Wydarzenia


Ekipa forum
Obozowisko
AutorWiadomość
Obozowisko [odnośnik]23.11.23 23:07

Obozowisko

Po tym, jak Rycerze Walpurgii spalili szereg okolicznych wiosek, w zakolu rzeki Lathkill powstało obozowisko. Schronienie znalazły tam głównie wdowy oraz dzieci, których domy pochłonęły płomienie. Obóz umiejscowiono rozsądnie, wystarczająco daleko od podmokłych terenów, w lekkim oddaleniu od lasu; okoliczna roślinność sprzyja mieszkańcom, chętnie korzystają z jej dobrodziejstw, a wysiłki Zakonu Feniksa czynią to miejsce coraz bezpieczniejszą przystanią.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Obozowisko Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Obozowisko [odnośnik]24.11.23 11:07

13 VIII 1958

Nie sposób było ignorować myśl o nadchodzącym końcu zawieszenia broni. Od paru dni świadomość kuła niewygodnie, co jakiś czas przypominając o sobie nagłym skurczem żołądka, kiedy nieprzyjemne wojenne przebłyski wyglądały ze wspomnień. Im bliżej granicznej daty, tym ciężej było się od nich uwolnić i cieszyć festiwalem lata, na którym i tak pojawiała się sporadycznie, wiedziona poczuciem obowiązku oraz troską wobec mieszkańców obozu. Wolała poświęcać im wolny czas, spędzać wieczory na planowaniu i rozmowach z Niną, pragnęła trochę ją odciążyć. Czarownica dbała o dobrostan mieszkańców, lecz zapominała o sobie - stan zbyt dobrze znany samej Lovegoodównie, mimo różnicy charakterów potrafiła zrozumieć skąd taka postawa brała się u Niny. Musiała mieć zajęcie, zaangażowanie pozwalało uciec od ferworu myśli, na chwilę tłumiło ból żałoby po zmarłym mężu, licznych krewnych, po utraconej wolności, domu.
Zasłyszana w Dorset przepowiednia ogromnie podbiła niepokój i choć w obozie Sue nie zająknęła się o zdarzeniu, nie chcąc martwić Niny ani mieszkańców, nie mogła uwolnić myśli od złowieszczych słów. Serce przyspieszało na samo ich wspomnienie, co jednak mogli zrobić? Jak się zachować? Jak przygotować? Ile mieli czasu, nim znowu coś ich zaskoczy? A w tym wszystkim - wojna, walki, nienawiść. Obudziła się tego dnia naprawdę przybita, osowiale zwlekła się z łóżka, dwanaście razy powtarzając sobie, że zrobiła, co tylko mogła, ale nadal trudno było w to uwierzyć, kiedy chciała zrobić więcej. Bez przekonania jadła lichą porcję makaronu z piklami na śniadanie, nie mogąc znaleźć nic więcej. Plan był prosty - warta w obozie. Nie mogłaby jej odpuścić, nie w przełomowej dacie. Zjawiła się wcześniej niż planowała, musiała jednak sprawdzić wszystko, każdy krzew, spiżarkę, stan mieszkańców, ich nastroje. Milczały z Niną, pochłonięte rozmyślaniami, podlewając ogród wieczorną porą, gdy lekki szum zwrócił uwagę Sue. Podniosła głowę, pozwalając sobie na skromny uśmiech, dostrzegłszy znajomą sylwetkę - której przyjrzały się też Abra i Kadabra, uczepione ramion nieśmiałki.
- Vinnie - oznajmiła czarownicy, jakby z westchnieniem ulgi, zanim gestem zachęciła Rinehearta, aby dołączył do ich skromnego ogródka. Czuła się spokojniej z myślą o jego towarzystwie, razem mieli większe szanse, cokolwiek by się nie działo.
- Dziękuję, że jesteś - powiedziała na przywitanie, w prostolinijnej szczerości. - Chcesz zerknąć na nasz ogród? Większość to dzieło mieszkańców, ostatnio dopracowaliśmy koncepcję z Herbertem, dosadzając trochę ziół - powiedziała spokojnie, wiedząc, że roślinność jest Vincentowi bliska, nie chcąc od razu poruszać tematu zbliżającej się wojny. Oboje dobrze wiedzieli, na czym polegała warta i z czym mogła się wiązać. Podziwiała każdego, kto potrafił cieszyć się z ostatnich chwil festiwalu lata - jej myśli zbyt mocno wybiegały już naprzód. - Udało nam się zrobić ogromy użytek z roślinności. Te krzewy - wskazała płynnym ruchem dłoni, choć nie musiała, roztaczały się wokół obozu - są pod Flosimuro i Herbarius nuntius. Było trochę roboty z sadzeniem, ale za to jaki efekt, prawda?

| jak zawsze mam ze sobą różdżkę oraz zaczarowaną torbę (w środku 11 eliksirów, jak trzeba to wyślę MG jakie, proszę o info; jest tam też lina, nóż (zwykły, nie ze sklepiku) oraz woda pitna), są ze mną dwa nieśmiałki; jeśli mogę założyć, że mam magiczny zegarek na nadgarstek (rozwój jeszcze nie jest klepnięty, ale wrzucony został wcześniej) to też mam


how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Obozowisko JkJQ6kE
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Obozowisko [odnośnik]25.11.23 1:57
Nic nie zapowiadało nadciągającego kataklizmu. Niebo eksplodowało feerią barw w chwili, kiedy słońce tonęło na linii horyzontu. Czerwienie przerodziły się w fiolety, a fiolety w granaty zalewając świat przyjemnym ciepłem, wieńcząc dzień słodkim wspomnieniem. Przyroda wydawała się szykować do snu w swym nieskończonym rytuale, by zbudzić wszystkich poranną mżawką i lekkim gradem. I tak miał wyglądać każdy następny dzień, gdyby nie wisząca od przeszło miesiąca na niebie kometa, w dziwny, niewyjaśniony sposób zastygła na nieboskłonie w jednym miejscu. Zwiastun Śmierci, od zarania dziejów uznawany przez wieszczów i jasnowidzów za przepowiednię nieszczęścia. I ta, wraz z początkiem wieczoru miała się ziścić.

Sue odczuła dziwny niepokój. Drzewa i krzewy wokół Lathkill całkiem zamarły, wszystko ucichło. Ptaki wzbiły się chaotycznie w powietrze nawołując sobie wzajemnie, ale latały bez ładu, chaotycznie, wpadając w siebie wzajemnie. Kiedy wyjątkowy spektakl kolorów zastąpiła szarówka nadchodzącej nocy, a niebo roziskrzyło się pierwszymi gwiazdami, wisząca na firmamencie kometa rozbłysła intensywnym, oślepiającym blaskiem. Światło było tak mocne, że Sue i Vincent musieli zasłonić na chwilę oczy. Pojawiło się znikąd, niespodziewanie i nagle. A kiedy już wszystko zgasło, musieli przywyknąć do matowej ciemności. Przyzwyczajeni do obecności komety na niebie ludzie z trudem upatrywali w niej źródła świata, a jednak każdy kto tylko spojrzał w górę mógł zrozumieć, że zabrakło na nim nieodłącznego elementu — długiego, błyszczącego warkocza. Pozostała tylko mała iskrząca kropka, znacznie jaśniejsza od gwiazd, ale ciemniejsza i mniejsza od wstającego po drugiej stronie księżyca. Ziemia pod stopami zaczęła wpierw wibrować a potem niespokojnie drżeć. Liście na drzewach trzęsły się jak osiki, a stare, grube pnie w okolicy skrzypiały dramatycznie. Wszystkie ptaki na niebie spadły nagle w jednej chwili, całkiem bez życia. Budynki, w których schronienie odnalazły głównie kobiety trzęsły się niebezpiecznie.  Vincent i Sue spojrzeli ponownie w niebo, ujrzeli dziesiątki połyskujących gwiazd, ale wśród nich zgubili tę, która jeszcze chwilę wcześniej była wiszącą nad głowami kometą. Przedziwne zjawisko przyciągnęło uwagę na nieco dłużej, bo przecież wiedzieli, że nie tak wyglądało niebo każdej poprzedniej nocy. Dziesiątki, a może setki roziskrzonych gwiazd migały jak płomienie w oddali, ale wciąż patrząc i wsłuchując się nieruchomo w nachodzące przeznaczenie, oboje mogli dostrzec, że niektóre z nich powiększają, a potem powiększają wszystkie ale jedne szybciej od innych. Czy to było złudzenie? Czy jakaś fatamorgana? Czy zwariowali, czy padli ofiarą paskudnej klątwy? Wiele myśli mogło przychodzić do głowy, kiedy błyszczące plamki na niebie stały się kulami, za którymi ciągły się dziesiątki, a potem setki warkoczy podobnych do tego, który wisiał od pamiętnej lipcowej nocy. Ciemne niebo pojaśniało od gwiazd i ciągnących się za nimi świetlistych smug.

I tak rozpoczęła się Noc Spadających Gwiazd.

Spadały, jedna po drugiej, pokrywając całe niebo, które mieli w zasięgu swojego wzroku. Piękny i niecodzienny widok potrafił zatrzymać w miejscu i zachwycić, ale musiał także przerazić, uświadamiając, że połyskujące gwiazdy bardzo szybko zwiększały swoje rozmiary. Dwa niewielkie meteoryty, za którymi ciągły się kłęby dymu runęły w okolicy. Jakże potworny był dym, iskry, wyraźne eksplozje wewnątrz kotłujących się czarnych smug? Przez chwilę nie docierało do trójki czarodziejów nic. Tik tak. Tylko tykanie zegara. Tik tak. Jakby ktoś odmierzał czas. Tik tak.  Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że zachwiali się, choć w uszach była jeszcze tylko cisza. Impet uderzenia, który dotarł po chwili przewrócił czarodziejów prosto w trawę, a kłęby kurzu objęły wszystko wkoło. Cisza. Świszcząca, okropna cisza i pisk w uszach. Tyle słyszeli, nie widzieli nic więcej, bo wszystko wokół utonęło w kłębach szarego i czarnego dymu. Dopiero po chwili zaskoczył ich okropny i ogłuszający dźwięk, potworny huk. Świat się trząsł, świat dygotał. Wokół znów wszystko zamarło.

To nie był koniec. Noc dopiero się rozpoczęła.

Kiedy kłęby dymu zaczęły się przerzedzać, po okolicy poniosły się krzyki, nawoływania i płacz. Wtedy też Sue i Vincent mogli spojrzeć w niebo raz jeszcze, z żalem doświadczając potwornego deja vu. Setki, dziesiątki a może tysiące identycznych gwiazd spadały na ziemię. Gdzieś w okolicy uderzyło coś mniejszego, nie wiedzieli jeszcze gdzie, ale jedno było pewne — nigdzie nie było bezpiecznie, a niebo dosłownie waliło się im na głowę.

Mistrz Gry wita w nowym okresie deszczem meteorytów. Nie kontynuuje rozgrywki.

Przed podjęciem się jakiejkolwiek aktywności fabularnej w tym okresie należy dopełnić swojego obowiązku w tym temacie (każdą postacią osobno).

Sue -  obrażenia tłuczone -15; obrażenia psychiczne -20
Vincent -  obrażenia tłuczone -15; obrażenia psychiczne -20

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Obozowisko Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Obozowisko [odnośnik]26.11.23 17:40
Żywotność: 172/207 (-5)

Bezchmurne popołudnie jednego z sierpniowych dni, nie wzbudzało żadnych, niepokojących podejrzeń. Ciepłe promienie wysokiego słońca, opadały na rozległe tereny angielskich ziem, traktując je z lekkością i wymaganą wyrozumiałością. Powietrze pachniało rozgrzanym piaskiem, fragmentami skoszonego siana, pylącą roślinnością, tak mnogą w tej części kraju. Ostatnie chwile upragnionej beztroski chyliły się ku końcowi. Cudowne obrzędy Festiwalu Lata, stały się symbolem tymczasowego wyzwolenia, pieczęcią potwierdzającą zatrzymanie waśni między wrogimi frakcjami. Były wytchnieniem od krwawego jarzma nieustającej wojny, ciążącej na barkach każdego mieszkańca. To tam, choć przez krótką i jakże ulotną chwilę mogli poczuć się normalnie, tak jak dawniej. Zaznać dobrodziejstwa matki natury w postaci owocnych plonów, słodkawego miodu, pięknej, pobocznej inscenizacji, pozwalającej na miękkie tańce, ochładzające kąpiele, czy wygodne siedziska. Nieustający gwar interesujących rozmów, rozbrzmiewał wśród ogniskowego dymu, akompaniował tradycyjnym śpiewom w rytm skocznych, celtyckich dźwięków. I choć nie pojawiał się tam nazbyt często, niesiony rozterkami złamanego serca, wątłego zdrowia oraz ciężkiej pracy, czuł, że było to właściwe, potrzebne, a przede wszystkim przemyślane. Obawiał się jednak nadchodzącego przełomu, gorejącej daty wiszącej nad nieosłoniętymi głowami. Czy powinni spodziewać się najgorszego? Niespodziewanego ataku, zmyślnej interwencji przeprowadzonej przez przeciwnika? Czy walka wznowi się już następnego dnia? Kogo powinni się obawiać? Czy zjawisko atmosferyczne wiszące na samym środku czystego nieba, mogło stanowić realne zagrożenie? Co z przepowiednią? Krąg mnogich, skłębionych myśli, jak i  niewypowiedzianych pytań, piętrzyły się w jego głowie, gdy wolnym krokiem przemierzał dróżkę, prowadzącą do oddalonego obozowiska. Skórzana torba wypełniona najpotrzebniejszymi przedmiotami, obijała się o prawe biodro, wydając charakterystyczny dźwięk. Orientował się w terenie, droga sprawdzona na mapie stała się jasna i klarowna. Odpowiedział na prośbę bez zastanowienia, chcąc wesprzeć ów inicjatywę swym zaangażowaniem, umiejętnościami oraz czarodziejską mocą.
Temat świetlistego przedmiotu nurtował go najbardziej. Chrypiący głos niewidzialnej wieszczki, rozbijał się między wrażliwymi bębenkami w wymiarze nieznanych słów i niezrozumiałych wersetów. Co mogła znaczyć? Czy była prawdziwa? Skąd wzięła się ta niezidentyfikowana, pradawna magia, niewrażliwa na wszelkie, podejmowane próby? Nic z tego nie rozumiał. Przeniesiona w bezpieczne miejsce, wyczekiwała na kolejne badania i fachowe oględziny. Zaznajomiony z różnorodnością magicznych artefaktów, wiedział, iż ten odnaleziony niedawno, przypominający kryształową kulę, nie mówił mu nic szczególnego. Westchnął ciężko, próbując przefiltrować płuca, powrócić do rzeczywistości. Na ten moment nie mógł niczemu zaradzić; chciał skupić się na bieżącym działaniu, zarysowanym w oddali. Bezpieczna przystań miała formę zorganizowanego zgrupowania. Ocalałe wdowy, jak i gromadki dzieci, mogły poczuć się bezpiecznie. Odnaleźć nowy dom, odbudować skrawki odebranego żywota, stawiając na siłę współpracy, ogromnej wiedzy i zewnętrznego wsparcia. Robili co mogli, aby ocalić każde istnienie. Jeszcze przed przestąpieniem granicy, wygładził materiał beżowej koszuli. Przechodząc dalej, z uprzejmością dopytał o miejsce urzędowania blond współtowarzyszki, odnalezionej przy jednym z ulubionych zajęć – opieki nad roślinami. Wszczynając szeleszczący szum, uśmiechnął się lekko, konfrontując się z Sojuszniczką, drżącymi zwierzętami oraz nieznaną, współpracowniczką. – Susanne. – odpowiedział ciepło, poprawiając torbę i podchodząc bliżej. – Vincent Rineheart. – przedstawił się rudowłosej kobiecie o wdzięcznym imieniu Nina. Rozejrzał się w około z lekko przymrużonymi powiekami, identyfikując pierwsze, znajome okazy. Nie musiał długo czekać, gdyż dziewczyna sama zaprosiła go do oględzin: – To przyjemność. – nie musiała mu dziękować, działali w tej samej, słusznej sprawie. Gdy usłyszał imię jednego z Zakonników, uniósł brwi i wykrzywił usta w lekkim półuśmiechu. Sprawne oko innego zielarza, było tu naprawdę istotne: – Oczywiście. Widzę już stąd, że macie tu naprawdę wartościowe gatunki. – porzucił torbę, pozostawiając ją na trawie. Wszedł do ogródka, czekając na oprowadzenie. – Może wezmę to od ciebie? – zaproponował, sięgając po dużą konewkę. Zapach cudownych ziół uderzył jego nozdrza, rozbudził zaintrygowany umysł. Dziedzina tak bliska była teraz na wyciągnięcie ręki. Pokiwał głową z uznaniem: – Bardzo dobre działanie. – pochwalił. – Przyspieszony wzrost roślin, sprawi, że na zimę, będziecie mieć kilkukrotnie większe plony. Fantastycznie. – pogoda sprzyjała wzrostowi, dobre nawodnienie i brak szkodników, mogło przyczynić się do sukcesu. – Możemy sprawdzić czego wam jeszcze brakuje. Handluję roślinami. Mam często dostęp do rzadkich okazów, lub zawieszonych dostaw. Mogę je tu sprowadzić, wyjaśnić jak się nimi zajmować. – chciał pozostawić skupienie, jednakże nadchodzący zachód słońca, przykuł jego uwagę. Głowa obróciła się w prawo wieńczona rażącą czerwienią i podkręconym fioletem, przechodzącym w nadchodzący, nocny granat. Coś było nie tak. Przyjemność letniego wieczora była dość nienaturalna. Mężczyzna nie słyszał rozbudzonych cykad, ostatnich treli nawołujących ptaków, wiatr nie prześlizgiwał się przez rozedrgane listowie i wątłe gałązki. Przez cały czas spoglądał w niebo zmienione w bezdenną szarość. Kompleks migoczących gwiazd pojawił się nagle, zdecydowanie zbyt szybko. Nie zdążył nawet zatrwożyć się wewnętrznie, gdy piekielna kometa roziskrzyła się rażącym, intensywnym blaskiem. Zmarszczył czoło i opuścił głowę. Nieprzyzwyczajone źrenice były porażone, obolałe. Próbował doglądać ów proces spod rozsuniętych placów, lecz zaraz potem cały świat przygasł. Przez cały czas czół wyraźny niepokój. Spojrzał na kobiety znajdujące się w identycznym stanie i szepnął: – Coś jest nie tak… – przyglądał się niebu, przyglądał się komecie pozbawionej tak charakterystycznego, postrzępionego ogona. Co się stało? I wtedy to poczuł – pierwsze, ziemiste wibracje, zmieniając się w intensywniejsze drżenie. Czuł je pod stopami, przez moment wytrącały jego równowagę, którą zdołał utrzymać. Cały świat ruszał się w tym niezidentyfikowanym rytmie: słyszał rośliny, skrzypienie drzew, widział pojedyncze, opadające truchła, tak podobne do tych, które na początku lipca widywał z Justine. Strach przeciągnął się po wszystkich wnętrznościach, dreszcz prześlizgną po przygarbionych plecach, gotowych ochronić się przed nadchodzącym. Nie mogli się ruszać, nie byli w stanie. Po chwili, gdy po raz kolejny, spojrzał w to niebo kontrolnie, zapobiegawczo, ujrzał przerażający spektakl… Dziesiątki spadających gwiazd rozbłysły na firmamencie szarej kotary szokując wszystkich przedstawicieli czarodziejskiej socjety. Oczy ciemnowłosego rozszerzyły się ogromnie, a sam zamarł na jakiś czas, próbując zrozumieć co takiego działo się tu i teraz. – Na Merlina… – wydusił bezgłośnie, nie mając pojęcia, czy znaleźli się we śnie, a może w piekielnej jawie. Było ich coraz więcej i więcej, wyglądały jak powielone i zminiaturyzowane komety, ogniki wysłane przez kosmiczne bóstwa. Były rozpędzonymi kulami gotowymi spaść na ich ziemię: na tereny, na lasy, na obozowisko, na niewinnych ludzi. Czy był to kolejny podstęp? Lecz nie mogli spodziewać się najgorszego. Gwiazdy opadały na tereny z potwornym hukiem, w kłębach dymu. Gdy pierwsze eksplozje dotarły do jego uszu, odruchowo zasłonił głowę i przykucnął przy ziemi, sądząc, że ów wybuch, pojawił się tuż obok niego. Krzyki, nawoływania, płacze, nie byli sami… – Co to jest?! – wykrzyczał jeszcze. Niebo waliło się na głowę, a oni byli teraz jeszcze bardziej odpowiedzialni. Wyciągnął różdżkę, próbując reagować szybko i trzeźwo, niesiony instynktem przetrwania. Współtowarzyszki musiały czuć to samo, gdy ich wzrok spotkał się na chwilę: – Uciekajmy stąd, jest pewnie panika ostrzeżmy jakoś ludzi… Muszą się uspokoić, jakoś bronić. Cholera. – wypluwał z siebie słowa nieskładnie, bez większego ładu i przemyślenia. Kolejna, odległa eksplozja znów dotarła do jego uszu. – Wspomóżmy się magią... A potem resztę. – dodał i przebiegł kilka kroków, spoglądając na rozległą mapę obozowiska. – Magicus extremos. – rzucił jako pierwsze koncentrując się również na postaci Sue i Niny. – Fortuno. – jako drugie, chcąc wesprzeć swe moce, opanować strach, stres i niepokój. Wiedział, że przyda się to również towarzyszkom, a także wszystkim obozowiczom.

Ekwipunek
Magiczna torba, a w niej:
- muszla porcelanki
- czarna perła
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, moc 57)
- Mieszanka antydepresyjna (1 porcja, stat. 1)


[bylobrzydkobedzieladnie]



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself


Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 26.11.23 17:41, w całości zmieniany 1 raz
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Obozowisko [odnośnik]26.11.23 17:40
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 50

--------------------------------

#2 'k100' : 11
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Obozowisko Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Obozowisko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach