Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]18.06.21 15:23
First topic message reminder :

Salon

Jeżeli kuchnia jest sercem domu, tak salon musi być jego duszą. To właśnie w tym miejscu niezmiennie od lat znajduje się centrum interesów życiowych rodziny Sprout. Domownicy urządzili to miejsce w sposób, który idealnie oddaje charakter całej czwórki. Pomieszczenie jest przytulne, pełne miękkich mebli wypoczynkowych, często tonie w nadmiarze bibelotów o wartości sentymentalnej takich jak rysunki Aurory i Castora z czasów dziecięcych. Nie brakuje tam roślinności, dobranej starannie przez panią domu, zaś drewniane meble zostały kilka lat wcześniej odmalowane przez samego gospodarza. Z salonu można prosto i szybko przejść do kuchni, a także do korytarza prowadzącego do następnych pokoi.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999

Re: Salon [odnośnik]05.09.21 19:31
Byłby w stanie nawet uśmiechnąć się z politowaniem na jad, którym raczył go lord Black przy próbie zachowania szacunku w wystosowanej do niego wypowiedzi. Ironia była często całkiem sprawnym orężem, przynajmniej z tego, co mógł obserwować Castor, samemu trzymając się przede wszystkim linii prawdomówności i prostoty, lecz czasami stanowiła miecz obosieczny. Brzmiała po prostu śmiesznie, wystawiała nieco na pośmiewisko kogoś, kto uważał się za człowieka poważnego. Tak, poważnego na tyle, że zjawiał się w obcym domu bez różdżki. Zresztą, czegokolwiek by nie zrobił, czegokolwiek by nie powiedział lord Black we własnej osobie, był po prostu na przegranej pozycji. Tyle i aż tyle.
Jednakże prawdziwe przerażenie odmalowało się na twarzy Sprouta na chwilę po słowach o krewnych w Staffordshire.
Oczy otworzyły się szerzej i znów dziękował, że znajdował się za jego plecami. Sproutowie mieli to do siebie, że znajdywali miejsce dla siebie w każdym miejscu — czy to w Anglii, Szkocji, Irlandii, nawet w Walii. Nic więc dziwnego, że znaleźli się Sproutowie także w Staffordshire, które — o ile Castor się nie mylił i dobrze zapamiętał z rozmów toczonych z Michaelem w Derbyshire — znajdowało się pod panowaniem rodu Greengrass.
Różdżka przesunęła się wyżej, by wbić się pomiędzy łopatki Perseusa.
— Co to ma znaczyć, lordzie Black? — powiedział, z trudem zmuszając się do wyraźnego akcentowania każdej sylaby tak, by nie zamienić jej w warknięcie. Takie słowa nie stanowiły już wyłącznie słownych przekomarzanek, które mogły prowadzić zwolennicy przeciwnych stron konfliktu. W tych słowach znajdowała się wyraźna groźba, groźba przemocy, która dotknęła już kogoś wystarczająco podobnego do Castora i Aurory, by wzbudzić w Perseusu podejrzenia o pokrewieństwo. Był do nich podobny? Blond włosy i jasne oczy nie były przecież cechami zarezerwowanymi wyłącznie dla ich rodziny. Nosił podobne imię? Kwietno—gwiezdne konotacje miały przecież imiona chociażby (żeby daleko nie szukać) rodu Black, więc to pewnie też nie to. A zatem...
Nazwisko?
Zimny dreszcz przebiegł w dół jego kręgosłupa. Pomona nie zginęła w Staffordshire, więc nie mogła to być ona. Czy... Czy doszło do tego, że kolejny Sprout oddał życie w imię ideałów, które przyświecały ich rodzinie? Czuł, jak palce zaciskają się na różdżce z jeszcze większą siłą, lecz musiał się uspokoić. Głęboki wdech, długi wydech. Pewnie powiedział mu to specjalnie, chcąc wbić ostrze w najwrażliwsze miejsce serca Castora. Nie trzeba było być przecież szczególnie rozgarniętym czarodziejem, by po wcześniejszej ich konfrontacji wiedzieć, jak bardzo Castorowi zależy na bezpieczeństwie jego rodziny. A takie rewelacje stawiały spokój na Wrzosowisku pod potężnym znakiem zapytania.
Gdy z ust lorda wypadło nazwisko Cilliana, Castor zastygł na pół sekundy w bezruchu. Znali się? Wielki lord ze starożytnego i jakiegoś tam rodu Black znał kogoś o tak miniskularnej wadze w wielkim świecie jak pisarz bez grosza przy duszy? Jasne brwi powędrowały w górę, lecz z gardła nie wydostała się nawet próba zadania logicznego pytania. Niektóre pytania bowiem lepiej było pozostawić bez odpowiedzi.
Niemniej jednak ucieszył się z deklaracji Blacka. Niezaognianie sprawy, która i tak spoczywała już na ostrzu noża, było rozsądnym wyjściem. Wyczekiwał momentu, aż dłoń lorda spotka się z klamką, jednak... na próżno. Wystarczyło tylko mrugnięcie, różdżka nagle nie napotykała oporu w postaci pleców. Po lordzie nie było śladu, Cu wciąż siedział przy drzwiach, Cillian za nimi, a on sam dalej wyglądał jak żywy trup.
Z kolei Perseus Black nie kłamał. Przynajmniej nie w kwestii czkawki teleportacyjnej.
Po raz kolejny wycelował różdżkę w siebie. Finite Incantatem miało znów powołać go, przynajmniej wizualnie, do formy żywej. Zaraz po rzuceniu zaklęcia sięgnął jeszcze po swój płaszcz, chcąc wyjść na spotkanie Moore'owi. No i załatwić potrzeby Cu, który też przeżył dzisiejszego ranka niezłą dawkę emocji.

| z/t


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Salon [odnośnik]05.09.21 19:31
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 34
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]15.09.21 15:26
15 lutego 1958
David & Aurora

Kilka promyków przemykało eterycznie między drzewami leśnej gęstwiny, by skąpać twarz nieznajomego w słonecznym blasku. Nie obudził się zrazu, ukojony słodką wonią bzu, w przebłyskach pamięci zestawianą z urokliwym, blondwłosym dziewczęciem, którego obraz wizualizował w półsennym mirażu. Niczym przez szybę przedzierał się stłumiony, kobiecy głos łagodnej barwy, lecz z niewyrazistych słów nie wyłapał ni sensu, ni kontekstu, a gdy ciężkie powieki podniosły się ospale, zapomniał wnet ich treść, w reminiscencji utrzymując jedynie urodziwe lico. Nie wiedział, kim była kobieta, która sprowadziła go do tego miejsca i otoczyła życzliwą opieką, lecz podświadomie czuł do niej swoiste zaufanie, a przecież nie zamienił z nią nawet słowa. Czuł, jak w organizmie nadal rozchodzą się ciepło wzmacniające eliksiry, ale wraz ze świadomością natury ich właściwości, powrócił ból - początkowo zintensyfikowany wspomnieniem upadku, później jak gdyby zelżał, a tajemniczy mężczyzna dochodził do siebie jeszcze dłuższą chwilę, nim zdecydował się usiąść na skraju łóżka. Omiótł pomieszczenie wzrokiem, dostrzegając stojącą w rogu magiczną miotłę, na której widać było ślady... wzmożonego użycia. Po ostatnich wydarzeniach cudem było, że właściwie nie rozleciała się w pół, to wszakże nie był nadzwyczaj wytrzymały model, a przydziałowy rzęch z aktualnej pracy. Absurdalnie nie na miejscu przeszło mu przez głowę, że winien sprawić sobie własny, lepszy egzemplarz, lecz zaraz to wrócił myślami do obecnego czasu i miejsca. Niewiele pamiętał, świadomość odzyskiwał stopniowo i niespiesznie, a obrazy w pamięci oscylowały wokół tego pięknego dziewczęcia, wypierając niby pożądane, lecz jednak nieprzyjemne wspomnienia rzeczonego wcześniej zdarzenia. Zaraz to zorientował się, że jest ubrany zupełnie inaczej, niż miał w zwyczaju; nosił teraz ciepły, przypuszczalnie ręcznie dziergany męski sweter i parę spodni, których nie przypominał sobie z własnej garderoby. Gdzie podziały się jego ubrania? Chwila... a różdżka?! Brak najważniejszego narzędzia każdego czarodzieja odnotował dopiero po pół godziny beztroskiego dumania, zrywając się z bólem na równe nogi i przeszukując głośno szafki w pomieszczeniu. Nie wiedział, gdzie się znajdował, czy jak długo był nieprzytomny, mógł jedynie mieć nadzieję, że za zasłoną dobrotliwości obcych nie krył się podstęp. Wspomnienia z tamtego dnia zaczęły powracać, a z nimi mieszały się paranoiczne obawy - a co jeśli ktoś podał mu Veritaserum, a to wszystko wokół jest jedynie iluzją, którą go karmią?
Rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
Wdech, wydech, niepokój został stłamszony w zarodku, gdy mężczyzna - w dalszym ciągu obolały - błyskawicznie zrzucił z łóżka całą pościel, pozorując czynności porządkowe, kiedy rozległ się głos inwitacji do środka. W progu stanął blisko pięćdziesięcioletni mężczyzna o przyjemnej aparycji, którego wcześniej - tak mu się przynajmniej zdawało - na oczy nie widział. A jednak ciepły głos, który zaraz dobiegł jego uszu, zdawał się mieć choć szczątkowe pojęcie o tym, kim on był. Nie, nie kim on był, kim był David Hargrave, o jego prawdziwej tożsamości w Wielkiej Brytanii nie wiedział prawie nikt. Myśl ta szybko została wyparta z głowy, musiał bowiem wczuć się w rolę, którą skrzętnie odgrywał od niespełna roku i żadne rozkojarzenie nie mogło tego stanu rzeczy zakłócić. Miał tu przecież misję. Mężczyźni rozmawiali tylko chwilę, a zestaw otrzymanych wieści informował o kilku istotnych rzeczach, które wiedzieć musiał. I znów jak gdyby odzyskał zaufanie, bo dowiedział się, że właściwie jest na bezpiecznym terytorium - w Dolinie Godryka, w miejscu pośrodku gęstego lasu zwanym Wrzosowiskiem, uratowany przez córkę przemiłego jegomościa, spędziwszy tutaj około siedmiu dni w przerywanym letargu. Pan Elwood Sprout poinformował również, że Aurora (domniemana wybawicielka) wybyła z domu i wróci dopiero za kilka godzin, wobec czego z wyjaśnieniami David będzie musiał jeszcze poczekać. I mimo doskonałej samokontroli, starszy facet jak gdyby przeczuł, że uczucie niepokoju doskwiera temu drugiemu, bo obiecał zaraz sprowadzić jego różdżkę, ukrytą przed pacjentem 'dla bezpieczeństwa', mimo że dobrze mu z oczu patrzy.
Zaiste taką pozorację pragnął przedstawić światu David Hargrave, osobowość wykreowana zaledwie przed rokiem, choć w stwierdzeniu Pana Sprout nie było niczego niezgodnego z naturą właściwej persony skrywanej pod tym nazwiskiem. W gruncie rzeczy prawdziwe ja mężczyzny również miało w sobie wiele dobra i Merlin mu świadkiem, że gdyby nie ono, nie spędziłby tyle czasu nieprzytomny na obcej posesji. Teraz, kiedy miał pełen obraz sytuacji, a pamięć doń wróciła odkrył, jak wielce przerażona może być lokalna ludność na widok obcych ludzi. Wtedy, kiedy go znaleziono - wdał się w potyczkę z nieznanym bandziorem, strzelając weń wiązką zaklęcia transmutacyjnego, kiedy to ofiara zbrodniarza w panice go spetryfikowała, zostawiwszy na mrozie w "najsroższą zimę tego wieku". Pozostałością nieprzyjemnej konfrontacji były liczne obrażenia od upadku, którego śnieg w pełni nie zamortyzował - tak się złożyło, że spadając trącił po wielokroć o gałęzie drzew - oraz odmrożenia, które wycieńczyły jego organizm. Jeśli jednak zapobiegł zbytecznej śmierci, choć jednej w tej absurdalnej rzezi, to było warto. Ciekawiło go natomiast, jakie ona miała motywacje, aby go uratować?
Posprzątał bałagan, który narobił, czując, że liczne bandaże krępują jego ruchy. Szczęściem czuł się dostatecznie sprawny, by rozruszać nieco kości w porannym treningu. Nie miał jednak siły, by w pełni kontynuować pracę nad budową ciała, toteż skoncentrował się na rozciąganiu i pompkach, których za wiele nie wykonał. Zaraz to zaproszony został na śniadanie, z którego skorzystał z grzeczności, choć nie dało się ukryć, że nieprzyjemne dźwięki również wydobywały się z jego brzucha, przypominając o głodzie, którego wcześniej tak nie odczuwał. Tedy David poznał schorowaną Panią Sprout, która nie omieszkała rzucić uwagą, że winien pozostać w łóżku, ale zaraz to rozchmurzyła się przy posiłku, wdając w skromną pogawędkę z czterdziestolatkiem. Hargrave nie mógł znieść świadomości, że zupełnie obcy ludzie pomagali mu z dobrego serca, nie życząc sobie niczego w zamian - udało mu się więc wynegocjować, że wespół z głową rodziny wykona kilka prac pomocniczych w domu, który zaskakująco dobrze się trzymał, lecz miał swoje mankamenty. Wskazano mu miejsce, gdzie znajdowały się ubrania, w których go znaleziono, aby ciepło się odział i mężczyźni, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, jak mogłoby się zdawać - wszakże jego organizm nadal był wycieńczony - opuścili dom w niewiedzy domatorki, spędzając czas na drobnych pracach remontowych. Po godzinie pracy David zdecydował się odesłać do domu starszego mężczyznę, samemu zajmując się podniszczonym, przesiąkniętym wilgocią płotkiem, transmutując kawałki porąbanych desek w nowe, zadbane i niepokryte jeszcze śniegiem ogrodzenie.
Ledwie zdążył powrócić do domu, rozebrać się z grubego ubioru i tymczasowo udomowić w wyznaczonym pokoju gościnnym, kiedy usłyszał znajomy głos. Nieśmiało opuścił pomieszczenie, zatrzymując się w progu drzwi prowadzących do salonu, w którym dostrzegł piękną twarz, która jawiła mu się w nieprzytomnych mirażach, teraz stojąc na jawie, ledwie kilka metrów od niego. I znów węchem wyczuł ten kojący, słodki zapach bzu z leśną nutką, wpatrując się w nią przez chwilę, gdy ojciec kobiety raczył ich sobie przedstawić. Zaraz to zniknął z pokoju, by dać im nieco prywatnej przestrzeni na dialog.
- Słyszałem, co dla mnie zrobiłaś. Naprawdę miło mi poznać wybawicielkę, bez której mógłbym więcej nie stanąć na równe nogi - dziękuję. - i choć wciąż wcielał się w rolę, przemawiał przez niego James Mallory - facet, który miał przecież zostać na kontynencie.
David Hargrave
David Hargrave
Zawód : konwojent, agent wywiadu MACUSA
Wiek : 40
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10580-david-hargrave?nid=2#321220 https://www.morsmordre.net/t10610-poczta-hargrave-a#321237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Salon [odnośnik]16.09.21 21:23
Las przynosił spokój i ukojenie, którego tak bardzo potrzebowała. Milczała od kilkunastu dni, jakby wtedy w leśnej chacie, straciła cały głos, jaki był jej dany do końca życia. Słyszała go jednak i na jawie i w koszmarach — swój własny, rozdzierający krzyk, błagający nawet nie o życie, a o śmierć.
Widziała zmartwione spojrzenia rodziców i dlatego właśnie wyruszała do lasu, pokonywać kolejne bezcelowe kilometry — nic nie przynosiły te wędrówki prócz tego, że czasem miała nadzieję, że znajdzie w swoim ciele na tyle odwagi, żeby położyć się w śniegu i zasnąć. Tak wiele odwagi lub tak mało siły — tyle od siebie wymagała, ale nawet nie potrafiła na coś takiego się zdobyć. Czytała kiedyś o tym, że człowiek instynktownie będzie bronił się przed śmiercią, a upór ustępuje dopiero po tym, jak obumiera dusza, dlatego strażnicy z Azkabanu w tak wielu ludziach wywołują nieprzyjemny uczucia — po spotkaniu z nimi nie czuje się nic.
I Aurora, pogrążona w tak przeciągającym się smutku i cierpieniu wolałaby spotkać jednego na swej drodze — nie musieć czuć.
Wychodziła jednak z domu przed świtem, by nie budzić nikogo i wracała niepostrzeżenie koło południa, by pomóc w obowiązkach domowych, a potem zaszyć się gdzieś, gdzie będzie mogła dalej milczeć.
Na twarzy i ciele były drobne blizny pozostawione po brutalnym spotkaniu — Ollie, dobry miły Ollie próbował z całych sił ją poskładać i zaleczyć, co tylko się dało, ale nie wszystkie rany schodziły od razu — stając się pajęczyną blizna, które Aurora na szczęście mogła schować pod rękawami za dużego swetra.
Ubierała się w nieco większe ubrania, jakby bojąc się, że kształt jej ciała może sprowadzić na nią kolejny szereg nieszczęść. W kieszeni wciąż miała rękawiczki, które w październiku podarował jej znajomy i które były jakby motorem do tego, żeby móc wracać z krainy nieprzyjemnych myśli, do świata realnego, który niestety niewiele się w tym momencie różnił od przeklętej chaty z jej wspomnień.
Dzisiaj jej nogi same poprowadziły ją do polany, gdzie przed tygodniem znalazła rannego, przemarzniętego i nieprzytomnego czarodzieja.
Była wtedy wciąż w stanie szoku i początkowo zamierzała wysłać jedynie wiadomość do lecznicy, by się nim zajęli. Ale kiedy cofnęła się o krok, zrozumiała, że jeśli mężczyzna nie otrzyma pomocy natychmiast, to istnieje spora szansa na to, że nie doczeka przybycia medyków. Był blady, żeby nie powiedzieć siny, nie ruszał się, ale żył.
Drżącą dłonią i bardzo pomału uniosła różdżkę, mając nadzieję, że pies Hannibala nie uszkodził jej nerwów. Zaklęciem podniosła jego ciało ze śniegu, a już osobiście zajęła się jego różdżką i miotłą. Cały wysiłek na moment oderwał jej myśli od jej własnego nieszczęścia, podczas gdy ona głowiła się, jakich eliksirów powinna użyć i jakie zaklęcia mogły okazać się teraz przydatne.
W domu pomógł jej ojciec — to on zajął się tym, żeby mężczyznę rozebrać z mokrych ubrań, podczas gdy Aurora szykowała odpowiednie eliksiry. Pan Sprout również ubrał ich gościa, odstępując mu część swoich własnych ubrań. Szczerze przejęty pomógł też odłożyć różdżkę w bezpieczne miejsce, żeby w razie czego, po przebudzeniu, gdyby okazało się, że jednak jest sympatykiem Czarnego Pana, nie rzucił w nich niewybaczalnego zaklęcia. Aurora czarnej magii miała bardziej niż dość.
Podano mu leki i pozwolono odpoczywać w sypialni gościnnej, która w ostatnim czasie miała coraz więcej pacjentów. Wojna miała wiele przerażających oblicz, a chorzy i ranni byli najczęstszymi, niewinnymi ofiarami.
Dni mijały, a Aurora znalazła niewielki cel w życiu — to nie tak, że nagle z miejsca przestała mieć koszmary, czy przestała wychodzić z domu skoro świt. Ale miała wreszcie po co do tego domu wracać.
I tego siódmego dnia nie była inaczej. Cicho przywitała się z rodzicami, którzy jak zawsze posłali jej zmartwione w ostatnim czasie spojrzenie. Aurora była zupełnie nieświadoma tego, że jej pacjent już się obudził.
Ojciec poprosił ją, by coś zjadła, mama zaproponowała herbatę, gdy nagle dosłyszała kroki z góry, a jej oczom ukazał się mężczyzna, którego sprowadziła.
- Rory, to jest pan David Hargrave. Obudził się kilka godzin temu. - Powiedział łagodnie pan Sprout, który tym razem spojrzał na gościa. - A to moja córka Aurora. To ona pana znalazła. - To było w zasadzie tyle, ile miał do powiedzenia, zanim Rory pośle mu jedno z tych swoich sarnich spojrzeń, jeśli przypadkiem wyjdzie na jaw, że obaj poszli pracować na podwórzu. Bez Castora w domu, Aurora próbowała pomagać ojcu, a często nawet go zastępować, chociaż tak po prawdzie, to nie miała na nic siły. Wojna jednak ścigała jej brata bezdusznie, a nikt nie chciał, aby Castor zginął, broniąc obcych idei. Dlatego puścili go wolno i Aurora miała szczerą nadzieję, że Ollie dotrzymał złożonej jej obietnicy, że nie powie chłopakowi o tym, co się wydarzyło w leśnej chatce.
Ale w tym momencie David przemówił, płosząc ją lekko — drgnęła jakby była płomieniem świecy, w który powiał lekki podmuch. Był to swoisty tik, którego nie umiała się teraz wyzbyć — okazało się bowiem kolejny raz, że rany psychiczne znacznie bardziej ciążą jej niż te fizyczne.
Nie bała się Davida. Bała się życia ze świadomością tego, co ją spotkało, a nie było nikogo na tym świecie, do kogo mogłaby się zwrócić o pomoc. Ale tę pomoc nieść chciała, więc włożyła w kolejne słowa całą swoją siłę. A do słów dołożyła ciepły, chociaż nieco zmęczony uśmiech.
- Mi również miło cię poznać… Ale proszę, nie jestem wybawicielką. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. - Powiedziała skromnie. Hannibal to właśnie próbował w niej zabić. Chęć pomocy innym. A tymczasem los sprowadził na jej drogę Davida, który bez niej by nie przeżył. Czy aby nie znak, że powinna skupić się innych jeszcze bardziej? Odsunąć siebie na dalszy plan i ratować niewinnych? - Czy masz może chęć na herbatę? - Ona wciąż lekko drżała, czy to z przejęcia, czy też z chłodu, którego naniosła wraz ze śniegiem. - Jak się czujesz? - Spytała, drżącymi dłońmi odwijając szal z szyi, żeby przewiesić go na wieszaku, który przypominał niewielką brzozę. To chyba największa ilość słów, jakie wypowiedziała w ostatnich dniach. Ale teraz nie była pacjentem. Teraz była lekarzem. Na tę chwilę, dość użalania się. Na to przyjdzie pora, gdy zamkną się za nią drzwi jej sypialni.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 3 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Salon [odnośnik]18.09.21 5:06
Pamięć oszczędziła szczegółów o pierzchliwej aparycji osoby, której twarz widywał przez ostatnie siedem dni jedynie w przebłyskach świadomości. W smutnym spojrzeniu dostrzegał beznadzieję, uśmiech - choć gestem szczerej sympatii, teraz absolutnie nie pasował do obrazka, uwadze nie uszło też nerwowe dygnięcie. Widok wybawicielki wzbudzał politowanie, stanowiąc kolejny dowód okrucieństwa współczesnej, bezsensownej wojny, która zbierała żniwa na niewinnych i dobrotliwych duszach. W jego oczach dało się ujrzeć szczerą empatię i zrozumienie, choć nie mógł wiedzieć, z jakimi przeżyciami musiała się zmagać Aurora, jego myśli nie oscylowały nawet wokół piekła, które jej zgotowano. Naciągnięte rękawy nader dużego swetra i wstydliwa próba ukrycia blizn szpecących jej ciało, którą dostrzegł, gdy zdjęła z siebie zimową, ciepłą odzież, pozwalały wyciągnąć wnioski, jak dotkliwie skrzywdził ją bezduszny los.
- Warto znać takich ludzi jak Każdy, może mnie z nim zapoznasz? - spróbował podnieść ją na duchu, wplątując do rozmowy żart rozluźniający atmosferę. - Miałem szczęście, że mnie spotkałaś - nie odbieraj sobie tej zasługi. Zawdzięczam Ci życie i nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie Ci to wynagrodzić, ale obiecuję dołożyć do tego wszelkich starań. - prawdę mówiąc brakowało tylko Gwaranta i mógłby składać Wieczystą Przysięgę - skoro w grę wchodził honor, nawet wyszkolony agent mógł porzucić na chwilę chłodny profesjonalizm, otwierając serce, by ugościć w nim kobiecą dobroć i poprzysiąc, że do niej powróci. - Jeśli zrobisz mi tę przyjemność i wypijesz ją ze mną - nawet wielką. - odpowiedział twierdząco na pytanie o gorący napój. Nie łudził się, że jej ciałem wzdrygał chłód z zewnątrz, choć luty zaiste przywiódł do Wielkiej Brytanii dotychczasowo największą zimę stulecia; chciał po prostu zamienić z nią kilka słów, może nieco lepiej zrozumieć sytuację. Dziewczę wzbudzało jego sympatię od pierwszego wejrzenia, roztaczając naturalne ciepło, stłumione teraz osobistą, życiową tragedią.
- Dziękuję za troskę, nadal czuję silny ból w barku, gdy ruszam lewym ramieniem. Potrzebowałem trochę czasu, by podnieść się z łóżka, nim stanąłem na nogi, lecz wystarczyło rozprostować kości i poczułem się lepiej. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Ból absolutnie odwiódł go od fizycznego treningu, wykluczając lewą rękę z natężonego wysiłku, ale kiedy się rozruszał, samopoczucie uległo poprawie. - Proszę, nie odbierz tego za niegrzeczność, ale... kiedy ktoś ostatnio zadał to pytanie Tobie? Nawet bohaterzy potrzebują czasem odpoczynku i wsparcia. - w jego słowach nie było krzty nachalności, a czysta życzliwość i chęć nawiązania dialogu. Czasem nawet łatwiej było otworzyć się przed obcym człowiekiem, niżeli przed bliskim i choć nie spodziewał się, że panna Sprout opowie mu o swoich problemach, może zaowocuje to w przyszłości. Nie nakłaniał jej otwarcie do rozmowy, zostawił jednak furtkę na wypadek, gdyby wkrótce zechciała do niej wrócić.
David Hargrave
David Hargrave
Zawód : konwojent, agent wywiadu MACUSA
Wiek : 40
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10580-david-hargrave?nid=2#321220 https://www.morsmordre.net/t10610-poczta-hargrave-a#321237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Salon [odnośnik]19.09.21 1:04
Ileż, by dałaby móc przywitać go swoim zwyczajowym ciepłem, którego przecież nigdy wcześniej jej nie brakowało. Którym zwykła dzielić się ze wszystkimi. Nawet teraz, w obliczu własnych demonów, próbowała wykrzesać z siebie, chociaż iskierki drobnych uśmiechów. Miała nadzieję, że mężczyzna niczego nie dostrzeże — mógł wszak widzieć ją jedynie przypadkiem na jakimś zdjęciu na kominku z bratem, czy też w jakimś półśnie, gdzie kontury rozmywały się w sennym półmroku sypialni gościnnej. Chciałabym spać dłużej, ale dręczona upiornymi snami zrywała się w środku nocy z twarzą zalaną potem i łzami, a w akcie jakiejś ucieczki pośród sennych majaków już dwa razy podarła poduszkę, najpewniej broniąc się przed napastnikiem.
Ostatecznie więc wyciszyła swój pokój, by nie budzić swoich i tak zmartwionych rodziców, a i dzięki temu ich obecny gość nie był niepokojony wszystkimi tymi nawoływaniami.
- Moich rodziców już znasz. - Powiedziała z przekonaniem. Gdyby nie oni Aurora nie byłaby sobą i być może ostatecznie nie udzieliłaby mężczyźnie pomocy. - A żeby poznać resztę każdych, będziesz musiał zaczekać, aż poczujesz się nieco lepiej. - Dodała, wciąż uśmiechając się lekko.
- Nie mów jednak, że kiedykolwiek jesteś mi coś winny. Życie jest bezcenne, a ja mogłam jedynie o nie nieco zadbać, zanim oddałam je ponownie w twoje dłonie. - Nie wiedziała, jakby miała się czuć ze świadomością, że ktoś określa swoje życie mianem długu. Wszak każdy żył na własny rachunek, czyż nie?
Ale z jakiegoś powodu poczuła przyjemne ciepło związane z tym, co mężczyzna mówił, jej wzrok złagodniał, a jej ramiona lekko opadły, jakby ustąpiło jakieś napięcie.
- Napije się… - Powiedziała z lekkim zaskoczeniem dla samej siebie. - I tak miałam zrobić obiad, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym w tym samym czasie piła herbatę, prawda? - Powiedziała, wydobywając różdżkę z kieszeni i machając nią w kierunku kuchni. Coś zgrzytnęło, coś stuknęło — czajnik wylądował na piecu, a zaraz potem zaczął w ich stronę lecieć garnek z wodą, ziemniaki, nożyki i główka kapusty.
- Za wcześnie na kolejną porcję eliksiru przeciwbólowego, więc musimy zadziałać doraźnie. Zaraz rozbije ci kapustę i przyłożę na bark. Musiałeś mocno oberwać, kiedy spadałeś z miotły. - Stwierdziła, sadowiąc się na jednym z foteli. Herbata pewnie zaraz też się zjawi. - Po południu nałożę maść i przygotuje ci coś na lepszy sen. - Sama też powinna wziąć, ale bała się, że koszmary nie ustąpią przy eliksirze, ale dodatkowo ją tam uwiężą.
Zaskoczona jednak podniosła wzrok na mężczyznę, podczas gdy ziemniak, którego zaczęła obierać, nieomal nie wypadł jej z dłoni. Mrugnęła niczym jeleń w świetle różdżki i przez chwilę milczała.
- Miewałam lepsze okresy w życiu. - Była beznadziejna w kłamaniu, więc z miejsca z tego zrezygnowała, uchylając mu rąbka prawdy. - Nie najlepiej sypiam, ale to minie. - Spróbowała się uśmiechnąć, chociaż jej własne usta kojarzyły się głównie z makabrycznym pocałunkiem gdzieś w głębi lasu. I w żadnym wypadku nie było to dobre skojarzenie.
- A ty pamiętasz, jak się znalazłeś na ziemi? Jakieś zawirowania pogody? - Wszystko wskazywało wtedy na użycie magii, ale może próbował się jedynie uchronić przed upadkiem? Nie osądzała. Myliła się ostatnio częściej niż zwykle. Powinna się skupić na obieraniu ziemniaków.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 3 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Salon [odnośnik]19.09.21 17:39
Grymas uśmiechu jawił się na smutnej twarzy, niosąc wyczuwalne ciepło szczerych intencji, teraz przytłoczonych poczuciem bezsilności w niechęci do życia. Rozczulony tym widokiem Hargrave nie pozwolił jej myśleć, że nie dostrzegł ludzkiej tragedii, łagodnym, acz wymownym spojrzeniem przesyłając w podświadomość sygnał zrozumienia. Być może teraz go nie dostrzegła i umknął gdzieś w natłoku kłębiących się myśli, lecz nieme zatroskanie przekradło się w najgłębsze zakamarki umysłu, kreując pewien obraz tego, jak David chciał być przezeń postrzegany. Aurora roztaczała wokół siebie dobro, nawet w obliczu własnych upokorzeń i słabości była zdolna wykrzesać choćby iskrę tego ciepła, którym wzajemnie się otoczyli, prowadząc poznawczą konwersację w spokojnym tonie.
- W porządku, rozumiem - nie jestem Ci nic dłużny. Proszę jednak, abyś pozwoliła mi wyrazić swą dziękczynność za ratunek. Dobro winno wracać do tych, którzy je niosą. - uśmiechnął się, skinąwszy głową na potwierdzenie słów, co stanowiło swoistą deklarację czynów. Nie mogła z tym dyskutować, widziała determinację w jego oczach, mężczyźni zupełnie inaczej przetwarzali takie procesy myślowe. Skłamał mówiąc, że nie jest jej nic winny - w głębi siebie czuł cholerny dług honoru za uratowanie życia. Niegdyś być może nie doceniłby tego gestu, lecz w obliczu wojny postrzeganie rzeczywistości uległo zmianie - można by rzec, że sytuacja Wielkiej Brytanii skruszyła w nim pewien profesjonalizm, pozwalając wysuwać się na przedzie ideom, w jakich został wychowany.
- Prawda, gorąca herbata zrobi dobrze nam obojgu. Mogę jakoś pomóc, choćby obrać warzywa? Przysięgam, że niczego nie nabroję. - kuchnia to co prawda królestwo kobiet, lecz umarłby tu z głodu, gdyby nie potrafił samodzielnie upichcić prostych obiadów. Nie były mu obce prace pomocnicze w kuchni, bo zazwyczaj radził sobie samodzielnie, dlaczego więc nie użyczyć pomocnej dłoni, skoro już tu jest? Zdawało mu się zresztą, że dziewczę nieco rozluźniło się w jego towarzystwie, wzmocnienie rezultatu uczynnością rzutowało na jego wizerunek, a to przecież drobnostka.
- Nie kłopocz się, po prostu nie będę nadwyrężać ręki i zaczekam do popołudnia. - wiedziała już, że ma do czynienia z uparciuchem, który niechętnie zgodzi się na marnotrawstwo cennych zasobów, wiedząc, że sobie poradzi. Nadto jego twarz nie wykazywała oznak złego samopoczucia - albo potrafił genialnie grać aktorsko i ukrywać powagę dolegliwości za fasadą ciepłego uśmiechu, albo rzeczywiście nie było tragedii i ramię bolało jedynie przy poruszaniu.
Umościł się na fotelu obok, wyposażony w niezbędnik do obierania ziemniaków i skrobał je powoli, kontynuując dialog. Zaobserwował jej reakcję, zaniepokojony nie okazał zmian w mimice, zachowując nad nią pełnię kontroli. Wysłuchał w ciszy jej słów, utrzymując kontakt wzrokowy, kwitując zwięzły odzew delikatnym skinieniem. Nie było powodów, by ciągnąć ją za język - jeśli będzie chciała się przed kimś otworzyć, ów gest mogła zinterpretować jak otwarte ramiona. W przygnębiającej, niebezpiecznej prozie życia być może mógł zrobić choć jedną, dobrą rzecz w rekompensacie za zło, jakie poczynił ignorancją przez długie miesiące.
- Wciąż mam przed oczyma frenezję powidoków z tego dnia. Akurat kończyłem służbę, wracając do domu nieopodal tej posesji, jak zdołałem się rozeznać - również w Dolinie. Moją uwagę zwróciło wołanie o pomoc; zleciałem niżej i uświadczyłem ludzkiej krzywdy. Przegnałem napastnika, lecz nie wiem, co wydarzyło się później. Pamiętam tylko błysk, bezwład... oraz Ciebie. - dość skromnie przedstawił przebieg wydarzeń minionego dnia. - Wnioskując po stanie miotły, musiałem rozbić się o jakieś drzewo.
David Hargrave
David Hargrave
Zawód : konwojent, agent wywiadu MACUSA
Wiek : 40
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10580-david-hargrave?nid=2#321220 https://www.morsmordre.net/t10610-poczta-hargrave-a#321237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Salon [odnośnik]21.09.21 1:25
Nie patrzyła w jego stronę zbyt często, jakby obawiała się, że to, co zobaczy w jego oczach, będzie niczym więcej, jak żałością nad jej losem. A nie chciała, żeby ktoś jej współczuł, bo nie było czego… Nie była warta ani chwili smutku. Uświadomiła sobie, jak niewiele znaczy jej własne życie. Dlaczego ktoś miałby przez to marnować czas i myśleć o niej. A może nie umiała, by ktoś tak czynił? Może zwyczajnie nie potrafiła, być tą, o którą ktoś się martwi? Przyzwyczajona do tego, że to ona zawsze roztaczała nad wszystkimi parasol ochronny, znalazła się w zupełnie nowej dla siebie sytuacji.
- Dobro powinno zostać przekazane dalej. - Odparła, bo była przecież równie uparta, jak on i mężczyzna niewiele mógł na to poradzić. Była jednak na tyle zmęczona ostatnio każdą myślą, a co dopiero wypowiedzianym słowem, że ostatecznie skinęła głową. W czasach, jak te nie odmawia się nigdy, gdy ktoś wyciąga pomocną dłoń? Tak wiele w wojnie było sytuacji, na które nie umiała nic poradzić i jak się z nimi pogodzić, że wszystko stanowiło dla niej swoistą nowość.
I kolejną rzeczą, na jaką przystała, była drobna pomoc mężczyzny w kuchni. Niezbyt często się to spotykało. Ostatecznie nauczyła Aresa robić sobie samemu kanapki, ale wciąż nie było to coś codziennego.
- Tylko nie wyrzucaj obierek. Robi się z nich pyszne rzeczy. - Oznajmiła jeszcze, żeby móc ustrzec go, przed marnowaniem jedzenia. Podsmaży się je z pieprzem, czy octem i będą dobrą przekąską.
Niby była nieco rozluźniona, ale była to bardziej gra pozorów, niż prawdziwe rozluźnienie. Mogła bowiem przysiąc, że każdy głośniejszy hałas wybiłby ją z rytmu.
- Ależ to żaden kłopot. - Powiedziała, ugniatając kapustę trzonkiem noża, gdy wróciła do stołu. Trwało to raptem chwilę, zanim wyciągnęła liść w jego stronę. - Wsuń sobie pod koszulę i ułóż na bolące miejsce. Powinno trochę ulżyć. - Powiedziała z przekonaniem, nawet nie biorąc pod uwagę, że mógłby jej odmówić. Ostatecznie, to ona była tu uzdrowicielem i znała się na rzeczy.
Przez chwilę w całym pokoju słychać było jedynie wyjący za oknem wiatr i skrobanie ostrzy o skórki ziemniaków.
Dopiero ich dalsza rozmowa oderwała ją na moment od tych czynności. Mogła go wysłuchać, próbować zrozumieć, ale pojedynki zupełnie nie były jej bajką.
- Kończyłeś służbę? - Spytała ostrożnie, prawie zacinając się w kciuk, gdy kolejny raz nożyk zjeżdżał w dół po bulwie. - Czym się zajmujesz? - Jeśli był służbą mundurową Londynu, to być może właśnie wpakowała się w niezłe kłopoty. Jeszcze tego brakowało.
- Skoro słyszałeś krzyk… Czy ktoś jeszcze potrzebował tam pomocy? - Poczuła nieprzyjemny dreszcz biegnący jej w dół karku. A co jeśli zostawiła tam kogoś na śmierć, bo skupiła się na mężczyźnie?
Będzie musiała pójść to sprawdzić.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 3 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Salon [odnośnik]22.09.21 19:29
Czytał z niej niby z otwartej księgi, lecz nie dziś przyszło mu wykorzystać nabytą wiedzę. Przekonany bowiem, że czas leczy rany, zdecydował się cierpliwie czekać - wszakże dopiero się poznali, niezdrowym byłoby myśleć, że dziewczę się przed nim otworzy, że od obcego przyjmie pomocną dłoń. Podążając ścieżką Gromoptaka, zatem duszy, poczuł wewnętrzny zew rekompensaty za trudy włożone w ratunek jego życia. Życia dlań cennego, co było widać w każdym słowie, geście, w jej oczach, kiedy twardo stawiała na swoim w tej krótkiej dyspucie o niesieniu dobra. Gdyby ją kontynuowali, prawdopodobnie spotkaliby się gdzieś pośrodku w kompromisie - zgadzał się z jej słowami, a jakże, lecz nawykł zawsze spłacać swoje długi. Właśnie dlatego zamierzał dowiedzieć się, czy jest w stanie pomóc Aurorze uporać się z trudnym okresem, z czymkolwiek się nie borykała. Jakiż sens miałaby jego misja, gdyby godził się na cudzą krzywdę, w ciągu dalszym niemo przyzwalając na wszechobecne zło?
Skinął głową w geście akceptacji jej słów. Tym właśnie chciał się zajmować - przekazywać dobro dalej. Dzięki temu czuł jakby mniej wyrzutów za ignorancję, do której zmuszała go praca. Koniec końców, amerykański rząd interesował się tylko informacją - te zdobywał sukcesywnie, zachowując swą tożsamość w sekrecie. Nie miał wątpliwości, że jest kiepskim materiałem na agenta, a jego służba dla ojczyzny mogłaby zostać poddana wątpliwości, gdyby odkryto jego zaangażowanie w lokalny konflikt, niemniej działał... bezpiecznie. Na ogół. Ostatnia sytuacja dowiodła skrajnej nieodpowiedzialności, z której wyciągnął wnioski. Nie uratuje nikogo, jeżeli pozwoli się zabić. Nie spełni swojej misji, jeśli zostanie zdemaskowany. Z tych powodów postanowił konsekwentnie trzymać się planów działania, które bazują na sprycie. Nie był bohaterem zdolnym, by uratować wszystkich, dlatego tak gorliwie zależało mu, by pomóc tej dziewczynie; Aurorę można było jeszcze uratować. Tego był pewien.
- W porządku, pani doktor, zrobię co każesz. - nie oponował dłużej, posłusznie wykonał polecenie umieszczenia liścia kapusty, który otulił bolące miejsce, z początku nie przynosząc żadnych efektów. - Już mi lepiej. - skłamał w ramach żartu, uśmiechając się promiennie. Tylko w ten sposób mógł sprawić, że dziewczę poczuje przy nim komfort na powrót - przytłaczanie jej chęcią pomocy dziś nie było najlepszą taktyką, winni się lepiej poznać.
Dobór słów, a dokładniej wyrazu 'służba', był celowym zabiegiem. Wiedział, że dziewczę je wychwyci i stosownie zareaguje - dzięki temu pierwej wzbudził w niej obawę, planował ukoić ją półprawdą, która w takim zestawieniu mogła sprawić, że David urośnie w jej oczach. Bardzo łagodnym gestem uspokoił ją, unosząc ręce do góry, uwydatniając kontrolowany grymas bólu na twarzy.
- Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć. Jestem konwojentem, zabezpieczam i transportuję zaopatrzenie do lecznicy w Dolinie Godryka, w ten sposób mogę dołożyć swoją cegiełkę dla dobra naszej społeczności. - to nie była jego społeczność, a mimo to zaakcentował to słowo niemal niezauważalnie, aby wywrzeć na niej pozytywne wrażenie zatroskanego, promugolskiego obywatela. - Nie, Auroro - nikt nie ucierpiał, zainterweniowałem w porę. Nie chciałem tego mówić, ale... wydaje mi się, że zostałem spetryfikowany przez osobę, która wołała o pomoc. - pokręcił głową, bynajmniej nie w geście wyrażającym złość - szczerze skruszyła go tak skrajna reakcja ofiary napastnika, którego przegonił. - Czuję się na siłach, aby upewnić się, że na miejscu nie został nikt, kto tej pomocy nie otrzymał. Zajmę się tym, gdy tylko skończymy. - na miejscu nie było nikogo, co do tego miał pewność, niemniej brzmiał bardzo przekonująco i nieustępliwie. Pozostawało pytanie, czy rzeczywiście miał siłę, by tam powrócić?
Ziemniaki odseparował od obierek, zgodnie z życzeniem nie wyrzucając niczego, a gdy skończył obierać wyznaczoną porcję - pomógł jej z pozostałymi.
David Hargrave
David Hargrave
Zawód : konwojent, agent wywiadu MACUSA
Wiek : 40
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10580-david-hargrave?nid=2#321220 https://www.morsmordre.net/t10610-poczta-hargrave-a#321237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Salon [odnośnik]26.09.21 19:27
Aurora niezmiernie rzadko ukrywała swoje prawdziwe intencje, wiązało się to niestety z tym, że jej przemyślenia dotyczące niektórych aspektów życia były dość otwarte, ułatwiając nie tylko dobrym ludziom w jej poznawaniu, ale również tym, którzy chcieli wyrządzić jej krzywdę. To nie było dobre połączenie, ale Aurora nie umiała inaczej. Jeśli nagle zaczęłaby prowadzić życie pełne tajemnic, półszeptów, to czy wciąż byłaby sobą? Fakt, że nie do końca zdradziła najbliższym, co jej się właściwie przydarzyło, już i tak źle na nią wpływał. Wiedziała jednak, że jej matka może bardzo źle znieść wieści o swojej córce. Już wystarczał fakt, że z uporem maniaka próbowała zbawić cały świat, raz za razem sprowadzając kłopoty na bliskie jej osoby. Małomówność była też swoistą obroną przed tym, że mogłaby znów dopuścić do siebie kogoś, kto mógłby ją zranić.
Po ziemniakach zaczęła szykować pozostałą kapustę, która leżała na stoliku obok niej. Planowa przyszykować wielki, gorący, parujący garniec podpieczony na ogniu z ogniska. Ojciec i David najpewniej właśnie na nie szykowali z rana część drewna.
Nie skomentowała jednak w żaden sposób uwagi o tym, że ma racje jako lekarz. Oczywiście, że miała, ostatecznie przecież racje — znała się na leczeniu, którym może i nie zajmowała się zawodowo, ale z pewnością, gdyby chciała, mogłaby spróbować się załapać do kliniki. Problem polegał w okropnym przekonaniu braku własnych możliwości i tego, że skoro nie potrafi uratować własnej matki, to jak miałaby pomóc innym?
Odwzajemniła jednak uśmiech. Leciutko i to bardziej oczami, niż ustami, jakby chociaż zaleczone, zdawały się drżeć w niewypowiedzianej obawie.
- Nie podnoś ramion tak gwałtownie. - Powiedziała szybko, gdy uniósł ramiona do góry. Ale wiedziała, że teraz przyjdzie ten moment, gdy się dowie może nieco więcej o nim samym.
Słowo służba ją zaniepokoiło i dlatego nieco naprężyła się. Castor już wprawdzie nie mieszkał na Wrzosowisku, ale może gdzieś w domu były rzeczy, które mogłyby zagrozić rodzinie Sproutów.
- W dzisiejszych czasach podobno lepiej bać się nieco więcej, niż nieco mniej. Wybacz, jeśli moja reakcja w jakiś sposób cię uraziła… Nie było to moim zamiarem w żadnym razie. - Powiedziała, unosząc wzrok znad szatkowanej kapusty, którą podsypywała ziemniaki i słoninę w glinianym garnku. Wierzchem dłoni otarła czoło. Wciąż lekko cierpiała skutki przeziębienia, na które zapadła po szlajaniu się godzinami po lesie. Jej organizm był słaby, ale walczył. - Ale dziękuję… w imieniu społeczności. - Prawda była taka, że nieco odcinało ją to od możliwości zarobku. Leki sprowadzane z innych części kraju mogło i dla lecznicy być nieco bardziej opłacalne, ale dla niej, jako twórcy eliksirów, już nie. Nie zamierzała jednak narzekać, bo sama robiła tak zupełnie mało. Nieco zamyśliła się nad tym, że może to pora wybrać się do lecznicy samej, jako pacjentka. Ale z zamyślenia wyrwały ją, kolejne słowa Davida.
- Wybacz, ale nie mogę na to pozwolić. Jesteś jeszcze zbyt słaby, żeby samemu chodzić gdziekolwiek. Zaczekasz jeszcze kilka dni, zanim pozwolę ci wyjść. Dobrze? - Cebula, dwa ząbki czosnku. To wszystko ułożone warstwami w glinianym garczku. - Pomożesz mi to wynieść na ognisko? - Spytała, bo drżały jej dłonie. Nie z zimna, a z nerwów, których w żaden sposób nie potrafiła ukoić. - I dziękuję, że spędziłeś nieco czasu z moim papą. Mam wrażenie, że w ostatnim czasie brakowało mu męskiego towarzystwa. - Miała w spiżarni nieco whisky otrzymanej jeszcze od Aresa. Może jak David się poczuje nieco lepiej, będą mogli usiąść przy kominku i porozmawiać. Takie chwile normalności dla panów z pewnością też były ważne. Miała jedynie nadzieję, że pod wpływem, nie włączy się im w głowie lampka bohatera i nie spróbują ratować świata. Niewiele już dobrych ludzi zostało na tym świecie i wielka szkoda, jeśli by ich stracić przez whiskey i szalone pomysły.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 3 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Salon [odnośnik]29.09.21 17:30
Nie jest trudno orzec, czy Aurora podołałaby egzystencji w życiu spowitym kłamstwem, zdolna zachować w nim cząstkę prawdziwego ja. Tożsamość wielokrotna, z jaką przyszło się zmagać czterdziestolatkowi, to nadzwyczajna presja i stałe poszukiwanie siebie na rozdrożach osobowości, pośród których łatwo zboczyć z oryginalnej ścieżki i zatracić się w fałszywej kreacji. James Mallory specjalizował się w kłamstwie od nastu lat, żyjąc wedle niepisanych zasad własnego kodeksu moralnego, bez którego byłby tylko powłoką dawnego siebie, kontrolowaną już przez zupełnie innego człowieka. Miał wielkie szczęście wychować się w rodzinie, która wspierała rozwój silnego charakteru, własnego zdania, wzbudzała dumę, honor, ideę. I choć był w jego życiu moment, gdy dotknięty życiową porażką znajdował się na granicy zatracenia, to właśnie kilkumiesięczny pobyt w Wielkiej Brytanii uświadomił mu, że nie jest już tym samym Jamesem Mallory i jak bardzo się zmienił. Sumienie na powrót odezwało się, a on stopniowo odzyskiwał kontrolę nad prawdziwym ja, przeżywając tutejsze tragedie wraz ze społecznością, którą polecono mu infiltrować. W stałej walce o cząstkę siebie usiłował odkupić swe winy, tę ignorancję, którą okazywał przez długie lata, lecz dopiero wojna skruszyła jego serce i okazała się wyzwoleniem.
Jego ramiona opadły w dół, kiedy poleciła zachować ostrożność. Przeszywający ból stale dawał się we znaki, z najmniejszym nawet gestem, ale mężczyzna starał się to skrzętnie ukrywać, aby nie niepokoić kobiety, która otoczyła go troską. Spoglądał na nią łagodnie, gdy przemawiała, zawierając głos w chwili pauzy.
- To nic takiego, powinienem był ostrożniej dobierać słowa. Wojna dotknęła nas wszystkich, mam nieszczęście często podróżować po kraju i doświadczać tych wszystkich tragedii. Rozumiem obawy, kiedy się przebudziłem, miałem i własne - na szczęście Twój tato okazał się przemiłym człowiekiem i wszystko zaraz mi wyjaśnił. - być może James dopiero zaczął pojmować krzywdy lokalnych społeczności, ale David Hargrave był jej częścią od urodzenia, przez blisko czterdzieści lat i musiał umieć się z nią zrzeszyć. - Wszyscy staramy się przetrwać trudny okres i zbudować podwaliny ku lepszej przyszłości. Ja wykorzystuję swoje skromne zdolności tam, gdzie ich potrzeba, a Ty ratujesz ludzkie życie. W imieniu społeczności, ale przede wszystkim własnym, raz jeszcze dziękuję. - docenianie drugiego człowieka było bardzo ważnym elementem dbania o morale, szczególne w tak trudnych czasach. David nauczył się komplementować i szczerze podkreślać wartość najmniejszych nawet gestów, które niosły dobro, a Aurora dla świata robiła znacznie więcej, choć nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Na kilka dni mogę się zgodzić. - przytaknął z uśmiechem, choć trudno przewidzieć, czy mydlił jej teraz oczy, czy też zamierzał usłuchać jej prośby. Prawdę mówiąc, sam jeszcze nie wiedział, co pocznie i jak się zachowa - sytuacja nie wymagała myślenia pod presją, będzie miał na to cały wieczór. Miał jednak nadzieję tej dziewczynie pomóc, w podzięce za ratunek. - To mile, że pozwalasz mi zostać na dłużej, zdajesz się być bardzo gościnną osobą. - mimo rozpaczy, która absorbowała jej myśli, wykrzesała z siebie choć cząstkę tego, czym obdarzała dawniej innych ludzi. David nie wiedział, jaką osobą była wcześniej, ale nie trudno wyczuć, że coś z nią nie gra, nie było trudno nawet wydedukować przyczynę; może jej ojciec zechce opowiedzieć mu więcej na jej temat?
- Drobiazg. - skinął głową i dostrzegł drżące dłonie, jeśli nie starała się ich ukryć. Niespecjalnie wdawał się w rozmyślenia, po prostu podniósł gar ze strawą i wyniósł go na zewnątrz, układając uprzednio drewno w miejscu przygotowanym do paleniska. Wymierzył w nie różdżką i rozpalił płomień, w którego żarze wkrótce spoczął ów gliniany garniec. Zaraz to powrócili do domu, pozwalając magii czynić kulinarne cuda; na rezultat pozostało czekać. - Przyjemność po mojej stronie, ostatnimi czasy również brakuje mi towarzystwa, a Twój tato jest genialnym towarzyszem rozmowy. No i teraz już wiem, że aby pozbyć się mszyc z fruwokwiatów, idealnie nada się wyciąg z czosnku... czy coś pomieszałem? - znów się rozpromienił, jak gdyby chciał zarazić ją uśmiechem i entuzjazmem. Nie chciał się narzucać, dlatego uprzejmie zaczekał, aż dziewczę zdradzi mu swoje dalsze plany, do których zamierzał się dostosować - jeśli mogli spędzić razem więcej czasu, chętnie umilił jej oczekiwania na obiad.
David Hargrave
David Hargrave
Zawód : konwojent, agent wywiadu MACUSA
Wiek : 40
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10580-david-hargrave?nid=2#321220 https://www.morsmordre.net/t10610-poczta-hargrave-a#321237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Salon [odnośnik]04.10.21 23:47
Każdy odgrywał jakąś rolę, prezentował inną twarz w zależności od tego, z kim miał przyjemność lub nieprzyjemność rozmawiać. Inaczej odnosiło się do przyjaciół, rodzeństwa, czy rodziców, a zupełnie inaczej kłaniało się obcym na ulicy. Każdy w pewnym sensie miał wieloraką osobowość. Aurora w ostatnim czasie doszła do wniosku, że nie ma jednego, prawdziwego ja. Jest zbiór “jestestw”, które tworzą całość. Czy bowiem jesteśmy kimkolwiek, gdy jesteśmy sami ze sobą? A może po prostu istniejemy bez osobowości, dając jej wyraz, dopiero gdy przychodzi nam stawać twarzą w twarz z innymi ludźmi.
Pokręciła jednak głową dość zdecydowanie, gdy stwierdził, że powinien jej dziękować za leczenie. Aurora od zawsze wiedziała, że to właśnie będzie robić — będzie nieść pomoc wszystkim, niezależnie od ich przekonań albo nie będąc ich świadoma. Nie ona była sędzią, by móc oceniać, czy ktoś zasługuje na to, żeby żyć lub nie. Ona miała za zadanie leczyć i to się tylko liczyło. Kto wie, może kiedyś rzeczywiście uratuje kogoś złego, a kto dzięki niej będzie miał szansę zajrzeć na drugą stronę i dostrzec, że chociażby w Dolinie Godryka również mieszkają ludzie, którzy marzą, żyją i oddychają. Czasami jedynie bała się, że zepsucie jest już zbyt duże i nie można nic na to poradzić.
Wyglądała wtedy przez okno i niezależnie od pory roku, potrafiła znaleźć coś, co sprawi, że będzie można się z tego cieszyć. Świeże, wiosenne powiewy wiatru, letnie koncerty świerszczy i ptaków, jesienne fontanny kolorowych liści, czy jak chociażby teraz skrzące się drobinki śniegu.
- Panie Davidzie, nie mnie proszę dziękować, a opatrzności, która musiała nad panem czuwać. Zwykle nie zapuszczam się w tamte rejony na spacery. - Wyznała w jakimś stopniu prawdę. Nie była to jej zwyczajowa trasa, więc rzeczywiście być może leżałby tam zamarznięty aż do wiosny. Niemniej jednak było to z pewnością miłe, że na coś się komuś przydała. Dlatego mimo wszystko wykrzesała z siebie uśmiech, chociaż słaby to jednak szczery. Może nie wiedział, ale nieznacznie poprawił jej humor, rozwiewając gęstą mgłę w jej głowie, chociaż o odrobinę.
- Nie żebyś miał inne wyjście. - Odparła Aurora, posyłając mu uważne spojrzenie. - Wierzę, że jesteś na tyle rozsądnym człowiekiem, że nie próbowałbyś działać na swoją szkodę. - Ale tak zupełnie po prawdzie, to jej ulżyło, że nie wykłócał się o to, żeby wcześniej się od niej uwolnić. Gdy mogła się nim zajmować, jej życie nabierało przynajmniej jakiegokolwiek sensu. - Wiesz David… To pomaga też mi. - Wyjaśniła niezbyt jasno, bo przecież, nie mógł wiedzieć, że jej wiara w siebie jest mocno podkopana. Nie zamierzała mu jednak tego mówić, żeby nie miał mylnego pojęcia. Ostatecznie przecież zupełnie się nie znali. Może czekała na niego gdzieś żona z dziećmi? Przez chwilę milczała, słuchając jak przyjemnie trzaska drewno w kominku, a wiatr za oknem toczy kłęby puchu. - Jak inaczej sama poradziłabym sobie z tym garncem. Ostatnio nie najlepiej się czuje. - Wyznała, chociaż w razie czego gotowa była rzecz jasna stwierdzić, że to nie więcej niż zwykłe przeziębienie. Oczywiście rodzicom powtarzała podobną bajeczkę, nie chcąc nikogo obarczać swoimi problemami. Co nie było dobre, bo przecież sama sobie też nie umiała pomóc.
Ważne, że miała zajęcie. W tym przypadku gotowanie. Wyszła więc za nim na dwór, by móc sprawdzić, czy wszystko się dobrze układa w palenisku. Na wierzch ułożyła kawałek żerni i dopiero wtedy przysypała boki popiołem. Gotowanie na piecu nie dawało takiego smaku.
- Chyba niczego nie pomyliłeś, rzeczywiście tata ma wyjątkową dłoń do roślin. - Przyznała Aurora, patrząc na niego jakby spokojniej. Żeby jednak uniknąć pustki w duszy i zmęczenia, wiedziała, że potrzebuje się zaszyć na jakiś czas w swojej sypialni.
- Myślę, że powinieneś odpocząć. Teraz gdy mój tata znalazł w tobie wiernego słuchacza, z pewnością wieczorem nie da ci spokoju. - Stwierdziła, wiedząc doskonale, że do obiadu zostały przynajmniej 2 godziny. Upewniła się, że David nie protestuje i odprowadziła go pod same drzwi sypialni gościnnej, by podać mu eliksir przeciwbólowy. Dopiero wtedy, nie czując niemal zupełnie nic, wróciła do swojego pokoju. By dalej czuć nic i być niczym. Wtedy przynajmniej nie było bólu, ani nawet jego wspomnienia.

/zt x2


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 3 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Salon [odnośnik]14.10.21 18:34
12 || 01 || 1958, przed chatką

Choć wojenna zawierucha odebrała mu wielu znajomych, w tym naprawdę bliskich przyjaciół, to niewielu z nich wspominał tak dobrze jak słodziutką Aurorę Sprout! Jak mógłby nie tęsknić za pierwszym obiektem westchnień? Mimo że kontakt się zatarł, to panna Sprout-zaraz-Multon nigdy opuściła jego głowy – czasem zastanawiał się czy sprawdza się w tej wymarzonej uzdrowicielskiej karierze, czy plotki o jej potencjalnym zamążpójściu są prawdziwe, wreszcie – czy ona również tak dobrze go wspomina? Naprawdę rzadko za kimkolwiek tak tęsknił!
Dlatego napisał. Trochę mu było głupio, trochę obawiał się, że w ogóle mu nie odpisze lub – co gorsza – dostanie odpowiedź nie od niej, a od wspomnianego Hansa, ale przecież do odważnych świat należy! Na szczęście wszelkie zmartwienia Connora okazały się bezpodstawne i wkrótce – co napawało go naprawdę ogromną radością – umówił się na „randkę” z panną Sprout we własnej osobie! Taki był szczęśliwy, że prawie udusił swoją sówkę – w końcu to ona przekazywała wszelkie pozytywne wieści, należały jej się jakieś pieszczoty.
No! Stał więc teraz przed nieco zabrudzonym lustrem, poprawiając nieposłuszne włosy i z niezadowoleniem oglądając powiększające się wory pod oczami. Imprezowy styl życia chyba mu nie służył – nie dość, że wyglądał co najmniej kilka lat starzej, to na dodatek dużo gorzej niż w chwili ostatniego spotkania z Aurorą. I jak miał się jej teraz pokazać? Miało być idealnie, będzie byle jak! Trudno – trzeba nadrobić uśmiechem.
Oraz gitarą. I – oczywiście – obiecanym bukietem kwiatów! Och, i diablim zielem, co miała zasadzić sobie w ogródku! Przez głowę przeszła mu myśl, że razem mogliby zrobić całkiem niezły biznes! Kto podejrzewałby, że sympatyczna i niepozorna Aurora Sprout może hodować nielegalne diable ziele? Jego zaraz by sprawdzili (zresztą, nie miał nawet ogródka!), a ją? Wystarczyło jedno spojrzenie przeszywających błękitnych oczu, by zostawić ją w spokoju!
Teraz trochę rozbawiony, trochę zestresowany (a co jeśli faktycznie wyjdzie po mnie jej ojciec?) przemierzał leśną ścieżkę, kierując się powoli w stronę chatki rodziny Sprout. Według ustaleń Aurora powinna czekać gdzieś w okolicy – ciekawe czy pojawi się cała na biało.
Trochę mu było niewygodnie, bo nie dość że taszczył ze sobą gitarę, to do tego musiał uważać, by nie pogiąć kolorowego bukietu. Najważniejsze, że pomimo nieszczęsnych worów i nieułożonych włosów, poczciwy Connor prezentował się całkiem dobrze! Założył nawet swoje najlepsze ciuchy, nie jakieś przeciętne, bo Aurora zasługiwała na wszystko co najlepsze! Naprawdę wyglądał trochę jak chłopiec, który przygotowywał się do trudnej rozmowy z potencjalnym przyszłym teściem!
I jak już tę swoją ulubioną Aurorę Sprout-zaraz-Multon zobaczył, to momentalnie pożałował, że naprawdę się na taką rozmowę nie umówił! Zawsze wyglądała ślicznie, ale teraz – gdy wokół tyle przeciętnych i zniszczonych przez wojnę dziewcząt – prezentowała się naprawdę... świetnie! Kwitnąco wręcz. Może faktycznie tak kwitła, jak te wszystkie kwiatki i rośliny, którymi zajmowali się Sproutowie? Hehe.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wpatruje się w nią trochę za długo, toteż – teraz cały zarumieniony, choć na pewno nie z powodu szczypiącego mrozu – postanowił przerwać ciszę.
– Na Merlina! Czy to moja najwspanialsza przyszła narzeczona? – zarzucił szybko, zaraz potem szczerząc ząbki i rzucając się biegiem (prawie biegiem, bo wciąż miał ze sobą wszystkie te przedmioty) w stronę czarującej blondyneczki. Kiedy znalazł się już na tyle blisko, by przyjrzeć się lepiej jej charakterystycznym oczom, odłożył gitarę i uklękł na zaśnieżonej ziemi, wpatrując się w nią z dołu – wciąż uśmiechnięty, chyba jeszcze szerzej, bo tak za tą kochaną Aurorą tęsknił! – Księżniczko! Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem, wielkim lasem szedłem i nocy nie przespałem! A w przerażającej batalii z strzegącym tej drogi monstrum utraciłem wszystko poza życiem i tym bukietem. Nie mam więc pierścionka, nie mam też pieniędzy... Mogę zaoferować ci jedynie moją dozgonną miłość. Wyjdziesz za mnie? – wyrzucił szybciej niż Rycerze Walpurgii rzucają zaklęciami niewybaczalnymi. Teraz nie był już tylko zadowolony – teraz był też z siebie dumny, że wyrecytował taki ambitny tekst, hehe.
Tak więc klęczał przed nią na tym śniegu - w jednej dłoni miał bukiet. Trochę robiło mu się zimno i niewygodnie, ale czego się nie robi dla starej dobrej przyjaciółki?
Connor Multon
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
gdy patrzę na błędy - widzę mnie
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10363-connor-multon https://www.morsmordre.net/t10413-brawurka#314806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10419-skrytka-bankowa-nr-2309#314881 https://www.morsmordre.net/t10415-connor-multon#314816
Re: Salon [odnośnik]28.10.21 0:28
Nie spodziewała się listu, a już tym bardziej nie od Connora. Lata szkolne mieli oboje już za sobą, dlatego nawet nie przypuszczała, że mógłby wziąć sobie do serca jej słowa o tym, że kiedyś wybiorą się na spotkanie, które można by określić mianem randki. Nie, żeby kpiła sobie z niego, czy zamierzała się wycofywać z danego słowa, ale po prostu było coś w jego uporze coś ciekawego i miłego. Zupełnie, jakby naprawdę mu zależało.
Najpewniej myślenie o tym było dość niebezpieczne, bo w głowie kobiet potrafiły roić się różne scenariusze, niemniej jednak było to również miłe, bo która kobieta nie chciałby być odnaleziona przez dawnego adoratora, który z tą samą zapalczywością wyznawałby jej uczucia? Chyba nie było takiej. A przynajmniej takowa nie istniała w świecie Aurory. Dlatego bez zawahania odpisała na list. W żartobliwym oczywiście tonie. Zupełnie jak wtedy gdy mieli w zwyczaju rozmawiać podczas ostatniego, przypadkowego spotkania, gdzieś na końcu świata w Irlandii.
Jego listy traktowała w podobny sposób — przeuroczy szaleniec, którego nie sposób było nie lubić. Nie wiedziała, co strzeli mu do głowy, więc przezornie uprzedziła rodziców, że odwiedzać ich będzie znajomy z jej szkoły (chociaż wiekiem bliżej mu było do Castora). Mama i tak niezbyt chętnie opuszczała łóżko w taką pogodę. Zima stulecia przy jej chorobie mocno dawała się we znaki, więc wszyscy woleli nie ryzykować, że jej stan miał się pogorszyć.
Pan Sprout zapewne zejdzie się przywitać, jak to miał w zwyczaju. Mężczyzna w średnim wieku, koniecznie chciał wiedzieć, czy ów znajomy nie okaże się kolejnym kawalerem, który złamie serce jej córki. Wciąż miał mocno nadwyrężone zaufanie po jej związku z Aresem, który obiecywał pojąć ją za żonę, ale ostatecznie porzucił bez wielu wyjaśnień.
Na razie Aurora nastawiła wodę na herbatę, skromny poczęstunek w kuchni w postaci domowego chleba, powideł, marmolady i mleka i wyszła przed dom, żeby nie musiał zbyt długo na nią czekać.
Ubrana była skromnie w porównaniu do niego — skromnie, acz schludnie. Sukienka w kratę, a na to zarzucony na szybko szal, żeby dać mu znać, że nie powinni zbyt długo być na zewnątrz, gdy panuje taka paskudna plucha.
Nic się nie zmienił — przystojna, piękna twarz, bystre, acz nieco zmęczone oczy. Aż twarz pojaśniała jej uśmiechem na jego widok, a na policzkach wykwitły rumieńce. Czy je dostrzegł? Czy dlatego właśnie się tak jej przyglądał?
Ale tego, co po chwili nastąpiło, to nie mogli się spodziewać nawet najwprawniejsi jasnowidze. Connor naprawdę padł przed nią na kolana. Aurora, dosłownie dostała cebuli pod nos, bo z miejsca dłonie przyłożyła do twarzy. Taki to był szok.
Niby żartom podobnym nie było końca, ale zaraz zrobi się z tego afera i będą odpowiadać przed papą Sproutem, jako narzeczeni.
- Nie byłabym sobą, gdy byłabym inna i oczywiście się nie zgodziła, ale wstawaj, już wstawaj Connor, bo zaraz ojciec wyjrzy przez okno i okaże się, że wyjdziesz stąd z datą ślubu! - Powiedziała na poły przerażona, ale i zdecydowanie rozbawiona szalonym pomysłem mężczyzny. - Connorze Multon, czyś ty się z hipogryfem na głowy zamienił?! - Gdy udało jej się przekonać go, że powinien wstać, zobaczyła, że całą szatę ma mokrą. Jeszcze tylko przeziębienia mu brakuje. - Chodź do środka, bo zamarzniemy! - Powiedziała, zerkając ukradkiem w okno sypialni rodziców. Nikogo na szczęście tam nie było.
- Mam nadzieję, że lubisz domowe przetwory, bo nic innego słodkiego do herbaty nie mam. Czekolada ostatnio mi się skończyła. - Dostała jedną tabliczkę na święta i każdemu rozdzieliła, żeby mógł się poczęstować.
Wpuściła go do domu, pozwalając by zapach wszędobylskich ziół i palonego drewna, pomógł mu poczuć się, jak w domu.
- Wolisz herbatę, czy… - Zerknęła na komodę. - Ognistą whiskey na rozgrzanie? A może whiskey w herbacie? - Zapytała, zsuwając z ramion szal i teraz dopiero pozwalając sobie, by mu się przyjrzeć jeszcze dokładniej. Serce jej biło, jak oszalałe, z radości na spotkanie przyjaciela.
- A zaraz mi powiesz, co u ciebie, bo strasznie mi tęskno było do ciebie. - Wyznała zgodnie z prawdą, zdając sobie sprawę, że teraz ona ciut za długo mu się przyglądała.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 3 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Salon [odnośnik]31.10.21 12:25
Musiał przyznać, że naprawdę mu na tej słodziutkiej Aurorze zależało! Martwił się o nią, tęsknił i naprawdę cieszył, że nareszcie mogą się zobaczyć. I nie chodziło tutaj nawet o uczucie, którym darzył ją na początku edukacji w Hogwarcie – nie, te ustąpiło miejsca czystej przyjacielskiej sympatii...
Choć jak tak się jej teraz przyglądał, to faktycznie żałował, że w Irlandii nie rozegrał tego inaczej! Może ta blondwłosa piękność w skromnej sukience teraz rzeczywiście wyczekiwałaby jego powrotu z pracy? Ha! Tak! Dla takiej przyszłości byłby w stanie odbyć najtrudniejszą w życiu rozmowę z panem Sprout – swoją drogą, ciekawe jak zareagowałby na wiadomość, że jego córka wychodzi za bezrobotnego czarodzieja o mentalności nastolatka?
Na szczęście szybko zszedł na ziemię – już pierwsze słowa Aurory uświadomiły go, że to przecież ta stara dobra blondynka, co pomogła mu wstać na nogi, gdy po raz kolejny wdał się w zupełnie niepotrzebną bójkę!
– O rany! Myślisz, że rozesłał już zaproszenia? – wyszczerzył ząbki, choć faktycznie sam się trochę przeraził. Aurora może i byłaby piękną i dobrą żoną, ale... to wszystko wydawało się zbyt absurdalne! On mężem? Nie nadawał się do stworzenia zwykłego stabilnego związku, a co dopiero mówić o zaślubinach?
Ta myśl pomogła Connorowi podjąć decyzje. Podniósł się więc – cały mokry, choć dopiero teraz uderzyła w niego niebotycznie niska temperatura – i ruszył za Aurorą w stronę urokliwej chatki Sproutów.
– Nie, no coś ty, z hipogryfem? – parsknął szybko. – Z bazyliszkiem. Teraz mogę mówić, że mam zabójcze spojrzenie, hehe. – zaśmiał się ze swojego głupiutkiego żartu, bo właśnie takie najbardziej lubił – głupie.
A jak już weszli do środka to faktycznie poczuł się jak w domu! W tym rodzinnym, bo obecne mieszkanie Connora znacząco odbiegało standardem od domów Sproutów czy Multonów. Tutaj – u Aurory – naprawdę było... swojsko. Efektu dopełniała także dobrze mu znana troskliwość przyjaciółki: zaoferowane przetwory, herbatka, a nawet alkohol!
W tym czasie zrzucił z siebie ewentualne odzienie wierzchnie, przysiadł na wygodnym foteliku i zaciągnął zapachem domowych ziół i palonego drewna, co za tym idzie – jednego z zapachów jego amortencji. Czuł się dziwnie błogo, zupełnie jakby cofnął się w czasie, jakby znowu był bezpieczny i wszystko było beztroskie. Trochę tak jakby ponownie stał się tym naiwnym nastolatkiem, który wierzył, że uda mu się podbić świat, a teraz siedział tutaj – świadom, że nic już z niego nie będzie, choć szczęśliwy, bo przecież nareszcie spotkał się z ulubioną Aurorą!
– Herbatkę. – odparł spokojnie i kiwnął głowe, wciąż trochę otumaniony przez ukochany zapach palonego drewna. Dopiero po chwili - gdy napotkał skupione na nim przeszywające spojrzenie Aurory – zreflektował się i ponownie zabrał głos. – Nie widzieliśmy się tyle czasu, że chyba naprawdę powinniśmy spędzić go na trzeźwo. A domowe przetwory będą najlepsze! Jak u mamy. – zarzucił, wypowiedź kończąc kolejnym uśmiechem, bo jak patrzył w jej oczy radosne jak swoje, to naprawdę zapominał o wszelkich problemach. Zupełnie jakby w chwili spotkania z Aurorą, szczególnie po wejściu do ciepłej chatki Sproutów, wszelkie zło wyparowało! I znowu wszystko było idealne.
– Zanim opowiem ci o swoim fascynującym życiu, to chcę wręczyć ci podarunek. Tobie, twojej rodzinie... tak chyba wypada, no nie? – powiedział i podniósł się z fotela. Pogrzebał chwilę w kieszeni, wyciągnął z niej jakieś malutkie zawiniątko i podszedł ostrożnie do Aurory, wyciągając przy tym dłoń ze wspomnianym prezentem.
Prezentem okazało się specyficznie pachnące diable ziele, najpopularniejszy magiczny narkotyk.
– O tym wspominałem w liście. To diable ziele. Możesz je wypalić, zasadzić w ogródku i założyć plantacje... cokolwiek! Jest całkiem ładne, no nie? – spojrzał na nią trochę jak oczekujący pochwały dzieciak i ponownie wyszczerzył ząbki.
Connor Multon
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
gdy patrzę na błędy - widzę mnie
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10363-connor-multon https://www.morsmordre.net/t10413-brawurka#314806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10419-skrytka-bankowa-nr-2309#314881 https://www.morsmordre.net/t10415-connor-multon#314816

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach