Ogniste Wrota
AutorWiadomość
Ogniste Wrota
13 sierpnia, podczas Nocy Spadających Gwiazd w lesie powstało wiele szczelin i zapadlisk, ale jedno z nich było tak głębokie, że według badaczy miało sięgać samego jądra ziemi. Ogniste Wrota, które dla czarodziejów stały się symbolem przejścia ze świata żywych do umarłych zapłonęły wtedy ogniem i płoną nim cały czas pomimo wielu prób ugaszenia przez służby. Gaz wydobywający się ze szczeliny podsyca ogień, a zniszczone i połamane wokół drzewa schną od wysokiej temperatury w ognistym leju. Teren nie jest uznawany za bezpieczny z powodu ognia i ulatniającego się gazu, jednak z powodu kryzysowej sytuacji w kraju pozostał niezabezpieczony i przyciąga wielu naukowców, badaczy i ciekawskich, a przede wszystkim, bezdomnych, którzy wokół krateru szukają niekończącego się źrodła ciepła.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 07.12.23 19:15, w całości zmieniany 2 razy
/14 lutego
Wcale nie musiała się odzywać, wcale nie musiała spełniać tego głupiego zakładu, wcale nie musiała brać udziału w tym głupim wyścigu, ani tym bardziej godzić się na warunki przegranego. Była Seliną Lovegood. Nie chadzała na randki. A tym bardziej ich nie organizowała. Romantyzm bardzo się z nią gryzł. Stronili od siebie tak bardzo, jak tylko mogli, ponieważ to połączenie nigdy nie wychodziło. I tym razem nie miało być inaczej.
Cóż, poza tym, że był czternasty lutego. Święto zakochanych.
W głowie dalej jednak racjonalizowała swoje czyny. Najwygodniej byłoby jej to zepchnąć na karb powinności i poczucia winy za ostatni rąk, ale dalej by było to dosyć niewygodne tłumaczenie dla niej, bo nie pasowałoby to do jej gorącego twierdzenia, że to Lycus Malfoy jest tutaj winnym wszystkiemu co złe. Wolałaby udać, że nie zdaje sobie sprawy z daty, jaka dziś była wyryta w kalendarzu. Nie mogła jednak ukryć faktu, że to dopiero usłyszenie o tym, że dziś czternasty i związana z tym konotacja zapaliła jej czerwoną lampkę, przypominając jej o zobowiązaniu, jakie zostało na niej wymuszone. Walentynki przypomniały jej o felernej przejażdżce na łyżwach i o tym, jak to było zmierzyć się z widmem ostatniego roku. I nie mogła nic poradzić na budzącą się w niej panikę. Milczeli od Sylwestra. Lovegood, tonąc w ciągłej złości, a Fox - zapewne w upartym oczekiwaniu. I zdała sobie sprawę, że zignorowanie tego przeklętego spotkania mogłoby sprawić, że jej marazm przeciągnie się na kolejny rok. Albo lata.
W innych słowach, wcale nie chciała znowu tracić Fredericka ze swojego pola widzenia. Rzeczy utracone potrzebuje się najbardziej. A on definitywnie był takim faktorem, za którym zatęskniła. Raz lub dwa. Ewentualnie cztery. Bez wątpienia jednak coś ją ostatecznie pchnęło do tego, by wysłać lakoniczny list z namiarami na miejsce i godzinę, nie czekając nawet na wiadomość zwrotną. Ręce tylko nieco jej drżały, kiedy czesała włosy przed lustrem i przyglądała się sobie w ten obcy, krytyczny sposób, a lustrzane odbicie zdradzało piętrzące się ciuchy, które zakrywały łóżko. Jej drobna sylwetka nie była w stanie ukryć dowodów zbrodni. Nie siliła się jednak na elegancję, odpuszczając sobie zasypywanie sowami modowych stylistów, którzy bez cienia wątpliwości zrobiliby z niej ósmy cud świata. Nie było żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałaby do tego spotkania przykładać aż tak dużą wagę.
Poza tym, że było r a n d k ą.
Odwróciła spojrzenie od własnego widoku zanim postanowiła rzucić to wszystko w cholerę i napisać pewnemu terroryście, by napchał się dzisiaj czekoladkami, bo ona na pewno nie osłodzi mu wieczoru. Nie, żeby w ogóle miała taki zamiar. Nieważne. Czas działać, skoro godzina zero zbliżała się tak wielkimi krokami. Zupełnie sztampowo, przyszła spóźniona. I milczała, ignorując każdą zaczepkę, dopóki nie wprowadziła swojego towarzysza w głęboki las, zwalniając kroku dopiero, gdy gałęzie zaczęły się wyginać pod dziwnymi kątami. Wbiła ręce w kieszenie.
-Przychodzę tu czasem.-powiedziała ze wzruszeniem ramion, jakby była to kompletnie bezwartościowa informacja, choć tak czy siak zadała sobie trud, by ją wyjawić.
Wyciągnęła dłonie, by przetrzeć palce, a potem, jakby zdając sobie z tego, co robi, raz jeszcze ukryła je w połach płaszcza. Wcale nie wykazywała nerwowości. Spojrzała na niego tylko kontrolnie. I na brodę Merlina, raz jeszcze poruszyła ręką, tym razem zakładając kosmyki włosów za ucho. Pokręciła głową, parskając śmiechem.
-W pojedynkę strasznie wymyśla się szaleństwa.-żachnęła się.-Niedaleko jest wesołe miasteczko, chcesz coś ustrzelić tam?-zaproponowała nagle, wskazując kierunek, w którym powinni się udać.
I oczywiście, że daleko jej było do stresu. Przecież nie znała podobnych sensacji, to był absurd!
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie zamierzałem iść w zaparte – sposób postępowania Seliny nie był ścieżką, którą chciałem podążać. W styczniu wysłałem jej dwa neutralne listy, na żaden jednak nie doczekałem się odpowiedzi. Nie wiem, czy nigdy nie zostały napisane, czy może wszystkie wysyłane przez nią sowy znikały w podejrzanych okolicznościach. Raz już prawie zrobiłem Lovegood nalot na mieszkanie, ale w ostatniej chwili powstrzymał mnie patronus Rogersa, który wzywał posiłki do doków. Praca i działania zupełnie z pracą nie związane, co wcale nie umniejszało ich wadze, uświadomiły mnie, że dwadzieścia cztery godziny mieszczące się w dobie to śmiesznie mała liczba. I tak ze stycznia niepostrzeżenie zrobił się luty, dlatego poirytowany milczeniem Seliny ponownie postanowiłem po prostu wejść ze swoimi buciorami w jej życie – heroiczna wyprawa skończyła się na pocałowaniu klamki jej mieszkania. Drugą próbę uniemożliwił mi Jamie, zupełnie nieświadomie, bo kiedy udało mi się wytargać chwilę wolnego od pracy, i już miałem wymknąć się z własnych czterech ścian, Wright, niczym znak od bogów, stanął na progu moich drzwi z butelką ognistej w swoich mocnych łapach. Wyglądało na to, że nie zniesie sprzeciwu.
Kaca leczyłem przez kolejne dwa dni.
Cały wszechświat zdawał się grać mi na nosie, aż do dzisiaj. Kiedy po południu do biura przyleciała sowa, nie spodziewałem się jeszcze, że treść przywiązanego do jej nóżki listu uczyni mnie kompletnie bezużytecznym na resztę dnia – do tego stopnia, że szef kazał wrócić mi do domu wcześniej. Perspektywa randki z Lovegood absolutnie mnie sparaliżowała. Bo wiecie, tak naprawdę w swoim życiu nigdy nie zakładałem, że kiedykolwiek zajdę aż tak daleko. Co niby miałbym robić na takiej randce? Znaczy nie to, żebym nigdy wcześniej nie był na randce i nie znał procedur postępowania – tylko, że randki z innymi pannami nijak miały się do randki z Seliną Lovegood. Z tą myślą do wieczora leżałem więc na łóżku, bez powodu próbując wywiercić dziurę we własnym suficie. Dlaczego zwlekała z tym aż sześć tygodni? Czekała do święta z a k o c h a n y c h, żeby raz na zawsze spróbować mi wybić te bzdury z głowy?
Niedoczekanie.
Niemniej, na miejscu pojawiłem się o czasie, i choć wielka niewiadoma zabijała we mnie poczucie pewności siebie, starałem się trzymać fason. Selina jednak nie pojawiała się, zmuszając mnie do myślenia, czy aby przypadkiem nie padłem ofiarą jakiegoś przykrego dowcipu z jej strony. Coś w końcu trzasnęło nieopodal, jakby ktoś deportował się w okolicy; już po chwili mogłem zobaczyć powoli wyłaniającą się z ciemności Osę, której widok całkowicie rozdmuchał moje dotychczasowe wątpliwości.
- Znalazłaś bogina w swojej szafie, czy po prostu nie wiedziałaś, co na siebie włożyć? - Rzuciłem łebsko nadstawiając karku na dzień dobry. Cóż, najwyraźniej nie potrafiłem żyć bez wiecznego igrania z ogniem. - Uznajmy to za ładnie dziś wyglądasz. - Dodałem po chwili, kiedy w odpowiedzi dostałem jedynie ostre jak brzytwa spojrzenie.
Prawie rozcięła mi nim tętnicę.
I nie mówiąc nic po prostu ruszyła przed siebie, ignorując każde moje słowo, aż w końcu sam zamilkłem, dorównując jej kroku i ponownie zastanawiając się, czy nie padłem ofiarą jakiegoś spisku. Z każdym krokiem serce biło mi coraz szybciej, ale nie zamierzałem dać Lovegood najmniejszej satysfakcji z tego, jak działa na mnie jej obecność – choć chyba nie należało to do najpilniej strzeżonych tajemnic tego świata.
- Cztery minuty siedem sekund. - Wyznałem, kiedy w końcu postanowiła się odezwać. Tyle dokładnie szliśmy przez las w milczeniu. Nie odrywając wzroku od Lovegood nawet nie zauważyłem anomalii przyrody, bardziej skupiony na analizowaniu jej nerwowych gestów. Dopiero dłuższa cisza między nami zmusiła mnie do rozejrzenia się wokół. - Słyszałem o tym miejscu, ale nigdy wcześniej tu nie byłem. Uważaj, bo teraz już będę wiedział, gdzie cię szukać, jeśli się zaszyjesz. - Próbowałem zabrzmieć poważnie, ale to od zarania było moją piętą Achillesa. - Dlaczego tutaj? - Zapytałem po chwili, próbując wyłowić spojrzenie Seliny, ale zamiast odpowiedzi, dostałem kolejne, niezwiązane z tematem pytanie. Pytanie, które automatycznie stało się punktem zapalnym do puszczenia wodzy wyobraźni, jakby jeszcze nie do końca dotarł do mnie fakt, że byliśmy na r a n d c e.
A może po prostu hasło szaleństwo podziałało na mnie jak płachta na byka.
- Wiesz... wesołe miasteczka są w porządku, ale obiło mi się o uszy, że w tych lasach całkiem łatwo można spotkać testrale. O ile jesteś w stanie je zobaczyć.
Ja na przykład jestem. Podobnie, jak co drugi pracownik biura aurorów.
Kaca leczyłem przez kolejne dwa dni.
Cały wszechświat zdawał się grać mi na nosie, aż do dzisiaj. Kiedy po południu do biura przyleciała sowa, nie spodziewałem się jeszcze, że treść przywiązanego do jej nóżki listu uczyni mnie kompletnie bezużytecznym na resztę dnia – do tego stopnia, że szef kazał wrócić mi do domu wcześniej. Perspektywa randki z Lovegood absolutnie mnie sparaliżowała. Bo wiecie, tak naprawdę w swoim życiu nigdy nie zakładałem, że kiedykolwiek zajdę aż tak daleko. Co niby miałbym robić na takiej randce? Znaczy nie to, żebym nigdy wcześniej nie był na randce i nie znał procedur postępowania – tylko, że randki z innymi pannami nijak miały się do randki z Seliną Lovegood. Z tą myślą do wieczora leżałem więc na łóżku, bez powodu próbując wywiercić dziurę we własnym suficie. Dlaczego zwlekała z tym aż sześć tygodni? Czekała do święta z a k o c h a n y c h, żeby raz na zawsze spróbować mi wybić te bzdury z głowy?
Niedoczekanie.
Niemniej, na miejscu pojawiłem się o czasie, i choć wielka niewiadoma zabijała we mnie poczucie pewności siebie, starałem się trzymać fason. Selina jednak nie pojawiała się, zmuszając mnie do myślenia, czy aby przypadkiem nie padłem ofiarą jakiegoś przykrego dowcipu z jej strony. Coś w końcu trzasnęło nieopodal, jakby ktoś deportował się w okolicy; już po chwili mogłem zobaczyć powoli wyłaniającą się z ciemności Osę, której widok całkowicie rozdmuchał moje dotychczasowe wątpliwości.
- Znalazłaś bogina w swojej szafie, czy po prostu nie wiedziałaś, co na siebie włożyć? - Rzuciłem łebsko nadstawiając karku na dzień dobry. Cóż, najwyraźniej nie potrafiłem żyć bez wiecznego igrania z ogniem. - Uznajmy to za ładnie dziś wyglądasz. - Dodałem po chwili, kiedy w odpowiedzi dostałem jedynie ostre jak brzytwa spojrzenie.
Prawie rozcięła mi nim tętnicę.
I nie mówiąc nic po prostu ruszyła przed siebie, ignorując każde moje słowo, aż w końcu sam zamilkłem, dorównując jej kroku i ponownie zastanawiając się, czy nie padłem ofiarą jakiegoś spisku. Z każdym krokiem serce biło mi coraz szybciej, ale nie zamierzałem dać Lovegood najmniejszej satysfakcji z tego, jak działa na mnie jej obecność – choć chyba nie należało to do najpilniej strzeżonych tajemnic tego świata.
- Cztery minuty siedem sekund. - Wyznałem, kiedy w końcu postanowiła się odezwać. Tyle dokładnie szliśmy przez las w milczeniu. Nie odrywając wzroku od Lovegood nawet nie zauważyłem anomalii przyrody, bardziej skupiony na analizowaniu jej nerwowych gestów. Dopiero dłuższa cisza między nami zmusiła mnie do rozejrzenia się wokół. - Słyszałem o tym miejscu, ale nigdy wcześniej tu nie byłem. Uważaj, bo teraz już będę wiedział, gdzie cię szukać, jeśli się zaszyjesz. - Próbowałem zabrzmieć poważnie, ale to od zarania było moją piętą Achillesa. - Dlaczego tutaj? - Zapytałem po chwili, próbując wyłowić spojrzenie Seliny, ale zamiast odpowiedzi, dostałem kolejne, niezwiązane z tematem pytanie. Pytanie, które automatycznie stało się punktem zapalnym do puszczenia wodzy wyobraźni, jakby jeszcze nie do końca dotarł do mnie fakt, że byliśmy na r a n d c e.
A może po prostu hasło szaleństwo podziałało na mnie jak płachta na byka.
- Wiesz... wesołe miasteczka są w porządku, ale obiło mi się o uszy, że w tych lasach całkiem łatwo można spotkać testrale. O ile jesteś w stanie je zobaczyć.
Ja na przykład jestem. Podobnie, jak co drugi pracownik biura aurorów.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
To nie tak, że na te sześć tygodni zapomniała. Wręcz przeciwnie. Przez pierwsze dwa wściekała się jak osa, smarując kilka obraźliwych listów do Fredericka, co on sobie wyobraża, zobowiązując j ą, Selinę Lovegood, najszczęśliwszą pod słońcem starą pannę (te pijane wieczory absolutnie nie były wywołane nieszczęśliwymi wspomnieniami związanymi z mężczyznami ani samotnością! I ktokolwiek uważa inaczej powinien spłonąć w ogniu piekielnym!), która przez całą ich znajomość nie dała mu ani razu do zrozumienia (te uśmiechy, podczas jej oczy ani drgnęły z widoku jego twarzy; te zaczepki i teksty rodem z podręcznika Półoblrzymie zaloty - jak rozpoznać, że czarodziej się w tobie kocha, cz.1 nie miały nic wspólnego z jakimś głupim uczuciem!) że jest zainteresowana nim w sposób (w jakikolwiek zresztą! A phi!), który dyktowałby mu taką śmiałość (zupełnie tak, jakby nigdy nie widziała przejawów jego szczenięcej odwagi), by mógł tak bezczelnie wystawiać się na nic innego jak odrzucenie i zawód (a ona przecież miała takie dobre s e r c e, że chciała go uchronić przed dalszym oszukiwaniem się i zwodzeniem), bo to właśnie miała zamiar mu zaserwować. I jeśli myślał, że jego psie oczy ją wzruszają, to powinien się dwa razy zastanowić, bo jakkolwiek nie chciałaby kopać leżącego, to Lis sam się o to prosił. Kilka pergaminów zgniotła i rzucała po pokoju, nieszczęśliwie trafiając swoją niczemu winną sowę (wcale nie celowała!), która w odwecie upuściła wszystkie wysłane listy tego dnia do Tamizy. Osa nigdy miała się nie domyślić, że trzyma takie mściwe stworzenie pod dachem, choć tłumaczyłoby to kilka korespondencyjnych nieporozumień, do których doszło na przestrzeni lat, odkąd to Alfred piastuje urząd posłańca.
A reszta czasu mijała jej ponownie. Tylko to wyklinanie było nieco inne. Dziwnie zawoalowane bezsilnością i rezygnacją, która przecież była jej obca. Nie potrafiła znaleźć żadnej alternatywy. Cierpiała, kiedy wolno dochodziło do niej, że będzie musiała się zmusić i jakoś przełknąć fakt, że na jakiś czas będzie musiała podać sobie rękę z innymi kobietami i - ich wzorem - porzucić swoje zwyczajowe problemy na te natury k o b i e c e j. Nigdy jeszcze nie była targana takimi wątpliwościami i przenigdy nie czuła takiej niepewności. Wkraczała na pole, które było jej kompletnie obce. Była mistrzynią psucia i destrukcji, a romantyczność zduszała już w zarodku.
I proszę. Merlinie, patrz, jak Selina Lovegood niweczy kolejną rzecz. S t a r a j ą c się.
Już czekał. Nie powinna być zaskoczona, choć dopiero zdała sobie sprawę z faktu, że zawsze to tak wyglądało. Wyczekujący i merdający ogonem na jej widok. Po raz pierwszy przestraszyła się na ten widok. Nie uderzył w nią sentyment, tylko mordercza, bezlitosna ś w i a d o m o ś ć. Och, jakże wolałaby tkwić w swym zaślepieniu! Frederick Fox jednak z olbrzymim okrucieństwem zabrał jej dłonie od oczu, nie pozwalając dłużej patrzeć na niego przez palce. Zwyczajnie nie była na to przygotowana. Wszystkie jej wymówki zderzały się ze słowami, które ciągle odbijały jej się w pamięci. Ale kompletnie najgorsze było to, że nie zrobił tak naprawdę nic złego. Żadne ze zdań, które skierował w jej stronę nie miało negatywnej konotacji. Był zdeterminowany, ale piekielnie łagodny i cierpliwy. I na samo wspomnienie drżały jej ręce. Nie musiała być alfą i omegą, by dojść do wniosku, że był dla niej za dobry. A ona przecież nigdy nie miała stać się lepsza.
Zmarszczyła brwi, ściągając usta, kiedy usłyszała jego osobliwy komplement. Oczywiście, że rzuciła mu TO spojrzenie! Czego oczekiwał?! Na jego wyjaśnienie zebrała poły płaszcza razem, zakrywając to, co się kryło pod nimi, otulając się materiałem.
-Co?-wydała z siebie wytrącona tym spostrzeżeniem, nie wiedząc do czego się odnosi. Przez chwilę przyglądała mu się w konsternacji, zanim podjęła temat tego miejsca na powrót. Pokiwała wolno głową, uśmiechając się do siebie, kiedy powiedział, że nigdy tu nie był. Oczywiście, że nie. Nigdy nie miał potrzeby. I dopiero teraz, na tą refleksję, poczuła zirytowanie. Zacisnęła palce w pięść, mrużąc na moment oczy. Przez niego tutaj przychodziła. Pieprzony, prawy, kompletnie niewinny lisek.
-Wiesz, mimo wszystko Quidditch jest sportem sporego ryzyka.-zauważyła, prawie sycząc słowa przez zęby, wyżywając się na nim Merlin-nawet-nie-wie-za-co. Wzięła oddech i wypuściła go szybko, tracąc nieco rezonu.
Odwróciła wzrok i przez chwilę milczała. Złapała wzrokiem konar wygięty w taki sposób, że aż zachęcał do tego, by na nim przysiąść i odeszła od niego na kilka kroków, nie zastanawiając się, czy do niej dołączy. I tak było pusto. Mogli rozmawiać swobodnie.
-Przychodzę tutaj od roku.-utkwiła w nim spojrzenie, zakleszczając go w nim z łatwością. Otworzyła usta, chcąc powiedzieć mu coś jeszcze, ale nagle bardzo zainteresował ją rękaw płaszcza, którym zaczęła się bawić.-Znalazłam tu kilka lisich nor. To dobre miejsce, by się w nim zaszyć.-stwierdziła, nie podnosząc oczu. Wzruszyła ramionami, jakby było jej obojętne czy ją tu znajdzie kiedyś czy nie.
W końcu jednak otrząsnęła się z tego dziwnego nastroju. Nie przeszło jej przez gardło: Nie wiem czy na randkach zazwyczaj poluje się na testrale..., ale musiała przerwać to chwilowe milczenie.
-Testrali jeszcze razem nie widzieliśmy!-wydała z siebie, wstając gwałtownie, gotowa ruszać tu i teraz. Nie czekała na nic.-No idziesz?-zapytała zniecierpliwiona, idealnie wchodząc w rolę, w której powinna czuć się swobodnie. Tak, jak kiedyś, czyż nie?
A reszta czasu mijała jej ponownie. Tylko to wyklinanie było nieco inne. Dziwnie zawoalowane bezsilnością i rezygnacją, która przecież była jej obca. Nie potrafiła znaleźć żadnej alternatywy. Cierpiała, kiedy wolno dochodziło do niej, że będzie musiała się zmusić i jakoś przełknąć fakt, że na jakiś czas będzie musiała podać sobie rękę z innymi kobietami i - ich wzorem - porzucić swoje zwyczajowe problemy na te natury k o b i e c e j. Nigdy jeszcze nie była targana takimi wątpliwościami i przenigdy nie czuła takiej niepewności. Wkraczała na pole, które było jej kompletnie obce. Była mistrzynią psucia i destrukcji, a romantyczność zduszała już w zarodku.
I proszę. Merlinie, patrz, jak Selina Lovegood niweczy kolejną rzecz. S t a r a j ą c się.
Już czekał. Nie powinna być zaskoczona, choć dopiero zdała sobie sprawę z faktu, że zawsze to tak wyglądało. Wyczekujący i merdający ogonem na jej widok. Po raz pierwszy przestraszyła się na ten widok. Nie uderzył w nią sentyment, tylko mordercza, bezlitosna ś w i a d o m o ś ć. Och, jakże wolałaby tkwić w swym zaślepieniu! Frederick Fox jednak z olbrzymim okrucieństwem zabrał jej dłonie od oczu, nie pozwalając dłużej patrzeć na niego przez palce. Zwyczajnie nie była na to przygotowana. Wszystkie jej wymówki zderzały się ze słowami, które ciągle odbijały jej się w pamięci. Ale kompletnie najgorsze było to, że nie zrobił tak naprawdę nic złego. Żadne ze zdań, które skierował w jej stronę nie miało negatywnej konotacji. Był zdeterminowany, ale piekielnie łagodny i cierpliwy. I na samo wspomnienie drżały jej ręce. Nie musiała być alfą i omegą, by dojść do wniosku, że był dla niej za dobry. A ona przecież nigdy nie miała stać się lepsza.
Zmarszczyła brwi, ściągając usta, kiedy usłyszała jego osobliwy komplement. Oczywiście, że rzuciła mu TO spojrzenie! Czego oczekiwał?! Na jego wyjaśnienie zebrała poły płaszcza razem, zakrywając to, co się kryło pod nimi, otulając się materiałem.
-Co?-wydała z siebie wytrącona tym spostrzeżeniem, nie wiedząc do czego się odnosi. Przez chwilę przyglądała mu się w konsternacji, zanim podjęła temat tego miejsca na powrót. Pokiwała wolno głową, uśmiechając się do siebie, kiedy powiedział, że nigdy tu nie był. Oczywiście, że nie. Nigdy nie miał potrzeby. I dopiero teraz, na tą refleksję, poczuła zirytowanie. Zacisnęła palce w pięść, mrużąc na moment oczy. Przez niego tutaj przychodziła. Pieprzony, prawy, kompletnie niewinny lisek.
-Wiesz, mimo wszystko Quidditch jest sportem sporego ryzyka.-zauważyła, prawie sycząc słowa przez zęby, wyżywając się na nim Merlin-nawet-nie-wie-za-co. Wzięła oddech i wypuściła go szybko, tracąc nieco rezonu.
Odwróciła wzrok i przez chwilę milczała. Złapała wzrokiem konar wygięty w taki sposób, że aż zachęcał do tego, by na nim przysiąść i odeszła od niego na kilka kroków, nie zastanawiając się, czy do niej dołączy. I tak było pusto. Mogli rozmawiać swobodnie.
-Przychodzę tutaj od roku.-utkwiła w nim spojrzenie, zakleszczając go w nim z łatwością. Otworzyła usta, chcąc powiedzieć mu coś jeszcze, ale nagle bardzo zainteresował ją rękaw płaszcza, którym zaczęła się bawić.-Znalazłam tu kilka lisich nor. To dobre miejsce, by się w nim zaszyć.-stwierdziła, nie podnosząc oczu. Wzruszyła ramionami, jakby było jej obojętne czy ją tu znajdzie kiedyś czy nie.
W końcu jednak otrząsnęła się z tego dziwnego nastroju. Nie przeszło jej przez gardło: Nie wiem czy na randkach zazwyczaj poluje się na testrale..., ale musiała przerwać to chwilowe milczenie.
-Testrali jeszcze razem nie widzieliśmy!-wydała z siebie, wstając gwałtownie, gotowa ruszać tu i teraz. Nie czekała na nic.-No idziesz?-zapytała zniecierpliwiona, idealnie wchodząc w rolę, w której powinna czuć się swobodnie. Tak, jak kiedyś, czyż nie?
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Randka. R a n d k a z Seliną Lovegood. Brzmi to tak abstrakcyjnie, że nawet nie wiem, czego mogę się spodziewać. Płonięcia na stosie? Łamania kołem? Ciastka obłożonego klątwą? Trucizny wlanej do ucha? Każda z tych rzeczy brzmiała dla mnie tak samo śmiesznie, co prawdopodobnie. I uznajcie mnie za szaleńca – ale to jest w tym wszystkim najlepsze. Zupełnie jak sporty wysokiego ryzyka. Uwalnianie adrenaliny. Kiedyś szło nam to całkiem nieźle. I potrzebowaliśmy siebie nawzajem, żeby się napędzać. Nieustanny wyścig, w którym zawsze dumnie przybierałem swoją rolę przegranego. Nie widzisz tego? Nie umiem stać w miejscu. Całe moje życie to jedna, wielka ucieczka. Uciekłem od nazwiska. Rodziny. Obowiązków. Od życia. A kiedy tego było mało, pobiegłem na koniec świata. Przecież tak cię spotkałem. Biegnąc. Co prawda był to bieg dość leniwy, ale już wtedy musiałaś wyczuć, że s t a t e c z n o ś ć nie idzie ze mną w parze.
Musiało ci się to spodobać. Chociaż trochę.
Nie wiem, jaki obraz mnie ułożyłaś sobie w głowie, ale ludzi bardzo łatwo oszukać i nikt nie wie o tym lepiej, niż my sami. Ty masz swoją twardą, nie do zdarcia skorupę. Dość ciekawym wydają mi się jej skrajnie kontrastowe właściwości. Emanuje chłodem i kokieterią jednocześnie. Nie zapieraj się, że nie potrafisz uwodzić. Dobrze wiesz przecież, że mężczyźni uwielbiają zdobywać. Ja jestem chyba jakimś ekstremalnym (sam dźwięk tego słowa jakby przyprawia mnie o przyjemne dreszcze) przypadkiem. Wszedłem na Mount Everest, gdzie – nawet, jako czarodziej! - musiałem zmierzyć się z własnymi słabościami, z człowieczeństwem, a ty nadal pozostajesz nieosiągalna. Tylko widzisz, ja też mam swoją projekcję. Właśnie tę za poczciwą, za dobrą, za wyrozumiałą, za wesołą.
Za idealną.
Nie ma skuteczniejszego lekarstwa na wyrzucenie z głowy pasma życiowych niepowodzeń. Bycie p r a w y m nic mnie nie kosztuje, czysty wolontariat. Z profitami. Taki ze mnie przebiegły lis. Wiesz, stchórzyłem przed scenariuszem, który był mi pisany. Prysnąłem, zachowując się egoistycznie i zostawiając własne siostry na pastwę ślepego losu, czy też raczej woli rodziców. Nic szlachetnego. Nawet Megara nie potrafi mi tego wybaczyć, choć jako jedyna utrzymuje ze mną kontakt. Rzecz jasna to nie wszystko. Porzuciłem nie tylko siostry, ale i masę innych kobiet, które uwierzyły w tę moją idealność. Mówiły, że mnie kochają. Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć tym samym. Mógłbym zrzucić winę na ciebie, bo w sumie to ty połknęłaś mi serce, ale ponieważ go nie posiadałem, to nawet nie zdążyłem się przejąć. Żadna z nich nie była tobą. Upartą, działającą na wspak, niepoważną, łapiącą w lot wszystkie moje abstrakcyjne pomysły, zadziorną Seliną Lovegood.
Taki właśnie byłem bez skazy. Takim najwyraźniej chciałaś mnie widzieć.
- Cztery minuty siedem sekund. Twój aktualny rekord w milczeniu. Kto wie, może jeszcze dzisiaj uda się go pobić. - Wzruszam ramionami od niechcenia, rzucając ci rękawicę i uśmiechając się jakoś tak enigmatycznie. Potrafisz przecież rywalizować we wszystkim, a najchętniej sama ze sobą. Wspaniałomyślnie podsuwam ci najbardziej abstrakcyjne motywy, abyś nie była skazana na nudę.
Ja, Fantastyczny Pan Lis.
Nieco skonsternowała mnie nagła wzmianka o quidditchu, która nie zdawała się nawiązywać do niczego konkretnego, a może po prostu nie byłem wystarczająco bystry, by zwietrzyć jakiś podstęp. Twój ostry ton mnie nie odstraszał. Musiałabyś się bardziej postarać, żebym się zniechęcił. Tylko nie rób z tego wyzwania, bo obawiam się, że nie zniosłabyś porażki.
- Zaszywasz się. Od roku. Bo są tu l i s i e nory. - Powoli analizuję fakty, łypiąc na ciebie podejrzliwym okiem. - A teraz przyprowadzasz mnie tutaj. Czternastego lutego. Bo mamy randkę. - Buduję napięcie mierząc cię wzrokiem w milczeniu. - Nie widzę powiązań. - Stwierdzam naukowym tonem, mówiąc dokładnie to, co chcesz usłyszeć.
Ale pod kurtyną rozbawienia i obojętności moje myśli eksplodują. Wielki wybuch. Nowe galaktyki. I przede wszystkim – czarna dziura.
Nie dziwi mnie twoja nagła zmiana nastroju. Byłbym wręcz oburzony, gdybyś puściła moje słowa mimo uszu. I już nie liczy się nic innego, jak to, że ruszamy razem ku przygodzie. Zupełnie nieprzygotowani, zdani tylko na siebie, zjadani przez szczenięcą ciekawość. Jak za dawnych czasów. Ruszam w krok za tobą, tylko po to, by zgubić się w lesie.
- Wiem, że na randki raczej nie bierze się surowego mięsa – sprawia mi dziwną satysfakcję wypominanie ci, w jakim celu się tutaj spotkaliśmy – ale może akurat masz przy sobie kawałek? Kto wie, czy w drodze na nasze spotkanie nie upolowałaś jakiegoś cichego wielbiciela... - nierozważnie puszczam wodze fantazji, szczerząc się do ciebie w najlepsze. Póki jeszcze mam wszystkie zęby. - Jesteś pewna, że chcesz je odnaleźć? - Mówię tonem śmiertelnie poważnym, na moment zatrzymując się przed tobą i tym samym zagradzając ci drogę. Tak pewnie musi wyglądać zdrowy rozsądek. - Selino. - Wypowiadam jej imię, żeby zabrzmieć jeszcze bardziej dramatycznie. - Jeśli trafimy chociaż na jednego, będziesz musiała być miła, żeby nie zostać walentynkowym obiadem. - Wyginam usta w podkówkę, prawdopodobnie tymi słowami podpisując swój kontrakt ze śmiercią. Ale bardzo wczułem się w ten sport. W sensie w randki ekstremalne. Czy też może randkę. To pierwsza taka. I być może ostatnia. Muszę korzystać.
No ale koniec końców jestem przecież dobrym, poczciwym Lisem, który troszczy się o innych.
Jeśli po tych słowach jeszcze żyję, to pewnie rozglądam się za śladami, które mogłyby pozostawić testrale.
Musiało ci się to spodobać. Chociaż trochę.
Nie wiem, jaki obraz mnie ułożyłaś sobie w głowie, ale ludzi bardzo łatwo oszukać i nikt nie wie o tym lepiej, niż my sami. Ty masz swoją twardą, nie do zdarcia skorupę. Dość ciekawym wydają mi się jej skrajnie kontrastowe właściwości. Emanuje chłodem i kokieterią jednocześnie. Nie zapieraj się, że nie potrafisz uwodzić. Dobrze wiesz przecież, że mężczyźni uwielbiają zdobywać. Ja jestem chyba jakimś ekstremalnym (sam dźwięk tego słowa jakby przyprawia mnie o przyjemne dreszcze) przypadkiem. Wszedłem na Mount Everest, gdzie – nawet, jako czarodziej! - musiałem zmierzyć się z własnymi słabościami, z człowieczeństwem, a ty nadal pozostajesz nieosiągalna. Tylko widzisz, ja też mam swoją projekcję. Właśnie tę za poczciwą, za dobrą, za wyrozumiałą, za wesołą.
Za idealną.
Nie ma skuteczniejszego lekarstwa na wyrzucenie z głowy pasma życiowych niepowodzeń. Bycie p r a w y m nic mnie nie kosztuje, czysty wolontariat. Z profitami. Taki ze mnie przebiegły lis. Wiesz, stchórzyłem przed scenariuszem, który był mi pisany. Prysnąłem, zachowując się egoistycznie i zostawiając własne siostry na pastwę ślepego losu, czy też raczej woli rodziców. Nic szlachetnego. Nawet Megara nie potrafi mi tego wybaczyć, choć jako jedyna utrzymuje ze mną kontakt. Rzecz jasna to nie wszystko. Porzuciłem nie tylko siostry, ale i masę innych kobiet, które uwierzyły w tę moją idealność. Mówiły, że mnie kochają. Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć tym samym. Mógłbym zrzucić winę na ciebie, bo w sumie to ty połknęłaś mi serce, ale ponieważ go nie posiadałem, to nawet nie zdążyłem się przejąć. Żadna z nich nie była tobą. Upartą, działającą na wspak, niepoważną, łapiącą w lot wszystkie moje abstrakcyjne pomysły, zadziorną Seliną Lovegood.
Taki właśnie byłem bez skazy. Takim najwyraźniej chciałaś mnie widzieć.
- Cztery minuty siedem sekund. Twój aktualny rekord w milczeniu. Kto wie, może jeszcze dzisiaj uda się go pobić. - Wzruszam ramionami od niechcenia, rzucając ci rękawicę i uśmiechając się jakoś tak enigmatycznie. Potrafisz przecież rywalizować we wszystkim, a najchętniej sama ze sobą. Wspaniałomyślnie podsuwam ci najbardziej abstrakcyjne motywy, abyś nie była skazana na nudę.
Ja, Fantastyczny Pan Lis.
Nieco skonsternowała mnie nagła wzmianka o quidditchu, która nie zdawała się nawiązywać do niczego konkretnego, a może po prostu nie byłem wystarczająco bystry, by zwietrzyć jakiś podstęp. Twój ostry ton mnie nie odstraszał. Musiałabyś się bardziej postarać, żebym się zniechęcił. Tylko nie rób z tego wyzwania, bo obawiam się, że nie zniosłabyś porażki.
- Zaszywasz się. Od roku. Bo są tu l i s i e nory. - Powoli analizuję fakty, łypiąc na ciebie podejrzliwym okiem. - A teraz przyprowadzasz mnie tutaj. Czternastego lutego. Bo mamy randkę. - Buduję napięcie mierząc cię wzrokiem w milczeniu. - Nie widzę powiązań. - Stwierdzam naukowym tonem, mówiąc dokładnie to, co chcesz usłyszeć.
Ale pod kurtyną rozbawienia i obojętności moje myśli eksplodują. Wielki wybuch. Nowe galaktyki. I przede wszystkim – czarna dziura.
Nie dziwi mnie twoja nagła zmiana nastroju. Byłbym wręcz oburzony, gdybyś puściła moje słowa mimo uszu. I już nie liczy się nic innego, jak to, że ruszamy razem ku przygodzie. Zupełnie nieprzygotowani, zdani tylko na siebie, zjadani przez szczenięcą ciekawość. Jak za dawnych czasów. Ruszam w krok za tobą, tylko po to, by zgubić się w lesie.
- Wiem, że na randki raczej nie bierze się surowego mięsa – sprawia mi dziwną satysfakcję wypominanie ci, w jakim celu się tutaj spotkaliśmy – ale może akurat masz przy sobie kawałek? Kto wie, czy w drodze na nasze spotkanie nie upolowałaś jakiegoś cichego wielbiciela... - nierozważnie puszczam wodze fantazji, szczerząc się do ciebie w najlepsze. Póki jeszcze mam wszystkie zęby. - Jesteś pewna, że chcesz je odnaleźć? - Mówię tonem śmiertelnie poważnym, na moment zatrzymując się przed tobą i tym samym zagradzając ci drogę. Tak pewnie musi wyglądać zdrowy rozsądek. - Selino. - Wypowiadam jej imię, żeby zabrzmieć jeszcze bardziej dramatycznie. - Jeśli trafimy chociaż na jednego, będziesz musiała być miła, żeby nie zostać walentynkowym obiadem. - Wyginam usta w podkówkę, prawdopodobnie tymi słowami podpisując swój kontrakt ze śmiercią. Ale bardzo wczułem się w ten sport. W sensie w randki ekstremalne. Czy też może randkę. To pierwsza taka. I być może ostatnia. Muszę korzystać.
No ale koniec końców jestem przecież dobrym, poczciwym Lisem, który troszczy się o innych.
Jeśli po tych słowach jeszcze żyję, to pewnie rozglądam się za śladami, które mogłyby pozostawić testrale.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Obejrzała się na niego tylko raz kiedy szli. Przez resztę czasu go ignorowała. Bo właśnie to robi się na randkach z Seliną Lovegood. Milczy. I umiera z niepokoju na to, co stanie się za chwilę.
Frederick Fox. Człowiek, który odrzucił nazwisko i wszystko, co świat miał mu w związku z tym do zaoferowania, by być wolnym duchem. Robił wszystko, co zakrawało o odrobinę zabawy. Nie był jednak tym typem, którego największą ambicją były zakrapiane imprezy i zawody kto więcej wypije (och, jakże się myliła! - patrz Święta Zakonu), nigdy nie przejawiał sadystycznych predyspozycji z czerpania satysfakcji z krzywdzenia innych, charakteryzując się raczej zaraźliwą ciekawością, aniżeli ignorancją godną arystokraty. Gdyby tylko poznała go jako Lycusa Malfoya, uznałaby go za wszystko czym nie był. Zupełnie tak, jakby za punkt honoru wziął sobie to, by grubą linią oddzielić się od przeszłości. Pewnie najchętniej zrobiłby sobie transfuzję krwi i wymienił ją na tą odrobinę mniej czystą, by poczuć się lepiej ze samym sobą. O ile kiedykolwiek czuł się źle w swojej skórze. Bo on, nieważne co by mu się nie powiedziało, nigdy nie tracił pewności siebie, zupełnie tak, jakby jego poczucie wartości było jakąś pieprzoną boją, której nie da się zatopić. Nie uwierzył w jej nienawiść. Jako j e d y n a istota na kuli ziemskiej nie dał się jej sprowokować. Ani razu. Znosił jej wybuchy, jedynie poważniejąc, kiedy przeginała. Był taki... taki...kochany nieznośnie zbyt-za-bardzo-dobry! Bo w jej oczach taki był. Praktycznie idealny. Był jak jakiś posąg, którego nie da się poruszyć - niezależnie od wszystkiego nie dawał się zmienić, jakby uznawał prąd rzeki za nieistniejący. Woda zdawała się nawet nie żłobić w nim jakichkolwiek ubytków. Nieskalany. I co jest niewiarygodnie ironiczne, cyniczna, sztywna Lovegood, dla której opowiedzenie żartu typu puk-puk byłoby największą rysą na dumie, najbardziej ceniła sobie właśnie jego humor, który nie znikał nawet w momencie, kiedy kobieta, którą kochał, właśnie łamała mu serce. To sprawiało, że nawet na tym skutym z lodu pojawiały się rysy.
Ale jednocześnie, mimo szczerego przekonania, że jest on zbyt dobry dla niej, nie doceniała go. Zaskoczył ją ostatnio stanowczością. Zupełnie tak, jakby miała jeden obraz w głowie i nie mogła pogodzić się z tym, że ma on również inne odcienie. Zapomniała, że lis był tak naprawdę wilkiem w przebraniu, który tylko od czasu do czasu piłował sobie zęby, wybierając jakąś irracjonalną drogę trudniejszych wyborów, przecząc swojej naturze. I jednym z tych wyzwań była ona. Kolejna rzecz, której nikt się nie spodziewał. Wbrew wszystkiemu. Kobieta, której natura była tak odmienna od jego własnej, choć jej życiowa zasada brzmiała dosyć podobnie - przeciw każdemu. Trudność, jaką miał przed sobą było zwieńczeniem szeregu porażek spowodowanych niedoścignięciem utopijnych idei. Bo Fox tak naprawdę był idealistą, prawda? Ale nadzieja przecież umiera ostatnia. I Selina, mimo całej swojej nienawiści do podobnej naiwności, dawała się gość łatwo przekonywać. Zwłaszcza do tych najgłupszych pomysłów.
-To brzmi jak wspaniały pomysł. Być może założymy nowy wpis w księdze Guinnessa, choć nie wiem czy będą zainteresowani faktem ile najdłużej można milczeć na randce.-sarknęła, wywracając oczami, chwaląc się przy okazji swoją najnowszą fascynacją pełną faktów bezużytecznych. Księga Guinnessa. 1000 faktów o świecie. Powinni wydać czarodziejską wersję. Może jeśli się pospieszy, to uda jej się ubiec innych?
Kiedy zaczął analizować jej słowa, skrzyżowała obronnie ręce na klatce piersiowej i wyprostowała się, gotowa bronić każdego słowa, jakie wypowiedziała dzisiejszego wieczoru. Nie pamiętała kiedy ostatnio zadzierała tak wysoko nos do góry. Odpowiednia postawa była jednak kluczem do wygrania potyczek na bycie liderem rozmowy. A ona definitywnie nie miała zamiaru podupadać na pewności siebie przez własne gadanie!
-Nie widzę w tym nic dziwnego.-obruszyła się więc, obierając najlepszą taktykę jaką mogła sobie wybrać. Naburmuszyła się.-Cóż, jedna rzecz tutaj nie pasuje, to fakt.-przyznała po chwili, rzucając mu to intensywne spojrzenie, które momentalnie wskazywało winnego. Jego. Tak, by nikt nie miał wątpliwości.
Jej myśli za to nie galopowały. Wyrzuciła z siebie co chciała i spotkała się z całkiem akceptowalną reakcją. Nie podejrzewała niczego. Właściwie to myślała, że uszło jej płazem. Uff, a miała takie opory przed wypowiedzeniem swych motywów! Jak dobrze, że ma to już za sobą!
Uwielbiała ten las. Chodziła tutaj po każdym treningu, raz nawet prawie zostając podwieczorkiem pewnego bardzo brzydkiego, bardzo dużego i bardzo niegrzecznego wilkołaka, którego nikt jeszcze nie złapał. Co za ulga, że dziś nie było pełni! Nie zmieniało to jednak wszystko faktu, że - jak każda kobieta, jakkolwiek nie chciałaby się do tego przyznać - nie posiadała orientacji w terenie.
Obróciła się gwałtownie. Gniewnie. Mierząc śmiertelnym palcem w mężczyznę. Niech lepiej uważa co mówi, a nie zawaha się użyć tej morderczej broni!
-Zawsze byłam zdania, że najlepsze jest to najświeższe.-odpowiedziała mu z szerokim, przyjemnym uśmiechem na twarzy.-Wyglądasz dobrze, więc oszczędziłam sobie pasienia ciebie na siłę. Mam nadzieję, że dbasz o kondycję, bo żylaste ciała smakują najgorzej.-zrelacjonowała swój plan, unosząc brwi, jakby czekała na reakcję. Ruszyła dalej, nie czekając już dłużej, kiedy ten bezczelnie zagrodził jej drogę. Wypuściła ze złością powietrze, nie kryjąc zniecierpliwienia. No a co mają innego robić?! Przecież nie rozłożą koca na polanie i nie będą się migdalić przez całe popołudnie jak normalni ludzie!-Nie wyobrażam sobie co innego mogłoby mi sprawić więcej przyjemności.-zadrwiła, raz jeszcze rozszerzając usta na boki w mechanicznym grymasie. Westchnęła z coraz większym rozdrażnieniem, kiedy ten postanowił nigdy nie przestać mówić. Może jednak powinna zastanowić się nad jakimiś sposobami na uciszenie go?-Nie, mój drogi. Od tego mam ciebie.-odpowiedziała, nie kryjąc zirytowania, by ruszyć przed siebie, tylko klepiąc go po ramieniu na przypieczętowanie jej losu, choć jej kroki brzmiały zdecydowanie zbyt ciężko jak na zamknięcie tej sprawy.
Istniała spora szansa, że testrale jednak uciekły, nie chcąc być świadkiem tego, co się tutaj będzie rozgrywać.
Frederick Fox. Człowiek, który odrzucił nazwisko i wszystko, co świat miał mu w związku z tym do zaoferowania, by być wolnym duchem. Robił wszystko, co zakrawało o odrobinę zabawy. Nie był jednak tym typem, którego największą ambicją były zakrapiane imprezy i zawody kto więcej wypije (och, jakże się myliła! - patrz Święta Zakonu), nigdy nie przejawiał sadystycznych predyspozycji z czerpania satysfakcji z krzywdzenia innych, charakteryzując się raczej zaraźliwą ciekawością, aniżeli ignorancją godną arystokraty. Gdyby tylko poznała go jako Lycusa Malfoya, uznałaby go za wszystko czym nie był. Zupełnie tak, jakby za punkt honoru wziął sobie to, by grubą linią oddzielić się od przeszłości. Pewnie najchętniej zrobiłby sobie transfuzję krwi i wymienił ją na tą odrobinę mniej czystą, by poczuć się lepiej ze samym sobą. O ile kiedykolwiek czuł się źle w swojej skórze. Bo on, nieważne co by mu się nie powiedziało, nigdy nie tracił pewności siebie, zupełnie tak, jakby jego poczucie wartości było jakąś pieprzoną boją, której nie da się zatopić. Nie uwierzył w jej nienawiść. Jako j e d y n a istota na kuli ziemskiej nie dał się jej sprowokować. Ani razu. Znosił jej wybuchy, jedynie poważniejąc, kiedy przeginała. Był taki... taki...
Ale jednocześnie, mimo szczerego przekonania, że jest on zbyt dobry dla niej, nie doceniała go. Zaskoczył ją ostatnio stanowczością. Zupełnie tak, jakby miała jeden obraz w głowie i nie mogła pogodzić się z tym, że ma on również inne odcienie. Zapomniała, że lis był tak naprawdę wilkiem w przebraniu, który tylko od czasu do czasu piłował sobie zęby, wybierając jakąś irracjonalną drogę trudniejszych wyborów, przecząc swojej naturze. I jednym z tych wyzwań była ona. Kolejna rzecz, której nikt się nie spodziewał. Wbrew wszystkiemu. Kobieta, której natura była tak odmienna od jego własnej, choć jej życiowa zasada brzmiała dosyć podobnie - przeciw każdemu. Trudność, jaką miał przed sobą było zwieńczeniem szeregu porażek spowodowanych niedoścignięciem utopijnych idei. Bo Fox tak naprawdę był idealistą, prawda? Ale nadzieja przecież umiera ostatnia. I Selina, mimo całej swojej nienawiści do podobnej naiwności, dawała się gość łatwo przekonywać. Zwłaszcza do tych najgłupszych pomysłów.
-To brzmi jak wspaniały pomysł. Być może założymy nowy wpis w księdze Guinnessa, choć nie wiem czy będą zainteresowani faktem ile najdłużej można milczeć na randce.-sarknęła, wywracając oczami, chwaląc się przy okazji swoją najnowszą fascynacją pełną faktów bezużytecznych. Księga Guinnessa. 1000 faktów o świecie. Powinni wydać czarodziejską wersję. Może jeśli się pospieszy, to uda jej się ubiec innych?
Kiedy zaczął analizować jej słowa, skrzyżowała obronnie ręce na klatce piersiowej i wyprostowała się, gotowa bronić każdego słowa, jakie wypowiedziała dzisiejszego wieczoru. Nie pamiętała kiedy ostatnio zadzierała tak wysoko nos do góry. Odpowiednia postawa była jednak kluczem do wygrania potyczek na bycie liderem rozmowy. A ona definitywnie nie miała zamiaru podupadać na pewności siebie przez własne gadanie!
-Nie widzę w tym nic dziwnego.-obruszyła się więc, obierając najlepszą taktykę jaką mogła sobie wybrać. Naburmuszyła się.-Cóż, jedna rzecz tutaj nie pasuje, to fakt.-przyznała po chwili, rzucając mu to intensywne spojrzenie, które momentalnie wskazywało winnego. Jego. Tak, by nikt nie miał wątpliwości.
Jej myśli za to nie galopowały. Wyrzuciła z siebie co chciała i spotkała się z całkiem akceptowalną reakcją. Nie podejrzewała niczego. Właściwie to myślała, że uszło jej płazem. Uff, a miała takie opory przed wypowiedzeniem swych motywów! Jak dobrze, że ma to już za sobą!
Uwielbiała ten las. Chodziła tutaj po każdym treningu, raz nawet prawie zostając podwieczorkiem pewnego bardzo brzydkiego, bardzo dużego i bardzo niegrzecznego wilkołaka, którego nikt jeszcze nie złapał. Co za ulga, że dziś nie było pełni! Nie zmieniało to jednak wszystko faktu, że - jak każda kobieta, jakkolwiek nie chciałaby się do tego przyznać - nie posiadała orientacji w terenie.
Obróciła się gwałtownie. Gniewnie. Mierząc śmiertelnym palcem w mężczyznę. Niech lepiej uważa co mówi, a nie zawaha się użyć tej morderczej broni!
-Zawsze byłam zdania, że najlepsze jest to najświeższe.-odpowiedziała mu z szerokim, przyjemnym uśmiechem na twarzy.-Wyglądasz dobrze, więc oszczędziłam sobie pasienia ciebie na siłę. Mam nadzieję, że dbasz o kondycję, bo żylaste ciała smakują najgorzej.-zrelacjonowała swój plan, unosząc brwi, jakby czekała na reakcję. Ruszyła dalej, nie czekając już dłużej, kiedy ten bezczelnie zagrodził jej drogę. Wypuściła ze złością powietrze, nie kryjąc zniecierpliwienia. No a co mają innego robić?! Przecież nie rozłożą koca na polanie i nie będą się migdalić przez całe popołudnie jak normalni ludzie!-Nie wyobrażam sobie co innego mogłoby mi sprawić więcej przyjemności.-zadrwiła, raz jeszcze rozszerzając usta na boki w mechanicznym grymasie. Westchnęła z coraz większym rozdrażnieniem, kiedy ten postanowił nigdy nie przestać mówić. Może jednak powinna zastanowić się nad jakimiś sposobami na uciszenie go?-Nie, mój drogi. Od tego mam ciebie.-odpowiedziała, nie kryjąc zirytowania, by ruszyć przed siebie, tylko klepiąc go po ramieniu na przypieczętowanie jej losu, choć jej kroki brzmiały zdecydowanie zbyt ciężko jak na zamknięcie tej sprawy.
Istniała spora szansa, że testrale jednak uciekły, nie chcąc być świadkiem tego, co się tutaj będzie rozgrywać.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaskakujące jest to, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, pomimo iż na pierwszy rzut oka stanowimy dwa, niemożliwe do współzaistnienia żywioły. Ale czy naszą siłą nie jest upór? Wytrwałość? Dążenie po trupach do celu? Ślepe zapatrzenie w obrane idee? Do tego stopnia, że pomimo działania zewnętrznych bodźców, nawet najbardziej racjonalnych, wolimy trwać w swoim szaleństwie? Musimy być szaleni. Ty i ja. Tylko szaleńcy mogą pozwolić sobie na luksus zwany wolnością. Różnią nas tylko środki, Selino. Ty wolisz otwartą wojnę i rozlew krwi. Ja działanie z ukrycia i zjednywanie sojuszników.
Nigdy nie było żadnego Lycusa Malfoya. Ktoś nazwał tak tylko mój kokon, który więził bezczelną, pewną swoich działań, krnąbrną bestię, gotową rozrywać gardła wszystkim arystokratom i podbijać serca uciśnionych. Miałem naturę bohatera. Poszukiwacza przygód. Odkrywcy. Od zawsze – nawet wtedy, kiedy jeszcze nie do końca o tym wiedziałem. Porzucenie wszystkiego, co posiadałem, musiało mnie uczynić dwa razy silniejszym, tak samo, jak utrata ciebie na rok sprawiła, że na dobre uodporniłem się na wszystkie rodzaje jadów, jakie próbowałaś sączyć. To też nas różni. Nie boję się spaść ze szczytu na sam dół. Upadki nie są przyjemne, owszem, rehabilitacja czasami zajmuje zbyt wiele czasu, a niektóre rzeczy nie działają tak, jak przed kontuzją. Spotykam się oko w oko z dnem piekielnej otchłani, gdzie zwykle nie pragnie się niczego bardziej od śmierci, ale znalezienie w sobie siły na pokonanie własnej natury kawałek po kawałku buduje mi nowy, niezniszczalny pancerz.
Nie złamiesz mi serca. Chcesz wiedzieć, dlaczego? Bo tak postanowiłem. I sama wiesz najlepiej, jaką moc mają takie postanowienia.
Praktycznie nieskończoną.
Znoszę twoje towarzystwo. Nie łaskawie. Znoszę je z przyjemnością, bo sprawiasz, że krew pod skórą zaczyna mi krążyć szybciej. Że jestem w stanie pokonać własne ograniczenia, tylko po to, by zobaczyć błysk w twoim oku. Podczas gdy preferuję bezlitosną szczerość, ty zmuszasz mnie do gry słów. Potrafisz wykrzesać ze mnie ogień, którym jestem w stanie poskromić ciebie. Nie wiem, czy robisz to z premedytacją, czy zupełnie nieświadomie. Ale wszystkie te rzeczy sprawiają, że jest mi po prostu dobrze.
- Słyszałem o tej księdze. - Dziwi mnie jednak, że ty również. Zawsze wydawało mi się, że w stosunku do mugoli jesteś niepokojąco zdystansowana, choć twoja wrodzona ciekawość mogła tłumaczyć wszystko. Nawet to, że wybrałaś się ze mną na randkę – choć śmiem twierdzić, że była ona tylko jednym z wielu czynników składowych wpływających na list, którym mnie dziś z a s z c z y c i ł a ś. - Choć wydało mi się niepokojące to, że nie było w niej wzmiance na twój temat. A jeśli chodzi o ten konkretny rekord, mniemam, że z większym zainteresowaniem spotkałby się powód, dla którego można tak długo milczeć. - Odparłem enigmatycznie. - Na randce. - Dodałem pospiesznie z łebskim uśmiechem, obserwując malujące się na twojej twarzy niezadowolenie.
Miałem to w nosie. Mogłaś sobie w każdej chwili po prostu pójść do domu. Jeden trzask, do widzenia Panie Lisie. A jednak przyprowadziłaś mnie do jakiegoś istotnego dla ciebie miejsca.
- Ależ ja również, właśnie to przyznałem. - Przytaknąłem energicznie głową na twoje słowa, po czym udałem zdziwionego, gdy podważyłaś ich sens. Złapałaś haczyk. Sama zaczęłaś temat. - Co takiego twoim zdaniem tu nie pasuje?
Uznaj mnie za masochistę, ale lubiłem, kiedy rzucałaś mi te nie znoszące sprzeciwu spojrzenia, które w zamierzeniu zapewne miały posłać mnie do grobu, albo przynajmniej zjeżyć włos na głowie i chwycić za gardło – tak, abym nie wydał już z siebie żadnego dźwięku. Odpowiadałem ci wtedy zawsze tak samo: swoim nonszalanckim uśmiechem, który miał w poważaniu wszystkie te sygnały ostrzegawcze. Przecież to tylko twoje barwy ochronne, Lovegood. Nie nabierzesz mnie.
- Podejrzanie mocno martwi cię dieta testrali. Przyznaj się, że w twoich słowach czai się ukryta ciekawość o stan mojej tkanki mięśniowej. - Zamiast zamartwiać się losem, który dla mnie przygotowałaś, wolę odwrócić kota ogonem, puszczając ci perskie oko, jakby ten gest miał zmyć ze mnie wszystkie ewentualne (podkreślam, ewentualne) winy za niewyparzony język.
Twój też nie był bez skazy.
- Och, no tak. W końcu to stworzenia, które uważa się za przynoszące nieszczęście. Niech zgadnę, masz już plan, żeby przekuć je w broń na swoich wrogów. Czyli, jeśli się nie mylę, cały świat jest w niebezpieczeństwie. - Wziąłem głęboki wdech, teatralnie łapiąc się za pierś. Mój talent aktorski w udawaniu zaskoczonego i przerażonego powinien zostać przez ciebie doceniony. - Tylko pamiętaj, że jestem aurorem. Może będę próbował cię powstrzymać. - Dodaję po chwili, jakby zdawkowo, nakręcając kolejny nieprawdopodobny scenariusz.
A może wcale się nie myliłem.
- Ja wiem, że złego licho nie bierze, ale to chyba nie działa w przypadku testrali. One robią wszystko na odwrót. Zupełnie jak my. - Wzruszyłem ramionami, ni to rozbawiony, ni chłodny, by po chwili ruszyć za tobą. Suche gałęzie chrupały nam pod stopami, a szelest obumarłych liści grał leśną melodię, wypełniając ciszę, która stawała się coraz bardziej uporczywa. Zwłaszcza, że gdzieś wcześniej w powietrzu zawisło pytane, którego nie zdążyłem zadać.
- Dlaczego właściwie je widzisz. W sensie testrale.
Nawet nie liczyłem na odpowiedź. Ale musiałem robić swoje.
Nigdy nie było żadnego Lycusa Malfoya. Ktoś nazwał tak tylko mój kokon, który więził bezczelną, pewną swoich działań, krnąbrną bestię, gotową rozrywać gardła wszystkim arystokratom i podbijać serca uciśnionych. Miałem naturę bohatera. Poszukiwacza przygód. Odkrywcy. Od zawsze – nawet wtedy, kiedy jeszcze nie do końca o tym wiedziałem. Porzucenie wszystkiego, co posiadałem, musiało mnie uczynić dwa razy silniejszym, tak samo, jak utrata ciebie na rok sprawiła, że na dobre uodporniłem się na wszystkie rodzaje jadów, jakie próbowałaś sączyć. To też nas różni. Nie boję się spaść ze szczytu na sam dół. Upadki nie są przyjemne, owszem, rehabilitacja czasami zajmuje zbyt wiele czasu, a niektóre rzeczy nie działają tak, jak przed kontuzją. Spotykam się oko w oko z dnem piekielnej otchłani, gdzie zwykle nie pragnie się niczego bardziej od śmierci, ale znalezienie w sobie siły na pokonanie własnej natury kawałek po kawałku buduje mi nowy, niezniszczalny pancerz.
Nie złamiesz mi serca. Chcesz wiedzieć, dlaczego? Bo tak postanowiłem. I sama wiesz najlepiej, jaką moc mają takie postanowienia.
Praktycznie nieskończoną.
Znoszę twoje towarzystwo. Nie łaskawie. Znoszę je z przyjemnością, bo sprawiasz, że krew pod skórą zaczyna mi krążyć szybciej. Że jestem w stanie pokonać własne ograniczenia, tylko po to, by zobaczyć błysk w twoim oku. Podczas gdy preferuję bezlitosną szczerość, ty zmuszasz mnie do gry słów. Potrafisz wykrzesać ze mnie ogień, którym jestem w stanie poskromić ciebie. Nie wiem, czy robisz to z premedytacją, czy zupełnie nieświadomie. Ale wszystkie te rzeczy sprawiają, że jest mi po prostu dobrze.
- Słyszałem o tej księdze. - Dziwi mnie jednak, że ty również. Zawsze wydawało mi się, że w stosunku do mugoli jesteś niepokojąco zdystansowana, choć twoja wrodzona ciekawość mogła tłumaczyć wszystko. Nawet to, że wybrałaś się ze mną na randkę – choć śmiem twierdzić, że była ona tylko jednym z wielu czynników składowych wpływających na list, którym mnie dziś z a s z c z y c i ł a ś. - Choć wydało mi się niepokojące to, że nie było w niej wzmiance na twój temat. A jeśli chodzi o ten konkretny rekord, mniemam, że z większym zainteresowaniem spotkałby się powód, dla którego można tak długo milczeć. - Odparłem enigmatycznie. - Na randce. - Dodałem pospiesznie z łebskim uśmiechem, obserwując malujące się na twojej twarzy niezadowolenie.
Miałem to w nosie. Mogłaś sobie w każdej chwili po prostu pójść do domu. Jeden trzask, do widzenia Panie Lisie. A jednak przyprowadziłaś mnie do jakiegoś istotnego dla ciebie miejsca.
- Ależ ja również, właśnie to przyznałem. - Przytaknąłem energicznie głową na twoje słowa, po czym udałem zdziwionego, gdy podważyłaś ich sens. Złapałaś haczyk. Sama zaczęłaś temat. - Co takiego twoim zdaniem tu nie pasuje?
Uznaj mnie za masochistę, ale lubiłem, kiedy rzucałaś mi te nie znoszące sprzeciwu spojrzenia, które w zamierzeniu zapewne miały posłać mnie do grobu, albo przynajmniej zjeżyć włos na głowie i chwycić za gardło – tak, abym nie wydał już z siebie żadnego dźwięku. Odpowiadałem ci wtedy zawsze tak samo: swoim nonszalanckim uśmiechem, który miał w poważaniu wszystkie te sygnały ostrzegawcze. Przecież to tylko twoje barwy ochronne, Lovegood. Nie nabierzesz mnie.
- Podejrzanie mocno martwi cię dieta testrali. Przyznaj się, że w twoich słowach czai się ukryta ciekawość o stan mojej tkanki mięśniowej. - Zamiast zamartwiać się losem, który dla mnie przygotowałaś, wolę odwrócić kota ogonem, puszczając ci perskie oko, jakby ten gest miał zmyć ze mnie wszystkie ewentualne (podkreślam, ewentualne) winy za niewyparzony język.
Twój też nie był bez skazy.
- Och, no tak. W końcu to stworzenia, które uważa się za przynoszące nieszczęście. Niech zgadnę, masz już plan, żeby przekuć je w broń na swoich wrogów. Czyli, jeśli się nie mylę, cały świat jest w niebezpieczeństwie. - Wziąłem głęboki wdech, teatralnie łapiąc się za pierś. Mój talent aktorski w udawaniu zaskoczonego i przerażonego powinien zostać przez ciebie doceniony. - Tylko pamiętaj, że jestem aurorem. Może będę próbował cię powstrzymać. - Dodaję po chwili, jakby zdawkowo, nakręcając kolejny nieprawdopodobny scenariusz.
A może wcale się nie myliłem.
- Ja wiem, że złego licho nie bierze, ale to chyba nie działa w przypadku testrali. One robią wszystko na odwrót. Zupełnie jak my. - Wzruszyłem ramionami, ni to rozbawiony, ni chłodny, by po chwili ruszyć za tobą. Suche gałęzie chrupały nam pod stopami, a szelest obumarłych liści grał leśną melodię, wypełniając ciszę, która stawała się coraz bardziej uporczywa. Zwłaszcza, że gdzieś wcześniej w powietrzu zawisło pytane, którego nie zdążyłem zadać.
- Dlaczego właściwie je widzisz. W sensie testrale.
Nawet nie liczyłem na odpowiedź. Ale musiałem robić swoje.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Być może każdy z kim spędzamy odrobinę czasu, zupełnie nieświadomie nabiera naszych cech, w instynktownej próbie sprostania potrzebie przebywania w stadzie. Albo po prostu nasz umysł, poza naszym rozumieniem, instynktownie filtruje mijanych ludzi i aktywuje odpowiednie hormony, kiedy spotka się tą, z którą łączy się coś podobnego. Lub po prostu wszystkie stworzenia są na tyle nieoryginalne, a powtarzalność jest tak wysoka, że aż nudna.
Selina była nieustraszona. Zaglądała niebezpieczeństwu do paszczy i potrafiła się śmiać, kiedy palcem dotknęła kłów i się zraniła, popisując się brakiem rozsądku - co, jeśli były jadowite? Nie bała się najmniejszego wyzwania, codziennie przepychając bariery swojej śmiałości. Mimo wszystko przejawiała abstrakcyjną bojaźń przed innym rodzajem odwagi. Tej, która miała odsłonić jej część o wiele wrażliwszą na uszczerbki, słabszą od konstrukcji kręgosłupa, miększą od cienkiej tkanki, kruchszą od kości, bardziej napiętą od ścięgien, mniej gotową od mięśni. Tą, którą nie chroniło nic poza grubej kurtyny i gry pozorów, która rozgrywała się przed nią, chcąc rozproszyć i odwrócić uwagę od tego, co kryło się za ścianą. Jedyny ból, jakiego się bała, to ten, który miałby dotknąć tej sfery. Przeżyła go kilka razy, czując cierpienie tak przenikliwe, że miała ochotę je kompletnie zakończyć. Tak nieodporna i żałośnie wrażliwa. Nie miała zamiaru tego więcej powtarzać. Nic nie było tego warte.
Kolejne podobieństwo. Osa wykuła sobie podobną tablicę na czole, by móc sobie o tym przypomnieć za każdym razem, kiedy patrzyła w lustro. Nikt nie tknie jej serca. Zakopała je tak głęboko, że nie zdołają się nawet do niego dostać.
Oczywiście, że była ciekawa. Wyrwała je dzieciakom, które zachwycały się nad osiągnięciami obcych jej ludzi (a nie jej własnymi! Choć, w porządku, nie miały prawa jej znać...), by kompletnie zachłysnąć się tą ideą. Jej poglądy wcale nie musiały się do tego zmieniać. Bycie hipokrytką było niezwykle wygodne.
-Cóż, też byłam zdziwiona.-przyznała ostrożnie, patrząc na niego uważnie, mimo że dobrze wiedziała, że jego zdziwienie nie jest do końca szczere.-Ale nic dziwnego, w końcu to mugolska książka. Co oni mogą wiedzieć o prawdziwych osiągnięciach?-zapytała buńczucznie, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Zacisnęła jednak ostrzegawczo usta, kiedy raz jeszcze przypominał jej gdzie byli.-Na Merlina, Frederick, nie musisz tego tak bez przerwy powtarzać!-zirytowała się w końcu, nie dostrzegając komizmu własnej reakcji.
Nabrała powietrza, by wypuścić je przez nozdrza, nie kryjąc zniecierpliwienia, kiedy postanowił nacisnąć i wypytywać ją o takie rzeczy!
-Musisz przyznać, że taki charakter spotkań nie jest zbyt popularny... przy mnie.-powiedziała dosyć dobitnie, unikając już niebezpiecznego słowa "randka", mając zamiar uciąć tą rozmowę na tym etapie. W końcu odwróciła wzrok, pewnie czując się bardziej niewygodnie z patrzeniem na aurora niż on z jej wzrokiem. Irytowało ją to niemożliwie.
Wywróciła oczami, niepewna czy bardziej ją bawił czy denerwował.
-Bo wszystko tutaj kręci się wokół ciebie, nie?-sarknęła, by nagle zmyć ten wyraz z twarzy i zamrugać intensywnie, zdając sobie sprawę, że szlag by to, ale właściwie to trochę tak. Byli na pieprzonej randce. Merlinie, na co jej to było właściwie?! Potem jednak nie mogła się już powstrzymać i parsknęła śmiechem, bo ten pomysł był tak absurdalny, że nie dało się inaczej. Rozbawienie migotało w jej oczach, kiedy patrzyła na niego w sposób, który katalizował wolno powód, dla którego wysłała ten cholerny list. Na szczęście jego zwrot akcji sprowokował ją do zagrania w tą głupią grę aktorską. Uniosła brwi, pozostawiając na ustach uśmiech.
-Nie wiesz, że prawdziwy złoczyńca zawsze ma plan B? Odwrócenie uwagi, które każe skupić się bohaterowi na czymś innym, podczas gdy świat popada w nieubłaganą ruinę?-zapytała, zbliżając się do niego o krok, jakby chciała mu pokazać zalążek dywersji. Odległość kurczyła się namiętnie, wolno zmazując jej wesołość z twarzy.-Nawet nie zauważysz, kiedy będzie za późno.-zniżyła ton głosu, by finalnie pstryknąć go w nos i zarzucić włosami, kiedy odwracała się na pięcie, by iść wybraną przez siebie ścieżką.
-Jeżeli robią wszystko na odwrót, to bez wątpienia mnie pokochają!-stwierdziła nieco ironicznie, spoglądając za siebie tylko na moment. Krótki. W czas się odwróciła, by nie wpaść na drzewo. Przez moment odpuściła sobie widoki inne od tego, co miała przed sobą. Tak na wszelki wypadek.
Zwolniła kroki, kiedy po raz kolejny zadał to samo pytanie.
-To nic efektownego.-powiedziała, wzruszając obojętnie oczami.-Moja... babka trzymała mnie za rękę, kiedy umierała.-wytłumaczyła, nie mówiąc nic więcej. Żadnego rozszarpywania przez wilkołaki na jej oczach, zero zderzeń z ziemią i złamanych karków, nie były to też zamieszki na Nokturnie ani pojedynek czarodziejów. Zwykłe odejście starego człowieka. Blondynka nawet nie zauważyła, kiedy stanęła, zaciskając usta i marszcząc czoło. Otrząsnęła się, kiedy obca sylwetka znalazła się zbyt blisko jej własnych.
-Krew.-wymamrotała nagle, wyjmując różdżkę z kieszeni.-Można wywabić je na krew.-wytłumaczyła pospiesznie, przypominając sobie podstawową wiedzę z ONMS. Odsłoniła nadgarstek, mając zamiar zrobić małe nacięcie i pozwolić ciepłej posoce rozlać się wokół przegubu i skapnąć na ziemię.-Lubią też wysokie odgłosy. To chyba twoje tonacje?-zadrwiła, zdeterminowana do odnalezienia tych stworzeń. A może to tylko kolejna wygodna wymówka?
Selina była nieustraszona. Zaglądała niebezpieczeństwu do paszczy i potrafiła się śmiać, kiedy palcem dotknęła kłów i się zraniła, popisując się brakiem rozsądku - co, jeśli były jadowite? Nie bała się najmniejszego wyzwania, codziennie przepychając bariery swojej śmiałości. Mimo wszystko przejawiała abstrakcyjną bojaźń przed innym rodzajem odwagi. Tej, która miała odsłonić jej część o wiele wrażliwszą na uszczerbki, słabszą od konstrukcji kręgosłupa, miększą od cienkiej tkanki, kruchszą od kości, bardziej napiętą od ścięgien, mniej gotową od mięśni. Tą, którą nie chroniło nic poza grubej kurtyny i gry pozorów, która rozgrywała się przed nią, chcąc rozproszyć i odwrócić uwagę od tego, co kryło się za ścianą. Jedyny ból, jakiego się bała, to ten, który miałby dotknąć tej sfery. Przeżyła go kilka razy, czując cierpienie tak przenikliwe, że miała ochotę je kompletnie zakończyć. Tak nieodporna i żałośnie wrażliwa. Nie miała zamiaru tego więcej powtarzać. Nic nie było tego warte.
Kolejne podobieństwo. Osa wykuła sobie podobną tablicę na czole, by móc sobie o tym przypomnieć za każdym razem, kiedy patrzyła w lustro. Nikt nie tknie jej serca. Zakopała je tak głęboko, że nie zdołają się nawet do niego dostać.
Oczywiście, że była ciekawa. Wyrwała je dzieciakom, które zachwycały się nad osiągnięciami obcych jej ludzi (a nie jej własnymi! Choć, w porządku, nie miały prawa jej znać...), by kompletnie zachłysnąć się tą ideą. Jej poglądy wcale nie musiały się do tego zmieniać. Bycie hipokrytką było niezwykle wygodne.
-Cóż, też byłam zdziwiona.-przyznała ostrożnie, patrząc na niego uważnie, mimo że dobrze wiedziała, że jego zdziwienie nie jest do końca szczere.-Ale nic dziwnego, w końcu to mugolska książka. Co oni mogą wiedzieć o prawdziwych osiągnięciach?-zapytała buńczucznie, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Zacisnęła jednak ostrzegawczo usta, kiedy raz jeszcze przypominał jej gdzie byli.-Na Merlina, Frederick, nie musisz tego tak bez przerwy powtarzać!-zirytowała się w końcu, nie dostrzegając komizmu własnej reakcji.
Nabrała powietrza, by wypuścić je przez nozdrza, nie kryjąc zniecierpliwienia, kiedy postanowił nacisnąć i wypytywać ją o takie rzeczy!
-Musisz przyznać, że taki charakter spotkań nie jest zbyt popularny... przy mnie.-powiedziała dosyć dobitnie, unikając już niebezpiecznego słowa "randka", mając zamiar uciąć tą rozmowę na tym etapie. W końcu odwróciła wzrok, pewnie czując się bardziej niewygodnie z patrzeniem na aurora niż on z jej wzrokiem. Irytowało ją to niemożliwie.
Wywróciła oczami, niepewna czy bardziej ją bawił czy denerwował.
-Bo wszystko tutaj kręci się wokół ciebie, nie?-sarknęła, by nagle zmyć ten wyraz z twarzy i zamrugać intensywnie, zdając sobie sprawę, że szlag by to, ale właściwie to trochę tak. Byli na pieprzonej randce. Merlinie, na co jej to było właściwie?! Potem jednak nie mogła się już powstrzymać i parsknęła śmiechem, bo ten pomysł był tak absurdalny, że nie dało się inaczej. Rozbawienie migotało w jej oczach, kiedy patrzyła na niego w sposób, który katalizował wolno powód, dla którego wysłała ten cholerny list. Na szczęście jego zwrot akcji sprowokował ją do zagrania w tą głupią grę aktorską. Uniosła brwi, pozostawiając na ustach uśmiech.
-Nie wiesz, że prawdziwy złoczyńca zawsze ma plan B? Odwrócenie uwagi, które każe skupić się bohaterowi na czymś innym, podczas gdy świat popada w nieubłaganą ruinę?-zapytała, zbliżając się do niego o krok, jakby chciała mu pokazać zalążek dywersji. Odległość kurczyła się namiętnie, wolno zmazując jej wesołość z twarzy.-Nawet nie zauważysz, kiedy będzie za późno.-zniżyła ton głosu, by finalnie pstryknąć go w nos i zarzucić włosami, kiedy odwracała się na pięcie, by iść wybraną przez siebie ścieżką.
-Jeżeli robią wszystko na odwrót, to bez wątpienia mnie pokochają!-stwierdziła nieco ironicznie, spoglądając za siebie tylko na moment. Krótki. W czas się odwróciła, by nie wpaść na drzewo. Przez moment odpuściła sobie widoki inne od tego, co miała przed sobą. Tak na wszelki wypadek.
Zwolniła kroki, kiedy po raz kolejny zadał to samo pytanie.
-To nic efektownego.-powiedziała, wzruszając obojętnie oczami.-Moja... babka trzymała mnie za rękę, kiedy umierała.-wytłumaczyła, nie mówiąc nic więcej. Żadnego rozszarpywania przez wilkołaki na jej oczach, zero zderzeń z ziemią i złamanych karków, nie były to też zamieszki na Nokturnie ani pojedynek czarodziejów. Zwykłe odejście starego człowieka. Blondynka nawet nie zauważyła, kiedy stanęła, zaciskając usta i marszcząc czoło. Otrząsnęła się, kiedy obca sylwetka znalazła się zbyt blisko jej własnych.
-Krew.-wymamrotała nagle, wyjmując różdżkę z kieszeni.-Można wywabić je na krew.-wytłumaczyła pospiesznie, przypominając sobie podstawową wiedzę z ONMS. Odsłoniła nadgarstek, mając zamiar zrobić małe nacięcie i pozwolić ciepłej posoce rozlać się wokół przegubu i skapnąć na ziemię.-Lubią też wysokie odgłosy. To chyba twoje tonacje?-zadrwiła, zdeterminowana do odnalezienia tych stworzeń. A może to tylko kolejna wygodna wymówka?
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 18.01.17 17:00, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lubiłem podróże. Jakby nie patrzeć, życie mimowolnie uczyniło ze mnie poszukiwacza przygód, kiedy Anglia nie miała mi już nic do zaoferowania, a przynajmniej wówczas tak mi się wydawało. Dzięki jednej z tych podróży poznałem ciebie, by później spotkać po raz kolejny na końcu świata, spędzając w twoim towarzystwie najlepsze miesiące mojego życia. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że powoli zakochuję się w tobie. Że zawsze później, gdy leżałem pod niebem pełnym gwiazd, czułem niewyobrażalną pustkę, gdy nie było cię obok, i coś było nie tak, mimo iż karmiłem się najpiękniejszymi widokami na Ziemi. Musisz wiedzieć, że zawsze ochoczo podejmowałem wszystkie rzucone przez ciebie rękawice. Na mojej twarzy próżno było doszukiwać się cienia grymasu, i trudno stwierdzić, czy przyczyną był brak zdrowego rozsądku, czy może ośli upór, ładnie nazwany silną wolą. Jedno jest pewne – po upływie dekady nic się nie zmieniło.
Postanowiłem sobie coś, Selino. Wykopię to twoje serce, bez względu na to, gdzie je schowałaś. Ono gdzieś jeszcze tam jest i nie umarło do końca, choć może nie powinienem być takim optymistą. Jeśli się mylę – trudno. Być może połatane serce-zombie też będzie w stanie jakoś funkcjonować. Medycyna idzie do przodu, magia też. Zawsze lubiłem rzucać się w otchłań nieznanego. Może zechcesz rzucić się ze mną (nie próbuj udawać, że nie byłabyś zainteresowana). Tylko musisz pokazać mi drogę. I zrobisz to, albo będziesz musiała mnie zabić. Nie polecam takiego rozwiązania. Jako duch czy inny upiór, prawdopodobnie będę równie nieustępliwy.
Sam nie wiem, czy zawsze tak było, czy może nauczyłem się tego od ciebie.
- A jednak to mugole, nie czarodzieje, wpadli na ten pomysł z książką zarezerwowaną dla najlepszych. - Podkreślam, łypiąc na ciebie trochę podejrzliwie. Kilkanaście lat temu nie przeszkadzało ci mieszkanie w mugolskiej wiosce i trochę martwi mnie ta wyraźna niechęć w twoim głosie. Nie chcę kontynuować tego tematu. Może to nie jest najlepsza pora. - Muszę. - Protestuję twardo, niby poważnie, ale tak naprawdę z trudem powstrzymuję śmiech. - Żebyś później nie miała żadnych wątpliwości. Hokus pokus, zapamiętaj. To randka. - Robię kilka zamaszystych ruchów rękami tuż przed twoim nosem. Ktoś z naszej dwójki musi pielęgnować swoje wewnętrzne dziecko, bo rzeczywistość jest krwiożerczą kurwą, która dopada dorosłych. Całe szczęście, od nieletnich trzyma się z daleka, więc w moim towarzystwie możesz się czuć absolutnie bezpieczna.
Pewnie nawet nie wiesz, jak bardzo jestem przydatny.
- Nie? W takim razie czym różni się to spotkanie od setek naszych innych? - Poddaję twoją tezę wątpliwościom, mrugając do ciebie porozumiewawczo. - Idąc tym tropem, być może wcale nie jest to nasza pierwsza randka. Bronisz się przed samym słowem. To na swój sposób... - Ugryzłem się w język, w porę powstrzymując cisnące się na usta słowo czarujące, za które najpewniej wykorzystałbym jedno z niewielu pozostałych mi żyć. Ślina szybko przyniosła mi na język neutralny synonim. - Fantastyczne.
Stoję blisko, przeszywając cię stalowym spojrzeniem, z tym, że ono nie ma w sobie nic z chłodu. I chcę podejść jeszcze bliżej, zagarnąć kawałek ciebie dla siebie, ale samolubnie wyrywasz się do przodu, kontynuując wędrówkę.
- Dla odmiany – przecież zwykle t y grasz pierwsze skrzypce - czemu nie? Nie zapominaj, że w kodzie genetycznym nadal mam silnie zapisaną cechę pyszałkowatości, i pewnie kilka innych bonusów życiowych, wynikających z cudownego połączenia Malfoyów i Averych. Wiesz, jak to mówią. Lisy tylko sierść zmieniają, nie obyczaje. - Drwię z samego siebie i wzruszam ramionami, z tym swoim głupkowatym uśmiechem błąkającym się gdzieś pod nosem. Ty też się śmiejesz, a oczy ci błyszczą, i kiedy nasze spojrzenia spotykają się, chyba całe stado chochlików zaczyna szarżować mi w brzuchu.
- Więc ty jesteś złoczyńcą, a ja bohaterem... Nie pozostaje mi nic innego, jak nie spuszczać cię z oka. - Z lubością oddaję się temu krótkiemu teatrowi, który drastycznie skraca dzielący nas dystans, przez chwilę działając jak magnes, przyciągając do siebie dwa ciała na nieprzyzwoita odległość. Pogrywasz ze mną na swój słodko-gorzki sposób, i sama dobrze wiesz, że kłamiesz za każdym razem, twierdząc, że n i g d y nie wysyłasz mi żadnych sygnałów. I kiedy zastygamy tak na chwilę, czując już swoje miarowe oddechy, zaklęcie przestaje działać. Przebiegunowanie. Znów mi się wymykasz.
A ja niestrudzenie za tobą podążam.
- Ciebie nie da się nie pokochać, nawet, jeśli bardzo się starasz. - Wyznaję, rozbawiony twoim stwierdzeniem. - Chociaż nie, cofam swoje słowa. Chyba równie łatwo cię znienawidzić. Ale ustaliliśmy już, że nie ma nic gorszego od obojętności. - I była to kolejna rzecz, która czyniła nas sobie bliskimi, albo zupełnie szarymi, nie różniącymi się w swoich wyborach i postępowaniach od innych. Przyznaj jednak, że wyjątkowość leży na tobie lepiej od normalności. Dodaje blasku twojej skórze, odznacza na tle pozostałych.
Źle znosiłaś moją obojętność. Musi ci się to chyba na swój sposób podobać. To z a i n t e r e s o w a n i e.
Po twoim wyznaniu przez moment chciałem wyrazić ulgę, że nie zabiłaś nikogo spojrzeniem, ale wybrałem coś, co rzadko mi towarzyszyło. Milczenie. Nie oczekiwałem od ciebie żadnej historii, a otrzymałem więcej, niż mogłem prosić. Najczystszą prawdę. Kolejną do kolekcji tych małych, pozornie nieistotnych prawd, pozwalających mi ciebie lepiej zrozumieć.
Musieliśmy przejść jeszcze kawałek, abyś doznała olśnienia, dokonując czynu, który w twoim wykonaniu zupełnie mnie nie zaskoczył, a jednak sprawił, że serce przyspieszyło swoją pracę. Nie dlatego, że dokonałaś właśnie aktu samookaleczenia. Zachowałaś się dokładnie tak, jak Selina, którą j a dobrze znałem, bez tej swojej niezniszczalnej skorupy i garderoby masek. Ująłem twój nadgarstek, unosząc go na wysokość oczu, by przyjrzeć się powoli spływającej krwi z bliska. Obserwowałem drążący swoje koryto czerwony strumyk, po czym spojrzałem na ciebie przeciągle, uśmiechając się w przypływie euforii.
- Pod warunkiem, że umiesz je wołać. - Podkreśliłem, ignorując twoją prowokację i bezwstydnie podkreślając własną niewiedzę. Nie puszczając twojego nadgarstka, powoli zmniejszałem dzielący nas dystans. - Coś mi mówi, że lepiej dla nas, jeśli faktycznie spróbujemy pobić ten rekord milczeniu, bo inaczej wszystkie spłoszymy. - Mówię lekko, podchodząc jeszcze bliżej. Powoli zakleszczam cię w swoim spojrzeniu, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Ale to przecież nie twoja domena. Ucieczka to przymiot słabych. - Pewnie dlatego jeszcze się nie ujawniły. - Jestem już za blisko. - A ja znam chyba całkiem dobry sposób, żeby na dłużej zamknąć ci usta.
I nie mam zamiaru dłużej trzymać go w tajemnicy. Nie potrafię. Dałaś mi wybitnie do zrozumienia, że jeśli sam nie sięgnę po to, czego chcę, nigdy tego nie dostanę. A ja chcę ciebie. Taką, jaka jesteś. Ze wszystkimi twoimi nie i ale. Więc kiedy stoimy już tak za blisko siebie, zdolni poczuć wypełniające się oddechami ciała i ciepło bijące ze skóry, kiedy myśli powoli przestają mieć znaczenie, a najmniejsza komórka zaczyna drżeć, nie potrafiąc utrzymać gromadzących się w niej emocji, obejmuję cię jedną ręką w pół, powoli przysuwając twoją zakrwawioną dłoń do ust. Delikatnie dmucham w stronę rozcięcia, wodząc opuszkami palców po twym nadgarstku. Patrzę na ciebie, zatracając się w tym widoku. I wiem, że jesteś moją rzeką, która swoim rwącym potokiem porwie mnie w najgłębszą otchłań.
A ja w nią wskoczę. Bez wahania.
Moje usta docierają do twoich jakoś tak zupełnie niepostrzeżenie, zachłannie kradnąc pocałunki, które smakują górskim powietrzem, goździkami, suszem z diablego ziela i piżmem*. Opieram swoje wargi na twoich, podejmując naszą nieustanna próbę walki. Dłonie mi drżą, a jednak jedną nadal pewnie cię obejmuję, drugą przytrzymując rozciętą rękę. Nie wiem, jak długo trwa ta chwila, chociaż zamykam się w niej na wieki. Coś jednak staje między nami, i nie jesteś to ty, a coś wilgotnego, zimnego, o fakturze jakby szorstkiej. Odstępuję od ciebie o pół kroku, rozpoznając pysk dorosłego testrala, który – najwyraźniej zwabiony krwią – trącał mnie w dłoń, w której nadal zaciskałem twój nadgarstek. Ten powrót na ziemię był jak błogosławieństwo i przekleństwo zarazem, a jednak stałem całkowicie sparaliżowany, z gonitwą myśli niemożliwą do ujarzmienia.
Niebo właśnie spadło mi na głowę. Wraz z całym wszechświatem.
* Polecam rubryczkę z prawej strony w karcie Lisa
Postanowiłem sobie coś, Selino. Wykopię to twoje serce, bez względu na to, gdzie je schowałaś. Ono gdzieś jeszcze tam jest i nie umarło do końca, choć może nie powinienem być takim optymistą. Jeśli się mylę – trudno. Być może połatane serce-zombie też będzie w stanie jakoś funkcjonować. Medycyna idzie do przodu, magia też. Zawsze lubiłem rzucać się w otchłań nieznanego. Może zechcesz rzucić się ze mną (nie próbuj udawać, że nie byłabyś zainteresowana). Tylko musisz pokazać mi drogę. I zrobisz to, albo będziesz musiała mnie zabić. Nie polecam takiego rozwiązania. Jako duch czy inny upiór, prawdopodobnie będę równie nieustępliwy.
Sam nie wiem, czy zawsze tak było, czy może nauczyłem się tego od ciebie.
- A jednak to mugole, nie czarodzieje, wpadli na ten pomysł z książką zarezerwowaną dla najlepszych. - Podkreślam, łypiąc na ciebie trochę podejrzliwie. Kilkanaście lat temu nie przeszkadzało ci mieszkanie w mugolskiej wiosce i trochę martwi mnie ta wyraźna niechęć w twoim głosie. Nie chcę kontynuować tego tematu. Może to nie jest najlepsza pora. - Muszę. - Protestuję twardo, niby poważnie, ale tak naprawdę z trudem powstrzymuję śmiech. - Żebyś później nie miała żadnych wątpliwości. Hokus pokus, zapamiętaj. To randka. - Robię kilka zamaszystych ruchów rękami tuż przed twoim nosem. Ktoś z naszej dwójki musi pielęgnować swoje wewnętrzne dziecko, bo rzeczywistość jest krwiożerczą kurwą, która dopada dorosłych. Całe szczęście, od nieletnich trzyma się z daleka, więc w moim towarzystwie możesz się czuć absolutnie bezpieczna.
Pewnie nawet nie wiesz, jak bardzo jestem przydatny.
- Nie? W takim razie czym różni się to spotkanie od setek naszych innych? - Poddaję twoją tezę wątpliwościom, mrugając do ciebie porozumiewawczo. - Idąc tym tropem, być może wcale nie jest to nasza pierwsza randka. Bronisz się przed samym słowem. To na swój sposób... - Ugryzłem się w język, w porę powstrzymując cisnące się na usta słowo czarujące, za które najpewniej wykorzystałbym jedno z niewielu pozostałych mi żyć. Ślina szybko przyniosła mi na język neutralny synonim. - Fantastyczne.
Stoję blisko, przeszywając cię stalowym spojrzeniem, z tym, że ono nie ma w sobie nic z chłodu. I chcę podejść jeszcze bliżej, zagarnąć kawałek ciebie dla siebie, ale samolubnie wyrywasz się do przodu, kontynuując wędrówkę.
- Dla odmiany – przecież zwykle t y grasz pierwsze skrzypce - czemu nie? Nie zapominaj, że w kodzie genetycznym nadal mam silnie zapisaną cechę pyszałkowatości, i pewnie kilka innych bonusów życiowych, wynikających z cudownego połączenia Malfoyów i Averych. Wiesz, jak to mówią. Lisy tylko sierść zmieniają, nie obyczaje. - Drwię z samego siebie i wzruszam ramionami, z tym swoim głupkowatym uśmiechem błąkającym się gdzieś pod nosem. Ty też się śmiejesz, a oczy ci błyszczą, i kiedy nasze spojrzenia spotykają się, chyba całe stado chochlików zaczyna szarżować mi w brzuchu.
- Więc ty jesteś złoczyńcą, a ja bohaterem... Nie pozostaje mi nic innego, jak nie spuszczać cię z oka. - Z lubością oddaję się temu krótkiemu teatrowi, który drastycznie skraca dzielący nas dystans, przez chwilę działając jak magnes, przyciągając do siebie dwa ciała na nieprzyzwoita odległość. Pogrywasz ze mną na swój słodko-gorzki sposób, i sama dobrze wiesz, że kłamiesz za każdym razem, twierdząc, że n i g d y nie wysyłasz mi żadnych sygnałów. I kiedy zastygamy tak na chwilę, czując już swoje miarowe oddechy, zaklęcie przestaje działać. Przebiegunowanie. Znów mi się wymykasz.
A ja niestrudzenie za tobą podążam.
- Ciebie nie da się nie pokochać, nawet, jeśli bardzo się starasz. - Wyznaję, rozbawiony twoim stwierdzeniem. - Chociaż nie, cofam swoje słowa. Chyba równie łatwo cię znienawidzić. Ale ustaliliśmy już, że nie ma nic gorszego od obojętności. - I była to kolejna rzecz, która czyniła nas sobie bliskimi, albo zupełnie szarymi, nie różniącymi się w swoich wyborach i postępowaniach od innych. Przyznaj jednak, że wyjątkowość leży na tobie lepiej od normalności. Dodaje blasku twojej skórze, odznacza na tle pozostałych.
Źle znosiłaś moją obojętność. Musi ci się to chyba na swój sposób podobać. To z a i n t e r e s o w a n i e.
Po twoim wyznaniu przez moment chciałem wyrazić ulgę, że nie zabiłaś nikogo spojrzeniem, ale wybrałem coś, co rzadko mi towarzyszyło. Milczenie. Nie oczekiwałem od ciebie żadnej historii, a otrzymałem więcej, niż mogłem prosić. Najczystszą prawdę. Kolejną do kolekcji tych małych, pozornie nieistotnych prawd, pozwalających mi ciebie lepiej zrozumieć.
Musieliśmy przejść jeszcze kawałek, abyś doznała olśnienia, dokonując czynu, który w twoim wykonaniu zupełnie mnie nie zaskoczył, a jednak sprawił, że serce przyspieszyło swoją pracę. Nie dlatego, że dokonałaś właśnie aktu samookaleczenia. Zachowałaś się dokładnie tak, jak Selina, którą j a dobrze znałem, bez tej swojej niezniszczalnej skorupy i garderoby masek. Ująłem twój nadgarstek, unosząc go na wysokość oczu, by przyjrzeć się powoli spływającej krwi z bliska. Obserwowałem drążący swoje koryto czerwony strumyk, po czym spojrzałem na ciebie przeciągle, uśmiechając się w przypływie euforii.
- Pod warunkiem, że umiesz je wołać. - Podkreśliłem, ignorując twoją prowokację i bezwstydnie podkreślając własną niewiedzę. Nie puszczając twojego nadgarstka, powoli zmniejszałem dzielący nas dystans. - Coś mi mówi, że lepiej dla nas, jeśli faktycznie spróbujemy pobić ten rekord milczeniu, bo inaczej wszystkie spłoszymy. - Mówię lekko, podchodząc jeszcze bliżej. Powoli zakleszczam cię w swoim spojrzeniu, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Ale to przecież nie twoja domena. Ucieczka to przymiot słabych. - Pewnie dlatego jeszcze się nie ujawniły. - Jestem już za blisko. - A ja znam chyba całkiem dobry sposób, żeby na dłużej zamknąć ci usta.
I nie mam zamiaru dłużej trzymać go w tajemnicy. Nie potrafię. Dałaś mi wybitnie do zrozumienia, że jeśli sam nie sięgnę po to, czego chcę, nigdy tego nie dostanę. A ja chcę ciebie. Taką, jaka jesteś. Ze wszystkimi twoimi nie i ale. Więc kiedy stoimy już tak za blisko siebie, zdolni poczuć wypełniające się oddechami ciała i ciepło bijące ze skóry, kiedy myśli powoli przestają mieć znaczenie, a najmniejsza komórka zaczyna drżeć, nie potrafiąc utrzymać gromadzących się w niej emocji, obejmuję cię jedną ręką w pół, powoli przysuwając twoją zakrwawioną dłoń do ust. Delikatnie dmucham w stronę rozcięcia, wodząc opuszkami palców po twym nadgarstku. Patrzę na ciebie, zatracając się w tym widoku. I wiem, że jesteś moją rzeką, która swoim rwącym potokiem porwie mnie w najgłębszą otchłań.
A ja w nią wskoczę. Bez wahania.
Moje usta docierają do twoich jakoś tak zupełnie niepostrzeżenie, zachłannie kradnąc pocałunki, które smakują górskim powietrzem, goździkami, suszem z diablego ziela i piżmem*. Opieram swoje wargi na twoich, podejmując naszą nieustanna próbę walki. Dłonie mi drżą, a jednak jedną nadal pewnie cię obejmuję, drugą przytrzymując rozciętą rękę. Nie wiem, jak długo trwa ta chwila, chociaż zamykam się w niej na wieki. Coś jednak staje między nami, i nie jesteś to ty, a coś wilgotnego, zimnego, o fakturze jakby szorstkiej. Odstępuję od ciebie o pół kroku, rozpoznając pysk dorosłego testrala, który – najwyraźniej zwabiony krwią – trącał mnie w dłoń, w której nadal zaciskałem twój nadgarstek. Ten powrót na ziemię był jak błogosławieństwo i przekleństwo zarazem, a jednak stałem całkowicie sparaliżowany, z gonitwą myśli niemożliwą do ujarzmienia.
Niebo właśnie spadło mi na głowę. Wraz z całym wszechświatem.
* Polecam rubryczkę z prawej strony w karcie Lisa
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Pieprzony przypadek pchnął ich na siebie tamtego wieczoru w Paryżu (o ironio, miasto zakochanych!), a alkohol na tyle zaszumiał w ich młodych głowach, że kompletnie rozwiązał im języki i bez pamięci zdradzili sobie tyle szczegółów na swój temat, że zwyczajnie wstyd powiązał ich swoją niezręczną więzią. Opowiadała mu o fajerwerkach, które oglądała z promu na Atlantyku i o przepięknej zorzy polarnej widzianej na biegunie. Aż do świtu, w swojej naiwnej młodości, pozostawała w roli nieuleczalnej marzycielki, która mimo wszystko chwytała życie za gardło i miała zamiar wyrwać z niego jak najwięcej. To musiało robić wrażenie. Ludzie z reguły mówią o sobie dobrze, przedstawiając się z jak najlepszej strony; nie winiła go za to, że oczy błyszczały mu na jej widok. W końcu lubiła błyski. I to właśnie dlatego z takim upodobaniem patrzyła w jego oczy - dla tego fascynującego migotania, sposobu, w jaki jej twarz się w nich odbijała. Był jedynym lustrem, w które mogła patrzeć, nie nienawidząc siebie momentalnie. Jedno się jednak w tym wszystkim zmieniło: Selina. Jej poszukiwanie atencji zaczęło skupiać się na innych sposobach, a opinia innych przestała ją interesować. Kwitnęła w swojej impertynencji, czując się w niej nad wyraz wygodnie i wcale nie miała zamiaru się ruszać z tego miejsca. Zaangażowanie zdawało jej się kompletnie zbędnym wysiłkiem. Nie musiała być kimś innym, by ciągle czuła ciepło fleszy. Mogła wolno spadać, rozkoszując się uderzającym w jej twarz powietrzem i pędem - było tak, jak chciała. Szybko, dynamicznie, świeżo. Nawet, jeśli wizja tego, co czekało ją na dole była o wiele bliższa jak wcześniej. Przerażenie mieszało się u niej z fascynacją. Była też trochę ciekawa. Zawsze chciała być spadającą gwiazdą - miliony ludzi śledzą ich ruchy, wstrzymując oddech w oczekiwaniu, wysyłając swoje najszczersze życzenia i prośby w ich kierunku. Chciała znaczyć tyle samo.
Pewne rzeczy zostały ukryte z jakiegoś powodu i zwyczajnie nie powinny być nigdzie znalezione. Uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić, czyż nie? Lovegood mogła być właśnie takim zdradliwym dżinem, który przekręca pragnienia w horrory. Poza tym, czas odbija okropne piętno na wszystkim. Jak mogło wyglądać jej serce po tym wszystkim?
Prychnęła niecierpliwie, kiedy zaznaczył zasługi mugoli tonem, który próbował coś od niej wyegzekwować. Jeśli myślał, że zmieni o nich zdanie...! -Wygląda na to, że czymś się muszą pocieszać.-stwierdziła obojętnie, wzruszając ramionami. Przemknęła po nim tym samym, niewzruszonym wzrokiem, chcąc mu dokładnie pokazać jak bardzo ją to obeszło. Zniechęcił ją na dobre do kontynuowania tego pomysłu. Cholerni mugole i ich głupie wynalazki!
Przewróciła oczami z kompletną rezygnacją, by potem parsknąć śmiechem na jego pokazy. Założyła ręce na klatce piersiowej, kręcąc z niedowierzaniem głową.-Może lepiej poszłaby ci hipnoza?-zasugerowała, unosząc do góry jedną z brwi. Nie wchodziła w logikę jego gestów, pozostawiając wygłupy w swojej sferze i nie dopisując im dodatkowych znaczeń. Choć może powinna. W oczach Fredericka, nawet jeśli bywał kompletnym durniem, zawsze błyszczało coś jeszcze. Jakaś mądrość. Zupełnie tak, jakby wiedział, że zgrywa idiotę, ale robił to z premedytacją, bo środki nie mają znaczenia tak długo, jak osiągnie spodziewany efekt. Czasem zapominała, że był Lisem nie bez powodu.
Zmrużyła powieki, wciągając policzki do środka, kiedy ponownie postanowił być irytujący i nieustępliwy. Wybałuszyła oczy, wypalając mu w czaszce dwa ślady, nie wierząc, że naprawdę wymaga od niej odpowiedzi na to pytanie.
-Przestań być głupi!-żachnęła się, kiedy cisza się przeciągała.-Wcześniej nie wiedziałam, że mnie ko...-zaczęła podniesionym głosem, ale przerwała, marszcząc czoło. Szlag by to. Poruszyła wargami z frustracją, szukając neutralnych słów lub sposobu cofnięcia tego, co przed chwilą powiedziała.-Och, pieprz się, Fox!-warknęła w końcu, zaciskając usta w wąską linię i po prostu zaczęła iść dalej, wbijając stopy mocniej w ziemię przy każdym kroku.
Frederick miał niewiarygodny talent do wprawiania jej w najróżniejsze nastroje. Grał na jej emocjach, potrafiąc w ciągu kilku minut aktywować różne barwy emocji, nie przejmując się ich skrajnościami. I właśnie wyprowadził ją ze złości śmiechem. Tak po prostu. Zdołała zapomnieć o gniewie. Rozbrajał ją z zabójczą łatwością, ale jakoś nigdy nie widziała z jego strony zagrożenia. To było po prostu... dziwne. Ale nie niepokojące. Było w końcu swego rodzaju naturalne, w końcu ten schemat się powtarzał od tylu lat, że zdołała przywyknąć do tego, jak sprawiał, że się czuła.
-Powinnam zacząć się tytułować lordem? Gdzie twoja cudowna norza posiadłość, lordzie Lisie?-zażartowała, nie próbując wytykać mu pozbawienia się prawa do majątku, choć tak mogło to zabrzmieć. Czasem miała ochotę go zapytać czy za tym tęskni. Czasem chciała zadać pytanie dlaczego. Tak naprawdę, bez wygłupów. Czasem chciałaby zrozumieć. Ale zawsze gryzła się w język, mimo że to do niej takie niepodobne, jednak tak długo, jak nikt nie wiedział, pozostawało to jej tajemnicą.
-Nieważne jak uważnie będziesz patrzeć, zawsze coś przegapisz.-zawyrokowała mu, pozostając w swym wesołym, pewnym siebie humorze, kiedy odwracała się, by dalej kroczyć przez las. Nie na długo, nie potrafiąc przestać patrzeć za siebie, bo zachłanny wzrok odszukiwał swojego rozmówcę i chłonął widok z uwagą.
Otworzyła usta, kiedy po raz kolejny ruszył wrażliwą strunę, ale nie skomentowała w żaden sposób. Z coraz większą desperacją zaczęła szukać rozwiązań, aż w końcu na jedno wpadła. Samookaleczenie się było niewielką ceną za zejście z niewygodnych tematów.
Pozwoliła mu złapać za swoją ręką i przyjrzeć się dziełu jej geniuszu, nawet jeśli dotyk w tym miejscu tylko mocniej promieniował ból.-Wystarczy, że wejdziesz na wyższe nuty.-stwierdziła z przekonaniem, upierając się przy swojej wersji wydarzeń.-One naprawdę...-zaczęła bronić swojej teorii o lubości testrali do wysokich dźwięków, ale zmniejszająca się odległość i spojrzenie, które jej rzucono sprawiły, że zaczęła odczuwać niepokój. Bo ten ścisk w żołądku i odpłynięcie każdej pojedynczej myśli to zwyczajny powrót do pierwotnych instynktów, w których przetrwanie było najważniejsze, a ona właśnie znajdowała się w sytuacji zagrożenia, prawda? To było całkiem sensowne wytłumaczenie.-One naprawdę nawołują się w ten sposób.-powiedziała ciszej, z naciskiem, wypowiadając swój protest na jego haniebne niedowierzanie-Co...?-wydała z siebie bez zrozumienia, ale przerwała kontynuowanie, z przestrachem patrząc na te wszystkie wolne gesty.
Najpierw przyciągnięcie do siebie, silny uścisk, który uniemożliwiał jej ucieczkę, choć wystarczyło, by szarpnęła się do tyłu, by dać dyla albo pchnęła go do przodu, prowokując do wpadnięcia w wilgotne runo leśne, kiedy ona w tym czasie szybko zbierze się z podłogi i pobiegnie jak najdalej. Widziała te rozwiązania przed oczami. Mogła to zrobić. Ale to jego wzrok trzymał ją w największym potrzasku i nie wiedziała jak od tego uciec. Bała się drgnąć. Jak marionetka, pozwoliła mu unieść swoją dłoń i dmuchnąć na wrażliwe miejsce, potrafiąc tylko zacisnąć palce w niemym proteście, choć nie cofnęła ręki.
Zamknęła oczy. Wolała nie patrzeć i pozostać biernym świadkiem tego, co się właśnie działo. Ostatnie, co widziała, to nachylające się nad nią ciało. I potem już tylko czuła. Chłodne, miękkie usta. Gładkość w pośpiechu ogolonego policzka. Wilgotny język. Ciepły oddech. I zapach, który zaatakował ją tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie. Bo tylko dlatego zacisnęła palce na ramieniu mężczyzny, przyciągając je bliżej siebie, by trzymał ją mocniej.
W ostatnim czasie była całowana kilka razy, ale żaden nie przypominał tego. Tamte były pełne pożądania, gorące, chaotyczne, mocne, ale nie jak ten. I zanim zdołała odnaleźć odpowiedni epitet, obce ciało znalazło się przy nich, nie pozwalając jej odkryć tego, co próbowała nazwać.
Otworzyła oczy, jakby dopiero wybudzona ze snu, jakby dopiero próbowała zorientować się w tym, co się wokół niej dzieje. Była oszołomiona. Ogłuszona. Z niezadowoleniem przyjęła nagły chłód, który objął jej ciało po zwiększeniu dystansu, z rozumiem małego dziecka rozgraniczając świat na tak proste odczucia. Zmarszczka między brwiami zarysowywała się delikatnie, kiedy wpatrywała się w drugą twarz.
Szturchnięcie kazało jej zwrócić uwagę na intruza i wrócić na ziemię.
-Mówiłam ci, że krew je wywabi.*-powiedziała jakimś takim obcym tonem, by nagle syknąć i zabrać rękę. Szybkim ruchem oderwała kawałek szaty i owinęła nadgarstek, nie mając zamiaru prowokować testrala do sięgnięcia po przysmak, który go tutaj ściągnął. Nie dla psa kiełbasa. Czy coś.
Nie patrzyła na niego namiętnie, poświęcając szarpaną uwagę stworzeniu.
-Pewnie mało kto chce mieć ciebie za towarzystwo tego dnia.-zwróciła się do niego, ostrożnie sięgając drugą ręką do jego ganaszy, by pogładzić go w tym miejscu. Testrale zawsze wydawały jej się jednymi z bardziej inteligentnych bestii. Była przekonana, że rozumieją.-Zły omen.-uśmiechnęła się bez wesołości, nie ściągając z niego wzroku. Przełknęła ślinę, czując ciągle tą irytującą bliskość. Przez moment pozwoliła sobie jeszcze korzystać z gościnności zwierzęcia i zjechać dłonią na jego szyję, oferując mu tą prostą pieszczotę zamiast pysznego, mięsnego posiłku - który by zapewne preferował - by w końcu cofnąć się o krok.
-Cel osiągnięty.-zauważyła, spojrzenie sztywno utkwiwszy w stworzeniu.-Muszę się zająć tą raną, zanim Czarownica zacznie u mnie podejrzewać próby samobójcze i postanowi ulżyć moim cierpieniom przez apel o znalezienie mi towarzystwa, skoro to Walentynki popchnęły mnie do takich aktów.-sarknęła, oczami przebiegając gdzieś po korzeniach drzewa, by w końcu zacząć podziwiać jego koronę, pozbawioną liści o tej porze.
Chwilę mieliła w głowie wszystkie słowa, jakie przychodziły jej na myśl. I w końcu nie wytrzymała. Miała zbyt duże predyspozycje do wybuchów.
-I wiesz...-zaczęła, w końcu odnajdując go wzrokiem. Za późno było na cofnięcie się.-Mam dosyć tego, jak wyznajesz mi miłość, jak...-odwróciła na moment głowę, szukając odpowiednich określeń.-Jak mówisz mi to wszystko, jak zdajesz się wiedzieć, że jest więcej, choć musisz się tak srogo zawieść, bo ja...-zbliżyła się o krok, czując, jak cała para schodzi jej z płuc. Nie poddawała się.-Bo ja...-powtórzyła, zadzierając głowę do góry.-Bo ja robię to, bo po prostu ten rok...-zacisnęła szczękę.-Bo nie chcę by to się powtórzyło!-powiedziała z naciskiem, kiedy jej palce sformowały się w pięści, a złość ponownie się w niej wzburzyła.-Nie ma w tym żadnej wyższej filozofii, rozumiesz? Po prostu cię egoistycznie potrzebuję i... i nie ma tu nic z tego, czego byś chciał!-zarządziła, by z zadowoleniem (i pieprzonym smutkiem, do którego nie miała zamiaru się przyznać), opuścić w końcu ramiona i odsunąć się na bezpieczną odległość.
No. Teraz musiał zrozumieć, że nic do niego nie czuła i to nic nie znaczyło. Ulegała zwyczajnie jego szantażom, niczemu więcej!
Testral przyglądał im się z zadziwiająco mądrym wyrazem. Dobrze, że nie potrafił się śmiać, bo pewnie Selina czułaby się bardzo zażenowana.
*jęki są podobno wysokimi dźwiękami, może by zadziałały?
Pewne rzeczy zostały ukryte z jakiegoś powodu i zwyczajnie nie powinny być nigdzie znalezione. Uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić, czyż nie? Lovegood mogła być właśnie takim zdradliwym dżinem, który przekręca pragnienia w horrory. Poza tym, czas odbija okropne piętno na wszystkim. Jak mogło wyglądać jej serce po tym wszystkim?
Prychnęła niecierpliwie, kiedy zaznaczył zasługi mugoli tonem, który próbował coś od niej wyegzekwować. Jeśli myślał, że zmieni o nich zdanie...! -Wygląda na to, że czymś się muszą pocieszać.-stwierdziła obojętnie, wzruszając ramionami. Przemknęła po nim tym samym, niewzruszonym wzrokiem, chcąc mu dokładnie pokazać jak bardzo ją to obeszło. Zniechęcił ją na dobre do kontynuowania tego pomysłu. Cholerni mugole i ich głupie wynalazki!
Przewróciła oczami z kompletną rezygnacją, by potem parsknąć śmiechem na jego pokazy. Założyła ręce na klatce piersiowej, kręcąc z niedowierzaniem głową.-Może lepiej poszłaby ci hipnoza?-zasugerowała, unosząc do góry jedną z brwi. Nie wchodziła w logikę jego gestów, pozostawiając wygłupy w swojej sferze i nie dopisując im dodatkowych znaczeń. Choć może powinna. W oczach Fredericka, nawet jeśli bywał kompletnym durniem, zawsze błyszczało coś jeszcze. Jakaś mądrość. Zupełnie tak, jakby wiedział, że zgrywa idiotę, ale robił to z premedytacją, bo środki nie mają znaczenia tak długo, jak osiągnie spodziewany efekt. Czasem zapominała, że był Lisem nie bez powodu.
Zmrużyła powieki, wciągając policzki do środka, kiedy ponownie postanowił być irytujący i nieustępliwy. Wybałuszyła oczy, wypalając mu w czaszce dwa ślady, nie wierząc, że naprawdę wymaga od niej odpowiedzi na to pytanie.
-Przestań być głupi!-żachnęła się, kiedy cisza się przeciągała.-Wcześniej nie wiedziałam, że mnie ko...-zaczęła podniesionym głosem, ale przerwała, marszcząc czoło. Szlag by to. Poruszyła wargami z frustracją, szukając neutralnych słów lub sposobu cofnięcia tego, co przed chwilą powiedziała.-Och, pieprz się, Fox!-warknęła w końcu, zaciskając usta w wąską linię i po prostu zaczęła iść dalej, wbijając stopy mocniej w ziemię przy każdym kroku.
Frederick miał niewiarygodny talent do wprawiania jej w najróżniejsze nastroje. Grał na jej emocjach, potrafiąc w ciągu kilku minut aktywować różne barwy emocji, nie przejmując się ich skrajnościami. I właśnie wyprowadził ją ze złości śmiechem. Tak po prostu. Zdołała zapomnieć o gniewie. Rozbrajał ją z zabójczą łatwością, ale jakoś nigdy nie widziała z jego strony zagrożenia. To było po prostu... dziwne. Ale nie niepokojące. Było w końcu swego rodzaju naturalne, w końcu ten schemat się powtarzał od tylu lat, że zdołała przywyknąć do tego, jak sprawiał, że się czuła.
-Powinnam zacząć się tytułować lordem? Gdzie twoja cudowna norza posiadłość, lordzie Lisie?-zażartowała, nie próbując wytykać mu pozbawienia się prawa do majątku, choć tak mogło to zabrzmieć. Czasem miała ochotę go zapytać czy za tym tęskni. Czasem chciała zadać pytanie dlaczego. Tak naprawdę, bez wygłupów. Czasem chciałaby zrozumieć. Ale zawsze gryzła się w język, mimo że to do niej takie niepodobne, jednak tak długo, jak nikt nie wiedział, pozostawało to jej tajemnicą.
-Nieważne jak uważnie będziesz patrzeć, zawsze coś przegapisz.-zawyrokowała mu, pozostając w swym wesołym, pewnym siebie humorze, kiedy odwracała się, by dalej kroczyć przez las. Nie na długo, nie potrafiąc przestać patrzeć za siebie, bo zachłanny wzrok odszukiwał swojego rozmówcę i chłonął widok z uwagą.
Otworzyła usta, kiedy po raz kolejny ruszył wrażliwą strunę, ale nie skomentowała w żaden sposób. Z coraz większą desperacją zaczęła szukać rozwiązań, aż w końcu na jedno wpadła. Samookaleczenie się było niewielką ceną za zejście z niewygodnych tematów.
Pozwoliła mu złapać za swoją ręką i przyjrzeć się dziełu jej geniuszu, nawet jeśli dotyk w tym miejscu tylko mocniej promieniował ból.-Wystarczy, że wejdziesz na wyższe nuty.-stwierdziła z przekonaniem, upierając się przy swojej wersji wydarzeń.-One naprawdę...-zaczęła bronić swojej teorii o lubości testrali do wysokich dźwięków, ale zmniejszająca się odległość i spojrzenie, które jej rzucono sprawiły, że zaczęła odczuwać niepokój. Bo ten ścisk w żołądku i odpłynięcie każdej pojedynczej myśli to zwyczajny powrót do pierwotnych instynktów, w których przetrwanie było najważniejsze, a ona właśnie znajdowała się w sytuacji zagrożenia, prawda? To było całkiem sensowne wytłumaczenie.-One naprawdę nawołują się w ten sposób.-powiedziała ciszej, z naciskiem, wypowiadając swój protest na jego haniebne niedowierzanie-Co...?-wydała z siebie bez zrozumienia, ale przerwała kontynuowanie, z przestrachem patrząc na te wszystkie wolne gesty.
Najpierw przyciągnięcie do siebie, silny uścisk, który uniemożliwiał jej ucieczkę, choć wystarczyło, by szarpnęła się do tyłu, by dać dyla albo pchnęła go do przodu, prowokując do wpadnięcia w wilgotne runo leśne, kiedy ona w tym czasie szybko zbierze się z podłogi i pobiegnie jak najdalej. Widziała te rozwiązania przed oczami. Mogła to zrobić. Ale to jego wzrok trzymał ją w największym potrzasku i nie wiedziała jak od tego uciec. Bała się drgnąć. Jak marionetka, pozwoliła mu unieść swoją dłoń i dmuchnąć na wrażliwe miejsce, potrafiąc tylko zacisnąć palce w niemym proteście, choć nie cofnęła ręki.
Zamknęła oczy. Wolała nie patrzeć i pozostać biernym świadkiem tego, co się właśnie działo. Ostatnie, co widziała, to nachylające się nad nią ciało. I potem już tylko czuła. Chłodne, miękkie usta. Gładkość w pośpiechu ogolonego policzka. Wilgotny język. Ciepły oddech. I zapach, który zaatakował ją tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie. Bo tylko dlatego zacisnęła palce na ramieniu mężczyzny, przyciągając je bliżej siebie, by trzymał ją mocniej.
W ostatnim czasie była całowana kilka razy, ale żaden nie przypominał tego. Tamte były pełne pożądania, gorące, chaotyczne, mocne, ale nie jak ten. I zanim zdołała odnaleźć odpowiedni epitet, obce ciało znalazło się przy nich, nie pozwalając jej odkryć tego, co próbowała nazwać.
Otworzyła oczy, jakby dopiero wybudzona ze snu, jakby dopiero próbowała zorientować się w tym, co się wokół niej dzieje. Była oszołomiona. Ogłuszona. Z niezadowoleniem przyjęła nagły chłód, który objął jej ciało po zwiększeniu dystansu, z rozumiem małego dziecka rozgraniczając świat na tak proste odczucia. Zmarszczka między brwiami zarysowywała się delikatnie, kiedy wpatrywała się w drugą twarz.
Szturchnięcie kazało jej zwrócić uwagę na intruza i wrócić na ziemię.
-Mówiłam ci, że krew je wywabi.*-powiedziała jakimś takim obcym tonem, by nagle syknąć i zabrać rękę. Szybkim ruchem oderwała kawałek szaty i owinęła nadgarstek, nie mając zamiaru prowokować testrala do sięgnięcia po przysmak, który go tutaj ściągnął. Nie dla psa kiełbasa. Czy coś.
Nie patrzyła na niego namiętnie, poświęcając szarpaną uwagę stworzeniu.
-Pewnie mało kto chce mieć ciebie za towarzystwo tego dnia.-zwróciła się do niego, ostrożnie sięgając drugą ręką do jego ganaszy, by pogładzić go w tym miejscu. Testrale zawsze wydawały jej się jednymi z bardziej inteligentnych bestii. Była przekonana, że rozumieją.-Zły omen.-uśmiechnęła się bez wesołości, nie ściągając z niego wzroku. Przełknęła ślinę, czując ciągle tą irytującą bliskość. Przez moment pozwoliła sobie jeszcze korzystać z gościnności zwierzęcia i zjechać dłonią na jego szyję, oferując mu tą prostą pieszczotę zamiast pysznego, mięsnego posiłku - który by zapewne preferował - by w końcu cofnąć się o krok.
-Cel osiągnięty.-zauważyła, spojrzenie sztywno utkwiwszy w stworzeniu.-Muszę się zająć tą raną, zanim Czarownica zacznie u mnie podejrzewać próby samobójcze i postanowi ulżyć moim cierpieniom przez apel o znalezienie mi towarzystwa, skoro to Walentynki popchnęły mnie do takich aktów.-sarknęła, oczami przebiegając gdzieś po korzeniach drzewa, by w końcu zacząć podziwiać jego koronę, pozbawioną liści o tej porze.
Chwilę mieliła w głowie wszystkie słowa, jakie przychodziły jej na myśl. I w końcu nie wytrzymała. Miała zbyt duże predyspozycje do wybuchów.
-I wiesz...-zaczęła, w końcu odnajdując go wzrokiem. Za późno było na cofnięcie się.-Mam dosyć tego, jak wyznajesz mi miłość, jak...-odwróciła na moment głowę, szukając odpowiednich określeń.-Jak mówisz mi to wszystko, jak zdajesz się wiedzieć, że jest więcej, choć musisz się tak srogo zawieść, bo ja...-zbliżyła się o krok, czując, jak cała para schodzi jej z płuc. Nie poddawała się.-Bo ja...-powtórzyła, zadzierając głowę do góry.-Bo ja robię to, bo po prostu ten rok...-zacisnęła szczękę.-Bo nie chcę by to się powtórzyło!-powiedziała z naciskiem, kiedy jej palce sformowały się w pięści, a złość ponownie się w niej wzburzyła.-Nie ma w tym żadnej wyższej filozofii, rozumiesz? Po prostu cię egoistycznie potrzebuję i... i nie ma tu nic z tego, czego byś chciał!-zarządziła, by z zadowoleniem (i pieprzonym smutkiem, do którego nie miała zamiaru się przyznać), opuścić w końcu ramiona i odsunąć się na bezpieczną odległość.
No. Teraz musiał zrozumieć, że nic do niego nie czuła i to nic nie znaczyło. Ulegała zwyczajnie jego szantażom, niczemu więcej!
Testral przyglądał im się z zadziwiająco mądrym wyrazem. Dobrze, że nie potrafił się śmiać, bo pewnie Selina czułaby się bardzo zażenowana.
*jęki są podobno wysokimi dźwiękami, może by zadziałały?
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wszyscy zmieniamy się wraz z pędzącym przez kosmos światem. Żaden dzień nie jest podobny do drugiego, i choć historie lubią się powtarzać, nic nie jest nigdy takie samo. Stojąc w miejscu można skazać się tylko na powolne umieranie – nie wiem, jak drastycznych środków używasz teraz, by dopinać swego. Dostałem chyba od ciebie dożywotnią taryfę ulgową, bo ten wielki gniew, którym lubisz mnie straszyć, tak jak małe dzieci straszy się potworem z szafy, nigdy mnie nie dosięga. Nie wiem, czym sobie zasłużyłem, i jak długo jeszcze utrzyma się ten stan. Nie dbam o konsekwencje. Za długo już orbitujemy wokół siebie, żebym uwierzył, iż istnieje taka siła, która będzie w stanie wywołać wybuch raz na zawsze zmieniający trajektorię naszych lotów. A nawet jeśli – taka ilość energii zmienia wszystko. To, co w pierwszej fazie wydaje się być niszczycielskie, w ostatecznym rachunku siły w przyrodzie pozostają przecież na jednakowym poziomie, prowadząc do powstania nowych światów.
Perspektywa nieustannego odradzania się brzmi jakoś tak pocieszająco.
Nie wiem, w jakiej kondycji znajduje się twoje wnętrze. Może jest tylko nieznacznie spustoszone, a może doszczętnie zniszczone, trzymając się na ostatnim włosku. Wiesz, Selino, posiadam chorobliwą potrzebę naprawiania życia innych, bo sam nie mogę już naprawić swojego. Dlatego wyciągam obie ręce w twoją stronę, nie bacząc na konsekwencje tego, co się wydarzy. Prawdopodobnie wszystko, co najgorsze, zdążyło mnie już dopaść. Nie znam strachu. Wiem za to, jak to jest pozostać samemu w morzu wszystkich nieszczęść, na próżno wypatrując zbawiennego światła latarni. Nie chę burzyć niczego, co wzniosłaś własnymi rękami. Kiedy w końcu zrozumiesz, że nie żądając niczego w zamian, ofriaruję ci dwie dodatkowe dłonie do pomocy?
- Bycie głupim pomaga mi przetrwać w tym świecie. Może zabrzmi to absurdalnie, ale tylko robiąc z siebie skończonego idiotę jestem w stanie wspiąć się na poziom geniuszu. - Nic nie przychodzi za darmo i nawet błyskotliwość ma swoją cenę. Często zachowuję się irracjonalnie, nie zważając na zawodzenia zdrowego rozsądku, w głębokim poważaniu mając też opinię postronnych. Czasami zastanawiam się, ile osób pomyślało już, czy przypadkiem nie uciekłem z jakiegoś oddziału zamkniętego. - A czy ta wiedza by coś zmieniła? Czy teraz, skoro już to wiesz, nasze spotkanie czymś się różni? - Pytam, choć oboje znamy odpowiedź. - Nie musisz odpowiadać. - Wspaniałomyślnie uwalniam cię od okrutnego obowiązku przyznania mi racji. Nie postawiłem sobie za punkt honoru wygrywania z tobą we wszystkich dziedzinach i za wszelką cenę. Czasami po prostu wolę odpuścić. Jakoś tak wszystkim żyje się lepiej, kiedy potrafią pogodzić się z tym, że drugi człowiek posiada w swojej głowie całkowicie odmienny zestaw filtrów do postrzegania rzeczywistości.
Twój śmiech uwalnia endorfiny pod moją skórą, mimowolnie sprawiając, że kąciki moich ust wędrują ku górze. Ogarnia mnie jakaś nieopisana radość, której nie potrafię wytłumaczyć. A może po prostu, pomimo całej twojej odpychającej otoczki, dobrze mi w twoim towarzystwie.
- Biorąc pod uwagę wspomnianą ilość lisich nor, zapewne właśnie zwiedzamy moje pałace. - Wtóruję ci, przecinając leśną ciszę śmiechem. Zupełnie tak, jak za dawnych lat. Poznałem wiele kobiet, ale dziwnym zrządzeniem losu to właśnie ty zawsze potrafiłaś z kłębków moich myśli utkać te najbardziej śmiałe czy najzabawniejsze kreacje.
- Wobec tego zastosuję bardziej drastyczne metody względem ciebie. - Rzucam enigmatycznie, uderzając w podobne tony. Ruszam w krok za tobą niczym cień, z satysfakcją wyliczając te wszystkie ukradkowe spojrzenia.
A później, jakby niepostrzeżenie, stopniowo przekraczam bariery zdrowego rozsądku. Jestem gotowy na twoją kolejną ucieczkę, kolejną wymówkę, bo przecież dotychczas zawsze znajdowałaś sposób, by wymknąć się przed moim dotykiem czy bliskością. Daję ci czas na reakcję, wręcz czekam na wielki wybuch, który pozostawi na mojej skórze piekące blizny. Zamiast tego spotykam się z biernością, tak bardzo niepodobną do Seliny Lovegood. Zachłannie składam obietnice na twoich ustach, z pełną, wręcz okrutną świadomością, że mają one znaczenie tylko dla mnie. A jednak kiedy powietrze zaczyna przelewać się tam i z powrotem między naszymi wargami, poddajesz mi się całkowicie, jakbyś sama od dawna poszukiwała tego pocałunku, choć tobie łatwiej będzie zrzucić odpowiedzialność na barki zaskoczenia czy ciekawości. Nie dbam o to. Tym skradzionym – a może zupełnie nie – pocałunkiem podpisuję swój pakt z diabłem, zaprzedając ci swoją duszę. Nie potrafię nawet określić, jakie emocje tak naprawdę mi towarzyszą. Przecież nie powinienem czuć niczego poza czystym szczęściem rozpływającym się po moim ciele, ale tak się nie dzieje.
Teraz chcę już tylko więcej.
Serce bije mi w szaleńczym tempie, kiedy, oddzielony niespodziewanym pojawieniem się testrala, stoję na wprost ciebie, tak silnie zaklęty twoim widokiem, iż przez dłuższą chwilę całkowicie ignoruję obecność zwierzęcia. Pozostając w bezruchu śledzę twoje pieszczotliwe gesty jakby z niedowierzaniem. Nie ma w tobie niczego, przed czym mnie tak nieustannie przestrzegasz, a może jestem zwyczajnie zbyt zaślepiony uczuciem, żeby to dostrzec. Wiem na pewno, że nie mogę ufać twoim słowom. Tak jakby ślina przynosiła ci na język zdania stojące w opozycji do tego, co właściwie chcesz mówić.
Dopiero wzmianka o Czarownicy i twoje nerwowe prychnięcie ściąga mnie z powrotem na ziemię, przy okazji wywołując u mnie olśnienie – choć to chyba nic nadzwyczajnego w twoim towarzystwie. Jak zwykle katalizujesz najbardziej kreatywne obszary mojej głowy.
- Mogę ci pomóc zdementować te plotki i żaden apel nie będzie potrzebny. - W pierwszej chwili posyłam ci łobuzerski uśmiech, znów stając za blisko, choć tylko po to, by wybadać twoją reakcję. - Znaczy wiesz... - szybko reflektuję się, jakbym z u p e ł n i e nie sugerował właśnie, że t o w a r z y s t w o już dawno zostało odnalezione - nadal utrzymuję kilka kontaktów z czasów, kiedy sam próbowałem swoich sił w prasie. - Wzruszam ramionami, już dawno pogodzony z myślą, że nigdy nie zechcesz mojej pomocy.
Patrzę na ciebie długo i intensywnie, próbując pozbierać myśli, choć tak naprawdę znów mam ochotę skrócić dzielący nas dystans, zamykając ci usta kolejnym pocałunkiem. Tobie jednak zbiera się na jakieś wyznania, postanawiam więc posłuchać tego, co masz do powiedzenia, uważnie śledząc wzrokiem każdy twój gest, który mówi mi więcej, niż twój głos. I choć nie odrywam od ciebie wzroku, moje dłonie już gładzą grzbiet nosa testrala, zdradzając mu do ucha tajemniczy plan, na który zwierze zdaje się nie protestować. Uważam to za całkiem zabawne: prosić posłańca nieszczęścia o pomoc na randce. Zajęty śledzeniem Seliny nie mogę spojrzeć w puste oczy testrala, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ten ponurak zdaje się wiedzieć więcej od naszej dwójki.
- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym czynił to nagminnie. Wydaje mi się, że wyznałem ci ją tylko raz. - Stwierdzam z niepokojącą radością. - Ostatnio nawet sama dałaś mi przyzwolenie na to, abym cię k o c h a ł. - Zaznaczam, patrząc jak się wijesz, jak szukasz odpowiednich słów, w które i tak nie chcę wierzyć. Nie po tym, kiedy z taką łatwością pozwoliłaś mi na zasmakowanie twoich ust. - Skąd wiesz, czego bym chciał? - Burzę sposób, w jaki mnie postrzegasz. Nie mogę ci pozwolić na to błędne myślenie. - Może po prostu, tak samo jak ty, egoistycznie cię potrzebuję? - Szach-mat, Selino.
Stojąc cały czas przy testralu, jedną dłonią dobywam różdżki, rzucając proste zaklęcie maskujące na siebie oraz stworzenie. Z jednej strony nie chcę podpaść Ministerstwu, z drugiej... absolutnie nie potrafię już powstrzymać się przed spełnieniem tego szczenięco szalonego pomysłu. Ostrożnie dosiadam grzbietu zwierzęcia, czując, jakbym cofał się w czasie. Testral pozostaje spokojny, a ja spoglądam z góry na Selinę, puszczając jej perskie oko i szczerząc się po szelmowsku, choć tak naprawdę mój uśmiech jedynie maskuje tysiące pytań i niepewności, które rozszarpują mnie w tej chwili na kawałki.
- Więc jak będzie? Jest jeszcze wystarczająco miejsca dla ciebie. Chyba się nie boisz?
Perspektywa nieustannego odradzania się brzmi jakoś tak pocieszająco.
Nie wiem, w jakiej kondycji znajduje się twoje wnętrze. Może jest tylko nieznacznie spustoszone, a może doszczętnie zniszczone, trzymając się na ostatnim włosku. Wiesz, Selino, posiadam chorobliwą potrzebę naprawiania życia innych, bo sam nie mogę już naprawić swojego. Dlatego wyciągam obie ręce w twoją stronę, nie bacząc na konsekwencje tego, co się wydarzy. Prawdopodobnie wszystko, co najgorsze, zdążyło mnie już dopaść. Nie znam strachu. Wiem za to, jak to jest pozostać samemu w morzu wszystkich nieszczęść, na próżno wypatrując zbawiennego światła latarni. Nie chę burzyć niczego, co wzniosłaś własnymi rękami. Kiedy w końcu zrozumiesz, że nie żądając niczego w zamian, ofriaruję ci dwie dodatkowe dłonie do pomocy?
- Bycie głupim pomaga mi przetrwać w tym świecie. Może zabrzmi to absurdalnie, ale tylko robiąc z siebie skończonego idiotę jestem w stanie wspiąć się na poziom geniuszu. - Nic nie przychodzi za darmo i nawet błyskotliwość ma swoją cenę. Często zachowuję się irracjonalnie, nie zważając na zawodzenia zdrowego rozsądku, w głębokim poważaniu mając też opinię postronnych. Czasami zastanawiam się, ile osób pomyślało już, czy przypadkiem nie uciekłem z jakiegoś oddziału zamkniętego. - A czy ta wiedza by coś zmieniła? Czy teraz, skoro już to wiesz, nasze spotkanie czymś się różni? - Pytam, choć oboje znamy odpowiedź. - Nie musisz odpowiadać. - Wspaniałomyślnie uwalniam cię od okrutnego obowiązku przyznania mi racji. Nie postawiłem sobie za punkt honoru wygrywania z tobą we wszystkich dziedzinach i za wszelką cenę. Czasami po prostu wolę odpuścić. Jakoś tak wszystkim żyje się lepiej, kiedy potrafią pogodzić się z tym, że drugi człowiek posiada w swojej głowie całkowicie odmienny zestaw filtrów do postrzegania rzeczywistości.
Twój śmiech uwalnia endorfiny pod moją skórą, mimowolnie sprawiając, że kąciki moich ust wędrują ku górze. Ogarnia mnie jakaś nieopisana radość, której nie potrafię wytłumaczyć. A może po prostu, pomimo całej twojej odpychającej otoczki, dobrze mi w twoim towarzystwie.
- Biorąc pod uwagę wspomnianą ilość lisich nor, zapewne właśnie zwiedzamy moje pałace. - Wtóruję ci, przecinając leśną ciszę śmiechem. Zupełnie tak, jak za dawnych lat. Poznałem wiele kobiet, ale dziwnym zrządzeniem losu to właśnie ty zawsze potrafiłaś z kłębków moich myśli utkać te najbardziej śmiałe czy najzabawniejsze kreacje.
- Wobec tego zastosuję bardziej drastyczne metody względem ciebie. - Rzucam enigmatycznie, uderzając w podobne tony. Ruszam w krok za tobą niczym cień, z satysfakcją wyliczając te wszystkie ukradkowe spojrzenia.
A później, jakby niepostrzeżenie, stopniowo przekraczam bariery zdrowego rozsądku. Jestem gotowy na twoją kolejną ucieczkę, kolejną wymówkę, bo przecież dotychczas zawsze znajdowałaś sposób, by wymknąć się przed moim dotykiem czy bliskością. Daję ci czas na reakcję, wręcz czekam na wielki wybuch, który pozostawi na mojej skórze piekące blizny. Zamiast tego spotykam się z biernością, tak bardzo niepodobną do Seliny Lovegood. Zachłannie składam obietnice na twoich ustach, z pełną, wręcz okrutną świadomością, że mają one znaczenie tylko dla mnie. A jednak kiedy powietrze zaczyna przelewać się tam i z powrotem między naszymi wargami, poddajesz mi się całkowicie, jakbyś sama od dawna poszukiwała tego pocałunku, choć tobie łatwiej będzie zrzucić odpowiedzialność na barki zaskoczenia czy ciekawości. Nie dbam o to. Tym skradzionym – a może zupełnie nie – pocałunkiem podpisuję swój pakt z diabłem, zaprzedając ci swoją duszę. Nie potrafię nawet określić, jakie emocje tak naprawdę mi towarzyszą. Przecież nie powinienem czuć niczego poza czystym szczęściem rozpływającym się po moim ciele, ale tak się nie dzieje.
Teraz chcę już tylko więcej.
Serce bije mi w szaleńczym tempie, kiedy, oddzielony niespodziewanym pojawieniem się testrala, stoję na wprost ciebie, tak silnie zaklęty twoim widokiem, iż przez dłuższą chwilę całkowicie ignoruję obecność zwierzęcia. Pozostając w bezruchu śledzę twoje pieszczotliwe gesty jakby z niedowierzaniem. Nie ma w tobie niczego, przed czym mnie tak nieustannie przestrzegasz, a może jestem zwyczajnie zbyt zaślepiony uczuciem, żeby to dostrzec. Wiem na pewno, że nie mogę ufać twoim słowom. Tak jakby ślina przynosiła ci na język zdania stojące w opozycji do tego, co właściwie chcesz mówić.
Dopiero wzmianka o Czarownicy i twoje nerwowe prychnięcie ściąga mnie z powrotem na ziemię, przy okazji wywołując u mnie olśnienie – choć to chyba nic nadzwyczajnego w twoim towarzystwie. Jak zwykle katalizujesz najbardziej kreatywne obszary mojej głowy.
- Mogę ci pomóc zdementować te plotki i żaden apel nie będzie potrzebny. - W pierwszej chwili posyłam ci łobuzerski uśmiech, znów stając za blisko, choć tylko po to, by wybadać twoją reakcję. - Znaczy wiesz... - szybko reflektuję się, jakbym z u p e ł n i e nie sugerował właśnie, że t o w a r z y s t w o już dawno zostało odnalezione - nadal utrzymuję kilka kontaktów z czasów, kiedy sam próbowałem swoich sił w prasie. - Wzruszam ramionami, już dawno pogodzony z myślą, że nigdy nie zechcesz mojej pomocy.
Patrzę na ciebie długo i intensywnie, próbując pozbierać myśli, choć tak naprawdę znów mam ochotę skrócić dzielący nas dystans, zamykając ci usta kolejnym pocałunkiem. Tobie jednak zbiera się na jakieś wyznania, postanawiam więc posłuchać tego, co masz do powiedzenia, uważnie śledząc wzrokiem każdy twój gest, który mówi mi więcej, niż twój głos. I choć nie odrywam od ciebie wzroku, moje dłonie już gładzą grzbiet nosa testrala, zdradzając mu do ucha tajemniczy plan, na który zwierze zdaje się nie protestować. Uważam to za całkiem zabawne: prosić posłańca nieszczęścia o pomoc na randce. Zajęty śledzeniem Seliny nie mogę spojrzeć w puste oczy testrala, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ten ponurak zdaje się wiedzieć więcej od naszej dwójki.
- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym czynił to nagminnie. Wydaje mi się, że wyznałem ci ją tylko raz. - Stwierdzam z niepokojącą radością. - Ostatnio nawet sama dałaś mi przyzwolenie na to, abym cię k o c h a ł. - Zaznaczam, patrząc jak się wijesz, jak szukasz odpowiednich słów, w które i tak nie chcę wierzyć. Nie po tym, kiedy z taką łatwością pozwoliłaś mi na zasmakowanie twoich ust. - Skąd wiesz, czego bym chciał? - Burzę sposób, w jaki mnie postrzegasz. Nie mogę ci pozwolić na to błędne myślenie. - Może po prostu, tak samo jak ty, egoistycznie cię potrzebuję? - Szach-mat, Selino.
Stojąc cały czas przy testralu, jedną dłonią dobywam różdżki, rzucając proste zaklęcie maskujące na siebie oraz stworzenie. Z jednej strony nie chcę podpaść Ministerstwu, z drugiej... absolutnie nie potrafię już powstrzymać się przed spełnieniem tego szczenięco szalonego pomysłu. Ostrożnie dosiadam grzbietu zwierzęcia, czując, jakbym cofał się w czasie. Testral pozostaje spokojny, a ja spoglądam z góry na Selinę, puszczając jej perskie oko i szczerząc się po szelmowsku, choć tak naprawdę mój uśmiech jedynie maskuje tysiące pytań i niepewności, które rozszarpują mnie w tej chwili na kawałki.
- Więc jak będzie? Jest jeszcze wystarczająco miejsca dla ciebie. Chyba się nie boisz?
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Wszechświat gnał do przodu, wprowadzając zmiany w każdym możliwym obszarze, bezlitośnie odbierając zieleń liściom na drzewach, by w końcu bezlitośnie zerwać ją z czubków drzew, kompletnie obnażając ich korony i tworząc je podatniejsze na mordercze podmuchy wiatru, które wymierzały cios za ciosem, łamiąc suche, pozbawione wody gałęzie. Wszystko z czasem niszczało, zanikało, by w tym okrutnym cyklu życia dać miejsce na stworzenie się czegoś nowego. Proces przemijania nie należał ani do sprawiedliwych ani do możliwych do oszukania czy pominięcia. Z upartością osła zdawał się jednak kompletnie nie dotykać ich relacji ani wzajemnych wyobrażeń na swój temat, jakby obrazy wytworzone w głowie odmawiały zatarcia się lub zmienienia się choćby o cal. Każde z nich poszukiwało w drugim znajomych pierwiastków i z radością równą kilkulatkowi rozświetlali swoje twarze, kiedy dostrzegli zalążek swoich wizji na temat tej konkretnej persony. Zmiany były przecież przerażające - powodowały zachwianie i zmęcenie wody, a w końcu każdy poszukiwał bezpiecznej ostoi oraz gwarancji na to, że zastanie dokładnie to, czego się spodziewał. Nawet jeśli uwielbia się dynamizm, jeśli jedynym znanym schematem jest poddawanie się nieprzewidywalnemu impulsowi, to jedynym sposobem na to, by nie oddalić się za daleko od stabilności stanu umysłowego było posiadanie pewnych punktów, do których zawsze będzie mogło się wrócić, bo pozostaną niezmienne. Czasem wyszukiwało się ich na siłę, bo rzeczywistość mogła być zbyt rozczarowująca. I wtedy desperacko chwytało się wszystkiego, byleby tylko pozostać w strefie komfortu.
Frederick Fox był dla niej od zawsze miłym wspomnieniem. Ich pierwsze spotkanie - niesamowita więź, którą nawet ona potrafiła dostrzec, kiedy z podekscytowaniem przerywali sobie, by wtrącić kolejne zdanie, nie ufając czasowi, że upływa w regularnym tempie, bo poranek zdawał się nadchodzić zbyt prędko, a oni zaledwie zasmakowali tylko szczątka areałów, jakie chcieli poznać. Drugie natknięcie się wydawało się kolizją światów, które wepchnęło ich na siebie wtedy w Tybecie. A potem nie pozwalali już działać przypadkowi, doprowadzając do zgromadzeń w momentach, w których ponownie chcieli przeżyć te same rzeczy - ekscytacje, zachłyśnięcie się adrenaliną, niewyobrażalne ilości endorfin. Nigdy nie byli ze sobą na porządku dziennym, zawsze kojarząc się sobie z tymi samymi uczuciami. Czy nie było tak?
A teraz zmieniały się zasady gry, mimo że pewne elementy pozostawały takie same. I Lovegood gubiła się już na tej planszy, z jednej strony z radością rozpoznając utarte zachowania, a z drugiej kompletnie drętwiejąc na nowe elementy rozgrywki. Emocje, jakie jej dawał ulubiony uśmiech, intensywne spojrzenie, przekomarzania słowne, te niepowtarzalne wibracje i cała otoczka, były zmrażane przez nieplanowane przez nią zagrywki. Dawki ciepła i zimna wprawiały ją w jeszcze większe zmieszanie, a sama nie potrafiła już sprecyzować swojego stosunku do tego wszystkiego. Naturalną reakcją było dla niej zanegowanie oraz protesty, a z drugiej strony tym samym pozbawiała się wszystkich profitów, jakie mogła czerpać z tej relacji.
Pozostawała więc niezdecydowana. Względnie bierna. A mimo wszystko zainteresowana.
Pewnie przedyskutowałaby z nim tą dziwną anomalię i absurd, jaki właśnie wypowiedział, stawiając głupotę jako drogę do geniuszu, ale kontekst, w jakim to wypowiadał, kazał jej się ograniczyć do prychnięcia. A potem tylko zacisnęła wściekle usta.
-Oczywiście, że tak, idioto!-wybuchnęła, zanim zdołała ugryźć się w język.-Twój geniusz kompletnie pozbawia się instynktu samozachowawczego i zdajesz się nie dostrzegać najbardziej oczywistych spraw.-warknęła ciszej, odwracając wzrok. Choćby tego, że nie czeka na niego nic innego poza rozczarowaniem, a ich kontakty w końcu doznają przemiany i po okresie wietrznej jesieni trafią na srogą zimę, kompletnie pozbawiając się barw, w które wpatrywali się z tak błyszczącymi ślepiami.
Na szczęście nie musiała się długo zastanawiać o ewolucji ich stosunków, bo zaskakujące zdolności Lisa odwróciły jej uwagę i pozwoliły się na powrót zrelaksować, na którą to okazję rzuciła się z tęsknotą, momentalnie poddając się lekkiemu humorowi.
-Niebywałe.-zaśmiała się, rozglądając się wkoło.-Przy takim przybytku twoi dworzanie już dawno powinni wokół ciebie skakać.-zauważyła, mrugając porozumiewawczo do niego.
Kolejna obietnica była czymś, co kazało jej się zastanowić i nabrać pewnej ostrożności, która jednak w jego obecności pryskała równie szybko co bańka mydlana. Jego dawne wpływy miały na nią ciągle zbyt duże efekty. I być może to właśnie przestrach, że jeden fałszywy ruch, a ledwo wyczuwalne ciepło drugiego ciała, które zawsze znajdywało się w pewnym dystansie, a teraz zmniejszyło go do wartości ujemnych, zniknie kompletnie, pozostawiając ją z niewysłowioną pustką. Przywiązała się do tych niezobowiązujących napadów nierozsądku, jakie przy nim miewała - nigdy nie obróciło się to przeciwko niej. Rejony, na jakie wkraczali, wprawiały ją w stan niepokoju, niemalże bolesnego łaskotania w okolicach korzonków i przedziwnego uczucia słabości. Czuła się bezsilna, jakby nie miała żadnej możliwości zmodyfikowania jego czynów i była zmuszona do akceptacji biegu wydarzeń, chociaż teoretycznie miała wybór. Skupiona na myśli, że lepiej trzymać go nieco bliżej niż w ogóle, uznała to za bardziej akceptowalną opcję. Nigdy nie była tak żałośnie desperacka i ta świadomość zaczęła wżerać się boleśnie w jej mózg, kiedy tylko ciepłe, wilgotne sensacje ją opuściły, a ciało przejął stan gorączkowy.
Zmiana uwagi i skupienie się na niecodziennym stworzeniu pozwoliły jej zachować resztki opanowania, a przedzierające się przez jej umysł myśli, pozostawiały go zupełnie pustego, jakby tylko szatkowały wszystko to, co wiedziała, nie pozostawiając nic za sobą niczym stado szarańczy. Żart był nerwową próbą obrony i utrzymania twarzy, jakby chcąc dostarczyć sobie samozapewnienia, że świat jeszcze nie zwalił jej się na głowę i wcale nie śni.
Nie wiedziała czy to sugestia za słowami czy też ponowna, przejmująca do szpiku kości bliskość, ale poruszyła bez dźwięku ustami.-Och, twoja dobroć nigdy nie przestanie mnie wzruszać.-sarknęła, chwytając się znanych sobie sztuczek.-Z przyjemnością stoczę kolejną, samotną batalię z Czarownicą.-odmówiła mu, zupełnie zgodnie z jego własnymi przewidywaniami.
Lekkość i pogoda z jaką reagował na jej nieskładne wyznania, były drażniące i doprowadzały ją do ostateczności.-To i tak wystarczająco.-wycedziła z niezadowoleniem szybko, dając mu jednak mówić dalej. Zaskoczenie tylko na moment pojawiło się na jej twarzy, kiedy z taką pewnością zasugerował, że nie miała nawet pojęcia, czego właściwie chciał. Poczuła się zdradzona. Jak śmiał przywłaszczać sobie tak bezmierną znajomość jej samej, kiedy odmawiał jej podobnej przywary? Czy była tak ślepa, że zmarnowała cały ten wspólny czas na obnażanie się przed nim, kiedy on krył się za swoim przyjemnym uśmiechem, słuchając ją z lubością? Parsknęła jednak w końcu, mamrocząc niewyraźnie: "to niedorzeczne", mimo że głowa była już zajęta trawieniem przekazanych jej informacji.
Była zbyt pochłonięta wymianą zdań, by zwrócić uwagę na to, co planuje. Dopiero szelest jego szaty i cień, jaki pojawił się na jej twarzy kazał jej unieść głowę i spojrzeć na wyciągniętą dłoń.
-Niech Merlin mnie przeklnie, jeśli Czarownica postanowi opisać nasz romantyczny lot na testralu.-wymruczała w końcu z niezadowoleniem, choć wizja zobaczenia obszernego lasu z lotu była zbyt kusząca, a niesprecyzowanie co do tej sytuacji zbyt duże, by potrafiła mu odmówić.-Dobrze wiesz, że istnieje tylko jedna rzecz, która potrafi mnie przerazić.-powiedziała z obcą powagą w oczach, nie nazywając jednak tej rzeczy, kiedy wspinała się na grzbiet stworzenia. Żołądek zatańczył jej kankana, gdy delikatnie dotykała skrzydeł wierzchowca, by w końcu (z musu!) wczepić się w szatę przebiegłego Lisa i oprzeć policzek o jego plecy. Chciałaby powiedzieć, że głównym wspomnieniem z tej niezapomnianej jazdy nie był zapach, który wdzierał jej się nieproszenie do nozdrzy, nie pozwalając skołatanemu sercu na choćby chwilę przerwy.
/zt x2
Frederick Fox był dla niej od zawsze miłym wspomnieniem. Ich pierwsze spotkanie - niesamowita więź, którą nawet ona potrafiła dostrzec, kiedy z podekscytowaniem przerywali sobie, by wtrącić kolejne zdanie, nie ufając czasowi, że upływa w regularnym tempie, bo poranek zdawał się nadchodzić zbyt prędko, a oni zaledwie zasmakowali tylko szczątka areałów, jakie chcieli poznać. Drugie natknięcie się wydawało się kolizją światów, które wepchnęło ich na siebie wtedy w Tybecie. A potem nie pozwalali już działać przypadkowi, doprowadzając do zgromadzeń w momentach, w których ponownie chcieli przeżyć te same rzeczy - ekscytacje, zachłyśnięcie się adrenaliną, niewyobrażalne ilości endorfin. Nigdy nie byli ze sobą na porządku dziennym, zawsze kojarząc się sobie z tymi samymi uczuciami. Czy nie było tak?
A teraz zmieniały się zasady gry, mimo że pewne elementy pozostawały takie same. I Lovegood gubiła się już na tej planszy, z jednej strony z radością rozpoznając utarte zachowania, a z drugiej kompletnie drętwiejąc na nowe elementy rozgrywki. Emocje, jakie jej dawał ulubiony uśmiech, intensywne spojrzenie, przekomarzania słowne, te niepowtarzalne wibracje i cała otoczka, były zmrażane przez nieplanowane przez nią zagrywki. Dawki ciepła i zimna wprawiały ją w jeszcze większe zmieszanie, a sama nie potrafiła już sprecyzować swojego stosunku do tego wszystkiego. Naturalną reakcją było dla niej zanegowanie oraz protesty, a z drugiej strony tym samym pozbawiała się wszystkich profitów, jakie mogła czerpać z tej relacji.
Pozostawała więc niezdecydowana. Względnie bierna. A mimo wszystko zainteresowana.
Pewnie przedyskutowałaby z nim tą dziwną anomalię i absurd, jaki właśnie wypowiedział, stawiając głupotę jako drogę do geniuszu, ale kontekst, w jakim to wypowiadał, kazał jej się ograniczyć do prychnięcia. A potem tylko zacisnęła wściekle usta.
-Oczywiście, że tak, idioto!-wybuchnęła, zanim zdołała ugryźć się w język.-Twój geniusz kompletnie pozbawia się instynktu samozachowawczego i zdajesz się nie dostrzegać najbardziej oczywistych spraw.-warknęła ciszej, odwracając wzrok. Choćby tego, że nie czeka na niego nic innego poza rozczarowaniem, a ich kontakty w końcu doznają przemiany i po okresie wietrznej jesieni trafią na srogą zimę, kompletnie pozbawiając się barw, w które wpatrywali się z tak błyszczącymi ślepiami.
Na szczęście nie musiała się długo zastanawiać o ewolucji ich stosunków, bo zaskakujące zdolności Lisa odwróciły jej uwagę i pozwoliły się na powrót zrelaksować, na którą to okazję rzuciła się z tęsknotą, momentalnie poddając się lekkiemu humorowi.
-Niebywałe.-zaśmiała się, rozglądając się wkoło.-Przy takim przybytku twoi dworzanie już dawno powinni wokół ciebie skakać.-zauważyła, mrugając porozumiewawczo do niego.
Kolejna obietnica była czymś, co kazało jej się zastanowić i nabrać pewnej ostrożności, która jednak w jego obecności pryskała równie szybko co bańka mydlana. Jego dawne wpływy miały na nią ciągle zbyt duże efekty. I być może to właśnie przestrach, że jeden fałszywy ruch, a ledwo wyczuwalne ciepło drugiego ciała, które zawsze znajdywało się w pewnym dystansie, a teraz zmniejszyło go do wartości ujemnych, zniknie kompletnie, pozostawiając ją z niewysłowioną pustką. Przywiązała się do tych niezobowiązujących napadów nierozsądku, jakie przy nim miewała - nigdy nie obróciło się to przeciwko niej. Rejony, na jakie wkraczali, wprawiały ją w stan niepokoju, niemalże bolesnego łaskotania w okolicach korzonków i przedziwnego uczucia słabości. Czuła się bezsilna, jakby nie miała żadnej możliwości zmodyfikowania jego czynów i była zmuszona do akceptacji biegu wydarzeń, chociaż teoretycznie miała wybór. Skupiona na myśli, że lepiej trzymać go nieco bliżej niż w ogóle, uznała to za bardziej akceptowalną opcję. Nigdy nie była tak żałośnie desperacka i ta świadomość zaczęła wżerać się boleśnie w jej mózg, kiedy tylko ciepłe, wilgotne sensacje ją opuściły, a ciało przejął stan gorączkowy.
Zmiana uwagi i skupienie się na niecodziennym stworzeniu pozwoliły jej zachować resztki opanowania, a przedzierające się przez jej umysł myśli, pozostawiały go zupełnie pustego, jakby tylko szatkowały wszystko to, co wiedziała, nie pozostawiając nic za sobą niczym stado szarańczy. Żart był nerwową próbą obrony i utrzymania twarzy, jakby chcąc dostarczyć sobie samozapewnienia, że świat jeszcze nie zwalił jej się na głowę i wcale nie śni.
Nie wiedziała czy to sugestia za słowami czy też ponowna, przejmująca do szpiku kości bliskość, ale poruszyła bez dźwięku ustami.-Och, twoja dobroć nigdy nie przestanie mnie wzruszać.-sarknęła, chwytając się znanych sobie sztuczek.-Z przyjemnością stoczę kolejną, samotną batalię z Czarownicą.-odmówiła mu, zupełnie zgodnie z jego własnymi przewidywaniami.
Lekkość i pogoda z jaką reagował na jej nieskładne wyznania, były drażniące i doprowadzały ją do ostateczności.-To i tak wystarczająco.-wycedziła z niezadowoleniem szybko, dając mu jednak mówić dalej. Zaskoczenie tylko na moment pojawiło się na jej twarzy, kiedy z taką pewnością zasugerował, że nie miała nawet pojęcia, czego właściwie chciał. Poczuła się zdradzona. Jak śmiał przywłaszczać sobie tak bezmierną znajomość jej samej, kiedy odmawiał jej podobnej przywary? Czy była tak ślepa, że zmarnowała cały ten wspólny czas na obnażanie się przed nim, kiedy on krył się za swoim przyjemnym uśmiechem, słuchając ją z lubością? Parsknęła jednak w końcu, mamrocząc niewyraźnie: "to niedorzeczne", mimo że głowa była już zajęta trawieniem przekazanych jej informacji.
Była zbyt pochłonięta wymianą zdań, by zwrócić uwagę na to, co planuje. Dopiero szelest jego szaty i cień, jaki pojawił się na jej twarzy kazał jej unieść głowę i spojrzeć na wyciągniętą dłoń.
-Niech Merlin mnie przeklnie, jeśli Czarownica postanowi opisać nasz romantyczny lot na testralu.-wymruczała w końcu z niezadowoleniem, choć wizja zobaczenia obszernego lasu z lotu była zbyt kusząca, a niesprecyzowanie co do tej sytuacji zbyt duże, by potrafiła mu odmówić.-Dobrze wiesz, że istnieje tylko jedna rzecz, która potrafi mnie przerazić.-powiedziała z obcą powagą w oczach, nie nazywając jednak tej rzeczy, kiedy wspinała się na grzbiet stworzenia. Żołądek zatańczył jej kankana, gdy delikatnie dotykała skrzydeł wierzchowca, by w końcu (z musu!) wczepić się w szatę przebiegłego Lisa i oprzeć policzek o jego plecy. Chciałaby powiedzieć, że głównym wspomnieniem z tej niezapomnianej jazdy nie był zapach, który wdzierał jej się nieproszenie do nozdrzy, nie pozwalając skołatanemu sercu na choćby chwilę przerwy.
/zt x2
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jedna z licznych szarych sów przemierzała tej nocy Londyn. Nie wyróżniała się niczym od innych pocztowych ptaków. Przeciętnej wielkości i szybkości, niosła w dziobie starannie zapieczętowany list. Leciała wysoko, nie zniżając lotu i nie zważając na świszczący dookoła wiatr. Gdy pod nią zaczęły migotać światła latarni, zapikowała w dół. Przez chwilę krążyła nad ulicami miasta, aby ostatecznie otworzyć dziób i wypuścić z niego list, który po chwili tańczenia w powietrzu opadł na ziemię.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący na ścieżce list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący na ścieżce list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Edith Bones – szefowa biura aurorów. Według oficjalnej informacji popełniła samobójstwo po tym, jak aresztowała Ignotusa Mulcibera. Nieoficjalnie, została zamordowana na polecenie Ministerstwa Magii.
- Morgoth Yaxley – jeden z najmłodszych lordów nestorów w historii. Zmarły na skutek działań wojennych. Według oficjalnych informacji stracił życie przez działania członków Zakonu Feniksa.
- Roddy i Danielle Vause – małżeństwo botaników, znalezione martwe w swoim domu na przedmieściach Londynu. Kobieta spodziewała się dziecka. Nad budynkiem podobno można było dostrzec Mroczny Znak.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
Powoli zapadał zmrok. Słońce chowało się za horyzont, ale w Londynie już od dobrych dwóch godzin nikt go nie widział. Wysokie, stare drzewa lasu Waltham przysłaniały teatr tańczących kolorów na niebie w ostatni dzień święta Brón Trogain. Dziś muzyka już nie grała, a nachodzący wieczór nie zachęcał do wspólnych tańców i świętowania. Grajkowie zniknęli, podobnie jak podesty i krążące po festiwalu dziewczęta z winem i strawą. Stragany na jarmarku zwijały się powoli, a stoły obstawiano na ostatnią, dziękczynną i wspólną dla wszystkich kolację. Taneczne ogniska tego wieczora nie zapłonęły. Na ciemniejącym nieboskłonie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Nie było na nim jeszcze księżyca, ale zamiast niego kometa, której płonący warkocz ciągnął się po niebie, połyskiwała nad głowami stanowiąc w wielu miejscach w Londynie jedyne źródło światła.
Ciemność pod koronami drzew była lepka i gęsta, a poza mnożącymi się pniami i unoszącą nad ściółką w oddali mgłą, niewiele można było w Waltham dostrzec. Ciszę przerywały rozmowy ludzi, którzy jak co dzień po zmroku gromadzili się na polanach. Gdzieś z głębin gaju niosła się smutna, żałobna pieśń w niezrozumiałym dla większości języku. Wieść niosła, że nimfy leśne gromadziły się w pobliżu elfiej ścieżki, by oddać cześć tym, którzy polegli w trakcie brutalnej, krwawej i bezwzględnej wojny. Ich głos hipnotyzował, niosąc się echem od drzewa do drzewa, poruszał nawet najtwardsze serce. I choć nikt nie pojmował znaczenia pieśni, każdy mimowolnie sięgał pamięcią do tych, którzy utracili swoje życie w ostatnim czasie, jakby to sami zmarli, duchy za pomocą leśnych stworzeń pragnęły przemówić do żyjących.
Droga z polan w głąb ciemnego lasu wyznaczona była wbitymi w ziemię pochodniami, określając kierunek wszystkim uczestnikom festiwalu. Pochód dwunastu milczących czarownic w czarnych, powłóczystych opończach kroczył przez las. Każda z nich trzymała jedną świecę, która rozjaśniała cienką woalkę przysłaniającą twarz. Za nimi, sześciu czarodziejów niosło wiklinowe kosze, w których znajdowały się rozmaite świece. Zbierali wszystkich obecnych na kończącym się festiwalu lata, zachęcając ich do wzięła udziału w Czuwaniu dla zmarłych i poległych. Każdy, kto zdecydował się oddać cześć wojownikom i niewinnym ofiarom otrzymał świecę, którą winien odpalić i ruszyć w pochodzie. Podróż miała rozpocząć się przed elfią ścieżką, gdzie milknąc mieli oddać hołd zmarłym, lecz miała minąć jeszcze chwila nim wszyscy tam dotrą. Krucjatę chciano zakończyć przy suto zastawionych stołach, wytwornej kolacji, w trakcie której wszyscy podziękują za pomyślność i łaskę Lugh.
Biegające dzieci zatrzymywano, prosząc o względną ciszę i spokój, uszanowanie obecności zmarłych, którzy mogą tu przybyć w każdej chwili. Starsi zniechęcali młodszych do zabaw i śmiechu, domagając się powagi i skupienia. Wszyscy gromadzący się do pochodu przyodziali ciemne stroje, kobiety poproszone były o przysłonięcie głów kapturem opończą lub chustą. Czas beztroski dobiegał końca, nastawał czas skupienia i przygotowań do wznowienia konfliktu. Stara wiedźma, która znana wielu była z rytualnego obrzędu z krwią reema, okryta ciemnoszarą chustą spacerowała między ludźmi, spoglądając na nich swoimi bystrymi, przenikliwymi oczami. I jak wielu innych, niosła w dłoniach świecę, której blask podkreślał zmarszczki na jej starej, doświadczonej twarzy. Wokół unosił się zapach dymu i dusznych kadzideł. Każdy kto znał się na roślinach bez trudu wyczuł intensywną woń mirry. Do pochodu skłaniała wszystkich obecnych, niezależnie od wieku, pochodzenia. na wszystkich patrzyła tak samo, na każdym na chwilę zatrzymując wzrok, jakby potrafiła dostrzec samą duszę.
- Świece:
Losowanie świecy jest dobrowolne. Rzutu można dokonać tylko raz, w dowolnym momencie. Aby to zrobić, należy w tym temacie rzucić kością k6 i dostosować się do jednego z poniższych wyników.
1 - Biała świeca z łoju baraniego - ma nieprzyjemny i intensywny zapach, daje mocne światło, które pozwala więcej dostrzec wokół siebie; płomień silnie reaguje na ruch; +5 do spostrzegawczości;
2 - Kremowa świeca z psiego sadła - nie ma zapachu, daje słabe światło, trochę się dymi; -5 do spostrzegawczości;
3 - Kremowa świeca z wosku pszczelnego - pali się czysto, bez sadzy; daje umiarkowane światło;
4 - Biała świeca z wosku pszczelnego - pali się czysto, bez sadzy; daje umiarkowane światło;
5 - Biała świeca z tłuszczu z orzechów - ma przyjemny, orzechowy zapach, ale mocno się dymi, a dym ogranicza nieco widoczność wokół; -10 do spostrzegawczości;
6 - Czarna świeca z wielorybiego tłuszczu - ma specyficzny zapach, nieco się kopci, nie osadza. Wdychanie jej zapachu wyostrza zmysły; +10 do spostrzegawczości; +5 do odporości magicznej;
Proszę o losowanie świec w tym temacie.
Playlista dla wydarzenia: tutaj
Ramsey Mulciber
Choć nie była obecna na pozostałych dniach Brón Trogain, tego wieczornego wydarzenia nie mogła przecież opuścić. Chociaż tak po prawdzie to jak najbardziej chciała. Czas spędzony na dworze rodu Rosier, a potem na poszukiwaniach w bibliotece zdecydowanie lady Selwyn zmęczyły. Okazało się jednak, że kobiety z jej rodziny wybierały się na czuwanie wspólnie. Jej ojciec nie mógł się stawić, toteż matka wybierała się wraz z dwoma innymi krewnymi, które czy to z powodu śmierci, czy braku mężczyzny u boku wybierały się same. Wendelina zaś znów została wmanewrowana w szlacheckie puszenie piór, na które naprawdę nie miała ochoty, woląc jednak skupić się na zagłębieniu znalezionych w bibliotece lektur.
Gdy jednak matka wyjaśniła jej, co ma się w trakcie dziać, zgodziła się, że w takim miejscu i w takiej chwili wypada jednak być. Pozwoliła więc odziać się w czarną suknię z długim płaszczem, który niemal dotykał ziemi. We włosach Wendeliny znalazła się czarna wstążka, a kolczyki w kształcie złotych salamander były stosunkowo niewielkie, jak na możliwości rodziny. Wszak skromność w takich chwilach to podstawa; lud musiał czuć, że ci, którzy mają nad nimi władzę, bywają takimi samymi ludźmi, jak oni. Oczywiście w ściśle wybranych i kontrolowanych sytuacjach.
Gdy pojawiła się na miejscu, poczuła wszechobecny zapach mirry; niedawno czytała o tej wonnej żywicy, która od lat kojarzona była z kultem zmarłych. Nie dziwiło ją, że organizatorzy postanowili postawić właśnie na nią.
Szła powolnym krokiem, niezauważalnie rozglądając się po otoczeniu. Jej krewne stanęły niedaleko grupki innych szlachetnie urodzonych, a Wendy przeszło przez myśl, że Blaise też pewnie gdzieś tu się pojawi. Brat nie tłumaczył się jej ze swoich poczynań, jednak jeśli miała przypadkiem gdzieś go spotkać to najpewniej będzie to właśnie tutaj. Niby mieszkali pod jednym dachem, a tak rzadko się widywali… Jak było to możliwe?
W dłoń lady Selwyn niemal została wciśnięta świeca, na którą dama nie zwracała na razie większej uwagi. I to nie wzbudziło przecież w niej większego zdziwienia, wszak i świece były kojarzone ze zmarłymi. Zastanowiła się jednak, nad kim tak naprawdę miałaby ubolewać? Oczywiście, wielu odważnych i szlachetnych czarodziejów odeszło w wojnie. Jednak nie był to dla niej nikt szczególnie bliski. Miała żałować niedoszłego narzeczonego zdrajcę? Albo siostrę, która z tego co wiedziała Wendy, wciąż oddychała, zabierając światu tlen? A to, że zmarła dla rodziny… Być może lord Black faktycznie zasługiwał, aby pochylić się nad jego losem. Nikt inny jednak w tej chwili młodej damie do głowy nie przychodził.
Wendelina zatrzymała się kilka kroków od rodziny, czekając na dalszy rozwój wydarzeń i szukając kątem oka znajomych twarzy. Ludzie jednak wciąż się zbierali.
| k6 na świece
Gdy jednak matka wyjaśniła jej, co ma się w trakcie dziać, zgodziła się, że w takim miejscu i w takiej chwili wypada jednak być. Pozwoliła więc odziać się w czarną suknię z długim płaszczem, który niemal dotykał ziemi. We włosach Wendeliny znalazła się czarna wstążka, a kolczyki w kształcie złotych salamander były stosunkowo niewielkie, jak na możliwości rodziny. Wszak skromność w takich chwilach to podstawa; lud musiał czuć, że ci, którzy mają nad nimi władzę, bywają takimi samymi ludźmi, jak oni. Oczywiście w ściśle wybranych i kontrolowanych sytuacjach.
Gdy pojawiła się na miejscu, poczuła wszechobecny zapach mirry; niedawno czytała o tej wonnej żywicy, która od lat kojarzona była z kultem zmarłych. Nie dziwiło ją, że organizatorzy postanowili postawić właśnie na nią.
Szła powolnym krokiem, niezauważalnie rozglądając się po otoczeniu. Jej krewne stanęły niedaleko grupki innych szlachetnie urodzonych, a Wendy przeszło przez myśl, że Blaise też pewnie gdzieś tu się pojawi. Brat nie tłumaczył się jej ze swoich poczynań, jednak jeśli miała przypadkiem gdzieś go spotkać to najpewniej będzie to właśnie tutaj. Niby mieszkali pod jednym dachem, a tak rzadko się widywali… Jak było to możliwe?
W dłoń lady Selwyn niemal została wciśnięta świeca, na którą dama nie zwracała na razie większej uwagi. I to nie wzbudziło przecież w niej większego zdziwienia, wszak i świece były kojarzone ze zmarłymi. Zastanowiła się jednak, nad kim tak naprawdę miałaby ubolewać? Oczywiście, wielu odważnych i szlachetnych czarodziejów odeszło w wojnie. Jednak nie był to dla niej nikt szczególnie bliski. Miała żałować niedoszłego narzeczonego zdrajcę? Albo siostrę, która z tego co wiedziała Wendy, wciąż oddychała, zabierając światu tlen? A to, że zmarła dla rodziny… Być może lord Black faktycznie zasługiwał, aby pochylić się nad jego losem. Nikt inny jednak w tej chwili młodej damie do głowy nie przychodził.
Wendelina zatrzymała się kilka kroków od rodziny, czekając na dalszy rozwój wydarzeń i szukając kątem oka znajomych twarzy. Ludzie jednak wciąż się zbierali.
| k6 na świece
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ogniste Wrota
Szybka odpowiedź