 21:04
Każde z nich było związane z prawem. Natura Carterów. Silna więź ze wpajaną od małego sprawiedliwością i wrodzony pociąg do zachowywania porządku było dla ich dwójki czymś naturalnym. Raiden nie wyobrażał sobie pracować w jakiejkolwiek innej branży. Po prostu podążał za rodzicami - tak jak on wierzył w ideały i filary, na których była zbudowana ich rodzina. Dbali też o historię przez co wiedzieli, że ich przodkowie walczyli w imię wolności przy boku mugoli, popierając ich byt w magicznym świecie. Carter uważał, że bez nich ich rodzina nie utrzymałaby się. Nauczyli ich wielu praktycznych rzeczy, a ciągoty do tego świata były bardzo łatwo wytłumaczalne. Jedni uczyli się od drugich, chociaż Carterowie zawsze pomagali i chronili słabszych od siebie ludzi nie potrafiących czarować. I chociaż teraz i ci należeli do magicznego świata, potrafili obchodzić się z magią. Mimo wszystko dalej należało ich ochraniać przed czystokrwistymi czarodziejami. Czy nie była to pewna ironia losu? Świat, który miał im pomóc w życiu, stawał się dla nich zagrożeniem. Chociaż naprawdę jedynie grupka obywateli posiadała negatywne stosunki do pochodzących z niemagicznej rzeczywistości osób. Co z nimi było innego? Czym się różnili? Z zamyślenia wytrącił go koroner, który zaczął mówić do Sophii. Zauważył jego pytające spojrzenie, ale Raiden wbił w niego wzrok, więc ten ruszył dalej z wyjaśnieniami. Wewnątrz był dumny ze swojej siostry, że z taką łatwością i trafnością rozpoznała użycie czarnej magii jak i symptomy, które świadczyły o jej użyciu. Nic nie powiedział, wiedząc, że nie był to czas ani miejsce. Do tego jego myśli wciąż skupiały się dookoła sprawy. Na takie rozmowy był czas później. Gdy wstał, zrozumiał, że smród się ulotnił, a przynajmniej został powstrzymany odpowiednimi zaklęciami, ale i tak zakręciło mu się lekko w głowie. Nawet mroczki przed oczami kazały mu się na chwilę zatrzymać i ocucić.
- Zaraz zwymiotuję. Muszę stąd wyjść - mruknął, marszcząc brwi, a po chwili dość raźnym krokiem, kierując się do wyjścia. Nie wiedział, czy właśnie tam znajdą Simmonsa, ale nie było to aż takie ważne. Musiał odetchnąć, bo przebywanie za długo w tamtym miejscu zdecydowanie źle na niego wpływało. Zaraz jednak o tym zapomniał, gdy zobaczył starszego aurora, rozmawiającego z kimś na zewnątrz. Skierował się w tamtą stronę. - Chcę wiedzieć wszystko o tej sprawie. Koniec tajemnic - rzucił, patrząc wymownie na Simmonsa. Gdy zaczął, Carter słuchał go uważnie. Najlepiej, żeby ten wszystko mu powiedział, ale w tej samej chwili McKenna zmaterializował się tuż obok nich i najwyraźniej wrócił po Raidena. Był potrzebny w biurze. I to teraz. Nie oznaczało to, że skończyli. - Dokończmy później - mruknął, przenosząc spojrzenie na siostrę i skinął jej głową, chcąc dodać jej nieco otuchy. Zostawała tutaj teraz sama. Jednak to nie był koniec. Musieli dokończyć to wspólnymi siłami i taki właśnie miał zamiar. Bez względu na wszystko.

|zt


Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again

Raiden Carter
Raiden Carter
Zawód : dzień dobry
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I don't know but I been told
A big legged woman ain't got no
s o u l
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Howl Street 5a/6 - Page 5 Tumblr_nd9k6t8Tpx1rjxr81o8_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3256-raiden-carter#55069 https://www.morsmordre.net/t3274-tales#55392 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3526-skrytka-bankowa-nr-834#61585 https://www.morsmordre.net/t3275-raiden-carter#117377
Re: Howl Street 5a/6 [odnośnik]09.02.17 21:27
Sophia również sobie tego nie wyobrażała, chociaż był taki okres w jej życiu, kiedy rozmyślała o odłożeniu na bok młodzieńczych marzeń i zostaniu uzdrowicielką na wzór Jamesa, którego obdarzyła uczuciem. Wydawał jej się taki pełen dobroci i mądrości, pod jego wpływem zainteresowała się jego pracą i chciała być taka jak on. Na kurs jednak się nie dostała (zapewne zaważyły na tym kiepskie rezultaty osiągane w eliksirach, a na kursie uzdrowicielskim zwracano na nie jeszcze większą uwagę niż na aurorskim), ale poznane dzięki Jamesowi umiejętności bywały przydatne i podczas nauki bycia aurorem.
Nie rozumiała także tych wszystkich uprzedzeń wobec mugolskiego świata. Wychodziła z założenia, że mugole są tak samo potrzebni światu jak czarodzieje, chociaż nieznajomość magii i brak wiedzy o niej często stawiała ich na przegranej pozycji w starciu z czarodziejami. Jak choćby tych nieszczęśników, których zamurowano w tym budynku. Chyba nawet nie chciała sobie wyobrażać, co czuli, kiedy pierwszy raz zetknęli się z magią i to w tak brutalnym wydaniu. Nie mogli pojąć piękna czarów, a ich mroczniejszą, destrukcyjną siłę, która stopniowo wysysała z nich życie za sprawą kolejnych klątw. Czy rozumieli, co się z nimi dzieje i co sprawia, że ich ciała znaczyły kolejne ślady?
To miejsce było z gruntu złe. Sophia od samego początku czuła się tu nieswojo, te ściany wydawały się na wskroś przesiąknięte strachem i cierpieniem. Nie miała za złe bratu, że nawet dla niego było to zbyt wiele, że musiał na chwilę opuścić to miejsce. Rozumiała go doskonale, bo gdyby nie jej zapał do pracy i chęć dopadnięcia odpowiedzialnych za ten uczynek, z pewnością uciekłaby stąd już dawno.
- Do zobaczenia – mruknęła półszeptem, gdy ruszył w stronę drzwi.
Odprowadzając go wzrokiem, usłyszała jeszcze fragment rozmowy brata z Simmonsem. Zdawała sobie sprawę, że Raiden miał dość uporu, żeby postawić na swoim i wziąć udział w sprawie, więc Simmons dla świętego spokoju powinien udostępnić mu niezbędne informacje. Czy chcieli, czy nie, najprawdopodobniej odtąd będą musieli współpracować przy tej konkretnej sprawie.
Gdy wraz ze swoim zespołem opuścił miejsce zdarzenia, wraz z pozostałymi aurorami została jeszcze do czasu zabrania wszystkich ciał i zabezpieczenia odpowiednich poszlak. Simmons po rozmowie z Raidenem znowu się tu pojawił; rzucił Sophii znaczące spojrzenie, ale nie skomentował rozmowy z jej bratem, zamiast tego przydzielając jej zadanie spisania raportu. A później, gdy wszystko było zrobione, z nieskrywaną ulgą powróciła do ministerstwa. Wiedziała jednak, że to nie koniec, i że zapewne czeka ich wszystkich jeszcze mnóstwo pracy, zanim sprawa doczeka się rozwiązania.

| zt.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Howl Street 5a/6 [odnośnik]23.07.18 17:15
| 25.07

Każdego dnia wyczekiwała nowych zleceń i ciekawych klątw i artefaktów, z którymi mogła się zetknąć. Jakoś musiała sobie radzić i sobie radziła, czyhając na co ciekawsze zadania. Najbardziej lubiła intrygujące wyzwania, ale z racji tego, że ojciec nie pozostawił jej wiele, zdecydowaną większość oddając jej bratu, nie mogła być zbyt wybredna, tym bardziej, że wciąż jeszcze się uczyła i najtrudniejsze klątwy nadal pozostawały poza jej zasięgiem. Choć kto wie, może już niedługo, jeśli tylko się postara? Odwiedzała różne miejsca, w tym Nokturn, spotykała się ze stałymi kontaktami i słuchała, orientując się, co w trawie piszczy. Nie pracowała w ministerstwie od dawna, więc sama musiała zatroszczyć się o siebie i znaleźć sobie zajęcie. Było o tyle prościej, że nie była już ograniczana sztywnymi procedurami i mogła odrzucać zadania, których nie chciała się podejmować, uważając je za zbyt nudne. Choć teraz nie mogła sobie pozwolić na wybredność, bo potrzebowała zarobków i liczyła się z tym, że nie każde zlecenie będzie ciekawe.
Tego dnia rano napisał do niej pewien mężczyzna prosząc o spotkanie. Potrzebował niezależnego łamacza klątw, który upora się z prawdopodobną klątwą nękającą od pewnego czasu jego dom.
Spotkali się w wyznaczonym przez Lyannę miejscu na uboczu, nieopodal lasu Waltham, gdzie mogli w spokoju porozmawiać. Szybko zbyła standardowe formułki powitalne, przechodząc do rzeczy, w końcu nie spotkała się na pogaduszki, tylko w interesach, a mężczyzna w liście opisał sprawę dość mętnie. Rozumiała jednak przyzwyczajenie do dyskrecji i niechęć do opisywania drażliwych spraw w listach, i podejrzewała, że mężczyzna mógł mieć coś do ukrycia, skoro szukał niezależnego łamacza a nie zwrócił się o pomoc do ministerstwa i tamtejszych łamaczy klątw. Choć z drugiej strony, po ostatnich miesiącach wielu ludzi traciło wiarę w udolność ministerstwa i jego umiejętność uporania się z kryzysami niesionymi przez anomalie i niespokojne czasy. Lyanna sama utraciła tę wiarę już dawno, na długo przed obecnym kryzysem i rozsypką ministerstwa po pożarze. Dlatego ceniła sobie wolność i niezależność. Nie zadawała też wielu pytań o rzeczy nie związane z jej pracą, klątwą i przedmiotem będącym obiektem zainteresowania. Była dyskretna i dbała o podtrzymywanie takiej renomy. Wątpliwa moralność nie nakazywała jej donosić na ludzi, którzy maczali palce w podejrzanych sprawkach, bo sama też takowe miała. Nie bulwersowało jej zobaczenie gdzieś czarnomagicznych przedmiotów lub woluminów traktujących o zakazanej magii. Może dlatego cenili ją ci, którzy nie chcieli sprowadzać sobie do domu pracowników ministerstwa, choć nie tylko tacy ludzie się do niej zwracali.
- Proszę opisać mi, co się dzieje w pańskim domu i skąd podejrzenie, że padł pan ofiarą nałożonej klątwy – zapytała więc na samym wstępie, przyglądając mu się uważnie.
Mężczyzna opisał, że w jego domu od paru tygodni działy się dziwne rzeczy. Zaczęło się od dziwnych dźwięków, stukotów i przemieszczania się przedmiotów, później dochodziło do kolejnych wypadków z udziałem prawdopodobnie poltergeista. Po pewnym czasie stały się tak uciążliwe, że czarodziej zaczął szukać łamacza klątw i znajomy powiedział mu o niej. A Lyanna wiedziała, że istnieje klątwa o takim działaniu, klątwa sprowadzająca do budynku poltergeista, choć musiała zobaczyć to na własne oczy, by ocenić, czy mieli do czynienia z klątwą, czy może złośliwa zjawa zamieszkała tam sama z siebie.
- Muszę udać się do pańskiego domu i sprawdzić go pod kątem możliwości istnienia tam klątwy. Jeśli rzeczywiście została nałożona, będę w stanie ją wykryć i złamać, na co zapewne pan liczył, prosząc o to spotkanie – rzekła więc, gdy skończył mówić. – Czy istnieje prawdopodobieństwo, że w ostatnim czasie mógł znaleźć się tam ktoś, kto byłby zdolny nałożyć klątwę?
Przez twarz mężczyzny przemknął ledwie dostrzegalny cień. Może rzeczywiście miał coś do ukrycia, może miał podejrzane kontakty lub klątwa była efektem jakiegoś porachunku lub zemsty kogoś niezadowolonego z interesów, zazdrosnej kochanki lub kogokolwiek, komu ów czarodziej mógł się narazić. Często spotykała się z klątwami nakładanymi z pobudek osobistych, mającymi godzić w konkretne osoby, zwłaszcza jeśli były nakładane na konkretną osobę albo należący do niej przedmiot lub dom. Nakładacze klątw, którzy nie mieli konkretnego celu, jak zemsta lub ochrona przedmiotu lub miejsca, zwykle działali w nieco inny sposób, przeklinając przypadkowe miejsca lub przedmioty, nie bacząc na ewentualne ofiary. Klątwa poltergeista należała do kategorii tych bardziej złośliwych niż prawdziwie niebezpiecznych i powodujących groźne dla życia obrażenia, zaklinacz klątw o umiejętnościach pozwalających na jej nałożenie mógł wyrządzić o wiele poważniejsze szkody, ale z jakiegoś powodu wybrał właśnie takie przekleństwo. Może więc klątwa miała być przestrogą, przeciągającą się w czasie uciążliwością mającą uprzykrzyć mężczyźnie życie? To było coś, o co mogłaby się pokusić ona sama, bo już parę razy zdarzało jej się nałożyć proste, ale złośliwe klątwy.
Do domu mężczyzny, znajdującego się przy końcu Howl Street, poleciała na miotle. Nie obchodziła ją tyle pomoc klientowi i jego rodzinie, a zarobek, który mogła za to uzyskać. Empatia nie była jej mocną stroną, wykonywała po prostu swoją pracę, obcując z klątwami i zdejmując je. Było to ryzykowne zajęcie, ale ciekawe, lubiła zagłębiać się w wiedzę dotyczącą klątw. Lubiła je analizować i zgłębiać ich naturę. Wierzyła też, że pewnego dnia opanuje również umiejętność ich nakładania w zadowalającym ją stopniu. To był kolejny powód, dla którego niegdyś zerwała z ministerstwem – nie interesowała jej bezinteresowna pomoc potrzebującym ani wspieranie aurorów w przyskrzynianiu zaklinaczy, a zgłębianie klątw, badanie ich natury, zrozumienie tej niezwykle niebezpiecznej i fascynującej magii. Było to dla niej dodatkową korzyścią oprócz tej materialnej, choć bardziej interesowały ją cenne artefakty niż zaklęte domy i drobiazgi codziennego użytku. Wbrew temu, co mogła sobie wyobrażać przed pójściem na kurs, w brytyjskich warunkach łamacze rzadko mieli okazję wdzierać się do starych przeklętych grobowców i innych tego typu miejsc, jakimi kuszono żądną przygód młodzież.
Dotarła na Howl Street chwilę po nim. Budynek znajdował się na uboczu i wyglądał zwyczajnie. Ot, zwykły podmiejski dom czarodziejskiej rodziny. Ruszyła ścieżką za mężczyzną, po drodze zadając mu jeszcze kilka pytań o zjawiska, miejsca ich szczególnego nasilenia oraz miejsca, gdzie mogła mieć dostęp osoba potencjalnie podejrzana. Musiała określić, gdzie powinna szukać nałożonych run, gdzie aktywność poltergeista jest największa.
Okazało się, że złośliwa zjawa szczególnie upodobała sobie salon na parterze, więc Lyanna nakazała klientowi zaprowadzenie jej właśnie tam. Nie było to zaskakujące miejsce, stosunkowo łatwo byłoby się tam dostać i nałożyć klątwę. Rzeczywiście dostrzegła kilka przewróconych sprzętów, wybitą szybę w przeszklonej szafce, tapetę miejscami zwisającą ze ścian w strzępach, plamy oraz nadpalone ślady na dywanie i zasłonach. Wyczuwała też dziwną obecność, przeświadczenie, że oprócz nich ktoś – lub coś – jeszcze tu było, i uważnie obserwuje każdy ich ruch, chociaż niczego nie wiedziała.
Rozglądała się z ciekawością, zastanawiając się, czy jej dzisiejszy klient miał coś na sumieniu, przez co padł ofiarą klątwy. Wiedziała o nim tylko tyle, że był drobnym przedsiębiorcą, ale zgodnie ze swoim zwyczajem nie wnikała w jego życie i sprawy niezwiązane z jej zleceniem. Zachowywała pełen profesjonalizm, jak przystało na niezależną łamaczkę klątw mającą zaraz zmierzyć się z nowym zadaniem. Tak naprawdę nie było z jej punktu widzenia istotne, kto i po co nałożył tę klątwę, miała tylko ją wykryć, zdjąć i wziąć za to pieniądze. Natura samej klątwy była ciekawsza niż relacje tego osobnika z otoczeniem.
Zanim zaczęła przeszukiwać salon nakazała mężczyźnie wyjść. Gdyby coś poszło nie tak wolała by nie ucierpiał, to nie wpływało dobrze na renomę łamacza klątw, poza tym powiedział jej już wszystko co istotne, a lepiej pracowało jej się samotnie, w skupieniu i ciszy, niż kiedy ktoś patrzył jej na ręce i oceniał każdy jej ruch. Została więc sama, wypatrując oznak aktywności zjawy oraz miejsca ukrycia run. Kiedy tak wodziła wzrokiem wzdłuż ścian i sprzętów, uważnie sprawdzając wszystkie obiecujące zakamarki, przeszklona szafka nagle zaczęła się trząść i otworzyła się z trzaskiem. Zaalarmowana hałasem Lyanna w ostatniej chwili zrobiła unik przed lecącymi w powietrzu bibelotami, które z niezwykłą szybkością przemknęły nad jej głową i rozbiły się z trzaskiem o przeciwległą ścianę. Tylko jeden z przedmiotów uderzył ją silnie w ramię, zapewne nabijając niegroźnego siniaka. Chwilę później z kominka buchnął spory obłok sadzy, która osadziła się na stojącej przed nim kanapie i podłodze, docierając też do Lyanny. Wciąż czuła, że nie jest tu sama. Obecność pozostawała intensywna, i choć poltergeist pozostawał niewidzialny, wiedziała, że gdzieś tu był i na pewno nie pozostawi jej obojętnie, skoro przybyła tu, by się go pozbyć. Kto by pomyślał, że będzie musiała wypędzać zjawy, nawet jeśli z bardzo dużym prawdopodobieństwem były skutkiem klątwy – a klątwy leżały w zakresie jej pracy i zainteresowań, nawet takie jak ta.
Sprawdziła za zasłonami i na ścianach i w końcu podeszła do gzymsu kominka, uważając na nowy obłok sadzy. Zakryła usta i nos brzegiem czarnego szala, który na sobie miała i urękawiczonymi dłońmi zabrała się do oględzin, w końcu z boku gzymsu znajdując to, czego szukała – dyskretnie wyrytą między rysami w kamieniu runę. Analizując jej znaczenie, zdobyła potwierdzenie, że to rzeczywiście klątwa poltergeista, którą podejrzewała od samego początku, odkąd usłyszała historię o dziwnej obecności i zjawiskach, które zaczęły się nagle parę tygodni temu, a których nie mógłby spowodować zwykły duch. Już kiedyś spotkała się z tym przekleństwem.
Skoro znalazła już i zidentyfikowała runy, mogła przystąpić do głównego etapu, czyli próby złamania klątwy. Uniosła różdżkę, zmuszając swój umysł do skupienia, a swoją magię do zadziałania jak należy, po czym rzuciła niewerbalne zaklęcie Finite Incantatem, skupiając się na przełamaniu klątwy. Zanim to zrobiła, z kominka znów buchnęła sadza, jakby zjawa próbowała ją odpędzić od miejsca nałożenia run, atakując właśnie kominek, ale nie pozwoliła, żeby ją to rozproszyło, nawet jeśli wyglądała teraz jakby właśnie przeciskała się przez szyb kominowy. Ale po rzuceniu zaklęcia nagle wszystko ustało. Sadza opadła, nie słyszała już żadnego chrobotu dobiegającego z kominka, żaden z mebli nie drżał, a w jej stronę nie wystrzeliły kolejne przedmioty. Przestała też odczuwać obcą, niepokojącą obecność, która towarzyszyła jej odkąd przekroczyła próg domu, a szczególnie nasilała się we właśnie tym pomieszczeniu. Wszystko poszło dobrze i klątwa została zdjęta, i nawet jeśli mieszkańca tego domu czekał gruntowny remont salonu, to został właśnie uwolniony od uciążliwej, sprowadzonej przekleństwem zjawy, a Lyanna mogła być zadowolona z wykonanego zadania i zaoferowanych jej galeonów.

| zt.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Howl Street 5a/6 [odnośnik]08.11.19 23:32
27.01

Steffen był przedsiębiorczym chłopakiem, więc nie ograniczał swojej działalności zawodowej jedynie do etatu w Ministerstwie i pisywaniu dla Czarownicy. Chciał nieustannie rozwijać swoje umiejętności w dziedzinie łamania klątw, szczególnie pod kątem wymarzonej pracy w Gringottcie, a niecierpliwiły go błahe obowiązki w Ministerstwie. Lubił też pieniądze, szczególnie odkąd zaręczyny Isabelli przypomniały mu, że nigdy nie zdołałby utrzymać byłej szlachcianki… ani żadnej innej dziewczyny jeszcze też nie, nie na tym etapie życie. Dlatego chętnie przyjmował prywatne zlecenia, nawet jeśli znacząco ograniczały jego czas wolny. Często okazywały się bardziej interesujące niż jego obowiązki w pracy. Ludziom, którzy nie udawali się do Ministerstwa, zazwyczaj zależało na pośpiechu i dyskrecji. Dzięki temu dobrze płacili, nawet takiemu młodzikowi jak on. Steffen znał ich dzięki protekcji Howarda - jego dawny mentor wierzył w zdolności chłopaka i pomagał mu rozwijać horyzonty. Steff często towarzyszył Howardowi, gdy ten zdejmował bardziej wymagające klątwy i nawiązywał w ten sposób różne znajomości. Po śmierci Howarda w pożarze Ministerstwa, Cattermole odpłakał swoje, a potem skontaktował się listownie z dawnymi klientami swojego mentora, reklamując własne usługi. Część mu zaufała i to wystarczyło, bo zadowoleni klienci polecali go później swoim znajomym.
Niezrażony pewnymi…komplikacjami, które spowodował podczas ostatniego prywatnego zlecenia, u lorda Ollivandera, udał się do dużego domu na obrzeżach Londynu.
Dom, a raczej dwór - z bielonego drzewa, lecz podmurowany - z daleka prezentował się majestatycznie, a z bliska okropnie. Deski na ganku były podgnite i nieprzyjemnie wyginały się pod stopami podchodzącego do drzwi Steffena. Ściany były brudne, okna popękane, a dach nadawał się do wymiany.
Drzwi otworzył mężczyzna w średnim wieku, z potarganymi włosami i w pękniętych okularach. Listownie przedstawił się jako John Smith, ale Steff podejrzewał, że to zmyślone nazwisko. Na jego twarzy malował się wyraz zatroskania, a na widok młodego chłopaka - na czole pojawiła się pionowa zmarszczka.
-Dobrze rozumiem, że pracuje pan dla Ministerstwa?- odchrząknął, lustrując Steffena badawczym spojrzeniem. Cattermole zmieszał się nieco, ale kiwnął głową, a zleceniodawca kontynuował:
-Ale u mnie jest pan niezależnie i wszystko, co panu powiem, zostanie między nami? - Steffen znów kiwnął głową, zastanawiając się do czego zmierza Smith.
-Zależy mi na pełnej dyskrecji. W Ministerstwie ma pan mieć zasznurowane usta. Nigdy mnie pan nie widział ani nie spotkał, jasne? - wycedził zleceniodawca, a Cattermole zaniepokoił się nagle. Czyżby chodziło o coś nielegalnego? Nie chciał się wplątać w nic podejrzanego! Smith musiał jednak  zauważyć cień na twarzy rozmówcy, bo po raz kolejny nie dał mu dojść do słowa i wyjaśnił:
-Słuchaj, młody, ufam ci tylko dlatego, że Howard ci ufał, a… wiem, że to był dobry człowiek. Nie chodzi o nic szemranego, chodzi o moją rodzinę i o to, co Ministerstwo robi z takimi jak my. - westchnął, przecierając czoło dłonią. Steffen skorzystał z okazji i wreszcie dorwał się do głosu:
-Ja… oczywiście, spokojnie! Tajemnice są u mnie bezpieczne. Ale co właściwie mam zrobić? W liście nie zdradził pan żadnych detali…
-Musisz zdjąć klątwę Poltergeista, którą ktoś nałożył na mój dom ze dwa, trzy miesiące temu. Właśnie dlatego wszystko się tutaj rozsypuje. Nie mogłem tego wytłumaczyć żonie, więc po prostu opuściliśmy domostwo, ale teraz przeprowadzamy się za granicę, a ja muszę spieniężyć majątek. Nikt nie kupi czegoś takiego, więc… cóż, zależy mi na czasie, a wcześniej nie mogłem znaleźć odpowiednio dyskretnego łamacza klątw. - wyjaśnił „Smith” ściszonym głosem, a Steff pojął, że najprawdopodobniej ma do czynienia z mieszaną rodziną - taką, jak jego własna. Nieświadoma niczego żona, ostrożny mąż, podejrzliwość odnośnie Ministerstwa, szybki wyjazd za granicę… właśnie tak wyglądała teraz codzienność wielu czarodziejów, którzy związali się z mugolami. Jak widać, nawet majątek był dla nich marną pociechą. Chłopak podejrzewał, że to ktoś „życzliwy” sprowadził Poltergeista do tego dworu, ale nie zamierzał wnikać. Im mniej wiedział, tym lepiej.
-Może pan na mnie liczyć. I na moją dyskrecję. - zapewnił z powagą. -Czy znalazł już pan ślady run? - dopytał. To znacząco ułatwiłoby jego pracę, bo nie chciał ganiać za runami przy rozwścieczonym duchu. Smith skinął głową i poprowadził Steffena wgłąb domu, do piwnicy. Ledwo przekroczyli próg, deski zaczęły skrzypieć, okna trzeszczeć, a poltergeist zawodzić:
-PRECZ, IDIOCI, SUKINKOTY, JUŻ JA ZNAM WASZE MATKI! NIE MACIE TU CZEGO SZUKAĆ, TEN DOM JEST TERAZ MÓ-Ó-ÓJ! - Smith posłał Cattermolowi przepraszające spojrzenie, ale łamacz klątw wzruszył tylko ramionami i mocniej ścisnął różdżkę. Musieli po prostu ignorować ducha i upewnić się, że ten nie zdąży im wyrządzić krzywdy.
Z antresoli spadł nagle wazon, a Steff zrobił zwinny unik. Chwilę później poczuł lodowaty podmuch powietrza, gdy poltergeist przeleciał wprost przez niego. Wzdrygnął się, ale szedł dalej, aż trafili na schody do piwnicy. Gdy znaleźli się w pomieszczeniu, Smith pokazał Steffenowi małe okienko, przez które do środka musiał się dostać ktoś złośliwy. W rogu, ukryte za (odsuniętymi teraz przez Smitha) pudłami znajdowały się wyryte runy. Klasyczna Klątwa Poltergeista.
Steff westchnął, czując jak piwnica drży w posadach, a duch zawodzi coraz głośniej.
-To ta klątwa, którą pan podejrzewał. Z każdym dniem duch staje się coraz bardziej zuchwały i potężny, powinien był pan wezwać mnie wcześniej, zanim zdążył uszkodzić dom… ale rozumiem obawy. - zapewnił łagodnie, mając nadzieję, że właściciel zdąży przeprowadzić tutaj mały remont i odzyskać choć część wartości swojej posiadłości, pozwalający na spokojne życie za granicą.
Podniósł różdżkę i zaczął badać skupiska czarnej magii, nałożone za pomocą run i trzymające tutaj ducha.
-Finite Incantatem. - wypowiedział, skupiony. Poczuł, jak pozytywna energia wypływa z jego różdżki i rozpływa się po ścianach budynku. Chwilę później rozległo się przeciągłe zawodzenie.
-Cholii-iiiiiiiiiii-bka!!! Popamiętacie!!!!! - zakrzyknął duch, a ze ścian odpadło trochę tynku. Dom trząsł się jeszcze chwilę, ale stopniowo hałasy zaczęły cichnąć. Jeśli ktokolwiek z sąsiadów obserwowałby teraz domostwo, to zauważyłby kulę energii wylatującą przez komin. To poltergeist był zmuszony wynieść się z budynku.
-To… już? To wszystko?- zapytał z lekkim powątpiewaniem Smith, a Steff ochoczo skinął głową.
-Tak! Widzi pan, runy już zniknęły! - zapewnił, pokazując na ścianę. Faktycznie, biała magia wymiotła stąd poltergeista oraz ślady przeklętych run. -Duch może wrócić sam z siebie, więc powinien pan monitorować ten dom jeszcze kilka dni, ale nie powinien. Pewnie zdążył się na nas obrazić, a bez całej rodziny żyjącej na miejscu nie ma czego tutaj szukać. - poinstruował klienta. Powoli wyszli na zewnątrz, a Steff z ulgą wciągnął w płuca mroźne powietrze. Wiedział, że dom jest już bezpieczny, a ducha wywiało daleko stąd, ale i tak nie lubił takich… odrapanych, mrocznych domostw. Niczym szczur, najlepiej czuł się w ciasnych i przytulnych mieszkankach w kamienicach w centrum Londynu.
Smith pokiwał z satysfakcją głową i wręczył chłopakowi dość grubą kopertę.
-Dobrze i szybko się spisałeś. Dziękuję, w imieniu swoim i rodziny. - na twarzy mężczyzny również widoczna była ulga, bowiem Steff właśnie usunął jedyną przeszkodzę, dzielącą go od pozyskania środków na początek nowego życia. Cattermole pożegnał się uprzejmie i teleportował do domu z dziwną lekkością w duszy. Zdejmowanie klątw z definicji pomagało ludziom, ale miał poczucie, że dzisiaj zrobił coś naprawdę dobrego, zapewniając profesjonalizm i dyskrecję komuś, kto bał się zwrócić do oficjalnych służb. Coraz bardziej niepokoiła go obecna sytuacja polityczna, w której mugolacy i czarodzieje związani z mugolami darzyli Ministerstwo coraz większą nieufnością. W dziale łamania klątw pracowali przecież uczciwi i tolerancyjni czarodzieje, tacy jak Steff - a jednak chłopak nie miałby szans pracować dla pana Smitha, gdyby nie nazwisko dawnego mentora, który od dawna sprzyjał Zakonowi Feniksa. Czy tak właśnie będzie wyglądać przyszłość coraz bardziej spolaryzowanego świata czarodziejów - czy to znajomości będą zapewniać bezpieczeństwo? Steff rozważał to przez krótką, smutną chwilę, aż postanowił wydać nowo zarobione pieniądze na dobre piwo. Przebrał się szybko w domu i teleportował do pubu.

/zt


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Howl Street 5a/6 [odnośnik]25.10.20 23:24
18 sierpnia
Na granicach Londynu miała punkty, pozostawiona w których Kelpie była bezpieczna i powrócenie do niej z paczkami mogło przebiegać stosunkowo jak najbezpieczniej i najszybciej. Klacz znała już te schrony, chwilowe przystanki za niewysokimi kamienicami, w głębi podwórzy i ogródków czarodziejów, których równie dobrze znała i mogła być pewna, że są godni zaufania. Dzisiaj Lydia zostawiała ją właśnie na obrzeżach Orpington, za domostwem rodziny Cudham, skąd blisko miała do głównej siedziby bojówki Finnicka. Okolicę znała dobrze, bo przyjeżdżała tu naprawdę często, właśnie z Woodem utrzymując najściślejszy kontakt dotyczący wymiany raportów między poszczególnymi punktami londyńskiego ruchu oporu – gdy nakarmiła i napoiła więc Kelpie, zaraz się z nią żegnając, nogi poniosły ją niemal same, wygłuszając jej kroki ostrożnie dobieranym rytmem chodu, a oczy chwytały w truchcie znane i traktowane jako punkty orientacyjne fragmenty ulicznego widoku – zapaloną lampkę z przekrzywioną latarnią na samej górze, żywopłot z dziurami układającymi się w kształt gwiazdozbioru łabędzia, niedokończona w malowaniu ściana jednego z mugolskich domów, kilka brakujących w chodniku cegieł, tym razem wyciągniętych, zdaje się, całkiem losowo. Biegła kilka minut, różdżkę trzymając w pogotowiu, wzrokiem skanując pusty teren, który wcale jednak nie zachęcał do porzucenia czujności. Późny wieczór skłaniał ku odpoczynkowi nawet największe łachudry, ale, cóż, nie bez powodu ktoś powiedział kiedyś „licho nie śpi”, a inni ludzie tak ochoczo na to przystali. Więc wiedziała, że skoro licho nie śpi, to ona musi uważnie dobierać kroki i starać się, by zawsze otaczał ją cień. Dom otoczony był zaklęciami, ale oni spodziewali się jej przybycia – była paranoicznie punktualna w takich sytuacjach, wiedząc, że jeśli spóźni się albo przybędzie za wcześnie, wzbudzi ich niepokój, co mogło doprowadzić do nieprzyjemności. Ściągnęła klamkę i popchnęła drzwi. Z korytarz wpadło na nią światło, a zaraz za nim sylwetki mężczyzn i kobiet wędrujących po pokojach, przenoszących z miejsca na miejsca rzeczy – papiery, skrzynki, ubrania i zawiniątka, w których nie wiedziała i nie zastanawiała się, co jest. Zaniepokoił ją ten chaos, ta wszechogarniająca ludzkość przemykająca z kąta w kąt jak spłoszone mrówki. Zajrzała do salonu, teraz dziwnie wypełnionego po brzegi, pachnącego magią transmutacyjną Leanne, która pomniejszała wszystko, co tylko wpadło jej w dłonie i było gotowe do wyjścia. Tuż obok niej stał Jordan. Podeszła do nich, dotknęła ramienia mężczyzny, ten odwrócił się nieco zbity z tropu.
– Nie dostaniesz roboty. Wynosimy się stąd – powiedział od razu, jakby czytał jej w myślach.
Ich współpraca była bardzo prosta, zasadnicza, poparta zaledwie kilkoma zasadami, których trzymały się w równym stopniu obie strony.
– Co się stało? – nie musiała pytać, ale chciała, bo intuicja podpowiadała jej: było źle.
– Nie wiesz? Złapali Finnicka i wsadzili go w Tower – Jordan chwycił zgarnięte przez jakąś dziewczynę, nową najwyraźniej, rolki pergaminu, najprawdopodobnie ze starymi planami zasadzek. – Incendio.
Papier zatlił się delikatnie, krawędzie zaczęły czernieć, ale przestała zwracać na nie uwagę, gdy rzucone zostały w stary kominek. Pobladła, wpatrując się w niego z lękiem grubym pędzlem wymalowanym na twarzy – złapali Finnicka.
– Co…
– Artemida, wybacz, naprawdę, ale nie mamy czasu, musimy…
– Bertonowie – rzuciła nagle z przejęciem Leanne, zerkając z przestrachem to na Jordana, a to na Lydię. Musiała o tym zapomnieć, sądząc po wyrazie jej twarzy, zagubionym, jakby przepraszającym.
– Cholera – brunet spojrzał na zegarek. – Powinni się już wynosić. Za godzinę mają być przy cmentarzu.
– Jordan – syknęła do niego Moore, chcąc zostać zaangażowaną w rozmowę, skoro najwyraźniej w jakiś sposób o niej mówili, w niedopowiedzeniach pomijając.
Zacisnął zęby.
– W Chelsfield mieszkają Bartonowie, których głowa domu, Eugene Barton, został ostatnio… osądzony za kłamstwo w sprawie rejestacji różdżki swojej i członków swojej rodziny. Nie wchodząc w szczegóły – powiadomiliśmy ich o przewidywanej wizycie władz w ich domu. Mają się wynieść w ciągu godziny, ale… prosili nas o pomoc. Tylko porwali Finnicka, a my nie mamy chwili do stracenia i musimy się gdzieś przenieść. Musisz jechać do Chelsfield, na Church Road 15, pomożesz im w naszym imieniu. Mieli pieniądze, powinni ci zapłacić.
Jego głos brzmiał spokojnie, ale coś mówiło –  jakaś intonacja zgłosek, ton wypowiedzi, spojrzenie, które skupiało się na zdejmowanych ze ściany pergaminach, nie na niej – że to coś więcej, że to nie będzie proste zadania polegające na odebraniu od nich czegoś drogocennego i przewiezieniu tego do innego miejsca. Ale zgodziła się, nie ze względu na pieniądze, a na własne przekonania, że jeśli ktoś tej pomocy potrzebował, a ona była w stanie mu ją dać, to robiła to bez wahania.
Droga do Chelsfield była krótka, zaledwie kwadrans, skracając sobie dodatkowo drogę przez ocienione pola i przydrożne gaiki, wciąż młode i pachnące rześką zielenią swoich liści. Tym razem Kelpie zostawiła za domem, o którym mówił Jordan, z niepokojem przyjmując fakt, że mimo niezapalonego w oknach światła słyszy trzeszczące pod krokami deski i przyciszone rozmowy pełznące zdradliwie przez szparę uchylonych okien. Po cichu przedostała się do tylnego wejścia i zapukała kodem, który używali ludzie Finnicka – trzy szybkie uderzenia i dwa pojedyncze, wolniejsze. Zaległa cisza. Hasło. Co tydzień nowe. Wzięła głęboki wdech. Przypomniała sobie początek i koniec zdania.
– Mam dla ciebie czekoladową żabę – czasem bawiły ją te ich konspiracyjne hasła, ale zazwyczaj uśmiechała się pod nosem dopiero, gdy niepokój i wrażenia bliskiego niebezpieczeństwa ulatywały.
– Brakuje mi Helgi Hufflepuff – odpowiedział cichy głos, damski, dojrzały, który, jak się okazało, gdy uchyliły się drzwi, należał do starszej kobiety, nieco zgarbionej pod ciężarem wieku i doświadczenia. – Wejdź.
Jak tylko sylwetka Lydii wsunęła się do środka, kobieta zamknęła drzwi i zapaliła koniec różdżki niewerbalnym lumos. Korytarz był oddzielony od pozostałej części mieszkania, więc tu było bezpieczni go używać. Przed nimi stała dwójka dzieci i dopinająca im kurteczki młoda kobieta z wyraźnie skupionym, ale wystraszonym wyrazem twarzy, która obróciła się ku Artemidzie razem z zapaleniem się światła.
– Są gotowe? – spytała starsza kobieta, podając kobiecie, swojej córce, ich niewielki sznurowane torby. Kobieta pokiwała glową i ucałowała je porządnie, ściskając, obiecując, że niedługo się spotkają.
Pani Barton obróciła się w stronę Lydii, przekonana, że jest z grupy Finnicka i doskonale wie, co ma zrobić, natomiast było zupełnie odwrotnie i kiedy kobieta wyciągała w jej stronę już sakiewkę z zapłatą, Moore jej nie przyjęła.
– Zaraz, zaraz – nastroszyła się lekko, nieplanowanie. – Nie powiedziano mi, na czym na polegać moje zadanie – zerknęła z obawą na małe dzieci, na oko sześcioletnie, przestraszone, blade i szlochające cicho, jak tylko matka mocno je do siebie tuliła.
Starsza kobieta wydawała się zdezorientowana.
– Co to znaczy „nie powiedziano mi”? Kim jesteś? – w dłoni, czego do tej pory nie zauważyła, błysnęło jasne, wypolerowane drewno różdżki.
– Nie, proszę nie reagować tak pochopnie – niepotrzebnie zareagowała wcześniej tak szorstko, mogła to inaczej rozegrać. – Współpracuję z grupą Finnicka, ale nie jestem działaczką. Jestem łączniczką między obozami, nie jestem partyzantem, nie podejmuję walki. Przewożę przesyłki.
Kobiety Barton wymieniły spojrzenia.
– Obiecali nam, że pomogą przewieźć maluchy do Crawley, do ich ciotki, gdzie będą bezpieczne. Na tym to miało polegać. – wytłumaczyła jej spokojnie, uważnie wpatrując się w twarz Lydii, bo okazało się, że bardzo łatwo dała po sobie poznać, jak bardzo ten pomysł jej się nie podoba.
Przełknęła ślinę, tłumiąc jednak strach i bladość czepiającą się mocno policzków. Chciała odmówić, powiedzieć, że ona nie przewozi dzieci, że to zbyt niebezpieczne nawet jak na nią. Ale nie mogła. Bo była tutaj i gdyby teraz odwróciła się na pięcie, miałaby do siebie żal do końca swoich dni.
– Dobrze. Są gotowe? Jestem konno. Podróż potrwa przeszło cztery godzin, nie mam dla nich jedzenia ani picia.
– Wszystko już mają. Jonah, Mary, pojedziecie z tą panią, dobrze? Musicie być grzeczne – matka dzieci ożywiła się znacznie, jej twarz pojaśniała delikatnie, jakby wchłonęła obecną w powietrzu, nikłą nadzieję. – W Margate czeka na was ciocia Claire, zajmie się wami. Zobaczymy się za kilka dni. Bądźcie dzielne. Musicie być dzielne. – jasnowłosa kobieta ucałowała je po raz kolejny, by zaraz oddać ich drobne rączki w dłonie Lydii. Uchwyciła je mocno, posyłając uśmiech w ich stronę i żegnając ostatnim skinieniem ich rodzinę. Sakiewka z zapłatą już podskakiwała lekko przy każdym kroku, ale Lydia nie końca była pewna, czy dobrze się stało, że ją przyjęła. Pomogła najpierw wsiąść na Kelpie młodszemu chłopcu, sama wsiadła zaraz za nim i, z pomocą matki, dziewczynka usadowiła się zaraz za nią. Nie, nic w tej pozie nie było wygodnego, ale dla Kelpie dodatkowy ciężar nie było pierwszyzną – mimo to zastrzygła uszami i potrząsnęła łbem na znak, że nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy.
– Wiem, ale to ważne, Kelpie – odpowiedziała jej, cmokając i subtelnie wstrząsając lejcami, by ruszyła z miejsca. Dzieci były małe, lekkie, to, co niosły w torbach na plecach, nie mogło być ciężkie. Maluchy obróciły się po raz ostatni na stojące w drzwiach mamę i babcię, machając im na pożegnanie.
– Niedługo się zobaczycie, jestem tego pewna – odpowiedziała do nich, ramionami obejmując kruchą sylwetkę chłopca, dziewczynka z kolei mocno oplotła swoimi rączkami talię Lydii.
Ich przeprawa dopiero się zaczynała i nic nie wskazywało na to, że przebiegnie bezproblemowo.

| zt



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty



Lydia Moore
Lydia Moore
Zawód : goniec
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
niczego nie wymagam
od toni pod lasem
na jedno się nie zgadzam
na swój powrót
tam
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8739-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t8778-do-lydii#261196 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f302-griffydam-elder-lane-4 https://www.morsmordre.net/t8848-skrytka-bankowa-nr-2073#263628 https://www.morsmordre.net/t8780-l-moore#261243

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Howl Street 5a/6
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach