Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]26.07.21 19:32

Jadalnia

Jadalnia jest bezpośrednio połączona z tylnym wejściem do kuchni, oraz pokojem dziennym, co umożliwia siedzącym przy stole delektowanie się widokiem imponującej biblioteczki. Ściany ozdobione są pamiątkowymi elementami chińskich zastaw, a po kątach pomieszczenia pysznią się ozdobne rośliny doniczkowe, pilnie dojrzewające pod pieczą Ronji.


quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
Ronja Fancourt
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
玉兰花
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9639-ronja-fancourt https://www.morsmordre.net/t9640-demimoz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f360-hornchurch-haynes-road-39 https://www.morsmordre.net/t9641-skrytka-bankowa-nr-2194#293080 https://www.morsmordre.net/t9643-ronja-fancourt#293083
Re: Jadalnia [odnośnik]01.08.21 11:15
- 13 I 1958 -
Ronja&Jayden
Trzynaście guzików czerwonego quipao pyszni się na złoto w zimowym świetle, wpadającym przez okno poddasza. Przesuwa palcami wzdłuż ozdobników tkaniny, wyplatanej nicią w smocze wzory. W 1958 — rok Psa Ziemi Ronja wchodziła już od dwóch tygodni, ale to wczorajsza noc, poprzedzająca świętowanie rodziny zdawała się być kluczowym momentem. Zlana potem i nienaturalnie wygięta pod wpływem bólu kręgosłupa, śniła o dzisiejszym obiedzie, na który ojciec najwyraźniej postanowił zaprosić swojego znajomego naukowca. Nigdy nie cieszyła się doskonałymi opiniami wśród nauczycieli wróżbiarstwa, ale wizja na sennej jawie wydawała się tak realna. Miała witać owego ważnego gościa i podczas rozmowy, spektakularnie urazić jego uczucia nieczułym komentarzem, przynosząc przy tym wstyd nie tylko sobie, ale też rodzicom. Przelotna zmarszczka wkradła się na jej czoło, a usta zacisnęły w kreskę. Nie znała konkretnych informacji wobec spotkania, ale ojciec sprawiał wrażenie wyjątkowo uradowanego ze swojego gościa. Zazwyczaj w okresie Chińskiego Nowego Roku siadywał bezpiecznie na fotelu w salonie i niczym posąg z księgą w rękach, zamierał w tej samej pozycji do momentu, aż jego żona skończyła wszelkie przygotowania. Xiuying nie nienawidziła bowiem gdy coś szło nie po jej myśli, albo co gorsza, przeszkadzało jej w ich realizacji, a pod to można było podpiąć, plątającego się bez celu po kuchni męża.
Nǚ'ér!* — Rozległo się dźwięczne wołanie z parteru domu. Tego dnia każde pomieszczenie świętowało ich tradycje, przyozdobione czerwonymi akcentami w postaci lampionów i girland, a w powietrzu unosił się intensywny zapach suszonych mandarynek, wymieszany z aromatem pierożków jaozi. Całość tworzyła przy tym atmosferę tak znajomą i bezpieczną, że fakt, iż Ronja mogła w jakikolwiek sposób ją zaburzyć swoimi czynami, wywoływał u niej ogromne zmartwienie. Poruszała się po schodach sztywno i ostrożnie, przedłużając każdy krok nienaturalnie długo, by uniknąć katastrofy. U progu korytarza wiodącego do drzwi stała Xiyuing, ubrana nawet bardziej elegancko niż zwykle, w tradycyjne hanfu przeznaczone dla mężatek. Ręce miała jeszcze odrobinę przybrudzone od ozdabiania ostatnich potraw, ale na widok Ronji skierowała w stronę najstarszej córki ponaglające spojrzenie i zachęciła ją ruchem dłoni do udania się w kierunku kuchni. Vincent krzątał się po jadalni zadziwiająco chętnie, rozkładając talerze i ozdoby, tylko co jakiś czas dało się usłyszeć metaliczny upadek któregoś ze sztućców i następujące po nim westchnienie rezygnacji u ojca. — Dzisiejszy obiad jest ważniejszy niż zwykle, musimy godnie się reprezentować przed gościem. — Zaczęła matka po chińsku, pozornie skupiając uwagę na przenoszeniu półmisków, ale w praktyce Fancourt wiedziała, iż czujne zmysły starszej kobiety obserwują jej reakcję na każde słowo. — Wiem, będę uważać, jak zawsze. — Odpowiedziała, powoli sięgając po naczynie wypełnione warzywną mieszaniną grzybów shiitake. Podczas gdy matka wykonała już kilka własnych ruchów, sama Ronja wolała zachować ostrożność nawet za cenę niedorzecznego wyglądu. Skupiona na wykonywanej czynności, dopiero po chwili poczuła na sobie wzrok matki. — Nic mi nie jest. — Wymamrotała, ale obie zdawały sobie sprawę, że nie jest to prawda. Xiuying mogła być surowa, mogła sprawiać wrażenie zdystansowanej tak samo jak jej najstarsza pociecha, ale znała swoje dzieci na wylot. Rozumiały się bez słów, a każda matka wiedziała kiedy jej dziecko cierpi. — Powinnaś powiedzieć kiedy czujesz ból. A nie kłamać własnej matce w dniu święta. — Odpowiedziała, przysuwając się bliżej i zręcznymi palcami doskonaląc upięcie włosów Ronji. Szpila z półksiężycem, symbolem ich rodziny wpięta była w splecione misternie, drobne warkocze, które łączyły się z resztą rozpuszczonych włosów. — Nic mi nie jest. — Powtórzyła i przez chwilę mierzyły się uporczywie wzrokiem. Wojna, chociaż nie uderzyła bezpośrednio w dom Fancourtów, dała się im we znaki cicho i nieustępliwie. Ugotowane potrawy były znacznie skromniejsze niż w poprzednich latach, a czerwone, ręcznie robione ozdoby nie wypadało zawieszać w radości świętowania, gdy na ulicach umierali ludzie.
Meifeng, już jest! — Z salonu dało się usłyszeć delikatne wołanie ojca, który, chociaż po chińsku nie mówił równie biegle co one, to przez kolejne dekady podchwycił najważniejsze formułki na czele z używanym w domu, chińskim imieniem córki. Mężczyzna przełamał bitwę charakterów dwóch kobiet, zjawiając się w przejściu, ubrany w elegancki garnitur, siwiejące włosy schludnie zaczesane. Jeśli pani Fancourt była smokiem, to pan Fancourt jako jedyny z nielicznych potrafił sobie radzić z jej ogniem i chociaż z pozoru mógł wydawać się nieco zbyt rozmarzony, to reprezentował wyjątkowo silny i spokojny charakter. — Otworzę. — Odpowiedziała, wymijając obojga rodziców, a swoje kroki kierując do korytarza wejściowego. Gdy smukła dłoń spoczęła na klamce, powoli ją naciskając, wzrok po raz ostatni prześlizgnął się po meblach rozmieszczonych w holu, spoczywając na sekundę dłużej przy okładce książki pozostawionej w centralnym miejscu, zapewne przez ojca czarownicy. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, robił to często i gromadnie, swoją biblioteczkę niczym małe skarby w podchodach, rozkładając po każdym pomieszczeniu w domu, ale ta konkretna okładka, a precyzyjniej jej autor opisany zdobnymi literami nie znaleźli się tutaj przypadkowo.
“O pochodzeniu magii”.
Jayden Vane.
Drzwi otworzyły się na oścież, a Ronja spróbowała ostatkiem sił zebrać w sobie wyraz profesjonalnego powitania i w miarę możliwości zamaskować zaskoczenie wymalowane na twarzy. Czy jej sen miał się spełnić? Musiała zrobić wszystko, żeby uniknąć mrocznych niepowodzeń, ale nagła realizacja tożsamości gościa nie ułatwiała kobiecie zachowania spokoju.
Jayden, witaj. Zapraszam do środka. — Wyrzekła, już po angielsku. Obcy wkraczał do jej świata. A ona swoim zachowaniem, miała ten świat przedstawić jak najlepiej.
|*córko


quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
Ronja Fancourt
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
玉兰花
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9639-ronja-fancourt https://www.morsmordre.net/t9640-demimoz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f360-hornchurch-haynes-road-39 https://www.morsmordre.net/t9641-skrytka-bankowa-nr-2194#293080 https://www.morsmordre.net/t9643-ronja-fancourt#293083
Re: Jadalnia [odnośnik]03.08.21 16:32
Ronja & Jayden

13 stycznia 1958

« Im mniej dorośli będą się wtrącać, tym szybciej dzieci nauczą się postępować właściwie. »
Jego dłonie powędrowały do włosów, przegarniając je charakterystycznym ruchem i stylizując to, co nie miało być chaosem. W myśl porannego rytuału również przejechały po nieogolonym od paru dni policzku. Szorstka, kująca skóra miała w sobie coś z samego właściciela, którego zmęczone, acz surowe spojrzenie przebijało się przez błękitne tęczówki. Nie wyglądał na swój wiek. Zmęczenie przebijające się przez męskie rysy było aż nad wyraz widoczne — zniknął ślad po młodzieńczej witalności, a zastąpiła je dorosła, ociosana sylwetka. Kiedyś uśmiechnięta aktualnie sroga twarz opowiadała swoje własne historie, w milczeniu ostrzegając obserwujących o skrywanych przez nią tajemnicach. Co wszak widziały te zmatowiałe oczy? Co dźwigały szerokie, acz spięte ramiona? Co wypowiadały wargi niewykrzywiające się w grymasie powitania? Różnił się od tego, co widzieli w nim ludzie. Co kiedyś znali. Belvina dała świetny popis odsunięcia się, gdy zrozumiała własny błąd. W końcu nie miała już do czynienia z chłopcem, którego niegdyś znała. Twór stojący przed nią był czymś nowym. Innym. Niezrozumiałym. Nosił jego twarz, a przecież zachowywał się tak bardzo... Oceniła swoje szanse bardzo źle, jedynie pozwalając na to, aby w spokojnym wcześniej mężczyźnie zapaliła się iskra irytacji. Z nutą gentlemeństwa bolało być może mocniej, niż gdyby zadał jej bolesny cios. Być może tak to właśnie miało wyglądać. Inaczej. Niepodobnie. Bez półprawd a jedynie z całym otoczeniem rzeczywistości, jaka wcześniej się go nie imała.
Męska dłoń sięgnęła po pasek krawatu, gdy przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, jego spojrzenie spoczęło na mahoniowej, pełnej elegancji toaletce. Na ten jeden, niezwykle długi moment całe ciało Jaydena zamarło. Wydawało mu się wszak przecież — nie, przysiągłby — że widział tam przed momentem kobiecą sylwetkę. Siedzącą do niego tyłem i poprawiającej długie, ciemne loki. Te same, które opadały na znajomy łuk bladych pleców i kończyły się w najwęższym miejscu damskiej kibici. Znał je. Znał każdy element składający się na widziadło własnej wyobraźni. Własnych pragnień. Własnych słabości. Własnych porażek. Być może właśnie dlatego też poczuł, jak obudził się w nim gniew. Złość. Wytrącił się z transu i zirytowany wbił wzrok we własne odbicie, na szybko kończąc wiązanie krawatu i schodząc na parter. Kiedy miało to przestać się dziać? Kiedy miał przestać widzieć we własnym domu swoją żonę? Ile razy już łapał się na tym, że wchodząc do ich dawnej sypialni, otwierał drzwi z jej imieniem na ustach? Sypialnia. Kuchnia. Przedpokój. Pokój. Ogród. Góra. Dół. Czarna kamizelka zarzucona czarną marynarką wpasowaną w czarne spodnie okryte czarnym płaszczem harmonizującymi się z czarnymi, skórzanymi rękawiczkami. Jedynie biel koszuli kontrastowała i delikatne zdobienia na krawacie nie pozwoliły całkowicie zanurzyć się mężczyźnie w mroku. - Wrócę późno. Nie czekajcie na mnie - poinstruował stojące przed nim istoty — ducha, skrzata i wpatrujące się w niego ze ścian obrazy. Przy nogach mężczyzny kręciły się jeszcze dwa koty, które nie odstępowały czarodzieja na krok. Cała ta gromadka wiedziała dokładnie, co miała robić. Stanowili wszak ciekawy, acz skuteczny zespół. Zostawiając z nimi synów, Jayden nie obawiał się niczego i nikogo. W razie zagrożenia wiedzieli, co mieli robić. - Dziękuję. - Krótkie słowo skierowane do skrzata domowego, który podał mężczyźnie pakunek i świstoklik spotkało się z delikatnym skinieniem głowy. Wychodził, a drzwi za jego plecami się zamknęły.
Jeśli miał być szczery, zapomniał o obiedzie u Fancourtów. Chaos zakończenia starego i rozpoczęcia nowego roku zamazał wspomnienie obiecanego czasu oraz rozmowy. List zawieruszył się w bardziej aktualnych obowiązkach, stając się równocześnie irrelewantnym szmerem przeszłości. Nieco abstrakcyjnym w połączeniu z aktualnie trwającymi realiami. Gdyby mógł, odwołałby spotkanie, bo cały humor profesora był zdecydowanie kiepski. Spięty i mający głowę w zupełnie innym miejscu nie był dobrym kandydatem do angażujących rozmów o tym, co — w tym momencie — odsuwało się na dalszy plan. Mając równocześnie w głowie ostatnią rozmowę z ojcem, wiedział, jak wiele pracy go czekało. Jak wiele chciał i musiał zmienić. Jak wiele od niego zależało. I nie. Nie mógł czekać. Wszystko rozpadało się, chociaż wcale nie szybciej, niż sądził. Hogwart w formie, która jawiła się w tym konkretnym momencie, nie mógł trwać ani dnia dłużej. Tym rodzicom, z jakimi miał kontakt, pisał listy, aby nie czekali do końca roku szkolnego. Aby zabierali swoje dzieci już teraz. Złudna kampania prowadzona przez Ministerstwo Magii nie chciała przecież pozwolić na to, by do końca czerwca uczniowie ze złym statusem krwi spokojnie w niej egzystowali. To już nie chodziło o zawalenie klasy — w grę wchodziło życie. Życia. Istnienia. Jakże więc mógł myśleć o naukowych rozprawach z ludźmi przy spokojnej kolacji? Zdawał sobie sprawę, iż państwo Fancourt byli niezwykle sympatycznymi ludźmi, lecz — na Merlina — wybrali okrutny czas. Stając w wejściu, odetchnął ciężko, czując, jak chłodne powietrze przesunęło się po jego smutnej twarzy. Troski nie były w stanie zniknąć. Nawet przy otwarciu drzwi i pojawieniu się w nich znajomej sylwetki, która już samym kolorem stroju przyciągała spojrzenie silniej, niż powinna. - Ronja - wydobyło się spomiędzy jego ust zakrapiane zdziwieniem imię. Różnili się od siebie — ona wpasowana krwistą czerwienią do ciepłego wnętrza domu, on kontrastujący czernią na tle śnieżnobiałego krajobrazu za plecami. Przez moment tkwił w miejscu, po prostu na nią patrząc, lecz poruszenie za nią, wyrwało go z zamyślenia i postąpił krok, by zejść z chłodu. Wyminąwszy ją w wejściu, poczuł zapachy roznoszące się po domu. Te należące do niej samej również. - Nie wiedziałem, że będziesz - powiedział cicho, chyba na równi zdezorientowany spotkaniem, co ona. Nie zdążył jednak dodać niczego więcej, gdy dołączyły do nich odgłosy kroków, a zaraz pojawiły się również sylwetki gospodarzy.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Jadalnia [odnośnik]10.09.21 12:54
Zazwyczaj nie miała nic przeciwko takim inwazjom. Na co dzień obcy ludzie nadużywali jej spokoju, nie dbali o granice komfortu osobistego i nieświadomie skłaniali ku niej swoje lęki i obawy w przytłaczającym potoku słów. Przywykła. W wyprostowanych sztywno łopatkach odezwał się cichy ból, a jak na zawołanie, do rytmu niezręcznego stresu zawyły skronie głowy w niemych pulsacjach. O ich dzisiejszym gościu w gruncie rzeczy wiedziała niewiele, co nie przeszkadzało jej zupełnie. Uświadomienie sobie tego wprowadziło kobietę w pewien rodzaj zaskoczenia, bowiem zazwyczaj wręcz automatycznie dążyła do jak najpełniejszego poznania osoby, z którą miała do czynienia. Nie tym razem. Wystarczyło, że istnieli gdzieś, obok siebie, teraz tak blisko w miejscu, które bez wahania nazywała rodzinnym domem.
Dopiero sekunda dłużej zawahania się, spadającej między nimi ciszy, wybudziła Azjatkę z silnie, aczkolwiek wyjątkowo nieudolnie ukrywanego zdumienia. — Tak, cóż. Jestem. — Odparła, nie dodając nawet nic więcej, bowiem zza pleców poczuła obecność wysokiej sylwetki swojego ojca. — Och Jaydenie, jesteś nareszcie! Oczywiście, na czas, ale zrozum moje zniecierpliwienie, mamy tyle do rozmowy! Nie stójcie w przejściu moi drodzy, zapraszam do środka. — Pełny i radośnie uniesiony głos pana Fancourt przebił atmosferę, gdy ruchem dłoni zachęcił wszystkich do ruszenia przed siebie, przy okazji wpatrując się z rozczuleniem w zaprezentowaną na półce książkę. — Spójrz, przygotowałem się pilnie jak każdy dobry student. - Wypiął ubraną w elegancką kamizelkę pierś z dumą zucha, żartobliwie kiwając głową w stronę Vane’a, ale nie omieszkając zaangażować w konwersację Ronji. Miał to w zwyczaju, odkąd tylko pamiętała, łagodnie ożywiając tak bardzo podobny do matczynego, charakter kobiety. Vincent Fancourt należał do rodzaju ludzi, których najprościej, ale też najtrafniej było nazwać “dobrymi”. Dopełniał ostre zakręty swej żony doskonale, aurą delikatnego marzyciela o silnie zdefiniowanych poglądach, które zawsze potrafił ubrać w odpowiednie, stosowne do sytuacji słowa. Nawet jego zewnętrzny wygląd potwierdzał te wnioski, nienagannie i elegancko ubrany, niezależnie od sytuacji, wciąż był pokoleniem tych alchemików Św. Munga, którzy do pracy zakładali szyte na zamówienie szaty specjalnie na tę okazję. Siwe włosy ułożone na odrobinie specyfików zaczesane miał w lekkie fale na bok, a uprzejmy uśmiech widniejący na ustach przez większą część konwersacji, jeśli nie całą, skutecznie ośmielał nawet najtwardszego małomównego towarzysza. — Wybacz, że wyjdę tutaj na ojca chwalipiętę, ale Ronja sama jest głęboko zaangażowana w naukowy świat, prawda nǚ'ér? Pomyślałem, że obiad z nami starszyzną mógłby być dla ciebie zbyt nudny, a nigdy dość rozrywki w doborowym towarzystwie. Znacie się z Hogwartu, czy nie? — Tembr głosu wybijał się w kremowych ścianach, gdy powoli mijali przedpokój w drodze do jadalni. Fancourtom żyło się dobrze już wcześniej, chociaż wojna jak wielu innym swoimi pazurami wyszarpała sporą część oszczędności, z tego co mieli, starannie tworzyli wciąż otoczkę, swego rodzaju klasy, charakterystycznej dla lepiej sytuowanych, średniozamożnych mieszkańców Londynu. Chociaż zatem w ubiegłych latach obiad noworoczny wyglądałby znacznie bardziej bogato, to odpowiednia prezentacja na talerzach tego co mieli, a także rozporządzenie pozostałymi ozdobami nie odjęło przesadnie na uroku tego specyficznego święta rozumianego przez nielicznych. Zakłopotanie miało najwyraźniej być nieodzownym towarzyszem dzisiejszego dnia Ronji, toteż niezręcznie klepiąc ojca po ramieniu, zachęciła go do kontynuacji powolnej wędrówki po pomieszczeniach. — Bàba, nie wypada porównywać moich raczkujących kroków do kariery naukowej, z tym co osiągnął już Jayden. — Rzuciła mężczyźnie przelotne, przepraszające spojrzenie, ale szczerze miała nadzieję, iż radosny tok rozmowy ojca go nie uraził. Nigdy nie wstydziła się swoich rodziców, ani tego co mówili, bowiem nawet jeśli momentami Vincent nad wyraz entuzjastyczny w swym brytyjskim dżentelmeństwie, stanowił obraz perfekcyjnego wzorca, o którym mogła marzyć każda młoda czarownica, tak przynajmniej jawił się w oczach Ronji. Nigdy nie pragnęła go rozczarować, a tym bardziej ośmieszyć.


quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
Ronja Fancourt
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
玉兰花
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9639-ronja-fancourt https://www.morsmordre.net/t9640-demimoz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f360-hornchurch-haynes-road-39 https://www.morsmordre.net/t9641-skrytka-bankowa-nr-2194#293080 https://www.morsmordre.net/t9643-ronja-fancourt#293083
Re: Jadalnia [odnośnik]11.09.21 19:59
« Im mniej dorośli będą się wtrącać, tym szybciej dzieci nauczą się postępować właściwie. »
Ten obiad nie był czymś, co pasowało Jaydenowi. Nie w terminie i sytuacji, jakiej się znajdował. Wiedział jednak, że przełożenie go na dalszy miesiąc nie miało rozwiązać problemu. Nie wiedział, co mogło się wówczas wydarzyć, a biorąc pod uwagę aktualny stan, wiele jeszcze mogło się zmienić. Nie chciał być więc wiarołomcą, dlatego też postanowił pojawić się na spotkaniu dokładnie dwa dni przed wyjazdem. Wyjątkowo zmartwiony, zirytowany i zwyczajnie zmęczony... Dla swoich gospodarzy jednak miał robić dobrą minę do złej gry, nie chcąc też być osobą, która wszystko psuła. Spotkał już wcześniej państwa Fancourt, mimo to ciężko byłoby mu powiedzieć w jakich okolicznościach. Być może na jakimś wspólnym bankiecie, w którym brali udział z jego rodzicami. A może działo się to gdzieś przypadkowo na ulicy Londynu w urwanym momencie życia. Nie wiedział. Nie mógł ich uplasować w żadnym konkretnym miejscu swojego życia. Nie wiedział też, czy byli dobrymi ludźmi. Chciał jednak wierzyć, że tacy właśnie byli — było ich już wszak tak mało. Jayden chciał mieć głupią nadzieję, że pozostawał jakiś bastion rozsądku. Wbrew wszystkiemu, co go spotykało. Wbrew logice. Nie potrafił podchodzić z zaufaniem nawet do swoich bliskich — jaką więc wiarę mógł pokładać w całkowicie obcych ludziach?
Spójrz, przygotowałem się pilnie jak każdy dobry student.
Astronom uśmiechnął się delikatnie, dostrzegając znajomy tytuł, chociaż nie mógł ukryć zawstydzenia, jakie właśnie go ogarnęło. Nie, dlatego, że czuł zażenowanie faktem swojej własnej książki, czy tego, co się w niej znajdowało. Nie. Nawet ktoś taki, jak on — przyzwyczajony do rozmów z osobami doceniającymi jego pracę lub też wręcz przeciwnie — miał problemy z akceptacją własnego dorobku. Nie przez fałszywą skromność, a zwykłą, ludzką nieśmiałość, która wciąż w nim istniała, pomimo zniwelowania chłopca, jakim jeszcze do niedawna był. Nie potrafił się jej pozbyć. Być może nigdy nie miał być w stanie poczuć się całkowicie pewnym oraz stającym bezkompromisowo z komplementami, a być może czas miał przyjść również i na to. W tym jednak momencie nie posiadał takowej tarczy. Oczy uciekły mu na chwilę na podłogę, zawstydzenie wymalowało się na jego twarzy, czego na szczęście pan Fancourt — idąc na przedzie — dostrzec nie mógł. Jayden nie zdążył nawet zdjąć płaszcza, lecz jedno zaklęcie sprawiło, że jego wierzchnie ubranie odnalazło drogę do wieszaka.
Znacie się z Hogwartu, czy nie?
- Tak. Skończyliśmy ten sam dom. Byłem tylko rok wyżej - wyjaśnił, gdy znaleźli się w jadalni i mógł wyłapać spojrzenie starszego z czarodziejów. Nie zamierzał mówić do jego pleców, a tym bardziej obawiając się, że musiałby powtórzyć kwestię. - Nie jestem świadomy jej dokonań. Wiem jednak, że praca uzdrowiciela nie jest prosta. Mój ojciec i przyjaciółka zajmują się tą profesją — wymaga poświęceń - zauważył, wyłapując spojrzenie Ronji na krótką chwilę. Nie kłamał. Nie skłamał od wejścia. Ale na pewno dobrze się maskował z faktem, iż czuł się nie na miejscu. Zupełnie jakby wkradł się w rodzinne świętowanie i odbierał im intymność. Inna kultura miała spory wpływ na rodzinę Fancourt i nie przeszkadzało mu to w żaden sposób — jednak nie mógł pozbyć się uczucia, że tam nie pasował. Że nie był częścią personalnego rytuału, o którym nie miał pojęcia. - W Irlandii nie mamy tradycji świętowania Nowego Roku - odwołał się do rodzinnych korzeni, przenosząc spojrzenie na panią domu i chcąc również z nią złapać kontakt. Nie zamierzał nikogo pomijać. Być może zagadnięcie o ten temat był błahy, lecz nie chciał milczeć. Nie chciał zawadzać bardziej, niż już to robił. - Zawsze ciekawiło mnie, dlaczego przywiązuje się tak wielką wagę do Sylwestra. - Irlandczycy traktowali wszak tę noc jak każdą inną w ciągu roku i nie organizowali żadnych przesadnych zabaw. Nawet mieszkając w Londynie, Jayden nie pamiętał, aby rodzice specjalnie przywiązywali do niego wagę. Owszem — bardzo często wychodzili na organizowane przez innych bankiety, lecz sami nie doszukiwali się wielkich proroctw. - Mimo to ciekawym jest poznawanie zwyczajów innych. - Ulokował wzrok w Ronji. Nie miał w sobie nic ze zgryźliwości czy obłudy. Chciał jednak coś zrozumieć. Czy wiedziała, dlaczego się tam znaleźli? To nie mógł być zwyczajny obiad. W końcu to wszystko — jej ojciec, książka, list, matka, nawet ona — było jak zainicjowane.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Jadalnia [odnośnik]16.09.21 16:28
W jaką grę grali jej rodzice, a szczególnie matka, tego nie potrafiła rozgryźć. Dlaczego zaprosili Jaydena samotnie, bez wsparcia jego partnerki, matki trojaczków, również pozostawało pytaniem bez odpowiedzi, nawet gdy spotkało ją równie niepewne spojrzenie oczu Vane’a. Zamiast jednak uraczyć go ratunkiem w postaci rozwiania niepewności, lekko wzruszyła ramionami i może odrobinę zbyt szybko od tego co wymagała etykieta, zajęła swoje miejsce przy stole, dołączając tym samym do już gotowego do kontynuacji rozmowy ojca. Nerwowość wciąż nie ustępowała, widmo snu towarzyszące jej gdzieś w zasięgu wzroku, gdy do pomieszczenia wkroczyła ostatnia już osoba, z półmiskiem w dłoniach, odzianych w powłóczyste rękawy hanfu.
Nowy Rok w tradycji chińskiej nie jest byle okazją do daremnego świętowania. — Ostry, twardy głos. Tak wysoce kontrastująca z miękkimi głoskami Vincenta, Xiuying Fancourt wciąż jeszcze po dekadach mieszkania w Anglii nie pozbyła się agresywnego akcentu swojej dawnej ojczyzny. A może nie chciała się go pozbyć? Dopiero usłyszawszy matkę Ronja ostatecznie uzmysłowiła sobie, że istotnie obiad dział się naprawdę, wszyscy tutaj nie byli jedynie wytworami jej wyobraźni. Nieuważny ruch dłoni sprawił, że zsunęła ze stołu gwałtownością sztuciec, który z trzaskiem upadł na podłogę. Kolejne drobne potknięcie, może nieistotne w ogólnym rozgardiaszu sceny, ale sprawiające, że klatka piersiowa kobiety uniosła się ze zdenerwowaniem. Pani Fancourt rzuciła jej karcące spojrzenie równie płynnie i dostojnie, jak następnie zajęła drugie czoło stołu, zatem pozostawiając Jaydena i Ronję również siedzących naprzeciwko siebie w dziwnej bliskości.
Profesorze Vane, przyjemność pana wreszcie poznać. Mój mąż opowiadał wiele o pańskich dokonaniach, szkoda, że znaczniej mniej o charakterze. Ale dane mi było poznać pana rodziców. To istotnie godni ludzie. — Czarownica zerknęła ze zmarszczonymi brwiami na matkę. Rozmawiali ze sobą? O nim? O niej?  Próbowała przywołać reakcję ojca, jednakże ten zdawał się wręcz celowo unikać zawieszenia wzroku na twarzy córki. — Ależ bez wątpienia, wspaniali. Ethan to doskonały uzdrowiciel, współpraca z nim to sama przyjemność. Rodzina w dzisiejszych czasach to podstawa, czyż nie Jayden? Opowiedz mi coś więcej o swoich wspaniałych synach! W naszej skromnej rodzinie minęło trochę czasu od ostatnich potomków, a samą nadzieję człowiek nie wyżyje. — Pan Fancourt mrugnął do córki, a palce Ronji mimowolnie zgięły się mocniej na sztućcach.
W tradycji chińskiej świętować powinno się do czternastu dni, okres zjednoczenia z rodziną i wspólnego początku nowych czasów pod patronatem losu. Akurat na ten rok przypada on na psa ziemi... — Próba zmiany tematu, jaką wystosowała niczym ostatnią kartę ratunku rzuconą w stronę swoją i gościa, spełza na niczym, gdy konwersację ponownie przejęła pani Fancourt, zwinnie nakładając pełen talerz zarówno Jaydenowi, jak i małżonkowi. —  Pies jest lojalny, utalentowany, zajdzie daleko w ścieżce zawodowej. Może się wydawać pełen rezerwy, ale jego spokój i milczenie nie wynika ze złych pobudek. W praktyce jest niezwykle pomocny wobec innych, doskonały członek każdej rodziny i kandydat na męża. — Xiuying przerwała, zgrabnie wędrując do swojego miejsca przy stole, a gdy pan Fancourt powziął widelec w dłoń, sama kiwnęła głową na Jaydena. — Jedz, jesteś strasznie chudy. — Bursztynowe tęczówki Ronji przeskoczyły z wyrzutem na matkę, podczas gdy Vincent jedynie uśmiechnął się lekko, kierując głowę w stronę Vane’a. — Pierwsza rzecz, jakiej dowiesz się o mojej najdroższej, iż jest istotą niezwykle prostolinijną i stanowczą. Natomiast nie czuj się w obowiązku do jedzenia, chociaż muszę pochwalić niangao mojej żony, naprawdę ciekawy smak, dla kogoś, kto nie próbował wcześniej… — Spokojny ton pana Fancourta przerwał gwałtowniejszy ruch Ronji na siedzeniu. Coś musiało w niej pęknąć. — Nie jest łatwo o kogoś takiego. Szczególnie trudniej samotnym kobietom w dzisiejszych czasach, niż mężczyźnie z ustabilizowaną karierą, osiągnięciach w wielu polach i spełnionej rodzinie, którą może utrzymywać niezależnie od dochodów współmałżonki, czy ilości potomstwa. Nie warto zatem porównywać mnie do Jaydena, tak jak nie warto ustawiać dwóch pionków o różnej sile. Oczywiste jest, że w porównaniu do jego spełnienia życiowego, przegram. Nie zaznałam jeszcze tak dużego szczęścia i perspektyw przyszłości. — Cichy, napięty głos wypłynął szybko, aż zbyt zdecydowanie, ale wystarczająco, bowiem w pomieszczeniu zapadło grobowe milczenie. Ronja nie była sobie nawet w stanie przypomnieć, czy to insynuacje matki, czy lekki ton ojca próbującego ratować sytuację sprawił, że wreszcie otwarła usta, a może sam fakt, iż konwersacja zdawała się przybierać tor, zupełnie dla niej nie zrozumiały i w dziwny sposób zbyt angażujący mężczyznę, o którym wiedziała tak niewiele. Oddychała szybko, falująco, przez chwilę patrząc się matce prosto w oczy i prostując plecy. Wreszcie, wyzwanie i upokorzenie przerwał ojciec, momentalnie poważniejąc w osobę, jaką znała jedynie w najbardziej wymagających sytuacjach. Jak szybko był w stanie zmienić się, począwszy od zniknięcia zmarszczek uśmiechu w kąciku oczu, do teraz zaciśniętych w kreskę ust. Spojrzał na Ronję wzrokiem pełnym zawodu, którego nie rozumiała. — Nie wiem, skąd czerpie, tak rażące wnioski, ale z głębi serca i w imieniu mojej córki przepraszam cię za to Jaydenie. Wszyscy tu zgromadzeni wiemy, iż jako samotny ojciec, mierzysz się z problemami, o które żadne z nas, a tym bardziej Meifeng nie ma pojęcia. Twoja małżonka, niech spoczywa w pokoju z przodkami, musi być z ciebie dumna. Tak samo jak ja jestem. Rzadko kiedy spotyka się mężczyznę gotowego do tak wielu poświęceń, a chociaż moje słowa mogą niewiele dla ciebie znaczyć, to wiedz iż są najprawdziwsze. — Zamarła, blada jak ściana, z ochrypniętym ze stresu gardłem i lekko drżącymi dłońmi. Żona Jaydena nie żyła?
Przepraszam na chwilę. —  Wyrzuciła ledwo, wstając od stołu powoli, czując wręcz fizyczny ból wstydu i zażenowania. Szybkie kroki skierowała byle w stronę wyjścia z pomieszczenia. Tak mało o nim wiedziała. O sobie. O czymkolwiek.
|zt.2 idziemy tutaj
[bylobrzydkobedzieladnie]


quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
Ronja Fancourt
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
玉兰花
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9639-ronja-fancourt https://www.morsmordre.net/t9640-demimoz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f360-hornchurch-haynes-road-39 https://www.morsmordre.net/t9641-skrytka-bankowa-nr-2194#293080 https://www.morsmordre.net/t9643-ronja-fancourt#293083
Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach