Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny
Pokój dzienny został umiejscowiony na parterze, sąsiaduje z biblioteczką - to największa przestrzeń w całej posiadłości, która została poświęcona wyłącznie wypoczynkowi domowników. Znajdują się w nim miękkie ciemnobrązowe skórzane kanapy otaczające niski kawkowy stolik z litego drewna dębowego, na którym wymiennie leżą: szklana papierośnica, kilka książek lub tlące się kadzidła mające rzekomo oczyścić powietrze z dymu papierosów. Ich zapach czasem dodaje energii i orzeźwia umysł, innym razem otępia i usypia. Miękkie haftowane poduszki pozwalają na wygodny odpoczynek, co potwierdza często wylegujący się na nich czarny kot, Kocmołuch. Nieduży kominek podłączony do sieci Fiuu równie często służy ogrzaniu pomieszczenia, co komunikacji. Uwagę zwraca stojący w rogu pokoju rzeźbiony klawesyn będący pozostałością po dawnym właścicielu tego miejsca oraz zaczarowany gramofon, częściej milczący niż wygrywający melodie. Ściany, prócz strzelistych okien osłoniętych lekkimi firankami haftowanymi w roślinne motywy dającymi doskonały widok na pobliskie Warwick, zdobią surowe obrazy przedstawiające głównie martwą naturę z - prawdopodobnie - rozlanym winem w tle. W niedużym barku przechowywane są alkohole wraz z naczyniami, a także tytoń, książki, świeże gazety i inne przedmioty należące do domowników a stanowiące proste rozrywki w trakcie dnia. Ciepła pomieszczeniu nadają dodatkowo rozrzucone po posadzce miękkie niedźwiedzie skóry oraz liczne świece porozstawiane na podwieszanych półkach ściennych.
| 7 lipca?
Ignotus odnajdował nową rutynę w życiu w wielkiej posiadłości. Pewne nawyki były dla niego zupełnie nowe, inne wręcz przeciwnie, wymagały jedynie dostosowania do zmiany w jego rzeczywistości. Herbata miętowa na szczęście smakowała dokładnie tak samo. Mulciber parzył ją w dzbanku i dodawał do kubka pół łyżeczki miodu, którego nie mieszał, tylko pozwalał mu pływać na dnie, dzięki czemu każdy łyk był słodszy od poprzedniego. Poza domowymi ciastami były to jedyne słodycze, które akceptował. Oprócz samego smaku, Ignotus bardzo szanował sobie cały rytuał, który towarzyszył wieczornemu piciu herbaty. Siadał na jednej ze skórzanych kanap i sięgał po książkę, najnowszy numer Walczącego Maga albo szkicownik. Po pierwszym kubku nalewał sobie z dzbanka kolejny i siadał do klawesynu albo wracał do lektury. Chociaż mieszkali tu krótko, wszyscy zdawali się akceptować jego nową rutynę, rzadko mu w niej przeszkadzając, choć nigdy nie wzbraniał się przed towarzystwem pozostałych domowników. Gdyby chciał być sam, mógłby udać się do sypialni, w której nikt by mu nie przeszkadzał. Po latach spędzonych jednak w towarzystwie jedynie własnego odbicia w lustrze, obecność tylu osób wokół była zaskakująco uspokajająca. Dom pozostawał duży i momentami sprawiał wręcz wrażenie pustego i to pomimo tylu mieszkańców.
Obecność Yeleny na jednej z kanap nie zdziwiła go za bardzo, to było najprzyjemniejsze miejsce do spędzania wieczorów, zapewne nie tylko według niego.
- Herbaty? - Zaproponował wskazując na niesiony dzbanek. Miał wrażenie, że niewielu domowników podzielało jego gust w doborze napojów, ale z chęcią dzieliłby pachnący wywar z kolejnym entuzjastą. Albo w tym przypadku entuzjastką. Z pomocą różdżki Ignotus ustawił na stoliku dwa kubki i parujący dzbanek zanim usiadł w swoim ulubionym wgłębieniu kanapy i sięgnął po książkę. Zamiast ją jednak czytać, wpatrywał się w siedzącą nieopodal Yelenę w zamyśleniu.
- Nie wiedziałem o twoim istnieniu do niedawna - zaczął bez ogródek, stwierdzając fakt i w dość niezgrabny sposób próbując usprawiedliwić swoją nieobecność w jej życiu. Tyle lat myślał, że jest zupełnie sam. A teraz obudził się w rzeczywistości, w której otaczała go rodzina. Jeszcze nie do końca odnalazł się w tym wszystkim, ale próbował. - Nie byliśmy z Avgustinem w najlepszych stosunkach - kontynuował swoje wyjaśnienia. - Mocno się poróżniliśmy po śmierci rodziców. Wyjechał. Nawet nie wiem czy mnie przez te wszystkie lata szukał. Spotkałem go przelotnie, w Rosji, ale... - zatrzymał się na chwilę zastanawiając się, ile chce powiedzieć o swojej przeszłości, o klątwie, która wygnała go poza granice kraju. Niedługo cieszył się wówczas swoim powrotem. Tym razem zabrała go śpiączka. - To był trudny okres, niewiele z niego pamiętam. Jak przez mgłę pamiętam nasze spotkanie, mogło być snem - przyznał znad parującego kubka miętowej herbaty. Nie był do końca pewien, dlaczego dzielił się tą historią, ale czuł, że powinien. Mieli stworzyć rodzinę, a byli w zasadzie obcymi ludźmi. Łączyła ich krew, ale wątpił czy to wystarczyło. Może mógłby zapytać się o to Avgustina gdyby go znalazł. Pokazałby mu rodowe dziedzictwo, które odbudował Ramsey. Może po tylu latach różnic wreszcie odnaleźliby wspólny język, zaczęłoby ich łączyć coś oprócz wyglądu. Ale tym nie chciał obarczać Yeleny, to nie były jej niesnaski i jej rany do rozgrzebywania. Była tylko jedna osoba, z którą mógłby udać się na taką wędrówkę i nie była to siedząca przed nim blada mistrzyni igły i nitki.
Ignotus odnajdował nową rutynę w życiu w wielkiej posiadłości. Pewne nawyki były dla niego zupełnie nowe, inne wręcz przeciwnie, wymagały jedynie dostosowania do zmiany w jego rzeczywistości. Herbata miętowa na szczęście smakowała dokładnie tak samo. Mulciber parzył ją w dzbanku i dodawał do kubka pół łyżeczki miodu, którego nie mieszał, tylko pozwalał mu pływać na dnie, dzięki czemu każdy łyk był słodszy od poprzedniego. Poza domowymi ciastami były to jedyne słodycze, które akceptował. Oprócz samego smaku, Ignotus bardzo szanował sobie cały rytuał, który towarzyszył wieczornemu piciu herbaty. Siadał na jednej ze skórzanych kanap i sięgał po książkę, najnowszy numer Walczącego Maga albo szkicownik. Po pierwszym kubku nalewał sobie z dzbanka kolejny i siadał do klawesynu albo wracał do lektury. Chociaż mieszkali tu krótko, wszyscy zdawali się akceptować jego nową rutynę, rzadko mu w niej przeszkadzając, choć nigdy nie wzbraniał się przed towarzystwem pozostałych domowników. Gdyby chciał być sam, mógłby udać się do sypialni, w której nikt by mu nie przeszkadzał. Po latach spędzonych jednak w towarzystwie jedynie własnego odbicia w lustrze, obecność tylu osób wokół była zaskakująco uspokajająca. Dom pozostawał duży i momentami sprawiał wręcz wrażenie pustego i to pomimo tylu mieszkańców.
Obecność Yeleny na jednej z kanap nie zdziwiła go za bardzo, to było najprzyjemniejsze miejsce do spędzania wieczorów, zapewne nie tylko według niego.
- Herbaty? - Zaproponował wskazując na niesiony dzbanek. Miał wrażenie, że niewielu domowników podzielało jego gust w doborze napojów, ale z chęcią dzieliłby pachnący wywar z kolejnym entuzjastą. Albo w tym przypadku entuzjastką. Z pomocą różdżki Ignotus ustawił na stoliku dwa kubki i parujący dzbanek zanim usiadł w swoim ulubionym wgłębieniu kanapy i sięgnął po książkę. Zamiast ją jednak czytać, wpatrywał się w siedzącą nieopodal Yelenę w zamyśleniu.
- Nie wiedziałem o twoim istnieniu do niedawna - zaczął bez ogródek, stwierdzając fakt i w dość niezgrabny sposób próbując usprawiedliwić swoją nieobecność w jej życiu. Tyle lat myślał, że jest zupełnie sam. A teraz obudził się w rzeczywistości, w której otaczała go rodzina. Jeszcze nie do końca odnalazł się w tym wszystkim, ale próbował. - Nie byliśmy z Avgustinem w najlepszych stosunkach - kontynuował swoje wyjaśnienia. - Mocno się poróżniliśmy po śmierci rodziców. Wyjechał. Nawet nie wiem czy mnie przez te wszystkie lata szukał. Spotkałem go przelotnie, w Rosji, ale... - zatrzymał się na chwilę zastanawiając się, ile chce powiedzieć o swojej przeszłości, o klątwie, która wygnała go poza granice kraju. Niedługo cieszył się wówczas swoim powrotem. Tym razem zabrała go śpiączka. - To był trudny okres, niewiele z niego pamiętam. Jak przez mgłę pamiętam nasze spotkanie, mogło być snem - przyznał znad parującego kubka miętowej herbaty. Nie był do końca pewien, dlaczego dzielił się tą historią, ale czuł, że powinien. Mieli stworzyć rodzinę, a byli w zasadzie obcymi ludźmi. Łączyła ich krew, ale wątpił czy to wystarczyło. Może mógłby zapytać się o to Avgustina gdyby go znalazł. Pokazałby mu rodowe dziedzictwo, które odbudował Ramsey. Może po tylu latach różnic wreszcie odnaleźliby wspólny język, zaczęłoby ich łączyć coś oprócz wyglądu. Ale tym nie chciał obarczać Yeleny, to nie były jej niesnaski i jej rany do rozgrzebywania. Była tylko jedna osoba, z którą mógłby udać się na taką wędrówkę i nie była to siedząca przed nim blada mistrzyni igły i nitki.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tego wieczora ołówek niechętnie mknął po pergaminie szkicownika. Przygotowana i powielona magią forma damskiej sylwetki pokryła się peleryną chaotycznych pociągnięć chropowatej szarości, w której nic nie było takie, jakim być powinno. Tę kobietę pozbawioną twarzy ubierała w rozczarowanie, we własną niewydolność przelania wizji na papier, pomimo mocno zaciśniętych zębów i napiętych mięśni ciała, ni leżącego, ni siedzącego na obitej skórą kanapie. Podpierała brodę na ręce ułożonej na podłokietniku, stopami wydrążała natomiast niewidzialne ścieżki w siedzisku mebla, pod kocem, który, pomimo skwarnego lata liżącego ściany Niedźwiedziej Jamy, uparcie trzymała na kolanach. Nigdy nie próbowała przeszkadzać Ignotusowi w rytuale, którego harmonię dostroił do własnych potrzeb. Rzadko kiedy zdawali się wadzić sobie nawzajem, jeśli pragnęli samotności, dworek w Warwick okazał się tak wielki, by można było z łatwością zaszyć się w jego cieniach i prywatnych pokojach; drgnęła, kiedy się odezwał, zupełnie jakby do tej pory niemalże nie zarejestrowała jego obecności. Wyglądał lepiej niż przed kilkoma dniami, czyżby to klimat odosobnionej posiadłości i przepastność ogrodów tak na niego wpływały?
Nagle rozluźnione mięśnie odpowiedziały jej przekorą i bólem, nie słuchała jednak ich wewnętrznych skrzypnięć, zajęta głębokim powzięciem do płuc powietrza. Rozpoznała ten zapach.
- Miętowa - stwierdziła, a kącik jej ust drgnął ku górze w krzywym półuśmiechu. - Poproszę - Yel poprawiła się na kanapie i zamknęła szkicownik odrobinę bardziej zamaszyście, niż zamierzała, odłożywszy go na bok, gdzie mógłby odetchnąć od jej niezadowolonych palców i wygórowanych wymagań. Czuła na sobie wzrok Ignotusa, zanim odpowiedziała mu tym samym: nieskrępowanym, cichym spojrzeniem wyuczającym się drogi po krzywiznach jego twarzy, które tak mocno przywodziły jej na myśl innego mężczyznę. Niewiele wiedziała o ich przeszłości, ojciec prawie nigdy o niej nie mówił. To, czego się dowiedziała, pochodziło od matki zmęczonej pytaniami o wuja, o to, dlaczego ich nie odwiedzał i czy jej nie kochał. Naiwne pytania naiwnego dziecka, jeszcze zanim pożar pochłonął Aleksei'a i świat zamienił się dla niej w wypłowiały, niesprawiedliwy chaos. Przekrzywiła lekko głowę i zmrużyła oczy, pozwoliwszy Ignotusowi mówić. Chciała poznać go w jego własnych słowach, pojąć co wydarzyło się tyle lat temu i co tak naprawdę stanęło pomiędzy dwoma braćmi, którzy powinni byli być sobie nawzajem sojusznikami, nigdy wrogami.
- Rozumiem. Wspominał mi o tobie tylko raz, a nawet tego nie zrobił świadomie. Padło twoje imię, wypowiedziane w złości. W emocjach. Nie odpowiadał, gdy pytałam - przyznała z kolei ona, szczerze, głosem przesiąkniętym ponurą melancholią. Nie tęskniła za człowiekiem, jakim był Avgustin Mulciber, choć kochała go i szanowała; co jednak mogłoby przyjść Ignotusowi po niezaleczonej ranie, po tęsknocie, którą dziś sam mógł czuć? Przyjrzała mu się w ciszy, kiedy wyjawił, że tamte lata w jego pamięci zasnuła mgławica szarości, nie była pewna, czy powinna o to pytać, lecz wygrała ciekawość. - Dlaczego? - spytała po długiej chwili. - Jeśli chcesz o tym mówić - dodała, w ten sposób tworząc wentyl bezpieczeństwa, wrota, które mógł przed nią zamknąć i podnieść most zwodzony własnej prywatności. Relacja z wujem była niczym stąpanie po kruchym lodzie, teoretycznie nie dał jej powodu, by mogła nie być go pewną - ale znali się zbyt pobieżnie, nie znała jego granic, nie chciała nadepnąć na odcisk, a może i nie chciała go sobą rozczarować. - Przykro mi, że nie zdołaliście tego między sobą wyjaśnić. Myślę, że żałował na swój sposób. Ale nie był człowiekiem, który kiedykolwiek przyznałby się do winy lub pierwszy wyciągnął dłoń na zgodę - westchnęła, stukając palcami wolnej dłoni w skórzany podłokietnik. Nigdy dotąd nie pomyślała o tym, by przyzwać go u Moribund, to na Aleksei'u się skupiała, jego zakuwała w chwilowe kajdany i sprowadzała zza grubej zasłony śmierci. Jej brat, jego brat, oboje stracili rodzeństwo. - Po pogrzebie matka wróciła do Rosji, do rodziny. To naiwna myśl, ale cieszę się, że Aleksei nie jest już sam - na cmentarzu dla czarodziejów. Nie przeszło jej przez myśl, że nikt wcześniej nie poinformował Ignotusa o losie Avgustina, o jego śmierci, o ceremonii pochówku. Sądziła, że jego nieobecność wynikała z niechęci, nie z niewiedzy. Wiedział, przecież musiał wiedzieć.
Nagle rozluźnione mięśnie odpowiedziały jej przekorą i bólem, nie słuchała jednak ich wewnętrznych skrzypnięć, zajęta głębokim powzięciem do płuc powietrza. Rozpoznała ten zapach.
- Miętowa - stwierdziła, a kącik jej ust drgnął ku górze w krzywym półuśmiechu. - Poproszę - Yel poprawiła się na kanapie i zamknęła szkicownik odrobinę bardziej zamaszyście, niż zamierzała, odłożywszy go na bok, gdzie mógłby odetchnąć od jej niezadowolonych palców i wygórowanych wymagań. Czuła na sobie wzrok Ignotusa, zanim odpowiedziała mu tym samym: nieskrępowanym, cichym spojrzeniem wyuczającym się drogi po krzywiznach jego twarzy, które tak mocno przywodziły jej na myśl innego mężczyznę. Niewiele wiedziała o ich przeszłości, ojciec prawie nigdy o niej nie mówił. To, czego się dowiedziała, pochodziło od matki zmęczonej pytaniami o wuja, o to, dlaczego ich nie odwiedzał i czy jej nie kochał. Naiwne pytania naiwnego dziecka, jeszcze zanim pożar pochłonął Aleksei'a i świat zamienił się dla niej w wypłowiały, niesprawiedliwy chaos. Przekrzywiła lekko głowę i zmrużyła oczy, pozwoliwszy Ignotusowi mówić. Chciała poznać go w jego własnych słowach, pojąć co wydarzyło się tyle lat temu i co tak naprawdę stanęło pomiędzy dwoma braćmi, którzy powinni byli być sobie nawzajem sojusznikami, nigdy wrogami.
- Rozumiem. Wspominał mi o tobie tylko raz, a nawet tego nie zrobił świadomie. Padło twoje imię, wypowiedziane w złości. W emocjach. Nie odpowiadał, gdy pytałam - przyznała z kolei ona, szczerze, głosem przesiąkniętym ponurą melancholią. Nie tęskniła za człowiekiem, jakim był Avgustin Mulciber, choć kochała go i szanowała; co jednak mogłoby przyjść Ignotusowi po niezaleczonej ranie, po tęsknocie, którą dziś sam mógł czuć? Przyjrzała mu się w ciszy, kiedy wyjawił, że tamte lata w jego pamięci zasnuła mgławica szarości, nie była pewna, czy powinna o to pytać, lecz wygrała ciekawość. - Dlaczego? - spytała po długiej chwili. - Jeśli chcesz o tym mówić - dodała, w ten sposób tworząc wentyl bezpieczeństwa, wrota, które mógł przed nią zamknąć i podnieść most zwodzony własnej prywatności. Relacja z wujem była niczym stąpanie po kruchym lodzie, teoretycznie nie dał jej powodu, by mogła nie być go pewną - ale znali się zbyt pobieżnie, nie znała jego granic, nie chciała nadepnąć na odcisk, a może i nie chciała go sobą rozczarować. - Przykro mi, że nie zdołaliście tego między sobą wyjaśnić. Myślę, że żałował na swój sposób. Ale nie był człowiekiem, który kiedykolwiek przyznałby się do winy lub pierwszy wyciągnął dłoń na zgodę - westchnęła, stukając palcami wolnej dłoni w skórzany podłokietnik. Nigdy dotąd nie pomyślała o tym, by przyzwać go u Moribund, to na Aleksei'u się skupiała, jego zakuwała w chwilowe kajdany i sprowadzała zza grubej zasłony śmierci. Jej brat, jego brat, oboje stracili rodzeństwo. - Po pogrzebie matka wróciła do Rosji, do rodziny. To naiwna myśl, ale cieszę się, że Aleksei nie jest już sam - na cmentarzu dla czarodziejów. Nie przeszło jej przez myśl, że nikt wcześniej nie poinformował Ignotusa o losie Avgustina, o jego śmierci, o ceremonii pochówku. Sądziła, że jego nieobecność wynikała z niechęci, nie z niewiedzy. Wiedział, przecież musiał wiedzieć.
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pomimo ciepłego wieczoru, kubek z parującą, miętową herbatą i tak przyjemnie rozgrzewał dłonie. Z pełnego dzbanka unosił się zapach, który Mulciberowi kojarzył się przede wszystkim ze spokojem. Z radością jednak rozlał gorący napój do dwóch naczyń, towarzystwo było miłą odmianą. Zanim usiadł, Ignotus wyjął jeszcze ukryty w barku słoiczek miodu, który odlał specjalnie z kuchennych zapasów i trzymał w tajemnicy przed resztą domowników właśnie na okazje swoich wieczorów. Odwrócił się do Yeleny, której gestem, w konspiracyjnej ciszy zaproponował łyżeczkę ze swoich zapasów.
- Dobrze robi na za dużo myśli - odparł z delikatnym uśmiechem, podając kobiecie jej kubek i rozsiadając się wygodnie na kanapie.
W czasie kiedy ją obserwował zauważył szkicownik pełen rysunków. Wcześniej nigdy o tym nie pomyślał, ale wyglądało na to, że była to kolejna rzecz, którą mieli ze sobą wspólną. Poza upodobaniem do miętowej herbaty.
- Nie jestem zdziwiony - odparł wzdychając, upijając łyk gorącego naparu. Mówił prawdę. Jego historia z lat dziecięcych wydawała się tak dawna, tak odległa. Nie odzywali się do siebie w najważniejszym momencie życia, w którym jeszcze się ze sobą znali, nic dziwnego, że nie pozostał w myślach brata później, kiedy ten ruszył dalej, założył rodzinę, zostawił ich wspólną przeszłość za sobą.
- Nasi rodzice zmarli w wypadku - nie rozwodził się nad jego charakterem, nie miało to większego znaczenia. - Pokłóciliśmy się, nawet nie pamiętam o co. On pewnie chciał jechać do Rosji, odkrywać nasze korzenie, przywracać chwałę nazwisku, a ja wierzyłem we wszystko, co mówił nam mężczyzna, który zdecydował się mnie przygarnąć. Avgustin w młodości gardził autorytetami i chyba w tamtym momencie gardził też mną. Odszedł, a ja zostałem i nigdy więcej się do siebie nie odezwaliśmy - po takim czasie historia o duchu z przeszłości nawet już nie bolała aż tak. Ignotus nie czuł nawet żalu. Zdążył przerzuć go w całości, obejrzeć z każdej możliwej strony gdy siedział zamknięty w Tower, uwięziony z własnymi myślami i zjawami z przeszłości, które przywoływał w swoich snach dla urozmaicenia spędzonego za kratami czasu. Wyciąganie tej zakurzonej przeszłości teraz nie robiło na nim więcej wrażenia. Mimo wszystko doceniał słowa Yeleny, w których pozwalała mu uniknąć odpowiedzi gdyby tego potrzebował. Miała prawo poznać historię własnego ojca, jeśli tego chciała. I rodziny, całej, szczególnie teraz, gdy się z nią zjednoczyła. Nie mógł mieć jej za złe ani ciekawości, ani pytań. Nawet gdyby przywoływanie dawnych dziejów rzeczywiście miało szansę go jeszcze jakkolwiek dotknąć. Uśmiechnął się pod nosem słuchając o tym, jak upartym człowiekiem pozostał jego brat. Dobrze, że pewne rzeczy, niektórzy ludzie nigdy się nie zmieniali. Ignotus był gotowy by zacząć snuć plany sprowadzenia Avgustina do Niedźwiedziej Jamy, jeśli nie na stałe, to chociaż w odwiedziny. Zobaczyć się, wyjaśnić dawne waśnie, przeprosić i ruszyć dalej. To on musiał to zrobić, to zawsze on wyciągał rękę na zgodę, nieważne kto spowodował kłótnię. Taka dola młodszego brata.
Jego spojrzenie wyostrzyło się, a uśmiech zniknął z twarzy wraz z kolejnymi słowami Yeleny.
- Pogrzeb? - Powtórzył głucho wpatrując się w parujący kubek miętowej herbaty. - Kiedy? Gdzie?
Jego głos wciąż brzmiał spokojnie. Był bardziej zdziwiony, zawiedziony niż zasmucony nową informacją. Nie wiedział wcześniej, skąd mógł? Przez tyle lata rozłąki, stali się sobie z bratem obcymi ludźmi. Młodzieniec, który wciąż żył w jego pamięci nie był mężczyzną, z którym mógłby się spotkać, który wydoroślał z daleka od niego. Kolejna śmierć do długiej kolekcji nagrobków w życiu Ignotusa. Może powinien się tym zmartwić bardziej, ale miał wrażenie, że w Tower zdążył pogrzebać wszystkich, którzy kiedykolwiek się dla niego liczyli. Czuł smutek, ale i pełną rezygnacji akceptację. Taka była kolej rzeczy, każda osoba, na której mu kiedykolwiek zależało, odchodziła gdy jego nie było. Przejechał dłonią po twarzy, próbując odgonić nią pędzące donikąd myśli.
- Kim był Aleksei? - Zapytał próbując zmienić temat. Nie lubił przeżywać żałoby w towarzystwie, nie zanim miał czas by najpierw przetrawić ją po swojemu. A to, nawet jeśli gdzieś w środku spodziewana i zdecydowanie mniej bolesna niż zapewne powinna, zdecydowanie była żałoba, dla której będzie znowu musiał rozgrzebać swoją przeszłość i rozliczyć się z nią wreszcie na dobre. Choć nie tak, jak planował to jeszcze chwilę wcześniej.
- Dobrze robi na za dużo myśli - odparł z delikatnym uśmiechem, podając kobiecie jej kubek i rozsiadając się wygodnie na kanapie.
W czasie kiedy ją obserwował zauważył szkicownik pełen rysunków. Wcześniej nigdy o tym nie pomyślał, ale wyglądało na to, że była to kolejna rzecz, którą mieli ze sobą wspólną. Poza upodobaniem do miętowej herbaty.
- Nie jestem zdziwiony - odparł wzdychając, upijając łyk gorącego naparu. Mówił prawdę. Jego historia z lat dziecięcych wydawała się tak dawna, tak odległa. Nie odzywali się do siebie w najważniejszym momencie życia, w którym jeszcze się ze sobą znali, nic dziwnego, że nie pozostał w myślach brata później, kiedy ten ruszył dalej, założył rodzinę, zostawił ich wspólną przeszłość za sobą.
- Nasi rodzice zmarli w wypadku - nie rozwodził się nad jego charakterem, nie miało to większego znaczenia. - Pokłóciliśmy się, nawet nie pamiętam o co. On pewnie chciał jechać do Rosji, odkrywać nasze korzenie, przywracać chwałę nazwisku, a ja wierzyłem we wszystko, co mówił nam mężczyzna, który zdecydował się mnie przygarnąć. Avgustin w młodości gardził autorytetami i chyba w tamtym momencie gardził też mną. Odszedł, a ja zostałem i nigdy więcej się do siebie nie odezwaliśmy - po takim czasie historia o duchu z przeszłości nawet już nie bolała aż tak. Ignotus nie czuł nawet żalu. Zdążył przerzuć go w całości, obejrzeć z każdej możliwej strony gdy siedział zamknięty w Tower, uwięziony z własnymi myślami i zjawami z przeszłości, które przywoływał w swoich snach dla urozmaicenia spędzonego za kratami czasu. Wyciąganie tej zakurzonej przeszłości teraz nie robiło na nim więcej wrażenia. Mimo wszystko doceniał słowa Yeleny, w których pozwalała mu uniknąć odpowiedzi gdyby tego potrzebował. Miała prawo poznać historię własnego ojca, jeśli tego chciała. I rodziny, całej, szczególnie teraz, gdy się z nią zjednoczyła. Nie mógł mieć jej za złe ani ciekawości, ani pytań. Nawet gdyby przywoływanie dawnych dziejów rzeczywiście miało szansę go jeszcze jakkolwiek dotknąć. Uśmiechnął się pod nosem słuchając o tym, jak upartym człowiekiem pozostał jego brat. Dobrze, że pewne rzeczy, niektórzy ludzie nigdy się nie zmieniali. Ignotus był gotowy by zacząć snuć plany sprowadzenia Avgustina do Niedźwiedziej Jamy, jeśli nie na stałe, to chociaż w odwiedziny. Zobaczyć się, wyjaśnić dawne waśnie, przeprosić i ruszyć dalej. To on musiał to zrobić, to zawsze on wyciągał rękę na zgodę, nieważne kto spowodował kłótnię. Taka dola młodszego brata.
Jego spojrzenie wyostrzyło się, a uśmiech zniknął z twarzy wraz z kolejnymi słowami Yeleny.
- Pogrzeb? - Powtórzył głucho wpatrując się w parujący kubek miętowej herbaty. - Kiedy? Gdzie?
Jego głos wciąż brzmiał spokojnie. Był bardziej zdziwiony, zawiedziony niż zasmucony nową informacją. Nie wiedział wcześniej, skąd mógł? Przez tyle lata rozłąki, stali się sobie z bratem obcymi ludźmi. Młodzieniec, który wciąż żył w jego pamięci nie był mężczyzną, z którym mógłby się spotkać, który wydoroślał z daleka od niego. Kolejna śmierć do długiej kolekcji nagrobków w życiu Ignotusa. Może powinien się tym zmartwić bardziej, ale miał wrażenie, że w Tower zdążył pogrzebać wszystkich, którzy kiedykolwiek się dla niego liczyli. Czuł smutek, ale i pełną rezygnacji akceptację. Taka była kolej rzeczy, każda osoba, na której mu kiedykolwiek zależało, odchodziła gdy jego nie było. Przejechał dłonią po twarzy, próbując odgonić nią pędzące donikąd myśli.
- Kim był Aleksei? - Zapytał próbując zmienić temat. Nie lubił przeżywać żałoby w towarzystwie, nie zanim miał czas by najpierw przetrawić ją po swojemu. A to, nawet jeśli gdzieś w środku spodziewana i zdecydowanie mniej bolesna niż zapewne powinna, zdecydowanie była żałoba, dla której będzie znowu musiał rozgrzebać swoją przeszłość i rozliczyć się z nią wreszcie na dobre. Choć nie tak, jak planował to jeszcze chwilę wcześniej.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- A zatem to remedium, którego pragnę i potrzebuję - westchnęła, podchwyciwszy blask w oczach Ignotusa, kiedy nadszarpnął własną gościnność i niemo zaproponował łyżeczkę miodu. Zapasy w spiżarce Niedźwiedziej Jamy niezmiennie wprawiały ją w przyjemne zaskoczenie, tego jednak w ogóle się nie spodziewała - słodyczy w najczystszej formie, w dodatku tak życzliwie zaoferowanej. Kiwnęła głową w cichym potwierdzeniu i przyłożyła dłoń do serca w teatralnym geście wskazującym na to, że sekret wuja pozostanie u niej bezpieczny.
Zapach mięty bawił się z nozdrzami, co przyjęła z rozkoszą; ciepło przebijające się przez porcelanę odejmowało ciężaru wadze toczonej między nimi rozmowy, kołysało ciało do fałszywego poczucia ukojenia, spokoju i ulgi, choć myśli zapadały się w czarnych trzęsawiskach. Ojciec nigdy nie wspominał jej o okolicznościach śmierci rodziców dwóch zwaśnionych braci, o dziwo to Ignotus stał się kopalnią wiedzy, która otworzyła przed nią wrota do rodzinnego albumu i zaczynała kreślić nieznane kształty. Młodość, do której nie miała dostępu, wydawała się jej roziskrzona jak podpalona płachta karminowego aksamitu - niby piękna, a mimo to ciągnąca nieuchronnie do zgliszczy, do popiołu zagrzebanego w gardle. Skinęła głową, póki co jeszcze bez słowa przetrawiając słowa wuja. Dawne kłótnie zdawały się mieć dziś dla niego niewielkie znaczenie. Słowa ujawniały świadomość utraconych lat, spędzonych na pozbawionej sensu ciszy.
- Nie był łatwym człowiekiem - potwierdziła bezbarwnie, kiedy miała pewność, że głos jej nie zdradzi. Choć nie darzyła ojca ciepłą miłością, trudno było jej uwierzyć, że ktoś tak silny i zdeterminowany już nie istniał. - Ani wtedy, ani w swojej przyszłości. Kochał w ostry sposób, który nie znał kompromisów. Myślę, że nawet mimo to żywił do ciebie braterską miłość, chociaż odmówiłeś mu udziału w wizji, którą sobie wymyślił. Taki był. Na zewnątrz twardy jak stal, skryty, za to w środku pełen emocji, które próbował z siebie eliminować - wyjawiała, utraciwszy kontrolę nad potokiem wyjaśnień, ich mnogością. Dzielili jedną tęsknotę, ale i jedną rolę: to, że nie sprostali scenariuszowi spisanemu przez Avgustina Mulcibera. Zawiódł go brat, potem syn, który ośmielił się umrzeć i którego rolę Yel usilnie próbowała przejąć, na próżno jednak. Przyczynili się do rozczarowań, a mimo to Avgustin nie był w stanie wyrzucić ich z zaciernionego dna serca, co jedynie potęgowało jego niechęć, zimno. Tak mówiła jej matka, a ona uwierzyła. Obracała w dłoniach filiżankę, by następnie unieść ją do ust i zamoczyć wargi w miętowym wywarze; przelewał się w dół gardła i łagodził napięte ciało od środka, jak szeptane zaklęcie albo dotyk snu. - Jako dzieci byliście sobie bliscy? - spytała, nie wracając jeszcze spojrzeniem do czarodzieja.
Dopiero jego pytanie sprawiło, że wzrok ponownie sięgnął jego rysów.
Choć melodia jego głosu pozostawała wyważona, Yelena nie mogła nie zastanowić się ile wspólnego miała z prawdą. Nie sądziła, że myślał o Avgustinie jako o żyjącym człowieku, kimś, z kim mógł odnowić więzi i zakopać zardzewiałe wojenne topory. Zamknęła ten rozdział, podczas gdy Ignotus zatrzymał się na otwartych stronicach i napotkał przed sobą pustkę.
Zamrugała ze zdziwieniem, zbita z tropu.
- Nie wiedziałeś - stwierdziła blado, zamiast zapytać. Być może od tej wiadomości należało więc zacząć; Ignotusa nie było na pogrzebie, ale nie przemknęłoby jej przez myśl, że wieść do niego nie dotarła. Jej matka mogła nakreślić przynajmniej krótki list, jeśli nie chciała widzieć go podczas żałobnej ceremonii, czy i ona miała coś za złe temu mężczyźnie? - Niecałe dwa lata temu. Leży na cmentarzu czarodziejów w Londynie pod sylwetką kamiennego niedźwiedzia wykutego na załamaniu posągu nagrobnego - pod symbolem ich rodu, dumy, która stała się dla niego najważniejsza na świecie i dyktowała każdy czyn. - Możemy go odwiedzić - zaproponowała, zanim umysł przecięła myśl, że może wolał zrobić to sam, stanąć twarzą w twarz z zimną płytą nagrobną o wyrytym nazwisku i skonfrontować się z bratem, którego utracił, bez żadnych świadków.
Po raz kolejny odwróciła wzrok; dziwnie było słyszeć imię brata wypowiadane głosem Ignotusa, a jednak brzmiało pięknie w tych barwach, mocno, dokładnie tak, jak powinno. Kącik jest ust drgnął ku górze, jednak uśmiech nie rozkwitł, pozostawszy małym, cierpkim zalążkiem.
- Moim bliźniakiem - Avgustin miał syna, zapewne o tym również nie wiedział. Miał dziedzica, którego mu odebrano, a Ignotus utracił bratanka, którego w innym życiu mógłby nauczyć dojrzałości, muzyki, imponujących zaklęć i twardości charakteru. - Mieliśmy starą nianię, niezbyt uważną. Pozwoliła płomieniom rozejść się po domu, a one pożarły Alekseia w jego łóżku, zanim zdążyłby się obudzić - mimowolnie sięgnęła do nóg ułożonych na kanapie, oparłszy dłoń na udzie, gdzie pod materiałem pięła się siateczka blizn po poparzeniach. Jej udało się uciec, Aleksei nie miał tego szczęścia. Cóż za ironia losu. Ten, który mógł ponieść schedę Mulciberów w przyszłość, przeistoczył się w popiół, choć powinno być odwrotnie. - Miał jedenaście lat i nigdy nie postawił nogi w Hogwarcie - dodała posępnie, nie zdążył tego zrobić, a tak bardzo cieszył się z listów, które nadeszły u nóżek pary burych sów. Miał w sobie znacznie więcej entuzjazmu niż ona, kolejna ironia. - Oboje straciliśmy braci - dodała, wróciwszy spojrzeniem do Ignotusa. Rozumiała go, emocje, które mogły się w nim teraz kłębić. Rozczarowanie, złość, pustkę; oziębłość, cierpkość i tęsknotę.
Zapach mięty bawił się z nozdrzami, co przyjęła z rozkoszą; ciepło przebijające się przez porcelanę odejmowało ciężaru wadze toczonej między nimi rozmowy, kołysało ciało do fałszywego poczucia ukojenia, spokoju i ulgi, choć myśli zapadały się w czarnych trzęsawiskach. Ojciec nigdy nie wspominał jej o okolicznościach śmierci rodziców dwóch zwaśnionych braci, o dziwo to Ignotus stał się kopalnią wiedzy, która otworzyła przed nią wrota do rodzinnego albumu i zaczynała kreślić nieznane kształty. Młodość, do której nie miała dostępu, wydawała się jej roziskrzona jak podpalona płachta karminowego aksamitu - niby piękna, a mimo to ciągnąca nieuchronnie do zgliszczy, do popiołu zagrzebanego w gardle. Skinęła głową, póki co jeszcze bez słowa przetrawiając słowa wuja. Dawne kłótnie zdawały się mieć dziś dla niego niewielkie znaczenie. Słowa ujawniały świadomość utraconych lat, spędzonych na pozbawionej sensu ciszy.
- Nie był łatwym człowiekiem - potwierdziła bezbarwnie, kiedy miała pewność, że głos jej nie zdradzi. Choć nie darzyła ojca ciepłą miłością, trudno było jej uwierzyć, że ktoś tak silny i zdeterminowany już nie istniał. - Ani wtedy, ani w swojej przyszłości. Kochał w ostry sposób, który nie znał kompromisów. Myślę, że nawet mimo to żywił do ciebie braterską miłość, chociaż odmówiłeś mu udziału w wizji, którą sobie wymyślił. Taki był. Na zewnątrz twardy jak stal, skryty, za to w środku pełen emocji, które próbował z siebie eliminować - wyjawiała, utraciwszy kontrolę nad potokiem wyjaśnień, ich mnogością. Dzielili jedną tęsknotę, ale i jedną rolę: to, że nie sprostali scenariuszowi spisanemu przez Avgustina Mulcibera. Zawiódł go brat, potem syn, który ośmielił się umrzeć i którego rolę Yel usilnie próbowała przejąć, na próżno jednak. Przyczynili się do rozczarowań, a mimo to Avgustin nie był w stanie wyrzucić ich z zaciernionego dna serca, co jedynie potęgowało jego niechęć, zimno. Tak mówiła jej matka, a ona uwierzyła. Obracała w dłoniach filiżankę, by następnie unieść ją do ust i zamoczyć wargi w miętowym wywarze; przelewał się w dół gardła i łagodził napięte ciało od środka, jak szeptane zaklęcie albo dotyk snu. - Jako dzieci byliście sobie bliscy? - spytała, nie wracając jeszcze spojrzeniem do czarodzieja.
Dopiero jego pytanie sprawiło, że wzrok ponownie sięgnął jego rysów.
Choć melodia jego głosu pozostawała wyważona, Yelena nie mogła nie zastanowić się ile wspólnego miała z prawdą. Nie sądziła, że myślał o Avgustinie jako o żyjącym człowieku, kimś, z kim mógł odnowić więzi i zakopać zardzewiałe wojenne topory. Zamknęła ten rozdział, podczas gdy Ignotus zatrzymał się na otwartych stronicach i napotkał przed sobą pustkę.
Zamrugała ze zdziwieniem, zbita z tropu.
- Nie wiedziałeś - stwierdziła blado, zamiast zapytać. Być może od tej wiadomości należało więc zacząć; Ignotusa nie było na pogrzebie, ale nie przemknęłoby jej przez myśl, że wieść do niego nie dotarła. Jej matka mogła nakreślić przynajmniej krótki list, jeśli nie chciała widzieć go podczas żałobnej ceremonii, czy i ona miała coś za złe temu mężczyźnie? - Niecałe dwa lata temu. Leży na cmentarzu czarodziejów w Londynie pod sylwetką kamiennego niedźwiedzia wykutego na załamaniu posągu nagrobnego - pod symbolem ich rodu, dumy, która stała się dla niego najważniejsza na świecie i dyktowała każdy czyn. - Możemy go odwiedzić - zaproponowała, zanim umysł przecięła myśl, że może wolał zrobić to sam, stanąć twarzą w twarz z zimną płytą nagrobną o wyrytym nazwisku i skonfrontować się z bratem, którego utracił, bez żadnych świadków.
Po raz kolejny odwróciła wzrok; dziwnie było słyszeć imię brata wypowiadane głosem Ignotusa, a jednak brzmiało pięknie w tych barwach, mocno, dokładnie tak, jak powinno. Kącik jest ust drgnął ku górze, jednak uśmiech nie rozkwitł, pozostawszy małym, cierpkim zalążkiem.
- Moim bliźniakiem - Avgustin miał syna, zapewne o tym również nie wiedział. Miał dziedzica, którego mu odebrano, a Ignotus utracił bratanka, którego w innym życiu mógłby nauczyć dojrzałości, muzyki, imponujących zaklęć i twardości charakteru. - Mieliśmy starą nianię, niezbyt uważną. Pozwoliła płomieniom rozejść się po domu, a one pożarły Alekseia w jego łóżku, zanim zdążyłby się obudzić - mimowolnie sięgnęła do nóg ułożonych na kanapie, oparłszy dłoń na udzie, gdzie pod materiałem pięła się siateczka blizn po poparzeniach. Jej udało się uciec, Aleksei nie miał tego szczęścia. Cóż za ironia losu. Ten, który mógł ponieść schedę Mulciberów w przyszłość, przeistoczył się w popiół, choć powinno być odwrotnie. - Miał jedenaście lat i nigdy nie postawił nogi w Hogwarcie - dodała posępnie, nie zdążył tego zrobić, a tak bardzo cieszył się z listów, które nadeszły u nóżek pary burych sów. Miał w sobie znacznie więcej entuzjazmu niż ona, kolejna ironia. - Oboje straciliśmy braci - dodała, wróciwszy spojrzeniem do Ignotusa. Rozumiała go, emocje, które mogły się w nim teraz kłębić. Rozczarowanie, złość, pustkę; oziębłość, cierpkość i tęsknotę.
The lessons of the fire as we reach for something higher.
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przez ostatnie lata życia oduczył się, co to znaczy mieć towarzystwo w codziennych czynnościach; przywykł do samotności, wieczorów spędzanych w pojedynkę i rozmów toczonych z milczącą tarczą księżyca, który odbijał się w ciemnych dachach Nokturnu. Niedźwiedzia Jama była inna. Pełna ludzi, nawet jeśli nigdy nie był to tłum. Sama jednak świadomość ich obecności za ścianą zdawała się wypełniać zwykle puste kąty. Ignotus zdążył zapomnieć, co oznacza możliwość odezwania się do innego człowieka znad kubka gorącej herbaty, siedząc w swojej ulubionej kanapie. Wygoda i komfort, których istnienie całkowicie uleciało mu z pamięci.
- Na zdrowie - cień uśmiechu gościł na jego ustach, gdy czerpał drobną przyjemność z dzielenia się wieczorem. Nie czuł się obco, choć dom, który zamieszkiwał nie należał do niego i nie odnajdował się w nim jeszcze w pełni. Towarzyszyło mu jednak kojące uczucie bycia u siebie i rozluźnienie, kiedy jego współkonspiratorka obiecywała dotrzymać ich słodkiej tajemnicy.
- Nie był - przyznał przełykając gorzki smak przeszłości. - Czasami byłem przekonany, że mu się udało - dodał w zamyśleniu, oczami wyobraźni oglądając dawne historie. - Wyeliminować emocje, znaczy.
Odtwarzał w głowie przeszłość swoją i przede wszystkim brata. Niewesołą, pełną urażonej dumy i zawiedzionych nadziei. Ignotus gorąco wierzył, że obecnie zdołaliby się dogadać, zakopać dzielące ich różnice i porozumieć się pomimo nich. W młodości wszystko wydaje się być większe niż jest w rzeczywistości. Sprzeczki urastają do rangi wojen, a różne wizje przyszłości do bluźnierstw. Dawno zostawił za sobą ten etap, nauczył się dostrzegać więcej i przywiązywać wagę mniej. Avgustin też musiał, choć w głowie Ignotusa na dobre zostanie już młodym, wściekłym mężczyzną, który nie potrafił znaleźć w swoim sercu miejsca dla kompromisu, którym był jego młodszy brat.
- I tak, i nie - z zaskakującą łatwością przychodziło mu odpowiadanie na pytania.- Z nikim, nigdy nie łączyło mnie więcej, ale wystarczyło jedno słowo, żeby podzielić nas na dobre.
W gruncie rzeczy, z perspektywy czasu, Ignotus mógł stwierdzić, że Avgustin nienawidził ich ojca. I nie mógł wybaczyć swojemu młodszemu bratu ślepej wiary w słowa rodziców. Był starszy, był pierworodnym, wszyscy mieli wobec niego oczekiwania, którymi on sam gardził. Celował wyżej i zupełnie gdzie indziej niż chciał kierować go ojciec. Miał ambicję, upór i przekonanie o swojej sile, które mogłoby go zabrać na sam szczyt. Ale nie miał nikogo, kto chciałby się tam z nim wspinać. Z pewną goryczą, Ignotus uświadamiał sobie, że dobrze zrozumiałby się z Ramseyem. Byłby sojusznikiem, którego dobrze ze sobą mieć.
- Nie wiedziałem - powtórzył jak echo. - Byłem przekonany, że dalej mną gardzi.
A zmierzenie się z tym było zbyt trudne. Za łatwo byłoby Ignotusowi wówczas o pogardę dla samego siebie. A tego nie potrzebował, nie chciał, nie teraz i nie nigdy w przyszłości. Więc unikał odszukania brata, pozwalając mu żyć po swojemu, odwlekając moment kiedy stanie naprzeciw niego. Nie chcąc by widział w nim pokonanego człowieka. W gruncie rzeczy, wstydził mu się pokazać, bo nie było niczego, co zdołałby przed nim ukryć, nie została mu żadna maska, którą mógłby przybrać i schować to, co niewygodne. Znali się za dobrze i widzieli swoje prawdziwe twarze zbyt wiele razy w czasach, kiedy jeszcze nie potrafili ich porządnie zasłonić.
- Byłby zadowolony z niedźwiedzia - uśmiechnął się pod nosem. Nigdy nie rozumiał, co Avgustina tak fascynowało w tych zwierzętach, gdy za oknami ich domu przelatywały smoki. Ale było to tylko kolejne nieporozumienie do pokaźnej kolekcji. - Kiedyś chciałbym go zobaczyć.
Ale jeszcze nie teraz. Ignotus nie przepadał za grobami. Puste, zimne kamienie, które niewiele miały wspólnego ze skrywanymi pod nimi zmarłymi. Ludzie jednak potrzebowali jakiegoś śladu po tych, którzy odeszli. Może on też kiedyś zacznie. Nie dzisiaj, ale może w przyszłości.
- Przykro mi - powiedział po prostu. Niewiele można było więcej dodać. Dzieci nie powinny umierać, a ojcowie nie powinni stać nad grobami swoich synów. Nie tak miała wyglądać kolej rzeczy. - Jeżeli to jakieś pocieszenie, to może przynajmniej nie jest już sam.
I Graham wtedy też nie był. Wypełniało go to pewnego rodzaju spokojem, miał nadzieję, że i Yelena zdołała go gdzieś w sobie odnaleźć.
- Za braci - uniósł kubek miętowej herbaty w toaście zanim upił kolejny łyk, zmywając nią gorycz, która pojawiła się w jego ustach niepostrzeżenie. Ramsey powinien wypić ten toast z nimi. - I za Grahama - dodał w obliczu nieobecności syna. I ponownie wychylił kubek.
- Pewnie nie powinni odejść tak wcześnie? - Ignotus sam nie wiedział czy oczekiwał odpowiedzi na swoje ni to pytanie, ni stwierdzenie. Potrzebował powiedzieć na głos coś, co stanowiłoby chociaż substytut pożegnania, które zostało mu odebrane. Przywykł poniekąd do obecności śmierci, która zdawała się mu towarzyszyć na każdym kroku, jak cień. Gdyby mógł, trzymałby go z daleka od Yeleny, ale na to najwyraźniej było już za późno. Może po prostu zapomniał, że tak zawsze wyglądało życie, było drogą, na której gubili się kolejni ludzie. A on, podczas za długiego przystanku, zapomniał, jak to jest, gdy wciąż się idzie. A może mieli po prostu wyjątkowego pecha i jedyne, co im pozostało to osłoda w postaci miodu w miętowej herbacie.
- Na zdrowie - cień uśmiechu gościł na jego ustach, gdy czerpał drobną przyjemność z dzielenia się wieczorem. Nie czuł się obco, choć dom, który zamieszkiwał nie należał do niego i nie odnajdował się w nim jeszcze w pełni. Towarzyszyło mu jednak kojące uczucie bycia u siebie i rozluźnienie, kiedy jego współkonspiratorka obiecywała dotrzymać ich słodkiej tajemnicy.
- Nie był - przyznał przełykając gorzki smak przeszłości. - Czasami byłem przekonany, że mu się udało - dodał w zamyśleniu, oczami wyobraźni oglądając dawne historie. - Wyeliminować emocje, znaczy.
Odtwarzał w głowie przeszłość swoją i przede wszystkim brata. Niewesołą, pełną urażonej dumy i zawiedzionych nadziei. Ignotus gorąco wierzył, że obecnie zdołaliby się dogadać, zakopać dzielące ich różnice i porozumieć się pomimo nich. W młodości wszystko wydaje się być większe niż jest w rzeczywistości. Sprzeczki urastają do rangi wojen, a różne wizje przyszłości do bluźnierstw. Dawno zostawił za sobą ten etap, nauczył się dostrzegać więcej i przywiązywać wagę mniej. Avgustin też musiał, choć w głowie Ignotusa na dobre zostanie już młodym, wściekłym mężczyzną, który nie potrafił znaleźć w swoim sercu miejsca dla kompromisu, którym był jego młodszy brat.
- I tak, i nie - z zaskakującą łatwością przychodziło mu odpowiadanie na pytania.- Z nikim, nigdy nie łączyło mnie więcej, ale wystarczyło jedno słowo, żeby podzielić nas na dobre.
W gruncie rzeczy, z perspektywy czasu, Ignotus mógł stwierdzić, że Avgustin nienawidził ich ojca. I nie mógł wybaczyć swojemu młodszemu bratu ślepej wiary w słowa rodziców. Był starszy, był pierworodnym, wszyscy mieli wobec niego oczekiwania, którymi on sam gardził. Celował wyżej i zupełnie gdzie indziej niż chciał kierować go ojciec. Miał ambicję, upór i przekonanie o swojej sile, które mogłoby go zabrać na sam szczyt. Ale nie miał nikogo, kto chciałby się tam z nim wspinać. Z pewną goryczą, Ignotus uświadamiał sobie, że dobrze zrozumiałby się z Ramseyem. Byłby sojusznikiem, którego dobrze ze sobą mieć.
- Nie wiedziałem - powtórzył jak echo. - Byłem przekonany, że dalej mną gardzi.
A zmierzenie się z tym było zbyt trudne. Za łatwo byłoby Ignotusowi wówczas o pogardę dla samego siebie. A tego nie potrzebował, nie chciał, nie teraz i nie nigdy w przyszłości. Więc unikał odszukania brata, pozwalając mu żyć po swojemu, odwlekając moment kiedy stanie naprzeciw niego. Nie chcąc by widział w nim pokonanego człowieka. W gruncie rzeczy, wstydził mu się pokazać, bo nie było niczego, co zdołałby przed nim ukryć, nie została mu żadna maska, którą mógłby przybrać i schować to, co niewygodne. Znali się za dobrze i widzieli swoje prawdziwe twarze zbyt wiele razy w czasach, kiedy jeszcze nie potrafili ich porządnie zasłonić.
- Byłby zadowolony z niedźwiedzia - uśmiechnął się pod nosem. Nigdy nie rozumiał, co Avgustina tak fascynowało w tych zwierzętach, gdy za oknami ich domu przelatywały smoki. Ale było to tylko kolejne nieporozumienie do pokaźnej kolekcji. - Kiedyś chciałbym go zobaczyć.
Ale jeszcze nie teraz. Ignotus nie przepadał za grobami. Puste, zimne kamienie, które niewiele miały wspólnego ze skrywanymi pod nimi zmarłymi. Ludzie jednak potrzebowali jakiegoś śladu po tych, którzy odeszli. Może on też kiedyś zacznie. Nie dzisiaj, ale może w przyszłości.
- Przykro mi - powiedział po prostu. Niewiele można było więcej dodać. Dzieci nie powinny umierać, a ojcowie nie powinni stać nad grobami swoich synów. Nie tak miała wyglądać kolej rzeczy. - Jeżeli to jakieś pocieszenie, to może przynajmniej nie jest już sam.
I Graham wtedy też nie był. Wypełniało go to pewnego rodzaju spokojem, miał nadzieję, że i Yelena zdołała go gdzieś w sobie odnaleźć.
- Za braci - uniósł kubek miętowej herbaty w toaście zanim upił kolejny łyk, zmywając nią gorycz, która pojawiła się w jego ustach niepostrzeżenie. Ramsey powinien wypić ten toast z nimi. - I za Grahama - dodał w obliczu nieobecności syna. I ponownie wychylił kubek.
- Pewnie nie powinni odejść tak wcześnie? - Ignotus sam nie wiedział czy oczekiwał odpowiedzi na swoje ni to pytanie, ni stwierdzenie. Potrzebował powiedzieć na głos coś, co stanowiłoby chociaż substytut pożegnania, które zostało mu odebrane. Przywykł poniekąd do obecności śmierci, która zdawała się mu towarzyszyć na każdym kroku, jak cień. Gdyby mógł, trzymałby go z daleka od Yeleny, ale na to najwyraźniej było już za późno. Może po prostu zapomniał, że tak zawsze wyglądało życie, było drogą, na której gubili się kolejni ludzie. A on, podczas za długiego przystanku, zapomniał, jak to jest, gdy wciąż się idzie. A może mieli po prostu wyjątkowego pecha i jedyne, co im pozostało to osłoda w postaci miodu w miętowej herbacie.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Piorun rozjaśnił wnętrze pokoju silnym blaskiem na ułamek chwili, płonące świece zatańczyły na niewidzialnym wietrze, zadrżały, lecz już po chwili roztoczyły wokół siebie - z powrotem - ciepłą jasna aurę. Ostrożnie zamykała okno, mocując się z szalejącym deszczem, nawałnica pojawiła się równie szybko, jak szybko pewnie zniknie.
- Ponury wieczór - mruknęła, przez chwilę wpatrując się w krajobraz za oknem. Szybko polubiła życie na wsi, czuła się tu znacznie lepiej, spokojniej niż w mieście. Lubiła ten widok - pustkowia matki natury - niezamieszkały, nietknięty ludzkim brudem. Korony starych drzew, szarpane teraz gwałtownym wiatrem, pochylały się pod siłą wiatru jak młode gałęzie. Deszcz dzwonił o szybę, woda wkrótce płynęła po niej strugą, zasłaniając jej widok. Dostrzegała w niej tylko własne odbicie - odbicie smutnego szmaragdowego oka, odbicie wnętrza pokoju, gdzie cienie świec nie przestawały złowrogo tańczyć. Cieszyła się, że nie musiała być dłużej sama z dziećmi. - Ta ciemność, wilgoć w powietrzu... to przypomina mi... - Powolnym krokiem zbliżyła się do kanapy, na której siedział Ramsey i zajęła miejsce naprzeciw niego, podciągając ku sobie bosy stopy. Niedbałym ruchem dłoni poprawiła czarny materiał długiej spódnicy. - Przypomina mi coś, co widziałam. - Uniosła spojrzenie na twarz męża, szukając na niej zrozumienia. Wiele razy w życiu spotykała wątpiących, mierzyła się z kpiną, ale nigdy nie doświadczyła tego od niego. On wiedział i rozumiał więcej, niż inni. On też posiadał trzecie oko.
- Morski brzeg. Nad morzem byłam tylko w Weymouth, przed wojną, ale to nie wyglądało podobnie. Brzeg był stromy, skalisty... to chyba był klif. Fale wzbierały się mocno, a wokół panowały ciemności, jedynym źródłem był czerwonawy, ale mocny blask księżyca. Otaczał blaskiem mnie, moją skórę, i pobliski klif. Słyszałam trzepot skrzydeł, takich jak moje, ale chyba nie należały do mnie. Ziemia, na której stałam... Skała... Ona żyła, ale nie tak, jak żyje wiatr i nie tak, jak żyją drzewa. Być może tak, jak żyje burza, istniała, rozumiała, czuła. Trwała w letargu wiele lat, lecz tamtego dnia się przebudziła. Może to nie była skała, może to było coś... głębiej. Coś w jej wnętrzu, jak bijące serce. Słyszałam to dudnienie, miarowe, tak dudni życie. Ale to nie było po prostu życie. Chwilę później usłyszałam jego głos. Jęk, wycie, przeciągły jak przeciągle jęczy wiatr za oknem. Światło księżyca stało się bardziej krwawe, oślepiająca czerwień zmieszała się z blaskiem barwy intensywnego bursztynu. - Nie rozumiała nic z tej gry świateł, była dla niej obca, nie niosła znaczenia, znanej jej symboliki, choć szukała jej w wielu wróżbiarskich księgach.
- Nagle ze skały oderwał się jej fragment. Upadł do morza, w zebrane fale, zatonął. Ten bursztyn... mienił się od znaków na skale, znaków, których nie potrafiłam zrozumieć, ani których nigdy wcześniej nie widziałam. One hipnotyzowały. Chciały, żebym się do nich zbliżyła, a ja chciałam to zrobić, ale wtedy... Nocna czerń wydała się jeszcze bardziej czarna. A w tej nieprzebranej ciemności pojawił się kształt. Kształt czarniejszy od nocy. Zsunął się ze skały do wody i zniknął. Na horyzoncie pojawił się statek, jego światła mnie rozproszyły, nie pozwalały dalej obserwować ciemności. Był piękny, bardzo okazały. A wkrótce zginął w morskich falach. - Umknęła wzrokiem znów za okno, czując dreszcz chłodu nieprzyjemnie drażniący jej skórę na wspomnienie tych zdarzeń.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 05.02.24 1:10, w całości zmieniany 2 razy
Melodia deszczu uderzającego o parapet brzmiała inaczej tutaj niż w Londynie. Tam, gdy deszcz siekł ulice szumem i szmerem niósł się po okolicy odgłos uderzających o bruk krople, basem odbijał się od ścian niewysokich kamienic i blaszanych dachów. Tu, nawet przy otwartym oknie wszystko wydawało mu się cichsze. Deszcz ginął w trawie i polach dookoła starej, dużej posiadłości. Dom nie był obłożony kamieniem ani blachą, trawa przerastała chodniki, a dachówka tłumiła trzask deszczu. Słuchając tej muzyki przyłapał się na tym, że jego oczy przestały przeskakiwać przez kolejne znaki woluminu, który trzymał na kolanach. Nie czytał już od dłuższej chwili, myślami wracając do burzy z ubiegłej nocy, która zbudziła mieszkańców błyskami przypominającymi pojedynek dwóch czarodziejów, a potem zalała miasteczko korowodem upiornych cieni. Opowiedział jej o tym, od razu, potem zresztą posłał do jej szpitala rannego goblina. Wiedziała, co się wydarzyło. Podróż do ruin opuszczonej osady za miastem przyniosła wiele pytań, ale też kilka tropów i odpowiedzi. Nim jednak zdołał poukładać wszystkie myśli grzmot rozdarł jednostajną melodię i poniósł się wibracją po okolicy, wprawiając w drżenie filiżankę naparu na spodeczku, który powoli stygł przed nim.
— Mhm — mruknął, przytakując jej słowom, wracając do książki na kolanach. Czytanie tekstów zapisanych cyrylicą wymagało skupienia, a jego myśli krążyły wokół innych tematów. Słuchał słów Cassandry, której głos zgrywał się z dźwiękami za oknem, próbując dokończyć stronę. Nim jednak dobrnął do końca akapitu, uniósł na nią spojrzenie. Usiadła naprzeciw niego, pozostawiając w przestrzeni pomiędzy zapach swojego ciała, suszonych ziół i miodu. Zamknął księgę i przytrzymał ją na kolanach dłonią, całą uwagę skupiając na niej ostatecznie.
Słuchał jej nie tylko z zainteresowaniem. Zmarszczone brwi i niemrugające spojrzenie utonęły w bladej twarzy żony; chłonął każde jej słowo — ze spokojem, choć próbował odsunąć od siebie wrażenie, przeczucie, że mógł widzieć na własne oczy podobne miejsce.
— Krwawy księżyc z początku lipca — wyszeptał cicho, jak najciszej, nie chcąc jej przerywać. — Dawno temu to było? — ta wizja; spytał w końcu, powoli opuszczając spojrzenie. W końcu oparł łokieć o podłokietnik sofy, a w otwartej prawej dłoni na chwilkę ukrył twarz, palcami przesuwając po skórze, liniach oczu, powiek, jakby tym gestem próbował przegonić zmęczenie i troski. Spojrzał na kominek, w którym nie palił się ogień. Było zbyt ciepło. Oczyszczony z sadzy, ani razu jeszcze nieużyty od przeprowadzki wyglądał jak rzeźba, element dekoracji w pokoju. — Myślę, że wiem, czego to dotyczy — podjął smętnie. Niewiele mu to rozjaśniało, ale to wszystko wskazywało na jedno. Ilość znaków była niepokojąca, zastanawiająca. —Światło, które widziałaś... Mogły to być sygnały alarmowe?— przesunął palcem po policzku i przeciągnął go na dolną wargę nim obrócił głowę w stronę Cassandry. — Mnie ta pogoda też coś przypomina. Okręt podczas sztormu, okręt u wybrzeży białych klifów, który słał sygnały świetlne dla drugiego okrętu, który płynął prosto na niego. — Teraz sobie przypomniał. Kapitana statku, który kazał to uczynić. Krwawy Theo, pomyślał, zawieszając stalowe spojrzenie na przeciwległej brązowej kanapie. — Był prawie pusty. Ostatni ludzie z jego załogi rzucali się do morza, jakby wzywało ich do siebie, a po pokładzie przetoczył się kształt czarniejszy od nocy...— dodał, przytaczając jej określenie. Widział wtedy węża utkanego z mroku, ale nie miał wątpliwości, że chodziło to samo. — Kiedy ciemność spojrzała na mnie usłyszałem szepty w obcych, a jednocześnie znanych językach — urwał na moment, spoglądając w stronę kominka. — Kiedy odwiedziłem Grotę Krzyku w Durham, w towarzystwie lady Burkę i Elviry... — urwał, ponownie przytykając dłoń do ust; Miał złe przeczucia od tamtej pory. Ciemne chmury zaczęły gromadzić się nad jego głową. — Wybacz. Powiedziałaś, że ta skała żyła... Myślisz, że mogła drzemać w niej moc? Inna niż ta, która znamy sami? Myślisz, że to, co czaiło się w ziemi, zamknięte, zapieczętowane, mogło być uwolnione przez kometę i wydostać się prosto do morza?
| rzucam na opętanie
— Mhm — mruknął, przytakując jej słowom, wracając do książki na kolanach. Czytanie tekstów zapisanych cyrylicą wymagało skupienia, a jego myśli krążyły wokół innych tematów. Słuchał słów Cassandry, której głos zgrywał się z dźwiękami za oknem, próbując dokończyć stronę. Nim jednak dobrnął do końca akapitu, uniósł na nią spojrzenie. Usiadła naprzeciw niego, pozostawiając w przestrzeni pomiędzy zapach swojego ciała, suszonych ziół i miodu. Zamknął księgę i przytrzymał ją na kolanach dłonią, całą uwagę skupiając na niej ostatecznie.
Słuchał jej nie tylko z zainteresowaniem. Zmarszczone brwi i niemrugające spojrzenie utonęły w bladej twarzy żony; chłonął każde jej słowo — ze spokojem, choć próbował odsunąć od siebie wrażenie, przeczucie, że mógł widzieć na własne oczy podobne miejsce.
— Krwawy księżyc z początku lipca — wyszeptał cicho, jak najciszej, nie chcąc jej przerywać. — Dawno temu to było? — ta wizja; spytał w końcu, powoli opuszczając spojrzenie. W końcu oparł łokieć o podłokietnik sofy, a w otwartej prawej dłoni na chwilkę ukrył twarz, palcami przesuwając po skórze, liniach oczu, powiek, jakby tym gestem próbował przegonić zmęczenie i troski. Spojrzał na kominek, w którym nie palił się ogień. Było zbyt ciepło. Oczyszczony z sadzy, ani razu jeszcze nieużyty od przeprowadzki wyglądał jak rzeźba, element dekoracji w pokoju. — Myślę, że wiem, czego to dotyczy — podjął smętnie. Niewiele mu to rozjaśniało, ale to wszystko wskazywało na jedno. Ilość znaków była niepokojąca, zastanawiająca. —Światło, które widziałaś... Mogły to być sygnały alarmowe?— przesunął palcem po policzku i przeciągnął go na dolną wargę nim obrócił głowę w stronę Cassandry. — Mnie ta pogoda też coś przypomina. Okręt podczas sztormu, okręt u wybrzeży białych klifów, który słał sygnały świetlne dla drugiego okrętu, który płynął prosto na niego. — Teraz sobie przypomniał. Kapitana statku, który kazał to uczynić. Krwawy Theo, pomyślał, zawieszając stalowe spojrzenie na przeciwległej brązowej kanapie. — Był prawie pusty. Ostatni ludzie z jego załogi rzucali się do morza, jakby wzywało ich do siebie, a po pokładzie przetoczył się kształt czarniejszy od nocy...— dodał, przytaczając jej określenie. Widział wtedy węża utkanego z mroku, ale nie miał wątpliwości, że chodziło to samo. — Kiedy ciemność spojrzała na mnie usłyszałem szepty w obcych, a jednocześnie znanych językach — urwał na moment, spoglądając w stronę kominka. — Kiedy odwiedziłem Grotę Krzyku w Durham, w towarzystwie lady Burkę i Elviry... — urwał, ponownie przytykając dłoń do ust; Miał złe przeczucia od tamtej pory. Ciemne chmury zaczęły gromadzić się nad jego głową. — Wybacz. Powiedziałaś, że ta skała żyła... Myślisz, że mogła drzemać w niej moc? Inna niż ta, która znamy sami? Myślisz, że to, co czaiło się w ziemi, zamknięte, zapieczętowane, mogło być uwolnione przez kometę i wydostać się prosto do morza?
| rzucam na opętanie
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Pytał, czy to było dawno, zmarszczyła nos, chyba nie potrafiła mu odpowiedzieć. Sny czasem zlewały się razem, nie od razu je pamiętała, niekiedy przypominały się po dniach, tygodniach, wyzwolone czymś, co wydało się znajome, jak deszcz za oknem teraz. Na krótko przemknęła ku nim spojrzeniem, jakby spodziewała się ujrzeć w nich odpowiedzi - na próżno.
- Nie pamiętam. Sprawdzałam znaki w księdze mojej matki kilka dni temu, ale to chyba wydarzyło się wcześniej. Po drodze dużo się działo. - Była zajęta, przeprowadzką, domem, lecznicą, uporządkowaniem dawnych spraw. Wsłuchała się w jego słowa z zainteresowaniem, gdy odszyfrował znaczenie wizji. - Chyba nie - odparła, wspierając głowę o oparcie kanapy; Kocmołuch wskoczył na mebel zgrabnym susem, podstawiając pod jej dłoń błyszczące jak smoła futro. Niesamowite, nawet go nie spostrzegła, palce przesunęły się po jego sierści. - To wyglądało raczej, jakby świetlistą poświatę rzucały runy. Wyryte w kamieniu znaki. Blask był jednak intensywny, tak jak intensywne wydawało się światło księżyca. Wydaje mi się... że nie widziałam tam innych źródeł. - Czy mogła wiedzieć to na pewno - nie - czy wizja musiała ukazywać całokształt krajobrazu - też nie. Niektóre były mętne, inne skupiały się na detalach, które zmieniały znaczenie osadzone w pełnym kontekście. Sztuka rozumienia wizji wymagała nie tylko intuicji, próbowała zagłębiać się w ich sens w zasadzie od niedawna. Nie pamiętał, że uczyniła to pod jego wpływem.
Z nostalgią w spojrzeniu wysłuchała jego opowieści, żadna katastrofa jej nie cieszyła, bo śmierć nigdy nie była zwiastunem dobrego. Kształt, o którym mówił, musiał być tym, który widziała.
- Co się stało? - spytała, gdy urwał wyznanie, uniosła ku niemu spojrzenie, skoncentrowane i skupione na nim, z otwartością gotowe wysłuchać jego rozterek. Kiwnęła głową na jego domysły, jej wizja to potwierdzała.
- Żyła albo została ożywiona tymi znakami. Błyszczącymi bursztynem. Sądzę, że te skały były więzieniem, w którym... to, czymkolwiek to jest, zostało zaklęte. Nie zrozumiałam tego na początku. Primrose mi to zasugerowała - podsunęła, przypominając sobie rozmowę z młodą arystokratką. Przez chwilę mogła wydać się zamyślona, rozważała, czy powinna wspomnieć mu o przemyśleniach młodej lady, ale ostatecznie porzuciła tę myśl, wierząc, że nie doprowadziłoby to do niczego dobrego ni jego ni ją. - Wszystko łączy się z wodą. Nie tylko ten cień, okręty... w mojej wizji ich nie było, tego jestem pewna. Primrose mówiła, że w Durham krążą plotki, jakoby ludzie w transie, czy też otępieniu, pragnęli zanurzyć się w wodzie. I ta dziewczynka u mnie... - opowiadała mu o niej pobieżnie, w biegu obowiązków, dzisiejszego południa przyprowadził ją ojciec. To wtedy uwięziła istotę, którą przetrzymywali w piwnicy - jeszcze nie wiedziała, jak ją podejść. - Ją też ciągnęło nad jezioro i wszystko wskazuje na to, że dopiero nad jeziorem opętał ją zły duch. Ten sam, z którym potem rozmawiała Heather. Kiedy mówił, brzmiał... Mówił, że służy czemuś, co zostało uwięzione podstępem, a co zostało oswobodzone przez rozlewający się po niebie szkarłat. To pewnie dlatego był tak intensywny, reagował z... czymś. Pewnie z tymi znakami, musiały być klątwą lub zaklęciem, to oczywiste. - Słowa wprost potwierdzały to, o czym mówił Ramsey. - Powiedział, gdzie on jest. Gdzie to jest. Zimno, nisko, niżej. W twierdzy przez kamiennych strażników bronionej, gdzie wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza. Jego ryk go prowadzi, tam czeka, zabija… - powtórzyła te słowa powoli, słowo w słowo, tak jak powtarzała je kilkakrotnie po tym, jak zostały wypowiedziane przez ducha. Zapisała je na pergaminie, by nie uronić ni słowa, choć gdy wypowiadała ostatnie przeszedł ją nieprzyjemny zimny dreszcz. Była to wskazówka, która nic jej nie mówiła, lecz być może ktoś bieglejszy w czarnoksięskich kronikach mógłby uczynić z nich lepszy użytek.
- Nie pamiętam. Sprawdzałam znaki w księdze mojej matki kilka dni temu, ale to chyba wydarzyło się wcześniej. Po drodze dużo się działo. - Była zajęta, przeprowadzką, domem, lecznicą, uporządkowaniem dawnych spraw. Wsłuchała się w jego słowa z zainteresowaniem, gdy odszyfrował znaczenie wizji. - Chyba nie - odparła, wspierając głowę o oparcie kanapy; Kocmołuch wskoczył na mebel zgrabnym susem, podstawiając pod jej dłoń błyszczące jak smoła futro. Niesamowite, nawet go nie spostrzegła, palce przesunęły się po jego sierści. - To wyglądało raczej, jakby świetlistą poświatę rzucały runy. Wyryte w kamieniu znaki. Blask był jednak intensywny, tak jak intensywne wydawało się światło księżyca. Wydaje mi się... że nie widziałam tam innych źródeł. - Czy mogła wiedzieć to na pewno - nie - czy wizja musiała ukazywać całokształt krajobrazu - też nie. Niektóre były mętne, inne skupiały się na detalach, które zmieniały znaczenie osadzone w pełnym kontekście. Sztuka rozumienia wizji wymagała nie tylko intuicji, próbowała zagłębiać się w ich sens w zasadzie od niedawna. Nie pamiętał, że uczyniła to pod jego wpływem.
Z nostalgią w spojrzeniu wysłuchała jego opowieści, żadna katastrofa jej nie cieszyła, bo śmierć nigdy nie była zwiastunem dobrego. Kształt, o którym mówił, musiał być tym, który widziała.
- Co się stało? - spytała, gdy urwał wyznanie, uniosła ku niemu spojrzenie, skoncentrowane i skupione na nim, z otwartością gotowe wysłuchać jego rozterek. Kiwnęła głową na jego domysły, jej wizja to potwierdzała.
- Żyła albo została ożywiona tymi znakami. Błyszczącymi bursztynem. Sądzę, że te skały były więzieniem, w którym... to, czymkolwiek to jest, zostało zaklęte. Nie zrozumiałam tego na początku. Primrose mi to zasugerowała - podsunęła, przypominając sobie rozmowę z młodą arystokratką. Przez chwilę mogła wydać się zamyślona, rozważała, czy powinna wspomnieć mu o przemyśleniach młodej lady, ale ostatecznie porzuciła tę myśl, wierząc, że nie doprowadziłoby to do niczego dobrego ni jego ni ją. - Wszystko łączy się z wodą. Nie tylko ten cień, okręty... w mojej wizji ich nie było, tego jestem pewna. Primrose mówiła, że w Durham krążą plotki, jakoby ludzie w transie, czy też otępieniu, pragnęli zanurzyć się w wodzie. I ta dziewczynka u mnie... - opowiadała mu o niej pobieżnie, w biegu obowiązków, dzisiejszego południa przyprowadził ją ojciec. To wtedy uwięziła istotę, którą przetrzymywali w piwnicy - jeszcze nie wiedziała, jak ją podejść. - Ją też ciągnęło nad jezioro i wszystko wskazuje na to, że dopiero nad jeziorem opętał ją zły duch. Ten sam, z którym potem rozmawiała Heather. Kiedy mówił, brzmiał... Mówił, że służy czemuś, co zostało uwięzione podstępem, a co zostało oswobodzone przez rozlewający się po niebie szkarłat. To pewnie dlatego był tak intensywny, reagował z... czymś. Pewnie z tymi znakami, musiały być klątwą lub zaklęciem, to oczywiste. - Słowa wprost potwierdzały to, o czym mówił Ramsey. - Powiedział, gdzie on jest. Gdzie to jest. Zimno, nisko, niżej. W twierdzy przez kamiennych strażników bronionej, gdzie wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza. Jego ryk go prowadzi, tam czeka, zabija… - powtórzyła te słowa powoli, słowo w słowo, tak jak powtarzała je kilkakrotnie po tym, jak zostały wypowiedziane przez ducha. Zapisała je na pergaminie, by nie uronić ni słowa, choć gdy wypowiadała ostatnie przeszedł ją nieprzyjemny zimny dreszcz. Była to wskazówka, która nic jej nie mówiła, lecz być może ktoś bieglejszy w czarnoksięskich kronikach mógłby uczynić z nich lepszy użytek.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Patrzył na nią spojrzeniem, które dla kogoś mogłoby wyrażać znużenie a nawet lekceważenie. U niego był to jednak wyraz rzadki — emanował spokojem, a nieco smętny wyraz twarzy odzwierciedlał poczucie bezpieczeństwa; gardę miał opuszczoną, szare oczy nie skupione były na niczym na dłużej — chyba, że na niej; spojrzenie nie wyostrzało się w trakcie rozmowy, a powieki swobodnie opadały w leniwym rytmie. Rzadziej niż u każdego normalnego człowieka, bo mrugał rzadko, ale jak kot moszczący się we własnym legowisku w towarzystwie zaufanych ludzi lub zwierząt, spoczywał głęboko w fotelu, mogąc pozwolić sobie raz na jakiś czas, by zmrużyć ślipia. Określenie chwili zdarzeń nie było konieczne, ale zawsze wydawało się pomocne. Nie pamiętała, ta wieść go ani nie zaskoczyła ani nie rozczarowała. Jemu częściej mieszały się wspomnienia, mimo ostrego umysłu, mimo doskonałej pamięci — miał luki w głowie, których wciąż nie potrafił uzupełnić. Luki związane z nią przede wszystkim, ale też z pojedynczymi wyjściami, spotkaniami, których odbycia nie kojarzył. Nie zdarzało się to już; ułomność mijała, obecność Cassandry działała na nago kojąco. Cokolwiek powodowało amnezję, ustało, a przynajmniej stopniowo ustępowało. Pokiwał lekko głową, bo wbrew temu jak się prezentował słuchał jej uważnie, nie lubiąc zajmować się kilkoma rzeczami na raz, kiedy prowadził z nią rozmowę.
— Widziałem coś takiego. W Grocie Krzyku, w Durham. Świetliste runy, migotały. Emanowały wielką, tajemniczą mocą. — Nie znał się na runach, wszystko czego się dowiedział usłyszał od Primrose lub Drew. Nie znał się tez tak dobrze na geomancji, ale Primrose potwierdziła, że żadnych żył nie wykryła. — Prowadził do niej kamienny, okrągły korytarz. Grota wypełniona była runami wpisanymi w ścianę. Na ścianie widoczne były złote nici z magii biegnące prosto do sklepienia. Wyglądały niczym klatka, ale magia tego miejsca była... pradawna, czułem, że stworzył to ktoś bardzo dawno temu. I zrobił to dla czegoś potężnego. I to coś stamtąd uciekło. — Spojrzał na Cassandrę. — Lub zostało uwolnione. Kiedy na niebie rozbłysła kometa. Mogło tak być, prawda? — tego był pewien, choć nie miał żadnych dowodów. Spytał jednak żonę, bo była bieglejsza od niego w czytaniu gwiazd. Znacznie lepiej od niego wiedziała, jak silne ułożenia planet mogą wpływać na to, co dzieje się między nimi. — Myślisz, że to kometa uwolniła bestię, czy to my zrobiliśmy, zatrzymując na niebie takie silne ciało niebieskie? — Zadumał się na moment. Myśl, że byli wszechmocni łechtała jego ego, podniecała go, ale jednocześnie zmuszała do ostrożności; nic im nie przyjdzie po chaosie, z potężnej magii należało korzystać mądrze i w sposób przemyślany. Zniszczenia nikt nie chciał podobnie jak bezsensownej śmierci. — W Beamish Town odwiedziliśmy ratusz, a w ratuszu ludzie, których zatrzymali przed samobójczym utonięciem zareagowali na moją obecność. Jeden z nich rzekł, że brzmię jak ten głos, który słyszy. Jak głos, który wzywa go do wody. Woda... Woda jest siłą zmienności, mocy, symbolem życia. Czegoś jeszcze? — Uniósł na nią spojrzenie, zawiesił na chwilę nieruchomo. — Ten człowiek był mi posłuszny, jak oni wszyscy. Jak w transie, jak pod klątwą. A ta dziewczynka? Jak się zachowywała? — Nie omówili tego szczegółowo, dopiero przyszedł na to czas teraz. Zerknął na Kocmołucha z odmalowaną na twarzy zazdrością, jakby to nie zapchlonego kota winna teraz głaskać z taką naturalnością. Wysłuchał jej opowieści i zamilkł na dłuższą chwilę. Syn upodlonego rycerza niewiele mu mówiła ta metafora, ale poprawił się w fotelu. To miejsce — syn upodlonego rycerza był postacią, której on nie musiał kojarzyć, ale mogli to wiedzieć inni. Kamienni strażnicy... — Tam, w Grocie Krzyku dotknąłem ściany, tych lśniących run. I nagle znalazłem się gdzieś indziej. Znajdowałem się na zielonym podwórzu. Trawa była wysoka, dzika i zielona. Poczułem zapach lasu, wilgoci. Stałem przed rządem wysokich kamiennych kolumn, na których spoczywały rzeźby. — Jak kamiennie strażnicy, ale nie dopowiedział. Nie musiał. — Gargulce. Za nimi był stary, opuszczony dwór. Pomiędzy kolumnami spacerowała kobieta o długich jasnych włosach odziana w czerń. Zatrzymała się nagle i zwróciła ku mnie. Była bardzo, bardzo młoda, ale nie widziałem jej nigdy wcześniej i nie wiem kim była. Jej oczy spowite były czernią. Jak smołą. Całe. Na szyi dzierżyła naszyjnik ze szmaragdowym kamieniem. Dostrzegła coś za mną, wszystko spowiła mgła, a z niej wyłonił się... Nikt inny, jak Czarny Pan. I rzekł, "przeprowadźcie go do mnie". A potem wszystko zniknęło.— Zmarszczył brwi. Ta wizja go przerażała — czy dlatego, że był w niej Lord Voldemort? Nie był pewien. Szmaragdowy kamień kojarzył mu się z odłamkiem odnalezionym w podziemiach Gringotta, ale kobieca postać była zupełną niewiadomą. — Mam wrażenie, że mamy wszystko, czego potrzebujemy by znaleźć odpowiedzi, a jednak...
— Widziałem coś takiego. W Grocie Krzyku, w Durham. Świetliste runy, migotały. Emanowały wielką, tajemniczą mocą. — Nie znał się na runach, wszystko czego się dowiedział usłyszał od Primrose lub Drew. Nie znał się tez tak dobrze na geomancji, ale Primrose potwierdziła, że żadnych żył nie wykryła. — Prowadził do niej kamienny, okrągły korytarz. Grota wypełniona była runami wpisanymi w ścianę. Na ścianie widoczne były złote nici z magii biegnące prosto do sklepienia. Wyglądały niczym klatka, ale magia tego miejsca była... pradawna, czułem, że stworzył to ktoś bardzo dawno temu. I zrobił to dla czegoś potężnego. I to coś stamtąd uciekło. — Spojrzał na Cassandrę. — Lub zostało uwolnione. Kiedy na niebie rozbłysła kometa. Mogło tak być, prawda? — tego był pewien, choć nie miał żadnych dowodów. Spytał jednak żonę, bo była bieglejsza od niego w czytaniu gwiazd. Znacznie lepiej od niego wiedziała, jak silne ułożenia planet mogą wpływać na to, co dzieje się między nimi. — Myślisz, że to kometa uwolniła bestię, czy to my zrobiliśmy, zatrzymując na niebie takie silne ciało niebieskie? — Zadumał się na moment. Myśl, że byli wszechmocni łechtała jego ego, podniecała go, ale jednocześnie zmuszała do ostrożności; nic im nie przyjdzie po chaosie, z potężnej magii należało korzystać mądrze i w sposób przemyślany. Zniszczenia nikt nie chciał podobnie jak bezsensownej śmierci. — W Beamish Town odwiedziliśmy ratusz, a w ratuszu ludzie, których zatrzymali przed samobójczym utonięciem zareagowali na moją obecność. Jeden z nich rzekł, że brzmię jak ten głos, który słyszy. Jak głos, który wzywa go do wody. Woda... Woda jest siłą zmienności, mocy, symbolem życia. Czegoś jeszcze? — Uniósł na nią spojrzenie, zawiesił na chwilę nieruchomo. — Ten człowiek był mi posłuszny, jak oni wszyscy. Jak w transie, jak pod klątwą. A ta dziewczynka? Jak się zachowywała? — Nie omówili tego szczegółowo, dopiero przyszedł na to czas teraz. Zerknął na Kocmołucha z odmalowaną na twarzy zazdrością, jakby to nie zapchlonego kota winna teraz głaskać z taką naturalnością. Wysłuchał jej opowieści i zamilkł na dłuższą chwilę. Syn upodlonego rycerza niewiele mu mówiła ta metafora, ale poprawił się w fotelu. To miejsce — syn upodlonego rycerza był postacią, której on nie musiał kojarzyć, ale mogli to wiedzieć inni. Kamienni strażnicy... — Tam, w Grocie Krzyku dotknąłem ściany, tych lśniących run. I nagle znalazłem się gdzieś indziej. Znajdowałem się na zielonym podwórzu. Trawa była wysoka, dzika i zielona. Poczułem zapach lasu, wilgoci. Stałem przed rządem wysokich kamiennych kolumn, na których spoczywały rzeźby. — Jak kamiennie strażnicy, ale nie dopowiedział. Nie musiał. — Gargulce. Za nimi był stary, opuszczony dwór. Pomiędzy kolumnami spacerowała kobieta o długich jasnych włosach odziana w czerń. Zatrzymała się nagle i zwróciła ku mnie. Była bardzo, bardzo młoda, ale nie widziałem jej nigdy wcześniej i nie wiem kim była. Jej oczy spowite były czernią. Jak smołą. Całe. Na szyi dzierżyła naszyjnik ze szmaragdowym kamieniem. Dostrzegła coś za mną, wszystko spowiła mgła, a z niej wyłonił się... Nikt inny, jak Czarny Pan. I rzekł, "przeprowadźcie go do mnie". A potem wszystko zniknęło.— Zmarszczył brwi. Ta wizja go przerażała — czy dlatego, że był w niej Lord Voldemort? Nie był pewien. Szmaragdowy kamień kojarzył mu się z odłamkiem odnalezionym w podziemiach Gringotta, ale kobieca postać była zupełną niewiadomą. — Mam wrażenie, że mamy wszystko, czego potrzebujemy by znaleźć odpowiedzi, a jednak...
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Oparła bok głowy o kanapę, wsłuchując się w wypowiadane przez niego słowa, mówił barwnie, mówił obrazowo, mówił o tym, co widziała ona sama. Wiodła spojrzeniem po jego profilu, rozjaśnionym blaskiem pobliskiego kominka, trafnie ubierał te rozważania w słowa. Miał słuszność, odnosiła wrażenie, że to, co widziała, w istocie było klatką - klatką pradawnego bytu, który został wyzwolony nierozsądnie albo naiwnie. Kiwnęła głową ostrożnie, zgadzając się z nim w pełni.
- Bez czynu, bez wstrzymania jej na niebie, kometa nie miałaby znaczenia. Prześlizgnęłaby się obok planety jak każda inna. Ta stanęła, przyglądała nam się czujnym okiem obserwatora, a może kata. Chciałabym rozumieć, jaka była w tym jej rola. - Nie odważyłaby się zwerbalizować swoich myśli na głos, ale gdy przyglądała się jego profilowi, myśli te zdawały się głośniejsze. Wątpliwości, czy potęga, jaką władali, winna znaleźć się we władaniu jakiegokolwiek śmiertelnika. Z wielką mocą wiązała się wielka odpowiedzialność. Cieszyła się, że miała go po swojej stronie. - Zjawa mówiła, że on czeka. Że szuka i czeka na tego, który swoją potęgą jest w stanie go spętać. - Tylko jeden żyjący czarodziej miał potęgę, która mogłaby się z tym równać - czy ta istota, czymkolwiek była, mogła stać się darem dla Czarnego Pana? Wiedział o tym lepiej od niej, a jego wizja potwierdzała te domysły. Przyglądała mu się ze spokojem wymalowanym na twarzy. Czuła lęk, gdy starła się z tą zjawą, ale teraz, gdy było już po wszystkim, lęk ten nie miał znaczenia. Los każdego z nich i tak napisały już gwiazdy, przy Ramseyu nie miała się czego obawiać.
- Woda jest źródłem wszelkiego życia - przytaknęła jego domysłom. - Domem dla wielu pradawnych istot. Być może dusze lgną tam, gdzie jest ich miejsce. - Kocmołuch przeciągnął się mocno, wykładając łapy na oparcie kanapy, a zaraz potem legł bokiem na jej kolanach, knykcie wiedźmy podrapały go za poszarpanym uchem. - Głos innego świata przemawia również twoimi ustami. Jesteś elementem tej układanki, lecz nie wiemy, jaki mamy ułożyć z nich obraz. On jest w tobie, czy on jest tobą? - spytała, unosząc ku niemu pytające spojrzenie. Lękały je te moce, ale tylko zrozumienie mogło być kluczem do ich oswojenia. - Postronni zaczynają je dostrzegać - mówiła o ludziach owładniętych transem, o których wspomniał, ale myślała też o Primrose. - Dzięki temu wiedzą, jaka drzemie w tobie moc. Lecz z tego samego powodu mogą przeciwko tobie spiskować. - Primrose nie chciała źle, ale nie zwracała się do śmierciożerców bezpośrednio. Ani z wiedzą ani z obawami. Odradziła jej to, bo zbyt daleko dobrnęła w poszukiwaniu prawdy na własną rękę. Impulsywna reakcja podpowiedziała jej, że słowa Cassandry nie odnalazły właściwego gruntu. Pokręciła głową przecząco. - Dziecko było nieprzytomne. Nieprzytomne zostało mi przyprowadzone i nieprzytomne pozostało, wyczerpane opętaniem. Nie sądzę, by przebudziło się szybko - dodała bez entuzjazmu, nie była w stanie tego przyśpieszyć. - Gargulce musiały być zatem kamiennymi strażnikami. Poznałeś ten dwór? Otaczało go cokolwiek charakterystycznego? - Jasnowłosa kobieta odziana w czerń, ze szmaragdowym kamieniem na szyi. Odziana w czerń, osłonięta czernią. Te zagadki nic jej nie mówiły. - To wizja, czy portal? W obu przypadkach, należy tam przyprowadzić tę istotę. Zwabić, być może. Czym, tego nie wiem, może ofiarą. Czy to on w wodzie syci się życiem? - Pokręciła głową przecząco. - Trzeba pomówić z pozostałymi. Cienie mogły zostawić więcej podpowiedzi, być może wciąż nie wiemy wszystkiego. - Nie cofnęła dłoni przed kocimi kłami, w pieszczocie delikatnie sięgającymi jej skóry. Polubiła tego drania. A on czuł się w Warwick znacznie lepiej, niż w Londynie - miała wrażenie, że jego futro stało się miększe i bardziej błyszczące.
- Czy wiesz, do czego Czarnemu Panu może być to potrzebne? - Na pozostałe istoty odnalazł naczynia, czy i ta otrzyma kolejne?
- Bez czynu, bez wstrzymania jej na niebie, kometa nie miałaby znaczenia. Prześlizgnęłaby się obok planety jak każda inna. Ta stanęła, przyglądała nam się czujnym okiem obserwatora, a może kata. Chciałabym rozumieć, jaka była w tym jej rola. - Nie odważyłaby się zwerbalizować swoich myśli na głos, ale gdy przyglądała się jego profilowi, myśli te zdawały się głośniejsze. Wątpliwości, czy potęga, jaką władali, winna znaleźć się we władaniu jakiegokolwiek śmiertelnika. Z wielką mocą wiązała się wielka odpowiedzialność. Cieszyła się, że miała go po swojej stronie. - Zjawa mówiła, że on czeka. Że szuka i czeka na tego, który swoją potęgą jest w stanie go spętać. - Tylko jeden żyjący czarodziej miał potęgę, która mogłaby się z tym równać - czy ta istota, czymkolwiek była, mogła stać się darem dla Czarnego Pana? Wiedział o tym lepiej od niej, a jego wizja potwierdzała te domysły. Przyglądała mu się ze spokojem wymalowanym na twarzy. Czuła lęk, gdy starła się z tą zjawą, ale teraz, gdy było już po wszystkim, lęk ten nie miał znaczenia. Los każdego z nich i tak napisały już gwiazdy, przy Ramseyu nie miała się czego obawiać.
- Woda jest źródłem wszelkiego życia - przytaknęła jego domysłom. - Domem dla wielu pradawnych istot. Być może dusze lgną tam, gdzie jest ich miejsce. - Kocmołuch przeciągnął się mocno, wykładając łapy na oparcie kanapy, a zaraz potem legł bokiem na jej kolanach, knykcie wiedźmy podrapały go za poszarpanym uchem. - Głos innego świata przemawia również twoimi ustami. Jesteś elementem tej układanki, lecz nie wiemy, jaki mamy ułożyć z nich obraz. On jest w tobie, czy on jest tobą? - spytała, unosząc ku niemu pytające spojrzenie. Lękały je te moce, ale tylko zrozumienie mogło być kluczem do ich oswojenia. - Postronni zaczynają je dostrzegać - mówiła o ludziach owładniętych transem, o których wspomniał, ale myślała też o Primrose. - Dzięki temu wiedzą, jaka drzemie w tobie moc. Lecz z tego samego powodu mogą przeciwko tobie spiskować. - Primrose nie chciała źle, ale nie zwracała się do śmierciożerców bezpośrednio. Ani z wiedzą ani z obawami. Odradziła jej to, bo zbyt daleko dobrnęła w poszukiwaniu prawdy na własną rękę. Impulsywna reakcja podpowiedziała jej, że słowa Cassandry nie odnalazły właściwego gruntu. Pokręciła głową przecząco. - Dziecko było nieprzytomne. Nieprzytomne zostało mi przyprowadzone i nieprzytomne pozostało, wyczerpane opętaniem. Nie sądzę, by przebudziło się szybko - dodała bez entuzjazmu, nie była w stanie tego przyśpieszyć. - Gargulce musiały być zatem kamiennymi strażnikami. Poznałeś ten dwór? Otaczało go cokolwiek charakterystycznego? - Jasnowłosa kobieta odziana w czerń, ze szmaragdowym kamieniem na szyi. Odziana w czerń, osłonięta czernią. Te zagadki nic jej nie mówiły. - To wizja, czy portal? W obu przypadkach, należy tam przyprowadzić tę istotę. Zwabić, być może. Czym, tego nie wiem, może ofiarą. Czy to on w wodzie syci się życiem? - Pokręciła głową przecząco. - Trzeba pomówić z pozostałymi. Cienie mogły zostawić więcej podpowiedzi, być może wciąż nie wiemy wszystkiego. - Nie cofnęła dłoni przed kocimi kłami, w pieszczocie delikatnie sięgającymi jej skóry. Polubiła tego drania. A on czuł się w Warwick znacznie lepiej, niż w Londynie - miała wrażenie, że jego futro stało się miększe i bardziej błyszczące.
- Czy wiesz, do czego Czarnemu Panu może być to potrzebne? - Na pozostałe istoty odnalazł naczynia, czy i ta otrzyma kolejne?
bo ty jesteś
prządką
prządką
Uniósł dłoń, zamykając palce w pięści i przytknął ją do ust w zastanowieniu, gdy spoglądał w kierunku okna. Kometa. Płonący warkocz wisiał na niebie rozświetlając świat swoim blaskiem w każda bezchmurną noc. Jej ognista łuna potrafiła przebijać się w rzadkie chmury i za dnia i nocą, niepokojąc ich i prześladując od kiedy tylko zjawiła się na niebie. Pokiwał głową wciąż tkwiąc w nieco ponurej zadumie. On także chciałby poznać jej znaczenie, sens tego wszystkiego. Zerknął na nią powoli, ociągając się z zadaniem pytania.
— On czeka— powtórzył po niej, mrużąc oczy. Byli coraz bieglejsi, coraz potężniejsi. Pętali duchy i istoty, które dla wielu przed nimi wydawały się niemożliwe do schwytania, a nawet istnienia. Ale nie byłby na tyle próżny, by myślec, że mogło chodzić o któregokolwiek z nich, śmierciożerców, lecz o Czarnego Pana — tak. Był tym, który był w stanie uczynić wszystko, posiąść absolutną władzę nad światem. Nad tym, co żyło i nad tym, co już dawno było martwe. Wizja, którą ujrzał musiała być właśnie tym, finałem wszystkich zdarzeń, kulminacją tygodni niepewności. Dostarczą mu go, czymkolwiek to, czego szukali było. Zmarszczył brwi mocniej, w końcu decydując się na to, co chodziło mu po głowie chwilę:
— Co mówią karty? — Potrafiły być wskazówką, skierować wzrok w określoną stronę. Nie wierzył, że przyniosą proste odpowiedzi, nigdy tego nie robiły, ale mogły przynieść ostrzeżenia tak samo jak podpowiedzi. Woda źródłem wszelkiego życia — może, może miała rację. Nie wiedział, czym była droga, którą wtedy podążał, nie wiedział dlaczego ludzie dotknięci tamta chorobą zmierzali do wody i nie wiedział dlaczego miało to być ratunkiem. Woda jako źródło życia. Woda jako sposób na oczyszczenie. — Zimno, nisko, niżej. W twierdzy przez kamiennych strażników bronionej, gdzie wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza. Jego ryk go prowadzi, tam czeka, zabija… — Nie dawało mu to spokoju, choć zdawało mu się, że w tych trzech zdaniach czai się dokładne miejsce, w którym mogli znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Upodlony rycerz, kim był? W podziemiach Gringotta, które przychodziły mu na myśl nie pamiętał niczego podobnego, zaś choć słyszał historie o zatopionych miastach nie wiedział, czy były to wyłącznie legendy i baśnie, czy prawda najdawniejsza. Skrzyżował z jej zielonym spojrzeniem własne oczy. Czy to, z czym walczył, dyskutował w myślach i mierzył się było nim, czy tylko żyło w nim? Nie znał odpowiedzi na to pytanie. — Zdaje się, że ty masz więcej podstaw do tego, by na to pytanie odpowiedzieć. — Zmarszczył brwi i opuścił wzrok. — Pamiętam, że miałem wizję, która się ziściła. Zapomniałem. Stałem się kimś innym, czy wciąż jestem sobą? — pytał ją, bo o niej zapomniał. Dlaczego? I jako jedyna mogła w pełni przyznać czym było przed, a czym po. — Wiem — przyznał. Bywały momenty, w których tracił nad sobą kontrolę, oddawał ją czemuś więcej, jakby ciało było tylko naczyniem a on jednym z gości w nim. — Z początku miewałem zaniki pamięci. Nie wiedziałem gdzie byłem i co czyniłem. Z czasem utrata tej świadomości przerodziła się w utratę kontroli nad sobą. Mówiłem i robiłem rzeczy, których nie chciałem. Tak wydarzyło się na sympozjum naukowym. Rigel Black założył, że byłem chory, ale nie on jeden zwrócił na to uwagę. Ale z czasem i to udało się powstrzymać. Nie powstanie wbrew mojej woli — zamyślił się znów i obrócił głowę w stronę okna. — Nie jest mną — odpowiedział na jej poprzednie pytanie. Pokiwał głową, rozumiejąc co miała na myśli. — Myślisz o kimś konkretnym? — spytał, nie przyglądając jej się, nie zamierzał zmuszać jej do odpowiedzi, tym bardziej jeśli nie była pewna tego, czy miało to być zwróceniem uwagi, radą, czy ostrzeżeniem. Wiedział, że cokolwiek nie powie będą to śmiałe oskarżenia, które rozpoczną proces bez odwrotu. Wystarczyło mu to, co już usłyszał, bo jeśli ona zwróciła na to uwagę oznaczało to, że powinien być czujny i ostrożny. Podniósł się z fotela, wygładzając szatę i przeszedł kilka kroków po pokoju. — Nie wiem co to było za miejsce. — Nie był pewien, czy to mógł być portal — czy nie przeniósłby się tam wtedy? Nie tylko duchem, ale i ciałem, mogąc dotykać monumentów, rozejrzeć się? Miał przebłysk. — Musimy odnaleźć tę istotę — tego był pewien. To jej poszukiwał Czarny Pan, to on był na tyle potężny by ją spętać. Kiedy spytała, czy wiedział doc czego była mu potrzebna pokręcił lekko głową. Nie dzielił się z nimi swoimi planami, które ich nie uwzględniały, ale wszystko zawsze sprowadzało się do tego samego. Do władzy. — Zaraz wrócę.
Zniknął, by udać się do gabinetu, gdzie zniknął na nieco dłużącą się chwilę.
Zaszedł ją od tyłu, pochylając się ponad jej lewym ramieniem z dłonią trzymającą fiolkę, wypełnioną czarną substancją.
— Możesz wziąć do ręki, była od początku szczelnie zamknięta. — Nic z niej nie wyciekło, nic co mogło osiąść na ściankach szklanego naczynia, a z czym kontakt mógłby okazać się niebezpieczny. Obejrzał to dobrze nim zdecydował się jej to przekazać, ale nie miał żadnej wiedzy i umiejętności, by to zrobić samodzielnie — Cassandra tak. Była uzdolniona, mądra i patrzyła na wszystko z inniej perspektywy. — Chciałbym, byś się temu przyjrzała.— A kiedy w końcu odjęła dłoń od tego czarnego sierściucha, pozwolił by fioletowy kryształ oprawiony w srebro spoczął na jej piersi, a potem zsunął się na mostek, kryjąc między piersiami w odmętach koszuli. — A to dla ciebie — szepnął jej na ucho przytrzymując łańcuszek w dłoniach — nie zakładał, aby jej się nie spodobał, czekał więc aż pozwoli mu go zapiąć, dzieląc uwagę między fiolkę z czarną, oleistą substancją, a klejnotem.
| przekazuję Cassandrze fioletowy kryształ (+3 do eliksirów) i próbkę czarnej substancji wziętą z ruin
— On czeka— powtórzył po niej, mrużąc oczy. Byli coraz bieglejsi, coraz potężniejsi. Pętali duchy i istoty, które dla wielu przed nimi wydawały się niemożliwe do schwytania, a nawet istnienia. Ale nie byłby na tyle próżny, by myślec, że mogło chodzić o któregokolwiek z nich, śmierciożerców, lecz o Czarnego Pana — tak. Był tym, który był w stanie uczynić wszystko, posiąść absolutną władzę nad światem. Nad tym, co żyło i nad tym, co już dawno było martwe. Wizja, którą ujrzał musiała być właśnie tym, finałem wszystkich zdarzeń, kulminacją tygodni niepewności. Dostarczą mu go, czymkolwiek to, czego szukali było. Zmarszczył brwi mocniej, w końcu decydując się na to, co chodziło mu po głowie chwilę:
— Co mówią karty? — Potrafiły być wskazówką, skierować wzrok w określoną stronę. Nie wierzył, że przyniosą proste odpowiedzi, nigdy tego nie robiły, ale mogły przynieść ostrzeżenia tak samo jak podpowiedzi. Woda źródłem wszelkiego życia — może, może miała rację. Nie wiedział, czym była droga, którą wtedy podążał, nie wiedział dlaczego ludzie dotknięci tamta chorobą zmierzali do wody i nie wiedział dlaczego miało to być ratunkiem. Woda jako źródło życia. Woda jako sposób na oczyszczenie. — Zimno, nisko, niżej. W twierdzy przez kamiennych strażników bronionej, gdzie wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza. Jego ryk go prowadzi, tam czeka, zabija… — Nie dawało mu to spokoju, choć zdawało mu się, że w tych trzech zdaniach czai się dokładne miejsce, w którym mogli znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Upodlony rycerz, kim był? W podziemiach Gringotta, które przychodziły mu na myśl nie pamiętał niczego podobnego, zaś choć słyszał historie o zatopionych miastach nie wiedział, czy były to wyłącznie legendy i baśnie, czy prawda najdawniejsza. Skrzyżował z jej zielonym spojrzeniem własne oczy. Czy to, z czym walczył, dyskutował w myślach i mierzył się było nim, czy tylko żyło w nim? Nie znał odpowiedzi na to pytanie. — Zdaje się, że ty masz więcej podstaw do tego, by na to pytanie odpowiedzieć. — Zmarszczył brwi i opuścił wzrok. — Pamiętam, że miałem wizję, która się ziściła. Zapomniałem. Stałem się kimś innym, czy wciąż jestem sobą? — pytał ją, bo o niej zapomniał. Dlaczego? I jako jedyna mogła w pełni przyznać czym było przed, a czym po. — Wiem — przyznał. Bywały momenty, w których tracił nad sobą kontrolę, oddawał ją czemuś więcej, jakby ciało było tylko naczyniem a on jednym z gości w nim. — Z początku miewałem zaniki pamięci. Nie wiedziałem gdzie byłem i co czyniłem. Z czasem utrata tej świadomości przerodziła się w utratę kontroli nad sobą. Mówiłem i robiłem rzeczy, których nie chciałem. Tak wydarzyło się na sympozjum naukowym. Rigel Black założył, że byłem chory, ale nie on jeden zwrócił na to uwagę. Ale z czasem i to udało się powstrzymać. Nie powstanie wbrew mojej woli — zamyślił się znów i obrócił głowę w stronę okna. — Nie jest mną — odpowiedział na jej poprzednie pytanie. Pokiwał głową, rozumiejąc co miała na myśli. — Myślisz o kimś konkretnym? — spytał, nie przyglądając jej się, nie zamierzał zmuszać jej do odpowiedzi, tym bardziej jeśli nie była pewna tego, czy miało to być zwróceniem uwagi, radą, czy ostrzeżeniem. Wiedział, że cokolwiek nie powie będą to śmiałe oskarżenia, które rozpoczną proces bez odwrotu. Wystarczyło mu to, co już usłyszał, bo jeśli ona zwróciła na to uwagę oznaczało to, że powinien być czujny i ostrożny. Podniósł się z fotela, wygładzając szatę i przeszedł kilka kroków po pokoju. — Nie wiem co to było za miejsce. — Nie był pewien, czy to mógł być portal — czy nie przeniósłby się tam wtedy? Nie tylko duchem, ale i ciałem, mogąc dotykać monumentów, rozejrzeć się? Miał przebłysk. — Musimy odnaleźć tę istotę — tego był pewien. To jej poszukiwał Czarny Pan, to on był na tyle potężny by ją spętać. Kiedy spytała, czy wiedział doc czego była mu potrzebna pokręcił lekko głową. Nie dzielił się z nimi swoimi planami, które ich nie uwzględniały, ale wszystko zawsze sprowadzało się do tego samego. Do władzy. — Zaraz wrócę.
Zniknął, by udać się do gabinetu, gdzie zniknął na nieco dłużącą się chwilę.
Zaszedł ją od tyłu, pochylając się ponad jej lewym ramieniem z dłonią trzymającą fiolkę, wypełnioną czarną substancją.
— Możesz wziąć do ręki, była od początku szczelnie zamknięta. — Nic z niej nie wyciekło, nic co mogło osiąść na ściankach szklanego naczynia, a z czym kontakt mógłby okazać się niebezpieczny. Obejrzał to dobrze nim zdecydował się jej to przekazać, ale nie miał żadnej wiedzy i umiejętności, by to zrobić samodzielnie — Cassandra tak. Była uzdolniona, mądra i patrzyła na wszystko z inniej perspektywy. — Chciałbym, byś się temu przyjrzała.— A kiedy w końcu odjęła dłoń od tego czarnego sierściucha, pozwolił by fioletowy kryształ oprawiony w srebro spoczął na jej piersi, a potem zsunął się na mostek, kryjąc między piersiami w odmętach koszuli. — A to dla ciebie — szepnął jej na ucho przytrzymując łańcuszek w dłoniach — nie zakładał, aby jej się nie spodobał, czekał więc aż pozwoli mu go zapiąć, dzieląc uwagę między fiolkę z czarną, oleistą substancją, a klejnotem.
| przekazuję Cassandrze fioletowy kryształ (+3 do eliksirów) i próbkę czarnej substancji wziętą z ruin
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź